Pokój Clary
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Pokój Clary
Niewielki pokój mieszczący wszystko czego człowiekowi do szczęścia trzeba: cztery ściany pomalowane farbą, dach nad głową jedno okno. Choć pokój - tak jak pozostałe - znajduje się pod ziemią, ma jedno okno które za sprawą magii pokazuje widok jakby zza Rudery, daje też świeże powietrze gdy je otworzyć. Średnich rozmiadów łóżko, przy nim szafka nocna, stara szafa z podwójnym dnem, w którym znajduje się nadal kilka dawnych skarbów domowego ducha - i być może niebawem także nowego lokatora.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 12.04.19 21:14, w całości zmieniany 4 razy
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| może być jeszcze luty?
Bałagan zawsze można było uporządkować choćby i najprostszym evanesco. Książki same wtedy leciały w kierunku półek, dywan trzepał się też sam, pościel układała się tak, jak ułożyć się powinna. Z rzeczami, które zmieniły swoje miejsce przeznaczenia, wcale nie było tak trudno.
Gorzej było z absolutnym rozgardiaszem, którego potęga zakrawała o potęgę najgorszego z tornad.
Dokładnie tak Eileen czuła się, kiedy po raz pierwszy próbowała ułożyć się do snu w tym starym łóżku, który prędzej mógłby być nazwany kłębkiem waty z kawałkami materiału i kilkoma sprężynami niż normalnym, ludzkim łóżkiem. Na początku próbowała naprawiać wszystkie sprzęty za pomocą zaklęcia reparo, ot, tego najprostszego, a zarazem, jakby mogło się wydawać, najbardziej skutecznego. Efekty były, ale... tylko na chwilę. Drewno, okleiny na ścianach i framugi okien były już tak nadgryzione przez ząb czasu, że jakiekolwiek naprawy naprawdę nie dawały już znacznych efektów.
Mimo to próbowała. Za każdym razem.
- Reparo! - noga łóżka znów wskoczyła na swoje miejsce, nie wiadomo jednak czy popędzona zaklęciem, czy jednak warczeniem Eileen, które mogłoby odstraszyć nawet i wilkołaka. - Reparo, do jasnej cholery. Reparo. Reparo. - kolejne elementy biurka, parapetu i szafy zadygotały w mocowaniach, napędzone magią.
Wiedziała, że tak porządny, ciepły obrazek rzeczy naprawionych był tylko złudną iluzją, że za chwilę wszystko się rozleci, a ona znów obudzi się jutro z bólem pleców, bo oczywiście spanie na podłodze wydaje się być rozwiązaniem zdecydowanie bezpieczniejszym niż układanie się na tym strzępiącym się materacu.
Wzięła głęboki wdech i opuściła różdżkę. Miała nadzieję, że Bertie wpadnie na jakiś genialny pomysł i jej pomoże.
Bałagan zawsze można było uporządkować choćby i najprostszym evanesco. Książki same wtedy leciały w kierunku półek, dywan trzepał się też sam, pościel układała się tak, jak ułożyć się powinna. Z rzeczami, które zmieniły swoje miejsce przeznaczenia, wcale nie było tak trudno.
Gorzej było z absolutnym rozgardiaszem, którego potęga zakrawała o potęgę najgorszego z tornad.
Dokładnie tak Eileen czuła się, kiedy po raz pierwszy próbowała ułożyć się do snu w tym starym łóżku, który prędzej mógłby być nazwany kłębkiem waty z kawałkami materiału i kilkoma sprężynami niż normalnym, ludzkim łóżkiem. Na początku próbowała naprawiać wszystkie sprzęty za pomocą zaklęcia reparo, ot, tego najprostszego, a zarazem, jakby mogło się wydawać, najbardziej skutecznego. Efekty były, ale... tylko na chwilę. Drewno, okleiny na ścianach i framugi okien były już tak nadgryzione przez ząb czasu, że jakiekolwiek naprawy naprawdę nie dawały już znacznych efektów.
Mimo to próbowała. Za każdym razem.
- Reparo! - noga łóżka znów wskoczyła na swoje miejsce, nie wiadomo jednak czy popędzona zaklęciem, czy jednak warczeniem Eileen, które mogłoby odstraszyć nawet i wilkołaka. - Reparo, do jasnej cholery. Reparo. Reparo. - kolejne elementy biurka, parapetu i szafy zadygotały w mocowaniach, napędzone magią.
Wiedziała, że tak porządny, ciepły obrazek rzeczy naprawionych był tylko złudną iluzją, że za chwilę wszystko się rozleci, a ona znów obudzi się jutro z bólem pleców, bo oczywiście spanie na podłodze wydaje się być rozwiązaniem zdecydowanie bezpieczniejszym niż układanie się na tym strzępiącym się materacu.
Wzięła głęboki wdech i opuściła różdżkę. Miała nadzieję, że Bertie wpadnie na jakiś genialny pomysł i jej pomoże.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Ostatnio zmieniony przez Eileen Wilde dnia 03.12.16 14:58, w całości zmieniany 1 raz
Wpadł. Obiecał przecież, że cały dom zostanie doprowadzony do porządku! Już dawno wiedział, jakie meble nadają się do użytku, a jakie tylko i wyłącznie do wywalenia i szło mu dość opornie, ale na prawdę planował coś zrobić! Znaczy, część domu już ogarnął, dopiero co z Mattem i Lou remontowali kuchnię, dopiero co sam naprawiał schody, żeby były mniej śmiercionośne! Na prawdę się starał, tylko przy pracy i życiu towarzyskim zaczynało mu już czasu na to wszystko brakować!
Tak, czy inaczej obiecał i Eileen pomóc z pokojem i z pełnią entuzjazmu, kubłem porządnej farby do ścian i materacem - rzeczami zmniejszonymi na tę chwilę do wygodniejszych do noszenia rozmiarów - zastukał do jej pokoju.
Kiedy tylko pozwolono mu wejść, posłał lokatorce wesoły uśmiech.
- Przyszedłem z rękami do roboty, która jak widzę ci się pali. Generalnie część rzeczy, proszę nie mówić Mattowi, że to powiedziałem lepiej będzie chyba po mugolsku jakoś ogarnąć. Mam materac i farbę, bo tej tapety chyba już żadne zaklęcie nie odratuje.
Materac obiecał kupić, bo ostatecznie jest to podstawa wyposażenia pokoju i trochę było mu głupio, że ktokolwiek musiał spać na tym rozwalonym czymś. Ale już nie ważne! Rozejrzał się dookoła.
- Choć wygląda na to, że sobie pani radzi i chyba nie jestem potrzebny. - dodał, bo i pokój pani-od-zielarstwa był po chwili w lepszym stanie, niż jego przez cały ten czas. No, ale! Podszedł zaraz do łóżka, które wydawało się najbardziej chwiejnym elementem całości. Zrzucił materac, który będzie trzeba po prostu wywalić i zaczął szukać, gdzie się zniszczyło i, co da się z tym zrobić. Noga nie była zniszczona, tylko wyskakiwała z mocowania, co dobrze wróżyło meblowi jak na zaznajomione już po tym miesiącu z meblami oko Botta.
- Złapałbym to na mocny klej albo jakieś zaklęcie wiążące i złożył porządnie. - zaproponował, bo wyglądało na to, że gdyby tę nogę wstawić do porządku to będzie dobrze! Chyba...
Tak, czy inaczej obiecał i Eileen pomóc z pokojem i z pełnią entuzjazmu, kubłem porządnej farby do ścian i materacem - rzeczami zmniejszonymi na tę chwilę do wygodniejszych do noszenia rozmiarów - zastukał do jej pokoju.
Kiedy tylko pozwolono mu wejść, posłał lokatorce wesoły uśmiech.
- Przyszedłem z rękami do roboty, która jak widzę ci się pali. Generalnie część rzeczy, proszę nie mówić Mattowi, że to powiedziałem lepiej będzie chyba po mugolsku jakoś ogarnąć. Mam materac i farbę, bo tej tapety chyba już żadne zaklęcie nie odratuje.
Materac obiecał kupić, bo ostatecznie jest to podstawa wyposażenia pokoju i trochę było mu głupio, że ktokolwiek musiał spać na tym rozwalonym czymś. Ale już nie ważne! Rozejrzał się dookoła.
- Choć wygląda na to, że sobie pani radzi i chyba nie jestem potrzebny. - dodał, bo i pokój pani-od-zielarstwa był po chwili w lepszym stanie, niż jego przez cały ten czas. No, ale! Podszedł zaraz do łóżka, które wydawało się najbardziej chwiejnym elementem całości. Zrzucił materac, który będzie trzeba po prostu wywalić i zaczął szukać, gdzie się zniszczyło i, co da się z tym zrobić. Noga nie była zniszczona, tylko wyskakiwała z mocowania, co dobrze wróżyło meblowi jak na zaznajomione już po tym miesiącu z meblami oko Botta.
