Schody
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Schody
Dość strome i dość wysokie schody, przy których radzimy raczej trzymać balustrady. Dokładnie czternaście stopni dzielących piętro domu od znajdującego się właściwie pod ziemią parteru. Na piętrze znajduje się kuchnia, salon i pokój Eileen. Na dole pozostałe pomieszczenia. Sama poręcz razem z balustradą została prawie niezmieniona (a jedynie trochę naprawiona zaklęciami) jeszcze sprzed remontu.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Podobno działanie eliksiru przeciwbólowego już minęło i wszelkie otępienie powinno zniknąć wraz z nim. Po jakichkolwiek oparzeniach na jego ciele nie było już śladu, jedynie skórowane czarnomagicznym zaklęciem miejsce na ręce zabliźniało się powoli, jednak nie boleśnie. Mimo to wcale nie czuł się zbyt trzeźwo, wciąż nie był pewien czy to co się dzieje nie jest jakimś dziwnym snem. Rozmowa z Sue z rana może trochę mu rozjaśniła, ale na pewno go nie otrzeźwiła, tym postanowili się za to zająć dwaj jego kuzyni.
Zirytowany opuścił w końcu kuchnię, nie mając ochoty dalej wysłuchiwać wykładu na temat rozsądku i dbania o siebie od złodzieja i nokturnowej szumowiny. Wyszedł akurat w odpowiednim momencie, by usłyszeć znajomy głos i znajome imiona. Zaskoczony ruszył w kierunku salonu i u schodów na parter zobaczył... kuzyna?
- Lou?
Przetarł twarz. Chciał już pytać, co on tu robi. Dawno go nie widział, od dawna nie było z nim kontaktu, nawet chciał się porozglądać za nim, kiedy zaczęło się dziać zdecydowanie za wiele.
- Na wrzody Merlina, mugoli też to dopadło?
Dodał, bo nasłuchał się w ciągu tego poranka już dość wiele, by zrozumieć, co najprawdopodobniej spotkało Botta mugola. Widząc popłoch w jego postawie i spojrzeniu przetarł dłońmi twarz. Wcale mu się nie dziwił. Niejeden czarodziej pewnie wpadł w niemałą panikę, oni sami nie wiedzieli co się dzieje, a co dopiero ktoś kto o świecie magii usłyszał kilka miesięcy temu i najpewniej nie ma bladego pojęcia o powadze całej sprawy.
- Musisz iść do szpitala. - dzięki wrodzonej subtelności powstrzymał się przed dodaniem wyglądasz jakby cię ugrillowano. - Gdzie cię w ogóle wywiało tyle czasu? Wszystko okej? Poza... tym. Co ci się w ogóle stało? - domyślał się, choć nie mógł jakoś nie zapytać. - Tu się sporo dzieje, powinieneś uważać... - Cholera. Musi go zabrać do Munga, najlepiej od razu, muszą się nim zająć, złagodzić ból, zaleczyć skórę. - Ktoś tu z tobą jest? - dodał jeszcze, bo Lou chwilę temu kogoś wołał. Bertie pomyślał o znajomych właścicielach tych imion, ostatecznie jednak Benjaminów w Anglii na pęczki, a jaka jest możliwość, że olbrzym z Zakonu zna jego mugolskiego kuzyna? - Są w podobnym stanie?
Dodał jeszcze, bo i skoro Louis wyglądał TAK, możliwe że ma ze sobą jeszcze kilku znajomych, najpewniej znajomych którym odpowiednie osoby będą musiały trochę poprawić pamięć. W sumie to Bott trochę bał się, czy ktoś nie zwróci uwagi na to, że mugol zdecydowanie za wiele wie, jednak z całego mirażu dnia poprzedniego kojarzył między innymi cholerny chaos jaki panował w Mungu. W tym chaosie raczej nikt niczego zbyt dokładnie nie sprawdza, a pewnie wielu czarodziejów potraciło różdżki.
Zirytowany opuścił w końcu kuchnię, nie mając ochoty dalej wysłuchiwać wykładu na temat rozsądku i dbania o siebie od złodzieja i nokturnowej szumowiny. Wyszedł akurat w odpowiednim momencie, by usłyszeć znajomy głos i znajome imiona. Zaskoczony ruszył w kierunku salonu i u schodów na parter zobaczył... kuzyna?
- Lou?
Przetarł twarz. Chciał już pytać, co on tu robi. Dawno go nie widział, od dawna nie było z nim kontaktu, nawet chciał się porozglądać za nim, kiedy zaczęło się dziać zdecydowanie za wiele.
- Na wrzody Merlina, mugoli też to dopadło?
Dodał, bo nasłuchał się w ciągu tego poranka już dość wiele, by zrozumieć, co najprawdopodobniej spotkało Botta mugola. Widząc popłoch w jego postawie i spojrzeniu przetarł dłońmi twarz. Wcale mu się nie dziwił. Niejeden czarodziej pewnie wpadł w niemałą panikę, oni sami nie wiedzieli co się dzieje, a co dopiero ktoś kto o świecie magii usłyszał kilka miesięcy temu i najpewniej nie ma bladego pojęcia o powadze całej sprawy.
- Musisz iść do szpitala. - dzięki wrodzonej subtelności powstrzymał się przed dodaniem wyglądasz jakby cię ugrillowano. - Gdzie cię w ogóle wywiało tyle czasu? Wszystko okej? Poza... tym. Co ci się w ogóle stało? - domyślał się, choć nie mógł jakoś nie zapytać. - Tu się sporo dzieje, powinieneś uważać... - Cholera. Musi go zabrać do Munga, najlepiej od razu, muszą się nim zająć, złagodzić ból, zaleczyć skórę. - Ktoś tu z tobą jest? - dodał jeszcze, bo Lou chwilę temu kogoś wołał. Bertie pomyślał o znajomych właścicielach tych imion, ostatecznie jednak Benjaminów w Anglii na pęczki, a jaka jest możliwość, że olbrzym z Zakonu zna jego mugolskiego kuzyna? - Są w podobnym stanie?
Dodał jeszcze, bo i skoro Louis wyglądał TAK, możliwe że ma ze sobą jeszcze kilku znajomych, najpewniej znajomych którym odpowiednie osoby będą musiały trochę poprawić pamięć. W sumie to Bott trochę bał się, czy ktoś nie zwróci uwagi na to, że mugol zdecydowanie za wiele wie, jednak z całego mirażu dnia poprzedniego kojarzył między innymi cholerny chaos jaki panował w Mungu. W tym chaosie raczej nikt niczego zbyt dokładnie nie sprawdza, a pewnie wielu czarodziejów potraciło różdżki.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Bertie! - zatrzymałem się jak wryty na schodach, których prawie na pewno nie było w mieszkaniu Margaux. Tak czy siak nie spodziewałem się tu spotkać nie kogo innego a mojego kuzyna. I, szczerze mówiąc, zdecydowanie mi ulżyło.
- Czyli jednak nie zniknęliście! - odetchnąłem z ulgą. Skoro był Bertie, to Ben, Just i Margo na pewno też nie postanowili się rozpłynąć w powietrzu, czyli nie było żadnej apokalipsy, a ja nie zostałem sam na świecie. Chwała narodom.
Zaraz... mam iść do szpitala? Zerknąłem jeszcze raz na dłonie i skrzywiłem się lekko. Ano, trochę racji w tym było. Jednak nie zdążyłem nawet na to w jakikolwiek sposób odpowiedzieć, kiedy Bertie zalał mnie potokiem słów, a dokładniej - pytań. Pytań, na które sam bardzo chętnie uzyskałbym odpowiedzi.
- Emm... nie wiem - wydukałem w końcu z siebie, co Bertie mógł uznać na odpowiedź na wszystkie swoje pytania. Przynajmniej na wszystkie te skierowane do mnie.
