Izba przyjęć
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Izba przyjęć
Na oddział urazów magizoologicznych trafiają najróżniejsze przypadki - od drobnych uszkodzeń ciała, po te pozostawiające po sobie paskudne blizny lub trwałe uszkodzenia. Nie powinni obawiać się ci pokąsani przez domowe pupile. O wiele ciężej leczą się urazy spowodowane przez dzikie stworzenia - od pogryzień po ciężkie poparzenia. Stałymi bywalcami oddziału są osoby pracujące ze zwierzętami - w końcu nawet najlepszym zdarzają się wypadki. Pacjenci trafiają tu także po urazach od stworzeń eksperymentalnych, jednak na takie przypadki uzdrowiciele patrzą coraz to mniej przychylnie.
Mój staż w Mungu powoli dobiegał końca, co oznaczało, że nadchodził idealny czas na to, by się w nim pojawiać coraz częściej. Musiałam przede wszystkim nadrobić te godziny, które zamiast w pracy, spędzałam w domu na wylegiwaniu się po szaleństwie weekendowym. Niekiedy tylko udawało mi się przecież wytłumaczyć, natomiast dobycie zwolnienia lekarskiego było bezsensowne, bo co komu po papierku, jak na nim podpisany jest ten, który ma akurat z tobą zajęcia. Nawet nic nie można podrobić.
Moja prowadząca, pani Vanity, z dumą się o mnie wypowiadala przed swoimi naczelnikami, więc myślę, że mam posadkę w Mungu zapewnioną. Nie wiem tylko czy mam ochotę w nim pracować. To przecież tak okropnie stresująca praca!
Zawsze wolałam obsługiwać starszych ludzi, u nich odpowiedzialność jest mniejsza, bo jeżeli coś zniszczyłabym u młodego, to mogłabym zniszczyć mu całe życie, a u starszych to życie się skraca. Ostatnio jednak jest tak wiele zagadkowych wypadków, że zostałam powołana do grupy zwanej brygadą, w której to, każdy z nas ma zadanie odciążenie cięzaru z bark swoich lekarzy prowadzących. Ostatnio wpadla mi w ręce grupa osób poszkodowanych przez mechaniczne urazy spowodowane przeróżnymi atakującymi zwierzętami. I chociaż zapamiętałam wszystkich, to jeden z pacjentów utkwił w mej pamięci najbardziej. Nie pamiętam jego nazwiska, ale imię zapamiętałam. Travis. Travs od smoków. Bagatelizował te stworzenia, wydawało mi się nawet, że traktuje je trochę jakby były pluszowymi kuleczkami. Nie wiem od kiedy pluszaki robią takie szkody, ale pan Travis uciekł z mojej zmiany, chociaż wyraźnie poleciłam mu, żeby zaraz po przebudzeniu nacisnął taki przycisk i ja przyjdę.
Myślę o nim, o tym jak dziwnie i nagle zniknął. Przez moment bałam sie, że zabrali go do kostnicy! Przykro to mówić, ale byłby najbardziej przystojnym lokatorem tego pokoiku. Myślę o nim już któryś to dzień i nagle on spada mi jak grom z jasnego nieba pod nogi. Idzie korytarzem, wyraźnie z siebie zadowolony. Ja zaś kiedy tylko pojęłam czyją nosi twarz (a więc, że swoją), to zaraz go złapałam za nadgarstek i wciągnęłam do przyległego do Izby przyjęć pokoiku, gdzie palcem mu grożę.
- Miałam przez pana pacjenta ogromne kłopoty, kto pozwolił panu pacjentowi opuszczać łóżko!
Moja prowadząca, pani Vanity, z dumą się o mnie wypowiadala przed swoimi naczelnikami, więc myślę, że mam posadkę w Mungu zapewnioną. Nie wiem tylko czy mam ochotę w nim pracować. To przecież tak okropnie stresująca praca!
Zawsze wolałam obsługiwać starszych ludzi, u nich odpowiedzialność jest mniejsza, bo jeżeli coś zniszczyłabym u młodego, to mogłabym zniszczyć mu całe życie, a u starszych to życie się skraca. Ostatnio jednak jest tak wiele zagadkowych wypadków, że zostałam powołana do grupy zwanej brygadą, w której to, każdy z nas ma zadanie odciążenie cięzaru z bark swoich lekarzy prowadzących. Ostatnio wpadla mi w ręce grupa osób poszkodowanych przez mechaniczne urazy spowodowane przeróżnymi atakującymi zwierzętami. I chociaż zapamiętałam wszystkich, to jeden z pacjentów utkwił w mej pamięci najbardziej. Nie pamiętam jego nazwiska, ale imię zapamiętałam. Travis. Travs od smoków. Bagatelizował te stworzenia, wydawało mi się nawet, że traktuje je trochę jakby były pluszowymi kuleczkami. Nie wiem od kiedy pluszaki robią takie szkody, ale pan Travis uciekł z mojej zmiany, chociaż wyraźnie poleciłam mu, żeby zaraz po przebudzeniu nacisnął taki przycisk i ja przyjdę.
Myślę o nim, o tym jak dziwnie i nagle zniknął. Przez moment bałam sie, że zabrali go do kostnicy! Przykro to mówić, ale byłby najbardziej przystojnym lokatorem tego pokoiku. Myślę o nim już któryś to dzień i nagle on spada mi jak grom z jasnego nieba pod nogi. Idzie korytarzem, wyraźnie z siebie zadowolony. Ja zaś kiedy tylko pojęłam czyją nosi twarz (a więc, że swoją), to zaraz go złapałam za nadgarstek i wciągnęłam do przyległego do Izby przyjęć pokoiku, gdzie palcem mu grożę.
- Miałam przez pana pacjenta ogromne kłopoty, kto pozwolił panu pacjentowi opuszczać łóżko!
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
grudzień
Peak District zawsze wyglądało surowo, bez względu na porę roku. Zima jedynie pogłębiała ten stan, czyniąc z rezerwatu oblodzoną krainę skrytą pod pierzyną białego puchu. Nawet wiosną zieloność wzgórz miała w sobie coś dystansującego, coś, co nakazywało pobudzać receptory niepewności, kiedy tylko spoglądało się w horyzont. Dzikość natury oddziaływała stresująco, zaś na Travisa zgoła kojąco, kiedy mógł być sam na sam ze swoimi myślami. Przemierzał właśnie kolejne zbocza, hałdy śniegu bezwładnie spadały w dół. Lód skutecznie utrudniał przemieszczanie się, ale na szczęście czarodzieje mieli różne sposoby na radzenie sobie z przeciwnościami losu.
Tiberius mówił, tak samo jak Walter, że nie powinien był w takich warunkach wychodzić do rezerwatu, lecz to było jak grochem o ścianę. Zresztą, smoki nie znają pojęcia trudnych warunków pogodowych - kiedy są głodne, udają się na żer. To mogło powodować niepożądane skutki i mieć wpływ na niemagiczny świat. Głodny smok nie patrzył na to, czy robił dobrze, chciał jedynie zaspokoić głód, choćby kosztem ludzkiego życia. Dlatego też Greengrass nie zamierzał zmieniać codziennej rutyny. Wolał nie ryzykować z powodu kilku centymetrów lodu czy śniegu, a że od zawsze był uparty i wiedział swoje, zrobił jak zrobił.
Poślizgnął się kilka razy podchodząc do kolonii, na szczęście niegroźnie. Cały proces odbywał się jak zwykle, bez gwałtownych ruchów, z cierpliwością wymalowaną na twarzy, w każdym jednym ruchu. Nie trzeba jednak żadnego geniusza by stwierdzić, że smoki są mało subtelnymi stworzeniami, dodatkowo nieco niezgrabnymi. Miał dziś przyjść na rutynową kontrolę do szpitala; a jak na złość nabawił się kolejnej rany. Wystająca łuska z ogona przeorała mu ramię tworząc rozległe otwarcie na dwadzieścia centymetrów. Rozcięła mu ona skórę, wbijając się do mięsa. Popłynęła strużka krwi, Travis syknął z bólu mając na uwadze, żeby nie krzyczeć. To mogłoby rozjuszyć stworzenia znajdujące się w Peak District, a tego zdecydowanie by nie chciał. Wielokrotnie żałował, że nie nauczył się magii leczniczej, to zdecydowanie wiele by ułatwiło. Brakowało mu jednak zacięcia i zapału, wolał przebywać w rezerwacie. Prowizorycznie owinął ranę w rękaw koszuli i udał się do św. Munga, jak to miał wcześniej w planach.
Przemierzał właśnie korytarze szpitala coraz bardziej umacniając się w przeświadczeniu, że nie lubi takich miejsc. Pachniały lekami, chorymi osobami i wszyscy poza snującymi się pacjentami byli w ciągłym ruchu. Nie zdołał skierować kroków w stronę recepcji - ubiegła go znajoma dziewczyna, która tu pracowała, a nawet się nim zajmowała. Zdziwił się tą gwałtowną reakcją nie zdążywszy zaprzeczyć czy jakkolwiek zareagować. Skupił się na cieple jej dłoni, a także gwałtowności i nieprzewidywalności tej sytuacji. Spojrzał na nią zdziwiony, bo pierwsze słyszał, żeby sprawiał problemy. Jak to tak?
- Przecież nigdy nie opuszczam łóżka nie pożegnawszy się - odpowiedział. Głupi uśmieszek wypełzł mu na twarz, ale zaraz się poprawił: wyprostował się, odchrząknął i przywdział poważną minę. - Tak poważnie to nic z tego nie rozumiem. Kontrola jak to kontrola, po niej wróciłem do domu jak zawsze - odparł, próbując sobie przypomnieć tamto zdarzenie. Nie wiedząc, że w jego rozumowaniu są poważne luki. - Ale może... machnięcie czarodziejską różdżką na ranę? - spytał. Właśnie ból ręki przypomniał mu o nieprzyjemnym zdarzeniu z rezerwatu.
Peak District zawsze wyglądało surowo, bez względu na porę roku. Zima jedynie pogłębiała ten stan, czyniąc z rezerwatu oblodzoną krainę skrytą pod pierzyną białego puchu. Nawet wiosną zieloność wzgórz miała w sobie coś dystansującego, coś, co nakazywało pobudzać receptory niepewności, kiedy tylko spoglądało się w horyzont. Dzikość natury oddziaływała stresująco, zaś na Travisa zgoła kojąco, kiedy mógł być sam na sam ze swoimi myślami. Przemierzał właśnie kolejne zbocza, hałdy śniegu bezwładnie spadały w dół. Lód skutecznie utrudniał przemieszczanie się, ale na szczęście czarodzieje mieli różne sposoby na radzenie sobie z przeciwnościami losu.
Tiberius mówił, tak samo jak Walter, że nie powinien był w takich warunkach wychodzić do rezerwatu, lecz to było jak grochem o ścianę. Zresztą, smoki nie znają pojęcia trudnych warunków pogodowych - kiedy są głodne, udają się na żer. To mogło powodować niepożądane skutki i mieć wpływ na niemagiczny świat. Głodny smok nie patrzył na to, czy robił dobrze, chciał jedynie zaspokoić głód, choćby kosztem ludzkiego życia. Dlatego też Greengrass nie zamierzał zmieniać codziennej rutyny. Wolał nie ryzykować z powodu kilku centymetrów lodu czy śniegu, a że od zawsze był uparty i wiedział swoje, zrobił jak zrobił.
Poślizgnął się kilka razy podchodząc do kolonii, na szczęście niegroźnie. Cały proces odbywał się jak zwykle, bez gwałtownych ruchów, z cierpliwością wymalowaną na twarzy, w każdym jednym ruchu. Nie trzeba jednak żadnego geniusza by stwierdzić, że smoki są mało subtelnymi stworzeniami, dodatkowo nieco niezgrabnymi. Miał dziś przyjść na rutynową kontrolę do szpitala; a jak na złość nabawił się kolejnej rany. Wystająca łuska z ogona przeorała mu ramię tworząc rozległe otwarcie na dwadzieścia centymetrów. Rozcięła mu ona skórę, wbijając się do mięsa. Popłynęła strużka krwi, Travis syknął z bólu mając na uwadze, żeby nie krzyczeć. To mogłoby rozjuszyć stworzenia znajdujące się w Peak District, a tego zdecydowanie by nie chciał. Wielokrotnie żałował, że nie nauczył się magii leczniczej, to zdecydowanie wiele by ułatwiło. Brakowało mu jednak zacięcia i zapału, wolał przebywać w rezerwacie. Prowizorycznie owinął ranę w rękaw koszuli i udał się do św. Munga, jak to miał wcześniej w planach.
Przemierzał właśnie korytarze szpitala coraz bardziej umacniając się w przeświadczeniu, że nie lubi takich miejsc. Pachniały lekami, chorymi osobami i wszyscy poza snującymi się pacjentami byli w ciągłym ruchu. Nie zdołał skierować kroków w stronę recepcji - ubiegła go znajoma dziewczyna, która tu pracowała, a nawet się nim zajmowała. Zdziwił się tą gwałtowną reakcją nie zdążywszy zaprzeczyć czy jakkolwiek zareagować. Skupił się na cieple jej dłoni, a także gwałtowności i nieprzewidywalności tej sytuacji. Spojrzał na nią zdziwiony, bo pierwsze słyszał, żeby sprawiał problemy. Jak to tak?
