Sala główna
W głównej części lokalu znajduje się kilkanaście ław i stolików, wszystkie podniszczone, pozalewane steryną. Jest tam też oczywiście kontuar, przy którym stacjonuje barman, nie został on jednak ulokowany tuż przy głównym wejściu do Mantykory, a kawałek dalej, skąd pracownicy mają dobry widok na to, kto wchodzi, a kto wychodzi. Nieopodal znajdują się dwie pary drzwi – jedna prowadząca na niewielki korytarz z przejściem do gabinetu i piwnicy, druga – na zaplecze, gdzie krzątają się zatrudnione dziewczyny. W kącie widać też schody, które prowadzą na piętro, ku nielicznym pokojom, w których zdesperowani klienci mogą się przespać lub zaznać uciech cielesnych.
Poruszyła się na krześle, jakby nagle stało się mniej wygodne, drobnym gestem zdradzając zapewne, że jej myśli zaczęły krążyć nie tylko dookoła tego spotkania. Słuchała Benjamina i starała się nie dać po sobie poznać, że jego spokojny, nieco nawet zobojętniały ton zaalarmował ją w jakiś dziwny sposób. Wydawało jej się, że wyćwiczyła samą siebie na taką okoliczność, choć nie miała przecież pewności, że jej towarzysz zechce dołożyć do swojej wypowiedzi jeszcze kilka zdań, a zwłaszcza takich, które mogłyby wyprowadzić ją z równowagi. Jakie rewelacje o Parysie mogłyby ją zaskoczyć? Czyż nie miała przygotowanych kilku zdań, idealnie zamykających temat i ucinających wszelkie podejrzenia?
A jednak, siedziała teraz dziwnie wyprostowana, a głos brata z wyboru docierał do niej niczym spod wody – uśmiechała się w odpowiedzi, mimo iż Ben nie zasługiwał na taką sztuczność. Ale przecież już zmienił temat, teraz rozmawiali o nim i zaraz znowu będą mogli wrócić do swobodnej wymiany zdań…
Parys nie jest dla Ciebie odpowiedni.
Jednym zdaniem zyskał całkowitą i niepodzielną uwagę panny Rosier, która teraz spoglądała na niego uważnie, wciąż jeszcze bawiąc się swoim kieliszkiem, by jednak po chwili odstawić go na stolik. A gest ten mógł znaczyć tylko jedno – prawdziwa rozmowa miała się dopiero rozpocząć.
- Ufam Ci – potwierdziła najpierw, mówiąc całkowicie szczerze, nie spuszczając wzroku z mężczyzny siedzącego naprzeciwko – Ufam i właśnie dlatego proszę cię, opowiedz mi.
Czuła, co może mieć na myśli i nawet przez chwilę nie łudziła się, że za moment usłyszy skargę na kilka fałszywych nut, które Bulstrode zagrał podczas swojego ostatniego koncertu. Nawet plotka, jakoby flirtował po nim z jakąś brudnej krwi fanką nie obchodziłaby Darcy tak bardzo, jak to, czego miała zapewne dowiedzieć się zaraz od Benjamina. Miała jeszcze zapytać, czy słyszał coś złego o jej narzeczonym, ale skoro oczekiwała szczerości, to samo musiała dać mu w zamian – wiedziała, że nie chodzi o zwyczajnie zasłyszane grzechy.
- Widziałeś go z kimś, prawda? – wydusiła z siebie w końcu, choć przejęta była jedynie faktem, że przez to całe zamieszanie ona sama może stracić w oczach Benjamina.
W marzeniach Benjamina ów spryt Darcy skierowany był tylko w jedną stronę. Nie przewidział jego obosiecznego działania, będąc nie tyle nieprzygotowanym do tej rozmowy, co zbyt trzeźwym, by pozwolić sobie popłynąć z prądem luźnych skojarzeń, wyciszających podejrzliwość brunetki. Stało się inaczej i dopiero w momencie, w którym kobieta wypowiedziała najsłodsze słowa, kruszące lód serca każdego dżentelmena - bo przecież obdarzenie zaufaniem oznaczało wstęp do jeszcze czulszych wyznań a także do pozbywania się kolejnych części przyzwoitej garderoby - Wright zorientował się, że znalazł się w więcej niż niekomfortowej sytuacji.
