Korytarz
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
Całe szczęście!, ten nadzwyczaj paskudny okres, podczas którego większość pomieszczeń była na tyle przepełniona pacjentami, że łóżka stawiano właśnie na korytarzach, już się skończył. Pozostały po nim jednak dosyć wyraźne ślady w postaci powycieranej gdzieniegdzie drewnianej podłogi, zarysowań i obdrapań na ścianach w miejscach, gdzie kończą się powierzchnie pomalowane farbą olejną, a zaczynają te pociągnięte tylko najzwyklejszą, białą farbą łuszczącą się pomiędzy drzwiami prowadzącymi do poszczególnych sal. Dźwięk kroków niesie się tutaj głośnym echem, a stukot wszelkiego rodzaju próbek, pojemniczków na maści czy eliksiry praktycznie nie milknie. Jeśli nie chcesz, by złapał Cię ból głowy, lepiej zwyczajnie jak najszybciej przenieś się w inne miejsce.
Sophia zdawała sobie sprawę z tego, że uzdrowiciele są bardzo zajętymi ludźmi. Sama parę razy w swoim życiu tu trafiła, poza tym James, jej tragicznie zmarły przyjaciel, a później ukochany, również trudnił się tym zawodem. Był uzdrowicielem z powołania, który uwielbiał swoją pracę i czerpał radość z pomagania ludziom, ale umarł w dosyć ironiczny sposób, biorąc pod uwagę jego zawód. Wracał nocą przez park i został ugodzony klątwą, nikt go nie znalazł, gdy leżał w zaroślach, wykrwawiając się, i gdy znaleziono go rano, było już za późno na wszelką pomoc. Aurorzy prowadzący sprawę byli bardzo opieszali, co spowodowało w Sophii poczucie buntu i obiecanie sobie, że zostanie aurorem i to lepszym, bardziej wrażliwym i wydajnym, niż tamci, którzy woleli obżerać się pączkami niż na poważnie zajmować śledztwem. Z tego, co wiedziała, nie złapano sprawców ataku na Jamesa. Wcześniej, jeszcze za jego życia, Sophia w pewnym momencie również uległa jego fascynacji i uczyła się trochę magii leczniczej, więc rozumiała doskonale, jak trudne to były czary.
Kiedy zauważyła kobietę, podeszła do niej, chcąc możliwie szybko załatwić tę sprawę. W końcu po to ją tutaj przysłano, by dowiedziała się czegoś o świadku i w miarę możliwości z nim porozmawiała, lub, jeśli już został wypisany, zdobyła jego adres.
- Sophia Carter – potwierdziła, rozumiejąc podejrzliwość kobiety. W końcu nawet ktoś nie będący aurorem mógłby powiedzieć, że nim jest. Na pewno zdarzały się takie przypadki, kiedy ktoś próbował się czegoś dowiedzieć, podszywając się pod stróżów prawa. Ale Cece Sykes po dłuższym obserwowaniu jej najwyraźniej ją rozpoznała, skoro wypowiedziała jej imię. Mogła ją pamiętać, Sophia wyglądała dość charakterystycznie: intensywnie rude włosy, bladość i oczy o rzadko spotykanym odcieniu płynnego złota.
- Zdaję sobie sprawę, że zapewne ma pani mnóstwo pracy, ale nie zajmę dużo czasu. Chciałabym tylko dowiedzieć się czegoś więcej o tym mężczyźnie. – Na wypadek, gdyby panna Sykes nie kojarzyła tak dobrze nazwisk każdego z pacjentów, bo ostatecznie to ktoś inny mógł leczyć jej świadka, z teczki wyciągnęła jego ruchomą fotografię, na której było widać mężczyznę w wieku pomiędzy czterdzieści a pięćdziesiąt lat, o szpakowatych włosach i źle ogolonym zaroście. – Czy nadal się tutaj znajduje? – zapytała jeszcze, powoli chowając zdjęcie do teczki.
Kiedy zauważyła kobietę, podeszła do niej, chcąc możliwie szybko załatwić tę sprawę. W końcu po to ją tutaj przysłano, by dowiedziała się czegoś o świadku i w miarę możliwości z nim porozmawiała, lub, jeśli już został wypisany, zdobyła jego adres.
- Sophia Carter – potwierdziła, rozumiejąc podejrzliwość kobiety. W końcu nawet ktoś nie będący aurorem mógłby powiedzieć, że nim jest. Na pewno zdarzały się takie przypadki, kiedy ktoś próbował się czegoś dowiedzieć, podszywając się pod stróżów prawa. Ale Cece Sykes po dłuższym obserwowaniu jej najwyraźniej ją rozpoznała, skoro wypowiedziała jej imię. Mogła ją pamiętać, Sophia wyglądała dość charakterystycznie: intensywnie rude włosy, bladość i oczy o rzadko spotykanym odcieniu płynnego złota.
- Zdaję sobie sprawę, że zapewne ma pani mnóstwo pracy, ale nie zajmę dużo czasu. Chciałabym tylko dowiedzieć się czegoś więcej o tym mężczyźnie. – Na wypadek, gdyby panna Sykes nie kojarzyła tak dobrze nazwisk każdego z pacjentów, bo ostatecznie to ktoś inny mógł leczyć jej świadka, z teczki wyciągnęła jego ruchomą fotografię, na której było widać mężczyznę w wieku pomiędzy czterdzieści a pięćdziesiąt lat, o szpakowatych włosach i źle ogolonym zaroście. – Czy nadal się tutaj znajduje? – zapytała jeszcze, powoli chowając zdjęcie do teczki.
Ciemnowłosa uzdrowicielka w żadnym razie nie spodziewała się, że trafi podczas pracy na znajomą twarz, a jeśli już to podejrzewałaby szybciej, że spotkałyby się obie przy kozetce, aniżeli na korytarzu oddziału. Nie miała w zwyczaju przyjmować u siebie aurorów. Zwykle w takich przypadkach odsyłała ich do swojego szefa, który i tak miał doskonałe pojęcia o każdym pacjencie oraz o zdiagnozowanej u niego chorobie lub urazie, a także o dokładnym przebiegu leczenia. Pewnie tak samo postąpiłaby z Sophią Carter, gdyby nie zwyczajna chęć zamienienia z nią kilku słów. Tyle, że dziewczyna zachowywała się tak formalnie, iż Cece zupełnie nie miała odwagi na przełamanie bariery „per pani”. Ściągnęła brwi, starając się przypomnieć sobie mężczyznę, o którego pytała Sophia. Zdjęcie okazało się niezwykle pomocne, gdyż Sykes lepiej pamiętała go po niemalże zrośniętych kostkach, aniżeli z nazwiska. Siwiejący jegomość w istocie wizytował w Mungu przez kilka dni.
- Nie - odpowiedziała od razu, jak tylko przypomniała sobie o kim mowa. - Pan Blishwick, owszem, był naszym pacjentem, ale opuścił szpital na własne życzenie wczoraj wieczorem.
Pamiętała jak sama podsuwała mu odpowiedni formularz i jak poruszał się o kulach po korytarzu.
- Niestety, nie dało mu się wyperswadować tego pomysłu. Pacjent wciąż miał problemy z poruszaniem się. - dodała jeszcze, niepewna co powinna powiedzieć pani auror. Nie miała zbyt dużego doświadczenia ze stróżami magicznego porządku i nie wiedziała co może być dla nich istotne. - Dotknęło go przekleństwo trytona. Kiedy do nas trafił, niemalże nie mógł już chodzić o własnych siłach. Choroba niemalże całkowicie zdeformowała mu stopy. Podaliśmy mu leki i prawie zmusiliśmy do dwudniowego pobytu na oddziale. Kiedy tylko jakiś znajomy przywiózł mu kule, podpisał oświadczenie i wyszedł. Dostał receptę na eliksiry odwadniające i maść z jadu kobry. Myślę, że może Pani popytać w pobliskich aptekach czy czasem nie postanowił jej od razu zrealizować. Może mogliby wskazać kierunek, w którym następnie podążył, gdyż o jego miejscu pobytu wiem zapewne jeszcze mniej niż Pani.
- Nie - odpowiedziała od razu, jak tylko przypomniała sobie o kim mowa. - Pan Blishwick, owszem, był naszym pacjentem, ale opuścił szpital na własne życzenie wczoraj wieczorem.
Pamiętała jak sama podsuwała mu odpowiedni formularz i jak poruszał się o kulach po korytarzu.
- Niestety, nie dało mu się wyperswadować tego pomysłu. Pacjent wciąż miał problemy z poruszaniem się. - dodała jeszcze, niepewna co powinna powiedzieć pani auror. Nie miała zbyt dużego doświadczenia ze stróżami magicznego porządku i nie wiedziała co może być dla nich istotne. - Dotknęło go przekleństwo trytona. Kiedy do nas trafił, niemalże nie mógł już chodzić o własnych siłach. Choroba niemalże całkowicie zdeformowała mu stopy. Podaliśmy mu leki i prawie zmusiliśmy do dwudniowego pobytu na oddziale. Kiedy tylko jakiś znajomy przywiózł mu kule, podpisał oświadczenie i wyszedł. Dostał receptę na eliksiry odwadniające i maść z jadu kobry. Myślę, że może Pani popytać w pobliskich aptekach czy czasem nie postanowił jej od razu zrealizować. Może mogliby wskazać kierunek, w którym następnie podążył, gdyż o jego miejscu pobytu wiem zapewne jeszcze mniej niż Pani.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia, przybywając tu raczej też się nie spodziewała że napotka kogoś, kogo znała, ale życie lubiło zaskakiwać, kiedy okazało się, że będzie musiała porozmawiać z inną byłą Puchonką pamiętaną z widzenia z pokoju wspólnego czy szkolnych korytarzy. W Hufflepuffie panowała ciepła, pozytywna atmosfera, więc siłą rzeczy uczniowie się znali w mniejszym lub większym stopniu. Wielu byłych Puchonów mogło kojarzyć Sophię choćby z popisów na boisku quidditcha, z pojedynków lub z tego, że lubiła w pokoju wspólnym siadać i opowiadać różne historie o świecie mugoli.
