Ulica przed bramą
AutorWiadomość
|18.01.1956r?
To zaledwie trzeci dzień Lily w Londynie, a już zdążyło się dość sporo wydarzyć. Myślała, że tęskniła za tym miastem, kiedy mieszkała w Paryżu, ale dopiero teraz, tutaj docierało do niej, jaka ta tęsknota była silna. I tak strachliwa Lily, która zawsze wolała posiedzieć w domu, nagle zachciała chodzić po mieście i odnawiać wszystkie dawne znajomości. Jak długo ten napływ entuzjazmu będzie trwał - nie wiadomo. Ale pozwólmy się jej cieszyć.
Dziś wracała wyjątkowo późno. Zasiedziała się ze znajomą ze szkolnych czasów i w tej chwili trochę tego żałowała. Unikała teleportacji jak mogła, bo nigdy nie była w niej najlepsza, a sama czynność dość mocno ją przerażała. Wyrobiła sobie licencję jakoś się udało i miała to... na wszelki wypadek.
Teraz z resztą nie potrafiłaby się skupić. Szła szybkim krokiem, lekko drżąc z zimna mimo grubego, zimowego odzienia oraz ze strachu - było już po północy. Ciemno i cicho dookoła, ludzi prawie nie było. Tylko jedna osoba. Lily nie miała odwagi się odwrócić, ale wyraźnie słyszała za sobą kroki na odśnieżonym chodniku już od dobrych kilku minut. Skręcała, ale ta osoba skręcała za nią i albo szła w to samo miejsce, choć w taki zbieg okoliczności bardzo trudno uwierzyć, albo szła za nią w jakimś celu. Tylko jakim?
Dźwięk wydawał się potwornie przerażający i w głowie Lily odbijał się echem po ciemnych budynkach. Byli w samym centrum, jednak nawet tutaj w środku tygodnia, późno w nocy można obawiać się nieznajomych. W jej gardle pojawiła się już ciężka gula dosłownie odbierająca głos, a lęk z każdą sekundą był silniejszy. W końcu postać za nią wyraźnie przyspieszyła, znacznie zmniejszając dystans między nimi - na co sama Lily po prostu rzuciła się biegiem przed siebie. Nie miała pojęcia, gdzie uciekać, a jedynym sensownym miejscem było to, do którego zmierzała - nowo najęte mieszkanie. I, kiedy dopadła do bramy, poczuła, że jej ręce drżą zbyt mocno by mogła otworzyć kluczami bramę. Przez dosłownie sekundę próbowała z nią walczyć, ale nieznajomy był już zbyt blisko. Łapiąc się ostatniej deski ratunku w uciecze przed pewnie złodziejem lub kimś jeszcze gorszym zacisnęła mocno swoje pełne przerażenia oczy i usiłując się skupić spróbowała się teleportować.
Bez skutku. Była zbyt rozproszona lękiem. A na ucieczkę nie było już czasu.
- Nie mam przy sobie nic cennego. - wypaliła ewidentnie bliska łez, cały czas próbując się cofać. Gdyby miała cokolwiek, na czym może zależeć złodziejowi, w tej chwili pewnie wyjęłaby to z torebki i rzuciła w jego stronę.
To zaledwie trzeci dzień Lily w Londynie, a już zdążyło się dość sporo wydarzyć. Myślała, że tęskniła za tym miastem, kiedy mieszkała w Paryżu, ale dopiero teraz, tutaj docierało do niej, jaka ta tęsknota była silna. I tak strachliwa Lily, która zawsze wolała posiedzieć w domu, nagle zachciała chodzić po mieście i odnawiać wszystkie dawne znajomości. Jak długo ten napływ entuzjazmu będzie trwał - nie wiadomo. Ale pozwólmy się jej cieszyć.
Dziś wracała wyjątkowo późno. Zasiedziała się ze znajomą ze szkolnych czasów i w tej chwili trochę tego żałowała. Unikała teleportacji jak mogła, bo nigdy nie była w niej najlepsza, a sama czynność dość mocno ją przerażała. Wyrobiła sobie licencję jakoś się udało i miała to... na wszelki wypadek.