Zacisnąłem na chwilę powieki, starając się skupić. Głowa wprawdzie rozbolała mnie bardziej i to jak na zawołanie, ale w sumie... w tej chwili i tak bolała mnie dokładnie każda część ciała, więc to chyba bez różnicy.
- ...Chyba byłem świadkiem jakiegoś pożaru - odezwałem się w końcu, choć wciąż nie byłem pewny czy te dziwaczne wspomnienia wydarzyły się naprawdę, czy były tylko fragmentami pokręconych snów. Tak czy siak pożar całkiem logicznie wyjaśniałby stan moich rąk, ubrań, pleców... no, całokształt.
- Płonął kościół... w lesie... i był ślepy mężczyzna... Bertie, jaki dziś dzień? - zapytałem przerywając znienacka ten dziwaczny i pokręcony opis. A pytanie było bardzo, ale to bardzo istotne. Bałem się, że odpowie, że jest czerwiec albo lipiec, że się okaże, że znów nic nie pamiętam... aż żołądek skręcił mi się nieprzyjemnie. Znów przymknąłem na moment oczy, odetchnąłem. Tylko spokojnie, na pewno wszystko jest w porządku, próbowałem przekonać się w myślach, chociaż... ciężko jest się przekonywać o tym, że "wszystko w porządku" będąc w takim stanie, w jakim ja się znajdowałem obecnie.
Potrzebowałem minuty, może dwóch... przy okazji złapałem się poręczy szukając jakiegoś oparcia. Nogi miałem jak z waty, chyba przez te zakwasy. Przeniosłem ciężar z jednej na drugą, drepcząc w miejscu bosymi, brudnymi i poranionymi stopami.
- Chyba jestem tu sam - zawyrokowałem w końcu, przy okazji zerkając za siebie. Wcześniej nikogo nie widziałem, nie pamiętałem też, żeby ktoś ze mną był, no i... jak wołałem, to zjawił się tylko (aż!) Bertie. A tak właściwie to tu oznaczało gdzie? To z pewnością nie było mieszkanie Margaux, ale wciąż wyglądało znajomo.
- Jesteśmy... w Ruderze? - zaryzykowałem chcąc się upewnić. Nieszczęsny mętlik w głowie... W ogóle nie pamiętałem jak się tu znalazłem. Biegłem przez las, a potem...?
- Czyli jednak nie zniknęliście! - odetchnąłem z ulgą. Skoro był Bertie, to Ben, Just i Margo na pewno też nie postanowili się rozpłynąć w powietrzu, czyli nie było żadnej apokalipsy, a ja nie zostałem sam na świecie. Chwała narodom.
Zaraz... mam iść do szpitala? Zerknąłem jeszcze raz na dłonie i skrzywiłem się lekko. Ano, trochę racji w tym było. Jednak nie zdążyłem nawet na to w jakikolwiek sposób odpowiedzieć, kiedy Bertie zalał mnie potokiem słów, a dokładniej - pytań. Pytań, na które sam bardzo chętnie uzyskałbym odpowiedzi.
- Emm... nie wiem - wydukałem w końcu z siebie, co Bertie mógł uznać na odpowiedź na wszystkie swoje pytania. Przynajmniej na wszystkie te skierowane do mnie.
Zacisnąłem na chwilę powieki, starając się skupić. Głowa wprawdzie rozbolała mnie bardziej i to jak na zawołanie, ale w sumie... w tej chwili i tak bolała mnie dokładnie każda część ciała, więc to chyba bez różnicy.
- ...Chyba byłem świadkiem jakiegoś pożaru - odezwałem się w końcu, choć wciąż nie byłem pewny czy te dziwaczne wspomnienia wydarzyły się naprawdę, czy były tylko fragmentami pokręconych snów. Tak czy siak pożar całkiem logicznie wyjaśniałby stan moich rąk, ubrań, pleców... no, całokształt.
- Płonął kościół... w lesie... i był ślepy mężczyzna... Bertie, jaki dziś dzień? - zapytałem przerywając znienacka ten dziwaczny i pokręcony opis. A pytanie było bardzo, ale to bardzo istotne. Bałem się, że odpowie, że jest czerwiec albo lipiec, że się okaże, że znów nic nie pamiętam... aż żołądek skręcił mi się nieprzyjemnie. Znów przymknąłem na moment oczy, odetchnąłem. Tylko spokojnie, na pewno wszystko jest w porządku, próbowałem przekonać się w myślach, chociaż... ciężko jest się przekonywać o tym, że "wszystko w porządku" będąc w takim stanie, w jakim ja się znajdowałem obecnie.
Potrzebowałem minuty, może dwóch... przy okazji złapałem się poręczy szukając jakiegoś oparcia. Nogi miałem jak z waty, chyba przez te zakwasy. Przeniosłem ciężar z jednej na drugą, drepcząc w miejscu bosymi, brudnymi i poranionymi stopami.
- Chyba jestem tu sam - zawyrokowałem w końcu, przy okazji zerkając za siebie. Wcześniej nikogo nie widziałem, nie pamiętałem też, żeby ktoś ze mną był, no i... jak wołałem, to zjawił się tylko (aż!) Bertie. A tak właściwie to tu oznaczało gdzie? To z pewnością nie było mieszkanie Margaux, ale wciąż wyglądało znajomo.
- Jesteśmy... w Ruderze? - zaryzykowałem chcąc się upewnić. Nieszczęsny mętlik w głowie... W ogóle nie pamiętałem jak się tu znalazłem. Biegłem przez las, a potem...?
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
- Chodź, odpocznij chwilę. - odetchnął. Był dziwnie spokojny, nienaturalnie spokojny choć kiedy zbliżył się do Lou i tym mocniej wyczuł palonego ciała, przeszły go dreszcze. Chciał pomóc mu dojść do kanapy, postanowił jednak, że może lepiej go nie dotykać, wskazał mu więc ją jedynie i szedł obok na wypadek, gdyby ten miał się zaraz wywrócić. Zabrałby go od razu do szpitala, na pewno musiał to zrobić, jednak wolał najpierw wyjaśnić mu ile mógł. Szczególnie, że nie był pewien czy Lou podróżował już kominkiem, a poparzony może się tego tylko bardziej wystraszyć.
- Jest drugi maja. Wczoraj w nocy wiele osób spotkało coś dziwnego. Teleportowali się. Okaleczyła ich dziwna, chyba czarna magia. - zaczął. Czuł się jakby opowiadał jakąś bajkę, starą historię. Przez chwilę pomyślał, że zrobi chociaż herbatę, ale zaraz przypomniał sobie, że nie ma różdżki. Zostawianie Lou samego nie brzmiało z resztą jak dobry plan. - Czarna magia znaczy zła. Dziedzina zakazana. - dodał dla jasności, choć sam wcale nie wszystko tutaj rozumiał. - Mnie też poparzyło, niektórzy ślepli, słyszałem jeszcze że ktoś oberwał odłamkami szkła... - a rozmawiał tylko z trzema osobami tego ranka. Jak wiele musiało się dziać? - W szpitalu dadzą ci specjalne eliksiry i nie będzie po tym śladu.
Dodał. Pamiętał, jak beznadziejna jest mugolska medycyna. Z ich maściami pewnie Lou miałby niezłe blizny do końca życia. Zdecydowanie trzeba go zabrać do Munga. I to szybko. - Pewnie też oberwałeś takim... atakiem magii. Niewiele jeszcze o tym wiem.
Powoli robiło mu się niedobrze od tego zapachu. Myśl o palonym LUDZKIM mięsie sprawiała, że czuł się koszmarnie, szczególnie kiedy to mięso żyło i właściwie to było częścią jego rodziny. Odetchnął głęboko, a była to najgorsza decyzja, jaką mógł podjąć. Skrzywił się, nie panując nad odruchem.