- Złapałbym to na mocny klej albo jakieś zaklęcie wiążące i złożył porządnie. - zaproponował, bo wyglądało na to, że gdyby tę nogę wstawić do porządku to będzie dobrze! Chyba...
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie było jej tu zbyt często, ale jednak, kiedy już przyjeżdżała, musiała męczyć się z niektórymi sprzętami, żeby zapewnić sobie kilka godzin zdrowego snu. Kombinowała, co mogłaby z tym zrobić, ale nic mądrego nie przychodziło jej do głowy, więc... postanowiła, że wszystkie swoje nadzieje wyłoży przed przyjaciółmi.
Po pierwsze - przed Bertiem, który właśnie wpadł do jej pokoju z całym ekwipunkiem remontowym. Natychmiast do niego podbiegła, żeby pomóc mu rozpakować to wszystko.
- Ah, Bertie, mów mi po imieniu. Już nie uczę zielarstwa ani ciebie, ani nikogo innego, więc uznajmy, że jestem twoją koleżanką. Mieszkamy razem - uśmiechnęła się do niego szeroko, wzrokiem niemal natychmiast wróciła do oglądania pomniejszonych przedmiotów. - Jesteś kochany! Skąd ty to wszystko wziąłeś?
Znała odrobinę świat mugoli, matka czasami opowiadała jej o obyczajach, które wyniosła z domu. O ręcznym praniu i zmywaniu, o nieruchomych zdjęciach w albumach i dywanach, które nie latały. Ojciec jednak nie był zbyt chętny, by dziewczynki brały sobie do serca te opowieści. Rossa nawet tego nie lubiła, Eileen jednak słuchała z żywym zainteresowaniem.
- Nie jesteś potrzebny? Pozory! - poklepała go po przyjacielsku po ramieniu, uśmiechając się przy tym tak głupkowato, że z powodzeniem mogłaby startować w wyborach na najbardziej nieodpowiedzialnego ministra magii na świecie. Nie będąc ministrem magii. - Bardzo potrzebuję pomocy. Dokładnie takiej! Nie mam pojęcia, skąd wziąłeś ten materac...
Gdyby żyła w roku dwutysięcznym, w jej głowie rozbrzmiałby dźwięk zacinającej się taśmy. Dopiero teraz doszło do niej to, co powiedział Bertie.
- Jak to... po mugolsku? - uniosła wysoko brwi. - Co ty chcesz zrobić?
Na Merlina, była czarownicą, nie znała się na malowaniu ścian pędzlami, o których na razie nie miała bladego pojęcia! Ale bardzo chętnie zdobędzie owe "pojęcie".
Po pierwsze - przed Bertiem, który właśnie wpadł do jej pokoju z całym ekwipunkiem remontowym. Natychmiast do niego podbiegła, żeby pomóc mu rozpakować to wszystko.
- Ah, Bertie, mów mi po imieniu. Już nie uczę zielarstwa ani ciebie, ani nikogo innego, więc uznajmy, że jestem twoją koleżanką. Mieszkamy razem - uśmiechnęła się do niego szeroko, wzrokiem niemal natychmiast wróciła do oglądania pomniejszonych przedmiotów. - Jesteś kochany! Skąd ty to wszystko wziąłeś?
Znała odrobinę świat mugoli, matka czasami opowiadała jej o obyczajach, które wyniosła z domu. O ręcznym praniu i zmywaniu, o nieruchomych zdjęciach w albumach i dywanach, które nie latały. Ojciec jednak nie był zbyt chętny, by dziewczynki brały sobie do serca te opowieści. Rossa nawet tego nie lubiła, Eileen jednak słuchała z żywym zainteresowaniem.
- Nie jesteś potrzebny? Pozory! - poklepała go po przyjacielsku po ramieniu, uśmiechając się przy tym tak głupkowato, że z powodzeniem mogłaby startować w wyborach na najbardziej nieodpowiedzialnego ministra magii na świecie. Nie będąc ministrem magii. - Bardzo potrzebuję pomocy. Dokładnie takiej! Nie mam pojęcia, skąd wziąłeś ten materac...
Gdyby żyła w roku dwutysięcznym, w jej głowie rozbrzmiałby dźwięk zacinającej się taśmy. Dopiero teraz doszło do niej to, co powiedział Bertie.
- Jak to... po mugolsku? - uniosła wysoko brwi. - Co ty chcesz zrobić?
Na Merlina, była czarownicą, nie znała się na malowaniu ścian pędzlami, o których na razie nie miała bladego pojęcia! Ale bardzo chętnie zdobędzie owe "pojęcie".
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Trochę za dużo wczoraj wypiłam tych latających szampanów co to nowo poznany przeze mnie pan Titus Olliwander mi co chwilę podstawiał. Skąd wiem? Cóż obudziły mnie dzisiaj promienie już prawie wiosennego słońca które zdecydowanie za głośno świeciły. Z gardła dobywała się niema prośba o zwilżenie go czymkolwiek, bowiem owo gardło czuło się jak wrzucone do ostatnich czeluści piekieł gdzie gorąc spopielał na wiór. Mój wzrok pada w końcu na statuetkę, którą całkiem przypadkiem skradłam Titusowi. Leżę na łóżku próbując się nie ruszać, bowiem przed chwilą poczułam jak najmniejsze ruszenie głowy wprowadza do niej falę bólu. W końcu spoglądam na zegarek i z ust wypuszczam trochę przydługi jęk wiedząc, że znów nie zjawię się na czas.
Podnoszę się powoli, mozolnie wręcz, przy okazji walcząc z grawitacją bo co jakiś czas chwieję się – chyba mój błędnik jest jeszcze trochę skołowany. W końcu zakładam na siebie jakieś stare dżinsy i jeszcze starszą koszulkę – bo wiem, że pewnie się pobrudzę zważywszy na moje dzisiejsze plany. Potem dorzucam do kompletu buty a na ramiona kurtę wciągam i jestem gotowa do wyjścia. Tylko powierzchownie jednak bo w środku nadal umieram.
Pierwszy przystanek – mój rodzinny dom.
Na miejsce docieram błędnym rycerzem, mocno obawiając się że zjedzoną wczoraj kolację za chwilę zwrócę bo tak trzęsie i rzuca mną na wszystkie strony. Na całe szczęście obywa się bez żadnych zwrotów żywności z mojej strony i w całym kawałku i z całą zawartością żołądka docieram do domu rodziców. Wchodzę tam a mama od progu mówi żebym może najpierw coś zjadła. Kręcę głową odmawiając – jedzenie to ostatnie czego mi trzeba, poza tym i tak wiem że się nie przyjmie, nie ma co go marnować. Idę od razu do garażu do taty, bo wiem że zostawił tam dla mnie wszystkie rzeczy. Sporo tego jest. Wyciągam różdżkę, której o dziwno nie zapomniałam i zmniejszam wszystko zaklęciem a potem ładuję do plecaka który na plecach mi dynda całkiem pusty wcześniej. Chwilę rozmawiam z mamą – zjeść jednak muszę. Mówię jej co u mnie, że w sumie wszystko to samo. Że tak, że w pracy okej. Że nie, nadal nikogo sobie nie znalazłam. I że się nie martwić ma, bo czuję się wspaniale tylko kaca mam. Składam całusa na jaj policzku na pożegnanie i znikam.
Drugi przystanek – to coś co w swojej funkcjonalności domem być powinno, ale nadal sporo tu zrobić by należało.
Rezygnuję tym razem z Błędnego Rycerza. Mama jednak wmusiła we mnie kawałek tarty jabłkowej. Resztę spakowała mi do pudełka i kazała zabrać. Postanawiam się teleportować. Kawałek ciasta i herbata polepszyły trochę stan mojego żołądka. W końcu docieram na miejsce. Naciskam na klamkę i wchodzę. W sumie może nie powinnam, ale tak wśród myśli o tym że mi nie dobrze i że mogłam wczoraj mniej pić ta, że powinnam zapukać się nie przebija dostatecznie mocno. W końcu to Eileen – nie powinna mieć nic przeciwko. Nie biorę pod uwagę, że jej współlokatorzy już tak. Docieram do pokoju na ostatnie słowa swojej kuzynki.
