Pokój Erniego
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Matta
Na najdłuższej ścianie znajduje się wypełniony co cenniejszymi książkami, które Matt zniósł z Nokturnu, szafka nocna i co najważniejsze - spora, wygodna kanapa. Zazwyczaj jest rozłożona i zajmuje największą część pokoju. Przy kanapie można znaleźć kilka butelek różnego alkoholu w towarzystwie starych kubków po kawie robiących za popielniczkę. Za drzwiami stoją kartony wypełnione ubraniami bądź mniej lub bardziej istotnym gradobiciem. Na ścianach nie ma nic prócz farby, a na podłodze niczego ponad surowych desek.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 25.10.18 22:02, w całości zmieniany 2 razy
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Flo...
Złapała się go mocno i ścisnęła, kiedy została przytulona. Chwilę tak trwała, odreagowywała. Przyszedł. Kolejna osoba. Ludzie byli cudowni, przychodzili pomóc, kolejne osoby. I choć Rudera nie była jej domem, w tej chwili zależało jej na nim i była im wszystkim potwornie wdzięczna.
- Byłam pewna, że ta mała sowa nie przeżyje pierwszej podróży. - przyznała, komentując tym samym szalony optymizm właściciela domu, który o dziwo zdał egzamin. To musi być jakaś szalona magia, jakieś nieludzkie szczęście. Biedny Jerry. Ale na użalanie się nad sową będzie czas jeśli nie będą musieli użalać się nad sobą jako bezdomni.
- Na górę. Ja... to... - głęboki oddech. Była zagubiona i przerażona, choć był to inny lęk, niż zwykle. Nic jej nie atakowało. Nie bezpośrednio. To miejsce w którym mieszkała właśnie zmieniało się w jezioro. - Na-na górę. Bo się popsuje. Wiesz... nie mam różdżki. Ale nie to się wala i... inni naprawiają ściany, próbują zaklęć, ale coś naprawiają, a coś innego znów puszcza...
Przyznała. Nikt nie był na tyle szalony, by do ścian dobijać kolejne deski, które i tak by nie wytrzymały. Jutro będzie trzeba naprawiać - chyba jednak każdy domownik weźmie się za to z miłą chęcią, jeśli tylko ta powódź się skończy... do jutra?
Bo to się kiedyś skończy, prawda?
- Pomyślałam, że... że może wyniosę. Na górę. To, co może się zepsuć. Bo jak to się skończy, te rzeczy też będą potrzebne. Nie tylko ściany. Poza tym co chwila ktoś na coś wpada.
Dodała jeszcze. Lekko drżała. Nie była nawet pewna, czy Matt nie dał jej tego zajęcia, żeby się czymś zajęła zamiast panikować, bo tym właśnie się zajmowała, kiedy nie wiedziała w co włożyć ręce. Głowa jeszcze ją bolała, czuła się słabo i nie była pewna czy to efekty kaca, czy nerwów. Rany.
- Ktoś próbował rzucać na wiadro facere, wyniosło nawet kilka porcji wody ale za którymś razem nie wróciło, ten wiatr był silniejszy od magii, Flo...
Przygryzła nerwowo wargę. Co z resztą mogło zrobić wiadro? Potrzebowali czegoś większego. I potrzebowali najpierw zatamować spływającą wciąż wodę, żeby nie robić z tego syzyfowej roboty.
Pokój w którym stali był już prawie pusty, Lil wzięła więc jeszcze jakiś kufer i ruszyła z nim na górę.
- Dziękuję, że przyszedłeś. - dodała. To nie jej dom, ale była mu wdzięczna. Każdemu, kto pomagał. Po części budowało to jej wiarę w ludzi dookoła. - To jak nosisz, łatasz, wylewasz?
Uśmiechnęła się słabo. Roboty nie zabraknie dla nikogo. Ani pewnie ciasteczek po wszystkim. Jeśli będzie gdzie piec dziękczynne słodycze.
Złapała się go mocno i ścisnęła, kiedy została przytulona. Chwilę tak trwała, odreagowywała. Przyszedł. Kolejna osoba. Ludzie byli cudowni, przychodzili pomóc, kolejne osoby. I choć Rudera nie była jej domem, w tej chwili zależało jej na nim i była im wszystkim potwornie wdzięczna.
- Byłam pewna, że ta mała sowa nie przeżyje pierwszej podróży. - przyznała, komentując tym samym szalony optymizm właściciela domu, który o dziwo zdał egzamin. To musi być jakaś szalona magia, jakieś nieludzkie szczęście. Biedny Jerry. Ale na użalanie się nad sową będzie czas jeśli nie będą musieli użalać się nad sobą jako bezdomni.
- Na górę. Ja... to... - głęboki oddech. Była zagubiona i przerażona, choć był to inny lęk, niż zwykle. Nic jej nie atakowało. Nie bezpośrednio. To miejsce w którym mieszkała właśnie zmieniało się w jezioro. - Na-na górę. Bo się popsuje. Wiesz... nie mam różdżki. Ale nie to się wala i... inni naprawiają ściany, próbują zaklęć, ale coś naprawiają, a coś innego znów puszcza...
Przyznała. Nikt nie był na tyle szalony, by do ścian dobijać kolejne deski, które i tak by nie wytrzymały. Jutro będzie trzeba naprawiać - chyba jednak każdy domownik weźmie się za to z miłą chęcią, jeśli tylko ta powódź się skończy... do jutra?
Bo to się kiedyś skończy, prawda?
- Pomyślałam, że... że może wyniosę. Na górę. To, co może się zepsuć. Bo jak to się skończy, te rzeczy też będą potrzebne. Nie tylko ściany. Poza tym co chwila ktoś na coś wpada.
Dodała jeszcze. Lekko drżała. Nie była nawet pewna, czy Matt nie dał jej tego zajęcia, żeby się czymś zajęła zamiast panikować, bo tym właśnie się zajmowała, kiedy nie wiedziała w co włożyć ręce. Głowa jeszcze ją bolała, czuła się słabo i nie była pewna czy to efekty kaca, czy nerwów. Rany.
- Ktoś próbował rzucać na wiadro facere, wyniosło nawet kilka porcji wody ale za którymś razem nie wróciło, ten wiatr był silniejszy od magii, Flo...
Przygryzła nerwowo wargę. Co z resztą mogło zrobić wiadro? Potrzebowali czegoś większego. I potrzebowali najpierw zatamować spływającą wciąż wodę, żeby nie robić z tego syzyfowej roboty.
Pokój w którym stali był już prawie pusty, Lil wzięła więc jeszcze jakiś kufer i ruszyła z nim na górę.
- Dziękuję, że przyszedłeś. - dodała. To nie jej dom, ale była mu wdzięczna. Każdemu, kto pomagał. Po części budowało to jej wiarę w ludzi dookoła. - To jak nosisz, łatasz, wylewasz?
Uśmiechnęła się słabo. Roboty nie zabraknie dla nikogo. Ani pewnie ciasteczek po wszystkim. Jeśli będzie gdzie piec dziękczynne słodycze.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Sową zajęła się Florence, na pewno żyje teraz jak pączek w maśle i nie będzie mogła wrócić bo będzie za ciężka - zasmialem się, jak zwykle podejmując próbę pozostania głosem pozytywnych myśli. Chociaż nie wiem czy można to nazwać próbą - po prostu tak robiłem i nie potrafiłem inaczej. Nie cierpiałem narzekać; niepotrzebnie wyrzucać z siebie wiader jadu, smutku czy innej zazdrości. Nie uważałem by to miało komukolwiek w czymkolwiek pomóc, a już na pewno nie mi - bo jeżeli byśmy tak widzieli bez przerwy same negatywne strony wszystkiego, oszalelibyśmy. - Ostatnimi czasy różdżka nie bywa zbyt przydatna - stwierdziłem, spoglądając na trzymane pudło. Mięśnie, spryt, mugolskie umiejętności - to okazywało się być na wagę zlota. A minęło dopiero ile? Zaledwie dziesięć dni maja. Co jeżeli tak miało pozostać już na zawsze? Owszem, potrafiłem się odnaleźć w nirmagicznym świecie, ale raz poznawszy smak magii, ciężko było się go pozbyć. Nie potrafiłem sobie wyobrazić co ta sytuacja oznacza dla czystokrwistych czarodziejów - zupełnie musieli się pogubić. - To dobry pomysł. Pomogę ci - powiedziałem i odwróciłem się na pięcie, nie chcąc marnować czasu. Rudera nie mogła wrócić do poprzedniego stanu, nie, kiedy wszyscy tak się starali ja wyremontować. Poza tym traktowałem Bertiego jak młodszego brata i czułem się odpowiedzialny - nie mogłem po prostu zostawić go w potrzebie.
Spojrzałem na Lily zdezorientowany kiedy wspomniała o wietrze silniejszym od magii. To było możliwe? Nigdy z czymś takim się nie spotkałem - ani w życiu ani w starych kronikach. Działy się naprawdę dziwne rzeczy. - Ale nikomu z was nic się nie stało? Gdzie Bertie? - Brawo, Floreanie. Powinieneś był zapytać o to na początku, nie dopiero teraz. - Niosę, potem zobaczę do czego jeszcze mogę się przydać - odparłem, wzruszając ramionami. Na podziękowania nie odpowiedziałem, bo i nie uważałem, bym na nie zasłużył. Nie za przyjęcie tutaj, to z pewnością. - A ty jak się czujesz? - Zapytałem, nic nie mogąc poradzić na podłużna zmarszczkę pojawiającą się na moim czole. Martwilem się o nią, nawet bardzo, może trochę za. Musiałem się upewnić, że czuje się lepiej - bo podejrzewałem, że do czucia się dobrze jeszcze musi przejść jakąś drogę. Oby krótką - nie wyoobrażałem sobie, by jej rude włosy mogły stracić swój kolor, oczy blask a piegi liczebność.
