Pokój Erniego
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Matta
Na najdłuższej ścianie znajduje się wypełniony co cenniejszymi książkami, które Matt zniósł z Nokturnu, szafka nocna i co najważniejsze - spora, wygodna kanapa. Zazwyczaj jest rozłożona i zajmuje największą część pokoju. Przy kanapie można znaleźć kilka butelek różnego alkoholu w towarzystwie starych kubków po kawie robiących za popielniczkę. Za drzwiami stoją kartony wypełnione ubraniami bądź mniej lub bardziej istotnym gradobiciem. Na ścianach nie ma nic prócz farby, a na podłodze niczego ponad surowych desek.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 25.10.18 22:02, w całości zmieniany 2 razy
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Rozejrzała się po pomieszczeniu, kiedy zapadła cisza. Nie była ona męcząca, raczej naturalna. Lil nie chciała opowiadać, nie chciała przypominać sobie wszystkiego, co pamiętała - bo w wielu fragmentach tego szaleństwa w jej pamięci pozostały jedynie czarne plamy których ruda dziewczyna nawet nie próbowała rozsuwać. Jednocześnie trudno jej było mówić o innych rzeczach, jakby nie potrafiła dobrać czegoś odpowiedniego, tak po prostu przejść do rozmowy o wszystkim i niczym, trochę jakby nagle było to nie na miejscu. Nie potrzebowała tego jednak. Potrzebowała bliskości, obecności innych osób. Nie zastanawiała się za wiele, nie próbowała czegokolwiek zrozumieć, nie analizowała.
Po prostu oparła się lekko o Flo ciesząc się tym, że wszystko wróciło, może jeszcze nie w pełni ale wraca. Wraca bezpieczeństwo, wraca spokój, wracają przyjaciele.
Czuła się dobrze, dużo lepiej.
- Nie ukryjecie się przede mną, spokojnie. Już tęsknię za solidną porcją lodów. - stwierdziła, uśmiechając się przy tym blado. Smak lodów. Zatęskniła za nim. Dopiero co, kilka miesięcy temu, ledwo w lutym się widziały, Flo przyniosła ze sobą porcję lodów z lodziarni dla każdej z nich. Zimne, przyjemne, słodkie, pyszne, wywołujące dobre skojarzenia.
- O tak, muszę napaść was w lokalu.
Dodała jeszcze, nie podając jednak kiedy, na to nie miała jeszcze odwagi. Wiedziała że będzie potrzebowała czasu zanim zacznie tak po prostu samotnie szlajać się po Pokątnej. Wszystko jednak w swoim czasie, prawda?
- I to nie raz. Wyglądam tak, że gdybym to nie była ja, sama mogłabym się siebie wystraszyć. - dodała trochę rozbawiona, choć nie do końca był to tak na prawdę żart. Była chuda, za chuda, miała podkrążone oczy, przerzedzone, matowe włosy, wyglądała jak inferius conajmniej. Nie wątpiła jednak że dojdzie do siebie już niebawem, już teraz było jakieś milion razy lepiej. W każdym razie nie kuśtykała już, a te charakterystyczne dygania wywoływane bólem nogi (którego źródła właściwie nie znała) dodawały całemu jej wyglądowi jeszcze bardziej karykaturalnej otoczki.
Po prostu oparła się lekko o Flo ciesząc się tym, że wszystko wróciło, może jeszcze nie w pełni ale wraca. Wraca bezpieczeństwo, wraca spokój, wracają przyjaciele.
Czuła się dobrze, dużo lepiej.
- Nie ukryjecie się przede mną, spokojnie. Już tęsknię za solidną porcją lodów. - stwierdziła, uśmiechając się przy tym blado. Smak lodów. Zatęskniła za nim. Dopiero co, kilka miesięcy temu, ledwo w lutym się widziały, Flo przyniosła ze sobą porcję lodów z lodziarni dla każdej z nich. Zimne, przyjemne, słodkie, pyszne, wywołujące dobre skojarzenia.
- O tak, muszę napaść was w lokalu.
Dodała jeszcze, nie podając jednak kiedy, na to nie miała jeszcze odwagi. Wiedziała że będzie potrzebowała czasu zanim zacznie tak po prostu samotnie szlajać się po Pokątnej. Wszystko jednak w swoim czasie, prawda?
- I to nie raz. Wyglądam tak, że gdybym to nie była ja, sama mogłabym się siebie wystraszyć. - dodała trochę rozbawiona, choć nie do końca był to tak na prawdę żart. Była chuda, za chuda, miała podkrążone oczy, przerzedzone, matowe włosy, wyglądała jak inferius conajmniej. Nie wątpiła jednak że dojdzie do siebie już niebawem, już teraz było jakieś milion razy lepiej. W każdym razie nie kuśtykała już, a te charakterystyczne dygania wywoływane bólem nogi (którego źródła właściwie nie znała) dodawały całemu jej wyglądowi jeszcze bardziej karykaturalnej otoczki.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Zapraszam cię więc za niedługo do swojego mieszkania. Wygonimy Floreana i zrobimy sobie dzień piękności - zaproponowała. Doskonale wiedziała, że nie ma nic lepszego, niż odrobina lenistwa połączona z zabiegami upiększającymi... bo nawet jeśli nie potrafiły one wcale czynić cudów, to przynajmniej dodawały pewności siebie. A gdy kobieta sama była przekonana, że jest piękna, to automatycznie stawało się to faktem. - Napisz mi sowę, kiedy byś chciała to zrobić, to wpadnę i cię zabiorę. Albo w sumie nieważne, ja będę wpadać tu do ciebie co jakiś czas, to wtedy ustalimy. - Nie zamierzała przyjąć odmowy, i to w obydwu sprawach - ich drobne spa musiało się odbyć. Przyda się im obu, Florence też z pewnością potrzebowała chwili relaksu w towarzystwie przyjaciółki.
- Przyniosę nam też wtedy lody. Dużą porcję - zapewniła. Do lodziarni nie było wcale daleko. Cóż, Florence nawet nad nią mieszkała! W każdej chwili mogła więc zejść po taki smak, jaki tylko im się zamarzy. Flo planowała zrobić wszystko, żeby ich świat wrócił do stanu, jak sprzed całego tego zamieszania. Choć nie była w stanie zapewnić Lily bezpieczeństwa, mogła zrobić coś innego - mogła sprawić, że jej codzienność znów będzie normalna. Doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że często była to jedna z najtrudniejszych do osiągnięcia rzeczy. Najtrudniejszych... a przecież jakże pożądanych.
Przez resztę swojej wizyty ich rozmowa ciągnęła się raczej leniwie. Florene nie wyskakiwała już z żadnymi niespodziewanymi tematami ani pomysłami, pomarudziła trochę o lodziarni, wspominając co piekielniejszych lub zabawniejszych klientów, potem opowiedziała Lily o niecodziennym spotkaniu, które miało miejsce w herbaciarni. Poznała wtedy półwilę! To dopiero były ciekawe istoty, niby ludzie a jednak takie śliczne. Florence wspominała tamten dzień oraz przepiękną kobietę, która ją zagadała, z niejakim przekąsem. Przy okazji zerkała na swoje włosy, nawijane na palec. Oj tak, zdecydowanie potrzebowały tego małego spa. Nie będą może urokliwe jak panna Baudelaire (Florka poznała jej imie i nazwisko, gdy kobieta wręczyła jej swoistą "wizytówkę" - podpisany szkic płaszcza, który, jak stwierdziła, zaprojektowałaby specjalnie dla swojej rozmówczyni), ale z pewnością będą się tak czuć!
- Przyniosę nam też wtedy lody. Dużą porcję - zapewniła. Do lodziarni nie było wcale daleko. Cóż, Florence nawet nad nią mieszkała! W każdej chwili mogła więc zejść po taki smak, jaki tylko im się zamarzy. Flo planowała zrobić wszystko, żeby ich świat wrócił do stanu, jak sprzed całego tego zamieszania. Choć nie była w stanie zapewnić Lily bezpieczeństwa, mogła zrobić coś innego - mogła sprawić, że jej codzienność znów będzie normalna. Doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że często była to jedna z najtrudniejszych do osiągnięcia rzeczy. Najtrudniejszych... a przecież jakże pożądanych.
Przez resztę swojej wizyty ich rozmowa ciągnęła się raczej leniwie. Florene nie wyskakiwała już z żadnymi niespodziewanymi tematami ani pomysłami, pomarudziła trochę o lodziarni, wspominając co piekielniejszych lub zabawniejszych klientów, potem opowiedziała Lily o niecodziennym spotkaniu, które miało miejsce w herbaciarni. Poznała wtedy półwilę! To dopiero były ciekawe istoty, niby ludzie a jednak takie śliczne. Florence wspominała tamten dzień oraz przepiękną kobietę, która ją zagadała, z niejakim przekąsem. Przy okazji zerkała na swoje włosy, nawijane na palec. Oj tak, zdecydowanie potrzebowały tego małego spa. Nie będą może urokliwe jak panna Baudelaire (Florka poznała jej imie i nazwisko, gdy kobieta wręczyła jej swoistą "wizytówkę" - podpisany szkic płaszcza, który, jak stwierdziła, zaprojektowałaby specjalnie dla swojej rozmówczyni), ale z pewnością będą się tak czuć!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Na propozycję, uśmiechnęła się weselej widocznie zadowolona - Frotescue trafiła w dziesiątkę ze swoją propozycją, trzeba przyznać.
