Pokój Sue
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Nałożono zaklęcia: Muffliato i Bubonem
Norka Sue
Przytulne pomieszczenie wypełnia delikatny zapach świeżych kwiatów polnych, zebranych na pobliskiej łące - zazwyczaj zdobią stolik nocny. Biała, spora szafa oraz miękki, stary fotel znajdują się na prawo od wejścia, zaś przy oknie - umiejscowionym naprzeciw drzwi, ustawiono łóżko. Sue nie ma zbyt wielu rzeczy, większość spłonęła w pożarze domu rodzinnego, lecz można zauważyć tu parę zdjęć z najbliższymi oraz kilka dziwnych przedmiotów, których przeznaczenie jest jasne prawdopodobnie tylko dla lokatorki.
Nałożono zaklęcia: Muffliato i Bubonem
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Praca miała swoje różne wymiary i odcienie. W pewnym sensie, przyzwyczaiła się do trybu, który pozwolił jej na względne poukładanie życie. Dla świata miała być zwyczajną, biurowa pracownicą, matką i... przykładną wdową. Wpisywała się w rolę bez sprzeciwu. Pomagała ojcu w biurze, składała i uzupełniała dokumenty, przyjmowała petentów i prowadziła niezobowiązujące rozmowy. Ubierała białe koszule zapinane pod szyją i długie spódnice. Czasem uśmiechała się i ze zmęczeniem malowanym na twarzy, wracała do siebie. Nijaka, całkiem ładna czarownica, jakich wiele. Potem zmieniała rolę, przypominając sobie ścieżki, którymi wędrowała w pracy. A chociaż wojenna rozgrywka wytrąciła tak wielu z egzystencjalnego kręgu, ich świat wydawał się udawać, że tak ma właśnie być. Na opustoszałych ulicach, zamykanych sklepach i przemykanych chyłkiem sylwetkach. Strach wiercił dużo poważniejsze dziury, niż inkantacje ofensywnych zaklęć.
Bywały jednak chwile i osoby, które zdawały się umykać wojennym ramom. Zupełnie tak, jakby brzydkie, szczerzące się linie cierpienia nie dotknęły ich. A przecież wiedziała, że było inaczej. Tak niewiele osób ominęła tragedia. Większość z tych niknęła w rozpaczy, tonęła w bólu i zamykała w lęku. I być może tez - dlatego ktoś, kto zachował duchową czystość przyciągał uwagę tym mocniej. Sue i jej brat zachowali tę wartość, chociaż Findlay doskonale zdawała sobie sprawę przez co przeszli. I czego wciąż przychodziło i przyjdzie (przez wojenną zawieruchę) im doświadczać. Nie mogła też nie zauważyć, jak jasnowłosa skradała tę ukrytą głęboko tęsknotę, o której wiedzieć mógł tylko jej mąż.
Myśli szybowały pospieszeniej niż w ludzkiej postaci. Zupełnie tak, jakby instynkt próbował przebić się przez potok analiz. Zwracał uwagę na głośniejszy szum wiatru, na stłumione odległością kroki przechodnia, czy cienką gałąź drzewa, która uderzało w odrapane okiennice pokoju na górze. I ostatecznie, na smukłą, kobiecą sylwetkę, która odpoczywała w salonie.
Coś zatrzepotało niewyraźnie, gdy we końcu wzrok jasnowłosej padł na nią, a szyba okna została uchylona, wpuszczając do środka niedużą w swej posturze istotę. Zerwała się do krótkiego lotu, zataczając niewielki krąg nad głową Sue, po czym z szumem drobnych skrzydeł, opadła na podłogę. Już w kolejnej sekundzie wracała do właściwej sobie, ludzkiej postaci. Mimowolnie poprawiła cienki płaszcz, chociaż wiedziała, że nie musiała kryć twarzy w kapturze. Stare nawyki wciąż trzymały się jej mocno. I zdecydowanie, wciąż były przydatne - A ja chciałabym wiedzieć, skąd bierzesz te źródła uśmiechu - a ten, odwzajemniła, wlewając w jego kąciki ciepłą nutę, zarezerwowaną do tej pory tylko jej synowi. Nieco mniej wylewnie ujęła jasnowłosą - Jeśli miałabym stawiać zakłady, to będzie skrzydlate stworzenie - uśmiech zniknął, zastąpiony subtelna powagą. Uniosła dłoń, na moment sięgając pod brodę towarzyszącej jej czarownicy - Nie spiesz się tylko - dodała i chociaż chciała dodać coś więcej, zrezygnowała, odsuwając się i odstępując z prywatnej przestrzeni. Obróciła się w miejscu, spoglądając badawczo na pomieszczenie - Nie, wszystko w porządku. Wystarczy mięta. A ciasteczka będą przyjemną odmianą - odpowiedziała na każde z pytań bez namysłu - Nie stójmy na widoku. Porozmawiamy u ciebie - dziecino - zawyrokowała, odsuwając się na bok, tym samym dając sygnał, że mogą iść w dół. Pamiętała, że dziewczyna zajmowała lokacje piwniczne i raz jeszcze, dawne nawyki nakazywały jej ostrożność. Bynajmniej nie wobec Sue. Nie w tym nieufnym sensie.