Spojrzałem na Lily zdezorientowany kiedy wspomniała o wietrze silniejszym od magii. To było możliwe? Nigdy z czymś takim się nie spotkałem - ani w życiu ani w starych kronikach. Działy się naprawdę dziwne rzeczy. - Ale nikomu z was nic się nie stało? Gdzie Bertie? - Brawo, Floreanie. Powinieneś był zapytać o to na początku, nie dopiero teraz. - Niosę, potem zobaczę do czego jeszcze mogę się przydać - odparłem, wzruszając ramionami. Na podziękowania nie odpowiedziałem, bo i nie uważałem, bym na nie zasłużył. Nie za przyjęcie tutaj, to z pewnością. - A ty jak się czujesz? - Zapytałem, nic nie mogąc poradzić na podłużna zmarszczkę pojawiającą się na moim czole. Martwilem się o nią, nawet bardzo, może trochę za. Musiałem się upewnić, że czuje się lepiej - bo podejrzewałem, że do czucia się dobrze jeszcze musi przejść jakąś drogę. Oby krótką - nie wyoobrażałem sobie, by jej rude włosy mogły stracić swój kolor, oczy blask a piegi liczebność.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinęła lekko na wspomnienie o sowie. W tej chwili trudno jej było faktycznie skupić się na zwierzęciu, jednak było jej go szkoda, na wietrze mogło spotkać ptaka wiele nieszczęść. Dobrze więc, że jest bezpieczny. I, że ściągnął kolejną osobę do pomocy, każda para rąk się przyda.
Zeszła razem z Flo na dół, rozglądając się dookoła.
- Bertie? Nie wiem, w którymś pokoju. Trudno ogarnąć gdzie kto i co jest w tym chaosie. - mówiła ciszej niż zwykle, przez co w ogólnopanującym hałasie ludzi walczących z pogodą może trudno było ją zrozumieć. - Pewnie u siebie, tam ostatnio mocno przeciekało.
Choć równie dobrze mógł być na górze, lub pisać gdzieś list do kolejnej osoby, wyjść po jakieś narzędzia - cokolwiek.
- Nikomu nic nie jest. Znaczy mieliśmy trochę problemów, nie... nie-nie wszystko dało się robić bez magii, ale ogólnie jest-jest dobrze. - skinęła lekko głową. Nie było jeszcze dużego wypadku, nikt nie oberwał żadnym narzędziem, nie spadł ze schodów, anomalie jak narazie nie wyrządziły nikomu dużej krzywdy. - Tylko dom... Flo, tu jest bezpiecznie.
Odwróciła wzrok. Może i było to egoistyczne, komuś właśnie walił się dom, jednak nie mogła przestać myśleć o tym, że być może będzie musiała się stąd wynieść. Bała się tego, czuła się tu dobrze, nie musiała wychodzić, dookoła byli ludzie którym ufała i oczywiście nie mogła ukrywać się bez końca, jednak nie miała siły na to już teraz.
- Chodź. - nie było czasu na to, żeby stać i rozmawiać. Pociągnęła Flo za rękaw, ruszając w stronę jakiegoś stolika. - Drewno nie powinno moknąć.
Dodała, zamierzając wynieść jeden z ostatnich mebli na górę. Zaraz ruszyli ostrożnie we właściwą stronę. Rozglądała się uważnie i szła dość wolno, nie chcąc wpaść lub stanąć na drodze komuś dookoła. Nie potrzebowali dodatkowych wypadków. Z jednego z pokoi dało się dosłyszeć dźwięki młotka uderzającego o deskę i żywą dyskusję dwóch Bottów.
- Bottów ci u nas dostatek. - dodała, bo i Flo zamierzał dopiero co szukać jednego z nich. Teraz jednak szli ostrożnie na górę. - Nie zwracaj uwagi na Lanę.
Dodała, bo lamenty ducha opłakującego swój dom słyszalne były na piętrze wyraźnie, na zmianę z narzekaniami tegoż właśnie na to, iż dom przetrwał dwieście lat, ale po wprowadzce nowych lokatorów upadnie po kilku miesiącach.
- Ja... lepiej. Dużo tu pozytywnej energii. - do tej pory. Cóż, Lily nie była optymistką, bliżej jej do lekko pesymistycznego realizmu, lub manii i nerwicy od czasu do czasu, jednak bardzo lubiła otaczać się optymistami. Chłonęła ich pozytywną energię jak gąbka. Nie mogła nie zaprzyjaźnić się z Flo.
Zeszła razem z Flo na dół, rozglądając się dookoła.
- Bertie? Nie wiem, w którymś pokoju. Trudno ogarnąć gdzie kto i co jest w tym chaosie. - mówiła ciszej niż zwykle, przez co w ogólnopanującym hałasie ludzi walczących z pogodą może trudno było ją zrozumieć. - Pewnie u siebie, tam ostatnio mocno przeciekało.
Choć równie dobrze mógł być na górze, lub pisać gdzieś list do kolejnej osoby, wyjść po jakieś narzędzia - cokolwiek.
- Nikomu nic nie jest. Znaczy mieliśmy trochę problemów, nie... nie-nie wszystko dało się robić bez magii, ale ogólnie jest-jest dobrze. - skinęła lekko głową. Nie było jeszcze dużego wypadku, nikt nie oberwał żadnym narzędziem, nie spadł ze schodów, anomalie jak narazie nie wyrządziły nikomu dużej krzywdy. - Tylko dom... Flo, tu jest bezpiecznie.
Odwróciła wzrok. Może i było to egoistyczne, komuś właśnie walił się dom, jednak nie mogła przestać myśleć o tym, że być może będzie musiała się stąd wynieść. Bała się tego, czuła się tu dobrze, nie musiała wychodzić, dookoła byli ludzie którym ufała i oczywiście nie mogła ukrywać się bez końca, jednak nie miała siły na to już teraz.
- Chodź. - nie było czasu na to, żeby stać i rozmawiać. Pociągnęła Flo za rękaw, ruszając w stronę jakiegoś stolika. - Drewno nie powinno moknąć.
Dodała, zamierzając wynieść jeden z ostatnich mebli na górę. Zaraz ruszyli ostrożnie we właściwą stronę. Rozglądała się uważnie i szła dość wolno, nie chcąc wpaść lub stanąć na drodze komuś dookoła. Nie potrzebowali dodatkowych wypadków. Z jednego z pokoi dało się dosłyszeć dźwięki młotka uderzającego o deskę i żywą dyskusję dwóch Bottów.
- Bottów ci u nas dostatek. - dodała, bo i Flo zamierzał dopiero co szukać jednego z nich. Teraz jednak szli ostrożnie na górę. - Nie zwracaj uwagi na Lanę.
Dodała, bo lamenty ducha opłakującego swój dom słyszalne były na piętrze wyraźnie, na zmianę z narzekaniami tegoż właśnie na to, iż dom przetrwał dwieście lat, ale po wprowadzce nowych lokatorów upadnie po kilku miesiącach.
- Ja... lepiej. Dużo tu pozytywnej energii. - do tej pory. Cóż, Lily nie była optymistką, bliżej jej do lekko pesymistycznego realizmu, lub manii i nerwicy od czasu do czasu, jednak bardzo lubiła otaczać się optymistami. Chłonęła ich pozytywną energię jak gąbka. Nie mogła nie zaprzyjaźnić się z Flo.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Pochyliłem się bliżej Lily, bo w tym rozgardiaszu nie mogłem zrozumieć o czym mówi. Cały czas ktoś obok nas przechodził, często ciągnąc za sobą jakąś hałasującą rzecz, a krople deszczu wciąż donośnie odbijały się od dachu i metalowych rynien. Miałem wrażenie, że ulewa wcale się nie uspokaja, a przecież powinna. Nie dopuszczałem do siebie wiadomości, że przez anomalie wszystko jest na opak i ten deszcz teoretycznie może trwać i trwać... Nie chciałem nawet sobie wyobrażać do czego by to doprowadziło. Trzymałem się myśli, że to zaraz się skończy. - Później go poszukam - stwierdziłem, na razie nie chcąc zostawiać Lily samej. Za dużo ostatnio przeszła, żeby teraz jeszcze użerać się ze skutkami ulewy. Powinna niczym się nie przejmować, odpoczywać, cieszyć wolnością. Zamiast tego widziałem na jej twarzy ogromne zatroskanie, strach, niepewność - ostatnio podobne emocje widziałem na początku maja u Prewettów i myślałem, że szybko to się nie powtórzy. - Lily, to tylko deszcz. Trochę mocniejszy niż zazwyczaj, ale wciąż deszcz. Niedługo pogoda się uspokoi, szybko posprząta się dom i wszystko wróci do normy - powiedziałem, przyglądając jej się ze zmartwieniem, choć moją twarz na moment rozjaśnił uśmiech. Sam byłem zestresowany, ale nie przyszedłem tutaj po to, by wszystkich dookoła jeszcze bardziej załamywać. Musiałem pozostać promyczkiem radości, nadziei i optymizmu - a mówiąc o tym wszystkim dookoła, sam zaczynałem w to wszystko wierzyć. - Czekaj, pomogę ci - powiedziałem, podnosząc część mebla. Po drodze mijaliśmy kilka osób, których nie kojarzyłem - to miłe, że wszyscy zjednoczyli się nieść pomoc Bertiemu. Nie żeby mnie to dziwiło - nie znałem ani jednej osoby, która by go nie lubiła.