- Muszę cię zabrać do magicznego szpitala gdzie się tym zajmą. Tylko Rycerz. Pamiętasz Błędnego Rycerza, nie? No, w każdym razie nie wezwę go teraz i raczej może być problematyczny, szczególnie w twoim stanie. - jak zakręci, zgnieciesz się na szybie, a nie potrzebujesz nowych obrażeń. - Podróżowałeś kiedyś przy pomocy kominka?
Starał się to wyłożyć łagodnie. Mugole są strachliwi jeśli chodzi o magiczny świat i przy wszystkim co się dzieje, trudno im się dziwić. Sam Bertie był przerażony wszystkim, co przeżył zaledwie chwilę temu. Nie był w tej chwili do końca sobą, otumaniony już nie eliksirem, a szokiem jakiego doznał, emocjami, przeżyciami, traumą? Lou też z resztą nie do końca był sobą. Świat szaleje i pociąga ludzi za sobą.
- Tak, to Rudera. W lesie jest zaklęty kościół, płonie chyba od zawsze, myślę że tam mogłeś się przenieść. - przyznał, przypominając sobie miejsce którego lubił szukać za dzieciaka i które teraz stanowiło cel wypraw wielu małolatów. A jako, że Rudera była częściowo w lesie, może Lou w popłochu nie do końca świadomie rozpoznał dwuspadowy dach wystający z ziemi jako bezpieczne miejsce. - Był z tobą po tej teleportacji ktoś kogo znasz? Jest ktoś kogo trzeba poszukać?
Dodał zaraz, póki wiedział że są w Ruderze przynajmniej trzy osoby prócz niego będące w tej chwili w niezłym stanie, zdolne szukać innych mugoli w poważnym szoku i pewnie z poważnymi ranami. Wolał mieć pewność, skoro Lou chwilę temu widocznie kogoś szukał.
Cholera.
- Jest drugi maja. Wczoraj w nocy wiele osób spotkało coś dziwnego. Teleportowali się. Okaleczyła ich dziwna, chyba czarna magia. - zaczął. Czuł się jakby opowiadał jakąś bajkę, starą historię. Przez chwilę pomyślał, że zrobi chociaż herbatę, ale zaraz przypomniał sobie, że nie ma różdżki. Zostawianie Lou samego nie brzmiało z resztą jak dobry plan. - Czarna magia znaczy zła. Dziedzina zakazana. - dodał dla jasności, choć sam wcale nie wszystko tutaj rozumiał. - Mnie też poparzyło, niektórzy ślepli, słyszałem jeszcze że ktoś oberwał odłamkami szkła... - a rozmawiał tylko z trzema osobami tego ranka. Jak wiele musiało się dziać? - W szpitalu dadzą ci specjalne eliksiry i nie będzie po tym śladu.
Dodał. Pamiętał, jak beznadziejna jest mugolska medycyna. Z ich maściami pewnie Lou miałby niezłe blizny do końca życia. Zdecydowanie trzeba go zabrać do Munga. I to szybko. - Pewnie też oberwałeś takim... atakiem magii. Niewiele jeszcze o tym wiem.
Powoli robiło mu się niedobrze od tego zapachu. Myśl o palonym LUDZKIM mięsie sprawiała, że czuł się koszmarnie, szczególnie kiedy to mięso żyło i właściwie to było częścią jego rodziny. Odetchnął głęboko, a była to najgorsza decyzja, jaką mógł podjąć. Skrzywił się, nie panując nad odruchem.
- Muszę cię zabrać do magicznego szpitala gdzie się tym zajmą. Tylko Rycerz. Pamiętasz Błędnego Rycerza, nie? No, w każdym razie nie wezwę go teraz i raczej może być problematyczny, szczególnie w twoim stanie. - jak zakręci, zgnieciesz się na szybie, a nie potrzebujesz nowych obrażeń. - Podróżowałeś kiedyś przy pomocy kominka?
Starał się to wyłożyć łagodnie. Mugole są strachliwi jeśli chodzi o magiczny świat i przy wszystkim co się dzieje, trudno im się dziwić. Sam Bertie był przerażony wszystkim, co przeżył zaledwie chwilę temu. Nie był w tej chwili do końca sobą, otumaniony już nie eliksirem, a szokiem jakiego doznał, emocjami, przeżyciami, traumą? Lou też z resztą nie do końca był sobą. Świat szaleje i pociąga ludzi za sobą.
- Tak, to Rudera. W lesie jest zaklęty kościół, płonie chyba od zawsze, myślę że tam mogłeś się przenieść. - przyznał, przypominając sobie miejsce którego lubił szukać za dzieciaka i które teraz stanowiło cel wypraw wielu małolatów. A jako, że Rudera była częściowo w lesie, może Lou w popłochu nie do końca świadomie rozpoznał dwuspadowy dach wystający z ziemi jako bezpieczne miejsce. - Był z tobą po tej teleportacji ktoś kogo znasz? Jest ktoś kogo trzeba poszukać?
Dodał zaraz, póki wiedział że są w Ruderze przynajmniej trzy osoby prócz niego będące w tej chwili w niezłym stanie, zdolne szukać innych mugoli w poważnym szoku i pewnie z poważnymi ranami. Wolał mieć pewność, skoro Lou chwilę temu widocznie kogoś szukał.
Cholera.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Odpoczynek. Odpoczynek brzmiał dobrze. Szczerze mówiąc zdecydowanie lepiej niż "szpital" mimo, że poparzona skóra nie przestawała boleć ani na chwilę. Spojrzałem na wskazaną kanapę i ruszyłem w jej stronę. Nawet dałem radę sam się do niej dostać, nie było tak źle. Kiedy w końcu usiadłem, nawet pamiętałem, żeby nie opierać się o nią plecami.
- Świeca... w pokoju była świeca i wybuchła - powiedziałem nagle tknięty tym wspomnieniem.
Odwróciłem się do niej plecami wskakując za łóżko - dlatego były tak poparzone! Wszystko jasne. Ulżyło mi, że powoli, powoli, ale wszystko układa się w dziwaczną i pokręconą, trochę jak ze snu, ale całość. Może jednak nie postradałem zmysłów? Tym bardziej, że po chwili Bertie powiedział mi jaka dziś data. Nieźle... czyli zasadniczo straciłem poczucie czasu tylko na jeden dzień. To dużo lepiej niż kilka tygodni. Odetchnąłem cicho, ale tylko chwilowo - nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach na słowo "magia", aż się wzdrygnąłem. Za drugim i trzecim razem też, ale dzielnie słuchałem kuzyna. Przerwałem mu dopiero, kiedy zaczął coś mówić o magicznym szpitalu.
- Nie - powiedziałem tak stanowczo, jak sam bym się o to nigdy nie posądził. Patrzyłem wprost na Bertie'go śmiertelnie poważnie. Tylko oczy zdradzały, że najzwyczajniej w świecie się boję. Magiczne szpitale, a w nich czarodzieje. Czarodzieje z różdżkami. Zaklęcia. To nie wróżyło nic a nic dobrego. Oczami wyobraźni znów ujrzałem mężczyznę w płaszczu "częstującego" mnie takim zaklęciem.
- Żadnych magicznych szpitali - dodałem starając się zapanować nad drżeniem głosu i przyspieszonym oddechem. - I podróży kominkami - powiedziałem jeszcze, żeby nie było żadnych wątpliwości. Owszem, kiedyś przemieszczałem się za pomocą proszku Bziuu, ale... nie, teraz nie chciałem o tym ani myśleć, ani słyszeć.
Chyba zaczynałem panikować, chociaż usilnie starałem się uspokoić. Oddychałem urwanie, trochę jakbym się dusił, zadrżałem na całym ciele.
