Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia
Jadalnia swoim wystrojem przypomina trochę Lucindzie pokój jadalny w domu jej dziadków. Biały komponujący się z niesamowitym odcieniem niebieskiego zachwyca nie tylko właścicielkę, ale także jej gości. Nigdy nie chciała skór zwierząt na ścianach i pamiątek rodowych na komodach co doskonale widać po urządzonym wnętrzu. Duże okno wpuszcza do jadalni mnóstwo światła przez co to miejsce wydaje się być jeszcze jaśniejsze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Selwyn dnia 08.11.16 20:38, w całości zmieniany 2 razy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Była dziwnie spokojna, choć czuła jak jej wnętrze rozbija się o kości i skórę domagając się uwagi, atencji, jak cicho podszeptuje, że to nie może być prawdą, że jedynie śni, a nie fizycznie pozbywa się mary, która jakby przeczuwała co się dzieje dokładnie, bowiem od samego rana nie odstępowała jej na krok mamrocząc o głupocie, jakiej poddaje się Justine, o desperackich próbach pozbycia się jej, podcza gdy ona nigdzie się nie wybierała. Mówiła, że zamierza zostać. Mówiła że odeszła na chwilę być dać jej czas, ale teraz żałowała że jej nie było. Teraz żałowała, bo gdyby była powstrzymała by ją przed zrobieniem głupoty, jaką było wyznanie swoich uczuć Skamanderowi - bowiem co z tego miała? Nic, prawda? A nic przecież nigdy nie było dobre. I pomogłaby jej w Wiezy, gdyby wiedziała, że ją tam zabiorą, bo przecież odpowiedź na pytanie oczywistą była i tylko głupi by nie wiedział. I gdyby nie znikła, gdyby Just pozwoliła jej częściej do siebie docierać, wtedy może nawet wspólnie udałoby im się uratować jej mamę. Ale odepchnęła ją, prawda? I sama sobie jest winna. To jej dłonie skąpane są ciepłą, ciemniejącą czerwienią - krwią jej matki. Ale teraz, teraz znów mogą być razem - jak dawniej. Znów mogą sobie pomagać - bo ona na pewno jej pomoże jak tylko będzie umiała. Tylko Tonks musi się przekonać do niej i dać jej jeszcze szansę.
I mimo, że mara mówiła, ona nie mówiła nic. Z dłońmi wciśniętymi w kieszenie maszerowała przed siebie prosto na Pokątną. I mimo, że mara mówiła, wcześniej pogwizdując - choć nie miała na to ochoty - zrobiła sobie kawę, a potem drugą, nieważne, że dłonie trzęsły się lekko przy niektórych wypowiadanych przez nią słowach. Czasem na nią spoglądała. Niebieskie źrenice zakotwiczały się na duchu, który widziała tylko ona i milczała. Mówiła spojrzeniem, które zdarzało się wyrażać więcej, niźli całe tabuny słów.
Mówiła, że tym razem jej już nie zaufa, że nie wierzy w prawdziwość jej egzystencji i że zamierza pozbyć się jej raz na zawsze - a świadczyła o tym korespondencja, którą odbyła wraz z Lucindą jasno wyznaczająca datę spotkania. Przekazywała spojrzeniem wszystkie zmiany które w niej zaszły. Blizny układające się w dziwaczną, krzywą gwiazdę, zajmujące swoje miejsce na brzuchu były namacalnym dowodem, czymś, co miało już na zawsze przypominać jej o tym, przez co przeszła, co straciła, ale też i co zyskała. A zyskała siłę, której nawet się nie spodziewała i pewność, co do tego dokąd zmierza, a ostatnie myśli tylko zostawały potwierdzone. Jej kroki jasno stawiały ją na ścieżce ku Gwardii i myśli o niej pozostawały niezmienne mimo upływu czasu - a wręcz przeciwnie im dłużej mijało od mojego spotkania z Bathildą, tym mocniej rosła pewność, że nie dla niej była jednostka badawcza - nie potrafiła usiedzieć w miejscu, nie posiadała takiej wiedzy jak moja najlepsza przyjaciółka i musiałam działać mocniej, niźli badać nieznane artefakty. Wiedziała też, że musi powiedzieć o tym Skamanderowi, musi powiedzieć siostrze i kuzynce, Benowi i Margaux, każdemu jednemu, ale zwłaszcza jemu. Nie, nie powiedzieć, wytłumaczyć, przekonać... choć wątpiła by zrozumiał. Nie, też nie tak, wiedziała że może, tylko nie chce. Nie winiła go, chciał widzieć ją bezpieczną z dala od zgiełku i zawirowań w które i tak systematycznie wciągało ją życie, a ona... ona nie zamierzała uciekać - nie teraz, nie nigdy. Nie zmieniało to faktu, że obawiała się tej rozmowy, prawdopodobnie dlatego jeszcze odwlekała ją chcąc od razu poruszyć temat krusu aurorskiego, na który również nie spodziewała się usłyszeć przychylnych słów z jego ust.
W końcu znalazła się przed mieszkaniem Lucindy i bez wahania - które towarzyszyło jej, gdy ostatnim czasem stała na jej progu - zapukała do drzwi, oczekując aż te nie uchylą się przed nią, zapraszając wręcz do wolności, wpuszczając na krótką trasę ku uwolnieniu.
