Pokój Clary
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Clary
Niewielki pokój mieszczący wszystko czego człowiekowi do szczęścia trzeba: cztery ściany pomalowane farbą, dach nad głową jedno okno. Choć pokój - tak jak pozostałe - znajduje się pod ziemią, ma jedno okno które za sprawą magii pokazuje widok jakby zza Rudery, daje też świeże powietrze gdy je otworzyć. Średnich rozmiadów łóżko, przy nim szafka nocna, stara szafa z podwójnym dnem, w którym znajduje się nadal kilka dawnych skarbów domowego ducha - i być może niebawem także nowego lokatora.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 12.04.19 21:14, w całości zmieniany 4 razy
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na szczęście w pokoju nie było żadnych bawołów, o to Eileen akurat świetnie zadbała! Wszystko stało na swoim miejscu - biurko nie hasało szczęśliwie po podłodze, nie ciągnęło za sobą pary krzeseł, szafa nie brykała, udając przy tym konia, lustro nie śmiało się im w twarz. Kiedy z uśmiechem na ustach rozglądała się po ścianach, obiecała sobie, że gdy tylko zostanie sama, zapełni ściany i poziome powierzchnie swoimi osobistymi rzeczami, takimi, na które przez chwilę lub dwie będzie musiała popatrzeć, żeby przypomnieć sobie każdy szczegół minionych dni. Wiedziała, że dużo zdjęć będzie znało twarz Rossy. Nieodłączny, choć martwy, element króliczego życia.
Kuksnęła Justina w bok z karcąco-rozbawioną miną.
- Dziękuję bardzo za tę zdystansowaną ocenę, Just! - zachichotała jednak, nie mogąc wytrzymać presji dobrego nastroju. - Zrobię dla was wszystko. Nawet dam fory na egzaminie. Jakimkolwiek!
Bertie miał chyba wszystkie za sobą, więc będzie musiała wymyślić dla nich coś innego! Rozejrzała się jeszcze raz po całym pomieszczeniu. W poprzednim mieszkaniu, dokładnie tam, gdzie wynajmowała strych, wydawało jej się, że zagrzała swoje miejsce. Ułożyła wszystkie rzeczy dokładnie tak, jak chciała. Pościel pachniała lawendą, beżowy pled chronił przed kurzem, świeczki stały na parapecie, nie zawsze zdobiąc go świetlistym płomykiem. Tylko tamta rzeczywistość zniknęła wraz z pojawiającymi się na horyzoncie ciemnymi chmurami zmian, dając pewne pole do manewru, które pozwalało na rozpoczęcie procesu wprowadzania zmian. I tak wylądowała tutaj.
- Będzie mogła wpadać do mnie i... zawsze możemy jej zrobić łóżko z kwiatów - wzruszyła lekko ramionami, dopełniając cały gest radosnym uśmiechem. - Przecież je lubi. Kwiaty można też powiesić na ścianie, postawić w wazonie. Możemy wpleść je w obrus i położyć na stoliku, żeby wyglądał tak, jakby go nie było. Lana na pewno się ucieszy. A tymczasem może zrobię wam jajecznicę? Pyszną, angielską jajecznicę. To nic, że na kolację, a nie na śniadanie.
Wstała z kanapy i stanęła na prostych nogach, wyciągając do nich dłonie. Było coś w stwierdzeniu, że Eileen traktowała ich jak swoje dzieci. No bo przecież musiała o nich zadbać!
- No chodźcie, chodźcie!
Kuksnęła Justina w bok z karcąco-rozbawioną miną.
- Dziękuję bardzo za tę zdystansowaną ocenę, Just! - zachichotała jednak, nie mogąc wytrzymać presji dobrego nastroju. - Zrobię dla was wszystko. Nawet dam fory na egzaminie. Jakimkolwiek!
Bertie miał chyba wszystkie za sobą, więc będzie musiała wymyślić dla nich coś innego! Rozejrzała się jeszcze raz po całym pomieszczeniu. W poprzednim mieszkaniu, dokładnie tam, gdzie wynajmowała strych, wydawało jej się, że zagrzała swoje miejsce. Ułożyła wszystkie rzeczy dokładnie tak, jak chciała. Pościel pachniała lawendą, beżowy pled chronił przed kurzem, świeczki stały na parapecie, nie zawsze zdobiąc go świetlistym płomykiem. Tylko tamta rzeczywistość zniknęła wraz z pojawiającymi się na horyzoncie ciemnymi chmurami zmian, dając pewne pole do manewru, które pozwalało na rozpoczęcie procesu wprowadzania zmian. I tak wylądowała tutaj.
- Będzie mogła wpadać do mnie i... zawsze możemy jej zrobić łóżko z kwiatów - wzruszyła lekko ramionami, dopełniając cały gest radosnym uśmiechem. - Przecież je lubi. Kwiaty można też powiesić na ścianie, postawić w wazonie. Możemy wpleść je w obrus i położyć na stoliku, żeby wyglądał tak, jakby go nie było. Lana na pewno się ucieszy. A tymczasem może zrobię wam jajecznicę? Pyszną, angielską jajecznicę. To nic, że na kolację, a nie na śniadanie.
Wstała z kanapy i stanęła na prostych nogach, wyciągając do nich dłonie. Było coś w stwierdzeniu, że Eileen traktowała ich jak swoje dzieci. No bo przecież musiała o nich zadbać!
- No chodźcie, chodźcie!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Coś odkrywczo lekkiego było w dzisiejszym dniu. Wspomnienie wczorajszego dnia objawiającego się w kacu już jakiś czas temu opuściło moje ciało pozwalając mi w pełni skupić się na pracy i chłonięciu każdego słowa, gestu, ciepła które wytwarzała ta dwójka.
Przez jakiś czas szukałam odpowiedniego słowa by opisać to miejsce mając wrażenie że kręcę się w kółko. A w końcu, gdy słowa dotarły do mnie aż miałam ochotę pacnąć się w czoło.
Dom.
Jedno, krótkie słowo wyrażające tak wiele. Ktoś mi kiedyś powiedział, a może przeczytałam, że: gdzie serce twoje tam i dom twój. Czy nie dziwnym był fakt że moje serce tak swobodnie mościło się w tak wielu kątach, czy też przy tak wielu osobach. Do jednej ciągnęło je mocno, boleśnie aż. Ale jednocześnie też w jakiś dziwny sposób odnajdowało spokój, zostawało otulone ciepłym płaszczem radości i przyjaźni przy sporej grupie innych osób.
