Pracownia alchemika
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia alchemika
Obszerne, skryte w półmroku pomieszczenie, w którym pracuje jeden z zatrudnianych przez Munga alchemików. Znajdujące się w nim obszerne, strzeliste regały mieszczą niezliczone zakurzone woluminy, słoje czy buteleczki różnych kształtów i kolorów. Na mocnym, dębowym stole ustawionym w centrum ulokowane zostały kociołki mniejszych rozmiarów, stojaki na drobne, kryształowe fiolki czy moździerze i niewielkie, służące do krojenia ingrediencji nożyki. Z boku, nad dużym, okrągłym palnikiem, zawieszony jest miedziany kocioł numer pięć – przydatny do masowej produkcji antidotów czy lekarstw.
Okna zostały przesłonięte ciężkimi materiałowymi zasłonami, gdyż niektóre z przygotowywanych tutaj specyfików muszą dojrzewać w ciemnościach. Alchemicy pracują przy blasku świec, zazwyczaj samotnie, spędzając całe dnie w oparach bulgoczących cicho wywarów.
Okna zostały przesłonięte ciężkimi materiałowymi zasłonami, gdyż niektóre z przygotowywanych tutaj specyfików muszą dojrzewać w ciemnościach. Alchemicy pracują przy blasku świec, zazwyczaj samotnie, spędzając całe dnie w oparach bulgoczących cicho wywarów.
Charlie uśmiechnęła się.
- To było ciekawe doświadczenie – przyznała. – Ale widziałam te stworzenia tylko z daleka, z odgrodzonego magią obserwatorium dla odwiedzających. Może i tobie uda się tam kiedyś wybrać? – Była pewna, że jeśli uzdrowiciel miał taką pasję, mógł kiedyś wybrać się na taką małą wycieczkę, choć pewnie w spokojniejszych czasach, bo rozregulowana anomaliami magia miała zły wpływ także na zwierzęta, i słyszała, że wiele rezerwatów magicznych stworzeń również zostało dotkniętych anomaliami i odwiedzanie ich było znacząco utrudnione. – Choć pewnie nie w najbliższym czasie, bo w wielu miejscach nadal panoszą się anomalie – westchnęła. – Sama też od bardzo dawna nigdzie nie byłam, bo kurs, a potem praca pochłaniały sporo czasu, i nie miałam go aż tak wiele na dłuższe wycieczki poza Londyn.
Zwłaszcza w ostatnich miesiącach jej czas był na tyle ograniczony, że nawet rodziców w Kornwalii odwiedzała rzadziej, na co miał wpływ także problem z transportem. Ale podczas Festiwalu Lata spędziła trochę czasu u najbliższych.
- Tak, byłam tam, nawet wzięłam udział w kilku zabawach – powiedziała. Była na zbieraniu malin, na wiankach, w labiryncie i na konkursie alchemicznym, choć swój popis w tym ostatnim wolała pominąć milczeniem, bo poszło jej naprawdę kiepsko, przedostatnie miejsce nie było czymś, czym mogłaby chcieć się komukolwiek pochwalić. No cóż, na co dzień nie warzyła tego typu mikstur, głównie warząc lecznicze, a od czasu dołączenia do Zakonu coraz częściej również bojowe. – To było kilka dni naprawdę cudownego rozluźnienia i przerwy od pracy, a przecież od maja głównie pracowałam. – Momentami mogła prawie zapomnieć, w jak niespokojnych czasach żyli, ale kiedy tylko opuszczała Weymouth, wszystko wracało. Miała jednak nadzieję, że do następnego festiwalu sytuacja się unormuje, choć pewnie było to naiwne. Nie było coraz lepiej, a coraz gorzej. Ale każdy, nawet największy pasjonat, potrzebował czasem przerwy i chwili odpoczynku. Charlene także musiała na trochę wyjść z pracowni alchemicznej i zażyć relaksu na świeżym powietrzu.
- Można tak powiedzieć – przyznała z uśmiechem, wciąż krzątając się przy kociołku i pilnując warzącego się eliksiru. Mimo chwilowego odprężenia, które dała rozmowa zbaczająca na nieco luźniejsze tematy, nie zapominała że była w pracy i przez cały czas czuwała nad procesem warzenia eliksiru.
Tak czy inaczej rzeczywiście w pewnym sensie kontynuowała rodzinne tradycje. Wśród Leightonów zdarzali się alchemicy, jej matka także pasjonowała się tą dziedziną w przerwach od wychowywania dzieci. Z powodu posiadania małej gromadki latorośli nie mogła rozwijać się zawodowo i alchemia była dla niej raczej zajęciem dorywczym i hobby. Charlie zdawała sobie sprawę, że jeśli kiedyś wyjdzie za mąż i będzie miała dzieci, może nie mieć już czasu na regularną pracę w Mungu, jaką zajmowała się teraz, będąc osobą samotną.
Zamieszała w kociołku ostatni raz, po czym zgasiła płomyk i odczekała, aż eliksir zacznie stygnąć.
- Mamy, choć najgorzej było na początku maja i pod koniec czerwca, tak jak i dla was. – Alchemików to też nie omijało, bo przecież musieli warzyć bardzo dużo różnych medykamentów i to możliwie jak najszybciej, bo sale pękały w szwach od potrzebujących. – Jako uzdrowiciel na pewno doskonale to pamiętasz. Nas, alchemików, to też nie ominęło – dodała, przelewając wywar do słoiczków.
Zdawała sobie też sprawę, że uzdrowiciele oprócz innych obowiązków mieli inny zakres wiedzy, więc nie dziwiło jej, że Aldrich mógł zapomnieć, jak wyglądają płatki ciemiernika, bo dla kogoś kto nie zajmował się zielarstwem ani eliksirami na co dzień, mogły przypominać płatki jakichkolwiek kwiatów. Dlatego nie zamierzała go za to krytykować ani potępiać. Dobrych kilka lat po kursie mógł nie pamiętać wyglądu każdej ingrediencji, skoro jako uzdrowiciel miał znać przede wszystkim działanie danej mikstury.
- Ty za to znasz się na rzeczach, które mi są obce – powiedziała. Nie mogła wiedzieć wszystkiego o wszystkim, skupiona na nauce astronomii i eliksirów anatomię poznała w stopniu podstawowym, ale więcej nie potrzebowała wiedzieć, bo to uzdrowiciele byli od tego, by diagnozować schorzenia, dobierać eliksiry i odpowiednio je dawkować. – Nie bez powodu wy leczycie chorych, a my warzymy eliksiry, które mogą wam pomóc w ich leczeniu.
Wyczyściła kociołek, a kiedy eliksir w słoiczkach ostygł i zgęstniał do formy maści, starannie je zamknęła, po czym przyczepiła do nich małe etykietki z nazwami. Później przesunęła je po blacie w stronę Aldricha.
- Te możesz już zabrać. Eliksir wiggenowy będzie trochę później – rzekła, zaczynając w szafce szukać odpowiednich składników. Na ten moment nie mogła mu zaoferować więcej niż jedną porcję, która została z wczoraj, ale zaraz zacznie warzyć pierwszą dzisiejszą partię tego wywaru.
- To było ciekawe doświadczenie – przyznała. – Ale widziałam te stworzenia tylko z daleka, z odgrodzonego magią obserwatorium dla odwiedzających. Może i tobie uda się tam kiedyś wybrać? – Była pewna, że jeśli uzdrowiciel miał taką pasję, mógł kiedyś wybrać się na taką małą wycieczkę, choć pewnie w spokojniejszych czasach, bo rozregulowana anomaliami magia miała zły wpływ także na zwierzęta, i słyszała, że wiele rezerwatów magicznych stworzeń również zostało dotkniętych anomaliami i odwiedzanie ich było znacząco utrudnione. – Choć pewnie nie w najbliższym czasie, bo w wielu miejscach nadal panoszą się anomalie – westchnęła. – Sama też od bardzo dawna nigdzie nie byłam, bo kurs, a potem praca pochłaniały sporo czasu, i nie miałam go aż tak wiele na dłuższe wycieczki poza Londyn.
Zwłaszcza w ostatnich miesiącach jej czas był na tyle ograniczony, że nawet rodziców w Kornwalii odwiedzała rzadziej, na co miał wpływ także problem z transportem. Ale podczas Festiwalu Lata spędziła trochę czasu u najbliższych.
- Tak, byłam tam, nawet wzięłam udział w kilku zabawach – powiedziała. Była na zbieraniu malin, na wiankach, w labiryncie i na konkursie alchemicznym, choć swój popis w tym ostatnim wolała pominąć milczeniem, bo poszło jej naprawdę kiepsko, przedostatnie miejsce nie było czymś, czym mogłaby chcieć się komukolwiek pochwalić. No cóż, na co dzień nie warzyła tego typu mikstur, głównie warząc lecznicze, a od czasu dołączenia do Zakonu coraz częściej również bojowe. – To było kilka dni naprawdę cudownego rozluźnienia i przerwy od pracy, a przecież od maja głównie pracowałam. – Momentami mogła prawie zapomnieć, w jak niespokojnych czasach żyli, ale kiedy tylko opuszczała Weymouth, wszystko wracało. Miała jednak nadzieję, że do następnego festiwalu sytuacja się unormuje, choć pewnie było to naiwne. Nie było coraz lepiej, a coraz gorzej. Ale każdy, nawet największy pasjonat, potrzebował czasem przerwy i chwili odpoczynku. Charlene także musiała na trochę wyjść z pracowni alchemicznej i zażyć relaksu na świeżym powietrzu.
- Można tak powiedzieć – przyznała z uśmiechem, wciąż krzątając się przy kociołku i pilnując warzącego się eliksiru. Mimo chwilowego odprężenia, które dała rozmowa zbaczająca na nieco luźniejsze tematy, nie zapominała że była w pracy i przez cały czas czuwała nad procesem warzenia eliksiru.
Tak czy inaczej rzeczywiście w pewnym sensie kontynuowała rodzinne tradycje. Wśród Leightonów zdarzali się alchemicy, jej matka także pasjonowała się tą dziedziną w przerwach od wychowywania dzieci. Z powodu posiadania małej gromadki latorośli nie mogła rozwijać się zawodowo i alchemia była dla niej raczej zajęciem dorywczym i hobby. Charlie zdawała sobie sprawę, że jeśli kiedyś wyjdzie za mąż i będzie miała dzieci, może nie mieć już czasu na regularną pracę w Mungu, jaką zajmowała się teraz, będąc osobą samotną.
Zamieszała w kociołku ostatni raz, po czym zgasiła płomyk i odczekała, aż eliksir zacznie stygnąć.
- Mamy, choć najgorzej było na początku maja i pod koniec czerwca, tak jak i dla was. – Alchemików to też nie omijało, bo przecież musieli warzyć bardzo dużo różnych medykamentów i to możliwie jak najszybciej, bo sale pękały w szwach od potrzebujących. – Jako uzdrowiciel na pewno doskonale to pamiętasz. Nas, alchemików, to też nie ominęło – dodała, przelewając wywar do słoiczków.
Zdawała sobie też sprawę, że uzdrowiciele oprócz innych obowiązków mieli inny zakres wiedzy, więc nie dziwiło jej, że Aldrich mógł zapomnieć, jak wyglądają płatki ciemiernika, bo dla kogoś kto nie zajmował się zielarstwem ani eliksirami na co dzień, mogły przypominać płatki jakichkolwiek kwiatów. Dlatego nie zamierzała go za to krytykować ani potępiać. Dobrych kilka lat po kursie mógł nie pamiętać wyglądu każdej ingrediencji, skoro jako uzdrowiciel miał znać przede wszystkim działanie danej mikstury.
