Słodka Eea
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Słodka Eea
Znajdująca się na pierwszym piętrze budynku, jasna sala z przeszklonym dachem zaaranżowała została na potrzeby bardziej kameralnych spotkań. Znajdują się tu eleganckie i wygodne sofy oraz fotele i pojedyncze kawowe stoliki. Mimo swojego codziennego przeznaczenia, to również świetne miejsce dla przygotowania imprezy tanecznej. Ciągnąca się przez prawie całą długość pomieszczenia galeria daje wtedy świetną okazję do obserwacji tańczących.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 3 razy
- Bo się zarumienię panie Bott - na koniec jeszcze go zestrofowała, ale oczywiście, że się zarumieniła na dodatek, bo jak tu się nie zarumienić, kiedy pan Bott mówi, że jest się piękną damą? Och, jak się jest Polly Havisham, to każdy taki komplement sprawia, że jest się jeszcze bardziej uroczym i śliczym.
Machnęła ręką.
- Och te anomalie, to jest jakiś absurd, powiem ci Bertie. Jak wiesz, w wolnym czasie - kiedy powinno się odpoczywać - Pracuję jeszcze jako guwernantka dla małych paniczów i paniczątek, żeby wyrosły na wspaniałych obywateli - a poza tym pracuje w szpitalu. Tak, ta dziewczyna nie umie odpoczywać. - No i powiem ci, to co się dzieje, to jest istna masakra, więc wcale się nie dziwię, że chcesz teraz otworzyć swój sklep. Przecież w takich niedobrych czasach ludziom też się należy odrobinka słodyczy
Och, czyżby Havisham wymyśliła właśnie slogan dla sklepu Bertiego Botta?
- No jak to z czego, z moich boczków - obraziła się na głos i zaraz bierze się pod boczki - Nie każ mi ich pokazywać, bo to bardzo żenujące dla mnie będzie, a z twojej strony to nawet nie wypada - chociaż mówi to w żartach to akurat tak go teraz podpuszcza, bo jak każda kobieta lubi słyszeć, że "oj skarbie, ty się nie masz z czego odchudzać, dla mnie jesteś I D E A L N A".
Dobrze jednak, że on robi tę czarną kawę, bo idealna czy nie, nie chce być pączkiem w maśle.
- Czyli będziesz dobrze nas pamiętał? - ma taką nadzieję, bo też nie może odgonić się już od tych wszystkich wspomnień, niektórych lepszych, niektórych gorszych, ale jednak wszystkich zawierających właśnie niego. Czy to, że minęło kilka miesięcy zmieniło jej uczucia? Na dojrzalsze? Bo Polly nie zachowuje się jakby rozmawiała ze swoim byłym. Ba, ona się zachowuje, jakby go chciała spowrotem złapać na tę swoją niewinną (heh) buzię.
- No wiem... - mówi ciszej, zapatrzona jakby niewiadomo w co w swoją dłoń, która leży teraz na kolanie. No i co w tej dłoni wyczyta? Że jest jej bardzo smutno, że już nie będzie mogła pracować razem z Bertim? Oczywiście zaraz po tym, jak ich super romans się zepsuł, to by oddała wszystko, żeby z nim nie pracować (a i tak przychodziła do pracy wtedy kiedy był on, tylko wtedy na niego nie patrzyła), ale teraz kiedy czas uleczył rany, a oczy Polly znów co jakiś czas zatrzymują się na BB, no to ona wcale nie chce go nigdzie puścić. No chyba, że poszłaby z nim, ale to chyba jest niemożliwe. Och, dlaczego wtedy zamiast zostać przyjaciółmi to dali się ponieść tym porywom serca? Przecież nie od dziś wiadomo, że nie romansuje się z kolegami z pracy. - Dobrze, masz to jak w banku - w końcu dałą za wygraną. Nie jest jakąś wredną lasią, która mu będzie robić wyrzuty, że jak ostatnio mu odbiło, to złamał jej serce, woli to przemilczeć i obrócić w żarcik: - Wiesz, prawdę mówiąc, to nie mogę się doczekać, jak cię zobaczę całego zlanego zimną wodą, może przynajmniej wtedy coś da się poradzić na tę tragiczną fryzurę - zaśmiała się i podniosła na chwilę z krzesła, żeby mu zmierzwić włosy, które niestety nosił jakoś tak gorzej odkąd się rozstali. Nowe włosy, nowa ja? Och, Polly też to uskuteczniła, na przykład tym że skończyła z noszeniem grzywki, ale to akurat wszystkim wyszło na dobre.
Machnęła ręką.
- Och te anomalie, to jest jakiś absurd, powiem ci Bertie. Jak wiesz, w wolnym czasie - kiedy powinno się odpoczywać - Pracuję jeszcze jako guwernantka dla małych paniczów i paniczątek, żeby wyrosły na wspaniałych obywateli - a poza tym pracuje w szpitalu. Tak, ta dziewczyna nie umie odpoczywać. - No i powiem ci, to co się dzieje, to jest istna masakra, więc wcale się nie dziwię, że chcesz teraz otworzyć swój sklep. Przecież w takich niedobrych czasach ludziom też się należy odrobinka słodyczy
Och, czyżby Havisham wymyśliła właśnie slogan dla sklepu Bertiego Botta?
- No jak to z czego, z moich boczków - obraziła się na głos i zaraz bierze się pod boczki - Nie każ mi ich pokazywać, bo to bardzo żenujące dla mnie będzie, a z twojej strony to nawet nie wypada - chociaż mówi to w żartach to akurat tak go teraz podpuszcza, bo jak każda kobieta lubi słyszeć, że "oj skarbie, ty się nie masz z czego odchudzać, dla mnie jesteś I D E A L N A".
Dobrze jednak, że on robi tę czarną kawę, bo idealna czy nie, nie chce być pączkiem w maśle.
- Czyli będziesz dobrze nas pamiętał? - ma taką nadzieję, bo też nie może odgonić się już od tych wszystkich wspomnień, niektórych lepszych, niektórych gorszych, ale jednak wszystkich zawierających właśnie niego. Czy to, że minęło kilka miesięcy zmieniło jej uczucia? Na dojrzalsze? Bo Polly nie zachowuje się jakby rozmawiała ze swoim byłym. Ba, ona się zachowuje, jakby go chciała spowrotem złapać na tę swoją niewinną (heh) buzię.
- No wiem... - mówi ciszej, zapatrzona jakby niewiadomo w co w swoją dłoń, która leży teraz na kolanie. No i co w tej dłoni wyczyta? Że jest jej bardzo smutno, że już nie będzie mogła pracować razem z Bertim? Oczywiście zaraz po tym, jak ich super romans się zepsuł, to by oddała wszystko, żeby z nim nie pracować (a i tak przychodziła do pracy wtedy kiedy był on, tylko wtedy na niego nie patrzyła), ale teraz kiedy czas uleczył rany, a oczy Polly znów co jakiś czas zatrzymują się na BB, no to ona wcale nie chce go nigdzie puścić. No chyba, że poszłaby z nim, ale to chyba jest niemożliwe. Och, dlaczego wtedy zamiast zostać przyjaciółmi to dali się ponieść tym porywom serca? Przecież nie od dziś wiadomo, że nie romansuje się z kolegami z pracy. - Dobrze, masz to jak w banku - w końcu dałą za wygraną. Nie jest jakąś wredną lasią, która mu będzie robić wyrzuty, że jak ostatnio mu odbiło, to złamał jej serce, woli to przemilczeć i obrócić w żarcik: - Wiesz, prawdę mówiąc, to nie mogę się doczekać, jak cię zobaczę całego zlanego zimną wodą, może przynajmniej wtedy coś da się poradzić na tę tragiczną fryzurę - zaśmiała się i podniosła na chwilę z krzesła, żeby mu zmierzwić włosy, które niestety nosił jakoś tak gorzej odkąd się rozstali. Nowe włosy, nowa ja? Och, Polly też to uskuteczniła, na przykład tym że skończyła z noszeniem grzywki, ale to akurat wszystkim wyszło na dobre.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
- Dość często się to hasło ostatnio przewija. - przyznał z rozbawieniem, bo w sumie to ludzie mu to mówili i on też to powtarzał. I to chyba była prawda, w chwili kiedy jest po prostu ciężko, człowiek szuka odskoczni i Bertie zamierzał tę odskocznię zaoferować. Nie, żeby Próżności czy lodziarnia Fortescue nią nie były. Bertie w sumie chciał zaoferować to samo, tylko bardziej po swojemu. Jak najradośniej. Chciał stworzyć miejsce w którym ludzie zapomną o tym, że dookoła dzieje się wiele koszmarnych rzeczy.
Na słowa o odchudzaniu jednak założył na piersi te swoje cholernie ruchliwe ręce i pokręcił głową z miną znawcy i człowieka poważnego, bo w końcu tu wszystko jest bardzo poważne.
- Polly Havisham, każda kobieta, a nawet każdy człowiek ma przód, tył i boki i twoje boki czy boczki są dokładnie takie jak być powinny, nie chcesz chyba żeby zaczęły przypominać moje? - rozłożył te ręce i wskazał na swoje boki, czy miejsce które ona u siebie trzymała. - Wiesz, to by nie było za dobre.
Przechylił głowę, nawet nie próbując sobie tego wyobrażać. W sumie nawet śmiesznie by to wyglądało, ale na pewno nie ładnie.
- Jasne, że tak. - nie rozumiał, czemu Polly tak reaguje na to jego zmienienie pracy, nie wyprowadzał się w końcu na drugi koniec kraju, a jedynie na drugą stronę ulicy. I w sumie to chyba trochę go martwiło, że tak to wszystko do siebie wzięła. - Wiesz, siłą trzech lokali to możemy nawet w kolejne lato zrobić jakiś wspólny festiwal. To by było fajne, nie? - zaproponował zaraz, bo może perspektywa współpracy jej poprawi humor, a to w sumie na prawdę byłoby coś za co Bertie by się chętnie zabrał. Festiwal słodyczy, czy chociaż mała impreza obejmująca po prostu Pokątną, jednocześnie promocja trzech lokali. O ile ten jego na prawdę się utrzyma.
- Ej, co masz do mojej fryzury? - zaraz zmarszczył brwi i w ogóle to w pełni oburzenia pokrecił głową. W sumie to nigdy nie zwracał wielkiej uwagi na włosy, byle były na tyle krótkie żeby nie zacząć się kręcić. Loki to jego trauma z dzieciństwa i nigdy się nikomu do niej nie przyzna. No, pewnie się kiedyś w żartach przyzna, ale na pewno nie tak łatwo!
Na słowa o odchudzaniu jednak założył na piersi te swoje cholernie ruchliwe ręce i pokręcił głową z miną znawcy i człowieka poważnego, bo w końcu tu wszystko jest bardzo poważne.
- Polly Havisham, każda kobieta, a nawet każdy człowiek ma przód, tył i boki i twoje boki czy boczki są dokładnie takie jak być powinny, nie chcesz chyba żeby zaczęły przypominać moje? - rozłożył te ręce i wskazał na swoje boki, czy miejsce które ona u siebie trzymała. - Wiesz, to by nie było za dobre.
Przechylił głowę, nawet nie próbując sobie tego wyobrażać. W sumie nawet śmiesznie by to wyglądało, ale na pewno nie ładnie.
- Jasne, że tak. - nie rozumiał, czemu Polly tak reaguje na to jego zmienienie pracy, nie wyprowadzał się w końcu na drugi koniec kraju, a jedynie na drugą stronę ulicy. I w sumie to chyba trochę go martwiło, że tak to wszystko do siebie wzięła. - Wiesz, siłą trzech lokali to możemy nawet w kolejne lato zrobić jakiś wspólny festiwal. To by było fajne, nie? - zaproponował zaraz, bo może perspektywa współpracy jej poprawi humor, a to w sumie na prawdę byłoby coś za co Bertie by się chętnie zabrał. Festiwal słodyczy, czy chociaż mała impreza obejmująca po prostu Pokątną, jednocześnie promocja trzech lokali. O ile ten jego na prawdę się utrzyma.
- Ej, co masz do mojej fryzury? - zaraz zmarszczył brwi i w ogóle to w pełni oburzenia pokrecił głową. W sumie to nigdy nie zwracał wielkiej uwagi na włosy, byle były na tyle krótkie żeby nie zacząć się kręcić. Loki to jego trauma z dzieciństwa i nigdy się nikomu do niej nie przyzna. No, pewnie się kiedyś w żartach przyzna, ale na pewno nie tak łatwo!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- A co ma być nie tak z Twoimi boczkami niby? Że są męskie? - spojrzała tak na te jego boczki jakby patrzyła sobie przez ubranie, to aż się zarumieniła, bo wiadomo, to się wtedy wyobraźnia robi odważniejsza, a w przypadku Polly no to trochę już pamiętała z tego jak jego boczki wyglądają nawet bez koszulki, wiec zaraz otrząsnęła się, że niby wcale o tym nie myśli. - No tak czy siak, nie chcę być jakąś grubaską, Bertie, a wiesz że pracując w kawiarni to mam całkiem wielkie prawdopodobieństwo, że skończę jako kulka i to bez jednego męża, za to nawet z pięcioma kotami.- a to się naszej Polly nie spodobało. Ona może jest mała feministka, ale bez przesady. Dzieci to by chciała mieć już niedługo, albo przynajmniej za trzy lata. No i nie jedno, ale tak z kilka przynajmniej.
Jej smutny nastrój szybko się ulotnił, kiedy Bertie zauważył, że mogliby zrobić Festiwal. Zaraz klasnęła w rączki i już odstawia kawkę, która sobie tak siorbała.
