Lily MacDonald
Nazwisko matki: O'Donnell
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Mugolak
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Iluzjonistka
Wzrost: 157cm
Waga: 48 kg
Kolor włosów: Rudy
Kolor oczu: Brązowe
Znaki szczególne: Rudość, piegi i magiczny pierścień
13 cali, dość giętka, dąb czerwony, sierść psidawka
Huffelpuff
Mysz
Wrogo do niej nastawiony człowiek szykujący się do ataku, agresywne zwierzę, agresywne magiczne stworzenie (wilkołak, dementor, wampir)
Zapach ogniska, świeżego powietrza i czarnej herbaty
Ona w ramionach swojej miłości
Iluzjonizm!
Osy z Wimbourne
Sen wyczynowo. I chodzenie po górach.
Różnie bywa
Luca Hollestelle
Moja historia to przede wszystkim opowieść o uciekaniu. Uciekałam przed zwierzętami, przed ogniem, przed potworami z ciemności. Później uciekałam przed sową, która przyniosła mi list z Hogwartu. Następnie uciekałam przed innymi uczniami: tymi, których nauczyłam się bać, nie zapominając przy tym o uciekaniu przed lękami, których zawsze miałam bardzo dużo. Nigdy nie polubiłam duchów, ciemności, szczególnie połączonej z ciszą. Nie zbliżam się do ognia i nie nauczę się pływać - bo głęboka woda także mnie przeraża. Boję się insektów i wysokości - choć to zazwyczaj. Wysokość szkockich gór nigdy mi nie przeszkadzała i tylko tam kiedykolwiek czułam się odważna. Wracając jednak do tematu - kiedy już myślałam, że uciekam i chowam się przed wszystkim, co straszne, odkryłam, że najtrudniejsze może okazać się uciekanie przed miłością.
Wypada jednak zacząć od początku, żebyście mogli zrozumieć, kim ja właściwie jestem. Mój dom był najwspanialszym miejscem pod słońcem - i jest nim nadal. Pełen pamiątek po wielkich przodkach i tradycyjnych drobiazgów. Pełen moich rodziców i moich dwóch braci. Pełen historii najwiekszego klanu Szkocji do którego należymy - ba, do jednej z jego głównych rodzin! W końcu to nasze nazwisko stanowi też nazwę klanu. I spokojnie, wiem że klany nie mają już w Szkocji tak wielkiego znaczenia jak dawniej. Współcześnie to tylko tradycja, ubieranie tradycyjnych strojów na obchody istotnych rocznic, oglądanie pokazów, słuchanie historii i Robby, mój najstarszy brat, który świetnie gra na kobzie i jestem pewna, że będzie kiedyś częścią jakiegoś wspaniałego zespołu.
Byłam więc dumna ze swojego pochodzenia i chętnie wiązałam z klanem MacDonald każde wypracowanie szkolne, czy każdą pracę na plastykę, jakie tylko mogłam.
Bo lubiłam szkołę i inne dzieci. One dość szybko nauczyły się, że nie we wszystko można się ze mną bawić. Że nie wspinam się na drzewa (raz próbowałam, ale szybko przytuliłam się do konara i płacząc poprosiłam, żeby ktoś mnie zdjął - tak oto odkryłam, że boję się wysokości. Albo kruchych gałęzi), nie pływam w jeziorach, a jeśli w okolicy pojawi się jakiś insekt, należy go wyeliminować zanim zdążę go zobaczyć. I, choć czasami ktoś śmiał się ze mnie, nigdy nie zabrakło mi towarzystwa do zabawy w dom, lalkami (do czasu, aż i lalek nie zaczęłam się bać, ale to długa historia), pluszakami czy wszystkim innym, co uznam za bezpieczne.
Pierwsza przerażająca rzecz, jaka na prawdę wydarzyła się w moim życiu i nikt nie próbował mi wmawiać, że wyolbrzymiam nastąpiła jesienią, kiedy miałam dziewięć lat. Nie chciałam rozumieć, o czym w tym okresie rozmawiali dorośli i udawałam przed sobą, że nie widzę lęku w oczach mamy i braci - którzy zgodzili się rozumieć wszystko. Nie dopuszczałam do siebie myśli o wojnie, a już tym bardziej o tym, że mój tata może na nią wyjechać. Tak więc, kiedy przyszedł do mojego pokoju, żeby się pożegnać, długo nie pozwoliłam mu mówić, opowiadając o tym, jak bardzo boję się potwora z mojej szafy i tego spod łóżka też i, że w kącie pokoju kryją się aż dwa i przyjdą po mnie, kiedy będzie ciemno - więc nie może iść gdzieś ratować kraju, skoro ja tutaj potrzebuję jego ratunku!