- Oj, to by się przydało. - przyznała. Wiedziała, że wyglądała... kiepsko. Już lepiej, jednak z jakiejś przyczyny straciła wiele na urodzie w bardzo krótkim czasie, z kolei odbudowywanie jej zajmowało jej wiele, wiele dni. Najwidoczniej skrajne emocje działają na jej organizm wyniszczająco, w sumie to nic nowego. Tak czy inaczej usiłowała doprowadzić się do porządku, jednak jakieś maseczki w towarzystwie to idealny plan. Najlepiej w towarzystwie i przy winie.
- Masz to jak w banku. - zapewniła. Musiała w końcu zacząć żyć, funkcjonować jak normalny człowiek. Nadal wahała się czy nie napisać kolejnego listu do domu, póki co jednak nadal się wstrzymywała. Nie chciała nadmiernie mieszać. Może za jakiś czas sama się tam pojawi i wyjaśni najbliższym wszystko - to, co się działo po części, to co im groziło także po części. Żeby nie bali się o nią, jednak byli gotowi - w razie czego następnym razem. Choć w duchu modliła się, by następnego razu nigdy nie było.
Dobrze jej zrobił wieczór na rozmowach o wszystkim i niczym, omawianiu ludzi dookoła, drobnych wydarzeń. Słuchała opowieści Florence, czasami wtrącając swoje trzy grosze czy jakąś uwagę, czasem sama opowiedziała o tym, co dzieje się w Ruderze. W końcu jednak dochodził wieczór. Poszły jeszcze do kuchni żeby napić się ziołowej herbaty, której było pod dostatkiem i którą Lily wprost uwielbiała, a w końcu musiały się pożegnać. MacDonald uściskała Frotescue na pożegnanie.
- Pozdrów koniecznie brata. Do was obojga też będę musiała któregoś razu wpaść. - stwierdziła, bo co innego wizyta u Florki i wspólne domowe spa, co innego spotkanie z dwoma bliźniakami na raz. Lubiła ich jako duet, byli uroczo zgrani.
Kiedy zielony płomień w kominku zgasł, a Florka najpewniej przeniosła się do swojego domu, Lil zmyła ich kubki i znów zeszła na dół z zamiarem poczytania jakiejś książki, póki siedziała tutaj sama.
zt x 2
- Oj, to by się przydało. - przyznała. Wiedziała, że wyglądała... kiepsko. Już lepiej, jednak z jakiejś przyczyny straciła wiele na urodzie w bardzo krótkim czasie, z kolei odbudowywanie jej zajmowało jej wiele, wiele dni. Najwidoczniej skrajne emocje działają na jej organizm wyniszczająco, w sumie to nic nowego. Tak czy inaczej usiłowała doprowadzić się do porządku, jednak jakieś maseczki w towarzystwie to idealny plan. Najlepiej w towarzystwie i przy winie.
- Masz to jak w banku. - zapewniła. Musiała w końcu zacząć żyć, funkcjonować jak normalny człowiek. Nadal wahała się czy nie napisać kolejnego listu do domu, póki co jednak nadal się wstrzymywała. Nie chciała nadmiernie mieszać. Może za jakiś czas sama się tam pojawi i wyjaśni najbliższym wszystko - to, co się działo po części, to co im groziło także po części. Żeby nie bali się o nią, jednak byli gotowi - w razie czego następnym razem. Choć w duchu modliła się, by następnego razu nigdy nie było.
Dobrze jej zrobił wieczór na rozmowach o wszystkim i niczym, omawianiu ludzi dookoła, drobnych wydarzeń. Słuchała opowieści Florence, czasami wtrącając swoje trzy grosze czy jakąś uwagę, czasem sama opowiedziała o tym, co dzieje się w Ruderze. W końcu jednak dochodził wieczór. Poszły jeszcze do kuchni żeby napić się ziołowej herbaty, której było pod dostatkiem i którą Lily wprost uwielbiała, a w końcu musiały się pożegnać. MacDonald uściskała Frotescue na pożegnanie.
- Pozdrów koniecznie brata. Do was obojga też będę musiała któregoś razu wpaść. - stwierdziła, bo co innego wizyta u Florki i wspólne domowe spa, co innego spotkanie z dwoma bliźniakami na raz. Lubiła ich jako duet, byli uroczo zgrani.
Kiedy zielony płomień w kominku zgasł, a Florka najpewniej przeniosła się do swojego domu, Lil zmyła ich kubki i znów zeszła na dół z zamiarem poczytania jakiejś książki, póki siedziała tutaj sama.
zt x 2
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Potrzebowała... odwagi. To ci nowość. No ale chciała już wrócić do domu. No, chciała i nie chciała. W sumie to nie wiedziała co chciała. Ale narazie było całkiem okej, lekko jej się tylko kręciło w głowie, ale była całkiem zadowolona i uśmiechnięta. Jej kufer leżał na podłodze po części nawet spakowany, butelka wina które wzięła sobie dla odwagi stała obok pusta - bezczelna, przy łóżku stała nowa ale dopiero zaczęta. Więc można powiedzieć, że Lily nie jest jeszcze pijana. Kto się upija jednym winem?
W sumie to całkiem ładnie doszła już do siebie. Wyglądała jak ona. Nie utykała już w ogóle. Tylko odbijało jej odrobinkę bardziej, ale nie częściej. Tylko że potwrót do życia nie był taki łatwy. Jak niby ma być łatwo, skoro jest bezrobotna i nie wie co dalej ze sobą zrobić?
Chwilami myślała o Szkocji, bo tam zawsze znajdzie się zajęcie, tylko coś w niej nie pozwalało jej spakować się aż tak daleko. Już jakiś czas temu zaczęła nazywać Londyn domem i chyba czas się z tym pogodzić - choć w sumie w tym momencie uciekanie nawet stawało się logiczne nawet, jeśli nie było się największym cykorem jakiego widywały angielskie ulice. No, nie ważne. Nie ma co myśleć o lękach.
Na jej twarzy błąkał się lekki uśmiech. Głupawy - jak to uśmiech wywołany alkoholem i lekkim kręciołkiem w rudej głowie. W tej chwili usłyszała kroki, a Matta w sumie po krokach poznawała. Sue chodzi lekko i jakby tanecznie, można ją odróżnić od Matta i Bertiego, Matt za to znacznie ciężej od młodszego kuzyna. Matt chodzi bardziej jak drab z Nokturnu a Bertie jak wesoły cukiernik. Coś w tym w sumie musi być - pogratulowała sobie zaraz spostrzegawczości i zdolności obserwowania świata.
- Czeeść. - przywitała się, w sumie to nawet nie wiedziała kiedy Matt wyszedł. Dawno też przestała pytać o cokolwiek, bo w sumie to nie powinna pytać o takie rzeczy, a Matt i tak albo nie powie nic albo nie powie prawdy jeśli ona by się tej prawdy miała bać.
Podniosła się nawet z kanapy, tylko zajęło jej to chwilkę, bo kanapa się z nią zakręciła i jakoś tak zamiast przytulić Matta przytuliła ścianę. - Co tam?
Spytała jak już przestała przytulać ścianę.
W sumie to całkiem ładnie doszła już do siebie. Wyglądała jak ona. Nie utykała już w ogóle. Tylko odbijało jej odrobinkę bardziej, ale nie częściej. Tylko że potwrót do życia nie był taki łatwy. Jak niby ma być łatwo, skoro jest bezrobotna i nie wie co dalej ze sobą zrobić?
Chwilami myślała o Szkocji, bo tam zawsze znajdzie się zajęcie, tylko coś w niej nie pozwalało jej spakować się aż tak daleko. Już jakiś czas temu zaczęła nazywać Londyn domem i chyba czas się z tym pogodzić - choć w sumie w tym momencie uciekanie nawet stawało się logiczne nawet, jeśli nie było się największym cykorem jakiego widywały angielskie ulice. No, nie ważne. Nie ma co myśleć o lękach.
Na jej twarzy błąkał się lekki uśmiech. Głupawy - jak to uśmiech wywołany alkoholem i lekkim kręciołkiem w rudej głowie. W tej chwili usłyszała kroki, a Matta w sumie po krokach poznawała. Sue chodzi lekko i jakby tanecznie, można ją odróżnić od Matta i Bertiego, Matt za to znacznie ciężej od młodszego kuzyna. Matt chodzi bardziej jak drab z Nokturnu a Bertie jak wesoły cukiernik. Coś w tym w sumie musi być - pogratulowała sobie zaraz spostrzegawczości i zdolności obserwowania świata.
