Wydarzenia


Ekipa forum
Sala numer dwa
AutorWiadomość
Sala numer dwa [odnośnik]30.03.15 23:59
First topic message reminder :

Sala numer dwa

Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala numer dwa [odnośnik]02.12.17 15:30
To urocze, czy tylko żałosne? Ta niechęć do spuszczania jej z oczu, dziwna i niemile widziana, bo przecież zna ją tak dobrze. I wie, że nawet pod przykrywką niezbędnego dla ciała odpoczynku zatrzymywanie jej gdziekolwiek w czasie, gdy może wykonywać swą potrzebną pracę na pełnych obrotach byłoby dla niej krzywdą. A tego nie śmiałby uczynić nawet z egoistycznych pobudek, tym bardziej kierujących jego myśli ku niej, im bardziej groźnie robiło się na ulicach Londynu.
- Oczywiście, rozumiem to i, choć wolałbym, byś darowała sobie jeden dzień na ogarnięcie tego wszystkiego, nie zamierzam dłużej cię zatrzymywać. Ale musisz mi obiecać, że będziesz na siebie uważać.Chciałbym móc robić to za ciebie prawie dopowiedział, ale w ostatniej chwili… stchórzył? Zawstydził się? Przecież jest dorosła, samodzielna, ba, byłaby z pewnością w stanie obronić się lepiej niż gdyby próbował robić to on, nieprzyzwyczajony do używania zaklęć ofensywnych i najlepiej zresztą sprawujący się w charakterze strażnika domowego ogniska, a nie porządku świata na ulicach. Nawet jeśli w szpitalu był coraz częściej zmuszony do działania szybko, w trybie awaryjnym, wciąż siłując się z czasem i śmiercią.
Że życie ludzkie jest wartością największą – najlepiej człowiek przekonuje się w szpitalu, skonfrontowany z chorobą, której nie cofną pieniądze, intelekt ani czystość krwi. Nie mógł wobec złożonej sobie i pacjentom przysięgi pozwolić sobie na selekcję. Gdyby trafił na jego oddział, samego Grindelwalda sumienie kazałoby mu doglądać. Choćby tylko po to, by postawić go przed sądem i czerpać satysfakcję z wymierzonej mu sprawiedliwości.
Szpital jest także miejscem, gdzie – paradoksalnie – często łatwiej odzyskać nadzieję niemal utraconą. Medycyna robiła postępy i coraz mniej miała w sobie z cudotwórstwa, ale widok odżywających w oczach rekonwalescentów był wciąż zaskakujący i niezwykle budujący, nie tylko dla uzdrowicieli, ale też rodziny chorego podatnej na beznadzieję. Raiden Carter był jaskrawym na to dowodem; widząc go ostatnio przed kilkoma dniami sam Aldrich z trudnością uwierzył w ciężkość stanu, w jakim znalazł się w Mungu, choć wszystko widział na własne oczy.
- On także miał dużo szczęścia. – niejeden organizm nie wytrzymałby takiego obciążenia i rozległości ran. Sophii na pewno nie umknął ten fakt, a Aldrich nie wątpił, że z jej dociekliwością próbowała od razu dowiedzieć się wszystkiego nawet kosztem wiedzy o własnym zdrowiu. Pośpiech wszechobecny ostatnio jednak nie sprzyjał wymianie informacji. – Jeśli nie uda ci się go złapać, mogę później spróbować dowiedzieć się czegoś w dyżurce i przekażę ci wszystko.
- Większość z nas wychodzi z założenia, że jeśli to możliwe, lepiej nie niepokoić niepotrzebnie pacjentów. Chociaż oczywiście każdy ma prawo do informacji i często to trudna decyzja, by coś przemilczeć, nawet gdy to konieczne. – podjął wypowiedź po chwili, próbując usprawiedliwić małomówność swoich kolegów po fachu. Niewiedza ma czasem pozytywne działanie kliniczne, łatwiej jest skupić się na sobie i znaleźć wolę walki potrzebną, by wrócić do zdrowia.
Uśmiechnął się do niej szeroko, ale zamiast wyrazu radości wyszedł mu grymas niepozbawiony goryczy. Wiara w ludzi towarzyszyła mu zawsze nawet mimo wciąż rodzących się nowych podejrzeń. Czyżby teraz miało się to zmienić?
- Jestem tego samego zdania, ale dobre chęci nie zawsze wystarczają. Pewnie nie wystarczą i teraz, gdy sprawy zabrnęły już tak daleko.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Sala numer dwa [odnośnik]02.12.17 16:21
Z jednej strony Sophii podobała się jego troska, choć oczywiście nie przyznałaby się do tego głośno. Uważała się za osobę zaradną i samodzielną, która nie potrzebowała opieki i potrafiła sobie radzić – ale nawet ona potrzebowała kojącej siły przyjaźni i obecności kogoś, kogo darzyła sympatią.
Najwyraźniej jednak Aldrich przyjął do wiadomości, że w takim czasie jak obecny po prostu nie mogła wylegiwać się w łóżku. W ciągu ostatnich dni leżała i spała znacznie więcej niż zwykle, choć często prześladowały ją złe sny i niepewność odnośnie najbliższej przyszłości. Z nią wolała skonfrontować się możliwie szybko, by już mieć za sobą ten pierwszy szok i móc zaangażować się w konkretne działania. Może Zakon potrzebował jej pomocy? Nie wiedziała, co teraz działo się z innymi członkami organizacji, nawet z Samem, z którym trafiła do Munga. Ale odkąd przeniesiono ją z dużej sali na parterze tutaj, już go nie widziała.
- Pewnie i tak nie pozwolą mi wrócić do pracy już dzisiaj.Ale jutro się postaram, dodała w myślach, a kącik jej ust lekko drgnął. Nie była jednak pewna, co się działo także w Biurze po anomaliach i incydencie z końca kwietnia. Już dobiegły ją słuchy, że w zdarzeniu, w którym prawie straciła brata, zginął też szef i kilku innych aurorów, więc podejrzewała, że Biuro było pogrążone w nieprawdopodobnym chaosie. Chyba że znaleziono już następcę; tego też musiała się jak najszybciej dowiedzieć. – Będę mieć czas, by odpocząć w domowym zaciszu... I zobaczyć, co się dzieje.
Ale pewnie nie będzie to zbyt miły wypoczynek, biorąc pod uwagę, jaka pustka z pewnością panuje w domu pod ich nieobecność. O ile dom w ogóle był cały po tym co się stało, ale miała nadzieję, że tak. Że bezpieczna przystań, w której się wychowała ciągle istniała.
- Byłeś tam, widziałeś go, kiedy... tutaj trafił? – zapytała, zerkając na Aldricha. Nie wątpiła, że jej brat miał szczęście, skoro w ogóle przeżył. Ale Carterowie byli niezwykle żywotni i uparci, nie tak łatwo było się ich pozbyć.
- Liczę że jego uzdrowiciel będzie mieć jakieś nowe informacje o jego stanie. – Nie mogła wrócić do domu, nie dowiedziawszy się najpierw, jak wyglądała sytuacja.