- Ależ to jest piękny pomysł. Będzie piękna pogoda i wszyscy na pewno bardzo chętnie przyjdą posmakować naszych pyszności. A wiesz, jakbyśmy jeszcze tam zorganizowali scenę i wpuścili jakiś zespół? Och, Bertie, to by była na prawdę wspaniała imprezka. Co prawda, jedyne zespoły, które znam, to niestety są nieczarodziejskie - zasmuciła się i spojrzała na niego porozumiewawczo, bo on też dobrze wiedział, jak teraz niedobrze jest ogólnie sympatyzować z czymś co jest nieczarodziejskie, no i też wiedział, że Polly to jest taka trochę świruska, która kooocha mugolskie rzeczy. - Ale może do lata wszystko się zmieni i będzie inaczej? - rzuciła z nadzieją, która oczywiście nie mogła się narodzić nigdzie indziej, jak własnie w tym czystym sercu małej Polly Havisham.
A potem się roześmiała i wywróciła oczami.
- Och Bertie, chyba żartujesz, przecież coś sobie zrobiłeś z tymi włosami i one wcale dobrze nie wyglądają! - zaśmiała się i zaraz stanęła przy nim, żeby złapać te jego włosy i je przeczesać palcami po obu stronach jego głowy. Niby się na tym skupiała, ale ciężko się byłoby tylko na tym skupiać, skoro właśnie znalazła się tak blisko kogoś do kogo miała słabość. - Zobacz, może powinieneś zacząć je trochę... - tak się zawiesiła i go dalej gładzi za uszkami i usta to przygryza jakby się zastanawiała.
Jej smutny nastrój szybko się ulotnił, kiedy Bertie zauważył, że mogliby zrobić Festiwal. Zaraz klasnęła w rączki i już odstawia kawkę, która sobie tak siorbała.
- Ależ to jest piękny pomysł. Będzie piękna pogoda i wszyscy na pewno bardzo chętnie przyjdą posmakować naszych pyszności. A wiesz, jakbyśmy jeszcze tam zorganizowali scenę i wpuścili jakiś zespół? Och, Bertie, to by była na prawdę wspaniała imprezka. Co prawda, jedyne zespoły, które znam, to niestety są nieczarodziejskie - zasmuciła się i spojrzała na niego porozumiewawczo, bo on też dobrze wiedział, jak teraz niedobrze jest ogólnie sympatyzować z czymś co jest nieczarodziejskie, no i też wiedział, że Polly to jest taka trochę świruska, która kooocha mugolskie rzeczy. - Ale może do lata wszystko się zmieni i będzie inaczej? - rzuciła z nadzieją, która oczywiście nie mogła się narodzić nigdzie indziej, jak własnie w tym czystym sercu małej Polly Havisham.
A potem się roześmiała i wywróciła oczami.
- Och Bertie, chyba żartujesz, przecież coś sobie zrobiłeś z tymi włosami i one wcale dobrze nie wyglądają! - zaśmiała się i zaraz stanęła przy nim, żeby złapać te jego włosy i je przeczesać palcami po obu stronach jego głowy. Niby się na tym skupiała, ale ciężko się byłoby tylko na tym skupiać, skoro właśnie znalazła się tak blisko kogoś do kogo miała słabość. - Zobacz, może powinieneś zacząć je trochę... - tak się zawiesiła i go dalej gładzi za uszkami i usta to przygryza jakby się zastanawiała.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
- Że z płaskimi byłoby ci trochę nie do twarzy. - nie miał kobiecych bioder, Polka za to miała i dobrze, żeby je zachowała. Bertie nie pojmował o jakie boczki jej chodzi i czemu chce się z nich odchudzać, przechylił więc głowę, no nie poradzi nic pewnie. Ale czarnej kawy jej nie odmówi, bo prawda jest taka, że to najlepsza z kaw. Faktycznie ma wyrazisty smak, którego nie trzeba zabijać żadnymi dodatkami. Szczególnie, jak na codzień jada się słodycze.
- Nie podjadasz tyle, żeby się roztyć. - stwierdził jeszcze na jej słowa, bo nie zniechęcałby od diet osoby która faktycznie na wadze przybiera, nadwaga nie jest fajna i głupio byłoby to komukolwiek wmawiać. Po prostu kobiety to czasami potrafią widzieć ją wszędzie i całkowicie na wyrost. Nie ciągnął jednak tematu, Polka w końcu sama musi się przekonać.
- W sumie to jeden z moich lokatorów cośtam gra. Możnaby go kiedyś posłuchać i może zaprosić. - stwierdził, bo nie raz widział tę Erna gitarę, tylko w sumie nigdy nie przyczaił się jak ten akurat grał, ale fajnie byłoby skorzystać ze znajomych zespołów, takich niszowych, takie koncerty zawsze się Bertiemu najfajniej kojarzyły. - Ale nieczarodziejskie też byłyby spoko.
Dodał, patrząc na nią uważnie. Sam lubił mugolski świat, sporo o nim wiedział i nie zamierzał się odgradzać, nie zamierzał ukrywać swoich powiązań z nim. Nie bał się, a na pewno nie zamierzał się dać zastraszyć jakimś tendencjom jakie panują dookoła - był idealistą, on te tendencje chciał zmieniać.
- Mamy z resztą masę czasu. I masz rację, pewnie do lata wszystko się pozmienia. Zobaczysz. - dodał jeszcze bo wiedział, że do kolejnego lata, czy choćby wiosny jeszcze wiele może się zmienić, także pod tym względem. - Plany w sumie trzebaby zacząć w jakimś lutym czy marcu i organizować na kwiecień czy maj? W sumie wiosna mogłaby być najlepsza.
Dodał po chwili namysłu, bo to taki radosny, dobrze kojarzący się okres. No, do niedawna dobrze kojarzący się, Bertie wierzył jednak że efekty majowego wybuchu w końcu usuną się w cień.
- No i przed Festiwalem Lata. - dodał, bo wiadomo, to jest impreza która dominuje całe lato, więc fajnie zrobić coś w jakiejś odległości czasowej.
Zaraz Polka zaczęła mu poprawiać włosy i uśmiechnął się i dał jej robić co tam chciała.
- Jak mam zobaczyć? Serio, są jak zawsze, ścięte względnie krótko i tyle. - zaśmiał się, bo co można z jego włosami zrobić? Nawet ich nie czesze, po prostu same się układają. Polly pewnie zna się lepiej niż on.
- Nie podjadasz tyle, żeby się roztyć. - stwierdził jeszcze na jej słowa, bo nie zniechęcałby od diet osoby która faktycznie na wadze przybiera, nadwaga nie jest fajna i głupio byłoby to komukolwiek wmawiać. Po prostu kobiety to czasami potrafią widzieć ją wszędzie i całkowicie na wyrost. Nie ciągnął jednak tematu, Polka w końcu sama musi się przekonać.
- W sumie to jeden z moich lokatorów cośtam gra. Możnaby go kiedyś posłuchać i może zaprosić. - stwierdził, bo nie raz widział tę Erna gitarę, tylko w sumie nigdy nie przyczaił się jak ten akurat grał, ale fajnie byłoby skorzystać ze znajomych zespołów, takich niszowych, takie koncerty zawsze się Bertiemu najfajniej kojarzyły. - Ale nieczarodziejskie też byłyby spoko.
Dodał, patrząc na nią uważnie. Sam lubił mugolski świat, sporo o nim wiedział i nie zamierzał się odgradzać, nie zamierzał ukrywać swoich powiązań z nim. Nie bał się, a na pewno nie zamierzał się dać zastraszyć jakimś tendencjom jakie panują dookoła - był idealistą, on te tendencje chciał zmieniać.
- Mamy z resztą masę czasu. I masz rację, pewnie do lata wszystko się pozmienia. Zobaczysz. - dodał jeszcze bo wiedział, że do kolejnego lata, czy choćby wiosny jeszcze wiele może się zmienić, także pod tym względem. - Plany w sumie trzebaby zacząć w jakimś lutym czy marcu i organizować na kwiecień czy maj? W sumie wiosna mogłaby być najlepsza.
Dodał po chwili namysłu, bo to taki radosny, dobrze kojarzący się okres. No, do niedawna dobrze kojarzący się, Bertie wierzył jednak że efekty majowego wybuchu w końcu usuną się w cień.
- No i przed Festiwalem Lata. - dodał, bo wiadomo, to jest impreza która dominuje całe lato, więc fajnie zrobić coś w jakiejś odległości czasowej.
Zaraz Polka zaczęła mu poprawiać włosy i uśmiechnął się i dał jej robić co tam chciała.
- Jak mam zobaczyć? Serio, są jak zawsze, ścięte względnie krótko i tyle. - zaśmiał się, bo co można z jego włosami zrobić? Nawet ich nie czesze, po prostu same się układają. Polly pewnie zna się lepiej niż on.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
8.03?
Isabelle doszła do siebie po porodzie i zaczęła bywać, co należało do jejprzykrych obowiązków jako lady Carrow. Zaczęła dzień przyjemnie, kupując nowy szal oraz kilka ingrediencji i książek na Pokątnej. Gdy służba odnosiła zakupy, Isabelle wraz ze służącą-przyzwoitką postanowiła odwiedzić najnowszą kawiarnię na Pokątnej. Podobno nowy lokal był elegantszy od tego spalonego i wpuszczano tutaj tylko czarodziejów czystej krwi. Lord Carrow poprosił więc córkę, by na własne oczy przekonała się o renomie tego przybytku i oceniła, czy wypada tutaj zorganizować herbatkę dla tegorocznych debiutantek.
Belle rozsiadła się wygodnie, układając wokół fotela fałdy kremowej sukni, wyszywanej złotą nicią. Wreszcie straciła wagę po porodzie i znów mogła się stroić w kreacje z czasów dawnej świetności. Poczekała, aż służąca złoży zamówienie na herbatę i ciasto, a sama rozglądała się po szykownym lokalu.
Aż niechcący złapała kontakt wzrokowym z gentlemanem, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Jej stolik znajdował się w centralnej części sali, więc mężczyzna mógł go ominąć tylko, jeśli celowo zacząłby iść w bok. Isabelle miała nadzieję, że tak właśnie zrobi, bo jej mina zrzedła, gdy tylko rozpoznała lorda Selwyna.
Zacisnęła leciutko dłonie na własnej sukni, usiłując nie oblać się rumieńcem i nie myśleć o ich ostatnim spotkaniu. Na sabacie, gdy lord Selwyn był kawalerem na wydaniu, a ona panną poszukującą męża. Znała już wtedy Percivala, choć nikt nie prowadził jeszcze rozmów o ich narzeczeństwie. Sama była więc zdeterminowana, by nie dopuścić do siebie nikogo innego - zwłaszcza Selwynów, którzy mieli ochotę poprawić rodowe relacje, ale bez specjalnych sukcesów. Carrowowie gardzili wtedy ich poglądami, a Isabelle w kilku ostrych słowach (podczas wyjątkowo niezręcznego tańca) dała Bastienowi do zrozumienia, że nic nie załagodzi wrogości pomiędzy ich rodami i żeby zajął się innymi pannami na uczcie. Rozkoszowała się wtedy własnym drobnym tryumfem, stanowczość tłumacząc sobie obroną rodowego honoru... i obroną własnych perspektyw na lepszego adoratora.
Ale teraz wszystko się zmieniło. Teraz Isabelle była zhańbiona, "owdowiała", skompromitowana. Ród Bastiena zmienił zaś polityczne stanowisko, jego siostra zaręczyła się z lordem Rosier, Selwynowie mogli z dumą pokazywać się w towarzystwie. A ona... a ona była całkowicie na łasce Carrowów i musiała godnie reprezentować swój ród w miejscach publicznych.
Dlatego, tak jak wymagało tego dobre wychowanie, skinęła głową do starego znajomego.
-Lordzie Selwyn. - przywitała się krótko, bo obowiązkowa formułka "jak miło lorda widzieć" nie mogła jej przejść przez gardło.
Isabelle doszła do siebie po porodzie i zaczęła bywać, co należało do jej
Belle rozsiadła się wygodnie, układając wokół fotela fałdy kremowej sukni, wyszywanej złotą nicią. Wreszcie straciła wagę po porodzie i znów mogła się stroić w kreacje z czasów dawnej świetności. Poczekała, aż służąca złoży zamówienie na herbatę i ciasto, a sama rozglądała się po szykownym lokalu.
Aż niechcący złapała kontakt wzrokowym z gentlemanem, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Jej stolik znajdował się w centralnej części sali, więc mężczyzna mógł go ominąć tylko, jeśli celowo zacząłby iść w bok. Isabelle miała nadzieję, że tak właśnie zrobi, bo jej mina zrzedła, gdy tylko rozpoznała lorda Selwyna.
Zacisnęła leciutko dłonie na własnej sukni, usiłując nie oblać się rumieńcem i nie myśleć o ich ostatnim spotkaniu. Na sabacie, gdy lord Selwyn był kawalerem na wydaniu, a ona panną poszukującą męża. Znała już wtedy Percivala, choć nikt nie prowadził jeszcze rozmów o ich narzeczeństwie. Sama była więc zdeterminowana, by nie dopuścić do siebie nikogo innego - zwłaszcza Selwynów, którzy mieli ochotę poprawić rodowe relacje, ale bez specjalnych sukcesów. Carrowowie gardzili wtedy ich poglądami, a Isabelle w kilku ostrych słowach (podczas wyjątkowo niezręcznego tańca) dała Bastienowi do zrozumienia, że nic nie załagodzi wrogości pomiędzy ich rodami i żeby zajął się innymi pannami na uczcie. Rozkoszowała się wtedy własnym drobnym tryumfem, stanowczość tłumacząc sobie obroną rodowego honoru... i obroną własnych perspektyw na lepszego adoratora.
Ale teraz wszystko się zmieniło. Teraz Isabelle była zhańbiona, "owdowiała", skompromitowana. Ród Bastiena zmienił zaś polityczne stanowisko, jego siostra zaręczyła się z lordem Rosier, Selwynowie mogli z dumą pokazywać się w towarzystwie. A ona... a ona była całkowicie na łasce Carrowów i musiała godnie reprezentować swój ród w miejscach publicznych.
Dlatego, tak jak wymagało tego dobre wychowanie, skinęła głową do starego znajomego.