Bywały jednak chwile i osoby, które zdawały się umykać wojennym ramom. Zupełnie tak, jakby brzydkie, szczerzące się linie cierpienia nie dotknęły ich. A przecież wiedziała, że było inaczej. Tak niewiele osób ominęła tragedia. Większość z tych niknęła w rozpaczy, tonęła w bólu i zamykała w lęku. I być może tez - dlatego ktoś, kto zachował duchową czystość przyciągał uwagę tym mocniej. Sue i jej brat zachowali tę wartość, chociaż Findlay doskonale zdawała sobie sprawę przez co przeszli. I czego wciąż przychodziło i przyjdzie (przez wojenną zawieruchę) im doświadczać. Nie mogła też nie zauważyć, jak jasnowłosa skradała tę ukrytą głęboko tęsknotę, o której wiedzieć mógł tylko jej mąż.
Myśli szybowały pospieszeniej niż w ludzkiej postaci. Zupełnie tak, jakby instynkt próbował przebić się przez potok analiz. Zwracał uwagę na głośniejszy szum wiatru, na stłumione odległością kroki przechodnia, czy cienką gałąź drzewa, która uderzało w odrapane okiennice pokoju na górze. I ostatecznie, na smukłą, kobiecą sylwetkę, która odpoczywała w salonie.
Coś zatrzepotało niewyraźnie, gdy we końcu wzrok jasnowłosej padł na nią, a szyba okna została uchylona, wpuszczając do środka niedużą w swej posturze istotę. Zerwała się do krótkiego lotu, zataczając niewielki krąg nad głową Sue, po czym z szumem drobnych skrzydeł, opadła na podłogę. Już w kolejnej sekundzie wracała do właściwej sobie, ludzkiej postaci. Mimowolnie poprawiła cienki płaszcz, chociaż wiedziała, że nie musiała kryć twarzy w kapturze. Stare nawyki wciąż trzymały się jej mocno. I zdecydowanie, wciąż były przydatne - A ja chciałabym wiedzieć, skąd bierzesz te źródła uśmiechu - a ten, odwzajemniła, wlewając w jego kąciki ciepłą nutę, zarezerwowaną do tej pory tylko jej synowi. Nieco mniej wylewnie ujęła jasnowłosą - Jeśli miałabym stawiać zakłady, to będzie skrzydlate stworzenie - uśmiech zniknął, zastąpiony subtelna powagą. Uniosła dłoń, na moment sięgając pod brodę towarzyszącej jej czarownicy - Nie spiesz się tylko - dodała i chociaż chciała dodać coś więcej, zrezygnowała, odsuwając się i odstępując z prywatnej przestrzeni. Obróciła się w miejscu, spoglądając badawczo na pomieszczenie - Nie, wszystko w porządku. Wystarczy mięta. A ciasteczka będą przyjemną odmianą - odpowiedziała na każde z pytań bez namysłu - Nie stójmy na widoku. Porozmawiamy u ciebie - dziecino - zawyrokowała, odsuwając się na bok, tym samym dając sygnał, że mogą iść w dół. Pamiętała, że dziewczyna zajmowała lokacje piwniczne i raz jeszcze, dawne nawyki nakazywały jej ostrożność. Bynajmniej nie wobec Sue. Nie w tym nieufnym sensie.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pozory były bardzo dziwnym konstruktem, może odrobinę zabawnym, lecz z pewnością przewrotnym - Susanne od dziecka szła za radą matki i starała się nie wyciągać pochopnych wniosków, mimo wielu nieprzychylnych i oceniających spojrzeń, podążających za nią samą. Przywykła do nich, całkowicie pogodzona z myślą, że nigdy nie będzie taka, jak inni - miała wiele szczęścia, szczerością zjednując sobie przychylne dusze, teraz nazywane przyjaciółmi. Żałoba z kolei była dla niej specyficznym czasem, półsnem, atakującą namiętnie rozpaczą, nadal nadchodzącą falami, lecz nie broniła się przed nimi - może stąd brała się równowaga i siła na uśmiech. Nie przychodził od razu, w pierwszych miesiącach po tragedii Sue podnosiła się z trudem, czasem wcale, ale wola walki okazała się silniejsza - paradoksalnie to trudna sytuacja i narastająca wojna pomogły w tym procesie. Gdzieś pomiędzy innymi myślami zaczęła przewijać się ta, że inni potrzebują pomocy - tak bardzo nie chciała, by podobne tragedie spotkały niewinne rodziny, nie życzyła tego losu nikomu. Nadal się rozsypywała, miewała gorsze momenty, a tęsknota na stałe wpisała się w codzienność, jednak w tym wszystkim walczyła o swoją iskrę, nie dawała jej zgasnąć. To byłaby najgorsza z porażek.