- Czeeść. - przywitała się, w sumie to nawet nie wiedziała kiedy Matt wyszedł. Dawno też przestała pytać o cokolwiek, bo w sumie to nie powinna pytać o takie rzeczy, a Matt i tak albo nie powie nic albo nie powie prawdy jeśli ona by się tej prawdy miała bać.
Podniosła się nawet z kanapy, tylko zajęło jej to chwilkę, bo kanapa się z nią zakręciła i jakoś tak zamiast przytulić Matta przytuliła ścianę. - Co tam?
Spytała jak już przestała przytulać ścianę.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
28 VI
Wracałem z Nokturnu, na który to wyszedłem bladym świtem. Minęło kilka dni od chwili kiedy to Ministerstwo przeobraziło się w stertę popiołu. Kogoś nieźle posrało z całą tą akcją. Co prawda początkowo właściwie bawiła mnie ta informacja, lecz przestała gdy zdałem sobie sprawę, że przecież byli tam ludzie, których znałem. Większość, jak się okazało przetrwała, lecz jak na razie nie dostałem żadnego znaku życia od Mublciberowej. Nie odpowiadała na listy, lecz również nie było jej na liście ofiar. Mówiłem sobie, że pewnie jest zajęta przeprowadzką biura i w ogóle zajmowaniem się całą tą aferą jednak mimo to udałem się dziś na Nokturn do jej starego mieszkania będąc pewnym, że jeżeli coś się wydarzyło to znajdę ją właśnie tam. Nie wiem czemu. Kawalerka stała jednak pusta tak, jak ją zostawiłem ostatnim razem. Postanowiłem, że jeżeli cisza ta będzie się przeciągać wykorzystam swoje znajomości by czegoś się dowiedzieć. Mia zawsze chodziła pewnymi ścieżkami, sama. W tym momencie przeszkadzało mi to jak nigdy.
Korzystając z sytuacji załatwiłem kilka spraw, odwiedziłem pare twarzy oraz dopieściłem drugie tyle znajomości by te przypadkiem nie zardzewiały. Wracałem na swoje miejsce.
Do Rudery wróciłem wieczorem. Nie śpieszyłem się mając tak właściwie nadzieję, że Lily będzie już spała. Mi samemu byłoby łatwiej zrobić wówczas to samo. Nie wiedziałem, że czeka mnie zaskoczenie. Zeskrobałem buty z pięt i zgramoliłem się po schodach pod ziemię. W powietrzu wciąż dawało się wyczuć nieco stęchlizny. Miałem nadzieję, ze pogoda się w końcu opamięta bo Rudera potrzebował wietrzenia. Gdy znalazłem się w pokoju powitała mnie świecącymi oczami i rozleniwieniem.
- Heeeej...? - uniosłem brwi w zaskoczeniu. Drzwi zamykałem w zwolnionym tempie nie odrywając spojrzenia od rozhahanego obrazu rudej oraz towarzyszącej jej pustej butelki wina. Jak na razie jednej. Nie żebym był wybitnym numerologiem, lecz w tym momencie dodałem sobie dwa do dwóch i wynik w postaci pociesznie otulającej ścianę Lily poprawił mi humor – Coś świętujesz? Może bym dołączył - Spytałem nie kryjąc rozbawienia. Pijane kobiety były rozkoszne. Ona nie była wyjątkiem – No całkiem, całkiem ale widzę że u ciebie zabawniej. Testujesz czy powódź nie rozwodniła Bertiemu gorzały?
Wracałem z Nokturnu, na który to wyszedłem bladym świtem. Minęło kilka dni od chwili kiedy to Ministerstwo przeobraziło się w stertę popiołu. Kogoś nieźle posrało z całą tą akcją. Co prawda początkowo właściwie bawiła mnie ta informacja, lecz przestała gdy zdałem sobie sprawę, że przecież byli tam ludzie, których znałem. Większość, jak się okazało przetrwała, lecz jak na razie nie dostałem żadnego znaku życia od Mublciberowej. Nie odpowiadała na listy, lecz również nie było jej na liście ofiar. Mówiłem sobie, że pewnie jest zajęta przeprowadzką biura i w ogóle zajmowaniem się całą tą aferą jednak mimo to udałem się dziś na Nokturn do jej starego mieszkania będąc pewnym, że jeżeli coś się wydarzyło to znajdę ją właśnie tam. Nie wiem czemu. Kawalerka stała jednak pusta tak, jak ją zostawiłem ostatnim razem. Postanowiłem, że jeżeli cisza ta będzie się przeciągać wykorzystam swoje znajomości by czegoś się dowiedzieć. Mia zawsze chodziła pewnymi ścieżkami, sama. W tym momencie przeszkadzało mi to jak nigdy.
Korzystając z sytuacji załatwiłem kilka spraw, odwiedziłem pare twarzy oraz dopieściłem drugie tyle znajomości by te przypadkiem nie zardzewiały. Wracałem na swoje miejsce.
Do Rudery wróciłem wieczorem. Nie śpieszyłem się mając tak właściwie nadzieję, że Lily będzie już spała. Mi samemu byłoby łatwiej zrobić wówczas to samo. Nie wiedziałem, że czeka mnie zaskoczenie. Zeskrobałem buty z pięt i zgramoliłem się po schodach pod ziemię. W powietrzu wciąż dawało się wyczuć nieco stęchlizny. Miałem nadzieję, ze pogoda się w końcu opamięta bo Rudera potrzebował wietrzenia. Gdy znalazłem się w pokoju powitała mnie świecącymi oczami i rozleniwieniem.
- Heeeej...? - uniosłem brwi w zaskoczeniu. Drzwi zamykałem w zwolnionym tempie nie odrywając spojrzenia od rozhahanego obrazu rudej oraz towarzyszącej jej pustej butelki wina. Jak na razie jednej. Nie żebym był wybitnym numerologiem, lecz w tym momencie dodałem sobie dwa do dwóch i wynik w postaci pociesznie otulającej ścianę Lily poprawił mi humor – Coś świętujesz? Może bym dołączył - Spytałem nie kryjąc rozbawienia. Pijane kobiety były rozkoszne. Ona nie była wyjątkiem – No całkiem, całkiem ale widzę że u ciebie zabawniej. Testujesz czy powódź nie rozwodniła Bertiemu gorzały?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Nie świętuję. - zaprzeczyła, a starała się mówić jakby była trzeźwa, chyba bardziej trzeźwa niż normalnie, co wychodziło jej średnio. Starania zawsze jednak należy doceniać. - Ale mogę zacząć.
Stwierdziła zaraz, bo i miała drugą butelkę. Co prawda nie otwartą, jednak miała otwieracz i wiedziała że jeśli doda jeden z tych przedmiotów do drugiego to dostanie wino, nawet dość sporo wina. Tylko gorzej jeśli butelka jej nie posłucha i nią też zakręci i wyleje zawartość.
Zaraz jednak odwrócono jakże skupioną uwagę Lil i ta z pełnią koncentracji spojrzała na Matta, by zrozumieć co ten sugeruje i zaraz pokręciła głową, bo na pewno musi mu wszystko wyjaśnić.
- Poszłam do sklepu. Sama. Tu, przy końcu drogi jest taki mugolski sklepik i mają tam wina, całkiem dużo wina i to wino się okazało, że jest dobre. To sobie pomyślałam, że się więcej przyda, bo mi się przyda na odwagę.
Kto jak kto, ale Matt na pewno wie że Lila wiele potrzebuje na odwagę, a wino widocznie pomogło, skoro jest uchachana i wesoła. Zaraz siadła, nie będzie tuliła Matta kiedy Matt się miejscami ze ścianą zamienia, a wino leży obok siedzenia więc to ma większy sens. Tylko jakieś takie małe te korki robią, tylko te korkociągi jakieś takie nieporęczne.
- No to się przyodważyłam i nawet zaczęłam się pakować i szukać pracy w gazecie i wiesz co, szukają mugole kogoś do wyprowadzania psów. Znaczy ja się boję dużych psów w sumie, znaczy nie zawsze ale jak szczekają i może te nie będą szczekać to jakbym wzięła ich osiem dziennie to by wyszła normalna wypłata jak w knajpie na kelnerzeniu. - przedstawiła zaraz Mattowi swoje przemyślenia niewątpliwie niebywale trzeźwe. Niewątpliwie jutro sama dojdzie do wniosku że to debilizm, ale w tej chwili jej życie się układa i jest szczęśliwa, wszystko brzmi wykonalnie a świat jest piękny i nikt w nim nie pali budynków pełnych ludzi.
- Więc w sumie to jestem gotowa żeby wrócić do siebie.
Dodała i znowu spróbowała wkręcić korkociąg w korek.
- Małe te korki jakieś robią ostatnio. - zamarudziła trochę. No dobra, nie w pełni piękny ten świat!