Nits mówiła dalej, jej głos wbijał się nieprzyjemnie w uszy.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Lucinda miała wrażenie, że od jej ostatniego spotkania z Justine minęły lata; całe, długie lata. Tyle rzeczy zdążyło się wydarzyć w tym czasie, że ciężko dać wiarę iż to tylko miesiąc, moment oczekiwania na przygotowanie eliksiru. Selwyn włożyła w to całe swoje serce. Zawsze tak robiła. Nie oddałaby zlecenia komuś kogo nie byłaby pewna. Tutaj nie chodziło o wymieszanie składników w zupie, nie chodziło o przygotowanie zwykłego eliksiru, nad którym można było się zastanawiać, modyfikować, działać metodą prób i błędów. Blondynka wiedziała, że musi to być ktoś zdolny, dla kogo uwarzenie takiego eliksiru będzie jedynie formalnością, a nie wyzwaniem. Ufać ludziom… to nie było łatwe. W szczególności gdy nie miało się zbytnio wpływu na ich działania i trzeba było zaufać, że zostaną wypełnione w pełni. Pomimo tego, że ona w ostatnim czasie nie czuła się najlepiej nadal wiedziała, że ma pewne obowiązki, które musi spełnić. Po wczorajszej rozmowie z Alexem jeszcze więcej, a przynajmniej takie miała wrażenie. Czuła, że coś nowego spoczywa na jej brakach choć nie potrafiła podejść do tego z całkowitym rozsądkiem. Wiedziała, że teraz najważniejsze by pozbyć się klątwy, która ciążyła Justine od tak długiego czasu. Selwyn nie mogła sobie nawet wyobrazić jakie to jest uczucie. Z klątwami miała do czynienia praktycznie codziennie, a jednak… to wcale nie sprawiało, że było jej łatwiej. Mogłaby nawet powiedzieć, że paradoksalnie z każdą klątwą było jej ciężej. Gdzieś po drodze straciła do tego wszystkiego zapał jakby czekając na to co złego wkrótce w jej życiu się wydarzy. Przyjęła pozycję obronną, która mówiła, że trzeba się przyzwyczaić do tego co się dzieje, bo nie zapowiadało się, że miałoby być lepiej. Nigdy jednak nie była osobą, która chętnie mówiła o tym co jej się przydarzyło. Była zamknięta i wolała słuchać niż mówić. Nie dałaby sobą znać nikomu… byłaby taka jak zawsze choć w ostatnim czasie i tak zbyt wiele ludzi widziało w niej powód do zmartwień. Powód, który ona naprawdę chciała ominąć szerokim łukiem. Kiedy Lucinda otrzymała eliksir wprost do swoich rąk marzyła o tym by jak najszybciej go wykorzystać. Nie dlatego, że jej się gdziekolwiek śpieszyło, ale głównie dlatego, że gdyby jednak wybrany przez nią alchemik okazał się partaczem to mieli czas by wziąć się za warzenie kolejnego. Justine musiała wiedzieć, że cokolwiek by się stało to Selwyn jej z tym nie zostawi. Obiecała i sobie i jej, że bez względu na wszystko pozbędzie się tej mary, która zatruwa życie bliskiej jej osobie. Słysząc pukanie do drzwi szybkim krokiem ruszyła by je otworzyć. Justine zawsze była blada choć teraz Lucinda miała wrażenie, że jest niemalże przezroczysta. Obie zdążyły przez ten miesiąc przeżyć rzeczy, których nigdy by się nie spodziewały i które nie były łatwe do zaakceptowania. Nie mówiąc nic po prostu kobietę przytuliła bo choć przecież była pewna, że znowu się spotkają to widok Tonks dał jej teraz do myślenia, bo przecież tak naprawdę ich życia mogły potoczyć się zupełnie inaczej. Zupełnie. Odsunęła się od kobiety wpuszczając ją do środka. - Gotowa? - zapytała po prostu choć doskonale znała odpowiedź, a może przynajmniej tak jej się tylko wydawało. Z tą myślą przeniosły się do jadalni gdzie wszystko miało się skończyć.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Stanie u progu drzwi do mieszkania Lucindy zdawały się wiecznością przeplataną skrzeczącym dźwiękiem słów, wypowiadanych przez marę, która nadal, niezłomnie nie odstępowała jej na krok pojawiając się ponownie, bo krótkim okresie w którym zamilkła, a właściwie zniknęła. Teraz jej głos wbijał się nieprzyjemnie w uszy, a może w całe jestestwo, jakby próbując jednocześnie wyrwać się na wolność i nie dać się wyrwać z Just duszy.
A Justine stała, stała czekając, aż drzwi się nie uchylą i słuchając kolejnych powodów, dla których nie powinna jej się pozywać. Ale teraz nie spojrzała na nią nawet raz, nie zwróciła spojrzenia w stronę mary nawet na kilka sekund usilnie próbując ją ignorować, wiedząc, że to ją jedynie mocniej złości. I dobrze, chciała tego. Chciała by Nits cierpiała, choć była tylko niematerialnym, nieistniejącym bytem, który zatruwał jej życie. Chciała żeby cierpiała, bo tylko jej była w stanie przynieść cierpienie wiedziała, że jest zbyt słaba by przenieść je w stronę niewyimaginowanych obrazów. Wiedziała dokładnie kogo chciałaby oblec w cierpienie, jednak wiedziała też, że nie posiada dostatecznie siły, by się z nim mierzyć. Czuła jednak, że ich drogi ponownie się zetną - miała wrażenie, że jest to jest niemal zapisane w ścieżkach ich życie. I temu wrażeniu towarzyszyło niejasne uczucie, że z tego spotkania tylko jedno z nich odejdzie o własnych siłach.
Gdy w końcu ujrzała w drzwiach Lucindę zdawało jej się, że minęły wieki - nie ledwie kilkanaście sekund i ostatkiem sił zwalczyła łzy ulgi cisnące się do oczu. Bo - pomimo wszystkiego - oto stała tutaj w miejscu w którym kolejna jej walka dobiegała końca. Chociaż z tej jednej miała wyjść zwycięsko.
Objęcie w którym zamknęła ja kobieta było niespodziewane, Just rozchyliła oczy w zdziwieniu, którego jednak gospodyni nie była w stanie zarejestrować. I po raz drugi tego dnia poczuła, że gdyby uścisk trwał chwilę dłużej rozpadłaby się całkiem, a z jej resztek nie byłoby już co zbierać.
Weszła spokojnie do środka. Była już tutaj, a jednak pomieszczenie zdawało jej się całkiem inne - a może po prostu to ona się zmieniła?
Mówiło się, że ludzie się nie zmieniają, a przecież Just czuła, wiedziała, że ostatnie miesiące zrobiły z niej całkiem innego człowieka. Człowieka posiadające cechy wspólne z dawną Just, ale też całkiem odmiennego, kompletnie różnego, jedynie z wyglądu niezmiennego. Bezsenne noce sprawiały, że dużo myślała - myślała i czytała - a myśli przeplatały się ze sobą, dochodziły do różnych wniosków, aby czasem urwać się w jakimś martwym punkcie z którego nie wiedziała jak ruszyć dalej. Sprawdziła wiele scenariuszy w czasie tych nocy. Przeanalizowała wiele możliwych rozwiązań. Jednak właściwie każde z nich kończyło się na przesłuchaniach w Ministerstwie. Bowiem nikt nie był w stanie przewidzieć, że potoczą się one właśnie w te stronę. I jednego była pewna - gdyby nie Zakon, gdyby nie wspólna myśl, cel, które łączyły ludzi, gdyby nie wiara i gdyby nie pomoc, wtedy mogłaby nie wyjść z tej wieży. Wtedy mogłaby nie opuścić pokoju pozwalając pochłonąć się panice razem z Lily. Wtedy... Cóż, przegrałaby z samą sobą. A do tego nie zamierzała dopuścić - zarówno w alternatywnej wersji przeszłości jak i teraz. Spojrzenie lustrowało pomieszczenie w którym się znalazła do momentu słów wypowiedzianych prze Lucindę; niebieskie tęczówki powędrowały wprost na kobietę zastygając na niej. Skinęła głową, zaraz jednak jej twarz ozdobiła wątpliwość.
- Jak to właściwie się odbywa? - zapytała. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że wszystko sprowadza się do wypicia antidotum, ale skąd będzie wiedziała - będzie miała pewność - że zadziałało poprawnie. Nits pojawiała się i znikała, czy tym razem miało być inaczej?