Zamyśliła się.
- Mnie nie trzeba aż tak starannie chronić przed niepokojącymi wieściami, jestem aurorem. Moją codziennością jest stawanie naprzeciw czarnomagicznym szumowinom - powiedziała, nie dodając już, że praca aurora to nie tylko efektowne pościgi, ale też sporo papierkowej roboty, poszukiwań i ślepych uliczek. - Przeczuwam, że aurorzy będą mieć pełne ręce roboty. Ale nie przeszłabym kursu, gdybym się wszystkiego bała. Martwię się, ale nie mogę tchórzyć – powiedziała, wstając i zerkając w stronę drzwi. Już niedługo będzie wolna od tych szpitalnych murów, które mimo wszystko wcale nie poprawiały jej nastroju i stanowiły tylko iluzję osłony przed rzeczywistością.
- Masz rację, nie wystarczą same chęci i słowa – przytaknęła; już o tym wiedziała. Ale niestety nie mogła dokładniej rozwinąć swojej myśli, choć była pewna, że Aldrich dobrze nadawałby się do Zakonu, gdzie z pewnością nikt by nie pogardził jego dobrym sercem i uzdrowicielskimi zdolnościami. Tyle, że o jego ewentualnym wcieleniu to nie ona mogła zadecydować, a ktoś wyżej postawiony w organizacji, ktoś, kto już udowodnił, że zasługuje na zaufanie. A ona była nowa i dopiero stawiała pierwsze kroki na nowej, choć fascynującej ją drodze.
- Chyba będę się już zbierać, w końcu muszę jeszcze zajść na piąte piętro, do Raidena. Dziękuję, Al – powiedziała, wyciągając rękę, by krótko go objąć, ale zaraz po tym parsknęła cichym śmiechem i wyciągnęła drugą dłoń po swój upragniony wypis.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Sala numer dwa [odnośnik]04.12.17 20:32
- Gdyby pozwolili, musiałbym chyba napisać jakąś skargę na Biuro Aurorów. – może nie był to szczególnie śmieszny żart w czasach, gdy groźba napotkania na swojej drodze czarnoksiężnika czy padnięcia ofiarą komplikacji, jakie zasiała w magii całego Londynu jakaś klątwa czy inne nieszczęście była bardziej realna niż kiedykolwiek, a ich patrole na ulicach były nieodzowne. Ale gdyby wypuścili Sophię osłabioną i nieprzygotowaną, by stawić czoła zmianom, jakie zaszły w sytuacji panującej w mieście podczas jej rekonwalescencji, byłoby z tego więcej ryzyka niż pożytku.
- Pewnie źle czujesz się w pustym domu. – ale nie wyobrażał sobie, by mogła chcieć zmienić ostatnie miejsce, w którym spędzała szczęśliwe chwile z rodzicami na inne mieszkanie. Sam z trudem zdobył się na przeprowadzkę, ale dom, który stworzył dla swojej podopiecznej także i dla niego okazał się dobrym miejscem. Nie mógł z pewnością powiedzieć, by było ciche i wymarłe, nie gdy czterolatka pod wpływem wzmocnienia krążącej w niej magicznej energii codziennie odkrywała więcej ze swego talentu do czarów.
- Widziałem. – zważywszy na fakt, że to jej najchętniej by się zwierzał ze wszystkiego, i tak długo wytrzymał bez zdradzania jej tej informacji. – Pomagałem przy nim tylko przez chwilę – albo chwilą zdawał się czas tam spędzony przez natłok czynności, jakie musieli wykonać z innymi uzdrowicielami, by ich uratować. – ale wrócił do stabilnego stanu i coraz lepiej z nim ostatnio. Nie ulega jednak wątpliwości, że jeszcze trochę na oddziale poleży.
Aldrich także zaglądał czasem do Raidena, choć czasem czuł się niezręcznie odbywając z nim krótkie rozmowy. Przedtem nawet nie znali się zbyt dobrze, co tu więc mówić o sympatii między nimi, która mogłaby skłonić McKinnona do bardziej osobistych przejawów troski.
- Wiem o tym i nigdy nie zamierzałem kwestionować twojej dzielności. – Sophia miała prawdopodobnie więcej odwagi i temperamentu niż dwóch takich jak on. Aldrich nie podołałby wykonywaniu zawodu, który ona dla siebie wybrała. Prawdę powiedziawszy uzdrowicielstwo było już brzemieniem odpowiedzialności, na które w ostatniej chwili zaczął się przygotowywać, a aurorzy na dodatek musieli mierzyć się z bezpośrednim zagrożeniem własnego życia. Jego nigdy nie czekała w pracy tak ekstremalna ewentualność. – Ale nie chciałbym, żeby twoje życie polegało tylko na zwalczaniu złego, skoro zasługujesz też na to, co dobre.
Nikt nie ma teraz czasu na poświęcanie się przyjemnościom, spełnianiu marzeń z dzieciństwa. Chwile odpoczynku, bo trudno mówić o beztrosce, były wydzierane godzinom, które można spędzać na innych, przydatniejszych rzeczach nie bez wyrzutów sumienia. Czy Aldrich, mimo zachowawczego charakteru, ruszyłby do walki innej niż ta tocząca się za drzwiami oddziału? Był na tyle zmęczony i rozgniewany sytuacją, że tylko myśląc o tym – nie wątpił, że starczyłoby mu waleczności i na pewno nie jemu jednemu udzielał się z czasem podobny zapał. Ale nie usłyszał jeszcze, by coś lub ktoś wyraźnie i po imieniu wołał go na front, musiał więc po prostu kontynuować cichą pracę w szpitalu.
- Oczywiście. Przekaż mu pozdrowienia ode mnie.
Wręczył Sophii wypis i zanim wstała odważył się na pożegnanie krótko i delikatnie ucałować jej skroń.
- Dobrze by było spotkać się znowu, ale wolę, żebyśmy następnym razem nie widzieli się znowu tutaj. Niezbyt przyjemnie jest oglądać, jak cię składają raz po raz.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Sala numer dwa [odnośnik]04.12.17 21:22
Na jego słowa tylko się uśmiechnęła, zdając sobie sprawę, że powiedział to raczej pół żartem, pół serio. Ale Sophia wiedziała, że jej forma jeszcze nie jest idealna, choć w obecnym okresie nie mogła sobie pozwolić na branie dłuższego zwolnienia. Podejrzewała, że aurorzy potrzebują każdej pary rąk do pomocy w ogarnianiu chaosu, a nie wiadomo, ilu z nich zostało wyłączonych z czynnej służby przez te anomalie oraz przez tragedię z ostatniego kwietnia; oprócz szefa zginęło wtedy ponoć kilku innych aurorów. Biuro przeżywało więc bolesną stratę i zmiany.