Teraz z resztą nie potrafiłaby się skupić. Szła szybkim krokiem, lekko drżąc z zimna mimo grubego, zimowego odzienia oraz ze strachu - było już po północy. Ciemno i cicho dookoła, ludzi prawie nie było. Tylko jedna osoba. Lily nie miała odwagi się odwrócić, ale wyraźnie słyszała za sobą kroki na odśnieżonym chodniku już od dobrych kilku minut. Skręcała, ale ta osoba skręcała za nią i albo szła w to samo miejsce, choć w taki zbieg okoliczności bardzo trudno uwierzyć, albo szła za nią w jakimś celu. Tylko jakim?
Dźwięk wydawał się potwornie przerażający i w głowie Lily odbijał się echem po ciemnych budynkach. Byli w samym centrum, jednak nawet tutaj w środku tygodnia, późno w nocy można obawiać się nieznajomych. W jej gardle pojawiła się już ciężka gula dosłownie odbierająca głos, a lęk z każdą sekundą był silniejszy. W końcu postać za nią wyraźnie przyspieszyła, znacznie zmniejszając dystans między nimi - na co sama Lily po prostu rzuciła się biegiem przed siebie. Nie miała pojęcia, gdzie uciekać, a jedynym sensownym miejscem było to, do którego zmierzała - nowo najęte mieszkanie. I, kiedy dopadła do bramy, poczuła, że jej ręce drżą zbyt mocno by mogła otworzyć kluczami bramę. Przez dosłownie sekundę próbowała z nią walczyć, ale nieznajomy był już zbyt blisko. Łapiąc się ostatniej deski ratunku w uciecze przed pewnie złodziejem lub kimś jeszcze gorszym zacisnęła mocno swoje pełne przerażenia oczy i usiłując się skupić spróbowała się teleportować.
Bez skutku. Była zbyt rozproszona lękiem. A na ucieczkę nie było już czasu.
- Nie mam przy sobie nic cennego. - wypaliła ewidentnie bliska łez, cały czas próbując się cofać. Gdyby miała cokolwiek, na czym może zależeć złodziejowi, w tej chwili pewnie wyjęłaby to z torebki i rzuciła w jego stronę.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Chował ręce po kieszeniach nowo zakupionej dwurzędówki z ciepłym, futrzastym podbiciem. Nosił ją rozpiętą, z granatowym szalikiem zawieszonym niedbale na szyi. Nawet go specjalnie nie wiązał. Chciał się przeziębić lub wyszedł niedawno z pobliskiego budynku, a niedbałość wspominana już wcześniej, wzięła górę nad solidnością.
Nie pachniał papierosami, ani nie prostował głowy pod kapeluszem z zakrzywionym rondlem. Noc była czasem zmian. Przeobrażeń, które wypaczają w człowieku pierwiastek ludzki. Obnażają ze słabości, dyktując własne warunki. Był jednym ze snujących się zwierząt, w okowach nocy wracał na własne leże po przegranym polowaniu. Pachniał więc nieprzebraną złością, zawodem i zniechęceniem. Pożerały go od środka myśli, które jednak z każdym krokiem dosięgały łóżka, pościeli, wyblakłych ścian nowo wynajętego mieszkania.
Śnieg i chodniki bieliły się jednako. Spoglądał pod nogi. Nie zwracał uwagi na to jak szybko idzie, droga niosła go sama. Pewnie minąłby bramę, pomknął gdzieś dalej, orientując się o błędzie przy Ye Old Cheshire albo innej knajpie. Może wypiłby parę kieliszków na powrót do domu, gdyby nie postać z przodu. Kształty oświetlane przez ledwo przędącą latarnię wskazywały na smukłą kobietę, może jakieś dziecko? Jeden z kącików ust podjechał mu w górę, mimowolnie czuł rozbawienie jej strachem.
Rozejrzał się. Przystanął. Bezpieczna odległość. Mogła czuć wzrok na swoich plecach. Ani żywej duszy poza nimi.
