Listopad 1945 roku
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Lily na prawdę lubiła Hogwart. Mimo, że zimny zamek miał w sobie coś strasznego, mimo że nigdy do końca nie przestała bać się duchów, nawet tych na prawdę miłych jak Prawie Bezgłowy Nick, mimo że mimo swojego przecież wspaniałego pochodzenia, tutaj jej ród nic nie znaczył, tutaj każdy z magicznej rodziny mógł nią gardzić. Mimo, że tu nie było jej braci, a powodów do lęku było o wiele więcej, niż w jej rodzinnym domu, w którym już mówiono jej, że boi się wszystkiego. Mimo to wszystko.
Nie radziła sobie z magią. Z roku na rok robiło się ciężej, a kolejne sprawdziany zdawała miernie, choć zawsze starała się uczyć, niejednokrotnie przy pomocy kogoś ze swojej niewielkiej garstki przyjaciół. A jednak sam fakt, że mogła uczestniczyć w tak wspaniałych lekcjach jak na przykład Zaklęcia z których właśnie wracała był niesamowity. Nie musiało jej wszystko wychodzić, samo patrzenie na magię sprawiało jej wielką przyjemność.
Na korytarzu nie było wielu osób, większość uczniów dosłownie wybiegło z sali, bo ktoś zakrzyknął propozycję o bitwie na śnieżki, ale Lily się nie spieszyła, nie zamierzała dołączać. Odłączyła się od przyjaciela, który chwilę, choć bez przekonania - w końcu ją znał - próbował namówić ją do dołączenia do bitwy i zastanawiała się, czym zająć się przed lekcją Zielarstwa jaką miała mieć dopiero za godzinę, kiedy dosłyszała charakterystyczny odgłos. Coś drobnego upadło na twardą, kamienną podłogę Hogwartu. Praktycznie odruchowo schyliła się, żeby podnieć piękny pierścień - przez chwilę obracała go w palcach podziwiając zapewne bardzo cenny drobiazg. Jej rodzina także takie miała - z odbitym herbem MacDonaldów! Uśmiechnęła się lekko i dopiero po chwili spojrzała przed siebie w poszukiwaniu właściciela, który przecież musi być kilka kroków przed nią.
Nie radziła sobie z magią. Z roku na rok robiło się ciężej, a kolejne sprawdziany zdawała miernie, choć zawsze starała się uczyć, niejednokrotnie przy pomocy kogoś ze swojej niewielkiej garstki przyjaciół. A jednak sam fakt, że mogła uczestniczyć w tak wspaniałych lekcjach jak na przykład Zaklęcia z których właśnie wracała był niesamowity. Nie musiało jej wszystko wychodzić, samo patrzenie na magię sprawiało jej wielką przyjemność.
Na korytarzu nie było wielu osób, większość uczniów dosłownie wybiegło z sali, bo ktoś zakrzyknął propozycję o bitwie na śnieżki, ale Lily się nie spieszyła, nie zamierzała dołączać. Odłączyła się od przyjaciela, który chwilę, choć bez przekonania - w końcu ją znał - próbował namówić ją do dołączenia do bitwy i zastanawiała się, czym zająć się przed lekcją Zielarstwa jaką miała mieć dopiero za godzinę, kiedy dosłyszała charakterystyczny odgłos. Coś drobnego upadło na twardą, kamienną podłogę Hogwartu. Praktycznie odruchowo schyliła się, żeby podnieć piękny pierścień - przez chwilę obracała go w palcach podziwiając zapewne bardzo cenny drobiazg. Jej rodzina także takie miała - z odbitym herbem MacDonaldów! Uśmiechnęła się lekko i dopiero po chwili spojrzała przed siebie w poszukiwaniu właściciela, który przecież musi być kilka kroków przed nią.
Lorne wybuchnął głośnym śmiechem, gdy jeden z jego przyjaciół skończył wyjątkowo niewybredny żart o nieczystokrwistych Puchonkach. Szli zwartą kompanią pięciu Krukonów, dość szybko, niezainteresowani bitwą na śnieżki, a zimowymi treningami Quidditcha - przeto niewiele czasu zostało do turnieju czterech domów!
Nie zorientował się zupełnie, że z palca zsunął mu się sygnet rodu Bulstrode. Wielka byłaby to strata i hańba, gdyby ten symbol przepadł w zawiłych korytarzach Hogwartu. Jak to się stało, że nie usłyszał, jak pierścień upada? Pewnikiem jego własny śmiech go zagłuszył. Na szczęscie jeden z jego towarzyszy odwrócił się i zakrzyknął, żeby się odwrócił. Potem poniosły się już okrzyki i oskarżenia, co prawda półżartobliwe, ale wciąż bezpodstawne i dziecinne.
Stary, to chyba twój pierścień!
Chce ci go zawinąć!
Lorne!
W końcu się odwrócił i dostrzegł nieznajomą dziewczynę z jego pierścieniem. Nigdy nie spotkał jej bezpośrednio, ale słyszał o niej i jej wątpliwym pochodzeniu. Mugolska krew, jego dziedzictwo zaraz rozpadnie się od brudnego dotyku szlamy!
Podszedł do niej i z fałszywym uśmieszkiem rzekł:
- To chyba należy do mnie, droga panno.
Dziewczyna nie mogła odczytać z twarzy Lorna złych zamiarów. Ale on już miał plan. Najpierw jednak powinien odzyskać pierścień. Ojciec nie byłby zbyt zadowolony, gdyby go zgubił. Jego przyjaciele stali nieco z tyłu i skrzeczeli coś między sobą, zupełnie jak kruki. Inni uczniowie mknęli w różne strony, zupełnie niezainteresowani sytuacją pomiędzy Lily a Lornem.
Nie zorientował się zupełnie, że z palca zsunął mu się sygnet rodu Bulstrode. Wielka byłaby to strata i hańba, gdyby ten symbol przepadł w zawiłych korytarzach Hogwartu. Jak to się stało, że nie usłyszał, jak pierścień upada? Pewnikiem jego własny śmiech go zagłuszył. Na szczęscie jeden z jego towarzyszy odwrócił się i zakrzyknął, żeby się odwrócił. Potem poniosły się już okrzyki i oskarżenia, co prawda półżartobliwe, ale wciąż bezpodstawne i dziecinne.