Tylko na chwilę straciłam rezon gdy zagapiłam się na jedną ze ścian zastanawiając się nad pewną sprawą. Jedno wredne pytanie obijało się o ścianki w mojej głowie. Czemu - skoro tyle miejsc, tylu ludzi było dla mnie domem - nadal bywały dni gdy czułam się tak przeraźliwie samotna? Czy sama sabotowałam własne szczęście pozwalając sobie by dopadły mnie moje własne demony? I w końcu czy odpowiednim było chować je przed światem? Może należało powiedzieć o nich komuś. Albo nawet wykrzyczeć całemu światu. Może wtedy świat jawiłby się inaczej w moich oczach?
Z zamyślenia wyrwał mnie wbijający się w mój bok łokieć Eileen. Spojrzałam na nią z naganą w spojrzeniu choć jej atak nie wyrządził mi prawdziwej krzywdy.
-Ała. – mruczę oburzona przykładając dłoń w miejscu w którym jeszcze przez chwilę był łokieć. Ale nie umiem długo udawać więc zaraz cały efekt powagi burzy uśmiech który gości na mojej twarzy. Całych rozważań o duchach po prostu słucham pozwalając by uśmiech rozszerzał mi się do jego ostatecznych granic. W końcu już nie umiem mocniej się uśmiechać. A wizja kwiatowego pokoju sprawia że wybucham śmiechem. Kręcę rozbawiona głową.
Patrzę na wyciągniętą dłoń Eileen tylko kilka sekund. To nic że jajecznica na kolacje to ni standardowe danie. Dla mnie wydaje się bardziej niż odpowiednie. Chwytam więc ją za dłoń. Dotyk jest znajomy. Swojski. Ciepły i przyjemny. To dom. A przynajmniej kolejna jego moja odmiana.
Przez jakiś czas szukałam odpowiedniego słowa by opisać to miejsce mając wrażenie że kręcę się w kółko. A w końcu, gdy słowa dotarły do mnie aż miałam ochotę pacnąć się w czoło.
Dom.
Jedno, krótkie słowo wyrażające tak wiele. Ktoś mi kiedyś powiedział, a może przeczytałam, że: gdzie serce twoje tam i dom twój. Czy nie dziwnym był fakt że moje serce tak swobodnie mościło się w tak wielu kątach, czy też przy tak wielu osobach. Do jednej ciągnęło je mocno, boleśnie aż. Ale jednocześnie też w jakiś dziwny sposób odnajdowało spokój, zostawało otulone ciepłym płaszczem radości i przyjaźni przy sporej grupie innych osób.
Tylko na chwilę straciłam rezon gdy zagapiłam się na jedną ze ścian zastanawiając się nad pewną sprawą. Jedno wredne pytanie obijało się o ścianki w mojej głowie. Czemu - skoro tyle miejsc, tylu ludzi było dla mnie domem - nadal bywały dni gdy czułam się tak przeraźliwie samotna? Czy sama sabotowałam własne szczęście pozwalając sobie by dopadły mnie moje własne demony? I w końcu czy odpowiednim było chować je przed światem? Może należało powiedzieć o nich komuś. Albo nawet wykrzyczeć całemu światu. Może wtedy świat jawiłby się inaczej w moich oczach?
Z zamyślenia wyrwał mnie wbijający się w mój bok łokieć Eileen. Spojrzałam na nią z naganą w spojrzeniu choć jej atak nie wyrządził mi prawdziwej krzywdy.
-Ała. – mruczę oburzona przykładając dłoń w miejscu w którym jeszcze przez chwilę był łokieć. Ale nie umiem długo udawać więc zaraz cały efekt powagi burzy uśmiech który gości na mojej twarzy. Całych rozważań o duchach po prostu słucham pozwalając by uśmiech rozszerzał mi się do jego ostatecznych granic. W końcu już nie umiem mocniej się uśmiechać. A wizja kwiatowego pokoju sprawia że wybucham śmiechem. Kręcę rozbawiona głową.
Patrzę na wyciągniętą dłoń Eileen tylko kilka sekund. To nic że jajecznica na kolacje to ni standardowe danie. Dla mnie wydaje się bardziej niż odpowiednie. Chwytam więc ją za dłoń. Dotyk jest znajomy. Swojski. Ciepły i przyjemny. To dom. A przynajmniej kolejna jego moja odmiana.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Uśmiechał się tym szerzej, kiedy Eil wyszła propozycjami dotyczącymi miejsca dla Lany. Bertie byłby przeszczęśliwy, gdyby dusza ich domu postanowiła częściej nawiedzać troszkę inne części domu, niż swoją jego sypialnię. Uwielbiał ją. Całym swoim sercem. ie było osoby, która równie mocno cieszyłaby się z tego, że kupiła nawiedzony dom. A jednak swój pokój to swój pokój i od czasu do czasu fajnie mieć więcej prywatności. No i trochę źle się czuł, wyganiając damę z pokoju, który w jakiś sposób należał do niej. W końcu cały ten dom tak na prawdę jest jej własnością!
- Jajecznica zawsze jest doskonałym pomysłem. Nigdy nie odmawiam dobrego jedzenia. - zarzekł się bardzo poważnym tonem i podniósł zaraz, uśmiechając się przy tym wesoło i ruszył za panną Wilde, zerkając jeszcze na Just, która także okazała się wspaniałym kompanem. I absolutnie nie przeszkadzało mu, że Eil trochę im matkuje. Hej, kiedy ludzie o ciebie dbają, tylko się cieszyć, nie ma co marudzić, tak?
Tak, czy inaczej opuścili pięknie wyremontowany pokój, aby zjeść zasłużoną jajecznicę.
zt x 3
- Jajecznica zawsze jest doskonałym pomysłem. Nigdy nie odmawiam dobrego jedzenia. - zarzekł się bardzo poważnym tonem i podniósł zaraz, uśmiechając się przy tym wesoło i ruszył za panną Wilde, zerkając jeszcze na Just, która także okazała się wspaniałym kompanem. I absolutnie nie przeszkadzało mu, że Eil trochę im matkuje. Hej, kiedy ludzie o ciebie dbają, tylko się cieszyć, nie ma co marudzić, tak?