-Lordzie Selwyn. - przywitała się krótko, bo obowiązkowa formułka "jak miło lorda widzieć" nie mogła jej przejść przez gardło.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
/ 8.03
Bastian stwierdził ostatnio, że bywanie na salonach może mu przynieść znacznie więcej korzyści, niżby mógł się spodziewać. Ostatnie dwa miesiące były dosyć szczególne w jego życiu. Poznał wiele, dobrze sytuowanych osób, nawiązał nowe relacje, zaintrygował się pewną osobą, z którą spędził urokliwy wieczór. Teraz właśnie, w tym momencie zaczął rozumieć słowa swojego ojca, że jeszcze wsiąknie w tą śmietankę towarzyską. I tak naprawdę było. Zaczął częściej pokazywać się w miejscach publicznych, w miejscach gdzie bywała tylko i wyłącznie szlachta, jednoznacznie wygłaszał swoje poglądy nie bojąc się już, jak będą jego słowa odebrane. Teraz, kiedy polityka jego rodu kompletnie się zmieniła poczuł się znacznie ważniejszy, był człowiekiem z którego zdaniem trzeba było się liczyć, kimś kto ma naprawdę wiele do powiedzenia. Niebieskie oczy zawsze były czujne na wszystko, zawsze wpatrywały się w rozmówcę. Dzisiejszy dzień spędził w teatrze, nadzorując kolejną, wystawianą sztukę, postanowił więc wpaść na filiżankę herbaty do lokalu, który polecił mu zaprzyjaźniony reżyser. Nie spodziewał się więc niecodziennego spotkania.
Jak na tą godzinę, ruch był całkiem nieduży, kilku czarodziejów i czarownic czystej krwi zajęło najlepsze stoiki, więc wchodząc do środka skrzywił się lekko, rzucając szybkie spojrzenie na obecnych. I wtedy jego wzrok utkwił w kobiecie, która siedziała niedaleko wejścia. Niebieskie tęczówki zwęziły się, na twarzy pojawił się nieco pogardliwy uśmiech. Oczywiście, że pamiętał ich pierwsze spotkanie, to, w jaki sposób go zbyła, kompletnie nie licząc się z jego zdaniem. I słyszał o ostatnich wydarzeniach, o tym, kim była teraz. Czuł dziką satysfakcję z tego powodu, pozwolił sobie więc na lekkie, ledwo zauważalne prychnięcie. Z przyjemnością wzgardziłby nią przy tych ludziach, mimo wszystko był jednak zbyt dobrze wychowany, by tak postąpić, więc niespiesznie udał się do stolika kobiety, po drodze rozpinając jeden guzik płaszcza.
- Lady Carrow. – skłonił się jej lekko, pogardliwie, znacznie odbiegając od arystokratycznej etykiety, kiwnął też głową przyzwoitce, która czujnie go obserwowała, wyczulona na każdy, nieprzyzwoity gest. Bastian jednak nad sobą panował, doskonale wiedział jak ma się zachować. Umiał grać, manipulować i mamić innych pięknymi słowami. Niespiesznie przysiadł na wolnym krześle i skupił uwagę na kobiecie. Po jego minie nie można było wiele wyczytać. Niebieskie oczy jak zwykle pozostawały chłodne, jak zwykle (przynajmniej ostatnimi czasy) patrzyły na każdego rozmówcę pogardliwie. Wiele się zmieniło, nie był już tym samym, emocjonalnym artystą co wcześniej. – Cóż za miłe spotkanie, nie spodziewałem się ciebie tutaj pani. Prawdę mówiąc w ogóle nie myślałem, że jeszcze cię ujrzę, po naszym ostatnim spotkaniu. – uśmiech, chłodny i wzgardzający nie schodził z jego twarzy. Nie zapomniał tego, w jaki sposób go zbyła, nie zapomniał też ostatnich wydarzeń i czuł się dumny, cieszył się, że tak to wszystko się skończyło. Ma to, na co zasłużyła, a on teraz może jej pokazać, jak naprawdę wygląda wzgardzony lord, który został odrzucony przez kobietę.
Bastian stwierdził ostatnio, że bywanie na salonach może mu przynieść znacznie więcej korzyści, niżby mógł się spodziewać. Ostatnie dwa miesiące były dosyć szczególne w jego życiu. Poznał wiele, dobrze sytuowanych osób, nawiązał nowe relacje, zaintrygował się pewną osobą, z którą spędził urokliwy wieczór. Teraz właśnie, w tym momencie zaczął rozumieć słowa swojego ojca, że jeszcze wsiąknie w tą śmietankę towarzyską. I tak naprawdę było. Zaczął częściej pokazywać się w miejscach publicznych, w miejscach gdzie bywała tylko i wyłącznie szlachta, jednoznacznie wygłaszał swoje poglądy nie bojąc się już, jak będą jego słowa odebrane. Teraz, kiedy polityka jego rodu kompletnie się zmieniła poczuł się znacznie ważniejszy, był człowiekiem z którego zdaniem trzeba było się liczyć, kimś kto ma naprawdę wiele do powiedzenia. Niebieskie oczy zawsze były czujne na wszystko, zawsze wpatrywały się w rozmówcę. Dzisiejszy dzień spędził w teatrze, nadzorując kolejną, wystawianą sztukę, postanowił więc wpaść na filiżankę herbaty do lokalu, który polecił mu zaprzyjaźniony reżyser. Nie spodziewał się więc niecodziennego spotkania.
Jak na tą godzinę, ruch był całkiem nieduży, kilku czarodziejów i czarownic czystej krwi zajęło najlepsze stoiki, więc wchodząc do środka skrzywił się lekko, rzucając szybkie spojrzenie na obecnych. I wtedy jego wzrok utkwił w kobiecie, która siedziała niedaleko wejścia. Niebieskie tęczówki zwęziły się, na twarzy pojawił się nieco pogardliwy uśmiech. Oczywiście, że pamiętał ich pierwsze spotkanie, to, w jaki sposób go zbyła, kompletnie nie licząc się z jego zdaniem. I słyszał o ostatnich wydarzeniach, o tym, kim była teraz. Czuł dziką satysfakcję z tego powodu, pozwolił sobie więc na lekkie, ledwo zauważalne prychnięcie. Z przyjemnością wzgardziłby nią przy tych ludziach, mimo wszystko był jednak zbyt dobrze wychowany, by tak postąpić, więc niespiesznie udał się do stolika kobiety, po drodze rozpinając jeden guzik płaszcza.
- Lady Carrow. – skłonił się jej lekko, pogardliwie, znacznie odbiegając od arystokratycznej etykiety, kiwnął też głową przyzwoitce, która czujnie go obserwowała, wyczulona na każdy, nieprzyzwoity gest. Bastian jednak nad sobą panował, doskonale wiedział jak ma się zachować. Umiał grać, manipulować i mamić innych pięknymi słowami. Niespiesznie przysiadł na wolnym krześle i skupił uwagę na kobiecie. Po jego minie nie można było wiele wyczytać. Niebieskie oczy jak zwykle pozostawały chłodne, jak zwykle (przynajmniej ostatnimi czasy) patrzyły na każdego rozmówcę pogardliwie. Wiele się zmieniło, nie był już tym samym, emocjonalnym artystą co wcześniej. – Cóż za miłe spotkanie, nie spodziewałem się ciebie tutaj pani. Prawdę mówiąc w ogóle nie myślałem, że jeszcze cię ujrzę, po naszym ostatnim spotkaniu. – uśmiech, chłodny i wzgardzający nie schodził z jego twarzy. Nie zapomniał tego, w jaki sposób go zbyła, nie zapomniał też ostatnich wydarzeń i czuł się dumny, cieszył się, że tak to wszystko się skończyło. Ma to, na co zasłużyła, a on teraz może jej pokazać, jak naprawdę wygląda wzgardzony lord, który został odrzucony przez kobietę.
Turn me on take me for a hard ride
Burn me out leave me on the otherside
Burn me out leave me on the otherside
Bastian Selwyn
Zawód : Lord, krytyk teatralny i scenarzysta
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Lick the blood off my hands little demon girl
Lick the blood off my hands little darling
Lick the blood off my hands little darling
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Isabelle wzdrygnęła się odruchowo, rozszerzając swoje wielkie oczy. Spodziewała się nieprzyjemnej, ale przelotnej interakcji. To, że lord Selwyn się do niej dosiadł nieprzyjemnie ją zdziwiło. Dlaczego to zrobił, dlaczego miałby chcieć z nią rozmawiać po tym… wszystkim, co między nimi zaszło? Poczuła się jak łania w potrzasku, nie znajdując żadnej drogi ucieczki od tej… interakcji. Nie mogła w końcu wstać od własnego stołu ani wymówić się innym towarzystwem - nikt nie przyjdzie jej z ratunkiem. Zerknęła bacznie na młodego lorda, ale jego niebieskie oczy wpatrywały się w nią tak intensywnie, że speszona umknęła wzrokiem. Czy ten uśmieszek na jego twarzy to… pogarda? Poczuła nieprzyjemny skurcz w brzuchu, niepewna, jak podejść do tego spotkania. Wiedziała, że wracając z Francji naraża się na plotki i krzywe spojrzenia. W hermetycznym świecie szlachty rzadko zdarzało się w końcu coś tak spektakularnego, jak wydziedziczenie podczas szczytu, powrót żony do panieńskiego rodu, narodziny bękarta. Los Isabelle budził zrozumiałą ekscytację, politowanie, pogardę… spodziewała się jednak zaznać przykrych uwag od innych kobiet. To ze szlachciankami miała najczęściej styczność i to na ich złośliwości była przygotowana. Jej hańba była świeża, ale przecież już od najmłodszych lat znosiła przykrości ze strony koleżanek. Była od nich inna: chorowita, zahukana, pochłonięta alchemią i mało zainteresowana modą. Wiedziała, jak reagować na złośliwości kobiet, jak wyjść z konfrontacji z godnością. Jednak dotychczas żaden mężczyzna nie miał powodu ani śmiałości, by odnosić się do niej niemiło. Nawet po skandalu, odgardzał ją od nich ojciec, pilnujący jej niczym tarcza podczas bali i publicznych zgromadzeń. Ale teraz była całkiem sama, a co gorsza, nie mogła nawet udawać, że jest ofiarą tej sytuacji. Wiedziała, że lord Selwyn ma święte prawo, by chować urazę i czerpać satysfakcję z jej… niefortunnej sytuacji.
-Co za miłe, przypadkowe spotkanie. - podkreśliła dyskretnie, licząc, że da Bastienowi do zrozumienia, by nie rozmawiał z nią dłużej, niż to konieczne. Wzięła głęboki wdech, nie chcąc dać po sobie poznać zawstydzenia.
-To naprawdę uroczy lokal. - dodała, prostując się. Nie zamierzała być speszoną i zahukaną dziewczyną. Była matką, dorosłą kobietą, a od skandalu w Stonehenge upłynęło pół roku. Miała prawo bywać w towarzystwie z głową podniesioną do góry. Musiała - dla siebie, dla syna, dla reputacji swojego rodu.
[b]-Świat szlachty jest mały, jestem przekonana, że będziemy się widywać.[/i] - przypomniała trzeźwo. Na pewno teraz, gdy jego rodzina stała po tej samej stronie, co Carrowowie. Jeszcze rok temu przypuszczałaby, że Selwynowie nie stawią się na Sabacie Nottów - tak jak Prewettowie czy Weasleyowie.
-Co za miłe, przypadkowe spotkanie. - podkreśliła dyskretnie, licząc, że da Bastienowi do zrozumienia, by nie rozmawiał z nią dłużej, niż to konieczne. Wzięła głęboki wdech, nie chcąc dać po sobie poznać zawstydzenia.
-To naprawdę uroczy lokal. - dodała, prostując się. Nie zamierzała być speszoną i zahukaną dziewczyną. Była matką, dorosłą kobietą, a od skandalu w Stonehenge upłynęło pół roku. Miała prawo bywać w towarzystwie z głową podniesioną do góry. Musiała - dla siebie, dla syna, dla reputacji swojego rodu.
[b]-Świat szlachty jest mały, jestem przekonana, że będziemy się widywać.[/i] - przypomniała trzeźwo. Na pewno teraz, gdy jego rodzina stała po tej samej stronie, co Carrowowie. Jeszcze rok temu przypuszczałaby, że Selwynowie nie stawią się na Sabacie Nottów - tak jak Prewettowie czy Weasleyowie.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Oczy zawsze go zdradzały. Nawet jeśli zachowywał marsową minę, to jednak te niebieskie oczy zawsze przekazywały wszystkie, nawet najbardziej głęboko ukrywane uczucie. Jednak potrzeba było go chociaż w pewnym stopniu znać, aby wiedzieć, jakie to właśnie są emocje. W tym momencie owszem, była to pogarda. Ani odrobiny współczucia a jedynie czysta pogarda. Oczywiście, że słyszał o wszystkim, arystokratyczna społeczność to zamknięte grono, plotki szybko się rozchodzą, a coś takiego nie zdarza się często. Mógłby odejść, odpuścić, życzyć jej powodzenia i po prostu odejść, wrócić do swoich własnych spraw. Jednak nie potrafił. Był lordem, który dbał o dobro swojego rodu, lordem, który dzięki obecnej polityce może rozwinąć skrzydła i nie musi już ukrywać swoich odczuć i myśli. Oparł głowę na jednej ręce i przypatrywał się, starannie dobierając słowo. Nawet lordowi nie wszystko wypada, a nie ma zamiaru publicznie jej obrażać w zrozumiałych dla wszystkich słowach. Zamierza wciągnąć ją w swoją gierkę, sprawić, że sama zastanowi się nad swoim położeniem, że zrozumie, jak wielką hańbą się okryła. Potrafi być przekonujący, potrafi używać pięknych słów, by manipulować. W końcu taki już był. Od urodzenia.
- Zaiste, całkiem przypadkowe. Wchodząc tutaj nie spodziewałem się ujrzeć aż tak wyjątkowego towarzystwa jak twoje pani. – skłonił jej lekko głowę, jednak podkreślając to słowo dawał jej wyraźnie do zrozumienia, że po pierwsze, nie odejdzie, a po drugie rozpoczyna swoją grę. Byleby tylko miała w sobie aż tyle odwagi, aby ją podjąć.
