Balkon
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Balkon
Tu będzie opis.
Ostatnio zmieniony przez Franz Westling dnia 07.12.16 1:31, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
|15.01.1956 r.
Ostatni raz przetarł powieki, pod którymi zmęczone oczy przewracały się do wnętrza zaplątanej głowy. Jeszcze nie w tym momencie, prosił nadaremno. W minutę po ostatecznej kapitulacji na rzecz niezbyt wygodnego łóżka, rycząc na całe metalowe dwa gardziele, podskakiwał gdzieś w kącie budzik. Pod przymusem mechanicznych wibracji, zatrząsł się niebezpiecznie i upadł, tarczą do ziemi. Próżno było szukać niedorzeczności w zbyt wczesnej godzinie.
Ubrania, w których zasnął miały na sobie zapach wczorajszej knajpy, silną woń papierosów i domieszek dających po nozdrzach, choć uśmierzonych już, kobiecych perfum. Na podłodze obok materaca leżała splątana w śnie kołdra. Mogła tam zostać nawet na miesiąc, Franz nie kwapił się, żeby zrobić cokolwiek więcej niż proste podniesienie się do niewygodnej pozycji.
W drodze do toalety pozbawiał się ubrań tak jakby sprawiało mu to niewyrażony w obojętnej twarzy ból. Pierwszym co musiał zrobić kiedy w ciepłych oparach wrócił do salonu, było znalezienie paczki papierosów. Przebywanie w tamtym świecie rzuciło w niego nałogiem jak kolczasty owocem łopianu. Nie patrzył na zegarek, wolał przyglądać się słońcu, które przebijało się na widnokręgu przez rdzawo-niebieską poświatę. Szarość świata zbierała się tuż przy ziemi, a ponad nią wstępowało światło. Poranki bywały wyjątkowo zimne. Zdaje się, że trzeba mu było tego orzeźwienia. Przejmującego chłodu pod stopami, których niczym nie odział. Letni materiał spodni zatrzepotał o barierki, na których wsparł swobodnie przedramiona. Byłby może zaraz zszedł do siebie, z powrotem do salonu, kiedy niewielkie światło w jednym z okien obok, zwróciło jego uwagę. Jakiś czas temu przyglądał się sąsiadce jak maluje. Nie znaczy, że ona go wtedy widziała.
Ostatni raz przetarł powieki, pod którymi zmęczone oczy przewracały się do wnętrza zaplątanej głowy. Jeszcze nie w tym momencie, prosił nadaremno. W minutę po ostatecznej kapitulacji na rzecz niezbyt wygodnego łóżka, rycząc na całe metalowe dwa gardziele, podskakiwał gdzieś w kącie budzik. Pod przymusem mechanicznych wibracji, zatrząsł się niebezpiecznie i upadł, tarczą do ziemi. Próżno było szukać niedorzeczności w zbyt wczesnej godzinie.
Ubrania, w których zasnął miały na sobie zapach wczorajszej knajpy, silną woń papierosów i domieszek dających po nozdrzach, choć uśmierzonych już, kobiecych perfum. Na podłodze obok materaca leżała splątana w śnie kołdra. Mogła tam zostać nawet na miesiąc, Franz nie kwapił się, żeby zrobić cokolwiek więcej niż proste podniesienie się do niewygodnej pozycji.
W drodze do toalety pozbawiał się ubrań tak jakby sprawiało mu to niewyrażony w obojętnej twarzy ból. Pierwszym co musiał zrobić kiedy w ciepłych oparach wrócił do salonu, było znalezienie paczki papierosów. Przebywanie w tamtym świecie rzuciło w niego nałogiem jak kolczasty owocem łopianu. Nie patrzył na zegarek, wolał przyglądać się słońcu, które przebijało się na widnokręgu przez rdzawo-niebieską poświatę. Szarość świata zbierała się tuż przy ziemi, a ponad nią wstępowało światło. Poranki bywały wyjątkowo zimne. Zdaje się, że trzeba mu było tego orzeźwienia. Przejmującego chłodu pod stopami, których niczym nie odział. Letni materiał spodni zatrzepotał o barierki, na których wsparł swobodnie przedramiona. Byłby może zaraz zszedł do siebie, z powrotem do salonu, kiedy niewielkie światło w jednym z okien obok, zwróciło jego uwagę. Jakiś czas temu przyglądał się sąsiadce jak maluje. Nie znaczy, że ona go wtedy widziała.
Gość
Gość
Powoli podniosła wzrok, dostrzegając delikatne promienie słońca, leniwie przebijające się przez nocne niebo. Tej nocy znowu nie spała, co nie oznaczało, że czuła zmęczenie. Przez całe swoje życie miała wystarczająco dużo czasu, aby przywyknąć do podobnych sytuacji, a efektem była możność nie spania wielu nocy. Naturalnie każdy potrzebował tego jednego dnia, aby wyspać się za wszystkie te nieprzespane godziny, lecz to nie był ten dzień. Tej nocy miała zbyt wiele rzeczy do zrobienia aby pozwolić sobie na odrobinę luksusu - wciąż zgłębiała tajniki magii leczniczej, jednocześnie kończąc swój obraz. Dziwnie się czuła wykorzystując osobistą tragedię do zarabiania pieniędzy - od jakiegoś czasu wystarczyła chwila nostalgii by mieć pomysł na jakiś smutniejszy obraz. Nie łatwo było takowe tworzyć - sprawiało jej to przyjemność, jednak jej dbałość o szczegóły i miłość do ukrytych przesłań nie pozwalała na błahe podejście do tworzenia. W ten sposób potrafiła spędzać naprawdę długie godziny nad jednym dziełem, co jakiś czas zmieniając koncepcję dla lepszego efektu. Tak też było z tym obrazem, który właśnie tworzyła. I w końcu praktycznie o świcie po wielu zmaganiach udało jej się dokończyć dzieło. Teraz wystarczyło tylko zadbać o drobne szczegóły, lecz te wymagały świeżego powietrza. Chociaż lubowała się w zapachu farb i najchętniej nie robiłaby tego, to każdy kto przebywa w tym zapachu zbyt długo, zaczyna cierpieć na zawroty głowy. I chociaż ona mogła poszczycić się tym, że wytrzymywała dłużej, to i tak w końcu te dolegliwości także i jej doskwierały. Dodatkowo jej choroba genetyczna dawała się ostatnio we znaki, a przecież świeże powietrze potrafiło zdziałać cuda.
Powoli wstała, chwytając swój obraz i przenosząc na swój skromny balkon, uważając przy tym na pnące się gdzieniegdzie roślinki - zawsze była dobra z zielarstwa przez swoje zamiłowanie do natury, a chociaż czuła się przy tym jak każda inna kobieta, to musiała zapewnić sobie otoczenie jakiejś zieleni.
Wróciła się szybko po odpowiednie kolory farb i ciepłą herbatę, którą postawiła na parapecie - akurat gdy słońce stawało się coraz bardziej widoczne. Uśmiechnęła się delikatnie na ten widok, czując jak chłód gładzi ją po twarzy. Nagle jednak oprócz niego przyszło coś jeszcze, na co nieznacznie się skrzywiła. Papierosy. Nigdy ich nie lubiła, jej matka była od nich uzależniona, a wręcz to był charakterystyczny dla niej zapach który nauczyła się nienawidzić. Rozejrzała się w poszukiwaniu palacza, a gdy go znalazła przelotnie tylko na niego spojrzała. Chciała coś powiedzieć, jednak powstrzymała się, nie chcąc psuć sobie nastroju. Może zaraz pójdzie?