Krótkim piruetem podążyła za kręgiem, jaki nad głową zatoczyła ptaszyna, nie chcąc spuścić jej z oczu; przemiana była niesamowita, Sue obserwowała ją dokładnie, w pragnieniu wyłapania najmniejszych szczegółów, wskazówek, mogących pchnąć naukę animagii do przodu. Gdyby tylko doba była dłuższa...
- Źródła są wszędzie, cała tajemnica w dostrzeganiu ich - odpowiedziała ciepło, wierząc w to założenie z całego serca. Odwzajemniony uścisk sprawił, że kąciki uniosły się jeszcze odrobinę, a powieki na moment zacisnęły, lecz nie przedłużała tej chwili, nie chcąc, by kobieta poczuła się nieswojo. - Tak myślisz? - zapytała z nadzieją, choć przecież każde zwierzę miało swoje zalety - tylko wojna i względy praktyczne podszeptywały, że przydałoby się przemieniać w coś o jak największym potencjale. Wcześniej w ogóle się tym nie przejmowała. - Byłoby wspaniale. O ile będę mogła zrobić z nich użytek, tak szkoda mi nielotów - westchnęła, kręcąc głową, którą zaraz skinęła, udając cierpliwą. Prawda była taka, że nie poświęcała sprawie wystarczająco wiele czasu - miała wrażenie, że większe postępy robiła jeszcze za czasów Hogwartu. Teraz priorytety tylko się mnożyły.
Nie zwlekała z wycieczką do kuchni, gdzie zatrzymała się na moment, jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie zamrażające, akurat kiedy planowała podgrzać wodę zaklęciem. Przypomniała sobie. - Ostatnio tak myślałam, że mogłabym spróbować zmieniać się w każde zwierzę po kolei za pomocą Transformatio en, może z którymś poczułabym specjalną więź i to byłaby odpowiedź? Wiesz, o wiele lepiej czuję się jako królik niż gęś, ale to wciąż chyba nie to... - przyznała, posyłając kobiecie krótkie spojrzenie znad czajnika, zanim przywołała dwa kubki z szafki. Na białym drzemały rude liski, po zielonym kicały białe króliki, poszukujące marchewek. Wkrótce mięta wylądowała na denkach, a Sue zalała ją wrzątkiem, ustawiając na tacy wraz z ciasteczkami i cukiernicą. Całość poruszała się przed nimi, kierowana różdżką panny Lovegood, gdy schodziły po schodach, by ostatecznie trafić do jej skromnej norki.
- Jest tu trochę ciaśniej, odstąpiliśmy jeden pokój Clarence, więc trzeba było zmieścić też łóżko Artemisa - wyjaśniła, w paru sprawnych ruchach przesuwając stolik nocny w wolne miejsce na środku. Transmutowała go w wygodniejszy stolik kawowy, na nim umieściła tacę i pozwoliła Veronice zasiąść w najwygodniejszym miejscu - na fotelu. - Jak się czujesz? Ten pokój jest szczególny - tylko szczere odpowiedzi, inaczej więdną kwiaty - przestrzegła, zerkając znacząco na skromny wazonik, nieodłączny element wystroju.
Krótkim piruetem podążyła za kręgiem, jaki nad głową zatoczyła ptaszyna, nie chcąc spuścić jej z oczu; przemiana była niesamowita, Sue obserwowała ją dokładnie, w pragnieniu wyłapania najmniejszych szczegółów, wskazówek, mogących pchnąć naukę animagii do przodu. Gdyby tylko doba była dłuższa...
