Salon
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Przestronny pokój ozdobiony kilkoma odcieniami brązu. Nieduża ilość mebli jedynie powiększa go optycznie. Przy każdej ścianie znajdują się wiklinowe pułki, na których ułożone są różne klamoty, głównie książki. W pokoju znajdują się cztery, skórzane fotele, a przy każdym z nich niewielki stoliczek. Na środku pomieszczenia znajduje się niski stolik, który zasypany jest grubymi tomiszczami oraz masywnymi stosami pergaminów. Podłogę zakrywa brązowawy dywan. Pomimo jego nieciekawego wyglądu jest bardzo przyjemny w dotyku, efekt pewnie osiągnięty za sprawą jakiegoś sprytnego zaklęcia.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tragedia, dramat czy komedia? Każdy nazwie to inaczej, a wszystko zależy jedynie od tego, z której strony spojrzy na dane wydarzenie. Z tyłu, z przodu, a może z boku, z bliska czy daleka? Satyra czy najzwyczajniejsza w świecie opera mydlana? Amodeus zwykł nazywać to inaczej... życie, ot romance macabre. Z jednej strony daje Ci coś słodkiego tylko po to, aby przywalić porządnym kopniakiem w dupsko, jak tylko się odwrócisz, a co gorsza ucieszysz. Straciłeś siostrę? Nic się nie martw! Proszę Cię bardzo, oto miłość twojego życia, ale zaraz, zaraz, przecież nie może być tak nudno, trzymaj jeszcze narzeczoną, a co się będziem opierniczać! Oczywiście, że nie dla Ciebie głuptasku, przecież tobą się nikt nie interesuje. Tak, dotarł już do tego etapu rozpaczy, gdzie próbuje obrócić swe nieszczęście w jakiś kiepski żart, który zgotował mu wszechświat. Najzwyczajniejszy gwóźdź do trumny, ale za to jaki stylowy! Ach, jakże długi! Szkoda, że jego trumna zbudowana jest z desek scenicznych. Jeszcze tylko jakiś dobry pisarz, który to wszystko opisze, publika byłaby wniebowzięta.
Ile to już użalania się nad sobą, prawie miesiąc, prawda? Kto by pomyślał, że człowiek jest w stanie przetrwać taki okres o samej whiskey i chlebie. Och, jakże ognistą krew nasz książę teraz posiadał. Wszystko za sprawą jednej decyzji, głupiej myśli. Nie mieszać się. Łudził się, że wszystko potoczy się inaczej. Był gotów zrezygnować z najlepszego przyjaciela, sądząc, iż ułatwi mu tym wybór. Odsunie się w cień, jakoś przeżyje. Jakże trafne było jego rozumowanie. Zero listów, całkowity brak kontaktu. Aż tak łatwo było o nim zapomnieć? Tylko on codziennie musiał mierzyć się z nierówną walką? Urocza nielogiczność logiki czyni z niej sztukę. Sam zdecydował się na to rozwiązanie, więc dlaczego spodziewał się czegoś zupełnie innego. Rycerza w lśniącej zbroi, pędzącego ku niemu na białym koniu. Dobrze wiedział, że Søren nie jest w stanie porzucić swojej rodziny. Nie ważne jak bardzo upierał się przy swojej nienawiści czy pogardzie. W porównaniu do Amodeusa on posiadał kogoś, kto łączył go z nimi. Nie winił go, nie miał mu tego za złe, po prostu był... rozczarowany. Nigdy mu nawet przez myśl nie przeszło, iż z taką łatwością wyrzuci go ze swojego życia.
Stukot szkła o szkło oraz kolejny jakże dobrze znany mu dźwięk, który towarzyszył przelewaniu się Ognistej. Aż dziw bierze, że nawet po takim czasie mu nie zbrzydła. Najwidoczniej tylko bez niej nie potrafił przeżyć. Skoro tyle wytrwał, to czemu by nie dłużej? Nie potrafił się doczekać tego słodkiego momentu, kiedy to uczucia wygasną. Miał już w tym doświadczenie, ileż to razy łamano mu serce? Tylko że tym razem nie mógł zastosować swojej ukochanej taktyki. Tym razem nie wydawała się właściwa. Serce za kark? Bardzo nierównomierna wymiana. Cisza. Kolejna do kolekcji, która go zawiodła. Szybki ruch ręką i już po niej, czemu tym razem nie mogło być tak łatwo? Przyglądał się roztrzaskanej butelce, która wylądowała pod drzwiami. Marne pocieszenie. Owinął się ciaśniej kocem, spoglądając ponuro na wypełnioną do połowy szklankę. Nigdzie mu się nie śpieszyło, nawet do opróżnienia jej, bo przecież oznaczałoby to, że musiałby ruszyć się z tego miejsca żeby przynieść następną.
Ile to już użalania się nad sobą, prawie miesiąc, prawda? Kto by pomyślał, że człowiek jest w stanie przetrwać taki okres o samej whiskey i chlebie. Och, jakże ognistą krew nasz książę teraz posiadał. Wszystko za sprawą jednej decyzji, głupiej myśli. Nie mieszać się. Łudził się, że wszystko potoczy się inaczej. Był gotów zrezygnować z najlepszego przyjaciela, sądząc, iż ułatwi mu tym wybór. Odsunie się w cień, jakoś przeżyje. Jakże trafne było jego rozumowanie. Zero listów, całkowity brak kontaktu. Aż tak łatwo było o nim zapomnieć? Tylko on codziennie musiał mierzyć się z nierówną walką? Urocza nielogiczność logiki czyni z niej sztukę. Sam zdecydował się na to rozwiązanie, więc dlaczego spodziewał się czegoś zupełnie innego. Rycerza w lśniącej zbroi, pędzącego ku niemu na białym koniu. Dobrze wiedział, że Søren nie jest w stanie porzucić swojej rodziny. Nie ważne jak bardzo upierał się przy swojej nienawiści czy pogardzie. W porównaniu do Amodeusa on posiadał kogoś, kto łączył go z nimi. Nie winił go, nie miał mu tego za złe, po prostu był... rozczarowany. Nigdy mu nawet przez myśl nie przeszło, iż z taką łatwością wyrzuci go ze swojego życia.
Stukot szkła o szkło oraz kolejny jakże dobrze znany mu dźwięk, który towarzyszył przelewaniu się Ognistej. Aż dziw bierze, że nawet po takim czasie mu nie zbrzydła. Najwidoczniej tylko bez niej nie potrafił przeżyć. Skoro tyle wytrwał, to czemu by nie dłużej? Nie potrafił się doczekać tego słodkiego momentu, kiedy to uczucia wygasną. Miał już w tym doświadczenie, ileż to razy łamano mu serce? Tylko że tym razem nie mógł zastosować swojej ukochanej taktyki. Tym razem nie wydawała się właściwa. Serce za kark? Bardzo nierównomierna wymiana. Cisza. Kolejna do kolekcji, która go zawiodła. Szybki ruch ręką i już po niej, czemu tym razem nie mogło być tak łatwo? Przyglądał się roztrzaskanej butelce, która wylądowała pod drzwiami. Marne pocieszenie. Owinął się ciaśniej kocem, spoglądając ponuro na wypełnioną do połowy szklankę. Nigdzie mu się nie śpieszyło, nawet do opróżnienia jej, bo przecież oznaczałoby to, że musiałby ruszyć się z tego miejsca żeby przynieść następną.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sam nie wiedział, dlaczego to robi. Owszem, wiele zachowań w jego życiu można było uznać za skłonność do masochizmu, ale w takim stopniu jak teraz. Dziś sam się obwiniał o skrajną głupotę. Po co tam szedł? Powinien siedzieć w domu z kolejną butelką Ognistej, najlepiej opróżnioną już do połowy. Tymczasem był trzeźwy, niesamowite osiągnięcie, biorąc pod uwagę stan, w jakim się niedawno znajdował. Gdyby Margaux go nie odwiedziła prawdopodobnie nie wiedziałby jeszcze o śmierci własnego ojca, prawdopodobnie nie zdołałby się pojawić na jego pogrzebie. Powinien być wdzięczny, ale nie czuł żadnego uczucia. Jak gdyby był pustą, wydrążoną skorupą. Po kolei opuszczały go wszystkie najbliższe osoby. Co prawda ojciec jako jedyny nie podjął takiej decyzji samodzielnie, ktoś za jego plecami postanowił przerwać linię życia. Mord na seniorach czterech, szlachetnych rodów nie zrobił na niego wrażeni. Na sabacie był zbyt pijany, aby to dostrzec, a później ta informacja była tylko zlepkiem nazwisk, których już nie ma. Tym bardziej senior jego rodu. To on był za to odpowiedzialny, to on nakręci tę spiralę, która od początku grudnia po dziś dzień nakręcała się coraz mocniej niszcząc wszystko na swojej drodze.
Allie nie pojawiła się na pogrzebie. Oszukiwał sam siebie do momentu rozpoczęcia się ceremonii. Niespokojnie rozglądał się po czarnym tłumie w poszukiwaniu błysku tak dobrze znanych blond włosów. Tak samo jak wtedy, sześć miesięcy temu na stypie u Slughorna. Nic z tego. Został sam ze swoją stratą, kolejnym brutalnym ciosem od losu. Żałował, że nie napił się rano, ale chciał okazać ojcu szacunek po raz ostatni. Chociaż oddalili się od siebie w ostatnim czasie to ten człowiek wciąż pozostawał jedynym rodzicem, który go wychował, którego w jakichś sposób kochał. Rzeczywistość była mu jednak nieznośnie trzeźwa i mimo potrzeby bycia w tym miejscu nie pragnął nic bardziej od możliwości ucieczki. Niestety już wpadł w sidła układu, jaki zawarł ze swoją matką, więc nie miał wyboru. Zachowywał się należycie. Miał wrażenie, że jego ponura mina odpycha wszystkich składających kondolencje, ale dziś wyjątkowo miał do tego prawo. Uciekł tak szybko jak pozwalało na to dobre wychowanie. Wracając uzupełnił zapasy Ognistej, bo planował kontynuować to, co przerwała mu Vance. Ale znalazł te przeklęte książki.
Nie był zupełnym ignorantem literatury, ale było oczywistym, że takie stare, opasłe tomiszcza nie należą do niego. Fala uczuć, która go zalała na ich widok wymusiła na nim gwałtowny siad na krześle. Miał jego obraz przed oczyma. Nie tą twarz, kiedy mówił mu, jakie zrzucono na niego jarzmo. Nie tą, kiedy po prostu go zostawił. Widział rozjaśnione zwykłym szczęściem oblicze, kiedy razem pili kawę w kuchni z samego rana, kiedy wrócił do domu cały uwalony błotem po spacerze z Quentinem, który już nie był starym butem. Ten widok bolał go jeszcze bardziej, niemal fizycznie, aż bezwiednie skulił się na krześle. Spędził na nim całą noc, bijąc się z myślami. Skoro odszedł to nie powinien go niepokoić, powinien pozwolić mu ułożyć sobie na nowo życie, bez niego. Ale tak cholernie tęsknił, tak cholernie chciał go zobaczyć, chociażby po raz ostatni. No a przecież na pewno będzie potrzebował tych książek.
