Sala balowa
AutorWiadomość
Sala balowa
jest to największe pomieszczenie w całej posiadłości. Sala balowa, w której odbywają się większe spotkania rodzinne i uroczystości oraz różnego rodzaju bale. W tym miejscu także odbyły się zaślubiny Corvusa i Rosalie. Sama sala balowa utrzymana jest raczej w ciemnej kolorystyce, aczkolwiek oświetlona wieloma świecami, potrafi zachwycić swoim urokiem.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wielki dzień nadszedł, chociaż wcale nie czułem jakiegoś dużego zdenerwowania. Może to moje geny Blacków a może po prostu miałem już w tym doświadczenie, w prowadzeniu mojej przyszłej żony przed oblicze urzędnika, który wkrótce miał nas połączyć nierozerwalnym węzłem. Dzisiejszego dnia wydawało mi się to takie naturalne, jakbym od zawsze zmierzał do tego dnia. Nie denerwowałem się nawet na opieszałość skrzatów, które nerwowo poprawiały zagięcia na mojej szacie.
Łaskawym okiem spojrzałem na skrzatkę, która się potknęła i prawie wylała na mnie kieliszek najlepszego wina, który niosła do mojej matki. Jeśli się nie myliłem, to ona przeżywała ten ślub o wiele bardziej ode mnie, ale nie miałem się czemu dziwić. W końcu nie zawsze ukochany syn żeni się po raz drugi z nadzieją, że wkrótce na świat zawita prawowity dziedzic Blacków.
Zdenerwowanie mojej matki i ojca miało też inne podłoże spowodowane listą gości, na co jednak nie miałem większego wpływu. Nie mogłem o tak zignorować rodziny mojej przyszłej żony, chociaż widok niektórych twarzy wywoływał u mnie skręt jelit. I cały czas miałem nadzieję, że część z nich i tak nie przyjdzie.
Od rana nie widziałem Rosalie, bo gdy tylko chciałem przekroczyć próg jej pokoju, w którym się szykowała, napadło na mnie całe stado kobiet i dziewcząt, plotąc coś o przesądach i zapeszaniu. Dumne i poważne czarownice wierzyły w jakieś głupie mity o tym, że narzeczeni nie powinni się widzieć przed ślubem! Kusiło mnie, by rzucić na nie jakieś zaklęcie i siłą wedrzeć się do środka, ale uznałem, że skoro Rosalie sama do mnie nie przyszła wcześniej, to najwidoczniej ten przesąd też jest dla niej ważny. Dlatego odpuściłem, chociaż ostatnią godzinę przed ceremonią przesiedziałem jak na szpilkach odliczając minuty równo z zegarem w holu.
Opłacało się jednak czekać, bo gdy Rosalie zeszła w końcu na dół do sali balowej, nie tylko z mojej piersi wyrwało się niekontrolowane westchnienie. Chociaż paru panów z bocznych rzędów zareagowało o wiele gwałtowniej, wpatrując się w moją jeszcze narzeczoną z szeroko otwartymi ustami. Mógłbym się założyć, że włączyła ten swój czar wili, a kilka zazdrosnych spojrzeń rzucanych w jej stronę przez zaproszone panie tylko potwierdzały to, że czar działał bardzo dobrze.
- Niesamowite – byłem w stanie wypowiedzieć tylko to jedno słowo ale nie dlatego, że głos ugrzązł mi w gardle, tylko że nie potrafiłem znaleźć innych słów, które by to wszystko opisywały. Nagle w jednej chwili cała sala balowa przestała istnieć. Byliśmy tylko my we dwójkę i żadnych innych myśli. Gdy podchodziła do mnie podprowadzana przez ojca, byłem jeszcze w stanie się kontrolować, zachowując powagę typową dla Blacków i przyjmując cały ślub jak zwykłą transakcję. Teraz gdy stała tuż obok, nie umiałem powstrzymać uśmiechu. Chciałem, aby cała ceremonia zakończyła się jak najszybciej i żebyśmy wszystko mieli za sobą, ponieważ im dłużej zwlekaliśmy, tym większe ryzyko, że lady Yaxley postanowi jeszcze uciec sprzed ołtarza. A do tego za wszelką cenę nie mogłem dopuścić.
Łaskawym okiem spojrzałem na skrzatkę, która się potknęła i prawie wylała na mnie kieliszek najlepszego wina, który niosła do mojej matki. Jeśli się nie myliłem, to ona przeżywała ten ślub o wiele bardziej ode mnie, ale nie miałem się czemu dziwić. W końcu nie zawsze ukochany syn żeni się po raz drugi z nadzieją, że wkrótce na świat zawita prawowity dziedzic Blacków.
Zdenerwowanie mojej matki i ojca miało też inne podłoże spowodowane listą gości, na co jednak nie miałem większego wpływu. Nie mogłem o tak zignorować rodziny mojej przyszłej żony, chociaż widok niektórych twarzy wywoływał u mnie skręt jelit. I cały czas miałem nadzieję, że część z nich i tak nie przyjdzie.
Od rana nie widziałem Rosalie, bo gdy tylko chciałem przekroczyć próg jej pokoju, w którym się szykowała, napadło na mnie całe stado kobiet i dziewcząt, plotąc coś o przesądach i zapeszaniu. Dumne i poważne czarownice wierzyły w jakieś głupie mity o tym, że narzeczeni nie powinni się widzieć przed ślubem! Kusiło mnie, by rzucić na nie jakieś zaklęcie i siłą wedrzeć się do środka, ale uznałem, że skoro Rosalie sama do mnie nie przyszła wcześniej, to najwidoczniej ten przesąd też jest dla niej ważny. Dlatego odpuściłem, chociaż ostatnią godzinę przed ceremonią przesiedziałem jak na szpilkach odliczając minuty równo z zegarem w holu.
Opłacało się jednak czekać, bo gdy Rosalie zeszła w końcu na dół do sali balowej, nie tylko z mojej piersi wyrwało się niekontrolowane westchnienie. Chociaż paru panów z bocznych rzędów zareagowało o wiele gwałtowniej, wpatrując się w moją jeszcze narzeczoną z szeroko otwartymi ustami. Mógłbym się założyć, że włączyła ten swój czar wili, a kilka zazdrosnych spojrzeń rzucanych w jej stronę przez zaproszone panie tylko potwierdzały to, że czar działał bardzo dobrze.
- Niesamowite – byłem w stanie wypowiedzieć tylko to jedno słowo ale nie dlatego, że głos ugrzązł mi w gardle, tylko że nie potrafiłem znaleźć innych słów, które by to wszystko opisywały. Nagle w jednej chwili cała sala balowa przestała istnieć. Byliśmy tylko my we dwójkę i żadnych innych myśli. Gdy podchodziła do mnie podprowadzana przez ojca, byłem jeszcze w stanie się kontrolować, zachowując powagę typową dla Blacków i przyjmując cały ślub jak zwykłą transakcję. Teraz gdy stała tuż obok, nie umiałem powstrzymać uśmiechu. Chciałem, aby cała ceremonia zakończyła się jak najszybciej i żebyśmy wszystko mieli za sobą, ponieważ im dłużej zwlekaliśmy, tym większe ryzyko, że lady Yaxley postanowi jeszcze uciec sprzed ołtarza. A do tego za wszelką cenę nie mogłem dopuścić.