- Ja mam. – odparł z lekkim ociąganiem. – Klucz. – dodał niespiesznie. Przesunął się w bok, tak aby nie spłoszyć dziewczyny. Miała delikatny, młodziutki głos. Ale głos przecież mógł człowieka zwieść, należeć do kogokolwiek. Dopiero kiedy zerknął na jej zlęknioną twarz, ledwo oświetlaną przez czekającą na rozwój wypadków latarnię, wyszczerzył się w szczerym uśmiechu. Otworzył bramę, zawahał się, ale zaraz otworzył ją szerzej wpuszczając Lily do środka.
Nie pachniał papierosami, ani nie prostował głowy pod kapeluszem z zakrzywionym rondlem. Noc była czasem zmian. Przeobrażeń, które wypaczają w człowieku pierwiastek ludzki. Obnażają ze słabości, dyktując własne warunki. Był jednym ze snujących się zwierząt, w okowach nocy wracał na własne leże po przegranym polowaniu. Pachniał więc nieprzebraną złością, zawodem i zniechęceniem. Pożerały go od środka myśli, które jednak z każdym krokiem dosięgały łóżka, pościeli, wyblakłych ścian nowo wynajętego mieszkania.
Śnieg i chodniki bieliły się jednako. Spoglądał pod nogi. Nie zwracał uwagi na to jak szybko idzie, droga niosła go sama. Pewnie minąłby bramę, pomknął gdzieś dalej, orientując się o błędzie przy Ye Old Cheshire albo innej knajpie. Może wypiłby parę kieliszków na powrót do domu, gdyby nie postać z przodu. Kształty oświetlane przez ledwo przędącą latarnię wskazywały na smukłą kobietę, może jakieś dziecko? Jeden z kącików ust podjechał mu w górę, mimowolnie czuł rozbawienie jej strachem.
Rozejrzał się. Przystanął. Bezpieczna odległość. Mogła czuć wzrok na swoich plecach. Ani żywej duszy poza nimi.
- Ja mam. – odparł z lekkim ociąganiem. – Klucz. – dodał niespiesznie. Przesunął się w bok, tak aby nie spłoszyć dziewczyny. Miała delikatny, młodziutki głos. Ale głos przecież mógł człowieka zwieść, należeć do kogokolwiek. Dopiero kiedy zerknął na jej zlęknioną twarz, ledwo oświetlaną przez czekającą na rozwój wypadków latarnię, wyszczerzył się w szczerym uśmiechu. Otworzył bramę, zawahał się, ale zaraz otworzył ją szerzej wpuszczając Lily do środka.
Gość
Gość
Serce biło jej tak mocno, że aż dziw, że on tego nie słyszał. Dziwne, że pobudzeni ludzie nie zaczęli krzyczeć z okien o wyciszenie tego dudnienia! Wyraźnie potrzebowała chwili, żeby dojść do siebie, kiedy patrzyła jak nieznajomy człowiek po prostu otwiera przed nią drzwi. Nie reagowała jeszcze przez kilka sekund, wpatrując się w niego swoimi dużymi, pełnymi lęku, brązowymi oczami jakby sens całej sytuacji musiał dopiero do niej dotrzeć.
Bo sąsiadów należy poznawać z klasą, pokazując się od najlepszej strony, prawda?
- O matko...
Poczuła, jak jej kolana wiotczeją, aż zrobienie kroku przez chwilę było zbyt trudne. Przez chwilę nadal jakby miała miękkie stawy, jakby jej kolana drżały. Nawet jeśli wiedziała, że już nie ma czego się bać, najpewniej dobrą chwilkę będzie odreagowywać ten nagły zastrzyk adrenaliny. Nie. Do lęków nie da się tak po prostu przyzwyczaić. Nawet jeśli boisz się czegoś wiele razy w ciągu dnia, organizm zawsze potrzebuje chwili, żeby dojść do siebie.