- Przecież nigdy nie opuszczam łóżka nie pożegnawszy się - odpowiedział. Głupi uśmieszek wypełzł mu na twarz, ale zaraz się poprawił: wyprostował się, odchrząknął i przywdział poważną minę. - Tak poważnie to nic z tego nie rozumiem. Kontrola jak to kontrola, po niej wróciłem do domu jak zawsze - odparł, próbując sobie przypomnieć tamto zdarzenie. Nie wiedząc, że w jego rozumowaniu są poważne luki. - Ale może... machnięcie czarodziejską różdżką na ranę? - spytał. Właśnie ból ręki przypomniał mu o nieprzyjemnym zdarzeniu z rezerwatu.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
- No to chyba tym razem pan pacjent zapomniał się pożegnać. Ale bynajmniej nie czuję się szczęsliwa tym wyróżnieniem. Prawie mnie zawiesili w prawach i obowiązkach stażystki. Kto to widział gubić pacjentów! - biorę się pod boczki, dając ilustrację mej bojowości, która ma pana Travisa Greengrass (panicza lorda jegomościa) nieco poruszyć, ale jak znam życie, to go prędzej rozczuli. Wszyscy się zawsze zastanawiają, jak to jest, że ja wszystko robię w tak uroczy sposób. A ja cierpię, bo nikt nie bierze moich słów na poważnie, kiedy tak się wezmę pod boczki i zrobię groźną minę. Bo pogódźmy się z tym: wcale nie wyglada na groźną, ale absolutnie słodką.
Ale zaraz pan pacjent pokazał swoją ranę, a nie wygladała na taką, która zagoi się sama, aż wytrzeszczyłam oczy i spoglądam na niego przejęta. Dopiero co odetchnęłam z ulgą, że go widzę (gdzieś pomiędzy chwilą, kiedy go ujrzałam, a zaczęłam się awanturować), a on już daje mi pretekst do większego zamartwiania się.
- Ale dlaczego dopiero teraz, wykrwawiłbyś mi się tutaj. Wykrwawiłby się pan pacjent - poprawiam się szybciutko i biorę rękę pocharataną w swoje obie dłonie, że też wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Chyba właśnie ta skłonność do rozkojarzeń sprawi, że stracę swoje pewniutkie miejsce w szpitalu. Ale jak mam się nie rozkojarzać, kiedy bałam się całe trzy tygodnie, że mi ten pan pacjent przystojny powędrował przypadkiem do kostnicy! Ależ miałabym później zabawy z dociekaniem, w której urnie go spopielili! Taka strata, taka strata.
Oglądam ranę dokładnie i kręce glową cmokając przy tym niezadowolona.
- To trzeba szybko opatrzyć, przejdźmy do pokoiku obok, tylko proszę trzymać ramię tak, żeby nikt nie widział, że pan jest ranny. Takie przyjmowanie poza kolejką jest niezgodne z regulaminem, ale i tak już przez pana pacjenta miałam tyle problemów, że jeden więcej nic mi nie zrobi. No i nie wiem, jak miałby pan pacjent przeżyć kolejny kwadrans oczekiwania, jak to dobrze, że kawalera pacjenta przyuważylam, zapraszam - prowadzę go, idziemy obok ścian, tak żeby się schować przed widokiem wścibskich oczu, wchodzimy w trzecie drzwi i dopiero wtedy wypuszczam powietrze i odwracam się, żeby uśmiechnąć. - Ciesze się, że udalo nam sie znaleźć pusty gabinet, o tej porze to praktycznie niemożliwe - trochę się zapatrzyłam na niego, ale zaraz się opamiętuję i mówię, żeby usiadł na specjalnej leżance, która była przygotowana dla pacjentów. Wracam do niego ze wszystkimi maściami i bandażami i zaczynam pracę oczywiście od obmycia rany. - To się stało podczas pracy? Z tego co pamiętam pan pacjent kawaler - mówię tak dziwinie, bo kiedyś tak usłyszałam i to mi się spodobało, jednocześnie to takie zabawne, że nie pamietam jego nazwiska, ale stan jego kawalerstwa owszem, to na pewno przez ten uśmiech! - pracuje przy smokach? Niestety nie możemy leczyć takich ran zaklęciami, bo szybko by się wyczerpał organizm. Korzystam z maści, która powinna zalagodzić ból i przyśpieszyć gojenie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że nie zawołałam lekarza? Pani Vanity mówi, że jestem świetną lekarką i że można mi ufać - tym razem przydaje się moja czarowność, chociaż kiedy pytałam o to, czy mu to nie przeszkadza, to mi serce waliło jak młotem. Co jak powie, że nie znam się na niczym i żebym zaraz zawołała kogoś kto się zna? Patrze na niego z nadzieją w oczach. Och, powiedz, że nie chcesz mnie stąd przegonić!
Ale zaraz pan pacjent pokazał swoją ranę, a nie wygladała na taką, która zagoi się sama, aż wytrzeszczyłam oczy i spoglądam na niego przejęta. Dopiero co odetchnęłam z ulgą, że go widzę (gdzieś pomiędzy chwilą, kiedy go ujrzałam, a zaczęłam się awanturować), a on już daje mi pretekst do większego zamartwiania się.
- Ale dlaczego dopiero teraz, wykrwawiłbyś mi się tutaj. Wykrwawiłby się pan pacjent - poprawiam się szybciutko i biorę rękę pocharataną w swoje obie dłonie, że też wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Chyba właśnie ta skłonność do rozkojarzeń sprawi, że stracę swoje pewniutkie miejsce w szpitalu. Ale jak mam się nie rozkojarzać, kiedy bałam się całe trzy tygodnie, że mi ten pan pacjent przystojny powędrował przypadkiem do kostnicy! Ależ miałabym później zabawy z dociekaniem, w której urnie go spopielili! Taka strata, taka strata.
Oglądam ranę dokładnie i kręce glową cmokając przy tym niezadowolona.
- To trzeba szybko opatrzyć, przejdźmy do pokoiku obok, tylko proszę trzymać ramię tak, żeby nikt nie widział, że pan jest ranny. Takie przyjmowanie poza kolejką jest niezgodne z regulaminem, ale i tak już przez pana pacjenta miałam tyle problemów, że jeden więcej nic mi nie zrobi. No i nie wiem, jak miałby pan pacjent przeżyć kolejny kwadrans oczekiwania, jak to dobrze, że kawalera pacjenta przyuważylam, zapraszam - prowadzę go, idziemy obok ścian, tak żeby się schować przed widokiem wścibskich oczu, wchodzimy w trzecie drzwi i dopiero wtedy wypuszczam powietrze i odwracam się, żeby uśmiechnąć. - Ciesze się, że udalo nam sie znaleźć pusty gabinet, o tej porze to praktycznie niemożliwe - trochę się zapatrzyłam na niego, ale zaraz się opamiętuję i mówię, żeby usiadł na specjalnej leżance, która była przygotowana dla pacjentów. Wracam do niego ze wszystkimi maściami i bandażami i zaczynam pracę oczywiście od obmycia rany. - To się stało podczas pracy? Z tego co pamiętam pan pacjent kawaler - mówię tak dziwinie, bo kiedyś tak usłyszałam i to mi się spodobało, jednocześnie to takie zabawne, że nie pamietam jego nazwiska, ale stan jego kawalerstwa owszem, to na pewno przez ten uśmiech! - pracuje przy smokach? Niestety nie możemy leczyć takich ran zaklęciami, bo szybko by się wyczerpał organizm. Korzystam z maści, która powinna zalagodzić ból i przyśpieszyć gojenie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że nie zawołałam lekarza? Pani Vanity mówi, że jestem świetną lekarką i że można mi ufać - tym razem przydaje się moja czarowność, chociaż kiedy pytałam o to, czy mu to nie przeszkadza, to mi serce waliło jak młotem. Co jak powie, że nie znam się na niczym i żebym zaraz zawołała kogoś kto się zna? Patrze na niego z nadzieją w oczach. Och, powiedz, że nie chcesz mnie stąd przegonić!
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Travis przyglądał się urokliwości zajmującej się nim uzdrowicielki-stażystki i uśmiechnął się ponownie. Lekko, nienachalnie, taktownie, zgodnie z podjętymi niegdyś naukami. Chciałby myśleć, że to tylko żarty, zgryw losu, ale to przecież nieprawda. Widział ją i teraz i wcześniej i zawsze towarzyszą mu te same odczucia. Lekkie rozbawienie wymieszane z zaciekawieniem. Mieszanka na tyle mocna, że zapomina chwilowo o uporczywym pieczeniu rany. Zdawałoby się, że ta jest raptem dalekim wspomnieniem nieomal wyssanym z palca. Pokiwał głową na potok słów wydobywający się z różowych ust kobiety, a może i dziewczyny zaledwie, starając się szybko analizować zgromadzone informacje. Te mijają prędko, niemal w szaleńczym biegu, ale Greengrass nie zmartwił się tym nadmiernie. Czuł pulsowanie żył ramiennych, kiedy tylko odwracał uwagę od tego przedstawienia, które miało miejsce przed jego oczami. Głowa mężczyzny chodziła prawie że machinalnie, automatycznie, bez większego zastanowienia, wszelkie wesołości pozostawiając zamknięte w czeluściach własnego organizmu. Nawet zdziwienie nie ma już takiej mocy jak dobry humor zalewający go od stóp do głów. Skutecznie wyparł się zaskoczonej miny, wytrzeszczu oczu czy gestykulacji pełnej niezrozumienia. Stał, najzwyczajniej w świecie stał poddając się wszelkim rozkazom drobnego dziewczęcia.
- Bardzo mi przykro z powodu nieprzyjemności, które wywołałem. Nigdy nie miałem takiego celu, nawet nie pamiętam jak to się stało. - Postanowił być rozbrajająco szczery. Może nawet wzruszyłby uroczo ramionami, gdyby jedno z nich nie bolało i nie wykrwawiało się w prowizoryczny opatrunek. - Natomiast w ramach zadośćuczynienia za mój haniebny występek chciałbym panienkę zaprosić na kawę. Wiem, że to niewiele, ale mogę do tej oferty dołożyć moją rekomendację u przełożonych, wtedy powinno być wszystko w porządku? - Kontynuował, subtelnie przemycając propozycję ponownego spotkania. Tym razem poza murami szpitala. Nie zdawał sobie sprawy z tego, czy panna o nietypowym nazwisku podłapie temat i co więcej, zgodzi się zaprosić gdziekolwiek, ale przecież to nie problem. Powiedział to w sposób tak niezobowiązujący, że aż bezbolesny.
- Spokojnie, nie takie rany się przecież miewało - stwierdził obojętnie, zaledwie krótko spoglądając na rękę. W tym aspekcie był wybitnie nieczuły, wręcz niezainteresowany. Jak gdyby to było nieodłącznym elementem jego życia. Z drugiej strony, czyż nie tak właśnie było?
- Nie, żebym był dobry w oszustwach, matactwach czy byciu tajniakiem, ale dla reputacji panienki mogę nauczyć się nawet znikać. - Kolejne słodkie słówka, których nie potrafił (możliwe, że nawet nie chciał) powstrzymać. Wysypywały się z jego ust naturalnie, bez względu na to, czy prezentowały jakikolwiek poziom inteligencji czy też nie. Tak czy tak chciał dać do zrozumienia, że zastosuje się do jej zaleceń, bo dlaczego by nie miał? Do tej pory poddawał się jej woli i nie zginął, coś w jej umiejętnościach musi zatem być. To sprawiło, że podążył za nią do pustego gabinetu; usiadł w miejscu dla krnąbrnych pacjentów i odsłonił rękę z zaschniętą już krwią. Nie było wcale tak źle!
- Tak, pracuję w rodzinnym rezerwacie, Peak District, przy trójogonach edalskich. To kochane stworzenia, tylko mało delikatne. Prawdopodobnie przez gabaryty. - Usiłował żartować. - Wierzę w panienki kompetencje, dlatego nie ma potrzeby wzywania lekarza. Rana też nie jest zbyt głęboka, szybko dojdę do siebie. Jedyne, co mnie zastanawia, to fakt zapamiętania mojego stanu cywilnego, a imienia i nazwiska nie - powiedział spokojnie, panując nad cisnącym się na twarz kolejnym uśmiechem. Jako, że mówił co myślał, całkiem swobodnie przyszło mu wyrzucenie z siebie podobnych kwestii. Czy to mało subtelnych, czy nieco zawstydzających, czy kontrowersyjnych - wszystko zasługiwało na wyjście na powierzchnię!