Gość
Gość
Na dzień drugiego lutego czekałam z ogromną niecierpliwością. Data mojego ślubu, data wkroczenia w nowe życie. Noc poprzedzającą ten ważny dzień spałam bardzo niespokojnie. Przede wszystkim nie mogłam zasnąć, a gdy już zasnęłam, wiele razy budziłam się sprawdzając, czy to na pewno dzisiaj, czy nie przespałam, czy się nie spóźnie?
W swoich komnatach w Buckinghamshire pojawiłam się o świcie. Wraz ze mną były Liliana oraz Darcy, na miejsce zaczęły zbierać się też inne kuzynki, chcące pomóc mi w tym ważnym dniu. Skrzaty naszykowały kąpiel rozluźniającą, po kąpieli jedna z kuzynek przyszykowała mi włosy, inna zrobiła makijaż, jeszcze inna szykowała suknie. Suknię, którą wybrałam wraz z Lilianą. Suknia była śnieżnobiała, długa, bez zbędnych dodatków, które miały odwracać uwagę. Podkreślała moje kształty, ładnie zaznaczała górę delikatną koronką. Włosy miałam lekko upięte, zakręcone, a na mojej głowie spoczęła śliczna ozdoba.
Moje kuzynki nie dały mi nawet chwilę odpocząć, ani opuścić swoich komnat wszystko wykonując za mnie. Nawet wygoniły mojego narzeczonego, aby przypadkiem nie wszedł do środka, w tym samym momencie mnie ukrywając za parawanem. A ja się czułam tak, jakbym co najmniej była jakąś kukiełką, laleczką, którą wszyscy się zajmują, a to co mnie czeka, to istny sen.
W końcu nastał ten czas, gdy trzeba było zejść na dół. Wychodząc z komnat i w orszaku najbliższych schodziłam na dół miałam wrażenie, że mam nogi jak z waty. Strasznie się denerwowałam i bałam się, że bardzo po mnie widać. Lord Black czekał na mnie na dole, a moim jedynym pragnieniem było stanąć u jego boku i móc wesprzeć się na jego ramieniu.
Chociaż jako pierwszy swojego ramienia użyczył mi mój ojciec. Był przejęty, czułam to. Jego pierwsza córka właśnie wychodziła za mąż i opuszczała rodzinne gniazdo. Musiało być to dla niego równie ważne przeżycie, co dla mnie.
Póki co goście się dla mnie absolutnie nie liczyli. Szłam wolno w stronę swojego przyszłego męża, a gdy mój ojciec oddał mu moją dłoń, wiedziałam, że już nie ma odwrotu. Uśmiechnęłam się do niego lekko, niepewnie, pełna zdenerwowania.
- Lordzie - powiedziałam tylko cicho.
Teraz tylko zostało nam podejście do urzędnika, który odprawi całą ceremonię, wymienić się ślubnymi obrączkami i rozpocząć przyjęcie, które miało zakończyć się dopiero w nocy.
Podeszliśmy więc powolnym krokiem, w tym czasie reszta gości miała zająć już swoje miejsca. Sama nie wiem, jak w tej jednej sali balowej zmieściło się aż tyle osób. Czyżby ktoś powiększył ją zaklęciem? Miałam dziwne wrażenie, że to bardzo prawdopodobne. To przejście, po czerwonym dywanie, miałam wrażenie, że trwa wiecznie. Rozgadałam się delikatnie, widząc twarze gości, starałam się wyglądać jakby nic się nie działo, chociaż moje serce waliło jak oszalałe, a ja prawie dygotałam z przejęcia. Tak długo marzyłam o ślubie, o wielkiej miłości i chociaż jedno w końcu się spełniło. Już nie wisiała nade mną groźba staropanieństwa.
- Denerwuję się - szepnęłam do, jeszcze, swego narzeczonego.
Spojrzałam na niego, nie musiałam nawet unosić wzroku, bo przez buty na obcasie byłam może kilka centymetrów tylko niższa. Spojrzałam mu w oczy, szukając podobnych obaw jakie targały mnie, czy też zdenerwowania czy przejęcia. Widziałam jednak za to uśmiech, ciekawa byłam tylko czy spowodowany moim wyglądem, czy moją obecnością u jego boku?
W swoich komnatach w Buckinghamshire pojawiłam się o świcie. Wraz ze mną były Liliana oraz Darcy, na miejsce zaczęły zbierać się też inne kuzynki, chcące pomóc mi w tym ważnym dniu. Skrzaty naszykowały kąpiel rozluźniającą, po kąpieli jedna z kuzynek przyszykowała mi włosy, inna zrobiła makijaż, jeszcze inna szykowała suknie. Suknię, którą wybrałam wraz z Lilianą. Suknia była śnieżnobiała, długa, bez zbędnych dodatków, które miały odwracać uwagę. Podkreślała moje kształty, ładnie zaznaczała górę delikatną koronką. Włosy miałam lekko upięte, zakręcone, a na mojej głowie spoczęła śliczna ozdoba.
Moje kuzynki nie dały mi nawet chwilę odpocząć, ani opuścić swoich komnat wszystko wykonując za mnie. Nawet wygoniły mojego narzeczonego, aby przypadkiem nie wszedł do środka, w tym samym momencie mnie ukrywając za parawanem. A ja się czułam tak, jakbym co najmniej była jakąś kukiełką, laleczką, którą wszyscy się zajmują, a to co mnie czeka, to istny sen.
W końcu nastał ten czas, gdy trzeba było zejść na dół. Wychodząc z komnat i w orszaku najbliższych schodziłam na dół miałam wrażenie, że mam nogi jak z waty. Strasznie się denerwowałam i bałam się, że bardzo po mnie widać. Lord Black czekał na mnie na dole, a moim jedynym pragnieniem było stanąć u jego boku i móc wesprzeć się na jego ramieniu.
Chociaż jako pierwszy swojego ramienia użyczył mi mój ojciec. Był przejęty, czułam to. Jego pierwsza córka właśnie wychodziła za mąż i opuszczała rodzinne gniazdo. Musiało być to dla niego równie ważne przeżycie, co dla mnie.
Póki co goście się dla mnie absolutnie nie liczyli. Szłam wolno w stronę swojego przyszłego męża, a gdy mój ojciec oddał mu moją dłoń, wiedziałam, że już nie ma odwrotu. Uśmiechnęłam się do niego lekko, niepewnie, pełna zdenerwowania.
- Lordzie - powiedziałam tylko cicho.
Teraz tylko zostało nam podejście do urzędnika, który odprawi całą ceremonię, wymienić się ślubnymi obrączkami i rozpocząć przyjęcie, które miało zakończyć się dopiero w nocy.