Nieco sztywne zachowanie Sophii było spowodowane bardziej nawykami wpojonymi w pracy (a znajdowały się teraz na gruncie zawodowym) oraz tym, że nie bardzo wiedziała, jaki stosunek powinna mieć do Cece po kilku latach nie widzenia jej i czy wypada jej jako aurorce tak po prostu na wstępie zwrócić się do niej po prostu samym imieniem.
- Więc widzę, że się spóźniłam – zauważyła, kiedy uzdrowicielka przyznała, że Vincent Blishwick już opuścił oddział. Wzmianka o wyjściu na żądanie mogła jednak świadczyć o tym, że mężczyzna kogoś lub czegoś się obawiał, co z kolei oznaczało, że rzeczywiście mógł widzieć coś ważnego i teraz obawiał się konsekwencji. – Będziemy musieli znaleźć go i porozmawiać w inny sposób. W jego aktach nie ma żadnych dokładniejszych danych? – zapytała jeszcze, odnotowując w myślach słowa kobiety na temat stanu mężczyzny i jego niepokojącego zachowania. – W aptece oczywiście też zapytam, czy ktoś go nie widział. Naprawdę musimy możliwie pilnie z nim porozmawiać, bo z tego, co pani mówi, wynika, że jego zeznania mogą rzucić światło na pewną sprawę.
Była naprawdę ciekawa, czy pan Blishwick widział poszukiwanego przez aurorów czarodzieja parającego się czarną magią. Na ten moment mieli niewiele dowodów, ale parę dni temu, kiedy próbowali namierzyć go w Hogsmeade, znaleźli tylko zgubiony woreczek ze skóry wsiąkiewki, który mógł do niego należeć, a do którego Sophia nie potrafiła się dostać i wyglądało na to, że będzie potrzebna konsultacja z łamaczami klątw.
Nieco sztywne zachowanie Sophii było spowodowane bardziej nawykami wpojonymi w pracy (a znajdowały się teraz na gruncie zawodowym) oraz tym, że nie bardzo wiedziała, jaki stosunek powinna mieć do Cece po kilku latach nie widzenia jej i czy wypada jej jako aurorce tak po prostu na wstępie zwrócić się do niej po prostu samym imieniem.
- Więc widzę, że się spóźniłam – zauważyła, kiedy uzdrowicielka przyznała, że Vincent Blishwick już opuścił oddział. Wzmianka o wyjściu na żądanie mogła jednak świadczyć o tym, że mężczyzna kogoś lub czegoś się obawiał, co z kolei oznaczało, że rzeczywiście mógł widzieć coś ważnego i teraz obawiał się konsekwencji. – Będziemy musieli znaleźć go i porozmawiać w inny sposób. W jego aktach nie ma żadnych dokładniejszych danych? – zapytała jeszcze, odnotowując w myślach słowa kobiety na temat stanu mężczyzny i jego niepokojącego zachowania. – W aptece oczywiście też zapytam, czy ktoś go nie widział. Naprawdę musimy możliwie pilnie z nim porozmawiać, bo z tego, co pani mówi, wynika, że jego zeznania mogą rzucić światło na pewną sprawę.
Była naprawdę ciekawa, czy pan Blishwick widział poszukiwanego przez aurorów czarodzieja parającego się czarną magią. Na ten moment mieli niewiele dowodów, ale parę dni temu, kiedy próbowali namierzyć go w Hogsmeade, znaleźli tylko zgubiony woreczek ze skóry wsiąkiewki, który mógł do niego należeć, a do którego Sophia nie potrafiła się dostać i wyglądało na to, że będzie potrzebna konsultacja z łamaczami klątw.
Cece przytaknęła spokojnie na jej słowa. Jak to zwykle w życiu bywa, stróże prawa mijają się o włos ze świadkami i podejrzanymi. Sykes przez moment nawet przeszło przez myśl, aby zastanowić się nad tą kwestią, ale cóż tu było do myślenia. Sophia musiała szukać dalej, najlepiej jak najszybciej, licząc na to, że odrobina szczęścia pomoże jej w prędkim zakończeniu tej sprawy. Ona sama mogła pomóc jej jedynie słowami i wiedzą nabytą z karty przebiegu choroby, jaką sama Carter pewnie już przejrzała, a jeśli nie, pewnie powinna była to zrobić. Zmarszczywszy brwi, młoda uzdrowicielka przyjrzała się koleżance z Hogwartu, wytężając pamięć.
- Mieszka gdzieś na przedmieściach Londynu, nie pamiętam dokładnego adresu, ale mogę pani udostępnić jego teczkę. - kiwnęła krótko głową w stronę recepcji, sugerując, że mogą się tam udać w każdej chwili. - Poza miejscem zamieszkania oraz, naturalnie, podstawowymi danymi osobowymi, akta pana Blishwicka zawierają jedynie numer ubezpieczenia zdrowotnego i historię wszystkich zgłoszeń w szpitalu. Nie wiem w jaki sposób mogłoby się to okazać przydatne, ale zawsze lepiej wiedzieć więcej, niż mniej.
Nie zorientowała się nawet, że automatycznie wzruszyła ramionami. Nie znała się na pracy aurora, a nuż nawet ten nieszczęsny numer może się przydać? Wreszcie nie wytrzymała. Westchnęła.
- Rety, porzućmy ten formalny ton. Przepraszam, ale nie mogę już wytrzymać. - uśmiechnęła się przepraszająco, jednocześnie wysuwając w stronę rudowłosej kobiety rękę w ramach powitalnego uścisku dłoni. - Mów mi Cece.
Kiedy wpadała na ten pomysł, martwiła się czy dziewczyna czasem nie odtrąci jej dłoni. Może w pracy była zawsze poważna i nie odbiegała od ministerialnych schematów, a ona, Celeste, miała zaburzać naturalny rytm jej dnia jakimiś dziecięcymi powitaniami? Tylko, że potem mentalnie wywróciwszy oczami, doszła do wniosku, że to nic nie zmienia. Z panną Carter nie zamieniła od lat ani słowa. Co to za różnica, czy od razu skreśli ją na starcie czy nie? Jeśli miałyby dzięki tej śmiałości zawiesić obojętność, jaką się obdarzały, warto było to zrobić, niezależnie od tego dokąd miało jej to doprowadzić.
- Mieszka gdzieś na przedmieściach Londynu, nie pamiętam dokładnego adresu, ale mogę pani udostępnić jego teczkę. - kiwnęła krótko głową w stronę recepcji, sugerując, że mogą się tam udać w każdej chwili. - Poza miejscem zamieszkania oraz, naturalnie, podstawowymi danymi osobowymi, akta pana Blishwicka zawierają jedynie numer ubezpieczenia zdrowotnego i historię wszystkich zgłoszeń w szpitalu. Nie wiem w jaki sposób mogłoby się to okazać przydatne, ale zawsze lepiej wiedzieć więcej, niż mniej.
Nie zorientowała się nawet, że automatycznie wzruszyła ramionami. Nie znała się na pracy aurora, a nuż nawet ten nieszczęsny numer może się przydać? Wreszcie nie wytrzymała. Westchnęła.
- Rety, porzućmy ten formalny ton. Przepraszam, ale nie mogę już wytrzymać. - uśmiechnęła się przepraszająco, jednocześnie wysuwając w stronę rudowłosej kobiety rękę w ramach powitalnego uścisku dłoni. - Mów mi Cece.
Kiedy wpadała na ten pomysł, martwiła się czy dziewczyna czasem nie odtrąci jej dłoni. Może w pracy była zawsze poważna i nie odbiegała od ministerialnych schematów, a ona, Celeste, miała zaburzać naturalny rytm jej dnia jakimiś dziecięcymi powitaniami? Tylko, że potem mentalnie wywróciwszy oczami, doszła do wniosku, że to nic nie zmienia. Z panną Carter nie zamieniła od lat ani słowa. Co to za różnica, czy od razu skreśli ją na starcie czy nie? Jeśli miałyby dzięki tej śmiałości zawiesić obojętność, jaką się obdarzały, warto było to zrobić, niezależnie od tego dokąd miało jej to doprowadzić.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W pracy aurora nie zawsze wszystko układało się dokładnie po jej myśli. Właściwie to rzadko się układało, bo prawie zawsze wyskakiwał jakiś nieprzewidziany czynnik, który w mniejszym lub większym stopniu komplikował jej zadanie. Z tą sprawą powinna sobie jednak szybko poradzić, o ile tylko pan Blishwick wrócił do swojego domu i będzie skłonny do rozmowy. Jeśli pchany jakąś dziwną paranoją postanowiłby się skryć gdzieś indziej, wtedy zadanie byłoby trudniejsze... Ale też nie do przejścia dla aurorów, którzy potrafili odnaleźć czarodziejów praktykujących czarną magię (a przynajmniej, w teorii, bo w praktyce jak widać czasami były z tym problemy), to co dopiero niewinnych, uczciwych obywateli nie stosujących żadnych dziwnych sztuczek. Chociaż byli i tacy, którzy nie ufali aurorom i niechętnie godzili się na współpracę.