-Po mugolsku Eileen to znaczy: bez użycia różdżki. – tłumaczę usłużnie zdając sobie sprawę, że pewnie to wie. Zaraz po tym uśmiechem się na początku skupiając się tylko na niej i kompletnie zapominając, by zerknąć na drugą osobę w pokoju. Trochę mi energia wraca. Włosy całe niebieskie dzisiaj mam i kompletnie nie wiem czemu, ale nieważne. – Patrz co mam. – mówię wciskając jej najpierw w dłonie pudełko z tartą. Po chwili zaś biorę się za rozpakowywanie zawartości plecaka na podłogę, a potem różdżką przywracając rzeczom normalny rozmiar. Wszystko tu mam. Cały mały zestaw do domowego remontu. Były wałki i pędzle i farby dwie w wielkich wiadrach jedna biała a druga w postaci pastelowego różu za którym mocno przepadała moja mama, były kawałki tapety w jakieś różowo niebieskie kwiatki i klej do niej też był. W końcu tata nawet zostawił mi trochę gipsu jakby jakieś dziury w ścianie chcieli załatać. Rodzice zmieniali jakiś czas temu mój pokój na pokój dla mamy – bo tata miał swój gabinet – pewnie stąd te strasznie dziewczęce wzory i kolory – To kolorystycznie kompletnie nie mój styl, ale wydaje mi się, że do Ciebie jakoś dziwnie pasuje. – mówię i rozglądam się po pokoju jakby chcąc ocenić co zrobić należy, albo bardziej – od czego zacząć. I wtedy spojrzenie moje pada na Bertiego. – Oh. – mówię kompletnie zaskoczona. Jego się tu nie spodziewałam. Przypominam sobie nasze ostatnie spotkanie. Trochę wyprana z mojej standardowej energii jestem przez tego kaca, muszę wziąć się do pracy by minął. – Bertie – dodaję zaraz jednak i jemu posyłając uśmiech. Znów wracam spojrzeniem do ścian. – Zaczęłabym od zdarcia starych tapet i zmiecenia śmieci. – proponuję a w oczekiwaniu na ich reakcję postanawiam włosy spiąć żeby mi później przy pracy nie przeszkadzały.
Podnoszę się powoli, mozolnie wręcz, przy okazji walcząc z grawitacją bo co jakiś czas chwieję się – chyba mój błędnik jest jeszcze trochę skołowany. W końcu zakładam na siebie jakieś stare dżinsy i jeszcze starszą koszulkę – bo wiem, że pewnie się pobrudzę zważywszy na moje dzisiejsze plany. Potem dorzucam do kompletu buty a na ramiona kurtę wciągam i jestem gotowa do wyjścia. Tylko powierzchownie jednak bo w środku nadal umieram.
Pierwszy przystanek – mój rodzinny dom.
Na miejsce docieram błędnym rycerzem, mocno obawiając się że zjedzoną wczoraj kolację za chwilę zwrócę bo tak trzęsie i rzuca mną na wszystkie strony. Na całe szczęście obywa się bez żadnych zwrotów żywności z mojej strony i w całym kawałku i z całą zawartością żołądka docieram do domu rodziców. Wchodzę tam a mama od progu mówi żebym może najpierw coś zjadła. Kręcę głową odmawiając – jedzenie to ostatnie czego mi trzeba, poza tym i tak wiem że się nie przyjmie, nie ma co go marnować. Idę od razu do garażu do taty, bo wiem że zostawił tam dla mnie wszystkie rzeczy. Sporo tego jest. Wyciągam różdżkę, której o dziwno nie zapomniałam i zmniejszam wszystko zaklęciem a potem ładuję do plecaka który na plecach mi dynda całkiem pusty wcześniej. Chwilę rozmawiam z mamą – zjeść jednak muszę. Mówię jej co u mnie, że w sumie wszystko to samo. Że tak, że w pracy okej. Że nie, nadal nikogo sobie nie znalazłam. I że się nie martwić ma, bo czuję się wspaniale tylko kaca mam. Składam całusa na jaj policzku na pożegnanie i znikam.
Drugi przystanek – to coś co w swojej funkcjonalności domem być powinno, ale nadal sporo tu zrobić by należało.
Rezygnuję tym razem z Błędnego Rycerza. Mama jednak wmusiła we mnie kawałek tarty jabłkowej. Resztę spakowała mi do pudełka i kazała zabrać. Postanawiam się teleportować. Kawałek ciasta i herbata polepszyły trochę stan mojego żołądka. W końcu docieram na miejsce. Naciskam na klamkę i wchodzę. W sumie może nie powinnam, ale tak wśród myśli o tym że mi nie dobrze i że mogłam wczoraj mniej pić ta, że powinnam zapukać się nie przebija dostatecznie mocno. W końcu to Eileen – nie powinna mieć nic przeciwko. Nie biorę pod uwagę, że jej współlokatorzy już tak. Docieram do pokoju na ostatnie słowa swojej kuzynki.
-Po mugolsku Eileen to znaczy: bez użycia różdżki. – tłumaczę usłużnie zdając sobie sprawę, że pewnie to wie. Zaraz po tym uśmiechem się na początku skupiając się tylko na niej i kompletnie zapominając, by zerknąć na drugą osobę w pokoju. Trochę mi energia wraca. Włosy całe niebieskie dzisiaj mam i kompletnie nie wiem czemu, ale nieważne. – Patrz co mam. – mówię wciskając jej najpierw w dłonie pudełko z tartą. Po chwili zaś biorę się za rozpakowywanie zawartości plecaka na podłogę, a potem różdżką przywracając rzeczom normalny rozmiar. Wszystko tu mam. Cały mały zestaw do domowego remontu. Były wałki i pędzle i farby dwie w wielkich wiadrach jedna biała a druga w postaci pastelowego różu za którym mocno przepadała moja mama, były kawałki tapety w jakieś różowo niebieskie kwiatki i klej do niej też był. W końcu tata nawet zostawił mi trochę gipsu jakby jakieś dziury w ścianie chcieli załatać. Rodzice zmieniali jakiś czas temu mój pokój na pokój dla mamy – bo tata miał swój gabinet – pewnie stąd te strasznie dziewczęce wzory i kolory – To kolorystycznie kompletnie nie mój styl, ale wydaje mi się, że do Ciebie jakoś dziwnie pasuje. – mówię i rozglądam się po pokoju jakby chcąc ocenić co zrobić należy, albo bardziej – od czego zacząć. I wtedy spojrzenie moje pada na Bertiego. – Oh. – mówię kompletnie zaskoczona. Jego się tu nie spodziewałam. Przypominam sobie nasze ostatnie spotkanie. Trochę wyprana z mojej standardowej energii jestem przez tego kaca, muszę wziąć się do pracy by minął. – Bertie – dodaję zaraz jednak i jemu posyłając uśmiech. Znów wracam spojrzeniem do ścian. – Zaczęłabym od zdarcia starych tapet i zmiecenia śmieci. – proponuję a w oczekiwaniu na ich reakcję postanawiam włosy spiąć żeby mi później przy pracy nie przeszkadzały.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Propozycja była dziwna! Znaczy no, miła, w dodatku pani-od-zielarstwa wcale nie była przecież stara, nawet nie w średnim wieku, a jednak było mu jakoś dziwnie, że ktoś, kto go uczył, wlepiał szlabany, dawał oceny i opieprzał, kiedy coś tłukł, teraz miał być taką-o sobie koleżanką! Ale dobrze już, dobrze, kłócił się nie będzie, bo przecież Eileen lubi!
- Nooo... zdajesz sobie sprawę, jakie to jest cholernie dziwne?
Upewnił się tak na wszelki wypadek, po czym wzruszył ramionami, o co on się tam będzie głębiej przejmował. Pewnie nie będzie już tak dziwnie, jak tu następnym razem wpadnie z piwem, może nawet grzanym i do końca złamie wewnętrzne bariery, a co tam.
- Część dostałem, część kupiłem. - przyznał, ale nie skończył mówić, bo w tym momencie w pokoju zjawił się ktoś jeszcze. Bardzo niespodziewany ktoś! Ich pierwsze spotkanie było może i dość dziwne, ale wspominał je całkiem miło. Nie sądził, że mogą tak po prostu na siebie znowu wpaść, w dodatku w jego domu. - O... cześć. Znacie się?
Zdziwił się trochę, bo i ciekawy to zbieg okoliczności, ale widocznie znają się całkiem dobrze. Wzruszył ramionami i wrócił jeszcze na chwilkę do zajmowania się łóżkiem, które nie zajmowało wiele pracy.