- Ciekawe wnętrze. Jednak jestem nieco zniesmaczony. – powiedział, bawiąc się guzikiem płaszcza, zerkając jednak na nią przeciągle. – Niektóre… osobistości nie powinny mieć tutaj wstępu. Obsługa tego miejsca musi zdawać sobie sprawę, że ludzie mojego pokroju to naprawdę wymagająca klientela. – specjalnie powiedział tylko o sobie, specjalnie tak to wypowiedział, by nie miała najmniejszych wątpliwości, że chodzi o nią. Nie powinna pokazywać się publicznie. Na razie trafiła na całkiem miłego tego dnia Bastiana. Kto wie, gdyby spotkali się kilka dni później, albo w momencie kiedy jest naprawdę poirytowany, pewnie nie byłoby tak przyjemnie.
- Miejmy nadzieję na kolejne spotkania. Przecież nie powinniśmy zamykać się w swoich czterech ścianach, nawet jeśli mamy ku temu powody. Nie jesteśmy jak mugole, nie sądzisz pani? – zerknął przelotnie na ścianę, uśmiechając się lekko pod nosem. Jeśli rano miał niezbyt przyjemny nastrój, to teraz poprawił mu się. Wrócił do niej spojrzeniem, ponownie skupiając uwagę na dziewczynie. – Jak ci się wiedzie, pani? Coś interesującego ostatnimi czasy miało miejsce w twoim życiu? – przekrzywił na bok głowę. Naprawdę doskonale się bawił robiąc to, co od zawsze najlepiej mu wychodziło: grając na emocjach innych.
- Zaiste, całkiem przypadkowe. Wchodząc tutaj nie spodziewałem się ujrzeć aż tak wyjątkowego towarzystwa jak twoje pani. – skłonił jej lekko głowę, jednak podkreślając to słowo dawał jej wyraźnie do zrozumienia, że po pierwsze, nie odejdzie, a po drugie rozpoczyna swoją grę. Byleby tylko miała w sobie aż tyle odwagi, aby ją podjąć.
- Ciekawe wnętrze. Jednak jestem nieco zniesmaczony. – powiedział, bawiąc się guzikiem płaszcza, zerkając jednak na nią przeciągle. – Niektóre… osobistości nie powinny mieć tutaj wstępu. Obsługa tego miejsca musi zdawać sobie sprawę, że ludzie mojego pokroju to naprawdę wymagająca klientela. – specjalnie powiedział tylko o sobie, specjalnie tak to wypowiedział, by nie miała najmniejszych wątpliwości, że chodzi o nią. Nie powinna pokazywać się publicznie. Na razie trafiła na całkiem miłego tego dnia Bastiana. Kto wie, gdyby spotkali się kilka dni później, albo w momencie kiedy jest naprawdę poirytowany, pewnie nie byłoby tak przyjemnie.
- Miejmy nadzieję na kolejne spotkania. Przecież nie powinniśmy zamykać się w swoich czterech ścianach, nawet jeśli mamy ku temu powody. Nie jesteśmy jak mugole, nie sądzisz pani? – zerknął przelotnie na ścianę, uśmiechając się lekko pod nosem. Jeśli rano miał niezbyt przyjemny nastrój, to teraz poprawił mu się. Wrócił do niej spojrzeniem, ponownie skupiając uwagę na dziewczynie. – Jak ci się wiedzie, pani? Coś interesującego ostatnimi czasy miało miejsce w twoim życiu? – przekrzywił na bok głowę. Naprawdę doskonale się bawił robiąc to, co od zawsze najlepiej mu wychodziło: grając na emocjach innych.
Turn me on take me for a hard ride
Burn me out leave me on the otherside
Burn me out leave me on the otherside
Bastian Selwyn
Zawód : Lord, krytyk teatralny i scenarzysta
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Lick the blood off my hands little demon girl
Lick the blood off my hands little darling
Lick the blood off my hands little darling
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wzdrygnęła się lekko, nie mając pojęcia jak zareagować. Chociaż starała się utrzymać neutralną i uprzejmą minę, to ją też zdradziły oczy. Bastien mógł w nich dojrzeć mieszaninę lęku i gniewu, która z pewnością tylko dodała mu paliwa.
-Dziękuję za komplement, milordzie. - odparła, próbując obrócić słowa Bastiena wbrew jego intencji i udając, że nie słyszy przekąsu w jego tonie. Tylko, czy miała w ogóle szanse w pojedynku na słowa z lordem Selwynem? Carrowowie byli wychowywani na łowczych oraz opiekunów aetonanów, nie na intrygantów i dramatopisarzy. Ich orężem były kusze i konie, a nie pióro i złośliwości. Sama Isabelle, z uwagi na swoją chorobę, nie miała możliwości realizować tradycji swoich przodków, ale nie była też wychowywana na dyplomatkę ani manipulantkę.
Do ich stolika przyniesiono ciasto i herbatę - na razie tylko dla Isabelli, albowiem Bastien nie zdążył chyba jeszcze zamówić, pochłonięty przysiadaniem się do cudzych stolików. Kelner wlepił w lorda usłużne spojrzenie, a Isabelle była wdzięczna za tą sekundę przerwy.
Upiła łyka herbaty, ale jej dłoń zadrżała, gdy lord Selwyn kontynuował swoją przemowę. Nie potrafiła dłużej udawać, że nie słyszy skierowanych w swoją stronę przytyków, ale nie zamierzała dawać mu satysfakcji. Zmusiła się do bladego uśmiechu, łagodząc własny ton i powściągając gniew.
-Chyba pomylił lord nowy lokal z poprzednią cukiernią. Tutaj mają wstęp tylko czarodzieje czystej krwi, tak aby ludzie naszego pokroju czuli się komfortowo. - zadarła wysoko podbródek, wbijając harde spojrzenie w Selwyna. To jej mąż się zhańbił, nie ona - zresztą, może nawet Blake miałby wstęp do tej kawiarni, która posiadała zabezpieczenia przed szlamami, a nie zdrajcami? Ona zaś pozostawała lady Carrow, w jej żyłach płynęła krew bohaterów i łowczych, a dzięki łasce nestora sama wciąż mogła dumnie nosić nazwisko swoich przodków. Miała takie same prawo bywać w tym miejscu jak lord Selwyn i nie zamierzała chować się po kątach. Celowo podkreśliła słowa naszego pokroju, aby przypomnieć nieuprzejmemu młodzianowi, że posiada taki sam status jak on, że nie uważa się za gorszą.
Bastien nadal przeciągał strunę, a na policzkach Isabelle pojawiły się szkarłatne rumieńce - złości, nie wstydu. Zmarszczyła lekko brwi, posyłając mu lodowate spojrzenie.
-Oczywiście, naprawdę przyjemnie spotkać znajomego w tym... elitarnym miejscu. Mój ród nigdy nie bratał się z mugolami, cieszę się, że nagła zmiana nastawienia Selwynów da nam więcej okazji do spotkań. - nie wytrzymała i znów podniosła temat, dzięki któremu odmówiła tańca lordowi Selwynowi, lata temu. Carrowowie nie bratali się z miłośnikami szlam, a nagła zmiana frontu lady Morgany nie sprawiała, że Isabelle i jej krewni zapomnieli o poprzednich upodobaniach Selwynów.
Szkoda tylko, że Belle sama była ślepa i poślubiła kogoś, kto wyparł się jej aby ratować mugoli i szlamy. Tym większą złośliwość mogła włożyć w słowa względem Bastiena, który przypominał jej o tych przykrych zdarzeniach.
-Wszystko w porządku, dziękuję za troskę, drogi lordzie. Zostałam matką, więc musiałam opuścić kilka ostatnich spotkań towarzyskich. Liczę, że sezon towarzyski dobrze się dla lorda układa? Na pewno poznał lord jakieś urocze kandydatki na lady Selwyn. - może i jej małżeństwo zakończyło się hańbą, ale on nadal pozostawał starym kawalerem. Tak samo jak wtedy, gdy dała mu kosza.
Może to przez jego paskudny charakter!
-Dziękuję za komplement, milordzie. - odparła, próbując obrócić słowa Bastiena wbrew jego intencji i udając, że nie słyszy przekąsu w jego tonie. Tylko, czy miała w ogóle szanse w pojedynku na słowa z lordem Selwynem? Carrowowie byli wychowywani na łowczych oraz opiekunów aetonanów, nie na intrygantów i dramatopisarzy. Ich orężem były kusze i konie, a nie pióro i złośliwości. Sama Isabelle, z uwagi na swoją chorobę, nie miała możliwości realizować tradycji swoich przodków, ale nie była też wychowywana na dyplomatkę ani manipulantkę.
Do ich stolika przyniesiono ciasto i herbatę - na razie tylko dla Isabelli, albowiem Bastien nie zdążył chyba jeszcze zamówić, pochłonięty przysiadaniem się do cudzych stolików. Kelner wlepił w lorda usłużne spojrzenie, a Isabelle była wdzięczna za tą sekundę przerwy.
Upiła łyka herbaty, ale jej dłoń zadrżała, gdy lord Selwyn kontynuował swoją przemowę. Nie potrafiła dłużej udawać, że nie słyszy skierowanych w swoją stronę przytyków, ale nie zamierzała dawać mu satysfakcji. Zmusiła się do bladego uśmiechu, łagodząc własny ton i powściągając gniew.
-Chyba pomylił lord nowy lokal z poprzednią cukiernią. Tutaj mają wstęp tylko czarodzieje czystej krwi, tak aby ludzie naszego pokroju czuli się komfortowo. - zadarła wysoko podbródek, wbijając harde spojrzenie w Selwyna. To jej mąż się zhańbił, nie ona - zresztą, może nawet Blake miałby wstęp do tej kawiarni, która posiadała zabezpieczenia przed szlamami, a nie zdrajcami? Ona zaś pozostawała lady Carrow, w jej żyłach płynęła krew bohaterów i łowczych, a dzięki łasce nestora sama wciąż mogła dumnie nosić nazwisko swoich przodków. Miała takie same prawo bywać w tym miejscu jak lord Selwyn i nie zamierzała chować się po kątach. Celowo podkreśliła słowa naszego pokroju, aby przypomnieć nieuprzejmemu młodzianowi, że posiada taki sam status jak on, że nie uważa się za gorszą.
Bastien nadal przeciągał strunę, a na policzkach Isabelle pojawiły się szkarłatne rumieńce - złości, nie wstydu. Zmarszczyła lekko brwi, posyłając mu lodowate spojrzenie.
-Oczywiście, naprawdę przyjemnie spotkać znajomego w tym... elitarnym miejscu. Mój ród nigdy nie bratał się z mugolami, cieszę się, że nagła zmiana nastawienia Selwynów da nam więcej okazji do spotkań. - nie wytrzymała i znów podniosła temat, dzięki któremu odmówiła tańca lordowi Selwynowi, lata temu. Carrowowie nie bratali się z miłośnikami szlam, a nagła zmiana frontu lady Morgany nie sprawiała, że Isabelle i jej krewni zapomnieli o poprzednich upodobaniach Selwynów.
Szkoda tylko, że Belle sama była ślepa i poślubiła kogoś, kto wyparł się jej aby ratować mugoli i szlamy. Tym większą złośliwość mogła włożyć w słowa względem Bastiena, który przypominał jej o tych przykrych zdarzeniach.
-Wszystko w porządku, dziękuję za troskę, drogi lordzie. Zostałam matką, więc musiałam opuścić kilka ostatnich spotkań towarzyskich. Liczę, że sezon towarzyski dobrze się dla lorda układa? Na pewno poznał lord jakieś urocze kandydatki na lady Selwyn. - może i jej małżeństwo zakończyło się hańbą, ale on nadal pozostawał starym kawalerem. Tak samo jak wtedy, gdy dała mu kosza.
Może to przez jego paskudny charakter!
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Nie jest taka delikatna, na jaką wygląda. W końcu także jest ze szlacheckiego rodu, jednak mimo to, wydarzenia w jej życiu nie zmienią nastawienia Bastiana. Nie rozumie, jak jej mąż mógł tak postąpić, nie rozumiał też swojego kuzyna, kiedy ten został okrzyknięty mianem zdrajcy. Dla niego czystość krwi i odpowiednie poglądy są najważniejsze.
Skłonił jej sztywno głowę, próżno w jego gestach można było doszukiwać się uprzejmości, każdy ruch był przesycony pogardą i wyższością. Bo owszem, uważał się za lepszego od niej, miał znacznie więcej do powiedzenia, a w jego rodzie to słowa są bronią. Czasami właśnie wyrachowane zdania mogą zdziałać znacznie więcej niż oręż, niż najlepsza armia. Bastian nie raz i nie dwa się już o tym przekonał.
Przestał się w nią wpatrywać dopóki nie podszedł do nich kelner z zamówieniem kobiety. Pozwolił jej na tą chwilę wytchnienia, na to, by miała chociaż cień szansy z nim wygrać. Cwaniacki uśmiech błądził po jego wargach gdy zamówił zieloną herbatę. Niebieskie oczy, uważnie analizujące otoczenie w tym momencie spoglądały na mężczyznę, jednak podświadomie czuł, że gra zaczyna robić się znacznie bardziej interesująca, skoro jego towarzyszka tak odważnie odpowiada na jego przytyki i na pięknie ubraną w słowa nienawiść. Przynajmniej ma jakąś rozrywkę, jaka byłaby to zabawa rozmawiać z kimś, kto patrzyłby na niego przerażonym spojrzeniem?