- To byłoby bardzo pomocne, więc w miarę możliwości chciałabym ją przejrzeć i spisać dane tego mężczyzny – powiedziała, zadowolona, że panna Sykes tak łatwo zgodziła się jej pomóc w miarę swoich możliwości.
Poprawiła w ręku swoją teczkę, tą z jej własnymi zapiskami do sprawy i słysząc propozycję kobiety, początkowo lekko uniosła brwi, ale zaraz potem uśmiechnęła się. Bo tak naprawdę też nie lubiła nadmiaru formalności i kiedy można ich było uniknąć, skrzętnie z tego korzystała. Przecież wciąż jeszcze była młoda i nieprzesiąknięta sztywnymi nawykami, choć w większości sytuacji trzeba się było stosować do pewnych konkretnych norm.
- Zgadzam się – powiedziała, podając jej rękę wolną od teczki. – Sophia. Myślę, że tak będzie łatwiej i przyjemniej. – Zwłaszcza, że po zakończeniu części typowo zawodowej chciała skorzystać z okazji i zapytać uzdrowicielkę o coś jeszcze. Coś związanego z prywatną sprawą. Ale najpierw musiała dokończyć kwestię Vincenta Blishwicka. – Więc może podejdźmy do recepcji i szybko przejrzę to, co mnie interesuje? – zaproponowała, mając nadzieję, że Cece miała dość czasu, żeby później poświęcić jej jeszcze dodatkowe pięć minut. Żeby więc nie przedłużać, ruszyła w stronę miejsca, które wcześniej panna Sykes wskazała jej skinięciem głowy.
- To byłoby bardzo pomocne, więc w miarę możliwości chciałabym ją przejrzeć i spisać dane tego mężczyzny – powiedziała, zadowolona, że panna Sykes tak łatwo zgodziła się jej pomóc w miarę swoich możliwości.
Poprawiła w ręku swoją teczkę, tą z jej własnymi zapiskami do sprawy i słysząc propozycję kobiety, początkowo lekko uniosła brwi, ale zaraz potem uśmiechnęła się. Bo tak naprawdę też nie lubiła nadmiaru formalności i kiedy można ich było uniknąć, skrzętnie z tego korzystała. Przecież wciąż jeszcze była młoda i nieprzesiąknięta sztywnymi nawykami, choć w większości sytuacji trzeba się było stosować do pewnych konkretnych norm.
- Zgadzam się – powiedziała, podając jej rękę wolną od teczki. – Sophia. Myślę, że tak będzie łatwiej i przyjemniej. – Zwłaszcza, że po zakończeniu części typowo zawodowej chciała skorzystać z okazji i zapytać uzdrowicielkę o coś jeszcze. Coś związanego z prywatną sprawą. Ale najpierw musiała dokończyć kwestię Vincenta Blishwicka. – Więc może podejdźmy do recepcji i szybko przejrzę to, co mnie interesuje? – zaproponowała, mając nadzieję, że Cece miała dość czasu, żeby później poświęcić jej jeszcze dodatkowe pięć minut. Żeby więc nie przedłużać, ruszyła w stronę miejsca, które wcześniej panna Sykes wskazała jej skinięciem głowy.
Kiwnęła głową, gdy Sophia zgodziła się z nią, gdy chodziło o dokumentację pana świadka. Miała tylko nadzieję, że jest porządnie wypełniona i oddział nie narobi sobie wstydu niekompletnymi opisami, jak to czasami w naturze się zdarzało. Zrobiła szybki rachunek sumienia, ale nie potrafiła sobie przypomnieć czy to ostatecznie ona zamykała tę kartę jako osoba wypisująca czy lekarz prowadzący. Okaże się za parę chwil.
Tymczasem Cece potrząsnęła krótko i zdecydowanie dłonią pani auror, rada z tego, że mogła to zrobić. Zdecydowanie wygodniej pracowało się we właśnie takich, lekkich, okraszonych przyjazną atmosferą warunkach, więc momentalnie uśmiechnęła się pięknie, licząc na to, że i panna Carter odetchnęła nieco, mogąc spuścić z tonu.
- Zdecydowanie - potwierdziła, splatając palce za swoimi plecami w geście oznaczającym nieśmiałość, nad jakim nie do końca jeszcze panowała.
- Zapraszam - machnęła krótko dłonią, wskazując recepcję, ale tak na dobrą sprawę, wcale nie musiała. Sophia sama skierowała się w dobrą stronę, więc Sykes przyszło jej jedynie towarzyszyć. Wpuściła rudowłosą służbowym wejściem, udając się do ogromnych szuflad wypchanych dokumentacją. Wyciągnęła różdżkę z kitla i stuknąwszy nią w zamkniętą komodę, powiedziała:
- Vincent Blishwick - przez sekundę nic się nie działo, ale po chwili jedna z szuflad wysunęła się z rozmachem, wyrzucając w powietrze opakowaną w szarawy papier kartę pacjenta. Cece chwyciła ją zgrabnie, chowając różdżkę, po czym podała Sophii.
- Proszę, może usiądziemy? - zaproponowała, wskazując niewielką kanapę w rogu pomieszczenia, gdzie Carter mogłaby na spokojnie zapoznać się z Vincentem bez wynoszenia dokumentacji poza rejestrację.
Tymczasem Cece potrząsnęła krótko i zdecydowanie dłonią pani auror, rada z tego, że mogła to zrobić. Zdecydowanie wygodniej pracowało się we właśnie takich, lekkich, okraszonych przyjazną atmosferą warunkach, więc momentalnie uśmiechnęła się pięknie, licząc na to, że i panna Carter odetchnęła nieco, mogąc spuścić z tonu.
- Zdecydowanie - potwierdziła, splatając palce za swoimi plecami w geście oznaczającym nieśmiałość, nad jakim nie do końca jeszcze panowała.
- Zapraszam - machnęła krótko dłonią, wskazując recepcję, ale tak na dobrą sprawę, wcale nie musiała. Sophia sama skierowała się w dobrą stronę, więc Sykes przyszło jej jedynie towarzyszyć. Wpuściła rudowłosą służbowym wejściem, udając się do ogromnych szuflad wypchanych dokumentacją. Wyciągnęła różdżkę z kitla i stuknąwszy nią w zamkniętą komodę, powiedziała:
- Vincent Blishwick - przez sekundę nic się nie działo, ale po chwili jedna z szuflad wysunęła się z rozmachem, wyrzucając w powietrze opakowaną w szarawy papier kartę pacjenta. Cece chwyciła ją zgrabnie, chowając różdżkę, po czym podała Sophii.
- Proszę, może usiądziemy? - zaproponowała, wskazując niewielką kanapę w rogu pomieszczenia, gdzie Carter mogłaby na spokojnie zapoznać się z Vincentem bez wynoszenia dokumentacji poza rejestrację.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jako aurorka, Sophia miała sporo do czynienia z dokumentacjami. W pierwszych miesiącach pracy spędzała mnóstwo czasu na papierkowej robocie, więcej niż na pracy poza gmachem ministerstwa. Taki już los żółtodziobów, to im zleca się niewdzięczne lub nudne zadania, żeby nabierali obycia i nie zawadzali kolegom o dłuższym stażu. Ale czasami nawet w aktach można było znaleźć coś ciekawego, więc pogodziła się z nieodłączną obecnością papierów i teczek w swojej pracy.
Razem z Cece weszła do pomieszczenia, gdzie znajdowały się szuflady wypełnione dokumentacjami medycznymi, których zdecydowanie nie powinny oglądać niepowołane osoby, ale Sophia została dziś upoważniona przez Biuro Aurorów, by zdobyć niezbędne informacje na temat miejsca pobytu świadka.
- Całkiem pomysłowe, chyba też powinniśmy zastosować podobny sposób przywoływania teczek, zamiast szukać ich ręcznie lub próbować Accio – zauważyła, kiedy teczka po wypowiedzeniu nazwiska mężczyzny wyskoczyła z szuflady i pofrunęła prosto w ręce uzdrowicielki. Ostatecznie nawet Accio przy roztargnieniu potrafiło narobić zamieszania, wywołując nie tą teczkę lub robiąc bałagan.
Wzięła teczkę od kobiety i usiadła we wskazanym miejscu, gdzie szybko przejrzała papiery i wypisała w notatniku te informacje, które były jej potrzebne.
- Skończyłam, dziękuję. – powiedziała, oddając papiery. – Nie pogniewasz się, jeśli zajmę ci jeszcze jedną, dosłownie króciutką chwilkę? To co prawda nie jest bezpośrednio związane z tym dochodzeniem, ale dotyczy innej sprawy, która jest dla mnie istotna, a w której, jak myślę, możesz mi odrobinę pomóc.
Zaraz się okaże, czy będzie szansa na zadanie kilku pytań na nurtujący ją temat. Ostatecznie nie musiała zdradzać, dlaczego o to pyta, a Cece mogła pomyśleć, że chodzi po prostu o inne dochodzenie Biura Aurorów. Nie zamierzała jej wtedy wyprowadzać z błędu.