Tak, czy inaczej opuścili pięknie wyremontowany pokój, aby zjeść zasłużoną jajecznicę.
zt x 3
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Święto Błaznów. 01.04.1956r, 04.00
Zaczął się śmiać i myślał, czy na siebie silentio nie rzucić, bo jeszcze pół domu pobudzi! No nic, odreagował po powrocie od Sally w salonie razem z Ollivanderem. Pojedli też ciasteczek, bo dopadło ich popiwne gastro, po czym trzeba było działać. Noc ich sprzymierzeńcem, jeszcze wiele do zrobienia!
Tak więc najbliżej było teraz do Eileen, czas działać! Pobiegł do swojego pokoju, gdzie spoczywało zwierzę, które poprzedniego dnia kupili w Zwierzyńcu (polecamy, mają bardzo dobre ceny!), a które od tamtej pory było brutalnie wyciszone zaklęciem. Bertie powtórzył na nim zaklęciem i spojrzał ucieszony jak dziecko na Titusa. Oto ich dzień! To jak urodziny, ich wspólne. Wspaniale, kiedy komuś jak tobie w duszy gra, w pojedynkę to nie było to samo!
Tak, czy inaczej zabrali zwierzaka. Zaklęcie wyciszające powinno puścić koło siódmej rano, więc Eileen czeka dość ciekawa pobudka.
Tym razem pies nie był problemem, bo i Grinewald Bertiego dobrze znał i wiedział, że to swój. Kochana bestia. Mimo to Bertie uśpił go zaklęciem, żeby nie zaczął szczekać na wozaka i nie zbudził Eileen. Bo tak, właśnie dużą klatkę z wozakiem wnieśli razem z Ollivanderem do sypialni przekochanej Eileen.
Jeszcze tylko karteczka.
"Wesołego święta błaznów!
ps. ma na imię Luigi i w głębi serca jest gentelmanem!"
Zaczął się śmiać i myślał, czy na siebie silentio nie rzucić, bo jeszcze pół domu pobudzi! No nic, odreagował po powrocie od Sally w salonie razem z Ollivanderem. Pojedli też ciasteczek, bo dopadło ich popiwne gastro, po czym trzeba było działać. Noc ich sprzymierzeńcem, jeszcze wiele do zrobienia!
Tak więc najbliżej było teraz do Eileen, czas działać! Pobiegł do swojego pokoju, gdzie spoczywało zwierzę, które poprzedniego dnia kupili w Zwierzyńcu (polecamy, mają bardzo dobre ceny!), a które od tamtej pory było brutalnie wyciszone zaklęciem. Bertie powtórzył na nim zaklęciem i spojrzał ucieszony jak dziecko na Titusa. Oto ich dzień! To jak urodziny, ich wspólne. Wspaniale, kiedy komuś jak tobie w duszy gra, w pojedynkę to nie było to samo!
Tak, czy inaczej zabrali zwierzaka. Zaklęcie wyciszające powinno puścić koło siódmej rano, więc Eileen czeka dość ciekawa pobudka.
Tym razem pies nie był problemem, bo i Grinewald Bertiego dobrze znał i wiedział, że to swój. Kochana bestia. Mimo to Bertie uśpił go zaklęciem, żeby nie zaczął szczekać na wozaka i nie zbudził Eileen. Bo tak, właśnie dużą klatkę z wozakiem wnieśli razem z Ollivanderem do sypialni przekochanej Eileen.
Jeszcze tylko karteczka.
"Wesołego święta błaznów!
ps. ma na imię Luigi i w głębi serca jest gentelmanem!"
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Titus częstował się ciastkami - jednym, drugim i trzecim, czwarte wziął na drogę, podążając za Bertiem do jego pokoju, gdzie od wczoraj urzędował wozak - dziwne to było zwierzę, zaiste! W każdym razie pomógł Bottowi z przeniesieniem klatki, będąc przy tym tak cicho jakby to jego potraktowano zaklęciem a nie biednego wozaka, co się z zainteresowaniem rozglądał po swoim nowym domu. Ollivander będzie za nim tęsknił, serio. Nawet pomimo tego, że od wczoraj nie miał z nim za wiele kontaktu - do Zwierzyńca Bertie musiał wejść sam, bo Titus nie chciał się tam natknąć na Lottę, później faktycznie pomógł mu przetransportować klatkę do Doliny Godryka i... właściwie to by było na tyle!
- To do zobaczenia Luigi... - szepnął uchylając drzwiczki klatki. Opuścił sypialnię Eileen zaraz za Bottem, po cichutku zamykając za sobą wrota, żeby wozakowi się czasem nie zachciało spacerów po innych częściach domu. Ciekaw był jak Eileen zareaguje na owy prezent i czy będzie bardzo zła jak z samego rana zaleje ją fala przekleństw.
/ztx2
- To do zobaczenia Luigi... - szepnął uchylając drzwiczki klatki. Opuścił sypialnię Eileen zaraz za Bottem, po cichutku zamykając za sobą wrota, żeby wozakowi się czasem nie zachciało spacerów po innych częściach domu. Ciekaw był jak Eileen zareaguje na owy prezent i czy będzie bardzo zła jak z samego rana zaleje ją fala przekleństw.
/ztx2
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
| 4.04.
Trochę nie miała siły na to wszystko - na dramat, który poprzedniego dnia rozegrał się w Świńskim łbie, ich osobisty dramat; na wozaka, który wodził za nią wzrokiem, gdy tylko pojawiała się w pokoju, i prychał, pod nosem mrucząc nieprzyjemne słowa, kompletnie niezwiązane z sytuacją; na brak snu i natłok pracy. Obiecała sobie jednak, że musi wziąć się w garść i znaleźć coś, co odsunie od niej te wszystkie nieprzyjemne myśli.
Zorganizowała więc odpowiednie materiały i zabrała się do roboty.
Dwa stare wydania proroka (a może nie tak stare, po prostu porzucone), książki z jej osobistej biblioteczki, różdżka, pergamin, pióro i atrament. Usiadła przy biurku, który zasypany był po brzegi potrzebnymi rzeczami. Zakryła usta dłońmi, zmuszając (lub próbując zmusić) swój umysł do myślenia o rzeczach tu i teraz. Zaklęcia.