Podeszliśmy więc powolnym krokiem, w tym czasie reszta gości miała zająć już swoje miejsca. Sama nie wiem, jak w tej jednej sali balowej zmieściło się aż tyle osób. Czyżby ktoś powiększył ją zaklęciem? Miałam dziwne wrażenie, że to bardzo prawdopodobne. To przejście, po czerwonym dywanie, miałam wrażenie, że trwa wiecznie. Rozgadałam się delikatnie, widząc twarze gości, starałam się wyglądać jakby nic się nie działo, chociaż moje serce waliło jak oszalałe, a ja prawie dygotałam z przejęcia. Tak długo marzyłam o ślubie, o wielkiej miłości i chociaż jedno w końcu się spełniło. Już nie wisiała nade mną groźba staropanieństwa.
- Denerwuję się - szepnęłam do, jeszcze, swego narzeczonego.
Spojrzałam na niego, nie musiałam nawet unosić wzroku, bo przez buty na obcasie byłam może kilka centymetrów tylko niższa. Spojrzałam mu w oczy, szukając podobnych obaw jakie targały mnie, czy też zdenerwowania czy przejęcia. Widziałam jednak za to uśmiech, ciekawa byłam tylko czy spowodowany moim wyglądem, czy moją obecnością u jego boku?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nagle lord Black poczuł duszności, jako uzdrowiciel mógł rozpoznać objawy jako bardzo niepokojące. Czyżby była ta ukryta choroba genetyczna, niewykryta przez tyle lat? Wpierw zaniósł się kaszlem, potem łapczywie usiłował nabrać oddechu, aż wreszcie padł martwy na posadzkę. Nikt nie mógł mu już pomóc.
Corvus Black został uśmiercony jako nielegalne konto Colina Fawleya, punkty PD za niewykupiony limit zostaną ściągnięte z jego kont. Jednocześnie przypominamy, że zasady, które ustalamy, są po to, żebyśmy się ich wszyscy trzymali - to oczywiste, że limity krwi można łatwo obejść bramkami proxy i internetami mobilnymi, które nie stanowią żadnych dowodów, pytanie tylko czego od siebie nawzajem oczekujemy: pewnej umowy, wiary w to, że zarówno jedna jak i druga strona nie chce łamać ustalonych zasad, czy raczej podchodów i wiecznego doszukiwania się u siebie nawzajem złej woli. Pamiętajcie, że łamiąc regulamin forum - zwłaszcza w sytuacjach takich jak ta: tworzenia dodatkowych kont arystokratów - zachowujcie się nie fair mniej wobec administracji, która ze względu na to, że musi ogarniać to forum, i tak nie ma czasu na konto kolejnego arystokraty, a wobec innych graczy, którzy na swoje konta pracują. Jesteśmy potwornie zawiedzione tą sytuacją, zawiedzione podejściem, zawiedzione tym, że w ogóle musimy wyciągać konsekwencje (zwłaszcza, że zaistniała wcześniej już sytuacja, w której nastała doskonała okazja do wyznania swoich win i wykorzystania bardziej polubownego rozwiązania) i ufamy, że nasi inni gracze cechują się większą dojrzałością.
Corvus Black został uśmiercony jako nielegalne konto Colina Fawleya, punkty PD za niewykupiony limit zostaną ściągnięte z jego kont. Jednocześnie przypominamy, że zasady, które ustalamy, są po to, żebyśmy się ich wszyscy trzymali - to oczywiste, że limity krwi można łatwo obejść bramkami proxy i internetami mobilnymi, które nie stanowią żadnych dowodów, pytanie tylko czego od siebie nawzajem oczekujemy: pewnej umowy, wiary w to, że zarówno jedna jak i druga strona nie chce łamać ustalonych zasad, czy raczej podchodów i wiecznego doszukiwania się u siebie nawzajem złej woli. Pamiętajcie, że łamiąc regulamin forum - zwłaszcza w sytuacjach takich jak ta: tworzenia dodatkowych kont arystokratów - zachowujcie się nie fair mniej wobec administracji, która ze względu na to, że musi ogarniać to forum, i tak nie ma czasu na konto kolejnego arystokraty, a wobec innych graczy, którzy na swoje konta pracują. Jesteśmy potwornie zawiedzione tą sytuacją, zawiedzione podejściem, zawiedzione tym, że w ogóle musimy wyciągać konsekwencje (zwłaszcza, że zaistniała wcześniej już sytuacja, w której nastała doskonała okazja do wyznania swoich win i wykorzystania bardziej polubownego rozwiązania) i ufamy, że nasi inni gracze cechują się większą dojrzałością.
2 lutego
Corvus Black. Trzydziestotrzyletni wdowiec, o którym Morgoth wiedział mniej niż o statystykach związanych ze zebranymi rok wcześniej ziołami leczniczymi. Wydawało mu się, że coś podobnego widział na biurku ojca, gdy rozmawiali o nadchodzącym ślubie Rosalie. Musieli ustalić czy zjawią się tam we trójkę czy tylko Morgo i Leia – sytuacja ich matki nie była jeszcze ustabilizowana i możliwe było, że ktoś z rodziny powinien przy niej być. Właśnie wtedy został też poruszony temat pana młodego. Spotkał go tylko kilka razy w tym niecały miesiąc wcześniej na sabacie, jednak była to zaledwie chwila. W chaosie który powstał myślało się tylko o najbliższych, dlatego Morgoth nie przykładał zbytniej uwagi do jego osoby. Najważniejszym było że zajął się wtedy Rosalie. Black… Nie zamienili ze sobą więcej niż kilku słów, bo Yaxley nie uważał go za zajmującego czy godnego uwagi człowieka. Nigdy nie podejrzewałby, że właśnie jego dostrzeże kuzynka. Cóż. Najwidoczniej jeszcze nie raz miał się zdziwić. Dzień drugiego lutego miał być jednym z ważniejszych dni dla ich rodziny. W końcu Rosalie jako pierwsza z ich pokolenia miała zmienić nazwisko, opuścić Fenland i zamieszkać w Buckinghamshire. Znając ich przywiązanie do rodzinnych stron, cieszył się, że było stosunkowo blisko z dworku Blacków do Yaxley’s Hall.
Pojawił się na ślubie z ojcem i siostrą, gdyż matka dalej nie mogła pozwolić sobie na chociaż swobodne przejście się po domu, a co dopiero towarzyszyć im na wydarzeniu pełnym ludzi. Leon zdecydował, że powinni pokazać się we trójkę jako że po śmierci Hasletta Salazara przejął obowiązki nestora. Jego obecność była wręcz koniecznością. Wchodząc do posiadłości Blacków, nie dało się nie zauważyć zgromadzonego tam już tłumu, dość żywo konwersującego na temat sukni panny młodej, wystroju czy kwiatów. Gdy tylko zauważono nowo przybyłych, fala zaciekawionych otoczyła ich ojca, a Morgoth z Leią mogli spokojnie zacząć witać się z obecnymi. Nie trwało jednak długo nim służba skierowała wszystkich gości do sali balowej, gdzie miano już oczekiwać na pojawienie się Rosalie. Wszyscy rozsiedli się na wyznaczonych miejscach, a Yaxley zaczął dziękować w duchu, że nie osadzono ich niedaleko ciotki Agnes. Siostra szturchnęła go w ramię i wskazała kierunek, w którym miał patrzeć. Morgoth odszukał starą kobietę wzrokiem i zauważył, że już przydybała jednego z dalekich kuzynów. Rzucił jedynie długie, wymowne spojrzenie blondynce i odwrócił się twarzą do centrum sali. Leia nie była jeszcze chyba nigdy tak podekscytowana, co wywołało u niego lekki uśmiech.