Powoli wstała, chwytając swój obraz i przenosząc na swój skromny balkon, uważając przy tym na pnące się gdzieniegdzie roślinki - zawsze była dobra z zielarstwa przez swoje zamiłowanie do natury, a chociaż czuła się przy tym jak każda inna kobieta, to musiała zapewnić sobie otoczenie jakiejś zieleni.
Wróciła się szybko po odpowiednie kolory farb i ciepłą herbatę, którą postawiła na parapecie - akurat gdy słońce stawało się coraz bardziej widoczne. Uśmiechnęła się delikatnie na ten widok, czując jak chłód gładzi ją po twarzy. Nagle jednak oprócz niego przyszło coś jeszcze, na co nieznacznie się skrzywiła. Papierosy. Nigdy ich nie lubiła, jej matka była od nich uzależniona, a wręcz to był charakterystyczny dla niej zapach który nauczyła się nienawidzić. Rozejrzała się w poszukiwaniu palacza, a gdy go znalazła przelotnie tylko na niego spojrzała. Chciała coś powiedzieć, jednak powstrzymała się, nie chcąc psuć sobie nastroju. Może zaraz pójdzie?
Gość
Gość
Minęły już prawie dwa tygodnie odkąd wrócił do Wielkiej Brytanii, a nadal nie mógł się nadziwić widokom, do których nie przywykł. Miał porównanie. Milion porównań, milion obrazów, z którymi przecież potrafiłby zestawić to co widzi teraz ponad dachami plotkujących między sobą kamienic. Widział stąd wierzchołki wyższych budynków, krzyże kościołów rozpoznawane jedynie przez kojarzenie ich położenia. Papieros dopalał się sam między przełożonymi przez barierkę dłońmi. Na lewo kominy, na prawo czarne płuca kapitalizmu.
Chim, chim cher-ee.
O szkodliwości tego ustrojstwa, które od czasu do czasu popalał, można się było domyślać. Jako taką pewność świat będzie miał za kilka lat, kiedy pierwsza, choć nie tak rozpoznawalna jak pozostała część reklamowa, twarz Marlboro znana pod marką Marlboro Man, umrze w zbyt młodym wieku. Odradzający się świat stawiał nieśmiałe kroki do przodu.
Chciał znowu wracać, lecz nagle drzwi balkonowe, które z ciekawością małego dziecka obserwował, otworzyły się nagle. Na zewnątrz wyszła blondynka, którą kojarzył i czasem może nawet mijał na dziedzińcu, kiedy próbowali dostać się do swoich mieszkań. Kiedy w końcu temperatura zaczęła mu przeszkadzać, postanowił zostać i przyglądać się dalej, jeszcze bezczelniej niż poprzednio.
Na sam początek sztaluga. Poradziła sobie z nią niesamowicie sprawnie. Ustawiona w kącie, w niedalekim sąsiedztwie wszelkiej hodowanej na balkonie roślinności. Nie musiał się nawet zastanawiać jak wyglądała jej twarz, kiedy starała się nie uszkodzić tego małego ogródka. Wróciła do wnętrza domu pozostawiając drzwi otwarte. Zakołysały się ponownie, a na jednym z najwyraźniej przeznaczonych do tego miejsc, spoczęły farby, kilka pędzli.
Spojrzała na niego tak jak się zerka na kogoś, kto ewidentnie ci przeszkadza. Franz nie mógł odpowiedzieć jej na tę dezaprobatę niczym innym jak szerokim uśmiechem, którego przecież nie zdążyła zobaczyć. Przyłapany na gorącym uczynku próbował znaleźć odpowiednią wymówkę. Tylko przez chwilę.
- Co przedstawia obraz? – przechylił głowę na bok. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że wcale nie musiał podnosić głosu, a tym bardziej krzyczeć, żeby go usłyszała.
Chim, chim cher-ee.
O szkodliwości tego ustrojstwa, które od czasu do czasu popalał, można się było domyślać. Jako taką pewność świat będzie miał za kilka lat, kiedy pierwsza, choć nie tak rozpoznawalna jak pozostała część reklamowa, twarz Marlboro znana pod marką Marlboro Man, umrze w zbyt młodym wieku. Odradzający się świat stawiał nieśmiałe kroki do przodu.
Chciał znowu wracać, lecz nagle drzwi balkonowe, które z ciekawością małego dziecka obserwował, otworzyły się nagle. Na zewnątrz wyszła blondynka, którą kojarzył i czasem może nawet mijał na dziedzińcu, kiedy próbowali dostać się do swoich mieszkań. Kiedy w końcu temperatura zaczęła mu przeszkadzać, postanowił zostać i przyglądać się dalej, jeszcze bezczelniej niż poprzednio.
Na sam początek sztaluga. Poradziła sobie z nią niesamowicie sprawnie. Ustawiona w kącie, w niedalekim sąsiedztwie wszelkiej hodowanej na balkonie roślinności. Nie musiał się nawet zastanawiać jak wyglądała jej twarz, kiedy starała się nie uszkodzić tego małego ogródka. Wróciła do wnętrza domu pozostawiając drzwi otwarte. Zakołysały się ponownie, a na jednym z najwyraźniej przeznaczonych do tego miejsc, spoczęły farby, kilka pędzli.
Spojrzała na niego tak jak się zerka na kogoś, kto ewidentnie ci przeszkadza. Franz nie mógł odpowiedzieć jej na tę dezaprobatę niczym innym jak szerokim uśmiechem, którego przecież nie zdążyła zobaczyć. Przyłapany na gorącym uczynku próbował znaleźć odpowiednią wymówkę. Tylko przez chwilę.
- Co przedstawia obraz? – przechylił głowę na bok. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że wcale nie musiał podnosić głosu, a tym bardziej krzyczeć, żeby go usłyszała.
Gość
Gość
Starała się nie zwracać uwagi na sąsiada, tłumacząc sobie jego zachowanie zwykłą, ludzką ciekawością. Po za tym przeprowadzając się do takiego miejsca musiała liczyć się z tym, że nigdy nie będzie do końca sama. Nie było to trudne - lata spędzone w Hogwarcie wiele ją nauczyły o innych, a i nietrudno było opanować umiejętność ignorowania czyjejś obecności czy nawet i nieprzyjemnych uwag. W końcu nie powinna się przejmować zdaniem osób, których nie znały, które nie były jej bliskie. Był taki czas w jej życiu, że słuchała tylko ojca, tylko jego uwagi czy pochwały coś znaczyły.
Chwyciła pędzel w rękę maczając w farbie. Uniosła delikatnie rękę chcąc zająć się tłem obrazu, gdy nagle usłyszała głos mężczyzny. Zamknęła na chwilę oczy - spodziewała się tego, wręcz oczekiwała, ale to nie przyniosło pozytywnych emocji. Negatywnych też zresztą nie było, chociaż wolałaby po prostu dalej malować póki wciąż ma wenę. Ta ostatnio bywała kapryśna i lubiła uciekać jej.
Otworzyła oczy i skupiła spojrzenie na obrazie. Trudno było powiedzieć co on przedstawia - nie zwykła odpowiadać na podobne pytania, bo każdy obraz był sprawą indywidualną. Była różnica pomiędzy tym co się widzi a tym, co zostało przedstawione. Przypominało to testy plam atramentowych u psychologa - nie każdy dostrzegał to samo. Ludzie mogli patrzeć i dostrzegać wiele różnych rzeczy, dostrzegać nowe szczegóły i interpretacje. Gdy nie tworzyła na zamówienie, Amelia często tworząc wyrażała siebie, stąd wiele jej obrazów było ciemnych szarych, czasami pastelowych. Pamiętała zbiór, który namalowała po śmierci ojca - na próżno szukać było jasnych przebłysków, wszędzie dominowała ciemność, przez obrazy przebijała niesamowita rozpacz i cierpienie. Nie wierzyła, że uda jej się wszystko to sprzedać, a jednak znalazł się ktoś potrzebujący właśnie takich aktów na swojej ścianie.