Otworzyła swój przewodnik po florze, który kiedyś stworzyli razem z ojcem, zaraz za nim wyjęła z szuflady stary notes, w którym kreśliła niesamowicie wiele liczb, kiedy jeszcze oboje byli na etapie tworzenia numerologicznych podstaw do magicznie przemieszczających się treści w książce. Zaczęła czytać.
Adiposio - tłuszcz; zamiana na czarny atrament.
To działało, ale tylko w jej książce, kiedy atrament został alchemicznie podmieniony na nieszkodliwy dla dzieci i dorosłych specyfik. Tusz, tusz, tusz...
- Aperacjum - szepnęła niepewnie, chociaż domyślała się, jaki efekt zobaczy.
A raczej nie zobaczy. Nie odgięły się nawet rogi gazety, kiedy rzuciła to jedno krótkie zaklęcie. Zmarszczyła brwi. Nie, nie, nie, Eileen, nie myśl teraz o tym, nie daj myślom pogalopować w złą stronę.
Zamknęła oczy i pomyślała jeszcze raz, co mogłaby z tym zrobić, bo Aperacjum wydawało jej się dobrym, racjonalnym pomysłem, ale musiała nad nim popracować. Otworzyła więc swoją ulubioną książkę od numerologii ("Skacz na trzy"), odwinęła pergamin, zanurzyła pióro w atramencie i zaczęła przepływać wzrokiem między odpowiednimi stronami, notując wszystkie interesujące wskazówki, które wpadły jej w oczy. Po dwóch godzinach kreślenia równań i odpowiednich, liczbowych wykresów, doszła do wniosku, że gdyby zmienić formułę zaklęcia i zniekształcić go pod kątem negowania jego całej struktury, odwrócenia jej, powinien pokazać odpowiednią treść.
- Non-aperacjum - rzuciła pod nosem, czubkiem różdżki zakreślając odpowiedni gest nad gazetą.
Gazeta zmarszczyła się dziwnie, wygięła, kręcąc się po biurku i... splunęła Eileen tuszem w twarz. Wilde siedziała tak zaskoczona i jednocześnie przerażona efektem swoich działań. Może zanim rozpocznie drugą próbę, przyda jej się woda...
Trochę nie miała siły na to wszystko - na dramat, który poprzedniego dnia rozegrał się w Świńskim łbie, ich osobisty dramat; na wozaka, który wodził za nią wzrokiem, gdy tylko pojawiała się w pokoju, i prychał, pod nosem mrucząc nieprzyjemne słowa, kompletnie niezwiązane z sytuacją; na brak snu i natłok pracy. Obiecała sobie jednak, że musi wziąć się w garść i znaleźć coś, co odsunie od niej te wszystkie nieprzyjemne myśli.
Zorganizowała więc odpowiednie materiały i zabrała się do roboty.
Dwa stare wydania proroka (a może nie tak stare, po prostu porzucone), książki z jej osobistej biblioteczki, różdżka, pergamin, pióro i atrament. Usiadła przy biurku, który zasypany był po brzegi potrzebnymi rzeczami. Zakryła usta dłońmi, zmuszając (lub próbując zmusić) swój umysł do myślenia o rzeczach tu i teraz. Zaklęcia.
Otworzyła swój przewodnik po florze, który kiedyś stworzyli razem z ojcem, zaraz za nim wyjęła z szuflady stary notes, w którym kreśliła niesamowicie wiele liczb, kiedy jeszcze oboje byli na etapie tworzenia numerologicznych podstaw do magicznie przemieszczających się treści w książce. Zaczęła czytać.
Adiposio - tłuszcz; zamiana na czarny atrament.
To działało, ale tylko w jej książce, kiedy atrament został alchemicznie podmieniony na nieszkodliwy dla dzieci i dorosłych specyfik. Tusz, tusz, tusz...
- Aperacjum - szepnęła niepewnie, chociaż domyślała się, jaki efekt zobaczy.
A raczej nie zobaczy. Nie odgięły się nawet rogi gazety, kiedy rzuciła to jedno krótkie zaklęcie. Zmarszczyła brwi. Nie, nie, nie, Eileen, nie myśl teraz o tym, nie daj myślom pogalopować w złą stronę.
Zamknęła oczy i pomyślała jeszcze raz, co mogłaby z tym zrobić, bo Aperacjum wydawało jej się dobrym, racjonalnym pomysłem, ale musiała nad nim popracować. Otworzyła więc swoją ulubioną książkę od numerologii ("Skacz na trzy"), odwinęła pergamin, zanurzyła pióro w atramencie i zaczęła przepływać wzrokiem między odpowiednimi stronami, notując wszystkie interesujące wskazówki, które wpadły jej w oczy. Po dwóch godzinach kreślenia równań i odpowiednich, liczbowych wykresów, doszła do wniosku, że gdyby zmienić formułę zaklęcia i zniekształcić go pod kątem negowania jego całej struktury, odwrócenia jej, powinien pokazać odpowiednią treść.
- Non-aperacjum - rzuciła pod nosem, czubkiem różdżki zakreślając odpowiedni gest nad gazetą.
Gazeta zmarszczyła się dziwnie, wygięła, kręcąc się po biurku i... splunęła Eileen tuszem w twarz. Wilde siedziała tak zaskoczona i jednocześnie przerażona efektem swoich działań. Może zanim rozpocznie drugą próbę, przyda jej się woda...
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Drzwi do pokoju trzasnęły, wybudzając ze snu wozaka i powodując zjeżenie się sierści na jego grzebiecie. Eileen zerknęła na niego tylko, puszczając mimo uszu wiązankę przekleństw, która poleciała w jej kierunku. Zmęczenie zaczynało być przykrym dodatkiem, albo raczej rezultatem, wielu starań, których podjęła się w ostatnim czasie. Przyjęła to do siebie z pokorą, obiecując sobie, że nadrobi niedługo stracone godziny snu. Nie wiedziała tylko, kiedy faktycznie los jej na to pozwoli.