Magiczne szpitale, podróże kominkiem, zaklęte, płonące kościoły... Uspokój się, uspokój! Jesteś bezpieczny, siedzisz z kuzynem, będzie dobrze, syknąłem na siebie w myślach. Trochę pomogło.
Potrząsnąłem głową na pytanie o kogoś, kogo trzeba szukać.
- Możesz zawiadomić Bena? Że tu jestem - spojrzałem na niego błagalnie, dzielnie walcząc z atakiem paniki. - Znasz Bena? Takiego dużego, wygląda jak niedźwiedź... miły gość.
Jakoś nie pomyślałem o tym, że Benjaminów jest straszliwie dużo i to na całym świecie i że to mało prawdopodobne, że znamy obaj tego samego Bena. Ciężko jest myśleć trzeźwo w takiej sytuacji... Co jednak zaskakujące: mówienie o przyjacielu sprawiło, że zacząłem panować nad oddechem i znacznie się uspokoiłem.
- Świeca... w pokoju była świeca i wybuchła - powiedziałem nagle tknięty tym wspomnieniem.
Odwróciłem się do niej plecami wskakując za łóżko - dlatego były tak poparzone! Wszystko jasne. Ulżyło mi, że powoli, powoli, ale wszystko układa się w dziwaczną i pokręconą, trochę jak ze snu, ale całość. Może jednak nie postradałem zmysłów? Tym bardziej, że po chwili Bertie powiedział mi jaka dziś data. Nieźle... czyli zasadniczo straciłem poczucie czasu tylko na jeden dzień. To dużo lepiej niż kilka tygodni. Odetchnąłem cicho, ale tylko chwilowo - nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach na słowo "magia", aż się wzdrygnąłem. Za drugim i trzecim razem też, ale dzielnie słuchałem kuzyna. Przerwałem mu dopiero, kiedy zaczął coś mówić o magicznym szpitalu.
- Nie - powiedziałem tak stanowczo, jak sam bym się o to nigdy nie posądził. Patrzyłem wprost na Bertie'go śmiertelnie poważnie. Tylko oczy zdradzały, że najzwyczajniej w świecie się boję. Magiczne szpitale, a w nich czarodzieje. Czarodzieje z różdżkami. Zaklęcia. To nie wróżyło nic a nic dobrego. Oczami wyobraźni znów ujrzałem mężczyznę w płaszczu "częstującego" mnie takim zaklęciem.
- Żadnych magicznych szpitali - dodałem starając się zapanować nad drżeniem głosu i przyspieszonym oddechem. - I podróży kominkami - powiedziałem jeszcze, żeby nie było żadnych wątpliwości. Owszem, kiedyś przemieszczałem się za pomocą proszku Bziuu, ale... nie, teraz nie chciałem o tym ani myśleć, ani słyszeć.
Chyba zaczynałem panikować, chociaż usilnie starałem się uspokoić. Oddychałem urwanie, trochę jakbym się dusił, zadrżałem na całym ciele.
Magiczne szpitale, podróże kominkiem, zaklęte, płonące kościoły... Uspokój się, uspokój! Jesteś bezpieczny, siedzisz z kuzynem, będzie dobrze, syknąłem na siebie w myślach. Trochę pomogło.
Potrząsnąłem głową na pytanie o kogoś, kogo trzeba szukać.
- Możesz zawiadomić Bena? Że tu jestem - spojrzałem na niego błagalnie, dzielnie walcząc z atakiem paniki. - Znasz Bena? Takiego dużego, wygląda jak niedźwiedź... miły gość.
Jakoś nie pomyślałem o tym, że Benjaminów jest straszliwie dużo i to na całym świecie i że to mało prawdopodobne, że znamy obaj tego samego Bena. Ciężko jest myśleć trzeźwo w takiej sytuacji... Co jednak zaskakujące: mówienie o przyjacielu sprawiło, że zacząłem panować nad oddechem i znacznie się uspokoiłem.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Skinął głową na słowa Lou. Pasowały do innych opisów jakie zdołał usłyszeć. Zaraz jednak chłopak zaczął zachowywać się... dziwnie. Bert siadł przed nim na podłodze czując, że wcale nie wyjdą już, zaraz. Nie chciał go szarpać czy próbować zmuszać, nie miał na to siły i nie sądził by miało mu to pomóc. Patrzył na niego uważnie, ze zmartwieniem. Lou był cholernie bezbronny w świecie w którym dość spora część ludzi z dużą mocą uważa, że powinien im szorować buty.
Psidwaczesyny.
- Zabiorę cię tam i zostanę obok. Przypilnuję, okej? - odpowiedział mu łagodnie. - To szpital. Nic złego ci tam nie grozi, ale zabiorę cię tam i sprowadzę z powrotem. - nie był pewien, jak jeszcze ma go przekonać. Lou jeszcze nie tak dawno temu był zafascynowany światem magii, teraz był wyraźnie przerażony. - Stało ci się coś? Coś poza tą teleportacją?
Nie wiedział. Choć czuł, że powinien był go pilnować. Oczywiście, kuzyn był dorosły i dbał o siebie, wciąż był jednak mugolem posiadającym magiczną rodzinę, błąkającym się po magicznym świecie. Wie o wuju Gregu? Ostatniego pytania postanowił na razie nie zadawać na głos.
Nie wiedział, co dokładnie się działo, niejedną osobę sam wybuch magii, czy jakkolwiek inaczej to zwać doprowadziłoby do podobnego stanu. Wolał jednak uważać.
Kolejne pytania znów lekko zbiły go z tropu. Znał jednego Bena pasującego do opisu, więc choć wydawało mu się to mało prawdopodobne, postanowił dopytać.
- Wright? - odetchnął. Jeśli jakimś cudem Lou zajęli się Zakonnicy w ostatnim czasie, może nie było źle. Oby. Bertie nadal nie do końca orientował się w planach chorej psychicznie minister, jednak zdążył już usłyszeć o tych, które miałyby ziścić się już za dwa dni i zrujnować połowę magicznego Londynu.
- Lou słuchaj. W kominku nie stanie ci się żadna krzywda. To najbardziej bezpieczny sposób transportu na tę chwilę. Ogień jaki się pojawia jest zielony i nie robi żadnej krzywdy. W ogóle się go nie czuje. Wejdę tam z tobą, przecież nie wszedłbym w prawdziwy ogień, nie?
Wrócił zaraz do tematu. Chciał go uspokoić.
- Bottom możesz ufać, nie? - na jego twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, choć wesołości nie było w nim zbyt wiele.
Psidwaczesyny.
- Zabiorę cię tam i zostanę obok. Przypilnuję, okej? - odpowiedział mu łagodnie. - To szpital. Nic złego ci tam nie grozi, ale zabiorę cię tam i sprowadzę z powrotem. - nie był pewien, jak jeszcze ma go przekonać. Lou jeszcze nie tak dawno temu był zafascynowany światem magii, teraz był wyraźnie przerażony. - Stało ci się coś? Coś poza tą teleportacją?
Nie wiedział. Choć czuł, że powinien był go pilnować. Oczywiście, kuzyn był dorosły i dbał o siebie, wciąż był jednak mugolem posiadającym magiczną rodzinę, błąkającym się po magicznym świecie. Wie o wuju Gregu? Ostatniego pytania postanowił na razie nie zadawać na głos.
Nie wiedział, co dokładnie się działo, niejedną osobę sam wybuch magii, czy jakkolwiek inaczej to zwać doprowadziłoby do podobnego stanu. Wolał jednak uważać.
Kolejne pytania znów lekko zbiły go z tropu. Znał jednego Bena pasującego do opisu, więc choć wydawało mu się to mało prawdopodobne, postanowił dopytać.