- Nastraszył mnie pan. Idziemy tak jedno za drugim od dobrych kilku minut. - spróbowała się tłumaczyć, ale chyba po chwili się poddała i po prostu uśmiechnęła bezradnie. Co może poradzić? Przywykła do tego, że ludzie, szczególnie mężczyźni posyłają je lekko pobłażliwe, rozbawione spojrzenia, kiedy znów wystraszy się czegoś, co innym może wydawać się głupie. Najważniejsze, że wydawał się uprzejmy i miły. Był chyba dość dużo starszy od niej. Może nie będzie jej już wiecznie dokuczał za to, w jaki sposób się poznają?
- Z resztą nie ważne. Przepraszam. - dodała, wchodząc w końcu do środka, kiedy udało jej się trochę pozbierać w sobie. Jak dobrze, że jej nowy nie-znajomy nie okazał się przechodniem, który teraz ruszyłby dalej. Bo Lily na milion procent nie wyjęłaby swojego klucza, nie mówiąc już o odpowiednim manewrowaniu nim. - Jestem Lily MacDonald. Wprowadziłam się trzy dni temu. I nie jest to standardowy sposób w jaki poznaję sąsiadów.
Przyznała jeszcze trochę skrępowana, jeszcze bardzo zawstydzona, ale już spokojniejsza. Jakiekolwiek zmęczenie zniknęło z jej twarzy przegnane dużą ilością emocji.
Bo sąsiadów należy poznawać z klasą, pokazując się od najlepszej strony, prawda?
- O matko...
Poczuła, jak jej kolana wiotczeją, aż zrobienie kroku przez chwilę było zbyt trudne. Przez chwilę nadal jakby miała miękkie stawy, jakby jej kolana drżały. Nawet jeśli wiedziała, że już nie ma czego się bać, najpewniej dobrą chwilkę będzie odreagowywać ten nagły zastrzyk adrenaliny. Nie. Do lęków nie da się tak po prostu przyzwyczaić. Nawet jeśli boisz się czegoś wiele razy w ciągu dnia, organizm zawsze potrzebuje chwili, żeby dojść do siebie.
- Nastraszył mnie pan. Idziemy tak jedno za drugim od dobrych kilku minut. - spróbowała się tłumaczyć, ale chyba po chwili się poddała i po prostu uśmiechnęła bezradnie. Co może poradzić? Przywykła do tego, że ludzie, szczególnie mężczyźni posyłają je lekko pobłażliwe, rozbawione spojrzenia, kiedy znów wystraszy się czegoś, co innym może wydawać się głupie. Najważniejsze, że wydawał się uprzejmy i miły. Był chyba dość dużo starszy od niej. Może nie będzie jej już wiecznie dokuczał za to, w jaki sposób się poznają?
- Z resztą nie ważne. Przepraszam. - dodała, wchodząc w końcu do środka, kiedy udało jej się trochę pozbierać w sobie. Jak dobrze, że jej nowy nie-znajomy nie okazał się przechodniem, który teraz ruszyłby dalej. Bo Lily na milion procent nie wyjęłaby swojego klucza, nie mówiąc już o odpowiednim manewrowaniu nim. - Jestem Lily MacDonald. Wprowadziłam się trzy dni temu. I nie jest to standardowy sposób w jaki poznaję sąsiadów.
Przyznała jeszcze trochę skrępowana, jeszcze bardzo zawstydzona, ale już spokojniejsza. Jakiekolwiek zmęczenie zniknęło z jej twarzy przegnane dużą ilością emocji.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Słyszał jej przyspieszony oddech, jeszcze moment, a serce wypadłoby jej na chodnik z wrażenia. I powiedzcie mi proszę, kto by za to odpowiadał? Franz Westling. Musiałby jej zrobić masaż serca i inne dziwy, które przecież człowieka krępowały, szczególnie kiedy się jest branym za oprawcę, złodzieja, szabrownika. Trudno wskazać winnego.