Kubek delikatnie stuknął o biurko, kiedy już dłoń Eileen usunęła spod niego niepotrzebne stosy papierów. Zrzuciła je na górę piętrzących się gazet, które wskutek jej ostatnich działań, nosiły już na sobie skutki nieudanych i udanych transmutacji. W jednym egzemplarzu tusz zmienił kolor, w innym całkiem zniknął, w kolejnym litery pojawiały się losowo wypisane litery, nie wnoszące merytorycznie nic, co mogłoby być uznane za propagandę.
Upiła łyk napoju, który bardziej przypominał mleko z kawą niż kawę z mlekiem, chwyciła za białą rączkę swojej różdżki i znów zaczęła prace nad odpowiednim zaklęciem.
Wczoraj próbowała z concordią, bo sądziła, że usunięcie efektów magicznych z gazety pomoże jej opanować jej zaczarowanie w dalszym etapach. Potem starała się znów kombinować z odwróceniem aperacjum, zmieniając wciąż liczbowy ciąg w numerologicznych krzyżówkach udowadniających właściwą formę nowej inkantacji. Rozświetlam mroki.
Spróbowała z evanescentio, nadając jej cechy iluzji, by gazeta nabrała faktury łatwiejszej do współpracy. Gdy wykonała gest w postaci łuku i wypowiedziała to hasło, litery zatańczyły na papierze. Brew drgnęła jej w kierunku nasady nosa, tęczówki poruszyły się, zaaferowane zmieniającym się, żółtym krajobrazem leżącym na biurku. Coś zrobiła. Coś się poruszyło. Jakieś nowe słowa zdawały się mówić o sprawach odwrotnych do wyników referendum i ich konsekwencjach.
Postanowiła iść w kierunku evanescentio, nadając mu charakter aperacjum, ale w bardziej rozbudowanej strukturze. Przetarła twarz dłońmi i wyjęła z szuflady świeży pergamin razem z piórem, którego końcówkę zamoczyła w świeżo otwartym kałamarzu. Zerknęła na drewniany zegarek stojący na komodzie. Na litość, to już naprawdę przed północą? Musiała się pospieszyć, żeby złapać coś chwilę snu.
Kolejne numerologiczne ciągi pozwoliły jej wykonać krok naprzód. Różdżka śmignęła gładko w powietrzu. Litery po prawej stronie zaczęły układać się w treść krótkiej notki. Pozostała część gazety tylko cicho zaszeleściła.
Skończyła swoje próby około drugiej w nocy. Na dzisiaj wystarczy.
| zt (+10 do numerologii)
Kubek delikatnie stuknął o biurko, kiedy już dłoń Eileen usunęła spod niego niepotrzebne stosy papierów. Zrzuciła je na górę piętrzących się gazet, które wskutek jej ostatnich działań, nosiły już na sobie skutki nieudanych i udanych transmutacji. W jednym egzemplarzu tusz zmienił kolor, w innym całkiem zniknął, w kolejnym litery pojawiały się losowo wypisane litery, nie wnoszące merytorycznie nic, co mogłoby być uznane za propagandę.
Upiła łyk napoju, który bardziej przypominał mleko z kawą niż kawę z mlekiem, chwyciła za białą rączkę swojej różdżki i znów zaczęła prace nad odpowiednim zaklęciem.
Wczoraj próbowała z concordią, bo sądziła, że usunięcie efektów magicznych z gazety pomoże jej opanować jej zaczarowanie w dalszym etapach. Potem starała się znów kombinować z odwróceniem aperacjum, zmieniając wciąż liczbowy ciąg w numerologicznych krzyżówkach udowadniających właściwą formę nowej inkantacji. Rozświetlam mroki.
Spróbowała z evanescentio, nadając jej cechy iluzji, by gazeta nabrała faktury łatwiejszej do współpracy. Gdy wykonała gest w postaci łuku i wypowiedziała to hasło, litery zatańczyły na papierze. Brew drgnęła jej w kierunku nasady nosa, tęczówki poruszyły się, zaaferowane zmieniającym się, żółtym krajobrazem leżącym na biurku. Coś zrobiła. Coś się poruszyło. Jakieś nowe słowa zdawały się mówić o sprawach odwrotnych do wyników referendum i ich konsekwencjach.
Postanowiła iść w kierunku evanescentio, nadając mu charakter aperacjum, ale w bardziej rozbudowanej strukturze. Przetarła twarz dłońmi i wyjęła z szuflady świeży pergamin razem z piórem, którego końcówkę zamoczyła w świeżo otwartym kałamarzu. Zerknęła na drewniany zegarek stojący na komodzie. Na litość, to już naprawdę przed północą? Musiała się pospieszyć, żeby złapać coś chwilę snu.
Kolejne numerologiczne ciągi pozwoliły jej wykonać krok naprzód. Różdżka śmignęła gładko w powietrzu. Litery po prawej stronie zaczęły układać się w treść krótkiej notki. Pozostała część gazety tylko cicho zaszeleściła.
Skończyła swoje próby około drugiej w nocy. Na dzisiaj wystarczy.
| zt (+10 do numerologii)
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Psie ciało drgnęło przez sen i uniosło się, podrywając Eileen z pozycji półleżącej (modlitewnej?) do siedzącej. Rozejrzała się panicznie po pokoju i wyjrzała za okno, szukając na niebie księżyca. Był tam. Stanął w 2/3 drogi do horyzontu. Westchnęła i przetarła dłońmi twarz, szarpiąc już i tak poszarpane włosy. Zamrugała kilka razy, jakby właśnie w ten sposób rozpoczynała swój rytuał wyciągania wspomnień sprzed… drzemki. Długiej, ale drzemki.
Wróciła z Zakazanego Lasu zła na siebie samą, że w ostatnich dniach nie miała czas na prowadzenie badań na gazetą. Zła na siebie, że nie wypiła kawy przed wyjściem z chatki i zła na siebie, że zamiast zostawić Grindelwalda przy Hogwarcie, wzięła go ze sobą, bo tak skomlał. Litości, psie, jesteś wciąż własnością Ogga, a nie moją, nie przywiązuj się nadmiernie, bardzo cię proszę. Myśli chciała zamienić na słowa, ale ten stwór miał taki błagalny wzrok…
To chociaż przydał się jako poduszka.