- Naszego, powiadasz? Niestety, nie zgodzę się z Twoim zdaniem pani, boli mnie serce, jak to mówię. – postukał paznokciem w blat, ponownie wlepiając w nią spojrzenie niebieskich oczu. – Łączy nas jedynie szlachecka krew, wybacz, ale nie widzę innych podobieństw. – zakończył, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że są tylko członkami arystokracji, że w ich przeszłości nie wydarzyło się nic, co mogłoby ich połączyć. Nie mają ze sobą niż wspólnego. Owszem, to nie jej wina, że tak się potoczyło w jej życiu, jednak umysł Bastiana, od lat zaprogramowany na czystość krwi i życie w zgodzie z pewnymi prawami nie dopuszczał żadnej innej myśli, ona sama wiedziała, że teraz musi liczyć się z takimi spojrzeniami. I przytykami.
- Och, widzę pani, że jesteś dobrze poinformowana. – zaśmiał się lekko, chociaż w jego oczach pojawił się lud. Doskonale wiedział, że poprzednia polityka jego rodu była nader nieprzychylna, jednak teraz wszystko się zmieni, on już się o to postara. – Mój ród zbłądził, jednak teraz, dzięki lady Morganie wszystko jest takie, jakie być powinno. Jesteśmy i pozostaniemy kimś, sama zapewne się o tym przekonasz. – pod koniec jego wywodu kelner przyniósł mu zamówioną herbatę. Pozwolił sobie na krótką chwilę ciszy, upijając łyk gorącego napoju, zerkając jednak znad filiżanki na kobietę, jakby chciał przewidzieć jej kolejny ruch. Była dobra, znała zasady gier dworskich, doskonale sobie z nim radziła, wątpliwe jednak jest, by wygrała to starcie. Nie z kimś, dla którego słowa to za równo pancerz jak i broń, nie z kimś kto potrafi manipulować odkąd nauczył się chodzić. Wiedział, ze reszta arystokracji nie zapomni o tym, jaką politykę wyznawali Selwynowie, jednak już sam Bastian postara się o to, by inaczej ich postrzegali.
- Winszuję, pani. Mam nadzieję, że potomek sprawia ci wiele radości. – dzieci z arystokratycznych rodzin mają jak pączki w maśle. Ta informacja była jednak dla niego nowością, nie omieszkał jednak uśmiechnąć się dosyć paskudnie, jakby tym uśmiechem chciał jej zakomunikować, że popełniła kolejny błąd. – Zasmucę cię pani, ale nic takiego nie miało ostatnimi czasy miejsca. Jednakże niespecjalnie mnie to smuci, przyjdzie na mnie pora. - powiedział gładko, bez jakichkolwiek emocji w głosie, bo naprawdę mu to nie przeszkadzało. Nie uważał mariażu za coś ważnego, w tej jednak chwili pozostaje wolny jak ptak i może skupiać się na ważniejszych kwestiach. Wiedział, że i tak czy siak małżeństwo go nie ominie, niemniej, nie przykładał do tego wagi. – Wiedz jednak pani, że gdy do tego dojdzie, odpowiedni ludzie będą poinformowani. – dokończył, jakby tym samym oświadczał, że nie splami honoru jak to zrobił jej mąż.
Skłonił jej sztywno głowę, próżno w jego gestach można było doszukiwać się uprzejmości, każdy ruch był przesycony pogardą i wyższością. Bo owszem, uważał się za lepszego od niej, miał znacznie więcej do powiedzenia, a w jego rodzie to słowa są bronią. Czasami właśnie wyrachowane zdania mogą zdziałać znacznie więcej niż oręż, niż najlepsza armia. Bastian nie raz i nie dwa się już o tym przekonał.
Przestał się w nią wpatrywać dopóki nie podszedł do nich kelner z zamówieniem kobiety. Pozwolił jej na tą chwilę wytchnienia, na to, by miała chociaż cień szansy z nim wygrać. Cwaniacki uśmiech błądził po jego wargach gdy zamówił zieloną herbatę. Niebieskie oczy, uważnie analizujące otoczenie w tym momencie spoglądały na mężczyznę, jednak podświadomie czuł, że gra zaczyna robić się znacznie bardziej interesująca, skoro jego towarzyszka tak odważnie odpowiada na jego przytyki i na pięknie ubraną w słowa nienawiść. Przynajmniej ma jakąś rozrywkę, jaka byłaby to zabawa rozmawiać z kimś, kto patrzyłby na niego przerażonym spojrzeniem?
- Naszego, powiadasz? Niestety, nie zgodzę się z Twoim zdaniem pani, boli mnie serce, jak to mówię. – postukał paznokciem w blat, ponownie wlepiając w nią spojrzenie niebieskich oczu. – Łączy nas jedynie szlachecka krew, wybacz, ale nie widzę innych podobieństw. – zakończył, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że są tylko członkami arystokracji, że w ich przeszłości nie wydarzyło się nic, co mogłoby ich połączyć. Nie mają ze sobą niż wspólnego. Owszem, to nie jej wina, że tak się potoczyło w jej życiu, jednak umysł Bastiana, od lat zaprogramowany na czystość krwi i życie w zgodzie z pewnymi prawami nie dopuszczał żadnej innej myśli, ona sama wiedziała, że teraz musi liczyć się z takimi spojrzeniami. I przytykami.
- Och, widzę pani, że jesteś dobrze poinformowana. – zaśmiał się lekko, chociaż w jego oczach pojawił się lud. Doskonale wiedział, że poprzednia polityka jego rodu była nader nieprzychylna, jednak teraz wszystko się zmieni, on już się o to postara. – Mój ród zbłądził, jednak teraz, dzięki lady Morganie wszystko jest takie, jakie być powinno. Jesteśmy i pozostaniemy kimś, sama zapewne się o tym przekonasz. – pod koniec jego wywodu kelner przyniósł mu zamówioną herbatę. Pozwolił sobie na krótką chwilę ciszy, upijając łyk gorącego napoju, zerkając jednak znad filiżanki na kobietę, jakby chciał przewidzieć jej kolejny ruch. Była dobra, znała zasady gier dworskich, doskonale sobie z nim radziła, wątpliwe jednak jest, by wygrała to starcie. Nie z kimś, dla którego słowa to za równo pancerz jak i broń, nie z kimś kto potrafi manipulować odkąd nauczył się chodzić. Wiedział, ze reszta arystokracji nie zapomni o tym, jaką politykę wyznawali Selwynowie, jednak już sam Bastian postara się o to, by inaczej ich postrzegali.
- Winszuję, pani. Mam nadzieję, że potomek sprawia ci wiele radości. – dzieci z arystokratycznych rodzin mają jak pączki w maśle. Ta informacja była jednak dla niego nowością, nie omieszkał jednak uśmiechnąć się dosyć paskudnie, jakby tym uśmiechem chciał jej zakomunikować, że popełniła kolejny błąd. – Zasmucę cię pani, ale nic takiego nie miało ostatnimi czasy miejsca. Jednakże niespecjalnie mnie to smuci, przyjdzie na mnie pora. - powiedział gładko, bez jakichkolwiek emocji w głosie, bo naprawdę mu to nie przeszkadzało. Nie uważał mariażu za coś ważnego, w tej jednak chwili pozostaje wolny jak ptak i może skupiać się na ważniejszych kwestiach. Wiedział, że i tak czy siak małżeństwo go nie ominie, niemniej, nie przykładał do tego wagi. – Wiedz jednak pani, że gdy do tego dojdzie, odpowiedni ludzie będą poinformowani. – dokończył, jakby tym samym oświadczał, że nie splami honoru jak to zrobił jej mąż.
Turn me on take me for a hard ride
Burn me out leave me on the otherside
Burn me out leave me on the otherside
Bastian Selwyn
Zawód : Lord, krytyk teatralny i scenarzysta
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Lick the blood off my hands little demon girl
Lick the blood off my hands little darling
Lick the blood off my hands little darling
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rumieńce na policzkach Isabelle stały się jeszcze czerwieńsze, a krew zawrzała w młodej lady. Bastian miał rację - była wojownicza, choć sama tego o sobie nie wiedziała. Nie zamierzała dać się upokarzać, nie jemu i nie w taki sposób - czuła się osaczona, a sposób, w jaki się do niej dosiadł wydawał się jej prymitywny i okrutny. W dodatku... czy jej się wydawało, czy dostrzegała w jego lodowatych oczach mieszankę rozbawienia i, być może, uznania? Czy to dla niego tylko gra? Jeśli tak, to musiała ją podjąć, co już nieświadomie uczyniła. Była tylko ciekawa, czy lord Selwyn byłby równie pewny siebie na Sabacie, w obecności jej ojca i nestora.
-Ma lord rację. - odparła słodko. Nie byli do siebie podobni. -Moja rodzina trzyma się swoich poglądów od wieków, więc mogę sobie wyobrażać, jak to jest nawigować taką zmianę. - wypomniała z udawanym współczuciem. -Z całego serca życzę lordowi powodzenia, w dzisiejszym świecie tak łatwo w końcu powiedzieć o dwa słowa za dużo, jak... lord Alexander, tak się nazywał? - w jej oczach zamigotały iskierki rozbawienia, gdy przypomniała Bastianowi, że nie tylko jej mąż okrył się hańbą w Stonehenge. -Cieszę się, że jest lord równie rozsądny jak lady Morgana. Może nasze poprzednie spotkanie potoczyłoby się inaczej, gdym wtedy to wiedziała? - dodała, a postronny obserwator mógłby pomyśleć, że zwraca się do szlachcica z uznaniem i przeprasza go za tamtego kosza. W istocie nie zmieniła jednak zdania o samym Bastianie - wtedy nie spodobał się jej on, a poglądy jego rodziny były tylko pretekstem. Była sobie wdzięczna za posłuchanie własnej intuicji, bo lord Selwyn pozostawał antypatyczny i wyniosły, a ona nie wyobrażała sobie przebywać regularnie w towarzystwie kogoś takiego. We własnym mężu ujęło ją dobre serce... zbyt dobre, bo Percy porzucił Bellę w imię wyższych ideałów, czego nie mogła mu wybaczyć. W sercu kłuła ją za to nieprzyjemna zazdrość, gdy myślała o zaręczynach siostry Bastiena, o których dowiedziała się z zimowych plotek. Nie wspomniała o Isabelli Selwyn, bo mogła jej tylko powinszować. Choć Selwynowie dopiero co zmienili poglądy polityczne, to lady z ich rodu już miała trafić do jednej z najznamienitszych angielskich rodzin. A jeśli Mathieu jest choć w połowie tak czarujący i odpowiedzialny jak Tristan, to czeka ją wygodne i szczęśliwe życie.
Belle chciałaby być na jej miejscu.
-Dziękuję. - uprzejmie skwitowała słowa o potomku, wdzięczna, że Bastien nie śmiał naigrywać się z jej dziecka. Nie było przecież potomkiem szlachty, dziedzicząc hańbę po swoim ojcu. Jej syn zostanie wychowany pod protekcją Carrowów, ale jako bękart o plebejskim nazwisku.
-Życzę zatem wielu miłych chwil na rynku matrymonialnym. Jestem pewna, że wiele lady ucieszy się z pańskich zalotów i pańskiego towarzystwa.
Ale nie ja. Zaloty odrzuciła dawno temu, a towarzystwo nie cieszyło jej wcale.
-Ma lord rację. - odparła słodko. Nie byli do siebie podobni. -Moja rodzina trzyma się swoich poglądów od wieków, więc mogę sobie wyobrażać, jak to jest nawigować taką zmianę. - wypomniała z udawanym współczuciem. -Z całego serca życzę lordowi powodzenia, w dzisiejszym świecie tak łatwo w końcu powiedzieć o dwa słowa za dużo, jak... lord Alexander, tak się nazywał? - w jej oczach zamigotały iskierki rozbawienia, gdy przypomniała Bastianowi, że nie tylko jej mąż okrył się hańbą w Stonehenge. -Cieszę się, że jest lord równie rozsądny jak lady Morgana. Może nasze poprzednie spotkanie potoczyłoby się inaczej, gdym wtedy to wiedziała? - dodała, a postronny obserwator mógłby pomyśleć, że zwraca się do szlachcica z uznaniem i przeprasza go za tamtego kosza. W istocie nie zmieniła jednak zdania o samym Bastianie - wtedy nie spodobał się jej on, a poglądy jego rodziny były tylko pretekstem. Była sobie wdzięczna za posłuchanie własnej intuicji, bo lord Selwyn pozostawał antypatyczny i wyniosły, a ona nie wyobrażała sobie przebywać regularnie w towarzystwie kogoś takiego. We własnym mężu ujęło ją dobre serce... zbyt dobre, bo Percy porzucił Bellę w imię wyższych ideałów, czego nie mogła mu wybaczyć. W sercu kłuła ją za to nieprzyjemna zazdrość, gdy myślała o zaręczynach siostry Bastiena, o których dowiedziała się z zimowych plotek. Nie wspomniała o Isabelli Selwyn, bo mogła jej tylko powinszować. Choć Selwynowie dopiero co zmienili poglądy polityczne, to lady z ich rodu już miała trafić do jednej z najznamienitszych angielskich rodzin. A jeśli Mathieu jest choć w połowie tak czarujący i odpowiedzialny jak Tristan, to czeka ją wygodne i szczęśliwe życie.
Belle chciałaby być na jej miejscu.
-Dziękuję. - uprzejmie skwitowała słowa o potomku, wdzięczna, że Bastien nie śmiał naigrywać się z jej dziecka. Nie było przecież potomkiem szlachty, dziedzicząc hańbę po swoim ojcu. Jej syn zostanie wychowany pod protekcją Carrowów, ale jako bękart o plebejskim nazwisku.
-Życzę zatem wielu miłych chwil na rynku matrymonialnym. Jestem pewna, że wiele lady ucieszy się z pańskich zalotów i pańskiego towarzystwa.