- Właśnie widzę - mruknąłem, chcąc przysłuchać się ich kłótni, ale niestety nie mogłem, bo Lily prowadziła nas gdzieś dalej. Matt na pewno nie byłby zachwycony moją obecnością w tym miejscu, a tym bardziej z Lily - cieszyłem się, że jest zajęty sprzeczką z Bertiem, przynajmniej nie zwracał na mnie uwagi. W przeciwnym wypadku musiałbym znosić jego humory i jawne okazywanie niechęci. Nie lubił mnie i miał do tego prawo, choć to zaczynało być męczące. - Nie zwracać uwagę na Lanę? - powtórzyłem z niedowierzaniem. - Przecież jest cudowna - stwierdziłem z zachwytem, rozglądając się gdzieś za znajomą przezroczystą sylwetką, ale jak na razie do moich uszu dochodził jedynie jej lament. Kochałem duchy, nie bardziej niż ludzi, ale jednak. Nie wszyscy to rozumieli. Hmm, w zasadzie nikt tego nie rozumiał. - No tak, zapewne nie da się tutaj nudzić - stwierdziłem, rozglądając się za miejscem na postawienie mebla. - Tu chyba wystarczy? - Zapytałem, choć w zasadzie już sam podjąłem decyzję, stawiając go na podłodze. Spojrzałem na Lily, chcąc jej powiedzieć jak bardzo się martwiłem i martwię się nadal - jej zniknięcie było dla mnie ciosem, nawet jeżeli szczególnie tego po sobie nie pokazywałem. Powiedzmy, że przeżyłem parę nieszczęśliwych sytuacji i nauczyłem się chować negatywne emocje, ale to nie znaczy, że w ogóle ich nie odczuwam. Bałem się, że coś podobnego może się powtórzyć, dlatego wolałem żeby została tutaj i nie wracała do swojego mieszkania. Wiedziałem, że Matt (pomimo całej niechęci jaką do niego pałałem) o nią zadba, a Bertie ze swoim zakonowym źródłem informacji mu pomoże. Tak, chciałem jej wiele rzeczy powiedzieć, ale w końcu się ocknąłem i odwróciłem wzrok. - Pójdę na dół, widziałem tam jeszcze jakąś komódkę - odparłem, kierując się z powrotem na parter.
- Właśnie widzę - mruknąłem, chcąc przysłuchać się ich kłótni, ale niestety nie mogłem, bo Lily prowadziła nas gdzieś dalej. Matt na pewno nie byłby zachwycony moją obecnością w tym miejscu, a tym bardziej z Lily - cieszyłem się, że jest zajęty sprzeczką z Bertiem, przynajmniej nie zwracał na mnie uwagi. W przeciwnym wypadku musiałbym znosić jego humory i jawne okazywanie niechęci. Nie lubił mnie i miał do tego prawo, choć to zaczynało być męczące. - Nie zwracać uwagę na Lanę? - powtórzyłem z niedowierzaniem. - Przecież jest cudowna - stwierdziłem z zachwytem, rozglądając się gdzieś za znajomą przezroczystą sylwetką, ale jak na razie do moich uszu dochodził jedynie jej lament. Kochałem duchy, nie bardziej niż ludzi, ale jednak. Nie wszyscy to rozumieli. Hmm, w zasadzie nikt tego nie rozumiał. - No tak, zapewne nie da się tutaj nudzić - stwierdziłem, rozglądając się za miejscem na postawienie mebla. - Tu chyba wystarczy? - Zapytałem, choć w zasadzie już sam podjąłem decyzję, stawiając go na podłodze. Spojrzałem na Lily, chcąc jej powiedzieć jak bardzo się martwiłem i martwię się nadal - jej zniknięcie było dla mnie ciosem, nawet jeżeli szczególnie tego po sobie nie pokazywałem. Powiedzmy, że przeżyłem parę nieszczęśliwych sytuacji i nauczyłem się chować negatywne emocje, ale to nie znaczy, że w ogóle ich nie odczuwam. Bałem się, że coś podobnego może się powtórzyć, dlatego wolałem żeby została tutaj i nie wracała do swojego mieszkania. Wiedziałem, że Matt (pomimo całej niechęci jaką do niego pałałem) o nią zadba, a Bertie ze swoim zakonowym źródłem informacji mu pomoże. Tak, chciałem jej wiele rzeczy powiedzieć, ale w końcu się ocknąłem i odwróciłem wzrok. - Pójdę na dół, widziałem tam jeszcze jakąś komódkę - odparłem, kierując się z powrotem na parter.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ten deszcz trwa już drugi tydzień. - dobrze, że kilka pierwszych dni maja Lily była nieprzytomna, nie miała w tej chwili świadomości dotyczącej tego, jakie wydarzenia rozpoczęły te magiczne zawirowania. Była odcięta, solidnie odcięta od tego od czego dało się ją odciąć, a co mogłoby na nią źle wpływać. - I... i i zwiał wiaderko.
Jak wiatr mógł sprzeciwić się magii? Odpowiedź była jedna: sam musiał być w jakiś sposób magiczny. A ta myśl przerażała Lily jeszcze bardziej. Kiedy Flo się zbliżył, miała ochotę się przytulić. Czuła się przy nim bezpiecznie. Cóż, inaczej nie pozwoliłaby by ich relacja choćby na niedługi czas się zacieśniła. Teraz o podobnych rzeczach po prostu nie myślała, po prostu chciała odrobiny bezpieczeństwa, jednak to bezpieczeństwo wiązało się z ratowaniem Rudery. Robienie czegokolwiek było w tej chwili jak ucieczka, dlatego ruszyła w stronę kolejnego mebla.
Nieśli go już po chwili, wynieśli na górę gdzie było sucho, jedynie dach trochę przeciekał, czasem jakaś kropla spadła im na głowę, jednak było to nic w porównaniu z dołem który ciekł od ścian.
- Cudowna. - uśmiechnęła się trochę nerwowo. Lubiła Lanę. - Tylko teraz jest trochę uciążliwa.
Dodała. Wiedziała, że sama często bywała uciążliwa, płakała i drżała kiedy inni myśleli jak wyjść z sytuacji i najlepiej wynieść ją ze sobą. Rozumiała Lanę w pełni. Gdyby jednak skupiła się na duchu chociaż chwilkę za długo, sama w końcu by pękła, a cały czas balansowała na skraju paniki którego bardzo nie chciała przekroczyć.
- Pójdę z tobą. Coś na pewno jeszcze jest. I... Bertie coś mówił o deskach w garażu, trzeba przynieść, na pewno-o coś zro-zrobią. - przygryzła wargę. Tam, gdzie naprawiali ściany, lewitowało trochę desek. Czasami zabijali przecieki, nie było to zbyt solidne, raczej zdecydowanie tymczasowe rozwiązanie, jednak zawsze coś, wszyscy optymistycznie wiedzieli że ulewa kiedyś się skończy.
Ruszyła zaraz znów na dół, by zaglądać do wszystkich pokoi po kolei, czy nie ma w nich czegoś jeszcze, co przeszkadza w naprawie lub zwyczajnie niszczy się w wodzie i powinno zostać przeniesione. Chodziła nerwowo, wykonywała krótkie, urywane ruchy, spojrzenie bez wątpienia miała dość nieprzytomne. Wszystko jednak było już wyniesione, ruszyła więc z Flo, by pomóc mu nieść i pilnować przy tym żeby nic z komody nie powylatywało.
- Chyba już wszystko jest wniesione. - rozejrzała się dookoła, w jadalni znajdowały się wszystkie przedmioty które mieściły się w pokojach lokatorów wszystkich pokoi na dole i w przedpokoju. Roger kicał w swojej klatce wystraszony, gdzieś leżały sowie klatki bez sów (te leciały nieść prośbę o pomoc), gdzieś o ścianę opierał się materac, w innym skrawku podłogi postawili także komodę.
Jak wiatr mógł sprzeciwić się magii? Odpowiedź była jedna: sam musiał być w jakiś sposób magiczny. A ta myśl przerażała Lily jeszcze bardziej. Kiedy Flo się zbliżył, miała ochotę się przytulić. Czuła się przy nim bezpiecznie. Cóż, inaczej nie pozwoliłaby by ich relacja choćby na niedługi czas się zacieśniła. Teraz o podobnych rzeczach po prostu nie myślała, po prostu chciała odrobiny bezpieczeństwa, jednak to bezpieczeństwo wiązało się z ratowaniem Rudery. Robienie czegokolwiek było w tej chwili jak ucieczka, dlatego ruszyła w stronę kolejnego mebla.
Nieśli go już po chwili, wynieśli na górę gdzie było sucho, jedynie dach trochę przeciekał, czasem jakaś kropla spadła im na głowę, jednak było to nic w porównaniu z dołem który ciekł od ścian.
- Cudowna. - uśmiechnęła się trochę nerwowo. Lubiła Lanę. - Tylko teraz jest trochę uciążliwa.
Dodała. Wiedziała, że sama często bywała uciążliwa, płakała i drżała kiedy inni myśleli jak wyjść z sytuacji i najlepiej wynieść ją ze sobą. Rozumiała Lanę w pełni. Gdyby jednak skupiła się na duchu chociaż chwilkę za długo, sama w końcu by pękła, a cały czas balansowała na skraju paniki którego bardzo nie chciała przekroczyć.
- Pójdę z tobą. Coś na pewno jeszcze jest. I... Bertie coś mówił o deskach w garażu, trzeba przynieść, na pewno-o coś zro-zrobią. - przygryzła wargę. Tam, gdzie naprawiali ściany, lewitowało trochę desek. Czasami zabijali przecieki, nie było to zbyt solidne, raczej zdecydowanie tymczasowe rozwiązanie, jednak zawsze coś, wszyscy optymistycznie wiedzieli że ulewa kiedyś się skończy.
Ruszyła zaraz znów na dół, by zaglądać do wszystkich pokoi po kolei, czy nie ma w nich czegoś jeszcze, co przeszkadza w naprawie lub zwyczajnie niszczy się w wodzie i powinno zostać przeniesione. Chodziła nerwowo, wykonywała krótkie, urywane ruchy, spojrzenie bez wątpienia miała dość nieprzytomne. Wszystko jednak było już wyniesione, ruszyła więc z Flo, by pomóc mu nieść i pilnować przy tym żeby nic z komody nie powylatywało.