- Bardzo mi przykro z powodu nieprzyjemności, które wywołałem. Nigdy nie miałem takiego celu, nawet nie pamiętam jak to się stało. - Postanowił być rozbrajająco szczery. Może nawet wzruszyłby uroczo ramionami, gdyby jedno z nich nie bolało i nie wykrwawiało się w prowizoryczny opatrunek. - Natomiast w ramach zadośćuczynienia za mój haniebny występek chciałbym panienkę zaprosić na kawę. Wiem, że to niewiele, ale mogę do tej oferty dołożyć moją rekomendację u przełożonych, wtedy powinno być wszystko w porządku? - Kontynuował, subtelnie przemycając propozycję ponownego spotkania. Tym razem poza murami szpitala. Nie zdawał sobie sprawy z tego, czy panna o nietypowym nazwisku podłapie temat i co więcej, zgodzi się zaprosić gdziekolwiek, ale przecież to nie problem. Powiedział to w sposób tak niezobowiązujący, że aż bezbolesny.
- Spokojnie, nie takie rany się przecież miewało - stwierdził obojętnie, zaledwie krótko spoglądając na rękę. W tym aspekcie był wybitnie nieczuły, wręcz niezainteresowany. Jak gdyby to było nieodłącznym elementem jego życia. Z drugiej strony, czyż nie tak właśnie było?
- Nie, żebym był dobry w oszustwach, matactwach czy byciu tajniakiem, ale dla reputacji panienki mogę nauczyć się nawet znikać. - Kolejne słodkie słówka, których nie potrafił (możliwe, że nawet nie chciał) powstrzymać. Wysypywały się z jego ust naturalnie, bez względu na to, czy prezentowały jakikolwiek poziom inteligencji czy też nie. Tak czy tak chciał dać do zrozumienia, że zastosuje się do jej zaleceń, bo dlaczego by nie miał? Do tej pory poddawał się jej woli i nie zginął, coś w jej umiejętnościach musi zatem być. To sprawiło, że podążył za nią do pustego gabinetu; usiadł w miejscu dla krnąbrnych pacjentów i odsłonił rękę z zaschniętą już krwią. Nie było wcale tak źle!
- Tak, pracuję w rodzinnym rezerwacie, Peak District, przy trójogonach edalskich. To kochane stworzenia, tylko mało delikatne. Prawdopodobnie przez gabaryty. - Usiłował żartować. - Wierzę w panienki kompetencje, dlatego nie ma potrzeby wzywania lekarza. Rana też nie jest zbyt głęboka, szybko dojdę do siebie. Jedyne, co mnie zastanawia, to fakt zapamiętania mojego stanu cywilnego, a imienia i nazwiska nie - powiedział spokojnie, panując nad cisnącym się na twarz kolejnym uśmiechem. Jako, że mówił co myślał, całkiem swobodnie przyszło mu wyrzucenie z siebie podobnych kwestii. Czy to mało subtelnych, czy nieco zawstydzających, czy kontrowersyjnych - wszystko zasługiwało na wyjście na powierzchnię!
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Sądziłam, że jestem taka spryta, że mu wygarnę wszystko, a on powie, że gotowy jest się zaraz zameldować przy recepcji i pokazać, że zgodnie z własnym przekonaniem, żyje wciąż. Lecz on powiedział coś, co dobitnie mi przypomniało o tym, że ja pewnych pacjentów może powinnam traktować jednak delikatniej?
- O - to z kolei mnie bardzo przekonało, że mówił prawdę. Ale tak naprawdę to bardziej mnie przekonała propozycja, która wysunął. Nie jestem szczególnie łapiącą takie aluzje dziewczyną i gdybym chodziła na kawę z każdym pacjentem, to pewnie miałabym kofeiny w żyłach więcej niż można, ale kiedy on mnie tak miło spytał, czy może zadośćuczynić, to trochę się uśmiechnęłam, trochę odgarnęłam wlosy na bok, trochę nawet bezmyślnie się zgodziłam. - Myśli pan, że pańska rekomendacja wiele da? Ale nie zaszkodzi skorzystać. Z kawy również - kiwam głową, uznając, że skoro zapłacone, to temat zakończony. Puszczam go więc w niepamięć, jedynie dodając prewencyjnie: - Byleby z kawy równie szybko się pan nie ulotnił, bo będzie mi przykro
Jego beztroskie wzruszenie ramion na sytuację z ręką, mnie nie uspokajało.
- A później będzie się pan pacjent denerwował, że znów jakiejś blizny nie możemy się pozbyć. Gdyby ktoś się zajmował każdą ran w odpowiedni sposób, to nie byłoby ich tak wiele - trochę bezwiednie przesuwam ręką ponad tą, która jest zaraz obok świeżej rany - Postaram się, żeby ta zniknęła równie prędko jak się pojawiła! - obiecuję mu, a później uśmiecham się z wdzięcznością na te słowa pełne miłego wydźwięku. Cieszyłam się, że poszedł ze mną na taką ugodę, gorzej jakby trafił mi się jakiś nachalny pacjent, który tylko czeka, żeby przyłożyć młodej stażystce. A bywali i tacy! Na szczęście udało nam się dość niepostrzeżenie przejść do gabinetu obok, a tam już nakładam maść na ranę i marszczę lekko czoło.
- To rzeczywiście musi być ciężkie operować trzema ogonami jednocześnie. Jak wielkie są te stworzenia? - dopytuję się, prawdę mówiąc jego żart wzięłam za prawdopodobną informację, a wydźwięk za kolejne miłe słowa, dopiero późniejsza uwaga nieco zbiła mnie z pantałyku. Uśmiecham się ciepło i tylko dlatego, że właśnie nakładałam większą część maści, miałam nieco więcej czasu na wymyślenie odpowiedzi.
- Proszę nie być takim pewnym, że to zapamiętałam - wychodzę z założenia, że zawsze moge się jeszcze bardziej ośmieszyć, ale jeżeli dam radę coś na prędce wymyślić, to powinnam się tym bronić. Dlatego biorę jego dłoń w swoją i kciukiem przejeżdżam po palcu na których nosi się pierscionki zaręczynowe i obrączkę, oczywiście zaręczynowy jego nie obowiązywał, ale czasami mężczyźni się mylą. Ja w każdym razie się tak trochę wpasowywałam w nową rolę masażera rąk. Bardzo przyjemnie - Przede wszystkim, zauważyłam brak obrączki - puszczam jego dłoń i zakładam włosy za uszy. - Co mogło oczywiście oznaczać wiele rzeczy, mogłes jej zapomnieć, zgubić ją, albo dziś miałes się zaręczyć, co jednak wskazałoby, że jednak jesteś kawalerem. Ale poza tym, mam dobrą pamięć do nieistotnych szczegółów. Na przykład pamietam jeszcze, że kibicujesz Zjednoczonym z Puddlemore. To absurdalnie nieistotna wiedza, chociaż gdybyś bardzo chciał się dowiedzieć i znów przedstawić, to mogę ci się pochwalić, że znam zawodnika z tej drużyny. Kiedyś zakładałam mu kroplówkę, taki był pijany - zaśmiałam się w końcu na wspomnienie pałkarza z tej drużyny, którego spotkałam na koncercie, a który nie mógł mi odmówić kolejnych drinków, niestety w całej mojej radości z muzyki zapominałam korzystać z napojów, on je zamiast mnie dokańczał, aż skończył na łóżku w szpitalu z kroplówką i moimi zarzekaniami, że na kolejnym meczu będzie już świeży. Ciekawe jak mu poszło wtedy!
- O - to z kolei mnie bardzo przekonało, że mówił prawdę. Ale tak naprawdę to bardziej mnie przekonała propozycja, która wysunął. Nie jestem szczególnie łapiącą takie aluzje dziewczyną i gdybym chodziła na kawę z każdym pacjentem, to pewnie miałabym kofeiny w żyłach więcej niż można, ale kiedy on mnie tak miło spytał, czy może zadośćuczynić, to trochę się uśmiechnęłam, trochę odgarnęłam wlosy na bok, trochę nawet bezmyślnie się zgodziłam. - Myśli pan, że pańska rekomendacja wiele da? Ale nie zaszkodzi skorzystać. Z kawy również - kiwam głową, uznając, że skoro zapłacone, to temat zakończony. Puszczam go więc w niepamięć, jedynie dodając prewencyjnie: - Byleby z kawy równie szybko się pan nie ulotnił, bo będzie mi przykro
Jego beztroskie wzruszenie ramion na sytuację z ręką, mnie nie uspokajało.
- A później będzie się pan pacjent denerwował, że znów jakiejś blizny nie możemy się pozbyć. Gdyby ktoś się zajmował każdą ran w odpowiedni sposób, to nie byłoby ich tak wiele - trochę bezwiednie przesuwam ręką ponad tą, która jest zaraz obok świeżej rany - Postaram się, żeby ta zniknęła równie prędko jak się pojawiła! - obiecuję mu, a później uśmiecham się z wdzięcznością na te słowa pełne miłego wydźwięku. Cieszyłam się, że poszedł ze mną na taką ugodę, gorzej jakby trafił mi się jakiś nachalny pacjent, który tylko czeka, żeby przyłożyć młodej stażystce. A bywali i tacy! Na szczęście udało nam się dość niepostrzeżenie przejść do gabinetu obok, a tam już nakładam maść na ranę i marszczę lekko czoło.
- To rzeczywiście musi być ciężkie operować trzema ogonami jednocześnie. Jak wielkie są te stworzenia? - dopytuję się, prawdę mówiąc jego żart wzięłam za prawdopodobną informację, a wydźwięk za kolejne miłe słowa, dopiero późniejsza uwaga nieco zbiła mnie z pantałyku. Uśmiecham się ciepło i tylko dlatego, że właśnie nakładałam większą część maści, miałam nieco więcej czasu na wymyślenie odpowiedzi.
- Proszę nie być takim pewnym, że to zapamiętałam - wychodzę z założenia, że zawsze moge się jeszcze bardziej ośmieszyć, ale jeżeli dam radę coś na prędce wymyślić, to powinnam się tym bronić. Dlatego biorę jego dłoń w swoją i kciukiem przejeżdżam po palcu na których nosi się pierscionki zaręczynowe i obrączkę, oczywiście zaręczynowy jego nie obowiązywał, ale czasami mężczyźni się mylą. Ja w każdym razie się tak trochę wpasowywałam w nową rolę masażera rąk. Bardzo przyjemnie - Przede wszystkim, zauważyłam brak obrączki - puszczam jego dłoń i zakładam włosy za uszy. - Co mogło oczywiście oznaczać wiele rzeczy, mogłes jej zapomnieć, zgubić ją, albo dziś miałes się zaręczyć, co jednak wskazałoby, że jednak jesteś kawalerem. Ale poza tym, mam dobrą pamięć do nieistotnych szczegółów. Na przykład pamietam jeszcze, że kibicujesz Zjednoczonym z Puddlemore. To absurdalnie nieistotna wiedza, chociaż gdybyś bardzo chciał się dowiedzieć i znów przedstawić, to mogę ci się pochwalić, że znam zawodnika z tej drużyny. Kiedyś zakładałam mu kroplówkę, taki był pijany - zaśmiałam się w końcu na wspomnienie pałkarza z tej drużyny, którego spotkałam na koncercie, a który nie mógł mi odmówić kolejnych drinków, niestety w całej mojej radości z muzyki zapominałam korzystać z napojów, on je zamiast mnie dokańczał, aż skończył na łóżku w szpitalu z kroplówką i moimi zarzekaniami, że na kolejnym meczu będzie już świeży. Ciekawe jak mu poszło wtedy!
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Travis nie wpadł na tak genialny pomysł jak wykłócanie się w recepcji o swoje życie. Założył, że ktoś go widzieć musiał - przecież nie wyszedł oknem czy kominem! Dlatego jedyne parcie, jakie czuł, to chęć wytłumaczenia się uzdrowicielce, która widocznie poczuwała się do swoich obowiązków. I nie lubiła, kiedy jej pacjenci znikają bez słowa. Greengrass zachodziłby w głowę jak do tego doszło, lecz nie potrafił się skupić widząc ten uroczy teatrzyk. Polly wyglądała jak kukiełka dostarczająca rozrywki. Trudno było w tym momencie myśleć o niej tak poważnie, dlatego tego nie robił. Wydawało mu się, że załatwi wszystko swym nieodpartym wdziękiem, a może również zasobności portfela. Arystokratom uchodziło doprawdy wiele, dlaczego miał zatem uważać, że tym razem sprawy miałyby pójść nie po jego myśli? Miał w sobie mnóstwo pewności siebie, jeszcze nieco poupychane po kieszeniach, nie wierzył więc, że mógłby wyjść poszkodowany z tego starcia. Konkretniej z zarzutami, które medyczka w jego kierunku wysnuwała. Z natury był kłótliwy, nawet kiedy nie miał racji, ale tym razem... tym razem przyjął pozę karnego winnego, sądząc, że obrał dobry front. Nie chciał też przecież jej zaszkodzić, zwykle się tak nie zachowywał.
Kąciki ust zadrżały lekko, nieuszkodzona dłoń ujęła na moment kark. Wnioski nasuwały się same. Nie miała w ogóle pojęcia kim on jest. Tak po prawdzie to nawet lepiej, czasem lubił czuć się incognito. Wmieszać się w tłum, być najzupełniej sobą - to miłe uczucie, w tych kręgach na wagę złota, ponieważ stanowiło pewnego rodzaju unikat.