Stwierdziła zaraz, bo i miała drugą butelkę. Co prawda nie otwartą, jednak miała otwieracz i wiedziała że jeśli doda jeden z tych przedmiotów do drugiego to dostanie wino, nawet dość sporo wina. Tylko gorzej jeśli butelka jej nie posłucha i nią też zakręci i wyleje zawartość.
Zaraz jednak odwrócono jakże skupioną uwagę Lil i ta z pełnią koncentracji spojrzała na Matta, by zrozumieć co ten sugeruje i zaraz pokręciła głową, bo na pewno musi mu wszystko wyjaśnić.
- Poszłam do sklepu. Sama. Tu, przy końcu drogi jest taki mugolski sklepik i mają tam wina, całkiem dużo wina i to wino się okazało, że jest dobre. To sobie pomyślałam, że się więcej przyda, bo mi się przyda na odwagę.
Kto jak kto, ale Matt na pewno wie że Lila wiele potrzebuje na odwagę, a wino widocznie pomogło, skoro jest uchachana i wesoła. Zaraz siadła, nie będzie tuliła Matta kiedy Matt się miejscami ze ścianą zamienia, a wino leży obok siedzenia więc to ma większy sens. Tylko jakieś takie małe te korki robią, tylko te korkociągi jakieś takie nieporęczne.
- No to się przyodważyłam i nawet zaczęłam się pakować i szukać pracy w gazecie i wiesz co, szukają mugole kogoś do wyprowadzania psów. Znaczy ja się boję dużych psów w sumie, znaczy nie zawsze ale jak szczekają i może te nie będą szczekać to jakbym wzięła ich osiem dziennie to by wyszła normalna wypłata jak w knajpie na kelnerzeniu. - przedstawiła zaraz Mattowi swoje przemyślenia niewątpliwie niebywale trzeźwe. Niewątpliwie jutro sama dojdzie do wniosku że to debilizm, ale w tej chwili jej życie się układa i jest szczęśliwa, wszystko brzmi wykonalnie a świat jest piękny i nikt w nim nie pali budynków pełnych ludzi.
- Więc w sumie to jestem gotowa żeby wrócić do siebie.
Dodała i znowu spróbowała wkręcić korkociąg w korek.
- Małe te korki jakieś robią ostatnio. - zamarudziła trochę. No dobra, nie w pełni piękny ten świat!
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Patrzę na to jak głupkowato się uśmiecha, jak świeca jej oczy i jakie bzdury gada tak, że sam zaciskam usta w wąską kreskę by nie buchnąć gromkim śmiechem. Pozwoliłem sobie podejść i podnieść tą butelkę i zobaczyć jakie imię dziś nosiła odwaga Lily. Etykiet była jakoś zmyślnie udekorowana i chyba coś po francusku było na niej namazane. Zmrużyłem ślepia by odszyfrować zmyślnie powykręcane zdobienia.
- Kabaret Sawigi - czytam i sobie myślę że tak całkiem zabawnie to brzmi. Wyszczerzyłem się bo już nawet zacząłem łapać dlaczego taka radosna. No bo wiadomo - że niby kabaret, hehe - Całkiem włoska i wesoła ta twoja odwaga - żartuję sobie bo w tym momencie wydało mi się że to nie francuski, a właśnie włoski alkohol i patrzę jak miękko od tej ściany się odkleja by opaść na kanapę. O rety...
- No powiem ci, że całkiem łebsko podchodzisz do tematu. W końcu co to znaleźć osiem nie szczekających i takich których się nie boisz psów. Kto wie, może nie będą też chodzić to już w ogóle byłoby cudownie. A pomyśl, co by było przy dwudziestu! - dosiadam się na tą kanapę i patrzę jak manipuluje tym korkociągiem w powietrzu. Miałem słabość do tej jej nieporadności. Trochę odnajduję w sobie człowieczeństwa i postanawiam zabrać jej tą pustą i otwartą butelkę którą próbuję rozpracować na nowo i podaję tą pełną, korkiem zaplombowaną. Naturalnie nie mam złudzeń co do tego, że otworzenie tego to trochę dla niej w tym momencie abstrakcja ale jak już wspominałem - tylko trochę człowieczeństwa odnalazłem. Oparłem więc łokieć o podłokietnik kanapy, a dłoń o polik i patrzę jak rzeźbi tym korkociągiem.
- A więc świętujemy twój powrót, tak? Myślałaś już na jaki kolor pomalujesz ściany? - zadaję pytanie kompletnie bezsensowne i wycięte z kontekstu ale takie są w podobnych momentach najlepsze - Może chuchnij w korek to się powiększy. Czasem działa. - zachęcam z powagą i wyuczonym przejęciem zastanawiając się jak bardzo na tym etapie miesza jej się świat magiczny z tym mugolskim.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Kabaret Sawigi - czytam i sobie myślę że tak całkiem zabawnie to brzmi. Wyszczerzyłem się bo już nawet zacząłem łapać dlaczego taka radosna. No bo wiadomo - że niby kabaret, hehe - Całkiem włoska i wesoła ta twoja odwaga - żartuję sobie bo w tym momencie wydało mi się że to nie francuski, a właśnie włoski alkohol i patrzę jak miękko od tej ściany się odkleja by opaść na kanapę. O rety...
- No powiem ci, że całkiem łebsko podchodzisz do tematu. W końcu co to znaleźć osiem nie szczekających i takich których się nie boisz psów. Kto wie, może nie będą też chodzić to już w ogóle byłoby cudownie. A pomyśl, co by było przy dwudziestu! - dosiadam się na tą kanapę i patrzę jak manipuluje tym korkociągiem w powietrzu. Miałem słabość do tej jej nieporadności. Trochę odnajduję w sobie człowieczeństwa i postanawiam zabrać jej tą pustą i otwartą butelkę którą próbuję rozpracować na nowo i podaję tą pełną, korkiem zaplombowaną. Naturalnie nie mam złudzeń co do tego, że otworzenie tego to trochę dla niej w tym momencie abstrakcja ale jak już wspominałem - tylko trochę człowieczeństwa odnalazłem. Oparłem więc łokieć o podłokietnik kanapy, a dłoń o polik i patrzę jak rzeźbi tym korkociągiem.
- A więc świętujemy twój powrót, tak? Myślałaś już na jaki kolor pomalujesz ściany? - zadaję pytanie kompletnie bezsensowne i wycięte z kontekstu ale takie są w podobnych momentach najlepsze - Może chuchnij w korek to się powiększy. Czasem działa. - zachęcam z powagą i wyuczonym przejęciem zastanawiając się jak bardzo na tym etapie miesza jej się świat magiczny z tym mugolskim.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 02.09.18 22:22, w całości zmieniany 1 raz
Uśmiechnęła się wesoło, bo Matt w sumie był zabawny, głupkowaty taki. Ale czasami, bo on ukrywa to, że ma coś w głowie. A czasami tak dobrze ukrywa, że Lily przestaje być pewna czy to na pewno tylko udawanki, bo czasami wtedy przypomnieć sobie, że kilka razy się przed nią zdradzić jest trudno. Teraz jednak nie o tym, bo uniosła palec, czując potrzebę wyjaśnienia.
- Cabernet sauvignon. - poprawiła go, a po francusku w sumie to lepiej jej szło mówienie po pijaku, a może to to wino z Francji aż jej na język wpłynęło i do głowy. Cóż, na pewno wpłynęło jej do głowy, co do tego nie ma wątpliwości, ale starała się bardzo mocno tego nie okazywać. - I francuska. Włoska to mafia jest.
Dodała, w jej wyobrażeniu jest to nawet zabawne ale Lily jest pijana więc prosimy jej to wybaczyć.
Zaraz jednak wlepiła spojrzenie Matta kiedy ten siadł obok niej i jeszcze mocniej zakręcił jej światem. On czy alkohol? W każdym razie w głowie jej się mocniej zakręciło jak inny ciężar się pojawił obok. I jeszcze zabrał butelkę, ale dał inną. I mówił dziwnie.
- Czy ty jesteś pijany? - spytała najbardziej trzeźwo jak tylko mogła, ale ten kręciołek trochę jej przeszkadzał. - Jak mam z nimi wychodzić, jak nie będą chodzić. Bez sensu.
Przechyliła lekko głowę. No ale dwadzieścia psów to przesada, Matt się z niej chyba nabija. No, w każdym razie dał jej wino, to znowu spróbowała wbić koniec korkociągu w korek, tylko ten korek nadal był mały, cholera.
- Myślisz, że będę musiała malować? - zmarszczyła lekko nos. - Otwórz, korkociąg mi się popsuł, na pewno będziesz umiał. - odezwała się zaraz, odwołując się do jego wieloletniego doświadczenia w otwieraniu butelek, na pewno Matt znajdzie jakiś sposób żeby dostać się do alkoholu.
- A ty chcesz coś świętować? - spytała, ale trochę alkohol jeszcze docierał do jej głowy i znowu trochę mocniej się jej zakręciło. - O kurde. - skomentowała to tylko. I spróbowała chuchnąć na korek, ale stuknęła się końcem butelki w ząb nawet, na szczęście nie mocno. I chuchnęła.