Stary, to chyba twój pierścień!
Chce ci go zawinąć!
Lorne!
W końcu się odwrócił i dostrzegł nieznajomą dziewczynę z jego pierścieniem. Nigdy nie spotkał jej bezpośrednio, ale słyszał o niej i jej wątpliwym pochodzeniu. Mugolska krew, jego dziedzictwo zaraz rozpadnie się od brudnego dotyku szlamy!
Podszedł do niej i z fałszywym uśmieszkiem rzekł:
- To chyba należy do mnie, droga panno.
Dziewczyna nie mogła odczytać z twarzy Lorna złych zamiarów. Ale on już miał plan. Najpierw jednak powinien odzyskać pierścień. Ojciec nie byłby zbyt zadowolony, gdyby go zgubił. Jego przyjaciele stali nieco z tyłu i skrzeczeli coś między sobą, zupełnie jak kruki. Inni uczniowie mknęli w różne strony, zupełnie niezainteresowani sytuacją pomiędzy Lily a Lornem.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nieprzyjemne żarty wyraźnie zestresowały Lily. Dziewczyna dobrze wiedziała, że na korytarzach Hogwartu osoba jej pochodzenia musi bardzo uważać. Nie odpowiedziała na nie, całkowicie je zignorowała, wzrok brązowych oczu, dla których drobna nuta strachu jest czymś właściwie całkowicie naturalnym wbijając w osobie, która do niej podeszła. Chłopak, którego prawie w ogóle nie znała - ot, widywała twarz na korytarzach, ale nie potrafiłaby chyba podać jego imienia do chwili, kiedy jeden z kolegów go nie wymienił. Nie wydawał się zainteresowany zaczepkami swoich kolegów, uznała więc, że dobrze zrozumiał całą sytuację.
- Jest piękny. - powiedziała uprzejmie, skoro i on zwrócił się do niej całkiem miłym tonem. Nie spodziewała się, że może mieć złe zamiary, ostatecznie większość osób którym przeszkadzało, że w jej rodzinie nigdy nie było czarodziejów nosiła inne barwy. Oczywiście, ktoś o podobnych poglądach mógł się trafić właściwie w każdym domu, jednak to Ślizgonom Lily w swej naturze poświęcała najwięcej obaw.
- Wśród mugoli też takie są. Ojciec ma. Mój pełni podobną funkcję, tylko nie ma naszego herbu. - na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, bo przecież panna MacDonald też mogła być dumna ze swojego pochodzenia! Choć w obecnych czasach nawet wśród mugoli w Szkocji klany nie miały już znaczenia, Lily uwielbiała te pamiątki.
Zaraz jednak wyciągnęła pierścień w stronę Lorna, żeby zabrał do z powrotem.
- Są jakieś zaklęcia zmniejszające takie przedmioty? Powinieneś go dopasować, bo kiedyś nie zauważysz, jak spadnie. - poradziła jeszcze. Nie znała wielu zaklęć, po prostu nie miała do nich pamięci, ale przecież ktoś musi znać. Cały czas mówiła uprzejmie, bo przecież nie można w każdym szukać złych intencji, prawda? A Krukoni bywają wspaniali. Znała przecież doskonale jeden najbardziej wybitny przykład.
- Jest piękny. - powiedziała uprzejmie, skoro i on zwrócił się do niej całkiem miłym tonem. Nie spodziewała się, że może mieć złe zamiary, ostatecznie większość osób którym przeszkadzało, że w jej rodzinie nigdy nie było czarodziejów nosiła inne barwy. Oczywiście, ktoś o podobnych poglądach mógł się trafić właściwie w każdym domu, jednak to Ślizgonom Lily w swej naturze poświęcała najwięcej obaw.
- Wśród mugoli też takie są. Ojciec ma. Mój pełni podobną funkcję, tylko nie ma naszego herbu. - na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, bo przecież panna MacDonald też mogła być dumna ze swojego pochodzenia! Choć w obecnych czasach nawet wśród mugoli w Szkocji klany nie miały już znaczenia, Lily uwielbiała te pamiątki.
Zaraz jednak wyciągnęła pierścień w stronę Lorna, żeby zabrał do z powrotem.
- Są jakieś zaklęcia zmniejszające takie przedmioty? Powinieneś go dopasować, bo kiedyś nie zauważysz, jak spadnie. - poradziła jeszcze. Nie znała wielu zaklęć, po prostu nie miała do nich pamięci, ale przecież ktoś musi znać. Cały czas mówiła uprzejmie, bo przecież nie można w każdym szukać złych intencji, prawda? A Krukoni bywają wspaniali. Znała przecież doskonale jeden najbardziej wybitny przykład.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Lorne zaśmiał się sucho, widząc, jak bardzo dumna była ze swego pochodzenia. Powinna korzyć się i spuszczać wzrok za każdym razem, gdy spoglądał na nią ktoś, w kim płynęła czysta krew. Ale Lorne nie poczuwał się do tego, by uczyć ją, gdzie jest jej miejsce. Wyjątkowo paskudne zaniedbanie ze strony jej wybrakowanych rodzicieli. Bez słowa przyjął, co jego, wkładając pierścień na palec.
Lily miała czelność go pouczać, że winien lepiej go dopasować, nie mając przy tym pojęcia o istnieniu zaklęć zmniejszających niemagiczne przedmioty. Czy w tej rudej istotce naprawdę płynęła jakakolwiek moc? Był nieco zażenowany.
- Są. Warto, byś zajrzała czasem do ksiąg, bo taka porada to żadna porada.
Nie był Ślizgonem i nie charakteryzowały go typowe dla nich prymitywne zagrywki wobec szlam. Niegodnych zwykle ignorował, żyjąc w zgodzie ze swoimi ideałami. Nie miał czasu na katowanie słabszych. Słabsi zginą przy pierwszej lepszej próbie. Przy pierwszym lepszym wyzwaniu. Ale Lily była wyjątkowo bezczelna, patrzyła mu prosto w oczy, brudziła jego rodową dumę. Myślała, że są sobie równi? Ani wiekiem, ani umiejętnościami, ani pochodzeniem - dzieliło ich osiem galaktyk. JEj pewna postawa wyjątkowo go zeźliła, ale szybko się opanował.