- Chyba już wszystko jest wniesione. - rozejrzała się dookoła, w jadalni znajdowały się wszystkie przedmioty które mieściły się w pokojach lokatorów wszystkich pokoi na dole i w przedpokoju. Roger kicał w swojej klatce wystraszony, gdzieś leżały sowie klatki bez sów (te leciały nieść prośbę o pomoc), gdzieś o ścianę opierał się materac, w innym skrawku podłogi postawili także komodę.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Lily miała rację. Wiatr, który zwiał zaczarowane wiaderko, był niepokojący. Ale przecież nie mogłem się z nią zgodzić - to by oznaczało, że kompletnie nie znam się na pocieszaniu ludzi, a jednak do tej pory uważałem, że idzie mi to całkiem przyzwoicie. Poza tym kiedy tak pocieszałem innych to i siebie samego podnosiłem na duchu - gdybym miał rozsiewać negatywne myśli to bym oszalał. - Dwa tygodnie to wystarczająco długo. Nie może tak wiać i padać w nieskończoność, nawet jeżeli pogoda jest zaczarowana - stwierdziłem, łudząc się, że Lily w końcu mi uwierzy. Bo faktycznie nie mogło padać do końca naszych dni - czy ktoś potrafił to sobie w ogóle wyobrazić? Że już do końca świata będzie padał deszcz? A co z mugolskimi prawami chemii i fizyki, o których uczyłem się w szkole? Już w ogóle nie miały racji bytu? Wszystko, absolutnie wszystko, przegrywało z majowymi anomaliami?
- Ma do tego prawo tak jak każdy z nas - zauważyłem, bo kogo jak kogo, ale duchów mogłem bronić bez końca. - Nic dziwnego, że jest nerwowa, skoro niszczy się jej dom i nic nie może z tym zrobić - dodałem. Na pewno wiązała z tym miejscem dziesiątki wspomnień, a teraz nie mogła unieść wiadra ani wbić deski. Nie mogła nic oprócz poganiania nas, jedynych osób, które były w stanie jej pomóc. Zapewne była tego świadoma, ale i tak wolała krzyczeć niż poprosić. Większość duchów już tak miała, ale skoro nie żyją, to co im zależy.
Wnieśliśmy pozostałe meble na górę, miałem nadzieję, że to faktycznie pomoże. - W takim razie skoczę po deski do piwnicy, ale tym razem sam - dodałem, ostatnie słowo wręcz podkreślając uniesionym palcem - Lily tutaj mieszkała, więc jeszcze wielokrotnie przyjdzie jej coś tutaj przenosić i przesuwać. Ja bywałem tutaj od czasu do czasu, więc mogłem się nabiegać. I jak powiedziałem tak zrobiłem - poszedłem żwawym krokiem do garażu i przyniosłem chłopakom resztę desek, niestety nie było ich zbyt wiele. Wróciłem na górę jeszcze bardziej przemoczony, o ile w ogóle się dało być jeszcze bardziej przemoczonym. - Lily, możesz dzisiaj przyjść do nas jeżeli nie masz siły na ten chaos - zaproponowałem, spoglądając na nią ze zmartwieniem, którego nie mogłem się pozbyć z twarzy odkąd tylko przekroczyłem próg Rudery.
- Ma do tego prawo tak jak każdy z nas - zauważyłem, bo kogo jak kogo, ale duchów mogłem bronić bez końca. - Nic dziwnego, że jest nerwowa, skoro niszczy się jej dom i nic nie może z tym zrobić - dodałem. Na pewno wiązała z tym miejscem dziesiątki wspomnień, a teraz nie mogła unieść wiadra ani wbić deski. Nie mogła nic oprócz poganiania nas, jedynych osób, które były w stanie jej pomóc. Zapewne była tego świadoma, ale i tak wolała krzyczeć niż poprosić. Większość duchów już tak miała, ale skoro nie żyją, to co im zależy.
Wnieśliśmy pozostałe meble na górę, miałem nadzieję, że to faktycznie pomoże. - W takim razie skoczę po deski do piwnicy, ale tym razem sam - dodałem, ostatnie słowo wręcz podkreślając uniesionym palcem - Lily tutaj mieszkała, więc jeszcze wielokrotnie przyjdzie jej coś tutaj przenosić i przesuwać. Ja bywałem tutaj od czasu do czasu, więc mogłem się nabiegać. I jak powiedziałem tak zrobiłem - poszedłem żwawym krokiem do garażu i przyniosłem chłopakom resztę desek, niestety nie było ich zbyt wiele. Wróciłem na górę jeszcze bardziej przemoczony, o ile w ogóle się dało być jeszcze bardziej przemoczonym. - Lily, możesz dzisiaj przyjść do nas jeżeli nie masz siły na ten chaos - zaproponowałem, spoglądając na nią ze zmartwieniem, którego nie mogłem się pozbyć z twarzy odkąd tylko przekroczyłem próg Rudery.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oh, Lily była w stanie sobie wyobrazić, że deszcz może nigdy nie przestać padać. Jej katastroficzny umysł tworzył równie przerażające wizje i bez wspomagaczy w postaci skołatanej niejasnymi wydarzeniami psychiki, dziś można żałować, iż nie ma talentu artystycznego bo nadałaby sformułowaniu sztuka katastroficzna nowego znaczenia. Od jakiegoś czasu było koszmarnie i coraz gorzej, po czym nagle było dobrze, dalej znów koszmar i gorzej, gorzej po czym nagle znów przyjemny szok.
W tej spirali w końcu coś musiało pęknąć, prawda?
Kolejna lawina myśli powoli zaczynała panować nad jej kruchym umysłem, tym razem jednak - jeszcze - nie przebijając się ponad myślenie. Pracowała i to ją uspokajało. Był tu Matt, byli mieszkańcy Rudery, były osoby które chciały pomóc, był Flo. To pomagało jej zachować w miarę trzeźwe myślenie.
- Właściwie to masz rację. - przyznała mu, zerkając w górę. Gdyby nie mogła podnieść głupiej deski czy zrobić czegokolwiek, pewnie poddałaby się dawno, zaczęła płakać i trząść się gdzieś. Już chwilami czuła że traci siły. Flo miał w sobie dużo wyrozumiałości i widocznie dużo lepiej potrafił wczuć się w sytuacji rozedrganego ducha. Z resztą czy kogokolwiek to dziwiło?
Skinęła głową, kiedy Flo postanowił odejść po deski, sama zaczęła rozglądać się po pomieszczeniach, podpytała czy komuś czegoś nie przynieść, kiedy znów usłyszała głos Frotescue.
- Dziękuję, ale chcę tu być aż się nie uspokoi. - uśmiechnęła się trochę nerwowo wiedząc, że to byłoby najlepsze zaklęcie uspokajające. Ucichnięcie panującej nad nimi burzy i widok stojącego nadal domu. - Zobaczymy z resztą co będzie.
Dodała. Miło było wiedzieć, że ma gdzie się podziać. Choć wiedziała o tym. Wiedziała, że Matt by coś wykombinował i zadbał o nią, wiedziała że zawsze może się zgłosić do Floreana który bez wątpienia znalazłby dla niej kąt w razie potrzeby, podobnie jego siostra. Ostatecznie miała nadal swoje mieszkanie, które nadal ją przerażało w jakiś sposób i w którym nie chciałaby być, jednak świadomość iż takie miejsce jest także była pocieszająca.
Nie chodziła za Flo dalej, wiedziała że ktoś kto ma różdżkę pewnie będzie potrzebny w pokojach gdzie pozostali próbowali uszczelniać ściany, czy pozbywać się choć trochę nadmiaru wody - kontynuowała więc swoje próby ułatwienia im pracy.
zt
W tej spirali w końcu coś musiało pęknąć, prawda?
Kolejna lawina myśli powoli zaczynała panować nad jej kruchym umysłem, tym razem jednak - jeszcze - nie przebijając się ponad myślenie. Pracowała i to ją uspokajało. Był tu Matt, byli mieszkańcy Rudery, były osoby które chciały pomóc, był Flo. To pomagało jej zachować w miarę trzeźwe myślenie.
- Właściwie to masz rację. - przyznała mu, zerkając w górę. Gdyby nie mogła podnieść głupiej deski czy zrobić czegokolwiek, pewnie poddałaby się dawno, zaczęła płakać i trząść się gdzieś. Już chwilami czuła że traci siły. Flo miał w sobie dużo wyrozumiałości i widocznie dużo lepiej potrafił wczuć się w sytuacji rozedrganego ducha. Z resztą czy kogokolwiek to dziwiło?
Skinęła głową, kiedy Flo postanowił odejść po deski, sama zaczęła rozglądać się po pomieszczeniach, podpytała czy komuś czegoś nie przynieść, kiedy znów usłyszała głos Frotescue.
- Dziękuję, ale chcę tu być aż się nie uspokoi. - uśmiechnęła się trochę nerwowo wiedząc, że to byłoby najlepsze zaklęcie uspokajające. Ucichnięcie panującej nad nimi burzy i widok stojącego nadal domu. - Zobaczymy z resztą co będzie.
Dodała. Miło było wiedzieć, że ma gdzie się podziać. Choć wiedziała o tym. Wiedziała, że Matt by coś wykombinował i zadbał o nią, wiedziała że zawsze może się zgłosić do Floreana który bez wątpienia znalazłby dla niej kąt w razie potrzeby, podobnie jego siostra. Ostatecznie miała nadal swoje mieszkanie, które nadal ją przerażało w jakiś sposób i w którym nie chciałaby być, jednak świadomość iż takie miejsce jest także była pocieszająca.