- Źródła są wszędzie, cała tajemnica w dostrzeganiu ich - odpowiedziała ciepło, wierząc w to założenie z całego serca. Odwzajemniony uścisk sprawił, że kąciki uniosły się jeszcze odrobinę, a powieki na moment zacisnęły, lecz nie przedłużała tej chwili, nie chcąc, by kobieta poczuła się nieswojo. - Tak myślisz? - zapytała z nadzieją, choć przecież każde zwierzę miało swoje zalety - tylko wojna i względy praktyczne podszeptywały, że przydałoby się przemieniać w coś o jak największym potencjale. Wcześniej w ogóle się tym nie przejmowała. - Byłoby wspaniale. O ile będę mogła zrobić z nich użytek, tak szkoda mi nielotów - westchnęła, kręcąc głową, którą zaraz skinęła, udając cierpliwą. Prawda była taka, że nie poświęcała sprawie wystarczająco wiele czasu - miała wrażenie, że większe postępy robiła jeszcze za czasów Hogwartu. Teraz priorytety tylko się mnożyły.
Nie zwlekała z wycieczką do kuchni, gdzie zatrzymała się na moment, jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie zamrażające, akurat kiedy planowała podgrzać wodę zaklęciem. Przypomniała sobie. - Ostatnio tak myślałam, że mogłabym spróbować zmieniać się w każde zwierzę po kolei za pomocą Transformatio en, może z którymś poczułabym specjalną więź i to byłaby odpowiedź? Wiesz, o wiele lepiej czuję się jako królik niż gęś, ale to wciąż chyba nie to... - przyznała, posyłając kobiecie krótkie spojrzenie znad czajnika, zanim przywołała dwa kubki z szafki. Na białym drzemały rude liski, po zielonym kicały białe króliki, poszukujące marchewek. Wkrótce mięta wylądowała na denkach, a Sue zalała ją wrzątkiem, ustawiając na tacy wraz z ciasteczkami i cukiernicą. Całość poruszała się przed nimi, kierowana różdżką panny Lovegood, gdy schodziły po schodach, by ostatecznie trafić do jej skromnej norki.
- Jest tu trochę ciaśniej, odstąpiliśmy jeden pokój Clarence, więc trzeba było zmieścić też łóżko Artemisa - wyjaśniła, w paru sprawnych ruchach przesuwając stolik nocny w wolne miejsce na środku. Transmutowała go w wygodniejszy stolik kawowy, na nim umieściła tacę i pozwoliła Veronice zasiąść w najwygodniejszym miejscu - na fotelu. - Jak się czujesz? Ten pokój jest szczególny - tylko szczere odpowiedzi, inaczej więdną kwiaty - przestrzegła, zerkając znacząco na skromny wazonik, nieodłączny element wystroju.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Wolała słuchać innych. Na tym w gruncie rzeczy polegała jej praca. Odkrywała tajemnice, wyciągała informacje, tak często słuchając własnie - bezpośrednio i nie tylko - płynących słów. Mogłaby nawet powiedzieć, że to ów zmysł stał się u niej w potencjale najwyżej. Wielokrotnie przekonywała się, że to wrażenia dźwięków docierały do niej pierwsze. Wzrok lokalizował, to co wychwyciła słuchem. Być może była w tym tez intuicja i animagiczna umiejętność. Pamiętała zbyt wyraźnie lekcje i opowieści o tym, jak łatwo zatracić się w przybranej formie, ale i harmonijnej koegzystencji dwóch form - ludzkiej i zwierzęcej. Wymagało to długoletniej praktyki, którą w teorii pojmowała. Mimo to musiała wciąż się pilnować. Przemiana przychodziła jej naturalnie, bez zbędnych komplikacji. Musiała się jednak wciąż pilnować, by nie zanurzyć się zbyt mocno. I - co całkiem naturalne - to wspomnienie rzeczywistości przywracało ją do porządku. Osobistą tragedię, jej własny koniec świata, spychała głęboko, daleko poza zasięg rozmów, które mogły poruszyć tę kwestię. I na wieczność? ukrytej tęsknoty.