Dzieło, które właśnie miała przed sobą również było ciemne jak tamte, jednak w nich wyraźne były jasne, żółtawe plamy, które niczym światło rozświetlało całą resztę - niczym pokój, bo to chciała ukazać. Dzięki temu ciemność była tylko szara a jedynie naprawdę czarny był zarys postaci w centrum obrazy. Twarz była niewidoczna, wręcz trudno było stwierdzić jaka jest jej płeć przez niewyraźne kontury. Nie łatwo było ją stworzyć wbrew wszystkiemu, a otaczające ją światła również były dość dużym wyzwaniem. Wokół widoczne były zarysy pokoju, który mógł być także lasem - to już zależało od osoby. To właśnie ten ostatni aspekt musiała dopieścić, toteż po chwili bez słowa delikatnie zaczęła ciągnąć małe, cienkie i delikatne linie pędzlem. Z początku wydawało się jakby ignorowała mężczyznę na balkonie, jednak po chwili powiedziała:
- A co Pan widzi? - spytała nie odwracając się do niego. Nasłuchiwała zaciekawiona, nie przestając malować.
Chwyciła pędzel w rękę maczając w farbie. Uniosła delikatnie rękę chcąc zająć się tłem obrazu, gdy nagle usłyszała głos mężczyzny. Zamknęła na chwilę oczy - spodziewała się tego, wręcz oczekiwała, ale to nie przyniosło pozytywnych emocji. Negatywnych też zresztą nie było, chociaż wolałaby po prostu dalej malować póki wciąż ma wenę. Ta ostatnio bywała kapryśna i lubiła uciekać jej.
Otworzyła oczy i skupiła spojrzenie na obrazie. Trudno było powiedzieć co on przedstawia - nie zwykła odpowiadać na podobne pytania, bo każdy obraz był sprawą indywidualną. Była różnica pomiędzy tym co się widzi a tym, co zostało przedstawione. Przypominało to testy plam atramentowych u psychologa - nie każdy dostrzegał to samo. Ludzie mogli patrzeć i dostrzegać wiele różnych rzeczy, dostrzegać nowe szczegóły i interpretacje. Gdy nie tworzyła na zamówienie, Amelia często tworząc wyrażała siebie, stąd wiele jej obrazów było ciemnych szarych, czasami pastelowych. Pamiętała zbiór, który namalowała po śmierci ojca - na próżno szukać było jasnych przebłysków, wszędzie dominowała ciemność, przez obrazy przebijała niesamowita rozpacz i cierpienie. Nie wierzyła, że uda jej się wszystko to sprzedać, a jednak znalazł się ktoś potrzebujący właśnie takich aktów na swojej ścianie.
Dzieło, które właśnie miała przed sobą również było ciemne jak tamte, jednak w nich wyraźne były jasne, żółtawe plamy, które niczym światło rozświetlało całą resztę - niczym pokój, bo to chciała ukazać. Dzięki temu ciemność była tylko szara a jedynie naprawdę czarny był zarys postaci w centrum obrazy. Twarz była niewidoczna, wręcz trudno było stwierdzić jaka jest jej płeć przez niewyraźne kontury. Nie łatwo było ją stworzyć wbrew wszystkiemu, a otaczające ją światła również były dość dużym wyzwaniem. Wokół widoczne były zarysy pokoju, który mógł być także lasem - to już zależało od osoby. To właśnie ten ostatni aspekt musiała dopieścić, toteż po chwili bez słowa delikatnie zaczęła ciągnąć małe, cienkie i delikatne linie pędzlem. Z początku wydawało się jakby ignorowała mężczyznę na balkonie, jednak po chwili powiedziała:
- A co Pan widzi? - spytała nie odwracając się do niego. Nasłuchiwała zaciekawiona, nie przestając malować.
Gość
Gość
Dłoń za dłonią, jakby trzymał się grubej liny, przesuwał się na skraj balkonu. Popiół z papierosa pofrunął w dół, na piętro drugie, pierwsze, parter, aż nie zniknął z zasięgu wzroku. Już prawie nic z niego nie było, kiedy ostatni raz, ze zmrużonymi oczyma zaciągnął się i zgasił fajkę na metalowej, malowanej czarną emulsją, mocno już zresztą poniszczonej, galeryjce.
Przełożywszy ręce przez balustradę musiał się nieco cofnąć, pochylić. Ułożył brodę na jednym z wyciągniętych ramion i popadając w tę samą niespieszną ciszę, przyglądał się Amelii bez cienia wstydu.
Każdy by się zgodził, widok miał bezsprzecznie przyjemny. Ledwo uniósł wzrok, niebo. Szarość świata z niedbałymi, pastelowymi kolorami. Będzie świecić dzisiaj słońce? Posłał sklepieniu krótki uśmiech z ust schowanych blisko przy skórze. Dałby sobie tę rękę uciąć, że zima nie przepuści kolejnej, dzisiejszej okazji, żeby zaprószyć ziemię śniegiem. Mrugnięcie – poniżej, na parę cali łąki brązowawych, ceglanych, szaroburych dachówek. Otulone śniegiem grzbiety kominów, a w końcu ta magiczna roślinność, której patronką była drobna blondynka. Nie mógł puścić tego płazem, uśmiech sam z siebie zrobił się weselszy, choć ponownie zelżał kiedy w końcu postanowiła mu odpowiedzieć. Pytaniem na pytanie.
- Cóż, na pewno podoba mi się to co widzę. – powiedział przekręcając głowę tak, żeby nie tłumić słów ramionami. W głosie ciekawskiego sąsiada dało się dosłyszeć niewyraźne, chwilowe, choć w istocie, rozbawienie, igraszkę jakby chciał tym wybrykiem sprowokować do dalszej rozmowy, lecz w ostatniej chwili zrezygnował.
- Der Erlkönig. – rzekł, choć nie od razu. Tym razem nie było w tym co mówił żadnych wygłupów. Skupił wzrok na kawałku płótna, które widział teraz i wcześniej, gdy Amelia wróciła do mieszkania po pędzle. - Kojarzy mi się z Królem Olch. – dodał. – Przez ciemność, jak wicher w burzową noc. I te jasne elementy, jakby błyskawice w rzęsistym deszczu. Podejrzewam, że mijam się z prawidłową interpretacją, ale podoba mi się to co widzę. – Ułożył głowę ponownie, na ramionach. Oczy miał bystre, utkwione gdzieś ponad ramieniem panienki z okienka, choć ów modry wzrok wędrował mimowolnie, chłonąc coraz to drobniejsze elementy, nie tylko płóciennego świata obrazu.
Przełożywszy ręce przez balustradę musiał się nieco cofnąć, pochylić. Ułożył brodę na jednym z wyciągniętych ramion i popadając w tę samą niespieszną ciszę, przyglądał się Amelii bez cienia wstydu.