Razem z Cece weszła do pomieszczenia, gdzie znajdowały się szuflady wypełnione dokumentacjami medycznymi, których zdecydowanie nie powinny oglądać niepowołane osoby, ale Sophia została dziś upoważniona przez Biuro Aurorów, by zdobyć niezbędne informacje na temat miejsca pobytu świadka.
- Całkiem pomysłowe, chyba też powinniśmy zastosować podobny sposób przywoływania teczek, zamiast szukać ich ręcznie lub próbować Accio – zauważyła, kiedy teczka po wypowiedzeniu nazwiska mężczyzny wyskoczyła z szuflady i pofrunęła prosto w ręce uzdrowicielki. Ostatecznie nawet Accio przy roztargnieniu potrafiło narobić zamieszania, wywołując nie tą teczkę lub robiąc bałagan.
Wzięła teczkę od kobiety i usiadła we wskazanym miejscu, gdzie szybko przejrzała papiery i wypisała w notatniku te informacje, które były jej potrzebne.
- Skończyłam, dziękuję. – powiedziała, oddając papiery. – Nie pogniewasz się, jeśli zajmę ci jeszcze jedną, dosłownie króciutką chwilkę? To co prawda nie jest bezpośrednio związane z tym dochodzeniem, ale dotyczy innej sprawy, która jest dla mnie istotna, a w której, jak myślę, możesz mi odrobinę pomóc.
Zaraz się okaże, czy będzie szansa na zadanie kilku pytań na nurtujący ją temat. Ostatecznie nie musiała zdradzać, dlaczego o to pyta, a Cece mogła pomyśleć, że chodzi po prostu o inne dochodzenie Biura Aurorów. Nie zamierzała jej wtedy wyprowadzać z błędu.
Kąciki ust drgnęły jej, przywołując na zmęczoną dyżurem twarz lekki uśmiech.
- Polecam spróbować. Jest o wiele mniej bałaganu przy szukaniu więcej niż jednej teczki. - powiedziała, przypominając sobie w istocie taką sytuację, gdy jej zmiennik próbował sięgnąć po kilka pozycji naraz, podczas wyjątkowego oblężenia izby przyjęć, korzystając właśnie z Accio. Wystarczy powiedzieć, że Cece miała niezwykle męczący nocny dyżur, wypełniony stertą papierów? Do tej pory nie była pewna czy udało jej się skompletować wszystko tak, jak powinna, ale ostatecznie z tego bałaganu udało im się wyjść, chociaż zdecydowanie nie chciałaby tego powtarzać. Accio sprawdza się lepiej przy przywoływaniu pojedynczych przedmiotów, a już najlepiej, gdy nie jest to żaden ostry skalpel.
Odetchnęła bezgłośnie, widząc, że data wypisu co prawda jest wpisana przez nią, ale to nie ona ją podpisywała… a przynajmniej nie tylko ona. Biorąc pod uwagę to, jak często ostatnimi czasy kręciła się po nie swoim oddziale, jeszcze tylko brakowało jej jakichś problemów związanych z nieprawidłowym wypisem nieswojego pacjenta, w dodatku poszukiwanego przez Ministerstwo Magii. Kiedy Sophia przeszukiwała papiery i przepisywała dane, Cece bezwiednie bawiła się zawieszką, korzystając z chwili spokoju na całego. Zamyślona, czuła, że jej ruchy stają się coraz wolniejsze, a oczy niemalże się zamykają. Zdecydowanie powinna wziąć sobie wolne. Drgnęła lekko, gdy Carter się odezwała, wracając do rzeczywistości.
- Och - westchnęła najpierw, orientując się dopiero w rzeczywistości - Nie ma sprawy, o co chodzi?
Zapytała, puszczając zawieszkę i wstając, aby schować Vincenta znowu do szafki. Przez chwilę manipulowała dłońmi przy teczkach. Niestety, numer z wyciąganiem nie działał tak samo z chowaniem, a przynajmniej jeszcze nie. Sykes pracowała okazjonalnie nad tym, aby zmuszać szafę do alfabetycznego układania pacjentów, kiedy wrzuci dokumenty do środka, ale jak do tej pory - bezskutecznie. Kiedy już schowała teczkę, wróciła na kanapę, siadając prosto i obserwując z zaciekawieniem i nutą wyczekiwania swoją rozmówczynię. Coś co nie jest związane z tym dochodzeniem, ale jest dla niej istotne? Robi się ciekawie.
- Polecam spróbować. Jest o wiele mniej bałaganu przy szukaniu więcej niż jednej teczki. - powiedziała, przypominając sobie w istocie taką sytuację, gdy jej zmiennik próbował sięgnąć po kilka pozycji naraz, podczas wyjątkowego oblężenia izby przyjęć, korzystając właśnie z Accio. Wystarczy powiedzieć, że Cece miała niezwykle męczący nocny dyżur, wypełniony stertą papierów? Do tej pory nie była pewna czy udało jej się skompletować wszystko tak, jak powinna, ale ostatecznie z tego bałaganu udało im się wyjść, chociaż zdecydowanie nie chciałaby tego powtarzać. Accio sprawdza się lepiej przy przywoływaniu pojedynczych przedmiotów, a już najlepiej, gdy nie jest to żaden ostry skalpel.
Odetchnęła bezgłośnie, widząc, że data wypisu co prawda jest wpisana przez nią, ale to nie ona ją podpisywała… a przynajmniej nie tylko ona. Biorąc pod uwagę to, jak często ostatnimi czasy kręciła się po nie swoim oddziale, jeszcze tylko brakowało jej jakichś problemów związanych z nieprawidłowym wypisem nieswojego pacjenta, w dodatku poszukiwanego przez Ministerstwo Magii. Kiedy Sophia przeszukiwała papiery i przepisywała dane, Cece bezwiednie bawiła się zawieszką, korzystając z chwili spokoju na całego. Zamyślona, czuła, że jej ruchy stają się coraz wolniejsze, a oczy niemalże się zamykają. Zdecydowanie powinna wziąć sobie wolne. Drgnęła lekko, gdy Carter się odezwała, wracając do rzeczywistości.
- Och - westchnęła najpierw, orientując się dopiero w rzeczywistości - Nie ma sprawy, o co chodzi?
Zapytała, puszczając zawieszkę i wstając, aby schować Vincenta znowu do szafki. Przez chwilę manipulowała dłońmi przy teczkach. Niestety, numer z wyciąganiem nie działał tak samo z chowaniem, a przynajmniej jeszcze nie. Sykes pracowała okazjonalnie nad tym, aby zmuszać szafę do alfabetycznego układania pacjentów, kiedy wrzuci dokumenty do środka, ale jak do tej pory - bezskutecznie. Kiedy już schowała teczkę, wróciła na kanapę, siadając prosto i obserwując z zaciekawieniem i nutą wyczekiwania swoją rozmówczynię. Coś co nie jest związane z tym dochodzeniem, ale jest dla niej istotne? Robi się ciekawie.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia uśmiechnęła się nieznacznie i pokiwała głową, ale później zajęła się papierkową robotą i na chwilę wyłączyła się z konwersacji, szukając potrzebnych sobie informacji i zapisując je w notatniku. Tym sposobem zakończyła tę zawodową część, będącą głównym powodem jej pojawienia się tutaj. I w zasadzie mogłaby już podziękować za pomoc i wrócić do Biura, gdyby nie to, że wpadła na pewien pomysł. Pewnie nie powinna wykorzystywać służbowej wizyty, by wypytywać o poniekąd prywatne sprawy, ale... cóż, przecież nie robiła nic złego. Po prostu trudno było powstrzymać pewną ciekawość, która zmuszała ją do zgłębiania aspektów sprawy rodziców, szukania dowodów na tym, że wysnute przez nią teorie spiskowe nie są zupełnie oderwane od rzeczywistości, że intuicja jej nie oszukuje i rzeczywiście coś jest na rzeczy. Nie był to już pierwszy raz, gdy dyskretnie próbowała zasięgać informacji w różnych miejscach, chociaż być może kusiła los, drążąc zamiast dając temu spokój i zaakceptować w końcu fakt, że oni nie wrócą, bez względu na to, czy naprawdę zabił ich wilkołak, czy nie, i zgłębianie tego do niczego dobrego nie doprowadzi.
Wyprostowała się nieznacznie i spojrzała znowu na Cece. Była młoda, ale po szkoleniu uzdrowicielskim powinna wiedzieć pewne rzeczy, nawet jeśli jeszcze nie miałaby z nimi do czynienia w praktyce. I może będzie mniej podejrzliwa niż ktoś starszy i bardziej doświadczony. A przynajmniej, Sophia na to liczyła.
- Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o obrażeniach zadawanych przez wilkołaki – zaczęła więc, próbując to jakoś zgrabnie ubrać słowa i jednocześnie zamaskować trochę niezdrowe zainteresowanie tematem. – Czy miałaś już do czynienia z ofiarami takich ataków? Było w nich coś, że tak powiem, charakterystycznego, czego nie dałoby się pomylić z niczym innym, na przykład z atakiem innego stworzenia, lub obrażeniami pozaklęciowymi?
Sophia znała troszkę magii leczniczej, ale zdecydowanie nie posiadała wiedzy pozwalającej nieomylnie rozróżniać takie rzeczy, więc może jej pytania mogły zabrzmieć nieco dziwnie. Ale ani słowem nie zająknęła się, o co tak naprawdę chodzi, mając nadzieję, że panna Sykes nie słyszała o Carterach, którzy zresztą nawet nie wylądowali w Mungu, bo było już dla nich za późno.