Nie chodziła za Flo dalej, wiedziała że ktoś kto ma różdżkę pewnie będzie potrzebny w pokojach gdzie pozostali próbowali uszczelniać ściany, czy pozbywać się choć trochę nadmiaru wody - kontynuowała więc swoje próby ułatwienia im pracy.
zt
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Rozumiem. Jakbyś zmieniła zdanie to daj znać - powiedziałem, ale to była tylko formalność - Lily powinna wiedzieć, że zawsze znajdę dla niej miejsce. Martwilem się o nią; naprawdę wiele ostatnio przeszła, o wiele więcej niż kiedykolwiek powinna. I dlaczego? Bo w jej żyłach płynęła mugolska krew? Posługiwała się magią równie dobrze co niejeden arystokrata. Zresztą ja też mam mugolskie korzenie, mnie też to mogło spotkać. Dlatego byłem coraz pewniejszy swojej działalności w Zakonie i coraz częściej myślałem o tym, żeby zaangażować się jeszcze bardziej. Nie tak powinien wyglądać świat - nie powinniśmy być dzieleni ze względu na nasze pochodzenie. To było absurdalne. - Dobrze im idzie. Zresztą Rudera przetrwała tyle lat, byle magiczny wiatr jej nie zniszczy - zaśmiałem się, ale w zasadzie było w tych słowach ziarno prawdy. Rudera nie bez powodu otrzymała takie imię, ale jednak zostało z niej trochę więcej niż fundamenty. Miałem wrażenie, że nic nie było w stanie jej zrównać z ziemią. Zresztą duch był tego potwierdzeniem - a może to nawet jej zasługa? Duchy były niesamowite.
- Będę się już zbierał, muszę zobaczyć co się u nas dzieje - zostałbym, ale wszyscy świetnie sobie radzili, chyba moja pomoc nie była aż tak potrzebna. A wiatr mimo wszystko trochę mnie niepokoił, musiałem się upewnić, że i moje mieszkanie jeszcze stoi w tym samym miejscu. Podszedłem do Lily i uścisnąłem ją na pożegnanie, mocno, jakby jutro znowu miała zniknąć. Naprawdę mi ulżyło, kiedy się odnalazła. Straciłem już Anastazję, nie wyobrażałem sobie zniknięcia kolejnej bliskiej mi osoby. I chyba dlatego ją pocałowałem, a może nie, sam nie wiem. Niedługo, w porę zorientowałem się, że nie powinienem - ale jednocześnie wystarczająco, żeby mieć się czego wstydzić. -Przepraszam, nie powinienem - mruknąłem, odsuwając się od niej i myśląc o tym, że Matt mnie zabije. Ale to był odruch silniejszy ode mnie, którego swoją drogą się nie spodziewałem. Coś nas łączyło parę miesięcy temu, nie sądziłem, że jeszcze część tych uczuć we mnie pozostała. - Tak, lepiej już wrócę - dodałem, spoglądając na nią niepewnie - doprawdy, Florean, ty idioto. - To na razie - pożegnalem się jeszcze raz, i teleportowalem się do mieszkania, czując rosnące wyrzuty sumienia i ogólne zażenowanie swoją marną osobą.
zt
- Będę się już zbierał, muszę zobaczyć co się u nas dzieje - zostałbym, ale wszyscy świetnie sobie radzili, chyba moja pomoc nie była aż tak potrzebna. A wiatr mimo wszystko trochę mnie niepokoił, musiałem się upewnić, że i moje mieszkanie jeszcze stoi w tym samym miejscu. Podszedłem do Lily i uścisnąłem ją na pożegnanie, mocno, jakby jutro znowu miała zniknąć. Naprawdę mi ulżyło, kiedy się odnalazła. Straciłem już Anastazję, nie wyobrażałem sobie zniknięcia kolejnej bliskiej mi osoby. I chyba dlatego ją pocałowałem, a może nie, sam nie wiem. Niedługo, w porę zorientowałem się, że nie powinienem - ale jednocześnie wystarczająco, żeby mieć się czego wstydzić. -Przepraszam, nie powinienem - mruknąłem, odsuwając się od niej i myśląc o tym, że Matt mnie zabije. Ale to był odruch silniejszy ode mnie, którego swoją drogą się nie spodziewałem. Coś nas łączyło parę miesięcy temu, nie sądziłem, że jeszcze część tych uczuć we mnie pozostała. - Tak, lepiej już wrócę - dodałem, spoglądając na nią niepewnie - doprawdy, Florean, ty idioto. - To na razie - pożegnalem się jeszcze raz, i teleportowalem się do mieszkania, czując rosnące wyrzuty sumienia i ogólne zażenowanie swoją marną osobą.
zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
19.05
Florence wyczekiwała na ten dzień z ogromną niecierpliwością. Ze strachem. Z radością i ulgą. Oraz z wściekłością. W tym momencie w jej umyśle kłębiło się w sumie tyle emocji, że nie potrafiła się na żadnej konkretnej skupić, chociaż jednak na pierwszy plan wysuwały się te raczej pozytywne. Słodki Godryku, przecież szła zobaczyć Lily! Po tym, jak rudzielec zaginął na grubo ponad dwa tygodnie! Florence nigdy nie wybaczyła sobie, że nie mogła pomóc w poszukiwaniach. Nawet powód owej bezsilności wydawał się niewystarczający, chociaż sama podała go Mattowi - zamknięcie w jednej sali szpitalnej spowodowane zarażeniem groźną chorobą zakaźną było dość konkretną przeszkodą.
Florence miała też ochotę udusić brata - w momencie, gdy okazało się, że ten wie o odnalezieniu Lily znacznie dłużej od niej, była zwyczajnie wściekła! Czasem miała wrażenie, że Florean stara się odrobinę za bardzo. I chociaż z logicznego punktu widzenia musiała przyznać rację bratu, gdy ten tłumaczył jej, że rudzielec potrzebował spokoju by dojść do siebie po nieprzyjemnych przygodach (choć natury tych przygód zdradzić nie chciał, szubrawiec jeden!), Florka nie mogła poradzić nic na to, że czuła się trochę urażona. Urażona, że o wszystkim dowiaduje się jako ostatnia. Że nie mogła pomóc Lily choćby w taki sposób - w uspokojeniu się. Że została niemal wykluczona z kręgu poinformowanych, pominięta, zignorowana... chociaż przecież łączyła ją z rudzielcem bliska przyjaźń.
Z tych powodów znów chciało jej się płakać, ale to nie było niczym dziwnym. Podobnie jak w przypadku chyba większości czarodziejów w ostatnich dniach, jej nerwy były niemalże w strzępach, a samą Florence bardzo łatwo było doprowadzić do płaczu. Chociaż starała się jednak trzymać tych pozytywnych uczuć, na co dzień nie szło jej to jednak zbyt dobrze. Nawet kiedy pakowała rzeczy Lily do torby (w końcu rudzielec przez pewien czas u nich mieszkała, to i trochę swojej własności zostawiła u nich w mieszkaniu!) w oczach miała łzy. Wynikiem tego było kilka nieco krzywo złożonych bluzek no i trochę mokrych kropek na ubraniach Lily - ale te lada chwila miały przecież wyschnąć. W końcu Florence jednak doprowadziła się do porządku, złapała za wypakowaną walizkę i ruszyła do wyjścia. A potem deportowała się tuż przed konkretnie zdezelowany dom w Dolinie Godryka. Jej pierwsze wrażenie były w sumie dość mieszane - przyzwyczajona do dość wygodnego mieszkania na Pokątnej, lekko skrzywiła się na widok mocno zaniedbanego budynku, jednak dzielnie postawiła w jego kierunku pierwszy a potem drugi i kolejny krok. Drzwi otworzył jej Bertie - a więc trafiła! Z młodym cukiernikiem zamieniła jednak tylko kilka słów a zaraz potem zapytała o to, gdzie znajdzie rudzielca - a gdy dostała odpowiedź, niemal natychmiast, przeskakując po kilka stopni na raz, pognała na górę.
- Lily! - nie zaprzątała sobie nawet głowy pukaniem. Kiedy zobaczyła opisane przez Berta drzwi, od razu się do nich dorwała, musiała zobaczyć na własne oczy tego nerwowego rudzielca (zupełnie zapominając o tym, że takim wejściem smoka może ją zwyczajnie wystraszyć na śmierć).
Ale oto była - a Florence znowu napłynęły do oczu łzy. - Och, Lily... - jęknęła podchodząc do dziewczyny z wyciągniętymi rękami, chcąc ją zamknąć w objęciach.
Florence wyczekiwała na ten dzień z ogromną niecierpliwością. Ze strachem. Z radością i ulgą. Oraz z wściekłością. W tym momencie w jej umyśle kłębiło się w sumie tyle emocji, że nie potrafiła się na żadnej konkretnej skupić, chociaż jednak na pierwszy plan wysuwały się te raczej pozytywne. Słodki Godryku, przecież szła zobaczyć Lily! Po tym, jak rudzielec zaginął na grubo ponad dwa tygodnie! Florence nigdy nie wybaczyła sobie, że nie mogła pomóc w poszukiwaniach. Nawet powód owej bezsilności wydawał się niewystarczający, chociaż sama podała go Mattowi - zamknięcie w jednej sali szpitalnej spowodowane zarażeniem groźną chorobą zakaźną było dość konkretną przeszkodą.
Florence miała też ochotę udusić brata - w momencie, gdy okazało się, że ten wie o odnalezieniu Lily znacznie dłużej od niej, była zwyczajnie wściekła! Czasem miała wrażenie, że Florean stara się odrobinę za bardzo. I chociaż z logicznego punktu widzenia musiała przyznać rację bratu, gdy ten tłumaczył jej, że rudzielec potrzebował spokoju by dojść do siebie po nieprzyjemnych przygodach (choć natury tych przygód zdradzić nie chciał, szubrawiec jeden!), Florka nie mogła poradzić nic na to, że czuła się trochę urażona. Urażona, że o wszystkim dowiaduje się jako ostatnia. Że nie mogła pomóc Lily choćby w taki sposób - w uspokojeniu się. Że została niemal wykluczona z kręgu poinformowanych, pominięta, zignorowana... chociaż przecież łączyła ją z rudzielcem bliska przyjaźń.