Zaciągnął się ponownie i wypuścił powoli dym, obserwując jak Darcy raczy się skrzacim winem. Mógł dolać jej coś, co zetnie ją z nóg, a potem skomplikowanym zaklęciem wtłoczyć jej do głowy pomysł zerwania z Bulstrode'm, ale zbytnio szanował panienkę Rosier by odwalać podobne akcje. Poza tym podobne machlojki przy umyśle należały do wyjątkowo trudnych, czyli będących poza zasięgiem mędrca Benjamina. Jeszcze potrafił mierzyć siły na zamiary. Jeszcze.
- To nie jest takie proste - pokręcił powoli głową, starając się nie patrzeć prosto w oczy brunetki, doskonale wiedząc, jak działa na niego sarni wzrok. Zwłaszcza w połączeniu z urokiem szlachcianki, skupionej na nim z taką uwagą, jakiej pragnęli zapewne wszyscy kawalerowie londyńskiej socjety. Obrócił tlącego się papierosa pomiędzy palcami i zgasił go o drewniany blat stolika, zauważając odstawiony kieliszek wina. Niedobrze. Powinna wypić go jak najwięcej. - Wiem, że mi ufasz, to dla mnie zaszczyt, ale... - zaczął okrągłymi słówkami, ale jego zapał i umiejętności tworzenia milusich zdań skończyły się niezmiernie szybko. Westchnął więc ciężko i odważnie spojrzał jej w oczy, podejmując męską decyzję o absolutnej szczerości. - Po prostu nie chcę cię skrzywdzić. Chcę cię ochronić przed błędną decyzją. Parys to nie jest dobry materiał na mężczyznę, z którym chcesz spędzić szczęśliwe życie - mówił cicho, ale bardzo stanowczo, nie spuszczając z Darcy uporczywego spojrzenia. Był pewien, że nie wytrzyma kolejnego retorycznego pytania...które w końcu padło, tym słabym, zduszonym panieńskim tonem, który u innych dziewcząt niezmiernie go irytował a w przypadku Rosierówny: kompletnie rozbrajał.
Wyprostował się nieznacznie na krześle. - Tak, widziałem go. Z mężczyzną - powiedział tylko tonem jak najbardziej neutralnym, prawie pewien, że zaraz karma zjawi się tutaj w postaci jakiegoś dwumetrowego trolla, miażdżącego mu czaszkę gołymi łapami. Wizja trwała sekundę i zniknęła, zastąpiona obrazkiem jeszcze straszniejszym: Parysa, uśmiechającego się do niego kpiąco i rozpinającego powoli guziki ciemnogranatowej koszuli.
Zagryzł usta, jakby przekazanie takiej informacji było dla niego niesamowitą przykrością - co było zgodne z prawdą - i spojrzał na Darcy z ukosa, jakby nie chcąc obserwować jej ewentualnej rozpaczy. - Co tylko potwierdziło plotki, jakie słyszałem - dodał tonem niemalże współczującym, odchrząkując cicho i machając lekko barmanowi. Jednak potrzebował ognistej. Na gwałt.
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Słuchała go uważnie, czekając na cios, który tak zgrabnie starał się markować. Nie miała mu tego za złe, na jego miejscu pewnie też owijałaby w bawełnę ile się dało, byle tylko jak najmniej go zranić, oby nie zabolało, jednak z każdą sekundą wyrażanej troski niecierpliwiła się coraz bardziej.
Aż w końcu padły te magiczne słowa, ale ziemia nie rozstąpiła się nagle i nie pochłonęły jej ognie piekielne, bo perspektywa tego, co ją czeka i tak wydawała się gorsza. Będąc święcie przekonaną, że za chwilę straci w jego oczach, ukaże się jako płytka, interesowna i głupia istota, zdecydowała się nie trzymać go w niepewności i udzielić szybkiej, konkretnej odpowiedzi.
- Obiecał, że będzie uważał – jej ton w niczym już nie przypominał tego sprzed chwili; przejętego i trochę przestraszonego, ale choć bardzo by tego chciała, nie był też do końca obojętny.
Spojrzała na jego strapioną minę, próbując odczytać, czy znienawidził ją od razu, czy oczekuje na dalsze wyjaśnienia. Postanowiła więc mu ich udzielić
- Parys nie był moją decyzją – niezdecydowana, sięgnęła z powrotem po kieliszek z winem, jednak zanim upiła kolejny łyk, obróciła naczynie kilkukrotnie w dłoni - Nie będę użalać się nad tym, jak bardzo aranżowane narzeczeństwa potrafią unieszczęśliwić ludzi, bo skłamałabym, gdybym powiedziała, że czyni to nasza relacja. Polubiliśmy się, jest mi wygodnie.