- Wydaje mi się, że coś da. Może nie zostanie panienka zaraz ordynatorem, ale z utrzymaniem się na stażu nie powinno być problemu - powiedział lekkim tonem. Uśmiech mu się pogłębił usłyszawszy zgodę na ponowne spotkanie. Nie próbował nawet dochodzić tego, czy potwierdzenie było celowe czy najzupełniej przypadkowe, liczył się efekt, nie droga do jego osiągnięcia. - Bez obaw, kawę pijam wyjątkowo długo - dodał. Znów się zgrywając, a może jednak nie? Nie powiedział nic więcej na ten temat, przestał się nawet uśmiechać sprawiając bardziej poważnego niż to było w rzeczywistości. A ta była trudna, bolesna i... zaskakująca, nawet jak na niego. Nie lubił szpitali, nie chciał już tu być. Nawiedziła go jedynie myśl, że mógłby się stąd zmyć ze stażystką. Smoki zgodnie z planem zostały nakarmione, nie potrzebowały już jego towarzystwa.
- Ponoć blizny pasują mężczyznom. No, może faktycznie robi ich się już za dużo, ale co zrobić, taka praca - stwierdził. Stwierdzenie to zwieńczone zostało cichym westchnięciem niedowierzania wymieszanego z udawaną rezygnacją. - Starania mi najzupełniej wystarczą - skwitował pogodnie. Prawdopodobnie udawanie poważnego szlachcica spełzły na niczym, ale nie wydawał się być tym w jakikolwiek sposób przejęty. Obserwował swoją ranę i ruchy swej starej-nowej opiekunki, która wyglądała, że ma pojęcia o tym co robi. Chyba nie utnie mu ramienia.
- To prawda, trzeba mieć podzielną uwagę - odpowiedział, sądząc, że podchwytuje właśnie jakiś znamienity żart. - Są ogromne. Człowieka przewyższają kilka razy - zakończył mało zgrabnie. W tej chwili żadne sensowne porównanie nie przychodziło mu do głowy. Szczególnie, że sprawy przybrały naprawdę dziwny obrót - nie codziennie kobieta masuje mu ręce, dlatego patrzył na to zjawisko ze zdziwieniem, może i nawet niepewnością wymalowaną na pochylonej twarzy. Mimo to słuchał uważnie jej słów, nie dając się przy tym zbić z pantałyku.
- Ma panienka zadatki na policjantkę - powiedział spokojnie uniósłszy głowę. - To pewnie kwestia najbliższego czasu jak zmienię stan cywilny. Mniejsza jednak o to, nazywam się Travis Greengrass, można to skojarzyć z trawą, będzie łatwiej zapamiętać. A Zjednoczeni... to naprawdę szlachetna i... nieokrzesana drużyna - kontynuował swoje słowa, rozpogadzając się już zupełnie. Quidditch nie mógł być czymś nieistotnym, zdecydowanie nie.
Kąciki ust zadrżały lekko, nieuszkodzona dłoń ujęła na moment kark. Wnioski nasuwały się same. Nie miała w ogóle pojęcia kim on jest. Tak po prawdzie to nawet lepiej, czasem lubił czuć się incognito. Wmieszać się w tłum, być najzupełniej sobą - to miłe uczucie, w tych kręgach na wagę złota, ponieważ stanowiło pewnego rodzaju unikat.
- Wydaje mi się, że coś da. Może nie zostanie panienka zaraz ordynatorem, ale z utrzymaniem się na stażu nie powinno być problemu - powiedział lekkim tonem. Uśmiech mu się pogłębił usłyszawszy zgodę na ponowne spotkanie. Nie próbował nawet dochodzić tego, czy potwierdzenie było celowe czy najzupełniej przypadkowe, liczył się efekt, nie droga do jego osiągnięcia. - Bez obaw, kawę pijam wyjątkowo długo - dodał. Znów się zgrywając, a może jednak nie? Nie powiedział nic więcej na ten temat, przestał się nawet uśmiechać sprawiając bardziej poważnego niż to było w rzeczywistości. A ta była trudna, bolesna i... zaskakująca, nawet jak na niego. Nie lubił szpitali, nie chciał już tu być. Nawiedziła go jedynie myśl, że mógłby się stąd zmyć ze stażystką. Smoki zgodnie z planem zostały nakarmione, nie potrzebowały już jego towarzystwa.
- Ponoć blizny pasują mężczyznom. No, może faktycznie robi ich się już za dużo, ale co zrobić, taka praca - stwierdził. Stwierdzenie to zwieńczone zostało cichym westchnięciem niedowierzania wymieszanego z udawaną rezygnacją. - Starania mi najzupełniej wystarczą - skwitował pogodnie. Prawdopodobnie udawanie poważnego szlachcica spełzły na niczym, ale nie wydawał się być tym w jakikolwiek sposób przejęty. Obserwował swoją ranę i ruchy swej starej-nowej opiekunki, która wyglądała, że ma pojęcia o tym co robi. Chyba nie utnie mu ramienia.
- To prawda, trzeba mieć podzielną uwagę - odpowiedział, sądząc, że podchwytuje właśnie jakiś znamienity żart. - Są ogromne. Człowieka przewyższają kilka razy - zakończył mało zgrabnie. W tej chwili żadne sensowne porównanie nie przychodziło mu do głowy. Szczególnie, że sprawy przybrały naprawdę dziwny obrót - nie codziennie kobieta masuje mu ręce, dlatego patrzył na to zjawisko ze zdziwieniem, może i nawet niepewnością wymalowaną na pochylonej twarzy. Mimo to słuchał uważnie jej słów, nie dając się przy tym zbić z pantałyku.
- Ma panienka zadatki na policjantkę - powiedział spokojnie uniósłszy głowę. - To pewnie kwestia najbliższego czasu jak zmienię stan cywilny. Mniejsza jednak o to, nazywam się Travis Greengrass, można to skojarzyć z trawą, będzie łatwiej zapamiętać. A Zjednoczeni... to naprawdę szlachetna i... nieokrzesana drużyna - kontynuował swoje słowa, rozpogadzając się już zupełnie. Quidditch nie mógł być czymś nieistotnym, zdecydowanie nie.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Absolutnie nie wiedziałam kim jest. Moglibyśmy w tej chwili odgrywać Kopciuszka, chociaż jak wiele jest w nas póki co podobieństw? No więc po pierwsze mamy sytuację podobną jeżeli chodzi o majątek. Niby nie jestem biedna, bo po mamie odziedziczyliśmy z bratem całą masę pieniędzy (jednak posiadanie znacznych pokładów złota pozwalało Selwynom na wydawanie nawet tych brzydkich córek z wielkim posagiem), ale jeżeli chodzi o status społeczny, to jestem trochę taką bidulką. Zbyt czystą mam krew by cieszyć mugolaków, zbyt malo szlachetną, by bawić na salonach. Więc gdybym wygarnąć teraz mogła wszystko co myślę o szlachcicach i ich absurdalnych przepisach, a panicz Greengrass by się z tego mógł pośmiać, nawet coś wziąć do serca - to czy gdyby wciąż chcial mnie zabrać na kawę, nie okazałby się tak wspaniały jak ten książę, który wybrał na swoją księżniczkę dziewczynę z nizin?
To bardzo urocza wizja, narazie jednak miałam go za wszystko-jedno-kogo, ale bardzo przystojnego i o uśmiechu tak czarującym, że czasami się zawieszalam i przestawałam myśleć nad tym co mówię. A rzecz jasna, że jeżeli się nie skupiam na tym co mówię, to mówie głupoty ogromne. Jak to, że przecież nie jest zaobrączkowany.
Przy okazji rozbawia mnie ów mężczyzna, ciekawa jestem czy zdaje sobie sprawe z tego, że własnie podpuszcza mnie pod to, żeby łamać regulaminy. Nie powinnam się umawiać z klientami szpitala. Ale nie rozumiałam tych regulaminów, to co oni, chcieli pewnie, żebym cały czas pracowała i wcale nie miała własnego życia!
- Och doprawdy? W takim razie, proszę o mile słowo. Swoją drogą, wcale by pan nie chciał, żebym została odrynatorem, bo gdyby tak się stało, to nie miałabym czasu na kawki - tym razem to mi przyszło żartować, a jak widać dobry humor nie opuszcza mnie przy tym panu kawalerze pacjencie. Tyle, że znów się rozkojarzyłam, jak dobrze, że w końcu przestał się uśmiechać, bo mogłabym niechcący zapomnieć, że miałam mu bandażować rękę. Stalabym i ledwo pamiętała o oddychaniu, kiedy on się tak uśmiecha, cóż, ciężko mi utrzymać nawet równowagę.
Skupiam się na pracy, delikatnie zostawiając na jego skórze lecznicze maziaje. Trochę przedłużam cały ten proces, wiem, że to niespecjalnie dobre moralnie, ale przecież nie szkodzę mu! Jestem jakoś dziwinie zaabsorbowana tym przebywaniem w zamkniętym gabinecie tylko we dwójkę, chciałabym trochę dlużej to pociągnąć. Chciałabym, żeby to jeszcze potrwało.
- Niektórych nie da się uniknąć, ale jeżeli dobrze pamiętam, to są specjalne rośliny, które potrafią nieco je ukryć. A że pasują do mężczyzn, to akurat prawda. Każda blizna to nowa historia, tak? - zgaduję, trochę się podśmiewując z próżności męskiej, która jak widać objawi się nawet w dzielnym pogromcy smoków, czyli jednych z bardziej niebezpiecznych stworzeń. - Pan pacjent, jak mniemam lubi swoje blizny? - i myślę, że ja również mogłabym je polubić, nawet bardzo.
Zbliżam się ku końcowi, mamroczę jakieś zaklęcia, a maść zaczyna się nieco nagrzewać, a skóra zrastać. Kiedy jestem w połowie i przykładam zamoczony ręcznik do ramienia, uśmiecham się lekko.
- Niesamowite, państwo z tych smoczych rezerwatów, zawsze jesteśce tak uroczo przekonani, że te stworzenia są takie wspaniałe. Ja zaś, jako początkujący lekarz, kiedy widzę te wszystkie rany... niech mnie pan kawaler przekona, że one nie są takie straszne - pozwalam mu się wypowiedzieć, moze wpadnie na genialny pomysł, że mnie oprowadzi po rezerwacie? Mam na to ochotę, ale nie wiem, czy mogę mu to tak bezpośrednio zaproponować? Zwykle sie nie przejmuję za bardzo takimi rzeczami, ale dziś już zostałam zaproszona przez niego na kawę. Przeiceż nie moge oczekiwać, że mnie weźmie na wycieczkę pierwszego dnia.
Nieco mi jednak mina zelżała, a z oczu znikł ten blask, kiedy pojmuję, że mam do czynienia ze szlachcicem. A niech to licho, że ze wszystkich pzystojniaków na świecie, ten musiał urodzić się w szlacheckiej rodzinie! No jak nic złamie mi serce.
- Panie Greengrass, miło mi. Pan pewnie nie wie, ale pańska kuzynka, Linette była moją bliską przyjaciółką. Także znam to nazwisko - zaprzestaję wszystkiego, bo wspomnienie Linette przypomina mi również to, jak się tym mocno przejęłam i jak prawie do niej dołączyłam. Kiwam głową, niewyraźną mam minę, ale kiedy mówi o Quiddichu, muszę się znów udzielić: - Tamten zawodnik był zdecydowanie nieokrzesany, ale to dzięki niemu przekonałam sie, że nie mogłabym spotykać się ze sportowcami. Panie Greengrass, czy pan wie, że taki sportowiec spędza jedną trzecią czasu na jedzeniu, połowę na treningach a całą resztę śpi? Gdzie tu czas dla ukochanej? - byłam oburzona, ale uśmiechnięta.
To bardzo urocza wizja, narazie jednak miałam go za wszystko-jedno-kogo, ale bardzo przystojnego i o uśmiechu tak czarującym, że czasami się zawieszalam i przestawałam myśleć nad tym co mówię. A rzecz jasna, że jeżeli się nie skupiam na tym co mówię, to mówie głupoty ogromne. Jak to, że przecież nie jest zaobrączkowany.
Przy okazji rozbawia mnie ów mężczyzna, ciekawa jestem czy zdaje sobie sprawe z tego, że własnie podpuszcza mnie pod to, żeby łamać regulaminy. Nie powinnam się umawiać z klientami szpitala. Ale nie rozumiałam tych regulaminów, to co oni, chcieli pewnie, żebym cały czas pracowała i wcale nie miała własnego życia!
- Och doprawdy? W takim razie, proszę o mile słowo. Swoją drogą, wcale by pan nie chciał, żebym została odrynatorem, bo gdyby tak się stało, to nie miałabym czasu na kawki - tym razem to mi przyszło żartować, a jak widać dobry humor nie opuszcza mnie przy tym panu kawalerze pacjencie. Tyle, że znów się rozkojarzyłam, jak dobrze, że w końcu przestał się uśmiechać, bo mogłabym niechcący zapomnieć, że miałam mu bandażować rękę. Stalabym i ledwo pamiętała o oddychaniu, kiedy on się tak uśmiecha, cóż, ciężko mi utrzymać nawet równowagę.