Z tych powodów znów chciało jej się płakać, ale to nie było niczym dziwnym. Podobnie jak w przypadku chyba większości czarodziejów w ostatnich dniach, jej nerwy były niemalże w strzępach, a samą Florence bardzo łatwo było doprowadzić do płaczu. Chociaż starała się jednak trzymać tych pozytywnych uczuć, na co dzień nie szło jej to jednak zbyt dobrze. Nawet kiedy pakowała rzeczy Lily do torby (w końcu rudzielec przez pewien czas u nich mieszkała, to i trochę swojej własności zostawiła u nich w mieszkaniu!) w oczach miała łzy. Wynikiem tego było kilka nieco krzywo złożonych bluzek no i trochę mokrych kropek na ubraniach Lily - ale te lada chwila miały przecież wyschnąć. W końcu Florence jednak doprowadziła się do porządku, złapała za wypakowaną walizkę i ruszyła do wyjścia. A potem deportowała się tuż przed konkretnie zdezelowany dom w Dolinie Godryka. Jej pierwsze wrażenie były w sumie dość mieszane - przyzwyczajona do dość wygodnego mieszkania na Pokątnej, lekko skrzywiła się na widok mocno zaniedbanego budynku, jednak dzielnie postawiła w jego kierunku pierwszy a potem drugi i kolejny krok. Drzwi otworzył jej Bertie - a więc trafiła! Z młodym cukiernikiem zamieniła jednak tylko kilka słów a zaraz potem zapytała o to, gdzie znajdzie rudzielca - a gdy dostała odpowiedź, niemal natychmiast, przeskakując po kilka stopni na raz, pognała na górę.
- Lily! - nie zaprzątała sobie nawet głowy pukaniem. Kiedy zobaczyła opisane przez Berta drzwi, od razu się do nich dorwała, musiała zobaczyć na własne oczy tego nerwowego rudzielca (zupełnie zapominając o tym, że takim wejściem smoka może ją zwyczajnie wystraszyć na śmierć).
Ale oto była - a Florence znowu napłynęły do oczu łzy. - Och, Lily... - jęknęła podchodząc do dziewczyny z wyciągniętymi rękami, chcąc ją zamknąć w objęciach.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Odpoczywała. A przynajmniej starała się, choć wiele się działo. Matt bardzo jej pomagał, chwilami czy zazwyczaj chyba nawet kompletnie nieświadomie. Po prostu był obok. Był w sposób, jakiego potrzebowała, po swojemu, nie głaskając w nadmiarze, trochę dokuczając, a jednak swoją obecnością sprawiając że czuła się bezpiecznie. Lepiej. Nie mogła tego nie docenić. Chwilami do jej głowy pchały się też myśli o tym, że tak mogłoby już zostać. Bo było dobrze, bo podobało jej się i myśl o tym, że mogła być dla niego aż tak istotna powoli przestawała ją przerażać. Czasami pojawiały się także myśli, że i on może stawać się kimś więcej dla niej. Mógłby. Jeśli tylko ona dopuści te myśli bardziej do siebie.
Tylko to tak bardzo zmieniłoby wszystko.
Rudera była wspaniałym miejscem. Czuła się tu świetnie, dom był wspaniały. No, do potopu, choć odkąd i ten kataklizm został zażegnany, wszyscy szybko wzięli się za remont. Jasne, nadal było sporo do zrobienia, jednak remont szedł zdecydowanie szybciej niż można się było tego spodziewać. Ruda była pod niemałym wrażeniem, trzeba przyznać. I sama starała się pomagać. Znała się na majsterkowaniu co najmniej dobrze, radziła sobie z młotkiem - kiedy nie tkwiła w stanie totalnego przerażenia - i potrzebowała zajęcia.
Tak też nie czuła się w pełni pasożytem. Choć powoli zaczynała myśleć o tym, że nie może siedzieć tu bez przerwy i nie ruszać się z miejsca. Nie ma już realnych powodów do ukrywania się. One wszystkie są w jej głowie. I tylko przełożenie tych myśli na rzeczywistość było trudne.
Nie wystraszyła się, kiedy drzwi nagle się otworzyły. Matt nie pukał, ostatecznie to jego pokój, jego kuzynowi też czasem się zapominało kiedy wpadał z czymś w pełni entuzjazmu. Odwróciła się więc, trochę zdziwiona kiedy usłyszała kobiecy głos. I uśmiechnęła się szeroko. Ruszyła w jej stronę i mocno przytuliła.
Nie potrafiła napisać w pierwszej chwili. Zbyt przerażona, by sięgać do swojego życia, by wysyłać sowy. Później nie była w stanie ułożyć sensownych zdań, potrzebowała czasu. W końcu jednak wysłała list.
- Dobrze cię widzieć.
Odezwała się cicho. Czas wracać do życia? Przemknęło jej przez myśl. Kolejny fragment jej normalności wrócił. Nic złego się już nie dzieje. Prawda?
Tylko to tak bardzo zmieniłoby wszystko.
Rudera była wspaniałym miejscem. Czuła się tu świetnie, dom był wspaniały. No, do potopu, choć odkąd i ten kataklizm został zażegnany, wszyscy szybko wzięli się za remont. Jasne, nadal było sporo do zrobienia, jednak remont szedł zdecydowanie szybciej niż można się było tego spodziewać. Ruda była pod niemałym wrażeniem, trzeba przyznać. I sama starała się pomagać. Znała się na majsterkowaniu co najmniej dobrze, radziła sobie z młotkiem - kiedy nie tkwiła w stanie totalnego przerażenia - i potrzebowała zajęcia.
Tak też nie czuła się w pełni pasożytem. Choć powoli zaczynała myśleć o tym, że nie może siedzieć tu bez przerwy i nie ruszać się z miejsca. Nie ma już realnych powodów do ukrywania się. One wszystkie są w jej głowie. I tylko przełożenie tych myśli na rzeczywistość było trudne.
Nie wystraszyła się, kiedy drzwi nagle się otworzyły. Matt nie pukał, ostatecznie to jego pokój, jego kuzynowi też czasem się zapominało kiedy wpadał z czymś w pełni entuzjazmu. Odwróciła się więc, trochę zdziwiona kiedy usłyszała kobiecy głos. I uśmiechnęła się szeroko. Ruszyła w jej stronę i mocno przytuliła.
Nie potrafiła napisać w pierwszej chwili. Zbyt przerażona, by sięgać do swojego życia, by wysyłać sowy. Później nie była w stanie ułożyć sensownych zdań, potrzebowała czasu. W końcu jednak wysłała list.
- Dobrze cię widzieć.
Odezwała się cicho. Czas wracać do życia? Przemknęło jej przez myśl. Kolejny fragment jej normalności wrócił. Nic złego się już nie dzieje. Prawda?
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Nie chciała jej wypuszczać z objęć. Bo w przypadku Florence było podobnie jak z Lily - widok przyjaciółki był jedną z rzeczy, które pomagały kolejnemu elementowi wrócić na właściwe miejsce w układance jej codzienności. Ostatnie wydarzenia były jak kataklizm niemal dla wszystkich. A chociaż Fortescue była raczej silną osobą, nawet jej nie można się było dziwić, że zwyczajnie zaczęło jej już brakować sił.
Kiedy w końcu odsunęła się od Lily, odstąpiła tylko na pół kroku, bacznie przyglądając się dziewczynie. Wiedziała, że Bertie na pewno zatroszczył się o gościa, skoro już ją u siebie trzymał. Mattowi nie do końca ufała - może i przez lata faktycznie dbał o rudą, ale jednak wykazał się już również swoją bezdusznością i zakłamaniem w stosunku do nich obu, a rudzielca porzucił w chwili największej próby. Nawet to, że gdy było już po wszystkim znów raczył się nią zająć, nie zmazywało jego win. Florence znów wspomniała słowa swojej matki, kiedy pomyślała o tym padalcu: "Dużo prościej jest sprawić, by ktoś cię znienawidził, niż pokochał".
Zagryzła lekko wargę, wciąż patrząc na Lily. Potem westchnęła i pokręciła głową. Bardzo, bardzo chciała się zapytać co się z nią działo przez cały ten czas. Wiedziała jednak, że to wszystko najmniej by teraz Lily pomogło. Wciąż w końcu dochodziła do siebie, a jej na pewno zajmowało to więcej czasu, zważywszy na strachliwą naturę. Flo będzie mogła wypytać brata o takie sprawy, na pewno będzie wiedział co nieco. W każdym razie na pewno więcej niż sama Florence.
- Cieszę się, że w końcu mogę cię znów uściskać - jęknęła więc tylko, zaraz ścierając wilgoć, która zebrała się w jej oczach.
Czemu powroty do normalności zawsze musiały być takie trudne, mozolne i długie? Czemu nie mogło to trwać kilka sekund, tak jak niszczenie wszystkiego? Zadanie rany wymagało jedynie jednego ruchu ręką i następowało w mgnieniu oka, zaleczenie tejże rany wymagało wielu dni i skomplikowanych procesów zachodzących w skórze i optymalnych warunków - w przeciwnym razie wszystko mogło się jeszcze wdać zakażenie. To było zwyczajnie w świecie niesprawiedliwe.
- Przy-przyniosłam twoje rzeczy... - wydukała w końcu, chcąc przerwać niezręczną ciszę, jaka zapanowała w pokoju. Podejrzewała, że to pomoże Lily dojść do siebie nieco szybciej.
Kiedy w końcu odsunęła się od Lily, odstąpiła tylko na pół kroku, bacznie przyglądając się dziewczynie. Wiedziała, że Bertie na pewno zatroszczył się o gościa, skoro już ją u siebie trzymał. Mattowi nie do końca ufała - może i przez lata faktycznie dbał o rudą, ale jednak wykazał się już również swoją bezdusznością i zakłamaniem w stosunku do nich obu, a rudzielca porzucił w chwili największej próby. Nawet to, że gdy było już po wszystkim znów raczył się nią zająć, nie zmazywało jego win. Florence znów wspomniała słowa swojej matki, kiedy pomyślała o tym padalcu: "Dużo prościej jest sprawić, by ktoś cię znienawidził, niż pokochał".
