Pracownia alchemika
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Pracownia alchemika
Obszerne, skryte w półmroku pomieszczenie, w którym pracuje jeden z zatrudnianych przez Munga alchemików. Znajdujące się w nim obszerne, strzeliste regały mieszczą niezliczone zakurzone woluminy, słoje czy buteleczki różnych kształtów i kolorów. Na mocnym, dębowym stole ustawionym w centrum ulokowane zostały kociołki mniejszych rozmiarów, stojaki na drobne, kryształowe fiolki czy moździerze i niewielkie, służące do krojenia ingrediencji nożyki. Z boku, nad dużym, okrągłym palnikiem, zawieszony jest miedziany kocioł numer pięć – przydatny do masowej produkcji antidotów czy lekarstw.
Okna zostały przesłonięte ciężkimi materiałowymi zasłonami, gdyż niektóre z przygotowywanych tutaj specyfików muszą dojrzewać w ciemnościach. Alchemicy pracują przy blasku świec, zazwyczaj samotnie, spędzając całe dnie w oparach bulgoczących cicho wywarów.
Okna zostały przesłonięte ciężkimi materiałowymi zasłonami, gdyż niektóre z przygotowywanych tutaj specyfików muszą dojrzewać w ciemnościach. Alchemicy pracują przy blasku świec, zazwyczaj samotnie, spędzając całe dnie w oparach bulgoczących cicho wywarów.
| 05.05
Choć w alchemicznej pracowni panował względny spokój, Charlene wiedziała, że to tylko pozory. Reszta budynku wcale tak spokojna nie była, na pewno nie w ostatnich dniach. I mimo narastającego zmęczenia od paru godzin pochylała się nad kociołkiem, próbując nadążyć z przygotowywaniem lekarstw, na które było bardzo duże zapotrzebowanie. Każdy alchemik, który nie ucierpiał w wyniku anomalii i mógł wykonywać swoje obowiązki, był teraz podwójnie cenny, więc Charlie zostawała w pracy nawet po godzinach, bo zapasy kurczyły się w zastraszającym tempie. Oprócz ofiar anomalii na oddziale przebywali też przecież inni pacjenci, również potrzebujący eliksirów. Tym sposobem wiele sal dosłownie pękało w szwach, a do pracowni regularnie wpadali stażyści, by wziąć nowe gotowe porcje medykamentów.
Te dni były więc dalekie od zwyczajnej rutyny, która z obecnej perspektywy mogła się wydawać niemal senna. Przy normalnym zapotrzebowaniu spokojnie dawała sobie radę z wyrabianiem odpowiednich norm. Nigdy nie była zresztą zupełnie sama, bo często obok był inny alchemik, a czasami stażyści, których przyuczała do zawodu tak jak kiedyś przyuczano ją, choć przyszła na staż już mając pewne umiejętności i wiedzę. Zainteresowała się tajnikami alchemii na długo przed wyborem zawodowej ścieżki, i w momencie kończenia Hogwartu wydawało jej się to raczej naturalne, że właśnie w tym kierunku chciałaby kształcić się dalej. Obserwowanie bulgoczącego kociołka i unoszącej się znad niego pary było bardziej satysfakcjonujące niż papierkowa robota w ministerstwie, tym bardziej, że z takiej pracy był realny pożytek, nie tylko dla ludzi których leczono warzonymi przez nią specyfikami, ale i dla niej samej. Mogła robić to co lubiła i rozwijać się, a teraz jej praca i pasja mogły zyskać zupełnie nowy, jeszcze głębszy sens, odkąd zasiliła szeregi Zakonu Feniksa. Satysfakcja z tego płynąca była budująca i pomagała łatwiej przetrwać ciężki początek maja, choć z racji dużej ilości obowiązków nie mogła stawić się na spotkaniu, czego bardzo żałowała. Przyszłość zapewne przyniesie wiele trudnych wyborów, na co musiała się przygotować, ale wiedziała, że tu i teraz też była potrzebna i na swój sposób robiła to, co do niej należało – dbała o pomaganie ofiarom anomalii. W takich chwilach jak obecne, mimo nawału obowiązków i małej ilości wolnego czasu, nie żałowała, że poszła na kurs do Munga zamiast do ministerstwa, jak planowała zanim umarła Helen i zanim była zmuszona przewartościować swoje podejście do pewnych spraw.
Szybko jednak odrzuciła te myśli, bo po chwili do pracowni wpadła młoda stażystka, wręczając nakreśloną pospiesznie listę najpilniejszego zapotrzebowania. Niestety półki coraz bardziej świeciły pustkami nawet mimo wysiłków garstki alchemików, którzy dwoili się i troili, żeby nie dopuścić do braków. Podeszła do regału, zdejmując kilka fiolek i podając je stażystce; obie mogły zauważyć, że zapasy tych eliksirów bardzo się skurczyły w ostatnich dniach mimo warzenia ich na bieżąco.
- Postaram się temu zaradzić i jak najszybciej uzupełnić zapasy – powiedziała cicho, zerkając na stanowisko z kociołkiem, który zaledwie chwilę temu wyczyściła po uwarzeniu w nim zapasiku maści na poparzenia. Maść ta też schodziła bardzo szybko, bo po nocy z przełomu miesięcy trafiło do Munga wielu poparzonych czarnomagiczną mocą czarodziejów. – Proszę wrócić później, miejmy nadzieję, że to co dałam, na razie okaże się wystarczające. Kto wie, może piętro wyżej będą mieli ich więcej? – Ale podejrzewała, że aktualnie wszystkie alchemiczne pracownie przeżywały podobny kryzys.
Stażystka wyszła, zabierając fiolki, ale Charlie zachowała przyniesioną przez nią listę, zapoznając się z nią. Były to głównie eliksiry uspokajające, przeciwbólowe i regenerujące rany, także te czarnomagicznego pochodzenia. Takich w ostatnich dniach musiała warzyć najwięcej.
Odstawiła na szafkę starannie opisane pudełeczka, do których wcześniej przelała zrobioną maść, po czym zajęła się ponownym przygotowywaniem stanowiska pracy. Robota szłaby znacznie szybciej, gdyby miała towarzystwo, ale alchemiczka, z którą często współpracowała, ucierpiała w wyniku anomalii i przebywała na zwolnieniu. Charlene musiała poradzić sobie sama, więc zdecydowanie nie zanosiło się na szybki powrót do domu.
Poprawiła przepaskę przytrzymującą jej włosy i otworzyła wykres gwiazd dotyczący bieżącego przedziału czasowego oraz książkę z recepturami. Choć większość z nich znała już praktycznie na pamięć, wciąż wolała mieć gdzieś pod ręką przepis, by się upewnić co do odpowiednich odstępów czasowych w dodawaniu składników, które po chwili wyjęła. Wśród nich też można było zauważyć skurczenie zapasów i pierwsze niedobory; przy okazji przejrzała pudełeczka i na osobnym pergaminie spisała te ingrediencje, które były na ukończeniu i wymagały pilnego zakupu większej ich ilości. Oby tylko dotychczasowe źródła zaopatrzenia wciąż działały jak należy w tych obecnych kryzysowych czasach, bez ingrediencji nawet najlepszy alchemik nie stworzy odpowiednich eliksirów. Trzyletni staż nauczył Charlie, że w tej pracy trzeba być dobrze zorganizowaną i myśleć na zapas, by pewnego dnia nie przebudzić się nad pustymi pudełkami, podczas gdy do drzwi będą dobijać się uzdrowiciele domagający się wydania im eliksirów.
Postanowiła zacząć od eliksiru wymagającego dłuższego czasu warzenia, by później, czekając na jego przygotowanie, zająć się w międzyczasie prostszymi miksturami. Rozpaliła ogień pod kociołkiem, przygotowując odpowiednie składniki, trzy roślinne i dwa zwierzęce. Eliksir wiggenowy o silnie regenerującym działaniu nie był łatwy do uwarzenia, ale bardzo cenny w przypadku poważnych ran. Nawet niewielka jego ilość potrafiła działać cuda. Do jego przygotowania potrzebowała przede wszystkim kory drzewa Wiggen jako serca wywaru, oraz składników dodatkowych. Na stoliku szybko znalazła się kora lipy i waleriana; Charlie zaciągnęła się jej słodkim zapachem, by po chwili położyć obok także kolce jeżozwierza i fiolkę ze śluzem gumochłona.
Kolce pokruszyła w moździerzu i wrzuciła je do kociołka w pierwszej kolejności, by później dorzucić do niego korę lipy i korę drzewa Wiggen, przestrzegając odpowiednich odstępów czasowych oraz innych wskazówek między dodaniem każdego ze składników. W tym czasie starannie posiekała korzenie waleriany szybkimi, choć precyzyjnymi ruchami srebrnego noża do ingrediencji i także wrzuciła je do kociołka. Na samym końcu wlała do niego śluz gumochłona; gęsta, ciągnąca się breja o jasnoszarym kolorze zsunęła się z fiolki do wnętrza wywaru. Odstawiła ją na bok i zaczęła mieszać zawartość kociołka, by po upływie piętnastu minut zmniejszyć płomień; teraz wywar musiał dojrzeć i przybrać odpowiedni zielony kolor. Dopiero wtedy będzie można go uznać za ukończony, ale czekając na to miała zamiar zająć się innymi eliksirami. Przystawiła sobie inny kociołek, zamierzając tym razem uwarzyć coś szybszego i prostszego; zdecydowała się na maść z wodnej gwiazdy, która koiła zranienia. Jej głównym składnikiem była wodna gwiazda, którą można było rozpoznać po bardzo charakterystycznym układzie liści, przypominających właśnie gwiazdę. Czy raczej jej uproszczone wyobrażenie, bo z licznych nocnych obserwacji nieba wiedziała, że gwiazdy wcale nie wyglądają jak na obrazkach w książeczkach dla dzieci. Sercem tego wywaru były jagody z jemioły, które po chwili odnalazła w jednym z pudełeczek. Do tego dobrała jeszcze miętę oraz pióro memortka i pijawki.
W czasie, kiedy ucierała pijawki w moździerzu, w pomieszczeniu znowu pojawiła się zmęczona młoda stażystka, pytając o eliksiry uspokajające. Nie odrywając się zbytnio od swojej czynności, Charlie wskazała jej odpowiednią przegródkę na regale; tak, eliksiru uspokajającego też musiała dorobić więcej, gdy już skończy uzupełniać zapasik maści z wodnej gwiazdy. Anomalie powodowały nie tylko rany na ciele, ale też obrażenia psychiczne; takie dotknęły również jej matkę, więc przy każdej wizycie w rodzinnym domu dostarczała jej nowy zapasik eliksirów uspokajających i nasennych, by częściowo jej ulżyć. Od czasu śmierci Helen nie była w pełni sobą, a anomalie, zsyłając na nią na przełomie miesięcy straszliwe omamy, pogorszyły jej stan.
Stażystka wyszła, a Charlene, wzdychając cicho, gdy po raz kolejny uświadomiła sobie ten ogrom tragedii, starannie przerzuciła zawartość moździerza z utartymi pijawkami do kociołka, gdzie chwilę później trafiło też błękitne piórko memortka. Zabrała się za siekanie liści wodnej gwiazdy, a później wrzuciła do kociołka starannie odmierzoną ilość drobnych, jasnych jagód jemioły. Na końcu doprawiła wywar miętą, a ten stopniowo przybrał ładny, zielony kolor i nieco zgęstniał. Wyłączyła płomyk, w międzyczasie zerkając do eliksiru wiggenowego, który także zzieleniał i zaczął wydzielać balsamiczny zapach lasu. Po jego obecności można było poznać, że eliksir jest udany, więc mogła go odstawić i po ostygnięciu przelać do fiolek. Przelała też gęstniejącą maść z wodnej gwiazdy do pudełeczek i odstawiła to wszystko na bok.