Zależało jej na złapaniu jej kontaktu wzrokowego, gdy udzieli mu ostatniego wyjaśnienia. O dziwo, z każdym kolejnym słowem czuła się lżej, jakby po długim dniu zrzucała z siebie zbyt obcisły gorset. Czy gdyby zwierzyła się bratu i siostrze, odczułaby podobną ulgę? Nie, im przecież nie mogła powiedzieć, bo serce by jej pękało na widok bliskich, którzy obwiniają siebie za coś, co wcale nie było ich winą.
- Boję się ryzyka, boję się, że będzie gorzej. Wolę przymykać na to oko i czerpać własne korzyści, zamiast dać się zamknąć w klatce do końca życia – dodała smutno, zerkając tęsknie za jego trunkiem.
Cóż, nic dziwnego, że Jaimie'mu niezwykle trudno było się skupić. Zaczął nerwowo machać nogą, raz po raz uderzając obuwiem nie pierwszej czystości w drewniany bok stolika. Zaprzestał tego gestu dopiero w chwili, w której barman zsunął im na blat butelkę Ognistej oraz jedną brudną szklankę. Od razu otworzył whisky i polał jej sobie hojnie do szklanki, zerkając kontrolnie na Darcy. Nie rozpłakała się. Nie wrzasnęła. Nawet się nie skrzywiła. Jeśli kiedyś sądził, że ma do czynienia z niezwykle odważną kobietą, to teraz szacunek do panienki Rosier wzrósł co najmniej dwukrotnie. Łącznie ze zdziwieniem. W oczach brunetki nie widział bowiem śmiertelnego szoku a pewne...zrozumienie, przesuwające ciężar dezorientacji tym samym na Benjamina.
- Wiedziałaś? - zapytał ochryple, tonem zapewne sugerującym niesamowite potępienie, jakie stuprocentowy samiec alfa nieświadomie przekazywał podłemu pederaście. Tak na pewno mógłby zareagować przeciętny przechodzień: zgroza widziana na twarzy Wrighta doskonale wpisywała się w stereotyp zdruzgotanego homoseksualizmem obywatela, załamującego ręce nad nieszczęściem Rosierówny, która - widocznie omotana demonami amoralności - nie zgłosiła haniebnych występków swego narzeczonego odpowiednim służbom. Prawdziwe powody Benjamina były, rzecz jasna, zupełnie inne, ale pozostawały tajemnicą. - Wiedziałaś, że on...to robi? I go polubiłaś? - dopytał, ciągle tym wstrząśniętym (nie zmieszanym) tonem, prostując się w końcu i wychylając szklankę whisky właściwie jednym pociągnięciem. Odstawił ją ze stukotem na stolik, marząc o tym, by płomienie alkoholu wypaliły mu gardło z kolejnych słów, tak dwuznacznych jak to tylko możliwe. Pytał przecież nie o Parysa a o siebie, po raz pierwszy spotykając na swojej drodze kogoś podchodzącego do tej słabości wręcz łagodnie. Zrozumienie, nawet jeśli wiązało się z obrzydzeniem i wybieraniem łatwiejszej ścieżki życia, i tak było wręcz błogosławieństwem, zwłaszcza w porównaniu z morderczo-kastracyjnymi zapędami pruderyjnego społeczeństwa.
- Ale...właściwie...możesz mieć rację - dodał po chwili szybko, dopiero teraz orientując się, że jego poprzednie zdania mogła odebrać jako atak niezadowolonego starszego brata. Zauważył też jej wzrok. - Jeśli się nie brzydzisz, chętnie cię poczęstuje, mała - powiedział, powracając do swojego normalnego, ciepłego głosu. Dżentelmeńsko zsunął rękaw szaty i prowizorycznie przetarł szkło (nie wiedział, co zagrażało czystości Darcy bardziej: wywernowe bakterie czy te, czające się w jego ślinie), po czym nalał do niego whisky, unosząc pytająco brew. Wyrzuty sumienia ciągle kłębiły się gdzieś z tyłu głowy, ale pierwszy strzał Ognistej uciszył je na tyle by mógł uśmiechnąć się do Rosier szczerze. Naprawdę ją lubił. Bardzo. Nawet jeśli zapewne dotarł z jej narzeczonym do dalszego etapu związku i zostałby za to zaavadowany.