Skupiam się na pracy, delikatnie zostawiając na jego skórze lecznicze maziaje. Trochę przedłużam cały ten proces, wiem, że to niespecjalnie dobre moralnie, ale przecież nie szkodzę mu! Jestem jakoś dziwinie zaabsorbowana tym przebywaniem w zamkniętym gabinecie tylko we dwójkę, chciałabym trochę dlużej to pociągnąć. Chciałabym, żeby to jeszcze potrwało.
- Niektórych nie da się uniknąć, ale jeżeli dobrze pamiętam, to są specjalne rośliny, które potrafią nieco je ukryć. A że pasują do mężczyzn, to akurat prawda. Każda blizna to nowa historia, tak? - zgaduję, trochę się podśmiewując z próżności męskiej, która jak widać objawi się nawet w dzielnym pogromcy smoków, czyli jednych z bardziej niebezpiecznych stworzeń. - Pan pacjent, jak mniemam lubi swoje blizny? - i myślę, że ja również mogłabym je polubić, nawet bardzo.
Zbliżam się ku końcowi, mamroczę jakieś zaklęcia, a maść zaczyna się nieco nagrzewać, a skóra zrastać. Kiedy jestem w połowie i przykładam zamoczony ręcznik do ramienia, uśmiecham się lekko.
- Niesamowite, państwo z tych smoczych rezerwatów, zawsze jesteśce tak uroczo przekonani, że te stworzenia są takie wspaniałe. Ja zaś, jako początkujący lekarz, kiedy widzę te wszystkie rany... niech mnie pan kawaler przekona, że one nie są takie straszne - pozwalam mu się wypowiedzieć, moze wpadnie na genialny pomysł, że mnie oprowadzi po rezerwacie? Mam na to ochotę, ale nie wiem, czy mogę mu to tak bezpośrednio zaproponować? Zwykle sie nie przejmuję za bardzo takimi rzeczami, ale dziś już zostałam zaproszona przez niego na kawę. Przeiceż nie moge oczekiwać, że mnie weźmie na wycieczkę pierwszego dnia.
Nieco mi jednak mina zelżała, a z oczu znikł ten blask, kiedy pojmuję, że mam do czynienia ze szlachcicem. A niech to licho, że ze wszystkich pzystojniaków na świecie, ten musiał urodzić się w szlacheckiej rodzinie! No jak nic złamie mi serce.
- Panie Greengrass, miło mi. Pan pewnie nie wie, ale pańska kuzynka, Linette była moją bliską przyjaciółką. Także znam to nazwisko - zaprzestaję wszystkiego, bo wspomnienie Linette przypomina mi również to, jak się tym mocno przejęłam i jak prawie do niej dołączyłam. Kiwam głową, niewyraźną mam minę, ale kiedy mówi o Quiddichu, muszę się znów udzielić: - Tamten zawodnik był zdecydowanie nieokrzesany, ale to dzięki niemu przekonałam sie, że nie mogłabym spotykać się ze sportowcami. Panie Greengrass, czy pan wie, że taki sportowiec spędza jedną trzecią czasu na jedzeniu, połowę na treningach a całą resztę śpi? Gdzie tu czas dla ukochanej? - byłam oburzona, ale uśmiechnięta.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
W tym momencie wszystko było urocze. Cały wszechświat był uroczy, a Polly była jego słońcem jako epicentrum urokliwości. Travis niemal mlasnął odczuwając słodycz całej tej sytuacji. Nie patrzył na ramię, skutecznie ignorując uporczywe pieczenie rany. Skupił się na tym centralnym punkcie okazując zainteresowanie każdym słowem wypowiadanym przez dziewczynę. Uśmiechał się lekko, unosił brwi w geście zdziwienia, kiwał głową. Wydawał się być doprawdy wspaniałym rozmówcą, który przede wszystkim słucha. Oraz analizuje, zastanawia się nad powierzonymi mu zdaniami. To nie było bezmyślnym przytakiwaniem, odwracaniem uwagi od braku zainteresowania. Nie był także księciem chcącym złowić księżniczkę gdzieś w dolinach i depresjach. Pochlebstwa względem płci pięknej towarzyszyły mu niemal od zawsze. Nie pamiętał czasów, kiedy było inaczej. Odnajdywał zadowolenie w miłych słowach, pąsowych policzkach, radosnych uśmiechach. Kobiety były kwiatami, które należy podlewać komplementami - w przeciwnym razie uschną niedocenione, oraz niekochane, w poczuciu krzywdy i rozgoryczenia. Tego nie lubił, zdecydowanie bardziej odpowiadały mu szczęśliwe niewiasty, a świadomość, że przyczynił się do ich rozkwitu dodawała pewności siebie. Nie mógł nie zauważyć jej spojrzeń czy chwil zawieszenia, oprócz ręki nie było tu nic dystrakcyjnego. I dzięki temu skupiał się właśnie na tej jednej rzeczy.
Bez zbędnych słów komentarza poddawał się uzdrowicielskim zabiegom prawdopodobnie nie wiedząc nawet, że te zostały wydłużone w czasie. Nie przeszkadzało mu to nic, a nic, pochłonięty przez obopólne interakcje, a także ulgę, którą odczuwał w miejscu poharatanego ciała. Żałował, że okoliczności spotkania nie były inne, wtedy mógłby czuć się jeszcze swobodniej.
- Naprawdę? A mnie się zdawało, że ordynatorzy to tylko kawki piją - powiedział udając zdziwienie. Nie wytrzymał jednak zbyt długo w tym stanie. Chwilę później jego mięśnie się rozluźniły, a na twarzy pojawił się kolejny uśmiech. Widocznie dobrze się czuł w towarzystwie młodej uzdrowicielki, taka domena cukru. - Lecz skoro tak, to rzeczywiście jestem rad z takiego obrotu spraw - dokończył ugodowo. Jak nie Greengrass - przyznanie się do błędu nie następowało przecież nigdy. Być może zaistniałe warunki mocniej wpływały na jego zachowanie, możliwym jest również instynkt samozachowawczy: dobrze jest być potulnym w stosunku do kogoś, kto cię składa.
- Nie znam się na roślinach - przyznał obojętnie wzruszając (delikatnie!) ramionami. - Ale historia jest ważna, głównie po to, by jej nie powtarzać. W moim przypadku nie tyczy się to smoków, ponieważ nie jestem w stanie zrezygnować ze swoich zainteresowań. Nawet, gdyby miały mnie zabić - skwitował wciąż będąc zadowolonym. - Lubić nie lubię, przyzwyczaiłem się - dodał zaraz potem wpatrując się w maści kładzione w miejsce rany. Chwilę się nawet na nią zapatrzył, gdyż zapadła chwilowa cisza. Rzucone wyzwanie tyczące się przekonania do swoich racji odbiło się echem w umyśle Travisa i dotarło do świadomości chwilę później. Najpierw spojrzał zaskoczony na kobietę, a chwilę później miał już gotową odpowiedź.
- Choćbym chciał, nie uda mi się panienki przekonać do smoków, zwłaszcza z perspektywy uzdrowicielstwa. To jakby próbować przekonać kogoś do tego, że lody karmelowe są lepsze od czekoladowych - to rzecz gustu. Tak samo jest z pasjami: niektórzy łapią bakcyla na coś, inni nie. Ja osobiście uwielbiam adrenalinę towarzyszącą obcowania ze smokami, ktoś inny zaś wolałby się ścigać na miotłach, to jednak sprawa indywidualna. A handlowcem nie jestem, by sprzedać panience smoka. - Wygłosił swoją opinię wpatrując się w rozmówczynię. - Gdyby to nie było niebezpieczne, może zaproponowałbym przekonanie się na własnej skórze. - Jak gdyby czytał w jej myślach, ale to było zupełnie przypadkowym skutkiem zadanego wcześniej pytania. Lub raczej rzuconego wyzwania.
Wyznanie tyczące się jego kuzynki zdziwiło go - choć niepotrzebnie, cóż w tym dziwnego, że ktoś zna jego kuzynkę? - i zasmuciło jednocześnie. Nie da się ukryć, że ten nieszczęśliwy wypadek wpłynął na wszystkich Greengrassów, bez względu na stopień zażyłości ze zmarłą.
- Nie wiedziałem. Strasznie nieszczęśliwy wypadek oraz ogromna strata - odparł pochmurnie. Śmierć czy też inne niepowodzenia rodzinne bardzo mu ciążyły, prawie roztkliwiając. Nie znał Noah wcale, a pomimo tego odczuwał stratę boleśnie. Nawet nie chciał myśleć, że spowodowane jest to upadkiem Leonarda, tego było już zbyt wiele.
- Naprawdę? A gdzie czas na ablucję? Nie do pomyślenia. - Zmienia szybko temat chcąc przerwać łańcuch smutnej atmosfery. To nie czas ani miejsce na tego typu smutki. - Mniejsza o sportowców, nie przypomniała mi panienka swoich personaliów. - Zreflektował się. Późno, bo późno, ale zreflektował się.
Bez zbędnych słów komentarza poddawał się uzdrowicielskim zabiegom prawdopodobnie nie wiedząc nawet, że te zostały wydłużone w czasie. Nie przeszkadzało mu to nic, a nic, pochłonięty przez obopólne interakcje, a także ulgę, którą odczuwał w miejscu poharatanego ciała. Żałował, że okoliczności spotkania nie były inne, wtedy mógłby czuć się jeszcze swobodniej.
- Naprawdę? A mnie się zdawało, że ordynatorzy to tylko kawki piją - powiedział udając zdziwienie. Nie wytrzymał jednak zbyt długo w tym stanie. Chwilę później jego mięśnie się rozluźniły, a na twarzy pojawił się kolejny uśmiech. Widocznie dobrze się czuł w towarzystwie młodej uzdrowicielki, taka domena cukru. - Lecz skoro tak, to rzeczywiście jestem rad z takiego obrotu spraw - dokończył ugodowo. Jak nie Greengrass - przyznanie się do błędu nie następowało przecież nigdy. Być może zaistniałe warunki mocniej wpływały na jego zachowanie, możliwym jest również instynkt samozachowawczy: dobrze jest być potulnym w stosunku do kogoś, kto cię składa.
- Nie znam się na roślinach - przyznał obojętnie wzruszając (delikatnie!) ramionami. - Ale historia jest ważna, głównie po to, by jej nie powtarzać. W moim przypadku nie tyczy się to smoków, ponieważ nie jestem w stanie zrezygnować ze swoich zainteresowań. Nawet, gdyby miały mnie zabić - skwitował wciąż będąc zadowolonym. - Lubić nie lubię, przyzwyczaiłem się - dodał zaraz potem wpatrując się w maści kładzione w miejsce rany. Chwilę się nawet na nią zapatrzył, gdyż zapadła chwilowa cisza. Rzucone wyzwanie tyczące się przekonania do swoich racji odbiło się echem w umyśle Travisa i dotarło do świadomości chwilę później. Najpierw spojrzał zaskoczony na kobietę, a chwilę później miał już gotową odpowiedź.
- Choćbym chciał, nie uda mi się panienki przekonać do smoków, zwłaszcza z perspektywy uzdrowicielstwa. To jakby próbować przekonać kogoś do tego, że lody karmelowe są lepsze od czekoladowych - to rzecz gustu. Tak samo jest z pasjami: niektórzy łapią bakcyla na coś, inni nie. Ja osobiście uwielbiam adrenalinę towarzyszącą obcowania ze smokami, ktoś inny zaś wolałby się ścigać na miotłach, to jednak sprawa indywidualna. A handlowcem nie jestem, by sprzedać panience smoka. - Wygłosił swoją opinię wpatrując się w rozmówczynię. - Gdyby to nie było niebezpieczne, może zaproponowałbym przekonanie się na własnej skórze. - Jak gdyby czytał w jej myślach, ale to było zupełnie przypadkowym skutkiem zadanego wcześniej pytania. Lub raczej rzuconego wyzwania.
Wyznanie tyczące się jego kuzynki zdziwiło go - choć niepotrzebnie, cóż w tym dziwnego, że ktoś zna jego kuzynkę? - i zasmuciło jednocześnie. Nie da się ukryć, że ten nieszczęśliwy wypadek wpłynął na wszystkich Greengrassów, bez względu na stopień zażyłości ze zmarłą.
- Nie wiedziałem. Strasznie nieszczęśliwy wypadek oraz ogromna strata - odparł pochmurnie. Śmierć czy też inne niepowodzenia rodzinne bardzo mu ciążyły, prawie roztkliwiając. Nie znał Noah wcale, a pomimo tego odczuwał stratę boleśnie. Nawet nie chciał myśleć, że spowodowane jest to upadkiem Leonarda, tego było już zbyt wiele.