- Mimo wszystko dziękuję. - wybąkał.
Ostatnie słowo ledwo opuściło jego gardło. W kieszeni peleryny ściskał swą różdżkę, czekając aż Puchonka się odwróci. Spojrzał ku swym przyjaciołom i mrugnął do nich zawadiacko. Tamci wiedzieli, co to oznacza. Wystarczyło, że Lily zrobi w tył zwrot.
Lily miała czelność go pouczać, że winien lepiej go dopasować, nie mając przy tym pojęcia o istnieniu zaklęć zmniejszających niemagiczne przedmioty. Czy w tej rudej istotce naprawdę płynęła jakakolwiek moc? Był nieco zażenowany.
- Są. Warto, byś zajrzała czasem do ksiąg, bo taka porada to żadna porada.
Nie był Ślizgonem i nie charakteryzowały go typowe dla nich prymitywne zagrywki wobec szlam. Niegodnych zwykle ignorował, żyjąc w zgodzie ze swoimi ideałami. Nie miał czasu na katowanie słabszych. Słabsi zginą przy pierwszej lepszej próbie. Przy pierwszym lepszym wyzwaniu. Ale Lily była wyjątkowo bezczelna, patrzyła mu prosto w oczy, brudziła jego rodową dumę. Myślała, że są sobie równi? Ani wiekiem, ani umiejętnościami, ani pochodzeniem - dzieliło ich osiem galaktyk. JEj pewna postawa wyjątkowo go zeźliła, ale szybko się opanował.
- Mimo wszystko dziękuję. - wybąkał.
Ostatnie słowo ledwo opuściło jego gardło. W kieszeni peleryny ściskał swą różdżkę, czekając aż Puchonka się odwróci. Spojrzał ku swym przyjaciołom i mrugnął do nich zawadiacko. Tamci wiedzieli, co to oznacza. Wystarczyło, że Lily zrobi w tył zwrot.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
A jednak się pomyliła. Liczyła, że człowiek z którym rozmawiała może okazać się w porządku mimo, że najwyraźniej był szlachetnie urodzony. Nie każdy człowiek krwi błękitnej był w końcu straszny. Wśród Sewlynów na przykład bywały miłe osoby. Wesleyowie w większości, jeśli nie w całości byli super! Dlatego Lily nie czuła lęku przed wszystkimi szlachcicami szczególnie, kiedy ci nie nosili srebra i zieleni.
Chłodna odzywka Lorne'a widocznie jednak zbiła ją z tropu. Instynktownie się cofnęła. Nie trzeba wiele, żeby Lily się wystraszyła. To z resztą żadna nowość, o ile kiedyś jeszcze wiedziała o tym ograniczona ilość ludzi, którzy widywali ją częściej, odkąd uciekła przed widokiem bogina, jeśli ktoś w szkole ją znał, to pewnie w związku z tym jakże zabawnym wydarzeniem. Tak więc i niemiły Krukon trochę ją zestresował, jej serce przyzwyczajone już do tego, że od czasu do czasu, trochę częściej niż powinno, zaczyna bić szybciej. Póki co tylko troszkę.
- Drobiazg. - odpowiedziała, patrząc na niego jeszcze przez chwilę, choć chłodne spojrzenie Krukona nie zachęcało do dłuższego kontaktu. Nie uśmiechała się już uprzejmie, jej ton nabrał chłodu i lęku. Przecież jeszcze chwilę temu był jakby miły. Czyżby dobrze się bawił? Nie ważne. Lily tak czy inaczej była ostatnią osobą, która odpowiadałaby na niezbyt miłe uwagi, czy wdawała się w sprzeczki z obcą osobą. Szczególnie, jeśli chodzi o czarodzieja.
Lily w związku ze swoją naturą, poczuła potrzebę, żeby w miarę szybko się oddalić. Uciec. Jak zawsze. W końcu to robi przez większość swojego życia - i dobrze. Nie zaszkodzi i tym razem.
Nic więcej nie mówiąc cofnęła się jeszcze odrobinę. Nie raz już oberwała jakimś zaklęciem od tyłu. Nie, żeby sprawiało to jakąkolwiek różnicę - kiedy ktoś atakował ją tak, że to widziała, i tak była równie bezradna ze swoimi nędznymi zdolnościami. A jednak częściej atakują od tyłu.
Nie mogła tak jednak iść zbyt długo, odwróciła się więc i, choć jej serce tłukło mocno w piersi, choć nie marzyła w tej chwili o niczym innym, jak o możliwości teleportowania się do własnego dormitorium, ruszyła szybkim krokiem, zamierzając skręcić gdziekolwiek, byle tylko zniknąć z oczu Krukona.
Chłodna odzywka Lorne'a widocznie jednak zbiła ją z tropu. Instynktownie się cofnęła. Nie trzeba wiele, żeby Lily się wystraszyła. To z resztą żadna nowość, o ile kiedyś jeszcze wiedziała o tym ograniczona ilość ludzi, którzy widywali ją częściej, odkąd uciekła przed widokiem bogina, jeśli ktoś w szkole ją znał, to pewnie w związku z tym jakże zabawnym wydarzeniem. Tak więc i niemiły Krukon trochę ją zestresował, jej serce przyzwyczajone już do tego, że od czasu do czasu, trochę częściej niż powinno, zaczyna bić szybciej. Póki co tylko troszkę.
- Drobiazg. - odpowiedziała, patrząc na niego jeszcze przez chwilę, choć chłodne spojrzenie Krukona nie zachęcało do dłuższego kontaktu. Nie uśmiechała się już uprzejmie, jej ton nabrał chłodu i lęku. Przecież jeszcze chwilę temu był jakby miły. Czyżby dobrze się bawił? Nie ważne. Lily tak czy inaczej była ostatnią osobą, która odpowiadałaby na niezbyt miłe uwagi, czy wdawała się w sprzeczki z obcą osobą. Szczególnie, jeśli chodzi o czarodzieja.