- Wright? - odetchnął. Jeśli jakimś cudem Lou zajęli się Zakonnicy w ostatnim czasie, może nie było źle. Oby. Bertie nadal nie do końca orientował się w planach chorej psychicznie minister, jednak zdążył już usłyszeć o tych, które miałyby ziścić się już za dwa dni i zrujnować połowę magicznego Londynu.
- Lou słuchaj. W kominku nie stanie ci się żadna krzywda. To najbardziej bezpieczny sposób transportu na tę chwilę. Ogień jaki się pojawia jest zielony i nie robi żadnej krzywdy. W ogóle się go nie czuje. Wejdę tam z tobą, przecież nie wszedłbym w prawdziwy ogień, nie?
Wrócił zaraz do tematu. Chciał go uspokoić.
- Bottom możesz ufać, nie? - na jego twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, choć wesołości nie było w nim zbyt wiele.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dlaczego Bertie mi to robił? Czemu nie mógł po prostu odpuścić tych kominkowych podróży do magicznych szpitali? Zadrżałem.
Jego tłumaczenia może i miały ręce i nogi... a fakt, że nie zostawi mnie samego z tymi wszystkimi czarodziejami dość podnoszący na duchu, ale po co się upierał?
- Wolę ten zwykły Bertie... Ten zwykły będzie lepszy - powiedziałem wciąż przestraszony, a mówiąc "lepszy" wcale nie miałem na myśli "lepszy pod względem medycznym", tylko "lepszy dla mnie". Teraz nad sobą panowałem, ale co by było przy tych wszystkich czarodziejach?
Stało ci się coś? - zatłukło mi się w głowie. Znów zadygotałem.
- Ja... ja... - próbowałem coś z siebie wydusić. Coś poza tą teleportacją? Poczułem jak krew odpływa mi z twarzy. Nieprzyjemne uczucie.
- Chyba tak... Straciłem pamięć... - złapałem się za głowę, szarpałem włosy. Starałem się o tym wszystkim nie myśleć, nie popadać w obłęd. Nie wiem czemu, ale to mi pomagało. Tak mi się przynajmniej wydawało.
- Ben mnie znalazł... Jakiś tydzień temu - obrazy przemykały mi przed oczami. Drzewa, poranione stopy, zagłębienie w skale, w którym próbowałem się schować... Pokój na chwilę zmienił się w ciemny las. Teraz, kiedy rozglądałem się po nim rozbieganym spojrzeniem, widziałem to dokładnie.
Wright. Obrazy znikły, znów patrzyłem na Bertiego. Kiwnąłem krótko głową, ale strach błyskawicznie powrócił, kiedy Bertie znów zaczął o kominku, zielonym ogniu, magicznym transporcie. Cały zesztywniałem i tylko coraz energiczniej potrząsałem głową. Jeszcze chwila, a mi się ukręci sama jak nic.
- Nie, Bertie... proszę... - powiedziałem błagalnie, jakbym właśnie upraszał u niego darowanie życia. Wiedziałem, że kuzyn nie zrobiłby mi krzywdy, ale... wchodzenie w zielone płomienie? Po ostatnich poparzeniach? I wkraczanie między tylu czarodziejów... a jeśli któryś z nich, a jeśli wszyscy...
- Pójdę sam. Pójdę sam do zwykłego lekarza, nic mi nie będzie, serio - podjąłem desperacko, szybko wyrzucając z siebie słowa. Ba, byłem gotów ruszyć na piechotę (na bosaka) nawet w tej chwili, jeśli druga perspektywa prezentowała się tak, jak ją opisał Bertie.
- Powiedz mi w którą stronę i już mnie nie ma - nawet spróbowałem się uśmiechnąć, ale wyszło dość... złowieszczo. Krzywymi, nikłymi uśmieszkami wariata z pewnością nikogo bym nie uspokoił.
Jego tłumaczenia może i miały ręce i nogi... a fakt, że nie zostawi mnie samego z tymi wszystkimi czarodziejami dość podnoszący na duchu, ale po co się upierał?
- Wolę ten zwykły Bertie... Ten zwykły będzie lepszy - powiedziałem wciąż przestraszony, a mówiąc "lepszy" wcale nie miałem na myśli "lepszy pod względem medycznym", tylko "lepszy dla mnie". Teraz nad sobą panowałem, ale co by było przy tych wszystkich czarodziejach?
Stało ci się coś? - zatłukło mi się w głowie. Znów zadygotałem.
- Ja... ja... - próbowałem coś z siebie wydusić. Coś poza tą teleportacją? Poczułem jak krew odpływa mi z twarzy. Nieprzyjemne uczucie.
- Chyba tak... Straciłem pamięć... - złapałem się za głowę, szarpałem włosy. Starałem się o tym wszystkim nie myśleć, nie popadać w obłęd. Nie wiem czemu, ale to mi pomagało. Tak mi się przynajmniej wydawało.
- Ben mnie znalazł... Jakiś tydzień temu - obrazy przemykały mi przed oczami. Drzewa, poranione stopy, zagłębienie w skale, w którym próbowałem się schować... Pokój na chwilę zmienił się w ciemny las. Teraz, kiedy rozglądałem się po nim rozbieganym spojrzeniem, widziałem to dokładnie.
Wright. Obrazy znikły, znów patrzyłem na Bertiego. Kiwnąłem krótko głową, ale strach błyskawicznie powrócił, kiedy Bertie znów zaczął o kominku, zielonym ogniu, magicznym transporcie. Cały zesztywniałem i tylko coraz energiczniej potrząsałem głową. Jeszcze chwila, a mi się ukręci sama jak nic.
- Nie, Bertie... proszę... - powiedziałem błagalnie, jakbym właśnie upraszał u niego darowanie życia. Wiedziałem, że kuzyn nie zrobiłby mi krzywdy, ale... wchodzenie w zielone płomienie? Po ostatnich poparzeniach? I wkraczanie między tylu czarodziejów... a jeśli któryś z nich, a jeśli wszyscy...
- Pójdę sam. Pójdę sam do zwykłego lekarza, nic mi nie będzie, serio - podjąłem desperacko, szybko wyrzucając z siebie słowa. Ba, byłem gotów ruszyć na piechotę (na bosaka) nawet w tej chwili, jeśli druga perspektywa prezentowała się tak, jak ją opisał Bertie.
- Powiedz mi w którą stronę i już mnie nie ma - nawet spróbowałem się uśmiechnąć, ale wyszło dość... złowieszczo. Krzywymi, nikłymi uśmieszkami wariata z pewnością nikogo bym nie uspokoił.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
- Słuchaj.
Odezwał się zadziwiająco stanowczo. A kierowała nim obawa. Nie znał Lou długo, widzieli się zaledwie któryś raz, jednak nadal po pierwsze był to Bott, a Bertie o każdego członka rodziny dba, po drugie był to człowiek w potrzebie. Który w lęku może zrobić sobie krzywdę.
- Skrzywdziła cię magia. Mugole tego nie wyleczą. Nie będzie lepiej. Przecież widzę, że z tobą źle. Żaden niemagiczny człowiek nawet nie zrozumie, co dokładnie ci jest.
Pokręcił głową, bo mugolski szpital był najgorszym możliwym pomysłem. Starał się mówić łagodnie i pewnie, starał się dotrzeć do kuzyna. Musiał go przekonać, nie było innej opcji.
Lou był w koszmarnym stanie fizycznym i jeszcze gorszym psychicznym.
- Jeśli nie kominek, pozostaje tylko motor. Pojedziesz ze mną motorem? - pokręcił głową. - Zlecisz w takim stanie. - nie ma mowy. Teleportacja? Nie zna się na teleportacji łącznej, a i nie ryzykowałby w tej chwili jakiejkolwiek. Ta z resztą chyba też źle się Lou kojarzy. - W Rycerzu się nie utrzymasz nawet na siedząco.