Nie miała w zwyczaju dokonywać zmiany przed innymi. Nie krępowała się umiejętnością tylko w obecności garstki zaufanych, pamiętając też o zdolnościach i potencjale Sue. Stawała o zakład, ze w dziedzinie magii transmutacyjnej, choć wiele młodsza, miała większą moc. Być może kiedyś, czułaby rysę na osobistej dumie. Spotykając na swej drodze tak różne jednostki o potencjale przekraczającym pomyślunek - przestała zabiegać o podobne drobiazgi. Uczyli ja tego przełożeni, współpracownicy, a ostatecznie mąż i syn. Nie tak szeroko rozumiana pokora była wyznacznikiem wieku, chociaż pojmowana bez naleciałości głupoty sugerującej jedynie uniżenie. Pokora, była prawdą o siebie. Nie zawyżoną, ale i nie opadającą na kolana.
- Dostrzeganie ich nie wystarczy - odpowiedziała, gdy magia owionęła jej ludzką postać - trzeba tez je przyjąć - a to już sztuka - nie próbowała pouczać młodziutkiej czarownicy, ale wciąż odzywały się stare nawyki. Z cichym westchnieniem kiwnęła głową, poprawiając opadający kosmyk włosów - To moje zdanie - dodała. Susanne kojarzyła jej się wybitnie z wiatrem, przypisując jej skrzydła niekoniecznie czysto zwierzęce. Kiedyś słyszała o mugolskich wierzeniach, w których występowały latające istoty o ludzkich proporcjach - To już będzie zależało od Ciebie - w grę wchodziły wybory - wiele wyborów. Animagia dawała tę szansę, by zdobyć szanse na postrzeganie świata zupełnie innego i wykorzystać na swoją korzyść. Choćby - jak w przypadku samej Findlay - dla pracy. Miała świadomość, że wśród wiedźmiej straży liczyła się skuteczność. Zostawali nimi tylko najbardziej zdeterminowani i obdarzeni wyjątkowymi cechami.
Podążyła za jasnowłosą czarownicą, mimowolnie obejmując uwagą mijane pomieszczenie. Nie przerywała podjętej przez Sue czynności, dyskretnie przyglądając się jej ruchom i machnięciom różdżki - Nie jestem pewna, czy starczy ci na to czasu - zmarszczyła lekko brwi - miałabyś długą listę do przetransmutowania - patrzyła na animagię praktycznie, ale pamiętała, że zmiana akurat w jerzyka, przyszła jej naturalnie, intuicyjnie. Tak, jakby ciało i płynąca w niej magia, od początku wiedziały, co odzwierciedlało jej potrzeby i ją samą. Czy taki proces obejmie także pannę Lovegood, nie wiedziała - Znasz teorię? Ktoś cię trenuje? - przechyliła głowę, obracając ciało w stronę rozmówczyni, gdy ta pilnowała gotującej się wody w czajniku. Zaplotła dłonie za sobą, pozwalając sobie na chwilowe opuszczenie czujnej gardy.
Z cichym szelestem długiej spódnicy, podążyła za dziewczyną. Miękko stawiała kroki po schodach, zachowując ciszę i ponownie odzywając się dopiero w niedużym pokoiku - Mam wrażenie, że z każda moją wizytą, jest tu więcej lokatorów - nie uśmiechnęła się, chociaż w tonie brzmiała znajoma niektórym lekkość. Zajmowało jej chwilę przyzwyczajenie, że nie potrzebowała utrzymywać zwyczajowej maski opanowania. Kłamstwa.
Zajęła wskazane miejsce z wdzięcznością, bez pospiechu sięgając po parujący kubek z miętą. Wybrała ten jasny z liskami, który zakołysał odległym wspomnieniem, niby struną dawno nieużywanego instrumentu. Upiła łyk naparu słuchając czarownicy i przyglądając się spod półprzymkniętych powiek - Sugerujesz, że mogłabym cię okłamać? - uniosła brwi i zawiesiła głos w niedopowiedzeniu. Odstawiła naczynie. Na języku wciąż czuła gorzkawy posmak zioła. Wiedziała zbyt dobrze, że bez kłopotu mogłaby podsunąć czarownicy kilka niezobowiązujących odpowiedzi, wcale niedalekich od prawdy. I zrobiłaby to na tyle przekonująco, że towarzyszka nie dostrzegłaby zmiany. A jednak, cichutki głosik z tyłu głowy hamował cisnące się zbyt łatwo kłamstwo. Łatwiej było zmienić tor rozmowy.