Następnego dnia, gdzieś w okolicy południa znalazł się pod drzwiami dobrze znanego domu w Dolinie Godryka. Wspomnienia odwiedzania pustych czterech ścian były świeże. Nie mógł uwierzyć jak szybko wszystko się zmieniło. Naszły go wątpliwości, czy dobrze robi pojawiając się tutaj po miesiącu milczenia. Gdyby potrzebował książek to na pewno by po nie przyszedł, prawda? Już prawie odwrócił się na pięcie, żeby odejść, kiedy usłyszał donośny huk tłuczonego szkła. Bezwiednie spojrzał na swoją dłoń owiniętą bandażem. A co jeśli stało się coś gorszego? Nie darowałby sobie tego. Z drżącym serce zapukał donośnie do drzwi, po czym nie czekając na odpowiedź pchnął je i otworzył. Szkło zachrzęściło, wyminął je ostrożnie i dopiero wtedy uniósł głowę. Od razu odnalazł go wzrokiem. Zacisnął palce na książkach, ale nic nie powiedział. Jak wszyscy wiedzą nie był w tym najlepszy.
Allie nie pojawiła się na pogrzebie. Oszukiwał sam siebie do momentu rozpoczęcia się ceremonii. Niespokojnie rozglądał się po czarnym tłumie w poszukiwaniu błysku tak dobrze znanych blond włosów. Tak samo jak wtedy, sześć miesięcy temu na stypie u Slughorna. Nic z tego. Został sam ze swoją stratą, kolejnym brutalnym ciosem od losu. Żałował, że nie napił się rano, ale chciał okazać ojcu szacunek po raz ostatni. Chociaż oddalili się od siebie w ostatnim czasie to ten człowiek wciąż pozostawał jedynym rodzicem, który go wychował, którego w jakichś sposób kochał. Rzeczywistość była mu jednak nieznośnie trzeźwa i mimo potrzeby bycia w tym miejscu nie pragnął nic bardziej od możliwości ucieczki. Niestety już wpadł w sidła układu, jaki zawarł ze swoją matką, więc nie miał wyboru. Zachowywał się należycie. Miał wrażenie, że jego ponura mina odpycha wszystkich składających kondolencje, ale dziś wyjątkowo miał do tego prawo. Uciekł tak szybko jak pozwalało na to dobre wychowanie. Wracając uzupełnił zapasy Ognistej, bo planował kontynuować to, co przerwała mu Vance. Ale znalazł te przeklęte książki.
Nie był zupełnym ignorantem literatury, ale było oczywistym, że takie stare, opasłe tomiszcza nie należą do niego. Fala uczuć, która go zalała na ich widok wymusiła na nim gwałtowny siad na krześle. Miał jego obraz przed oczyma. Nie tą twarz, kiedy mówił mu, jakie zrzucono na niego jarzmo. Nie tą, kiedy po prostu go zostawił. Widział rozjaśnione zwykłym szczęściem oblicze, kiedy razem pili kawę w kuchni z samego rana, kiedy wrócił do domu cały uwalony błotem po spacerze z Quentinem, który już nie był starym butem. Ten widok bolał go jeszcze bardziej, niemal fizycznie, aż bezwiednie skulił się na krześle. Spędził na nim całą noc, bijąc się z myślami. Skoro odszedł to nie powinien go niepokoić, powinien pozwolić mu ułożyć sobie na nowo życie, bez niego. Ale tak cholernie tęsknił, tak cholernie chciał go zobaczyć, chociażby po raz ostatni. No a przecież na pewno będzie potrzebował tych książek.
Następnego dnia, gdzieś w okolicy południa znalazł się pod drzwiami dobrze znanego domu w Dolinie Godryka. Wspomnienia odwiedzania pustych czterech ścian były świeże. Nie mógł uwierzyć jak szybko wszystko się zmieniło. Naszły go wątpliwości, czy dobrze robi pojawiając się tutaj po miesiącu milczenia. Gdyby potrzebował książek to na pewno by po nie przyszedł, prawda? Już prawie odwrócił się na pięcie, żeby odejść, kiedy usłyszał donośny huk tłuczonego szkła. Bezwiednie spojrzał na swoją dłoń owiniętą bandażem. A co jeśli stało się coś gorszego? Nie darowałby sobie tego. Z drżącym serce zapukał donośnie do drzwi, po czym nie czekając na odpowiedź pchnął je i otworzył. Szkło zachrzęściło, wyminął je ostrożnie i dopiero wtedy uniósł głowę. Od razu odnalazł go wzrokiem. Zacisnął palce na książkach, ale nic nie powiedział. Jak wszyscy wiedzą nie był w tym najlepszy.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niesamowitym jest, jak zdolnym do oszustw jest ludzki umysł. Ileż to ironicznie-zabawnych sytuacji potrafi samodzielnie wykreować. Po co nam złośliwości dni codziennych, kiedy nasz własny mózg potrafi nam nieźle urozmaicić życie. Te chwile, gdy po przebudzeniu czujesz zapach dobrze znanej Ci jajecznicy oraz tostów, tej samej którą zwykł przyrządzać ojciec przez całe twe dzieciństwo. Ta krótka radość, kiedy zapominasz na kilka sekundo tym, że przecież on dawno odszedł, zabrany z tego świata eleganckim pazurem hipogryfa. Jak się ma ta sytuacja do obecnej? Proste, jak myślicie, ile to razy Amodeus miał takie wizje? Søren pojawiający się na granicy wzroku. Wydawałoby się, że tam stoi, ale jak tylko skupiał na nim swe zamglone oczy to okazywało się inaczej, ot, taki drobny żarcik, idealny dla sadystycznej publiki, która zwykła go oglądać. Tylko że tym razem było nieco inaczej. Fakt, omamy słuchowe nie były niczym nowym. Nie, kiedy jego dieta głownie składała się z napojów zawierających same boskie procenty... Ale nawet jego umysł nie był na tyle zamglony, żeby fabrykować dźwięk pukania. Nie żeby zwrócił na niego uwagę, przecież co chwilę w uszach mu dzwoniło. Dopiero chłodny podmuch powietrza utwierdził go w tym, że coś jest nie tak jak powinno być.
Niechętnie zerknął ku górze, odrywając swe szaro-niebieskie oczy od kuszącej szklanki. Pierwsze zdradziło go serce, które zabiło nieco szybciej. Bezczelny organ, który daje tak łatwo się oszukać. Trzecie mrugnięcie, ale nic się nie stało. Czyżby tym razem przesadził? Zerknął niepewnie na szklankę, zastanawiając się czy zamglony umysł nie postanowił zabawić się z nim, a ognista okazała się jakimś przeterminowanym eliksirem. Jeden, prosty sposób, aby to sprawdzić. Napił się, niewielki łyk dla potwierdzenia. Co jak co, ale smaku Ognistej to Książę nie pomyli. Kolejna myśli oraz reakcja na nią szybsza niż rozsądek. Jeden mocny ruch ręką wystarczył, aby naczynie znalazło się w powietrzu i popędziło wprost na nieproszonego gościa. Huk szkła rozbijającego się o ścianę nieco go rozbudził. Teraz już był pewien swego, jakże się zdziwił, gdy widok się nie zmienił. Tyle tylko, że na ścianie znajdowała się teraz mokra plama...
I co teraz? Tyle razy sobie wyobrażał ten moment, lecz co miał zrobić? Rozpłakać się i rzucić na niego, okładając go bezradnie pięściami? Zacząć rzucać w niego czym popadnie? Wyciągnąć różdżkę, by potraktować go jakąś nieprzyjemną klątwą? Nie, po prostu siedział, nie dowierzając. Przyglądał się mu zaskakująco suchymi oczyma. Przecież po coś tu przyszedł, prawda? Nie było sensu w odstawianiu cyrków, przynajmniej nie od razu. Teraz jedynie czekał, torturując się myślami o tym, co zaraz się stanie. Żałując tego impulsu oraz utraconego trunku, który tak bardzo przydałby mu się w tym momencie.
Niechętnie zerknął ku górze, odrywając swe szaro-niebieskie oczy od kuszącej szklanki. Pierwsze zdradziło go serce, które zabiło nieco szybciej. Bezczelny organ, który daje tak łatwo się oszukać. Trzecie mrugnięcie, ale nic się nie stało. Czyżby tym razem przesadził? Zerknął niepewnie na szklankę, zastanawiając się czy zamglony umysł nie postanowił zabawić się z nim, a ognista okazała się jakimś przeterminowanym eliksirem. Jeden, prosty sposób, aby to sprawdzić. Napił się, niewielki łyk dla potwierdzenia. Co jak co, ale smaku Ognistej to Książę nie pomyli. Kolejna myśli oraz reakcja na nią szybsza niż rozsądek. Jeden mocny ruch ręką wystarczył, aby naczynie znalazło się w powietrzu i popędziło wprost na nieproszonego gościa. Huk szkła rozbijającego się o ścianę nieco go rozbudził. Teraz już był pewien swego, jakże się zdziwił, gdy widok się nie zmienił. Tyle tylko, że na ścianie znajdowała się teraz mokra plama...
I co teraz? Tyle razy sobie wyobrażał ten moment, lecz co miał zrobić? Rozpłakać się i rzucić na niego, okładając go bezradnie pięściami? Zacząć rzucać w niego czym popadnie? Wyciągnąć różdżkę, by potraktować go jakąś nieprzyjemną klątwą? Nie, po prostu siedział, nie dowierzając. Przyglądał się mu zaskakująco suchymi oczyma. Przecież po coś tu przyszedł, prawda? Nie było sensu w odstawianiu cyrków, przynajmniej nie od razu. Teraz jedynie czekał, torturując się myślami o tym, co zaraz się stanie. Żałując tego impulsu oraz utraconego trunku, który tak bardzo przydałby mu się w tym momencie.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Ostatnio zmieniony przez Amodeus Prince dnia 05.08.16 19:28, w całości zmieniany 1 raz
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wyobrażał sobie tej chwili w myślach. Przerabianie milionów różnych scenariuszy tej sytuacji nie było w jego stylu. Tak naprawdę przez cały ten czas próbował w ogóle nie myśleć. Pragnął pozostawić swoje myśli daleko ze sobą, bo bezustannie w głowie panował mu chaos. Tak wiele wspomnień, tak wiele bólu. Całe życie starał się jakoś zbierać do kupy, panować chociaż trochę nad całym tym rozgardiaszem, a teraz nie miał już na to wszystko żadnego wpływu. Opuściły go wszelkie siły, wszelkie chęci do dalszej walki o to wszystko. Bo dla kogo miał to robić? Allison, która go opuściła? Ojca, który nie żył? Amodeusa?
O wiele łatwiej było więc uciec w Ognistą. Miał już w tym pewną wprawę, więc teraz tylko pozostawało szlifować te umiejętności. Oczywiście wiedział, że to nie jest rozwiązanie. Był świadom, że z każdą samotnie opróżnioną butelką zbliża się do nałogu. Co mu jednak pozostało? Nie potrafił normalnie funkcjonować z całą tą świadomością, która tak cholernie bolała. Zostawiły go osoby, po których nigdy się tego nie spodziewał. Ludzie, na których oparł cały swój świat w świętym przekonaniu, że go nie opuszczą. Chciało mu się śmiać nad własną naiwnością. Raz w życiu opuścił gardę w poczuciu bezpieczeństwa i otrzymał najgorsze, co mógł dostać. To wszystko wydawało się takie surrealistyczne, a jednak było prawdą.