Ale nie ja. Zaloty odrzuciła dawno temu, a towarzystwo nie cieszyło jej wcale.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
| 28.08
Niegdyś nie gustowała w tego typu miejscach, choć zapewne było to spowodowane po prostu poczuciem niższości wobec czarodziejów o lepszym statusie krwi, przez których nie była mile widziana w najbliższym otoczeniu. Jednak teraz sama cieszyła się już w pełni legalnym i oficjalnym statusem czystej krwi, więc lokale tylko dla czystokrwistych, które już nie kryły się ze swoimi preferencjami odnośnie pochodzenia klientów, stały przed nią otworem. A ona pokazywała się w nich co jakiś czas, bo przecież nie musiała bywać tylko w spelunach pokroju Białej Wywerny czy Parszywego Pasażera. W obecnych czasach mogła załatwiać interesy w różnych miejscach, zwłaszcza odkąd zaczęła współpracować ze sklepem Burke’ów, i niekiedy o złamanie lub nałożenie klątwy prosili ją czarodzieje z szanowanych, konserwatywnych rodzin, a nie głównie nokturnowy lub portowy element, jak było w jej początkach, kiedy dopiero walczyła o zdobycie reputacji i pierwszych kontaktów.
Ale nie zawsze kierowały nią wyłącznie interesy. Czasami, choć sporadycznie, zdarzyło jej się pojawić gdzieś wyłącznie rekreacyjnie, lub… towarzysko. Tak jak dzisiaj, kiedy miała się spotkać z dawno nie widzianą znajomą jeszcze z lat dziecięcych i szkolnych.
Pierwszym wspólnym mianownikiem, który splótł ścieżki jej i Forsythii, była przyjaźń ich ojców. Obaj konserwatywni, obaj z dobrych, czystokrwistych rodzin i obaj mający córki w podobnym wieku. Siłą rzeczy zdarzało im się spędzać czas, kiedy ich ojcowie załatwiali swoje sprawy. Obie trochę odstawały od ich wyobrażeń, choć Forsythia przynajmniej nigdy nie miała wątpliwości co do czystości swojej krwi, i tego Lyanna zawsze jej zazdrościła. Bo zawsze czuła się gorsza i większość krewnych oraz rówieśników z rodzin o podobnym do Zabinich statusie tak ją postrzegała. Jako wybrakowaną, z niewybaczalną skazą. Gorszą. Nieczystą. A im była starsza, tym bardziej to odczuwała i tak naprawdę nigdy nie znalazła przyjaciół, bo kto chciałby nazwać przyjaciółką czarownicę ledwie półkrwi? Musiała nauczyć się żyć bez przyjaciół, jako samotna, niezależna jednostka.
Ale teraz nie musiała już przed nikim stawać jako mieszaniec z kompleksem niższości. Stawała przed ludźmi jako czarownica czystej krwi, z dumnie uniesioną głową, pewna swej ponadprzeciętnej urody oraz zdolności, jakich niejeden mógłby jej pozazdrościć.
Mimo to poczuła pewne ukłucie niepokoju, wchodząc do Zacisza Kirke, ale skoro nie zmieniła się w świnię, to chyba był to wystarczający dowód, że jej krew była czysta, a ona sama nie była już elementem niepożądanym w nowym, lepszym świecie, w którym czysta krew miała grać pierwsze skrzypce i czerpać pełnymi garściami z przywilejów.
Musiała przyznać, że całkiem ładnie urządzono to miejsce po tym, jak będącą tu niegdyś sprzyjającą szlamom cukiernię zniszczyli inni rycerze Walpurgii, o czym większość społeczeństwa nie wiedziała. Tradycyjnie była ubrana na czarno, dość elegancko, bo w końcu nie musiała dzisiaj łamać klątw ani wyruszać na żadną wyprawę, gdzie można się pobrudzić. Nie planowała też na razie wypadu na Nokturn ani do dzielnicy portowej, więc jej wygląd jak najbardziej wpasowywał się w to, jak powinna nosić się czarownica krwi czystej. Była piękna, a w wieku dwudziestu sześciu lat zaczęła bardziej dbać o swą urodę, by zachować ją jak najdłużej, i dla jej pielęgnacji posunęła się miesiąc temu do czynu, który można by uznać za okrutny – wykąpała się w krwi młodych dziewcząt, które wcześniej pomogła schwytać i zabić, i nie czuła z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.
Usiadła przy jednym ze stolików na uboczu, sprzyjających cichej i poufnej rozmowie, i tam czekała na dawną znajomą. Forsythii również nie brakowało urody, to musiała w duchu przyznać, kiedy ją ujrzała.
Normalne młode kobiety zapewne okazałyby w takim momencie bardziej wylewne uczucia, ale żadne powitalne całusy, przytulanie czy słodkie słówka nie leżały w naturze powściągliwej Lyanny. Choć w dzieciństwie była bardziej otwartą osobą, im była starsza, tym bardziej stawała się wycofana i więcej emocji przeżywała w środku, nie okazując ich na zewnątrz.
- Miło cię ujrzeć po latach – powiedziała tylko, a kącik jej ust uniósł się lekko w górę, choć wciąż siedziała dumnie wyprostowana, z gracją przygładzając materiał czarnej sukni. Wyglądała jakby nosiła wieczną żałobę, ale jej upodobanie do czerni nie miało z nią nic wspólnego. Po zmarłym przeszło rok temu ojcu nigdy nie uroniła ani jednej łzy. – Świat wciąż się zmienia, mniemam, że i twoje życie ulegało zmianom odkąd nasze drogi się rozeszły. Bo moje się zmieniło, czego świadectwem jest choćby to, że mogę bywać w lokalach dla czystokrwistych – dodała, choć o swojej krwi wspomniała już Forsythii poprzednio, gdy się spotkały, choć wówczas nie miały czasu na dłuższą rozmowę. Na tą mógł przyjść czas właśnie dziś, gdy na żadną nie czekały pilne zawodowe sprawy.
Niegdyś nie gustowała w tego typu miejscach, choć zapewne było to spowodowane po prostu poczuciem niższości wobec czarodziejów o lepszym statusie krwi, przez których nie była mile widziana w najbliższym otoczeniu. Jednak teraz sama cieszyła się już w pełni legalnym i oficjalnym statusem czystej krwi, więc lokale tylko dla czystokrwistych, które już nie kryły się ze swoimi preferencjami odnośnie pochodzenia klientów, stały przed nią otworem. A ona pokazywała się w nich co jakiś czas, bo przecież nie musiała bywać tylko w spelunach pokroju Białej Wywerny czy Parszywego Pasażera. W obecnych czasach mogła załatwiać interesy w różnych miejscach, zwłaszcza odkąd zaczęła współpracować ze sklepem Burke’ów, i niekiedy o złamanie lub nałożenie klątwy prosili ją czarodzieje z szanowanych, konserwatywnych rodzin, a nie głównie nokturnowy lub portowy element, jak było w jej początkach, kiedy dopiero walczyła o zdobycie reputacji i pierwszych kontaktów.
Ale nie zawsze kierowały nią wyłącznie interesy. Czasami, choć sporadycznie, zdarzyło jej się pojawić gdzieś wyłącznie rekreacyjnie, lub… towarzysko. Tak jak dzisiaj, kiedy miała się spotkać z dawno nie widzianą znajomą jeszcze z lat dziecięcych i szkolnych.
Pierwszym wspólnym mianownikiem, który splótł ścieżki jej i Forsythii, była przyjaźń ich ojców. Obaj konserwatywni, obaj z dobrych, czystokrwistych rodzin i obaj mający córki w podobnym wieku. Siłą rzeczy zdarzało im się spędzać czas, kiedy ich ojcowie załatwiali swoje sprawy. Obie trochę odstawały od ich wyobrażeń, choć Forsythia przynajmniej nigdy nie miała wątpliwości co do czystości swojej krwi, i tego Lyanna zawsze jej zazdrościła. Bo zawsze czuła się gorsza i większość krewnych oraz rówieśników z rodzin o podobnym do Zabinich statusie tak ją postrzegała. Jako wybrakowaną, z niewybaczalną skazą. Gorszą. Nieczystą. A im była starsza, tym bardziej to odczuwała i tak naprawdę nigdy nie znalazła przyjaciół, bo kto chciałby nazwać przyjaciółką czarownicę ledwie półkrwi? Musiała nauczyć się żyć bez przyjaciół, jako samotna, niezależna jednostka.
Ale teraz nie musiała już przed nikim stawać jako mieszaniec z kompleksem niższości. Stawała przed ludźmi jako czarownica czystej krwi, z dumnie uniesioną głową, pewna swej ponadprzeciętnej urody oraz zdolności, jakich niejeden mógłby jej pozazdrościć.
Mimo to poczuła pewne ukłucie niepokoju, wchodząc do Zacisza Kirke, ale skoro nie zmieniła się w świnię, to chyba był to wystarczający dowód, że jej krew była czysta, a ona sama nie była już elementem niepożądanym w nowym, lepszym świecie, w którym czysta krew miała grać pierwsze skrzypce i czerpać pełnymi garściami z przywilejów.
Musiała przyznać, że całkiem ładnie urządzono to miejsce po tym, jak będącą tu niegdyś sprzyjającą szlamom cukiernię zniszczyli inni rycerze Walpurgii, o czym większość społeczeństwa nie wiedziała. Tradycyjnie była ubrana na czarno, dość elegancko, bo w końcu nie musiała dzisiaj łamać klątw ani wyruszać na żadną wyprawę, gdzie można się pobrudzić. Nie planowała też na razie wypadu na Nokturn ani do dzielnicy portowej, więc jej wygląd jak najbardziej wpasowywał się w to, jak powinna nosić się czarownica krwi czystej. Była piękna, a w wieku dwudziestu sześciu lat zaczęła bardziej dbać o swą urodę, by zachować ją jak najdłużej, i dla jej pielęgnacji posunęła się miesiąc temu do czynu, który można by uznać za okrutny – wykąpała się w krwi młodych dziewcząt, które wcześniej pomogła schwytać i zabić, i nie czuła z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.
Usiadła przy jednym ze stolików na uboczu, sprzyjających cichej i poufnej rozmowie, i tam czekała na dawną znajomą. Forsythii również nie brakowało urody, to musiała w duchu przyznać, kiedy ją ujrzała.
Normalne młode kobiety zapewne okazałyby w takim momencie bardziej wylewne uczucia, ale żadne powitalne całusy, przytulanie czy słodkie słówka nie leżały w naturze powściągliwej Lyanny. Choć w dzieciństwie była bardziej otwartą osobą, im była starsza, tym bardziej stawała się wycofana i więcej emocji przeżywała w środku, nie okazując ich na zewnątrz.
- Miło cię ujrzeć po latach – powiedziała tylko, a kącik jej ust uniósł się lekko w górę, choć wciąż siedziała dumnie wyprostowana, z gracją przygładzając materiał czarnej sukni. Wyglądała jakby nosiła wieczną żałobę, ale jej upodobanie do czerni nie miało z nią nic wspólnego. Po zmarłym przeszło rok temu ojcu nigdy nie uroniła ani jednej łzy. – Świat wciąż się zmienia, mniemam, że i twoje życie ulegało zmianom odkąd nasze drogi się rozeszły. Bo moje się zmieniło, czego świadectwem jest choćby to, że mogę bywać w lokalach dla czystokrwistych – dodała, choć o swojej krwi wspomniała już Forsythii poprzednio, gdy się spotkały, choć wówczas nie miały czasu na dłuższą rozmowę. Na tą mógł przyjść czas właśnie dziś, gdy na żadną nie czekały pilne zawodowe sprawy.
Nie mogła już patrzeć na czerń, a wszystkie ubrania skąpane w tym bezdennym, pochłaniającym światło kolorze zamknęła w osobnym kufrze, odsuwając od siebie wspomnienia traktujące o śmierci brata. Jednak nie chodziło o to, aby tego nie pamiętać – wprost przeciwnie, to pamięć o nim w jakiś sposób napędzała ją do dalszej pracy, dalszego funkcjonowania, przeżycia kolejnych dni w tym coraz bardziej oszalałym świecie. Ostatnie wydarzenia wciąż penetrowały jej myśli, choć usilnie starała się odsuwać je od siebie, w miarę możliwości delikatnie i bez większych uszczerbków na własnej reputacji, gdy współpracownicy dopytywali się, co o tym wszystkim sądzi. Najpewniej, gdyby miała wyrazić w obecnej chwili swoją prawdziwą i najszczerszą opinię, zostałaby wrogiem publicznym numer jeden, ściągając na siebie nienawiść każdej ze strony konfliktu. Był to również jeden z wielu powodów, które wywoływały w jej żołądku ścisk na myśl o spotkaniu z dawną znajomą. Doskonale znała przekonania panny Zabini, wielokrotnie odznaczającej się umiłowaniem dla konserwatywnych poglądów. I choć chciała udawać przed samą sobą, że nie przyjdzie jej o tym rozmawiać, tak wiara w to była równie silna co domek z kart, któremu wystarczył najmniejszy wstrząs, aby runął w osobistej rozpaczy. Forsythia nigdy nie uważała się za lepszą czarownicę od innych z powodu statusu swojej krwi, a przynajmniej nie sądziła tak, będąc szczerą. Udawanie przy innych stanowiło coś zupełnie innego, natomiast po prawdzie, dla niej o wartości danej osoby stanowiło jej osobiste „ja”, pasje i to, co miała do powiedzenia. Wielokrotnie miała styczność z czystokrwistymi gburami, którzy swoim chamstwem sięgali poziomu poniżej dna. Zaś innym razem spotykała wyjątkowo inteligentnych i pełnych pasji mugolaków. Oczywiście, zdarzały się też odwrotne przypadki, ale dla niej świadczyło to tylko o jednym – to nie krew determinowała człowieka. Takie myślenie przysporzyło w jej życiu nazbyt wielu kłopotów, o których wolałaby nie pamiętać… Łatwiej było kłamać. W kłamstwach żyła i na kłamstwach opierała się jej rodzina. Wzdrygnęła się na tę myśl, spoglądając ku swojemu odbiciu w witrynie. Prosta i gładka suknia w kolorze błękitu pruskiego nie wybijała się szczególnie na tle innych. Skromna, schludna i elegancka, zupełnie jak gdyby panna Crabbe, wyszła właśnie z obrad w Ministerstwie. Właściwie, tak po części było. Na spotkanie przybyła prosto z pracy, a pod jej ręką znajdowała się torebka, w której posiadała jeszcze papiery, które winna dostarczyć w dniu jutrzejszym do ogrodu magizoologicznego. Poprawiła swą fryzurę w odbiciu szyby, a potem przekroczyła próg lokalu, poszukując wzrokiem znajomej twarzy. Chwilę zajęło jej prześledzenie każdej sylwetki w dokładniejszy sposób; poznanie panny Zabini mogło nie należeć do najłatwiejszych. Na szczęście dostrzegła ją prędzej, niż sądziła, toteż przybrała w miarę neutralny wyraz twarzy i skierowała się do celu.