Lily w związku ze swoją naturą, poczuła potrzebę, żeby w miarę szybko się oddalić. Uciec. Jak zawsze. W końcu to robi przez większość swojego życia - i dobrze. Nie zaszkodzi i tym razem.
Nic więcej nie mówiąc cofnęła się jeszcze odrobinę. Nie raz już oberwała jakimś zaklęciem od tyłu. Nie, żeby sprawiało to jakąkolwiek różnicę - kiedy ktoś atakował ją tak, że to widziała, i tak była równie bezradna ze swoimi nędznymi zdolnościami. A jednak częściej atakują od tyłu.
Nie mogła tak jednak iść zbyt długo, odwróciła się więc i, choć jej serce tłukło mocno w piersi, choć nie marzyła w tej chwili o niczym innym, jak o możliwości teleportowania się do własnego dormitorium, ruszyła szybkim krokiem, zamierzając skręcić gdziekolwiek, byle tylko zniknąć z oczu Krukona.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Jakaż była tchórzliwa, jakaż niepewna! Lorne naprawdę nie potrafił zrozumieć, dlaczego Hogwart daje szansę ludziom drugiej kategorii. Nie było przecież sensu tracić czasu i innych środków, by próbować wykształcić tych iście beznadziejnych. Lustrował spojrzeniem dziewczynę z poważnym wyrazem twarzy.
Młody Bulstrode dał tego dnia nauczkę jeszcze młodszej Lily. Doprawdy szczeniackie było to zachowanie, które pamięta po dziś dzień. Nieszczególnie tego żałuje.
- Feliseri! - mruknął cicho, celując różdżką w stronę rudowłosej dziewczyny.
Wykorzystał fakt, że była przestraszona i rozkojarzona. Po korytarzu poniósł się cichy świst. Zaklęcie udało się perfekcyjnie, zresztą transmutacja była konikiem Lorna. W ułamku sekundy MacDonald przemieniła się w tchórzofretkę. Popiskiwała i nerwowo przesuwała pyszczek to na prawą to na lewą stronę. Przyjaciele Lorna ryknęli śmiechem, przybili sobie piątki i zaczęli iść przed siebie. Obecne na korytarzu dziewczęta kręciły głowami z rezygnacją. Przyjaciel Lily szybko podbiegł do przerażonego zwierzątka, mierząc z nienawiścią grupę Krukonów.
Ci zaś nie dostrzegli niestety, że całą sytuację obserwował jeden z profesorów. Gdy padło zaklęcie, zaczął szybkim krokiem iść ku Lornowi.
- LORNE BULSTRODE - ryknął, a jego głos był donośny. Tchórzofretka aż podskoczyła. - MINUS PIĘĆDZIESIĄT PUNKTÓW DLA RAVENCLAWU!
Młody Bulstrode dał tego dnia nauczkę jeszcze młodszej Lily. Doprawdy szczeniackie było to zachowanie, które pamięta po dziś dzień. Nieszczególnie tego żałuje.
- Feliseri! - mruknął cicho, celując różdżką w stronę rudowłosej dziewczyny.
Wykorzystał fakt, że była przestraszona i rozkojarzona. Po korytarzu poniósł się cichy świst. Zaklęcie udało się perfekcyjnie, zresztą transmutacja była konikiem Lorna. W ułamku sekundy MacDonald przemieniła się w tchórzofretkę. Popiskiwała i nerwowo przesuwała pyszczek to na prawą to na lewą stronę. Przyjaciele Lorna ryknęli śmiechem, przybili sobie piątki i zaczęli iść przed siebie. Obecne na korytarzu dziewczęta kręciły głowami z rezygnacją. Przyjaciel Lily szybko podbiegł do przerażonego zwierzątka, mierząc z nienawiścią grupę Krukonów.
Ci zaś nie dostrzegli niestety, że całą sytuację obserwował jeden z profesorów. Gdy padło zaklęcie, zaczął szybkim krokiem iść ku Lornowi.
- LORNE BULSTRODE - ryknął, a jego głos był donośny. Tchórzofretka aż podskoczyła. - MINUS PIĘĆDZIESIĄT PUNKTÓW DLA RAVENCLAWU!
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Już myślała, że po prostu ucieknie. Była prawie pewna, że się uda. Jeszcze tylko kawałeczek i będzie mogła skręcić. Nie obchodziły jej śmiechy za plecami, niech się śmieją, póki nie robią jej krzywdy. Potem będzie ich unikać. I już na chwilę poczuła się bezpieczniej, kiedy jej pełne lęku spojrzenie odnalazło Matta, już chciała go złapać za rękę, pociągnąć w korytarz i przecież przy nim by jej nikt nic nie zrobił. O ile on by się nie wściekł i nie poszedł bić z Krukonem, ale może nie, może by go uspokoiła, bo przecież potrzebowała kogoś przy sobie, a nie bójki gdzieś tam!
Nie ważne z resztą, nie zdążyła nawet do niego sięgnąć, kiedy uderzyło w nią zaklęcie i już kompletnie nie wiedziała, co się dzieje. była mniejsza i mniejsza, coś się działo z jej skórą, cała się zmieniała i już po chwili była maleńka, cała owłosiona... minęła dobra chwila, zanim zrozumiałam, co jej zrobiono. I ledwo zdążyła coś cicho pisknąć, bo wszystko dookoła było takie okropnie wielkie i wszyscy mogli ją rozdeptać i strasznie głośno było. Otuliła się ogonem, nie wiedząc co zrobić w całym przerażeniu i aż podskoczyła, kiedy usłyszała hałas jeszcze większy. I chciała - jak zwykle w podobnej chwili - zniknąć z tego świata, po prostu skulić się tak mocno, żeby nikt jej nie mógł zobaczyć, żeby nic strasznego jej nie dosięgnęło. Poczuła po chwili czyjąś dłoń - olbrzymią! - cała się telepała z przerażenia szczególnie, kiedy ktoś zaczął krzyczeć. I nawet nie zauważyła, a ktoś, pewnie profesor - odczarował ją i znowu rosła i jak otworzyła oczy, zobaczyła, że to była dłoń Matta, więc wczepiła się w niego. I co z tego, że będą się śmiać jeszcze bardziej? Niech on ją po prostu stąd zabierze.