Zaczesała niedbałym ruchem włosy do góry i rozejrzała się po papierach porozwalanych po ziemi. Na pokolorowanym zaklęciem fragmencie pergaminu widniał napis skrywam światła. Pod nim, już na zwykłej, kremowej kartce, wypisane były dziesiątki liczbowych relacji, które miały pomóc jej w tworzeniu zaklęcia umożliwiającego powrotne znikanie liter w gazecie Zakonu Feniksa. Rozejrzała się po nich, jedną dłonią trąc lewą powiekę, która bardzo chciała opaść do końca. Ziewnęła szeroko.
Eileen, jeszcze tylko kilka prób i pójdziesz spać, no, dalej, możesz to zrobić.
Przyciągnęła do siebie kubek z herbatą i podgrzała ją, przytykając do ceramicznej faktury czubek różdżki. Upiła ze dwa łyki, żeby chociaż na chwilę rozruszać swój organizm. Na jedną chwilę, błagam.
- Skrywam światło – szepnęła, pole działania różdżki przenosząc już na egzemplarz Proroka Codziennego, który leżał na podłodze od wczoraj.
To na nim najdłużej pracowała i na nim wyszło jej najwięcej prób, więc uznała, że to… szczęśliwy egzemplarz gazety, tak po prostu.
Litery na chwilę zatańczyły, zadrżały, jakby wypowiadane słowa przestraszyły je, ale… nic się nie stało. Efekt był chwilowy, zbyt krótki, by można było uznać go za jakikolwiek progres w badaniach. Pomyślała o czymś i szybko stwierdziła, że to mogłoby przynieść oczekiwany efekt.
- Pluto – promień różdżki skierowana z góry na dół i litery… zaczęły znikać. Naprawdę!
Strona gazety wyglądała tak, jakby pojawiały się na nim krople niewidzialnego deszczu, który niezwykle szybko pochłaniał tusz. Problem był jedynie taki, że gazeta stała się zupełnie pusta, czysta, a przecież chodziło o to, by zastąpić treść zakonną treścią Proroka Codziennego. Radość była tylko muśnięciem – muśnięciem, które następnie zostało zmiażdżone przez zębiska Grindelwalda, który postanowił przejść na papierową dietę i pożreć w trymiga szczęśliwy egzemplarz gazety Eileen.
- Waldie! – pisnęła niemal, w panice sięgając do obślinionego pergaminu.
Wszystko, co udało jej się uratować, to były podarte skrawki. Była zła na swojego psiego przyjaciela przez cały następny dzień.
| zt (+10 do numerologii)
Wróciła z Zakazanego Lasu zła na siebie samą, że w ostatnich dniach nie miała czas na prowadzenie badań na gazetą. Zła na siebie, że nie wypiła kawy przed wyjściem z chatki i zła na siebie, że zamiast zostawić Grindelwalda przy Hogwarcie, wzięła go ze sobą, bo tak skomlał. Litości, psie, jesteś wciąż własnością Ogga, a nie moją, nie przywiązuj się nadmiernie, bardzo cię proszę. Myśli chciała zamienić na słowa, ale ten stwór miał taki błagalny wzrok…
To chociaż przydał się jako poduszka.
Zaczesała niedbałym ruchem włosy do góry i rozejrzała się po papierach porozwalanych po ziemi. Na pokolorowanym zaklęciem fragmencie pergaminu widniał napis skrywam światła. Pod nim, już na zwykłej, kremowej kartce, wypisane były dziesiątki liczbowych relacji, które miały pomóc jej w tworzeniu zaklęcia umożliwiającego powrotne znikanie liter w gazecie Zakonu Feniksa. Rozejrzała się po nich, jedną dłonią trąc lewą powiekę, która bardzo chciała opaść do końca. Ziewnęła szeroko.
Eileen, jeszcze tylko kilka prób i pójdziesz spać, no, dalej, możesz to zrobić.
Przyciągnęła do siebie kubek z herbatą i podgrzała ją, przytykając do ceramicznej faktury czubek różdżki. Upiła ze dwa łyki, żeby chociaż na chwilę rozruszać swój organizm. Na jedną chwilę, błagam.
- Skrywam światło – szepnęła, pole działania różdżki przenosząc już na egzemplarz Proroka Codziennego, który leżał na podłodze od wczoraj.
To na nim najdłużej pracowała i na nim wyszło jej najwięcej prób, więc uznała, że to… szczęśliwy egzemplarz gazety, tak po prostu.
Litery na chwilę zatańczyły, zadrżały, jakby wypowiadane słowa przestraszyły je, ale… nic się nie stało. Efekt był chwilowy, zbyt krótki, by można było uznać go za jakikolwiek progres w badaniach. Pomyślała o czymś i szybko stwierdziła, że to mogłoby przynieść oczekiwany efekt.
- Pluto – promień różdżki skierowana z góry na dół i litery… zaczęły znikać. Naprawdę!
Strona gazety wyglądała tak, jakby pojawiały się na nim krople niewidzialnego deszczu, który niezwykle szybko pochłaniał tusz. Problem był jedynie taki, że gazeta stała się zupełnie pusta, czysta, a przecież chodziło o to, by zastąpić treść zakonną treścią Proroka Codziennego. Radość była tylko muśnięciem – muśnięciem, które następnie zostało zmiażdżone przez zębiska Grindelwalda, który postanowił przejść na papierową dietę i pożreć w trymiga szczęśliwy egzemplarz gazety Eileen.
- Waldie! – pisnęła niemal, w panice sięgając do obślinionego pergaminu.
Wszystko, co udało jej się uratować, to były podarte skrawki. Była zła na swojego psiego przyjaciela przez cały następny dzień.
| zt (+10 do numerologii)
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
| kontynuacja nocy poprzedniej
Waldiemu wydawało się chyba, że jego krnąbrny występek zostanie szybko zapomniany albo w ogóle niezauważony, zepchnięty w odmęty pańskiej pamięci. Ale Eileen nie zamierzała mu tego zapominać, chociaż… musiało jedno mu przyznać – rozbudził ją. Więc postanowiła pracować dalej. Zeszła tylko do kuchni, żeby zrobić sobie jajecznicę i wróciła z powrotem do swojego pokoju, z pełnymi ustami (jadła po drodze z tej złości) szeptem odmawiając psu choć kęsa, choć malutkiego kawałka smażonej szynki.
