Dorea Potter
Nazwisko matki: Bulstrode
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka - mieszka tam razem z mężem, Charlusem... lub też mieszkała.
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Zawód: Auror
Wzrost: 173cm
Waga: 61kg
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: brązowe, przywodzące na myśl czekoladę
Znaki szczególne: trzyma kubek w dość charakterystyczny sposób - jedną dłoń trzyma spód, a drugą oplata bok, nie dotykając przy tym ucha; dotyka go tylko wtedy, gdy kubek jest wyjątkowo gorący
sztywna, 13-calowa, jarzębina, łuska widłowęża, wyżłobienia w postaci gałęzi drzew na całej długości różdżki
Slytherin
Kormoran
Grzechotnik
Zapach świeżo zaparzonej kawy, konwalii zerwanych o poranku oraz olejku miętowego
Ja pochylająca się nad kołyską
Pożeranie ksiąg (a raczej ich treści) i czekoladowych żab!
Kibicuję tej drużynie, która jako pierwsza złapie Znicz!
Aktualnie? Staranie się o powrót do normalnego świata
Ballady, muzyka klasyczna
Lily Collins
Dzień, w którym mój brat trzasnął drzwiami...
... i przytrzasnął mi palce należał do dni, które uważam za nieudane. Małe, ciekawskie było ze mnie dziecko, które lubiło pchać palce tam, gdzie nie powinno. Nie tylko palce! Wszakże co do rączki, to i do buzi, prawda? I do nosa. Jak na przykład różdżka ojca, którą sobie do niego wsadziłam. Znowu beczałam. Ah, to był Armagedon! Biegałam po całym domu, wpadałam na meble, ryczałam jak dziecko, któremu wyrywają zęba kombinerkami, ale różdżki z nosa sobie wyrwać nie dałam. A bolało jak cholera. Do dziś zastanawiam się, co też wpływa na to, że akurat to wspomnienie z dzieciństwa tak bardzo utkwiło mi w pamięci. Zastanawiam się głównie dlatego, bo bierze w nim udział mój ojciec, którego potem zaczęłam szczerze nienawidzić. Trudno mi o tym myśleć, a co dopiero pisać w tym swoim obgryzionym notesie. Ale zrobię to. Zrobię, bo kiedyś ktoś mi powiedział, że wylewanie swoich gorzkich żali na papier jest pomocne. Ja dopowiem coś od siebie: jest to pomocne, owszem. Zwłaszcza w tak beznadziejnych przypadkach jak mój.
Z dzieciństwa pamiętam też przypadek, kiedy w jakichś niewyjaśnionych okolicznościach spotkaliśmy na swojej drodze (ja i mama) stado świń prowadzone przez ubogiego przedstawiciela niskiej kasty społecznej. Omal nie dostałam ataku szału przez czerwone plamy, które pojawiły się na moim ciele. Ryczałam bite trzy dni. Świniowstręt, zakomunikował lekarz, definitywnie świniowstręt.
Ród Blacków...
... do którego należałam (bo już należeć nie chcę), był rodem dumnym i szlachetnym. Zapewne każde dziecko, zapytane czy do owego chce należeć, z wielką ochotą pokiwałoby główką. Nie ja. Oczywiście, nie byłam buntowniczką, nie chciałam zhańbić rodziny z uwagi na zasady, jakie mi wpajali do głowy od najmłodszych lat. Mimo to nie chciałam też uczestniczyć i angażować się w jakikolwiek sposób w ich życie. Unikałam tego jak ognia, chociaż, wiadomo, nie zawsze mi się to udawało.