- Ty za to znasz się na rzeczach, które mi są obce – powiedziała. Nie mogła wiedzieć wszystkiego o wszystkim, skupiona na nauce astronomii i eliksirów anatomię poznała w stopniu podstawowym, ale więcej nie potrzebowała wiedzieć, bo to uzdrowiciele byli od tego, by diagnozować schorzenia, dobierać eliksiry i odpowiednio je dawkować. – Nie bez powodu wy leczycie chorych, a my warzymy eliksiry, które mogą wam pomóc w ich leczeniu.
Wyczyściła kociołek, a kiedy eliksir w słoiczkach ostygł i zgęstniał do formy maści, starannie je zamknęła, po czym przyczepiła do nich małe etykietki z nazwami. Później przesunęła je po blacie w stronę Aldricha.
- Te możesz już zabrać. Eliksir wiggenowy będzie trochę później – rzekła, zaczynając w szafce szukać odpowiednich składników. Na ten moment nie mogła mu zaoferować więcej niż jedną porcję, która została z wczoraj, ale zaraz zacznie warzyć pierwszą dzisiejszą partię tego wywaru.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Będąc dzieckiem, McKinnon nie marzył o wielu rzeczach prócz zobaczenia na własne oczy każdego ze zwierząt, jakie chodziły po ziemi. Może gdyby już je zobaczył, zacząłby marzyć o przygarnięciu ich wszystkich, ale – jak łatwo można się domyślić – nie udało mu się spełnić śmiałego planu z dzieciństwa. Widywał to, co wszyscy – przydomowe zwierzęta sąsiadów, krowy i owce na polach, a pojedyncze egzemplarze stworzeń egzotycznych tylko w zoo. Kiedyś, kiedy snuł jeszcze odważniejsze plany i wszystko zdawało się łatwo osiągalne, był nieco rozczarowany takim zamiennikiem przebywania w dziczy, ale wyrósł przecież na zadowolonego ze swojego bardzo osiadłego w miejscu trybu życia spokojnego człowieka. Osiągnąwszy dorosłość zrozumiał, że wystarczą mu przebłyski wielkiej przygody zamiast ciągłych fajerwerków, od których jeszcze coś mogłoby zająć się ogniem.
- Bardzo bym chciał i na pewno kiedyś to zrobię. – podzielił się z Charlene swoim postanowieniem. Co poza brakiem czasu mogło go powstrzymać? Ostatecznie byłby przecież w stanie wygospodarować kilka wolnych dni, tak, by wystarczyło na niejedną wizycie w rezerwacie smoków. Gdyby tylko pracowali w normalnych warunkach… powinien był zafundować sobie i swojej chrześnicy taką wycieczkę znacznie wcześniej. Pewnie już wtedy myślał, że gorzej być nie może, dlatego wstrzymywał się tak długo. A że nic nie zapowiadało powrotu dni spokojnych, mógł tylko dalej czekać, a chwile wytchnienia łapać z doskoku, przede wszystkim angażując się w znacznie ważniejsze rzeczy. Jak choćby naprawa anomalii. Aldrichowi bardzo dokuczał ten problem, szczególnie gdy wracał do domu i musiał patrzeć, jak użera się z nimi jego pięcioletnia podpieczna.
- To skandal, że ministerstwo nic z tym nie robi. – wyrwało mu się, gdy Charlie o nich wspomniała. Odkrycie pochodzenia anomalii i ich eliminacja powinny być priorytetem i o ile Aldrich naprawdę rozumiał, jak trudno jest działać w chaosie powstałym po pożarze ministerstwa, wciąż miał w sobie odrobinę rozdrażnienia, którą odkrywał na nowo w każdej rozmowie o anomaliach. Podczas krótkich wakacji na początku sierpnia udało mu się na chwilę o nich zapomnieć, co było jedną z wielu zdecydowanie magicznych właściwości terenów hrabstwa Dorset.
- Wspaniałe miejsce. – zgodził się, w myślach powtarzając po Charlene pochwały pod adresem Weymouth. Nie mógł sam sobie nadziwić się, dlaczego w ogóle wątpił w sens przyjechania na festiwal lata. – Naprawdę można tam odpocząć. W tym roku zostaliśmy tylko na parę dni, ale jeśli w przyszłym się uda – nie ruszę się stamtąd przez cały tydzień. – następne lato było teraz równie odległe w jego myślach, co zima pięćdziesiątego roku jego życia. Miesiące pozornie mijały coraz szybciej, Aldrich przyłapywał się na spóźnianiu się o kilka dni z przekładaniem kartek w kalendarzu, a jednak świadomość, że codziennie może się coś stać, coś, co mogłoby wszystko zmienić w jego życiu, rozwlekała każdy dzień. Najlepszym sposobem na radzenie sobie z niepewnością było życie bez planowania dalekiej przyszłości. Było to wyjątkowo trudne, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę fakt, że Aldrich nie mógł wyciszyć nachodzących go myśli o przyszłości siostrzenicy. Nie umiał trwać tylko w teraźniejszości, chociaż tak mogłoby być znacznie łatwiej.
- Świetnie. – powiedział, przyglądając się jak przygotowana przez Charlie maść zastyga w słoiczkach. Na oglądaniu alchemiczki przy pracy musiała więc zlecieć już dłuższa chwila, której upływu nie zauważył; wydawało mu się, że dopiero kilka minut temu rozsiadł się obok niej przy wolnym stanowisku. Powinien już je zwolnić, lada moment nadejdzie wsparcie, którego Charlene zdecydowanie będzie potrzebowała, gdy do szpitala dotrze więcej potrzebujących eliksirów uzdrowicieli, a przede wszystkim - pacjentów. – Wielkie dzięki, panno Leighton. – wstał zatem, chwytając, zadziwiająco jak na siebie zręcznie, podzieloną na porcję maść.
- Nie będę już ci siedział na głowie. – rzekł podchodząc do drzwi prowadzących na korytarz. – Postaram się wpaść po resztę osobiście, ale być może zostanie po nią przysłany jakiś stażysta. Tak czy siak, pewnie jeszcze się dzisiaj miniemy. Do zobaczenia, Charlie i jeszcze raz: dziękuję.
- Bardzo bym chciał i na pewno kiedyś to zrobię. – podzielił się z Charlene swoim postanowieniem. Co poza brakiem czasu mogło go powstrzymać? Ostatecznie byłby przecież w stanie wygospodarować kilka wolnych dni, tak, by wystarczyło na niejedną wizycie w rezerwacie smoków. Gdyby tylko pracowali w normalnych warunkach… powinien był zafundować sobie i swojej chrześnicy taką wycieczkę znacznie wcześniej. Pewnie już wtedy myślał, że gorzej być nie może, dlatego wstrzymywał się tak długo. A że nic nie zapowiadało powrotu dni spokojnych, mógł tylko dalej czekać, a chwile wytchnienia łapać z doskoku, przede wszystkim angażując się w znacznie ważniejsze rzeczy. Jak choćby naprawa anomalii. Aldrichowi bardzo dokuczał ten problem, szczególnie gdy wracał do domu i musiał patrzeć, jak użera się z nimi jego pięcioletnia podpieczna.
- To skandal, że ministerstwo nic z tym nie robi. – wyrwało mu się, gdy Charlie o nich wspomniała. Odkrycie pochodzenia anomalii i ich eliminacja powinny być priorytetem i o ile Aldrich naprawdę rozumiał, jak trudno jest działać w chaosie powstałym po pożarze ministerstwa, wciąż miał w sobie odrobinę rozdrażnienia, którą odkrywał na nowo w każdej rozmowie o anomaliach. Podczas krótkich wakacji na początku sierpnia udało mu się na chwilę o nich zapomnieć, co było jedną z wielu zdecydowanie magicznych właściwości terenów hrabstwa Dorset.
- Wspaniałe miejsce. – zgodził się, w myślach powtarzając po Charlene pochwały pod adresem Weymouth. Nie mógł sam sobie nadziwić się, dlaczego w ogóle wątpił w sens przyjechania na festiwal lata. – Naprawdę można tam odpocząć. W tym roku zostaliśmy tylko na parę dni, ale jeśli w przyszłym się uda – nie ruszę się stamtąd przez cały tydzień. – następne lato było teraz równie odległe w jego myślach, co zima pięćdziesiątego roku jego życia. Miesiące pozornie mijały coraz szybciej, Aldrich przyłapywał się na spóźnianiu się o kilka dni z przekładaniem kartek w kalendarzu, a jednak świadomość, że codziennie może się coś stać, coś, co mogłoby wszystko zmienić w jego życiu, rozwlekała każdy dzień. Najlepszym sposobem na radzenie sobie z niepewnością było życie bez planowania dalekiej przyszłości. Było to wyjątkowo trudne, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę fakt, że Aldrich nie mógł wyciszyć nachodzących go myśli o przyszłości siostrzenicy. Nie umiał trwać tylko w teraźniejszości, chociaż tak mogłoby być znacznie łatwiej.
- Świetnie. – powiedział, przyglądając się jak przygotowana przez Charlie maść zastyga w słoiczkach. Na oglądaniu alchemiczki przy pracy musiała więc zlecieć już dłuższa chwila, której upływu nie zauważył; wydawało mu się, że dopiero kilka minut temu rozsiadł się obok niej przy wolnym stanowisku. Powinien już je zwolnić, lada moment nadejdzie wsparcie, którego Charlene zdecydowanie będzie potrzebowała, gdy do szpitala dotrze więcej potrzebujących eliksirów uzdrowicieli, a przede wszystkim - pacjentów. – Wielkie dzięki, panno Leighton. – wstał zatem, chwytając, zadziwiająco jak na siebie zręcznie, podzieloną na porcję maść.
- Nie będę już ci siedział na głowie. – rzekł podchodząc do drzwi prowadzących na korytarz. – Postaram się wpaść po resztę osobiście, ale być może zostanie po nią przysłany jakiś stażysta. Tak czy siak, pewnie jeszcze się dzisiaj miniemy. Do zobaczenia, Charlie i jeszcze raz: dziękuję.
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie jako dziecko także miała różne marzenia – na przykład zdolność rozmawiania ze zwierzętami, jaką miała jej matka, a której Charlie niestety nie odziedziczyła. Z czasem się z tym pogodziła, odkrywając, że dzięki alchemii może skorzystać z eliksiru giętkiej mowy i porozmawiać z domowym kotem tak, jak mama. Dzięki rodzicom wyniosła z domu odpowiednie wzorce, pasje i zamiłowania, nauczyli ją wielu rzeczy zanim jeszcze poszła do Hogwartu. Dlatego mimo młodego wieku miała zaawansowaną wiedzę z astronomii, bo oglądała nocne niebo odkąd tylko mogła dosięgnąć teleskopu. Matka nauczyła ją też rozpoznawania i oporządzania ingrediencji, więc idąc do szkoły mogła błysnąć talentem i wyprzedzać rówieśników na zajęciach z eliksirów. Czekała też z niecierpliwością na opiekę nad magicznymi stworzeniami, która jednak była dopiero na trzecim roku, ale również skradła serduszko Charlie.
Uśmiechnęła się, słysząc o jego planach, i miała nadzieję, że uda mu się je zrealizować. Zapracowany uzdrowiciel też potrzebował chwili wytchnienia. A czasy były jakie były, więc nie wiadomo jeszcze, ile zostało im czasu i ile swoich marzeń zdążą spełnić. Zdawała sobie już sprawę, że należenie do zakonu nie jest rzeczą bezpieczną, nawet jeśli sama nie walczyła w pierwszej linii, a czaiła się z tyłu, warząc mikstury. W razie kłopotów była jednak niemal całkowicie bezbronna, nie posiadając umiejętności bitewnych.