- Jak mamy malować, lepiej najpierw zabezpieczyć meble albo po prostu je stąd usunąć, żeby nie przeszkadzały. Zamiatanie można zostawić na koniec, bo i tak przy zdzieraniu tapet zaraz zasypiemy całą podłogę papierami. - stwierdził i wzruszył ramionami. - Meble można pozmniejszać i przenieść do mnie. Jak ściany będą to potem każdy mebel po jednym będziemy sprawdzać i naprawiać. - dodał, dając spokój łóżku na tę chwilę, bo faktycznie teraz pora na tapety i ściany. A skoro mają to robić we trójkę, jak się okazuje - pewnie pójdzie bardziej, niż bardzo sprawnie. Może i faktycznie to dzisiaj zrobią od początku do końca? Wszystko co potrzebne mają, trzeba tylko na poważnie zakasać rękawy i brać się do roboty. - Too... może ja powynoszę co trzeba, a wy zajmijcie się zdzieraniem?
Zaproponował zaraz, bo i jakoś rozplanować się muszą i zabrać do działania.
- Nooo... zdajesz sobie sprawę, jakie to jest cholernie dziwne?
Upewnił się tak na wszelki wypadek, po czym wzruszył ramionami, o co on się tam będzie głębiej przejmował. Pewnie nie będzie już tak dziwnie, jak tu następnym razem wpadnie z piwem, może nawet grzanym i do końca złamie wewnętrzne bariery, a co tam.
- Część dostałem, część kupiłem. - przyznał, ale nie skończył mówić, bo w tym momencie w pokoju zjawił się ktoś jeszcze. Bardzo niespodziewany ktoś! Ich pierwsze spotkanie było może i dość dziwne, ale wspominał je całkiem miło. Nie sądził, że mogą tak po prostu na siebie znowu wpaść, w dodatku w jego domu. - O... cześć. Znacie się?
Zdziwił się trochę, bo i ciekawy to zbieg okoliczności, ale widocznie znają się całkiem dobrze. Wzruszył ramionami i wrócił jeszcze na chwilkę do zajmowania się łóżkiem, które nie zajmowało wiele pracy.
- Jak mamy malować, lepiej najpierw zabezpieczyć meble albo po prostu je stąd usunąć, żeby nie przeszkadzały. Zamiatanie można zostawić na koniec, bo i tak przy zdzieraniu tapet zaraz zasypiemy całą podłogę papierami. - stwierdził i wzruszył ramionami. - Meble można pozmniejszać i przenieść do mnie. Jak ściany będą to potem każdy mebel po jednym będziemy sprawdzać i naprawiać. - dodał, dając spokój łóżku na tę chwilę, bo faktycznie teraz pora na tapety i ściany. A skoro mają to robić we trójkę, jak się okazuje - pewnie pójdzie bardziej, niż bardzo sprawnie. Może i faktycznie to dzisiaj zrobią od początku do końca? Wszystko co potrzebne mają, trzeba tylko na poważnie zakasać rękawy i brać się do roboty. - Too... może ja powynoszę co trzeba, a wy zajmijcie się zdzieraniem?
Zaproponował zaraz, bo i jakoś rozplanować się muszą i zabrać do działania.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Zdaję sobie z tego sprawę - zaśmiała się, kręcąc przy tym głową. Uczeń i mistrz nagle stanęli na równi.
Drgnęła, gdy drzwi do jej pokoju tak nagle się otworzyły, a do środka wparowała Justine ze wszystkimi przyrządami, którymi mugole tak świetnie posługiwali się w czasie remontów. Eileen jednak nie miała o tym bladego pojęcia, bo o ile jej matka coś niecoś opowiadała jej o niemagicznym świecie, tak o pędzlach i farbach, które dość nieprzyjemnie pachniały, wspomnieć już nie zdążyła. Albo nie miała takiego zamiaru.
Przyjęła od niej tajemnicze pudełko, z którego wydobywał się jakiś cudny aromat.
- Czy to... - popatrzyła na Justine z miną sugerującą brak rozeznania w temacie. - Czy to jest ciasto twojej mamy? Na brodę Merlina...
Nieśmiało odwiązała sznureczek i rozchyliła papier, unosząc opakowanie do nosa. Przyjemny zapach pieczonych jabłek mieszał się z wonią cynamonu w tak wspaniałym połączeniu, że brzuch Eileen zaburczał z wrażenia. Od czasu śniadania, które notabene składało się ze skromnej jajecznicy ze szczypiorkiem, nie jadła jeszcze nic. A to już było grubo po południu!
Wyrwana z delektowania się kruszonką na wierzchu prezentu, odwróciła się w stronę Justine i Bertiego.
- Jasne, że się znamy! to moja kuzynka, Justine. A... to wy się też znacie? - zmarszczyła brwi, szybko jednak zwracając uwagę na kubeł z farbą stojący obok ich nóg. Z różową farbą. - Sądzisz, że ona do mnie pasuje? Hm. Causa color. - gęsta ciecz zabulgotała i nagle zabarwiła się na ładny zielony kolor. Eileen uśmiechnęła się szeroko. - Teraz pasuje! I Bertie ma rację, najpierw wszystko pozmniejszajmy i przenieśmy do innego pokoju. Ten remont nie będzie aż tak niemagiczny!
Zachichotała cicho i zakasała rękawy sukienki.
- To co, Tonks, zdzieramy? - puściła jej perskie oczko.
Drgnęła, gdy drzwi do jej pokoju tak nagle się otworzyły, a do środka wparowała Justine ze wszystkimi przyrządami, którymi mugole tak świetnie posługiwali się w czasie remontów. Eileen jednak nie miała o tym bladego pojęcia, bo o ile jej matka coś niecoś opowiadała jej o niemagicznym świecie, tak o pędzlach i farbach, które dość nieprzyjemnie pachniały, wspomnieć już nie zdążyła. Albo nie miała takiego zamiaru.
Przyjęła od niej tajemnicze pudełko, z którego wydobywał się jakiś cudny aromat.
- Czy to... - popatrzyła na Justine z miną sugerującą brak rozeznania w temacie. - Czy to jest ciasto twojej mamy? Na brodę Merlina...
Nieśmiało odwiązała sznureczek i rozchyliła papier, unosząc opakowanie do nosa. Przyjemny zapach pieczonych jabłek mieszał się z wonią cynamonu w tak wspaniałym połączeniu, że brzuch Eileen zaburczał z wrażenia. Od czasu śniadania, które notabene składało się ze skromnej jajecznicy ze szczypiorkiem, nie jadła jeszcze nic. A to już było grubo po południu!
Wyrwana z delektowania się kruszonką na wierzchu prezentu, odwróciła się w stronę Justine i Bertiego.
- Jasne, że się znamy! to moja kuzynka, Justine. A... to wy się też znacie? - zmarszczyła brwi, szybko jednak zwracając uwagę na kubeł z farbą stojący obok ich nóg. Z różową farbą. - Sądzisz, że ona do mnie pasuje? Hm. Causa color. - gęsta ciecz zabulgotała i nagle zabarwiła się na ładny zielony kolor. Eileen uśmiechnęła się szeroko. - Teraz pasuje! I Bertie ma rację, najpierw wszystko pozmniejszajmy i przenieśmy do innego pokoju. Ten remont nie będzie aż tak niemagiczny!
Zachichotała cicho i zakasała rękawy sukienki.
- To co, Tonks, zdzieramy? - puściła jej perskie oczko.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Jak zwykle wpadłam niosąc ze sobą garść dobrej energii, drugą dobrego humoru a to wszystko obsypane było szczyptą nieogarnięcia które jakby już od dawno stało się cząstką mojego jestestwa i towarzyszyło mi na każdym kroku mojego życia. Uśmiecham się ciepło do Bertiego i jeszcze mocniej szczerzę się na zaskoczoną minę mojej ukochanej Eileen.
-Znakomita szarlotka z sekretnego przepisu babci Wilde. – mówię z zadowoleniem kiwając głową. W sumie nie byłam do końca pewna czy to rzeczywiście był przepis babci bo nigdy nie spotkałam się u niej z tym ciastem, ale mama zawsze nazywała tak swój wypiek więc i ja wytrwale powtarzałam to za nią. Możliwym było że babcia rzeczywiście dała jej przepis. Możliwym też że siebie samą nazywała już babcią. Gorzej jeśli nazywała ją tak tylko przy mnie przemycając w tym tytule sugestię że czas najwyższy się ustatkować i – o zgrozo- sprowadzić jej na świat kolejne wnuki.
-Stratowałam Bertiego na ulicy. – tłumaczę usłużnie Eileen wiedząc że więcej słów nie musze wymawiać by miała choć nikły obraz tego co zdarzyło się podczas ich pierwszego spotkania. Znała mnie na tyle by wiedzieć czym może skończyć się obcowanie ze mną. Pokiwałam ochoczo głową na propozycję mężczyzny, a później spojrzałam na Eileen by zaraz wzrok przenieść na farbę. Zmarszczyłam nos w znanym moim znajomym geście i zaczęłam zastanawiać się czy pastelowy róż pasuje do niej czy nie. Jakoś w pierwszym odruchu uważałam że tak, teraz jednak naszła mnie lekka wątpliwość spowodowana jej pytaniem. Zamyśliłam się próbując dojść do tego z czym mi się kojarzy i szybko doszłam do wniosku że mniej przypomina lukier mi a mocniej zielony kolor liści i traw. Więc z ulgą do wiadomości przyjmuję zmianę koloru i szczęśliwa kiwam głową. – Pasuje jak ulał. – dodaję na potwierdzenie swoich słów.