Przetarła suchą szmatką twarz i znowu poprawiła włosy, które pod wpływem pary z kociołków nastroszyły się nieznacznie. Na razie, o dziwo, nikt nie przychodził, więc nic jej nie rozpraszało. Zajęła się eliksirami uspokajającymi i przeciwbólowymi, na zapas warząc więcej porcji. W ciągu ostatnich pięciu dni uwarzyła chyba więcej eliksirów niż przez cały kwiecień; tak przynajmniej jej się wydawało, biorąc pod uwagę fakt, że pracowała ponad normę i nie pozwalała sobie na długie chwile wytchnienia, czując nieznośną presję i nie chcąc dopuścić do sytuacji, kiedy jakiś rażący brak mógłby przyczynić się do szkody potrzebujących pacjentów. Od czasu do czasu znowu ktoś przychodził, choć i tak można było odnieść wrażenie, że ruch jest mniejszy niż pierwszego maja. Wtedy było chyba najgorzej, a Charlene żywiła nadzieję, że nie będzie powtórki tamtej nocy. Że cokolwiek to było, skończy się równie szybko, jak się zaczęło.
Po zakończeniu warzenia wszystkiego, co było na ten moment najbardziej potrzebne i co mogła zdążyć zrobić, upewniła się, czy poopisywała fiolki i ułożyła je w odpowiednich miejscach, tak, aby jakiś roztargniony stażysta niechcący nie wziął złej fiolki. Uporządkowała też stanowisko pracy, chowając resztę składników i czyszcząc blat oraz przyrządy. Dopiero wtedy mogła opuścić pracownię z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku.
| zt.
Choć w alchemicznej pracowni panował względny spokój, Charlene wiedziała, że to tylko pozory. Reszta budynku wcale tak spokojna nie była, na pewno nie w ostatnich dniach. I mimo narastającego zmęczenia od paru godzin pochylała się nad kociołkiem, próbując nadążyć z przygotowywaniem lekarstw, na które było bardzo duże zapotrzebowanie. Każdy alchemik, który nie ucierpiał w wyniku anomalii i mógł wykonywać swoje obowiązki, był teraz podwójnie cenny, więc Charlie zostawała w pracy nawet po godzinach, bo zapasy kurczyły się w zastraszającym tempie. Oprócz ofiar anomalii na oddziale przebywali też przecież inni pacjenci, również potrzebujący eliksirów. Tym sposobem wiele sal dosłownie pękało w szwach, a do pracowni regularnie wpadali stażyści, by wziąć nowe gotowe porcje medykamentów.
Te dni były więc dalekie od zwyczajnej rutyny, która z obecnej perspektywy mogła się wydawać niemal senna. Przy normalnym zapotrzebowaniu spokojnie dawała sobie radę z wyrabianiem odpowiednich norm. Nigdy nie była zresztą zupełnie sama, bo często obok był inny alchemik, a czasami stażyści, których przyuczała do zawodu tak jak kiedyś przyuczano ją, choć przyszła na staż już mając pewne umiejętności i wiedzę. Zainteresowała się tajnikami alchemii na długo przed wyborem zawodowej ścieżki, i w momencie kończenia Hogwartu wydawało jej się to raczej naturalne, że właśnie w tym kierunku chciałaby kształcić się dalej. Obserwowanie bulgoczącego kociołka i unoszącej się znad niego pary było bardziej satysfakcjonujące niż papierkowa robota w ministerstwie, tym bardziej, że z takiej pracy był realny pożytek, nie tylko dla ludzi których leczono warzonymi przez nią specyfikami, ale i dla niej samej. Mogła robić to co lubiła i rozwijać się, a teraz jej praca i pasja mogły zyskać zupełnie nowy, jeszcze głębszy sens, odkąd zasiliła szeregi Zakonu Feniksa. Satysfakcja z tego płynąca była budująca i pomagała łatwiej przetrwać ciężki początek maja, choć z racji dużej ilości obowiązków nie mogła stawić się na spotkaniu, czego bardzo żałowała. Przyszłość zapewne przyniesie wiele trudnych wyborów, na co musiała się przygotować, ale wiedziała, że tu i teraz też była potrzebna i na swój sposób robiła to, co do niej należało – dbała o pomaganie ofiarom anomalii. W takich chwilach jak obecne, mimo nawału obowiązków i małej ilości wolnego czasu, nie żałowała, że poszła na kurs do Munga zamiast do ministerstwa, jak planowała zanim umarła Helen i zanim była zmuszona przewartościować swoje podejście do pewnych spraw.
Szybko jednak odrzuciła te myśli, bo po chwili do pracowni wpadła młoda stażystka, wręczając nakreśloną pospiesznie listę najpilniejszego zapotrzebowania. Niestety półki coraz bardziej świeciły pustkami nawet mimo wysiłków garstki alchemików, którzy dwoili się i troili, żeby nie dopuścić do braków. Podeszła do regału, zdejmując kilka fiolek i podając je stażystce; obie mogły zauważyć, że zapasy tych eliksirów bardzo się skurczyły w ostatnich dniach mimo warzenia ich na bieżąco.
- Postaram się temu zaradzić i jak najszybciej uzupełnić zapasy – powiedziała cicho, zerkając na stanowisko z kociołkiem, który zaledwie chwilę temu wyczyściła po uwarzeniu w nim zapasiku maści na poparzenia. Maść ta też schodziła bardzo szybko, bo po nocy z przełomu miesięcy trafiło do Munga wielu poparzonych czarnomagiczną mocą czarodziejów. – Proszę wrócić później, miejmy nadzieję, że to co dałam, na razie okaże się wystarczające. Kto wie, może piętro wyżej będą mieli ich więcej? – Ale podejrzewała, że aktualnie wszystkie alchemiczne pracownie przeżywały podobny kryzys.
Stażystka wyszła, zabierając fiolki, ale Charlie zachowała przyniesioną przez nią listę, zapoznając się z nią. Były to głównie eliksiry uspokajające, przeciwbólowe i regenerujące rany, także te czarnomagicznego pochodzenia. Takich w ostatnich dniach musiała warzyć najwięcej.
Odstawiła na szafkę starannie opisane pudełeczka, do których wcześniej przelała zrobioną maść, po czym zajęła się ponownym przygotowywaniem stanowiska pracy. Robota szłaby znacznie szybciej, gdyby miała towarzystwo, ale alchemiczka, z którą często współpracowała, ucierpiała w wyniku anomalii i przebywała na zwolnieniu. Charlene musiała poradzić sobie sama, więc zdecydowanie nie zanosiło się na szybki powrót do domu.
Poprawiła przepaskę przytrzymującą jej włosy i otworzyła wykres gwiazd dotyczący bieżącego przedziału czasowego oraz książkę z recepturami. Choć większość z nich znała już praktycznie na pamięć, wciąż wolała mieć gdzieś pod ręką przepis, by się upewnić co do odpowiednich odstępów czasowych w dodawaniu składników, które po chwili wyjęła. Wśród nich też można było zauważyć skurczenie zapasów i pierwsze niedobory; przy okazji przejrzała pudełeczka i na osobnym pergaminie spisała te ingrediencje, które były na ukończeniu i wymagały pilnego zakupu większej ich ilości. Oby tylko dotychczasowe źródła zaopatrzenia wciąż działały jak należy w tych obecnych kryzysowych czasach, bez ingrediencji nawet najlepszy alchemik nie stworzy odpowiednich eliksirów. Trzyletni staż nauczył Charlie, że w tej pracy trzeba być dobrze zorganizowaną i myśleć na zapas, by pewnego dnia nie przebudzić się nad pustymi pudełkami, podczas gdy do drzwi będą dobijać się uzdrowiciele domagający się wydania im eliksirów.
Postanowiła zacząć od eliksiru wymagającego dłuższego czasu warzenia, by później, czekając na jego przygotowanie, zająć się w międzyczasie prostszymi miksturami. Rozpaliła ogień pod kociołkiem, przygotowując odpowiednie składniki, trzy roślinne i dwa zwierzęce. Eliksir wiggenowy o silnie regenerującym działaniu nie był łatwy do uwarzenia, ale bardzo cenny w przypadku poważnych ran. Nawet niewielka jego ilość potrafiła działać cuda. Do jego przygotowania potrzebowała przede wszystkim kory drzewa Wiggen jako serca wywaru, oraz składników dodatkowych. Na stoliku szybko znalazła się kora lipy i waleriana; Charlie zaciągnęła się jej słodkim zapachem, by po chwili położyć obok także kolce jeżozwierza i fiolkę ze śluzem gumochłona.
Kolce pokruszyła w moździerzu i wrzuciła je do kociołka w pierwszej kolejności, by później dorzucić do niego korę lipy i korę drzewa Wiggen, przestrzegając odpowiednich odstępów czasowych oraz innych wskazówek między dodaniem każdego ze składników. W tym czasie starannie posiekała korzenie waleriany szybkimi, choć precyzyjnymi ruchami srebrnego noża do ingrediencji i także wrzuciła je do kociołka. Na samym końcu wlała do niego śluz gumochłona; gęsta, ciągnąca się breja o jasnoszarym kolorze zsunęła się z fiolki do wnętrza wywaru. Odstawiła ją na bok i zaczęła mieszać zawartość kociołka, by po upływie piętnastu minut zmniejszyć płomień; teraz wywar musiał dojrzeć i przybrać odpowiedni zielony kolor. Dopiero wtedy będzie można go uznać za ukończony, ale czekając na to miała zamiar zająć się innymi eliksirami. Przystawiła sobie inny kociołek, zamierzając tym razem uwarzyć coś szybszego i prostszego; zdecydowała się na maść z wodnej gwiazdy, która koiła zranienia. Jej głównym składnikiem była wodna gwiazda, którą można było rozpoznać po bardzo charakterystycznym układzie liści, przypominających właśnie gwiazdę. Czy raczej jej uproszczone wyobrażenie, bo z licznych nocnych obserwacji nieba wiedziała, że gwiazdy wcale nie wyglądają jak na obrazkach w książeczkach dla dzieci. Sercem tego wywaru były jagody z jemioły, które po chwili odnalazła w jednym z pudełeczek. Do tego dobrała jeszcze miętę oraz pióro memortka i pijawki.
W czasie, kiedy ucierała pijawki w moździerzu, w pomieszczeniu znowu pojawiła się zmęczona młoda stażystka, pytając o eliksiry uspokajające. Nie odrywając się zbytnio od swojej czynności, Charlie wskazała jej odpowiednią przegródkę na regale; tak, eliksiru uspokajającego też musiała dorobić więcej, gdy już skończy uzupełniać zapasik maści z wodnej gwiazdy. Anomalie powodowały nie tylko rany na ciele, ale też obrażenia psychiczne; takie dotknęły również jej matkę, więc przy każdej wizycie w rodzinnym domu dostarczała jej nowy zapasik eliksirów uspokajających i nasennych, by częściowo jej ulżyć. Od czasu śmierci Helen nie była w pełni sobą, a anomalie, zsyłając na nią na przełomie miesięcy straszliwe omamy, pogorszyły jej stan.
Stażystka wyszła, a Charlene, wzdychając cicho, gdy po raz kolejny uświadomiła sobie ten ogrom tragedii, starannie przerzuciła zawartość moździerza z utartymi pijawkami do kociołka, gdzie chwilę później trafiło też błękitne piórko memortka. Zabrała się za siekanie liści wodnej gwiazdy, a później wrzuciła do kociołka starannie odmierzoną ilość drobnych, jasnych jagód jemioły. Na końcu doprawiła wywar miętą, a ten stopniowo przybrał ładny, zielony kolor i nieco zgęstniał. Wyłączyła płomyk, w międzyczasie zerkając do eliksiru wiggenowego, który także zzieleniał i zaczął wydzielać balsamiczny zapach lasu. Po jego obecności można było poznać, że eliksir jest udany, więc mogła go odstawić i po ostygnięciu przelać do fiolek. Przelała też gęstniejącą maść z wodnej gwiazdy do pudełeczek i odstawiła to wszystko na bok.