Wyprostowała się nieznacznie i spojrzała znowu na Cece. Była młoda, ale po szkoleniu uzdrowicielskim powinna wiedzieć pewne rzeczy, nawet jeśli jeszcze nie miałaby z nimi do czynienia w praktyce. I może będzie mniej podejrzliwa niż ktoś starszy i bardziej doświadczony. A przynajmniej, Sophia na to liczyła.
- Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o obrażeniach zadawanych przez wilkołaki – zaczęła więc, próbując to jakoś zgrabnie ubrać słowa i jednocześnie zamaskować trochę niezdrowe zainteresowanie tematem. – Czy miałaś już do czynienia z ofiarami takich ataków? Było w nich coś, że tak powiem, charakterystycznego, czego nie dałoby się pomylić z niczym innym, na przykład z atakiem innego stworzenia, lub obrażeniami pozaklęciowymi?
Sophia znała troszkę magii leczniczej, ale zdecydowanie nie posiadała wiedzy pozwalającej nieomylnie rozróżniać takie rzeczy, więc może jej pytania mogły zabrzmieć nieco dziwnie. Ale ani słowem nie zająknęła się, o co tak naprawdę chodzi, mając nadzieję, że panna Sykes nie słyszała o Carterach, którzy zresztą nawet nie wylądowali w Mungu, bo było już dla nich za późno.
Nie, Cece w żadnym razie o Carterach nie słyszała, więc nawet nie mogła domyślać się w czym rzecz. Tyle, że z drugiej strony nie potrafiła też dokładnie pomóc Sophii. Szpital obfitował w rozmaitych uzdrowicieli. Na każdym piętrze codziennie nad rannymi uwijały się setki dłoni, w pocie czoła pracujących nad przywróceniem zdrowia każdemu pacjentowi, niezależnie od tego kim lub czym był. Chociaż każdy przechodził obowiązkowe, wieloletnie szkolenia, nie każdy miał okazję widzieć w praktyce to, co miał w przyszłości leczyć. Teoria nigdy nie miała stać się wystarczającym substytutem prawdziwego życia. Cece była przygotowana na przyjęcie na oddział pacjenta zaatakowanego przez wilkołaka. Nosiła na szacie medycznej symbol szpitala - różdżkę skrzyżowaną z kością i robiła to z prawdziwą dumą, chociaż nigdy nie miała pewności czy potrafiłaby dla takiego człowieka zrobić wystarczająco dużo, aby nie tylko ulżyć mu w cierpieniu fizycznym, ale i psychicznym. Teoretycznie nie była to jej broszka, ale to tutaj wszystko się zaczynało. To już podczas leczenia na oddziale urazów magizoologicznych umysły chorych zamykały się na świat. Tak jej mówiono, a ona święcie w to wierzyła. Była młoda, jeszcze będzie miała okazję przekonać się jak jest naprawdę.
- To przeklęte rany, niezwykle charakterystyczne. - wydusiła z siebie, kiedy przeanalizowała wszelkie znane jej fakty. Mimo, że nigdy nie widziała ofiary wilkołaka na własne oczy, niezwykle bała się obrażeń jakie po sobie pozostawiały. Kurs medyczny okazał się niezwykle barwny w szczegóły. Skrzywiła się nieznacznie. - Nigdy nie widziałam tego na własne oczy, więc mogę opierać się jedynie na wiedzy teoretycznej, na zdjęciach i wspomnieniach z myślodsiewni.
Uzupełniła, zanim zaczęła dalej opowiadać. Nie czuła się specjalistką, ale wiedziała, że Sophia to zrozumie. Popatrzyła na nią.
- Rany zadane przez wilkołaka przypominają trochę atak niedźwiedzia. Są niezwykle silne, niekontrolowane, a do ataku wykorzystują głównie pazury… a przynajmniej takie rany widuje się tutaj najczęściej poza ukąszeniami. Nikt nie przywozi do nas ludzi dosłownie rozerwanych na strzępy. Najczęściej… ofiara jest po prostu nie do rozpoznania po ataku. Jeśli jednak przeżywa taki atak, leczymy ogromne ubytki w ciałach, przyszywamy kończyny, staramy się jak najbardziej zminimalizować blizny. Sophio, tego na pewno z niczym nie da się pomylić. - mówiła niechętnie, mając wrażenie, że niczego nowego nie wnosi swoją wypowiedzią i że tyle to powinien wiedzieć każdy czarodziej. To była ta część jej pracy, której nie znosiła. Nie potrafiła patrzeć na ludzi tak okrutnie okaleczonych i wiedząc to już podczas praktyk, mimo wszystko zdecydowała się na ten zawód. Otuliła się ramionami, szukając w nich pociechy. - Mój przełożony na pewno będzie wiedział więcej, możesz go zapytać. Na pewno nie odmówi pomocy.
|zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
- To przeklęte rany, niezwykle charakterystyczne. - wydusiła z siebie, kiedy przeanalizowała wszelkie znane jej fakty. Mimo, że nigdy nie widziała ofiary wilkołaka na własne oczy, niezwykle bała się obrażeń jakie po sobie pozostawiały. Kurs medyczny okazał się niezwykle barwny w szczegóły. Skrzywiła się nieznacznie. - Nigdy nie widziałam tego na własne oczy, więc mogę opierać się jedynie na wiedzy teoretycznej, na zdjęciach i wspomnieniach z myślodsiewni.
Uzupełniła, zanim zaczęła dalej opowiadać. Nie czuła się specjalistką, ale wiedziała, że Sophia to zrozumie. Popatrzyła na nią.
- Rany zadane przez wilkołaka przypominają trochę atak niedźwiedzia. Są niezwykle silne, niekontrolowane, a do ataku wykorzystują głównie pazury… a przynajmniej takie rany widuje się tutaj najczęściej poza ukąszeniami. Nikt nie przywozi do nas ludzi dosłownie rozerwanych na strzępy. Najczęściej… ofiara jest po prostu nie do rozpoznania po ataku. Jeśli jednak przeżywa taki atak, leczymy ogromne ubytki w ciałach, przyszywamy kończyny, staramy się jak najbardziej zminimalizować blizny. Sophio, tego na pewno z niczym nie da się pomylić. - mówiła niechętnie, mając wrażenie, że niczego nowego nie wnosi swoją wypowiedzią i że tyle to powinien wiedzieć każdy czarodziej. To była ta część jej pracy, której nie znosiła. Nie potrafiła patrzeć na ludzi tak okrutnie okaleczonych i wiedząc to już podczas praktyk, mimo wszystko zdecydowała się na ten zawód. Otuliła się ramionami, szukając w nich pociechy. - Mój przełożony na pewno będzie wiedział więcej, możesz go zapytać. Na pewno nie odmówi pomocy.
|zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Ostatnio zmieniony przez Cece Sykes dnia 17.12.16 21:48, w całości zmieniany 2 razy
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia była po prostu ciekawa, bo chciała lepiej zrozumieć to, co się stało i dlaczego do tego doszło, bo nadal nie potrafiła się z tym w pełni pogodzić. Stąd też te jej pytania i zainteresowanie, chociaż powinna opuścić to miejsce zaraz po tym, jak dowiedziała się wszystkiego na temat sprawy Vincenta Blishwicka, który interesował Biuro Aurorów jako świadek w pewnej sprawie.
Czytała też trochę o takich ranach, wiadomo, ale to jednak nie to samo, co rozmowa z kimś, kto się takimi rzeczami zajmował zawodowo. Kiedy Cece powiedziała, że nie widziała tego na żywo, w oczach Sophii przez chwilę błysnęło rozczarowanie, ale to wrażenie zniknęło równie szybko, jak się pojawiło, i uważnie wysłuchała dalszej części wypowiedzi. To wszystko brzmiało przerażająco, zresztą nie na darmo wilkołaki budziły takie przerażenie w społeczeństwie i były unikane nawet w ludzkiej postaci, a ministerstwo dbało o to, by ich rejestrować i izolować na czas przemiany. Nie wszyscy jednak poddawali się rejestracji... Odruchowo się wzdrygnęła, nawet nie chcąc sobie wyobrażać, jak musi wyglądać takie spotkanie człowieka i przemienionego wilkołaka, jak przerażające muszą być ostatnie chwile, kiedy już wiadomo, że nie ma ucieczki, że nie pomoże nawet magia, i za chwilę zostanie się rozerwanym na strzępy. Czy jej rodzice także to czuli, kiedy słyszeli silne pazury rozdzierające metal, jakby to był papier, i zostali wywleczeni na zewnątrz? Jeśli, oczywiście, to naprawdę był wilkołak.
Nie chciała o tym myśleć, więc znowu przeniosła wzrok na Cece.
- Dziękuję. Myślę, że to rozjaśnia część moich wątpliwości i może być pomocne w sprawie – powiedziała po chwili wahania, nadal stwarzając pozory, że chodzi tylko o jeden z obowiązków aurorskich. – Zatem nie będę zabierać więcej czasu... I mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się w przyjemniejszych okolicznościach – dodała, biorąc swoją teczkę i wstając. – Miłego dnia – pożegnała się jeszcze i opuściła pomieszczenie, a potem Munga.
| zt.