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Reakcja Benjamina była dla ciemnowłosej całkowicie zrozumiała, choć nie mogła ona podejrzewać przecież, że maskuje przed nią jej prawdziwy powód. Prawda o zachowaniu Parysa, o jego naturze, musiała zszokować Wrighta i nie było w tym nic dziwnego. To przecież było chore, złe, nieodpowiednie… i wciąż surowo piętnowane w czarodziejskim społeczeństwie. Rosier powinna zareagować w jedyny słuszny sposób – obrzydzeniem. W zamian za milczenie otrzymała jednak namiastkę wolności, kapkę adrenaliny i z biegiem czasu taka wygoda okazała się być dla niej priorytetem. Pierwszy raz konfrontowała się z kimkolwiek w tej sprawie, przy osobie tak bliskiej, jak Ben, tracąc na czujności. Zwierzyła mu się, lecz czy miała tego niebawem pożałować?
- Sympatia przyszła pierwsza, później wszystkiego się dowiedziałam. Gdyby było odwrotnie, na pewno usłyszałbyś o tym nawet na uliczkach Nokturnu – było jej dziwnie smutno, gorzko i właściwie nie starała się już robić dobrej miny do złej gry.
Obserwowała, jak jednym haustem opróżnia całą szklankę i powoli przetrawia wszystkie zebrane dziś informacje. Czy wyrok już zapadł? Mimo wszystko, Rosier nie wyobrażała sobie Bena, podnoszącego się od stolika i mówiącego, że nie chce jej już znać.
- Niewiele rzeczy mnie już brzydzi, mały – pozwoliła sobie, by blady uśmiech zatańczył na jej twarzy, gdy odpowiadała mu w podobnym stylu, wyciągając dłoń po szklankę i upijając kilka łyków trunku.
Momentalnie zapiekło ją w gardle i przypomniała sobie każde urodziny dziadka Croucha, podczas których zdarzało jej się smakować Ognistej. To stanowczo nie był alkohol dla niej, jednak tym razem przyniósł pożądany efekt – poczuła się tak, jakby jeden z jej grzechów zatonął właśnie w bursztynowym płynie.
- Ulżyło mi – oznajmiła szczerze, a choć miała ochotę przeprosić go za zwalenie mu na głowę czegoś tak ciężkiego, powstrzymała się – Czy zamierzasz… podzielić się tymi wiadomościami z kimś innym? – ostrożnie badała grunt, choć oboje musieli wiedzieć, że nie chodzi jej o członków rodziny Rosier. Im i tak musiała opowiedzieć wszystko już niebawem.
Nie zamierzał jednak opowiadać jej żadnej wersji, postanawiając wyciszyć niespokojne podszepty Ognistą oraz czystym przywiązaniem. Naprawdę zależało mu na jej szczęściu. Naiwnie liczył, że niedługo dostanie eleganckie zaproszenie na zaślubiny a po roku będzie mógł zobaczyć małego Rosiera (o całkiem innym nazwisku), którego - przy pomyślnych wiatrach i niedoinformowaniu seniorów rodu - będzie mógł obdarować dziecięcą miotełką. Przeprowadzając tą uświadamiającą rozmowę nie czynił tego więc z czystego altruizmu, dbał także i o swoją przyszłość, skazując Parysa na...banicję? O dziwo, jemu też nie życzył źle, dlatego na ostatnie pytanie Darcy odpowiedział praktycznie od razu.
- Nie powiedziałem nawet Tristanowi. Nie sądzę, by sytuacja wymagała wszczynania skandalu - odparł wyraźnie, postanawiając dolać trochę trunku do ich wspólnej szklanki. Na tyle, by pomóc całkowicie wyczyścić Darcy z niesmaku, ale bez przesady: zamierzał odstawić ją do Dover w stanie godnym przyzwoitej szlachcianki a nie upitej wywłoki. To krótkie zdanie z pewnością utwierdziło ją w dyskrecji Benjamina, stawiającego w tym konkretnym przypadku Darcy ponad męskiego reprezentanta rodu. Z informacją o szkodliwości narzeczeństwa z Bulstrode'm powinien od razu zwrócić się do Tristana, ale tym samym odgrodziłby się na dobre od Darcy tym poniekąd zdradzieckim czynem. Tak więc było lepiej, dla wszystkich. Miał nadzieje, że kolejny łyk whisky rozpogodzi ich na tyle, by mogli powrócić do przyjemniejszych tematów rozmowy w tym równie przyjemnym miejscu.