A teraz stał w drzwiach domu jedynej osoby, którą kiedykolwiek samodzielnie wybrał do kochania i nie miał pojęcia co zrobić. Przez umysł przelatywało mu tysiące myśli i wspomnień. Pamiętał jak całkiem niedawno przyszedł tutaj sądzę, że zastanie tylko ciszę, a odnalazł jego i wszystko się zmieniło. Czy chciał, żeby teraz go nie było? Czy łatwiej byłoby odłożyć książki niepostrzeżenie, po czym zniknąć? To byłoby proste rozwiązanie, ale nie mógł przezwyciężyć wewnętrznej potrzeby zobaczenia jeszcze go raz. Wiedział, że kiedy tylko wyjdzie będzie bolało jeszcze bardziej i nic sobie z tego nie robił. Ten miesiąc milczenia nie sprawił nagle, że przestał go kochać. Wręcz przeciwnie, uświadomił mu, że miłość to uczucie, nad którym nie ma się absolutnie żadnej kontroli. Poczuł to dosadnie w chwili, gdy zobaczył go siedzącego w fotelu, równie niewyraźnego co on sam i chudszego, niż kiedy się rozstawali. Dopiero w ostatnim momencie zauważył mknącą w jego stronę szklankę. Bezwiednie odchylił się w bok, ale odłamki szkła nawet go nie drasnęły. Widocznie alkoholizował się już na tyle długo, że utracił celność. Søren nie był pewny, co miało to oznaczać? Uświadomić jak bardzo jest niemile widziany? A może nie rozpoznał go i rzucił na oślep w obronie przed nieznanym napastnikiem? Nie miał pojęcia albo tylko próbował się oszukiwać. Tak czy inaczej nie mógł dalej stać przy drzwiach jak gdyby nagle wrósł w podłogę. Powinien coś powiedzieć, ale nagle nie potrafił sklecić żadnego logicznie brzmiącego zdania. Mimo wszystko ruszył powoli do przodu.
- Przyniosłem książki - powiedział machając książkami. Trzymał je bardziej w lewej niż prawej ręce, bo ta wciąż sprawiała mu trochę bólu. Tego fizycznego, który działał na niego niemal trzeźwiąco.
O wiele łatwiej było więc uciec w Ognistą. Miał już w tym pewną wprawę, więc teraz tylko pozostawało szlifować te umiejętności. Oczywiście wiedział, że to nie jest rozwiązanie. Był świadom, że z każdą samotnie opróżnioną butelką zbliża się do nałogu. Co mu jednak pozostało? Nie potrafił normalnie funkcjonować z całą tą świadomością, która tak cholernie bolała. Zostawiły go osoby, po których nigdy się tego nie spodziewał. Ludzie, na których oparł cały swój świat w świętym przekonaniu, że go nie opuszczą. Chciało mu się śmiać nad własną naiwnością. Raz w życiu opuścił gardę w poczuciu bezpieczeństwa i otrzymał najgorsze, co mógł dostać. To wszystko wydawało się takie surrealistyczne, a jednak było prawdą.
A teraz stał w drzwiach domu jedynej osoby, którą kiedykolwiek samodzielnie wybrał do kochania i nie miał pojęcia co zrobić. Przez umysł przelatywało mu tysiące myśli i wspomnień. Pamiętał jak całkiem niedawno przyszedł tutaj sądzę, że zastanie tylko ciszę, a odnalazł jego i wszystko się zmieniło. Czy chciał, żeby teraz go nie było? Czy łatwiej byłoby odłożyć książki niepostrzeżenie, po czym zniknąć? To byłoby proste rozwiązanie, ale nie mógł przezwyciężyć wewnętrznej potrzeby zobaczenia jeszcze go raz. Wiedział, że kiedy tylko wyjdzie będzie bolało jeszcze bardziej i nic sobie z tego nie robił. Ten miesiąc milczenia nie sprawił nagle, że przestał go kochać. Wręcz przeciwnie, uświadomił mu, że miłość to uczucie, nad którym nie ma się absolutnie żadnej kontroli. Poczuł to dosadnie w chwili, gdy zobaczył go siedzącego w fotelu, równie niewyraźnego co on sam i chudszego, niż kiedy się rozstawali. Dopiero w ostatnim momencie zauważył mknącą w jego stronę szklankę. Bezwiednie odchylił się w bok, ale odłamki szkła nawet go nie drasnęły. Widocznie alkoholizował się już na tyle długo, że utracił celność. Søren nie był pewny, co miało to oznaczać? Uświadomić jak bardzo jest niemile widziany? A może nie rozpoznał go i rzucił na oślep w obronie przed nieznanym napastnikiem? Nie miał pojęcia albo tylko próbował się oszukiwać. Tak czy inaczej nie mógł dalej stać przy drzwiach jak gdyby nagle wrósł w podłogę. Powinien coś powiedzieć, ale nagle nie potrafił sklecić żadnego logicznie brzmiącego zdania. Mimo wszystko ruszył powoli do przodu.
- Przyniosłem książki - powiedział machając książkami. Trzymał je bardziej w lewej niż prawej ręce, bo ta wciąż sprawiała mu trochę bólu. Tego fizycznego, który działał na niego niemal trzeźwiąco.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niedowierzanie zawładnęło jego ciałem. Miał ochotę jednocześnie krzyczeć oraz śmiać się wniebogłosy. Najlepiej oba naraz. Ze wszystkich scenariuszy jego przyjaciel wybrał ten, którego nie zdołał przewidzieć. Nie świadczyło to o jego geniuszu, a raczej o głupocie Amodeusa. Spodziewał się czegoś, czego nigdy nie miał szansy dostać. Przecież dobrze znał Sørena, wiedział jaka z niego pokraka, kiedy przychodzi do wyrażania uczuć. Ale nawet po nim nie spodziewał się czegoś tak... żałosnego. Miesiąc mu zajęło zainteresowanie się jego osobą, a tylko na coś takiego potrafił wpaść? Po tak długim czasie całkowitego ignorowania oraz braku zainteresowania, jego pierwsze słowa odnoszą się do zwrotu książek, naprawdę? Jakby Prince w ogóle zauważył, że jakieś zaginęły. Bardziej go interesowała koszula, którą kiedyś Avery przez przypadek zostawił, niż jego ukochane zbiory. Już samo to powinno wystarczyć, aby zrozumieć w jak opłakanym stanie się właśnie znajdował.
Blada twarz Amodeusa wyrażała wiele, idealnie odzwierciedlając to, co wyrabiało się w jego głowie. Miał ochotę rzucić czymś w niego, chociażby jakimś nieprzyjemnym zaklęciem, lecz z drugiej strony kusiło go, by skoczyć na niego z zupełnie innym, zdecydowanie niewrogim zamiarem. Jednakże siedział niewzruszenie, obserwując go. Zastanawiał się nad swoim ruchem. Pomimo tego, że był pod wpływem alkoholu jego umysł działał sprawnie, niczym dobrze naoliwiona, mugolska maszyna. Miarowo wybijał palcami rytm, stukając nimi w oparcie fotelu.
- Coś jeszcze? - zachrypnięty głos przerwał w końcu ciszę. Aż lekko się zdziwił, iż doprowadził go do takiego stanu.
Jego postawa się nie zmieniła, prawie, jedynie w oczach pojawiło się coś nowego. Dziwny, tak bardzo zapomniany błysk ożywienia, dobrze znany przyjacielowi. Zaciekawienie, doprawione nutką nadziei, do której tak bardzo nie chciał się przyznać. Był gotów zrezygnować z niego, przecież sam podjął decyzję o odsunięciu się. Znał skutki swych działań, chociaż nigdy nie spodziewał się, że sprawy potoczą się takim torem. Był skłonny pogodzić się z tym, ale teraz ktoś rozbudził w nim to straszne uczucie, które tak bardzo starał zdusić się w zarodku. Otworzył rany, które ledwo co zaczęły się szykować do żałosnej próby zasklepienia. Ciekawe, czy zdaje sobie sprawę z tego, co oznacza tak jego wizyta.
Blada twarz Amodeusa wyrażała wiele, idealnie odzwierciedlając to, co wyrabiało się w jego głowie. Miał ochotę rzucić czymś w niego, chociażby jakimś nieprzyjemnym zaklęciem, lecz z drugiej strony kusiło go, by skoczyć na niego z zupełnie innym, zdecydowanie niewrogim zamiarem. Jednakże siedział niewzruszenie, obserwując go. Zastanawiał się nad swoim ruchem. Pomimo tego, że był pod wpływem alkoholu jego umysł działał sprawnie, niczym dobrze naoliwiona, mugolska maszyna. Miarowo wybijał palcami rytm, stukając nimi w oparcie fotelu.
- Coś jeszcze? - zachrypnięty głos przerwał w końcu ciszę. Aż lekko się zdziwił, iż doprowadził go do takiego stanu.
Jego postawa się nie zmieniła, prawie, jedynie w oczach pojawiło się coś nowego. Dziwny, tak bardzo zapomniany błysk ożywienia, dobrze znany przyjacielowi. Zaciekawienie, doprawione nutką nadziei, do której tak bardzo nie chciał się przyznać. Był gotów zrezygnować z niego, przecież sam podjął decyzję o odsunięciu się. Znał skutki swych działań, chociaż nigdy nie spodziewał się, że sprawy potoczą się takim torem. Był skłonny pogodzić się z tym, ale teraz ktoś rozbudził w nim to straszne uczucie, które tak bardzo starał zdusić się w zarodku. Otworzył rany, które ledwo co zaczęły się szykować do żałosnej próby zasklepienia. Ciekawe, czy zdaje sobie sprawę z tego, co oznacza tak jego wizyta.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Ostatnio zmieniony przez Amodeus Prince dnia 05.08.16 22:33, w całości zmieniany 1 raz
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może to było głupie, ale nigdy nie twierdził, że kieruje jego działaniami powszechna logika. Robił to, co on sam uważał za słuszne i tylko to się liczyło. A według niego bezsensownym było odzywanie się do Amodeusa, po tym jak ten go zostawił. Zostawił, bo jak inaczej można to określić? Avery zdobył się na odwagę odkrycia przed nim wszystkiego, co tak bardzo go uwierało. Otworzył się przed jedyną osobą, której nie bał się powiedzieć wszystkiego i jak to się skończyło? Zostawił go, samego jak palec w obliczu rzeczy, na które nie miał absolutnie żadnego wpływu. To był cios zadany perfekcyjnie prosto w serce przy pełnej świadomości. Chciał go za to nienawidzić, bo to byłoby proste, ale nie potrafił. Nie umiał przestać po prostu go kochać, więc pozostawało mu jedynie pogodzić się z jego decyzją. W końcu miłość oznaczała pozwolenie drugiemu człowiekowi na podejmowanie własnych wyborów. Nie miał zamiaru skomleć niczym zbity pies pod jego drzwiami, bo znał doskonale swojego przyjaciela. Wiedział jak wielką dumę posiada i że tylko wzgardzi takim żałosnym pokazem. Nie potrafił go za to winić. Kto chciałby żyć na doczepkę, jako dodatek do szczęśliwego życia małżeńskiego? Søren nie umiałby za żadne skarby dzielić się z kimś chociaż trochę Księciem, więc wolałby nie mieć go wcale niż mieć tę rozdzierającą świadomość połowicznego posiadania. Chciał wszystkiego, co on może mu dać.
Niestety nie zmienia to w żaden sposób faktu, że cholernie za nim tęsknił. Każdy dzień był niekończącym się znakiem zapytania, bolesną torturą. Oszukiwał się, że ten stanie w jego drzwiach z butelką ognistej i powie, że wymyślił jakieś rozwiązanie ich problemu. Wraz z wędrówką słońca po niebie ta nadzieja stopniowo upadła, a on pogrążał się w rozpaczy, by jak feniks z popiołów łudzić się kolejnego dnia. Walczył też z sobą, aby nie wysyłać do niego żałosnych listów z prośbami powrotu. To byłoby samolubne i głupie. W jego myślach przyjaciel już dawno zapomniał o jego żałosnej osobie, zajęty czymś, a może nawet kimś innym. To chyba bolało go jeszcze bardziej, a kiedy nadszedł dzień sabatu i list od bliźniaczki zaczął wątpić, czy jest w stanie wytrzymać jeszcze więcej. Był, skoro dopadła go jeszcze śmierć ojca. I chciał widocznie znieść jeszcze więcej, skoro postanowił oddać mu te cholerne książki.