Pusty talerzyk odstawiła na stół i znów napiła się herbaty z kubka, porzucając już plany położenia się spać. Może prześpi się jutro (dzisiaj?!) w chatce? W Zakazanym Lesie ostatnio nie działo się nic specjalnego.
Znów usiadła na podłodze i znów wzięła do ręki swoją różdżkę, ale tym razem miała zamiar zmienić kierunek działań. Jeśli treść zniknęła z gazety, to musiała do niej wrócić.
- Siad, Waldie. Nie zbliżaj się do mnie, bo zamienię cię w… - zęby zatrzymały się na dolnej wardze, bo Eileen umknęły wszystkie nieme zwierzęta. – Zamienię cię w kota i wtedy dopiero będzie.
Szczeknął cicho i usiadł, przestając machać ogonem.
- No.
Mogła wziąć się do pracy.
Wyrwała spod sterty ułożonych papierów dwa egzemplarze Proroka (miała nadzieję, że te nie będą pechowe) i rozejrzała się po swoich notatkach, żeby znaleźć w nich kilka wskazówek dotyczących pojawiania się treści gazety Zakonu Feniksa na miejscu tej oryginalnej, która drukowana była przez redakcję Proroka Codziennego. Zaczęła od podstaw.
- Rozświetlam mroki – szepnęła, ale strona tytułowa nie zareagowała. – Pluto.
Tym razem pojawił się jakiś efekt. Nie zniknęła cała gazeta, czego w jakiś sposób spodziewała się Eileen, ale zniknęła treść pierwszego artykułu, pozostawiając po sobie tylko niemal niewidzialne, granatowe smugi tuszu, które wyglądały tak, jak wgłębienia w pergaminie po usunięciu grafitowych śladów ołówka. Można było na nich pracować, nadać im nowy kształt…
- Aperacjum.
Zamarła w bezruchu. Powietrze zatrzymało się w jej płucach i mogłaby przysiąc, że nawet serce przestało bić. Z szeroko otwartymi oczami oglądała to, co działo się na papierze.
Litery szybko przemykały obok siebie, jakby pisane niewidzialnym piórem, zapisywały kolejne linie, wcześniej zajmowane przez bezmyślne myśli pisarzy w redakcji znajdującej się na Pokątnej. Eileen zaczęła przemykać wzrokiem po zapisywanych słowach, czytając je z zapartym tchem, żeby sprawdzić czy cokolwiek z tego, co zrobiła, miało sens. I… rzeczywiście miało. Słowa nie były tylko bezkształtną breją o niczym, miały merytoryczny sens i nie traktowały o mydlących oczy kłamstwach wypływających całymi falami z Ministerstwa.
Miały sens. Ten właściwy.
| zt (+10 do numerologii)
Waldiemu wydawało się chyba, że jego krnąbrny występek zostanie szybko zapomniany albo w ogóle niezauważony, zepchnięty w odmęty pańskiej pamięci. Ale Eileen nie zamierzała mu tego zapominać, chociaż… musiało jedno mu przyznać – rozbudził ją. Więc postanowiła pracować dalej. Zeszła tylko do kuchni, żeby zrobić sobie jajecznicę i wróciła z powrotem do swojego pokoju, z pełnymi ustami (jadła po drodze z tej złości) szeptem odmawiając psu choć kęsa, choć malutkiego kawałka smażonej szynki.
Pusty talerzyk odstawiła na stół i znów napiła się herbaty z kubka, porzucając już plany położenia się spać. Może prześpi się jutro (dzisiaj?!) w chatce? W Zakazanym Lesie ostatnio nie działo się nic specjalnego.
Znów usiadła na podłodze i znów wzięła do ręki swoją różdżkę, ale tym razem miała zamiar zmienić kierunek działań. Jeśli treść zniknęła z gazety, to musiała do niej wrócić.
- Siad, Waldie. Nie zbliżaj się do mnie, bo zamienię cię w… - zęby zatrzymały się na dolnej wardze, bo Eileen umknęły wszystkie nieme zwierzęta. – Zamienię cię w kota i wtedy dopiero będzie.
Szczeknął cicho i usiadł, przestając machać ogonem.
- No.
Mogła wziąć się do pracy.
Wyrwała spod sterty ułożonych papierów dwa egzemplarze Proroka (miała nadzieję, że te nie będą pechowe) i rozejrzała się po swoich notatkach, żeby znaleźć w nich kilka wskazówek dotyczących pojawiania się treści gazety Zakonu Feniksa na miejscu tej oryginalnej, która drukowana była przez redakcję Proroka Codziennego. Zaczęła od podstaw.
- Rozświetlam mroki – szepnęła, ale strona tytułowa nie zareagowała. – Pluto.
Tym razem pojawił się jakiś efekt. Nie zniknęła cała gazeta, czego w jakiś sposób spodziewała się Eileen, ale zniknęła treść pierwszego artykułu, pozostawiając po sobie tylko niemal niewidzialne, granatowe smugi tuszu, które wyglądały tak, jak wgłębienia w pergaminie po usunięciu grafitowych śladów ołówka. Można było na nich pracować, nadać im nowy kształt…
- Aperacjum.
Zamarła w bezruchu. Powietrze zatrzymało się w jej płucach i mogłaby przysiąc, że nawet serce przestało bić. Z szeroko otwartymi oczami oglądała to, co działo się na papierze.
Litery szybko przemykały obok siebie, jakby pisane niewidzialnym piórem, zapisywały kolejne linie, wcześniej zajmowane przez bezmyślne myśli pisarzy w redakcji znajdującej się na Pokątnej. Eileen zaczęła przemykać wzrokiem po zapisywanych słowach, czytając je z zapartym tchem, żeby sprawdzić czy cokolwiek z tego, co zrobiła, miało sens. I… rzeczywiście miało. Słowa nie były tylko bezkształtną breją o niczym, miały merytoryczny sens i nie traktowały o mydlących oczy kłamstwach wypływających całymi falami z Ministerstwa.
Miały sens. Ten właściwy.
| zt (+10 do numerologii)
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
| jeszcze kwiecień!