zt
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
Plotki na temat niezwykłych przedmiotów mogłyby umknąć zwyczajnym czarodziejom, ale nie tym pokroju Burke'a. Będąc w sklepie na Nokturnie, usłyszał rozmowę dwóch jegomości na temat magicznego artefaktu, którego właściwości nie umieli sami skonkretyzować. Wokół tej biżuterii krążyły niezwykłe plotki i Burke doskonale o nich wiedział. Ci dwaj nie byli pierwszymi, którzy poruszyli ten temat. Wiedzieli jednak coś, co musiało Edgara zainteresować — miejsce, w którym żeglarz zza morza miał się pojawić w celu odsprzedaży drogocennego przedmiotu. Postanowił się więc udać do Karczmy Pod Mantrykorą. Usiadłszy w kącie, wypatrywał mężczyzny rzekomo posiadającego klejnot. Nie było pewności, że informacje płynące z rozmowy dwóch mężczyzn są prawdziwe, ale istniała nadzieja, że handlarz pojawi się w tym miejscu. I wtedy zwrócił uwagę na siedzącego nieopodal niego młodego człowieka — Perseusa, którego pierścień łudząco przypominał pożądany przedmiot. Czyżby Lord Avery był w posiadaniu niezwykłego artefaktu?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Edgar niemalże cały dzisiejszy dzień spędził w rodzinnym sklepie. Ostatnio rzadko w nim bywał i czuł, że musi to nadrobić, żeby nie wzbudzić gniewu ojca. W końcu był jego pierworodnym synem. Tego tytułu nie mógł z siebie zmazać, tak samo jak płynących z niego obowiązków. Siedział za ladą i przyglądał się jednemu z medalionów przeznaczonych na sprzedaż, kiedy usłyszał rozmowę dwóch nieznanych mu mężczyzn. Wzrok dalej miał spuszczony na medalion, ale skupiony był jedynie na ich konwersacji. Rozmawiali o artefakcie, o którym Edgar słyszał już dawno temu, ale wciąż wiele by dał, by móc go zbadać. Nieznajomi nie sprawiali wrażenia osób, którym można ufać, jednak Edgar i tak nie mógł zlekceważyć ich słów. Może to tylko niewielka wzmianka, której nie dało się nawet uwierzytelnić - ale czy kiedykolwiek znajdowanie artefaktów wyglądało inaczej? Najczęściej bazowało się jedynie na domysłach, mitach, legendach, słowach nieznajomych. Czasami okazywały się one prawdziwe, czasami okazywały się głupim wymysłem. To ryzyko było wpisane w jego zawód. W zawód, który jednocześnie był jego ogromną pasją, więc każdy minus tej pracy był przyćmiewany przez plus. Tym bardziej wzmianka o artefakcie go ucieszyła, ponieważ od jakiegoś czasu nie mógł sobie pozwolić na żaden wyjazd w nieznane. Po prostu brakowało mu tego wszystkiego, co z tymi wyjazdami związane, a tu proszę - nie dość, że ciekawy artefakt prawdopodobnie jest na terenie Wielkiej Brytanii, to jeszcze na Nokturnie.
Kiedy tylko zbliżyła się wyznaczona godzina spotkania z rzekomym sprzedawcą artefaktu, Edgar nałożył swój ciemny płaszcz i ruszył w stronę umówionego miejsca. Już nie zwracał uwagi na żebraków, złodziei i innych nieokreślonych typów spod ciemnej gwiazdy - zbyt często bywał na tej ulicy, żeby się nimi przejmować. Wszedł do środka karczmy, zajmując miejsce w samym kącie pomieszczenia. Nawet nie chodziło mu o to, żeby pozostać niewidocznym. Z tego miejsca rozciągał się dobry widok na resztę karczmy. Zdjął kaptur i położył dłoń na zakurzonym stole, bębniąc w niego cicho palcami. Czekał. Czy żeglarz się zjawi? Czy naprawdę ma do sprzedania tak drogocenny artefakt? Czy tylko marną podróbę, której nie udało mu się rozpoznać? Czy cała ta historia to tylko pic na wodę i nikt się nie zjawi? Edgar był przygotowany na każdą ewentualność. No, przynajmniej tak sądził do czasu, kiedy rozglądając się po lokalu (to za ładne słowo na tą obskurną knajpę), zauważył pierścień łudząco przypominający artefakt, na który czekał. Dopiero później zwrócił uwagę na właściciela. Skądś kojarzył tą młodą twarz. Pewnie z któregoś Sabatu, na