Tego dnia dał mi śliczny pierścionek z jasnym oczkiem z kamienia księżycowego. Powiedział, że to pamiątka rodzinna i, że on ją ma, bo nie miał żadnej siostry. Mówił, że myślał, żeby dać mamie, ale potem ja przyszłam na świat i wiedział, że piękny pierścionek od początku należał do mnie, już od wielu pokoleń.
Widząc, jak bardzo jest za duży na moich małych palcach, rozpłakałam się jeszcze bardziej. Nie powinnam go dostawać tak szybko!
Tata zniknął, a w zamian lęków pojawiło się jeszcze więcej. Nie wymyślałam ich, choć mama czasem tak myślała. Bardzo nie chciałam, żeby potwór poruszał drzwiami szafy, kiedy jest ciemno, a mama gniewała się, kiedy świeciłam światło na całą noc. Wtedy rolę taty zastąpił Robb i to on przeganiał wszystkie potwory i bronił mnie przed wszystkim co złe - razem z od zawsze małpującym go Travisem. Travis był ode mnie starszy tylko o dwa lata, ale Robb o całe pięć.
Całe miasto zmieniło się tego roku. Wielu mężczyzn zniknęło z pola widzenia. Wiele kobiet i dzieci było smutnych. Warsztat mojego taty stał się pusty. Tylko Robb czasami się w nim bawił i od czasu do czasu mi coś pokazywał. Warsztatu stolarskiego się nie bałam, choć można pomyśleć, że przecież to takie przerażające miejsce! Ale dobrze mi się kojarzył. Tutaj malowałam szelakiem drewno dla taty i tutaj robiłam krzesła! Oczywiście tata trzymał swoje silne dłonie na moich i pilnował, żeby nic złego mi się nie stało. Właściwie to on wykonywał każdy ruch, ale sam fakt, że dotykałam tych drewienek, które potem były meblami napawał mnie dumą. Z Robbym też czasami coś robiłam - zwykle karmniki dla ptaków.
Mama bardzo dbała, żeby niczego nam nie brakowało. Szczególnie mi, najmłodszej i najsłabszej w rodzeństwie. Martwiła się o mnie i moje lęki, nie raz pytała co ze mnie będzie i powtarzała, że nie mogę bać się świata. I dbała o nas. Nie powiedziałabym, że brakowało nam pieniędzy, nasza rodzina zawsze była dość bogata ale przez lata wojny dużo bardziej na nie uważaliśmy. Nie wydaje mi się, żeby opowieść o dwóch latach przed Hogwartem była warta wysłuchania. Nauczyłam się bać broni i dźwięku wystrzałów oraz unikać wojennych opowieści. Nie chciałam ich słyszeć. Za to z utęsknieniem wyczekiwałam na każdy list od taty.
Listu z Hogwartu nie otworzyłam ja, tylko Robby. Ja nie wpuściłam sowy do swojego pokoju z rana - już wtedy mnie przeraziła. Była wielka, groźna i w ogóle nie powinna tu być! Straszny zwierz się nie poddał i wleciał do salonu, kiedy brat składał mi życzenia urodzinowe. Uciekłam więc, zamknęłam się w pokoju i miałam nadzieję, że ptak zniknie - i tak też się stało. Ale jaką zostawił za sobą wiadomość!
Pewnie się domyślacie, że właśnie tu zaczyna się historia miłosna? Nie romansidło, bo romanse zwykle mają dobre zakończenie, a ja bliższa już trzydziestej, niż dwudziestej wiośnie wciąż jestem sama. Do dziś nikt mnie nie pokochał tak mocno, jak ja nadal kocham jednego chłopca - a właściwie już mężczyznę.
Stałam na peronie i płakałam. Wiedziałam, co mam zrobić, ale nie potrafiłam zrobić, ani kroku. Czułam, jak magiczna przygoda ucieka mi między palcami, widziałam przez łzy, jak inne dzieciaki znikają w magicznym przejściu, ale nie byłam w stanie zmusić się do zrobienia tego, co one. I wtedy go poznałam, choć nie miałam jeszcze pojęcia, co czeka moje dziecięce jeszcze serce.