- O ojcze. – zawtórował unosząc brwi. Nieostrożne zachowanie Lily bądź co bądź zaczęło go dziwić. Jedno przecież, otworzyć komuś bramę, mieć klucze na podwórze, drugie wyrywać się naraz z potokiem słów. Stojąc chwilę w miejscu przyglądał się nieznajomej, nie przerywał jej, mina mu wyraźnie spoważniała. Gdzieś w oddali zaszczekał pies.
- Tak naprawdę to żartowałem. – Ruszył się w końcu. Wszedł do środka, rozejrzał się z przyzwyczajenia po ulicy i zamknął bramę. - Jednak jestem okrutnym złodziejem. Proszę mi oddać wszystkie kosztowności. – mówił zaplatając ręce na piersiach. Stał tak chwilę, aż nie uniósł ręki żeby ściągnąć czapkę z głowy. – W trybie natychmiastowym, panienko MacDonald. - wyszczerzył się. Nie wyglądał na złodzieja, pozbawiony nakrycia głowy? W ciemności każdy cień może być straszny. Tym bardziej cień prawie stu dziewięćdziesięciocentymetrowego mężczyzny. - Przepraszam. Francis Westling. To naprawdę dziwne... o tej porze.
- O ojcze. – zawtórował unosząc brwi. Nieostrożne zachowanie Lily bądź co bądź zaczęło go dziwić. Jedno przecież, otworzyć komuś bramę, mieć klucze na podwórze, drugie wyrywać się naraz z potokiem słów. Stojąc chwilę w miejscu przyglądał się nieznajomej, nie przerywał jej, mina mu wyraźnie spoważniała. Gdzieś w oddali zaszczekał pies.
- Tak naprawdę to żartowałem. – Ruszył się w końcu. Wszedł do środka, rozejrzał się z przyzwyczajenia po ulicy i zamknął bramę. - Jednak jestem okrutnym złodziejem. Proszę mi oddać wszystkie kosztowności. – mówił zaplatając ręce na piersiach. Stał tak chwilę, aż nie uniósł ręki żeby ściągnąć czapkę z głowy. – W trybie natychmiastowym, panienko MacDonald. - wyszczerzył się. Nie wyglądał na złodzieja, pozbawiony nakrycia głowy? W ciemności każdy cień może być straszny. Tym bardziej cień prawie stu dziewięćdziesięciocentymetrowego mężczyzny. - Przepraszam. Francis Westling. To naprawdę dziwne... o tej porze.
Gość
Gość
Przeszła ledwie przez bramę i zerkała na człowieka, którego jeszcze nie znała, a który zachowywał się dziwnie. Do tego pies gdzieś tam zaszczekał. Lily nie bała się wszystkich psów, ale zdecydowanej większości tak, więc zapragnęła, by jej chyba-sąsiad zamknął drzwi już, teraz, natychmiast.
I oczywiście, że zaraz zaczął się nabijać. Choć nie podobały jej się te żarty, bo jeszcze go nie znała. I, choć nie była AŻ TAK naiwna, by nie wziąć tego za żarty, w głębi duszy odrobinkę się jednak znów wystraszyła. Na szczęście jednak mężczyzna zamknął bramę, więc bała się już odrobinkę mniej. Choć znowu była jakoś tak bardziej niespokojna. Czemu życie, choć piękne, musi być jednocześnie tak okropnie straszne?
Na przeprosiny zareagowała dopiero po chwili. Dobrej chwili. Chyba jednak na prawdę udało mu się ją troszkę wystraszyć.
Brawo, osiągnięcie którym mało kto może się poszczycić, doprawdy.
- Miło poznać. Chyba. - uśmiechnęła się w końcu lekko, choć wciąż odrobinę nerwowo. Zerknęła jeszcze na bramę kontrolnie. Pewnie w nocy i tak najdzie ją myśl, czy aby na pewno została zamknięta i będzie ją stresowała ta myśl. Jak już zaczęła się bać, kolejne mniejsze lęki będą ją napadały jeszcze przez jakiś czas. Pewnie trudno będzie jej dziś usnąć. Trudniej, niż zwykle.