Czytała też trochę o takich ranach, wiadomo, ale to jednak nie to samo, co rozmowa z kimś, kto się takimi rzeczami zajmował zawodowo. Kiedy Cece powiedziała, że nie widziała tego na żywo, w oczach Sophii przez chwilę błysnęło rozczarowanie, ale to wrażenie zniknęło równie szybko, jak się pojawiło, i uważnie wysłuchała dalszej części wypowiedzi. To wszystko brzmiało przerażająco, zresztą nie na darmo wilkołaki budziły takie przerażenie w społeczeństwie i były unikane nawet w ludzkiej postaci, a ministerstwo dbało o to, by ich rejestrować i izolować na czas przemiany. Nie wszyscy jednak poddawali się rejestracji... Odruchowo się wzdrygnęła, nawet nie chcąc sobie wyobrażać, jak musi wyglądać takie spotkanie człowieka i przemienionego wilkołaka, jak przerażające muszą być ostatnie chwile, kiedy już wiadomo, że nie ma ucieczki, że nie pomoże nawet magia, i za chwilę zostanie się rozerwanym na strzępy. Czy jej rodzice także to czuli, kiedy słyszeli silne pazury rozdzierające metal, jakby to był papier, i zostali wywleczeni na zewnątrz? Jeśli, oczywiście, to naprawdę był wilkołak.
Nie chciała o tym myśleć, więc znowu przeniosła wzrok na Cece.
- Dziękuję. Myślę, że to rozjaśnia część moich wątpliwości i może być pomocne w sprawie – powiedziała po chwili wahania, nadal stwarzając pozory, że chodzi tylko o jeden z obowiązków aurorskich. – Zatem nie będę zabierać więcej czasu... I mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się w przyjemniejszych okolicznościach – dodała, biorąc swoją teczkę i wstając. – Miłego dnia – pożegnała się jeszcze i opuściła pomieszczenie, a potem Munga.
| zt.
Kolejny długi dyżur w tym tygodniu doprowadził do tego, że w ostatnich dniach uzdrowicielka częściowo sypiała i żywiła się w swoim gabinecie, zapominając jak wygląda świat poza murami szpitala. Nie przeszkadzało jej to jednak, wszak życie towarzyskie już dawno nie istniało a zmęczenie po kolejnym udanym leczeniu wreszcie zmieniało się w satysfakcję, która była wystarczającą pożywką dla jej ambicji.
Doprowadziła się do porządku, opuściła gabinet i ruszyła na obchód, z zamiarem zniknięcia na papierosa, gdy jednak los szybko zweryfikował te plany. Tuż po wyjściu z jednej sal z impetem wpadła na przechodzącego tamtędy mężczyznę, asekuracyjnie łapiąc się jego ramion. Próbowała w ten sposób utrzymać równowagę a po przelotnym przyjrzeniu się nieznajomemu, wąskie wargi ozdobił słaby uśmiech.
- Słodka Roweno, chyba jeszcze śpię. – Stwierdziła pod nosem, przecierając piegowatą twarz, bo była prawie pewna, że to spotkanie albo jej się śni albo w szpitalu zalęgły się duchy przyjaciół z przeszłości, kiedy jednak uświadomiła sobie, że cierpnące palce zaciskane wokół męskiego przedramienia są realne, tu i teraz. Zacisnęła je ponownie, kontrolnie, a potem marszcząc brwi, znowu powiodła wzrokiem wyżej. Dotarcie do szarobłękitnych oczu, wpatrujących się weń z tym samym uciążliwym, nieodgadnionym błyskiem, podziałało na nią orzeźwiająco – cofnęła się gwałtownie do tyłu.
Nie miała pojęcia ile dokładnie minęło czasu, straciła rachubę już dawno, nie orientując się nawet jaki był teraz dzień tygodnia. Pamiętała natomiast nagłe zniknięcie Thomasa, gdy w jej życiu niespodziewanie zabrakło czegoś, co mieściło się pomiędzy ogromną irytacją wywołaną spokojem i opanowaniem a próbą wykrzesania z niego jakichkolwiek większych emocji, co sporadycznie się udawało. Nie wiedziała jak się zachować, trochę nieobecnie wpatrując się w jego twarz, gdy w głowie zachodził poważny proces myślowy. Powinna rzucić mu się w ramiona, czy przejść obojętnie obok? Nie, to nie było w jej stylu, chociaż zauważyła u siebie niepokojącą chęć zrobienia tego pierwszego, szybko stłumioną wspomnieniem jednego z ostatnich spotkań, podczas którego została z konieczności psią mamą. Wprawdzie nie żałowała, czasami jednak było jej szkoda biednego stworzenia ze znudzenia niszczącego poduszki w czterech ścianach mieszkania na Pokątnej – to wciąż wydawało jej się lepszym losem, niż pomysł Vane'a zakładający wyrzucenie go w Zakazanym Lesie na przystawkę dla akromantul. Nie dostrzegła również pewnej zależności i jednocześnie swojego błędu w tej sytuacji, skoro równie dobrze sama mogła się odezwać; w końcu ona nie miała czasu na myślenie o życiu poza szpitalem, w tym na pisanie listów, a on? Najwidoczniej miał go zbyt dużo, skoro zniknął bez słowa obijając się po tym smutnym świecie. Złość rudowłosej wezbrała.
- Ty... - Zająknęła się, wbijając niespodziewanie kościsty palec w sam środek męskiego torsu. - Myślałam, że coś ci się stało, że nie żyjesz - w nieco drżącym głosie pobrzmiewała wyraźnie zauważalna nuta pretensji – a teraz pojawiasz się znikąd i nie dajesz znaku życia? – Wbiła palec trochę mocniej, próbując przebić się przez żebra do jego serca, które zamierzała wyrwać i spalić, czyniąc to samo z resztą wnętrzności. Nie była przekonana, czy chciała kontynuować tę rozmowę, mimo to stała w miejscu, zaciskając wargi.
Gość
Gość
Nie chciał tu przychodzić. Każda komórka jego ciała zdawała się krzyczeć, by zawrócił, póki czas. Póki nikt go jeszcze nie widział. Póki nie musiał oglądać rozczarowania w czyjejkolwiek twarzy. Po którymś razie to przestało już robić wrażenie, ale cenił sobie swój spokój. Nawet nie starał się być anonimowym po swoim powrocie, a mimo to udawało mu się uniknąć znajomych twarzy, a właśnie zamierzał to zmienić, w dodatku z własnej woli. Wieści o tym, że Jocelyn trafiła do szpitala, wzbudziły w nim chyba jakiś zalążek poczucia obowiązku. Rodzina mogła go już skreślić, ale pogarda wobec sióstr na przestrzeni czasu zbladła. Dawny Thomas bardzo możliwe, że by się tym jeszcze przejmował, ten już jednak nie istniał; a teraz Vane stał u progu oddziału, ale nie wahał się już. Chciał tylko sprawdzić, jak poważny jest stan Josie, najlepiej trafiając na moment, gdy będzie spała. A potem zniknąć, jakby go tu w ogóle nie było.
Zdeterminowany na własnym celu, w eleganckiej czerni, z włosami zaczesanymi gładko do tyłu, zdecydowanym krokiem szedł przed siebie, nie zaszczycając nikogo choćby przelotnym spojrzeniem. Przez korytarz sunął niezauważony, a przynajmniej do czasu, kiedy jakaś ruda torpeda wbiegła prosto na niego. Mógłby przysiąc, że jest w niej coś znajomego. Pojawiła się nagle, nim zdążył się odsunąć, a że go dotknęła, uświadomił sobie w momencie, gdy poczuł smukłe palce zaciskające się na jego ramieniu. Odszukał jej spojrzenie, ale nie pojawił się w nim nawet błysk zdziwienia. Niepokojący chłód, który stamtąd wyzierał, zdawał się jeszcze głębszy, niż kiedy widzieli się ostatnim razem. Nawet nie mógł sobie przypomnieć, kiedy to było.
Saorise.
Całkowicie uzasadnionym byłoby zapytać, co tu robiła. Oznaczałoby to jednak taki poziom zainteresowania, którego obecnie osiągnąć już nie mógł. Dlatego przez chwilę jedynie patrzył, skanując jej twarz z uwagą, jakby chciał policzyć piegi na policzkach i nosie.
— To by wiele tłumaczyło — odparł, mistrzowsko panując nad mimiką twarzy i nie dając Saorise odczuć, że jej widok na poły go dziwi, a może nawet trochę cieszy? Gdyby miał wskazać osoby, z którymi nawiązał kiedykolwiek jakąś nić sympatii w czasach szkolnych, z pewnością jedną z nich byłaby właśnie panna Havisham. Wtedy wszystko było jeszcze inaczej. Nie był taki. Ale czasy się zmieniły, on się zmienił. Saorise z pewnością również.
Dzielili wiele wspomnień; ciężko było tego uniknąć, będąc na jednym roczniku, w jednym domu, a przez pewien czas również w jednej drużynie. Było im dane przeprowadzić wiele rozmów, mimo początkowej niechęci. Zawsze wyczuwał, że Sao nieco irytuje jego usposobienie, ale zgodnie z tymże, ciężko było mu się tym przejąć. Była uparta i nie pozwoliła się ignorować; pewnie dlatego ta znajomość przetrwała czasy szkoły. Do dzisiaj pamiętał, jak empirycznie przekonał się o zabezpieczeniach dormitoriów dziewcząt przed wizytami chłopców; chcąc porozmawiać z Sao, nieopatrznie posłużył za przykład pozostałym.