- Bulstrode. Co to miało znaczyć? - profesor za jej plecami jest wyraźnie wściekły. Wie, o co poszło, trudno nie wiedzieć i jest jednym z tych, którzy bronią takich jak Lily. - Zostajesz zawieszony w turnieju. Oby twoja drużyna znalazła sobie dobre zastępstwo.
Lily aż pobladła i nawet nie próbowała się odwracać. O nie, ona chciała uciekać, bo wiedziała, kto w oczach Krukona będzie winien tej sytuacji. Ruszyła więc byle szybciej nie patrząc na nikogo i nikogo nie słuchając, ciągnąc tylko rękaw Matta, tak na wszelki wypadek.
Nie ważne z resztą, nie zdążyła nawet do niego sięgnąć, kiedy uderzyło w nią zaklęcie i już kompletnie nie wiedziała, co się dzieje. była mniejsza i mniejsza, coś się działo z jej skórą, cała się zmieniała i już po chwili była maleńka, cała owłosiona... minęła dobra chwila, zanim zrozumiałam, co jej zrobiono. I ledwo zdążyła coś cicho pisknąć, bo wszystko dookoła było takie okropnie wielkie i wszyscy mogli ją rozdeptać i strasznie głośno było. Otuliła się ogonem, nie wiedząc co zrobić w całym przerażeniu i aż podskoczyła, kiedy usłyszała hałas jeszcze większy. I chciała - jak zwykle w podobnej chwili - zniknąć z tego świata, po prostu skulić się tak mocno, żeby nikt jej nie mógł zobaczyć, żeby nic strasznego jej nie dosięgnęło. Poczuła po chwili czyjąś dłoń - olbrzymią! - cała się telepała z przerażenia szczególnie, kiedy ktoś zaczął krzyczeć. I nawet nie zauważyła, a ktoś, pewnie profesor - odczarował ją i znowu rosła i jak otworzyła oczy, zobaczyła, że to była dłoń Matta, więc wczepiła się w niego. I co z tego, że będą się śmiać jeszcze bardziej? Niech on ją po prostu stąd zabierze.
- Bulstrode. Co to miało znaczyć? - profesor za jej plecami jest wyraźnie wściekły. Wie, o co poszło, trudno nie wiedzieć i jest jednym z tych, którzy bronią takich jak Lily. - Zostajesz zawieszony w turnieju. Oby twoja drużyna znalazła sobie dobre zastępstwo.
Lily aż pobladła i nawet nie próbowała się odwracać. O nie, ona chciała uciekać, bo wiedziała, kto w oczach Krukona będzie winien tej sytuacji. Ruszyła więc byle szybciej nie patrząc na nikogo i nikogo nie słuchając, ciągnąc tylko rękaw Matta, tak na wszelki wypadek.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Lorne speszył się nieco, gdy jego ktoś z profesorskiej kadry wyryczał jego nazwisko. Jak to się stało, że żaden z Krukonów nie dostrzegł niebezpieczeństwa? Na korytarzu zrobiło się zupełnie cicho, spojrzenia uczniów przechodziły to na profesora, to na Lily, to na Lorna.
Młodzieniec wyprostował się, gdy łysy profesor w nieskrywanej furii zmierzał wprost ku niemu. Jego buty stukały miarowo. Raz, dwa, trzy.
Utrata punktów zabolała, ale Bulstrode był pewien, że na tym się skończy. Lecz nie, tego dnia było inaczej - ta wstrętna dziewucha pozbawiła go możliwości wystąpienia w turnieju. Na słowa o zawieszeniu, aż go zmroziło. Przecież tak wiele to dla niego znaczy!
- Ale panie profesorze... ja... - próbował się sprzeciwić Lorne, lecz starzec podniósł dłoń, grożąc, że Ravenclaw utraci kolejne dwadzieścia punktów. Nie było już dyskusji.
Chłopak wybałuszył oczy. Ramiona podnosiły się i opadały, a słowa przekształciły się w niezrozumiałe jęknięcia. Po chwili podeszli do niego przyjaciele, klepiąc go niemrawo po ramieniu. Wchodzili sobie nawzajem w słowo, używając niecenzuralnego słownictwa, gdy profesor się oddalił. Ravenclaw stracił ścigającego. Lorne stracił szansę pokazania swych umiejętności, które szlifował od dawna.
Lorne usiadł na pobliskiej ławce i skrył twarz w dłoniach. Złość zbierała się od samych pięt, wystrzelając ku najwyższemu punktowi na jego głowie. Tyle poświęceń, tyle wysiłku, by zostać zawieszonym w reprezentacji przez głupi żart na mugolskiej dziewczynie! Powinien ją zignorować, powinien tylko wyrwać jej sygnet i odejść. Lecz nie, duma okazała się zgubna.
Kazał swym towarzyszom iść na trening, który właśnie się zaczynał. Miał potem dojść, by posiedzieć na trybunach. Aż kręciło go w żołądku, gdy pomyślał o biernym przyglądaniu się grze.
Lorne rzucił okiem w stronę korytarza, za którym zniknęła Lily. Powstał i zaczął iść, zastanawiając się, gdzie skierowałby swe kroki, gdyby był rudowłosą szlamą. Tak tego nie zostawi.
Młodzieniec wyprostował się, gdy łysy profesor w nieskrywanej furii zmierzał wprost ku niemu. Jego buty stukały miarowo. Raz, dwa, trzy.
Utrata punktów zabolała, ale Bulstrode był pewien, że na tym się skończy. Lecz nie, tego dnia było inaczej - ta wstrętna dziewucha pozbawiła go możliwości wystąpienia w turnieju. Na słowa o zawieszeniu, aż go zmroziło. Przecież tak wiele to dla niego znaczy!
- Ale panie profesorze... ja... - próbował się sprzeciwić Lorne, lecz starzec podniósł dłoń, grożąc, że Ravenclaw utraci kolejne dwadzieścia punktów. Nie było już dyskusji.