Każdy by się zgodził, widok miał bezsprzecznie przyjemny. Ledwo uniósł wzrok, niebo. Szarość świata z niedbałymi, pastelowymi kolorami. Będzie świecić dzisiaj słońce? Posłał sklepieniu krótki uśmiech z ust schowanych blisko przy skórze. Dałby sobie tę rękę uciąć, że zima nie przepuści kolejnej, dzisiejszej okazji, żeby zaprószyć ziemię śniegiem. Mrugnięcie – poniżej, na parę cali łąki brązowawych, ceglanych, szaroburych dachówek. Otulone śniegiem grzbiety kominów, a w końcu ta magiczna roślinność, której patronką była drobna blondynka. Nie mógł puścić tego płazem, uśmiech sam z siebie zrobił się weselszy, choć ponownie zelżał kiedy w końcu postanowiła mu odpowiedzieć. Pytaniem na pytanie.
- Cóż, na pewno podoba mi się to co widzę. – powiedział przekręcając głowę tak, żeby nie tłumić słów ramionami. W głosie ciekawskiego sąsiada dało się dosłyszeć niewyraźne, chwilowe, choć w istocie, rozbawienie, igraszkę jakby chciał tym wybrykiem sprowokować do dalszej rozmowy, lecz w ostatniej chwili zrezygnował.
- Der Erlkönig. – rzekł, choć nie od razu. Tym razem nie było w tym co mówił żadnych wygłupów. Skupił wzrok na kawałku płótna, które widział teraz i wcześniej, gdy Amelia wróciła do mieszkania po pędzle. - Kojarzy mi się z Królem Olch. – dodał. – Przez ciemność, jak wicher w burzową noc. I te jasne elementy, jakby błyskawice w rzęsistym deszczu. Podejrzewam, że mijam się z prawidłową interpretacją, ale podoba mi się to co widzę. – Ułożył głowę ponownie, na ramionach. Oczy miał bystre, utkwione gdzieś ponad ramieniem panienki z okienka, choć ów modry wzrok wędrował mimowolnie, chłonąc coraz to drobniejsze elementy, nie tylko płóciennego świata obrazu.
Gość
Gość
Trudno było jej powstrzymać wręcz wrodzony odruch, jakim było przewrócenie oczami na pierwsze zdanie sąsiada. Miała ochotę prychnąć,głośno westchnąć lub po prostu mruknąć cokolwiek, dającego wyraz jej uczuciom. Typowe - słowo cisnęło jej się na usta, lecz powstrzymała się. Była realistką, zdawała sobie sprawę że nie istnieją książęta na białych rumakach, chociaż w przypadku Amelii nawet ich istnienie niczego by nie zmieniło. Nigdy nie interesowała się płcią przeciwną - zbyt zajęta borykaniem się z codziennymi problemami nie potrafiła dostrzec, że kolega obok którego siedziała w Wielkiej Sali z roku na rok stawał się coraz bardziej przystojny, iż ona sama stopniowo przestaje być małą dziewczynką i staje się kobietą albo że jej sąsiad też jest dość przystojny. Ona nie widziała takich rzeczy, bo dla niej piękno wyglądało zupełnie inaczej. W jej mniemaniu każda jednostka miała w sobie coś wyjątkowego, była w jakiś szczególny sposób ładna. A jak wszyscy są ładni, to nikt nie jest.
Znieruchomiała słysząc słowa mężczyzny. Powoli odłożyła pędzel, po czym cofnęła się do samego końca balkonu, uważając przy tym na rośliny i słuchając sąsiada. Przekładała jego interpretację na to, co w tej chwili widzi i nie mogła powstrzymać uśmiechu. Kiwnęła powoli głową czując w środku dziwne, wielkie i bardzo pozytywne uczucie, jakby przepełniająca duma albo zwykła radość. Wszystkie te nastroje nie zostały jednak wywołane ostatnim zdaniem rozmówcy, a bardziej jego wcześniejszym przedstawieniem obrazu. Na chwilę przeniosła na niego wzrok.
- Nie ma prawidłowej interpretacji.
Po tych słowach wróciła z powrotem do obrazu, ponownie chwytając za pędzel. Przechyliła głowę lekko w bok, zastanawiając się gdzie teraz powinna kontynuować. Obawiała się, bo tak naprawdę niewiele brakowało by zniszczyć cały efekt - jeśli wzmocni któreś kontury może narzucić widok, nie była jednak pewna czy w tej chwili wszystko nie jest zbyt blade.
- Amelia - powiedziała po chwili, nie odwracając się do niego. Czuła się dziwnie, bo zazwyczaj inni pierwsi się przedstawiali. Skoro jednak rozmawiali, a sąsiad pozbył się papierosa, to nie szkodziło jej powiedzieć o sobie chociaż tyle.
Znieruchomiała słysząc słowa mężczyzny. Powoli odłożyła pędzel, po czym cofnęła się do samego końca balkonu, uważając przy tym na rośliny i słuchając sąsiada. Przekładała jego interpretację na to, co w tej chwili widzi i nie mogła powstrzymać uśmiechu. Kiwnęła powoli głową czując w środku dziwne, wielkie i bardzo pozytywne uczucie, jakby przepełniająca duma albo zwykła radość. Wszystkie te nastroje nie zostały jednak wywołane ostatnim zdaniem rozmówcy, a bardziej jego wcześniejszym przedstawieniem obrazu. Na chwilę przeniosła na niego wzrok.
- Nie ma prawidłowej interpretacji.
Po tych słowach wróciła z powrotem do obrazu, ponownie chwytając za pędzel. Przechyliła głowę lekko w bok, zastanawiając się gdzie teraz powinna kontynuować. Obawiała się, bo tak naprawdę niewiele brakowało by zniszczyć cały efekt - jeśli wzmocni któreś kontury może narzucić widok, nie była jednak pewna czy w tej chwili wszystko nie jest zbyt blade.
- Amelia - powiedziała po chwili, nie odwracając się do niego. Czuła się dziwnie, bo zazwyczaj inni pierwsi się przedstawiali. Skoro jednak rozmawiali, a sąsiad pozbył się papierosa, to nie szkodziło jej powiedzieć o sobie chociaż tyle.
Gość
Gość
Swego czasu w Austrii, kiedy podróżował razem z ojcem, gościli w domu pewnego SS-mańskiego oficera. William za nic w świecie nie wpisywał się w aryjski kanon, ale miał posłuch. Ludzie się go słuchali, bo dar mowy jest również sztuką, szczególnie z bagnetem przy szyi i granatami w kieszeni, a zdarzały się takie przygody, może nie tej wojny, ale poprzedniej.
Nie było dwóch takich samych ludzi, ani też dwóch takich samych nazistów, chociaż jedno i drugie mogło siebie przypominać. W próbie pokazania przed nie tylko samymi sobą, ale również resztą świata, którego w tamtym czasie William i Francis byli przedstawicielami, starali się pokazywać wyższość swoją ponad innymi rasami. Słowo o Królu Olch musiało mu oddać kolejne wspomnienia, von Schwinda z obrazem, który teraz odwzorowywał jak najdokładniej mógł, w swojej pamięci. Była też wojna śpiewaków, kojarzona przez Williama z ostatnią wieczerzą. I cicho szepczące historią muzeum.
- Ma pani rację. Choć ile bym się próbował od tego bronić, czego innego uczyli mnie w szkole. – odparł podciągając się w górę na rękach. Nie był już przygarbiony, nie wyglądał jak ostatni menel, za którego pewnie go wzięła jeszcze przed chwilą. Włosy nie zdążyły wyschnąć po porannej kąpieli, widać było kilka oszronionych kryształków na czarnych jak smoła końcówkach. Twarz miał jeszcze młodą, choć przecież liczył sobie te trzydzieści parę lat. Spodziewał się dostrzec dziewczęce spojrzenie, które oceni go jako gatunek wymierający. Taki, który przez swoje zachowanie, odstające momentami od przyjętych reguł współczesnego świata, próbował się właśnie wedrzeć na jej balkon. Przynajmniej przez moment tak to wyglądało. On jednak wspiął się na barierkę, jedno kolano wyciągnął na sam wierzch, żeby przechylić długi tułów na druga stronę z wyciągniętą do malarki otwartą dłonią.