A Justine stała, stała czekając, aż drzwi się nie uchylą i słuchając kolejnych powodów, dla których nie powinna jej się pozywać. Ale teraz nie spojrzała na nią nawet raz, nie zwróciła spojrzenia w stronę mary nawet na kilka sekund usilnie próbując ją ignorować, wiedząc, że to ją jedynie mocniej złości. I dobrze, chciała tego. Chciała by Nits cierpiała, choć była tylko niematerialnym, nieistniejącym bytem, który zatruwał jej życie. Chciała żeby cierpiała, bo tylko jej była w stanie przynieść cierpienie wiedziała, że jest zbyt słaba by przenieść je w stronę niewyimaginowanych obrazów. Wiedziała dokładnie kogo chciałaby oblec w cierpienie, jednak wiedziała też, że nie posiada dostatecznie siły, by się z nim mierzyć. Czuła jednak, że ich drogi ponownie się zetną - miała wrażenie, że jest to jest niemal zapisane w ścieżkach ich życie. I temu wrażeniu towarzyszyło niejasne uczucie, że z tego spotkania tylko jedno z nich odejdzie o własnych siłach.
Gdy w końcu ujrzała w drzwiach Lucindę zdawało jej się, że minęły wieki - nie ledwie kilkanaście sekund i ostatkiem sił zwalczyła łzy ulgi cisnące się do oczu. Bo - pomimo wszystkiego - oto stała tutaj w miejscu w którym kolejna jej walka dobiegała końca. Chociaż z tej jednej miała wyjść zwycięsko.
Objęcie w którym zamknęła ja kobieta było niespodziewane, Just rozchyliła oczy w zdziwieniu, którego jednak gospodyni nie była w stanie zarejestrować. I po raz drugi tego dnia poczuła, że gdyby uścisk trwał chwilę dłużej rozpadłaby się całkiem, a z jej resztek nie byłoby już co zbierać.
Weszła spokojnie do środka. Była już tutaj, a jednak pomieszczenie zdawało jej się całkiem inne - a może po prostu to ona się zmieniła?
Mówiło się, że ludzie się nie zmieniają, a przecież Just czuła, wiedziała, że ostatnie miesiące zrobiły z niej całkiem innego człowieka. Człowieka posiadające cechy wspólne z dawną Just, ale też całkiem odmiennego, kompletnie różnego, jedynie z wyglądu niezmiennego. Bezsenne noce sprawiały, że dużo myślała - myślała i czytała - a myśli przeplatały się ze sobą, dochodziły do różnych wniosków, aby czasem urwać się w jakimś martwym punkcie z którego nie wiedziała jak ruszyć dalej. Sprawdziła wiele scenariuszy w czasie tych nocy. Przeanalizowała wiele możliwych rozwiązań. Jednak właściwie każde z nich kończyło się na przesłuchaniach w Ministerstwie. Bowiem nikt nie był w stanie przewidzieć, że potoczą się one właśnie w te stronę. I jednego była pewna - gdyby nie Zakon, gdyby nie wspólna myśl, cel, które łączyły ludzi, gdyby nie wiara i gdyby nie pomoc, wtedy mogłaby nie wyjść z tej wieży. Wtedy mogłaby nie opuścić pokoju pozwalając pochłonąć się panice razem z Lily. Wtedy... Cóż, przegrałaby z samą sobą. A do tego nie zamierzała dopuścić - zarówno w alternatywnej wersji przeszłości jak i teraz. Spojrzenie lustrowało pomieszczenie w którym się znalazła do momentu słów wypowiedzianych prze Lucindę; niebieskie tęczówki powędrowały wprost na kobietę zastygając na niej. Skinęła głową, zaraz jednak jej twarz ozdobiła wątpliwość.
- Jak to właściwie się odbywa? - zapytała. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że wszystko sprowadza się do wypicia antidotum, ale skąd będzie wiedziała - będzie miała pewność - że zadziałało poprawnie. Nits pojawiała się i znikała, czy tym razem miało być inaczej?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Selwyn widziała już wiele krzywdy w swoim życiu. Złe rzeczy spotykały ludzi niemal na każdym kroku. Czasami był to tylko pech; wypadek, na który nie miało się żadnego wpływu. Czasami jednak były to rzeczy o wiele gorsze. Nie wiedziała jak to jest, że dobrych ludzi spotykają złe rzeczy, a u niektórych następuje ich prawdziwa kumulacja. Tak jakby los naprawdę wystawiając ich na kolejne próby chciał coś zyskać. Ona nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na tego typu nieporozumienia. Może właśnie dlatego tak łatwo przychodziło jej pomagać ludziom. Zwykle nie zastanawiała się nad tym jaki ten człowiek jest. Czuła się w powinności by zrobić wszystko co w swojej mocy kiedy ktoś o pomoc ją prosił. Nie zawsze były to dobre decyzje, zdarzało się, że to ona wychodziła na tym naprawdę źle, ale finalnie, kiedy wszystko ucichało i tak liczył się tylko fakt, że mogła coś z siebie dać. Blondynka zdecydowanie nie wiedziała gdzie jest granica pomiędzy empatią, a zwykłą głupotą. Wiedziała, że byli ludzie, którzy mogli wyśmiać jej w twarz te wszystkie idee i to czym chciała się zajmować. Wiedziała, że na swojej drodze spotka takich, którzy przyznają jej racje i takich, którzy uciekną jak najdalej przewidując jej rychły koniec. Na szczęście nie przejmowała się tym. Sama potrzebowała ostatnio pomocy, sama nie potrafiła stanąć na nogi. Jak mogłaby podważać własną chęć podtrzymania kogoś kiedy potrafiła tak wielce docenić to, że ktoś w trudnej chwili trzymał ją? Widziała, że Justine zmaga się z ciężarem. Miała wrażenie, że był on jeszcze większy niż ten, który nosiła gdy widziały się ostatnim razem. Lucinda naprawdę cieszyła się, że eliksir był już gotowy i że najprawdopodobniej dzisiaj wszystko się tutaj zakończy. Najgorszym momentem było wyczekiwanie. Tląca się nadzieja. Niejednokrotnie zdarzało jej się podczas ściągania klątw widzieć jak nadzieja tli się w oczach jej zleceniodawców, a później znika kiedy nie udaje się klątwy ściągnąć. Tutaj jednak nie mogło tak być. Lucinda mogła sobie tylko wyobrazić jak wielkim ciężarem była zmora nękająca Tonks. Prawdopodobnie kobieta już nie pamiętała jak to jest żyć bez niej u boku, albo jak jest być tylko sama ze sobą. Miała tylko nadzieje na to, że w końcu będzie mogła to poczuć. - Mam dla ciebie eliksir. - zaczęła spokojnie. - Cała magia już została w nim zamknięta więc nie potrzebujemy niczego więcej do zdjęcia klątwy. Po prostu musisz go wypić. Na początku może trochę ci się zakręcić w głowie, może być ci trochę słabo, ale to wszystko minie. - dodała. - Usiądź sobie. Zaraz wszystko przygotuje. Musisz wiedzieć, że kiedy Nits zniknie na początku może być ci ciężko się odnaleźć. - odparła podchodząc do kuferka stojącego na stole i wyciągając z niego fiolkę z uwarzonym eliksirem. Jednak nie podała go od razu kobiecie. - Chce żebyś do mnie mówiła kiedy wypijesz eliksir. Nits może być zła, nawet wściekła. Może próbować na ciebie wpłynąć. Po prostu mów do mnie o tym co słyszysz, albo widzisz, dobrze? - zapytała jeszcze kontrolnie.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Miała wrażenia, że jej ramiona są strasznie ciężkie od dłuższego czasu, ale mocniej na ciężarze przybrały ostatnio, zaledwie kilka dni temu kiedy obejmowała dłońmi jeszcze ciepłe ciało matki, kiedy wypowiadała w myślach niezliczoną ilość modlitwo do bogów w których przecież nie wierzyła, błagając ich by wrócili jej kobietę, która kochała, kobietę która ją wychowała.