Chłopak wybałuszył oczy. Ramiona podnosiły się i opadały, a słowa przekształciły się w niezrozumiałe jęknięcia. Po chwili podeszli do niego przyjaciele, klepiąc go niemrawo po ramieniu. Wchodzili sobie nawzajem w słowo, używając niecenzuralnego słownictwa, gdy profesor się oddalił. Ravenclaw stracił ścigającego. Lorne stracił szansę pokazania swych umiejętności, które szlifował od dawna.
Lorne usiadł na pobliskiej ławce i skrył twarz w dłoniach. Złość zbierała się od samych pięt, wystrzelając ku najwyższemu punktowi na jego głowie. Tyle poświęceń, tyle wysiłku, by zostać zawieszonym w reprezentacji przez głupi żart na mugolskiej dziewczynie! Powinien ją zignorować, powinien tylko wyrwać jej sygnet i odejść. Lecz nie, duma okazała się zgubna.
Kazał swym towarzyszom iść na trening, który właśnie się zaczynał. Miał potem dojść, by posiedzieć na trybunach. Aż kręciło go w żołądku, gdy pomyślał o biernym przyglądaniu się grze.
Lorne rzucił okiem w stronę korytarza, za którym zniknęła Lily. Powstał i zaczął iść, zastanawiając się, gdzie skierowałby swe kroki, gdyby był rudowłosą szlamą. Tak tego nie zostawi.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chcę zniknąć, chcę zniknąć, chcę zniknąć, chcę zniknąć.
Lily czasami wiele by dała za pelerynę niewidkę, żeby móc chować się przed światem, zamiast wiecznie uciekać. Chodziłaby ukryta pod nią właśnie i pokazywała się tylko, kiedy miałaby pewność, że nie ma się czego bać. Nadal pewnie często by się bała, ale funkcjonowanie w szkole jako osoba mugolskiego pochodzenia byłoby łatwiejsze.
Właściwie to nic się nie stało.
Przeżyła już w tej szkole gorsze rzeczy, niż zmienienie w fretkę. Właściwie to to był tylko niewinny żart. Nie zagrażał jej niczym, nie bolał. Wystawił na pośmiewisko, ale z niej zawsze się śmiali. Nie zawsze wrednie, czasem sympatycznie. Czasem nieprzyjemnie. Ale nie stało się nic strasznego - szczególnie, że zaraz ją obroniono. Szczególnie, że mogła uciec nie sama, a z kimś, komu bardzo ufała i, kto potrafił ją uspokoić.
Przerażające jest tylko to, że mam nowego wroga.
Bo w słowniku Lily "wróg" oznacza ktoś, kogo należy się bać. Ona nigdy nie odważyłaby się obdarzyć kogokolwiek krzywym spojrzeniem. Ona? Może marudzić sam na sam przed przyjaciółmi, ale nie jest samobójczynią, żeby okazywać niechęć do kogoś, kto lepiej od niej czaruje i ma się za lepszego. A bała się, że ten cały Bulstrode będzie chciał się na niej odegrać. Jeśli nie uzna, że dostał od profesora odpowiednią nauczkę.
Kiedy się uspokoiła, odesłała Matta na zajęcia. Już i tak był przez nią spóźniony. I pewnie zostałby z nią do nocy, a potem odprowadził, ale wydawało się, że już jest spokojniej. Jeszcze była niemrawa i blada, jeszcze w jej spojrzeniu błądził lęk, ale nie dygotała już w jego ramionach. Tym razem bardzo, ale to bardzo starała się uspokoić też przez niego: żeby nie odegrał się na Krukonie. Żeby potem nie miał przez nią problemów. Bo ona na swój sposób kochała Matta i martwiła się o niego, tylko to była miłość z tych siostrzanych. On opiekował się nią, a ona próbowała nim i była mu najbardziej w świecie wdzięczna za jego wielkie serce nawet, jeśli maskuje je przed większością świata z olbrzymią wprawą.
Ale wygoniła go i odszedł. I sama też wstała, bo siedziała za jakąś rzeźbą. Jej serce jeszcze biło mocno, zdecydowanie zbyt mocno, a kolana były wiotkie. Gdyby nie martwiła się o Matta, w życiu nie dałaby mu teraz odejść. Wahała się, czy iść na kolejne lekcje, czy nie uciec: dostanie szlaban, ale będzie spokojniej, nie będzie ryzykowała, że ktoś jej będzie dokuczał.
Tym oto sposobem postanowiła resztę dnia spędzić w Pokoju Wspólnym Huffelpuffu, gdzie może być całkiem bezpieczna. Tylko musi się tam dostać.
Lily czasami wiele by dała za pelerynę niewidkę, żeby móc chować się przed światem, zamiast wiecznie uciekać. Chodziłaby ukryta pod nią właśnie i pokazywała się tylko, kiedy miałaby pewność, że nie ma się czego bać. Nadal pewnie często by się bała, ale funkcjonowanie w szkole jako osoba mugolskiego pochodzenia byłoby łatwiejsze.
Właściwie to nic się nie stało.
Przeżyła już w tej szkole gorsze rzeczy, niż zmienienie w fretkę. Właściwie to to był tylko niewinny żart. Nie zagrażał jej niczym, nie bolał. Wystawił na pośmiewisko, ale z niej zawsze się śmiali. Nie zawsze wrednie, czasem sympatycznie. Czasem nieprzyjemnie. Ale nie stało się nic strasznego - szczególnie, że zaraz ją obroniono. Szczególnie, że mogła uciec nie sama, a z kimś, komu bardzo ufała i, kto potrafił ją uspokoić.
Przerażające jest tylko to, że mam nowego wroga.
Bo w słowniku Lily "wróg" oznacza ktoś, kogo należy się bać. Ona nigdy nie odważyłaby się obdarzyć kogokolwiek krzywym spojrzeniem. Ona? Może marudzić sam na sam przed przyjaciółmi, ale nie jest samobójczynią, żeby okazywać niechęć do kogoś, kto lepiej od niej czaruje i ma się za lepszego. A bała się, że ten cały Bulstrode będzie chciał się na niej odegrać. Jeśli nie uzna, że dostał od profesora odpowiednią nauczkę.