Właściwie przypomina mi się, że gdzieś wśród tego rozmyślania słyszałam burczenie i zanim ochoczo zgadzam się na obdzieranie ścian z resztek odzienia które i tak całe jest już poszarpane i stare spoglądam na kuzynkę.
-Może zaczniemy od ciasta, nakarmisz tego potwora co to z Twojego brzucha odgłosy rządne ofiary wydaje? – pytam starszej o dwa lata gajowej. Nie ma nic gorszego niż praca na pusty żołądek. Poza tym każdy powinien spróbować ciasta mojej mamy i Eileen na bank tego samego zdania jest. Szkoda żeby Bertie czekać musiał dłużej jak można najpierw zjeść a potem do pracy się wziąć.
-Znakomita szarlotka z sekretnego przepisu babci Wilde. – mówię z zadowoleniem kiwając głową. W sumie nie byłam do końca pewna czy to rzeczywiście był przepis babci bo nigdy nie spotkałam się u niej z tym ciastem, ale mama zawsze nazywała tak swój wypiek więc i ja wytrwale powtarzałam to za nią. Możliwym było że babcia rzeczywiście dała jej przepis. Możliwym też że siebie samą nazywała już babcią. Gorzej jeśli nazywała ją tak tylko przy mnie przemycając w tym tytule sugestię że czas najwyższy się ustatkować i – o zgrozo- sprowadzić jej na świat kolejne wnuki.
-Stratowałam Bertiego na ulicy. – tłumaczę usłużnie Eileen wiedząc że więcej słów nie musze wymawiać by miała choć nikły obraz tego co zdarzyło się podczas ich pierwszego spotkania. Znała mnie na tyle by wiedzieć czym może skończyć się obcowanie ze mną. Pokiwałam ochoczo głową na propozycję mężczyzny, a później spojrzałam na Eileen by zaraz wzrok przenieść na farbę. Zmarszczyłam nos w znanym moim znajomym geście i zaczęłam zastanawiać się czy pastelowy róż pasuje do niej czy nie. Jakoś w pierwszym odruchu uważałam że tak, teraz jednak naszła mnie lekka wątpliwość spowodowana jej pytaniem. Zamyśliłam się próbując dojść do tego z czym mi się kojarzy i szybko doszłam do wniosku że mniej przypomina lukier mi a mocniej zielony kolor liści i traw. Więc z ulgą do wiadomości przyjmuję zmianę koloru i szczęśliwa kiwam głową. – Pasuje jak ulał. – dodaję na potwierdzenie swoich słów.
Właściwie przypomina mi się, że gdzieś wśród tego rozmyślania słyszałam burczenie i zanim ochoczo zgadzam się na obdzieranie ścian z resztek odzienia które i tak całe jest już poszarpane i stare spoglądam na kuzynkę.
-Może zaczniemy od ciasta, nakarmisz tego potwora co to z Twojego brzucha odgłosy rządne ofiary wydaje? – pytam starszej o dwa lata gajowej. Nie ma nic gorszego niż praca na pusty żołądek. Poza tym każdy powinien spróbować ciasta mojej mamy i Eileen na bank tego samego zdania jest. Szkoda żeby Bertie czekać musiał dłużej jak można najpierw zjeść a potem do pracy się wziąć.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Bertie nie wtrącał się, a pozwolił Justine wyjaśnić, jak się poznali. Jakoś tak wewnętrznie cieszyło go to naturalne chociaż raz nie ja. I chyba nic w tym złego? W końcu nikomu nic się nie stało, a fajnie czasami nie być taranem, czy prowodyrem wypadków. Eileen już widziała dość jego wypadków czy to w Hogwarcie na lekcjach, lub w szkole, czy to odkąd postanowiła z nim zamieszkać.
Patrzył jak dziewczyny wybierają kolor i się nie wtrącał, bo nie miał pomysłu jakim sposobem kolor do kogoś pasuje. Znaczy były kobiety, które lepiej wyglądały w niebieskim, czy brązowym, ale nie wiedział w sumie jak one to robią, że to wszystko pasuje. Bo to jeszcze były różne kolory w tym jednym i dodatki i inne bzdurki, które były bzdurkami których by osobno w ogóle nie docenił, ale ona same (kobiety, nie bzdurki) potem potrafiły świetnie wyglądać. Znaczy jeszcze lepiej. Nie będzie więc znawców wytrącać, niech one decydują czy coś ma wisieć na lewo, czy na prawo i jaki ma mieć odcień, a on będzie nosił, malował, trzymał i tak dalej. Zaczął nawet zmniejszać już meble.
- No wiesz? W tym domu jeść obce wypieki? Czuję się zdradzony. - zażartował, choć sam zdecydowanie miał ochotę, bo uwielbiał owocowe ciasta. No dobra, uwielbiał wszystkie ciasta i miał wrażenie, że kiedy jakieś wychodzi spod rąk kogoś z pokolenia ich matek, z założenia jest od razu lepsze. Ogólna grupa Mam potrafi zdziałać cuda w kuchni, których nie można nie docenić. Bertie zawsze uważał, że wypieki potrzebują uczucia, chyba w tym sekret!
- Mogę zaoferować kawę do tego. Albo wino grzane, chyba butelkę jeszcze mam i przyprawy. - kuchnia była już zrobiona. Narobili się we trójkę, z Mattem i Lou ale dali radę całkiem niedawno. No i żadne podejrzane preparaty, na przykład na pleśń i mech, które możnaby pomylić z herbatą tam nie stały, więc nie ma co się martwić, że ktoś znowu wyląduje w szpitalu.
Czekając na ostateczną decyzję pozmniejszał resztę mebli, nie było tego wiele, a już wyglądało, że coś się zrobiło!
Patrzył jak dziewczyny wybierają kolor i się nie wtrącał, bo nie miał pomysłu jakim sposobem kolor do kogoś pasuje. Znaczy były kobiety, które lepiej wyglądały w niebieskim, czy brązowym, ale nie wiedział w sumie jak one to robią, że to wszystko pasuje. Bo to jeszcze były różne kolory w tym jednym i dodatki i inne bzdurki, które były bzdurkami których by osobno w ogóle nie docenił, ale ona same (kobiety, nie bzdurki) potem potrafiły świetnie wyglądać. Znaczy jeszcze lepiej. Nie będzie więc znawców wytrącać, niech one decydują czy coś ma wisieć na lewo, czy na prawo i jaki ma mieć odcień, a on będzie nosił, malował, trzymał i tak dalej. Zaczął nawet zmniejszać już meble.
- No wiesz? W tym domu jeść obce wypieki? Czuję się zdradzony. - zażartował, choć sam zdecydowanie miał ochotę, bo uwielbiał owocowe ciasta. No dobra, uwielbiał wszystkie ciasta i miał wrażenie, że kiedy jakieś wychodzi spod rąk kogoś z pokolenia ich matek, z założenia jest od razu lepsze. Ogólna grupa Mam potrafi zdziałać cuda w kuchni, których nie można nie docenić. Bertie zawsze uważał, że wypieki potrzebują uczucia, chyba w tym sekret!
- Mogę zaoferować kawę do tego. Albo wino grzane, chyba butelkę jeszcze mam i przyprawy. - kuchnia była już zrobiona. Narobili się we trójkę, z Mattem i Lou ale dali radę całkiem niedawno. No i żadne podejrzane preparaty, na przykład na pleśń i mech, które możnaby pomylić z herbatą tam nie stały, więc nie ma co się martwić, że ktoś znowu wyląduje w szpitalu.
Czekając na ostateczną decyzję pozmniejszał resztę mebli, nie było tego wiele, a już wyglądało, że coś się zrobiło!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdyby nie fakt, że w ostatnim czasie zbyt długo siedziała u rodziców, to z chęcią by do nich pojechała, zwłaszcza, jeśli mama szykowała się do upieczenia swojej popisowej szarlotki. Dobrze było jednak dostać do rąk własnych cząstkę tego domowego świata, gdzie dominowały babcine przepisy, gorący zapach pieczeni wyjętej dopiero co z piekarnika i znajoma miękkość kapci, niemal samoistnie wsuwających się na zmęczone stopy.