- Dzień dobry, Lyanno – przywitała się z lekkim zafascynowaniem w oczach. Niezaprzeczalnie jej dzisiejsza towarzyszka, wyglądała zjawiskowo. Czerń okalająca szczupłą sylwetkę dodawała starszej z kobiet powagi, swoistej dostojności. – Dziękuję, ciebie też wspaniale widzieć. Wyglądasz przepięknie – skomentowała, lecz nie okazywała wylewności, pamiętała powściągliwość panny Zabini i nie sądziła, aby cokolwiek mogłoby się zmienić w tej kwestii, poza większym rygorem względem kontaktów interpersonalnych. Zajęła miejsce na wygodnym fotelu, a cień uśmiechu przemknął po jej twarzy, gdy analizowała urodę Lyanny. Nie uważała, aby wyglądała na czarownicę czystej krwi, przywodziła jej raczej na myśl szlachcianki, które tak intensywnie pielęgnowały swą prezencję. Dziękowała Merlinowi, że ona nie miała na sobie narzuconego takiego kagańca jak te biedne damy. Niemniej jednak doceniała elegancję znajomej, niestety jej słowa zbiły ją nieco z tropu. Absolutnie nie spodziewała się takiego rozpoczęcia rozmowy, zupełnie jakby jeden z jej gorszych scenariuszy postanowił się ziścić; czystość krwi jako główny temat rozmowy, wybornie. – Ach… tak, wiele się wydarzyło. Nadal nie opowiedziałaś mi, jak do tego doszło – zauważyła, od razu przechodząc w rolę słuchacza, a jej wzrok błądził po twarzy panny Zabini, jakby próbował doszukać się bardziej ludzkiego pierwiastka, tej wyidealizowanej kreacji jak się przed nią jawiła.
- Dzień dobry, Lyanno – przywitała się z lekkim zafascynowaniem w oczach. Niezaprzeczalnie jej dzisiejsza towarzyszka, wyglądała zjawiskowo. Czerń okalająca szczupłą sylwetkę dodawała starszej z kobiet powagi, swoistej dostojności. – Dziękuję, ciebie też wspaniale widzieć. Wyglądasz przepięknie – skomentowała, lecz nie okazywała wylewności, pamiętała powściągliwość panny Zabini i nie sądziła, aby cokolwiek mogłoby się zmienić w tej kwestii, poza większym rygorem względem kontaktów interpersonalnych. Zajęła miejsce na wygodnym fotelu, a cień uśmiechu przemknął po jej twarzy, gdy analizowała urodę Lyanny. Nie uważała, aby wyglądała na czarownicę czystej krwi, przywodziła jej raczej na myśl szlachcianki, które tak intensywnie pielęgnowały swą prezencję. Dziękowała Merlinowi, że ona nie miała na sobie narzuconego takiego kagańca jak te biedne damy. Niemniej jednak doceniała elegancję znajomej, niestety jej słowa zbiły ją nieco z tropu. Absolutnie nie spodziewała się takiego rozpoczęcia rozmowy, zupełnie jakby jeden z jej gorszych scenariuszy postanowił się ziścić; czystość krwi jako główny temat rozmowy, wybornie. – Ach… tak, wiele się wydarzyło. Nadal nie opowiedziałaś mi, jak do tego doszło – zauważyła, od razu przechodząc w rolę słuchacza, a jej wzrok błądził po twarzy panny Zabini, jakby próbował doszukać się bardziej ludzkiego pierwiastka, tej wyidealizowanej kreacji jak się przed nią jawiła.
Lyanna kochała czerń od dawien dawna, jeszcze od czasów szkolnych. Rzadko zdarzało jej się nosić inne kolory, a jeśli już to robiła, wybierała ciemne odcienie zieleni i granatu i nie wyobrażała sobie siebie w czymś jasnym. W ciągu ostatnich paru lat poczyniła odstępstwo tylko raz – gdy w ostatniego sylwestra została zaproszona na szlachecki sabat i musiała zadbać o przebranie zgodne z instrukcją gospodyni. Ciemne kolory dodawały jej powagi i dostojności, a chciała wyglądać poważnie. Jak osoba, z którą należało się liczyć. Zawsze pragnęła być kimś, z kim trzeba było się liczyć.
Jeśli chodzi o poglądy, była tym, czym stworzyło ją konserwatywne wychowanie. To, że spędziła większość życia myśląc, że jest półkrwi, sprawiło, że musiała starać się podwójnie, żeby nikt nie zwątpił w wyznawane przez nią wartości i nie uznał jej za miłośnika brudu. Poza tym naprawdę zawsze wierzyła w wyższość czystej krwi i to, że sama okazała się ją mieć, doskonale pasowało do tego, że przecież zawsze czuła się kimś lepszym od czarodziejów półkrwi, nie wspominając o mugolakach. Była zdolniejsza i piękniejsza, lepsza w każdym calu, i bardzo jej się to uczucie podobało. Nigdy więcej nie musiała być już kimś gorszym.
Tak dawno jednak nie widziała się z Forsythią, że nie mogła wiedzieć, kim dokładnie stała się towarzyszka dziecięcych zabaw i w co wierzyła. Tak samo Forsythia nie wiedziała wielu rzeczy o Lyannie. Nie miała skąd wiedzieć, że Zabini została czarnoksiężniczką i nakładała klątwy, że należała do Rycerzy Walpurgii, że miała już na koncie pierwsze morderstwo i że kąpała się w krwi niewinnych. Dosłownie. Ciekawe, czy spotkałaby się z nią tak chętnie, gdyby wiedziała, jak daleko Lyanna zabrnęła na ścieżce zła i że dawno przestała być nieszkodliwą, choć bardzo ambitną outsiderką, którą była w Hogwarcie?
Czekając na spotkanie z nią Lyanna mogła tylko mieć nadzieję, że Forsythia pozostaje wierna wartościom swej rodziny i że nie skalała się popieraniem Zakonu Feniksa i innych szlamolubów. Dopóki jednak nie popierała jawnie przeciwnej strony barykady i nie stała się zdrajczynią krwi, mogła czuć się przy Lyannie spokojnie i bezpiecznie. Nie zamierzała jej przecież zmuszać siłą do wstępowania do rycerzy. Nie wszyscy czarodzieje czystej krwi musieli czynnie uczestniczyć w walce o lepszy świat, choć wielu prędzej czy później zrozumie, że była ona konieczna, jeśli nie chcieli pozwolić, by mugole i szlamy ich zdusili swą liczebnością. Wystarczające było po prostu poparcie czystej części społeczeństwa dla ich działań, zadbanie o jedność czarodziejskiego świata i o to, by czysta krew oraz tradycje przetrwały kolejne wieki.
Bardzo możliwe, że Lyanna była nawet piękniejsza od niejednej szlachcianki, choć cieszyła się, że nie jest jedną z nich i że nie pętają jej ograniczenia nakładane na kobiety z wysokich rodów. Ceniła sobie swoją autonomię i nie chciałaby być tylko męską ozdobą przeznaczoną do zadowalania męża i rodzenia mu dzieci. Jej uroda nie miała służyć zdobywaniu męskich serc (nie potrzebowała i nie chciała męża), a jej własnemu zadowoleniu. Choć oczywiście nie zawsze prezentowała się światu w tak eleganckim wydaniu, wyprawy za artefaktami wymagały wygodnego i praktycznego ubioru. Dziś jednak nie była łamaczką klątw ani poszukiwaczką artefaktów, a elegancką kobietą czystej krwi spotykającą po latach dawną znajomą z przeszłości w lokalu tylko dla czystokrwistych. Napomknęła o tym fakcie, gdyż wciąż napełniało ją dumą to, że mogła już w takich miejscach bywać. Że mogła stać ponad szarą masą zwykłych czarodziejów półkrwi, z którymi przez lata mylnie ją zrównywano. Przez skalany status nie mogła znaleźć przyjaciół, była wzgardzona przez własną rodzinę, porzucił ją też jedyny mężczyzna, którego kiedykolwiek kochała, a który nie chciał wiązać się z czarownicą półkrwi i potraktował ją dokładnie tak, jak niegdyś jej ojciec potraktował jej matkę, kiedy tylko ktoś powiedział mu, że nie była czystej krwi.
Na szczęście półkrew była już przeszłością.
- To dość zaskakująca historia, to prawda. Porządkując biurko ojca na krótko przed rocznicą jego śmierci odnalazłam dokumenty po francusku, w których zrozumiałam tylko dwa słowa: imię i nazwisko mojej matki, i korzystając z pomocy znajomego, który je dla mnie przetłumaczył, odkryłam prawdę o jej pochodzeniu i o tym, że była z urodzenia czarownicą czystej krwi, której mylnie przypisano status półkrwi po jej adopcyjnych rodzicach – wyjaśniła pokrótce, wspominając tamten wspaniały dzień. Tym, kto pomógł jej w odkryciu zawartości dokumentów, był nie kto inny jak krewny Forsythii, Alphard Black. To dzięki niemu mogła poznać wspaniały sekret i zalegalizować swój status. Mogła też zacząć przebaczać swojej matce, kiedy już zrozumiała, że wcale nie była ona brudaską półkrwi, a pechową ofiarą urzędniczego błędu sprzed lat. Jej dawne akta zostały wysłane do ojca Lyanny, ale kilka dni po ich otrzymaniu zginął, nie zdążywszy przekazać córce wieści, i prawdę odkryła sama, przez zupełny przypadek. – W Ministerstwie Magii już zalegalizowałam swój status. Zakompleksiona Lyanna półkrwi należy do przeszłości, a nowa Lyanna może pojawiać się gdzie zechce i miejsca takie jak to nie są już dla niej niedostępne – dodała, uśmiechając się nieco szerzej, z nieskrywaną dumą. Obie były sobie teraz równe, więc Zabini nie musiała już pannie Crabbe niczego zazdrościć, tak jak kiedyś. – Nadal zajmujesz się magicznymi stworzeniami? Pracujesz dla ministerstwa czy postanowiłaś działać na własną rękę? – zapytała, ciekawa czy Forsythia pozostawała wierna swej dawnej pasji, tak jak Lyanna była wierna pasji do run i klątw. Choć sama Zabini zasadniczo sprzeniewierzyła się zasadom wpajanym na kursie klątwołamaczy i nie tylko klątwy łamała, ale i nakładała. Ale o tym nie każdy wiedział, bo nie chwaliła się wszem i wobec. I od lat nie pracowała już dla ministerstwa. Zapytanie o pracę wydawało się tematem dość neutralnym, dobrym na początek rozmowy.
Jeśli chodzi o poglądy, była tym, czym stworzyło ją konserwatywne wychowanie. To, że spędziła większość życia myśląc, że jest półkrwi, sprawiło, że musiała starać się podwójnie, żeby nikt nie zwątpił w wyznawane przez nią wartości i nie uznał jej za miłośnika brudu. Poza tym naprawdę zawsze wierzyła w wyższość czystej krwi i to, że sama okazała się ją mieć, doskonale pasowało do tego, że przecież zawsze czuła się kimś lepszym od czarodziejów półkrwi, nie wspominając o mugolakach. Była zdolniejsza i piękniejsza, lepsza w każdym calu, i bardzo jej się to uczucie podobało. Nigdy więcej nie musiała być już kimś gorszym.
Tak dawno jednak nie widziała się z Forsythią, że nie mogła wiedzieć, kim dokładnie stała się towarzyszka dziecięcych zabaw i w co wierzyła. Tak samo Forsythia nie wiedziała wielu rzeczy o Lyannie. Nie miała skąd wiedzieć, że Zabini została czarnoksiężniczką i nakładała klątwy, że należała do Rycerzy Walpurgii, że miała już na koncie pierwsze morderstwo i że kąpała się w krwi niewinnych. Dosłownie. Ciekawe, czy spotkałaby się z nią tak chętnie, gdyby wiedziała, jak daleko Lyanna zabrnęła na ścieżce zła i że dawno przestała być nieszkodliwą, choć bardzo ambitną outsiderką, którą była w Hogwarcie?
Czekając na spotkanie z nią Lyanna mogła tylko mieć nadzieję, że Forsythia pozostaje wierna wartościom swej rodziny i że nie skalała się popieraniem Zakonu Feniksa i innych szlamolubów. Dopóki jednak nie popierała jawnie przeciwnej strony barykady i nie stała się zdrajczynią krwi, mogła czuć się przy Lyannie spokojnie i bezpiecznie. Nie zamierzała jej przecież zmuszać siłą do wstępowania do rycerzy. Nie wszyscy czarodzieje czystej krwi musieli czynnie uczestniczyć w walce o lepszy świat, choć wielu prędzej czy później zrozumie, że była ona konieczna, jeśli nie chcieli pozwolić, by mugole i szlamy ich zdusili swą liczebnością. Wystarczające było po prostu poparcie czystej części społeczeństwa dla ich działań, zadbanie o jedność czarodziejskiego świata i o to, by czysta krew oraz tradycje przetrwały kolejne wieki.