- Franz. – Z bliska wyglądała doroślej, na może dwadzieścia parę lat, nie więcej jednak niż trzydzieści. Skrzywił się chwilkę, siłując się z balustradą aż nie znalazł wygodnego położenia. - Zdaje mi się, czy obraz się poruszył?
Nie było dwóch takich samych ludzi, ani też dwóch takich samych nazistów, chociaż jedno i drugie mogło siebie przypominać. W próbie pokazania przed nie tylko samymi sobą, ale również resztą świata, którego w tamtym czasie William i Francis byli przedstawicielami, starali się pokazywać wyższość swoją ponad innymi rasami. Słowo o Królu Olch musiało mu oddać kolejne wspomnienia, von Schwinda z obrazem, który teraz odwzorowywał jak najdokładniej mógł, w swojej pamięci. Była też wojna śpiewaków, kojarzona przez Williama z ostatnią wieczerzą. I cicho szepczące historią muzeum.
- Ma pani rację. Choć ile bym się próbował od tego bronić, czego innego uczyli mnie w szkole. – odparł podciągając się w górę na rękach. Nie był już przygarbiony, nie wyglądał jak ostatni menel, za którego pewnie go wzięła jeszcze przed chwilą. Włosy nie zdążyły wyschnąć po porannej kąpieli, widać było kilka oszronionych kryształków na czarnych jak smoła końcówkach. Twarz miał jeszcze młodą, choć przecież liczył sobie te trzydzieści parę lat. Spodziewał się dostrzec dziewczęce spojrzenie, które oceni go jako gatunek wymierający. Taki, który przez swoje zachowanie, odstające momentami od przyjętych reguł współczesnego świata, próbował się właśnie wedrzeć na jej balkon. Przynajmniej przez moment tak to wyglądało. On jednak wspiął się na barierkę, jedno kolano wyciągnął na sam wierzch, żeby przechylić długi tułów na druga stronę z wyciągniętą do malarki otwartą dłonią.
- Franz. – Z bliska wyglądała doroślej, na może dwadzieścia parę lat, nie więcej jednak niż trzydzieści. Skrzywił się chwilkę, siłując się z balustradą aż nie znalazł wygodnego położenia. - Zdaje mi się, czy obraz się poruszył?
Gość
Gość
Trwała w bezruchu, patrząc na obraz, by po chwili ponownie odłożyć pędzel. Ilekroć czyniła ten ruch, przedmiot traktowany był nad wyraz delikatnie, wręcz z przesadną delikatnością jakby za chwilę miał się rozlecieć. W istocie, tego obawiała się blondynka ostrożna ze względu na wiek przyrządu i wyraźne zużycie. Gdyby nie pielęgnacja prawdopodobnie już dawno rozpadłby się, pozostawiając w jej sercu kolejną dziurę. Pędzel - niby zwyczajny przedmiot, który może zastąpić każdym innym, dla niej miał niewyobrażalnie ogromne znaczenie. Korzystając z niego czuła się pewniejsza, silniejsza, pełna pomysłów i natchnienia, a wszystko dlatego, że ten mały niepozorny przedmiot był podarowany niegdyś przez pana Bennett. To czyniło go i inne z tego samego kompletu, niezwykle drogimi nie tylko ze względu na cenę, ale i wartość sentymentalną.
Odwróciła się w stronę mężczyzny, delikatnie marszcząc czoło - nie przywykła do podobnych akrobacji i chociaż to nie ona spadłaby na dół, to nie w smak było jej tłumaczenie innym co zaszło. Spojrzała na wyciągniętą dłoń, chwilę przyglądając się temu widokowi. Po chwili postanowiła delikatnie ją uścisnąć, co nie było łatwe - nie była wystarczająco wysoka, toteż pomogło dopiero wspięcie się na palce i wychylenie na drugą stronę. Szybki ruch i już było po wszystkim, a ona ponownie stała obok obrazu. Z troską zerknęła tylko na rośliny, mając nadzieję iż nic im nie zrobiła.
- W pewnym sensie się poruszył - odpowiedziała, ponownie przenosząc spojrzenie na swoje dzieło. Z pewnością mogłaby teraz staż i z dumą opowiadać o tym jak uzyskała taki efekt, chwaląc się przy tym swoimi umiejętnościami alchemicznymi, lecz to nie leżało w jej naturze. Po za tym ledwie znała mężczyznę - zbytnie spoufalanie się mogło mieć przykre dla niej konsekwencje. Jedna przykra historia wystarczy jej na całe życie. - Ale ten nie rusza się jak obrazy wiszące na ścianach Hogwartu. W tym przypadku to tylko światła i zupełnie inny sposób na uzyskanie efektu...
Patrzyła na cienie, kontury i świetliste przebłyski na obrazie - jedyny ruchom element, a raczej taki się wydawał. Pod wpływem eksperymentu udało jej się zrobić wszystko tak, by światełka wydawały się być jak prawdziwe - drgały delikatnie niby pod wpływem wiatru niby to błyskawice, to zależało od patrzącego na obraz. Przy tym w istnej ciemności uważny obserwator mógłby dostrzec że te plamki na obrazie delikatnie jarzą się prawdziwym światłem.
Odwróciła się w stronę mężczyzny, delikatnie marszcząc czoło - nie przywykła do podobnych akrobacji i chociaż to nie ona spadłaby na dół, to nie w smak było jej tłumaczenie innym co zaszło. Spojrzała na wyciągniętą dłoń, chwilę przyglądając się temu widokowi. Po chwili postanowiła delikatnie ją uścisnąć, co nie było łatwe - nie była wystarczająco wysoka, toteż pomogło dopiero wspięcie się na palce i wychylenie na drugą stronę. Szybki ruch i już było po wszystkim, a ona ponownie stała obok obrazu. Z troską zerknęła tylko na rośliny, mając nadzieję iż nic im nie zrobiła.
- W pewnym sensie się poruszył - odpowiedziała, ponownie przenosząc spojrzenie na swoje dzieło. Z pewnością mogłaby teraz staż i z dumą opowiadać o tym jak uzyskała taki efekt, chwaląc się przy tym swoimi umiejętnościami alchemicznymi, lecz to nie leżało w jej naturze. Po za tym ledwie znała mężczyznę - zbytnie spoufalanie się mogło mieć przykre dla niej konsekwencje. Jedna przykra historia wystarczy jej na całe życie. - Ale ten nie rusza się jak obrazy wiszące na ścianach Hogwartu. W tym przypadku to tylko światła i zupełnie inny sposób na uzyskanie efektu...
Patrzyła na cienie, kontury i świetliste przebłyski na obrazie - jedyny ruchom element, a raczej taki się wydawał. Pod wpływem eksperymentu udało jej się zrobić wszystko tak, by światełka wydawały się być jak prawdziwe - drgały delikatnie niby pod wpływem wiatru niby to błyskawice, to zależało od patrzącego na obraz. Przy tym w istnej ciemności uważny obserwator mógłby dostrzec że te plamki na obrazie delikatnie jarzą się prawdziwym światłem.