- Tak. Ale już jest lepiej niż było na początku – powiedziała cicho; to, że źle się czuła w pustym domu, było kolejnym powodem, dla którego po śmierci rodziców popadła w pracoholizm. Cisza rozbrzmiewająca wśród pełnych wspomnień ścian działała niezwykle przygnębiająco, i sytuacja poprawiła się dopiero gdy Raiden znów się tam wprowadził i mogła poczuć, że już nie jest sama. Ale też nie wyobrażała sobie że mogłaby tak po prostu porzucić rodzinny dom i zamieszkać gdzie indziej, chciała opiekować się miejscem, o które tak dbali jej rodzice i w którym wciąż żyły jej wspomnienia.
- Teraz znów będę mieć namiastkę tego, kiedy wrócę i nie będzie Raidena. Ale przynajmniej będę spać spokojniej wiedząc, że jest żywy i wkrótce tam wróci – przyznała cicho. Aldrich na pewno pamiętał tamten okres tuż po śmierci Carterów, bo to do niego często przychodziła się wygadać i wiedział też, że cierpiała, nawet jeśli ukrywała swój ból przed światem, zwłaszcza w pracy, gdzie musiała być twarda. A później, kiedy pogodziła się z bratem i próbowali wspólnie utrzymać w ryzach ich małą rodzinę, było już lepiej. Radziła sobie, zagłuszając swój ból pracą, w ten sposób próbując go przepracować. To jej pomagało.
- Dziękuję, że się nim zająłeś, gdy tu trafił – powiedziała jeszcze, wdzięczna Aldrichowi i innym uzdrowicielom za ich starania, dzięki którym wciąż miała brata.
Spojrzała w zamyśleniu w okno, sycąc się ostatnimi kradzionymi minutami względnego spokoju z Aldrichem. Już za chwilę oboje mieli wrócić do swoich żyć i obowiązków.
- Żeby dotrwać do tego, co dobre, trzeba najpierw uporać się z problemami – rzekła. Oczywiście, że chciała być szczęśliwa; nie lubiła się umartwiać ani cierpieć, ale ktoś musiał wykonywać pewne obowiązki. Tak jak Aldrich leczył innych, także musząc ponosić wiele wyrzeczeń i oddawać się swojej pracy, tak i ona miała do wykonania swoje zadania. Nigdy nie uważała, że jego praca jest mniej wartościowa przez brak zagrożenia; zawsze była pełna podziwu wobec jego umiejętności uzdrowicielskich. Tym bardziej że sama miała okazję się przekonać, jak trudna jest nauka magii leczniczej i anatomii, i zdołała poznać zaledwie jej fundamentalne podstawy. Może nie musiał się bać, że zostanie rażony jakąś paskudną klątwą, ale musiał znosić innego rodzaju presję i wymagania. Na swój sposób też był bardzo dzielny i oddany pracy, a w dodatku miał na głowie wychowanie siostrzenicy, co wymagało innego rodzaju siły.
- Miejmy nadzieję, że będzie lepiej. Że to tylko stan przejściowy... – szepnęła, choć nie była pewna, czy wierzyć we własne słowa. Kto wie, co tam się stało?
- Oczywiście, przekażę – powiedziała, przyjmując wypis i pozwalając mu na ten krótki, choć czuły przyjacielski gest. Może tylko przez moment poczuła się nieco niezręcznie, ale także lekko go uścisnęła, ciesząc się, że po prostu był. I robił swoje. – Też wolałabym nie musieć spotykać się z tobą tutaj. Lepiej wybrać jakieś przyjemne miejsce, prawda? – O tak, nie lubiła trafiać do Munga i wolała tu w najbliższym czasie nie wracać. Chyba że z wizytą u brata, bo do szpitalnego łóżka jej się nie spieszyło. Wolała spotykać się ze znajomymi w normalnych okolicznościach. – Dbaj o siebie, Al. I mam nadzieję że do zobaczenia wkrótce.
Pożegnała się z nim i opuściła salę. Liczyła na to, że niedługo znów się spotkają.

| zt. x 2



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Sala numer dwa [odnośnik]15.10.18 23:08
25.07

Naprawdę nie lubiła tego miejsca. Odstręczało samą swoją atmosferą. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach różnych eliksirów, tak bardzo różny od przyjemnego aromatu ciasta i ziół, który roztaczał się w jej własnej chatce. Atmosfera na korytarzach oraz salach na każdym piętrze była niezwykle przytłaczająca, gęsta niemal niczym jakaś maź. Dominowały w niej same negatywne emocje - ból, złość, często też stres oraz strach. Być może tylko wyobrażała sobie to wszystko, ale nie mogła się pozbyć wrażenia, że kiedy tylko przekracza próg instytucji, którą był szpital świętego Munga, jakiś ciężar siadał jej na karku i ramionach. Ludzie tłoczący się na korytarzu, irytujący się z powodu przymusu czekania na uzdrowicieli, kręcące się wszędzie dookoła pielęgniarki no i sami magomedycy, wypełniający w pośpiechu swoje obowiązki i biegający od sali do sali, tylko jeszcze bardziej stresowali samą Lunarę. Nie lubiła także powodów swoich wizyt w tym miejscu. Zdarzało jej się otwierać przed kilkoma bliskimi osobami, jednak nigdy nie lubiła bezpośrednio rozmawiać o swoich problemach. Uważała się za kobietę samodzielną, racjonalną no i przede wszystkim, niezależną.
Doskonale zdawała sobie jednak sprawę, że były pewne aspekty, nad którymi kontroli nie miała - nie ważne jak bardzo by się nie starała, musiała czasem wspiąć się na pierwsze piętro i odszukać konkretną osobę, której to zdecydowała się zaufać. I nie chodziło tu tylko o fakt, że Lunara powierzała Aldrichowi swoje zdrowie, że wierzyła, iż pod jego opieką ona sama będzie mieć siłę, by zajmować się swoim stadem, które jej potrzebowało. Zaufała mu przede wszystkim w kwestii swojego futerkowego problemu - co poniekąd przecież wiązało się właśnie z jej stanem fizycznym. Osłabiona przez comiesięczne przemiany, ona także czasem wymagała troski oraz profesjonalnej opieki medycznej. No i musiała mieć pewność, że na pewno będzie w stanie zapewniać swoim podopiecznym wszystko, czego potrzebują. Takie było przecież zadanie przywódcy stada.
Upewniwszy się w której sali przyjmuje obecnie poszukiwany przez nią magomedyk, Lunara udała się spokojnym krokiem ku pomieszczeniu z wypisaną na drzwiach dwójką.
- Panie McKinnon? - odezwała się, wchodząc do środka.