Z pewną fascynacją przeniósł wzrok na wbity w niego oskarżycielsko palec, choć jego twarz wciąż zastygnięta była w zupełnie beznamiętnym grymasie.
— Ja — zgodził się ze spokojem, konfrontując jej spojrzenie ze swoim. — Jak widać, jednak żyję — dodał, niezbyt odkrywczo. Nie przywykł do czyjejkolwiek troski, stąd na jej ewentualne przejawy w takiej czy innej postaci, nie był w stanie zareagować w adekwatny do sytuacji sposób. Nie było mu nawet wstyd za to zniknięcie bez słowa. Nie dostrzegał, że nie wszyscy byli jego matką, nie wszyscy go skreślili. To już nie miało znaczenia. Palec wwiercał mu się w mostek coraz mocniej; sięgnął dłonią ku jej ręce, a złapawszy ją, spokojnym ruchem odjął od swojej klatki piersiowej. Nie było w tym geście nic gwałtownego czy natarczywego. — A zatem wciąż uzdrowicielstwo. Gratuluję — ton nie był nacechowany żadnymi emocjami. Saorise podjęła ścieżkę, której on przed laty się wyrzekł, zawodząc tym samym ojca.
Zdeterminowany na własnym celu, w eleganckiej czerni, z włosami zaczesanymi gładko do tyłu, zdecydowanym krokiem szedł przed siebie, nie zaszczycając nikogo choćby przelotnym spojrzeniem. Przez korytarz sunął niezauważony, a przynajmniej do czasu, kiedy jakaś ruda torpeda wbiegła prosto na niego. Mógłby przysiąc, że jest w niej coś znajomego. Pojawiła się nagle, nim zdążył się odsunąć, a że go dotknęła, uświadomił sobie w momencie, gdy poczuł smukłe palce zaciskające się na jego ramieniu. Odszukał jej spojrzenie, ale nie pojawił się w nim nawet błysk zdziwienia. Niepokojący chłód, który stamtąd wyzierał, zdawał się jeszcze głębszy, niż kiedy widzieli się ostatnim razem. Nawet nie mógł sobie przypomnieć, kiedy to było.
Saorise.
Całkowicie uzasadnionym byłoby zapytać, co tu robiła. Oznaczałoby to jednak taki poziom zainteresowania, którego obecnie osiągnąć już nie mógł. Dlatego przez chwilę jedynie patrzył, skanując jej twarz z uwagą, jakby chciał policzyć piegi na policzkach i nosie.
— To by wiele tłumaczyło — odparł, mistrzowsko panując nad mimiką twarzy i nie dając Saorise odczuć, że jej widok na poły go dziwi, a może nawet trochę cieszy? Gdyby miał wskazać osoby, z którymi nawiązał kiedykolwiek jakąś nić sympatii w czasach szkolnych, z pewnością jedną z nich byłaby właśnie panna Havisham. Wtedy wszystko było jeszcze inaczej. Nie był taki. Ale czasy się zmieniły, on się zmienił. Saorise z pewnością również.
Dzielili wiele wspomnień; ciężko było tego uniknąć, będąc na jednym roczniku, w jednym domu, a przez pewien czas również w jednej drużynie. Było im dane przeprowadzić wiele rozmów, mimo początkowej niechęci. Zawsze wyczuwał, że Sao nieco irytuje jego usposobienie, ale zgodnie z tymże, ciężko było mu się tym przejąć. Była uparta i nie pozwoliła się ignorować; pewnie dlatego ta znajomość przetrwała czasy szkoły. Do dzisiaj pamiętał, jak empirycznie przekonał się o zabezpieczeniach dormitoriów dziewcząt przed wizytami chłopców; chcąc porozmawiać z Sao, nieopatrznie posłużył za przykład pozostałym.
Z pewną fascynacją przeniósł wzrok na wbity w niego oskarżycielsko palec, choć jego twarz wciąż zastygnięta była w zupełnie beznamiętnym grymasie.
— Ja — zgodził się ze spokojem, konfrontując jej spojrzenie ze swoim. — Jak widać, jednak żyję — dodał, niezbyt odkrywczo. Nie przywykł do czyjejkolwiek troski, stąd na jej ewentualne przejawy w takiej czy innej postaci, nie był w stanie zareagować w adekwatny do sytuacji sposób. Nie było mu nawet wstyd za to zniknięcie bez słowa. Nie dostrzegał, że nie wszyscy byli jego matką, nie wszyscy go skreślili. To już nie miało znaczenia. Palec wwiercał mu się w mostek coraz mocniej; sięgnął dłonią ku jej ręce, a złapawszy ją, spokojnym ruchem odjął od swojej klatki piersiowej. Nie było w tym geście nic gwałtownego czy natarczywego. — A zatem wciąż uzdrowicielstwo. Gratuluję — ton nie był nacechowany żadnymi emocjami. Saorise podjęła ścieżkę, której on przed laty się wyrzekł, zawodząc tym samym ojca.
I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
Była zła, zapominając o miłych chwilach, które ich łączyły przez wiele lat, z trudem powstrzymując się, by faktycznie nie dopuścić się ataku fizycznego na jego osobę. Dla uspokojenia się, wzięła głębszy oddech i policzyła w myślach do dziesięciu, sądząc, że niewiele jest ją w stanie już zdziwić w życiu, a przynajmniej w dniu dzisiejszym. A potem pojawiał się on i pokazywał jak bardzo się myliła. Nigdy nie miał wyczucia czasu.
- To wszystko? – Odparła ze zdumieniem, ostrożnie wysuwając dłoń z uścisku i wciskając ją pośpiesznie w kieszeń szpitalnego fartucha. - Nic się nie zmieniłeś, Thomas. – Pokręciła głową. Nie wierzyła w to, że ludzie zmieniali się tak bardzo, by byli w stanie wyprzeć cechy prezentowane kiedyś a jeśli się próbowało, to zawsze był sposób by ich podejść i zmusić do odkrycia tego, co głęboko zakorzenione. - Jak zwykle małomówny, tajemniczy i nie dostrzegasz nigdzie problemu. Zazwyczaj ludzie nie znikają bez słowa. – Musiała zapamiętać, by następnym razem mieć pod ręką przygotowaną laurkę z gratulacjami za tak szybką umiejętność wyprowadzenia z równowagi i to jeszcze bez użycia więcej, niż zaledwie pięciu słów. Nie była jednak kobietą, która zadawała zbyt wiele pytań i on, jak mało kto, powinien zdawać sobie z tego sprawę; uważała, że jeśli będzie chciał podzielić się ze nią ostatnimi miesiącami swojej absencji, to zrobi to sam. Była w stanie powstrzymać swoją ciekawość, przynajmniej na jakiś czas. Widać po raz kolejny musiała go oswajać, tak jak wtedy, podczas opiekowania się testralami.
Westchnęła ciężko, nie chcąc naciskać a chociaż wykorzystać podarowaną okazję do krótkiej rozmowy o czymś innym niż zdrowie, dawki leków i przeprowadzane operacje, anomalie, czy dolegliwości przyprowadzonych pacjentów. O ile na ogół nie wierzyła w zrządzenie losu i nieprzypadkowość zdarzeń, dzisiaj była w stanie uznać, że najwidoczniej z jakiegoś powodu dawny przyjaciel stanął na jej drodze. - Co tu robisz? Stało ci się coś? – Umknęła jej widocznie informacja o Jocelyn leżącej w jednej z sal, do której jeszcze nie dotarła lub znajdowała się ona poza wyznaczonym obszarem dyżurowania, z typowym dla siebie zmartwieniem starając się odnaleźć sensowny powód, dla którego spacerował korytarzami szpitala. - Napijesz się ze mną kawy? – Było późno, o czym uświadomiło ją przelotne zerknięcie na delikatny zegarek owinięty wokół nadgarstka. Wiedziała jednak, że o tej porze w kawiarni na ostatnim piętrze nie było tłumów i kawa smakowała zdecydowanie lepiej, kiedy sprzedawczyni widziała nabrzmiałe od snu na niewygodnej kanapie oczy, zły humor i zwykłe zmęczenie, dodając do napoju najwidoczniej składnika rozweselającego. A może to jej powoli mieszały się smaki, zabite przez eliksiry przeciwko migrenie? Widząc minę mężczyzny, szybko dodała: - Albo przejdź się ze mną na papierosa.
- To wszystko? – Odparła ze zdumieniem, ostrożnie wysuwając dłoń z uścisku i wciskając ją pośpiesznie w kieszeń szpitalnego fartucha. - Nic się nie zmieniłeś, Thomas. – Pokręciła głową. Nie wierzyła w to, że ludzie zmieniali się tak bardzo, by byli w stanie wyprzeć cechy prezentowane kiedyś a jeśli się próbowało, to zawsze był sposób by ich podejść i zmusić do odkrycia tego, co głęboko zakorzenione. - Jak zwykle małomówny, tajemniczy i nie dostrzegasz nigdzie problemu. Zazwyczaj ludzie nie znikają bez słowa. – Musiała zapamiętać, by następnym razem mieć pod ręką przygotowaną laurkę z gratulacjami za tak szybką umiejętność wyprowadzenia z równowagi i to jeszcze bez użycia więcej, niż zaledwie pięciu słów. Nie była jednak kobietą, która zadawała zbyt wiele pytań i on, jak mało kto, powinien zdawać sobie z tego sprawę; uważała, że jeśli będzie chciał podzielić się ze nią ostatnimi miesiącami swojej absencji, to zrobi to sam. Była w stanie powstrzymać swoją ciekawość, przynajmniej na jakiś czas. Widać po raz kolejny musiała go oswajać, tak jak wtedy, podczas opiekowania się testralami.