Gość
Gość
Zadał to pytanie kontrolnie. Nie mógł przecież oczekiwać od niej, że jest krwi magicznej, to samo ona w jego kierunku. Zakładał, oczywiście, że z umiejętnością dbania o kwiaty w zimowej porze musi posiadać w sobie element czarodziejskiego zaklęcia, jednak nie byłby sobą gdyby nie wypróbował na Amelii swoich niewinnych sztuczek.
Kiwnął głową, uprzejmość została odwzajemniona. Ugasiła pragnienie jego wścibskości. Mógł przecież chcieć przyjrzeć się sąsiadce z bliska. Zasypiając przy kubku kawy, która wcale na niego nie działała jak powinna, nad maszyną do pisania czasem zerkał ponad klawisze i widział, że światło w mieszkaniu obok jeszcze się pali. Wracając w środku nocy, czy nad ranem czmychając gdzieś, gdzie go oczekiwano, widział, że zasypia, budzi się, żyje, o różnych porach, w jednym miejscu. Tym, które jej przypisał, a może nawet wielu innych. Kiedy się przebywa w swojej samotni, dzień w dzień, przy jednym łóżku, paru meblach, które zostały w mieszkaniu po ostatnim właścicielu czy właścicielce, zaczyna się dostrzegać szczegóły, które poddawane są analizie przez podświadomość. A może mu się jeno śniła, że ją widział jak próbuje skończyć niewyraźne z odległości dzielących ich mieszkań dzieło?
- Zdaje się, że na tym polu mam niewielkie doświadczenie. - odparł wisząc na barierce jeszcze chwilę. Spoglądał na obraz, który teraz, z tej odległości, kiedy Amelia przesunęła się na bok, był jednak czymś innym, chociaż podobnym do jego wyobrażeń. Może właśnie w tym momencie zrodził się w głowie Westlinga kaprys, żeby za niecały miesiąc wziąć udział w gonitwie?
- I pewnie przeszkadzam? - zapytał dotykając stopami podłogi balkonu. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Palce zdrętwiały od zimna, cały się zatrząsł. Trudno się dziwić, ubrał się jak na cocktail-party. - Może być potrzebny koc.
Kiwnął głową, uprzejmość została odwzajemniona. Ugasiła pragnienie jego wścibskości. Mógł przecież chcieć przyjrzeć się sąsiadce z bliska. Zasypiając przy kubku kawy, która wcale na niego nie działała jak powinna, nad maszyną do pisania czasem zerkał ponad klawisze i widział, że światło w mieszkaniu obok jeszcze się pali. Wracając w środku nocy, czy nad ranem czmychając gdzieś, gdzie go oczekiwano, widział, że zasypia, budzi się, żyje, o różnych porach, w jednym miejscu. Tym, które jej przypisał, a może nawet wielu innych. Kiedy się przebywa w swojej samotni, dzień w dzień, przy jednym łóżku, paru meblach, które zostały w mieszkaniu po ostatnim właścicielu czy właścicielce, zaczyna się dostrzegać szczegóły, które poddawane są analizie przez podświadomość. A może mu się jeno śniła, że ją widział jak próbuje skończyć niewyraźne z odległości dzielących ich mieszkań dzieło?
- Zdaje się, że na tym polu mam niewielkie doświadczenie. - odparł wisząc na barierce jeszcze chwilę. Spoglądał na obraz, który teraz, z tej odległości, kiedy Amelia przesunęła się na bok, był jednak czymś innym, chociaż podobnym do jego wyobrażeń. Może właśnie w tym momencie zrodził się w głowie Westlinga kaprys, żeby za niecały miesiąc wziąć udział w gonitwie?
- I pewnie przeszkadzam? - zapytał dotykając stopami podłogi balkonu. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Palce zdrętwiały od zimna, cały się zatrząsł. Trudno się dziwić, ubrał się jak na cocktail-party. - Może być potrzebny koc.
Gość
Gość
Amelia należała do czarodziejów, którzy nie potrzebowali magii do każdej błahostki. Potrafiła sobie bez niej radzić, a używanie jej przy malowaniu było tylko aspektem mającym upiększyć ogólny efekt. Jedyne do czego często używała swoich zdolności to alchemia i zielarstwo, jednakże przy nich było to raczej wymagane. Robiła to jednak w domu, raczej nie spodziewała się obserwatorów, a przecież łatwo jest komuś coś wmówić. W przypadku jej sąsiada jednak to nie tak, że lekkomyślnie odpowiedziała, nie martwiąc się o konsekwencje - wiedziała, że jest czarodziejem, a przynajmniej była prawie pewna. Sama też lubiła obserwować ludzi i chociaż nie robiła tego tak bezczelnie jak on, to udało jej się dostrzec to i owo. Po za tym nawet gdyby się myliła, zawsze mogła udać że właśnie powiedziała nieudany żart.
Nie odpowiedziała na wspomnienie o przeszkadzaniu, a jedynie przewróciła oczami. Było już za późno na podobne pytania, a i jak na razie Amelia i tak nie wiedziała co dalej począć ze swoim obrazem. Teraz jedynie herbata z miodem mogła jej w czymś pomóc.
Zmierzyła go wzrokiem, nie mogąc powstrzymać dość wymownej miny na widok jego stroju. Sama okryta dość grubym swetrem czuła chłód poranka, nieprzyjemnie przenikający przez jej bladą skórę, wywołując co jakiś czas nieprzyjemne dreszcze.
- I gorąca herbata - powiedziała po chwili, przenosząc wzrok na dachy domów. Miasto wciąż spało i prawdopodobnie jeszcze przez długi czas miało tak być - tego typu poranki nie zachęcały do opuszczania ciepłych łóżek. Amelia sama zapragnęła pójść spać, nagle zmęczenie kilku dni przyszło nieoczekiwanie, wywołując u niej nagłe ziewnięcie, które szybko zamaskowała.
Nie odpowiedziała na wspomnienie o przeszkadzaniu, a jedynie przewróciła oczami. Było już za późno na podobne pytania, a i jak na razie Amelia i tak nie wiedziała co dalej począć ze swoim obrazem. Teraz jedynie herbata z miodem mogła jej w czymś pomóc.
Zmierzyła go wzrokiem, nie mogąc powstrzymać dość wymownej miny na widok jego stroju. Sama okryta dość grubym swetrem czuła chłód poranka, nieprzyjemnie przenikający przez jej bladą skórę, wywołując co jakiś czas nieprzyjemne dreszcze.
- I gorąca herbata - powiedziała po chwili, przenosząc wzrok na dachy domów. Miasto wciąż spało i prawdopodobnie jeszcze przez długi czas miało tak być - tego typu poranki nie zachęcały do opuszczania ciepłych łóżek. Amelia sama zapragnęła pójść spać, nagle zmęczenie kilku dni przyszło nieoczekiwanie, wywołując u niej nagłe ziewnięcie, które szybko zamaskowała.
Gość
Gość
Pierwszy raz od początku rozmowy (lub czegoś co formowało się właśnie na jej kształt) pociągnął nosem. Okazało się więc, że jest zwykłym śmiertelnikiem, nieodpornym na zmiany pogodowe. Daleko mu było jeszcze do przeziębienia, kichania i smarkania pełną gębą, ale stwarzał sobie ku temu nie byle jakie okazje. Musiał uzupełnić garderobę w ciepłe kalesony, zastąpić cienką dzianinę porządnym tweedem, kupić parę grubych skarpetek, podkuć buty na nadchodzący luty. Rzeczy, o których jakby pamiętać nie chciał, a były powszednimi, mogłyby uzbierać się i wskoczyć w wesoły stosik papierków przyczepianych często do lodówki, żeby o nich nie zapomnieć.