Bogowie jednak zdawali się głusi, albo nieprawdziwi.
Nie miało to znaczenia. I choć najchętniej zaległaby w stosie pościeli nie wychodząc z łóżka, jakby kompletnie przeciwstawnie, kompletnie na przekór wszystkiemu zamierzała ponownie podnieść się z kolan, na które rzucił ją los. Podnieść się jeszcze silniejszą niż wcześniej, jeszcze bardziej nieugiętą, jeszcze mocniej prącą do przodu ku jaśniejącemu w dali założeniu, celu, które z każdym dniem przybierało na sile i które z każdym dniem zdawało się coraz mocniej być jej ścieżką. Wątpliwości powoli ustępowały, gdy odbywała kolejny rozmowy, odwiedzała kolejnych ludzi którzy mówili jej, że wybrała właściwie, że postępuje dobrze. Chociaż nadal nie rozmawiała jeszcze z osobą z którą chciała porozmawiać najbardziej z którą powinna najmocniej. Chyba bała się. Bała si tego, co miał jej do powiedzenia, czy raczej tego, jak zareaguje na jej plany. Podskórnie chyba zdawała sobie sprawę, że nie będzie z nich zadowolony. Ale postanowienie miało przyjść już niedługo, a nawet on, nie był w stanie zawrócić ją ze ścieżki, na którą wkroczyła już wcześniej nieświadomie, na którą pchnięto ją wręcz siłą w wieży.
Zanim jednak miała móc iść dalej musiała załatwić pewną sprawę, która - zdawało się - odczekała już swoje dostatecznie długo. Miesiąc z jednej strony minął szybko, z drugiej Just miała wrażenie, jakby to było całkiem inne życie, nie jej, a kogoś kim kiedyś była.
Słuchała uważnie Lucindy, nie chcąc przepuścić żadnego z jej słów, jakby te miały jej pomóc. A przecież, ona sama pomagała jej z własnej woli - za co Justine była bardziej niż wdzięczna.
- Po prostu go wypić. - powtórzyła głucho, unosząc dłoń i łapiąc się palcem wskazującym i kciukiem za nos, marszcząc przy okazji czoło, jakby bolała ją głowa. Jednak to nie migrena jej doskwierała, a głośny krzyk Nits wbijający się ostro w uszy, który nie przestawał rozlewać się dookoła niej.
Nie przestała powtarzać jak wielki błąd popełnia, jak będzie żałować tego, co właśnie robi. By za chwilę zmienić zdanie i twierdzić, że antidotum w ogóle nie zadziała, a ona będzie z nią na zawsze.
Tonks usiadła posłusznie na jednym z białych postawnych foteli, zsuwając ze stopy but, podciągnęła jedną z nóg na krzesło, oplotła ją dłońmi mocno, dokładnie i ułożyła na niej brodę starając się wsłuchać w słowa wypowiadane przez Lucindę, ciągle zagłuszone przez marę. Jej niebieskie spojrzenie przeniosło się z twarzy kobiety, na fiolkę którą wyciągnęła z kuferka na stole. Jedna niewielka fiolka, czy naprawdę miała siłę i moc, by odpędzić jej demona?
- Tylko krzyk, Lucy. Staram się nie słuchać co mówi. - odpowiada spokojnie, jednak wiedziała, że pewnie widać już jak wiele walki i trudu kosztuje ją utrzymanie się w tej chwili przy zdrowych zmysłach. W końcu wyciągnęła dłoń w którą chwyta fiolkę i unosi ją sobie przed oczy. Potrząsnęła nią lekko, uniosła dłoń by wyciągnąć korek uniosła ją do ust, już miała przechylić, gdy coś ją powstrzymało. Nie coś, ona, jej demoniczna przyjaciółka. Odwróciła głowę w lewo unosząc lekko spojrzenie na nią, cały czas krzyczącą, powtarzającą jak źle robi, jak będzie tego żałować. - Żegnaj. - powiedziała tylko, przytykając buteleczkę do ust i wypijając całą jej zawartość. Dziwny to był smak, cierpki i kwaśny, ale jednocześnie jakby rozgrzewający od środka, prawie tak mocno jak ognista. Dokładnie tak jak mówiła Lucinda poczuła lekko zawroty głowy, a sam płyn jakby na kilka chwil po wypiciu zbuntował się, chcą wrócić drogą, która znalazł się w jej organizmie. Powstrzymała to jednak. Rozejrzała się po pomieszczeniu czując się dziwnie pustą, dziwnie wolną i dziwnie samotną. Tęczówki na nowo zwracając na siedzącą na przeciw niej kobietę, która prawdopodobnie uratowała jej życie.
- Zniknęła. - sama nie wiedziała, czy pyta czy stwierdza. Trudno jej było uwierzyć w fakt iż to permanentne była pewna, że Nits pojawi się znów w najmniej oczekiwanym momencie - wtedy, kiedy będzie najmniej potrzebna.
Bogowie jednak zdawali się głusi, albo nieprawdziwi.
Nie miało to znaczenia. I choć najchętniej zaległaby w stosie pościeli nie wychodząc z łóżka, jakby kompletnie przeciwstawnie, kompletnie na przekór wszystkiemu zamierzała ponownie podnieść się z kolan, na które rzucił ją los. Podnieść się jeszcze silniejszą niż wcześniej, jeszcze bardziej nieugiętą, jeszcze mocniej prącą do przodu ku jaśniejącemu w dali założeniu, celu, które z każdym dniem przybierało na sile i które z każdym dniem zdawało się coraz mocniej być jej ścieżką. Wątpliwości powoli ustępowały, gdy odbywała kolejny rozmowy, odwiedzała kolejnych ludzi którzy mówili jej, że wybrała właściwie, że postępuje dobrze. Chociaż nadal nie rozmawiała jeszcze z osobą z którą chciała porozmawiać najbardziej z którą powinna najmocniej. Chyba bała się. Bała si tego, co miał jej do powiedzenia, czy raczej tego, jak zareaguje na jej plany. Podskórnie chyba zdawała sobie sprawę, że nie będzie z nich zadowolony. Ale postanowienie miało przyjść już niedługo, a nawet on, nie był w stanie zawrócić ją ze ścieżki, na którą wkroczyła już wcześniej nieświadomie, na którą pchnięto ją wręcz siłą w wieży.
Zanim jednak miała móc iść dalej musiała załatwić pewną sprawę, która - zdawało się - odczekała już swoje dostatecznie długo. Miesiąc z jednej strony minął szybko, z drugiej Just miała wrażenie, jakby to było całkiem inne życie, nie jej, a kogoś kim kiedyś była.