Zagryzła lekko wargę, wciąż patrząc na Lily. Potem westchnęła i pokręciła głową. Bardzo, bardzo chciała się zapytać co się z nią działo przez cały ten czas. Wiedziała jednak, że to wszystko najmniej by teraz Lily pomogło. Wciąż w końcu dochodziła do siebie, a jej na pewno zajmowało to więcej czasu, zważywszy na strachliwą naturę. Flo będzie mogła wypytać brata o takie sprawy, na pewno będzie wiedział co nieco. W każdym razie na pewno więcej niż sama Florence.
- Cieszę się, że w końcu mogę cię znów uściskać - jęknęła więc tylko, zaraz ścierając wilgoć, która zebrała się w jej oczach.
Czemu powroty do normalności zawsze musiały być takie trudne, mozolne i długie? Czemu nie mogło to trwać kilka sekund, tak jak niszczenie wszystkiego? Zadanie rany wymagało jedynie jednego ruchu ręką i następowało w mgnieniu oka, zaleczenie tejże rany wymagało wielu dni i skomplikowanych procesów zachodzących w skórze i optymalnych warunków - w przeciwnym razie wszystko mogło się jeszcze wdać zakażenie. To było zwyczajnie w świecie niesprawiedliwe.
- Przy-przyniosłam twoje rzeczy... - wydukała w końcu, chcąc przerwać niezręczną ciszę, jaka zapanowała w pokoju. Podejrzewała, że to pomoże Lily dojść do siebie nieco szybciej.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zamknęła na chwilę oczy. Czasami czuła się jak dziecko. Wiedziała, że swoją płochliwością sama doprowadza do tego, że ludzie właśnie tak ją odbierają. Jak małą, nieporadną istotkę. Trochę nieporadna z resztą była, nie radziła sobie z własnymi lękami, nie radziła sobie z własnym życiem, łatwo załamywała ręce, chowała się przed wszystkim, czasami nawet sama nie do końca wiedziała przed czym. Byle tylko zniknąć daleko od problemu.
Na szczęście jednak dookoła niej były osoby które pomagały jej ruszyć. Najpierw chroniły, a później popychały, pomagały nabrać rozpędu i znów przez chwilę żyć, aż ponownie się czegoś nie wystraszy. Teraz bała się wszystkiego jeszcze bardziej, jednak jednocześnie tęskniła za swoim wcześniejszym życiem w którym wszystko było jakby łatwiejsze.
- Dziękuję.
Spojrzała na torbę, kiedy odsunęły się od siebie. Wzięła swoje rzeczy, bo i tych faktycznie jej brakowało. Matt przyniósł jej część, reszta czekała w domu rodzeństwa Frotescue na swój moment.
Położyła torbę gdzieś z boku, i tak nie bardzo miała gdzie ją rozpakować. Nie była z resztą pewna czy powinna się tu rozgaszczać aż tak. W pewnym momencie powinna odejść do siebie. Nie mogła siedzieć ludziom w nieskończoność na głowach nawet jeśli tego nie sugerowali. Była dorosła - nawet, jeśli bardzo chciałaby móc chować się przed tym słowem przez resztę życia, w końcu będzie musiała wziąć się w garść.
- Rany. Ale wszystko się zrobiło koszmarne. - odetchnęła, cofając się by siąść na łóżku. - Za jakiś czas będę wracała do siebie. Aż dziwnie o tym myśleć. W domu nic się nie stało, ale przyjemnie jest być gdzieś, gdzie są ludzie dookoła.
Przyznała. Lubiła swoje mieszkanie i nadal je miała. Być może pora się nim zająć. Odłączyć kominek od sieci Fiuu na pewno. I na nowo się przyzwyczajać. To jeszcze nie teraz, musiała dać sobie jeszcze choć chwilę. Niewielką.
- Wracanie do żywych to dziwna sprawa. - uśmiechnęła się jeszcze nieznacznie. Czuła się dobrze, jednak ten dom był dla niej swojego rodzaju azylem. Nie próbowała wychodzić za bardzo.
Na szczęście jednak dookoła niej były osoby które pomagały jej ruszyć. Najpierw chroniły, a później popychały, pomagały nabrać rozpędu i znów przez chwilę żyć, aż ponownie się czegoś nie wystraszy. Teraz bała się wszystkiego jeszcze bardziej, jednak jednocześnie tęskniła za swoim wcześniejszym życiem w którym wszystko było jakby łatwiejsze.
- Dziękuję.
Spojrzała na torbę, kiedy odsunęły się od siebie. Wzięła swoje rzeczy, bo i tych faktycznie jej brakowało. Matt przyniósł jej część, reszta czekała w domu rodzeństwa Frotescue na swój moment.
Położyła torbę gdzieś z boku, i tak nie bardzo miała gdzie ją rozpakować. Nie była z resztą pewna czy powinna się tu rozgaszczać aż tak. W pewnym momencie powinna odejść do siebie. Nie mogła siedzieć ludziom w nieskończoność na głowach nawet jeśli tego nie sugerowali. Była dorosła - nawet, jeśli bardzo chciałaby móc chować się przed tym słowem przez resztę życia, w końcu będzie musiała wziąć się w garść.
- Rany. Ale wszystko się zrobiło koszmarne. - odetchnęła, cofając się by siąść na łóżku. - Za jakiś czas będę wracała do siebie. Aż dziwnie o tym myśleć. W domu nic się nie stało, ale przyjemnie jest być gdzieś, gdzie są ludzie dookoła.
Przyznała. Lubiła swoje mieszkanie i nadal je miała. Być może pora się nim zająć. Odłączyć kominek od sieci Fiuu na pewno. I na nowo się przyzwyczajać. To jeszcze nie teraz, musiała dać sobie jeszcze choć chwilę. Niewielką.
- Wracanie do żywych to dziwna sprawa. - uśmiechnęła się jeszcze nieznacznie. Czuła się dobrze, jednak ten dom był dla niej swojego rodzaju azylem. Nie próbowała wychodzić za bardzo.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Florence pozwoliła sobie na to, by usiąść koło Lily na łóżku. Usiadła jednak przodem do niej, jakby instynktownie nie chcąc tracić jej z oczu. Chyba jeszcze nie do końca potrafiła uwierzyć w to, że dziewczyna naprawdę się odnalazła, i była teraz cała i zdrowa a do tego potrafiła się uśmiechać. Takie drobne iskierki dobrych zdarzeń były na wagę złota, szczególnie gdy wokoło szalało tyle zła i chaosu.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zapytała, szczerze zmartwiona. Nawet jeśli bardzo chciała wspierać Lily w powrocie do normalności, nie potrafiła się również nie martwić. W tym wypadku jej opiekuńcza natura brała górę - nawet racjonalne powody, które podpowiadały jej, że Lily jest przecież dorosła, nie dawały rady jej przekonać. Być może głównie dlatego, że sama je sobie serwowała i nie za bardzo w nie wierzyła. Była przekonana, że póki co wcale nie było jeszcze bezpiecznie - z wielu powodów. Niby ministerstwo odwróciło póki co spojrzenie od mugolaków (bo, jak rozumiała, to to było głównym powodem zaginięcia Lily na tak długi czas), gdyż zajęte było zdecydowanie ważniejszymi problemami - ot, chociażby anomaliami czy doprowadzeniem do porządku nie tylko Hogwartu ale i własnych struktur i urzędów... ale odłączenie kominka od sieci Fiuu to mogło być zdecydowanie za mało. Nie chciała oczywiście mówić tego głośno, jednak wiedziała, że czułaby się pewniej, gdyby wiedziała, że Lily przebywa pod czyjąś opieką. Normalnie sama by się zaoferowała z przygarnięciem jej - tak jak poprzednim razem. Wtedy przynajmniej rudowłosa byłaby zdecydowanie bliżej swojego mieszkania. Już raz jednak Florence zawiodła pokładane w niej nadzieje i nie chciała popełnić podobnego błędu. Skoro Lily czuła się bezpieczna tutaj, może lepiej niech zostanie tutaj... dłużej niż tylko chwilkę. Chociaż nie mogła oczywiście decydować za nią, ani też za Bercika, który robił tu przecież za gospodarza...
Sama też uśmiechnęła się słabo, słysząc ostanie słowa Lily.
- Wierz mi, wiem coś o tym. - nie miała zamiaru tu przytaczać teraz żadnych przykładów, chociaż kilka by pewnie znalazła - Lily, posłuchaj, ja... korzystając z okazji.. chciałam cię bardzo przeprosić...
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zapytała, szczerze zmartwiona. Nawet jeśli bardzo chciała wspierać Lily w powrocie do normalności, nie potrafiła się również nie martwić. W tym wypadku jej opiekuńcza natura brała górę - nawet racjonalne powody, które podpowiadały jej, że Lily jest przecież dorosła, nie dawały rady jej przekonać. Być może głównie dlatego, że sama je sobie serwowała i nie za bardzo w nie wierzyła. Była przekonana, że póki co wcale nie było jeszcze bezpiecznie - z wielu powodów. Niby ministerstwo odwróciło póki co spojrzenie od mugolaków (bo, jak rozumiała, to to było głównym powodem zaginięcia Lily na tak długi czas), gdyż zajęte było zdecydowanie ważniejszymi problemami - ot, chociażby anomaliami czy doprowadzeniem do porządku nie tylko Hogwartu ale i własnych struktur i urzędów... ale odłączenie kominka od sieci Fiuu to mogło być zdecydowanie za mało. Nie chciała oczywiście mówić tego głośno, jednak wiedziała, że czułaby się pewniej, gdyby wiedziała, że Lily przebywa pod czyjąś opieką. Normalnie sama by się zaoferowała z przygarnięciem jej - tak jak poprzednim razem. Wtedy przynajmniej rudowłosa byłaby zdecydowanie bliżej swojego mieszkania. Już raz jednak Florence zawiodła pokładane w niej nadzieje i nie chciała popełnić podobnego błędu. Skoro Lily czuła się bezpieczna tutaj, może lepiej niech zostanie tutaj... dłużej niż tylko chwilkę. Chociaż nie mogła oczywiście decydować za nią, ani też za Bercika, który robił tu przecież za gospodarza...