- Masz rację, to skandal – przytaknęła odnośnie anomalii. Ministerstwo wciąż pozostawało bierne, więc to Zakon musiał brać sprawy we własne ręce. Niestety Charlie z racji braku odpowiednich umiejętności nie mierzyła się z anomaliami, ograniczając się do prób poszukiwania w książkach odpowiedzi, które mogłyby ją przybliżyć do zrozumienia natury tych zjawisk. I oczywiście mogła wyposażać w mikstury tych, którzy walczyli z anomaliami.
- Tak, wspaniałe, i bliskie mojej rodzinnej Kornwalii, więc w tamtejszym otoczeniu mogłam się poczuć prawie jak w domu – rzekła. Sama wychowała się na wybrzeżu Kornwalii, więc nadmorskie krajobrazy Dorset również przypadały jej do gustu, bo przypominały dom. – Mam nadzieję, że się uda. To wspaniałe miejsce i wspaniały festiwal – dodała cicho. Naprawdę chciała, żeby za rok było spokojniej, żeby festiwal mógł się odbyć w spokojniejszej atmosferze, bez niebezpiecznych anomalii i wiszącego w powietrzu niepokoju. Chciałaby, żeby na świecie znów zapanował spokój, by nikt nie musiał bać się o życie swoje i bliskich.
Ale i w jej myślach przyszły rok był sprawą bardzo odległą, bo również jakiś czas temu zdała sobie sprawę, że przyszłość zdawała się skrywać za ciemną mgłą, a przez anomalie i widmo nieuchronnej wojny każdy dzień był niepewny. I jak tutaj myśleć o czymś, co miało wydarzyć się za rok, kiedy nie było wiadomo, co wydarzy się jutro? W tych czasach o spokojnej, sennej rutynie można było zapomnieć.
Pogrążona w tych niewesołych myślach zajęła się przelewaniem eliksiru do słoiczków i opisywaniem ich. Pasta na poparzenia była już gotowa do użytku, więc Aldrich mógł ją zabrać dla swoich pacjentów, podczas gdy Charlie zaraz zajmie się warzeniem pierwszej partii eliksiru wiggenowego.
- Nie ma sprawy – rzekła, kiedy wziął słoiczki. Sama w tym czasie wyjęła z szafek ingrediencje do eliksiru wiggenowego. Na szczęście mieli jeszcze zapasik kory drzewa wiggen, więc na razie nie musiała się o to martwić. – Po resztę zapraszam za kilka godzin – dodała, znów wypełniając wyczyszczony już kociołek wodą. – Do zobaczenia później.
Nie była pewna, czy Aldrich da radę wpaść osobiście, może przyśle stażystę, ale eliksiry po uwarzeniu będą czekać na półce do dyspozycji każdego uzdrowiciela i stażysty, który będzie ich potrzebował do leczenia. Charlie z uśmiechem pożegnała wychodzącego uzdrowiciela, a gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, znów skupiła się na pracy, tym razem samotnie. Przynajmniej dopóki do sali nie wsunęła się kolejna alchemiczka, z którą Charlie zaraz podzieliła się obowiązkami. I tak minęła jej reszta dzisiejszego dnia pracy, spędzona głównie w oparach różnokolorowych mikstur leczniczych.
| zt. x 2
Uśmiechnęła się, słysząc o jego planach, i miała nadzieję, że uda mu się je zrealizować. Zapracowany uzdrowiciel też potrzebował chwili wytchnienia. A czasy były jakie były, więc nie wiadomo jeszcze, ile zostało im czasu i ile swoich marzeń zdążą spełnić. Zdawała sobie już sprawę, że należenie do zakonu nie jest rzeczą bezpieczną, nawet jeśli sama nie walczyła w pierwszej linii, a czaiła się z tyłu, warząc mikstury. W razie kłopotów była jednak niemal całkowicie bezbronna, nie posiadając umiejętności bitewnych.
- Masz rację, to skandal – przytaknęła odnośnie anomalii. Ministerstwo wciąż pozostawało bierne, więc to Zakon musiał brać sprawy we własne ręce. Niestety Charlie z racji braku odpowiednich umiejętności nie mierzyła się z anomaliami, ograniczając się do prób poszukiwania w książkach odpowiedzi, które mogłyby ją przybliżyć do zrozumienia natury tych zjawisk. I oczywiście mogła wyposażać w mikstury tych, którzy walczyli z anomaliami.
- Tak, wspaniałe, i bliskie mojej rodzinnej Kornwalii, więc w tamtejszym otoczeniu mogłam się poczuć prawie jak w domu – rzekła. Sama wychowała się na wybrzeżu Kornwalii, więc nadmorskie krajobrazy Dorset również przypadały jej do gustu, bo przypominały dom. – Mam nadzieję, że się uda. To wspaniałe miejsce i wspaniały festiwal – dodała cicho. Naprawdę chciała, żeby za rok było spokojniej, żeby festiwal mógł się odbyć w spokojniejszej atmosferze, bez niebezpiecznych anomalii i wiszącego w powietrzu niepokoju. Chciałaby, żeby na świecie znów zapanował spokój, by nikt nie musiał bać się o życie swoje i bliskich.
Ale i w jej myślach przyszły rok był sprawą bardzo odległą, bo również jakiś czas temu zdała sobie sprawę, że przyszłość zdawała się skrywać za ciemną mgłą, a przez anomalie i widmo nieuchronnej wojny każdy dzień był niepewny. I jak tutaj myśleć o czymś, co miało wydarzyć się za rok, kiedy nie było wiadomo, co wydarzy się jutro? W tych czasach o spokojnej, sennej rutynie można było zapomnieć.
Pogrążona w tych niewesołych myślach zajęła się przelewaniem eliksiru do słoiczków i opisywaniem ich. Pasta na poparzenia była już gotowa do użytku, więc Aldrich mógł ją zabrać dla swoich pacjentów, podczas gdy Charlie zaraz zajmie się warzeniem pierwszej partii eliksiru wiggenowego.
- Nie ma sprawy – rzekła, kiedy wziął słoiczki. Sama w tym czasie wyjęła z szafek ingrediencje do eliksiru wiggenowego. Na szczęście mieli jeszcze zapasik kory drzewa wiggen, więc na razie nie musiała się o to martwić. – Po resztę zapraszam za kilka godzin – dodała, znów wypełniając wyczyszczony już kociołek wodą. – Do zobaczenia później.
Nie była pewna, czy Aldrich da radę wpaść osobiście, może przyśle stażystę, ale eliksiry po uwarzeniu będą czekać na półce do dyspozycji każdego uzdrowiciela i stażysty, który będzie ich potrzebował do leczenia. Charlie z uśmiechem pożegnała wychodzącego uzdrowiciela, a gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, znów skupiła się na pracy, tym razem samotnie. Przynajmniej dopóki do sali nie wsunęła się kolejna alchemiczka, z którą Charlie zaraz podzieliła się obowiązkami. I tak minęła jej reszta dzisiejszego dnia pracy, spędzona głównie w oparach różnokolorowych mikstur leczniczych.
| zt. x 2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
23 kwietnia 1957 roku
- Nie mogę uwierzyć, że nas w to wrobili! - Eteryczna blondynka wyraziła swoje niezadowolenie z wyraźnym oburzeniem w subtelnym głosie gdy tylko zamknęły się za nią drzwi pracowni. To zajęcie powinno być przeznaczone dla mężczyzn. Silnych, pełnych krzepy, mogących dźwignąć o wiele więcej niż drobna dziewczyna jaką była Frances oraz kobieta w ciąży jaką była towarzysząca jej alchemiczka.
Panna Burroughs gdy po zakończonym dniu pracy zmierzała na zebranie w biurze przełożonego była niemal pewna, że po piętnastu, może dwudziestu minutach będzie mogła spokojnie wrócić do domu. W końcu musiało chodzić o coś szybkiego, jeśli zwołano ich pod koniec roboczego dnia. Jak się jednak okazało w niewielkiej sali, ordynator domagał się inwentaryzacji ingrediencji znajdujących się w poszczególnych pracowniach oraz niewielkim magazynku. Jak na złość, męscy przedstawiciele ich zawodu wymigali się od obowiązku sprawiając, że to właśnie na dwie alchemiczki przypadł ten, jakże wątpliwy zaszczyt. Inwentaryzacja wszystkich składników wiązała się z wchodzeniem na chybotliwe drabiny oraz przenoszeniem wcale nie lekkich skrzynek, wypełnionych szklanymi fiolkami, drewnianymi pudełkami oraz innymi opakowaniami pełnymi ingrediencji.
Blondynka zerknęła na listę wręczoną jej przez przełożonego, a z jej ust wyrwało się ciche westchnienie. Gdzie podziali się Ci wszyscy dżentelmeni oraz prawdziwi mężczyźni, o których tyle się słyszało? Czyżby ruchy Ministerstwa sprawiły, że wszyscy położyli po sobie uszy i opuścili mury szpitala? W tym momencie dziewczę przeklinało męski gatunek, oburzona zachowaniem kolegów po fachu.
Szaroniebieskie spojrzenie blondynki w końcu powędrowało w kierunku towarzyszącej jej alchemiczki, przez chwilę lustrując ją uważnym spojrzeniem, w którym dało się zauważyć iskierki prostej troski.
- Nie powinnaś dźwigać i biegać po drabinach, moja droga. - Rzuciła z ciepłym uśmiechem, wręczając dziewczynie listę, tym samym dobrowolnie zgadzając się na wykonanie tej cięższej pracy. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby podczas tego zadania ciężarna koleżanka w jakikolwiek sposób ucierpiała.
Dziewczyna przez chwilę przyglądała się wysokiemu regałowi; zakurzonym półkom oraz tym wszystkim pojemnikom z najróżniejszymi ingrediencjami, by w końcu postawić stopę ubraną w pantofelek z niewielkim obcasikiem na pierwszym szczeblu drabiny, która nie budziła w niej zaufania. Pozostawało jej jedynie pocieszyć się faktem, że znajdowała się w szpitalu i powinno oznaczać szybką pomoc, jeśli przyjdzie jej zlecieć. - Ech, a mogłabym teraz dalej pracować nad swoimi badaniami... - Rzuciła, nie była jednak pewna czy słowa, jakie opuścił jej różowe usta były skierowane do koleżanki czy bardziej do samej siebie, próbując pogodzić się z niesprawiedliwością, jaka je dotknęła.
- Od czego zaczynamy? Roślinne czy odzwierzęce? - Zapytała gdy już ostrożnie wspięła się wyżej na drabinie, by przed oczami mieć najwyższą z półek.
- Nie mogę uwierzyć, że nas w to wrobili! - Eteryczna blondynka wyraziła swoje niezadowolenie z wyraźnym oburzeniem w subtelnym głosie gdy tylko zamknęły się za nią drzwi pracowni. To zajęcie powinno być przeznaczone dla mężczyzn. Silnych, pełnych krzepy, mogących dźwignąć o wiele więcej niż drobna dziewczyna jaką była Frances oraz kobieta w ciąży jaką była towarzysząca jej alchemiczka.
Panna Burroughs gdy po zakończonym dniu pracy zmierzała na zebranie w biurze przełożonego była niemal pewna, że po piętnastu, może dwudziestu minutach będzie mogła spokojnie wrócić do domu. W końcu musiało chodzić o coś szybkiego, jeśli zwołano ich pod koniec roboczego dnia. Jak się jednak okazało w niewielkiej sali, ordynator domagał się inwentaryzacji ingrediencji znajdujących się w poszczególnych pracowniach oraz niewielkim magazynku. Jak na złość, męscy przedstawiciele ich zawodu wymigali się od obowiązku sprawiając, że to właśnie na dwie alchemiczki przypadł ten, jakże wątpliwy zaszczyt. Inwentaryzacja wszystkich składników wiązała się z wchodzeniem na chybotliwe drabiny oraz przenoszeniem wcale nie lekkich skrzynek, wypełnionych szklanymi fiolkami, drewnianymi pudełkami oraz innymi opakowaniami pełnymi ingrediencji.