Słuchała uważnie Lucindy, nie chcąc przepuścić żadnego z jej słów, jakby te miały jej pomóc. A przecież, ona sama pomagała jej z własnej woli - za co Justine była bardziej niż wdzięczna.
- Po prostu go wypić. - powtórzyła głucho, unosząc dłoń i łapiąc się palcem wskazującym i kciukiem za nos, marszcząc przy okazji czoło, jakby bolała ją głowa. Jednak to nie migrena jej doskwierała, a głośny krzyk Nits wbijający się ostro w uszy, który nie przestawał rozlewać się dookoła niej.
Nie przestała powtarzać jak wielki błąd popełnia, jak będzie żałować tego, co właśnie robi. By za chwilę zmienić zdanie i twierdzić, że antidotum w ogóle nie zadziała, a ona będzie z nią na zawsze.
Tonks usiadła posłusznie na jednym z białych postawnych foteli, zsuwając ze stopy but, podciągnęła jedną z nóg na krzesło, oplotła ją dłońmi mocno, dokładnie i ułożyła na niej brodę starając się wsłuchać w słowa wypowiadane przez Lucindę, ciągle zagłuszone przez marę. Jej niebieskie spojrzenie przeniosło się z twarzy kobiety, na fiolkę którą wyciągnęła z kuferka na stole. Jedna niewielka fiolka, czy naprawdę miała siłę i moc, by odpędzić jej demona?
- Tylko krzyk, Lucy. Staram się nie słuchać co mówi. - odpowiada spokojnie, jednak wiedziała, że pewnie widać już jak wiele walki i trudu kosztuje ją utrzymanie się w tej chwili przy zdrowych zmysłach. W końcu wyciągnęła dłoń w którą chwyta fiolkę i unosi ją sobie przed oczy. Potrząsnęła nią lekko, uniosła dłoń by wyciągnąć korek uniosła ją do ust, już miała przechylić, gdy coś ją powstrzymało. Nie coś, ona, jej demoniczna przyjaciółka. Odwróciła głowę w lewo unosząc lekko spojrzenie na nią, cały czas krzyczącą, powtarzającą jak źle robi, jak będzie tego żałować. - Żegnaj. - powiedziała tylko, przytykając buteleczkę do ust i wypijając całą jej zawartość. Dziwny to był smak, cierpki i kwaśny, ale jednocześnie jakby rozgrzewający od środka, prawie tak mocno jak ognista. Dokładnie tak jak mówiła Lucinda poczuła lekko zawroty głowy, a sam płyn jakby na kilka chwil po wypiciu zbuntował się, chcą wrócić drogą, która znalazł się w jej organizmie. Powstrzymała to jednak. Rozejrzała się po pomieszczeniu czując się dziwnie pustą, dziwnie wolną i dziwnie samotną. Tęczówki na nowo zwracając na siedzącą na przeciw niej kobietę, która prawdopodobnie uratowała jej życie.
- Zniknęła. - sama nie wiedziała, czy pyta czy stwierdza. Trudno jej było uwierzyć w fakt iż to permanentne była pewna, że Nits pojawi się znów w najmniej oczekiwanym momencie - wtedy, kiedy będzie najmniej potrzebna.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Lucinda także nie wierzyła w bogów, w boga. Ciężko było jej pojąć istotę tej wiary, ciężko było jej wierzyć tak jak wierzyli mugole bo to co dla czarodziejów było normalnością to dla zwykłych ludzi było cudem. Choć jej wiara była nadszarpnięta, mało zrozumiała to Selwyn uważała, że trzeba w coś wierzyć. Może nie w boga, bogów, stwórcę lub stwórców, ale w coś trzeba było wierzyć. Nie w ludzi. Teraz już wiedziała, że nie można zbyt wiele pokładać w ludziach. Nie zasługiwali na to rozczarowując niemal na każdym kroku. Ludzie byli tylko ludźmi i choć w oczach blondynki była to największa z możliwych cech każdego z nich to na palcach jednej ręki nie byłaby w stanie zliczyć jak wiele razy ktoś ją zawiódł tylko dlatego, że bycie człowiekiem pozwala na wszelkie słabości.
Lucinda naprawdę chciała pomóc Tonks. Nie tylko dlatego, że miała wiedzę i doświadczenie potrzebne by się tym zająć, ale też dlatego, że Tonks była dobrym człowiekiem. W swoim życiu przeżyła już wystarczająco. O większości prawdopodobnie Selwyn nawet nie wiedziała. Robiła wiele by ich świat stał się lepszy i to też w dużym stopniu blondynce imponowało. Ktoś kto pomimo tego wszystkiego daje jeszcze sto procent innym zasługuje na to by mieć swoje życie tylko i wyłącznie dla siebie. Nie można dzielić swoich myśli, swojego życia, najpiękniejszych i najgorszych chwil z marą, której jedynym celem jest stłamszenie osoby i doprowadzenie jej na sam kraniec życia.
Cieszyła się, że to właśnie do niej wtedy przyszła Justine. Prawdopodobnie jest kilka osób w mieście, które mogłyby jej pomóc. Pieniądze załatwią wszystko. Może nawet trwało by to krócej bo Lucinda pomimo swojej wiedzy i doświadczenia była amatorem. Nie zajmowała się tym w pełnym wymiarze godzin, codziennie, bez chwili wytchnienia. Sama ostatnio przeżyła wystarczająco by wiedzieć, że czasami za pasje nie jest warto ryzykować. Tym bardziej Selwyn cieszyła się, że to właśnie jej Tonks zaufała.
Blondynka spoglądała na siedzącą przed nią kobietę z troską wymalowaną na twarzy. - Na pewno będzie teraz dużo krzyczeć chcąc temu wszystkiemu zapobiec. Nie słuchaj tego co mówi, dobrze wiesz, że to tylko manipulacja. - powiedziała pewnym głosem chcąc dodać kobiecie wsparcia. Nie była w tym sama, a mara musiała zniknąć. Lucinda znała już przypadki kiedy ludzie przez tę właśnie klątwę odbierali sobie życie. Nawet nie wyobrażała sobie jakim ciężarem musiała być świadomość noszenia ze sobą tego nieproszonego gościa. Teraz Tonks miała być wolna i Lucinda szczerze nie mogła się już tego doczekać. Patrzyła jak kobieta oddycha, patrzyła jak przygląda się fiolce jakby zastanawiała się czy aby na pewno warto było ryzykować. Lucinda skinęła głową dając jej niemy znak, że to jest ten czas, że powinna i przede wszystkim, że jest naprawdę warto. Kiedy kobieta wypiła zawartość fiolki, Selwyn mocniej zacisnęła dłonie na brzegu stołu przyglądając się kobiecie i wyczekując rezultatu. Skutki uboczne mogły być różne i blondynka naprawdę się ich obawiała. Słysząc słowa, że mara zniknęła Lucinda nie przestała patrzeć na kobietę z troską. Po minucie ciszy zapytała. - Jak się czujesz?