Bez szans. Motor, teleportacja, Rycerz. Kominek wydawał się najbardziej sensowny i choć Bertie nie chciał naciskać widząc przerażenie w kuzynie, wolał skazać go na chwilę lęku, niż dodatkowe obrażenia.
Po ostatnich słowach chłopaka, Bert uniósł brwi i pokręcił głową.
- Nigdzie stąd sam nie wyjdziesz. Na pewno nie będziesz szedł pieszo. - oznajmił mu. Nie był jednak oburzony, raczej tym bardziej zmartwiony. W tej chwili jednak przedmioty dookoła nich zaczęły się unosić. Jego zapalniczka na stoliku, wazon na parapecie, zegarek, zawartość większości półek... a Bertie był w jakichś dwustu procentach pewien, że to nie on jest sprawcą.
- Matt? - odezwał się głośniej. - Ollie, Sue?
Jeśli to jakiś głupi dowcip to ich zabije. Ale zdawało się, że kuzyni rozeszli się niedługo po jego wyjściu, a dookoła nie było nikogo. Jedynie pełen emocji, lekko chyba odchodzący od zmysłów mugol w którym na chwilę Bertie utkwił spojrzenie. To możliwe?
- Lou... - był lekko osłupiały, ale coś dziwnego i lekko przerażającego w minie kuzyna utwierdzało go w przekonaniu, że to on może być prowodyrem dziwnej sytuacji. - Postaraj się uspokoić. Nie wszystko co magiczne jest złe. Jest wielu dobrych czarodziejów. Poznałeś Bena. I Matta. Jest dużo dobrych magicznych rzeczy.
Czuł się trochę jakby usiłował uspokoić tykającą bombę. Bombę po traumie. Nie rozumiał, w jaki sposób Lou stracił pamięć, jednak wiedząc jakie rzeczy działy się ostatnimi czasy w świecie czarodziejów mógł tylko siebie obwiniać o to, że nie zadbał o bezpieczeństwo mugola który sobie po owym świecie chodził i o którym Bertie doskonale wiedział.
- Daj sobie pomóc. Zobaczysz, dopilnuję tego, żeby wszystko było dobrze. - odezwał się znów po chwili. - Możesz potem tutaj zostać. Odpoczniesz. Ile trzeba. Schowam cię tu.
Obiecał jeszcze. Chyba, że Lou ma gdzie iść i jest to bezpieczne miejsce. Ale to jedyna druga opcja, więcej dróg nie ma.
Odezwał się zadziwiająco stanowczo. A kierowała nim obawa. Nie znał Lou długo, widzieli się zaledwie któryś raz, jednak nadal po pierwsze był to Bott, a Bertie o każdego członka rodziny dba, po drugie był to człowiek w potrzebie. Który w lęku może zrobić sobie krzywdę.
- Skrzywdziła cię magia. Mugole tego nie wyleczą. Nie będzie lepiej. Przecież widzę, że z tobą źle. Żaden niemagiczny człowiek nawet nie zrozumie, co dokładnie ci jest.
Pokręcił głową, bo mugolski szpital był najgorszym możliwym pomysłem. Starał się mówić łagodnie i pewnie, starał się dotrzeć do kuzyna. Musiał go przekonać, nie było innej opcji.
Lou był w koszmarnym stanie fizycznym i jeszcze gorszym psychicznym.
- Jeśli nie kominek, pozostaje tylko motor. Pojedziesz ze mną motorem? - pokręcił głową. - Zlecisz w takim stanie. - nie ma mowy. Teleportacja? Nie zna się na teleportacji łącznej, a i nie ryzykowałby w tej chwili jakiejkolwiek. Ta z resztą chyba też źle się Lou kojarzy. - W Rycerzu się nie utrzymasz nawet na siedząco.
Bez szans. Motor, teleportacja, Rycerz. Kominek wydawał się najbardziej sensowny i choć Bertie nie chciał naciskać widząc przerażenie w kuzynie, wolał skazać go na chwilę lęku, niż dodatkowe obrażenia.
Po ostatnich słowach chłopaka, Bert uniósł brwi i pokręcił głową.
- Nigdzie stąd sam nie wyjdziesz. Na pewno nie będziesz szedł pieszo. - oznajmił mu. Nie był jednak oburzony, raczej tym bardziej zmartwiony. W tej chwili jednak przedmioty dookoła nich zaczęły się unosić. Jego zapalniczka na stoliku, wazon na parapecie, zegarek, zawartość większości półek... a Bertie był w jakichś dwustu procentach pewien, że to nie on jest sprawcą.
- Matt? - odezwał się głośniej. - Ollie, Sue?
Jeśli to jakiś głupi dowcip to ich zabije. Ale zdawało się, że kuzyni rozeszli się niedługo po jego wyjściu, a dookoła nie było nikogo. Jedynie pełen emocji, lekko chyba odchodzący od zmysłów mugol w którym na chwilę Bertie utkwił spojrzenie. To możliwe?
- Lou... - był lekko osłupiały, ale coś dziwnego i lekko przerażającego w minie kuzyna utwierdzało go w przekonaniu, że to on może być prowodyrem dziwnej sytuacji. - Postaraj się uspokoić. Nie wszystko co magiczne jest złe. Jest wielu dobrych czarodziejów. Poznałeś Bena. I Matta. Jest dużo dobrych magicznych rzeczy.
Czuł się trochę jakby usiłował uspokoić tykającą bombę. Bombę po traumie. Nie rozumiał, w jaki sposób Lou stracił pamięć, jednak wiedząc jakie rzeczy działy się ostatnimi czasy w świecie czarodziejów mógł tylko siebie obwiniać o to, że nie zadbał o bezpieczeństwo mugola który sobie po owym świecie chodził i o którym Bertie doskonale wiedział.
- Daj sobie pomóc. Zobaczysz, dopilnuję tego, żeby wszystko było dobrze. - odezwał się znów po chwili. - Możesz potem tutaj zostać. Odpoczniesz. Ile trzeba. Schowam cię tu.
Obiecał jeszcze. Chyba, że Lou ma gdzie iść i jest to bezpieczne miejsce. Ale to jedyna druga opcja, więcej dróg nie ma.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bałem się. Piekielnie się bałem, że Bertie postanowi mnie zaciągnąć do tego magicznego szpitala wbrew mojej woli. W końcu... był czarodziejem, nie? Gdyby tylko chciał, wyciągnąłby różdżkę, a ja nie miałbym z nim najmniejszych szans. Znów przed oczami stanęła mi wizja mrocznej postaci w ciemnym tunelu. Zadygotałem i mocno zacisnąłem powieki.
- Nie, nie, nie... - mamrotałem nieskładnie. Bertie taki nie był. To mój kuzyn. Nie zrobi. Nic. Złego, próbowałem sam siebie uspokajać, kiedy dotarł do mnie sens słów rówieśnika. Momentalnie otworzyłem oczy.
- Utrzymam się! - przerwałem mu może trochę zbyt głośno i raptownie, ale jednak. Jeśli zamiast kominka miałbym jechać motocyklem - takim zwykłym, najzwyklejszym, to...
- Utrzymam się na motorze, słowo! - dodałem, choć kiedy mimowolnie zauważyłem stan moich dłoni, szybko spróbowałem je zasłonić, coby kuzyn ich nie widział (tak, jakby już wcześniej nie zobaczył jak wyglądają). Byłem tym ich chowaniem tak zaaferowany, że nawet nie dostrzegłem, że wokół coś się dzieje. Zresztą skupiłem swoją uwagę tym bardziej na nich, bo zaczęły mnie nieprzyjemnie mrowić i swędzieć. Szczególnie palce. Spróbowałem je potrzeć, ale piekielnie zapiekły - tarcie poparzonej skóry nie jest najmądrzejszym posunięciem.