You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5054-lunara-greyback#108735 https://www.morsmordre.net/t5376-piorka#121476 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f96-salisbury-milford-mill-road-19 https://www.morsmordre.net/t5442-lunara-yvonne-greyback#124096
Re: Sala numer dwa [odnośnik]27.10.18 19:47
Poczucie się w Mungu jak w domu bez wątpienia wymagało wysiłku. Aldrichowi do tej pory nie udało się osiągnąć tego stanu, a był w szpitalu niemal codziennie od dziewięciu lat. Znał wszystkie jego korytarze, schody, napoje oferowane w herbaciarni, dźwięki i zapachy niosące się między salami, a jednak mimo to czasami czuł się tu zwyczajnie źle. Dlatego też nie mógł dziwić się pacjentom, którzy wydawali się zagubieni, pełni obawy, zwyczajnie niechętni atmosferze szpitala. Trudno było mu sobie wyobrazić, by ktoś z przyjemnością otaczał się ludzkim cierpieniem, ale z drugiej strony miał wielką nadzieję, że sam nie stanie się kiedyś na nie niewrażliwy. Gdyby jako uzdrowiciel przestał zauważać, że za chorobą kryje się także silna emocja, potrzeba pomocy wykraczająca poza słabość ciała, nie byłby w stanie należycie zaopiekować się pacjentem.
Kiedy usłyszał, że drzwi do sali numer dwa się otwierają, zamrugał zaskoczony i odwrócił się od okna. Wykorzystał właśnie krótką chwilę przerwy na obserwowanie letniej pogody, może nie najpiękniejszej, ale zaskakująco łaskawej w porównaniu z wiosennymi śniegami. Uśmiechnął się do wchodzącej kobiety i podszedł bliżej. Czekał na jej przybycie od kilku dni. Chociaż pomagał jej tylko zawodowo, doglądał jej zdrowia nie zadając niekomfortowych pytań, przyłapywał się czasami na zauważaniu pełni i myśleniu, jak sobie radzi tym razem. Ostatnio było to tym bardziej istotne, że w czasach, kiedy obawy ustawicznie wzrastały Aldrich wolał się spodziewać nawet rzeczy tak makabrycznych, jak ukąszenia wilkołaków.
- Panno Greyback. – powitał ją z przejęciem odznaczającym się w głosie. – Proszę. –W sali na szczęście nie było nikogo, mogli zatem porozmawiać dyskretnie, a na dyskrecji zależało im obojgu. Zaufanie Lunary było dla niego czymś wyjątkowym, co musiał przyjąć i docenić niezależnie od tego, jak zdziwiła go prawda o przypadłości tej młodej, atrakcyjnej i mimo wszystko przyjaznej kobiety.
- Jak zniosłaś ostatnią pełnię? – zapytał, jak się zdawało, już całkiem naturalnie. A czasem pozwolili sobie na pewnego stopnia poufałość, która Aldrichowi wydawała się sposobem na bardziej otwarte rozmowy. Nie mógł jednoznacznie określić, czy właśnie tego potrzebuje od niego Lunara, on jednak potrzebował szczerości, jeśli miał jej pomóc.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Sala numer dwa [odnośnik]04.11.18 0:06
Prawdopodobnie dużą rolę w przyjaznym usposobieniu Lunary grał rolę fakt, że tak naprawdę nie miała pojęcia, jak to jest być normalną. Ukąszenie, którego padła ofiarą, a które było wynikiem nieuwagi jej ojca, miało miejsce, gdy była zaledwie dzieckiem. Nie pamiętała życia przed pierwszą przemianą. W jej świecie od zawsze istniała obawa o to, że gdy tylko księżyc znów zaświeci na niebie pełną tarczą, ona na jedną noc zamieni się w niebezpiecznego potwora. Ciężko było z tym żyć, nie było sensu uciekać przed prawdą ani jej zaprzeczać. Na szczęście Lunara posiadała w najtrudniejszym dla niej okresie to, czego najmocniej potrzebowała: kochającą rodzinę, która nauczyła ją, jak sobie radzić. To dlatego to ona pomagała teraz innym zrozumieć ich naturę. Próbowała zapobiec zarażeniom kolejnych ludzi, ale choć była świadoma, że całego świata nie da rady uratować, mogła przynajmniej ocalić czyjeś życie. Zbyt wiele zła się działo na świecie, by i ona jeszcze dolewała oliwy do ognia, obwiniając świat o swój los. Wolała pomagać, dzieląc się swoją pogodą ducha oraz determinacją z innymi. Nie tylko wilkołakami.
- Jak zwykle, dość ciężko - Lunara nie nawykła ukrywać prawdy przed swoim lekarzem. Mogła to robić, jeśli w grę wchodził Åsbjørn, tak samo z resztą w przypadku jego siostry. Bo nie chciała, aby się martwili. Jednakże McKinnon zawsze słyszał pełną wersję. A ciężko było ukryć, że przemiana za każdym razem mocno nadwyrężała jej organizm. Transofmacji ulegały w końcu nie tylko skóra i mięśnie, ale także struktura kostna i organy wewnętrzne. - Łańcuchy trzymały mocno, ale oczywiście musiałam się szarpać jak durna - westchnęła cicho, podwijając rękawy. Na obu przedramionach miała świeżo zaleczone ślady po oparzeniach. Åsbjørn był naprawdę wybitnym alchemikiem i robił świetne maści - No i jestem też potwornie zmęczona. Bolą mnie mięśnie. Na szczęście bóle głowy już mi tak nie dokuczają. - one też były dosyć poważnym problemem, mocno utrudniającym funkcjonowanie. I gdyby tylko odchorowywanie po każdej z pełni nie było tak uciążliwe, Lunara może nawet polubiła by swoje dzikie wcielenie. Nie potrafiła nad nim panować, to fakt... ale nie dało się zaprzeczyć, że przebywanie w głębinie lasu w nocy, samemu, było dość niezwykłym przeżyciem.


You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5054-lunara-greyback#108735 https://www.morsmordre.net/t5376-piorka#121476 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f96-salisbury-milford-mill-road-19 https://www.morsmordre.net/t5442-lunara-yvonne-greyback#124096
Re: Sala numer dwa [odnośnik]07.12.18 1:07
Aldrich nigdy nie spodziewał się, że przyjdzie mu opiekować się taką pacjentką. Podczas jej pierwszej wizyty, gdy poprosiła go o pomoc, prawie drżał ze strachu i wstydził się tego lęku, który pojawił się gdzieś z tyłu myśli mimo wszystkiego, czego się nauczył na stażu i wszystkiego, co kiedykolwiek chciał sobą reprezentować. Wilkołak, obsesyjnie powtarzająca się myśl, która ciągnęła za sobą kolejne utrwalone uprzedzeniami powszechnymi w społeczeństwie. Oprócz nich nie miał zbyt wiele, gdy formowały się fundamenty jego światopoglądu. Nie miał w sobie otwartości i odwagi, którą musiał odznaczać się jego ojciec-podróżnik. Może gdyby go pamiętał, miał okazję poznać lepiej niż tylko uśmiechniętą, poczciwą twarz na zdjęciu, wyrósłby na innego człowieka.