Blondynka zerknęła na listę wręczoną jej przez przełożonego, a z jej ust wyrwało się ciche westchnienie. Gdzie podziali się Ci wszyscy dżentelmeni oraz prawdziwi mężczyźni, o których tyle się słyszało? Czyżby ruchy Ministerstwa sprawiły, że wszyscy położyli po sobie uszy i opuścili mury szpitala? W tym momencie dziewczę przeklinało męski gatunek, oburzona zachowaniem kolegów po fachu.
Szaroniebieskie spojrzenie blondynki w końcu powędrowało w kierunku towarzyszącej jej alchemiczki, przez chwilę lustrując ją uważnym spojrzeniem, w którym dało się zauważyć iskierki prostej troski.
- Nie powinnaś dźwigać i biegać po drabinach, moja droga. - Rzuciła z ciepłym uśmiechem, wręczając dziewczynie listę, tym samym dobrowolnie zgadzając się na wykonanie tej cięższej pracy. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby podczas tego zadania ciężarna koleżanka w jakikolwiek sposób ucierpiała.
Dziewczyna przez chwilę przyglądała się wysokiemu regałowi; zakurzonym półkom oraz tym wszystkim pojemnikom z najróżniejszymi ingrediencjami, by w końcu postawić stopę ubraną w pantofelek z niewielkim obcasikiem na pierwszym szczeblu drabiny, która nie budziła w niej zaufania. Pozostawało jej jedynie pocieszyć się faktem, że znajdowała się w szpitalu i powinno oznaczać szybką pomoc, jeśli przyjdzie jej zlecieć. - Ech, a mogłabym teraz dalej pracować nad swoimi badaniami... - Rzuciła, nie była jednak pewna czy słowa, jakie opuścił jej różowe usta były skierowane do koleżanki czy bardziej do samej siebie, próbując pogodzić się z niesprawiedliwością, jaka je dotknęła.
- Od czego zaczynamy? Roślinne czy odzwierzęce? - Zapytała gdy już ostrożnie wspięła się wyżej na drabinie, by przed oczami mieć najwyższą z półek.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Ostatnio zmieniony przez Frances Burroughs dnia 26.03.20 12:55, w całości zmieniany 1 raz
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ten dzień zdecydowanie nie zapowiadał się jako udany. Gdy wstała rano jej męża nie zastała już w domu, bolały ją plecy i spuchły jej nogi, Logan przepłakał z dobrą godzinę, chcąc by ta została dziś z nim w domu. A i praca dzisiejszego dnia nie miała być dla niej łaskawą. Dla niej i Frances, z którą miała za zadanie przeprowadzić inwentaryzacje w pracowniach i magazynku, notabene po już zakończonej pracy. Sama Prudence uważała to już podobnie jak Frances za przesadę, może nie będąc w ciąży nie miałaby z tym tak dużego problemu, choć i na pewno nawet wtedy narzekałaby na swój los. W dużym skrócie czekało ich mnóstwo papierkowej pracy, jak i tej dużo cięższej fizycznej, co w większości zawierało noszenie skrzyń z ingrediencjami, bądź fiolki z eliksirami, czego w swoim stanie nie mogła wykonywać. I o ile oczywiście mogły pomóc sobie magią, tak niestety ze zrozumiałych powodów nie przez cały czas.
Słysząc propozycję swojej koleżanki po fachu szybko swój wzrok z otaczających je półek przeniosła właśnie na nią, pozwalając ukazać na swoich ustach jak bardzo cieszyła się, że to właśnie z nią była skazana na to niewdzięczne zadanie.
- Naprawdę nie musisz. - Faktycznie Frances nie musiała tego zaproponować, choć Prudence w żaden sposób nie zaskoczyły słowa drugiej alchemiczki, która przez ostatnie miesiące okazywała jej wyłącznie wsparcie i wyrozumienie. Druga ciąża była zdecydowanie dla Prudence dużo bardziej łaskawą. Czuła się o niebo lepiej niż podczas, gdy pod sercem nosiła Logana. Oczywiście jednak nie była w stanie pracować tak wydajnie jak kiedyś. Ciąża i jej przypadłość również nie były dobrą mieszanką. Prudence odczuwała w ostatnich miesiącach zrozumiały ból mięśni, ale zdecydowanie dużo gorsze od tego było to, że szybko się męczyła. Przez to też wyszła z prośbą o zmniejszenie godzin jej pracy. Zdecydowanie wolała to niż przerwę w niej, na którą tak bardzo nalegał jej mąż. Chciała pracować jak najdłużej tylko będzie w stanie, bo dobrze wiedziała, że przed i po samym porodzie będzie zmuszona pozostać w domu. Przejmując listę od Frances sama zajęła się jej przeglądaniem, zastanawiając się od czego będzie im najlepiej zacząć, lecz słysząc kolejne słowa alchemiczki ponowne zwróciła uwagę na nią.
- Badaniami? - Zapytała wyraźnie zaciekawiona. Ambicja i łaknienie nowej wiedzy było zdecydowanie rzeczą, która łączyła obie kobiety. - Chyba czymś mi się jeszcze nie zdążyłaś pochwalić. - Rzuciła rozbawiona zwracając swoją uwagę ponownie na listę i biorąc pióro do dłoni.
- Może od odzwierzęcych? Większość z nich jest na górze, więc zrobiłybyśmy najpierw tą cięższą część, a później dokończyłybyśmy już na spokojnie. - Zapytała odwracając listę na stronę z tymi właśnie ingrediencjami.
Słysząc propozycję swojej koleżanki po fachu szybko swój wzrok z otaczających je półek przeniosła właśnie na nią, pozwalając ukazać na swoich ustach jak bardzo cieszyła się, że to właśnie z nią była skazana na to niewdzięczne zadanie.
- Naprawdę nie musisz. - Faktycznie Frances nie musiała tego zaproponować, choć Prudence w żaden sposób nie zaskoczyły słowa drugiej alchemiczki, która przez ostatnie miesiące okazywała jej wyłącznie wsparcie i wyrozumienie. Druga ciąża była zdecydowanie dla Prudence dużo bardziej łaskawą. Czuła się o niebo lepiej niż podczas, gdy pod sercem nosiła Logana. Oczywiście jednak nie była w stanie pracować tak wydajnie jak kiedyś. Ciąża i jej przypadłość również nie były dobrą mieszanką. Prudence odczuwała w ostatnich miesiącach zrozumiały ból mięśni, ale zdecydowanie dużo gorsze od tego było to, że szybko się męczyła. Przez to też wyszła z prośbą o zmniejszenie godzin jej pracy. Zdecydowanie wolała to niż przerwę w niej, na którą tak bardzo nalegał jej mąż. Chciała pracować jak najdłużej tylko będzie w stanie, bo dobrze wiedziała, że przed i po samym porodzie będzie zmuszona pozostać w domu. Przejmując listę od Frances sama zajęła się jej przeglądaniem, zastanawiając się od czego będzie im najlepiej zacząć, lecz słysząc kolejne słowa alchemiczki ponowne zwróciła uwagę na nią.
- Badaniami? - Zapytała wyraźnie zaciekawiona. Ambicja i łaknienie nowej wiedzy było zdecydowanie rzeczą, która łączyła obie kobiety. - Chyba czymś mi się jeszcze nie zdążyłaś pochwalić. - Rzuciła rozbawiona zwracając swoją uwagę ponownie na listę i biorąc pióro do dłoni.
- Może od odzwierzęcych? Większość z nich jest na górze, więc zrobiłybyśmy najpierw tą cięższą część, a później dokończyłybyśmy już na spokojnie. - Zapytała odwracając listę na stronę z tymi właśnie ingrediencjami.
Ostatnio zmieniony przez Prudence Abbott dnia 26.03.20 14:22, w całości zmieniany 1 raz
Prudence Abbott
Zawód : alchemik w Szpitalu Świętego Munga
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I walk through the valley
of the shadow of death
And I fear no evil
because I'm blind to it all
of the shadow of death
And I fear no evil
because I'm blind to it all
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Och, to nic takiego. - Skwitowała, swoje słowa potwierdzając machnięciem dłoni. Mimo iż sama nie posiadała dzieci i zapewne ten stan przez bardzo długi czas nie ulegnie zmianie, żywiła jednak niemal matczyne uczucia do młodszego rodzeństwa i pamiętała, jakie matka miała problemy, szczególnie będąc w ciąży z młodszym bratem dziewczyny. Nie życzyła Prudence, aby przechodziła to samo i potrafiła zrozumieć, że w tym wyjątkowym stanie musi na siebie uważać, w przeciwieństwie do zarozumiałych kolegów. Jednocześnie podziwiała panią Abbott, że ta nadal chciała pracować w zawodzie, niejako manifestując siłę, jaką potrafiły posiadać kobiety, wcale nie gorsze od przeciwnej płci. Szkoda, że inni alchemicy mieli problemy, aby to zrozumieć.
Eteryczna blondynka uważnie i dość niepewnie stawiała stopy na starej drabinie, nie czując wielkich chęci do tej, jakże monotonnej pracy. W końcu inwentaryzacją powinni zajmować się stażyści, nie zabierając alchemikom cennego czasu. Ile mogła w tym czasie przygotować eliksirów? Cóż, z pewnością wiele.
Słysząc pytanie zerknęła przez ramię na koleżankę, by posłać jej ciepły uśmiech. Drabina zachwiałą się lekko sprawiając, że Frances przylgnęła do niej tułowiem, uznając odchylanie za bardzo zły pomysł.
-To raczej nic takiego… - Stwierdziła, przenosząc spojrzenie na półkę, znajdującą się przed nią. - Zawsze chciałam dokonywać wielkich odkryć, wiesz jak Nicolas Flammel. - Dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie na wspomnienie idola. - W końcu zebrałam się na odwagę, przysiadłam do książek i rozpoczęłam swoje pierwsze badania. Pracuję nad nowym eliksirem, będącym swego rodzaju pochodną amortencji. Mam już wybrane składniki, zrobione wszystkie obliczenia oraz wstępną recepturę. Teraz pozostało mi zabrać się za pierwsze warzenie, zobaczyć czy w ogóle wyjdzie. - Pokrótce wyjaśniła koleżance, nad czym spędza swój wolny czas. Ach, naprawdę wolałaby w tym momencie móc pracować nad eliksirem, niż przeglądać te wszystkie fiolki. Przynajmniej towarzystwo miała sympatyczne.
- Jasne, im szybciej zejdę z tej drabiny, tym lepiej. - Potwierdziła propozycję, zabierając się do pracy. Zręczne dłonie przesunęły część fiolek na jedną stronę, by zacząć uważniej się im przyglądać. - Trzy fiolki żółci demimoza, dwie fiolki krwi memortka, jedna fiolka krwi rekina i trzy oleju z wątroby rekina, ślina węża eskulapa w dwóch fiolkach, jedna fiolka krwi wieloryba… - Powoli, wyraźnie dyktowała koleżance składniki w fiolkach, przesuwając je na bok, aby przypadkiem nie policzyły ich dwa razy. - Cztery fiolki śluzu gumochłona i… Och… - Panna Burroughs musiała stanąć na palcach, aby sięgnąć po coś, co wyraźnie przykuło jej spojrzenie. Drabina ponownie niebezpiecznie się zachwiała, gdy środek ciężkości zmienił swoje położenie. Oby tylko przedmiot był tego wart.