- To takie spotkanie bardzo w... twoim stylu - uśmiechnęła się najpierw do Tonks, a później do Bertiego. Chciała powiedzieć "waszym stylu", ale jednak się powstrzymała. Ale właściwie... - No, w waszym stylu - zaśmiała się pod nosem na koniec, kręcąc do tego głową.
Kiedy Just zwróciła jej uwagę na potwora w brzuchu, Eileen spuściła wzrok, by móc przyjrzeć się temu potworowi z bliska. Oczywiście musiałaby wejść do wnętrza swojego ciała, żeby spotkać się z żołądkiem oko w oko (że co?) i zapytać, co on sobie wyobraża, ale na to na razie się nie zanosiło. Nie usłyszała też żadnego głośnego burczenia.
- Chyba mylisz swój brzuch z moim! - zachichotała, a że jeść jej się za bardzo nie chciało, to zabrała się za zdzieranie tapety ze ścian. - Bertie, grzane wino to świetny pomysł!
Niedawno obiecała sobie, że obrazi się na alkohol i już nigdy nie doprowadzi się do takiego stanu, jakiego uświadczyła w Dziurawym Kotle w wieczór, gdy ona i Garrett postanowili rozluźnić zwoje mózgowe przy czarodziejskim oczku. Zdążyła wybić sobie z głowy wysyłanie do Herewarda jakiegokolwiek listu miłosnego, ale... to było chyba wszystko, co udało jej się osiągnąć w tym niezbyt ambitnym planie zawładnięcia swoim własnym życiem.
- I poczęstuj Just swoimi łakociami, jeśli jeszcze zostało? Pomożesz mi czy nie? - uniosła brwi na Tonks, by zaraz wskazać jej nimi grubą, zdartą warstwę tapety.
Czy ona w tej chwili nie zabrzmiała jak jej własna matka...?
- To takie spotkanie bardzo w... twoim stylu - uśmiechnęła się najpierw do Tonks, a później do Bertiego. Chciała powiedzieć "waszym stylu", ale jednak się powstrzymała. Ale właściwie... - No, w waszym stylu - zaśmiała się pod nosem na koniec, kręcąc do tego głową.
Kiedy Just zwróciła jej uwagę na potwora w brzuchu, Eileen spuściła wzrok, by móc przyjrzeć się temu potworowi z bliska. Oczywiście musiałaby wejść do wnętrza swojego ciała, żeby spotkać się z żołądkiem oko w oko (że co?) i zapytać, co on sobie wyobraża, ale na to na razie się nie zanosiło. Nie usłyszała też żadnego głośnego burczenia.
- Chyba mylisz swój brzuch z moim! - zachichotała, a że jeść jej się za bardzo nie chciało, to zabrała się za zdzieranie tapety ze ścian. - Bertie, grzane wino to świetny pomysł!
Niedawno obiecała sobie, że obrazi się na alkohol i już nigdy nie doprowadzi się do takiego stanu, jakiego uświadczyła w Dziurawym Kotle w wieczór, gdy ona i Garrett postanowili rozluźnić zwoje mózgowe przy czarodziejskim oczku. Zdążyła wybić sobie z głowy wysyłanie do Herewarda jakiegokolwiek listu miłosnego, ale... to było chyba wszystko, co udało jej się osiągnąć w tym niezbyt ambitnym planie zawładnięcia swoim własnym życiem.
- I poczęstuj Just swoimi łakociami, jeśli jeszcze zostało? Pomożesz mi czy nie? - uniosła brwi na Tonks, by zaraz wskazać jej nimi grubą, zdartą warstwę tapety.
Czy ona w tej chwili nie zabrzmiała jak jej własna matka...?
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Odwiedzałam rodziców prawie w każdy weekend. Mama wymusiła na mnie taką obietnice gdy wyprowadziłam się z domu. Gdy w jakiś weekend zawaliła mnie praca pisałam sowę z informacją że poczekają kolejny tydzień zanim mnie zobaczą. Mama zawsze piekła coś w niedziele. Niby mówiła że robi to po to by było co zjeść do kawy, ale jeszcze przed wtorkiem kończyło jej się ciasto – głównie dlatego że lwią jego część oddawała mnie.
- Zamiast mówić wywinąłeś orła, powinni zacząć mówić wywinąłeś Tonks – przyznaję szczerze uradowana z mojego stylu a potem dopiero jakby dociera do mnie co powiedziałam więc marszczę lekko brwi i przykładam palec do wydętych ust – to nie zabrzmiało dobrze. – stwierdzam w końcu. Skojarzenia były czasem zmorą i szybko dochodzę do wniosku że lepiej żeby ludzie mówili o wywijaniu orła niż mnie, bo w tym drugim przypadku rożne rzeczy mogły przyjść na myśl.
-Potwora w brzuchu nie oszukasz – mówię wskazując na nią oskarżycielsko palcem. Przecież sama na własne uszy słyszałam jak z jej brzucha dobyło się burknięcie łaknące jedzenia. I byłam prawie pewna że to nie mój brzuch domagał się o jedzenie bowiem nadal było mi jeszcze odrobinę niedobrze a mam i tak wmusiła we mnie trochę jedzenia.
-Oh, nie wiem czy mój żołądek zniesie alkohol. – mówię i na chwilę robi mi się niedobrze na samo wspomnienie o nim. Ale może lepiej klina zabić klinem? W każdym razie chyba warto spróbować. Uśmiecham się do Bertiego na wzmiankę Eileen o łakociach – doskonale wiedziała jaki ze mnie łasuch. Sama czasem dziwiłam się jak to się działo, że przy ilości jedzenia które pochłaniałam nadal nie tyłam.
Uważnym spojrzeniem zmierzyłam Eileen gdy złapała za tapetę i przez chwilę zapomniałam że przyszłam tu pomóc w remoncie więc stałam tak patrząc i zastanawiając się w czym właściwie mam jej pomóc. Kilka sekund zajęło zanim wszystko zaskoczyło a ja drgnęłam, a później skinęłam głową. Zrobiłam kilka kroków i stanęła obok kuzynki łapiąc za drugi koniec tapety.
-Dawaj. – powiedziałam i równocześnie pociągnęłyśmy za starą tapetę która o dziwo gładko odeszła od ściany. Oby reszta poszła tak sprawnie.
- Zamiast mówić wywinąłeś orła, powinni zacząć mówić wywinąłeś Tonks – przyznaję szczerze uradowana z mojego stylu a potem dopiero jakby dociera do mnie co powiedziałam więc marszczę lekko brwi i przykładam palec do wydętych ust – to nie zabrzmiało dobrze. – stwierdzam w końcu. Skojarzenia były czasem zmorą i szybko dochodzę do wniosku że lepiej żeby ludzie mówili o wywijaniu orła niż mnie, bo w tym drugim przypadku rożne rzeczy mogły przyjść na myśl.
-Potwora w brzuchu nie oszukasz – mówię wskazując na nią oskarżycielsko palcem. Przecież sama na własne uszy słyszałam jak z jej brzucha dobyło się burknięcie łaknące jedzenia. I byłam prawie pewna że to nie mój brzuch domagał się o jedzenie bowiem nadal było mi jeszcze odrobinę niedobrze a mam i tak wmusiła we mnie trochę jedzenia.
-Oh, nie wiem czy mój żołądek zniesie alkohol. – mówię i na chwilę robi mi się niedobrze na samo wspomnienie o nim. Ale może lepiej klina zabić klinem? W każdym razie chyba warto spróbować. Uśmiecham się do Bertiego na wzmiankę Eileen o łakociach – doskonale wiedziała jaki ze mnie łasuch. Sama czasem dziwiłam się jak to się działo, że przy ilości jedzenia które pochłaniałam nadal nie tyłam.
Uważnym spojrzeniem zmierzyłam Eileen gdy złapała za tapetę i przez chwilę zapomniałam że przyszłam tu pomóc w remoncie więc stałam tak patrząc i zastanawiając się w czym właściwie mam jej pomóc. Kilka sekund zajęło zanim wszystko zaskoczyło a ja drgnęłam, a później skinęłam głową. Zrobiłam kilka kroków i stanęła obok kuzynki łapiąc za drugi koniec tapety.
-Dawaj. – powiedziałam i równocześnie pociągnęłyśmy za starą tapetę która o dziwo gładko odeszła od ściany. Oby reszta poszła tak sprawnie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Bertie uśmiechnął się szeroko na informację o wywijaniu, bo i w duchu się zastanawiał, czy to nie jakaś jego zaginiona bliźniaczka. Mało kiedy zdarzają się ludzie z podobną tendencją, w dodatku równie silną co u niego. Cóż, teraz tylko mogą trzymać kciuki, żeby dla remontu nie oznaczało to totalnego armagedonu. W końcu Eileen ma żyć w tym pokoju!