Kiwnął głową, przechodząc do szafki, w której składowali maści i eliksiry od szpitalnych alchemików. Otworzył ją i przejrzał etykiety, wciąż z ulgą przyjmując obecność jakiegoś bufora między nim a pacjentką. Chociaż znał przypadek Lunary od dawna, wciąż zadziwiało go, z jaką swobodą mówiła o przechodzeniu przemian. Zakuwanie się w łańcuchy, cierpienie bólu, którego rodzajów Aldrich nie mógł sobie nawet wyobrazić mimo że poświęcił lata na jego studiowanie – to bez wątpienia zmieniało jego perspektywę. Uprzedzenia cofały się bezpowrotnie w miarę jak poznawał swoją pacjentkę, słuchał jej historii. Musiał zadać jej wiele niezręcznych pytań na samym początku, ba, zdarzały się do dziś słowa, które wyduszał z siebie z ogromnym wysiłkiem (nie bez przyczyny przez większą część życia skłaniał się jednak ku pracy ze zwierzętami, z którymi nie trzeba odbywać trudnych rozmów). W takich przypadkach jego praca znowu okazywała się ciężką próbą, przypominał sobie, że nawet gdy już radzi sobie jako tako z praktyczną stroną etatu uzdrowiciela, te najbardziej ludzkie, pozornie łatwe do zrozumienia i opanowania aspekty nigdzie się nie wybierały i jeszcze przez długi czas będą sprawiały mu pewnego rodzaju problem.
- Dam ci coś na ból. – powiedział, biorąc do rąk kilka fiolek. Odłożył je na stolik przy jednym z łóżek, po czym nachylił się nad pozostałościami po ranach Lunary, by uważnie je obejrzeć. - Wyglądają bardzo dobrze. Już je czymś opatrzyłaś? – ocenił, zadowolony, że pacjentka dba o siebie. Wielu z jego podopiecznych nie poczuwało się do odpowiedzialności za własny stan zdrowia, czemu przez większość czasu naprawdę nie mógł się nadziwić.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Sala numer dwa [odnośnik]18.12.18 13:04
Lunara miała niesamowite szczęście, że trafiła akurat na MacKinnona. Gdy po wielu bataliach, które stoczyła w swoich myślach sama ze sobą, uznała że musi sięgnąć po fachową pomoc, była boleśnie świadoma, że tak naprawdę to była loteria o skutkach niemożliwych do przewidzenia. Ale tak naprawdę nie miała wyjścia. Potrzebowała uzdrowiciela. Kogoś, komu mogłaby zaufać. Jak jednak miała poznać, który z nich jest na tyle wyrozumiały, że nie doniesie na nią natychmiast do ministerstwa? Nie była zarejestrowana w spisie, więc ujawniając komuś swoją naturę, ryzykowała podwójnie. Mogła nie tylko stać się obiektem drwin i innych form szeroko pojętej dyskryminacji, ale także ściągnąć na siebie kłopoty natury prawnej. W oczach MacKinnona dostrzegła jednak coś, co podpowiedziało jej, że mężczyzna posiadał serce po właściwej stronie. Widziała przerażenie w jego oczach, gdy rozmawiali po raz pierwszy i gdy Greyback powiedziała mu o swoim problemie. Zdradziła mu tylko niezbędne minimum. Ani słowa o watasze, o innych wilkołakach. Tylko ona jedna, sama, wymagająca co jakiś czas badań kontrolnych, aby sprawdzić, czy nie wystąpiły jakieś powikłania po przemianie. Nie musiał wiedzieć więcej, nie chciała z resztą narażać innych.
W momencie, kiedy zyskała pewność, że jej sekret jest u kogoś bezpieczny, otwarte mówienie o prawdziwej naturze problemu było łatwiejsze. Wciąż miała pewne opory, bo przecież tego typu rozmowa godziła w jej wizerunek kobiety silnej i niezależnej, nie próbowała jednak udawać kogoś, kim nie była. Skłamałaby też, gdyby powiedziała, że nie dostrzegła tej drobnej zmiany, która zaszła w samym uzdrowicielu. Nieznane zawsze przerażało, cieszyła się jednak, że mogła mu na swoim przykładzie pokazać, że za wizerunkiem przerażającej bestii często krył się także człowiek. Zwykle ktoś skrzywdzony, przerażony, ktoś z duszą i sercem roztrzaskanym przez klątwę, która pewnej nocy spadła nagle na niczego niespodziewające się istnienie.
- Korzystam głównie z maści z gwiazdy wodnej - wyjaśniła, zadowolona z faktu, że Aldrich jest zadowolony z ogólnego stanu jej skóry. Bardzo starała się, aby ślady po przemianach były jak najmniej widoczne. Bardzo utrudniałoby jej to życie, gdyby na ulicy co chwila oglądano się za nią, wskazując palcem lub wlepiając spojrzenia w jej blizny. Mogła co prawda zawsze udawać, że autorami tych wszystkich znamion były hipogryfy (co w sumie po części było prawdą, bo miała dłonie poznaczone ich ostrymi dziobami i szponami), ale nie mogła przecież przystawać i tłumaczyć to każdemu mijanemu przechodniowi. - Czy mogłabym dostać także coś na wzmocnienie? Żeby pozbyć się tego zmęczenia - poprosiła.


You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5054-lunara-greyback#108735 https://www.morsmordre.net/t5376-piorka#121476 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f96-salisbury-milford-mill-road-19 https://www.morsmordre.net/t5442-lunara-yvonne-greyback#124096
Re: Sala numer dwa [odnośnik]30.12.18 15:49
Skrzywienie zawodowe uzdrowicieli sprawia, że widzą pewne rzeczy wyraźniej. Aldrich z wyjątkowo nieprzyjemnym poczuciem, że narusza tą świadomością bardzo prywatną sferę uczuć Lunary, mimowolnie dostrzegał, jak starannie ukrywała pozostałości po swoich ranach. Aldrich nie mógł się temu dziwić i nie dziwił wcale, dobrze znając już przypadłość ludzką, jaką jest ciekawość. Wszystkie, nawet te małe i niepozorne oznaki choroby ją prowokowały, przykuwały uwagę nawet tych osób, które sprawiają wrażenie najbardziej obojętnych na otoczenie. Trudna do powstrzymania dociekliwość natomiast nieuchronnie budzi w chorych paraliżujący wstyd. McKinnon widział już nieraz, jak zamyka się to koło, a na jego toczenie marnują się bezcenne siły potrzebne do wyzdrowienia. Jednym z najważniejszych zadań uzdrowiciela, czego nauczył się bardzo szybko, zostało więc stworzenie pacjentowi jak najlepszych warunków, prywatności i poczucia bezpieczeństwa – a w przypadku Lunary było to tym trudniejsze, że musiał utrzymać wszystko w tajemnicy nawet przed resztą uzdrowicieli na oddziale. Zobowiązany tym szczególnym rodzajem przyrzeczenia o dyskrecji, czuł się już w pewnym sensie odpowiedzialny za nią osobiście; nie rozmawiał o jej przypadku z nikim, nie ryzykował narażania jej, samemu szukając potrzebnych informacji gdzie tylko się dało, kiedy było to konieczne. Spędzał nad książkami całe noce, podtrzymywany w pełnej świadomości przez poczucie obowiązku – w końcu jeśli on się nią nie zajmie, nie zrobi tego nikt inny, a zasługiwała przecież na choć trochę wsparcia w swojej tragicznej sytuacji. Wykazała się już wystarczającą odwagą, by poprosić o pomoc, a czasem właśnie to jest najtrudniejsze.
