Listopad 1945 roku
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Lily na prawdę lubiła Hogwart. Mimo, że zimny zamek miał w sobie coś strasznego, mimo że nigdy do końca nie przestała bać się duchów, nawet tych na prawdę miłych jak Prawie Bezgłowy Nick, mimo że mimo swojego przecież wspaniałego pochodzenia, tutaj jej ród nic nie znaczył, tutaj każdy z magicznej rodziny mógł nią gardzić. Mimo, że tu nie było jej braci, a powodów do lęku było o wiele więcej, niż w jej rodzinnym domu, w którym już mówiono jej, że boi się wszystkiego. Mimo to wszystko.
Nie radziła sobie z magią. Z roku na rok robiło się ciężej, a kolejne sprawdziany zdawała miernie, choć zawsze starała się uczyć, niejednokrotnie przy pomocy kogoś ze swojej niewielkiej garstki przyjaciół. A jednak sam fakt, że mogła uczestniczyć w tak wspaniałych lekcjach jak na przykład Zaklęcia z których właśnie wracała był niesamowity. Nie musiało jej wszystko wychodzić, samo patrzenie na magię sprawiało jej wielką przyjemność.
Na korytarzu nie było wielu osób, większość uczniów dosłownie wybiegło z sali, bo ktoś zakrzyknął propozycję o bitwie na śnieżki, ale Lily się nie spieszyła, nie zamierzała dołączać. Odłączyła się od przyjaciela, który chwilę, choć bez przekonania - w końcu ją znał - próbował namówić ją do dołączenia do bitwy i zastanawiała się, czym zająć się przed lekcją Zielarstwa jaką miała mieć dopiero za godzinę, kiedy dosłyszała charakterystyczny odgłos. Coś drobnego upadło na twardą, kamienną podłogę Hogwartu. Praktycznie odruchowo schyliła się, żeby podnieć piękny pierścień - przez chwilę obracała go w palcach podziwiając zapewne bardzo cenny drobiazg. Jej rodzina także takie miała - z odbitym herbem MacDonaldów! Uśmiechnęła się lekko i dopiero po chwili spojrzała przed siebie w poszukiwaniu właściciela, który przecież musi być kilka kroków przed nią.
Lily na prawdę lubiła Hogwart. Mimo, że zimny zamek miał w sobie coś strasznego, mimo że nigdy do końca nie przestała bać się duchów, nawet tych na prawdę miłych jak Prawie Bezgłowy Nick, mimo że mimo swojego przecież wspaniałego pochodzenia, tutaj jej ród nic nie znaczył, tutaj każdy z magicznej rodziny mógł nią gardzić. Mimo, że tu nie było jej braci, a powodów do lęku było o wiele więcej, niż w jej rodzinnym domu, w którym już mówiono jej, że boi się wszystkiego. Mimo to wszystko.
Nie radziła sobie z magią. Z roku na rok robiło się ciężej, a kolejne sprawdziany zdawała miernie, choć zawsze starała się uczyć, niejednokrotnie przy pomocy kogoś ze swojej niewielkiej garstki przyjaciół. A jednak sam fakt, że mogła uczestniczyć w tak wspaniałych lekcjach jak na przykład Zaklęcia z których właśnie wracała był niesamowity. Nie musiało jej wszystko wychodzić, samo patrzenie na magię sprawiało jej wielką przyjemność.
Na korytarzu nie było wielu osób, większość uczniów dosłownie wybiegło z sali, bo ktoś zakrzyknął propozycję o bitwie na śnieżki, ale Lily się nie spieszyła, nie zamierzała dołączać. Odłączyła się od przyjaciela, który chwilę, choć bez przekonania - w końcu ją znał - próbował namówić ją do dołączenia do bitwy i zastanawiała się, czym zająć się przed lekcją Zielarstwa jaką miała mieć dopiero za godzinę, kiedy dosłyszała charakterystyczny odgłos. Coś drobnego upadło na twardą, kamienną podłogę Hogwartu. Praktycznie odruchowo schyliła się, żeby podnieć piękny pierścień - przez chwilę obracała go w palcach podziwiając zapewne bardzo cenny drobiazg. Jej rodzina także takie miała - z odbitym herbem MacDonaldów! Uśmiechnęła się lekko i dopiero po chwili spojrzała przed siebie w poszukiwaniu właściciela, który przecież musi być kilka kroków przed nią.