- Naprawdę? A gdzie czas na ablucję? Nie do pomyślenia. - Zmienia szybko temat chcąc przerwać łańcuch smutnej atmosfery. To nie czas ani miejsce na tego typu smutki. - Mniejsza o sportowców, nie przypomniała mi panienka swoich personaliów. - Zreflektował się. Późno, bo późno, ale zreflektował się.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Mam dość podobnie, też przepadam za czynieniem dobra, podlewaniem kwiatków innych ludzi, lubię jak kwitną i pachną ładnie. Czynię to także jako młoda pani lekarz, ale takie zwykłe, codzienne zachowania również sprawiają, że się staram by zrobić komuś dzień dobry. Uśmiechem chociażby, jakąś historyjką. Nie wiem jak często mówię komplementy, ale mam przed sobą mistrza w tej dziedzinie, może mnie oświeci czy jestem na dobrej drodze. Tylko muszę mu zaserwować jakiś komplement. Bylebym nie wyszła na za bardzo starającą się! Ale z drugiej strony, czy jest coś złego, w tym, że pokazałabym że mi zależy na wypadnięciu odpowiednim? Każdy się troche wstydzi tych swoich pragnień, stąd rumieńce i zgubione wątki, ale w gruncie rzeczy chyba i tak zbyt mało jest czasu, żeby się jeszcze zastanawiać nad poprawnością swoich czynów. Więc mam tak jak on, płynę niesiona przez prądy chemiczne, które powodowane impulsami elektrycznymi wybijanymi przez serca oba, pozwalają spotkać się zauroczonym.
- Skąd to przekonanie? - uśmiecham się pod nosem, bawi mnie to, że Travis tak wspaniale podsumował pracę ordynatora. Niestety u nas nie było tak łatwo, ale nawet jeżeli chciałabym przyznać mu połowiczną rację, przede wszystkim byłam w pracy i nie wypadało mi mówić źle o szefostwie. Jak wiadomo, ściany mają uszy! - Tak czy siak, chodziło mi o takie miłe kawki w jakiś miłych kawiarenkach. Najlepiej podobnych do francuskich, bo przez jakś czas mieszkałam we Francji i nie wyobrażam sobie picia innej kawy. Ale jako ordynator pewnie musiałabym cię, panie pacjencie, zaprosić do mojej klitki i podać kawę zalaną wodą - zasmuciłam się na taką możliwość, nie chciałabym go tak ugościć. - Dlatego, czasami lepiej być na niższym stanowisku. Mogę wyjść kiedy mi się to żywnie podobna, bo niewiele tracę - przekonuję go, ale sama nie wiem dlaczego ciągnę tę rozmowę. Może dlatego, że chciałabym jak najwięcej wykorzystać możliwości spędzania z nim czasu. A wiadomo, że jeżeli podtrzymam wątek, to on jeszcze zostanie. A może nawet wyłapie spomiędzy słów jakąś ukrytą zapowiedź przyjemnej kawki w najbliższym czasie.
Nigdy nie wpadłam na to, że to dlatego moje gadulstwo w pracy jest lepiej znoszone, bo ludzie wolą nie dyskutować z kimś, kto ratuje im życie. Absolutnie niepotrzebnie się mnie obawiali, bo ja przepadam za przeróżnymi rozmowami, a inne zdanie traktuję jak możliwość dowiedzenia sie czegoś o świecie, innych ludziach.
- Chodziło mi o to, że pewnie spotyka się pan pacjent z pytaniami o blizny i każda z nich ma inną historię - poprawiam go delikatnie, chyba też się uslyszeć jedną z tych historyjek. Ocenię, czy ciekawe, ale z tego co mówi, to muszą być ciekawe, skoro chce poświęcić im swoje życie. - Ale w zupełności rozumiem, każdy kto ma pasję mówi podobnie. Byleby jednak to spowszednienie nie stępiło ostrożności, nie chciałabym któregoś dnia dostać pana kawalera pacjenta w dwóch kawałkach - poprosiłam lekko się uśmiechając, a później przypomniałam sobie, że Linette również zabiła się ważąc jeden z eliksirów. Kochała to robić i umarła robiąc to co kocha. - Już śmierć jednego Greengrassa przeżyłam, przyznam, że wasze uwielbienie swojej pasji jest nieocenione, ale kiedy skutki są tragiczne...
Niby nic dziwnego, a jednak wielu przyjaciół Linette dziwiło się, że ta zadaje się z kimś spoza szlachetnie urodzonych. Tak jakby to, że moja matka wyszła za czystokrwistego przekreślalo moje szanse na zaprzyjaźninie się z szlachciami. Chociaż uwazałam ich za pozerów, to poznałam kilku fajnych. Travis narazie nalezał do tego grona. Lecz przyznam, że zbyt dobrze go nie znałam.
Kiedy uśmiecham się na jego słowa, on mówi, że obcowanie ze smokami jest nadzwyczaj niebezpieczne, ale że to kocha. I nie dla mnie. Na co owijam jego ramię bandażami.
- Proszę niech moja kobieca natura nie zwiedzie pana, jestem bardzo odważna - chciałabym mu zaimponować, ale prawdą jest, że nie podeszłabymz zabyt blisko smoków trójogoniastych. Roześmiana kończę z opowieściami o sportowcach: - Mam nadzieję, że wpisać można to w część treningu!
A skoro i o moje dane padło pytanie to przy zakończeniu czynności związanych z opatrywaniem, kiwam głową i się przedstawiam:
- Polly Havisham, stażystka i prawie lekarz na tym oddziale, ale również jako wielbicielka domowych ciast: pracownica cukierni - mrugam do niego porozumiewawczo. Może dostać zniżkę. Na szarlotkę na przykład!
- Skąd to przekonanie? - uśmiecham się pod nosem, bawi mnie to, że Travis tak wspaniale podsumował pracę ordynatora. Niestety u nas nie było tak łatwo, ale nawet jeżeli chciałabym przyznać mu połowiczną rację, przede wszystkim byłam w pracy i nie wypadało mi mówić źle o szefostwie. Jak wiadomo, ściany mają uszy! - Tak czy siak, chodziło mi o takie miłe kawki w jakiś miłych kawiarenkach. Najlepiej podobnych do francuskich, bo przez jakś czas mieszkałam we Francji i nie wyobrażam sobie picia innej kawy. Ale jako ordynator pewnie musiałabym cię, panie pacjencie, zaprosić do mojej klitki i podać kawę zalaną wodą - zasmuciłam się na taką możliwość, nie chciałabym go tak ugościć. - Dlatego, czasami lepiej być na niższym stanowisku. Mogę wyjść kiedy mi się to żywnie podobna, bo niewiele tracę - przekonuję go, ale sama nie wiem dlaczego ciągnę tę rozmowę. Może dlatego, że chciałabym jak najwięcej wykorzystać możliwości spędzania z nim czasu. A wiadomo, że jeżeli podtrzymam wątek, to on jeszcze zostanie. A może nawet wyłapie spomiędzy słów jakąś ukrytą zapowiedź przyjemnej kawki w najbliższym czasie.
Nigdy nie wpadłam na to, że to dlatego moje gadulstwo w pracy jest lepiej znoszone, bo ludzie wolą nie dyskutować z kimś, kto ratuje im życie. Absolutnie niepotrzebnie się mnie obawiali, bo ja przepadam za przeróżnymi rozmowami, a inne zdanie traktuję jak możliwość dowiedzenia sie czegoś o świecie, innych ludziach.
- Chodziło mi o to, że pewnie spotyka się pan pacjent z pytaniami o blizny i każda z nich ma inną historię - poprawiam go delikatnie, chyba też się uslyszeć jedną z tych historyjek. Ocenię, czy ciekawe, ale z tego co mówi, to muszą być ciekawe, skoro chce poświęcić im swoje życie. - Ale w zupełności rozumiem, każdy kto ma pasję mówi podobnie. Byleby jednak to spowszednienie nie stępiło ostrożności, nie chciałabym któregoś dnia dostać pana kawalera pacjenta w dwóch kawałkach - poprosiłam lekko się uśmiechając, a później przypomniałam sobie, że Linette również zabiła się ważąc jeden z eliksirów. Kochała to robić i umarła robiąc to co kocha. - Już śmierć jednego Greengrassa przeżyłam, przyznam, że wasze uwielbienie swojej pasji jest nieocenione, ale kiedy skutki są tragiczne...
Niby nic dziwnego, a jednak wielu przyjaciół Linette dziwiło się, że ta zadaje się z kimś spoza szlachetnie urodzonych. Tak jakby to, że moja matka wyszła za czystokrwistego przekreślalo moje szanse na zaprzyjaźninie się z szlachciami. Chociaż uwazałam ich za pozerów, to poznałam kilku fajnych. Travis narazie nalezał do tego grona. Lecz przyznam, że zbyt dobrze go nie znałam.
Kiedy uśmiecham się na jego słowa, on mówi, że obcowanie ze smokami jest nadzwyczaj niebezpieczne, ale że to kocha. I nie dla mnie. Na co owijam jego ramię bandażami.
- Proszę niech moja kobieca natura nie zwiedzie pana, jestem bardzo odważna - chciałabym mu zaimponować, ale prawdą jest, że nie podeszłabymz zabyt blisko smoków trójogoniastych. Roześmiana kończę z opowieściami o sportowcach: - Mam nadzieję, że wpisać można to w część treningu!
A skoro i o moje dane padło pytanie to przy zakończeniu czynności związanych z opatrywaniem, kiwam głową i się przedstawiam:
- Polly Havisham, stażystka i prawie lekarz na tym oddziale, ale również jako wielbicielka domowych ciast: pracownica cukierni - mrugam do niego porozumiewawczo. Może dostać zniżkę. Na szarlotkę na przykład!
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Tak, życie jest zbyt krótkie na ukrywanie prawd, na narzucanie sobie kolejnych ograniczeń. Polly nie do końca była tego świadoma z powodu jej statusu w świecie magicznym, lecz Travis przekonał się o tym na własnej skórze wiele razy. To poczucie obowiązku rządziło ich życiem, a on i tak był w komfortowej sytuacji. Mógł mówić co chciał, bronić swych racji, dobierać argumenty w dyskusji - inni na to nie mieli przyzwolenia z powodu wiszącego nad nimi bata. Batem była reputacja, nestor, a także wiele innych czynników skutecznie ograniczających wolność osobistą wśród arystokracji. Nie, żeby ta konkretna pozycja społeczna miała same wady, ale nie można udawać, że za nią kryją się jedynie zalety. Nie mniej, chłopak był dumny z bycia Greengrassem. Ze swojego rodowodu, że mógł się spełniać w tym, co przecież tak mocno kochał. Wydawało mu się, że podobne odczucia ma to urocze dziewczę, które zajęło się jego raną. Może wydawała się być nieco oderwana od rzeczywistości, ale sprawiała wrażenie osoby oddającej się temu, co lubi. Nie znali się prawie wcale, nie mógł więc wysnuć prawdziwych wniosków, mógł bazować jedynie na niedoskonałym zmyśle obserwacji. Ten powinien mieć wyczulony zważywszy na swoją pracę, a mimo to niejednokrotnie wydawało mu się, że smoki są mniej skomplikowane od ludzi. Ich procesy myślowe nie są tak zawiłe, a zachowania mimo to w dużej mierze da się przewidzieć. Człowiek, zwłaszcza kobiety, za dużo emocji wkładają w swoje życie codzienne stając się być większą zagadką niż jakakolwiek inna istota. Być może dlatego Travisa tak fascynowały, skoro odwagę i chęć rywalizacji miał we krwi. Starannie obserwował stażystkę będąc ciekawy jakie wnioski uda mu się wysnuć na podstawie tego, co będzie dane mu doświadczyć.
Lecz myśli o uzdrowicielce zostały przerwane pytaniem odnośnie picia kawy przez ordynatorów. To nie był temat, za którym szalał, ale skoro sam się w niego wciągnął, bezsensem byłoby go teraz zbywać. Uśmiechnął się lekko, może nawet nieco głupkowato.
- Jak stoisz u władzy, to po co już się starać? Nad nim jest tylko zarządca szpitala, którego pewnie trudno tu uświadczyć, kto więc mógłby go skontrolować? No nikt, to idealne warunki na picie kawki - powiedział wreszcie, wzruszając zdrowym ramieniem. Tym z raną nie chciał, ponieważ miał najlepszą opiekę na świecie, głupim posunięciem byłoby jej niweczenie poprzez niespodziewane ruchy.
- Czyżbym wmanewrował się w podróż do Francji? No skoro takie panienka ma życzenie... ale nie polecimy na smoku, od razu zaznaczam - stwierdził, starając się ukryć cisnące się na usta rozbawienie. To by dopiero było, dwoje czarodziei pędzących w powietrzu na smoku do Paryża... - A czym się zalewa kawę jak nie wodą? - spytał nagle uzmysławiając sobie, że chyba tak naprawdę niewiele wie o kawie. Zwłaszcza o tym, jak się ją przyrządza - nigdy nie musiał, przecież to było zadanie skrzatów lub służby. Wydawało mu się jednak, że to była woda... - Też prawda. Najlepiej zaś nic nie tracić - skwitował. To było najlepszym podsumowaniem. Nie komentował warunków mieszkalnych dziewczyny, to mógł być delikatny temat. Dziwny był ten Greengrass.