Zacisnął ręce na poręczy, choć długo w ten sposób nie wytrzymał. Przechylił się w lewo i powoli opadł barkiem, wsparty o kawałek elewacji, za którą rysowała się już futryna lekko spróchniałych drzwi balkonowych. Zaplątał ręce na klatce piersiowej i pokręcił głową, krótko, z niewielkim uśmieszkiem na ustach. Opuścił ją zaraz spoglądając poza barierkę, na podwórko. Nastała chwilowa cisza, za którą kryło się nic innego jak pożegnanie.
- Następnym razem zapraszam na herbatę. – powiedział odrywając się od swojej w zasadzie to wygodnej pozycji. Może zauważył jej znużenie, senność, a może sam uczuł, że zaraz straci palce jeśli nie ubierze się cieplej? – Dobrego dnia. - potrząsnął głową i rzucając jeszcze raz spokojne spojrzenie w kierunku dopiero poznanej sąsiadki, wrócił z mozołem do mieszkania.
Skrzypnęły stare drzwi, coś stuknęło kiedy próbował domknąć je szczelniej. Trzeba będzie wymienić. Nie ma rady. Trzeba będzie wymienić.
ZT
Zacisnął ręce na poręczy, choć długo w ten sposób nie wytrzymał. Przechylił się w lewo i powoli opadł barkiem, wsparty o kawałek elewacji, za którą rysowała się już futryna lekko spróchniałych drzwi balkonowych. Zaplątał ręce na klatce piersiowej i pokręcił głową, krótko, z niewielkim uśmieszkiem na ustach. Opuścił ją zaraz spoglądając poza barierkę, na podwórko. Nastała chwilowa cisza, za którą kryło się nic innego jak pożegnanie.
- Następnym razem zapraszam na herbatę. – powiedział odrywając się od swojej w zasadzie to wygodnej pozycji. Może zauważył jej znużenie, senność, a może sam uczuł, że zaraz straci palce jeśli nie ubierze się cieplej? – Dobrego dnia. - potrząsnął głową i rzucając jeszcze raz spokojne spojrzenie w kierunku dopiero poznanej sąsiadki, wrócił z mozołem do mieszkania.
Skrzypnęły stare drzwi, coś stuknęło kiedy próbował domknąć je szczelniej. Trzeba będzie wymienić. Nie ma rady. Trzeba będzie wymienić.
ZT
Gość
Gość
28 II 1956
Zmuszona przez coraz głośniejszy pisk czajnika, powoli acz niechętnie podniosła się z miękkiej sofy, by uciszyć nieprzyjemny dźwięk. I chociaż właśnie nalewała wrzątek do ulubionego kubka, to echo wcześniejszych dźwięków wciąż buczało jej w głowie. Dzisiejszego dnia nie czuła się dobrze, ostatnie dni wytężonej pracy przyniosły nieprzyjemne skutki, jakimi była jeszcze słabsza kondycja i nieustające bóle głowy. Najwyraźniej nadszedł czas na przerwę, chwilę zatrzymania się w tym świecie pełnym gonitw o pieniądze i sławę. Odpoczynek, bo w przeciwnym razie choroba genetyczna męcząca ją od siódmego roku życia zbierze w końcu swoje żniwo, a tego nie chciała.
Zaczęła przygotowywać napój, oprócz miodu dodając także małą dawkę własnoręcznie uwarzonego eliksiru - napój bogów potrafiący chociaż na chwilę wyciągnąć ją ze złego stanu. Kiedy ostatnim razem była z wizytą u specjalisty widziała, że nie był zadowolony z jej samodzielności - możliwe że miał układy z jednym z alchemików, którego tak gorąco polecał lub po prostu wolał być pewny że lekarstwa będą prawdziwie skuteczne. Amelia jednak nie miała zamiaru rezygnować ze swojej niezależności i oszczędności pieniędzy na rzecz spokoju ducha specjalisty aktualnie się nią opiekującego.
Nagle do jej uszu dobiegł odgłos kruszącego się szkła - ten od razu przypomniał jej o tym, że jakiś czas temu (możliwe że wczoraj lub przedwczoraj) słyszała dość podobny, jednak o wiele bardziej potężny i groźniej brzmiący. Z początku przestraszyła się, jednakże szybko zapomniała o incydencie widząc okna od własnego mieszkania w stanie nienaruszonym.
Z początku chciała zignorować sytuację, jednak ciekawość ukrywana pod chęcią przewietrzenia się przeważyła i już po chwili opatulona w ulubiony, szary sweter wychodziła na balkon. W chłodnych dłoniach ściskała stopniowo nagrzewający się kubek z przyjemnie pachnącym napojem. Nie musiała długo szukać miejsca skąd dobiegał dźwięk - po spojrzeniu na balkon Franza od razu dostrzegła kawałki szkła, a także i samego właściciela próbującego zaradzić całej sytuacji. Oparła się łokciami o barierki, na chwilę przenosząc wzrok na widok roztaczający się przed nią - dachy, ulice, gdzieniegdzie małe zarysy postaci przechadzające się tu i ówdzie. Potem jej spojrzenie znowu powędrowało ku mężczyźnie. Zmarszczyła lekko brwi, obserwując jego dość dziwne jak dla niej poczynania.
Zmuszona przez coraz głośniejszy pisk czajnika, powoli acz niechętnie podniosła się z miękkiej sofy, by uciszyć nieprzyjemny dźwięk. I chociaż właśnie nalewała wrzątek do ulubionego kubka, to echo wcześniejszych dźwięków wciąż buczało jej w głowie. Dzisiejszego dnia nie czuła się dobrze, ostatnie dni wytężonej pracy przyniosły nieprzyjemne skutki, jakimi była jeszcze słabsza kondycja i nieustające bóle głowy. Najwyraźniej nadszedł czas na przerwę, chwilę zatrzymania się w tym świecie pełnym gonitw o pieniądze i sławę. Odpoczynek, bo w przeciwnym razie choroba genetyczna męcząca ją od siódmego roku życia zbierze w końcu swoje żniwo, a tego nie chciała.
Zaczęła przygotowywać napój, oprócz miodu dodając także małą dawkę własnoręcznie uwarzonego eliksiru - napój bogów potrafiący chociaż na chwilę wyciągnąć ją ze złego stanu. Kiedy ostatnim razem była z wizytą u specjalisty widziała, że nie był zadowolony z jej samodzielności - możliwe że miał układy z jednym z alchemików, którego tak gorąco polecał lub po prostu wolał być pewny że lekarstwa będą prawdziwie skuteczne. Amelia jednak nie miała zamiaru rezygnować ze swojej niezależności i oszczędności pieniędzy na rzecz spokoju ducha specjalisty aktualnie się nią opiekującego.
Nagle do jej uszu dobiegł odgłos kruszącego się szkła - ten od razu przypomniał jej o tym, że jakiś czas temu (możliwe że wczoraj lub przedwczoraj) słyszała dość podobny, jednak o wiele bardziej potężny i groźniej brzmiący. Z początku przestraszyła się, jednakże szybko zapomniała o incydencie widząc okna od własnego mieszkania w stanie nienaruszonym.