Eteryczna blondynka uważnie i dość niepewnie stawiała stopy na starej drabinie, nie czując wielkich chęci do tej, jakże monotonnej pracy. W końcu inwentaryzacją powinni zajmować się stażyści, nie zabierając alchemikom cennego czasu. Ile mogła w tym czasie przygotować eliksirów? Cóż, z pewnością wiele.
Słysząc pytanie zerknęła przez ramię na koleżankę, by posłać jej ciepły uśmiech. Drabina zachwiałą się lekko sprawiając, że Frances przylgnęła do niej tułowiem, uznając odchylanie za bardzo zły pomysł.
-To raczej nic takiego… - Stwierdziła, przenosząc spojrzenie na półkę, znajdującą się przed nią. - Zawsze chciałam dokonywać wielkich odkryć, wiesz jak Nicolas Flammel. - Dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie na wspomnienie idola. - W końcu zebrałam się na odwagę, przysiadłam do książek i rozpoczęłam swoje pierwsze badania. Pracuję nad nowym eliksirem, będącym swego rodzaju pochodną amortencji. Mam już wybrane składniki, zrobione wszystkie obliczenia oraz wstępną recepturę. Teraz pozostało mi zabrać się za pierwsze warzenie, zobaczyć czy w ogóle wyjdzie. - Pokrótce wyjaśniła koleżance, nad czym spędza swój wolny czas. Ach, naprawdę wolałaby w tym momencie móc pracować nad eliksirem, niż przeglądać te wszystkie fiolki. Przynajmniej towarzystwo miała sympatyczne.
- Jasne, im szybciej zejdę z tej drabiny, tym lepiej. - Potwierdziła propozycję, zabierając się do pracy. Zręczne dłonie przesunęły część fiolek na jedną stronę, by zacząć uważniej się im przyglądać. - Trzy fiolki żółci demimoza, dwie fiolki krwi memortka, jedna fiolka krwi rekina i trzy oleju z wątroby rekina, ślina węża eskulapa w dwóch fiolkach, jedna fiolka krwi wieloryba… - Powoli, wyraźnie dyktowała koleżance składniki w fiolkach, przesuwając je na bok, aby przypadkiem nie policzyły ich dwa razy. - Cztery fiolki śluzu gumochłona i… Och… - Panna Burroughs musiała stanąć na palcach, aby sięgnąć po coś, co wyraźnie przykuło jej spojrzenie. Drabina ponownie niebezpiecznie się zachwiała, gdy środek ciężkości zmienił swoje położenie. Oby tylko przedmiot był tego wart.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Z nieukrywanym zaniepokojeniem obserwowała zdecydowanie nie najstabilniejszą drabinę, która nabierała własnego życia przy każdym ruchu Frances. Jeszcze brakowało, żeby z tak idiotycznego powodu biedaczka sobie coś zrobiła. Nie dość, że sama inwentaryzacja nie jest zbyt ciekawym zajęciem, na dodatek nie tak łatwym, to teraz jeszcze niebezpiecznym? Już wolała wybuchające kociołki, niż niestabilne drabiny. Przynajmniej na to pierwsze miała dużo większy wpływ.
Słysząc nazwisko znanego wszystkim alchemika i ona sama nie mogła darować sobie uśmiechu, który wypłynął na jej usta. Będąc szczerą, z umiejętnościami i zapałem Fran, ta zdecydowanie mogła któregoś dnia dorównać zdolnością francuskiego alchemika. A przynajmniej tego właśnie jej szczerze życzyła. Przydałoby się, aby w końcu jakaś kobieta utarła nosa wszystkim niedowiarkom w ich alchemicznym środowisku. Gdyby nie to, że założyła rodzinę, a wciąż chciała pracować, to pewnie ona i sama pokusiłaby się o przeprowadzenie jakiegoś badania. W końcu ambicji i zapału równie bardzo jak i Frances jej nie brakowało. Niestety, doba była zdecydowanie za krótka i koniec końców musiałaby z czegoś całkowicie zrezygnować, bądź poświęcać temu znacznie mniej czasu, a tego przecież nie chciała. Teoretycznie teraz mając wolne, miałaby również dużo więcej czasu. Ale zdecydowanie bardziej chciała ten czas poświęcić rodzinie, a nie badaniom, które mogłyby jeszcze wpłynąć w negatywny sposób na jej ciąże. Można rzec, że w pewien sposób zazdrościła Fran, nawet jeśli w tym samym czasie cieszyła się też, że ta się spełnia.
- To wspaniale. - Rzuciła szybko rozentuzjazmowana. - Nie wybrałaś sobie więc najłatwiejszego tematu, ale na pewno ci się uda. - Eliksiry głęboko wpływające na psychikę nie były łatwe w produkcji, a co dopiero do wymyślenia. A i ogólnie proces wymyślania nowego eliksiru nie należał do prostych, zresztą jak każde badania. Wymagało to wiele czasu i poświęcenia oraz gotowości na niepowodzenia, które łatwo mogą zniechęcić. Nawet samo wymyślenie przedmiotu badań nie było łatwe. Bo o ile w teorii można by stworzyć wszystko, tak w praktyce wyglądało to zupełnie inaczej. Można więc śmiało powiedzieć, że Frances rzuciła się na głęboką wodę, lady Abbott jednak nie miała wątpliwości, że jej znajoma po fachu wypłynie na powierzchnie.
- Można w takim razie powiedzieć, że jesteś już na półmetku. - Wszystko tak naprawdę zależało teraz od ustalenia odpowiednich proporcji w recepturze.
Skrzętnie zanotowała wszystkie podawane przez drugą kobietę ingrediencje. Powinni zdecydowanie uzupełnić zapasy, ale to już nie było ich zmartwieniem. Zwróciwszy uwagę, że Frances przestała nagle podawać jej kolejne ingrediencje podniosła wzrok do góry.
- Tylko ostrożnie. - Powiedziała zaniepokojona i przeklinając w duchu ponownie to, że właśnie im dwóm trafiła się taka, a nie inna praca. - Co z pazurami hipogryfa i oczami lunaball? też powinny tam być. - Zapytała przeglądając listę.
Słysząc nazwisko znanego wszystkim alchemika i ona sama nie mogła darować sobie uśmiechu, który wypłynął na jej usta. Będąc szczerą, z umiejętnościami i zapałem Fran, ta zdecydowanie mogła któregoś dnia dorównać zdolnością francuskiego alchemika. A przynajmniej tego właśnie jej szczerze życzyła. Przydałoby się, aby w końcu jakaś kobieta utarła nosa wszystkim niedowiarkom w ich alchemicznym środowisku. Gdyby nie to, że założyła rodzinę, a wciąż chciała pracować, to pewnie ona i sama pokusiłaby się o przeprowadzenie jakiegoś badania. W końcu ambicji i zapału równie bardzo jak i Frances jej nie brakowało. Niestety, doba była zdecydowanie za krótka i koniec końców musiałaby z czegoś całkowicie zrezygnować, bądź poświęcać temu znacznie mniej czasu, a tego przecież nie chciała. Teoretycznie teraz mając wolne, miałaby również dużo więcej czasu. Ale zdecydowanie bardziej chciała ten czas poświęcić rodzinie, a nie badaniom, które mogłyby jeszcze wpłynąć w negatywny sposób na jej ciąże. Można rzec, że w pewien sposób zazdrościła Fran, nawet jeśli w tym samym czasie cieszyła się też, że ta się spełnia.
- To wspaniale. - Rzuciła szybko rozentuzjazmowana. - Nie wybrałaś sobie więc najłatwiejszego tematu, ale na pewno ci się uda. - Eliksiry głęboko wpływające na psychikę nie były łatwe w produkcji, a co dopiero do wymyślenia. A i ogólnie proces wymyślania nowego eliksiru nie należał do prostych, zresztą jak każde badania. Wymagało to wiele czasu i poświęcenia oraz gotowości na niepowodzenia, które łatwo mogą zniechęcić. Nawet samo wymyślenie przedmiotu badań nie było łatwe. Bo o ile w teorii można by stworzyć wszystko, tak w praktyce wyglądało to zupełnie inaczej. Można więc śmiało powiedzieć, że Frances rzuciła się na głęboką wodę, lady Abbott jednak nie miała wątpliwości, że jej znajoma po fachu wypłynie na powierzchnie.
- Można w takim razie powiedzieć, że jesteś już na półmetku. - Wszystko tak naprawdę zależało teraz od ustalenia odpowiednich proporcji w recepturze.
Skrzętnie zanotowała wszystkie podawane przez drugą kobietę ingrediencje. Powinni zdecydowanie uzupełnić zapasy, ale to już nie było ich zmartwieniem. Zwróciwszy uwagę, że Frances przestała nagle podawać jej kolejne ingrediencje podniosła wzrok do góry.
- Tylko ostrożnie. - Powiedziała zaniepokojona i przeklinając w duchu ponownie to, że właśnie im dwóm trafiła się taka, a nie inna praca. - Co z pazurami hipogryfa i oczami lunaball? też powinny tam być. - Zapytała przeglądając listę.
Prudence Abbott
Zawód : alchemik w Szpitalu Świętego Munga
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I walk through the valley
of the shadow of death
And I fear no evil
because I'm blind to it all
of the shadow of death
And I fear no evil
because I'm blind to it all
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Panna Burroughs od dziecka marzyła, aby swymi osiągnięciami dorównać dokonaniom francuskiego alchemika, którego nawet zwykły portret niezmiernie dziewczynę onieśmiela. W tym wszystkim nie myślała jednak o utarciu nosa, znacznie przeważającej, męskiej części alchemicznego społeczeństwa. Liczyła na akceptację oraz uznanie, jakiego nie dostawała od tych, którzy winni być jej najbliżsi. Rodzina zdawała się nie rozumieć alchemicznego zacięcia Fraces ani jej bystrego umysłu, jedynie utrudniając zdobywanie wiedzy, wiecznym zrzucaniem obowiązków jedynie na jej barki. Brakowało jej kogoś, kto szczerze wspierałby ją w działaniach dążących do spełnienia jej marzeń. Szczerze jednak straciła wszelką nadzieję, że ktoś taki w jej życiu się pojawi, a nawet wtedy pewnie nie dostrzegłaby dobrych intencji, pogrążona w niskiej samoocenie, jaką wybudowali w niej najbliżsi.
Uśmiechnęła się ciepło, przez wątłe ramię zerkając na koleżankę z pracy. Ach, jak wspaniałym było usłyszeć chociaż kilka, ciepłych słów w kwestii, która tak wiele dla niej znaczyła.
- Fakt, nie było lekko. Zbierałam materiały oraz wiedzę przez kilka miesięcy, mam jednak nadzieję, że kolejne badania będą już łatwiejsze. Dopiero zaczynam i musiałam odpowiednio się zorganizować. - Wyjaśniła, mając świadomość, że ten kto nigdy nie zabierał się za takie przedsięwzięcie nie będzie faktycznie wiedział, jak wiele organizacji przy tym trzeba. Od zgromadzenia odpowiednich pomocy, przez segregowanie zapisków oraz odpowiednie rozplanowanie działań. Nawet pedantyczna i doskonale zorganizowana kobieta jak Frances potrzebowała w tych kwestiach odrobiny wsparcia oraz rad naukowców z wieży astronomów.
- Och, naprawdę chciałabym być na półmetku! Jeśli uda mi się go uwarzyć, będę musiała również go na kimś przetestować, a to już może być problematyczne. - Ciche westchnienie wyrwało się z malinowych ust. Niewielu było ludzi, chętnych by wypić nieznany eliksir. Kolejne spojrzenie na dziewczynę sprawiło, że Frances poczuła się źle, mówiąc jedynie o sobie.