Dopiero kiedy Bertie zaczął nawoływać kuzyna i... przyjaciół? Powędrowałem spojrzeniem za jego wzrokiem i skuliłem się na kanapie przerażony, wydając z siebie zduszony okrzyk. Wszystko wokół... LATAŁO?!
Próby uspokajania mnie w takim momencie na nic się zdawały, bo znów przed oczami miałem las na zmianę z jakimś ciemnym tunelem, brudne latarnie mrugały i gasły, ciemna postać się zbliżała...
- Nie, nie, nie...! - trząsłem się już jak galareta, chowając głowę w poparzone ręce. Odpoczywanie i chowanie się brzmiało doskonale. Chowanie w szczególności, bo właśnie to chciałem teraz zrobić. Schować się i to w tej chwili. Znów znaleźć się w bezpiecznym miejscu, w którym nikt mnie nie zmusza do wchodzenia w tłum magicznych lekarzy i do czarodziejskich szpitali.
- Ja chcę do Margaux... - jęknąłem cicho, płaczliwie, zupełnie jak małe dziecko. Chociaż tak na dobrą sprawę wcale nie miałem na myśli samej kobiety, tylko raczej jej mieszkanie. Tam mogłem się chować do woli, zakopywać w poduszkach i kocu i udawać, że nie istnieję. Tam było naprawdę bezpiecznie. W końcu mieszkał tam Ben.
- Nie, nie, nie... - mamrotałem nieskładnie. Bertie taki nie był. To mój kuzyn. Nie zrobi. Nic. Złego, próbowałem sam siebie uspokajać, kiedy dotarł do mnie sens słów rówieśnika. Momentalnie otworzyłem oczy.
- Utrzymam się! - przerwałem mu może trochę zbyt głośno i raptownie, ale jednak. Jeśli zamiast kominka miałbym jechać motocyklem - takim zwykłym, najzwyklejszym, to...
- Utrzymam się na motorze, słowo! - dodałem, choć kiedy mimowolnie zauważyłem stan moich dłoni, szybko spróbowałem je zasłonić, coby kuzyn ich nie widział (tak, jakby już wcześniej nie zobaczył jak wyglądają). Byłem tym ich chowaniem tak zaaferowany, że nawet nie dostrzegłem, że wokół coś się dzieje. Zresztą skupiłem swoją uwagę tym bardziej na nich, bo zaczęły mnie nieprzyjemnie mrowić i swędzieć. Szczególnie palce. Spróbowałem je potrzeć, ale piekielnie zapiekły - tarcie poparzonej skóry nie jest najmądrzejszym posunięciem.
Dopiero kiedy Bertie zaczął nawoływać kuzyna i... przyjaciół? Powędrowałem spojrzeniem za jego wzrokiem i skuliłem się na kanapie przerażony, wydając z siebie zduszony okrzyk. Wszystko wokół... LATAŁO?!
Próby uspokajania mnie w takim momencie na nic się zdawały, bo znów przed oczami miałem las na zmianę z jakimś ciemnym tunelem, brudne latarnie mrugały i gasły, ciemna postać się zbliżała...
- Nie, nie, nie...! - trząsłem się już jak galareta, chowając głowę w poparzone ręce. Odpoczywanie i chowanie się brzmiało doskonale. Chowanie w szczególności, bo właśnie to chciałem teraz zrobić. Schować się i to w tej chwili. Znów znaleźć się w bezpiecznym miejscu, w którym nikt mnie nie zmusza do wchodzenia w tłum magicznych lekarzy i do czarodziejskich szpitali.
- Ja chcę do Margaux... - jęknąłem cicho, płaczliwie, zupełnie jak małe dziecko. Chociaż tak na dobrą sprawę wcale nie miałem na myśli samej kobiety, tylko raczej jej mieszkanie. Tam mogłem się chować do woli, zakopywać w poduszkach i kocu i udawać, że nie istnieję. Tam było naprawdę bezpiecznie. W końcu mieszkał tam Ben.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Pokręcił głową. To nie miało sensu. Tylko martwił się o tego cholernego mugola. Mugola który nie chciał pozwolić sobie pomóc i wyglądał po prostu koszmarnie. Nie było mowy, żeby Bertie zgodził się go zabrać na motor, Lou zleciałby z niego chyba z milion razy i do szpitala dotarł pół żywy, jak nie martwy.
Zdawało się jednak, że prędzej cokolwiek - jakaś dziwna magia? - jest w Lou, jego panika nie pozwoli na zabranie go do szpitala. Zacisnął wargi. Sam się tego bał. Sam nie był pewien, czy Sou by go tam zaciągnęła gdyby nie to że nie był w stanie się opierać, a teraz? Nie wiedział tylko przez co przeszedł Lou.
- Spokojnie, ej, ej, powoli. - pokręcił głową w nadziei, że kiedy Bott dojdzie trochę do siebie, może te rzeczy opadną. Tylko nie mógł wyjść z lekkiego szoku. Bo to ewidentnie on. - Słuchaj, pójdziesz do przyjaciół jeśli tam jest bezpiecznie. Sprowadzę ci tu ich albo cię do nich zabiorę. - Lou był dorosły i mógł o sobie decydować. Jeśli komuś ufał to i Bertie miał nadzieję, że będzie tam bezpieczny. Tylko nie mógł mu pozwolić odejść w takim stanie. - Tylko nie w takim stanie, dobra?
Skrzywił się widząc jego dłonie i to, jak Lou telepie.
- A jak kogoś tu sprowadzę?
Nie był pewien, kogo da radę ściągnąć. Na pewno wiele osób było zajętych właśnie z tego samego powodu, a Lou nie wyglądał dobrze, wyglądał raczej jakby potrzebował solidnych eliksirów i spotkania z uzdrowicielem, nie stażystą czy kursantem. Tylko powoli do Bertiego docierało, że to po prostu nie przejdzie, Lou czegoś ZBYT bardzo się boi, a on sam zaczynał się bać, że ma do tego podstawy. Nie wiedział o wszystkim, co się działo od odsieczy, ale to czego się dowiedział już go przerażało. Choć wierzył, że w tej chwili uzdrowiciele przede wszystkim skupiają się na wyleczeniu i odprawieniu wszystkich rannych. Inaczej on sam raczej nie opuściłby Munga tak po prostu.
Tylko czy powinien w takim razie prowadzić tam kuzyna?
- Siedź. Do niczego nie będę próbował cię zmuszać. Nic ci tutaj nie grozi. Okej?
Tylko kogo on do cholery ma sprowadzić? Nie mógł się skupić wciąż trochę nieobecny, a rozpraszany przez cholerne lewitujące przedmioty. Zerkał na Lou wciąż niepewnie, bo zdawało się, że mają one związek z nim, tylko... jakim niby sposobem?
- Postaraj się uspokoić. Nic złego cię tu nie spotka, okej? Odpoczniesz...
A ja napiszę do kogo się da? Póki co uspokojenie Lou było chyba najważniejsze...
Zdawało się jednak, że prędzej cokolwiek - jakaś dziwna magia? - jest w Lou, jego panika nie pozwoli na zabranie go do szpitala. Zacisnął wargi. Sam się tego bał. Sam nie był pewien, czy Sou by go tam zaciągnęła gdyby nie to że nie był w stanie się opierać, a teraz? Nie wiedział tylko przez co przeszedł Lou.
- Spokojnie, ej, ej, powoli. - pokręcił głową w nadziei, że kiedy Bott dojdzie trochę do siebie, może te rzeczy opadną. Tylko nie mógł wyjść z lekkiego szoku. Bo to ewidentnie on. - Słuchaj, pójdziesz do przyjaciół jeśli tam jest bezpiecznie. Sprowadzę ci tu ich albo cię do nich zabiorę. - Lou był dorosły i mógł o sobie decydować. Jeśli komuś ufał to i Bertie miał nadzieję, że będzie tam bezpieczny. Tylko nie mógł mu pozwolić odejść w takim stanie. - Tylko nie w takim stanie, dobra?