- Idzie! Idzie! – usłyszał za plecami kobiece głosy i po chwili jak na komendę wszyscy odwrócili głowy, by dostrzec zarys delikatnej postaci odzianej w biel. Zebrani powstali, nie spuszczając spojrzenia z panny młodej. Dziewczyna u jego boku pisnęła z zachwytu, a on sam musiał przyznać, że jego kuzynka nigdy nie prezentowała się piękniej. Wydawało się, że całą sala wstrzymała oddech, gdy wolno szła ku Blackowi prowadzona przez ojca. Gdy stanęli koło siebie, wszystko było przesądzone. Nie miało być już Rosalie Yaxley, a Rosalie Black. A może nie to było jej sądzone? Nagle Corvus złapał się za gardło przy gwałtownym napadzie kaszlu, nie mogąc się uspokoić przez jakiś czas. Morgoth myślał, że to tylko chwila nieleczonej choroby, jednak gdy lord padł na ziemię, a po sali rozległy się krzyki wiedział, że było to coś gorszego.
Corvus Black. Trzydziestotrzyletni wdowiec, o którym Morgoth wiedział mniej niż o statystykach związanych ze zebranymi rok wcześniej ziołami leczniczymi. Wydawało mu się, że coś podobnego widział na biurku ojca, gdy rozmawiali o nadchodzącym ślubie Rosalie. Musieli ustalić czy zjawią się tam we trójkę czy tylko Morgo i Leia – sytuacja ich matki nie była jeszcze ustabilizowana i możliwe było, że ktoś z rodziny powinien przy niej być. Właśnie wtedy został też poruszony temat pana młodego. Spotkał go tylko kilka razy w tym niecały miesiąc wcześniej na sabacie, jednak była to zaledwie chwila. W chaosie który powstał myślało się tylko o najbliższych, dlatego Morgoth nie przykładał zbytniej uwagi do jego osoby. Najważniejszym było że zajął się wtedy Rosalie. Black… Nie zamienili ze sobą więcej niż kilku słów, bo Yaxley nie uważał go za zajmującego czy godnego uwagi człowieka. Nigdy nie podejrzewałby, że właśnie jego dostrzeże kuzynka. Cóż. Najwidoczniej jeszcze nie raz miał się zdziwić. Dzień drugiego lutego miał być jednym z ważniejszych dni dla ich rodziny. W końcu Rosalie jako pierwsza z ich pokolenia miała zmienić nazwisko, opuścić Fenland i zamieszkać w Buckinghamshire. Znając ich przywiązanie do rodzinnych stron, cieszył się, że było stosunkowo blisko z dworku Blacków do Yaxley’s Hall.
Pojawił się na ślubie z ojcem i siostrą, gdyż matka dalej nie mogła pozwolić sobie na chociaż swobodne przejście się po domu, a co dopiero towarzyszyć im na wydarzeniu pełnym ludzi. Leon zdecydował, że powinni pokazać się we trójkę jako że po śmierci Hasletta Salazara przejął obowiązki nestora. Jego obecność była wręcz koniecznością. Wchodząc do posiadłości Blacków, nie dało się nie zauważyć zgromadzonego tam już tłumu, dość żywo konwersującego na temat sukni panny młodej, wystroju czy kwiatów. Gdy tylko zauważono nowo przybyłych, fala zaciekawionych otoczyła ich ojca, a Morgoth z Leią mogli spokojnie zacząć witać się z obecnymi. Nie trwało jednak długo nim służba skierowała wszystkich gości do sali balowej, gdzie miano już oczekiwać na pojawienie się Rosalie. Wszyscy rozsiedli się na wyznaczonych miejscach, a Yaxley zaczął dziękować w duchu, że nie osadzono ich niedaleko ciotki Agnes. Siostra szturchnęła go w ramię i wskazała kierunek, w którym miał patrzeć. Morgoth odszukał starą kobietę wzrokiem i zauważył, że już przydybała jednego z dalekich kuzynów. Rzucił jedynie długie, wymowne spojrzenie blondynce i odwrócił się twarzą do centrum sali. Leia nie była jeszcze chyba nigdy tak podekscytowana, co wywołało u niego lekki uśmiech.
- Idzie! Idzie! – usłyszał za plecami kobiece głosy i po chwili jak na komendę wszyscy odwrócili głowy, by dostrzec zarys delikatnej postaci odzianej w biel. Zebrani powstali, nie spuszczając spojrzenia z panny młodej. Dziewczyna u jego boku pisnęła z zachwytu, a on sam musiał przyznać, że jego kuzynka nigdy nie prezentowała się piękniej. Wydawało się, że całą sala wstrzymała oddech, gdy wolno szła ku Blackowi prowadzona przez ojca. Gdy stanęli koło siebie, wszystko było przesądzone. Nie miało być już Rosalie Yaxley, a Rosalie Black. A może nie to było jej sądzone? Nagle Corvus złapał się za gardło przy gwałtownym napadzie kaszlu, nie mogąc się uspokoić przez jakiś czas. Morgoth myślał, że to tylko chwila nieleczonej choroby, jednak gdy lord padł na ziemię, a po sali rozległy się krzyki wiedział, że było to coś gorszego.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Darcy towarzyszyła Rosalie cały dzień. Przygotowania trwały długo. Panienka Rosier czuwała, żeby kuzynki Rosalie nie wymęczyły jej nadto. Rosie nie było potrzebnych wiele upiekszen. Jej skromna suknia podkreślała, ze sama uroda Yaxleyowny jest wystarczajaco oniemiajaca. Darcy przyglądała się jak panny próbują ją upiększyć, ale przecież Rosa nie mogła już wyglądać lepiej. Darcy poprawiając suknię kuzynki mruknęła jej do ucha.
- Nie będzie nikogo bardziej zjawiskowego na tej sali.
I korzystając z momentu, w którym większość osób poprawiała tren, Darcy starła wierzchem dłoni róż z policzków Rosalie. Nikt nie znał jej tak dobrze jak ona, nawet jej własna siostra, z którą Rosie dopiero naprawiala relacje. Tylko Darcy wiedziala, ze naturalne rumieńce jakie na pewno zagoszczą dzisiaj na tej twarzyczce, będą wyglądały najlepiej
- To Twój dzień.