- Tak. Noce dodają trochę grozy do wszystkiego. - przyznała. Choć Londyn i tak był o wiele mniej straszny, niż Paryż. Jakieś milion razy mniej. - Pan nie jest wyjątkiem. - dodała i znów uśmiechnęła się lekko, choć teraz już spokojniej, po prostu uprzejmie. Tak, na pewno już zapamięta tę twarz.
I oczywiście, że zaraz zaczął się nabijać. Choć nie podobały jej się te żarty, bo jeszcze go nie znała. I, choć nie była AŻ TAK naiwna, by nie wziąć tego za żarty, w głębi duszy odrobinkę się jednak znów wystraszyła. Na szczęście jednak mężczyzna zamknął bramę, więc bała się już odrobinkę mniej. Choć znowu była jakoś tak bardziej niespokojna. Czemu życie, choć piękne, musi być jednocześnie tak okropnie straszne?
Na przeprosiny zareagowała dopiero po chwili. Dobrej chwili. Chyba jednak na prawdę udało mu się ją troszkę wystraszyć.
Brawo, osiągnięcie którym mało kto może się poszczycić, doprawdy.
- Miło poznać. Chyba. - uśmiechnęła się w końcu lekko, choć wciąż odrobinę nerwowo. Zerknęła jeszcze na bramę kontrolnie. Pewnie w nocy i tak najdzie ją myśl, czy aby na pewno została zamknięta i będzie ją stresowała ta myśl. Jak już zaczęła się bać, kolejne mniejsze lęki będą ją napadały jeszcze przez jakiś czas. Pewnie trudno będzie jej dziś usnąć. Trudniej, niż zwykle.
- Tak. Noce dodają trochę grozy do wszystkiego. - przyznała. Choć Londyn i tak był o wiele mniej straszny, niż Paryż. Jakieś milion razy mniej. - Pan nie jest wyjątkiem. - dodała i znów uśmiechnęła się lekko, choć teraz już spokojniej, po prostu uprzejmie. Tak, na pewno już zapamięta tę twarz.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Właściwie to nie o to mi chodzi. – wyznał zatrzymując się wpół kroku. Spojrzał ukradkiem na kwadratowe niebo wystające zza sklepienia bramy, w której stali. Zaczęło nieśmiało prószyć śniegiem. Opuściwszy głowę zogniskował srogi wzrok na postaci dziewczyny.
- Nie jestem odpowiednią osobą do udzielania pani lekcji, ale wydaje mi się, że przebywanie o tej porze na zewnątrz, w pojedynkę, jest co najmniej nierozsądnym pomysłem. – Siedziały w nim te mugolskie zasady. Nie wiedział przecież, że dziewczyna poradziłaby sobie z oprawcą, wyciągając różdżkę, której Francis naturalnym przyzwyczajeniem, szukał przy jej boku albo schowaną gdzieś w rękawie, jeśliby była gotowa użyć zaklęć właśnie na nim – potencjalnym oprawcy. Nie uśmiechał się, poprzednie przeprosiny minęły bezpowrotnie w raczej szybkim, cierpkim uśmiechu człowieka, który jest po prostu zmęczony ciężkim dniem i swoim kapryśnym zachowaniem.
- Nic pani nie jest? – zapytał jeszcze, musiała mieć przecież powód, żeby wracać do domu tak późno. Niepokoił go głównie jej roztrzęsiony głos i splątany, prędki język.
- Nie jestem odpowiednią osobą do udzielania pani lekcji, ale wydaje mi się, że przebywanie o tej porze na zewnątrz, w pojedynkę, jest co najmniej nierozsądnym pomysłem. – Siedziały w nim te mugolskie zasady. Nie wiedział przecież, że dziewczyna poradziłaby sobie z oprawcą, wyciągając różdżkę, której Francis naturalnym przyzwyczajeniem, szukał przy jej boku albo schowaną gdzieś w rękawie, jeśliby była gotowa użyć zaklęć właśnie na nim – potencjalnym oprawcy. Nie uśmiechał się, poprzednie przeprosiny minęły bezpowrotnie w raczej szybkim, cierpkim uśmiechu człowieka, który jest po prostu zmęczony ciężkim dniem i swoim kapryśnym zachowaniem.