- Tak, tak. To bardzo dobrze. – pochwalił jej dotychczasowe poczynania. – Na wzmocnienie najlepszy będzie eliksir ze skrzelozielem. Postawi cię na nogi, ale potrzebujesz też po prostu porządnie się wyspać. – dodał, chyląc się po raz kolejny nad dolną półką przeszklonej szafki. Wydobył porcję wywaru i przekazał ją pacjentce. Miał przy tym wielką nadzieję, że uda jej się znaleźć odrobinę spokoju i chwilę na odpoczynek, ale też swoje podejrzenia, że nie będzie to takie łatwe, jak by sobie życzył. Prawdopodobnie nie wiedział jeszcze wszystkiego. Miewał bardzo wylewnych pacjentów, a Lunara dała mu się jak na razie poznać jako ich przeciwieństwo. Nie przeszkadzało mu to tak długo, jak wiedział to, co trzeba. Do zachowania reszty w sekrecie jego pacjentka miała pełne prawo – nawet w szpitalu każdy miał swoje tajemnice, a niektórych dochowywano ryzykując zdrowie i życie. Im więcej ich było, tym większym ciężarem stawało się przychodzenie codziennie do szpitala.
- Pamiętasz o wywarze tojadowym? Na tydzień przed kolejną pełnią. – przypomniał, chociaż z pewnością była to tylko formalność – Lunara dobrze wie już, co robić.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Sala numer dwa [odnośnik]09.01.19 12:03
Nie wiedziała, jak miała dziękować uzdrowicielowi. Jego słowa za każdym razem ją uspokajały, dawałynowe pokłady sił. Bycie samodzielną było dla niej niezwykle istotnym elementem, więc gdy zyskiwała pewność, że z każdym kolejnym dniem będzie się mogła zmierzyć o własnych siłach, odzyskiwała spokój ducha. Buteleczki, które schowała do swojej torebki, także były jej niezwykłą pomocą.
- Kiedy tylko złapię wolną chwilę, na pewno spróbuję się przespać - uśmiechnęła się z wdzięcznością do Aldricha. Niestety, ta kwestia nie była tak prosta, jak z resztą uzdrowiciel przewidywał. Pomijając kwestię tajemnicy, którą ze sobą nosiła, a którą było całe stado wilkołaków, potrzebujących jej pomocy, Lunara miała również zwyczajną pracę. Opieka nad hipogryfami potrafiła być cudowna i dawała dużo satysfakcji, nie zmieniało to jednak faktu, że niektóre dni były zwyczajnie mordęgą. Szczególnie jeśli któryś osobnik miał danego dnia nieciekawy humorek i próbował za wszelką cenę dać w kość pracownikom rezerwatu. A Lunara nie mogła brać wolnego od pracy za każdym razem, kiedy nadchodziła pełnia. Gdyby tak robiła, to w momencie gdy ktoś bardziej rozgarnięty spojrzałby w kalendarz i porównał go z jej dniami urlopowymi, bardzo łatwo byłoby dodać dwa do dwóch. Jej sekret ani chybi od razu wyszedłby na jaw, a na to nie mogła pozwolić. Zdarzało jej się więc pracować, choć mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
- Oczywiście. Pamiętam. I wciąż jestem pod wrażeniem jego działania - powiedziała z podziwem w głosie. Jako że nie interesowała się nowinkami ze świata nauki, o eliksirze dowiedziała się stosunkowo późno i podchodziła do niego bardzo nieufnie. Z jakiegoś powodu ciężko jej było uwierzyć, że ktoś mógłby chcieć pomóc wilkołakom - mimo, że przecież idealny przykład takiej postawy miała właśnie przed sobą. Eliksir tojadowy okazał się nieoceniony, pozwalając jej oraz jej stadu na bezpieczniejsze spędzanie każdej pełni. Zdejmowało to z barków Lunary ogromny ciężar, jako że teraz była pewna, że ani ona, ani żaden z jej podopiecznych nie zaatakuje i nie skrzywdzi przez przypadek jakiegoś niewinnego człowieka. Niby nie łagodziło to fizycznych skutków przemiany... ale jednak było jej jakoś lżej. - Bardzo panu dziękuję. Nawet nie wie pan, jak wiele daje mi pańska opieka.


You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5054-lunara-greyback#108735 https://www.morsmordre.net/t5376-piorka#121476 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f96-salisbury-milford-mill-road-19 https://www.morsmordre.net/t5442-lunara-yvonne-greyback#124096
Re: Sala numer dwa [odnośnik]25.02.19 21:07
- Sen potrafi zdziałać cuda, których nie sprawią najlepsze eliksiry. – powiedział, w co święcie wierzył. – Wiem, przyganiał kociołek garnkowi. – parsknął śmiechem, chcąc rozluźnić nieco atmosferę. Kiedy rano spojrzał w lustro, sam się przestraszył bladości odbitej w nim twarzy, a cienie pod oczami miał już dość duże, by spokojnie – nałożywszy je przedtem na siebie – zakryć nimi tarczę księżyca i spowodować zaćmienie. Większość uzdrowicieli nosiła na swoich ciałach przeróżne oznaki zmęczenia, a ci, którzy na dodatek byli rodzicami nieraz przypominali żywe trupy. Anomalie dokuczające dzieciom potrafiły budzić ich opiekunów kilka razy w ciągu jednej nocy nie pytając, co czeka ich następnego dnia. Trzeba było wstać z płytkiego snu, jakoś zaradzić kolejnemu utrapieniu – co nie zawsze daje się zrobić szybko i łatwo – i jakoś w tym wszystkim zachować rytm dobowy. Nic dziwnego, że coraz więcej ludzi chodziło zmęczonych.
Uśmiechnął się, ucieszony, że wywar tojadowy dobrze działa na jego pacjentkę. Kiedy pierwszy raz opowiedziała mu, jak poprawił jej stan podczas pełni, chciało mu się aż skakać z radości – w gąszczu niewiadomych w końcu znalazło się coś, co naprawdę pomaga, i to znacznie. Dopiero z czasem zaczął myśleć o tym bardziej racjonalnie, że przecież to nie wystarczy. Eliksir działał zaledwie na część kłopotliwych objawów, a co miało pomóc na ból, na strach? Aldrich po każdej wizycie Lunary powtarzał sobie, że zrobił wszystko, co mógł, a czasem i tak nic nie pomagało na poczucie winy. W całości nigdy jej nie wyleczy. Może dlatego nie rozumiał, dlaczego mu dziękuje. Nie był najlepszy w swoim fachu, najbardziej konkretny, nawet najbardziej współczujący. Dał od siebie tylko czas, który – jakby nie patrzeć – musiał jej poświęcić.