Niechętnie oddawała kuzynkę w ręce ojca ze świadomością, że z nich Rosalie przejdzie w posiadanie Corvusa, bo ten już teraz zachowywał się jakby właśnie POSIADANIE to było odpowiednie słowo na nazywanie małżeństwa.
Darcy zajęła miejsce świadka, po jednej stronie ołtarza, od strony Rosalie. Jej wzrok krążył po sali, jako, że patrzenie jak Rosa trafia pod władanie Blacka, nie napawalo jej optymizmem. Wtedy właśnie nastąpiła TA sytuacja.
Rosier nienawidzila Blackow, ale nie w takim stopniu, zeby życzyć swojej kuzynce takiego nieszczęścia. Nie obserwowała paniki, jaką wzbudziła stwierdzona szybko śmierć Corvusa. Ojciec Rosie i jej siostra na pewno szybko podskoczyli do Rosie. Darcy jako najlepsza jej przyjaciółka i świadek, zajęła się ogarnięciem przestrzeni i ludzi. Większość z nich poprosiła od razu o wyjście. Goście nie musieli oglądać tego, co przeznaczone było tylko dla najbliższej rodziny.
- Morgoth! - syknela do ich rówieśnika, który jako pierwszy rzucił się jej w oczy ze znajomych, względnie przyjaznych twarzy.
- Nie stój tak, wycofany jak zawsze - zbesztala jego bezczynność zła na niego za coś na co nie miał wpływu. Za nieszczęście Rosalie. Zerknęła na nią przez ramię z bólem przyjmując fakt, ze dopóki nieproszone osobistości z dalszej rodziny i znajomi nie zostaną wyproszeni, nie będzie mogła z czystym sumieniem podjąć się wsparcia kuzynki w bardziej bezpośredni sposób.
- Lady... - zwróciła się do jakiejś babki, sądząc po jej paskudnie trupiej, ziemistej twarzy, być moze jakiejs starej wiedzmie z rodu Blackow - mój kuzyn odprowadzi panią do reszty gości. To naprawdę nie jest konieczne, żeby próbowała się pani dostać do lady Yaxley. - jeszcze czego, żeby jakiś stary obcy, wscibski babsztyl panoszyl się przy jej kochanej, zmartwionej Rosie! - Kuzynie - srogo zaakcentowala to słowo - na pewno panią poinformuję o przebiegu zdrowia lorda Corvusa i panienki Yaxley - sklamala gladko, bo jak to babsko się w ogóle nazywało?
- Nie będzie nikogo bardziej zjawiskowego na tej sali.
I korzystając z momentu, w którym większość osób poprawiała tren, Darcy starła wierzchem dłoni róż z policzków Rosalie. Nikt nie znał jej tak dobrze jak ona, nawet jej własna siostra, z którą Rosie dopiero naprawiala relacje. Tylko Darcy wiedziala, ze naturalne rumieńce jakie na pewno zagoszczą dzisiaj na tej twarzyczce, będą wyglądały najlepiej
- To Twój dzień.
Niechętnie oddawała kuzynkę w ręce ojca ze świadomością, że z nich Rosalie przejdzie w posiadanie Corvusa, bo ten już teraz zachowywał się jakby właśnie POSIADANIE to było odpowiednie słowo na nazywanie małżeństwa.
Darcy zajęła miejsce świadka, po jednej stronie ołtarza, od strony Rosalie. Jej wzrok krążył po sali, jako, że patrzenie jak Rosa trafia pod władanie Blacka, nie napawalo jej optymizmem. Wtedy właśnie nastąpiła TA sytuacja.
Rosier nienawidzila Blackow, ale nie w takim stopniu, zeby życzyć swojej kuzynce takiego nieszczęścia. Nie obserwowała paniki, jaką wzbudziła stwierdzona szybko śmierć Corvusa. Ojciec Rosie i jej siostra na pewno szybko podskoczyli do Rosie. Darcy jako najlepsza jej przyjaciółka i świadek, zajęła się ogarnięciem przestrzeni i ludzi. Większość z nich poprosiła od razu o wyjście. Goście nie musieli oglądać tego, co przeznaczone było tylko dla najbliższej rodziny.
- Morgoth! - syknela do ich rówieśnika, który jako pierwszy rzucił się jej w oczy ze znajomych, względnie przyjaznych twarzy.
- Nie stój tak, wycofany jak zawsze - zbesztala jego bezczynność zła na niego za coś na co nie miał wpływu. Za nieszczęście Rosalie. Zerknęła na nią przez ramię z bólem przyjmując fakt, ze dopóki nieproszone osobistości z dalszej rodziny i znajomi nie zostaną wyproszeni, nie będzie mogła z czystym sumieniem podjąć się wsparcia kuzynki w bardziej bezpośredni sposób.
- Lady... - zwróciła się do jakiejś babki, sądząc po jej paskudnie trupiej, ziemistej twarzy, być moze jakiejs starej wiedzmie z rodu Blackow - mój kuzyn odprowadzi panią do reszty gości. To naprawdę nie jest konieczne, żeby próbowała się pani dostać do lady Yaxley. - jeszcze czego, żeby jakiś stary obcy, wscibski babsztyl panoszyl się przy jej kochanej, zmartwionej Rosie! - Kuzynie - srogo zaakcentowala to słowo - na pewno panią poinformuję o przebiegu zdrowia lorda Corvusa i panienki Yaxley - sklamala gladko, bo jak to babsko się w ogóle nazywało?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W chwili w której na ołtarzu zapanowało poruszenie, Morgoth poczuł jak w jego dłoń boleśnie wbijają się paznokcie Lei, która złapała go szybko za rękę i ścisnęła, nie wiedząc widocznie jak inaczej zareagować. Sam też przez jedno uderzenie serca nie znalazł odpowiedzi na to pytanie. Trzeba było pomóc. I to jak najszybciej. Czas dosłownie uciekał przez palce, a stojący tłum gości na pewno nie pomagał w ratowaniu sytuacji. Spojrzał na siostrę, jednak zaraz usłyszał swoje imię krzyczane przez znany mu głos. Darcy Rosier. Nie widywał jej ostatnimi czasy zbyt często, ale poznał ją od razu. Odszukał spojrzeniem znajomej twarzy i zobaczył pełne zniecierpliwienia, strachu i wyczekiwania oczy. Nie musiała powtarzać drugi raz. Wyciągnął dłoń z żelaznego uchwytu siostry i uścisnął jej rękę delikatnie w geście pocieszenia. Ojciec już zajmował się wypraszaniem gości i z tego co widział, również i wysyłaniem wiadomości do uzdrowicieli. Na pewno w tym wszystkim pomyślał o swojej córce. Nic się jej nie powinno stać. Co innego Rosalie. Lepiej niż ktokolwiek wiedział, że atak klątwy Ondyny w takiej sytuacji będzie silniejszy niż wszystkie inne. Do tego wszystkiego na pewno doszło pogorszenie stanu psychicznego. Nie trzeba było być uzdrowicielem, by to wiedzieć. Śmierć przyszłego męża na ślubny kobiercu nie zdarzała się często, a Rosalie i tak była niezwykle wrażliwa. Morgoth odsunął dwójkę mężczyzn, stających na placach i próbujących zobaczyć cokolwiek, chcących znaleźć się jak najbliżej wydarzenia. Świetnie.