Do przyjemniejszych chwil spędzonych w gronie rodzinnym należały odwiedziny u Burke'ów. Miałam jakieś osiem lat, kiedy zaczęliśmy do nich przyjeżdżać. Robiliśmy to latem, bo wtedy wszyscy mieli najwięcej wolnego czasu. Anthony, z którym spędzałam wtedy najwięcej czasu, miał koło czternastu. Zazwyczaj wtedy, idąc za nim po kamiennej krawędzi oczka wodnego, wysłuchiwałam opowieści o Hogwarcie, o domach, jakie wychowują młodych czarodziejów i zaklęciach, jakich można się tam uczyć. Zawsze, kiedy wspominał o owych zaklęciach, odwracał się błyskawicznie i straszył mnie, zmuszając do odskoczenia na bok. Zawsze to robił, a ja zawsze dawałam się nabrać! Chichotał jak szalony, a ja krzyżowałam ręce, nadymałam policzki i udawałam wielce obrażoną. Chwilę później zaczynał nową opowieść i cały niesmak przemijał z wiatrem. Reszta jego rodzeństwa nie interesowała mnie na tyle, bym mogła przysłuchiwać im się z zapartym tchem. Polubiłam go, naprawdę. Kiedy poszłam do Hogwartu, czasami robił sobie ze mnie żarty, ale wciąż mi pomagał i wskazywał drogę, jeśli się zgubiłam. Raz nawet kupił mi czekoladową żabę. Piszczałam ze szczęścia. Kocham czekoladowe żaby.
Nauka to było to...
... co kochałam. Zapach starych kart w bibliotece, opasłe tomiska, rozluźnianie nadgarstków przed Obroną, a potem rozluźnianie palców przed Zaklęciami. Byłam ambitna, nie bałam się ćwiczyć tych trudniejszych zaklęć, nie bałam się czytać o magii zapomnianej, o rzeczach, które innych nie interesowały. Nie chciałam się jednak odgradzać od innych - współpracowałam, chciałam pomagać i podsuwać jakieś wskazówki tym młodym czarodziejom, którzy mieli problemy z nauką. Nie miałam chorego bzika na punkcie czystości krwi jak mój ojciec. No... uważałam tylko, że dzieci pochodzące z mugolskich rodzin nie powinny uczyć się w tej samej sali, co pozostali czarodzieje. Z upływem lat ta myśl zaczęła się kruszyć jak ściana, w którą codziennie ktoś delikatnie puka młotkiem. Zaliczałam przedmioty coraz lepiej, dzięki swojej zaciekłości.
Lubiłam eliksiry. Profesor Sulghorn potrafił tak interesująco o nich opowiadać, że nawet największy żółtodziób stwierdziłby, że się do tego nadaje! Pamiętam chwilę, w której powąchałam amortencję. Od razu zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się kątem ust, bo to, co poczułam, wywołało ciepłe drżenie mojego serca. Zapach konwalii przypominał mi o mamie, która szła z samego rana do ogrodu, żeby ściąć parę sztuk i wsunąć je do kryształowego wazonika. Olejek miętowy kojarzył mi się z jej ciepłym swetrem, do którego tuliłam się w chłodne, zimowe wieczory. Natychmiast zasypiałam, bo mama uwielbiała się wtedy ze mną bujać na swoim starym bujanym fotelu.
A zapach świeżo parzonej kawy...
... kojarzył mi się z Charlusem Potterem. To wspomnienie z dnia, kiedy zaprosił mnie na kawę w Hogsmeade. To samo wspomnienie służyło mi potem do zaklęcia patronusa. Nie zapomnę tego dnia, choćby ziemia miała się rozstąpić i choćby gwiazdy zniknęły z nocnego nieba!
Z początku postrzegałam go jako świrniętego, pozbawionego zdrowego rozsądku Gryfona, który niczego wartego mojej uwagi w swoim życiu nie osiągnie. W głowie były mu tylko psoty i harce. Rzadko go widywałam, bo wychowywaliśmy się w innych domach (mnie Tiara przydzieliła do Slytherinu - czy zdziwiłam się? Nie). Uczucie, którym go obdarzyłam, obudziło się we mnie bodajże na... piątym roku. Z początku wydawało mi się, że rzucił na mnie jakiś urok, bo... spójrzmy na to racjonalnie. Charlus był Potterem, a moja rodzina wolałaby, żebym patrzyła tylko na samych Blacków albo na rody, które pasują IM, a nie mnie. Mimo to lubiłam na niego patrzeć. Ukradkowe obserwowanie go ułatwiały mi moje włosy. Tafla czarnych, gęstych fal maskowała moje oczy, które z prawdziwym apetytem szukały kolejnych jego wybryków. Cały czas się śmiał... i może na początku wydawało mi się to absolutnie głupkowatym zachowaniem, to na piątym roku zaczęło mi imponować. Chciałam być blisko niego, cały czas słuchać jego śmiechu, dowcipów... cholera. Chciałam być jak on! Zapomnieć o przeszłości, zacząć śmiać się z byle powodu i robić z siebie głupka. Takiego, na jakiego nigdy nie pozwalała mi etykieta rodowa.