Zniósłby wszystko. Karczemną awanturę, miotanie klątwami, bluzgi i kazanie wracać do narzeczonej, ale nie to. Nie był przygotowany na znalezienie go w takim stanie. Na zrozumienie, że nie tylko on był tutaj tym poszkodowanym. Cichy, zachrypnięty głos był bardzo wymowny. Bardzo taktownie odprawiał go. Nie mógł w to uwierzyć. Bolało. Przymknął oczy tylko na chwilę, a gdy je otworzył mógłby przysiąc, że coś zmieniło się na twarzy Amodeusa. Jakiś błysk w oczach. Ale nie mógł dłużej na niego patrzyć. Bo chociaż tak bardzo chciał to z każdym spojrzeniem bolało jeszcze bardziej. Nie zmieniało to faktu, że gdy zmierzał do stolika oczyma wyobraźni wciąż go widział. Odłożył opasłe księgi na blat. Na śnieżnobiałym bandażu dostrzegł plamkę czerwienie, zapewne podrażnił skaleczenia, kiedy zacisnął ją w pięść pukając do drzwi. Nigdy wcześniej nie musiał pukać do tych drzwi. Wsunął szybko dłoń do kieszeni.
- Nie nienawidź mnie - powiedział cicho, zanim zdołał się powstrzymać. Powinien wyjść od razu nim rany pogłębią się jeszcze bardziej, ale stał jak wmurowany w podłogę. Wpatrywał się w jego dłonie na kocu jak tchórz nie mając odwagi na więcej.
Niestety nie zmienia to w żaden sposób faktu, że cholernie za nim tęsknił. Każdy dzień był niekończącym się znakiem zapytania, bolesną torturą. Oszukiwał się, że ten stanie w jego drzwiach z butelką ognistej i powie, że wymyślił jakieś rozwiązanie ich problemu. Wraz z wędrówką słońca po niebie ta nadzieja stopniowo upadła, a on pogrążał się w rozpaczy, by jak feniks z popiołów łudzić się kolejnego dnia. Walczył też z sobą, aby nie wysyłać do niego żałosnych listów z prośbami powrotu. To byłoby samolubne i głupie. W jego myślach przyjaciel już dawno zapomniał o jego żałosnej osobie, zajęty czymś, a może nawet kimś innym. To chyba bolało go jeszcze bardziej, a kiedy nadszedł dzień sabatu i list od bliźniaczki zaczął wątpić, czy jest w stanie wytrzymać jeszcze więcej. Był, skoro dopadła go jeszcze śmierć ojca. I chciał widocznie znieść jeszcze więcej, skoro postanowił oddać mu te cholerne książki.
Zniósłby wszystko. Karczemną awanturę, miotanie klątwami, bluzgi i kazanie wracać do narzeczonej, ale nie to. Nie był przygotowany na znalezienie go w takim stanie. Na zrozumienie, że nie tylko on był tutaj tym poszkodowanym. Cichy, zachrypnięty głos był bardzo wymowny. Bardzo taktownie odprawiał go. Nie mógł w to uwierzyć. Bolało. Przymknął oczy tylko na chwilę, a gdy je otworzył mógłby przysiąc, że coś zmieniło się na twarzy Amodeusa. Jakiś błysk w oczach. Ale nie mógł dłużej na niego patrzyć. Bo chociaż tak bardzo chciał to z każdym spojrzeniem bolało jeszcze bardziej. Nie zmieniało to faktu, że gdy zmierzał do stolika oczyma wyobraźni wciąż go widział. Odłożył opasłe księgi na blat. Na śnieżnobiałym bandażu dostrzegł plamkę czerwienie, zapewne podrażnił skaleczenia, kiedy zacisnął ją w pięść pukając do drzwi. Nigdy wcześniej nie musiał pukać do tych drzwi. Wsunął szybko dłoń do kieszeni.
- Nie nienawidź mnie - powiedział cicho, zanim zdołał się powstrzymać. Powinien wyjść od razu nim rany pogłębią się jeszcze bardziej, ale stał jak wmurowany w podłogę. Wpatrywał się w jego dłonie na kocu jak tchórz nie mając odwagi na więcej.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubił się oszukiwać, wmawiać sobie, że to co zrobił było dla dobra ukochanego. Dał mu jasny komunikat, był gotów zrezygnować z niego, jeżeli ten nie postanowi sięgnąć po niego. Nie była to do końca prawda. Od miesiąca zastanawiał się, co by było gdyby inaczej zareagował na szczęśliwe wieści. Dobrze wiedział, że decyzja, którą podjął, nie będzie łatwa w realizacji, ale nigdy nie przypuszczał, że będzie aż tak cholernie ciężko. Pragnął uciec, cofnąć czas, do tego dnia, kiedy wyznali sobie miłość albo nawet wcześniej, kiedy to zaczęli to całe nieszczęście, a może i jeszcze wcześniej, o kilka lat, do feralnej nocy po powrocie. Nie potrafił zrezygnować z niego, lecz nie był w stanie znieść myśli o tej całej farsie. Znał siebie na tyle dobrze by wiedzieć, że nie skończyłoby się to dobrze, w którymś momencie by pękł. Kolejna kobieta dodana do kolekcji? Przynajmniej tym razem nie byłaby z nim spokrewniona, zawsze jakieś pocieszenie, prawda? Tylko że tym razem Søren by go nie wspierał, nie zapewnił o tym, że nie ważne jakim potworem się stanie, jak głęboko zanurzyłby się w ciemność, to on zawsze będzie tu dla niego. Znał go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nie przemilczy takiego czynu, skrzywdzenia niewinnej. Tak naprawdę nawet nie chodziło o to, że bał się jego pogardy, obrzydzenia czy innych uczuć, które mógłby wywołać taki uczynek. Obawiał się tego, że mógłby mu wybaczyć. Jak miałby żyć ze świadomością tego, że spaczył własnego ukochanego, skazując go na taki los. Nie ważne jak bardzo raniło go życie, jak mocno nienawidził swej rodzinny. W porównaniu do Amodeusa nigdy nie przekroczył tej cienkiej granicy, za którą traci się fragment swojej duszy. Chociaż sam nie zmieniłby swoich poczynań, posiadając obecną wiedzę, to był w pełni świadom tego, że jego przyjaciel nie udźwignąłby takiego ciężaru. I za to go kochał, za to że nie był taki jak on... był dobry. Jak bardzo by nie chciał w to wierzyć, to wciąż czaiły się gorsze rzeczy, niż to co do tej pory przeżył. Dobrze by było, żeby tak pozostało. Chronił jego oraz siebie, ponieważ nie byłby w stanie spojrzeć w lustro, gdyby zepsułby tę cechę w ukochanym. Bał się, że uczucie mogłoby się zmienić. Czy dalej by go kochał, gdyby stał się taki jak on? Nie potrafił na to odpowiedzieć, ani nie chciał tego zaryzykować. Więc uciekł, ukrywając się za kiepską wymówką ułatwienia mu decyzji. Wiedział, że jeżeli porozmawiałby z nim o tym, to szybko wybiłby mu ten pomysł z głowy, a on bez wątpliwości by uległ. Jednakże dobrze wiedział, że to by go zabijało od środka. Powolnie, pewnie trwałoby to latami, a on był gotów się z tym pogodzić, byleby cieszyć się bliskością, aż do tego jednego momentu, w którym by nie wytrzymał.
Z rozmyśleń wyrwały go niespodziewane słowa. Czyżby aż tak go nie zrozumiał? Przecież nie obwiniał go o to, co się wydarzyło. Fakt, miał mu za złe przywiązanie do rodziny oraz bezsilność w tej sprawie. Pomimo tego, że zawsze mu zazdrościł tych szczególnych więzi, nigdy do końca ich nie rozumiał. W końcu nikt nigdy tak go nie ograniczał, ani nie wpływał tak bezpośrednio. Był wolny niczym ptak, który nieskrępowanie latał za swoimi święcącymi cudami. Zdawał sobie sprawę, że nie wygra z widmem siostry, której Søren nigdy nie porzuci. Sam przecież nie tak dawno temu był ograniczony tym samym. Był, teraz już nic mu nie przeszkadzało.
Nie do końca wiedział, dlaczego tak zareagował. W jednej chwili siedział na fotelu, ciasno owinięty kocem, który obecnie był jego jedynym okryciem. Przyglądał się Averemu, a po chwili znalazł się tuż przy nim... wymierzając mu siarczysty policzek. Co go tak rozzłościło? To że mógł pomyśleć, że kiedykolwiek będzie w stanie go znienawidzić? Sam nie był pewien, wiedział jedynie, że wymierzony cios bardziej go zabolał, niż jego ofiarę. Oparł swoje czoło na jego ramieniu, a ręce owinął dookoła jego tali, uniemożliwiając mu tym samym ucieczkę.
- Jesteś głupi... - wymamrotał cicho, powstrzymując łzy. - ale tylko mój - dodał, podnosząc głowę, aby spojrzeć mu w oczy, chciał się przekonać, czy tym razem zrozumiał przesłanie.
Z rozmyśleń wyrwały go niespodziewane słowa. Czyżby aż tak go nie zrozumiał? Przecież nie obwiniał go o to, co się wydarzyło. Fakt, miał mu za złe przywiązanie do rodziny oraz bezsilność w tej sprawie. Pomimo tego, że zawsze mu zazdrościł tych szczególnych więzi, nigdy do końca ich nie rozumiał. W końcu nikt nigdy tak go nie ograniczał, ani nie wpływał tak bezpośrednio. Był wolny niczym ptak, który nieskrępowanie latał za swoimi święcącymi cudami. Zdawał sobie sprawę, że nie wygra z widmem siostry, której Søren nigdy nie porzuci. Sam przecież nie tak dawno temu był ograniczony tym samym. Był, teraz już nic mu nie przeszkadzało.
Nie do końca wiedział, dlaczego tak zareagował. W jednej chwili siedział na fotelu, ciasno owinięty kocem, który obecnie był jego jedynym okryciem. Przyglądał się Averemu, a po chwili znalazł się tuż przy nim... wymierzając mu siarczysty policzek. Co go tak rozzłościło? To że mógł pomyśleć, że kiedykolwiek będzie w stanie go znienawidzić? Sam nie był pewien, wiedział jedynie, że wymierzony cios bardziej go zabolał, niż jego ofiarę. Oparł swoje czoło na jego ramieniu, a ręce owinął dookoła jego tali, uniemożliwiając mu tym samym ucieczkę.
- Jesteś głupi... - wymamrotał cicho, powstrzymując łzy. - ale tylko mój - dodał, podnosząc głowę, aby spojrzeć mu w oczy, chciał się przekonać, czy tym razem zrozumiał przesłanie.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby wiedział, co myśli Amodeus najprawdopodobniej wybuchłby ponurym śmiechem. To, co działo się między nimi zakrawało o scenariusz naprawdę kiepskiej komedii. Obaj postanowili rozejść się i milczeć dla dobra siebie nawzajem. Sądząc, że uda im się jeden, uratować drugiego przechodząc do stanu separacji. Stanu, który był im praktycznie obcy od czasu, kiedy przez przypadek spotkali się na ulicy Pokątnej. Nie byli przyzwyczajeni do rozłąki. Pomimo podróży Prince'a, późniejszego zniknięcia to nigdy nie rozstawali się w taki sposób. Nigdy tak ostatecznie jak mogłoby się wydawać. Jak głupie to było. Znali się już tyle lat, a w kluczowej można by powiedzieć chwili jeden nie rozczytał drugiego, nie potrafili ubrać w słowa swoich myśli, bo bali się swoich reakcji. Sami skazali się na rozstanie. W swój pokrętny sposób chcieli chronić się nawzajem. Czy nie było to doprawdy piękną tragedią?
Zresztą poniekąd Avery miał rację. Nie mógł przywiązać do siebie ukochanego jednocześnie zakładając z przymusu rodzinę. Co jednak mógł zrobić? Dobrowolnie związał się z matką układem, który niszczył to, na czym najbardziej mu zależało. Kazało mu wyrzec się tego, którego kochał i prowadzić przykładne według śmiesznych standardów życie. Pozbawiało go to możliwości poddania się dobrowolnemu wydziedziczeniu, które gdzieś w głębi duszy mimo wszystko rozważał. Chciał móc podejmować tylko swoje wybory i być naprawdę szczęśliwym. Problemem zawsze było tylko bezpieczeństwo Allie. Pozbawienie się tytułu szlachcica było równoznaczne z pozbawieniem jej ochrony przez nieobliczalnym starszym bratem. Kiedy uciekła można by pomyśleć, że wszystko magicznie się rozwiązało, ale tak naprawdę dopiero się zaczynał. Samael zdołał już udowodnić, że potrafi odnaleźć ją wszędzie, więc i teraz nie powinien mieć z tym specjalnego problemu. I chociaż po otrzymaniu tego listu ugodziła w jego najczulsze miejsce zatwardziałego serca to nie potrafił jej tak po prostu zostawić. Więź, która połączyła ich w dniu urodzenia nie znikła nagle i nie potrafiłby ze sobą żyć, gdyby ją pozostawił.
Tylko druga strona medalu nie była ani trochę mniej bolesna. Søren nie miał pojęcia, co kieruje Amodeusem, ale czuł, że nie ma nawet najmniejszego prawa mówić mu, co ma robić. Nie chciał go trzymać na boku niczym słodki sekret, chociaż pragnienie ukrycia go przed światem tylko dla siebie było niezwykle kuszące. Posiadanie go oznaczało utratę bliźniaczki i odwrotnie. Nie potrafił wybrać, chociaż po części już to zrobił, zawierając z matką ten śmieszny układ. Nienawidził się za to, za zadanie ukochanej osobie tyle bólu z powodu popieprzonego życia. I nie miało to w żadnym stopniu znaczenia, że przecież wielu tym rzeczom nie był w żaden sposób winny. On po prostu taki już był.
Dlatego to powiedział. Wewnętrznie czuł się bezpretensjonalnie winny temu wszystkiemu. Pił więc, aby pozbyć się tych wyrzutów sumienia, ale teraz był trzeźwy jak niemowlę. Bez problemu więc rejestrował każdą jego reakcję na swoje słowa. Ten ułamek sekundy, kiedy to poderwał się z fotela, koc miękko opadał na ziemię, ręka szybuje w górę i... głowa odskoczyła raptownie w bok. Tego się nie spodziewał, przyjął cios kompletnie rozluźniony, ułatwiając drobniejszemu od siebie przyjacielowi zadanie. Czuł uciążliwie pieczenie i był świadom, że w pełni sobie na to zasłużył. Zasłużył na o wiele więcej. Nie powinien jednak karać Księcia swoją obecnością, więc już chciał się wycofać, gdy ten oparł się o niego. Zamarł zaskoczony, czując jak oplata go rękoma. Nie rozumiał, dopóki ten się nie odezwał. Stał przez chwilę w milczeniu maltretując zębami dolną wargę, jak gdyby to mogło mu pomóc ogarnąć całą tę sytuację. Nie odrzucił go. Nie nienawidził. Stwierdził, że i tak myśli już za dużo, więc pozwolił sobie na chwilę po prostu chrzanić to wszystko. Jego dłonie powędrowały na plecy Amodeusa, jak gdyby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie. Czując gładką skórę pod palcami zastanawiał się jak mógł tak długo bez tego żyć.
- Tylko twój - potwierdził skwapliwie, po czym pochylił się i delikatnie musnął jego usta swoimi, jakby nie wiedząc, czy może to zrobić.
Zresztą poniekąd Avery miał rację. Nie mógł przywiązać do siebie ukochanego jednocześnie zakładając z przymusu rodzinę. Co jednak mógł zrobić? Dobrowolnie związał się z matką układem, który niszczył to, na czym najbardziej mu zależało. Kazało mu wyrzec się tego, którego kochał i prowadzić przykładne według śmiesznych standardów życie. Pozbawiało go to możliwości poddania się dobrowolnemu wydziedziczeniu, które gdzieś w głębi duszy mimo wszystko rozważał. Chciał móc podejmować tylko swoje wybory i być naprawdę szczęśliwym. Problemem zawsze było tylko bezpieczeństwo Allie. Pozbawienie się tytułu szlachcica było równoznaczne z pozbawieniem jej ochrony przez nieobliczalnym starszym bratem. Kiedy uciekła można by pomyśleć, że wszystko magicznie się rozwiązało, ale tak naprawdę dopiero się zaczynał. Samael zdołał już udowodnić, że potrafi odnaleźć ją wszędzie, więc i teraz nie powinien mieć z tym specjalnego problemu. I chociaż po otrzymaniu tego listu ugodziła w jego najczulsze miejsce zatwardziałego serca to nie potrafił jej tak po prostu zostawić. Więź, która połączyła ich w dniu urodzenia nie znikła nagle i nie potrafiłby ze sobą żyć, gdyby ją pozostawił.
Tylko druga strona medalu nie była ani trochę mniej bolesna. Søren nie miał pojęcia, co kieruje Amodeusem, ale czuł, że nie ma nawet najmniejszego prawa mówić mu, co ma robić. Nie chciał go trzymać na boku niczym słodki sekret, chociaż pragnienie ukrycia go przed światem tylko dla siebie było niezwykle kuszące. Posiadanie go oznaczało utratę bliźniaczki i odwrotnie. Nie potrafił wybrać, chociaż po części już to zrobił, zawierając z matką ten śmieszny układ. Nienawidził się za to, za zadanie ukochanej osobie tyle bólu z powodu popieprzonego życia. I nie miało to w żadnym stopniu znaczenia, że przecież wielu tym rzeczom nie był w żaden sposób winny. On po prostu taki już był.
Dlatego to powiedział. Wewnętrznie czuł się bezpretensjonalnie winny temu wszystkiemu. Pił więc, aby pozbyć się tych wyrzutów sumienia, ale teraz był trzeźwy jak niemowlę. Bez problemu więc rejestrował każdą jego reakcję na swoje słowa. Ten ułamek sekundy, kiedy to poderwał się z fotela, koc miękko opadał na ziemię, ręka szybuje w górę i... głowa odskoczyła raptownie w bok. Tego się nie spodziewał, przyjął cios kompletnie rozluźniony, ułatwiając drobniejszemu od siebie przyjacielowi zadanie. Czuł uciążliwie pieczenie i był świadom, że w pełni sobie na to zasłużył. Zasłużył na o wiele więcej. Nie powinien jednak karać Księcia swoją obecnością, więc już chciał się wycofać, gdy ten oparł się o niego. Zamarł zaskoczony, czując jak oplata go rękoma. Nie rozumiał, dopóki ten się nie odezwał. Stał przez chwilę w milczeniu maltretując zębami dolną wargę, jak gdyby to mogło mu pomóc ogarnąć całą tę sytuację. Nie odrzucił go. Nie nienawidził. Stwierdził, że i tak myśli już za dużo, więc pozwolił sobie na chwilę po prostu chrzanić to wszystko. Jego dłonie powędrowały na plecy Amodeusa, jak gdyby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie. Czując gładką skórę pod palcami zastanawiał się jak mógł tak długo bez tego żyć.
- Tylko twój - potwierdził skwapliwie, po czym pochylił się i delikatnie musnął jego usta swoimi, jakby nie wiedząc, czy może to zrobić.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyjemne pieczenie, które ogarniało jego dłoń, skutecznie rozpędzało opary mącące jego myśli. Najwidoczniej nie wypił wystarczająco dużo, skoro coś takiego było w stanie mu pomóc. Ponoć regularne trucie się wzmacnia odporność, ironiczne, prawda? Skazujesz się na powolną śmierć oraz wyniszczenie organizmu, a podczas procesu uodparniasz się na własną broń, zdając sobie sprawę, że to co miało Cię zniszczyć, tak naprawdę utrzymuje Cię przy życiu. Na całe szczęście Amodeus nie dotarł jeszcze do tego momentu. Nie musiał sobie wmawiać tego, że może skończyć z piciem w każdym momencie. Bo i po co? Czemu miałby odmówić sobie tej przyjemności, w szczególności gdy tego rodzaju doznań pozostało mu bardzo mało. Zawsze pozostawało pocieszenie, że mógł skończy dużo gorzej. Aż dziw bierze, że tak się nie stało. Przecież bez wysiłku mógłby sięgnąć po coś mocniejszego, zarówno pod względem działania, jak i efektów ubocznych. Wystarczyło zapytać szefa, a i bez tego by się obeszło. Przynajmniej nie stoczył się na tyle nisko, aby narkotyzować się zaklęciami. Zabawny paradoks, otrzymać najwspanialszy dar od świata, magię, tylko po to by wykorzystać ją w tak żałosnym celu.
Wplótł palce w jego złocistą czuprynę, dziwiąc się, że aż tak mu tego brakowało. Nieśmiały pocałunek budził wiele wspomnień, które o dziwo należały do tych szczęśliwych. Nie do końca wiedział, jak mógł pomyśleć, że jest w stanie przeżyć bez niego. Teraz wydawało się to tak abstrakcyjnym konceptem, żeby nie ująć tego inaczej, zdecydowanie bardziej wulgarnie. Nie odsunął się od niego, chociaż wiedział, że powinien. Przecież nie mogą od tak zakończyć tego jednym pocałunkiem, zacząć udawać, że wszystko jest w porządku. Skoro zdał sobie sprawę z faktu, jak bardzo go potrzebuje. Oczywistym jest, że nie chciał o tym myśleć teraz. Wolałby poddać się chwili, oddając się w ręce Søren, pozwolić by przyjemne fale szczęścia odegnały ostatnie wydarzenia, zagłuszyły depresyjne, jak i te racjonalne myśli. Nie oddalił się, nawet przyciągnął go bliżej siebie. Pytanie jednakże pozostawało, co teraz?
Położył drugą dłoń na jego klatce piersiowej, do tej pory przytrzymywała go przy nim, a teraz miała za zadanie ich rozdzielić. Sam nie był zadowolony z tego, co okazał cichym jękiem, gdy ich usta się rozdzieliły. Ot, bezwarunkowy odruch, nad którym nie potrafił zapanować. Wypuścił jego włosy z uścisku, aby mieć możliwość dotknięcie jego bladego policzka. Wodził po nim wierzchem dłoni, aż zdecydował się na to, co ma zamiar zrobić. Pomimo wielu obaw, które piętrzyły się w jego głowie. Wbrew logice, której zawsze starał się słuchać. Wiedział, co to będzie oznaczać i nie był gotów do podjęcia tego ryzyka. Ale jakie inne wyjście mu pozostawało? Skoro wiedział już, jak będzie wyglądać życie bez niego, to czemu miałby chcieć kontynuowania takiego stanu rzeczy. Nie lepiej spłonąć na stosie szczęśliwym, niż trzymać się kurczowo marnej podróbki życia, jaką mógłby się cieszyć pozbywając się miłości z życia? Dobrze wiedział na co się skazuje, czym ryzykuje, lecz aktualni miał to w głębokim poszanowaniu. Jakby miał zadowolić się normalnym życiem, kiedy spróbował zakazanego owocu?
- Kocham Cię.
Wplótł palce w jego złocistą czuprynę, dziwiąc się, że aż tak mu tego brakowało. Nieśmiały pocałunek budził wiele wspomnień, które o dziwo należały do tych szczęśliwych. Nie do końca wiedział, jak mógł pomyśleć, że jest w stanie przeżyć bez niego. Teraz wydawało się to tak abstrakcyjnym konceptem, żeby nie ująć tego inaczej, zdecydowanie bardziej wulgarnie. Nie odsunął się od niego, chociaż wiedział, że powinien. Przecież nie mogą od tak zakończyć tego jednym pocałunkiem, zacząć udawać, że wszystko jest w porządku. Skoro zdał sobie sprawę z faktu, jak bardzo go potrzebuje. Oczywistym jest, że nie chciał o tym myśleć teraz. Wolałby poddać się chwili, oddając się w ręce Søren, pozwolić by przyjemne fale szczęścia odegnały ostatnie wydarzenia, zagłuszyły depresyjne, jak i te racjonalne myśli. Nie oddalił się, nawet przyciągnął go bliżej siebie. Pytanie jednakże pozostawało, co teraz?
Położył drugą dłoń na jego klatce piersiowej, do tej pory przytrzymywała go przy nim, a teraz miała za zadanie ich rozdzielić. Sam nie był zadowolony z tego, co okazał cichym jękiem, gdy ich usta się rozdzieliły. Ot, bezwarunkowy odruch, nad którym nie potrafił zapanować. Wypuścił jego włosy z uścisku, aby mieć możliwość dotknięcie jego bladego policzka. Wodził po nim wierzchem dłoni, aż zdecydował się na to, co ma zamiar zrobić. Pomimo wielu obaw, które piętrzyły się w jego głowie. Wbrew logice, której zawsze starał się słuchać. Wiedział, co to będzie oznaczać i nie był gotów do podjęcia tego ryzyka. Ale jakie inne wyjście mu pozostawało? Skoro wiedział już, jak będzie wyglądać życie bez niego, to czemu miałby chcieć kontynuowania takiego stanu rzeczy. Nie lepiej spłonąć na stosie szczęśliwym, niż trzymać się kurczowo marnej podróbki życia, jaką mógłby się cieszyć pozbywając się miłości z życia? Dobrze wiedział na co się skazuje, czym ryzykuje, lecz aktualni miał to w głębokim poszanowaniu. Jakby miał zadowolić się normalnym życiem, kiedy spróbował zakazanego owocu?
- Kocham Cię.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zabawna jest mentalność tej całej siły wyższej. Avery nie wiedział, czy jest to jakiś bóg (jak mógłby być tak okrutny?), czy tylko jakaś materia, ale widocznie lubiło to znęcać się nad swoimi tworami. Jak inaczej wytłumaczyć to, że pokazano mu prawdziwy raj, żeby potem spalić go na jego oczach bez żadnych skrupułów? W dodatku trwało to miesiąc. Cały miesiąc prostego, pięknego życia, kiedy to po raz pierwszy ośmielił się mieć nadzieję, marzyć, że może jednak ma szansę. Na szczęście. Na dobre zakończenie. Oczywiście już wtedy wiedział, że to nie będzie takie proste. To, co powstało między nim a Amodeusem w powszechnym mniemaniu nie miało prawa istnieć. Było złe, zakazane. Być może w jakimś stopniu sam tak kiedyś uważał, a potem nagle doświadczył tego i wszystko się zmieniło. Nie rozumiał jak komuś mogło to przeszkadzać. Przecież nie robili nic złego. To była tylko miłość. Nie chciał jednak pukać od drzwi do drzwi, żeby uświadamiać ludzi. Liczył, że po prostu jakoś to będzie, bo wtedy nic nie było niemożliwe.
I nagle stracił to wszystko. Całe niebo stanęło w płomieniach, w dodatku zmuszając go do oglądania tego okrutnego spektaklu. Nic dziwnego, że pewna część jego wnętrza umarła bezpowrotnie. Stracił coś, co nie do końca potrafił nazwać, a co odpowiadało za poczucie tej śmiesznej nadziei i bezpieczeństwa na przyszłość. Nic więc dziwnego, że w Dolinie Godryka pojawił się pełen czarnych myśli, sądząc, że spotka się jedynie z zimnym odrzuceniem. Chyba mimo wszystko wolałby je niż gdyby miał spotkać Amodeusa w objęciach kogoś innego. Owszem, chciał, żeby był szczęśliwy, nawet jeśli oznaczało to zerwanie trwającej już prawie czternaście lat przyjaźni, ale chyba nie umiałby się jeszcze pogodzić z takim widokiem. Nie musiał jednak. Chociaż początkowo sądził, że jest po prostu odprawiany to teraz stali na środku salonu, jak gdyby puszczenie siebie nawzajem było po prostu niemożliwe. I nie było. Tyle przeciwności, tak wiele kłód rzucanych pod ich nogi, a oni wciąż do siebie wracali. Jak gdyby jakaś niewidzialna siła wciąż ich do siebie pchała, chociaż wszystko inne ustawicznie ich rozdzielało.
Nie można powiedzieć, że był nieufny, ale na pewno był niepewny. Jeszcze przed chwilą potraktowano go w niezwykle brutalny sposób, a teraz dobrze znana mu dłoń przeczesywała mu włosy w geście, który od zawsze napawał go niezwykłym spokojem. Nie mógł do końca w to uwierzyć. Bał się, że zaraz się obudzi i okaże się to być tylko bardzo realistycznym snem. Albo, że zostanie zaraz brutalnie odepchnięty. Tylko Prince zamiast tego przyciągnął go jeszcze bliżej, uświadamiając, że wcale nie śni. Powinni teraz porozmawiać. O wszystkim, bo przecież problemy w żaden sposób się nie rozwiązały. Ale jego usta smakowały tak dobrze, wymazywały te wszystkie złe myśli, które kołatały się w jego głowie. Nie zauważył, kiedy zaczął się mocniej do niego przyciskać, ale zdecydowanie poczuł, kiedy ten odsunął się od niego, dłonią tworząc dystans. Nie opanował rozbawionego uśmiechu, kiedy ten jęknął. To było tak znajome, jak gdyby nigdy się nie rozstali. Przechylił lekko głowę w kierunku jego dłoń. Wciąż było mu zbyt mało kontaktu, czuł się jakby wychodził ze stanu otępienia, a jego zmysły dopiero zaczęły działać. Serce zaczął dopiero pracować, kiedy Amodeus wypowiedział odpowiednią komendę. Zabrał jego rękę i zbliżył się tak, że owiał ciepłym oddechem jego ucho.
- To dobrze, bo ja też cię kocham - mruknął cicho, nadając temu wyznaniu dodatkowo intymny charakter. Bezwiednie pochylił się i kanonadą drobnych pocałunków usłał ścieżkę od jego ucha po linii szczęki aż do ust. Uśmiechnął się, po czym pochylił, aby podnieść leżący na ziemi między nimi koc. Dopiero teraz zauważył, jak był ubrany. - Usiądźmy lepiej, co? - Podał mu koc, po czym zdjął swój płaszcz, położył go na jednym fotelu, a sam usiadł na drugim. Potrzebował dystansu, inaczej się nie powstrzyma.
I nagle stracił to wszystko. Całe niebo stanęło w płomieniach, w dodatku zmuszając go do oglądania tego okrutnego spektaklu. Nic dziwnego, że pewna część jego wnętrza umarła bezpowrotnie. Stracił coś, co nie do końca potrafił nazwać, a co odpowiadało za poczucie tej śmiesznej nadziei i bezpieczeństwa na przyszłość. Nic więc dziwnego, że w Dolinie Godryka pojawił się pełen czarnych myśli, sądząc, że spotka się jedynie z zimnym odrzuceniem. Chyba mimo wszystko wolałby je niż gdyby miał spotkać Amodeusa w objęciach kogoś innego. Owszem, chciał, żeby był szczęśliwy, nawet jeśli oznaczało to zerwanie trwającej już prawie czternaście lat przyjaźni, ale chyba nie umiałby się jeszcze pogodzić z takim widokiem. Nie musiał jednak. Chociaż początkowo sądził, że jest po prostu odprawiany to teraz stali na środku salonu, jak gdyby puszczenie siebie nawzajem było po prostu niemożliwe. I nie było. Tyle przeciwności, tak wiele kłód rzucanych pod ich nogi, a oni wciąż do siebie wracali. Jak gdyby jakaś niewidzialna siła wciąż ich do siebie pchała, chociaż wszystko inne ustawicznie ich rozdzielało.
Nie można powiedzieć, że był nieufny, ale na pewno był niepewny. Jeszcze przed chwilą potraktowano go w niezwykle brutalny sposób, a teraz dobrze znana mu dłoń przeczesywała mu włosy w geście, który od zawsze napawał go niezwykłym spokojem. Nie mógł do końca w to uwierzyć. Bał się, że zaraz się obudzi i okaże się to być tylko bardzo realistycznym snem. Albo, że zostanie zaraz brutalnie odepchnięty. Tylko Prince zamiast tego przyciągnął go jeszcze bliżej, uświadamiając, że wcale nie śni. Powinni teraz porozmawiać. O wszystkim, bo przecież problemy w żaden sposób się nie rozwiązały. Ale jego usta smakowały tak dobrze, wymazywały te wszystkie złe myśli, które kołatały się w jego głowie. Nie zauważył, kiedy zaczął się mocniej do niego przyciskać, ale zdecydowanie poczuł, kiedy ten odsunął się od niego, dłonią tworząc dystans. Nie opanował rozbawionego uśmiechu, kiedy ten jęknął. To było tak znajome, jak gdyby nigdy się nie rozstali. Przechylił lekko głowę w kierunku jego dłoń. Wciąż było mu zbyt mało kontaktu, czuł się jakby wychodził ze stanu otępienia, a jego zmysły dopiero zaczęły działać. Serce zaczął dopiero pracować, kiedy Amodeus wypowiedział odpowiednią komendę. Zabrał jego rękę i zbliżył się tak, że owiał ciepłym oddechem jego ucho.
- To dobrze, bo ja też cię kocham - mruknął cicho, nadając temu wyznaniu dodatkowo intymny charakter. Bezwiednie pochylił się i kanonadą drobnych pocałunków usłał ścieżkę od jego ucha po linii szczęki aż do ust. Uśmiechnął się, po czym pochylił, aby podnieść leżący na ziemi między nimi koc. Dopiero teraz zauważył, jak był ubrany. - Usiądźmy lepiej, co? - Podał mu koc, po czym zdjął swój płaszcz, położył go na jednym fotelu, a sam usiadł na drugim. Potrzebował dystansu, inaczej się nie powstrzyma.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak dobrze było znów zobaczyć jego radosny uśmiech, nawet jeżeli to jedynie cień tego, co zwykł oglądać. Na razie to musiało mu wystarczyć, przecież nie przeskoczą miesiąca rozłąki oraz rozpaczy spowodowanej nią w jedną chwilę. Ale może do północy się wyrobią albo przez noc? Mieli sporo czasu, a chyba nigdzie się im nie śpieszyło. Więc mogli się cieszyć chociażby z tak błahych powodów, takich jak delikatne głaskanie polika. Z drugiej strony mieli dużo do nadrobienia i zapewne wiele do powiedzenia. Tyle że... Amodeus nie miał na to ochoty. Chciał po raz kolejny poudawać, że świat poza tym pokojem nie istnieje. Zamknąć się z nim w tym domu i nie wypuścić go przez następny tydzień. Dobrze wiedział, że nie ma powrotu do tej głupiej naiwności, którą zachłysnęli się ostatnim razem. Musieli zamknąć parę spraw, rozgonić wszelkie wątpliwości, zanim zdecydują się na krok dalej. Ale czy nie mogą tego zrobić jutro? Może przeznaczą dzisiejszy dzień na coś innego, dużo bardziej zabawnego oraz zdecydowanie łatwiejszego.