- Widowisko się skończyło - warknął jedynie, zanim ruszył dalej, by wspomóc daleką kuzynkę. - Proszę ze mną. Tłum na pewno nie pozwoli lady Yaxley na poprawienie stanu, dlatego… - nie dokończył, stając obok Darcy i patrząc wymownie na starszą kobietę. Rita Abbott z domu pana młodego. Stara wdowa po lordzie, który zapił się na śmierć. Wspaniałe towarzystwo dla niedoszłej panny młodej. Jak każdy Black Rita miała niezwykle haczykowaty nos, który praktycznie sięgał jej podbródka. Gdyby mógł, Morgoth wzdrygnąłby się na sam widok, ale jego myśli wciąż próbowały się uspokoić i przeanalizować wszystko co się wydarzyło. Nie czekając na odpowiedź czarownicy, delikatnie popchnął ją w stronę wyjścia i równocześnie zaczął zagarniać przerażoną grupkę przekrzykujących się zaproszonych kobiet. - Zabierają państwo tlen. Proszę w tej chwili się wycofać na korytarz, a tam służba pokieruje ich do właściwych miejsc – mówił, próbując jakoś opanować ciekawskich tragedii ludzi. Cały aż gotował się wewnątrz z oburzenia, jednak jego twarz dalej miała niezmieniony, charakterystyczny dla niego wyraz. - Proszę opuścić salę – rzucił oschle do jednego z lordów, wciąż siedzących na krzesłach i zajętych paleniem papierosa. Gdy ten spojrzał na niego leniwie, Yaxley nie wytrzymał. Złapał mężczyznę za fraki i dosłownie wyciągnął go na zewnątrz. - Sępy - mruknął pod nosem, odnajdując z powrotem Darcy. - Chodźmy tam lepiej - powiedział, po czym ruszył w stronę ołtarza, gdzie wciąż gromadziła się spora grupa krewnych.
- Widowisko się skończyło - warknął jedynie, zanim ruszył dalej, by wspomóc daleką kuzynkę. - Proszę ze mną. Tłum na pewno nie pozwoli lady Yaxley na poprawienie stanu, dlatego… - nie dokończył, stając obok Darcy i patrząc wymownie na starszą kobietę. Rita Abbott z domu pana młodego. Stara wdowa po lordzie, który zapił się na śmierć. Wspaniałe towarzystwo dla niedoszłej panny młodej. Jak każdy Black Rita miała niezwykle haczykowaty nos, który praktycznie sięgał jej podbródka. Gdyby mógł, Morgoth wzdrygnąłby się na sam widok, ale jego myśli wciąż próbowały się uspokoić i przeanalizować wszystko co się wydarzyło. Nie czekając na odpowiedź czarownicy, delikatnie popchnął ją w stronę wyjścia i równocześnie zaczął zagarniać przerażoną grupkę przekrzykujących się zaproszonych kobiet. - Zabierają państwo tlen. Proszę w tej chwili się wycofać na korytarz, a tam służba pokieruje ich do właściwych miejsc – mówił, próbując jakoś opanować ciekawskich tragedii ludzi. Cały aż gotował się wewnątrz z oburzenia, jednak jego twarz dalej miała niezmieniony, charakterystyczny dla niego wyraz. - Proszę opuścić salę – rzucił oschle do jednego z lordów, wciąż siedzących na krzesłach i zajętych paleniem papierosa. Gdy ten spojrzał na niego leniwie, Yaxley nie wytrzymał. Złapał mężczyznę za fraki i dosłownie wyciągnął go na zewnątrz. - Sępy - mruknął pod nosem, odnajdując z powrotem Darcy. - Chodźmy tam lepiej - powiedział, po czym ruszył w stronę ołtarza, gdzie wciąż gromadziła się spora grupa krewnych.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy Morgoth w końcu się poruszył, Darcy odetchnela. Na chwilę przystanęła w miejscu jedynie obserwując sytuację. Powoli, co mniej proszeni gapie, zaganiani przez bliższą rodizne, opuścili sale. Morgoth wygonił ostatnie, co bardziej uparte sztuki. Darcy sluchala jak ten wymawia więcej słów w jednym zdaniu niż kiedykolwiek powiedział do niej, czesto nawet w ciągu całej rozmowy. Ostatecznie udało mu sie sploszyc najbardziej upartych. Jednego musiał wypchac zs drzwi. Rosier zastanawiała się, czy możliwe, że w tym chudym ciałku kuzyna Rosalie, chowalo sie więcej siły niz na to wyglądał. Ostatecznie oderwala od niego wzrok, zwracając twarz na Rosie. Podnosila juz suknię w górę, chcąc udać się w jej kierunku, kiedy usłyszała głos Morgotha. Znow powsciagal slowa. Odprowadzila go spojrzeniem, kiedy ja minął i ruszyła za nim. Z racji nazwiska być może był bliższy Rosalie niz ona, ale to Darcy była jej najlepszą przyjaciółka. Obserwowała, jak medycy pojawiają sie obok. Część z nich zajęła się Corvusem. Kilku, którzy czuwali nad Rosalie w tym emocjonującym dniu, podeszlo do niej. Rosier nie mieszala się w sytuację, dając wykwalifikowanym ludziom pracować. Swierzbilo jej dlon, zeby wyciągnąć ja do kuzynki, ale zamiast tego, chwycila Morgotha za marynarke, ściągając go w tyl.
- Tam jest już wystarczajacy tlok.
Rosalie na pewno docenilaby towarzystwo Darcy, ale Rosier zdawala sie mieć na uwadze jej zdrowie. Za duża grupka stała juz obok państwa młodych. Rosier stanęła w bliskiej odległości od nich, ale dając innym pracować.
- Co z nią? - spytała Liliany, w trakcie kiedy ojciec wili przytrzymywal Rosie dając ja podtrzymac medykom w dobrym zdrowiu zważywszy na okoliczności. Los Blacka nie byl dla niej tak istotny. Nie zerknęła w jego kierunku, ku swojemu dziwnemu zawodowi, domyślajac sie jaki spotkał go los.
- Merlinie... - mruknęła nieświadoma, że dalej ciągnie Morgotha za marynarkę w tyl. Uścisk uwolnila, kiedy zdała sobie z tego sprawę. Nie spojrzała w jego strone. Udała jakby sytuacja nie miała miejsca. Swoje kroki skierowała w stronę Rosalie, dopiero kiedy zwolnilo się tam trochę miejsca.
- Tam jest już wystarczajacy tlok.
Rosalie na pewno docenilaby towarzystwo Darcy, ale Rosier zdawala sie mieć na uwadze jej zdrowie. Za duża grupka stała juz obok państwa młodych. Rosier stanęła w bliskiej odległości od nich, ale dając innym pracować.