Z początku chciała zignorować sytuację, jednak ciekawość ukrywana pod chęcią przewietrzenia się przeważyła i już po chwili opatulona w ulubiony, szary sweter wychodziła na balkon. W chłodnych dłoniach ściskała stopniowo nagrzewający się kubek z przyjemnie pachnącym napojem. Nie musiała długo szukać miejsca skąd dobiegał dźwięk - po spojrzeniu na balkon Franza od razu dostrzegła kawałki szkła, a także i samego właściciela próbującego zaradzić całej sytuacji. Oparła się łokciami o barierki, na chwilę przenosząc wzrok na widok roztaczający się przed nią - dachy, ulice, gdzieniegdzie małe zarysy postaci przechadzające się tu i ówdzie. Potem jej spojrzenie znowu powędrowało ku mężczyźnie. Zmarszczyła lekko brwi, obserwując jego dość dziwne jak dla niej poczynania.
Gość
Gość
Założył ręce na tył głowy. Jak stary kot-piecuch, który skończył się przed chwilą wylegiwać na ciepłych wciąż kafelkach w kuchni. Złączone dłonie przejechały od karku, mierzwiąc po drodze każdy kosmyk czarnych włosów w górę, aż do czoła, na którym się zatrzymały. Spojrzał gdzieś w głąb domu, a potem znowu na uszkodzone okno. Nie był budowlańcem, ale nie był również człowiekiem, który nie potrafi wstawić nowej szyby w drzwiach balkonowych. Musiał sam przed sobą przyznać, że cały kompleks okna-drzwi-barierki, wymagały restauracji, jeśli nie wyrzucenia i wstawienia wiernych zamienników w postaci trwałego, niezbutwiałego drewna. Podobnie zresztą jak mieszkanie. Dałby sobie rękę uciąć, że istniało jakieś zaklęcie na naprawę tego wszystkiego, niestety nie dane mu było dostąpić zaszczytu jego poznania.
Nie było rzeczy, której nie naprawiłby sam. Wiele par obcych oczu spoglądałoby teraz na niego ze zdziwieniem. Oto przecież czarodziej, nie korzystając ze swoich magicznych zdolności, mocował się z drzwiami wydłubując z niego kawałki szkła. Na krześle, obok metalowego wsparcia balustrady, leżały potrzebne mu narzędzia. Na wścibską sąsiadkę spoglądała złowrogo miotła, kijem do góry. Franz zaraz kicnął jeden kic-kic w prawo i chwycił ją zamaszyście w dłoń. Odmiótł szkło w kąt, odłożył miotłę i zaaferowany specjalnym zadaniem, wrócił do mieszkania. Pokazał się parę sekund później. Z szybą. Nie była wielka, pasowała akurat do tego elementu, którego drzwi zostały pozbawione. Specjalnie wszystko wymierzył, dwa dni wcześniej zamówił u szklarza to co chciał, odebrał dziś rano i przystąpił do pracy. Dla ostrożności wszedł bokiem, przodem zaś do balkonu sąsiadki. Mina fachowca przeszła w wyraz pełen dezaprobaty dla widowni z naprzeciwka.
- Wybiła mi pani szybę? – zapytał marszcząc brwi.
Nie było rzeczy, której nie naprawiłby sam. Wiele par obcych oczu spoglądałoby teraz na niego ze zdziwieniem. Oto przecież czarodziej, nie korzystając ze swoich magicznych zdolności, mocował się z drzwiami wydłubując z niego kawałki szkła. Na krześle, obok metalowego wsparcia balustrady, leżały potrzebne mu narzędzia. Na wścibską sąsiadkę spoglądała złowrogo miotła, kijem do góry. Franz zaraz kicnął jeden kic-kic w prawo i chwycił ją zamaszyście w dłoń. Odmiótł szkło w kąt, odłożył miotłę i zaaferowany specjalnym zadaniem, wrócił do mieszkania. Pokazał się parę sekund później. Z szybą. Nie była wielka, pasowała akurat do tego elementu, którego drzwi zostały pozbawione. Specjalnie wszystko wymierzył, dwa dni wcześniej zamówił u szklarza to co chciał, odebrał dziś rano i przystąpił do pracy. Dla ostrożności wszedł bokiem, przodem zaś do balkonu sąsiadki. Mina fachowca przeszła w wyraz pełen dezaprobaty dla widowni z naprzeciwka.
- Wybiła mi pani szybę? – zapytał marszcząc brwi.
Gość
Gość
Uniosła się lekko, wyraźnie zaskoczona z powodu tego, co przed chwilą usłyszała. I nie spodobało jej się to do tego stopnia, że z początku nic nie odpowiedziała. Miała ochotę bez słowa wejść do mieszkania, dając tym samym obraz oburzenia, które nagle ją zalało. Bo czy ona - drobna blondynka lubująca się w sztuce i własnych czterech kątach, mogła tak od niechcenia zbić czyjąś szybę? Dla niej brzmiało to co najmniej śmiesznie.
- Oczywiście, proszę pana. To moje ulubione hobby obok zalewania sąsiadów pode mną i zatruwania tych nade mną. - odpowiedziała, mrużąc lekko oczy. Z natury była osobą, lubiącą wiele rzeczy chłodno kalkulować, podchodzić do nich z dystansem i starać się postawić w sytuacji drugiej osoby, zrozumieć ją. To był ten jeden z nielicznych razów, gdy ie potrafiła tego zrobić. Bo niby poco miałaby to robić? Nie piła alkoholu ze względu na chorobę, toteż do czynu nie posunęłaby się podczas pijackich uniesień, a na trzeźwo nie miała potrzeby niszczyć cudzej własności.
Opatuliła się szczelniej swetrem, nie wróciła do ciepłego mieszkania, dalej trwając w tym samym punkcie. Po chwili uwagę z sąsiada przeniosła na rośliny znajdujące się u jej stóp. Spojrzała na nie, dostrzegając maleńką skazę, która ani trochę się jej nie spodobała. Klęknęła na chwilę, chcąc spojrzeć na nią bliżej chcąc przekonać się czym w rzeczywistości jest plama na liściu. Po chwili odetchnęła z ulgą, stwierdzając że na szczęście pomyliła się, jednak zanotowała w głowie że w najbliższym czasie będzie musiała zająć się swoim małym ogródkiem.
Ponownie się podniosła i spojrzała na sąsiada.
- Czy nie łatwiej byłoby użyć zaklęcia?
- Oczywiście, proszę pana. To moje ulubione hobby obok zalewania sąsiadów pode mną i zatruwania tych nade mną. - odpowiedziała, mrużąc lekko oczy. Z natury była osobą, lubiącą wiele rzeczy chłodno kalkulować, podchodzić do nich z dystansem i starać się postawić w sytuacji drugiej osoby, zrozumieć ją. To był ten jeden z nielicznych razów, gdy ie potrafiła tego zrobić. Bo niby poco miałaby to robić? Nie piła alkoholu ze względu na chorobę, toteż do czynu nie posunęłaby się podczas pijackich uniesień, a na trzeźwo nie miała potrzeby niszczyć cudzej własności.
Opatuliła się szczelniej swetrem, nie wróciła do ciepłego mieszkania, dalej trwając w tym samym punkcie. Po chwili uwagę z sąsiada przeniosła na rośliny znajdujące się u jej stóp. Spojrzała na nie, dostrzegając maleńką skazę, która ani trochę się jej nie spodobała. Klęknęła na chwilę, chcąc spojrzeć na nią bliżej chcąc przekonać się czym w rzeczywistości jest plama na liściu. Po chwili odetchnęła z ulgą, stwierdzając że na szczęście pomyliła się, jednak zanotowała w głowie że w najbliższym czasie będzie musiała zająć się swoim małym ogródkiem.
Ponownie się podniosła i spojrzała na sąsiada.
- Czy nie łatwiej byłoby użyć zaklęcia?
Gość
Gość
Strona 1 z 2 • 1, 2
Balkon
Szybka odpowiedź