Jakież było moje szczęście, kiedy w końcu moje marzenie się spełniło.
Ostatnie lata w Hogwarcie...
... pędziły jak szalone. Głównie spędziłam je na nauce do SUM i owutemów. Miałam zamiar zostać Aurorem i to nie byle jakim, bo doskonale wyszkolonym i znającym się na tym, co robi! A jeśli chciałam to zrobić, to musiałam postarać się, żeby moje testy zdane były wybitnie. Z nauką nigdy nie miałam problemów, jak już wcześniej wspomniałam. Dawkowałam pewność siebie na tyle, by zdać egzaminy bez irytującej tremy i wyjść z sali z zadartą brodą. Nie dla pokazu jaka to jestem mądra i błyskotliwa. Dla siebie, żeby udowodnić, że potrafię zrobić coś tak, jak sobie zaplanowałam.
Udowodniłam. Po skończeniu Hogwartu zdałam test na Aurora. Nie byłam już tą samą Doreą, którą znali moi rodzice. Miałam więcej energii, więcej pewności siebie i więcej miłości w sercu. Dlaczego? Ponieważ Charlus zajął w nim wyjątkowe miejsce.
Kiedy jest się dorosłym...
... lata płyną jeszcze szybciej niż w Hogwarcie. Charlus bardzo szybko mi się oświadczył, jeszcze szybciej wzięliśmy ślub. Od momentu, kiedy mój ukochany przyszedł do moich rodziców prosząc o moją dłoń wiedziałam, że ojciec zacznie na niego krzywo patrzeć. Nie mówiłam mu, że awanturowaliśmy się, kiedy tylko samotnie wracałam do domu. Nie chciałam go ranić. Pragnęłam tylko, żeby jego szczery uśmiech podtrzymywał mnie na duchu i dodawał otuchy. Mama mówiła mi, że powinnam być spokojna o swoją przyszłość, bo udało jej się przekonać ojca co do ślubu. Ponoć nie miał nic przeciwko niemu. Nie mogłam wiedzieć, że matka miała rozchwiany charakter i potem została jego wspólniczką w tym ich szalenie bolesnym dla mnie planie.
Dzień, w którym wzięliśmy ślub był dniem pięknym. Łuk zdobiony różami i jemiołą, nieduże grono przyjaciół oraz my - państwo Potter. Zmiana nazwisko była dla mnie niczym plaster miodu na duszy.
Ręka zaczyna mi drżeć, kiedy to piszę, bo wiem, że ostatnie zdanie było też ostatnim radosnym wspomnieniem z mojego młodego, niedoświadczonego życia, jakiego zaznałam.
Powietrze gęstnieje
Po ślubie spędziłam z Charlusem może tydzień, już całkiem nie pamiętam. Urządziliśmy się w domu w Dolinie Godryka. Nie potrzebowaliśmy ogromnych wygód i luksusów, żeby ze sobą być. Wystarczyło kilka mebli, trochę ciuchów i parę bibelotów, które sprawiały, że mieszkanie stawało się przytulne i NASZE.
Dnia, w którym porwał mnie ojciec, nie pamiętam tak dokładnie, jakbym sobie tego życzyła. Jedyne, co mojej pamięci udało się wychwycić, to wyważenie drzwi wejściowych silnym zaklęciem, rozrzucenie przeze mnie po mieszkaniu wszystkiego, co miałam pod rękę, w formie dramatycznej ucieczki przed moim rozwścieczonym, zgorzkniałym ojcem.
Świat pogrążył się w czarnej osnowie. Ojciec rzucił na mnie jakieś zaklęcie, ale nie pamiętam, jakie. Podejrzewam, że potem grzebał mi w pamięci. Teraz wiem, że był do tego zdolny.