- Korek też się popsuł.
- Cabernet sauvignon. - poprawiła go, a po francusku w sumie to lepiej jej szło mówienie po pijaku, a może to to wino z Francji aż jej na język wpłynęło i do głowy. Cóż, na pewno wpłynęło jej do głowy, co do tego nie ma wątpliwości, ale starała się bardzo mocno tego nie okazywać. - I francuska. Włoska to mafia jest.
Dodała, w jej wyobrażeniu jest to nawet zabawne ale Lily jest pijana więc prosimy jej to wybaczyć.
Zaraz jednak wlepiła spojrzenie Matta kiedy ten siadł obok niej i jeszcze mocniej zakręcił jej światem. On czy alkohol? W każdym razie w głowie jej się mocniej zakręciło jak inny ciężar się pojawił obok. I jeszcze zabrał butelkę, ale dał inną. I mówił dziwnie.
- Czy ty jesteś pijany? - spytała najbardziej trzeźwo jak tylko mogła, ale ten kręciołek trochę jej przeszkadzał. - Jak mam z nimi wychodzić, jak nie będą chodzić. Bez sensu.
Przechyliła lekko głowę. No ale dwadzieścia psów to przesada, Matt się z niej chyba nabija. No, w każdym razie dał jej wino, to znowu spróbowała wbić koniec korkociągu w korek, tylko ten korek nadal był mały, cholera.
- Myślisz, że będę musiała malować? - zmarszczyła lekko nos. - Otwórz, korkociąg mi się popsuł, na pewno będziesz umiał. - odezwała się zaraz, odwołując się do jego wieloletniego doświadczenia w otwieraniu butelek, na pewno Matt znajdzie jakiś sposób żeby dostać się do alkoholu.
- A ty chcesz coś świętować? - spytała, ale trochę alkohol jeszcze docierał do jej głowy i znowu trochę mocniej się jej zakręciło. - O kurde. - skomentowała to tylko. I spróbowała chuchnąć na korek, ale stuknęła się końcem butelki w ząb nawet, na szczęście nie mocno. I chuchnęła.
- Korek też się popsuł.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- To może być i francuski kabaret. Wciąż brzmi zabawnie - poprawiam się wcale nie tracąc nastroju a nawet go zyskując. Być może gdybym był normalnym i odpowiedzialnym człowiekiem to chyba powinno mnie zmartwić to, że Lily upijała się po nocach sama ilością wina która starczyłaby jej na kilka dni sączenia. Ale nie martwiło. Tak właściwie to nawet bawiło mnie to jak nieporadnie zabierała się za próbę otworzenia kolejnej.
- Może. Trochę - mówię jej uśmiechając się głupkowato i tak w sumie jak tak siedziałem obok to sobie pomyślałem nawet że mógłbym być bo tak jakoś się zrobiło lekko, zabawnie, a byłem trzeźwy - Wiesz nie szczekający, niekłopotliwy pies brzmi trochę jak wypchany - No nie widziałem innej opcji - ale hej, je też się chyba wietrzy lub trzepie od czasu do czasu. Jak dywany - Nie było wcale takie niepopularne. Całe to dbanie o to by twój ulubiony pupil był przy tobie do grobowej deski nawet jeśli to oznaczało dla niego bycie już grobową deską przez kolejne kilkadziesiąt lat.
- Zmiany są ponoć dobre. Od czasu do czasu. Co byś powiedziała na tęczowe szaleństwo albo słoneczną eksplozję... - rzucam pomysłami dłońmi rozciągając przed nią tą wizję cytując zasłyszane gdzieś hasła reklamowe. Przejąłem też od niej to wino i korkociąg trochę zaskoczony tym, jak wartko to wszystko płynie - Nie wiem... tydzień temu wciągnąłem kluska długiego na trzy cale nosem wygrywając pięć galeonów w zakładzie - tak, to brzmiało jak coś z czego mogłem być dumny. Zaraz po tej deklaracji poprosiłem Lily o asystę w rzekomym powiększeniu.
- O kurde... - powtórzyłem chwilę o tym jak zaryła zębami zauważając zaraz potem fakt, że korek się nie powiększył co dla mnie nie był zaskoczeniem. Udałem jednak wstrząśniętego pozwalając sobie patrzeć na jej usta, jakbym widział tam coś czego ona raczej nie chciała - ...nie tylko korek... - mruknąłem - Wyszczerz zęby - mówię jej podpierając jej podbródek ręka ku górze i w konsternacji patrząc na jej zęby, które były całe i zdrowe- ...a teraz wystaw język przez wybite jedynki
- Może. Trochę - mówię jej uśmiechając się głupkowato i tak w sumie jak tak siedziałem obok to sobie pomyślałem nawet że mógłbym być bo tak jakoś się zrobiło lekko, zabawnie, a byłem trzeźwy - Wiesz nie szczekający, niekłopotliwy pies brzmi trochę jak wypchany - No nie widziałem innej opcji - ale hej, je też się chyba wietrzy lub trzepie od czasu do czasu. Jak dywany - Nie było wcale takie niepopularne. Całe to dbanie o to by twój ulubiony pupil był przy tobie do grobowej deski nawet jeśli to oznaczało dla niego bycie już grobową deską przez kolejne kilkadziesiąt lat.
- Zmiany są ponoć dobre. Od czasu do czasu. Co byś powiedziała na tęczowe szaleństwo albo słoneczną eksplozję... - rzucam pomysłami dłońmi rozciągając przed nią tą wizję cytując zasłyszane gdzieś hasła reklamowe. Przejąłem też od niej to wino i korkociąg trochę zaskoczony tym, jak wartko to wszystko płynie - Nie wiem... tydzień temu wciągnąłem kluska długiego na trzy cale nosem wygrywając pięć galeonów w zakładzie - tak, to brzmiało jak coś z czego mogłem być dumny. Zaraz po tej deklaracji poprosiłem Lily o asystę w rzekomym powiększeniu.
- O kurde... - powtórzyłem chwilę o tym jak zaryła zębami zauważając zaraz potem fakt, że korek się nie powiększył co dla mnie nie był zaskoczeniem. Udałem jednak wstrząśniętego pozwalając sobie patrzeć na jej usta, jakbym widział tam coś czego ona raczej nie chciała - ...nie tylko korek... - mruknąłem - Wyszczerz zęby - mówię jej podpierając jej podbródek ręka ku górze i w konsternacji patrząc na jej zęby, które były całe i zdrowe- ...a teraz wystaw język przez wybite jedynki
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Już go nie poprawiała, bo on się ewidentnie nabijał, tylko ona za bardzo nie rozumiała z czego się nabijał, kiedy ona mu takie zwyczajne rzeczy tłumaczy. A on nie rozumie i nie rozumie. Eh, co ona ma z nim zrobić, głupek jeden, coś mu w głowie widocznie siadło. Chociaż jej też, bo kręciło jej się w tej głowie coraz mocniej. I w sumie to przestawało być zabawnie powoli.
- Fuj, nie będę wietrzyła martwych zwierząt, jesteś chory na głowę. - oznajmiła mu niezadowolona, bo co on jej tu sugeruje. I z tymi kolorami też się chyba nabijał. W sumie to nie była pewna, to zmarszczyła brwi i przyjrzała mu się podejrzliwie.
- Mam ładne ściany. - oznajmiła w końcu z absolutnym, pijackim przekonaniem, zakładając ręce na piersi, ale zaraz się jednak tymi rękami oparła po bokach, bo na prawdę nie czuła się dobrze. I w sumie to już tak bardzo jej nie ciągnęło do kolejnej butelki, bo ta jedna chyba zaczynała chcieć z niej uciec, kiedy Matt złapał jej buzię. Dotknęła ostrożnie językiem zębów, ale były na miejscu. Na szczęście.
- Głupi jesteś. - oznajmiła mu tylko. - I popaprany. - dodała jeszcze, odsuwając się. - Dlatego taki super z nas duet.
Podsumowała, bo przecież wie, że nie jest lepsza, oboje są na swój sposób popaprani i jakoś te popaprania się uzupełniają i nieźle do siebie pasują.
- Zaraz zwymiotuję. - zamarudziła jeszcze, a może ostrzegła, bo to już było oczywiste i nieuniknione, litr wina żądał wolności i już wybrał drogę swojej szarży. I wstała i oparła się o ścianę, bardzo żałując że w tym stanie kręciołka ma do toalety o wiele dalej. Wiele, wiele. Szła jednak dzielnie, a kiedy Matt raczył przestać się śmiać i jej pomógł to w sumie szło się łatwiej, bo linią prostą jakoś tak szybciej człowiek chodzi niż odścianowodościanowym slalomem.
Nawet udało jej się wytrzymać do tej ostatniej sekundy. A potem już nie było zabawnie, w sumie to zaczynało się robić obleśnie, bardzo obleśnie, a kręcenie w głowie było cholernie nieprzyjemne. A poza tym Matt jej nie da żyć.