- Nic pani nie jest? – zapytał jeszcze, musiała mieć przecież powód, żeby wracać do domu tak późno. Niepokoił go głównie jej roztrzęsiony głos i splątany, prędki język.
Gość
Gość
Jej różdżka była w kieszeni grubego płaszcza, nawet odrobinkę się odznaczała na materiale, ale dłoń Lily ani przez chwilę nie drgnęła w tamtym kierunku. Nie była słabą czarownicą i mało prawdopodobne, że by sobie poradziła, o wiele rozsądniejsza wydawała się ucieczka.
A jeśli on byłby mugolem? Tak, wtedy pewnie spróbowałaby, gdyby nie miała już całkowicie innego wyboru. Ale nie ma sensu teraz gdybać. Na szczęście nie zmuszono jej do walki.
- Tak, wiem. Zasiedziałam się okropnie i chyba uderzyła mi do głowy euforia przez ce to wracanie. - to całkiem zabawna sytuacja. Ktoś mówi Lily, że ona powinna bardziej uważać i wskazuje, że jakaś sytuacja była niebezpieczna. Lily, która niebezpieczeństwo widzi wszędzie.
Ale faktycznie, przez ostatnich kilka dni Lily zachowywała się, jakby postradała rozum i w tej chwili chyba w końcu twardo stawała na ziemi zmuszona do powrotu do swojej rzeczywistości i swojego świata.
- Zdecydowanie uderzyło mi do głowy. - pokręciła głową, kiedy pomyślała, co mogło się stać i, kim mógł okazać się jej sąsiad. Właściwie to fakt, że jest sąsiadem jeszcze nie oznacza, że nie jest kimś, kogo należy się bać. Lily znów zerknęła na niego. Była miła i usiłowała tego nie okazywać, ale on także wzbudzał w niej lęk. Nic z resztą dziwnego, jeśli spojrzeć na to, jak się poznali. I, która jest godzina. Noc na prawdę dodaje grozy do wszystkiego.
- W porządku. Muszę tylko... dojść do siebie.
Przyznała. Wiedziała, że zajmie je to trochę czasu. Posiedzi w kuchni, napije się herbaty. Może do rana zdoła pomyśleć o śnie.
A jeśli on byłby mugolem? Tak, wtedy pewnie spróbowałaby, gdyby nie miała już całkowicie innego wyboru. Ale nie ma sensu teraz gdybać. Na szczęście nie zmuszono jej do walki.
- Tak, wiem. Zasiedziałam się okropnie i chyba uderzyła mi do głowy euforia przez ce to wracanie. - to całkiem zabawna sytuacja. Ktoś mówi Lily, że ona powinna bardziej uważać i wskazuje, że jakaś sytuacja była niebezpieczna. Lily, która niebezpieczeństwo widzi wszędzie.
Ale faktycznie, przez ostatnich kilka dni Lily zachowywała się, jakby postradała rozum i w tej chwili chyba w końcu twardo stawała na ziemi zmuszona do powrotu do swojej rzeczywistości i swojego świata.
- Zdecydowanie uderzyło mi do głowy. - pokręciła głową, kiedy pomyślała, co mogło się stać i, kim mógł okazać się jej sąsiad. Właściwie to fakt, że jest sąsiadem jeszcze nie oznacza, że nie jest kimś, kogo należy się bać. Lily znów zerknęła na niego. Była miła i usiłowała tego nie okazywać, ale on także wzbudzał w niej lęk. Nic z resztą dziwnego, jeśli spojrzeć na to, jak się poznali. I, która jest godzina. Noc na prawdę dodaje grozy do wszystkiego.
- W porządku. Muszę tylko... dojść do siebie.
Przyznała. Wiedziała, że zajmie je to trochę czasu. Posiedzi w kuchni, napije się herbaty. Może do rana zdoła pomyśleć o śnie.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Ulica przed bramą
Szybka odpowiedź