Do Zakazanego Lasu miała przyjść dopiero po południu, więc zabrała się do pracy już od samego rana. Udało jej się przespać całą poprzednią noc, co uważała za ogromne zwycięstwo w walce ze zmęczeniem. Przygotowała sobie zwoje pergaminów, na których pozapisywała kolumny wcześniej napisanych numerologicznych sekwencji i wykreślała po kolei te, które do tej pory się nie sprawdziły, nadając gazecie kształt nie do końca oczekiwany. Wszyscy zakonnicy, którzy brali udział w badaniach, dołożyli do tego swoją cegiełkę. Treść zanikała na życzenie i również na życzenie się pojawiała, litery w nagłówkach zmieniały miejsca, a poruszające się obrazy zmywane były przez niewidzialny tusz, który za chwilę wprowadzał na kremowe strony nowe widoki.
Jednak nie wszystko było tak, jak być powinno.
Eileen już zauważyła kilka drobnych błędów, które dzisiaj zamierzała naprawić.
Za pierwszy cel obrała sobie klejące się strony, które po użyciu słów „skrywam światło”, zostawiały po sobie gęste smugi przypominające słowa z poprzedniej wersji gazety. Były niepokojącą premedytacją do złamania chroniących ich zaklęć. Znalazła prędko odpowiedni zapis numerologiczny na pergaminie i jeszcze raz go przeanalizowała. Błąd był oczywisty. Zbyt oczywisty. Wywróciła oczami i zamieniła kolejność cyfr budujących całą sekwencję, po czym jeszcze raz rzuciła kolejno zaklęcia odpowiadające za działającą strukturę całej treści. Sprawdziła rogi, sprawdziła też dłonią, czy oby na pergaminie nie wystąpiły żadne efekty uboczne. Uśmiechnęła się kątem ust. Klejąca się treść zniknęła, zastąpiona została czystym skrawkiem wolnej przestrzeni, gdzie kończył się artykuł starej gazety.
Kolejnym problemem były poprzekręcane poszczególne słowa w publikacjach. Niby nic takiego, ale jednak każda litera mogła zmienić cały sens, a do tego nie chcieli przecież doprowadzić, bo już wystarczająco mocno ingerowali w zapis. Błędy były zupełnie niepotrzebne. Tu dłubanina była o wiele dłuższa, bo musiała kilkanaście razy zdejmować chroniące egzemplarz zaklęcia i zakładać je powtórnie, kiedy już poprawiła wszystkie gesty różdżki w odpowiednich obszarach stron. Pióro pomagało jej w przelewaniu myśli na papier, a drewno nadawało realny kształt inkantacjom przez nią wymawianych. Niektóre joty pozamieniały się miejscami, inne zupełnie zniknęły, usuwając swoją obecność z zakreślonych granic błędu.
Gdy zerkała na drewniany zegarek stojący na etażerce przy łóżku, był niecały kwadrans po jedenastej.
Wzięła więc łyk herbaty z kubka i wróciła do gazety, by jeszcze kilka razy móc sprawdzić, czy wszystkie rzucone zaklęcia ochronne nie kłócą się z pozostałymi zabezpieczeniami.
Nie była zmęczona. Podświadomie czuła, że prace dobiegały końca.
| zt (+10 do numerologii)
Do Zakazanego Lasu miała przyjść dopiero po południu, więc zabrała się do pracy już od samego rana. Udało jej się przespać całą poprzednią noc, co uważała za ogromne zwycięstwo w walce ze zmęczeniem. Przygotowała sobie zwoje pergaminów, na których pozapisywała kolumny wcześniej napisanych numerologicznych sekwencji i wykreślała po kolei te, które do tej pory się nie sprawdziły, nadając gazecie kształt nie do końca oczekiwany. Wszyscy zakonnicy, którzy brali udział w badaniach, dołożyli do tego swoją cegiełkę. Treść zanikała na życzenie i również na życzenie się pojawiała, litery w nagłówkach zmieniały miejsca, a poruszające się obrazy zmywane były przez niewidzialny tusz, który za chwilę wprowadzał na kremowe strony nowe widoki.
Jednak nie wszystko było tak, jak być powinno.
Eileen już zauważyła kilka drobnych błędów, które dzisiaj zamierzała naprawić.
Za pierwszy cel obrała sobie klejące się strony, które po użyciu słów „skrywam światło”, zostawiały po sobie gęste smugi przypominające słowa z poprzedniej wersji gazety. Były niepokojącą premedytacją do złamania chroniących ich zaklęć. Znalazła prędko odpowiedni zapis numerologiczny na pergaminie i jeszcze raz go przeanalizowała. Błąd był oczywisty. Zbyt oczywisty. Wywróciła oczami i zamieniła kolejność cyfr budujących całą sekwencję, po czym jeszcze raz rzuciła kolejno zaklęcia odpowiadające za działającą strukturę całej treści. Sprawdziła rogi, sprawdziła też dłonią, czy oby na pergaminie nie wystąpiły żadne efekty uboczne. Uśmiechnęła się kątem ust. Klejąca się treść zniknęła, zastąpiona została czystym skrawkiem wolnej przestrzeni, gdzie kończył się artykuł starej gazety.
Kolejnym problemem były poprzekręcane poszczególne słowa w publikacjach. Niby nic takiego, ale jednak każda litera mogła zmienić cały sens, a do tego nie chcieli przecież doprowadzić, bo już wystarczająco mocno ingerowali w zapis. Błędy były zupełnie niepotrzebne. Tu dłubanina była o wiele dłuższa, bo musiała kilkanaście razy zdejmować chroniące egzemplarz zaklęcia i zakładać je powtórnie, kiedy już poprawiła wszystkie gesty różdżki w odpowiednich obszarach stron. Pióro pomagało jej w przelewaniu myśli na papier, a drewno nadawało realny kształt inkantacjom przez nią wymawianych. Niektóre joty pozamieniały się miejscami, inne zupełnie zniknęły, usuwając swoją obecność z zakreślonych granic błędu.
Gdy zerkała na drewniany zegarek stojący na etażerce przy łóżku, był niecały kwadrans po jedenastej.
Wzięła więc łyk herbaty z kubka i wróciła do gazety, by jeszcze kilka razy móc sprawdzić, czy wszystkie rzucone zaklęcia ochronne nie kłócą się z pozostałymi zabezpieczeniami.
Nie była zmęczona. Podświadomie czuła, że prace dobiegały końca.
| zt (+10 do numerologii)
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pokój Clary
Szybka odpowiedź