Przetarła suchą szmatką twarz i znowu poprawiła włosy, które pod wpływem pary z kociołków nastroszyły się nieznacznie. Na razie, o dziwo, nikt nie przychodził, więc nic jej nie rozpraszało. Zajęła się eliksirami uspokajającymi i przeciwbólowymi, na zapas warząc więcej porcji. W ciągu ostatnich pięciu dni uwarzyła chyba więcej eliksirów niż przez cały kwiecień; tak przynajmniej jej się wydawało, biorąc pod uwagę fakt, że pracowała ponad normę i nie pozwalała sobie na długie chwile wytchnienia, czując nieznośną presję i nie chcąc dopuścić do sytuacji, kiedy jakiś rażący brak mógłby przyczynić się do szkody potrzebujących pacjentów. Od czasu do czasu znowu ktoś przychodził, choć i tak można było odnieść wrażenie, że ruch jest mniejszy niż pierwszego maja. Wtedy było chyba najgorzej, a Charlene żywiła nadzieję, że nie będzie powtórki tamtej nocy. Że cokolwiek to było, skończy się równie szybko, jak się zaczęło.
Po zakończeniu warzenia wszystkiego, co było na ten moment najbardziej potrzebne i co mogła zdążyć zrobić, upewniła się, czy poopisywała fiolki i ułożyła je w odpowiednich miejscach, tak, aby jakiś roztargniony stażysta niechcący nie wziął złej fiolki. Uporządkowała też stanowisko pracy, chowając resztę składników i czyszcząc blat oraz przyrządy. Dopiero wtedy mogła opuścić pracownię z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| zaraz po wątku z Bertiem, wciąż 17.10
Po opuszczeniu sali, w której leżał Bertie, Charlie skierowała się do najbliższej pracowni alchemicznej. Wszystkie w Mungu były takie same, dziś przyszło jej pracować tutaj. O tej porze nie było tu już nikogo poza nią, więc mogła zabrać się do pracy nad ostatnim dziś eliksirem w ciszy i spokoju. Stażystka zostawiła na blacie alchemicznego stanowiska podpisaną fiolkę z krwią. Bertie Bott. Charlie wyjęła też z kieszeni szaty inną fiolkę, z zamkniętymi tam włosami, ale obie na razie odłożyła na bok; włosy i krew mogła dodać do wywaru po jego powstaniu, kiedy już będzie mieć pewność, że się udał.
Rozpaliła ogień pod kociołkiem i w czasie, kiedy woda powoli osiągała odpowiednią temperaturę, krzątała się po pracowni w poszukiwaniu składników. O ile sama praktykowała utrzymywanie w pracowniach porządku i odkładanie wszystkiego zawsze w to samo, stałe miejsce, niestety nie każdy alchemik miał do tego takie samo podejście i czasem musiała niektórych ingrediencji szukać przez dobrych kilka minut. To był minus dzielenia zawodowej przestrzeni z innymi alchemikami, z których każdy miał inne przyzwyczajenia, bo nie była jedyną alchemiczką zatrudnioną w Mungu. Ale bardzo chciała pomagać chorym i potrzebującym, no i musiała mieć stałe źródło dochodu, a z indywidualnymi zleceniami bywało różnie i nie czuła się jeszcze na tyle pewnie ani nie miała na tyle dużej renomy, by odejść ze szpitala i pracować tylko w domowym zaciszu. To sprawdzało się w przypadku jej matki, która w pierwszej kolejności była gospodynią domową wychowującą czwórkę dzieci i jedynie dorywczo zajmowała się eliksirami, bardziej z pasji niż zarobkowo, ale Charlie chciała być alchemikiem z prawdziwego zdarzenia, a w przyszłości naukowcem, kimś, kto będzie nie tylko do końca życia odtwórczo warzyć istniejące medykamenty, a stworzy też coś własnego. Ale wciąż była młoda, dopiero dwa lata temu skończyła kurs, choć jak na swój wiek posiadała naprawdę dużą wiedzę.
Kiedy woda się zagotowała, Charlie zajęła się przygotowanymi w międzyczasie na blacie składnikami. Posiekała łodygę moly i dodała ją do kociołka, gdzie następnie trafiły suszone kwiaty dyptamu. Pomieszała dokładnie i odczekała chwilę, po czym wrzuciła pięć żywych gąsienic, a także korę brzozy. Na końcu dokładnie odmierzyła odpowiednią ilość popiołu feniksa, rzadkiej i cennej ingrediencji, która była niezbędna do odtworzenia kończyn. Odkąd zaczęły się anomalie warzyła ten wywar częściej niż by chciała, więc miała nadzieję, że wszystko wyjdzie jak należy i będzie mogła zaraz dodać włosy i krew Bertiego. Wtedy za cztery tygodnie młody Zakonnik będzie mógł się cieszyć odzyskaną sprawnością.
| zużywam popiół feniksa x1 na eliksir odtworzenia
Po opuszczeniu sali, w której leżał Bertie, Charlie skierowała się do najbliższej pracowni alchemicznej. Wszystkie w Mungu były takie same, dziś przyszło jej pracować tutaj. O tej porze nie było tu już nikogo poza nią, więc mogła zabrać się do pracy nad ostatnim dziś eliksirem w ciszy i spokoju. Stażystka zostawiła na blacie alchemicznego stanowiska podpisaną fiolkę z krwią. Bertie Bott. Charlie wyjęła też z kieszeni szaty inną fiolkę, z zamkniętymi tam włosami, ale obie na razie odłożyła na bok; włosy i krew mogła dodać do wywaru po jego powstaniu, kiedy już będzie mieć pewność, że się udał.
Rozpaliła ogień pod kociołkiem i w czasie, kiedy woda powoli osiągała odpowiednią temperaturę, krzątała się po pracowni w poszukiwaniu składników. O ile sama praktykowała utrzymywanie w pracowniach porządku i odkładanie wszystkiego zawsze w to samo, stałe miejsce, niestety nie każdy alchemik miał do tego takie samo podejście i czasem musiała niektórych ingrediencji szukać przez dobrych kilka minut. To był minus dzielenia zawodowej przestrzeni z innymi alchemikami, z których każdy miał inne przyzwyczajenia, bo nie była jedyną alchemiczką zatrudnioną w Mungu. Ale bardzo chciała pomagać chorym i potrzebującym, no i musiała mieć stałe źródło dochodu, a z indywidualnymi zleceniami bywało różnie i nie czuła się jeszcze na tyle pewnie ani nie miała na tyle dużej renomy, by odejść ze szpitala i pracować tylko w domowym zaciszu. To sprawdzało się w przypadku jej matki, która w pierwszej kolejności była gospodynią domową wychowującą czwórkę dzieci i jedynie dorywczo zajmowała się eliksirami, bardziej z pasji niż zarobkowo, ale Charlie chciała być alchemikiem z prawdziwego zdarzenia, a w przyszłości naukowcem, kimś, kto będzie nie tylko do końca życia odtwórczo warzyć istniejące medykamenty, a stworzy też coś własnego. Ale wciąż była młoda, dopiero dwa lata temu skończyła kurs, choć jak na swój wiek posiadała naprawdę dużą wiedzę.
Kiedy woda się zagotowała, Charlie zajęła się przygotowanymi w międzyczasie na blacie składnikami. Posiekała łodygę moly i dodała ją do kociołka, gdzie następnie trafiły suszone kwiaty dyptamu. Pomieszała dokładnie i odczekała chwilę, po czym wrzuciła pięć żywych gąsienic, a także korę brzozy. Na końcu dokładnie odmierzyła odpowiednią ilość popiołu feniksa, rzadkiej i cennej ingrediencji, która była niezbędna do odtworzenia kończyn. Odkąd zaczęły się anomalie warzyła ten wywar częściej niż by chciała, więc miała nadzieję, że wszystko wyjdzie jak należy i będzie mogła zaraz dodać włosy i krew Bertiego. Wtedy za cztery tygodnie młody Zakonnik będzie mógł się cieszyć odzyskaną sprawnością.
| zużywam popiół feniksa x1 na eliksir odtworzenia
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Eliksir się udał. Był gęsty, bezbarwny i wydzielał nieprzyjemną woń formaliny, charakterystyczną dla tej mikstury. Mogła więc odetchnąć z ulgą, że wszystko poszło jak należy, więc teraz pozostała dalsza część - dodanie do wywaru krwi i włosów Bertiego. Starannie przelała zawartość fiolki do mikstury, wrzuciła do niej też włosy i zamieszała. Później przelała eliksir do odpowiedniego, zamkniętego naczynia, na tyle dużego, by mogła w nim zmieścić się cała stopa. Tam utracona kończyna będzie odrastać aż do dnia, kiedy będzie gotowa i uzdrowiciele będą mogli dokonać przeszczepu. To było naprawdę niezwykłe, jakich cudów mogły dokonywać eliksiry - ich możliwości fascynowały ją od dzieciństwa, zanim jeszcze trafiła do Hogwartu, nie mówiąc o podjętym później alchemicznym kursie.
Kiedy wszystko było gotowe, posprzątała stanowisko pracy. Było już dość późno, więc mogła wrócić do domu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, a rankiem mogła wpaść do Bertiego z dobrymi wieściami.
| zt.
Kiedy wszystko było gotowe, posprzątała stanowisko pracy. Było już dość późno, więc mogła wrócić do domu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, a rankiem mogła wpaść do Bertiego z dobrymi wieściami.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
11 XII
Już nie dziwiło go to, że z takim właśnie zadaniem skierowano go do Szpitala Świętego Munga. Z pełnym spokojem i ogromnym kartonem w rękach przemierzał sterylne korytarze. W izbie przyjęć na parterze od razu oddelegowano go do najbliższej pracowni alchemicznej na tym samym piętrze, lecz droga do celu prowadziła przez długi labirynt. I chyba wolał już zmierzać do prosektorium skrytym w podziemiach szpitala, bo i droga była łatwiejsza, wizyty tam składane też miały większy sens. Może i spoglądanie na ciało ofiary po sekcji było zdecydowanie bardziej złowieszcze od wpatrywania się w sprawne ręce alchemika, to jednak posuwało to dochodzenia do przodu, a nie marnowało jakże cenny czas.
Niebezpieczne eliksiry gdzieś trzeba było utylizować, a szpitalne pracownie alchemiczne okazywały się najbardziej odpowiednie do realizacji podobnych przedsięwzięć, wszak były w pełni wyposażone w sprzęt, ingrediencje i różne roztwory. Stworzenie od podstaw podobnych pracowni w innym miejscu, aby takie działania prowadzone były z dala od ludzi, dla niektórych było zbyt kosztownym rozwiązaniem. Niby po co dbać o ludzkie bezpieczeństwo, jeśli to tak drogo wychodzi? To cud, że żaden pazerny urzędnik nie stwierdził, że właściwie takie czarnomagiczne mikstury to powinno się po prostu wylewać, bo i takie rozwiązanie byłoby najtańsze. Nawet Kieran, niezbyt biegły w dziedzinach naukowych, doskonale rozumiał, że neutralizowanie szkodliwych eliksirów to równie trudna i złożona sztuka, co ich warzenie. Jednakże niesamowicie irytowała go ilość papierkowej roboty, po tych całych alchemicznych zabiegach. Również nieprzerwana asysta aurora przy alchemiku podejmującym się takiego zadania była niewygodnym wymogiem.
Zazwyczaj tak błahe sprawy powierzano kursantom, dawano im dwa wielkie pudła i posyłano w parze, aby mieć pewność, że będą wzajemnie się pilnować. Jednak czasy zmieniły się i to na gorsze. Od kiedy ministerialne urzędasy od Malfoya poczęły niezwykle uważnie śledzić poczynania Biura Aurorów, wyłapując nawet najmniejsze uchybienia, trzeba było działać zgodnie z procedurami. Dlatego też doświadczonych aurorów trzeba było odrywać od poważnych spraw, aby latali do Munga z dowodami przedawnionych już spraw, czyli pokaźnym zbiorem trucizn wszelakich. Tym razem padło na Rinehearta i wyjątkowo nie protestował, gdy usłyszał, że ma się spotkać z alchemiczką Leighton. Wierzył, że Zakonniczka zdoła znieść jego obecność, skupiając się przede wszystkim na swojej pracy.
Nie miał jak zapukać w drzwi pracowni. Naparł łokciem na klamkę i tak udało mu się je otworzyć. Pudło odstawił na blat dębowego stołu, dostrzegając wystarczającą przestrzeń pomiędzy mniejszymi kociołkami.