- Mamo, ja tego nie zrobię… - powiedziałam w końcu gotowa pogodzić się z utratą marzeń na rzecz poddania się lękom. Mama chyba nadal nie dowierzała w całą tę magię (nawet teraz, kiedy widziała te dzieci!) i od początku nie była pewna, czy powinnam być tak daleko od domu, widziałam to. Pomysł z wbiegnięciem w ścianę wyraźnie przerażał ją równie mocno, jak mnie. Nie popychała mnie więc i pewnie obie wróciłybyśmy do domu.
- To nic strasznego i w ogóle nie boli. Zobaczysz. - usłyszałam koło siebie chłopięcy głos. Jakiś rudzielec jakby wyrósł spod ziemi i uśmiechał się do mnie miło. Prawie nie miał rzeczy. Może już zaniósł większość do pociągu i wrócił po resztę?
- Zamknij oczy. Obiecuję, że jak je otworzysz, będziesz w magicznym miejscu. - i zabrał moją torbę, a ja mocno zamknęłam oczy i pozwoliłam, żeby mnie poprowadził. Właściwie nic nie poczułam, a on powiedział, że mogę już otworzyć oczy i znów uśmiechał się do mnie wesoło.
- Widzisz? Dałaś radę. A teraz pozwól, że jako twój rycerz znajdę ci miejsce w pociągu. - tak oto poznałam Duncana Becketta, który już na zawsze zawrócił mi w głowie.
W szkole szybko dowiedziałam się, czym jest szlama, choć długo nie mogłam pojąć, jak to możliwe, że ktoś gardzi moim pochodzeniem - z którego ja byłam taka dumna! Szybko też nauczyłam się, kogo trzeba się bać. I jak to miałam w naturze, zaczęłam uciekać. Czasami znajdował mnie Duny. Opiekował się mną. Był dzielny i odważny. Nie bał się mnie bronić. I zawsze tak miło się uśmiechał. Potrafił pocieszyć i czasami pomagał w nauce - kiedy tylko potrafił! Bo ja nie byłam silną czarownicą. Mugolskie nauki bez trudu wchodziły mi do głowy, ale te w Hogwarcie były całkowicie inne. Hogwart oznaczał też wiele nowych lęków - ale Duny nigdy nie powiedział, że je sobie wymyślam albo, że są głupie. Czasami próbował mnie do czegoś przekonać, innym razem po prostu mnie uspokajał. Zawsze wiedział, co należy zrobić. Kiedy ja właściwie zauważyłam, że się zakochałam?
Chyba powiedziała mi to przyjaciółka. Powiedziała, że wszyscy to widzą, a mi wydało się bardzo zabawne, że widzieli to wszyscy poza mną - do chwili, kiedy nie zrozumiałam, że nie tylko poza mną.
Przyjaciółkę też miałam dzielną. Całkowicie inną, niż ja. Ale przy mnie nie trudno wyglądać na odważną, prawda? Nie potrzebowałam już więcej osób. Choć wiele dzieciaków w Hogwarcie lubiłam, te dwie tworzyły mój świat. Do nich mogłam uciec, kiedy ktoś mi dokuczał albo, kiedy się bałam. Z nimi się najwięcej śmiałam i przeżywałam najlepsze przygody - rzecz jasna przygody na miarę tchórzliwej Lily.
Wakacje po czwartej klasie były najwspanialsze. Wróciłam do domu i znów spotkałam tatę. Mogłam mu wreszcie o wszystkim opowiedzieć! Długo nie mógł uwierzyć, ale pokazałam wszystkie swoje magiczne rzeczy i uwierzył. I był ze mnie dumny. Ale on sam się zmienił i to było smutne. Widziałam, że teraz on też wielu rzeczy się boi. I, choć wszyscy wiedzieliśmy, że nas kocha i, że za nami tęsknił, bardzo często zamykał się w stolarni i mnóstwo czasu spędzał przy pracy.
Tego lata najwięcej mi pokazał. I znów byłam dumna z bycia mugolakiem. Bo żaden inny czarodziej nie potrafił tak niesamowitych rzeczy!
Pomysł z mugolską magią wpadł mi do głowy w siódmej klasie. Co wakacje uczyłam się trochę o stolarstwie, a majsterkowanie okazało się czymś niesamowicie pasjonującym. Lubiłam naprawiać przedmioty i je rozkręcać, sprawdzać, jak działają. Wracając jednak do tematu - nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Egzaminy nie poszły mi najlepiej, choć nie przyznałam się do tego rodzicom. Oni nie rozumieli Hogwarckich ocen - i dobrze. Nie wiedzieli też, że w Hogwarcie to wstyd być dzieckiem mugoli. Nie chciałam ich martwić.