Kiedy się uspokoiła, odesłała Matta na zajęcia. Już i tak był przez nią spóźniony. I pewnie zostałby z nią do nocy, a potem odprowadził, ale wydawało się, że już jest spokojniej. Jeszcze była niemrawa i blada, jeszcze w jej spojrzeniu błądził lęk, ale nie dygotała już w jego ramionach. Tym razem bardzo, ale to bardzo starała się uspokoić też przez niego: żeby nie odegrał się na Krukonie. Żeby potem nie miał przez nią problemów. Bo ona na swój sposób kochała Matta i martwiła się o niego, tylko to była miłość z tych siostrzanych. On opiekował się nią, a ona próbowała nim i była mu najbardziej w świecie wdzięczna za jego wielkie serce nawet, jeśli maskuje je przed większością świata z olbrzymią wprawą.
Ale wygoniła go i odszedł. I sama też wstała, bo siedziała za jakąś rzeźbą. Jej serce jeszcze biło mocno, zdecydowanie zbyt mocno, a kolana były wiotkie. Gdyby nie martwiła się o Matta, w życiu nie dałaby mu teraz odejść. Wahała się, czy iść na kolejne lekcje, czy nie uciec: dostanie szlaban, ale będzie spokojniej, nie będzie ryzykowała, że ktoś jej będzie dokuczał.
Tym oto sposobem postanowiła resztę dnia spędzić w Pokoju Wspólnym Huffelpuffu, gdzie może być całkiem bezpieczna. Tylko musi się tam dostać.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Jakaś rzeźba, pod którą siedziała Lily MacDonald przedstawiała nikogo innego, jak jedną z czterech legendarnych założycielek Hogwartu - Rowenę Ravenclaw. Jej obliczę patrzyło ku Zakazanemu Lasowi, w skupieniu, zupełnie jakby czarownica coś analizowała. Piekielnie inteligentna kobieta, którą Lorne szczerze podziwiał. Był dumny, że trafił właśnie do Krukonów. I jak widać, Rowena sprzyjała swojemu podopiecznemu, ponieważ Lorne w mig dostrzegł zestresowaną dziewczynę. Obserwował ją przez moment, obmyślając, w jaki sposób się odegrać. Dlaczego zwyczajnie jej nie zostawił w spokoju? Gdyby teraz przypomniał sobie tę sytuację, nie wiedziałby co odpowiedzieć. Nie chodziło tylko o pierścień, nie chodziło tylko o zawieszenie w turnieju. Pojawiając się, Lily utworzyła pasmo niepowodzeń, które bezpośrednio go dotknęło. Zupełnie jakby zatruwała atmosferę, zaklinała pomimo nierzucania zaklęć. A może jednak to robiła? Lorne musiał się przekonać. Mimo całej niechęci, rudowłosa w jakiś sposób go zaintrygowała.
Gdy wstała, ruszył pewnie za nią. Zajęcia już się zaczęły, dziedziniec opustoszał, a oni znaleźli się w bliżej nieokreślonym punkcie Hogwartu. Jedyne dwa okna wychodziły ku nim, ale nikt nie mógł ich stamtąd dojrzeć. Sala była pusta. Dziewczyna wybrała wyjątkowo złą drogę ku swemu dormitorium. Obok nikt przemknął tylko jeden z duchów, który teraz przystanął. Lewitował w miejscu, przyglądając się obojgu w zaciekawieniu.
- Gdzie tak uciekasz! Spóźniłaś się na zajęcia? - zawołał Lorne zajadle za Lily. Gdy się odwróciła, musiała dostrzec różdżkę, którą trzymał w pogotowiu. - My jeszcze nie skończyliśmy, wiesz o tym, prawda? Powtórz swoje imię i zmierz się ze mną. Wyzywam cię na pojedynek. Pozbawiłaś mnie nie tylko punktów, ale także uczestnictwa w turnieju. Nie raz musiałaś mnie widzieć na szkolny boisku, nie raz widziałaś, jak Puchoni z kretesem z nami przegrywali. Chciałaś się odegrać? Nie wierzę w to, że sygnet po prostu zsunął mi się z palca, to byłby pierwszy raz.
Zrobił trzy kroki naprzód, przyjmując pozycję, której uczono ich podczas zajęć z Obrony Przed Czarną Magią. Ciekawe, czy i te zajęcia przegapiłaś.
- Chwytaj za różdżkę i zaczynaj! - warknął, widząc niezdecydowanie dziewczyny.
Gdy wstała, ruszył pewnie za nią. Zajęcia już się zaczęły, dziedziniec opustoszał, a oni znaleźli się w bliżej nieokreślonym punkcie Hogwartu. Jedyne dwa okna wychodziły ku nim, ale nikt nie mógł ich stamtąd dojrzeć. Sala była pusta. Dziewczyna wybrała wyjątkowo złą drogę ku swemu dormitorium. Obok nikt przemknął tylko jeden z duchów, który teraz przystanął. Lewitował w miejscu, przyglądając się obojgu w zaciekawieniu.
- Gdzie tak uciekasz! Spóźniłaś się na zajęcia? - zawołał Lorne zajadle za Lily. Gdy się odwróciła, musiała dostrzec różdżkę, którą trzymał w pogotowiu. - My jeszcze nie skończyliśmy, wiesz o tym, prawda? Powtórz swoje imię i zmierz się ze mną. Wyzywam cię na pojedynek. Pozbawiłaś mnie nie tylko punktów, ale także uczestnictwa w turnieju. Nie raz musiałaś mnie widzieć na szkolny boisku, nie raz widziałaś, jak Puchoni z kretesem z nami przegrywali. Chciałaś się odegrać? Nie wierzę w to, że sygnet po prostu zsunął mi się z palca, to byłby pierwszy raz.
Zrobił trzy kroki naprzód, przyjmując pozycję, której uczono ich podczas zajęć z Obrony Przed Czarną Magią. Ciekawe, czy i te zajęcia przegapiłaś.