- A co u Ciebie? Wiesz już, czy to syn czy córka? - Spytała gdzieś, między podawaniem nazw kolejnych ingrediencji. Jej samej, zapewne nie dane będzie kiedykolwiek posiadać dzieci, wiedziała jednak, jak to jest żywić matczyne uczucia, gdyż w dużej mierze to ona wychowała najmłodszego z Burroughsów.
Kolejne nazwy ingrediencji padały, gdy Frances poczęła poszukiwać przedmiotu, który zabłyszczał gdzieś, w najdalszej części półki. Przerwały jej słowa starszej od niej alchemiczki, dokładnie w momencie, gdy zacisnęła palce na tajemniczym przedmiocie. Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało na nierozdzielone jeszcze fiolki, uważnie wyszukując składników, które były wcześniej wspomniane. W poszukiwaniu, nadal jedną dłoń trzymając na nieznanej jeszcze zdobyczy dziewczyna przechyliła się i...
Huk.
To była pierwsza rzecz, którą zarejestrował przestraszony umysł młodej alchemiczki, gdy drabina przechyliła się niebezpiecznie sprawiając, że dziewczę runęło wprost w kierunku ziemi, palce nadal zaciskając na dziwnym przedmiocie, który chwilowo stracił na ważności.
Upadek był bolesny. Do tego stopnia, że jasnowłosej dziewczynie pociemniało przed oczami, a fala bólu rozniosła się po jej ciele. Czyżby coś sobie złamała? Nie, to nie było możliwe. A może jednak tak? Nie wiedziała. Skołowana, z grymasem bólu uniosła się na łokciach, nie czując się na tyle pewnie, by wstać.
- Nie...Nie ma. - Wypowiedziała cicho, mając nadzieję, że słowa dolecą do uszu koleżanki. -Ale... Mam to. - Dodała, wyciągając w jej kierunku dłoń z piersiówką. Cóż, chyba przypadkiem trafiły na coś, co nie było przeznaczone dla ich oczu.
Uśmiechnęła się ciepło, przez wątłe ramię zerkając na koleżankę z pracy. Ach, jak wspaniałym było usłyszeć chociaż kilka, ciepłych słów w kwestii, która tak wiele dla niej znaczyła.
- Fakt, nie było lekko. Zbierałam materiały oraz wiedzę przez kilka miesięcy, mam jednak nadzieję, że kolejne badania będą już łatwiejsze. Dopiero zaczynam i musiałam odpowiednio się zorganizować. - Wyjaśniła, mając świadomość, że ten kto nigdy nie zabierał się za takie przedsięwzięcie nie będzie faktycznie wiedział, jak wiele organizacji przy tym trzeba. Od zgromadzenia odpowiednich pomocy, przez segregowanie zapisków oraz odpowiednie rozplanowanie działań. Nawet pedantyczna i doskonale zorganizowana kobieta jak Frances potrzebowała w tych kwestiach odrobiny wsparcia oraz rad naukowców z wieży astronomów.
- Och, naprawdę chciałabym być na półmetku! Jeśli uda mi się go uwarzyć, będę musiała również go na kimś przetestować, a to już może być problematyczne. - Ciche westchnienie wyrwało się z malinowych ust. Niewielu było ludzi, chętnych by wypić nieznany eliksir. Kolejne spojrzenie na dziewczynę sprawiło, że Frances poczuła się źle, mówiąc jedynie o sobie.
- A co u Ciebie? Wiesz już, czy to syn czy córka? - Spytała gdzieś, między podawaniem nazw kolejnych ingrediencji. Jej samej, zapewne nie dane będzie kiedykolwiek posiadać dzieci, wiedziała jednak, jak to jest żywić matczyne uczucia, gdyż w dużej mierze to ona wychowała najmłodszego z Burroughsów.
Kolejne nazwy ingrediencji padały, gdy Frances poczęła poszukiwać przedmiotu, który zabłyszczał gdzieś, w najdalszej części półki. Przerwały jej słowa starszej od niej alchemiczki, dokładnie w momencie, gdy zacisnęła palce na tajemniczym przedmiocie. Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało na nierozdzielone jeszcze fiolki, uważnie wyszukując składników, które były wcześniej wspomniane. W poszukiwaniu, nadal jedną dłoń trzymając na nieznanej jeszcze zdobyczy dziewczyna przechyliła się i...
Huk.
To była pierwsza rzecz, którą zarejestrował przestraszony umysł młodej alchemiczki, gdy drabina przechyliła się niebezpiecznie sprawiając, że dziewczę runęło wprost w kierunku ziemi, palce nadal zaciskając na dziwnym przedmiocie, który chwilowo stracił na ważności.
Upadek był bolesny. Do tego stopnia, że jasnowłosej dziewczynie pociemniało przed oczami, a fala bólu rozniosła się po jej ciele. Czyżby coś sobie złamała? Nie, to nie było możliwe. A może jednak tak? Nie wiedziała. Skołowana, z grymasem bólu uniosła się na łokciach, nie czując się na tyle pewnie, by wstać.
- Nie...Nie ma. - Wypowiedziała cicho, mając nadzieję, że słowa dolecą do uszu koleżanki. -Ale... Mam to. - Dodała, wyciągając w jej kierunku dłoń z piersiówką. Cóż, chyba przypadkiem trafiły na coś, co nie było przeznaczone dla ich oczu.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Z zaciekawieniem słuchała słów drugiej kobiety, aby dowiedzieć się jak najwięcej o jej dokonaniach badawczych, które były godne wyłącznie pozazdroszczenia.
- Rozumiem, zgłosiłabym się, ale choć ufam twoim umiejętnością w moim stanie testy są raczej nie wskazane. - Miała jednak nadzieję, że i z czasem uda jej się znaleźć chętne osoby, choć pewnie mało komu było obecnie w głowie dobro nauki.
Słysząc pytanie drugiej kobiety nie wiedziała do czego powinna się dokładnie odwołać. Do jej ciąży, sytuacji rodzinne, samopoczucia, czy relacji rodowych, pozostała więc zostać przy Wyniki wyszukiwania
Wyniki wyszukiwania w sieci najbardziej optymistycznej i najbezpieczniejszej opcji nawiązującej do drugiej części jej pytania.
- Żadne moje buty na mnie nie pasują z tymi opuchniętymi nogami. A poza tym zadziwiająco dobrze. Druga ciąża okazuje się być dla mnie bardziej łaskawa. - I to zdecydowanie. Nie dość, że sama ciąża jej nie sprzyjała, to i Klątwa Odyny dała jej wtedy o sobie przypomnieć. Całkiem możliwe jest też to, że po prostu teraz dużo lepiej zdaje sobie sprawę na ile może sobie pozwolić, czego oczywiście nie mogła wiedzieć podczas pierwszej ciąży. - Nie wiem, chcemy z mężem mieć niespodziankę, ale coś czuje, że to może być jednak chłopak. Normalnie jest spokojny, ale już nieraz budziłam się w nocy, gdy był w środku meczu Quidditcha. Normalnie bym nie narzekała na sportowca w rodzinie, gdyby tylko ten mecz nie rozgrywał w moim własnym brzuchu. - Rzuciła żartobliwie zabierając się ponownie do pracy i skrzętnie notując kolejne ingrediencje podawane przez Frances. Naprawdę była jej wdzięczna, że zostawiła sobie samej najcięższą pracę byleby ją odciążyć.
Słysząc, że coś złego dzieje się z drabiną szybko uniosła swój wzrok do góry żeby zobaczyć zlatującą już z niej alchemiczkę. Jedyne co potrafiła zrobić w tak krótkim czasie to wypowiedzieć z przerażeniem jej imię, gdyż za nic nie zdążyłaby wyjąć różdżki na czas, aby tej pomóc uniknąć niefortunnego losu. Nie czekając ani chwili dłużej odrzuciła listę z piórem na biurko obok, a sama podbiegła do leżącej na podłodze czarodziejki.
- Wszystko w porządku? - Sprawnie przyglądnęła się drugiej kobiecie w poszukiwaniu jakichkolwiek urazów na odsłoniętej skórze, bądź powykrzywianych kończyn, które świadczyłyby o złamaniu. Nic jednak takiego na pierwszy rzut oka nie zauważyła, a i sama Fran, dzięki Merlinowi nie uderzyła głową o podłogę, więc Prudence przeczuwała, że skończy się to wszystko tylko na kilku siniakach. Na szczęście.
- Myślę, że to przyda się tobie bardziej niż mi. - A już szczególnie w zaistniałych okolicznościach. Nie mówiąc już o ciąży samej Prudence.
- Rozumiem, zgłosiłabym się, ale choć ufam twoim umiejętnością w moim stanie testy są raczej nie wskazane. - Miała jednak nadzieję, że i z czasem uda jej się znaleźć chętne osoby, choć pewnie mało komu było obecnie w głowie dobro nauki.
Słysząc pytanie drugiej kobiety nie wiedziała do czego powinna się dokładnie odwołać. Do jej ciąży, sytuacji rodzinne, samopoczucia, czy relacji rodowych, pozostała więc zostać przy Wyniki wyszukiwania
Wyniki wyszukiwania w sieci najbardziej optymistycznej i najbezpieczniejszej opcji nawiązującej do drugiej części jej pytania.
- Żadne moje buty na mnie nie pasują z tymi opuchniętymi nogami. A poza tym zadziwiająco dobrze. Druga ciąża okazuje się być dla mnie bardziej łaskawa. - I to zdecydowanie. Nie dość, że sama ciąża jej nie sprzyjała, to i Klątwa Odyny dała jej wtedy o sobie przypomnieć. Całkiem możliwe jest też to, że po prostu teraz dużo lepiej zdaje sobie sprawę na ile może sobie pozwolić, czego oczywiście nie mogła wiedzieć podczas pierwszej ciąży. - Nie wiem, chcemy z mężem mieć niespodziankę, ale coś czuje, że to może być jednak chłopak. Normalnie jest spokojny, ale już nieraz budziłam się w nocy, gdy był w środku meczu Quidditcha. Normalnie bym nie narzekała na sportowca w rodzinie, gdyby tylko ten mecz nie rozgrywał w moim własnym brzuchu. - Rzuciła żartobliwie zabierając się ponownie do pracy i skrzętnie notując kolejne ingrediencje podawane przez Frances. Naprawdę była jej wdzięczna, że zostawiła sobie samej najcięższą pracę byleby ją odciążyć.
Słysząc, że coś złego dzieje się z drabiną szybko uniosła swój wzrok do góry żeby zobaczyć zlatującą już z niej alchemiczkę. Jedyne co potrafiła zrobić w tak krótkim czasie to wypowiedzieć z przerażeniem jej imię, gdyż za nic nie zdążyłaby wyjąć różdżki na czas, aby tej pomóc uniknąć niefortunnego losu. Nie czekając ani chwili dłużej odrzuciła listę z piórem na biurko obok, a sama podbiegła do leżącej na podłodze czarodziejki.
- Wszystko w porządku? - Sprawnie przyglądnęła się drugiej kobiecie w poszukiwaniu jakichkolwiek urazów na odsłoniętej skórze, bądź powykrzywianych kończyn, które świadczyłyby o złamaniu. Nic jednak takiego na pierwszy rzut oka nie zauważyła, a i sama Fran, dzięki Merlinowi nie uderzyła głową o podłogę, więc Prudence przeczuwała, że skończy się to wszystko tylko na kilku siniakach. Na szczęście.