W ręce wpadł mi jakiś artykuł. Kolega, który chodził na Mugoloznastwo go czytał, a ja poprosiłam, żeby mi potem pokazał. Był właśnie o magiku, mugolu, który nabiera ludzi i udaje czarodzieja. Od razu uznałam, że to coś dla mnie - szczególnie, że ja nie muszę udawać. Właściwie to… będę musiała udawać, że udaję.
Moja sympatia nadal mnie nie dostrzegała. Kończyliśmy szkołę, a ja po raz kolejny obiecałam sobie, że z nim pomówię. Jak zawsze jednak - uciekłam. Jakiś czas w Londynie mieszkałam z przyjaciółką. Rodzice pomagali mi finansowo, a ja zawzięcie pracowałam - zbierając potrzebnych ludzi, szukając miejsca, przy pomocy specjalistów (głównie mugolskich) obmyślając potrzebne do sztuczek mechanizmy. Sama kombinowałam, jak sprawić, by zaklęcia faktycznie wyglądały jak zwykłe sztuczki, pozostawały jednak jak najbardziej realistyczne.
Długo zajęło dogranie wszystkiego i znalezienie odpowiednich ludzi. Wiele, bardzo wiele czasu i wysiłku pochłonęło także wymyślenie wszystkiego w taki sposób, żeby wyglądało jakby wszystko robili mugole. Sztuczka ze znikającym człowiekiem jest stara jak świat, wielcy iluzjoniści wykorzystywali do tego celu zapadnię. Ja mam łatwiej - i bardziej efektownie! Ustawiam dwie szafy na scenie. Wchodzę do jednej i odczekuję trochę, by zaraz aportować się do drugiej - z której wychodzę w oklaskach! Ciekawe, co myślą. Tunel? Szafy są połączone? Oczywiście zawsze pozwalam jednej osobie z widowni je sprawdzić, ale przecież wszyscy tak robią - pewnie więc cała reszta myśli, że ochotnik sprawdzający jest podstawiony, a on sam zachodzi w głowę, gdzie jest klucz do zapadni, która sprowadzi mnie pod scenę i pozwoli wejść na czas do drugiej z szaf.
Oczywiście sztuczki z lewitującym człowiekiem także nie mogło zabraknąć. Iluzjoniści wykorzystują do tego celu skomplikowane konstrukcje - ja asystenta, który stoi za kulisami i rzuca dyskretne wingardium leviosa. I wszystko działa, jak powinno. Tutaj wszystko pozostawiam w jego rękach i muszę jedynie idealnie się z nim zgrać.
Bywało, że prosiłam, by ukryty za kulisami czarodziej transmutował coś w moich dłoniach, czy zmienił tego kolor. Nigdy jednak w chwili, kiedy wykonywane było zaklęcie nie trzymałam zmienianego przedmiotu na widoku. To jedna z najważniejszych zasad. Magia mi pomaga - dzięki niej występy są bardziej efektywne, dzięki niej mogę o wiele więcej, niż prawdziwi iluzjoniści, tworzę prawdziwe przedstawienia! Ale musi to być sekret. Nie chciałabym w końcu skończyć w Azkabanie... choć czy za coś takiego tam wrzucają? Nie ważne, nie chcę wiedzieć. Już i tak będę mieć problemy ze snem i koszmary przez samą straszną myśl.
Sama na scenie czaruję mało kiedy. Głównie ograniczam się do aportacji oczywiście zawsze z jednego osłoniętego miejsca w inne, lub do wykorzystywania magicznych przedmiotów. Już i tak ryzykuję - a słuchając tej historii pewnie odkryłeś, że wcale ryzyka nie lubię - nie chcę przeginać wymachując różdżką na scenie.
W tej chwili pracuję nad czymś jeszcze, do czego namawia mnie mój agent (tak, muszę mieć w końcu kogoś, kto załatwi wszystko i zorganizuje przy moim roztargnieniu - nie mogłam pozostać w pełni wolna), jednak ja... cóż ukrywać, boję się. Najwięksi iluzjoniści zdobyli sławę dzięki sztuczkom z uciekaniem przed śmiercią. Jako czarownica nie powinnam mieć z tym problemu. Zamkną mnie w skrzyni, która ma spaść i się rozbić, a ja bezpiecznie aportuję się w osłonięte miejsce za nią. Ale co, jeśli się zestresuję i nie zdążę?