Westchnęła ciężko, nie chcąc naciskać a chociaż wykorzystać podarowaną okazję do krótkiej rozmowy o czymś innym niż zdrowie, dawki leków i przeprowadzane operacje, anomalie, czy dolegliwości przyprowadzonych pacjentów. O ile na ogół nie wierzyła w zrządzenie losu i nieprzypadkowość zdarzeń, dzisiaj była w stanie uznać, że najwidoczniej z jakiegoś powodu dawny przyjaciel stanął na jej drodze. - Co tu robisz? Stało ci się coś? – Umknęła jej widocznie informacja o Jocelyn leżącej w jednej z sal, do której jeszcze nie dotarła lub znajdowała się ona poza wyznaczonym obszarem dyżurowania, z typowym dla siebie zmartwieniem starając się odnaleźć sensowny powód, dla którego spacerował korytarzami szpitala. - Napijesz się ze mną kawy? – Było późno, o czym uświadomiło ją przelotne zerknięcie na delikatny zegarek owinięty wokół nadgarstka. Wiedziała jednak, że o tej porze w kawiarni na ostatnim piętrze nie było tłumów i kawa smakowała zdecydowanie lepiej, kiedy sprzedawczyni widziała nabrzmiałe od snu na niewygodnej kanapie oczy, zły humor i zwykłe zmęczenie, dodając do napoju najwidoczniej składnika rozweselającego. A może to jej powoli mieszały się smaki, zabite przez eliksiry przeciwko migrenie? Widząc minę mężczyzny, szybko dodała: - Albo przejdź się ze mną na papierosa.
Gość
Gość
Nie tylko nie miał wyczucia czasu, ale i świadomości, że go nie posiada. Wkraczał w cudze życia i z nich znikał, czasem nawet szybciej, niż się pojawiał. Z góry zakładał, że skoro on nic nie czuł, z innymi było podobnie, a jego nieobecność nikogo nie obejdzie. Miał podstawy, by tak sądzić, nie wiedział zatem jak zachować się w obliczu zarzutów, które postawiła mu Saorise. Prawdę mówiąc, najchętniej obróciłby się na pięcie i odszedł; nie dlatego, że był tchórzem i obawiał się bezpośrednich starć. Dlatego, że tak naprawdę nie miał jej nic do powiedzenia. Nie zamierzał się usprawiedliwiać, wić jak piskorz i szukać wymówek. W swoim odczuciu nie zrobił nic złego.
Nic się nie zmienił? Mogłoby ucieszyć go, że tak sądziła, co nawet zaakcentował wątłym uśmiechem, który nie rozjaśnił pustki wyzierającej z oczu, za to uwydatnił bliznę po lewej stronie twarzy. Nie była to prawda, ale chociaż przez tę krótką chwilę lepiej było, by naprawdę żyła w takim przekonaniu. Na nic nie mogła się jej przydać wiedza o tym, co wyprawiał przez ostatnie kilkanaście miesięcy. Raczej by go za to nie potępiła; łączyła ich niechęć do szlam i mugoli.
— Przeciwnie, dostrzegam wiele problemów — wtrącił niespiesznie. Ciężko było ich nie dostrzegać, gdy świat stawał na głowie. Może udało się odzyskać przynajmniej pozór stabilizacji, ale to nie było to samo. Uważał jednak, że należy iść za ciosem i korzystać z serii zbiegów okoliczności, które doprowadziły do obecnej sytuacji. I zrobić raz na zawsze porządek ze światem, nad którym nie mieli kontroli, nad światem niemagicznych.
Cenił to, że nie zadawała pytań, bo i on nie na wszystkie czuł się zobowiązany odpowiadać. W dodatku na nie wszystkie odpowiadać mógł; stąd też na razie postanowił milczeć, jak w dziewięćdziesięciu procentach przypadków, z którymi przyszło mu się zetknąć.
Przekrzywił głowę w bok, okazując cień zainteresowania.
— Liczyłem, że ty mi powiesz — stwierdził, wciąż świdrując ją przenikliwym spojrzeniem. Znała Jocelyn, a skoro wpadł na nią na korytarzu, po cichu miał nadzieję, że poinformuje go o stanie zdrowia jego siostry i nie będzie musiał jej odszukiwać. Wyglądało jednak na to, że albo postanowiła udawać, że nie wie, albo naprawdę nie widziała o tym, co stało się z Josie. — Jocelyn tutaj jest. Chciałem ją zobaczyć — rzekł, zupełnie bezbarwnie. Jakby wcale nie mówił o swojej siostrze. Nikt nie wiedział, jak wyglądały ich stosunki i skąd wziął się chłód, który w nich królował. Thomas mógł się przez to jawić jako nieprzystępny i okrutny, ale prawda była inna. Przestał jednak przejmować się opinią kogokolwiek dawno temu.
Nawet nie udawał, że się zastanawia, choć Saorise mogła dostrzec, że drgnęła mu grdyka. Z jakiegoś powodu uznał, że propozycja ta jest całkiem kusząca. Może był kompletnym, emocjonalnym wrakiem, ale ze względu na szacunek do znajomości, jaką zwykł mieć z Saorise, nie mógł tak po prostu jej zignorować, nawet jeżeli miałby na to ochotę.
— Nie mogę — odparł krótko, odwracając się przez ramię, jakby oczekiwał, że zobaczy tuż za swoimi plecami Josie. Po chwili jego spojrzenie wróciło do rozmówczyni. — Chociaż jeśli potowarzyszę ci przy paleniu, chyba nic się nie stanie — dodał, skłonny najwyraźniej do małego kompromisu. Odwleczenie w czasie o kilka minut spotkania z siostrą, które mogło okazać się kłopotliwym, było mu jak najbardziej na rękę.
Nic się nie zmienił? Mogłoby ucieszyć go, że tak sądziła, co nawet zaakcentował wątłym uśmiechem, który nie rozjaśnił pustki wyzierającej z oczu, za to uwydatnił bliznę po lewej stronie twarzy. Nie była to prawda, ale chociaż przez tę krótką chwilę lepiej było, by naprawdę żyła w takim przekonaniu. Na nic nie mogła się jej przydać wiedza o tym, co wyprawiał przez ostatnie kilkanaście miesięcy. Raczej by go za to nie potępiła; łączyła ich niechęć do szlam i mugoli.
— Przeciwnie, dostrzegam wiele problemów — wtrącił niespiesznie. Ciężko było ich nie dostrzegać, gdy świat stawał na głowie. Może udało się odzyskać przynajmniej pozór stabilizacji, ale to nie było to samo. Uważał jednak, że należy iść za ciosem i korzystać z serii zbiegów okoliczności, które doprowadziły do obecnej sytuacji. I zrobić raz na zawsze porządek ze światem, nad którym nie mieli kontroli, nad światem niemagicznych.
Cenił to, że nie zadawała pytań, bo i on nie na wszystkie czuł się zobowiązany odpowiadać. W dodatku na nie wszystkie odpowiadać mógł; stąd też na razie postanowił milczeć, jak w dziewięćdziesięciu procentach przypadków, z którymi przyszło mu się zetknąć.
Przekrzywił głowę w bok, okazując cień zainteresowania.
— Liczyłem, że ty mi powiesz — stwierdził, wciąż świdrując ją przenikliwym spojrzeniem. Znała Jocelyn, a skoro wpadł na nią na korytarzu, po cichu miał nadzieję, że poinformuje go o stanie zdrowia jego siostry i nie będzie musiał jej odszukiwać. Wyglądało jednak na to, że albo postanowiła udawać, że nie wie, albo naprawdę nie widziała o tym, co stało się z Josie. — Jocelyn tutaj jest. Chciałem ją zobaczyć — rzekł, zupełnie bezbarwnie. Jakby wcale nie mówił o swojej siostrze. Nikt nie wiedział, jak wyglądały ich stosunki i skąd wziął się chłód, który w nich królował. Thomas mógł się przez to jawić jako nieprzystępny i okrutny, ale prawda była inna. Przestał jednak przejmować się opinią kogokolwiek dawno temu.
Nawet nie udawał, że się zastanawia, choć Saorise mogła dostrzec, że drgnęła mu grdyka. Z jakiegoś powodu uznał, że propozycja ta jest całkiem kusząca. Może był kompletnym, emocjonalnym wrakiem, ale ze względu na szacunek do znajomości, jaką zwykł mieć z Saorise, nie mógł tak po prostu jej zignorować, nawet jeżeli miałby na to ochotę.
— Nie mogę — odparł krótko, odwracając się przez ramię, jakby oczekiwał, że zobaczy tuż za swoimi plecami Josie. Po chwili jego spojrzenie wróciło do rozmówczyni. — Chociaż jeśli potowarzyszę ci przy paleniu, chyba nic się nie stanie — dodał, skłonny najwyraźniej do małego kompromisu. Odwleczenie w czasie o kilka minut spotkania z siostrą, które mogło okazać się kłopotliwym, było mu jak najbardziej na rękę.
I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Korytarz
Szybka odpowiedź