- Fuj, nie będę wietrzyła martwych zwierząt, jesteś chory na głowę. - oznajmiła mu niezadowolona, bo co on jej tu sugeruje. I z tymi kolorami też się chyba nabijał. W sumie to nie była pewna, to zmarszczyła brwi i przyjrzała mu się podejrzliwie.
- Mam ładne ściany. - oznajmiła w końcu z absolutnym, pijackim przekonaniem, zakładając ręce na piersi, ale zaraz się jednak tymi rękami oparła po bokach, bo na prawdę nie czuła się dobrze. I w sumie to już tak bardzo jej nie ciągnęło do kolejnej butelki, bo ta jedna chyba zaczynała chcieć z niej uciec, kiedy Matt złapał jej buzię. Dotknęła ostrożnie językiem zębów, ale były na miejscu. Na szczęście.
- Głupi jesteś. - oznajmiła mu tylko. - I popaprany. - dodała jeszcze, odsuwając się. - Dlatego taki super z nas duet.
Podsumowała, bo przecież wie, że nie jest lepsza, oboje są na swój sposób popaprani i jakoś te popaprania się uzupełniają i nieźle do siebie pasują.
- Zaraz zwymiotuję. - zamarudziła jeszcze, a może ostrzegła, bo to już było oczywiste i nieuniknione, litr wina żądał wolności i już wybrał drogę swojej szarży. I wstała i oparła się o ścianę, bardzo żałując że w tym stanie kręciołka ma do toalety o wiele dalej. Wiele, wiele. Szła jednak dzielnie, a kiedy Matt raczył przestać się śmiać i jej pomógł to w sumie szło się łatwiej, bo linią prostą jakoś tak szybciej człowiek chodzi niż odścianowodościanowym slalomem.
Nawet udało jej się wytrzymać do tej ostatniej sekundy. A potem już nie było zabawnie, w sumie to zaczynało się robić obleśnie, bardzo obleśnie, a kręcenie w głowie było cholernie nieprzyjemne. A poza tym Matt jej nie da żyć.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- O rety ale wyolbrzymiasz! Mebel jak każdy inny! -No dobrze, może się nabijam, lecz bawiłem się przy tym przednio. Chociaż, jak tak sobie myślę to gdybym miał możliwość to sam bym prawdopodobnie skorzystał z wymyślonej przeze mnie oferty pracy. Przynajmniej dopóki nie dowiedziałabym się ile wynosi dzienna stawka dla kelnerki i fakt, że jak się dobrze zakręcę to równowartość podobnej tygodniówki wyciągałem w jeden dzień. A kręcić się jak potrzebowałem to umiałem.
Przekomarzałem się z nią chcąc wyciskać z niej te śmieszne, wyolbrzymione przez alkohol reakcje. Marszczyła nos próbując zwęszyć podstęp, Łypała wyjątkowo podejrzliwie ślepiami prawdopodobnie nie do końca wiedząc jeszcze dlaczego i przekornie, pewnie zaplatała ręce na piersi, a raczej się nimi podpierała. Nie przeczuwałem nawet, że od tego momentu zaczynała być to dla jej samopoczucia równia pochyła. Za bardzo zaoferowany byłem tym jej zachowaniem podobnym do nieporadnego kocięcia robiącego zabawne sztuczki. Podsycałem to jeszcze. Bezkarnie, ja wiem, lecz był to taki niemy przywilej trzeźwych wobec upojonych. Zaśmiałem się więc, a w oczach najpewniej zatańczyło mi coś zabawnie złośliwego w chwili w której wyszło, że jej uzębienie jest jednak całe. Spadło na mnie jednak nieco powagi. Czy na pewno taki z nas super duet. Pytanie to choć głupie, pijackie, beztroskie to jednak wydało mi się poruszać we mnie coś ciągle żywego. Minęło jednak na tyle czasu, że potrafiłem nie być idiotą. Więc jedynie uśmiechnąłem się leniwiej, szerzej
- Być może mógłby być - poprawiłem ją nie tracąc dobrego nastroju. Było łatwiej tak po prostu się do tego móc odnosić, teraz, kiedy nic nie było tajemnicą, a karty były odsłonięte. Zal wietrzał. Żyło się dalej, prawda?
Butelka wina nie stawiała oporu. Jeden sprawny ruch i była już sforsowana. Tylko jakoś tak sama zainteresowana na tym zainteresowaniu winem straciła.
- No co ty nie peniaj. Po pierwszej butelce to zawsze już jest z górki... - żartuję sobie i się śmieje i dopiero po tym, jak targa nią pierwsza torsja zdałem sobie sprawę, ze dla niej to już faktycznie miało być z górki - przynajmniej dla wszystkiego co chowała w żołądku. Zaciągnąłem ją czym prędzej do łazienki wdzięczny wszystkiemu, że ta mimo wszystko nie była daleko, a co najważniejsze, że wolna. I tak, zdecydowanie zaczęło robić się nieprzyjemnie...Zacząłem zbierać jej rozsypane włosy zauważając, że niektóre kosmyki już zdążyły pobawić się w nurka. O rety...
- Wrzut za trzy punkty - żartuję, zbierając kłąb rudego kłębka i zastanawiając się co z tym zrobić dalej. Na razie trzymałem - Udało ci się pomalować ubranie, czy taka zdolna nie jesteś...? - podpytuję, odchylając się nieco tak by spróbować ocenić rykoszetność amunicji którą ciskała jak na razie w jedną słuszną stronę - Lepiej już czy jeszcze...?
Przekomarzałem się z nią chcąc wyciskać z niej te śmieszne, wyolbrzymione przez alkohol reakcje. Marszczyła nos próbując zwęszyć podstęp, Łypała wyjątkowo podejrzliwie ślepiami prawdopodobnie nie do końca wiedząc jeszcze dlaczego i przekornie, pewnie zaplatała ręce na piersi, a raczej się nimi podpierała. Nie przeczuwałem nawet, że od tego momentu zaczynała być to dla jej samopoczucia równia pochyła. Za bardzo zaoferowany byłem tym jej zachowaniem podobnym do nieporadnego kocięcia robiącego zabawne sztuczki. Podsycałem to jeszcze. Bezkarnie, ja wiem, lecz był to taki niemy przywilej trzeźwych wobec upojonych. Zaśmiałem się więc, a w oczach najpewniej zatańczyło mi coś zabawnie złośliwego w chwili w której wyszło, że jej uzębienie jest jednak całe. Spadło na mnie jednak nieco powagi. Czy na pewno taki z nas super duet. Pytanie to choć głupie, pijackie, beztroskie to jednak wydało mi się poruszać we mnie coś ciągle żywego. Minęło jednak na tyle czasu, że potrafiłem nie być idiotą. Więc jedynie uśmiechnąłem się leniwiej, szerzej
- Być może mógłby być - poprawiłem ją nie tracąc dobrego nastroju. Było łatwiej tak po prostu się do tego móc odnosić, teraz, kiedy nic nie było tajemnicą, a karty były odsłonięte. Zal wietrzał. Żyło się dalej, prawda?
Butelka wina nie stawiała oporu. Jeden sprawny ruch i była już sforsowana. Tylko jakoś tak sama zainteresowana na tym zainteresowaniu winem straciła.
- No co ty nie peniaj. Po pierwszej butelce to zawsze już jest z górki... - żartuję sobie i się śmieje i dopiero po tym, jak targa nią pierwsza torsja zdałem sobie sprawę, ze dla niej to już faktycznie miało być z górki - przynajmniej dla wszystkiego co chowała w żołądku. Zaciągnąłem ją czym prędzej do łazienki wdzięczny wszystkiemu, że ta mimo wszystko nie była daleko, a co najważniejsze, że wolna. I tak, zdecydowanie zaczęło robić się nieprzyjemnie...Zacząłem zbierać jej rozsypane włosy zauważając, że niektóre kosmyki już zdążyły pobawić się w nurka. O rety...
- Wrzut za trzy punkty - żartuję, zbierając kłąb rudego kłębka i zastanawiając się co z tym zrobić dalej. Na razie trzymałem - Udało ci się pomalować ubranie, czy taka zdolna nie jesteś...? - podpytuję, odchylając się nieco tak by spróbować ocenić rykoszetność amunicji którą ciskała jak na razie w jedną słuszną stronę - Lepiej już czy jeszcze...?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Źle. Koszmarnie. Rany. Jak. Ona. Tego. Nienawidzi. Okropne. Nigdy. Więcej. Stop. Alkoholowi.
Do AA się zapisze. Nie ważne, że nie pije często. I w ogóle więcej piła nie będzie. Tylko niech to minie, niech się przestanie tak kręcić i w ogóle. Dawno, bardzo dawno nie czuła się tak obleśnie i koszmarnie, dobrze chociaż że Matt łapał te jej kłaki, bo miała wrażenie że są wszędzie, a od smrodu strawionego wina to chciało jej się tylko bardziej i bardziej wymiotować.