– Auror Kieran Rineheart – przedstawił się oficjalnie, przy okazji rozglądając niekoniecznie dyskretnie po pomieszczeniu, chcąc wybadać ile osób jest w nim obecnych.
Już nie dziwiło go to, że z takim właśnie zadaniem skierowano go do Szpitala Świętego Munga. Z pełnym spokojem i ogromnym kartonem w rękach przemierzał sterylne korytarze. W izbie przyjęć na parterze od razu oddelegowano go do najbliższej pracowni alchemicznej na tym samym piętrze, lecz droga do celu prowadziła przez długi labirynt. I chyba wolał już zmierzać do prosektorium skrytym w podziemiach szpitala, bo i droga była łatwiejsza, wizyty tam składane też miały większy sens. Może i spoglądanie na ciało ofiary po sekcji było zdecydowanie bardziej złowieszcze od wpatrywania się w sprawne ręce alchemika, to jednak posuwało to dochodzenia do przodu, a nie marnowało jakże cenny czas.
Niebezpieczne eliksiry gdzieś trzeba było utylizować, a szpitalne pracownie alchemiczne okazywały się najbardziej odpowiednie do realizacji podobnych przedsięwzięć, wszak były w pełni wyposażone w sprzęt, ingrediencje i różne roztwory. Stworzenie od podstaw podobnych pracowni w innym miejscu, aby takie działania prowadzone były z dala od ludzi, dla niektórych było zbyt kosztownym rozwiązaniem. Niby po co dbać o ludzkie bezpieczeństwo, jeśli to tak drogo wychodzi? To cud, że żaden pazerny urzędnik nie stwierdził, że właściwie takie czarnomagiczne mikstury to powinno się po prostu wylewać, bo i takie rozwiązanie byłoby najtańsze. Nawet Kieran, niezbyt biegły w dziedzinach naukowych, doskonale rozumiał, że neutralizowanie szkodliwych eliksirów to równie trudna i złożona sztuka, co ich warzenie. Jednakże niesamowicie irytowała go ilość papierkowej roboty, po tych całych alchemicznych zabiegach. Również nieprzerwana asysta aurora przy alchemiku podejmującym się takiego zadania była niewygodnym wymogiem.
Zazwyczaj tak błahe sprawy powierzano kursantom, dawano im dwa wielkie pudła i posyłano w parze, aby mieć pewność, że będą wzajemnie się pilnować. Jednak czasy zmieniły się i to na gorsze. Od kiedy ministerialne urzędasy od Malfoya poczęły niezwykle uważnie śledzić poczynania Biura Aurorów, wyłapując nawet najmniejsze uchybienia, trzeba było działać zgodnie z procedurami. Dlatego też doświadczonych aurorów trzeba było odrywać od poważnych spraw, aby latali do Munga z dowodami przedawnionych już spraw, czyli pokaźnym zbiorem trucizn wszelakich. Tym razem padło na Rinehearta i wyjątkowo nie protestował, gdy usłyszał, że ma się spotkać z alchemiczką Leighton. Wierzył, że Zakonniczka zdoła znieść jego obecność, skupiając się przede wszystkim na swojej pracy.
Nie miał jak zapukać w drzwi pracowni. Naparł łokciem na klamkę i tak udało mu się je otworzyć. Pudło odstawił na blat dębowego stołu, dostrzegając wystarczającą przestrzeń pomiędzy mniejszymi kociołkami.
– Auror Kieran Rineheart – przedstawił się oficjalnie, przy okazji rozglądając niekoniecznie dyskretnie po pomieszczeniu, chcąc wybadać ile osób jest w nim obecnych.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Dziś Charlie przyszło pracować na oddziale wypadków przedmiotowych, gdzie chyba zaraz po oddziale urazów pozaklęciowych było sporo ofiar różnych wypadków związanych z anomaliami. Praca tu była więc w ostatnich miesiącach dość intensywna, ale Charlene nie narzekała, bo przecież lubiła to robić. Alchemia była jej powołaniem, więc poświęcała dla Munga naprawdę dużo czasu, a po powrocie do domu oddawała się potajemnej pracy na rzecz Zakonu bądź nauce. Nigdy nie było dość przyswojonej wiedzy, zwłaszcza w tych czasach, gdy nie znało się dnia ani godziny, kiedy dane umiejętności mogą okazać się potrzebne.
Jako że jej siostra nadal nie dawała znaku życia, nie było dla kogo spieszyć się do domu. Chyba że dla nauki i kotów; ostatnio przygarnęła pod swój dach kolejne sierściuchy, a jej mrucząca gromadka rozrastała się i wkrótce zapewne na stałe przylgnie do niej etykietka kociej mamy. Kupiła sobie też sowę, by móc łatwiej komunikować się z rodziną i znajomymi bez konieczności pożyczania ptaka od sąsiadki.
Czasem oprócz warzenia mikstur dla chorych zdarzały się i inne zadania, z którymi zwracano się do alchemików Munga, którzy mimo wszystko byli bardziej godni zaufania niż alchemicy niezależni, nie działający dla żadnej instytucji. Tutaj pracowały osoby rzetelne, sumienne i przyzwoite – a przynajmniej Charlie chciała w to wierzyć, choć ostatnimi czasy niekiedy zastanawiała się, czy ktoś ze współpracowników nie mógł popierać drugiej strony barykady. Bo przecież rycerze mogli czaić się wszędzie, również w Mungu. Trudno było o tym nie rozmyślać, dlatego mimo swojej ufnej, otwartej i prostolinijnej natury zachowywała zwiększoną ostrożność.
Ale nie spodziewała się akurat aurora Rinehearta wkraczającego do pracowni z wypchanym pudłem pod pachą, wchodzącego tam bez pukania, co w przypadku uzdrowicieli było normą, ale w przypadku osób z zewnątrz pewnym uchybieniem. I gdyby nie fakt, że był Zakonnikiem, pewnie zwróciłaby mu uwagę, ale zdążyła go już odrobinę poznać podczas spotkań i zdawała sobie sprawę, że był człowiekiem bardzo konkretnym i stanowczym, czym budził w niej mimowolny respekt.
- Dzień dobry, panie Rineheart – powiedziała więc, taksując go czujnym wzrokiem. – Co pana sprowadza do Munga? Co jest w tym pudle? – dopytywała; dostrzegła że po wejściu się rozglądał, ale aktualnie nie było tu nikogo poza Charlie. Nie trafił w porze największego obłożenia, większość alchemików zdążyła już pójść do domu, a po godzinach zostawali zwykle ci co musieli lub prawdziwi pasjonaci tacy jak ona. Byli sami, co dawało im trochę więcej swobody, ale Charlie była ciekawa dlaczego auror tutaj przyszedł, więc spojrzała na niego wyczekująco, licząc na wyjaśnienia. Na pewno nie pojawił się w celu towarzyskich pogawędek ani w sprawach Zakonu; w takim celu zapewne odwiedziłby ją w domu, a nie w miejscu pracy. Nie wyglądał na kogoś kto robił cokolwiek bez przyczyny. Jego obecność trochę ją onieśmielała, choć wiedziała też że stali po tej samej stronie.
Jako że jej siostra nadal nie dawała znaku życia, nie było dla kogo spieszyć się do domu. Chyba że dla nauki i kotów; ostatnio przygarnęła pod swój dach kolejne sierściuchy, a jej mrucząca gromadka rozrastała się i wkrótce zapewne na stałe przylgnie do niej etykietka kociej mamy. Kupiła sobie też sowę, by móc łatwiej komunikować się z rodziną i znajomymi bez konieczności pożyczania ptaka od sąsiadki.
Czasem oprócz warzenia mikstur dla chorych zdarzały się i inne zadania, z którymi zwracano się do alchemików Munga, którzy mimo wszystko byli bardziej godni zaufania niż alchemicy niezależni, nie działający dla żadnej instytucji. Tutaj pracowały osoby rzetelne, sumienne i przyzwoite – a przynajmniej Charlie chciała w to wierzyć, choć ostatnimi czasy niekiedy zastanawiała się, czy ktoś ze współpracowników nie mógł popierać drugiej strony barykady. Bo przecież rycerze mogli czaić się wszędzie, również w Mungu. Trudno było o tym nie rozmyślać, dlatego mimo swojej ufnej, otwartej i prostolinijnej natury zachowywała zwiększoną ostrożność.
Ale nie spodziewała się akurat aurora Rinehearta wkraczającego do pracowni z wypchanym pudłem pod pachą, wchodzącego tam bez pukania, co w przypadku uzdrowicieli było normą, ale w przypadku osób z zewnątrz pewnym uchybieniem. I gdyby nie fakt, że był Zakonnikiem, pewnie zwróciłaby mu uwagę, ale zdążyła go już odrobinę poznać podczas spotkań i zdawała sobie sprawę, że był człowiekiem bardzo konkretnym i stanowczym, czym budził w niej mimowolny respekt.
- Dzień dobry, panie Rineheart – powiedziała więc, taksując go czujnym wzrokiem. – Co pana sprowadza do Munga? Co jest w tym pudle? – dopytywała; dostrzegła że po wejściu się rozglądał, ale aktualnie nie było tu nikogo poza Charlie. Nie trafił w porze największego obłożenia, większość alchemików zdążyła już pójść do domu, a po godzinach zostawali zwykle ci co musieli lub prawdziwi pasjonaci tacy jak ona. Byli sami, co dawało im trochę więcej swobody, ale Charlie była ciekawa dlaczego auror tutaj przyszedł, więc spojrzała na niego wyczekująco, licząc na wyjaśnienia. Na pewno nie pojawił się w celu towarzyskich pogawędek ani w sprawach Zakonu; w takim celu zapewne odwiedziłby ją w domu, a nie w miejscu pracy. Nie wyglądał na kogoś kto robił cokolwiek bez przyczyny. Jego obecność trochę ją onieśmielała, choć wiedziała też że stali po tej samej stronie.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Po niekoniecznie wnikliwej obserwacji mógł stwierdzić, że w pracowni przebywa tylko młoda alchemiczka. Taki obrót spraw był akurat korzystny, bo i nie będzie musiał użerać się z jakimś innym pracownikiem szpitala, co to pewnie zacząłby wściubiać nos w nie swoje sprawy. Aczkolwiek sama Charlene mogła mieć inny pogląd na tę sprawę. Przy takiej ilości eliksirów do utylizacji mogła przecież potrzebować wykwalifikowanej pomocy. Rąk do pracy nigdy za wiele.
– Dzień dobry – wyrzucił z siebie odrobinę mrukliwie, ewidentnie wymuszenie, jakby całkowicie już zapomniał o tym, jak wypowiada się podobnie przyjazne powitania. Z wiekiem stał się człowiekiem niezwykle konkretnym, przez co zaprzestał silić się na uprzejmości, formułki grzecznościowe uznając za stratę czasu. Nie dziwił się, że przez znakomitą większość osób, z jakimi miał styczność, uznawała go za gbura, lecz jakoś nigdy nie przejmował się opinią innych, poniekąd dumny z tego, że samą swą posturą budzi w ludziach trwogę. To była niezwykle przydatna cecha u każdego aurora. Jednak w sytuacjach niezawodowych stanowiła sporą trudność w porozumiewaniu się z innymi ludźmi.
– Sprawy zawodowe – odpowiedział na jej pierwsze pytanie bez choćby cienia uśmiechu. Ton jego głosu pozostawał niezachwiany, lecz tym razem nie było w nim jakże władczej i krytycznej nuty. Mimo wszystko jego wypowiedź miała przyjazny wydźwięk, lecz tylko baczny obserwator, bądź w tym przypadku słuchacz, wyłapałby te drobne szczegóły. Rozumiał zresztą sens tego pytania, wszak dzieliły ich cele działalności Zakonu Feniksa. Tym razem ich spotkanie było podyktowaniem spełnieniem służbowych obowiązków i to obu stron. – Przyniosłem eliksiry do zniszczenia, które zaczęły zalegać w archiwum z materiałami dowodowymi – wyjaśnił jeszcze kolejną kwestię, co zbudziła ciekawość Leighton. Sam jednak zaczął głębiej ten aspekt roztrząsać we własnych myślach, marszcząc brwi w wyraźnej konsternacji. – Myślałem, że wiadomość dotarła do Munga już wcześniej. Najwidoczniej ktoś nie przekazał informacji dalej, ale w izbie przyjęć wiedzieli o co się rozchodzi, bo skierowali mnie od razu tutaj.