Lucinda naprawdę chciała pomóc Tonks. Nie tylko dlatego, że miała wiedzę i doświadczenie potrzebne by się tym zająć, ale też dlatego, że Tonks była dobrym człowiekiem. W swoim życiu przeżyła już wystarczająco. O większości prawdopodobnie Selwyn nawet nie wiedziała. Robiła wiele by ich świat stał się lepszy i to też w dużym stopniu blondynce imponowało. Ktoś kto pomimo tego wszystkiego daje jeszcze sto procent innym zasługuje na to by mieć swoje życie tylko i wyłącznie dla siebie. Nie można dzielić swoich myśli, swojego życia, najpiękniejszych i najgorszych chwil z marą, której jedynym celem jest stłamszenie osoby i doprowadzenie jej na sam kraniec życia.
Cieszyła się, że to właśnie do niej wtedy przyszła Justine. Prawdopodobnie jest kilka osób w mieście, które mogłyby jej pomóc. Pieniądze załatwią wszystko. Może nawet trwało by to krócej bo Lucinda pomimo swojej wiedzy i doświadczenia była amatorem. Nie zajmowała się tym w pełnym wymiarze godzin, codziennie, bez chwili wytchnienia. Sama ostatnio przeżyła wystarczająco by wiedzieć, że czasami za pasje nie jest warto ryzykować. Tym bardziej Selwyn cieszyła się, że to właśnie jej Tonks zaufała.
Blondynka spoglądała na siedzącą przed nią kobietę z troską wymalowaną na twarzy. - Na pewno będzie teraz dużo krzyczeć chcąc temu wszystkiemu zapobiec. Nie słuchaj tego co mówi, dobrze wiesz, że to tylko manipulacja. - powiedziała pewnym głosem chcąc dodać kobiecie wsparcia. Nie była w tym sama, a mara musiała zniknąć. Lucinda znała już przypadki kiedy ludzie przez tę właśnie klątwę odbierali sobie życie. Nawet nie wyobrażała sobie jakim ciężarem musiała być świadomość noszenia ze sobą tego nieproszonego gościa. Teraz Tonks miała być wolna i Lucinda szczerze nie mogła się już tego doczekać. Patrzyła jak kobieta oddycha, patrzyła jak przygląda się fiolce jakby zastanawiała się czy aby na pewno warto było ryzykować. Lucinda skinęła głową dając jej niemy znak, że to jest ten czas, że powinna i przede wszystkim, że jest naprawdę warto. Kiedy kobieta wypiła zawartość fiolki, Selwyn mocniej zacisnęła dłonie na brzegu stołu przyglądając się kobiecie i wyczekując rezultatu. Skutki uboczne mogły być różne i blondynka naprawdę się ich obawiała. Słysząc słowa, że mara zniknęła Lucinda nie przestała patrzeć na kobietę z troską. Po minucie ciszy zapytała. - Jak się czujesz?
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wcześniej sądziła, że własnie tego potrzebuje, tego chce - pozbyć się natrętnej mary, która w najmniej oczekiwanych momentach pojawiała się, by uprzykrzyć jej życie. Dlaczego miałoby być inaczej? Przecież uprzykrzała jej życie tak długo. A jednak, czy nie stała się też jednocześnie częścią niej samej? Wewnętrznej, skrytej przed innymi, taką przed którą ona sama była całkiem odkryta, przed którą ona sama nie potrafiła się skryć. Nits wiedziała o niej wszystko, każdą jedną myśl, każde jedno znamię, które nosiła głęboko w sobie. Była z nią zawsze, a może w niej. I choć chciałaby myśleć, że jest inaczej, nie była pewna, czy ktoś znał ją lepiej.
Z jednej strony rzeczywiście mogła udać się do kogoś innego - może starszego, może bardziej doświadczonego. Jednak całkowicie i kompletnie jej obcego. Justine dużo kosztowało zapukanie do drzwi Lucindy, jeszcze więcej powiedzenie z czym do niej przychodzi. Nie tylko jej, mówienie o tej sytuacji było dla niej trudne, bowiem czuła że sama była sobie powinna. Dopuściła do tego by klątwa przylgnęła do niej, zrosła się z nią, skutecznie utrudniała jej życie i funkcjonowanie. Ale musiała powiedzieć zakonowi, powinni wiedzieć, nie tylko o tym, co siedziało na jej ramieniu, ale też i co potrafiła osoba, która sprezentowała jej Nits po raz pierwszy.
Jeszcze zanim wypiła eliksir spojrzała na Lucindę próbując zrozumieć sens jej słów, gdy mara zdawała się wrzeszczeć tak głośno iż zdawało jej się że jej głos znalazł się dawno poza skalą. Głowa zdawała się dudnić od nadchodzącej migreny, a nos i czoło marszczyły się, jakby już w odczuwała dokuczliwy ból głowy. Nie odpowiedziała nic więcej, jedynie przytakując głową. Bała się otwierać usta, bała się że to jedynie mocniej zezłości Nits i nie sądziła, by jej narząd słuchu był w stanie znieść więcej decybeli.
Dźwięki ucichły nagle. Zdawało jej się, że nadal dzwoni jej w uszach, jednak tym razem nie był to wbijający się krzyk Nits, a przeraźliwie głucha cisza. Słyszała dokładnie tykanie zegara, nie potrafiąc zrozumieć czemu nie była w stanie słyszeć go wcześniej. Słyszała też wyraźnie głos Lucindy, nic nie przerywało jej słów. Uniosła na nią niebieskie spojrzenie. Jak się czuła?
- Pusto. - odpowiedziała jednym słowem, niepewnie, rozglądając się po pomieszczeniu jakby spodziewając się, że w jednym z rogów mieszkania dostrzeże marę. Jednak nie było jej nigdzie. A Just czuła się naprawdę ponad wszystko pusta i samotna. A te uczucia jedynie ją przeraziły. Czu będzie umiała dalej funkcjonować w pojedynkę? Czy brak mary, która była przekleństwem, nie okaże się nowego rodzaju torturą? Sama nie wiedziała. Była jednak pewna, że musiała to zrobić. Musiała, jeśli chciała wstąpić na ścieżkę o której myślała już od jakiegoś czasu.
Z jednej strony rzeczywiście mogła udać się do kogoś innego - może starszego, może bardziej doświadczonego. Jednak całkowicie i kompletnie jej obcego. Justine dużo kosztowało zapukanie do drzwi Lucindy, jeszcze więcej powiedzenie z czym do niej przychodzi. Nie tylko jej, mówienie o tej sytuacji było dla niej trudne, bowiem czuła że sama była sobie powinna. Dopuściła do tego by klątwa przylgnęła do niej, zrosła się z nią, skutecznie utrudniała jej życie i funkcjonowanie. Ale musiała powiedzieć zakonowi, powinni wiedzieć, nie tylko o tym, co siedziało na jej ramieniu, ale też i co potrafiła osoba, która sprezentowała jej Nits po raz pierwszy.