- Myślę, że to przyda się tobie bardziej niż mi. - A już szczególnie w zaistniałych okolicznościach. Nie mówiąc już o ciąży samej Prudence.
Prudence Abbott
Zawód : alchemik w Szpitalu Świętego Munga
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I walk through the valley
of the shadow of death
And I fear no evil
because I'm blind to it all
of the shadow of death
And I fear no evil
because I'm blind to it all
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Panna Burroughs uśmiechnęła się, słysząc słowa koleżanki.
- Och, to miłe. Jestem jednak pewna, że znajdę chętnych, a jeśli nie to cóż, wuj prowadzi tawernę, tam zawsze się ktoś znajdzie. - Stwierdziła, wzruszając ramionami. Frances nie miała żadnych oporów, aby przetestować eliksir na kimś, kto zupełnie się tego nie spodziewał. Wszak miała już okazję testować trucizny na naprzykrzających się marynarzach, gdy pracowała w Parszywym by zarobić na kurs alchemiczny. Teraz nie przygotowywała trucizny, jedynie eliksir mający na celu wzbudzenie zaufania oraz namiastki przyjaźni. Coś, o wiele bardziej niewinnego niż chociażby straszna w swym działaniu amortencja.
Frances słuchała koleżanki, coraz to przesuwając którąś z fiolek, nie skupiając na nich jednak większej uwagi. To przez co przechodziła Prudence było dopiero przed jasnonowłosą alchemiczką, przynajmniej w pojęciu jej matki, gdyż Frances sama wątpiła, aby kiedykolwiek przyszło jej założyć własną rodzinę.
- Ostatnio widziałam w jednym ze sklepów na Pokątnej pantofelki z odkrytą piętą. Może w nich tak byś się nie męczyła? - Dziewczyna przekazała koleżance wiadomość, która mogła się jej przydać. W końcu, obecne czasy były ciężkie nawet w dobrych i wygodnych butach. Przy zachowaniu ich kolegów z pracy, Prudence nie potrzebowała dodatkowo bólu stóp, zwłaszcza w swoim obecnym stanie. Ciepły uśmiech pojawił się na jej ustach, na kolejne słowa koleżanki. - Myślisz, że przeczuciu w tej kwestii można zaufać? - Zapytała, zerkając na dziewczynę przez ramię. - Wybacz to pytanie, ja czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłam. - Dodała, mając nadzieję, że pani Abbott nie będzie jej miała tego za złe. W końcu Frances próbowała jedynie zrozumieć jej sytuację, samej nigdy nie doświadczając nawet smaku męskich ust bądź dotyku ich dłoni, święcie przekonana, że najzwyczajniej nie jest wystarczająco interesująca. No może nie licząc jednego kawalera, z którym relacji nie potrafiła nazwać. Wstydziła się jednak otwarcie przyznawać do swojej niewinności, w końcu w tym wieku powinna być już co najmniej zaręczona. A przynajmniej takie było zdanie jej matki.
Kolejne wydarzenia potoczyły się zupełnie nie po myśli dwóch alchemiczek, prowadzących spis ingrediencji znajdujących się w pracowni. Frances spadła z drabiny, boleśnie obijając sobie wątłe ciało. Trochę nieobecnym spojrzeniem powiodła po buzi swojej towarzyszki, próbując skupić się na tym, czy wszystko jest z nią w porządku.
- Chyba jutro nie usiądę, ale takto wszystko powinno być w porządku. - Odpowiedziała, posyłając koleżance blady uśmiech. Frances nie wstawała z podłogi, uważając, że powinna chwilę odczekać, by przypadkiem ponownie nie runąć na ziemię. Przedmiot, który znalazła wzbudził jednak jej zaciekawienie. - Nie sądzę… Ciekawi mnie jednak, co ona tu robi. - Nie było to normalnym, by znajdywać puste piersiówki między fiolkami z ingrediencjami. - Sądzisz, że powinniśmy to zgłosić? Jeśli któryś z nich pije podczas pracy… - Ach, to mogło skończyć się tragicznie!
- Och, to miłe. Jestem jednak pewna, że znajdę chętnych, a jeśli nie to cóż, wuj prowadzi tawernę, tam zawsze się ktoś znajdzie. - Stwierdziła, wzruszając ramionami. Frances nie miała żadnych oporów, aby przetestować eliksir na kimś, kto zupełnie się tego nie spodziewał. Wszak miała już okazję testować trucizny na naprzykrzających się marynarzach, gdy pracowała w Parszywym by zarobić na kurs alchemiczny. Teraz nie przygotowywała trucizny, jedynie eliksir mający na celu wzbudzenie zaufania oraz namiastki przyjaźni. Coś, o wiele bardziej niewinnego niż chociażby straszna w swym działaniu amortencja.
Frances słuchała koleżanki, coraz to przesuwając którąś z fiolek, nie skupiając na nich jednak większej uwagi. To przez co przechodziła Prudence było dopiero przed jasnonowłosą alchemiczką, przynajmniej w pojęciu jej matki, gdyż Frances sama wątpiła, aby kiedykolwiek przyszło jej założyć własną rodzinę.
- Ostatnio widziałam w jednym ze sklepów na Pokątnej pantofelki z odkrytą piętą. Może w nich tak byś się nie męczyła? - Dziewczyna przekazała koleżance wiadomość, która mogła się jej przydać. W końcu, obecne czasy były ciężkie nawet w dobrych i wygodnych butach. Przy zachowaniu ich kolegów z pracy, Prudence nie potrzebowała dodatkowo bólu stóp, zwłaszcza w swoim obecnym stanie. Ciepły uśmiech pojawił się na jej ustach, na kolejne słowa koleżanki. - Myślisz, że przeczuciu w tej kwestii można zaufać? - Zapytała, zerkając na dziewczynę przez ramię. - Wybacz to pytanie, ja czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłam. - Dodała, mając nadzieję, że pani Abbott nie będzie jej miała tego za złe. W końcu Frances próbowała jedynie zrozumieć jej sytuację, samej nigdy nie doświadczając nawet smaku męskich ust bądź dotyku ich dłoni, święcie przekonana, że najzwyczajniej nie jest wystarczająco interesująca. No może nie licząc jednego kawalera, z którym relacji nie potrafiła nazwać. Wstydziła się jednak otwarcie przyznawać do swojej niewinności, w końcu w tym wieku powinna być już co najmniej zaręczona. A przynajmniej takie było zdanie jej matki.
Kolejne wydarzenia potoczyły się zupełnie nie po myśli dwóch alchemiczek, prowadzących spis ingrediencji znajdujących się w pracowni. Frances spadła z drabiny, boleśnie obijając sobie wątłe ciało. Trochę nieobecnym spojrzeniem powiodła po buzi swojej towarzyszki, próbując skupić się na tym, czy wszystko jest z nią w porządku.
- Chyba jutro nie usiądę, ale takto wszystko powinno być w porządku. - Odpowiedziała, posyłając koleżance blady uśmiech. Frances nie wstawała z podłogi, uważając, że powinna chwilę odczekać, by przypadkiem ponownie nie runąć na ziemię. Przedmiot, który znalazła wzbudził jednak jej zaciekawienie. - Nie sądzę… Ciekawi mnie jednak, co ona tu robi. - Nie było to normalnym, by znajdywać puste piersiówki między fiolkami z ingrediencjami. - Sądzisz, że powinniśmy to zgłosić? Jeśli któryś z nich pije podczas pracy… - Ach, to mogło skończyć się tragicznie!
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Słuchając tak Frances naprawdę pożałowała, że ona sama nie zabrała się wcześniej za żadne badania, gdy jeszcze miała na to czas. A przynajmniej więcej czasu niż teraz. Ciężko pracowała po ukończeniu Hogwartu i na kurach i spełniając swe obowiązki jako młoda lady Greengrass. Może udałoby się jej jednak w tamtym czasie zorganizować się w taki sposób, że pogodziłaby to i również z pracą nad jakimś badaniem w ukochanej jej dziedzinie. Raczej gdybanie nic już nie zmieni, a może akurat jeszcze kiedyś nadarzy jej się takowa okazja. - Bardzo fortunnie więc. Mam nadzieje, że znajdziesz ochotników bez problemu. - Teraz mogła jedynie cieszyć się z już zaistniałego tak naprawdę, sukcesu koleżanki po fachu, która zdecydowanie, podobnie jak i ona sama, odnalazła niezwykłą pasję w tym co robiła.
-Na pewno pomogą. - Odparła na sugestie Fran zapisując kolejne ingrediencje na liście. - No to mam teraz powód by wybrać się na zakupy. - A i sklep zielarski mogłaby odwiedzić po drodze. I jej małemu składzikowi ingrediencji przydałaby się jakaś gruntowna inwentaryzacja.
- Nie mam czego wybaczać. - Nie potrafiąc ukryć uśmiechu na pytanie Frances skierowała na nią swój wzrok. - Mówią, że kobiety, a tym bardziej matki jeśli chodzi o ich dzieci, mają tego typu przeczucia. Gdy dzieje się na przykład coś złego albo jeśli chodzi o płeć dziecka. Że to coś na pograniczu trzeciego oka. Czy można temu jednak zaufać, to już zapewne kwestia względna. Jasnowidzką też nie jestem, więc można chyba śmiało stwierdzić, że po prostu zgaduje. - Płeć jej dziecka nie grała dla niej żadnej roli, choć samo zgadywanie i czas oczekiwania były zdecydowanie tą zabawną częścią macierzyństwa. Prócz lepszego samopoczucia i stanu jej zdrowia ta ciąża nie różniła się dla niej niczym niż jej poprzednia. Ma ochotę na te same rzeczy, a czy właśnie to towarzyszące uczucie, że może to być jednak chłopak nie odstępuję ją na krok jak i wtedy. Raz się sprawdziło, ale to przecież żadna reguła, a bardziej niż mistycznym przeczuciom wierzyła magii, czy samej nauce.
Zdziwił ją nieco tor jaki objęła ich rozmowa. Rzadko kiedy rozmawiały ze sobą o prywatnym życiu. Nie znała się z Frances jeszcze za dobrze, a i spotykały się tylko w pracy. Miała też nieodparte wrażenie, że i różnica wieku stanowiła dla nich pewnego rodzaju granicę. Cieszyła się jednak tą zmianą.
Co jednak się szybko zaczyna jeszcze szybciej się kończy. Szkoda, ze akurat w taki sposób. Dzięki Merlinowi upadek Frances tylko wyglądał groźniej, choć trzeba przyznać, że kobieta miała dużo szczęścia.
- Będziesz musiała użyć maści żywokostowej. - Odparła z nieukrywanym zmartwieniem, po czym swój wzrok przeniosła na feralną piersiówkę.
- Zdecydowanie. - Z jednej strony nie chciałaby robić nikomu kłopotów jeśli alkohol ten pozostawiony był tylko na "specjalne okazję", w co jednak wątpiła, gdyż wtedy zapewne nie zostałby przelany do piersiówki. Ktoś musiał więc nagminnie tu popijać, co mogło się okazać niewiarygodnie niebezpieczne w skutkach.
- Wątpię jednak, aby znaleziono właściciela. - Zbyt wiele osób się tu przewija. Wieść jednak szybko się rozniesie, a i pewnie pracownicy zostaną w tej sprawie przepytani i o ile się nikt nie przyzna, tak sprawa zostanie zamknięta. Strach przed kolejną wpadką jednak zostanie i właściciel piersiówki już raczej nie będzie na tyle odważny, a raczej głupi, by znów popijać w pracy.
- Najlepiej będzie jeśli od razu to zgłosimy. Musimy też to uwzględnić w raporcie, zresztą tak samo jak i zniszczoną drabinę. - Mówiąc to rzuciła tejże niechlubnej drabinie, a raczej temu co z niej pozostało, osądzające spojrzenie, aby zaraz potem znowu swoją uwagę skierować na kobietę.