Jest też kilka sztuczek czysto mugolskich. Mój cylinder ma podwójne dno, żebym mogła z niego wyjmować cukierki dla dzieci i, żeby nie wylatywały one, kiedy nim macham, lub zakładam go na głowę.
Potrafię też bawić się monetami i drobnymi rzeczami. To drobne sztuczki uliczne, które długo ćwiczyłam tak, żeby moja "ofiara" myślała, że na prawdę wyjmuję jej drobny pieniążek zza ucha. Sztuczki karciane to mój konik. Nigdy nie odgadniesz, gdzie ukryłam kartę, którą wcześniej wskazałeś.
A sztuczka z tablicą i magnesami? Nie potrzebuję peleryny niewidki, żeby być niewidzialna! Z jednej strony tablicy znajduje się kreda z magnesem, z drugiej ja - z drugim. I w ten sposób piszę wiadomość do publiczności całkowicie niezauważona.
Rozczłonkowywanie na scenie także odbywa się absolutnie mugolską metodą - ot, asystent lub asystentka wchodzi do skrzyni złożonej z trzech części. Ja robię swoje show, udaję, że rozcinam skrzynię we właściwych miejscach i popycham. Oczywiście części nie rozjeżdżają się całkowicie tak, jak to wygląda. Są idealnie zrobione w taki sposób, żeby oszukiwać oko widza, faktycznie mój asystent ma trochę mało miejsca w zetknięciu między jedną częścią, a drugą, ale nie zagraża mu żadne niebezpieczeństwo. Numer z jednym ciałem rozciętym na dwie części? Pikuś, całkowicie mugolski! Ale nie będę może zdradzała absolutnie wszystkich sekretów, już dość się popisałam!
Podobnych - zarówno magicznych, jak i mugolskich - trików mam o wiele więcej. To w końcu całe lata występów i pracy nad kolejnymi występami. Czasami przydaje się mój dryg do majsterkowania i sama lub przy pomocy specjalistów-mugoli opracowuję niezbyt skomplikowane maszynki. Dzięki jednej z nich mój stół iluzonisty - okryty oczywiście w całości długą płachtą - kilka razy drga, w odpowiednich momentach spektaklu, aby widzowie mogli myśleć, że jest zaczarowany. Rozmawiam z nim wtedy jakby jego ruchy miały wskazywać na oburzenie, lub niezadowolenie. Szczególnie dzieci cieszy ta część.
I zaczęło się. Z początku kilka występów ulicznych, chciałam się pokazać. I odkryłam, że kiedy występuję, nie boję się ludzi, a moja nieśmiałość znika. Stawałam się jakby całkowicie innym człowiekiem i byłam z siebie bardzo dumna - szczególnie, kiedy widziałam dumę w oczach Duny’ego i jego szeroki uśmiech. Ale nie - nadal nie powiedziałam ani słowa, choć moje serce ściskało się z żalu.
Wuj, współwłaściciel jednej z większych, mugolskich gazet pomógł mi się rozreklamować. Ludzie dość szybko zaczęli się pojawiać na moich występach. I wszystko byłoby pięknie, gdybym zaraz po zejściu ze sceny nie stawała się na powrót tchórzliwą sobą.
Zimą tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego trzeciego roku postanowiłam wyjechać. Moja przyjaciółka po raz kolejny powiedziała coś, czego ja sama nie widziałam: nigdy nie pomówię z Dunym i, jeśli o nim nie zapomnę, zawsze będę sama. A wiedziałam, że nigdy nie dam rady o nim zapomnieć, jeśli będziemy tak blisko. Więc wyjechałam, na cel obierając Francję. Nie musiałam zaczynać od nowa, bo wszystko było przygotowane. Z początku uczyłam się języka - który już trochę znałam z mugolskiej szkoły - a kiedy uznałam, że jestem gotowa, wróciłam do występów.
Tutaj jednak okazało się, że moja bratnia dusza, przyrodnia siostra, najlepsza przyjaciółka pierwszy raz się myliła. Nie patrzyłam na mężczyzn. Nawet, jeśli jakiś się mną zainteresował - był nie taki. Wydawali mi się nieprzyjemni, narzucający, szybko ich przeganiałam. I nie chcę, by zabrzmiało, jakby było ich szalenie wielu. Oto ja, nieśmiała, tchórzliwa Lily. Możecie zakochać się we mnie na scenie, ale później zrozumiecie, że poza sceną jestem całkowicie inną osobą. Nie jestem jak inne dziewczyny, które jednym uśmiechem potrafią zawrócić w głowie mężczyźnie. Więc wciąż byłam sama. Miałam tylko siebie.