który zmusił się pójść. Nie cierpiał tych arystokratycznych spędów i wolał trzymać się od nich z daleka, ale nie zawsze było to możliwe. A jednak w tym momencie cieszył się, że wziął udział w jednym z nich. Jeszcze przez moment siedział w swojej kryjówce, ale postanowił z niej wyjść i podejść do młodego lorda. W końcu nie miał nic do stracenia. Mężczyźni w sklepie nie sprawiali wrażenia osób, które dobrze wiedzą, o czym mówią. Siedział w karczmie już wystarczająco dużo czasu, żeby stracić cierpliwość do nieznanego żeglarza, o ile ten w ogóle miał się tutaj pojawić. Czy to wcale nie miał być żeglarz tylko ten młody człowiek? Śmiał w to wątpić. Zdziwił go sam fakt, że ten młody człowiek jest w tym zapyziałym miejscu, co dopiero mówić o handlu nielegalnymi przedmiotami. W każdym razie musiał wybadać grunt - nie mógł zlekceważyć jego obecności i noszonego pierścienia. Bez różnicy czy jest to szukany artefakt czy jednak nie. Musiał się o tym przekonać. Powoli podszedł do jego stolika. - Lord Avery - przywitał się, kiwając głową. - Cóż lorda sprowadza do tego... nieciekawego miejsca? - Zapytał, choć wcale nie uważał tego miejsca za nieciekawe. Brudne i niebezpieczne, owszem, ale na pewno nie nieciekawe. Każdy człowiek, który się tędy przewijał, miał bogatszy życiorys od każdego mieszkańca reszty magicznego Londynu. Czy to niegrzeczne, że podszedł do niego, podczas gdy ten prawdopodobnie czekał na spotkanie z kimś innym? Możliwe, ale akurat to była ostatnia rzecz, którą Edgar się przejmował. Zerknął na jego pierścień, który z bliska jeszcze bardziej przypominał poszukiwany artefakt. Zaraz potem ponownie przeniósł wzrok na niespodziewanego gościa.
Początkowo nie zwrócił uwagi na lorda Burke, jego widok też nie zdawał się być specjalnie szokujący, z racji w pełni zasłużonej sławy, jaką okryty był jego ród. Ot, zwyczajny dzień. Avery przeczesywał spojrzeniem wnętrze lokalu, co jakiś czas upijając łyk ognistej ze szklanki tak brudnej, że śmiało można było założyć, że nigdy nie została porządnie umyta, a jedynie przetarta brudną szmatą. Czy nie było śmiesznym to, jak bardzo młody, wydelikacony szlachcic potrafił się przyzwyczaić do realiów tak odmiennych od znanych mu z funkcjonowania w elicie społeczeństwa, jak bardzo nagiąć potrafił swoje przyzwyczajenia, normy i standardy, by osiągnąć cel? Garbiąc się nieco nad szklanką, zastępując swój elegancki płaszcz tym sprzed dwóch sezonów, nieco znoszonym i przybrudzonym, zostawionym specjalnie na wypady z mniej prestiżowe okolice - wyglądał zupełnie jak autochton, nie wyróżniał się niczym od całej pozostałej klienteli Mantykory.
Dostrzegł swojego informatora, lecz niemalże w tym samym czasie dostrzegł również, że wspomniany lord Burke zbliża się w jego kierunku. Nie mógł ryzykować, przełożył szklankę z prawej do lewej dłoni i trzykrotnie brzdęknął o szkło palcem, na którym widniał rodowy sygnet, wysyłając tym samym znak, by mężczyzna pozostał w ukryciu i nie wychylał się. Ostatnim, czego potrzebował, był spalony kontakt.
- Lord Burke - przywitał szlachcica, również skinąwszy głową. Usta młodego szlachcica wygięły się w lekkim uśmiechu, a ewentualne spięcie nie znalazło odzwierciedlenia na jego twarzy. - Zapewne to samo, co większość… interesy - odpowiedział odrobinę enigmatycznie, upijając łyk alkoholu i gestem zapraszając mężczyznę, by się dosiadł. Tak wypadało postąpić. - Zakładam, że i podobnie sprawy się mają w przypadku lorda? - kontynuował małą pogawędkę, tylko przelotnie upewniając się, czy jego informator wciąż tkwi w swoim miejscu, nie próbując się ewakuować. A może i rozmowa z Edgarem mogła przynieść coś interesującego? Wszystkie możliwości należało sprawdzać.
let not light see my black and deep desires.