Trzy lata
Dni w starej, śmierdzącej szczynami i wilgocią chacie płynęły wyjątkowo wolno. Jemu się wydawało, że ja zapomnę o Charlusie i zupełnie mu ulegnę. Nie. Nie po to tak ciężko pracowałam w Hogwarcie, żeby teraz dać się złamać jak byle jaką zapałkę. Z początku, kiedy nie chciałam słuchać i podporządkowywać się jego rozkazom, uderzał mnie. Widziałam w jego oczach wściekłość. Za każdym razem. Czułam jak jęzory gniewu pożerają jego duszę i serce, a takiego widoku nie życzyłabym nawet najgorszemu wrogowi.
Nie było go w tej starej chacie całymi dniami, a ja siedziałam w niej zamknięta i liczyłam sekundy, potem minuty, godziny... kawałkiem węgla kreśliłam na ścianie minione dni, potem miesiące.
Przychodził rano. Zostawiał mi coś do jedzenia, potem znowu znikał. Pojawiał się zazwyczaj koło południa. Bez ceregieli wpełzał mi do umysłu niczym jadowity wąż szukający swojej ofiary. Był silnym czarodziejem, muszę mu to przyznać. Nie potrafiłam bronić się przed ligelimencją. Zwyczajnie nie umiałam. Za każdym razem, kiedy cierpiałam przez to, przysięgałam na krew Merlina, że jak tylko stąd wyjdę, nauczę się panować nad oklumencją. Dlaczego to robił? Dlaczego robił to własnej córce? Bo chciał, żeby zapomniała o skazie, na jaką sama pozwoliła. O Charlusie Potterze. Nie, ojcze, to ci się nie uda, choćbyś torturował mnie po kres moich dni. Próbowałam być silna, walczyłam o swoje życie, ale... to, co on mi robił, odcisnęło na mojej duszy krwawe piętno. Przez niego budziłam się w nocy zlana potem, przez niego trzęsłam się, kiedy słyszałam skrzypienie starych drzwi w chacie, przez niego kuliłam się pod kocem i zaciskałam powieki jak małe dziecko, które próbuje odgonić w ten sposób niewidzialne dla dorosłych potwory.
I to z jego winy zaczęłam go nienawidzić.
Nie mogłam wiedzieć, że moi rodzice zataili ten czyn przed całym rodem. Jeśli ktoś o mnie pytał mówili, że uciekłam z powodu własnej głupoty. Zhańbiłam ich ród, więc chciałam uciec jak najdalej stąd, by o mnie zapomniano. Nie mogłam wiedzieć, że Aurorzy mnie szukali. Jeśli kiedykolwiek się o tym dowiem, podziękuję im za to. Nie wiedziałam również, że szukał mnie Charlus.
Gdybym tylko o tym wszystkim wiedziała... gdybym wiedziała...
Po burzy zawsze przychodzi słońce
Pisząc to stoję obok truchła ojca leżącego na podłodze. On nie żyje. Nie ma tętna, nie czuję go! Nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać.
Upadł nagle, tak po prostu. Nawet palcem nie kiwnęłam, przysięgam.
Po jego śmierci puściły zaklęcia maskujące oraz bariery otaczające chatę. W szufladzie biurka znalazłam proszek Fiuu, w piwnicy stał kominek podłączony do magicznej sieci.
To były trzy cholernie długie lata. Niech to się już skończy.
Wspomnienie, które pozwala mi użyć tego zaklęcia, jest równie magiczne. Charlus zaprosił mnie wtedy na kawę w Hogsmeade. To była pierwsza wyprawa naszego roku do tego cudownego miejsca. Długo rozmawialiśmy. Pamiętam każdy jego uśmiech, każde spojrzenie, które wywołało w moim sercu to przyjemne, ciepłe drżenie. Pamiętam też krótki, ale treściwy pocałunek, którym mnie obdarował. Tak, to jest najpiękniejsze wspomnienie, jakie udało mi się wydobyć z głębin świadomości.
6 (+3, różdżka) | |
5 (+1, różdżka) | |
7 (+1, różdżka) | |
3 | |
0 | |
0 | |
3 |
Różdżka, sowa, teleportacja, 8 punktów statystyk
[bylobrzydkobedzieladnie]