Jakoś nie odpowiadała na Mattowe zaczepki, jakoś tak nie miała nastroju, jakoś tak zajęta była, jakoś tak cierpiała sobie spokojnie przez dłuższą, dużo dłuższą niż by chciała chwilę. I jak się uspokoiło, nie ruszała się jeszcze chwil kilka, bo lepiej być ostrożnym, żołądek lubi człowieka czasem zaskoczyć, niespodziankę mu zrobić.
- Powiedz proszę temu mugolowi żeby nigdy mi więcej wina nie sprzedawał. - burknęła w swoim nieszczęściu na pytanie czy już lepiej. - Fuj...
Odsunęła się w końcu, ale chwilę siedziała na kafelkach, skulona z tej obrzydliwości i czekała, aż kolejny kręciołek jej minie. Ale chociaż lżejszy był. Oby tyle, bo już na pewno nie uśnie jeśli zębów nie umyje. Najchętniej to by prysznic wzięła, ale nie ma szans, kark by sobie skręciła z pijacką koordynacją i tyle by było.
- Dasz mi szczoteczkę?
Burknęła, a kiedy ją dostała, odkryła że smak i zapach miętowej pasty do zębów to najlepsza rzecz pod słońcem. W końcu jednak musiała wstać, zakończyć mycie, przemyć twarz i dać się zaprowadzić znowu do pokoju, gdzie wystarczyło żeby Matt ją puścił, a już leżała na łóżku i nie wiedziała czy mocniej kręci jej się w głowie kiedy zamyka oczy czy jednak kiedy ma je otwarte i czuła że jest zbyt pijana żeby spać i zbyt zmęczona i zbrzydzona żeby gadać, to leżała tak długo, długo, długo. Aż wreszcie nie ogarnął ją sen wraz ze świadomością, że jutro będzie nienawidziła całego świata dookoła siebie.
Do AA się zapisze. Nie ważne, że nie pije często. I w ogóle więcej piła nie będzie. Tylko niech to minie, niech się przestanie tak kręcić i w ogóle. Dawno, bardzo dawno nie czuła się tak obleśnie i koszmarnie, dobrze chociaż że Matt łapał te jej kłaki, bo miała wrażenie że są wszędzie, a od smrodu strawionego wina to chciało jej się tylko bardziej i bardziej wymiotować.
Jakoś nie odpowiadała na Mattowe zaczepki, jakoś tak nie miała nastroju, jakoś tak zajęta była, jakoś tak cierpiała sobie spokojnie przez dłuższą, dużo dłuższą niż by chciała chwilę. I jak się uspokoiło, nie ruszała się jeszcze chwil kilka, bo lepiej być ostrożnym, żołądek lubi człowieka czasem zaskoczyć, niespodziankę mu zrobić.
- Powiedz proszę temu mugolowi żeby nigdy mi więcej wina nie sprzedawał. - burknęła w swoim nieszczęściu na pytanie czy już lepiej. - Fuj...
Odsunęła się w końcu, ale chwilę siedziała na kafelkach, skulona z tej obrzydliwości i czekała, aż kolejny kręciołek jej minie. Ale chociaż lżejszy był. Oby tyle, bo już na pewno nie uśnie jeśli zębów nie umyje. Najchętniej to by prysznic wzięła, ale nie ma szans, kark by sobie skręciła z pijacką koordynacją i tyle by było.
- Dasz mi szczoteczkę?
Burknęła, a kiedy ją dostała, odkryła że smak i zapach miętowej pasty do zębów to najlepsza rzecz pod słońcem. W końcu jednak musiała wstać, zakończyć mycie, przemyć twarz i dać się zaprowadzić znowu do pokoju, gdzie wystarczyło żeby Matt ją puścił, a już leżała na łóżku i nie wiedziała czy mocniej kręci jej się w głowie kiedy zamyka oczy czy jednak kiedy ma je otwarte i czuła że jest zbyt pijana żeby spać i zbyt zmęczona i zbrzydzona żeby gadać, to leżała tak długo, długo, długo. Aż wreszcie nie ogarnął ją sen wraz ze świadomością, że jutro będzie nienawidziła całego świata dookoła siebie.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Dobra, było mi do śmiechu, lecz z oczywistych powodów trochę przestało w momencie w którym okazało się, ze Lily planuje mi tu faktycznie malować nie tyle co ściany (choć niewykluczone, że tym też by się oberwało) co podłogi. Zaś tą jedną z głównych zasad podobnych sytuacji było to, że to ten najtrzeźwiejszy sprząta. Z naszej dwójki to by mi przypadł ten zaszczyt chociaż...gdyby na miejscu Lily znajdował się Bertie, Samuel bądź Oliver wcale bym się nie szczypał z pozostawieniem śladów działalności któregoś z nich obwieszczając nad ranem każdemu jakiego okropnego pijaka to sprawka. Lily raczej wolałbym tego oszczędzać. Niewątpliwie po czymś takim wychodziłaby z pokoju dopiero będąc pewną ze wszyscy zaznajomieni z sytuacją domownicy są poza domem.
Tak wiec stałem nad tym kiblem razem z nią i no tak nie w moim stylu było dybać tak przez dłuższą chwilę w totalnej ciszy to naturalnie rzucałem mniej lub bardziej śmiesznymi tekstami, które nie koniecznie musiały znajdować posłuch u rudej. W ogóle nie wiedziałem, że litr wychodzącego wina to tak dużo.
- Oj nie przesadzaj. Musiało być bardzo dobre skoro wypiłaś wszystko - czemu miałabyś sobie odmawiać czegoś dobrego? W sumie to prawie wszystko. Jedna butelka się uchowała. Ciekawe jak będzie na nią rano łypać?
Szczoteczkę jej podałem, smarując ją wcześniej pastą. Przez chwilę zastanawiałem się czy przerzucić ją do wanny i zalać wodą ale stwierdziłem że to by było trochę niezręczne dla nas obojga, a poza tym jakbym ją tak samą zostawił w wodzie to prawdopodobnie musiałbym się tłumaczyć na komendzie magicznej policji. Trudno. Najwyżej cały pokój i pościel będzie waliła alkoholem oraz wymiocinami. Do tego ten fakt, że wszystko znajdowało się pod ziemia, a okna to tak trochę były atrapą. To będzie ciekawy poranek.
Zaprowadziłem ją więc do tej przyszłej mordowni w której miała się potem obudzić. Gdzieś tak majaczyła okropnie i się wiła. To zorganizowałem na zaś jakąś miskę bo wolałbym by nie brała ani mnie, ani siebie z zaskoczenia. Na półce przy łóżku postawiłem butelkę wina - tą która przetrwała. Wydało mi się to akurat zabawne. Heh.
|zt x2
Tak wiec stałem nad tym kiblem razem z nią i no tak nie w moim stylu było dybać tak przez dłuższą chwilę w totalnej ciszy to naturalnie rzucałem mniej lub bardziej śmiesznymi tekstami, które nie koniecznie musiały znajdować posłuch u rudej. W ogóle nie wiedziałem, że litr wychodzącego wina to tak dużo.
- Oj nie przesadzaj. Musiało być bardzo dobre skoro wypiłaś wszystko - czemu miałabyś sobie odmawiać czegoś dobrego? W sumie to prawie wszystko. Jedna butelka się uchowała. Ciekawe jak będzie na nią rano łypać?
Szczoteczkę jej podałem, smarując ją wcześniej pastą. Przez chwilę zastanawiałem się czy przerzucić ją do wanny i zalać wodą ale stwierdziłem że to by było trochę niezręczne dla nas obojga, a poza tym jakbym ją tak samą zostawił w wodzie to prawdopodobnie musiałbym się tłumaczyć na komendzie magicznej policji. Trudno. Najwyżej cały pokój i pościel będzie waliła alkoholem oraz wymiocinami. Do tego ten fakt, że wszystko znajdowało się pod ziemia, a okna to tak trochę były atrapą. To będzie ciekawy poranek.
Zaprowadziłem ją więc do tej przyszłej mordowni w której miała się potem obudzić. Gdzieś tak majaczyła okropnie i się wiła. To zorganizowałem na zaś jakąś miskę bo wolałbym by nie brała ani mnie, ani siebie z zaskoczenia. Na półce przy łóżku postawiłem butelkę wina - tą która przetrwała. Wydało mi się to akurat zabawne. Heh.
|zt x2
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
29.06.56
Poranki nie są takie ciężkie w chwili gdy tak właściwie nie masz okazji konkretnie pospać. Nie przeszkadzało mi to za specjalnie bo w zwyczaju miałem przeciągać doby na swoją korzyść. Lily nie tak dawno po nocach również potrafiła fundować lekki sen swoimi jazdami z koszmarami. Być może poniekąd się przyzwyczaiłem. Bawiła mnie też trochę cała ta sytuacja. Ile to minęło od kiedy widziałem ją taką...? Chyba ostatni raz był podczas jej urodzin. Tych sprzed siedmiu lub ośmiu lat.