kings and queens
Jaka to ulga, że nokturnowe interesy Avery’ego wciąż pozostawały tajemnicą dla przynajmniej części znaczących w tych rewirach ludzi - nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że do tej właśnie grupy zaliczali się członkowie rodu Burke trzęsącego półświatkiem, zdającym się mieć swoje centrum w ich sklepie prowadzonym do spółki z Borginami. Niekoniecznie musiało to jednak znaczyć, że Edgar popełnił gdzieś błąd, nie potrafiąc ulokować młodego szlachcica gdzieś w swojej pajęczej sieci. Perseus bezustannie dążył do uzyskania pełnej samodzielności na każdej płaszczyźnie życia, a w to wliczała się nieograniczająca ryzykiem rozpoznania czy zdemaskowania pełna anonimowość w trakcie wizyt w najbardziej parszywej dzielnicy miasta, wystarczył wszak jeden nierozsądny krok, jeden nieroztropny człowiek, by cały jego misternie budowany domek z kart padł w parę sekund, rujnując tym samym jego przykrywkę praz tworzoną troskliwie kolekcję informatorów, którzy musieli czuć się bezpiecznie - lub przynajmniej widzieć w jego osobie mniejsze zło.
Skinął głową przytakująco, upijając przy tym łyk bursztynowego trunku. - Poszukuję pewnego człowieka - odparł, wciąż nie zdradzając szczegółów, lecz w głowie już szykował spójną wersję wydarzeń na wypadek, gdyby dalsze losy tej nieprzewidzianej konwersacji zmusiły go do bycia wylewniejszym. - Ciężko stwierdzić, by było to moje ulubione miejsce na ziemi - przyznał mężczyźnie słuszność w jego powątpiewaniu; sam nie znał zbyt wielu wysoko urodzonych osób, które dobrowolnie i samotnie przesiadywałyby w parszywym pubie, zamiast planować kolejne wydarzenie na salonach. Nie mógł jednak odmówić jednego, na mapie Londynu Nokturn był punktem oznaczającym miejsce warte uwagi. Usta Avery’ego wygiął krótki uśmiech, wymijająca odpowiedź była niczym mniej niż tym, czego oczekiwał, mimo że wciąż dalej nie był pewny na jakich podstawach opierała się ich rozmowa ani dlaczego lord Burke zdecydował się nawiązać kontakt właśnie tu i właśnie teraz, lecz to nie przeszkadzało mu zupełnie w prowadzeniu uprzejmej pogawędki, biorącej wszystko na przeczekanie i rozwiązanie w ten czy inny sposób. - W takim razie za interesy, lordzie Burke - wzniósł prowizoryczny toast, gdy barman postawił już przed Edgarem zamówiony trunek. Okłamywałby sam siebie, gdyby stwierdził, że interesy szlachcica nie frapują go ani odrobinę.
let not light see my black and deep desires.
Jak Edgar lubił takie enigmatyczne odpowiedzi. Przez nie od razu dało się wyczuć, że Perseus Avery nie ma najmniejszej ochoty na dzielenie się z nim jakimikolwiek informacjami, a ciągnie tą rozmowę tylko ze względu na ciekawość. Wcale się mu nie dziwił, sam nie okazał się bardziej wylewny. Sprawy załatwiane na Nokturnie raczej nie dotyczyły zakupu pieska na ósme urodziny córki. Tutaj trzeba było wykazać się dużą cierpliwością, kombinacjami i zdolnościami przekonywania, żeby szansa nie przeszła obok nosa. Edgar, siedząc przy tym stoliku, ryzykował przegapienie tajemniczego Żeglarza. O ile ten kiedykolwiek istniał.
- Stąd? - Drążył, co sprawiało mu niemałą radość. - Jeżeli tylko będę mógł w czymś pomóc... - dodał, spoglądając na barmana, który w tym momencie stawiał przed nim jego zamówienie. Przysunął kieliszek bliżej siebie, ponownie przenosząc wzrok na Perseusa.
- Wątpię, by ktokolwiek darzył tą ulicę silniejszym uczuciem - odparł, zmuszając się na lekki uśmiech. Nie dało się lubić tego miejsca, bo jak można lubić wszechobecny brud, choroby i narkomanów. Oczywiście Nokturn miał parę cech, które Edgar sobie cenił, ale to by było na tyle.
Kiedy Avery uniósł swoją szklankę, jego pierścień zamigotał odbitym światłem, jakby sam złośliwie przypominał Edgarowi o swojej obecności. To go zniecierpliwiło i dłużej już nie był w stanie prowadzić tej bezsensownej rozmowy. Czas na przejście do sedna. - Za interesy - powtórzył, wypijając zawartość swojego kieliszka. Stawiając go na stoliku, wskazał na interesujący go przedmiot. - To rodowy pierścień? - Zagaił niby przypadkiem, jakby dopiero teraz zwrócił na niego uwagę, choć tak naprawdę pojawił się tutaj właśnie przez wzgląd na ten niewielki kawałek biżuterii. - Wydaje mi się, że nigdy nie widziałem żadnego z takim kamieniem - dodał z nutą podziwu w głosie, mimo że nie obchodziła go biżuteria rodowa innych szlachciców. Chciał jedynie mu się dokładniej przyjrzeć, żeby się upewnić, że właśnie tego szuka. Najchętniej zabrałby pierścień ze sobą, by móc zastanowić się nad tym w zaciszu swojej posiadłości. Karczma w ogóle się do tego nie nadawała, szczególnie ta.