- Zgadza się, każda ma inną historię. Nie ma co jednak wracać do przeszłości, warto zająć się tym co jest i co być może - stwierdził momentalnie pochmurniejąc. Przypomniał mu się Leonard, ich wspólne plany, marzenia, dziecięce wygłupy. Tęsknił za nim boleśnie; przyłapał się nawet na niechęci powracania do tamtych wspomnień. Dlatego nie powiedział nic więcej nie chcąc zagłębiać się w posiadane przez niego blizny. Wolał nie myśleć, że Leo ma podobne i jeszcze ponad rok temu siedzieliby tutaj razem wdając się w konwersację z medykami. Lub też kłótnię, byleby prędzej wrócić do surowego i urokliwego zarazem Peak District.
- Uważam na siebie. Poza tym, gdyby dopadł mnie smok zostałyby po mnie tylko kości, albo i nawet to nie, dlatego nigdy nie zobaczy mnie panienka w dwóch kawałkach. - Zmiana tematu, próba czarnego humoru. Lekki uśmiech niepoparty niczym. Równie szybko znikający co się pojawiający. - Jesteśmy też uparci. Nie da się nas przegadać - odparł. Jego ramię było już bandażowane, czyli jego wizyta powoli dobiegała końca. Czuł się tym trochę... rozczarowany? Sam nie wiedział. Dobrze, że będą mieli okazję się jeszcze spotkać, i to nie raz. Źle, że większość jego wizyt tutaj będzie spowodowana uszkodzeniem ciała. Znowu.
- Odwaga to jedno, ważne jest także przeszkolenie, znajomość natury tych stworzeń, spryt. Sama odwaga jest niestety niewystarczająca. - Powiedział były Gryfon. Z przypadku, bo z przypadku, ale zawsze. Miał jej trochę, to prawda, ale zdążył się przekonać, że nie z odwagi świat się składa. - Teraz na pewno zapamiętam. Szczególnie, że nie jestem pod wpływem środków odurzających. W takim razie podbijam ofertę z kawy do kawy z ciastkiem. Kiedy masz czas, Polly? - Przeszedł wreszcie do konkretów, patrząc jej w oczy. Jak powiedziało się A, trzeba powiedzieć B.
Lecz myśli o uzdrowicielce zostały przerwane pytaniem odnośnie picia kawy przez ordynatorów. To nie był temat, za którym szalał, ale skoro sam się w niego wciągnął, bezsensem byłoby go teraz zbywać. Uśmiechnął się lekko, może nawet nieco głupkowato.
- Jak stoisz u władzy, to po co już się starać? Nad nim jest tylko zarządca szpitala, którego pewnie trudno tu uświadczyć, kto więc mógłby go skontrolować? No nikt, to idealne warunki na picie kawki - powiedział wreszcie, wzruszając zdrowym ramieniem. Tym z raną nie chciał, ponieważ miał najlepszą opiekę na świecie, głupim posunięciem byłoby jej niweczenie poprzez niespodziewane ruchy.
- Czyżbym wmanewrował się w podróż do Francji? No skoro takie panienka ma życzenie... ale nie polecimy na smoku, od razu zaznaczam - stwierdził, starając się ukryć cisnące się na usta rozbawienie. To by dopiero było, dwoje czarodziei pędzących w powietrzu na smoku do Paryża... - A czym się zalewa kawę jak nie wodą? - spytał nagle uzmysławiając sobie, że chyba tak naprawdę niewiele wie o kawie. Zwłaszcza o tym, jak się ją przyrządza - nigdy nie musiał, przecież to było zadanie skrzatów lub służby. Wydawało mu się jednak, że to była woda... - Też prawda. Najlepiej zaś nic nie tracić - skwitował. To było najlepszym podsumowaniem. Nie komentował warunków mieszkalnych dziewczyny, to mógł być delikatny temat. Dziwny był ten Greengrass.
- Zgadza się, każda ma inną historię. Nie ma co jednak wracać do przeszłości, warto zająć się tym co jest i co być może - stwierdził momentalnie pochmurniejąc. Przypomniał mu się Leonard, ich wspólne plany, marzenia, dziecięce wygłupy. Tęsknił za nim boleśnie; przyłapał się nawet na niechęci powracania do tamtych wspomnień. Dlatego nie powiedział nic więcej nie chcąc zagłębiać się w posiadane przez niego blizny. Wolał nie myśleć, że Leo ma podobne i jeszcze ponad rok temu siedzieliby tutaj razem wdając się w konwersację z medykami. Lub też kłótnię, byleby prędzej wrócić do surowego i urokliwego zarazem Peak District.
- Uważam na siebie. Poza tym, gdyby dopadł mnie smok zostałyby po mnie tylko kości, albo i nawet to nie, dlatego nigdy nie zobaczy mnie panienka w dwóch kawałkach. - Zmiana tematu, próba czarnego humoru. Lekki uśmiech niepoparty niczym. Równie szybko znikający co się pojawiający. - Jesteśmy też uparci. Nie da się nas przegadać - odparł. Jego ramię było już bandażowane, czyli jego wizyta powoli dobiegała końca. Czuł się tym trochę... rozczarowany? Sam nie wiedział. Dobrze, że będą mieli okazję się jeszcze spotkać, i to nie raz. Źle, że większość jego wizyt tutaj będzie spowodowana uszkodzeniem ciała. Znowu.
- Odwaga to jedno, ważne jest także przeszkolenie, znajomość natury tych stworzeń, spryt. Sama odwaga jest niestety niewystarczająca. - Powiedział były Gryfon. Z przypadku, bo z przypadku, ale zawsze. Miał jej trochę, to prawda, ale zdążył się przekonać, że nie z odwagi świat się składa. - Teraz na pewno zapamiętam. Szczególnie, że nie jestem pod wpływem środków odurzających. W takim razie podbijam ofertę z kawy do kawy z ciastkiem. Kiedy masz czas, Polly? - Przeszedł wreszcie do konkretów, patrząc jej w oczy. Jak powiedziało się A, trzeba powiedzieć B.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Niestety, jako córka szlachcianki i zwykłego czystokrwistego mężczyzny, dobrze znałam sens ograniczeń. Do dziś pamiętam te wszystkie (cztery) święta, które spędziłam z rodziną mamy. Moi dziadkowie, mimo, że byli moimi dziadkami, nie kochali mnie. Nie zapraszali na kolana, nie prosili bym odwiedzala ich jak najczęściej. A na bale i inne miłe obrzędy zaproszenia nigdy nie dochodziły. Znałam cenę ograniczeń, znałam też powody. Nauczyłam się nieznosić wszystkiego co związane ze szlachectwem, uciekać od arystokratów na pięć metrów. Wszystko zmieniło się, kiedy zaczęłam posługę jako stażystka w Mungu. Mieliśmy przeróżnych klientów i nie mogłam odmówić pomocy arystokratom. Moja niechęć wobec nich malała, ale nie znikła. Dziś uśmiecham się do Tristana i oczy moje chcą oglądać jego twarz, ale mam pewną niepewność związaną z jego urodzeniem. Czy nie daję się wciągnąć w kolejną zabawę rozpieszczonego szlachcica? Nie umiem dziś ocenić go może zbyt dogłębnie, bo znam go tylko kilka chwil, ale moje pierwsze wrażenie jest tak niewinne, pozytywne i nie chcę się dowiadywać niczego złego o Travisie. Wątpię, żebym mogła coś o nim złego znaleźć, ale przecież przez to, że tak uważam, skazuję się na ignorancję, a myślę, że za jakiś czas chciałabym jednak więcej się o nim dowiedzieć. Nawet tych złych rzeczy, oczywiście jeżeli istnieją!
Dlatego się gubię w tym, jak powinnam ocenić mojego pacjenta. Przede wszystkim powinnam ocenić go obiektywnie, ale jak już wspomniałam, uczucia również są ważne, ale wszystko utrudnia to, że kiedy patrzę mu w oczy to mi się gubią myśli i sama już nie wiem czy to ja jestem jakaś dziwna, czy po prostu brakuje mi cukru i mam omamy.
Dobrze, że robię coś, co do czego nie mam wątpliwości: opatrywanie ran nie stanowiło większego problemu, pewnie dlatego, że robiłam to co lubię. Czyli pomagałam przystojniakom.
Przechylam głowę rozbawiona, że ciągniemy tę dyskusję. Włosy związane w kucyku przechylają się na bok, adekwatnie do kierunku skinania głowa. Szkoda, że za każdym razem jak mnie widzi, to wyglądam jak najmniej atrakcyjne stworzenie pod slońcem. Może następnym razem wpadnę szybko do łazienki i ułożę sobie wlosy, tylko skąd będę wiedziala że to akurat teraz jest ten kolejny raz?
- Skoro tak bardzo chcesz mi załatwić tę pracę, to pokaż co umiesz - zachęcam go, szczerze rozbawiona tym, że wracając do punktu wyjścia właśnie sobie załatwiam lepszą posadkę w Mungu. Nie wierzyłam w to, że można w ten sposób awansować, bo przecież pani Vanity i pan Carrow byli wspaniałymi lekarzami i dlatego byli tak wysoko w hierarchii. Ale drażnienie się z panem kawalerem może być miłą rozrywką w gruncie rzeczy.
- Nie musimy zaraz lecieć do Francji - jestem radosna, bo uśmiech nie schodzi mi z ust, jestem zadowolona, że pomyślał o tym, żebyśmy razem coś zaplanowali. Albo wcale nie planowali, tylko wsiedli na smoka. To tak surrealistycznie wesoła wizja, że zaśmiałam się trochę - Jest taka wspaniała kawiarnia, zaraz obok Bond Street, można poczuć się jak w Paryżu - proponuję i wachluję rzęsami raz, dwa, trzy. - Swoją drogą, spytam z ciekawości, czy na smokach da się latać?
Spytana o kawę wzruszam ramionami.
- Kawę przedewszystkim sie parzy, a nie zalewa. Zalewana kawa smakuje trochę jak woda z farbą, mi wcale nie podchodzi. Ale właśnie takie wynalazki odnalazłam ostatnio na półkach w naszym pokoiku socjalnym, spróbowałam i pożałowałam. Mam nadzieję, że nigdy nie przyjdzie panu pić czegoś podobnego - zasmucona kręcę głową, nie wyobrażam sobie bardziej przykrego początku dnia, keidy chce się człowiek ocucić i dostaje coś podobnego.
- Najlepiej nic nie tracić, pięknie pan to powiedział - na prawdę mnie to poruszyło, bo brzmi to trochę jak credo mego życia. Łapałam wszystko co mi się przed nosem pojawiło, każdą okazję, każdą znajomość. Nie odpuściłam nikomu, w każdym starając się odnaleźć coś co mogłoby mnie rozwinąć. I nie wracać. Ja żyłam teraźniejszościa, już nawet nie przyszłościa. Żyłam tu i teraz. Nie liczyło się nic więcej. Uśmiecham się na jego słowa, widzę, że odpływają jego myśli w innym kierunku. Czyżby się rozkojarzył? Zawijam bandaż tak, zeby nie rozwalił się przy najlżejszym poruszeniu palcami.
Nie da się przegadać? Unoszę spojrzenie na niego, a wesołe ogniki migoczą mi w oczach. To mnie jeszcze nie zna! Dobrze, że jest na razie czegoś innego pewny, to na prawdę dobrze. Będzie ciekawiej!
- W takim razie, proszę dalej o siebie dbać. Nie chciałabym usłyszeć z gazety, że smok-niezdara rozczłonkował pana pacjenta i nie dało się nic z tym zrobić - bo inaczej smok będzie miał ze mną do czynienia! Ale na prawdę, nie chciałam tracić kolejnego znajomego Greengrassa. To takie bolesne.
- No dobrze, w takim razie nie będe naciskała. Prawdę mówiąc, pewnie i tak byłoby to nierozważne, bo kto by mnie opatrzył, gdyby coś takiego mi się przydarzyło? - najwazniejsze jest myślenie logiczne. A później zapominam co to jest myślenie logiczne, bo on znów spogląda mi prosto w oczy. Tak nie wolno, bo zapominam jak mam na imię. Kiwam głową.
- Dziś po pracy na przykład mam czas - czy ja wychodze w tym momencie na zbyt zainteresowaną?
Dlatego się gubię w tym, jak powinnam ocenić mojego pacjenta. Przede wszystkim powinnam ocenić go obiektywnie, ale jak już wspomniałam, uczucia również są ważne, ale wszystko utrudnia to, że kiedy patrzę mu w oczy to mi się gubią myśli i sama już nie wiem czy to ja jestem jakaś dziwna, czy po prostu brakuje mi cukru i mam omamy.
Dobrze, że robię coś, co do czego nie mam wątpliwości: opatrywanie ran nie stanowiło większego problemu, pewnie dlatego, że robiłam to co lubię. Czyli pomagałam przystojniakom.