- Obie jesteście głodne i tyle. A słyszałyście mój brzuch najpewniej, bo sam przestaję być głodny tylko, kiedy jem. - oznajmił im, bo przecież zaraz coś przyniesie i wtedy obie mają jeść, ma im smakować i niech któraś spróbuje być na diecie, a im chyba głowy pourywa. No, na szczęście to lata pięćdziesiąte, na szczęście o Twiggy jeszcze nikt nie słyszał, dopiero za kilka lat wejdzie bardzo silna i długo utrzymująca się moda na bardzo chude kobiety i wtedy to dopiero będzie komu głowy ukręcać.
Z resztą obie przy winie pewnie zgłodnieją, bo i alkohol to do siebie ma. Wyszedł więc do kuchni i trochę go nie było, bo i zagotowanie sporej ilości wina z przyprawami: rodzynkami, orzeszkami, goździkami, miodem, imbirem i pomarańczką zajęło chwilę, a jeszcze kubki duże znaleźć, a do tego gdzie on pochował ciasteczka? Piekł tu ostatnio, lubił testować nowy piec i domownicy mieli z tego czasem ciasta, ciasteczka i tym podobne. Albo z Próżności przynosił po prostu.
Znalazł te pieczone wczoraj, owsiane i te z cukierni, akurat małe rureczki pełne kremu i po trosze z owocami. I nawet udało mu się to wszystko zanieść na dół! I nie wywalił się po drodze ani razu, a niósł na trzy razy, bo i za dużo tego, a on za mało rąk posiada.
Ustawił wszystko na niskim stoliku, jaki do tego celu tu zostawił. Pewnie jak dotarł, duża część tapety była już pozdzierana.
- Tylko bez marudzenia poproszę, wino trzeba pić szybko, bo wystygnie. - poinformował, swój kubek zabierając do ręki. Napił się trochę, po czym postawił go na parapecie, by dołączyć do ostatków zrywania, żeby zaraz można było zacząć robić inne ważne rzeczy mające polepszyć standard tego pokoju.
- Obie jesteście głodne i tyle. A słyszałyście mój brzuch najpewniej, bo sam przestaję być głodny tylko, kiedy jem. - oznajmił im, bo przecież zaraz coś przyniesie i wtedy obie mają jeść, ma im smakować i niech któraś spróbuje być na diecie, a im chyba głowy pourywa. No, na szczęście to lata pięćdziesiąte, na szczęście o Twiggy jeszcze nikt nie słyszał, dopiero za kilka lat wejdzie bardzo silna i długo utrzymująca się moda na bardzo chude kobiety i wtedy to dopiero będzie komu głowy ukręcać.
Z resztą obie przy winie pewnie zgłodnieją, bo i alkohol to do siebie ma. Wyszedł więc do kuchni i trochę go nie było, bo i zagotowanie sporej ilości wina z przyprawami: rodzynkami, orzeszkami, goździkami, miodem, imbirem i pomarańczką zajęło chwilę, a jeszcze kubki duże znaleźć, a do tego gdzie on pochował ciasteczka? Piekł tu ostatnio, lubił testować nowy piec i domownicy mieli z tego czasem ciasta, ciasteczka i tym podobne. Albo z Próżności przynosił po prostu.
Znalazł te pieczone wczoraj, owsiane i te z cukierni, akurat małe rureczki pełne kremu i po trosze z owocami. I nawet udało mu się to wszystko zanieść na dół! I nie wywalił się po drodze ani razu, a niósł na trzy razy, bo i za dużo tego, a on za mało rąk posiada.
Ustawił wszystko na niskim stoliku, jaki do tego celu tu zostawił. Pewnie jak dotarł, duża część tapety była już pozdzierana.
- Tylko bez marudzenia poproszę, wino trzeba pić szybko, bo wystygnie. - poinformował, swój kubek zabierając do ręki. Napił się trochę, po czym postawił go na parapecie, by dołączyć do ostatków zrywania, żeby zaraz można było zacząć robić inne ważne rzeczy mające polepszyć standard tego pokoju.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| przepraszam za zamieszanie wcześniej, jestem lamo :f i trochę pozwolę sobie przyspieszyć akcję!
Spojrzała w dół, na swój brzuch ukryty pod materiałem ciepłej, brązowo-szarej sukienki i zmarszczyła brwi, żeby mocno zastanowić się nad tym, czyj brzuch faktycznie burczał. Może odgłosy, które wyłapały uszy kuzynki, rzeczywiście wyszły z żołądka Eileen? Skrzywiła się. Jeśli to była prawda, to musiał to być naprawdę głośny... burk.
- Naprawdę...? - mimo to wciąż jakoś nie mogła w to uwierzyć. - Niby jestem głodna, ale jednak... Bertie ma rację. Oboje macie rację. Najpierw zjedzmy, potem kończmy, co zaczęliśmy.
Grzane wino, które wypili do ciasta i tych wszystkich innych łakoci, które przyniósł Bertie, podziałało chyba na nich nazbyt mobilizująco! Zdzieranie tapety to była bułka z masłem, nakładanie nowej tapety na wszystkich ścianach było równie proste, a przynoszenie mebli, powiększanie ich i transmutowanie nowych, tak w razie potrzeby, już w ogóle było pestką! Nie obyło się bez kolorowych plam na rękach, policzkach i nosach, bo przecież co z tego, że finalnie z farby nikt nie skorzystał, i tak trzeba ją jakoś użyć!
Kanapa stojąca na wschodniej stronie pokoju była idealnym miejscem odpoczynku, więc kiedy wszystkie prace już były nareszcie skończone, cała trójka mogła usiąść i głęboko odetchnąć. Antyk stęknął pod wpływem ich ciężaru, ale nic nie zanosiło się na to, żeby złamał się za chwilę lub dwie.
- Na gacie Merlina, już wieczór! - i to późny, jak stwierdziła ułamek sekundy później, już w odmętach swoich myśli. - Jak ja wam się odwdzięczę, co?
W związku z tym, że siedziała w środku, a oni po jej bokach, objęła ich mocno za ramiona i sprezentowała każdemu buziaka w policzek. Normalnie jak taka dobra ciocia!
- Takich pomagierów to ze świecą szukać - uśmiechnęła się, zerkając to na Bertiego, to na Justine.
Spojrzała w dół, na swój brzuch ukryty pod materiałem ciepłej, brązowo-szarej sukienki i zmarszczyła brwi, żeby mocno zastanowić się nad tym, czyj brzuch faktycznie burczał. Może odgłosy, które wyłapały uszy kuzynki, rzeczywiście wyszły z żołądka Eileen? Skrzywiła się. Jeśli to była prawda, to musiał to być naprawdę głośny... burk.
- Naprawdę...? - mimo to wciąż jakoś nie mogła w to uwierzyć. - Niby jestem głodna, ale jednak... Bertie ma rację. Oboje macie rację. Najpierw zjedzmy, potem kończmy, co zaczęliśmy.
Grzane wino, które wypili do ciasta i tych wszystkich innych łakoci, które przyniósł Bertie, podziałało chyba na nich nazbyt mobilizująco! Zdzieranie tapety to była bułka z masłem, nakładanie nowej tapety na wszystkich ścianach było równie proste, a przynoszenie mebli, powiększanie ich i transmutowanie nowych, tak w razie potrzeby, już w ogóle było pestką! Nie obyło się bez kolorowych plam na rękach, policzkach i nosach, bo przecież co z tego, że finalnie z farby nikt nie skorzystał, i tak trzeba ją jakoś użyć!
Kanapa stojąca na wschodniej stronie pokoju była idealnym miejscem odpoczynku, więc kiedy wszystkie prace już były nareszcie skończone, cała trójka mogła usiąść i głęboko odetchnąć. Antyk stęknął pod wpływem ich ciężaru, ale nic nie zanosiło się na to, żeby złamał się za chwilę lub dwie.
- Na gacie Merlina, już wieczór! - i to późny, jak stwierdziła ułamek sekundy później, już w odmętach swoich myśli. - Jak ja wam się odwdzięczę, co?
W związku z tym, że siedziała w środku, a oni po jej bokach, objęła ich mocno za ramiona i sprezentowała każdemu buziaka w policzek. Normalnie jak taka dobra ciocia!
- Takich pomagierów to ze świecą szukać - uśmiechnęła się, zerkając to na Bertiego, to na Justine.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Może rzeczywiście obie byłyśmy głodne? Albo tylko ja byłam, ale nie przyjmowałam tego do wiadomości. W sumie poza filiżanką herbaty i kawałkiem ciasta nie zjadałam dzisiaj nic tego dnia. Głównie dlatego, że męczący mnie wcześniej kac – i nadal lekko trzymający – nie pozwalał na to. Więc w sumie to przytakują głową na słowa i śmieję się w tej radości też kręcąc głową nad tym, jak bardzo tworzymy dziwną, mocno nie ogarniętą trójkę.