- Co z nią? - spytała Liliany, w trakcie kiedy ojciec wili przytrzymywal Rosie dając ja podtrzymac medykom w dobrym zdrowiu zważywszy na okoliczności. Los Blacka nie byl dla niej tak istotny. Nie zerknęła w jego kierunku, ku swojemu dziwnemu zawodowi, domyślajac sie jaki spotkał go los.
- Merlinie... - mruknęła nieświadoma, że dalej ciągnie Morgotha za marynarkę w tyl. Uścisk uwolnila, kiedy zdała sobie z tego sprawę. Nie spojrzała w jego strone. Udała jakby sytuacja nie miała miejsca. Swoje kroki skierowała w stronę Rosalie, dopiero kiedy zwolnilo się tam trochę miejsca.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubił i szanował prywatność. Zarówno swoją jak i cudzą. Nie dziwne, że irytowało go zachowanie nieumiejących się zachować gości weselnych, dla których panna młoda powinna stać na piedestale, a nie być rozrywką. Dlatego odetchnął, gdy drzwi do sali balowej zamknęły się, odcinając grono najbliższej rodziny jak i uzdrowicieli od zbędnego tłumu. Zrobiło się o wiele ciszej i można było słyszeć oddalone rozmowy wuja, ojca i magomedyków, którzy dosłownie dwoili się i troili byle tylko nie dopuścić do większej tragedii. Mijając Darcy, poczuł słodki zapach jej perfum, które przypominały mu o tym, że ten dzień nie miał się tak zakończyć. Wszyscy wystrojeni w odświętne stroje przypominali jedynie zagubionych w czasie i przestrzeni. Zachowując się po omacku jak dzieci we mgle. Najwidoczniej już wszyscy przestali myśleć o ślubie, a skupili się na ratowaniu Rosalie. Morgoth podniósł wzrok w tamtą stronę, analizując jak najlepiej pomóc kuzynce. Nie zbliżył się jednak do ołtarza, czując, że ktoś ciągnie go w tył. Domyślił się, że była to lady Rosier. Usłyszał jej przekonywujące słowa i zdecydował, że faktycznie lepiej zostawić sprawę doświadczonym. Odszukał spojrzeniem swoją siostrę, ale ta siedziała z posępną, bladą twarzą na tym samym krześle, na którym ją zostawił. Yaxley poczuł dziwne ukłucie wewnątrz, widząc jej przerażenie. Zaraz jednak przeniósł uwagę na młodszą kuzynkę, która podeszła do ich dwójki. Nie wyglądała wcale lepiej od Lei czy reszty kobiet. Czy paru lordów. Widocznie płakała i była przerażona. Gdy padło oczywiste pytanie, nie mogła im powiedzieć niczego konkretnego. Morgoth zrobił krok w jej stronę i ją przytulił. Wiedział, że Liliana nie dogadywała się wcześniej najlepiej z Rosalie, związując się mocniej emocjonalnie właśnie z nim. Ale zaczynały naprawiać relacje, co zrozumiale odbiło się na niej gwałtowniej niż można było przypuszczać.
- Idź do Lei, proszę - mruknął, puszczając ją i uśmiechając się blado. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że Darcy dalej trzymała jego marynarkę. Nic nie odpowiedział, bo dziewczyna przeszła zaraz w stronę Rosalie. Spotykając się spojrzeniem z ojcem, ruszył w ślad za nią, stając analogicznie zaraz za Rosier. – Podano jej odpowiednie zioła inhalacyjne? – spytał jednego z uzdrowicieli, który pokiwał głowami. – Zawsze najlepiej działał na nią rumianek – dodał, skupiając się już na kuzynce. Nie wiedział jak jeszcze miał pomóc. Czuł się beznadziejnie z faktem, że mógł jedynie stać i się przyglądać. Dopiero po jakimś czasie przeniósł wzrok na leżącego niedaleko Blacka. Klęczał przy nim jeden uzdrowiciel, ale śmierć lorda była już przesądzona. Oczy wyszły mu niemal na wierzch, a język spęczniał upodabniając go do woskowej, przerażającej kukły. – Przepraszam – mruknął do Darcy, po czym ruszył w tamtą stronę. Zdjął marynarkę i zasłonił nią twarz zmarłego. Nikt nie musiał na niego patrzeć w takim stanie. Weselny koniec lorda Corvusa Blacka.
- Idź do Lei, proszę - mruknął, puszczając ją i uśmiechając się blado. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że Darcy dalej trzymała jego marynarkę. Nic nie odpowiedział, bo dziewczyna przeszła zaraz w stronę Rosalie. Spotykając się spojrzeniem z ojcem, ruszył w ślad za nią, stając analogicznie zaraz za Rosier. – Podano jej odpowiednie zioła inhalacyjne? – spytał jednego z uzdrowicieli, który pokiwał głowami. – Zawsze najlepiej działał na nią rumianek – dodał, skupiając się już na kuzynce. Nie wiedział jak jeszcze miał pomóc. Czuł się beznadziejnie z faktem, że mógł jedynie stać i się przyglądać. Dopiero po jakimś czasie przeniósł wzrok na leżącego niedaleko Blacka. Klęczał przy nim jeden uzdrowiciel, ale śmierć lorda była już przesądzona. Oczy wyszły mu niemal na wierzch, a język spęczniał upodabniając go do woskowej, przerażającej kukły. – Przepraszam – mruknął do Darcy, po czym ruszył w tamtą stronę. Zdjął marynarkę i zasłonił nią twarz zmarłego. Nikt nie musiał na niego patrzeć w takim stanie. Weselny koniec lorda Corvusa Blacka.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Darcy obserwowała jak Rosalie popada w coraz to większe dusznosci. Przez chwile wydawała sie w dobrym zdrowiu, ale byl to chyba tylko chwilowy efekt działań medyków. Być może Rosalie sama siebie nakręcala albo robił to widok lorda Blacka, leżącego na posadzce caly czas pod ich stopami. Było tyle gapiów, ale żaden z nich nie wpadł na to, zeby przenieść nieszczęsnika poza wzrok jego niedoszlej malzonki. Darcy przymknela powieki, czując jak jej samej oddech staje w płucach. Przyłożyła dlon do przepony, a ciasna suknia specjalnie dobrana na tą okazję, zaczynała jej wadzic. Rosier zakladala raczej, ze tego wieczora jako świadek Rosalie bedzie zbyt zajeta pomocą w rozsadzaniu gości i pilnowaniu obsługi, zeby chociaz trochę odciążyć Rosalie w tym dniu. Wszystko się jednak pokomplikowalo. Darcy wcale nie dziwila sie Rosie i jej stanowi. Jej tez bylo goraco, ale wynikalo to ze stanu jej przyjaciółki. Nie lubiła tej bezczynności. Stała biernie, ale była bezsilna wobec klatwy Odyny. Z boku słyszała komentarz Morgotha, który wydawał sie bardziej pomocny od niej. Zaraz odszedl, a stan Rosalie gwaltownie sie pogorszyl. Najpierw zakrztusila sie powietrzem, a później w końcu po ataku dusznosci, stracila przytomnosc. Medycy zgarneli ja na magiczne nosze, w trakcie kiedy Morgoth co robil? Bawil martwego Blacka. Darcy bez cienia wrażliwości dla jego stanu miala ochotę krzyknąć na Yaxleya żeby zostawil to truchlo w spokoju, bo bardziej juz mu nie pomoze. Zreszta za życia tez byl to juz przypadek nieuleczalny. Gdyby nie byla tak przejeta stanem Rosalie i myslala troche trzezwiej, najpewniej zerknelaby w stronę Corvusa i widzac to samo, co Morgoth, tez probowalaby tego widoku oszczędzić innym. Tymczasem moze lepiej, ze nie patrzyla w tamtym kierunku. Widok ten nie byl przeznaczony dla wrażliwych kobiet. Darcy chociaż starala sie zachowac spokoj, z naturą nie moglaby wygrać. Kto wie jak zareagowalaby na widok Corvusa. Wstrzymała powietrze, odprowadzając wzrokiem medyków, bliską rodzinę Rosie i jej wzrok padł w koncu na Morgotha. Tristan najpewniej dawno już wyprowadził Evandre z tego chaosu nie chcąc narazac narzeczonej na taki widok, Dru wyprowadzala swoje dzieci, bo tego samego męskiego zachowania jak po Tristanie, nie spodziewała sie po mezu swojej siostry. Wiadomo kto nosil spodnie w tym związku. Darcy, jako, ze Lorne pozostawal na smoczej wyprawie, zdana była na łaskę kuzynow. Morgoth stal najblizej i jemu los Rosalie wyraźnie też nie byl obojętny.