Skrzywił się widząc jego dłonie i to, jak Lou telepie.
- A jak kogoś tu sprowadzę?
Nie był pewien, kogo da radę ściągnąć. Na pewno wiele osób było zajętych właśnie z tego samego powodu, a Lou nie wyglądał dobrze, wyglądał raczej jakby potrzebował solidnych eliksirów i spotkania z uzdrowicielem, nie stażystą czy kursantem. Tylko powoli do Bertiego docierało, że to po prostu nie przejdzie, Lou czegoś ZBYT bardzo się boi, a on sam zaczynał się bać, że ma do tego podstawy. Nie wiedział o wszystkim, co się działo od odsieczy, ale to czego się dowiedział już go przerażało. Choć wierzył, że w tej chwili uzdrowiciele przede wszystkim skupiają się na wyleczeniu i odprawieniu wszystkich rannych. Inaczej on sam raczej nie opuściłby Munga tak po prostu.
Tylko czy powinien w takim razie prowadzić tam kuzyna?
- Siedź. Do niczego nie będę próbował cię zmuszać. Nic ci tutaj nie grozi. Okej?
Tylko kogo on do cholery ma sprowadzić? Nie mógł się skupić wciąż trochę nieobecny, a rozpraszany przez cholerne lewitujące przedmioty. Zerkał na Lou wciąż niepewnie, bo zdawało się, że mają one związek z nim, tylko... jakim niby sposobem?
- Postaraj się uspokoić. Nic złego cię tu nie spotka, okej? Odpoczniesz...
A ja napiszę do kogo się da? Póki co uspokojenie Lou było chyba najważniejsze...
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mówienie o przyjaciołach chyba powoli mnie uspokajało. Nawet spojrzałem na Bertiego spomiędzy palców.
I obiecał, że nie będzie mnie do niczego zmuszać i że nic mi tu nie grozi... Ostrożnie opuściłem ręce, choć nogi wciąż miałem podkulone na kanapie. Chyba trochę brudziłem tapicerkę stopami.
Czyli nie będzie żadnych kominków ani magicznych szpitali? Wpatrywałem się w niego, jakbym chciał to z niego wyczytać i się co do tego upewnić. Zdaje się, że nawet przedmioty uspokojone zapewnieniami kuzyna zaczęły obniżać swe loty, choć w tej chwili przestałem na nie zwracać szczególną uwagę skupiony na kuzynie.
Pociągnąłem cicho nosem i kiwnąłem nieznacznie głową.
W porządku, postaram się być spokojny i siedzieć na tyłku, na tyle przecież mnie stać... Odetchnąłem. Głowa pulsowała bólem już tylko w miejscu guza, ręce piekły.
- Na razie zostanę tutaj? - upewniłem się cicho. Tak... na wszelki wypadek. Powoli zacząłem się rozluźniać i chyba trochę trzeźwiej myśleć. Z naciskiem na trochę.
- Przepraszam, nie wiem co się ostatnio ze mną dzieje - dodałem szczerze.
Kiedy Ben znalazł mnie w tym lesie, zabrał do Margaux i Justine, wydawało mi się, że wszystko będzie już dobrze, że wszystko wróci do normy, mimo nękających mnie koszmarów i dziwnych, niezrozumiałych dla mnie obrazów, które wciąż i wciąż nękały mnie w mojej własnej łepetynie... W tamtym mieszkaniu powoli zaczynałem wracać do siebie, czuć się prawie jak w domu - bezpiecznie. Chyba jednak musiałem strasznie podpaść losowi, skoro minęło kilka dni i zaatakował mnie najzwyklejszy w świecie płomyk świecy, a potem przeniósł pod ten cholerny, płonący kościół... Wszystko znów stanęło na głowie. Może naraziłem się magicznemu światu tym, że tak mnie zafascynował? Że przenosiłem się na Pokątną przy każdej okazji? Może ojciec miał rację zupełnie odcinając się od magicznej rodziny, odcinając od niej mnie...? Może ktoś taki niemagiczny wkraczając do świata czarów burzy jakąś równowagę wszechświata i potem to się na nim mści? Pamiętam doskonale wykłady Kingsleya o tym, że przyroda dąży do ciągłej równowagi... A jeśli będę musiał o tym wszystkim zapomnieć? Wrócić do normalnego życia...?
Spuściłem wzrok. Teraz, po tym wszystkim co przeszedłem, ta wizja wcale nie wydawała się taka zła. Była przykra... ale naprawdę nie taka zła.
Znów rozbolała mnie głowa.
- Bertie... masz może herbatę? - zapytałem słabo. Nie chciałem już o tym myśleć. Nie teraz w każdym razie.
I obiecał, że nie będzie mnie do niczego zmuszać i że nic mi tu nie grozi... Ostrożnie opuściłem ręce, choć nogi wciąż miałem podkulone na kanapie. Chyba trochę brudziłem tapicerkę stopami.
Czyli nie będzie żadnych kominków ani magicznych szpitali? Wpatrywałem się w niego, jakbym chciał to z niego wyczytać i się co do tego upewnić. Zdaje się, że nawet przedmioty uspokojone zapewnieniami kuzyna zaczęły obniżać swe loty, choć w tej chwili przestałem na nie zwracać szczególną uwagę skupiony na kuzynie.
Pociągnąłem cicho nosem i kiwnąłem nieznacznie głową.
W porządku, postaram się być spokojny i siedzieć na tyłku, na tyle przecież mnie stać... Odetchnąłem. Głowa pulsowała bólem już tylko w miejscu guza, ręce piekły.
- Na razie zostanę tutaj? - upewniłem się cicho. Tak... na wszelki wypadek. Powoli zacząłem się rozluźniać i chyba trochę trzeźwiej myśleć. Z naciskiem na trochę.
- Przepraszam, nie wiem co się ostatnio ze mną dzieje - dodałem szczerze.
Kiedy Ben znalazł mnie w tym lesie, zabrał do Margaux i Justine, wydawało mi się, że wszystko będzie już dobrze, że wszystko wróci do normy, mimo nękających mnie koszmarów i dziwnych, niezrozumiałych dla mnie obrazów, które wciąż i wciąż nękały mnie w mojej własnej łepetynie... W tamtym mieszkaniu powoli zaczynałem wracać do siebie, czuć się prawie jak w domu - bezpiecznie. Chyba jednak musiałem strasznie podpaść losowi, skoro minęło kilka dni i zaatakował mnie najzwyklejszy w świecie płomyk świecy, a potem przeniósł pod ten cholerny, płonący kościół... Wszystko znów stanęło na głowie. Może naraziłem się magicznemu światu tym, że tak mnie zafascynował? Że przenosiłem się na Pokątną przy każdej okazji? Może ojciec miał rację zupełnie odcinając się od magicznej rodziny, odcinając od niej mnie...? Może ktoś taki niemagiczny wkraczając do świata czarów burzy jakąś równowagę wszechświata i potem to się na nim mści? Pamiętam doskonale wykłady Kingsleya o tym, że przyroda dąży do ciągłej równowagi... A jeśli będę musiał o tym wszystkim zapomnieć? Wrócić do normalnego życia...?
Spuściłem wzrok. Teraz, po tym wszystkim co przeszedłem, ta wizja wcale nie wydawała się taka zła. Była przykra... ale naprawdę nie taka zła.
Znów rozbolała mnie głowa.
- Bertie... masz może herbatę? - zapytałem słabo. Nie chciałem już o tym myśleć. Nie teraz w każdym razie.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
The member 'Louis Bott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Schody
Szybka odpowiedź