- Nie musisz mi dziękować. Ani tym bardziej mówić do mnie per „pan”. – tym razem roześmiał się już swobodnie. Uzdrowicielstwo kojarzyło się bez wątpienia z pewną powagą zawodu, nie lada odpowiedzialnością i Aldrich miał w niej swój udział, to również kwestii nie ulega. Pozostał jednak przy tym tak wesoły (a przynajmniej pozostać się starał, a bywał ostatnio tylko w te bardziej dospane dni), że „pan” naprawdę jakoś mu nie leżał, a jeśli już to tylko na czas kilku pierwszych wizyt. – Panem to ja będę za dziesięć lat, no, chyba że osiwieję prędzej. – zażartował.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Sala numer dwa [odnośnik]16.03.19 13:28
Jego słowa tym razem skomentowała tylko lekkim uśmiechem. Aldrich rzeczywiście też nie wyglądał najlepiej, gdyby ktoś zapytał Lunarę, prawdopodobnie także doradziłaby mu porządny odpoczynek. Doskonale wiedziała jednak, że doradzanie innym było dużo prostsze niż stosowanie się do tych zaleceń samemu. Ona sama bardzo często powtarzała swoim podopiecznym, że po i przed pełnią nie mogą się nadwyrężać, że powinni więcej czasu poświęcić na relaks, a także pamiętać o porządnych posiłkach, które pozwolą im wrócić do pełni sił. Niestety, sama często się do tego nie stosowała, przeciążając się ponad miarę i jedząc w biegu. Jedyną pociechę znajdowała w świadomości, że wśród jej podopiecznych nie znajdowało się żadne dziecko. Opieka nad zgrają wilkołaków była wyczerpująca - ale nie potrafiła sobie wyobrazić jak męczące musiało być czuwanie nad maluczkim, który w każdej chwili mógł spowodować pożar, zniknąć w wyniku czkawki teleportacyjnej lub zrobić sobie inną krzywdę.
Eliksir tojadowy i tak był przełomem. W świecie, gdzie część społeczności zmagająca się z rzeczą tak straszną jak wilkołactwo i gdzie ludzie musiałi ukrywać się ze swoimi problemami, mikstura, która miała im wszystkim pomóc, była ogromną szansą. Niestety, na cudowne remedium musieli jeszcze poczekać. Lunara nie była pewna, czy dożyłaby ewentualnego wynalezienia takiego leku - była jednak pewna, że kiedyś on powstanie. A do tego czasu świat potrzebował więcej takich uzdrowicieli jak Aldrich - skromnych, pomocnych, wyrozumiałych. A przede wszystkich, godnych zaufania.
- Ale i tak jestem wdzięczna - obdarowała go jeszcze jednym uśmiechem. Być może kiedyś mogłaby jakoś wynagrodzić mu jego poświęcenie. Chociaż w jakiś drobny sposób, ot, upiec mu przed kolejną wizytą słodkie ciastka lub tartę z jabłkami. Ledwie o tym pomyślała, uznała to za doskonały pomysł.
- Myślę, że na pewno do twarzy ci będzie w srebrze - też spróbowała zażartować, chcąc go jednocześnie pocieszyć. Po tej uwadze podziękowała mu jeszcze raz - za troskę, za opiekę i za eliksiry - a potem pożegnała się grzecznie i udała do wyjścia. Nie chciała zabierać mu więcej czasu niż to konieczne, więc zaraz opuściła gabinet.

zt


You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5054-lunara-greyback#108735 https://www.morsmordre.net/t5376-piorka#121476 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f96-salisbury-milford-mill-road-19 https://www.morsmordre.net/t5442-lunara-yvonne-greyback#124096
Re: Sala numer dwa [odnośnik]06.08.24 22:42
29 sierpnia

To nie tak, że nie lubiłem pracować. Po prostu uważałem, że są zajęcia ważniejsze od wyciągania ludziom kłów z tyłków i opatrywaniu ran, do których powstania by nie doszło, gdyby ci sami ludzie wykazali się chociaż odrobiną zdrowego rozsądku i nie wpychali palców w różne otwory w ciałach magicznych stworzeń. Niemniej gdy już w pracy się pojawiałem, poświęcałem się temu zajęciu na tyle, na ile było to konieczne. Daleko mi było od zostawiania po godzinach – od czego byli stażyści i gorzej urodzeni magomedycy? - ale nie migałem się od obowiązków.
Dlatego dzisiaj od sześciu godzin łaziłem między swoimi pacjentami, próbując nie dopuścić, aby któryś z nich umarł na moim dyżurze. Wiązało się to z mnóstwem formalności, zwłaszcza jeśli pacjent pochodził z zamożniejszej lub bardziej dociekliwej rodziny, która koniecznie chciała wiedzieć dlaczego wuj pożegnał się ze światem. Nie wiem, może dlatego, że był bezrozumnym idiotą, który widząc buchorożca postanowił go p o g ł a s k a ć? Na szczęście moje dzisiejsze przypadki wynikały głównie z nieostrożności czarodziejów a nie z ich jawnej głupoty. W przeciwnym razie miałbym ogromne trudności, aby nie wyżyć się nad nimi słownie podczas rutynowych badań, dobijając ich i tak kruchą psychikę; nie miałem jednak litości i uważałem, że tylko terapia szokowa zadziała na takich imbecyli. Miałem szczerą nadzieję, że trochę dosadnych słów okraszonych bardzo barwnymi opisami śmierci w męczarniach dotrze do tych tępych głów i więcej nie będą próbowali pchać paluchów tam, gdzie nie trzeba.
- Panu McGregorowi trzeba zmienić opatrunek – powiedziałem do towarzyszącej mi pielęgniarki, która notowała moje zalecenia u każdego z pacjentów. - Dzisiaj jeszcze nałóżcie maść z dziewanny na te jego otarcia, ale jutro już powinny się zaleczyć. Niepokoi mnie ta gorączka, a nie widzę stanu zapalnego na ranie – pochyliłem się nad nogą nieszczęśnika, którego ugryzł psidwak. Przywołałem w pamięci wszystkie znane mi choroby roznoszone przez te stworzenia, które mogłyby wywołać gorączkę, ale nic nie przychodziło mi do głowy. - Obserwujcie go przez noc, rano zobaczymy co dalej. - Ruszyłem do kolejnego łóżka i następnego, przez pół godziny badając pacjentów i wydając zalecenia. Co prawda połowa łóżek na sali była wolna, ale nie miałem wątpliwości, że w nocy się to zmieni. To właśnie wtedy większość magicznych stworzeń zaczynała być aktywna, a wraz z nimi czarodzieje, którzy koniecznie chcieli być przez nie pożarci. Cóż, to już nie będzie mój problem; ja kończę swój dyżur dokładnie za godzinę i dwadzieścia minut.