Lily nie potrafiłaby kogoś zaatakować. Bo jak? Ona? Ona nie potrafiła krzywdzić ludzi, bałaby się, że na prawdę mu coś zrobi po prostu, przez przypadek. I, choć go nie lubiła, nie chciałaby tego. Pomińmy już fakt, że po prostu nie ma pamięci do tego typu zaklęć. Pamięta tych kilka, którymi oberwała sama, ale nie chce ich na nikim używać.
Teraz z resztą nie myślała wiele, a korzystając z osłony gęstej mgły zaczęła uciekać jak najszybciej. Do Pokoju Wspólnego już blisko, więc powinna dać radę. Słyszała gdzieś z tyłu zaklęcie kończące, ale nie zwracała na nic uwagi, mgła kończyła się dopiero przy końcu korytarza i Lily chyba tylko cudem na nic przy tej okropnej uciecze nie wleciała. Zaklęcie musiało się nie powieść. Nie słyszała kroków za sobą. Czyżby Lorne odpuścił, nie ruszył za nią? Nie wiedziała, że on odszedł w swoją stronę, w jej wyobraźni dalej ją gonił i ta właśnie wyobraźnia okrutnie gnała ją dalej.
W Pokoju Wspólnym już była bezpieczna. Zwolniła nie będąc w stanie kontynuować ucieczki jeszcze dłużej, kiedy najgorsze obawy zniknęły za drzwiami. Już siadła gdzieś w kącie niezdolna nawet ruszać do dormitoriów, nie miała siły na tę końcówkę. Po prostu skuliła się mocno przerażona, zerkając co jakiś czas czy Lorne jakimś cudem nie idzie za nią, dygocząc i usiłując dojść do siebie po całym tym przerażającym zajściu. I nie było siły, która tego dnia wyciągnęłaby ją z tego bezpiecznego kąta. Pewnie przez kilka kolejnych dni będzie miała niemały problem z opuszczeniem terenu Puchonów.
zt x 2
Teraz z resztą nie myślała wiele, a korzystając z osłony gęstej mgły zaczęła uciekać jak najszybciej. Do Pokoju Wspólnego już blisko, więc powinna dać radę. Słyszała gdzieś z tyłu zaklęcie kończące, ale nie zwracała na nic uwagi, mgła kończyła się dopiero przy końcu korytarza i Lily chyba tylko cudem na nic przy tej okropnej uciecze nie wleciała. Zaklęcie musiało się nie powieść. Nie słyszała kroków za sobą. Czyżby Lorne odpuścił, nie ruszył za nią? Nie wiedziała, że on odszedł w swoją stronę, w jej wyobraźni dalej ją gonił i ta właśnie wyobraźnia okrutnie gnała ją dalej.
W Pokoju Wspólnym już była bezpieczna. Zwolniła nie będąc w stanie kontynuować ucieczki jeszcze dłużej, kiedy najgorsze obawy zniknęły za drzwiami. Już siadła gdzieś w kącie niezdolna nawet ruszać do dormitoriów, nie miała siły na tę końcówkę. Po prostu skuliła się mocno przerażona, zerkając co jakiś czas czy Lorne jakimś cudem nie idzie za nią, dygocząc i usiłując dojść do siebie po całym tym przerażającym zajściu. I nie było siły, która tego dnia wyciągnęłaby ją z tego bezpiecznego kąta. Pewnie przez kilka kolejnych dni będzie miała niemały problem z opuszczeniem terenu Puchonów.
zt x 2
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Listopad 1945 roku
Szybka odpowiedź