Jeszcze zanim wypiła eliksir spojrzała na Lucindę próbując zrozumieć sens jej słów, gdy mara zdawała się wrzeszczeć tak głośno iż zdawało jej się że jej głos znalazł się dawno poza skalą. Głowa zdawała się dudnić od nadchodzącej migreny, a nos i czoło marszczyły się, jakby już w odczuwała dokuczliwy ból głowy. Nie odpowiedziała nic więcej, jedynie przytakując głową. Bała się otwierać usta, bała się że to jedynie mocniej zezłości Nits i nie sądziła, by jej narząd słuchu był w stanie znieść więcej decybeli.
Dźwięki ucichły nagle. Zdawało jej się, że nadal dzwoni jej w uszach, jednak tym razem nie był to wbijający się krzyk Nits, a przeraźliwie głucha cisza. Słyszała dokładnie tykanie zegara, nie potrafiąc zrozumieć czemu nie była w stanie słyszeć go wcześniej. Słyszała też wyraźnie głos Lucindy, nic nie przerywało jej słów. Uniosła na nią niebieskie spojrzenie. Jak się czuła?
- Pusto. - odpowiedziała jednym słowem, niepewnie, rozglądając się po pomieszczeniu jakby spodziewając się, że w jednym z rogów mieszkania dostrzeże marę. Jednak nie było jej nigdzie. A Just czuła się naprawdę ponad wszystko pusta i samotna. A te uczucia jedynie ją przeraziły. Czu będzie umiała dalej funkcjonować w pojedynkę? Czy brak mary, która była przekleństwem, nie okaże się nowego rodzaju torturą? Sama nie wiedziała. Była jednak pewna, że musiała to zrobić. Musiała, jeśli chciała wstąpić na ścieżkę o której myślała już od jakiegoś czasu.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Lucinda była typem kobiety, która lubi kombinować sobie życie. Chociaż sama by się do tego nie przyznała to właśnie tak to wyglądało. Jeżeli było coś co miało sprawić jej przykrość, zadać ból to na pewno miała to wybrać. Czasami te decyzje były świadome, czasami nie. Te świadome były wyborem łagodniejszego zła, ewentualnie kierowała się potrzebą poczucia czegokolwiek. Jednak to właśnie te nieświadome zadawały najwięcej bólu. Dopóki nie stało się coś naprawdę złego nie zdawała sobie sprawy z tego, że mogło ją to zaboleć. Potem był już tylko ból. Dlaczego o tym myślała? Mogła sobie tylko wyobrazić jak Justine się teraz czuła. Pustka była czymś normalnym, ale wiedziała, że odbieranie jej może się bardzo różnić. Nie wiedziała czy ona byłaby w stanie poradzić sobie z nagłą pustką. Choć od dłuższego czasu żyła już sama, a rzeczy, które działy się w niej nie należały do najnormalniejszych i najspokojniejszych to było jej ciężko wyobrazić sobie coś co miałaby przy sobie każdego dnia i to nagle by zniknęło. Co teraz stanowiłoby dla niej potwierdzenie jej istnienia. Nie wiedziała jak sobie poradzi z tym Tonks, ale czuła, że to zrobi bo tak naprawdę nie będzie miała wyjścia. Obserwacja ludzi dla Lucindy nigdy nie była problemem choć czytanie z nich już trochę tak. Widziała w ludziach za dużo dobra, a już w szczególnie w ludziach, którzy na to nie zasługiwali. Zdawała sobie z tego sprawę, ale dopiero po fakcie. Skinęła głową na słowa kobiety i przez chwile pozwoliła im trwać w tej ciszy. Była potrzebna. Sama do końca nie wiedziała co może blondynce powiedzieć. Nigdy nie była w takiej sytuacji, nie wiedziała też co mogłaby jej poradzić. Naprawdę tego chciała. W końcu zdała sobie sprawę, że nie potrzebuje złotej rady, a jedynie zapewnia, że to uczucie po prostu minie. - Przez pewien czas będzie ciężko się do tego przyzwyczaić, ale nie możesz dać się temu przytłoczyć. Ona była złem i ona naprawdę komplikowała twoje życie, Just. Uwierz, że będzie ci o wiele łatwiej. - odparła z zapewnieniem. Lucinda nie chciała ją do niczego zmuszać. Była dumna, że udało im się dojść tak daleko, że kobiecie udało się dojść tak daleko. W końcu zdecydowała się ukręcić łeb hydrze, która ją ograniczała. Selwyn wiedziała jakie trudne jest podjęcie decyzji o zmianie, zaryzykowaniu wszystkiego. - Postaraj się nie być w najbliższym czasie sama. Wszystko ma swoje skutki uboczne. Nawet to co finalnie ma nam przynieść spokój. - dodała. Miała nadzieje, że Justine będzie ją o wszystkim informować. Lucinda czuła się winna i choć wiedziała, że zrobiła wszystko by blondynce pomóc to jednak to zawsze była ogromna odpowiedzialność.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zniknęła. Ale przecież znikała już wcześniej - jednak nigdy na zawsze. Nigdy nie odchodziła z tak wielkim krzykiem i przestrachem który wyrzucała w jej stronę dzisiaj, a który - umilkł całkowicie po wypicu napoju który podarowała jej Lucinda.
Potem był tylko cisza.
I świadomość, że pożegnała Nits na zawsze i odczuwała w związku z tym dziwny niepokój. Czy wiedziała jeszcze jaka była ona naprawdę? Ona sama, bez mary szepczącej do ucha. Czy może Nits stała się tak integralną częścią jej, że bez niej była nijaka. Czy to ona tworzyła ją, czy też na odwrót? Nie wiedziała - miała się tego dopiero dowiedzieć. I wszystko w tym było przerażające, ale jednocześnie niosło ze sobą dziwny do określenia rodzaj ulgi.
Była wdzięczna Lucindzie za pomoc której jej udzieliła. Wdzięczna, że podjęła się zadania, że załatwiła antidotum i uwolniła ją. Ale bała się. Ostatnio mrok pochłaniał coraz więcej, a ona nie była w stanie w żaden sposób zapanować nad nim. Nie potrafiła też się przed nim schronić. Stała zwyczajnie patrząc jak wszystko rozpada się na jej oczach.
I teraz wygrała. Jedną małą bitwę toczącą się w czasie całej tej wojny pośród której się znalazła i trwała. Jedną niewielką - a jednak zdawała się ona dla niej mieć ogromne znaczenie. Jedną, którą powinna rozegrać już dawno temu.
Oplotła szczelniej dłońmi nogi, na których opierała brodę. Spojrzenie zwyczajowo miała zawieszone na jej towarzyszu. Zmęczone i podkrążone tęczówki wpatrywały się w Lucinde gdy wypowiadała kolejne słowa. Wiedziała, że to co mówi to prawda. Nie potrafiła się z nią nie zgodzić. Ale jakaś część jej nie była do końca przekonana o tym że była złem, o tym że będzie jej lepiej samotnie. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że jest zgoła inaczej, ale samotność ją przerażała. Nits sprawiała wrażenie, że nie czuła się tak bezbrzeżnie osamotniona w świecie w którym wszystko działo się zbyt szybko.
Postarać się nie być sama. Myśli automatycznie pociągnęły ją w kierunku Skamandera. Ich rozmowa skończyła się nagle, nie przeprowadzona do końca. Nie miała pojęcia w jakim położeniu ich to stawia, ale nadal zasypiała w jego łóżku, słuchając jego spokojnego oddechu gdy kładł się na kanapie obok.