- Yaxley. Niech ktoś go stąd zabierze - rzuciła bezosobowo w temacie ciała lorda Blacka, zanim stanęła prosto. Dała sobie czas do namyslu. Chłodna analiza to cos, czemu powinna poddać ta sytuacje.
- Musimy znaleźć najbliższy kominek.
Chciała przetransportowac sie do Munga, do Rosie. To nie ulegało wątpliwości. W przyszłości obiecała sobie jednak znaleźć czas na naukę teleportacji.
- Yaxley. Niech ktoś go stąd zabierze - rzuciła bezosobowo w temacie ciała lorda Blacka, zanim stanęła prosto. Dała sobie czas do namyslu. Chłodna analiza to cos, czemu powinna poddać ta sytuacje.
- Musimy znaleźć najbliższy kominek.
Chciała przetransportowac sie do Munga, do Rosie. To nie ulegało wątpliwości. W przyszłości obiecała sobie jednak znaleźć czas na naukę teleportacji.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odchodząc od Rosalie, uważał, że w niczym tam nie pomoże, jednak okazało się, że jak na złość jej stan się pogorszył. Nie mógł tego zobaczyć. Nie kiedy stał tyłem i szukał wzrokiem kogoś z rodziny Blacka. Niedoszły pan młody, który wcale tak nie wyglądał, nie mógł przecież tak leżeć na pokaz, wganiając co słabszych w stan mdłości lub histerii. Morgotha nie obchodziła jego śmierć. Był szlachcicem i tylko to ich łączyło. Nic więcej. Dopiero słysząc kaszel za plecami, odwrócił się i zobaczył jak blondynka traci przytomność. Zaraz jednak twarz Rosie została zasłonięta przez czyjeś plecy, a po chwili uzdrowiciele wybiegali z nią w jedynie sobie znaną stronę. Yaxley stracił ich z oczu dosłownie na moment i już ich nie było. Reszta rodziny zaczęła się rozpierzchać, wiedząc, że to koniec i nic tu po nich. Nikt nie chciał być w miejscu, gdzie doszło do tragedii młodych ludzi. Podniósł oczy na osowiałą Darcy. Dopiero teraz zauważył jak mocno pobladła. Zaaferowana stanem kuzynki i najlepszej przyjaciółki nie miała czasu na zorientowanie się w swoim. Jednak miała rację. Trzeba było zabrać stąd ciało.
Złapał jakiegoś mężczyznę, którego kojarzył z sabatu. Siedział z nim przy jednym stole w kasynie. Tak samo podobny do wcześniej widzianej lady Abbott. Musiał być Blackiem. Dla niego oni wszyscy wyglądali tak samo.
- Słyszałeś co powiedziała, lady. Trzeba go usunąć. – Nie musiał wskazywać ciała nieruchomego Corvusa, który leżał praktycznie w teatralnej pozie na schodach do ołtarza. Słyszał, że drugi Black zaczął coś mówić, ale go zignorował, podchodząc do Darcy. Zaoferował jej swoje ramię do oparcia i bez słowa skierowali się do kominka, który mijali niedaleko wejścia do dworku. Najwidoczniej wszyscy goście korzystali albo z niego albo z teleportacji, bo służba stała w gotowości z proszkiem fiuu. Morgoth ominął jakichś nadętych lordów i wszedł w kolejkę z Rosier przed nimi. Pomógł jej wejść do środka, ignorując oburzenie za plecami.
- Ty pierwsza – rzucił, patrząc uważnie na młodą kobietę. Serce biło mu gwałtowniej, zdając sobie sprawę, że minuty w tyle za uzdrowicielami wcale nie pomagały mu się uspokoić. Jemu ani Darcy. Gdy zniknęła w zielonym płomieniu, pomyślał o Świętym Mungu i przeteleportował się na do szpitala.
|zt x2
Złapał jakiegoś mężczyznę, którego kojarzył z sabatu. Siedział z nim przy jednym stole w kasynie. Tak samo podobny do wcześniej widzianej lady Abbott. Musiał być Blackiem. Dla niego oni wszyscy wyglądali tak samo.
- Słyszałeś co powiedziała, lady. Trzeba go usunąć. – Nie musiał wskazywać ciała nieruchomego Corvusa, który leżał praktycznie w teatralnej pozie na schodach do ołtarza. Słyszał, że drugi Black zaczął coś mówić, ale go zignorował, podchodząc do Darcy. Zaoferował jej swoje ramię do oparcia i bez słowa skierowali się do kominka, który mijali niedaleko wejścia do dworku. Najwidoczniej wszyscy goście korzystali albo z niego albo z teleportacji, bo służba stała w gotowości z proszkiem fiuu. Morgoth ominął jakichś nadętych lordów i wszedł w kolejkę z Rosier przed nimi. Pomógł jej wejść do środka, ignorując oburzenie za plecami.
- Ty pierwsza – rzucił, patrząc uważnie na młodą kobietę. Serce biło mu gwałtowniej, zdając sobie sprawę, że minuty w tyle za uzdrowicielami wcale nie pomagały mu się uspokoić. Jemu ani Darcy. Gdy zniknęła w zielonym płomieniu, pomyślał o Świętym Mungu i przeteleportował się na do szpitala.
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sala balowa
Szybka odpowiedź