- Na pewno wszystko w porządku? Możesz wstać? - Zapytała wstając sama i podając rękę Frances.
-Na pewno pomogą. - Odparła na sugestie Fran zapisując kolejne ingrediencje na liście. - No to mam teraz powód by wybrać się na zakupy. - A i sklep zielarski mogłaby odwiedzić po drodze. I jej małemu składzikowi ingrediencji przydałaby się jakaś gruntowna inwentaryzacja.
- Nie mam czego wybaczać. - Nie potrafiąc ukryć uśmiechu na pytanie Frances skierowała na nią swój wzrok. - Mówią, że kobiety, a tym bardziej matki jeśli chodzi o ich dzieci, mają tego typu przeczucia. Gdy dzieje się na przykład coś złego albo jeśli chodzi o płeć dziecka. Że to coś na pograniczu trzeciego oka. Czy można temu jednak zaufać, to już zapewne kwestia względna. Jasnowidzką też nie jestem, więc można chyba śmiało stwierdzić, że po prostu zgaduje. - Płeć jej dziecka nie grała dla niej żadnej roli, choć samo zgadywanie i czas oczekiwania były zdecydowanie tą zabawną częścią macierzyństwa. Prócz lepszego samopoczucia i stanu jej zdrowia ta ciąża nie różniła się dla niej niczym niż jej poprzednia. Ma ochotę na te same rzeczy, a czy właśnie to towarzyszące uczucie, że może to być jednak chłopak nie odstępuję ją na krok jak i wtedy. Raz się sprawdziło, ale to przecież żadna reguła, a bardziej niż mistycznym przeczuciom wierzyła magii, czy samej nauce.
Zdziwił ją nieco tor jaki objęła ich rozmowa. Rzadko kiedy rozmawiały ze sobą o prywatnym życiu. Nie znała się z Frances jeszcze za dobrze, a i spotykały się tylko w pracy. Miała też nieodparte wrażenie, że i różnica wieku stanowiła dla nich pewnego rodzaju granicę. Cieszyła się jednak tą zmianą.
Co jednak się szybko zaczyna jeszcze szybciej się kończy. Szkoda, ze akurat w taki sposób. Dzięki Merlinowi upadek Frances tylko wyglądał groźniej, choć trzeba przyznać, że kobieta miała dużo szczęścia.
- Będziesz musiała użyć maści żywokostowej. - Odparła z nieukrywanym zmartwieniem, po czym swój wzrok przeniosła na feralną piersiówkę.
- Zdecydowanie. - Z jednej strony nie chciałaby robić nikomu kłopotów jeśli alkohol ten pozostawiony był tylko na "specjalne okazję", w co jednak wątpiła, gdyż wtedy zapewne nie zostałby przelany do piersiówki. Ktoś musiał więc nagminnie tu popijać, co mogło się okazać niewiarygodnie niebezpieczne w skutkach.
- Wątpię jednak, aby znaleziono właściciela. - Zbyt wiele osób się tu przewija. Wieść jednak szybko się rozniesie, a i pewnie pracownicy zostaną w tej sprawie przepytani i o ile się nikt nie przyzna, tak sprawa zostanie zamknięta. Strach przed kolejną wpadką jednak zostanie i właściciel piersiówki już raczej nie będzie na tyle odważny, a raczej głupi, by znów popijać w pracy.
- Najlepiej będzie jeśli od razu to zgłosimy. Musimy też to uwzględnić w raporcie, zresztą tak samo jak i zniszczoną drabinę. - Mówiąc to rzuciła tejże niechlubnej drabinie, a raczej temu co z niej pozostało, osądzające spojrzenie, aby zaraz potem znowu swoją uwagę skierować na kobietę.
- Na pewno wszystko w porządku? Możesz wstać? - Zapytała wstając sama i podając rękę Frances.
Prudence Abbott
Zawód : alchemik w Szpitalu Świętego Munga
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I walk through the valley
of the shadow of death
And I fear no evil
because I'm blind to it all
of the shadow of death
And I fear no evil
because I'm blind to it all
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Na rozpoczęcie własnej pracy naukowej nigdy nie jest za późno, Prudence mogła zacząć ją nawet gdy jej dzieci już podrosną, zawsze mogąc liczyć na pomocną dłoń panny Burroughs, która chętnie pomogłaby jej z rozpoczęciem takiego przedsięwzięcia.
Jasnowłosa alchemiczka uśmiechnęła się jedynie, na słowa o ochotnikach - była pewna, że jeśli nikt sam nie wyrazi chęci aby jej pomóc, będzie mogła dokonać testów w sposób trochę mniej etyczny bądź moralny, na nieświadomych niczego obiektach doświadczalnych. Bo czego nie robi się w imię nauki?
- Cieszę się, że mogłam pomóc. - Odpowiedziała z uśmiechem. Spacery po Pokątnej, do których ostatnio miała coraz więcej okazji w końcu na coś się jej przydały, po za zabieraniem z jej skrytki kolejnych sykli, nawet jeśli ostatnio starała się nie wydawać za dużo, po tym jak targnęła się na kupno złotego kociołka do warzenia eliksirów w jej domowej pracowni.
Uważnie słuchała słów, jakie padały z ust jej koleżanki po fachu, wyraźnie zaskoczona wiadomościami, jakimi się z nią dzieliła. Frances daleko było do posiadania dzieci. Wiedziała, jak się nimi zajmować, przynajmniej gdy były w wieku od dwóch lat w wzwyż z racji posiadania młodszego rodzeństwa, jednak kwestie samej ciąży oraz matką były jej nieznane. Gdzieś w środku chciałaby kiedyś założyć własną rodzinę, nic więc też dziwnego, że słowa Prudence wydały się jej interesujące. W końcu najlepiej uczuć się od tych, bardziej doświadczonych, czyż nie? Szkoda, że dziewczyna nie była w stanie zapytać o te kwestie, które najbardziej wprawiały ją w zakłopotanie.
- To fascynujące, naprawdę. Nie sądziłam, że można mieć jakie przeczucia względem drugiej osoby. - Wyznała, z zaciekawieniem zerkając na koleżankę. - Mam nadzieję, że Twoje podejrzenia się spełnią, a mały będzie zdrowy. - Dodała jeszcze, naprawdę szczerze jej tego życząc. I ona była zaskoczona, jak łatwo rozmawia się jej z Prudence o przyziemnych, niepowiązanych z pracą tematach. Kto wie, może miały szansę na zacieśnienie więzi nie tylko w pracy ale i po za nią? Panna Burroughs nie pogardziłaby nową koleżanką, zwłaszcza taką, która rozumiała jej pasję dotyczącą alchemii oraz najróżniejszych mikstur.
Upadek nie był jednak tak przyjemny jak rozmowa, której jeszcze przed chwilą się oddawały. Z pewnością Frances jeszcze przez kilka dni będzie narzekała na ból powstały w wyniku uderzenia, nie to było jednak teraz najważniejsze.
Kiwnęła jedynie głową na wspomnienie o maści, o ile dobrze pamiętała, posiadała jeszcze jakiejś jej zapasy w domu, tak, na wszelki wypadek gdyby przypadkiem ktoś z jej bliskich potrzebował jej użyć. Przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie?
-Miejmy nadzieję, że jednak będą w stanie coś w tej kwestii zdziałać. - Odpowiedziała, ostrożnie podając dziewczynie piersiówkę, by samej zabrać się do wstawania. I szybko pożałowała tej decyzji, gdyż ból ponownie zaatakował. Na Merlina, oby nie było to nic poważnego.
- Tak, chyba tak... - W końcu winno się być twardym, a nie miękkim, czyż nie? Po dłuższej chwili, panna Burroughs wstała z podłogi, niemal od razu obierając kurs na drzwi. -[b] Chodźmy, obawiam się, że jak się zatrzymam to już nie ruszę.[b/ ] - Dodała pół żartem, uparcie prąc przed siebie.
/zt. dla Frani
Jasnowłosa alchemiczka uśmiechnęła się jedynie, na słowa o ochotnikach - była pewna, że jeśli nikt sam nie wyrazi chęci aby jej pomóc, będzie mogła dokonać testów w sposób trochę mniej etyczny bądź moralny, na nieświadomych niczego obiektach doświadczalnych. Bo czego nie robi się w imię nauki?
- Cieszę się, że mogłam pomóc. - Odpowiedziała z uśmiechem. Spacery po Pokątnej, do których ostatnio miała coraz więcej okazji w końcu na coś się jej przydały, po za zabieraniem z jej skrytki kolejnych sykli, nawet jeśli ostatnio starała się nie wydawać za dużo, po tym jak targnęła się na kupno złotego kociołka do warzenia eliksirów w jej domowej pracowni.
Uważnie słuchała słów, jakie padały z ust jej koleżanki po fachu, wyraźnie zaskoczona wiadomościami, jakimi się z nią dzieliła. Frances daleko było do posiadania dzieci. Wiedziała, jak się nimi zajmować, przynajmniej gdy były w wieku od dwóch lat w wzwyż z racji posiadania młodszego rodzeństwa, jednak kwestie samej ciąży oraz matką były jej nieznane. Gdzieś w środku chciałaby kiedyś założyć własną rodzinę, nic więc też dziwnego, że słowa Prudence wydały się jej interesujące. W końcu najlepiej uczuć się od tych, bardziej doświadczonych, czyż nie? Szkoda, że dziewczyna nie była w stanie zapytać o te kwestie, które najbardziej wprawiały ją w zakłopotanie.
- To fascynujące, naprawdę. Nie sądziłam, że można mieć jakie przeczucia względem drugiej osoby. - Wyznała, z zaciekawieniem zerkając na koleżankę. - Mam nadzieję, że Twoje podejrzenia się spełnią, a mały będzie zdrowy. - Dodała jeszcze, naprawdę szczerze jej tego życząc. I ona była zaskoczona, jak łatwo rozmawia się jej z Prudence o przyziemnych, niepowiązanych z pracą tematach. Kto wie, może miały szansę na zacieśnienie więzi nie tylko w pracy ale i po za nią? Panna Burroughs nie pogardziłaby nową koleżanką, zwłaszcza taką, która rozumiała jej pasję dotyczącą alchemii oraz najróżniejszych mikstur.
Upadek nie był jednak tak przyjemny jak rozmowa, której jeszcze przed chwilą się oddawały. Z pewnością Frances jeszcze przez kilka dni będzie narzekała na ból powstały w wyniku uderzenia, nie to było jednak teraz najważniejsze.
Kiwnęła jedynie głową na wspomnienie o maści, o ile dobrze pamiętała, posiadała jeszcze jakiejś jej zapasy w domu, tak, na wszelki wypadek gdyby przypadkiem ktoś z jej bliskich potrzebował jej użyć. Przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie?
-Miejmy nadzieję, że jednak będą w stanie coś w tej kwestii zdziałać. - Odpowiedziała, ostrożnie podając dziewczynie piersiówkę, by samej zabrać się do wstawania. I szybko pożałowała tej decyzji, gdyż ból ponownie zaatakował. Na Merlina, oby nie było to nic poważnego.
- Tak, chyba tak... - W końcu winno się być twardym, a nie miękkim, czyż nie? Po dłuższej chwili, panna Burroughs wstała z podłogi, niemal od razu obierając kurs na drzwi. -[b] Chodźmy, obawiam się, że jak się zatrzymam to już nie ruszę.[b/ ] - Dodała pół żartem, uparcie prąc przed siebie.
/zt. dla Frani
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pracownia alchemika
Szybka odpowiedź