Otworzył dość ostrożnie pudło i zerknął do jego wnętrza, aby chwycić te kilka kartek, co leżały na wierzchu. Będzie musiał wypełniać formularze o likwidacji materiałów dowodowych na bieżąco. Zdołał przygotować się do tego mentalnie podczas drogi do szpitala.
– Dzień dobry – wyrzucił z siebie odrobinę mrukliwie, ewidentnie wymuszenie, jakby całkowicie już zapomniał o tym, jak wypowiada się podobnie przyjazne powitania. Z wiekiem stał się człowiekiem niezwykle konkretnym, przez co zaprzestał silić się na uprzejmości, formułki grzecznościowe uznając za stratę czasu. Nie dziwił się, że przez znakomitą większość osób, z jakimi miał styczność, uznawała go za gbura, lecz jakoś nigdy nie przejmował się opinią innych, poniekąd dumny z tego, że samą swą posturą budzi w ludziach trwogę. To była niezwykle przydatna cecha u każdego aurora. Jednak w sytuacjach niezawodowych stanowiła sporą trudność w porozumiewaniu się z innymi ludźmi.
– Sprawy zawodowe – odpowiedział na jej pierwsze pytanie bez choćby cienia uśmiechu. Ton jego głosu pozostawał niezachwiany, lecz tym razem nie było w nim jakże władczej i krytycznej nuty. Mimo wszystko jego wypowiedź miała przyjazny wydźwięk, lecz tylko baczny obserwator, bądź w tym przypadku słuchacz, wyłapałby te drobne szczegóły. Rozumiał zresztą sens tego pytania, wszak dzieliły ich cele działalności Zakonu Feniksa. Tym razem ich spotkanie było podyktowaniem spełnieniem służbowych obowiązków i to obu stron. – Przyniosłem eliksiry do zniszczenia, które zaczęły zalegać w archiwum z materiałami dowodowymi – wyjaśnił jeszcze kolejną kwestię, co zbudziła ciekawość Leighton. Sam jednak zaczął głębiej ten aspekt roztrząsać we własnych myślach, marszcząc brwi w wyraźnej konsternacji. – Myślałem, że wiadomość dotarła do Munga już wcześniej. Najwidoczniej ktoś nie przekazał informacji dalej, ale w izbie przyjęć wiedzieli o co się rozchodzi, bo skierowali mnie od razu tutaj.
Otworzył dość ostrożnie pudło i zerknął do jego wnętrza, aby chwycić te kilka kartek, co leżały na wierzchu. Będzie musiał wypełniać formularze o likwidacji materiałów dowodowych na bieżąco. Zdołał przygotować się do tego mentalnie podczas drogi do szpitala.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie zawsze miała towarzystwo, w każdym razie nie wcześnie rano ani nie późnymi popołudniami i wieczorami. Była bez wątpienia jedną z najbardziej oddanych i zaangażowanych alchemiczek pracujących w Mungu, ale nie mogła być pewna, jak długo jeszcze pozwolą jej tu pracować. Co prawda żadne z jej rodziców nie było mugolem, a znając antymugolskie poglądy dyrektora szpitala i wielu uzdrowicieli nie wychylała się ze swoimi przekonaniami, woląc siedzieć cicho i robić swoje, nie zwracając na siebie uwagi, to nie było pewności kiedy jej mieszany status i pochodzenie z rodziny która nie przykładała większej wagi do czystości krwi zacznie niektórym wadzić. Była jednak typową Krukonką, rozsądną, ostrożną i zachowawczą, więc nie robiła niczego, co mogłoby rzucić cień podejrzeń, że poza pracą zajmowała się buntowniczą aktywnością jaką była przynależność do Zakonu. Wrogowie mogli kryć się wszędzie więc nie należało ułatwiać im zadania wystawiając się jak na talerzu. Nie była z tych co potrzebują głośno wykrzykiwać i manifestować światu swoje przekonania, ale swoje robiła i oddawała się w pełni pomaganiu innym – a żeby móc dalej robić to w Mungu musiała niektóre swoje myśli zachowywać dla siebie.
Kieran właśnie taką mógł ją zapamiętać ze spotkań – ostrożną, zachowawczą, nie wyrywającą się przed szereg, ale dobrą, życzliwą i zawsze chętną do pomocy w miarę swoich możliwości. Mimo jego szorstkości i opryskliwości również do niego zwróciła się życzliwie, nie zrażając się jego dość obcesowym sposobem bycia. Podejrzewała że wielu aurorów tak ma, zwłaszcza po tylu latach pracy. Kieran musiał być naprawdę dobry w swoim fachu, skoro pracował w nim prawdopodobnie dłużej niż Charlie chodziła po świecie. Zapewne widział przez te lata tak dużo okropieństw, że musiał stać się taki, by uodpornić się na podłości jakich był świadkiem. Sądząc po sposobie w jaki ją przywitał chyba nie był przyzwyczajony do prowadzenia miłych rozmów ani bycia ciepło witanym. I pewnie gdyby nie wiedziała o tym, że był w Zakonie, byłaby wobec niego podejrzliwa i bardziej zdystansowana. Teraz jednak była raczej onieśmielona i czuła respekt wobec niego jako aurora z długim stażem i zapewne dużymi umiejętnościami.
- Och, rozumiem – odrzekła, gdy powiedział, że przysłały go tu sprawy zawodowe. Spojrzała w stronę pudła z eliksirami i podeszła bliżej, by rzucić okiem na fiolki. – Podejrzewam że to trucizny? Mogę wiedzieć, gdzie zostały znalezione i jak dawno? Mniej więcej, nie będę prosić o szczegóły, których nie wolno panu ujawniać – zapytała. Mogła tylko podejrzewać że były to mikstury przechwycone od jakiegoś czarnoksiężnika, może truciciela. – Nieczęsto ktoś prosi mnie o takie rzeczy, więc siłą rzeczy jestem ciekawa, dlaczego Biuro Aurorów postanowiło skorzystać akurat z pracowni Munga. – Ale aurorzy chyba nie mieli własnych alchemików, zaś usunięcie mikstur zwykłym Evanesco mogłoby teraz wyrządzić więcej szkód niż pożytku, gdyby te fiolki wybuchły pod wpływem anomalii, a ich zawartość rozlała się w budynku ministerstwa, gdzie trujące opary mogłyby zaszkodzić znacznej ilości pracowników. A alchemicy w Mungu, podlegający pod instytucję tak ważną dla magicznego kraju chyba zaraz po ministerstwie, byli lepszym wyborem niż przypadkowe, niesprawdzone osoby, których nie obowiązywało tyle zasad co ich. – I rzeczywiście nikt mnie nie informował, ale mamy tu wciąż spore urwanie głowy, więc pewnie ktoś z roztargnienia i natłoku innych obowiązków zapomniał. Ale nie szkodzi.
O tej porze i tak było nieco luźniej i spokojniej. A Charlie i tak nie musiała szybko być w domu. Kotom rano zostawiła dość jedzenia, by wystarczyło im aż do wieczora. A jej siostry nie było i powoli traciła nadzieję na to, że wróci z pracy i zastanie ją w domu jak gdyby nigdy nic. Minęły prawie dwa miesiące.
Kieran właśnie taką mógł ją zapamiętać ze spotkań – ostrożną, zachowawczą, nie wyrywającą się przed szereg, ale dobrą, życzliwą i zawsze chętną do pomocy w miarę swoich możliwości. Mimo jego szorstkości i opryskliwości również do niego zwróciła się życzliwie, nie zrażając się jego dość obcesowym sposobem bycia. Podejrzewała że wielu aurorów tak ma, zwłaszcza po tylu latach pracy. Kieran musiał być naprawdę dobry w swoim fachu, skoro pracował w nim prawdopodobnie dłużej niż Charlie chodziła po świecie. Zapewne widział przez te lata tak dużo okropieństw, że musiał stać się taki, by uodpornić się na podłości jakich był świadkiem. Sądząc po sposobie w jaki ją przywitał chyba nie był przyzwyczajony do prowadzenia miłych rozmów ani bycia ciepło witanym. I pewnie gdyby nie wiedziała o tym, że był w Zakonie, byłaby wobec niego podejrzliwa i bardziej zdystansowana. Teraz jednak była raczej onieśmielona i czuła respekt wobec niego jako aurora z długim stażem i zapewne dużymi umiejętnościami.
- Och, rozumiem – odrzekła, gdy powiedział, że przysłały go tu sprawy zawodowe. Spojrzała w stronę pudła z eliksirami i podeszła bliżej, by rzucić okiem na fiolki. – Podejrzewam że to trucizny? Mogę wiedzieć, gdzie zostały znalezione i jak dawno? Mniej więcej, nie będę prosić o szczegóły, których nie wolno panu ujawniać – zapytała. Mogła tylko podejrzewać że były to mikstury przechwycone od jakiegoś czarnoksiężnika, może truciciela. – Nieczęsto ktoś prosi mnie o takie rzeczy, więc siłą rzeczy jestem ciekawa, dlaczego Biuro Aurorów postanowiło skorzystać akurat z pracowni Munga. – Ale aurorzy chyba nie mieli własnych alchemików, zaś usunięcie mikstur zwykłym Evanesco mogłoby teraz wyrządzić więcej szkód niż pożytku, gdyby te fiolki wybuchły pod wpływem anomalii, a ich zawartość rozlała się w budynku ministerstwa, gdzie trujące opary mogłyby zaszkodzić znacznej ilości pracowników. A alchemicy w Mungu, podlegający pod instytucję tak ważną dla magicznego kraju chyba zaraz po ministerstwie, byli lepszym wyborem niż przypadkowe, niesprawdzone osoby, których nie obowiązywało tyle zasad co ich. – I rzeczywiście nikt mnie nie informował, ale mamy tu wciąż spore urwanie głowy, więc pewnie ktoś z roztargnienia i natłoku innych obowiązków zapomniał. Ale nie szkodzi.
O tej porze i tak było nieco luźniej i spokojniej. A Charlie i tak nie musiała szybko być w domu. Kotom rano zostawiła dość jedzenia, by wystarczyło im aż do wieczora. A jej siostry nie było i powoli traciła nadzieję na to, że wróci z pracy i zastanie ją w domu jak gdyby nigdy nic. Minęły prawie dwa miesiące.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
– Oczywiście – odpowiedział w pierwszej chwili na jej prośbę zapoznania się z potrzebnymi szczegółami, kiedy tylko obdarzyła badawczym spojrzeniem eliksiry. – Po prawej stronie kartonu znajdują się eliksiry zabezpieczone w połowie października i były parokrotnie przenoszone, najpierw do Tower, a potem do odbudowanego Ministerstwa – podzielił się częścią informacji, chcąc podać ich jak najwięcej, zwłaszcza, że uznał je za istotne dla całego procesu utylizacji tych eliksirów. – Te po lewej pochodzą z początku listopada. Oskarżony został osądzony, więc nie są już potrzebne – tyle wiadomości dotyczących przyniesionych trucizn musiało Leighton wystarczyć. Jej pytania odnośnie procedur były za to pewnym zaskoczeniem dla Kierana. Spodziewał się, że wszyscy pracujący w Szpitalu Świętego Munga alchemicy są zapoznawani z zasadami współpracy z aurorami. – Tak naprawdę Biuro korzysta z usług alchemików z Munga już od wielu lat. Niektóre substancje są po prostu zbyt niebezpieczne, aby usuwać je ot tak. Lepiej zabierać się za usuwanie szkodliwych mikstur pod okiem fachowców – zdradził jej ze spokojem i wyrozumiałością, choć ta nie była widoczna gołym okiem. Za to zwyczajowo zmarszczone brwi można było dostrzec bez problemu. – Nie jestem na tyle biegły w naukowych dziedzinach, aby do końca pojąć te kwestie związane z niszczeniem trucizn. Wiem za to, że szpitalni alchemicy współpracują z Biurem, dostarczając czasem eliksiry bojowe. Choć w większości zaopatrują w nie aurorów warzyciele działający w ramach prywatnych działalności na podstawie różnych umów.
Zapotrzebowanie na eliksiry pozostawało całkiem spore, choć w ostatnich miesiącach to te lecznicze odgrywały największe znaczenie. Nawet się nie dziwił ile pracy musieli mieć alchemicy z Munga w tych niebezpiecznych czasach.
– W Ministerstwie też jest sporo zamieszania, zwłaszcza w Biurze Aurorów – oznajmił spokojnie i znów przesunął spojrzeniem niebieskich oczu po całej pracowni, jakby wciąż do końca nie oszacował, czy bezpiecznie jest tu mówić otwarcie na różne tematy. Czuł jednak, że Charlene doskonale wie, skąd całe to zamieszanie z ministerialnych strukturach się bierze. Przeklęty Malfoy wreszcie pochwycił dla siebie stołek Ministra Magii, więc zaczął wprowadzać swoje chore porządki. Zakon Feniksa również martwił się takim obrotem spraw. Obecny Minister jak nic sprzyjał wrogim siłom zła.
Zapotrzebowanie na eliksiry pozostawało całkiem spore, choć w ostatnich miesiącach to te lecznicze odgrywały największe znaczenie. Nawet się nie dziwił ile pracy musieli mieć alchemicy z Munga w tych niebezpiecznych czasach.
– W Ministerstwie też jest sporo zamieszania, zwłaszcza w Biurze Aurorów – oznajmił spokojnie i znów przesunął spojrzeniem niebieskich oczu po całej pracowni, jakby wciąż do końca nie oszacował, czy bezpiecznie jest tu mówić otwarcie na różne tematy. Czuł jednak, że Charlene doskonale wie, skąd całe to zamieszanie z ministerialnych strukturach się bierze. Przeklęty Malfoy wreszcie pochwycił dla siebie stołek Ministra Magii, więc zaczął wprowadzać swoje chore porządki. Zakon Feniksa również martwił się takim obrotem spraw. Obecny Minister jak nic sprzyjał wrogim siłom zła.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Charlie była jedną z najmłodszych alchemiczek w Mungu, jeśli nie liczyć stażystów, więc stosunkowo rzadko angażowano ją do takich spraw, zwykle zlecając je starszym pracownikom. Charlie najczęściej warzyła mikstury lecznicze dla pacjentów, oporządzała ingrediencje, i rzadko robiła coś innego, choć ostatnio coraz częściej oddawano jej pod pieczę jakiegoś kursanta. Oczywiście wiedziała jak bezpiecznie utylizować eliksiry (zarówno zaklęciem, jak i typowo alchemicznymi sposobami), ale na co dzień pozbywała się głównie nieudanych medykamentów, czy to swoich czy kursantów, którzy w ramach zajęć praktycznych pracowali pod okiem pełnoprawnych alchemików.
A więc mikstury nie były stare. Niektóre eliksiry im dłużej leżały tym robiły się silniejsze, inne zaś stopniowo traciły właściwości. Wszystko zależało od natury danego eliksiru, która mogła się różnić pomiędzy poszczególnymi specyfikami. Ale w Mungu rzadko co leżakowało dłużej niż kilka dni, na pewno nie w dobie anomalii, kiedy specyfiki schodziły szybko i ciągle trzeba było dorabiać nowe. Dostosowywała się do zapotrzebowania, nie warząc mikstur na rzadkie choroby jeśli akurat nie było nikogo kto potrzebował leku na nie.
- Do tej pory raczej rzadko miałam okazję takie rzeczy robić. Mam tu jeden z najkrótszych staży i jak dotąd w ramach pracy dla Munga pracowałam z aurorami może kilkukrotnie, głównie w przypadku konieczności identyfikacji mikstur – wyjaśniła. Zwykle o bardziej drażliwe sprawy zapewne proszono starszych, sprawdzonych przez lata pracowników, rzadziej dopuszczając do nich żółtodziobów, co w sumie pasowało do tego, jak wyobrażała sobie aurorów – jako ludzi z natury nieufnych. Charlie przypomniała sobie też, że jedna z jej wiekowych nauczycielek z kursu wspominała kiedyś o swojej długoletniej współpracy z aurorami. Ale o ile było jej wiadomo ta czarownica niedawno odeszła na emeryturę, może dlatego teraz wyznaczono Charlie, pozwalając jej się wykazać z zadaniem odbiegającym od jej zwykłej codziennej rutyny tworzenia kolejnych fiolek medykamentów i tłumaczenia niekiedy asystującym jej kursantom, ile powinni dodawać danego składnika żeby nie przedobrzyć i nie wysadzić kociołka.
- Oczywiście poradzę sobie z tym. Uczono mnie na kursie nie tylko jak leczyć skutki zażycia trucizn, ale i jak się ich bezpiecznie pozbyć – powiedziała. Choć tak młoda i z tak krótkim stażem samodzielnej pracy, bo była ledwie dwa lata po kursie, była naprawdę dobra w tym co robiła, lepsza od większości rówieśników z kursu, z których bardzo niewielu pozostało w Mungu na stałe.
- Rozumiem. Macie z pewnością bardzo trudną, odpowiedzialną pracę, zwłaszcza w dobie anomalii. – I nie tylko anomalii, ale tego już głośno nie powiedziała, jedynie rzucając mu znaczące spojrzenie, mówiące że wie, o co mu chodziło. Sama również wyczytała między wierszami ukryty przekaz jego wypowiedzi. Jako Zakonniczka podejrzewała z jakimi problemami borykało się teraz Biuro Aurorów i nie było to tylko anomalie ani łapanie czarnoksiężników. Również samo ministerstwo stało się środowiskiem im wrogim, rzucającym kłody pod nogi. Ale nawet tu ściany mogły mieć uszy, więc o pewnych rzeczach nie mogli mówić głośno. Nie mogli otwarcie uskarżać się na obecny system, który zdawał się wyjątkowo sprzyjać nietolerancji i czarnoksięstwu.
Uśmiechnęła się lekko, a potem założyła na dłonie solidne rękawice znajdujące się na wyposażeniu pracowni. Nie mogła ot tak wylać tych eliksirów do zlewu. Na początku jednak postanowiła je posortować i ocenić, które można bezpiecznie usunąć Evanesco (w końcu w Mungu na szczęście istniały zabezpieczenia przed anomaliami), a które wynikają bardziej ostrożnego zneutralizowania za pomocą odpowiednio dobranych składników. Tych drugich eliksirów było mniej. Chociaż sama nie warzyła trucizn, to sporo o nich czytała – musiała w końcu poznać ich naturę, by wiedzieć, jak rozpoznawać ich objawy i leczyć skutki odpowiednimi antidotami. Potrafiła więc rozpoznać większość cieczy po kolorze bądź zapachu; niektóre fiolki, co do których miała wątpliwości, ostrożnie odkorkowywała, by zapoznać się z innymi ich właściwościami niż tylko kolor. Identyfikowanie mikstur nie było taką prostą sprawą, więc co do kilku nie posiadających charakterystycznych wyróżniających cech nie była pewna. Kieran mógł jednak dostrzec, że pracowała dokładnie i sumiennie i rozpoznała większość wywarów.
A więc mikstury nie były stare. Niektóre eliksiry im dłużej leżały tym robiły się silniejsze, inne zaś stopniowo traciły właściwości. Wszystko zależało od natury danego eliksiru, która mogła się różnić pomiędzy poszczególnymi specyfikami. Ale w Mungu rzadko co leżakowało dłużej niż kilka dni, na pewno nie w dobie anomalii, kiedy specyfiki schodziły szybko i ciągle trzeba było dorabiać nowe. Dostosowywała się do zapotrzebowania, nie warząc mikstur na rzadkie choroby jeśli akurat nie było nikogo kto potrzebował leku na nie.
- Do tej pory raczej rzadko miałam okazję takie rzeczy robić. Mam tu jeden z najkrótszych staży i jak dotąd w ramach pracy dla Munga pracowałam z aurorami może kilkukrotnie, głównie w przypadku konieczności identyfikacji mikstur – wyjaśniła. Zwykle o bardziej drażliwe sprawy zapewne proszono starszych, sprawdzonych przez lata pracowników, rzadziej dopuszczając do nich żółtodziobów, co w sumie pasowało do tego, jak wyobrażała sobie aurorów – jako ludzi z natury nieufnych. Charlie przypomniała sobie też, że jedna z jej wiekowych nauczycielek z kursu wspominała kiedyś o swojej długoletniej współpracy z aurorami. Ale o ile było jej wiadomo ta czarownica niedawno odeszła na emeryturę, może dlatego teraz wyznaczono Charlie, pozwalając jej się wykazać z zadaniem odbiegającym od jej zwykłej codziennej rutyny tworzenia kolejnych fiolek medykamentów i tłumaczenia niekiedy asystującym jej kursantom, ile powinni dodawać danego składnika żeby nie przedobrzyć i nie wysadzić kociołka.
- Oczywiście poradzę sobie z tym. Uczono mnie na kursie nie tylko jak leczyć skutki zażycia trucizn, ale i jak się ich bezpiecznie pozbyć – powiedziała. Choć tak młoda i z tak krótkim stażem samodzielnej pracy, bo była ledwie dwa lata po kursie, była naprawdę dobra w tym co robiła, lepsza od większości rówieśników z kursu, z których bardzo niewielu pozostało w Mungu na stałe.
- Rozumiem. Macie z pewnością bardzo trudną, odpowiedzialną pracę, zwłaszcza w dobie anomalii. – I nie tylko anomalii, ale tego już głośno nie powiedziała, jedynie rzucając mu znaczące spojrzenie, mówiące że wie, o co mu chodziło. Sama również wyczytała między wierszami ukryty przekaz jego wypowiedzi. Jako Zakonniczka podejrzewała z jakimi problemami borykało się teraz Biuro Aurorów i nie było to tylko anomalie ani łapanie czarnoksiężników. Również samo ministerstwo stało się środowiskiem im wrogim, rzucającym kłody pod nogi. Ale nawet tu ściany mogły mieć uszy, więc o pewnych rzeczach nie mogli mówić głośno. Nie mogli otwarcie uskarżać się na obecny system, który zdawał się wyjątkowo sprzyjać nietolerancji i czarnoksięstwu.
Uśmiechnęła się lekko, a potem założyła na dłonie solidne rękawice znajdujące się na wyposażeniu pracowni. Nie mogła ot tak wylać tych eliksirów do zlewu. Na początku jednak postanowiła je posortować i ocenić, które można bezpiecznie usunąć Evanesco (w końcu w Mungu na szczęście istniały zabezpieczenia przed anomaliami), a które wynikają bardziej ostrożnego zneutralizowania za pomocą odpowiednio dobranych składników. Tych drugich eliksirów było mniej. Chociaż sama nie warzyła trucizn, to sporo o nich czytała – musiała w końcu poznać ich naturę, by wiedzieć, jak rozpoznawać ich objawy i leczyć skutki odpowiednimi antidotami. Potrafiła więc rozpoznać większość cieczy po kolorze bądź zapachu; niektóre fiolki, co do których miała wątpliwości, ostrożnie odkorkowywała, by zapoznać się z innymi ich właściwościami niż tylko kolor. Identyfikowanie mikstur nie było taką prostą sprawą, więc co do kilku nie posiadających charakterystycznych wyróżniających cech nie była pewna. Kieran mógł jednak dostrzec, że pracowała dokładnie i sumiennie i rozpoznała większość wywarów.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Już zaczął mieć już obawy, że będzie musiał z pudłem wrócić do Ministerstwa Magii, przez co tylko bardziej zmarszczył brwi. Nie podobała mu się wizja bieganie wte i wewte. Z takimi sprawunkami powinno się posyłać kursantów a nie doświadczony aurorów, którzy mogliby zdziałać naprawdę wiele i to w poważniejszych sprawach. Z drugiej strony miał szansę zobaczyć się z Charlene, a takie okazje były naprawdę rzadkie. W kieszeni płaszcza trzymał ingrediencje, które chciał jej przekazać. Nie było ich wiele, mimo to wierzył, że mogą się przydać. Przy okazji załatwiania spraw służbowych zrealizuje też jedną sprawę na rzecz Zakonu Feniksa.
– Rozumiem – mruknął pod nosem, gdy udało mu się przyswoić, jak współpraca z aurorami może wyglądać z perspektywy Charlene. To było logiczne, że w Szpitalu Świętego Munga alchemicy mieli sporo różnych obowiązków i przede wszystkim warzyli eliksiry lecznicze do wykorzystania przez uzdrowicieli w leczeniu pacjentów. W ostatnich miesiącach sporządzanie medykamentów pewnie było nieustanną harówką. Takie przemyślenia tylko potwierdzały słuszność jego racji odnośnie potrzeby zmiany procedur w przypadku niszczenia szkodliwych mikstur. Biuro Aurorów powinno do tego zadania zainwestować we własnego alchemika, może dwóch, którym zapewnić należało jakąś pracownię z dala od ludzi, gdzieś na mniej zamieszkałych obrzeżach Londynu. Albo nawet zatrudnić do takiej roboty na pół etatu znudzonego Mistrza Eliksirów na emeryturze.
– Nie wątpię w twoje kompetencje – skinął jeszcze głową na potwierdzenie swoich słów, aby nie pomyślała czasem, że może być inaczej. Chciał tylko uporać się z problemem w postaci zalegających w archiwum trucizn. Z uwagą przyglądał się działaniom młodej alchemiczki. Każdą kolejną chwytaną przez nią fiolkę sprawdzał potem z dokumentami i robił z boku pergaminu własne adnotacje. Odpowiadało mu to, że mogą trwać wspólnie w ciszy, spokojnie wykonując swoje obowiązki. Gdy byli już blisko końca tej milczącej współpracy, Kieran wyjął wreszcie z płaszcza ingrediencje i położył je na stole.
– To może być przydatne – nie zamierzał rozwijać tej kwestii, nie oczekiwał podziękowań, ale na wszelki wypadek zerknął jeszcze w stronę drzwi pracowni.
| przekazuję Charlene róg buchorożca, bezoar, płatki ciemiernika
– Rozumiem – mruknął pod nosem, gdy udało mu się przyswoić, jak współpraca z aurorami może wyglądać z perspektywy Charlene. To było logiczne, że w Szpitalu Świętego Munga alchemicy mieli sporo różnych obowiązków i przede wszystkim warzyli eliksiry lecznicze do wykorzystania przez uzdrowicieli w leczeniu pacjentów. W ostatnich miesiącach sporządzanie medykamentów pewnie było nieustanną harówką. Takie przemyślenia tylko potwierdzały słuszność jego racji odnośnie potrzeby zmiany procedur w przypadku niszczenia szkodliwych mikstur. Biuro Aurorów powinno do tego zadania zainwestować we własnego alchemika, może dwóch, którym zapewnić należało jakąś pracownię z dala od ludzi, gdzieś na mniej zamieszkałych obrzeżach Londynu. Albo nawet zatrudnić do takiej roboty na pół etatu znudzonego Mistrza Eliksirów na emeryturze.
– Nie wątpię w twoje kompetencje – skinął jeszcze głową na potwierdzenie swoich słów, aby nie pomyślała czasem, że może być inaczej. Chciał tylko uporać się z problemem w postaci zalegających w archiwum trucizn. Z uwagą przyglądał się działaniom młodej alchemiczki. Każdą kolejną chwytaną przez nią fiolkę sprawdzał potem z dokumentami i robił z boku pergaminu własne adnotacje. Odpowiadało mu to, że mogą trwać wspólnie w ciszy, spokojnie wykonując swoje obowiązki. Gdy byli już blisko końca tej milczącej współpracy, Kieran wyjął wreszcie z płaszcza ingrediencje i położył je na stole.
– To może być przydatne – nie zamierzał rozwijać tej kwestii, nie oczekiwał podziękowań, ale na wszelki wypadek zerknął jeszcze w stronę drzwi pracowni.
| przekazuję Charlene róg buchorożca, bezoar, płatki ciemiernika
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Charlie wcale by mu się nie dziwiła. Dla aurorów musiało to być irytujące; Rineheart wyglądał na kogoś, kto lubił zajmować się konkretami, prawdziwymi, poważnymi sprawami, a nie bieganiem z eliksirami do alchemików. Ktoś, kto kazał mu to zrobić, wyraźnie nie doceniał jego umiejętności i doświadczenia, posyłając jego a nie kursanta, i choć w normalnych czasach pewnie nie budziłoby to niepokoju ani nie skłaniało do szukania drugiego dna, teraz można było odnieść wrażenie, że aurorów traktuje się gorzej, bo byli niewygodni i jednocześnie stanowili zagrożenie dla nowego systemu. Charlie wiedziała w końcu że było wśród nich wielu członków Zakonu, prawych ludzi którzy nie chcieli biernie godzić się na niesprawiedliwość i czarnomagiczne praktyki. Pomagała im w końcu warząc eliksiry i podziwiała ich odwagę, bo sama nie była tak dzielna. Ale dzięki ludziom takim jak Kieran można było spać choć odrobinę spokojniej.
Rzeczywiście z pewnością przydałaby się jakaś zmiana w tym aspekcie, bo choć odstępstwo od rutyny było dobrą sprawą, to jednak to, co miała zrobić, odbiegało od jej standardowej pracy. Podejrzewała jednak że ministerstwo cierpi na braki w kadrach, w pożarze zginęło naprawdę wielu czarodziejów, pewnie również ministerialnych alchemików, którzy mogliby się zająć takimi sprawami.
Skinęła głową i przygotowała się do pracy, zaczynając od identyfikacji i wstępnego podziału eliksirów, który miał jej ułatwić dalsze obchodzenie się z nimi i określić, które wymagają większej ostrożności lub bardziej skomplikowanej procedury, a które można usunąć prosto i bez szkód. Naprawdę doceniała fakt, że przynajmniej w Mungu ujarzmiono anomalie, choć chyba nie do końca, skoro kilka ognisk niestabilnej mocy się tu zdążyło zagnieździć w ostatnich miesiącach, a w usunięciu jednego z nich uczestniczyła Charlie. Nikt z pracowników nie wiedział, dzięki komu łazienka na trzecim piętrze znów stała się spokojna i bezpieczna, poza nią, ale mimo to mogła być z siebie dumna. Zwłaszcza że miała dość niskie mniemanie o swoich umiejętnościach w magii obronnej, które ostatnio trochę się poprawiły, ale aurorom nie dorastała do pięt, co było normalne, biorąc pod uwagę że wybrała inną ścieżkę życia.
Przez dłuższą chwilę się nie odzywała, pracując nad utylizacją trucizn. Na dłoniach miała rękawice, a na oczach ochronne gogle, by nie wpadła do nich żadna pryskająca kropla. Coraz więcej szkodliwych wywarów traciło swoje niebezpieczne właściwości i mogła zostać bezpiecznie usunięta.
Kątem oka dostrzegała, że Kieran coś zapisywał na pergaminie, gdy ona wymieniała eliksiry jakimi akurat się zajmowała, by mógł je odhaczyć w swoich dokumentach. Pod koniec, gdy z pokaźnego kartonu już prawie nic nie zostało, mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej kilka ingrediencji.
- Dziękuję. Zrobię z nich użytek – powiedziała Charlie, domyślając się, że dał je jej, by przeznaczyła je na eliksiry dla Zakonu. Nie mogli jednak rozmawiać o tym głośno, więc skinęła głową i zerknęła w stronę drzwi, a potem wzięła ingrediencje i podeszła do swojej torby wiszącej obok płaszcza schnącego na wieszaku po porannej podróży do pracy, i schowała je. Miała je zabrać do domu, do własnej pracowni. Tutaj, w Mungu, nic nie było jej własne, a współdzielone z innymi pracownikami tego miejsca.
Niedługo później skończyła pracę i mogła z ulgą zdjąć z siebie ochronne wyposażenie.
- Wygląda na to, że już po wszystkim. W pańskich dokumentach wszystko się zgadza? – zapytała. Ale po chwili nagle pomyślała sobie, że skoro tutaj był, mogłaby zapytać o coś jeszcze, co w ostatnich tygodniach nieustannie ją nurtowało. Może jako auror słyszał coś choćby mimochodem? Aurorzy szukali w końcu różnych ludzi i węszyli w miejscach dla niej niedostępnych. – Czy w ostatnim czasie słyszał pan może coś... o mojej siostrze, Verze Leighton? Zaginęła w połowie października – zapytała cicho, choć zasadniczo nie było w tym nic dziwnego, będąc siostrą zaginionej osoby chyba mogła zadać takie pytanie aurorowi. I choć nie mogła sobie robić wielkich nadziei, nie zaszkodzi spytać, choć zaraz uświadomiła sobie, że przecież gdyby aurorzy natrafili na jakiś ślad jej siostry, to ktoś by ją poinformował. Ale słowa już padły.
Rzeczywiście z pewnością przydałaby się jakaś zmiana w tym aspekcie, bo choć odstępstwo od rutyny było dobrą sprawą, to jednak to, co miała zrobić, odbiegało od jej standardowej pracy. Podejrzewała jednak że ministerstwo cierpi na braki w kadrach, w pożarze zginęło naprawdę wielu czarodziejów, pewnie również ministerialnych alchemików, którzy mogliby się zająć takimi sprawami.
Skinęła głową i przygotowała się do pracy, zaczynając od identyfikacji i wstępnego podziału eliksirów, który miał jej ułatwić dalsze obchodzenie się z nimi i określić, które wymagają większej ostrożności lub bardziej skomplikowanej procedury, a które można usunąć prosto i bez szkód. Naprawdę doceniała fakt, że przynajmniej w Mungu ujarzmiono anomalie, choć chyba nie do końca, skoro kilka ognisk niestabilnej mocy się tu zdążyło zagnieździć w ostatnich miesiącach, a w usunięciu jednego z nich uczestniczyła Charlie. Nikt z pracowników nie wiedział, dzięki komu łazienka na trzecim piętrze znów stała się spokojna i bezpieczna, poza nią, ale mimo to mogła być z siebie dumna. Zwłaszcza że miała dość niskie mniemanie o swoich umiejętnościach w magii obronnej, które ostatnio trochę się poprawiły, ale aurorom nie dorastała do pięt, co było normalne, biorąc pod uwagę że wybrała inną ścieżkę życia.
Przez dłuższą chwilę się nie odzywała, pracując nad utylizacją trucizn. Na dłoniach miała rękawice, a na oczach ochronne gogle, by nie wpadła do nich żadna pryskająca kropla. Coraz więcej szkodliwych wywarów traciło swoje niebezpieczne właściwości i mogła zostać bezpiecznie usunięta.
Kątem oka dostrzegała, że Kieran coś zapisywał na pergaminie, gdy ona wymieniała eliksiry jakimi akurat się zajmowała, by mógł je odhaczyć w swoich dokumentach. Pod koniec, gdy z pokaźnego kartonu już prawie nic nie zostało, mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej kilka ingrediencji.
- Dziękuję. Zrobię z nich użytek – powiedziała Charlie, domyślając się, że dał je jej, by przeznaczyła je na eliksiry dla Zakonu. Nie mogli jednak rozmawiać o tym głośno, więc skinęła głową i zerknęła w stronę drzwi, a potem wzięła ingrediencje i podeszła do swojej torby wiszącej obok płaszcza schnącego na wieszaku po porannej podróży do pracy, i schowała je. Miała je zabrać do domu, do własnej pracowni. Tutaj, w Mungu, nic nie było jej własne, a współdzielone z innymi pracownikami tego miejsca.
Niedługo później skończyła pracę i mogła z ulgą zdjąć z siebie ochronne wyposażenie.
- Wygląda na to, że już po wszystkim. W pańskich dokumentach wszystko się zgadza? – zapytała. Ale po chwili nagle pomyślała sobie, że skoro tutaj był, mogłaby zapytać o coś jeszcze, co w ostatnich tygodniach nieustannie ją nurtowało. Może jako auror słyszał coś choćby mimochodem? Aurorzy szukali w końcu różnych ludzi i węszyli w miejscach dla niej niedostępnych. – Czy w ostatnim czasie słyszał pan może coś... o mojej siostrze, Verze Leighton? Zaginęła w połowie października – zapytała cicho, choć zasadniczo nie było w tym nic dziwnego, będąc siostrą zaginionej osoby chyba mogła zadać takie pytanie aurorowi. I choć nie mogła sobie robić wielkich nadziei, nie zaszkodzi spytać, choć zaraz uświadomiła sobie, że przecież gdyby aurorzy natrafili na jakiś ślad jej siostry, to ktoś by ją poinformował. Ale słowa już padły.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Całkiem dobrze poszła im ta współpraca przy utylizacji trucizn. Kieran co prawda nijak nie pomógł w samym procesie ich niszczenia, ale przynajmniej zdołał uporać się z dokumentacją. Wypełnianie papierków zawsze przychodziło mu z trudem, bo i niechętnie podchodził do takich administracyjnych obowiązków w swojej pracy. Na wszelki wypadek trzykrotnie przejrzał dokumenty, zwłaszcza listę trucizn, aby upewnić się, że niczego nie pominął. Jednak wszystkie pozycje były odhaczone, fiolki też były całkowicie opróżnione. Oboje wywiązali się ze swoich zadań. Z tego powodu Rineheart wreszcie przekazał ingrediencje do użytku prywatnego, gdy wszystko było już gotowe.
– Tak, wszystko jest należycie wypełnione – odpowiedział na zadane przez alchemiczkę pytanie, wciąż z pochmurnym i skupionym wyrazem twarzy, którego nie potrafił już zmienić, więc obecny był zawsze. Jednak w jego niebieskich oczach można było dostrzec wyraz przyjacielskiego nastawienia. Nie krzyczał, nie żądał, zachowywał jak największy spokój. – Dziękuję za twoją pracę – dodał jeszcze z nutą wdzięczności. Każdego innego alchemika potraktowałby zdecydowanie bardziej szorstko, jednak Charlene, choćby za nieocenioną pomoc dla Zakonu Feniksa, należała się ta odrobina sympatii.
– Nic nie słyszałem – odpowiedział zgodnie z prawdą. Gdyby nawet przypadkiem usłyszał, jak z ust kogokolwiek z Biura Aurorów pada to nazwisko, z pewnością powiązałby je z Charlene i napisał do niej jak najszybciej w tej sprawie. – Ale to dobrze – dodał po chwili spokojnie i cicho. Przemówił ciszej niż zwykle, aby w ten sposób dodać jej odrobiny otuchy. Dobrze wiedział, że poruszanie tak trudnych tematów wymaga pewnego wyczucia. Nie był mistrzem we władaniu słowem, nie potrafił więc nieść wielkiej pociechy, jednak rozumiał troskę o drugą osobę, to ogromne zmartwienie, kiedy ktoś bliski nagle przepadał bez wieści. – Popytam po departamencie, może w innych służbach coś się pojawiło na jej temat – zaoferował swoją pomoc od razu i bezinteresownie, szybko analizując ile informacji będzie mógł zdobyć i u kogo tak właściwie. W ciągu tych ponad trzydziestu lat pracy w zawodzie zdołał zdobyć różne znajomości. – Jeśli tylko się czegoś dowiem, niezwłocznie napiszę – obiecał jej dobrowolnie. Czuł się zobowiązany zająć tą sprawą chociażby w takim minimalnym stopniu.
Złożył dokumenty i schował je do wewnętrznej kieszeni płaszcza, następnie złapał za pusty już karton. – Będę się już zbierał – tymi słowami pożegnał ją, by zaraz opuścić pracownię alchemiczną.
| z tematu
– Tak, wszystko jest należycie wypełnione – odpowiedział na zadane przez alchemiczkę pytanie, wciąż z pochmurnym i skupionym wyrazem twarzy, którego nie potrafił już zmienić, więc obecny był zawsze. Jednak w jego niebieskich oczach można było dostrzec wyraz przyjacielskiego nastawienia. Nie krzyczał, nie żądał, zachowywał jak największy spokój. – Dziękuję za twoją pracę – dodał jeszcze z nutą wdzięczności. Każdego innego alchemika potraktowałby zdecydowanie bardziej szorstko, jednak Charlene, choćby za nieocenioną pomoc dla Zakonu Feniksa, należała się ta odrobina sympatii.
– Nic nie słyszałem – odpowiedział zgodnie z prawdą. Gdyby nawet przypadkiem usłyszał, jak z ust kogokolwiek z Biura Aurorów pada to nazwisko, z pewnością powiązałby je z Charlene i napisał do niej jak najszybciej w tej sprawie. – Ale to dobrze – dodał po chwili spokojnie i cicho. Przemówił ciszej niż zwykle, aby w ten sposób dodać jej odrobiny otuchy. Dobrze wiedział, że poruszanie tak trudnych tematów wymaga pewnego wyczucia. Nie był mistrzem we władaniu słowem, nie potrafił więc nieść wielkiej pociechy, jednak rozumiał troskę o drugą osobę, to ogromne zmartwienie, kiedy ktoś bliski nagle przepadał bez wieści. – Popytam po departamencie, może w innych służbach coś się pojawiło na jej temat – zaoferował swoją pomoc od razu i bezinteresownie, szybko analizując ile informacji będzie mógł zdobyć i u kogo tak właściwie. W ciągu tych ponad trzydziestu lat pracy w zawodzie zdołał zdobyć różne znajomości. – Jeśli tylko się czegoś dowiem, niezwłocznie napiszę – obiecał jej dobrowolnie. Czuł się zobowiązany zająć tą sprawą chociażby w takim minimalnym stopniu.
Złożył dokumenty i schował je do wewnętrznej kieszeni płaszcza, następnie złapał za pusty już karton. – Będę się już zbierał – tymi słowami pożegnał ją, by zaraz opuścić pracownię alchemiczną.
| z tematu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Charlie dość sprawnie uwinęła się ze swoim zadaniem. W Mungu mimo wszystko mogła zrobić takie rzeczy bezpieczniej niż w domowej pracowni, która niestety nie była w żaden sposób zabezpieczona przed anomaliami, a w przypadku babrania się w truciznach wolałaby ich uniknąć. Wszystko jednak poszło bez poważniejszych komplikacji i systematycznie pozbywała się kolejnych niedozwolonych mikstur, które niegdyś przechwycili aurorzy. To dobrze, że zostaną zniszczone i nie przechwycą ich inne męty spod ciemnej gwiazdy, a tych na pewno nie brakowało w tych czasach i w samym ministerstwie. Aż ją dziwiło że ktoś w ogóle pozwolił te eliksiry zniszczyć i nie przepadły bez śladu z magazynu dowodowego, by wrócić do obiegu w czarnoksięskim światku. Kieran jednak zadbał o to, by pozbyć się eliksirów zanim ktoś wpadłby na taki pomysł, a ona mu w tym pomogła, wypełniając swój obowiązek.
- W porządku – przytaknęła, kiedy główna sprawa, która go tu dziś sprowadziła, została zamknięta i eliksiry zostały zutylizowane, a w papierach wszystko było jak należy.
Uśmiechnęła się blado, mogąc odnieść wrażenie, że Kieran traktuje ją łagodniej niż zapewne miał w zwyczaju traktować przypadkowych ludzi, ale w końcu łączył ich teraz wspólny sekret, oboje działali na rzecz Zakonu. On walczył, ona robiła eliksiry. Składniki które jej podarował również miały się przydać Zakonnikom. W ostatnich miesiącach to głównie dla nich tworzyła mikstury w swojej domowej piwnicy.
Zapytała o Verę bo ta kwestia bezustannie ją nurtowała od czasu zniknięcia siostry. Przez wzgląd na jej oraz swoją przynależność do Zakonu oraz pewną nieufność do ministerstwa, gdzie prócz Zakonników mogli też czaić się ich przeciwnicy nie kwapiła się do oficjalnego zgłoszenia zaginięcia, by nie zwracać na Verę niepotrzebnej uwagi, ale może rzeczywiście musiała zasięgnąć pomocy tych zaufanych przedstawicieli Departamentu Przestrzegania Prawa. Sama nie miała zbyt wielu możliwości poszukiwania siostry, oni tak, choć zaginięć i zgonów było teraz na tyle sporo, że i tak mieli pełne ręce roboty.
- Dobrze. Naprawdę dziękuję. Jeśli tylko pan się czegoś dowie, czegokolwiek... Proszę o wiadomość – powiedziała, a w jej zielonych oczach błysnęła nadzieja. Ufała Rineheartowi na tyle, by wiedzieć, że jeśli mężczyzna się czegoś dowie to ją poinformuje. Już nawet złe wieści byłyby lepsze niż ta niepewność i snucie w myślach coraz gorszych scenariuszy. Chciała po prostu wiedzieć, dlaczego jej siostra nie wróciła, co się z nią stało i czy się odnajdzie.
- Do widzenia – pożegnała się, kiedy wziął swoje rzeczy i ruszył do wyjścia z pracowni. Gdy odszedł jeszcze przez chwilę wpatrywała się w drzwi, rozmyślając, a potem wróciła do pracy. Zaczęła od starannego posprzątania i umycia powierzchni, na której pracowała z przyniesionymi przez niego eliksirami, a potem zabrała się znowu za warzenie medykamentów.
| zt.
- W porządku – przytaknęła, kiedy główna sprawa, która go tu dziś sprowadziła, została zamknięta i eliksiry zostały zutylizowane, a w papierach wszystko było jak należy.
Uśmiechnęła się blado, mogąc odnieść wrażenie, że Kieran traktuje ją łagodniej niż zapewne miał w zwyczaju traktować przypadkowych ludzi, ale w końcu łączył ich teraz wspólny sekret, oboje działali na rzecz Zakonu. On walczył, ona robiła eliksiry. Składniki które jej podarował również miały się przydać Zakonnikom. W ostatnich miesiącach to głównie dla nich tworzyła mikstury w swojej domowej piwnicy.
Zapytała o Verę bo ta kwestia bezustannie ją nurtowała od czasu zniknięcia siostry. Przez wzgląd na jej oraz swoją przynależność do Zakonu oraz pewną nieufność do ministerstwa, gdzie prócz Zakonników mogli też czaić się ich przeciwnicy nie kwapiła się do oficjalnego zgłoszenia zaginięcia, by nie zwracać na Verę niepotrzebnej uwagi, ale może rzeczywiście musiała zasięgnąć pomocy tych zaufanych przedstawicieli Departamentu Przestrzegania Prawa. Sama nie miała zbyt wielu możliwości poszukiwania siostry, oni tak, choć zaginięć i zgonów było teraz na tyle sporo, że i tak mieli pełne ręce roboty.
- Dobrze. Naprawdę dziękuję. Jeśli tylko pan się czegoś dowie, czegokolwiek... Proszę o wiadomość – powiedziała, a w jej zielonych oczach błysnęła nadzieja. Ufała Rineheartowi na tyle, by wiedzieć, że jeśli mężczyzna się czegoś dowie to ją poinformuje. Już nawet złe wieści byłyby lepsze niż ta niepewność i snucie w myślach coraz gorszych scenariuszy. Chciała po prostu wiedzieć, dlaczego jej siostra nie wróciła, co się z nią stało i czy się odnajdzie.
- Do widzenia – pożegnała się, kiedy wziął swoje rzeczy i ruszył do wyjścia z pracowni. Gdy odszedł jeszcze przez chwilę wpatrywała się w drzwi, rozmyślając, a potem wróciła do pracy. Zaczęła od starannego posprzątania i umycia powierzchni, na której pracowała z przyniesionymi przez niego eliksirami, a potem zabrała się znowu za warzenie medykamentów.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pracownia alchemika
Szybka odpowiedź