I listy od Duny’ego.
I, choć Paryż był pięknym miejscem, jakoś nie potrafiłam w nim wytrzymać. Miałam kilka koleżanek, czy dobrych znajomych mówiących po francusku i z początku poprawiających mój akcent, ale to nie to samo, co moja przyjaciółka. Miałam miejsca, które polubiłam, ale to nadal nie to samo. I, choć Francja może uchodzić za ładniejszą i, choć bardzo ją polubiłam, wciąż ciągnęło mnie do Londynu.
Jestem chyba już całkiem znana. Wśród mugoli oczywiście. Niewielu czarodziejów mnie zna, ale to dobrze - to, co robię nie jest w pełni legalne. I owszem, przeraża mnie to, ale nie mogę, nie potrafię przestać. Zaczynam na prawdę dobrze zarabiać, a na moje występy przychodzi dużo ludzi. Doczekałam się nawet pierwszych anty-fanów, głównie wśród czarodziejów tych nielicznych, którzy mnie znają, którzy uważają, że się z nich śmieję, że moje występy im ubliżają, że magia nie ma prawa być tanią rozrywką dla mugoli, a czarownica nie powinna być ich klaunem. Oczywiście niejeden nie omieszkał wspomnieć, że musi mieć z tym coś wspólnego mój status krwi. W kilku pojawiły się groźby. I tak, zaczęłam się bać ludzi i ulic, szczególnie wieczorami. Ale nie to doskwiera mi najbardziej. Na prawdę za nim tęsknię. Minęły trzy lata, a ja nadal wyobrażam sobie, że on jednak mnie kocha, spotykamy się i wszystko się układa.
Wiem, że to nierozważne. Nie jestem pewna, czy nie będę żałować.
Ale chcę wrócić. Już postanowiłam.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 13 | +5 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 3 | Brak |
Zwinność: | 8 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia Magii | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Numerologia | I | 2 |
Retoryka | II | 10 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zręczne Ręce | IV | 40 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznastwo | II | 0 |
Ekonomia | II | 10 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Stolarka | II | 7 |
Śpiew | I | 0,5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Kolarstwo | II | 7 |
Taniec Współczesny | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 1.5 |
Myślodsiewnia, pierścień z kamieniem księżycowym, różdżka, rower, piersiówka “bezdna”, zaczarowany śrubokręt, teleportacja, sowa, płynne srebro, omnikulary
any other person.
Witamy wśród Morsów
[19.06.17] Aktualizacja postaci: 12 punktów biegłości (zarządzanie poziom II, kolarstwo II)
[01.09.17] Wsiąkiewka (kwiecień) +1B do reszty
[02.11.17] +1 PB do puli (nagroda za szybką zmianę)
[10.02.19] Wsiąkiewka lipiec +30PD, 1/2PB
26.10.2016 Czara Ognia +10 pkt
[06.11.16] Mecz Quidditcha - Trybuny +5
[11.11.16] Czara ognia, +10 pkt
[30.01.17] Zwrot PD; +80 PD
[03.04.17] Zwrot PD (teleportacja): +1 do OPCM
[26.04.17] Wsiąkiewka: kwiecień +60, 2 PB
[02.06.17] +5 punktów do statystyk
[19.06.17] Aktualizacja postaci: +2 punkty zaklęć, 12 punktów biegłości (zarządzanie poziom II, kolarstwo II), -830 PD
[26.07.17] Odsiecz, +50 PD
[01.09.17] Wsiąkiewka (kwiecień) +30PD, 1B
[06.06.18] Prezent od Matta: różdżka (13 cali, dość giętka, dąb czerwony, sierść psidwaka)
[09.08.18] Zdobycie osiągnięć: Weteran I, Weteran II, Obieżyświat, Do wyboru, do koloru, +260 PD
[10.08.18] Wsiąkiewka (majoczerwiec) +60PD, +2PB
[26.08.18] Wykonywanie zawodu (lipiec/sierpień), +50 PD
[29.08.18] Lusterko, +4 PD
[03.09.18] Zakup na jarmarku: Juchtowa szarfa, -300PD
[10.02.19] Wsiąkiewka lipiec +30PD, 1/2PB