Po powrocie do swojego gabinetu zająłem się tym, czego większość moich kolegów nienawidziła: uzupełnianiem tony dokumentacji, której potem i tak nikt nie czytał, a która okazywała się ważna jedynie wtedy, gdy rodzina zgłaszała zastrzeżenia co do opieki nad swoim krewnym. Nie pamiętam jednak takiego przypadku na swoim oddziale, co jednak nie oznaczało, że miałem to olać. Byłem wręcz zadowolony, że mogę na chwilę zaszyć się w samotności i po prostu doczekać do końca pracy.
- Guz u pani Kinnon zakwitł – poinformował mnie stażysta, który wsunął głowę do mojego gabinetu jakieś pięć minut po tym, gdy zasiadłem wygodnie w fotelu i nawet sięgnąłem po pióro. - Wyrosły z niego zielone pędy, a potem łodyga z pąkiem, który chwilę temu wypuścił różowy kwiat, au! - głowa stażysty zniknęła z jękiem, by pojawić się chwilę później. - Pani Woodchester mówi, że ten kolor to magenta... nie widzę różnicy, jeśli mam być szczery... au! Proszę mnie nie bić, jestem medykiem, nie malarzem! - stażysta znów zniknął, zostawiając mnie w stanie pomiędzy niechęcią do życia a delikatnym zdziwieniem. Pani Woodchester była stałą bywalczynią naszego oddziału; gdybym się przyłożył do obliczeń, pewnie spędziła na nim więcej czasu niż ja. Miała też zdecydowanie więcej niż ja magicznych stworzeń, które z zamiłowaniem hodowała i znosiła do swojego dwupokojowego mieszkania. Zamiłowania tego nie podzielały wspomniane stworzenia, które z pasją z tegoż mieszkania uciekały, gdy tylko nadarzyła się okazja, przy okazji tratując, gryząc i uszkadzając swoją samozwańczą właścicielkę na różne sposoby. Bez wątpienia po tak długiej obecności w Mungu sama mogłaby zostać magomedykiem.
Z westchnieniem podniosłem się z fotela i wróciłem na salę, gdzie przy łóżku pani Kinnon stało już pół mojego personelu, to znaczy stażysta w liczbie sztuk jeden. Druga połowa personelu, towarzysząca mi wcześniej pielęgniarka, najwyraźniej nie była fascynatką flory, bo kręciła się po drugiej stronie korytarza.
- Piękna piwonia – powiedziałem z uznaniem, gdy przyjrzałem się guzowi, z którego w rzeczy samej wyrastał różowy, tfu, magentowy kwiat. Pani Kinnon bardzo mi zaimponowała, niemniej jej stan wyraźnie sugerował, że potrzebuje pilnej interwencji medycznej a nie zachwytu nad swoją ręką (głową?) do kwiatów. Przyjęto ją na oddział tydzień temu z ogromnymi śladami po pazurach, siniakami i potężnym guzem na głowie, ale kobieta uparcie odmawiała podania nazwy stworzenia, które jej to zrobiło. Wniosek był oczywisty, że musiało być to coś nielegalnego, jednakże w żaden sposób nie ułatwiało nam to pracy. Piwonia na jej czole mogła być pewną wskazówką. - Wezwij specjalistę z oddziału zakażeń i drugiego od roślinnych zatruć – poleciłem stażyście. Pociągnąłem jednocześnie za jeden z płatków, który oderwał się od reszty i został między moimi palcami. Powąchałem go i momentalnie się skrzywiłem, bo śmierdział gorzej niż ja po dwugodzinnym sparingu szermierczym z Bradfordem. - To może wcale nie być rana od pazurów magicznego stworzenia, tylko jakiejś drapieżnej rośliny. Nigdy co prawda nie słyszałem o morderczych piwoniach, które składają nasiona na czole swojej ofiary, ale świat roślin też niespecjalnie mnie interesował – powiedziałem jeszcze, zanim stażysta wypadł pędem przez drzwi. Przez chwilę obserwowałem panią Kinnon, która jak nigdy nic pochrapywała sobie w najlepsze, nieświadoma afery, którą właśnie wzbudziła.
Pacjenci z sąsiednich łóżek nie wykazywali jednak ciekawości nagłą sensacją. Nie dziwiłem im się zbytnio, sami nie byli w lepszym stanie. No dobrze, nie wyrosły im sadzonki na głowie, ale połamane żebra, rany szarpane na całym ciele, otumaniony wzrok i ubytki w licznie palców u rąk niewątpliwie świadczyły o ich słabej kondycji zdrowotnej. Skoro jednak byłem znów w sali, postanowiłem zrobić jeszcze jedną rundkę między łóżkami. Z zadowoleniem zauważyłem, że większość moich dyspozycji leczniczych została już wykonana. Wybudzony ze snu pan McGregor nawet lekko się uśmiechnął, gdy podszedłem bliżej, chociaż zabandażowana kończyna musiała go nieziemsko boleć.
- Jeśli jutro rana się znów nie rozjątrzy, to w poniedziałek pana wypiszemy – obiecałem, na co uśmiechnął się jeszcze szerzej. Albo skrzywił; w sumie nie byłem tego pewny, jednak poznawszy jego żonę obstawiałbym jednak to drugie. Po pierwszym spotkaniu z nią podejrzewałem, że to właśnie ona go ugryzła, bo nawet psidwaki nie były takie drapieżne, gdy nie chodziło o mugola. - Z drugiej strony nie zaszkodzi, gdyby został pan jeszcze kilka dni na obserwacji – powiedziałem i tym razem już nie miałem wątpliwości, że na jego twarzy pojawił się uśmiech. Chyba właśnie załatwiłem sobie łapówkę w postaci dobrego rocznika Ognistej Whisky.
Kończyłem akurat szybki obchód wśród pacjentów, gdy w drzwiach sali pojawił się magomedyk z oddziału magicznych zakażeń. Skinąwszy mu głową na powitanie ruszyłem z powrotem do łóżka pani Kinnon i przez kilka minut obserwowałem, jak mój kolega po fachu ogląda kwiat i jej głowę z każdej strony. Biedaczka dalej spała, co w końcu wzbudziło moje podejrzenia, ale gdy tylko sięgnąłem w jej stronę dłonią, by potrząsnąć jej ramieniem, magomedyk syknął coś po nosem i zmierzył mnie zirytowanym spojrzeniem.
- Chcesz się zarazić? - burknął, wracając sekundę później do badania. Najwidoczniej nie potrzebował mojej pomocy. Ruszyłem w stronę swojego gabinetu i zerknąłem na zegarek. Niecała godzina do końca zmiany. Westchnąłem ciężko mając świadomość, jak ta godzina będzie mi się teraz dłużyć. Pięćdziesiąt osiem minut i piwonia przestanie być moim problemem, ale najpierw należało je przeżyć. Zasiadłem znów w swoim fotelu, obrzuciłem spojrzeniem stosik dokumentacji i sięgnąłem po pióro. Może przez następną godzinę żadnemu z pacjentów nie wpadnie nic głupiego do głowy. Byłoby koszmarem, który któremuś wyrósł jednorożec z rogiem zamiast... och, Merlinie, czemu ja to sobie musiałem wyobrazić?!

1329 słów
zt
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Sala numer dwa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach