Teutas Lancelot Longbottom
Nazwisko matki: Abbott
Miejsce zamieszkania: centrum Londynu, mieszkanie na Pokątnej
Czystość krwi: krew czysta szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: szukający Jastrzębi z Falmouth
Wzrost: 177 cm
Waga: 72 kg
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: różnej maści blizny po upadkach z miotły; stara szrama ciągnąca się od łokcia po nadgarstek lewej ręki, druga na lewym biodrze - pamiątka po domowych rozgrywkach Quidditcha, nowe drobne blizny na prawym kolanie, jedna na prawym ramieniu - nabyte podczas pierwszego meczu z Jastrzębiami; czasem dwa kolczyki, obrączki w jednym uchu, jedna mała obrączka w nosie
12 i 1/2 cala, dość sztywna, platan, włos wozaka
Gryffindor
jastrząb
kobietę w sukni ślubnej
pastą do polerowania mioteł, świeżo skoszoną trawą, piwem kremowym, malinami
siebie ściskającego puchar mistrzostw świata w Quidditchu
Quidditchem, muzyką, sztuką, podróżami, zaklęciami
Jastrzębią z Falmouth
gram w Quidditch, eksplodującego durnia, pokera, gargulki i szachy czarodziejów, pojedynkuję się, tańczę towarzysko
muzyki klasycznej, rock&roll'a, country
Jamie Campbell Bower
Wiecie jak to jest mieć najnudniejszego ojca na świecie?
Ja wiem. Wiem też jak to jest mieć matkę, która kocha każdą żywą istotę, KAŻDĄ. Inne zdanie na temat miłowania bliźnich, zwłaszcza tych mugolskiego pochodzenia miał ojciec, ale teraz, kiedy już wszytko wiem, wcale mu się nie dziwię. A matce... jej jestem ogromnie wdzięczny, w końcu za jej sprawą w naszym domu zalęgła się parka znikaczy. Jednak to nie jest opowieść o moich rodzicach, a o mnie, pozwólcie więc, że cofnę się do momentu, w którym przyszedłem na świat.
Pierwsze miesiące mojego życia zdradziły, że wdałem się w moją rodzicielkę, jej oczy, kilka jasnych włosków na maleńkiej główce i drobna postura - wykapana mama. Nie przeszkadzało mi to, zwłaszcza, że odkąd tylko zacząłem cokolwiek pojmować uznawałem moją matkę za najpiękniejszą kobietę na świecie. Błękitne oczy wpatrzone we mnie i jej anielski głos śpiewający mi kołysanki to jedno z najmilszych wspomnień z dzieciństwa, chociaż... muszę przyznać, że to było wyjątkowo przyjemne. Zanim skończyłem trzy lata ujawnił się mój magiczny talent, tak po prostu, któregoś ładnego, ale jakże zwyczajnego dnia. Nie pamiętam tej chwili, ale ponoć ojca rozpierała duma. Mam za to przebłyski wspomnień, w których sadzał mnie sobie na kolanach i czytał opasłe tomiska, wierciłem się wtedy i przysypiałem, bo historia magii niesamowicie mnie nudziła, może to wtedy z pomocą czarów zatrzasnąłem mu książkę na nosie?
Wielkim zainteresowaniem obdarzyłem za to podopiecznych mojej mamy, dwa znikacze, miałem pięć lat, kiedy nauczyłem się latać na miotle, a kiedy skończyłem siedem ptaszki były już tak wymęczone i wyświechtane przez moje maleńkie paluszki, że dostałem kategoryczny zakaz ganiania ich. Co prawda zdarzało mi się go łamać, zwłaszcza w towarzystwie mojego kuzyna.
Rosłem jak na drożdżach i chociaż wiem, że ojciec pragnął zaszczepić we mnie swe zainteresowania historią, ja wolałem latać na miotle, lub słuchać opowieści mamy o magicznych zwierzętach.
Wiecie jak to jest podążać własną drogą? Nie taką jaką wyznaczył ci ojciec? Ani taką jaką przewidziała dla ciebie matka? Albo nawet taką, którą gotuje ci los?
Ja wiem. Kiedy dostałem list z Hogwartu byłem bardzo podekscytowany, zresztą chyba jak każdy jedenastolatek, długo zastanawiałem się nad domem, do którego powinienem trafić. Mama powtarzała mi, że Tiara Przydziału na pewno weźmie pod uwagę moją decyzję, ale ja nie potrafiłem się zdecydować. Jak ojciec mógłbym trafić do Ravenclawu, ale... nigdy nie byłem miłośnikiem nauki, niektóre księgi wydawały mi się nawet okropnie nudne. Myślałem, że Hufflepuff to dom dla mnie, dom mojej matki, właściwie... do niego pasowałem. Siadając na wysokim stołku na ceremonii przydziału zaciskałem dłonie w pięści powtarzając w myślach, że zasiądę na ławie puchonów. Okropne było moje zdziwienie, gdy tiara od razu oznajmiła, że nie przywdzieję żółto-czarnych barw, a kiedy zaczęła się zastanawiać nad Slytherinem, myślałem, że spadnę z krzesła. Do tej pory nie wiem co takiego widział we mnie ten stary kapelusz, że chciał przydzielić mnie do domu węża, finalnie jednak trafiłem do Gryffindoru, jak większość Lomgbottomów.
Nadal zamiast się uczyć wolałem latać na miotle, muszę też wspomnieć o tym, że znalazłem kolejną rozrywkę, która szybko przypadła mi do gustu, uwielbiałem zaczepiać koleżanki, ciągnąłem je za włosy, podkładałem im nogę i dźgałem różdżką w bok rzekomo trenując zaklęcia. Byłem łobuzem, ale... o dziwo, dziewczyny mnie lubiły.
Wiecie jak to jest skakać z "kwiatka na kwiatek"?
Ja podobno wiem, ale czy to moja wina, że po Hogwarcie chodzi tyle urodziwych dziewcząt? Jedna była podobna do mojej matki, drobna blondynka o wielkich, błyszczących oczach, charakter miała odrobinę paskudny, ale te oczy, w nich po raz pierwszy się zakochałem. Kiedy nie grałem w Quidditcha, nie spisywałem zadań domowych, wtedy pisałem do niej listy miłosne. Potem pojawiła się ruda, nie wiem skąd, tak nagle z dnia na dzień ją zauważyłem i liściki zmieniły adresatkę. Byłem wtedy jeszcze smarkiem, więc na trzymaniu się za rękę i zajadaniu cichcem słodyczy się kończyło. Pamiętam jak dziś, jak rozbolał mnie wtedy żołądek i za kilka dni ruda zmieniła się w chudą brunetkę. Ta chuda nie lubiła słodyczy, składała za to słodkie buziaki na moich policzkach. To były czasy, dziewczyny i Quidditch, a potem przyszła pora na egzaminy, do których musiałem kuć dzień i noc, naprawdę! Kuzyn śmiał się ze mnie, że powinienem przeprowadzić się do biblioteki, rzeczywiście spędzałem tam każdą wolną chwilę przerzucając kartki opasłych tomisk o różnorakiej tematyce, mało spałem, mało jadłem, właściwie mało robiłem cokolwiek innego niż pogłębianie swej wiedzy, która, wstyd przyznać, była daleko za kolegami z roku, no cóż, nauka nigdy mnie nie pociągała, zwłaszcza ta czysto teoretyczna. Zdałem SUM'y, wyciągając na oceny zadowalające, przeciętne, takie, które ucieszyły matkę, uspokoiły ojca i nieco mnie wyróżniły w oczach nauczycieli, doszli do wniosku, że nie jestem taki głupi, właściwie ja też doszedłem do takiego wniosku, co nieco zmieniło moje nastawienie do nauki. Nadal spisywałem niektóre prace domowe, ale zacząłem bardziej uważać na lekcjach. Wtedy w oko wpadła mi śliczna i mądra krukonka, chowała buźkę za grubymi jak denka od słoików okularami, ale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie kiedy patrzyłem na nią a szkiełka zachodziły parą, kiedy musiała je zdjąć i przetrzeć... całą szóstą klasę nosiłem za nią książki, a w pewnym momencie obiecałem jej nawet miłość do grobowej deski. Ale potem przyszły wakacje, potem zostałem kapitanem drużyny i na horyzoncie pojawiła się kolejna ślicznotka. Dosiadała miotły jak żadna inna, była szybka, zwinna i pyskata, na każdym treningu wdawaliśmy się w kłótnie, szybko okazało się, że kto się czubi - ten się lubi, nawet bardzo. Siódmy rok zleciał jak z bicza strzelił, muszę wspomnieć, że Gryffindor wygrywał wtedy każdy mecz Quidditcha, tyle trenowaliśmy, że znowu zaniedbałem naukę. Wtedy doszedłem do wniosku, że przyszłość zwiążę ze sportem, innej opcji nie ma. Wybiłem ojcu z głowy to, że pójdę w jego ślady, myślałem wtedy, że raz na zawsze. Matka była ze mnie dumna, powtarzała, że tylko ktoś tak odważny, tylko prawdziwy gryfon potrafi ruszyć przez życie własną ścieżką.
Wiecie jak to jest zostać absolwentem Hogwartu?
Ja już wiem! Na siódmym roku nie miałem na nic czasu, zupełnie, nauka i treningi, gdzieś po drodze starałem się też nie stracić dziewczyny, z którą się umawiałem, tej z mojej drużyny, ale nie wyszło. Była zdolniejsza, wolne chwili spędzała w towarzystwie szukającego puchonów, nie uwierzycie jaka była moja radość, kiedy podczas meczu spadł z miotły, a właściwie to pomogłem mu spaść, ale mniejsza o to. Zdałem OWuTeMy! I to jak! No dobra, prawda jest taka, że znów mogłem się pochwalić ocenami dość przeciętnymi, ale nie miałem żadnego trolla, a to już coś. Do tego domowe rozgrywki Qudditcha poszły nam tak dobrze, że ze szkoły odchodziłem dumny jak paw, opiekunka gryfonów popłakała się oznajmiając, że już nigdy nie będzie miała tak sumiennego kapitana, co prawda to prawda. Matka też płakała, ze szczęścia, ojciec coś marudził, ale był dumny, do czasu...
Znowu chciał mnie zainteresować historią, nie rozumiał tego, że mój wybór jest niepodważalny, wtedy, w złości oznajmił mi, że nie jestem jego jedynym dzieckiem. To było trochę dziwne, przez osiemnaście lat nie wiedzieć nawet, że ma się brata, a któregoś dnia usłyszeć od ojca, że tamten jest prawowitym dziedzicem. Ten, który nigdy nie usiadł mu na kolanach, który nigdy nie napisał do niego ani jednego listu, który pewnie nawet nie wiedział o jego istnieniu. Wiedziałem, że ojciec jest zły, że to tylko takie gadanie, ale nigdy nie byłem rozważny, emocje wzięły górę, wyprowadziłem się wtedy z domu. Dzięki pomocy mamy mogłem sobie pozwolić na wynajęcie niewielkiego mieszkania na ulicy Pokątnej. Musiałem znaleźć pracę, w tamtej chwili gotów byłem wziąć cokolwiek, mogłem nawet czyścić nocniki w Mungu, byle tylko nie musieć liczyć na ojca. Na szczęście upomniały się o mnie Jastrzębie z Falmouth, przez kilka meczy grzałem ławkę jako ich rezerwowy, ale w końcu kontuzja, której doznał szukający wyeliminowała go z dalszej gry, a na jego miejsce wszedłem ja, dałem z siebie wszystko. Już prawie rok gram w pierwszym składzie. W domu pojawiam się jedynie od święta, chociaż ojciec przepraszał mnie wiele razy, udaję, że mu wybaczyłem, zwłaszcza, że podupadł na zdrowiu, w tajemnicy szukam brata, prawowitego dziedzica, jestem ciekaw czy jest bardziej podobny do niego, czy to właśnie on jest synem mego ojca, synem, z którego mógłby być dumny.
Wspomnienie, które przywołuje to pierwszy lot na miotle, moment, w którym jako kapitan gryfonów trzymał puchar Quidditcha, lub pierwszy mecz z Jastrzębiami.
6 | |
4 | |
5 | |
0 | |
0 | |
0 | |
13 |
Język ojczysty: angielski
Biegłości
Historia Magii: II
Opieka nad magicznymi stworzeniami: II
Literatura: II
Malarstwo: II
Taniec: I
Latanie na miotle: V
Szermierka: II
Instynkt przetrwania: II
Kłamstwo: III
Retoryka: II
Silna wola: IV
Szczęście: III
Genetyka
Brak: 0
Reszta: 1 pkt biegłości
różdżka, miotła bardzo dobrej jakości (+10 biegłość w lataniu na miotle), teleportacja, 10 pkt statystyk