Dochodziła już piętnasta gdy usiadłem na skraju łóżka na którym się mościła w formie kokonu. Naturalnie wchodząc zapaliłem światła i gdyby pokój nie znajdował się pod ziemią to uchyliłbym również okna bo ciągle waliło winem. Potem patrzyłem na ten kształtny zlepek kołdry będący nie takim szczelnym, jakim mogłoby się wydawać bo zaraz dostrzegłem wystającą z pod jego zwałów stopę.
- Lil..? - zagaiłem ku niej. Dłonią zaś znalazłem wystający kształt kończyny będą jednak w tym momencie litościwszy od słynnych potworów bo nie urwałem jej, a zacząłem masować - Wstawaj. Musisz coś zjeść by ruszyć żołądek. Zrobi ci się lepiej. Już prawie piętnasta - mówię zaczepiając potem po kolei każdego palca jej stopy, a gdy zatrzymałem się na ostatnim uznając, że dostatecznie uśpiłem jej czujność - połaskotałem ją - No już, już. Wiem, że ci ciężko, lecz wierz mi - chcesz zjeść coś póki wszyscy są jeszcze w pracy i nie będą widzieli jaką kupką jesteś albo myśleli patrząc na ciebie o tym, jak coś tak małego może zrobić coś tak strasznego z łazienką - może nie było to odpowiednie, lecz pękałem od rozbawienia. Dawałem temu upust w dobrodusznej uszczypliwości kierowanej właśnie ku niej. Łazienkę oczywiście doprowadziłem do porządku w porę o czym jednak wiedzieć nie musiała. Przynajmniej jeszcze. Wspomnę o tym, kiedy znów będzie narzekała na moje skarpety wpychane pod łóżko.
Poranki nie są takie ciężkie w chwili gdy tak właściwie nie masz okazji konkretnie pospać. Nie przeszkadzało mi to za specjalnie bo w zwyczaju miałem przeciągać doby na swoją korzyść. Lily nie tak dawno po nocach również potrafiła fundować lekki sen swoimi jazdami z koszmarami. Być może poniekąd się przyzwyczaiłem. Bawiła mnie też trochę cała ta sytuacja. Ile to minęło od kiedy widziałem ją taką...? Chyba ostatni raz był podczas jej urodzin. Tych sprzed siedmiu lub ośmiu lat.
Dochodziła już piętnasta gdy usiadłem na skraju łóżka na którym się mościła w formie kokonu. Naturalnie wchodząc zapaliłem światła i gdyby pokój nie znajdował się pod ziemią to uchyliłbym również okna bo ciągle waliło winem. Potem patrzyłem na ten kształtny zlepek kołdry będący nie takim szczelnym, jakim mogłoby się wydawać bo zaraz dostrzegłem wystającą z pod jego zwałów stopę.
- Lil..? - zagaiłem ku niej. Dłonią zaś znalazłem wystający kształt kończyny będą jednak w tym momencie litościwszy od słynnych potworów bo nie urwałem jej, a zacząłem masować - Wstawaj. Musisz coś zjeść by ruszyć żołądek. Zrobi ci się lepiej. Już prawie piętnasta - mówię zaczepiając potem po kolei każdego palca jej stopy, a gdy zatrzymałem się na ostatnim uznając, że dostatecznie uśpiłem jej czujność - połaskotałem ją - No już, już. Wiem, że ci ciężko, lecz wierz mi - chcesz zjeść coś póki wszyscy są jeszcze w pracy i nie będą widzieli jaką kupką jesteś albo myśleli patrząc na ciebie o tym, jak coś tak małego może zrobić coś tak strasznego z łazienką - może nie było to odpowiednie, lecz pękałem od rozbawienia. Dawałem temu upust w dobrodusznej uszczypliwości kierowanej właśnie ku niej. Łazienkę oczywiście doprowadziłem do porządku w porę o czym jednak wiedzieć nie musiała. Przynajmniej jeszcze. Wspomnę o tym, kiedy znów będzie narzekała na moje skarpety wpychane pod łóżko.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Zimno. Słabo. Obleśnie. Cała drżała i generalnie było okropnie. Więc po prostu zamykała oczy i spała jeszcze trochę we własnym smrodzie. Wychylała jednak twarz poza kołdrę bo w swoim oddechu to by się chyba udusiła. Rany. Okropne. I tak egzystowała sobie, kiedy poczuła dotyk na stopie. Przyjemny. Relaksujący.
- Jak to piętnasta?
Wychrypiała cicho. Ale zaraz skuliła się mocniej żeby uciec stopą, bo ten okropny potwór wykorzystał jej zaufanie i postanowił połaskotać. Zamknęła oczy znowu i po raz kolejny schowała się cała pod kołdrą, by po kilku oddechach wychylić się jednak nad nią. I dopiero teraz do niej dotarło, że w sumie to nie ma na sobie rajstop. A na pewno je miała. I że nie pamięta w sumie nic odkąd Matt przyszedł. I nie, nic szczególnie złego jej nie przyszło do głowy. Przy kimkolwiek innym, ale to przecież Matt. \tyle tylko, że nawet nie chciała wiedzieć co odwalała, z jakim boskim piruetem i z jakiej ciekawej przyczyny postanowiła się rozebrać. I w ogóle. Okropność. A jak zaczął mówić dalej to jednak uduszenie się własnym oddechem przestało się wydawać taką złą opcją.
- Błagam Matt, dobij mnie. - jęknęła cicho. Ale wstała, bo musi przecież posprzątać. Taki wstyd, pewnie wszyscy widzieli pobojowisko, kto wie czy podłogi nie zarzygała. W tej chwili by zdecydowanie wolała być na Nokturnie w tym koszmarnym mieszkaniu gdzie Matt kiedyś mieszkał. Tam mogą być szczury ale nikt by nie zobaczył, że zrobiła z siebie ostatniego menela.
- I nie mów mi nic o jedzeniu. - dotknęła swoich włosów związanych wysoko w kitkę, zapewne nie przez siebie. - I otwórz okno... - ale smród. Rany. - Nigdy więcej nie chcę widzieć wina.
Miała jeszcze chrypkę. I cierpiała. I było jej zimno. Okropnie zimno. I duszno.
- Co z moimi rajstopami się stało? Fajnie że mam spódnicę. Chcę wiedzieć co w ogóle odwalałam czy tylko mnie to dobije?
Niby znała siebie niby taka porządna była. Matta tam się nawet jakoś super nie wstydziła. A jednak fakt że niczego nie pamiętała ją zawstydzał i trochę przerażał. Ale i tak smród był chyba najgorszy. No - i fakt że musi ten kibel wysprzątać.
- Jak to piętnasta?
Wychrypiała cicho. Ale zaraz skuliła się mocniej żeby uciec stopą, bo ten okropny potwór wykorzystał jej zaufanie i postanowił połaskotać. Zamknęła oczy znowu i po raz kolejny schowała się cała pod kołdrą, by po kilku oddechach wychylić się jednak nad nią. I dopiero teraz do niej dotarło, że w sumie to nie ma na sobie rajstop. A na pewno je miała. I że nie pamięta w sumie nic odkąd Matt przyszedł. I nie, nic szczególnie złego jej nie przyszło do głowy. Przy kimkolwiek innym, ale to przecież Matt. \tyle tylko, że nawet nie chciała wiedzieć co odwalała, z jakim boskim piruetem i z jakiej ciekawej przyczyny postanowiła się rozebrać. I w ogóle. Okropność. A jak zaczął mówić dalej to jednak uduszenie się własnym oddechem przestało się wydawać taką złą opcją.
- Błagam Matt, dobij mnie. - jęknęła cicho. Ale wstała, bo musi przecież posprzątać. Taki wstyd, pewnie wszyscy widzieli pobojowisko, kto wie czy podłogi nie zarzygała. W tej chwili by zdecydowanie wolała być na Nokturnie w tym koszmarnym mieszkaniu gdzie Matt kiedyś mieszkał. Tam mogą być szczury ale nikt by nie zobaczył, że zrobiła z siebie ostatniego menela.
- I nie mów mi nic o jedzeniu. - dotknęła swoich włosów związanych wysoko w kitkę, zapewne nie przez siebie. - I otwórz okno... - ale smród. Rany. - Nigdy więcej nie chcę widzieć wina.
Miała jeszcze chrypkę. I cierpiała. I było jej zimno. Okropnie zimno. I duszno.
- Co z moimi rajstopami się stało? Fajnie że mam spódnicę. Chcę wiedzieć co w ogóle odwalałam czy tylko mnie to dobije?
Niby znała siebie niby taka porządna była. Matta tam się nawet jakoś super nie wstydziła. A jednak fakt że niczego nie pamiętała ją zawstydzał i trochę przerażał. Ale i tak smród był chyba najgorszy. No - i fakt że musi ten kibel wysprzątać.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Pokój Erniego
Szybka odpowiedź