Sądził, że Søren chciał tego samego. Bo co innego mogły oznaczać te zmysłowe pocałunki, którymi go obdarował? Ton jego głosu wywołał w nim bezwarunkową reakcję, dostarczył mu dreszczy oraz gęsiej skórki. Skojarzenie z nim było jedno znaczne. Dlatego też nie mógł się nadziwić temu, co stało się zaraz po tym. Nie rozumiał tego, co się dzieje. Nie zauważył nawet, kiedy wylądował na fotelu. W jednej chwili jego wyobraźnia błądziła po bardzo ciekawych rejonach, usilnie domyślając się, po co się zniżał, a z drugiej strony wszystko się skończyło, zanim zdążyło się zacząć. Iskierka nadziei pozostawała rozpalona, szczególnie wtedy, gdy zobaczył, jak zdejmuje swój płaszcz. Nawet to nie utrzymało się zbyt długo. Ścisnął kurczowo koc, który przyjaciel tak wspaniałomyślnie mu podał, po czym rzucił nim w jego twarz. Przecież widział go już nie raz w gorszych strojach albo i bez nich, nie czuł potrzeby zakrywania swojego ciała.
- Naprawdę, jesteś głupi - pokręcił ze zrezygnowaniem głową, łapiąc się pod boki.
Jeżeli planował uzyskać nieco przestrzeni, to jego zamiary zostały całkowicie pokrzyżowane. Chyba że propozycja spoczęcia posiadała ukryty podtekst. Amodeus usiadł, a jakże, tylko że na kolanach przyjaciela, co poskutkowało... w sumie to niczym, dystans między nimi w ogóle się nie zmienił, a jakby nad tym pomyśleć, to byli bliżej siebie, niż wcześniej. Przejechał palcem po jego ustach, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Chcesz ze mną rozmawiać, gdy jestem pijany... - o dziwo jego stan wcale na to nie wskazywał, no, może jego głos był nieco inny. - Nigdy nie spodziewałem się czegoś takiego po tobie - dodał, małpując jego wcześniejsze zachowanie, czyli nagłe zmniejszenie dystansu oraz zmysłowe szeptanie wprost do ucha. - Żeby tak wykorzystywać moją chwilę słabości.
Przejechał palcem po gładkim materiale koszuli, zręcznie omijając guziki, by delikatnie musnąć jego skórę skrywaną pod ubraniem.
Sądził, że Søren chciał tego samego. Bo co innego mogły oznaczać te zmysłowe pocałunki, którymi go obdarował? Ton jego głosu wywołał w nim bezwarunkową reakcję, dostarczył mu dreszczy oraz gęsiej skórki. Skojarzenie z nim było jedno znaczne. Dlatego też nie mógł się nadziwić temu, co stało się zaraz po tym. Nie rozumiał tego, co się dzieje. Nie zauważył nawet, kiedy wylądował na fotelu. W jednej chwili jego wyobraźnia błądziła po bardzo ciekawych rejonach, usilnie domyślając się, po co się zniżał, a z drugiej strony wszystko się skończyło, zanim zdążyło się zacząć. Iskierka nadziei pozostawała rozpalona, szczególnie wtedy, gdy zobaczył, jak zdejmuje swój płaszcz. Nawet to nie utrzymało się zbyt długo. Ścisnął kurczowo koc, który przyjaciel tak wspaniałomyślnie mu podał, po czym rzucił nim w jego twarz. Przecież widział go już nie raz w gorszych strojach albo i bez nich, nie czuł potrzeby zakrywania swojego ciała.
- Naprawdę, jesteś głupi - pokręcił ze zrezygnowaniem głową, łapiąc się pod boki.
Jeżeli planował uzyskać nieco przestrzeni, to jego zamiary zostały całkowicie pokrzyżowane. Chyba że propozycja spoczęcia posiadała ukryty podtekst. Amodeus usiadł, a jakże, tylko że na kolanach przyjaciela, co poskutkowało... w sumie to niczym, dystans między nimi w ogóle się nie zmienił, a jakby nad tym pomyśleć, to byli bliżej siebie, niż wcześniej. Przejechał palcem po jego ustach, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Chcesz ze mną rozmawiać, gdy jestem pijany... - o dziwo jego stan wcale na to nie wskazywał, no, może jego głos był nieco inny. - Nigdy nie spodziewałem się czegoś takiego po tobie - dodał, małpując jego wcześniejsze zachowanie, czyli nagłe zmniejszenie dystansu oraz zmysłowe szeptanie wprost do ucha. - Żeby tak wykorzystywać moją chwilę słabości.
Przejechał palcem po gładkim materiale koszuli, zręcznie omijając guziki, by delikatnie musnąć jego skórę skrywaną pod ubraniem.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie chciał go kusić. Przynajmniej nie specjalnie. Po prostu nie dowierzał, że ma go z powrotem blisko siebie. Ten miesiąc rozłąki wycisnął z niego wszystkie soki. Przyszedł tutaj wydrążony i pusty, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Miał wrażenie, że umarł trochę i przestał cokolwiek czuć. Nie tylko emocje, ból fizyczny, chociażby ten promieniujący z pokaleczonej dłoni, wydawał się jedynie solą trzeźwiącą, czymś przypominającym mu, że jeszcze żyje. A teraz wydawało mu się, że zachłysnął się tymi wszystkimi odczuciami, które zalały go lawiną. Od miękkości palców Amodeusa na jego policzku, przez tak dobrze znany, a dziś jakby zupełnie nowy, smak jego ust, na satynowej gładkości jego pleców skończywszy. Nie mógł się od tego zwyczajnie oderwać. Chciał więcej. Jak gdyby był narkomanem, któremu urządzono przymusowy odwyk, a potem nagle znów dopuszczono w pobliże narkotyku. Nie mógł sobie odmówić, stopniowo zatracając się w tym wszystkim. Aż nagle ten odsunął go od siebie i wyrwał się z tego szaleństwa, które mimo wszystko wirowało gdzieś niebezpiecznie blisko powierzchni. Jednak na tę chwilę wróciła mu kontrola, świadomość tego wszystkiego, każąc tym razem działać jak należy. Wtedy zatracili się w sobie, szybko, niebezpiecznie, nie zwracając większej uwagi na otoczenie, co musiało być ich błędem. Nie chciał go popełnić tym razem. Teraz powinni zrobić wszystko jak należy. Ogarnąć jakoś walący się na głowy świat, aby potem mogli cieszyć się innymi rzeczami. Dlatego się odsunął, chociaż złapał jego spojrzenie, kiedy się nachylał i wiedział, że może to przypominać coś zupełnie innego. Usiadł jednak, zachowując stosowną odległość, aby nie ulec pokuszeniu. I oberwał za to kocem.
Wcale nie chodziło o to, żeby zakryć wyraźnie odsłonięte ciało Księcia. Przecież znał je na pamięć. Nie zaprzeczał, że widok był kuszący, ale na myśli miał jedynie względny zdrowotne. Miał wrażenie, że żywił się on ostatnio jedynie ognistą z jakimiś nieregularnymi przekąskami, bo wydawał mu się jakiś chudszy. Nie chciał, żeby było mu zimno, bo widział przygasający kominek. A kiedy zdejmował puchaty materiał z głowy to Prince zdążył się już wygodnie usadowić na jego kolanach. Powinien go zgonić, żeby zapewnić sobie jasność myślenia, ale nie potrafił. Bezwiednie rozchylił usta, kiedy musnął je palcem i delikatnie drasnął opuszek zębami uśmiechając się przy tym całkowicie niewinnie. Zaraz potem gwałtowniej wciągnął powietrze, kiedy ten odtworzył jego gest i odezwał się wprost do ucha. Tak samo nie powstrzymał drżenia pod wpływem jego dotyku w miejscu, które tak dawno dotykane nie było. Chciał dać porwać się tej fali, ale nie mógł. Musiał chociaż podjąć próbę walki z tym uczuciem.
- Nie wydajesz się być taki znowu pijany - odparł, a głos zabrzmiał mu nieco bardziej gardłowo niż wcześniej. - Dlatego tym bardziej nie powinienem cię wykorzystać w inny sposób. - Uśmiechnął się do niego szeroko, po czym zrobił użytek z wciąż trzymanego koca i owinął nim Amodeusa niczym w kokon, uniemożliwiając mu dalszą wędrówkę dłońmi. - Porozmawiajmy - rzekł z nadzieją, patrząc mu prosto w oczy. Chciał to zrobić teraz, żeby móc nie myśleć później.
Wcale nie chodziło o to, żeby zakryć wyraźnie odsłonięte ciało Księcia. Przecież znał je na pamięć. Nie zaprzeczał, że widok był kuszący, ale na myśli miał jedynie względny zdrowotne. Miał wrażenie, że żywił się on ostatnio jedynie ognistą z jakimiś nieregularnymi przekąskami, bo wydawał mu się jakiś chudszy. Nie chciał, żeby było mu zimno, bo widział przygasający kominek. A kiedy zdejmował puchaty materiał z głowy to Prince zdążył się już wygodnie usadowić na jego kolanach. Powinien go zgonić, żeby zapewnić sobie jasność myślenia, ale nie potrafił. Bezwiednie rozchylił usta, kiedy musnął je palcem i delikatnie drasnął opuszek zębami uśmiechając się przy tym całkowicie niewinnie. Zaraz potem gwałtowniej wciągnął powietrze, kiedy ten odtworzył jego gest i odezwał się wprost do ucha. Tak samo nie powstrzymał drżenia pod wpływem jego dotyku w miejscu, które tak dawno dotykane nie było. Chciał dać porwać się tej fali, ale nie mógł. Musiał chociaż podjąć próbę walki z tym uczuciem.
- Nie wydajesz się być taki znowu pijany - odparł, a głos zabrzmiał mu nieco bardziej gardłowo niż wcześniej. - Dlatego tym bardziej nie powinienem cię wykorzystać w inny sposób. - Uśmiechnął się do niego szeroko, po czym zrobił użytek z wciąż trzymanego koca i owinął nim Amodeusa niczym w kokon, uniemożliwiając mu dalszą wędrówkę dłońmi. - Porozmawiajmy - rzekł z nadzieją, patrząc mu prosto w oczy. Chciał to zrobić teraz, żeby móc nie myśleć później.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kto wiedział, że będzie mu brakowało czegoś takiego, jak satysfakcja z droczenie się z ukochanym. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo tęsknił za takimi drobnostkami. Wystarczyła chwila takiej zabawy, a humor od razu mu się poprawił. Skutek ten zawdzięczał w szczególności temu, że Søren poddał się jego działaniom. Nie pozbył się go ze swoich kolan, a i na drobną zaczepkę zareagował, podsuwając Księciu parę pomysłów na późniejsze poczynania. I ten uśmieszek, od którego od razu robiło się lżej na sercu oraz... wywołujący kilka innych, zdecydowanie przyjemnych reakcji. Miłe zaskoczenie z jego zdziwienia, widać nie spodziewał się pożyczania własnych trików.
Zdziwił się więc nieco, kiedy usłyszał to, co mężczyzna miał mu do powiedzenia. Po takich sygnałach nie spodziewał się nagłej zmiany zasad ich malej zabawy. Najwidoczniej jego czar z lekka przytępiał, skoro potrafił się jemu oprzeć. Cóż, nic straconego, przecież nie użył wszystkich swoich sztuczek, nawet do ćwiartki się nie zbliżył. Uniósł brew, kiedy zauważył co też ten jego przyjaciel wyrabia. Naprawdę sądził, że coś takiego, jak koc, da radę powstrzymać rozochoconego Amodeusa? Widocznie nie tylko on cierpiał na jakieś dziwne braki, po nieszczęsnej, miesięcznej przerwie. Nie potrafił się powstrzymać, przed zniszczeniem nieprzemyślanego pomysłu kochanka oraz dalszym droczeniem się z nim. Dobrze wiedział, że kiedy ten się uprze, to bardzo ciężko będzie odwrócić jego uwagę od postanowienie. Oczywiście, że jest to możliwe, ale wymagałoby to większego wysiłku, a jego zaangażowanie byłoby mniejsze.
Westchnął więc jedynie, oswobadzając swoje ręce. To że przystawał na jego prośbę, nie oznaczało, że musi zrezygnować z zapewniania sobie rozrywki. Przyłożył trzy palce do swoich ust, po czym zaczął wybijać przypadkowy rytm, udając, że się nad czymś zastanawia. Po chwili zaczął przesuwać je wzdłuż szyi, przyglądając się jednocześnie szczenięcemu spojrzeniu Sørena. Z każdym centymetrem drogi swoich palców, odsłaniał coraz więcej swojego ciała. Kiedy dotarł do pępka, zatrzymał się. Uśmiechnął się szelmowsko, po czym zaczął drapać po brzuchu. Ot, tak bezceremonialnie, całkowicie niszcząc uroki poprzedniej chwili. Podniósł wcześniej wspomniane trzy palce i pomachał mu nimi przed twarzą.
- Dostaniesz ode mnie trzy odpowiedzi - rzucił zrezygnowany, przyznając się tym samym do zawieszenia broni. - Jeżeli będziesz chciał więcej... - znów się pochylił, zbliżając swoje usta do jego ucha - to będziesz musiał na nie zapracować - nie potrafił się powstrzymać przed dalszym droczeniem, więc przygryzł lekko jego małżowinę.
Odsunął się od niego, pokazując mu tym samym całkowicie niewinny uśmieszek, który zagościł na jego twarzy. Żeby ułatwić mu zadanie, przykrył się kocem, przecież nie chciał, by nagle zmienił zdanie, prawda?
Zdziwił się więc nieco, kiedy usłyszał to, co mężczyzna miał mu do powiedzenia. Po takich sygnałach nie spodziewał się nagłej zmiany zasad ich malej zabawy. Najwidoczniej jego czar z lekka przytępiał, skoro potrafił się jemu oprzeć. Cóż, nic straconego, przecież nie użył wszystkich swoich sztuczek, nawet do ćwiartki się nie zbliżył. Uniósł brew, kiedy zauważył co też ten jego przyjaciel wyrabia. Naprawdę sądził, że coś takiego, jak koc, da radę powstrzymać rozochoconego Amodeusa? Widocznie nie tylko on cierpiał na jakieś dziwne braki, po nieszczęsnej, miesięcznej przerwie. Nie potrafił się powstrzymać, przed zniszczeniem nieprzemyślanego pomysłu kochanka oraz dalszym droczeniem się z nim. Dobrze wiedział, że kiedy ten się uprze, to bardzo ciężko będzie odwrócić jego uwagę od postanowienie. Oczywiście, że jest to możliwe, ale wymagałoby to większego wysiłku, a jego zaangażowanie byłoby mniejsze.
Westchnął więc jedynie, oswobadzając swoje ręce. To że przystawał na jego prośbę, nie oznaczało, że musi zrezygnować z zapewniania sobie rozrywki. Przyłożył trzy palce do swoich ust, po czym zaczął wybijać przypadkowy rytm, udając, że się nad czymś zastanawia. Po chwili zaczął przesuwać je wzdłuż szyi, przyglądając się jednocześnie szczenięcemu spojrzeniu Sørena. Z każdym centymetrem drogi swoich palców, odsłaniał coraz więcej swojego ciała. Kiedy dotarł do pępka, zatrzymał się. Uśmiechnął się szelmowsko, po czym zaczął drapać po brzuchu. Ot, tak bezceremonialnie, całkowicie niszcząc uroki poprzedniej chwili. Podniósł wcześniej wspomniane trzy palce i pomachał mu nimi przed twarzą.
- Dostaniesz ode mnie trzy odpowiedzi - rzucił zrezygnowany, przyznając się tym samym do zawieszenia broni. - Jeżeli będziesz chciał więcej... - znów się pochylił, zbliżając swoje usta do jego ucha - to będziesz musiał na nie zapracować - nie potrafił się powstrzymać przed dalszym droczeniem, więc przygryzł lekko jego małżowinę.
Odsunął się od niego, pokazując mu tym samym całkowicie niewinny uśmieszek, który zagościł na jego twarzy. Żeby ułatwić mu zadanie, przykrył się kocem, przecież nie chciał, by nagle zmienił zdanie, prawda?
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Musieli cofnąć się w czasie. Musieli. Jak inaczej wytłumaczyć to, co się teraz działo? Przecież jeszcze kilkanaście minut temu stał na progu i zastanawiał się jak bardzo będzie go bolało, kiedy odejdzie. Rozmyślał ile Ognistej dokupić, żeby móc się spokojnie, po prostacku, uchlać. Nie możliwe, że to wszystko obróciło się tak gwałtownie o całe sto osiemdziesiąt stopni. Spędzili w końcu cały miesiąc w rozłące, bez jednego słowa z obu stron, więc jak logicznie wytłumaczyć to, co działo się teraz? Jakim cudem to wszystko zmieniło się tak szybko, praktycznie bez żadnych tłumaczeń. Sytuacja nie uległa żadnym zmianom, wręcz chyba się pogorszyła. A jednak jakby się pogodzili. Czy ta rozłąka tak na to podziałała? Czy ten miesiąc rozłąki po prostu uświadomił im jak wielką krzywdę robią sobie tą separacją? W końcu Avery nie stał się nagle tryskającym entuzjazmem człowiekiem, a z tego, co widział to Amodeus też nie czuł się lepiej po tym wszystkim. I chociaż podobała mu się ta nagła zmiana sytuacji to wiedział, że nie mogą tak od razu zapomnieć o całym świecie. Zawsze był racjonalistą, a ostatnie wydarzenia jeszcze bardziej na niego wpłynęły. Tylko jak mógł teraz z nim walczyć? Widział dobrze, że sporo już wypił. Świadczyła o tym pusta butelka rozbita w drobny mak pod drzwiami. No i wydawał się szczęśliwy, po raz pierwszy od ich ostatniego spotkania. Zresztą i Søren czuł się teraz inaczej, jak gdyby żywiej. Coś w jego piersi jakby nagle ruszyło, bijąc miarowo, czego wcześniej nie chciał zauważyć. Owszem, stawiał opór, ale widział, że nie będzie to łatwe zadanie.
Przeciągłe westchnienie sygnalizowało mu jak niechętnie dostosowuje się do narzuconej mu sytuacji. Zresztą nie na długo. Owinął go kocem, ale nie było to przeszkodą. Avery z uwagą obserwuje ten mały teatrzyk, który prezentuje. Jest boleśnie świadom, co też próbuje osiągnąć i naprawdę z trudem udaje, że to na niego działa. Nie daje radę jednak ukryć gwałtownego przełknięcia śliny, kiedy jego palce przecinaj klatkę piersiową. Chętnie zrobiłby to za niego. A potem Książę gustownie się drapie, co kwituje rozbawionym parsknięciem. Natomiast tę ugodową propozycję traktuje uniesieniem brwi. Naprawdę? Chciałby to zamknąć w trzech pytaniach? Ach, zaraz sytuacja się rozjaśnia. Od początku chciał się z nim bawić, chociaż zgrywa grzecznego, nawet przykrywa się kocem. Søren gra więc na czas, zastanawiając się, co z tym fantem zrobić. Styka opuszki palców obu dłoni przyglądając mu się w zadumie. To ten moment, w którym przyjmuje do wiadomości swoją klęskę. Bez sensu jest wywieranie na nim tej trudnej rozmowy, kiedy jest w takim nastroju. Zresztą żaden z nich nie wie, co przyniesie jutro, więc dlaczego nie wykorzystać tej okazji.
- W porządku - odpowiada, poprawiając się na fotelu. Wcale nie przez przypadek obejmuje Amodeusa nisko na plecach, żeby przez przypadek nie spadł. Wierci się chwilę w miejscu, po czym w końcu stwierdza, że jest mu wygodnie i zamiera. Rozpina jeszcze dwa górne guziki koszuli, bo zrobiło mu się ciepło. - Jak bardzo jesteś pijany? - pyta, a jego palce zaczynają powolną wędrówkę po jego plecach, oczywiście przez materiał koca. - Dlaczego masz na sobie tylko bokserki? - Tutaj jego brwi unoszą się znacząco do góry, a dłonie docierają do odsłoniętego karku. - I jak myślisz, ten fotel jest wygodniejszy od tego w moim gabinecie? - Uśmiecha się lekko, po czym kładzie ręce na obu podłokietnikach patrząc na niego uważnie. Ciekaw jest, czy udało mu się zagrać w tę jego grę.
Przeciągłe westchnienie sygnalizowało mu jak niechętnie dostosowuje się do narzuconej mu sytuacji. Zresztą nie na długo. Owinął go kocem, ale nie było to przeszkodą. Avery z uwagą obserwuje ten mały teatrzyk, który prezentuje. Jest boleśnie świadom, co też próbuje osiągnąć i naprawdę z trudem udaje, że to na niego działa. Nie daje radę jednak ukryć gwałtownego przełknięcia śliny, kiedy jego palce przecinaj klatkę piersiową. Chętnie zrobiłby to za niego. A potem Książę gustownie się drapie, co kwituje rozbawionym parsknięciem. Natomiast tę ugodową propozycję traktuje uniesieniem brwi. Naprawdę? Chciałby to zamknąć w trzech pytaniach? Ach, zaraz sytuacja się rozjaśnia. Od początku chciał się z nim bawić, chociaż zgrywa grzecznego, nawet przykrywa się kocem. Søren gra więc na czas, zastanawiając się, co z tym fantem zrobić. Styka opuszki palców obu dłoni przyglądając mu się w zadumie. To ten moment, w którym przyjmuje do wiadomości swoją klęskę. Bez sensu jest wywieranie na nim tej trudnej rozmowy, kiedy jest w takim nastroju. Zresztą żaden z nich nie wie, co przyniesie jutro, więc dlaczego nie wykorzystać tej okazji.
- W porządku - odpowiada, poprawiając się na fotelu. Wcale nie przez przypadek obejmuje Amodeusa nisko na plecach, żeby przez przypadek nie spadł. Wierci się chwilę w miejscu, po czym w końcu stwierdza, że jest mu wygodnie i zamiera. Rozpina jeszcze dwa górne guziki koszuli, bo zrobiło mu się ciepło. - Jak bardzo jesteś pijany? - pyta, a jego palce zaczynają powolną wędrówkę po jego plecach, oczywiście przez materiał koca. - Dlaczego masz na sobie tylko bokserki? - Tutaj jego brwi unoszą się znacząco do góry, a dłonie docierają do odsłoniętego karku. - I jak myślisz, ten fotel jest wygodniejszy od tego w moim gabinecie? - Uśmiecha się lekko, po czym kładzie ręce na obu podłokietnikach patrząc na niego uważnie. Ciekaw jest, czy udało mu się zagrać w tę jego grę.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Salon
Szybka odpowiedź