- Postaram się. - zapewniła więc unosząc słabo usta, nie mając siły wygiąć ich bardziej i mocniej. Powinna się cieszyć, może nawet skakać z radości na fakt pozbycia się mary. Ale smutek, żal i tęsknota za matką były jeszcze zbyt świeże, by potrafiła oddać się innym uczuciom.
- Ciny, jeśli tylko będę mogła się jakoś odwdzięczyć... obiecaj, że napiszesz. - zakończyła koślawo, spokojnie, stonowanym cichym ale szczerym głosem. Chciała jej się odwdzięczyć jeśli tylko będzie w stanie. W jakiś sposób uratowała jej życie.
Potem był tylko cisza.
I świadomość, że pożegnała Nits na zawsze i odczuwała w związku z tym dziwny niepokój. Czy wiedziała jeszcze jaka była ona naprawdę? Ona sama, bez mary szepczącej do ucha. Czy może Nits stała się tak integralną częścią jej, że bez niej była nijaka. Czy to ona tworzyła ją, czy też na odwrót? Nie wiedziała - miała się tego dopiero dowiedzieć. I wszystko w tym było przerażające, ale jednocześnie niosło ze sobą dziwny do określenia rodzaj ulgi.
Była wdzięczna Lucindzie za pomoc której jej udzieliła. Wdzięczna, że podjęła się zadania, że załatwiła antidotum i uwolniła ją. Ale bała się. Ostatnio mrok pochłaniał coraz więcej, a ona nie była w stanie w żaden sposób zapanować nad nim. Nie potrafiła też się przed nim schronić. Stała zwyczajnie patrząc jak wszystko rozpada się na jej oczach.
I teraz wygrała. Jedną małą bitwę toczącą się w czasie całej tej wojny pośród której się znalazła i trwała. Jedną niewielką - a jednak zdawała się ona dla niej mieć ogromne znaczenie. Jedną, którą powinna rozegrać już dawno temu.
Oplotła szczelniej dłońmi nogi, na których opierała brodę. Spojrzenie zwyczajowo miała zawieszone na jej towarzyszu. Zmęczone i podkrążone tęczówki wpatrywały się w Lucinde gdy wypowiadała kolejne słowa. Wiedziała, że to co mówi to prawda. Nie potrafiła się z nią nie zgodzić. Ale jakaś część jej nie była do końca przekonana o tym że była złem, o tym że będzie jej lepiej samotnie. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że jest zgoła inaczej, ale samotność ją przerażała. Nits sprawiała wrażenie, że nie czuła się tak bezbrzeżnie osamotniona w świecie w którym wszystko działo się zbyt szybko.
Postarać się nie być sama. Myśli automatycznie pociągnęły ją w kierunku Skamandera. Ich rozmowa skończyła się nagle, nie przeprowadzona do końca. Nie miała pojęcia w jakim położeniu ich to stawia, ale nadal zasypiała w jego łóżku, słuchając jego spokojnego oddechu gdy kładł się na kanapie obok.
- Postaram się. - zapewniła więc unosząc słabo usta, nie mając siły wygiąć ich bardziej i mocniej. Powinna się cieszyć, może nawet skakać z radości na fakt pozbycia się mary. Ale smutek, żal i tęsknota za matką były jeszcze zbyt świeże, by potrafiła oddać się innym uczuciom.
- Ciny, jeśli tylko będę mogła się jakoś odwdzięczyć... obiecaj, że napiszesz. - zakończyła koślawo, spokojnie, stonowanym cichym ale szczerym głosem. Chciała jej się odwdzięczyć jeśli tylko będzie w stanie. W jakiś sposób uratowała jej życie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Lucinda miała to szczęście, że wszystko co powinno przynosić w jej życiu ulgę dokładało tylko kolejną kłodę drewna do płonącego w niej ogniska. Ciężko było znaleźć czynność czy osobę, dzięki której mogłaby o tym wszystkim zapomnieć, wyłączyć się całkowicie. Miała w swoim otoczeniu wielu przyjaciół, wielu bliskich jej sercu i duszy, ale zwykle to ona była dla nich, a nie oni dla niej. Oczywiście nie dlatego, że nie chcieli, ale Selwyn miała naturę samotnika nawet jeśli lubiła otaczać się ludźmi. Nie zamartwiała innych swoimi problemami. Wolała pomagać niż być osobą, której się pomaga. Nie do końca wiedziała skąd się to u niej brało, ale prawdopodobnie fakt, że w pewnym okresie swojego życia po prostu musiała zacząć radzić sobie sama sprawił, że w każdej propozycji pomocy doszukiwała się złośliwości, podstępu, czegoś co tylko pogorszy jej sytuacje. O to nie było trudno. Nie lubiła użalać się nad sobą, ale jednak los chciał, że tej blondynce zawsze było pod górkę. To egoistyczne myśli bo nawet sama Justine doznała w ostatnim czasie o wiele gorszych przykrości, ale… każdy miał swoje demony prawda? I każdy musiał sobie jakoś z nimi poradzić. Lucinda cieszyła się, że udało im się ściągnąć z Tonks marę. Wiedziała, że teraz przez pewien czas blondynce po prostu będzie ciężko. Rzadko kto dożywał takiej chwili, rzadko w ogóle ktokolwiek żył tak długo z przekleństwem. Zwykle to kończyło dość szybko. Ludzka psychika nie jest przyzwyczajona do ciągłej ingerencji, a już na pewno nie w taki sposób. Słyszenie ciągłych obelg, tego, że jest się beznadziejnym, że nie zasługuje się na nic dobrego i najrozsądniejsze będzie skończenie tego było nie do wyobrażenia. Dlatego właśnie szlachcianka kobietę podziwiała. Za siłę, którą w sobie miała, za rozsądek, za to, że przyszła do niej, bo kiedy Lucinda o tym myślała to wcale nie byłoby to dla niej tak oczywiste gdyby była na miejscu kobiety. Uśmiechnęła się słysząc słowa blondynki. - Obiecaj, że będziesz na siebie uważać. - powiedziała jeszcze i skinęła głową gdy ta zaproponowała jej jakąkolwiek pomoc. Wiedziała, że gdyby coś się działo to będzie mogła liczyć na Justine choć to było jedno z pierwszych spotkań jakie miały od lat. Jednak takie coś nie przemija; relacje z dobrym zakończeniem. Lucinda potrzebowała właśnie takich relacji. Nie tych destrukcyjnych, nie tych, w których każde spotkanie kończyło się kolejnym ciosem w twarz, tych dobrych. Przynoszących spokój, uśmiech, pewność, że jest się w dobrym miejscu i robi dobre rzeczy. - Cieszę się, że to właśnie do mnie z tym przyszłaś i że mi zaufałaś. - powiedziała jeszcze na pożegnanie. Potem kobiety wymieniły krótki uścisk, a Lucindę pożegnał znany jej dźwięk teleportacji.
zt x2
zt x2
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jadalnia
Szybka odpowiedź