W końcu Bertie rusza po coś do zmoczenia gardeł a my zabieramy się za zdzieranie starych tapet. Śmiejemy się przy tym, chociaż w sumie to chyba główni Eileen się śmieję, gdy rozbawiam ją kolejną historią o tym jak bardzo jestem roztrzepana.
-Upiję się. – jęczę gdy wraca Bertie z tacą pełną smakołyków którym towarzyszą kubki z alkoholem. Ale mimo mojego przeczucia że będzie tak jak mówię wcale się tak nie dzieje. Może dlatego, że wraz z piciem i ruch przychodzi. Bo przecież to naklejamy nową tapetę, to coś pomalujemy. To naprawimy mebel jakiś. Miło jest. Przyjemnie. Rodzinnie tak jakoś. Lubię takie dni. Nawet nie zauważam jak mija cały dzień. Ale jak to mówią w doborowym towarzystwie przecież czas szybko mija.
-Jak wpadnę na jakiś mądry pomysł na pewno dam ci znać. – obiecuję mojej kuzynce. W sumie wcale nie mam zamiaru brać sobie w domysł tego, że jest mi coś winna. Śmieję się w momencie gdy jej usta dotykają mojego policzka. Nic mi nie musi oddawać. Wszak nikt mnie tu siłą nie zaciągnął. Nie zmusił żebym wstała i przyszła. Sama z siebie to zrobiłam. Bo chciałam. Bo lubiłam ją i jej towarzystwo. Bo była rodziną. Bertie wcale też nie odstępował Eileen w ilości sympatii którą go dążyłam, mimo, że znałam go krócej. Urzekł mnie swoją osobowością i tym, że w jakiś sposób był podobnym do mnie, trochę dziwacznym, ale miłym osobnikiem. – Wygląda tu całkiem znośnie. – mówię z uśmiechem rozglądając się po pomieszczeniu. Trochę dla przekory nie mówię, że świetnie. Pewnie, że świetnie. Wszystko co zrobiło się samemu – przy pracy własnych rąk – cieszy bardziej.
W końcu Bertie rusza po coś do zmoczenia gardeł a my zabieramy się za zdzieranie starych tapet. Śmiejemy się przy tym, chociaż w sumie to chyba główni Eileen się śmieję, gdy rozbawiam ją kolejną historią o tym jak bardzo jestem roztrzepana.
-Upiję się. – jęczę gdy wraca Bertie z tacą pełną smakołyków którym towarzyszą kubki z alkoholem. Ale mimo mojego przeczucia że będzie tak jak mówię wcale się tak nie dzieje. Może dlatego, że wraz z piciem i ruch przychodzi. Bo przecież to naklejamy nową tapetę, to coś pomalujemy. To naprawimy mebel jakiś. Miło jest. Przyjemnie. Rodzinnie tak jakoś. Lubię takie dni. Nawet nie zauważam jak mija cały dzień. Ale jak to mówią w doborowym towarzystwie przecież czas szybko mija.
-Jak wpadnę na jakiś mądry pomysł na pewno dam ci znać. – obiecuję mojej kuzynce. W sumie wcale nie mam zamiaru brać sobie w domysł tego, że jest mi coś winna. Śmieję się w momencie gdy jej usta dotykają mojego policzka. Nic mi nie musi oddawać. Wszak nikt mnie tu siłą nie zaciągnął. Nie zmusił żebym wstała i przyszła. Sama z siebie to zrobiłam. Bo chciałam. Bo lubiłam ją i jej towarzystwo. Bo była rodziną. Bertie wcale też nie odstępował Eileen w ilości sympatii którą go dążyłam, mimo, że znałam go krócej. Urzekł mnie swoją osobowością i tym, że w jakiś sposób był podobnym do mnie, trochę dziwacznym, ale miłym osobnikiem. – Wygląda tu całkiem znośnie. – mówię z uśmiechem rozglądając się po pomieszczeniu. Trochę dla przekory nie mówię, że świetnie. Pewnie, że świetnie. Wszystko co zrobiło się samemu – przy pracy własnych rąk – cieszy bardziej.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Poszło bardzo sprawnie! W każdym razie jak na oko Bertiego, który zakładał znacznie więcej czasu na remont. Zdarcie tapety, malowania, sprzątanie, prawdopodobnie wymiana części desek w podłodze (to to na pewno magicznie!). Podłogą zajął się on, kiedy dziewczyny transmutowały, bo nie czuł się najpewniej w tego typu zaklęciach. Lubił patrzeć, jak rzucają je inni, ale wolał nie zrobić im z biurka galopującego bawołu, bo i to niebezpieczne i po co komu bawoł?
Jego transmutacja zawsze wychodziła dość niekontrolowanie: albo całkowicie inaczej, albo niepełnie. Od czasu do czasu się udawało, ale... no cóż, od czasu do czasu. Co jakiś czas podjadał przyniesione słodycze, bo przecież nie zjedli wszystkiego na raz. Wywietrzył jeszcze zaklęciem zapach klejów i już siedzieli na kanapie i nawet dostał buziaka.
- To proszę mi nie robić kłopotów na egzaminie, pani profesor. - odpowiedział zsuwając się lekko na siedzeniu, żeby wyglądać na troszkę niższego i uśmiechnął się szeroko. Toć dopiero chwilę temu ona go uczyła! Czy raczej walczyła o to, żeby nie zdemolował szklarni swoimi nędznymi próbami.
Zaraz spojrzał na Jutine i pokręcił głową. No, co za bezczelność!
- Znośnie? Jest idealnie. - oznajmił jej bardzo pewnym tonem bardzo zadowolony z tego, co tutaj zrobili. - Lana będzie zachwycona. U mnie cały czas marudzi. A, bo to jej pokój, a bo chce kwiatki na ścianach, a bo coś. To chociaż tutaj będzie po-jej. - uśmiechnął się lekko. - Może będziesz miała częstego gościa. Myślałem, żeby jej w ogóle zorganizować jakieś miejsce. No, skoro tu jest i w ogóle. Tylko nie wiem, gdzie za bardzo i, co w nim miałoby być. No, wiecie, łóżko bez sensu, biurka też nie używa, właściwie to niczego by nie używała. Ale swoje cztery ściany? Choć dla ducha to aż dziwnie.
Cóż, Bertie poza szkołą nie mieszkał z duchami, nie miał doświadczenia! Musi z nią pogadać.
- W sumie w Hogwarcie duchy nie mają pokoi. No, bo co by z nimi robiły? Nie wiem.
Wylał natłok swoich myśli w tym temacie i wzruszył na koniec ramionami. Co poradzi?
Jego transmutacja zawsze wychodziła dość niekontrolowanie: albo całkowicie inaczej, albo niepełnie. Od czasu do czasu się udawało, ale... no cóż, od czasu do czasu. Co jakiś czas podjadał przyniesione słodycze, bo przecież nie zjedli wszystkiego na raz. Wywietrzył jeszcze zaklęciem zapach klejów i już siedzieli na kanapie i nawet dostał buziaka.
- To proszę mi nie robić kłopotów na egzaminie, pani profesor. - odpowiedział zsuwając się lekko na siedzeniu, żeby wyglądać na troszkę niższego i uśmiechnął się szeroko. Toć dopiero chwilę temu ona go uczyła! Czy raczej walczyła o to, żeby nie zdemolował szklarni swoimi nędznymi próbami.
Zaraz spojrzał na Jutine i pokręcił głową. No, co za bezczelność!
- Znośnie? Jest idealnie. - oznajmił jej bardzo pewnym tonem bardzo zadowolony z tego, co tutaj zrobili. - Lana będzie zachwycona. U mnie cały czas marudzi. A, bo to jej pokój, a bo chce kwiatki na ścianach, a bo coś. To chociaż tutaj będzie po-jej. - uśmiechnął się lekko. - Może będziesz miała częstego gościa. Myślałem, żeby jej w ogóle zorganizować jakieś miejsce. No, skoro tu jest i w ogóle. Tylko nie wiem, gdzie za bardzo i, co w nim miałoby być. No, wiecie, łóżko bez sensu, biurka też nie używa, właściwie to niczego by nie używała. Ale swoje cztery ściany? Choć dla ducha to aż dziwnie.
Cóż, Bertie poza szkołą nie mieszkał z duchami, nie miał doświadczenia! Musi z nią pogadać.
- W sumie w Hogwarcie duchy nie mają pokoi. No, bo co by z nimi robiły? Nie wiem.
Wylał natłok swoich myśli w tym temacie i wzruszył na koniec ramionami. Co poradzi?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pokój Clary
Szybka odpowiedź