- Chwytaj za różdżkę i zaczynaj! - warknął, widząc niezdecydowanie dziewczyny.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Głos, który ją zatrzymał wywołał, że przez cały jej metr pięćdziesiąt siedem przebiegły nieprzyjemne dreszcze. Potrzebowała całej swojej siły woli, żeby się odwrócić i już w tej chwili cała dygotała i już teraz dotarło do niej jaką głupotę zrobiła, wyganiając Matta na zajęcia. Słuchała jego słów i nie mogła uwierzyć własnym uszom. Nie do końca rozumiała, co on sugeruje. Że chciała go okraść? Obaj wiedzą, że to niemożliwe, przecież jedynie podniosła i oddała! Więc uważa, że to była intryga, że specjalnie go sprowokowała? Ona?! To najgłupsze podejrzenia, jakie ktokolwiek kiedykolwiek miał do kogokolwiek na całej planecie. Oczywiście, Lorne zapewne nie zna jej na tyle, by o tym wiedzieć, ale... nie, to nadal najgłupsze podejrzenia. I tak stała w szoku, nawet nie wiedząc jak się obronić przed czymś, co tak bardzo nie miało sensu, kiedy on wyzwał ją na pojedynek.
Owszem, wyjęła różdżkę, choć jej dłoń dosłownie dygotała ze strachu. I cofała się. Wiedziała, że jeśli po prostu się odwróci, znów oberwie w plecy i, że tym razem nie będzie to niewinne zmienienie we fretkę. Mimo to wcale nie myślała, jak skrzywdzić przeciwnika, ona nie potrafiłaby zrobić komuś prawdziwej krzywdy. Chciała go tylko jakoś unieszkodliwić, zdezorientować, niech tylko da jej chwilę, niech ona da radę uciec i będzie dobrze! Musi coś zrobić. Tylko Lily o ile pamiętała zaklęcia to raczej te domowe, użytku codziennego, na pewno nie te, którymi możnaby kogoś zaatakować! Nawet, jeśli gdzieś, z tyłu jej głowy czaiła się jakaś nazwa, wcale nie była jej pewna. Ale musi spróbować.
Jej głos drżał równie mocno, jak ręce. I owszem, była bliska płaczu. Jeśli uda jej się uciec, nie wyjdzie z dormitorium przez najbliższy rok.
- Nidoris omnia. - spróbowała, bo tylko to wpadło jej do głowy. Błagała w duchu, żeby tylko się udało. Gdyby atakowała Lorna, ten pewnie odbiłby zaklęcie, a jeśli pojawi się mgła i Lorne nie będzie w stanie jej widzieć... cóż, jest szansa, że po prostu ucieknie.
Owszem, wyjęła różdżkę, choć jej dłoń dosłownie dygotała ze strachu. I cofała się. Wiedziała, że jeśli po prostu się odwróci, znów oberwie w plecy i, że tym razem nie będzie to niewinne zmienienie we fretkę. Mimo to wcale nie myślała, jak skrzywdzić przeciwnika, ona nie potrafiłaby zrobić komuś prawdziwej krzywdy. Chciała go tylko jakoś unieszkodliwić, zdezorientować, niech tylko da jej chwilę, niech ona da radę uciec i będzie dobrze! Musi coś zrobić. Tylko Lily o ile pamiętała zaklęcia to raczej te domowe, użytku codziennego, na pewno nie te, którymi możnaby kogoś zaatakować! Nawet, jeśli gdzieś, z tyłu jej głowy czaiła się jakaś nazwa, wcale nie była jej pewna. Ale musi spróbować.
Jej głos drżał równie mocno, jak ręce. I owszem, była bliska płaczu. Jeśli uda jej się uciec, nie wyjdzie z dormitorium przez najbliższy rok.
- Nidoris omnia. - spróbowała, bo tylko to wpadło jej do głowy. Błagała w duchu, żeby tylko się udało. Gdyby atakowała Lorna, ten pewnie odbiłby zaklęcie, a jeśli pojawi się mgła i Lorne nie będzie w stanie jej widzieć... cóż, jest szansa, że po prostu ucieknie.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Zapomniałam rzucić
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
The member 'Lily MacDonald' has done the following action : rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Lorne nie potrafił ukryć zaskoczenia, gdy Lily zdecydowała się na zaklęcie powodujące mgłę. Po raz pierwszy podczas tego typu potyczki spotkał się z kimś tak mocno zagubionym. Ofensywa jest zawsze najlepszą obroną, tego go zawsze uczono, a tutaj coś takiego! Będzie mocno zaskoczony, gdy Lily zdoła zbiec dzięki czemuś tak prostackiemu.
Lewitująca pomiędzy nimi dusza zmarszczyła czoło ale wciąż bacznie się im przyglądała. Lorne czym prędzej spróbował zneutralizować zaklęcie swojej przeciwniczki:
- Finite Incantatem! - zakrzyknął.
Zaklęcia defensywne nigdy nie były czymś, w czym się specjalizował. Każdego dnia obiecywał sobie, by do takowych zasiąść, skupić się. Jednak transmutacja zaprzątała jego głowę bez końca. Podobnie jak Quidditch. Ścisnęło go w żołądku, gdy przypomniał sobie, czego pozbawiła go Lily. Pożałuje tego. Musi. Choćby miał skłonić ku najpodlejszym z zaklęć.
Lewitująca pomiędzy nimi dusza zmarszczyła czoło ale wciąż bacznie się im przyglądała. Lorne czym prędzej spróbował zneutralizować zaklęcie swojej przeciwniczki:
- Finite Incantatem! - zakrzyknął.
Zaklęcia defensywne nigdy nie były czymś, w czym się specjalizował. Każdego dnia obiecywał sobie, by do takowych zasiąść, skupić się. Jednak transmutacja zaprzątała jego głowę bez końca. Podobnie jak Quidditch. Ścisnęło go w żołądku, gdy przypomniał sobie, czego pozbawiła go Lily. Pożałuje tego. Musi. Choćby miał skłonić ku najpodlejszym z zaklęć.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Lorne Bulstrode' has done the following action : rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Strona 1 z 2 • 1, 2
Listopad 1945 roku
Szybka odpowiedź