Nie miała w zwyczaju dokonywać zmiany przed innymi. Nie krępowała się umiejętnością tylko w obecności garstki zaufanych, pamiętając też o zdolnościach i potencjale Sue. Stawała o zakład, ze w dziedzinie magii transmutacyjnej, choć wiele młodsza, miała większą moc. Być może kiedyś, czułaby rysę na osobistej dumie. Spotykając na swej drodze tak różne jednostki o potencjale przekraczającym pomyślunek - przestała zabiegać o podobne drobiazgi. Uczyli ja tego przełożeni, współpracownicy, a ostatecznie mąż i syn. Nie tak szeroko rozumiana pokora była wyznacznikiem wieku, chociaż pojmowana bez naleciałości głupoty sugerującej jedynie uniżenie. Pokora, była prawdą o siebie. Nie zawyżoną, ale i nie opadającą na kolana.
- Dostrzeganie ich nie wystarczy - odpowiedziała, gdy magia owionęła jej ludzką postać - trzeba tez je przyjąć - a to już sztuka - nie próbowała pouczać młodziutkiej czarownicy, ale wciąż odzywały się stare nawyki. Z cichym westchnieniem kiwnęła głową, poprawiając opadający kosmyk włosów - To moje zdanie - dodała. Susanne kojarzyła jej się wybitnie z wiatrem, przypisując jej skrzydła niekoniecznie czysto zwierzęce. Kiedyś słyszała o mugolskich wierzeniach, w których występowały latające istoty o ludzkich proporcjach - To już będzie zależało od Ciebie - w grę wchodziły wybory - wiele wyborów. Animagia dawała tę szansę, by zdobyć szanse na postrzeganie świata zupełnie innego i wykorzystać na swoją korzyść. Choćby - jak w przypadku samej Findlay - dla pracy. Miała świadomość, że wśród wiedźmiej straży liczyła się skuteczność. Zostawali nimi tylko najbardziej zdeterminowani i obdarzeni wyjątkowymi cechami.
Podążyła za jasnowłosą czarownicą, mimowolnie obejmując uwagą mijane pomieszczenie. Nie przerywała podjętej przez Sue czynności, dyskretnie przyglądając się jej ruchom i machnięciom różdżki - Nie jestem pewna, czy starczy ci na to czasu - zmarszczyła lekko brwi - miałabyś długą listę do przetransmutowania - patrzyła na animagię praktycznie, ale pamiętała, że zmiana akurat w jerzyka, przyszła jej naturalnie, intuicyjnie. Tak, jakby ciało i płynąca w niej magia, od początku wiedziały, co odzwierciedlało jej potrzeby i ją samą. Czy taki proces obejmie także pannę Lovegood, nie wiedziała - Znasz teorię? Ktoś cię trenuje? - przechyliła głowę, obracając ciało w stronę rozmówczyni, gdy ta pilnowała gotującej się wody w czajniku. Zaplotła dłonie za sobą, pozwalając sobie na chwilowe opuszczenie czujnej gardy.
Z cichym szelestem długiej spódnicy, podążyła za dziewczyną. Miękko stawiała kroki po schodach, zachowując ciszę i ponownie odzywając się dopiero w niedużym pokoiku - Mam wrażenie, że z każda moją wizytą, jest tu więcej lokatorów - nie uśmiechnęła się, chociaż w tonie brzmiała znajoma niektórym lekkość. Zajmowało jej chwilę przyzwyczajenie, że nie potrzebowała utrzymywać zwyczajowej maski opanowania. Kłamstwa.
Zajęła wskazane miejsce z wdzięcznością, bez pospiechu sięgając po parujący kubek z miętą. Wybrała ten jasny z liskami, który zakołysał odległym wspomnieniem, niby struną dawno nieużywanego instrumentu. Upiła łyk naparu słuchając czarownicy i przyglądając się spod półprzymkniętych powiek - Sugerujesz, że mogłabym cię okłamać? - uniosła brwi i zawiesiła głos w niedopowiedzeniu. Odstawiła naczynie. Na języku wciąż czuła gorzkawy posmak zioła. Wiedziała zbyt dobrze, że bez kłopotu mogłaby podsunąć czarownicy kilka niezobowiązujących odpowiedzi, wcale niedalekich od prawdy. I zrobiłaby to na tyle przekonująco, że towarzyszka nie dostrzegłaby zmiany. A jednak, cichutki głosik z tyłu głowy hamował cisnące się zbyt łatwo kłamstwo. Łatwiej było zmienić tor rozmowy.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pokój Sue
Szybka odpowiedź