- Sam nie jestem pewien skąd - odpowiedział, ostatecznie uznając uciekanie się do przygotowanej alternatywnej historii za konieczność. - Mój znajomy wszedł niedawno w posiadanie szkatuły obleczonej wyjątkowo silną klątwą, a ja dowiedziałem się, że człowiek, który tak finezyjnie posłużył się czarną magią, może zostać znaleziony właśnie tutaj. Czy słyszał może lord cokolwiek na ten temat? - kontynuował, rozglądając się po wnętrzu lokalu, by po chwili zakotwiczyć uważne spojrzenie na twarzy Edgara, jakby miał z niej wyczytać więcej niż z jego wypowiedzi.
- Nie mogą odmówić racji - zaśmiał się krótko, przyznając w pełni słuszność szlachcicowi. Sam na palcach jednej ręki mógłby wyliczyć osoby, które z godnym podziwu zamiłowaniem powracały na Nokturn - lub wręcz uwiły sobie własne gniazdko w tym osobliwym miejscu. Wznieśli toast, lecz nim Avery miał chociażby cień szansy na odbicie piłeczki i zapytanie o cel wizyty w obskurnym pubie, powietrze przecięło dość zaskakujące pytanie.
- Ten? - zapytał, odstawiając szklankę na stół i wskazując na pierścień, który przed chwilą błysnął w towarzystwie szklanki. - Nie, to nabytek z mojej podróży po Aleksandrii - odpowiedział, w ciągu paru chwil przywołując do siebie wspomnienia delty Nilu, charakterystycznego, pustynnego powietrza mieszającego się z wonią rzeki tak odmiennej od dobrze mu znanej Tamizy. Przypomniał sobie również handlarza, u którego nabywał przedmiot, wtedy odnosząc wrażenie, że mężczyzna sam nie wie, że jego towar zasługuje na wyższą zapłatę. Czy było możliwym, by lord Burke wiedział coś więcej na temat tajemniczego, oprawionego w srebro kamienia o dziwnym magnetyzmie?
let not light see my black and deep desires.
- Szkoda - naprawdę szkoda, nie będzie dwóch pieczeni na jednym ogniu. - A może lord sam podjąłby się wyzwania, jakim jest owa klątwa? - czyż w lokalu, o którego renomę dbał ród Edgara, nie znajdowali się specjaliści od wszelkiego rodzaju znamion czarnej magii? Avery co prawda polecił Blackowi skontaktowanie się z Cassiopeią Rowle, lecz może bardziej oczywistsze i lepsze rozwiązanie znajdowało się o wiele bliżej, nieopodal nokturnowego dziedzińca, na którym spotkali się ostatnim razem? - Życia nie starczy, by zgłębić tajemnice wszystkich wspaniałych miejsc - nie znał ani jednej osoby, która nie uległaby pasji podróżniczej i instynktom odkrywcy w punktach globy tak przesiąkniętych tajemnicami. Burke zaskoczył go. Podniósł na niego naznaczone zdziwieniem spojrzenie, brwi drgnęły nieznacznie, dając dowód na to, że nie tego się spodziewał, o ile spodziewał się czegokolwiek. - Oczywiście - oczywiście? Pierścień miał dla niego wartość sentymentalną, chociaż nie wykluczał możliwości, że w unikatowym kamieniu mogło kryć się coś, czego sam nie był świadomy, a czego egipski sprzedawca nie był w stanie mu przekazać ze względu na barierę językową. Czy jeśli pierścień faktycznie miał wartość artefaktu, lord Burke byłby w stanie porwać się na coś niespodziewanego, by ten zmienił nagle właściciela? W sercu Nokturnu, kto by zareagował? Kto by się dowiedział? Nie znał Edgara ani szczegółów jego zachowania, nie był w stanie przypisać mu absolutnie żadnych mechanizmów - a jednak, ciekawość okazała się być silniejsza. Odstawił szklankę na brudny blat, by przekręcając pierścień, zdjąć go z palca i podać szlachcicowi, któremu przyglądał się ze wzmożoną czujnością.
let not light see my black and deep desires.