Sama też uśmiechnęła się słabo, słysząc ostanie słowa Lily.
- Wierz mi, wiem coś o tym. - nie miała zamiaru tu przytaczać teraz żadnych przykładów, chociaż kilka by pewnie znalazła - Lily, posłuchaj, ja... korzystając z okazji.. chciałam cię bardzo przeprosić...
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Tak. - przygryzła na moment wargę, lekko już popękaną przez częste ostatnimi czasy ponawianie tego nerwowego tiku. - Nikt mnie stąd nie wyrzuca i nie sądzę by to się miało zmienić.
Dodała. Taka była prawda. Nawet jeśli Mattowi ciąży jej obecność - a nie oszukujmy się, stracił prywatność we własnym pokoju. A biorąc pod uwagę to, co do niej czuje, może to być tym bardziej krępujące, czy może po prostu męczące. Ona? Ona sama potrzebowała czasu, żeby przemyśleć sobie wszystko, odreagować. Nadal jednak nikt niczego jej nie sugerował, Matt pomagał jej dojść do siebie, jak przystało na przyjaciela, nie wspominał przy tym ani słowa o tym, że MacDonald ma w gruncie rzeczy swoje mieszkanie. Całkiem zwyczajne, całkiem bezpieczne. Tylko że ona nie chciała w nim być sama.
- Ale jestem dorosła mimo wszystko i powinnam też sama dbać o siebie. Jeszcze nie teraz. - dodała, bo i zamierzała najpierw się trochę zebrać i dojść do siebie. Znacznie większym problemem by była gdyby teraz pięć razy dziennie pisała do wszystkich o pomoc, bo coś gdzieś usłyszała i spanikowała.
A ostatnio bardzo dużo panikowała.
- Przeprosić? - zdziwiły ją kolejne słowa Flo. Możliwe, że miała powody by gniewać się o coś na oboje swoich przyjaciół, jednak przy wszystkim co się działo, chyba zwyczajnie nie miała na to siły. Wolała skupić się na walczeniu z lękiem. - Nie kojarzę żebyś miała za co, Flo.
Wtedy, kiedy była sama, czuła że nie powinna. To prawda, jednak to było i wierzyła, że więcej już tak nie będzie. Być może z resztą sama po części do tego doprowadziła, w kółko i w kółko panikując i się nakręcając. Zwykle im więcej ona panikowała, tym spokojniej inni podchodzili do problemu, bo i w dziewięćdziesięciudziewięciu procentach przypadków, jej lęki były bezpodstawne, wywołane jej paranoją.
- Ważne, że teraz jesteś.
Jest bezpieczna i otoczona ludźmi którym ufa. Bo ufała im i chyba nie chciała sobie pozwolić na wahanie - to była jej podpora.
Dodała. Taka była prawda. Nawet jeśli Mattowi ciąży jej obecność - a nie oszukujmy się, stracił prywatność we własnym pokoju. A biorąc pod uwagę to, co do niej czuje, może to być tym bardziej krępujące, czy może po prostu męczące. Ona? Ona sama potrzebowała czasu, żeby przemyśleć sobie wszystko, odreagować. Nadal jednak nikt niczego jej nie sugerował, Matt pomagał jej dojść do siebie, jak przystało na przyjaciela, nie wspominał przy tym ani słowa o tym, że MacDonald ma w gruncie rzeczy swoje mieszkanie. Całkiem zwyczajne, całkiem bezpieczne. Tylko że ona nie chciała w nim być sama.
- Ale jestem dorosła mimo wszystko i powinnam też sama dbać o siebie. Jeszcze nie teraz. - dodała, bo i zamierzała najpierw się trochę zebrać i dojść do siebie. Znacznie większym problemem by była gdyby teraz pięć razy dziennie pisała do wszystkich o pomoc, bo coś gdzieś usłyszała i spanikowała.
A ostatnio bardzo dużo panikowała.
- Przeprosić? - zdziwiły ją kolejne słowa Flo. Możliwe, że miała powody by gniewać się o coś na oboje swoich przyjaciół, jednak przy wszystkim co się działo, chyba zwyczajnie nie miała na to siły. Wolała skupić się na walczeniu z lękiem. - Nie kojarzę żebyś miała za co, Flo.
Wtedy, kiedy była sama, czuła że nie powinna. To prawda, jednak to było i wierzyła, że więcej już tak nie będzie. Być może z resztą sama po części do tego doprowadziła, w kółko i w kółko panikując i się nakręcając. Zwykle im więcej ona panikowała, tym spokojniej inni podchodzili do problemu, bo i w dziewięćdziesięciudziewięciu procentach przypadków, jej lęki były bezpodstawne, wywołane jej paranoją.
- Ważne, że teraz jesteś.
Jest bezpieczna i otoczona ludźmi którym ufa. Bo ufała im i chyba nie chciała sobie pozwolić na wahanie - to była jej podpora.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Cóż, skoro Lily była przekonana, Florence nie zamierzała oponować. Liczyła jednak po cichu, że ta "chwila", którą rudzielec postanowi jeszcze spędzić w domu Bertiego potrwa raczej dłużej niż krócej. Z jednej strony bardzo chciała się zaoferować z pomocą - chociażby to miało być tylko odpisywanie na przepełnione paniką listy. Nie tak dawno temu (a tak żeby być dokładnym, to po awanturze z Mattem) zaczęła jeszcze bardziej doceniać wszystkich przyjaciół i bliskie jej osoby, którzy jej pozostali. Nie było ich wiele, ale właśnie oni byli cenniejsi niż złoto - i Florence zamierzała im to uświadamiać poprzez swoje czyny na każdym kroku.
Uśmiechnęła się nieco smutno, gdy Lily zanegowała potrzebę jej przepraszania. Zupełnie tak samo zachował się Joseph, kiedy go przepraszała za wypadek w lodziarni, mimo że z dziwnym golemem, który wysadził tam pół ściany nie miała przecież nic wspólnego. Ale chociaż w obu przypadkach wiedziała, że nie jest winna, jednak wolała przeprosić.
- Uznajmy, że przepraszam cię za moją niemoc i niemożność pomocy w poszukiwaniach. - odparła. Prawdopodobnie wysiłek Florence przyniósłby tyle co nic... Ale przynajmniej miałaby zdecydowanie spokojniejsze sumienie, że jednak próbowała. Tymczasem jednak pobyt w szpitalu całkowicie jej to uniemożliwił. I to na ponad dwa tygodnie! A jakby tego było mało, zaraz potem rozstanie z Alanem sprawiło, że nawet zamartwianie się o Lily zeszło na dalszy plan. Nie była z tego zadowolona, ale cóż... Złamane serce potrafi przysłonić nawet najistotniejsze sprawy.
- Gdybyś potrzebowała, wiesz gdzie znaleźć mnie i Floreana. - posłała jej kolejny uśmiech.
Naprawdę zaczynała wierzyć w to, że świat powoli wracał do normy. Ona sama niemal wstała już z kolan - chociaż rozstanie bolało, miała się na czym skupić. Lodziarnia wymagała remontu no i mocnej ręki. Mimo anomalii, kiedy tylko dni były cieplejsze, klientela waliła drzwiami i oknami. A na dodatek niedługo ona i Florean mieli urodziny! Na Merlina, Florence niemal o tym zapomniała w natłoku spraw! Nie zauważyła, kiedy minął kolejny rok. Kolejny rok pełen wzlotów i upadków - głównie tych drugich, niestety, ale powinna się raczej skupiać na pozytywach. I ze wszystkich sił spróbować uczynić następny rok znacznie lepszym - dla siebie, dla Floreana, dla Lily i dla wszystkich jej bliskich.
Uśmiechnęła się nieco smutno, gdy Lily zanegowała potrzebę jej przepraszania. Zupełnie tak samo zachował się Joseph, kiedy go przepraszała za wypadek w lodziarni, mimo że z dziwnym golemem, który wysadził tam pół ściany nie miała przecież nic wspólnego. Ale chociaż w obu przypadkach wiedziała, że nie jest winna, jednak wolała przeprosić.
- Uznajmy, że przepraszam cię za moją niemoc i niemożność pomocy w poszukiwaniach. - odparła. Prawdopodobnie wysiłek Florence przyniósłby tyle co nic... Ale przynajmniej miałaby zdecydowanie spokojniejsze sumienie, że jednak próbowała. Tymczasem jednak pobyt w szpitalu całkowicie jej to uniemożliwił. I to na ponad dwa tygodnie! A jakby tego było mało, zaraz potem rozstanie z Alanem sprawiło, że nawet zamartwianie się o Lily zeszło na dalszy plan. Nie była z tego zadowolona, ale cóż... Złamane serce potrafi przysłonić nawet najistotniejsze sprawy.
- Gdybyś potrzebowała, wiesz gdzie znaleźć mnie i Floreana. - posłała jej kolejny uśmiech.
Naprawdę zaczynała wierzyć w to, że świat powoli wracał do normy. Ona sama niemal wstała już z kolan - chociaż rozstanie bolało, miała się na czym skupić. Lodziarnia wymagała remontu no i mocnej ręki. Mimo anomalii, kiedy tylko dni były cieplejsze, klientela waliła drzwiami i oknami. A na dodatek niedługo ona i Florean mieli urodziny! Na Merlina, Florence niemal o tym zapomniała w natłoku spraw! Nie zauważyła, kiedy minął kolejny rok. Kolejny rok pełen wzlotów i upadków - głównie tych drugich, niestety, ale powinna się raczej skupiać na pozytywach. I ze wszystkich sił spróbować uczynić następny rok znacznie lepszym - dla siebie, dla Floreana, dla Lily i dla wszystkich jej bliskich.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Pokój Erniego
Szybka odpowiedź