Bardzo możliwe, że Lyanna była nawet piękniejsza od niejednej szlachcianki, choć cieszyła się, że nie jest jedną z nich i że nie pętają jej ograniczenia nakładane na kobiety z wysokich rodów. Ceniła sobie swoją autonomię i nie chciałaby być tylko męską ozdobą przeznaczoną do zadowalania męża i rodzenia mu dzieci. Jej uroda nie miała służyć zdobywaniu męskich serc (nie potrzebowała i nie chciała męża), a jej własnemu zadowoleniu. Choć oczywiście nie zawsze prezentowała się światu w tak eleganckim wydaniu, wyprawy za artefaktami wymagały wygodnego i praktycznego ubioru. Dziś jednak nie była łamaczką klątw ani poszukiwaczką artefaktów, a elegancką kobietą czystej krwi spotykającą po latach dawną znajomą z przeszłości w lokalu tylko dla czystokrwistych. Napomknęła o tym fakcie, gdyż wciąż napełniało ją dumą to, że mogła już w takich miejscach bywać. Że mogła stać ponad szarą masą zwykłych czarodziejów półkrwi, z którymi przez lata mylnie ją zrównywano. Przez skalany status nie mogła znaleźć przyjaciół, była wzgardzona przez własną rodzinę, porzucił ją też jedyny mężczyzna, którego kiedykolwiek kochała, a który nie chciał wiązać się z czarownicą półkrwi i potraktował ją dokładnie tak, jak niegdyś jej ojciec potraktował jej matkę, kiedy tylko ktoś powiedział mu, że nie była czystej krwi.
Na szczęście półkrew była już przeszłością.
- To dość zaskakująca historia, to prawda. Porządkując biurko ojca na krótko przed rocznicą jego śmierci odnalazłam dokumenty po francusku, w których zrozumiałam tylko dwa słowa: imię i nazwisko mojej matki, i korzystając z pomocy znajomego, który je dla mnie przetłumaczył, odkryłam prawdę o jej pochodzeniu i o tym, że była z urodzenia czarownicą czystej krwi, której mylnie przypisano status półkrwi po jej adopcyjnych rodzicach – wyjaśniła pokrótce, wspominając tamten wspaniały dzień. Tym, kto pomógł jej w odkryciu zawartości dokumentów, był nie kto inny jak krewny Forsythii, Alphard Black. To dzięki niemu mogła poznać wspaniały sekret i zalegalizować swój status. Mogła też zacząć przebaczać swojej matce, kiedy już zrozumiała, że wcale nie była ona brudaską półkrwi, a pechową ofiarą urzędniczego błędu sprzed lat. Jej dawne akta zostały wysłane do ojca Lyanny, ale kilka dni po ich otrzymaniu zginął, nie zdążywszy przekazać córce wieści, i prawdę odkryła sama, przez zupełny przypadek. – W Ministerstwie Magii już zalegalizowałam swój status. Zakompleksiona Lyanna półkrwi należy do przeszłości, a nowa Lyanna może pojawiać się gdzie zechce i miejsca takie jak to nie są już dla niej niedostępne – dodała, uśmiechając się nieco szerzej, z nieskrywaną dumą. Obie były sobie teraz równe, więc Zabini nie musiała już pannie Crabbe niczego zazdrościć, tak jak kiedyś. – Nadal zajmujesz się magicznymi stworzeniami? Pracujesz dla ministerstwa czy postanowiłaś działać na własną rękę? – zapytała, ciekawa czy Forsythia pozostawała wierna swej dawnej pasji, tak jak Lyanna była wierna pasji do run i klątw. Choć sama Zabini zasadniczo sprzeniewierzyła się zasadom wpajanym na kursie klątwołamaczy i nie tylko klątwy łamała, ale i nakładała. Ale o tym nie każdy wiedział, bo nie chwaliła się wszem i wobec. I od lat nie pracowała już dla ministerstwa. Zapytanie o pracę wydawało się tematem dość neutralnym, dobrym na początek rozmowy.
Obie dziewczęta były dla siebie wzajemnie enigmą, po tak wielu latach ich poglądy mogły ulec wielu perturbacjom, po których nie wyglądały tak samo. W przypadku Forsythii zawsze była to sinusoida, której nie mogła wyprostować do konkretnego poziomu. Wahała się, nie mogąc obrać na dłużej jednego i tego samego punktu, trwać w nim bezpiecznie lub chociaż pewnie.
Panna Crabbe nigdy nie była piętnowana przez społeczeństwo czystokrwiste, sama do niego należała, a skaza na honorze jej rodziny nie stanowiła przeszkody, aby dziewczę mogło zawierać przyjaźnie ze szlachetnymi damami i lordami. Właściwie w jej żyłach również płynęła doza tej szlachetnej krwi i choć z pewnością jej dzisiejsza towarzyszka opiewałaby ten fakt, gdyby sama była właścicielką takich korzeni, tak sama Sythia… traktowała to, jak naturalny fakt. Taki czy inny, wciąż według niej nie uprawniał jej do poczuwania się lepszą. Niemniej jednak nie mogła też narzekać, w końcu wiele ścieżek otwierało to w jej życiu. Kontakty w Ministerstwie, możliwość współpracy z tak wieloma personami dawała jej przywileje, o których inny mogli pomarzyć. Nie musiała się wiele starać, czasem ludzie sami do niej podchodzili i choć usilnie starała się wierzyć w ich chęć poznania jej jako osoby, tak rozumiała ich interesowność względem nazwiska. Przecież przez córkę było najłatwiej dotrzeć do postawionego wysoko pracownika Ministerstwa. Pozytywów i negatywów tej sytuacji było bez liku, a młoda kobieta nie potrafiła odnaleźć złotego środka dla tej sytuacji. Chciała jedno, a działo się drugie i tak w kółko, wydarzenia igrały na jej uczuciach, pragnieniach i marzeniach. Wojna, której nie chciała, zbierała coraz to surowsze żniwo, odbierając jej nie tylko przyjaciół, ale także chęci i szansę na wyjście świata z zaściankowego myślenia o kobietach.
Założyła nogę na nogę, przysłuchując się opowieści panny Zabini, zastanawiając się nad tym, dlaczego przez tak wiele lat te dokumenty nie zostały dostarczone do Anglii.
– Przepraszam, że się wtrącę. Poznałaś może tych francuskich krewnych? Czy w ogóle ktoś z tamtej rodziny pozostał? – wyrwała się nagle. Naprawdę była zaciekawiona, nie bez kozery można było wyczuć lekki entuzjazm w jej głosie. Sama bardzo mocno przeżywała okazję do podróży w kierunku kontynentu, gdzie mogła w Antwerpii odwiedzić rodzinę kilka lat temu. Właściwie bardzo tęskniła za tamtejszą architekturą, zielonymi terenami, ale również i za kulturą, panującą w tamtych regionach.
Kolejne słowa towarzyszki przyjęła neutralnie, aczkolwiek dla własnego dobra uśmiechnęła się lekko, nie chcąc okazywać Lyannie braku szacunku. Jak dla niej kompleksy kobiety były bezpodstawne, wszak była niezwykle piękną i mądrą czarownicą, której talent magiczny jasno wskazywał, że należało ją szanować. Głupcami więc byli ci, którzy jej nie doceniali, dlatego tym bardziej nie potrafiła zrozumieć tego obrzydzenia, z jakim panna Zabini piętnowała się przez lata. – Cieszy mnie twoje szczęście – ujęła słowa miękko, starając się nie przelewać w nie troski. Nadal w pamięci miała dni, w których próbowała przekonać znajomą, iż nie w krwi leży to, kim jesteś, a w duszy, słowach, oczach… Wzdrygnęła się lekko, sama przypominając sobie, jak zupełnie odwrotnymi słowami uraziła niegdyś kogoś jej bliskiego, gdy po ostrych słowach ojca, była zmuszona do wygłaszania konserwatywnych prawd.
Na pytanie przeniosła na chwilę wzrok za okno i westchnęła, zastanawiając się, od czego mogła zacząć. Na język niosło jej się wiele, mogła przecież pleść o wydarzeniach ze swojego życia niezliczone opowieści. Któż jak nie ona mógł zapewnić rozrywkę opowieścią o widłowężach w Afryce czy żmijoptakach, jakie widziała w Azji? A mimo to nie chciała o tym mówić… Nie teraz. – Tak, nadal pracuję przy nich i wciąż na zlecenie Ministerstwa – wróciła wzrokiem na Lyannę. – Wątpię, abym kiedykolwiek mogła… - zawahała się, wszak chciała nadmienić, że jej ojciec przenigdy nie pozwoliłby jej na własną działalność, bez jakiegokolwiek nadzoru. W dodatku Ministerstwo mogło ją odciągać od złego towarzystwa i otaczać jedynie tym poprawnie myślącym. – Abym zdecydowała się na własną działalność – dokończyła i uśmiechnęła się, kłamiąc. Oczywiście, że chciałaby zostać frywolnym badaczem, było to jedno z marzeń, które nieprzerwanie tliło się w jej sercu. Sama papirologia w Ministerstwie i polityka nie były złe, były częścią jej stylu życia, lecz wiele by dała, aby móc żyć tak jak w 1956 – tak beztrosko, spędzać czas w dżungli próbując zrozumieć widłowęże. Jednakże byłaby gotowa oddać to, nawet wspomnienia, aby tylko jej brat mógł znów stąpać pośród żywych. - A jak twoja kariera?
Panna Crabbe nigdy nie była piętnowana przez społeczeństwo czystokrwiste, sama do niego należała, a skaza na honorze jej rodziny nie stanowiła przeszkody, aby dziewczę mogło zawierać przyjaźnie ze szlachetnymi damami i lordami. Właściwie w jej żyłach również płynęła doza tej szlachetnej krwi i choć z pewnością jej dzisiejsza towarzyszka opiewałaby ten fakt, gdyby sama była właścicielką takich korzeni, tak sama Sythia… traktowała to, jak naturalny fakt. Taki czy inny, wciąż według niej nie uprawniał jej do poczuwania się lepszą. Niemniej jednak nie mogła też narzekać, w końcu wiele ścieżek otwierało to w jej życiu. Kontakty w Ministerstwie, możliwość współpracy z tak wieloma personami dawała jej przywileje, o których inny mogli pomarzyć. Nie musiała się wiele starać, czasem ludzie sami do niej podchodzili i choć usilnie starała się wierzyć w ich chęć poznania jej jako osoby, tak rozumiała ich interesowność względem nazwiska. Przecież przez córkę było najłatwiej dotrzeć do postawionego wysoko pracownika Ministerstwa. Pozytywów i negatywów tej sytuacji było bez liku, a młoda kobieta nie potrafiła odnaleźć złotego środka dla tej sytuacji. Chciała jedno, a działo się drugie i tak w kółko, wydarzenia igrały na jej uczuciach, pragnieniach i marzeniach. Wojna, której nie chciała, zbierała coraz to surowsze żniwo, odbierając jej nie tylko przyjaciół, ale także chęci i szansę na wyjście świata z zaściankowego myślenia o kobietach.
Założyła nogę na nogę, przysłuchując się opowieści panny Zabini, zastanawiając się nad tym, dlaczego przez tak wiele lat te dokumenty nie zostały dostarczone do Anglii.
– Przepraszam, że się wtrącę. Poznałaś może tych francuskich krewnych? Czy w ogóle ktoś z tamtej rodziny pozostał? – wyrwała się nagle. Naprawdę była zaciekawiona, nie bez kozery można było wyczuć lekki entuzjazm w jej głosie. Sama bardzo mocno przeżywała okazję do podróży w kierunku kontynentu, gdzie mogła w Antwerpii odwiedzić rodzinę kilka lat temu. Właściwie bardzo tęskniła za tamtejszą architekturą, zielonymi terenami, ale również i za kulturą, panującą w tamtych regionach.
Kolejne słowa towarzyszki przyjęła neutralnie, aczkolwiek dla własnego dobra uśmiechnęła się lekko, nie chcąc okazywać Lyannie braku szacunku. Jak dla niej kompleksy kobiety były bezpodstawne, wszak była niezwykle piękną i mądrą czarownicą, której talent magiczny jasno wskazywał, że należało ją szanować. Głupcami więc byli ci, którzy jej nie doceniali, dlatego tym bardziej nie potrafiła zrozumieć tego obrzydzenia, z jakim panna Zabini piętnowała się przez lata. – Cieszy mnie twoje szczęście – ujęła słowa miękko, starając się nie przelewać w nie troski. Nadal w pamięci miała dni, w których próbowała przekonać znajomą, iż nie w krwi leży to, kim jesteś, a w duszy, słowach, oczach… Wzdrygnęła się lekko, sama przypominając sobie, jak zupełnie odwrotnymi słowami uraziła niegdyś kogoś jej bliskiego, gdy po ostrych słowach ojca, była zmuszona do wygłaszania konserwatywnych prawd.
Na pytanie przeniosła na chwilę wzrok za okno i westchnęła, zastanawiając się, od czego mogła zacząć. Na język niosło jej się wiele, mogła przecież pleść o wydarzeniach ze swojego życia niezliczone opowieści. Któż jak nie ona mógł zapewnić rozrywkę opowieścią o widłowężach w Afryce czy żmijoptakach, jakie widziała w Azji? A mimo to nie chciała o tym mówić… Nie teraz. – Tak, nadal pracuję przy nich i wciąż na zlecenie Ministerstwa – wróciła wzrokiem na Lyannę. – Wątpię, abym kiedykolwiek mogła… - zawahała się, wszak chciała nadmienić, że jej ojciec przenigdy nie pozwoliłby jej na własną działalność, bez jakiegokolwiek nadzoru. W dodatku Ministerstwo mogło ją odciągać od złego towarzystwa i otaczać jedynie tym poprawnie myślącym. – Abym zdecydowała się na własną działalność – dokończyła i uśmiechnęła się, kłamiąc. Oczywiście, że chciałaby zostać frywolnym badaczem, było to jedno z marzeń, które nieprzerwanie tliło się w jej sercu. Sama papirologia w Ministerstwie i polityka nie były złe, były częścią jej stylu życia, lecz wiele by dała, aby móc żyć tak jak w 1956 – tak beztrosko, spędzać czas w dżungli próbując zrozumieć widłowęże. Jednakże byłaby gotowa oddać to, nawet wspomnienia, aby tylko jej brat mógł znów stąpać pośród żywych. - A jak twoja kariera?
Słodka Eea
Szybka odpowiedź