Przechylam głowę rozbawiona, że ciągniemy tę dyskusję. Włosy związane w kucyku przechylają się na bok, adekwatnie do kierunku skinania głowa. Szkoda, że za każdym razem jak mnie widzi, to wyglądam jak najmniej atrakcyjne stworzenie pod slońcem. Może następnym razem wpadnę szybko do łazienki i ułożę sobie wlosy, tylko skąd będę wiedziala że to akurat teraz jest ten kolejny raz?
- Skoro tak bardzo chcesz mi załatwić tę pracę, to pokaż co umiesz - zachęcam go, szczerze rozbawiona tym, że wracając do punktu wyjścia właśnie sobie załatwiam lepszą posadkę w Mungu. Nie wierzyłam w to, że można w ten sposób awansować, bo przecież pani Vanity i pan Carrow byli wspaniałymi lekarzami i dlatego byli tak wysoko w hierarchii. Ale drażnienie się z panem kawalerem może być miłą rozrywką w gruncie rzeczy.
- Nie musimy zaraz lecieć do Francji - jestem radosna, bo uśmiech nie schodzi mi z ust, jestem zadowolona, że pomyślał o tym, żebyśmy razem coś zaplanowali. Albo wcale nie planowali, tylko wsiedli na smoka. To tak surrealistycznie wesoła wizja, że zaśmiałam się trochę - Jest taka wspaniała kawiarnia, zaraz obok Bond Street, można poczuć się jak w Paryżu - proponuję i wachluję rzęsami raz, dwa, trzy. - Swoją drogą, spytam z ciekawości, czy na smokach da się latać?
Spytana o kawę wzruszam ramionami.
- Kawę przedewszystkim sie parzy, a nie zalewa. Zalewana kawa smakuje trochę jak woda z farbą, mi wcale nie podchodzi. Ale właśnie takie wynalazki odnalazłam ostatnio na półkach w naszym pokoiku socjalnym, spróbowałam i pożałowałam. Mam nadzieję, że nigdy nie przyjdzie panu pić czegoś podobnego - zasmucona kręcę głową, nie wyobrażam sobie bardziej przykrego początku dnia, keidy chce się człowiek ocucić i dostaje coś podobnego.
- Najlepiej nic nie tracić, pięknie pan to powiedział - na prawdę mnie to poruszyło, bo brzmi to trochę jak credo mego życia. Łapałam wszystko co mi się przed nosem pojawiło, każdą okazję, każdą znajomość. Nie odpuściłam nikomu, w każdym starając się odnaleźć coś co mogłoby mnie rozwinąć. I nie wracać. Ja żyłam teraźniejszościa, już nawet nie przyszłościa. Żyłam tu i teraz. Nie liczyło się nic więcej. Uśmiecham się na jego słowa, widzę, że odpływają jego myśli w innym kierunku. Czyżby się rozkojarzył? Zawijam bandaż tak, zeby nie rozwalił się przy najlżejszym poruszeniu palcami.
Nie da się przegadać? Unoszę spojrzenie na niego, a wesołe ogniki migoczą mi w oczach. To mnie jeszcze nie zna! Dobrze, że jest na razie czegoś innego pewny, to na prawdę dobrze. Będzie ciekawiej!
- W takim razie, proszę dalej o siebie dbać. Nie chciałabym usłyszeć z gazety, że smok-niezdara rozczłonkował pana pacjenta i nie dało się nic z tym zrobić - bo inaczej smok będzie miał ze mną do czynienia! Ale na prawdę, nie chciałam tracić kolejnego znajomego Greengrassa. To takie bolesne.
- No dobrze, w takim razie nie będe naciskała. Prawdę mówiąc, pewnie i tak byłoby to nierozważne, bo kto by mnie opatrzył, gdyby coś takiego mi się przydarzyło? - najwazniejsze jest myślenie logiczne. A później zapominam co to jest myślenie logiczne, bo on znów spogląda mi prosto w oczy. Tak nie wolno, bo zapominam jak mam na imię. Kiwam głową.
- Dziś po pracy na przykład mam czas - czy ja wychodze w tym momencie na zbyt zainteresowaną?
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Nie znał jej przecież wcale. Nie wiedział, z jakiej jest rodziny, czystość krwi także nie była wymalowana na twarzy. Nie był pewien jej zwyczajów, nie siedział jej w głowie. Dużo było tych "nie". Ale taki jest urok nowych znajomości. Z początku wszystko jest świeże, pełne tajemnicy, niejasności. Travis lubił ten stan, kiedy niemal wszystko zależało od stopnia podekscytowania. Szybko się nudził, równie szybko rozumiał, czy dana relacja będzie na dłużej czy nie. W sprawie kobiet w większości przypadków jego uczucia były płonne, ale również ulotne. Płeć piękna była fascynująca tak, jak fascynująca może być pierwsza dziecięca miotełka dla małego czarodzieja. Nie jest powiedziane, że w przyszłości zostanie wielkim zawodnikiem Quidditcha. Tak jak związek u Greengrassa nie kończył się ślubem. Przez cały okres fascynacji był pewien, że tym razem nie porzuci swojej partnerki tak prędko jak poprzednią. Rzeczywistość bywała okrutna, włącznie ze smutną. Spotykał Polly kilka razy, zamienili też ze sobą parę słów, nadal pozostawał w stanie niedosytu jej osobą. Ładne, urocze i miłe dziewczę, a nawet też zabawne, dzięki czemu rana na ręce nie była uciążliwa. Ból, pieczenie, pulsowanie skóry, to wszystko mijało w starciu z jej uśmiechem. Płynna, wesoła rozmowa była pocieszeniem, szpital sprawiał wrażenie mniej ponurego, a przykry obowiązek stawał się poniekąd przyjemnością. Nie znosił Munga, pozornie sterylnych ścian i obezwładniającej oczy bieli. Zapach eliksirów leczniczych przyprawiał o mdłości, a czas był zbyt cennym do marnotrawienia na zajmowanie się przykładowo poparzeniami. Podobno w towarzystwie wszystko jest lepsze, trawa jest zieleńsza, cukier jest słodszy, a czas się zaciera w nieświadomości. Minuty mijały, proceder zmierzał ku końcowi, a on zamiast się cieszyć to był rozczarowany. Spotkają się przecież, już mu to powiedziała, lecz to nie do końca go satysfakcjonowało. Prawdopodobnie problem tkwił w zbyt zawrotnym tempie, w zachłanności, czerpania ze wszystkiego pełną garścią, oddychania pełną piersią. Raptus jakich mało, lubił stan poznania jednocześnie chcąc mieć już wszystko podane na tacy, ponieważ niecierpliwość jest jego wrogiem. Uśmiechał się, przyglądał jej pracy, a gdyby nie to, że nie wypadało oraz że jest wysoki, przebierałby nóżkami nad ziemią.
Zdrową ręką poprawił czuprynę zdając sobie sprawę z tego, że w wiele obietnic się władował jak na jeden raz - czy to było zamierzone omamianie ze strony uzdrowicielki? Miała się nim opiekować, a nie owijać wokół palca. Za późno już, słowo się rzekło, a honor jest sprawą priorytetową.
- Pokażę, niech no wyjdę z gabinetu – powiedział. Zagroził? Tak, brzmiało to jak groźba, wydźwięk miało zdecydowany. Obietnica złożona, pozostało podtrzymać decyzję i wykonać założenia. Brzmiało banalnie prosto, oby tylko ordynator był do znalezienia. Przez ułamek sekundy poczuł się jak w Hogwarcie przy wykonywaniu zakładu. Czy spotkanie z dziewczyną było czekoladowymi żabami? Oby nie, wtedy spotkanie nigdy się nie odbędzie.
- Naprawdę? Chyba tam jeszcze nie byłem. W takim układzie postanowione - stwierdził zadowolony. Tak, ten pomysł miał ręce i nogi, nie musieli lecieć do Francji, a i może jemu spodoba się to miejsce? Dzięki temu zaznaczy je na mapie lokali wartych jego uwagi, Polly zyska kawalątek paryskiego pierwiastka, brzmi jak wygrana w magicznej loterii. Skumulowana. Travisowi poprawił się humor jeszcze bardziej, a przynajmniej do pewnego momentu, kiedy nie myślał o Leonardzie.
Smoki wyrwały go z ponurości wspomnień; były znacznie wdzięczniejszym tematem. Kąciki ust uniosły się wyżej. Czy chciałby latać na smoku? Oczywiście! Pragnął tego odkąd pamiętał, wraz z bratem mieli kiedyś zamiar zrobić podejście, lecz niestety ze wspólnych planów nic nie wyszło.
- Technicznie tak, jest to możliwe. Rzecz jasna nie na oklep. Praktycznie… nikt tego jeszcze nie dokonał. To byłoby coś. - Rozmarzył się trochę. Niereformowalny typ - ranią mu ciało, parzą, zgniatają kości, niemal zabijają, a on dalej myśli o nich jakby zaraz świat miał się skończyć. Z pasją oraz żywym zainteresowaniem dla stworzeń tak destrukcyjnych jak smoki. Z racji gabarytów przysłoniły mu wszystko, włącznie z uwagą na temat pięknych słów. Dobrze, że poprzednie zdołał zarejestrować.
- Faktycznie nie brzmi to zachęcająco. Pozostaje żyć w nadziei, że przyjdzie nam pić jedynie dobrą kawę - podsumował, być może wzdychając nawet lekko. Spoglądał na swoje zabandażowane ramię będąc ciekawym czy to już wszystko. Nie pierwszy raz ktoś mu opatruje ranę, lecz zawsze zniecierpliwienie powodowało zupełne zbagatelizowanie odniesionych obrażeń oraz sposobów na ich leczenie. Był zatem w kropce.
Tylko przez chwilę. Roześmiał się.
- Obiecuję uważać. Nie chciałbym, żeby tak piękna kobieta wylewała łzy z mojego powodu - powiedział niby z wesołością, ale również z pewną dozą powagi. Przelewanej na Polly z wiadomego powodu. - Ja się niestety nie znam na lecznictwie, z pewnością jednak wezwałbym najlepszą opiekę - zapewnił solennie. Natomiast dobrze, że do tego nigdy nie dojdzie. Musiałby być niespełna rozumu, żeby wprowadzić do rezerwatu kogoś bez przeszkolenia. Zwłaszcza kobietę. Porozmyślałby nad tym zagadnieniem chwilę dłużej, lecz usłyszawszy wolny termin na dziś, klasnąłby w dłonie, gdyby tylko mógł. - Wspaniale. Kiedy panienka kończy swoją zmianę? - spytał rzeczowo. Pozostało mieć nadzieję, że nie nad ranem po nocnym dyżurze. Gdyby jednak zaopatrzyć się w dobrą kawę…
Zdrową ręką poprawił czuprynę zdając sobie sprawę z tego, że w wiele obietnic się władował jak na jeden raz - czy to było zamierzone omamianie ze strony uzdrowicielki? Miała się nim opiekować, a nie owijać wokół palca. Za późno już, słowo się rzekło, a honor jest sprawą priorytetową.
- Pokażę, niech no wyjdę z gabinetu – powiedział. Zagroził? Tak, brzmiało to jak groźba, wydźwięk miało zdecydowany. Obietnica złożona, pozostało podtrzymać decyzję i wykonać założenia. Brzmiało banalnie prosto, oby tylko ordynator był do znalezienia. Przez ułamek sekundy poczuł się jak w Hogwarcie przy wykonywaniu zakładu. Czy spotkanie z dziewczyną było czekoladowymi żabami? Oby nie, wtedy spotkanie nigdy się nie odbędzie.
- Naprawdę? Chyba tam jeszcze nie byłem. W takim układzie postanowione - stwierdził zadowolony. Tak, ten pomysł miał ręce i nogi, nie musieli lecieć do Francji, a i może jemu spodoba się to miejsce? Dzięki temu zaznaczy je na mapie lokali wartych jego uwagi, Polly zyska kawalątek paryskiego pierwiastka, brzmi jak wygrana w magicznej loterii. Skumulowana. Travisowi poprawił się humor jeszcze bardziej, a przynajmniej do pewnego momentu, kiedy nie myślał o Leonardzie.
Smoki wyrwały go z ponurości wspomnień; były znacznie wdzięczniejszym tematem. Kąciki ust uniosły się wyżej. Czy chciałby latać na smoku? Oczywiście! Pragnął tego odkąd pamiętał, wraz z bratem mieli kiedyś zamiar zrobić podejście, lecz niestety ze wspólnych planów nic nie wyszło.
- Technicznie tak, jest to możliwe. Rzecz jasna nie na oklep. Praktycznie… nikt tego jeszcze nie dokonał. To byłoby coś. - Rozmarzył się trochę. Niereformowalny typ - ranią mu ciało, parzą, zgniatają kości, niemal zabijają, a on dalej myśli o nich jakby zaraz świat miał się skończyć. Z pasją oraz żywym zainteresowaniem dla stworzeń tak destrukcyjnych jak smoki. Z racji gabarytów przysłoniły mu wszystko, włącznie z uwagą na temat pięknych słów. Dobrze, że poprzednie zdołał zarejestrować.
- Faktycznie nie brzmi to zachęcająco. Pozostaje żyć w nadziei, że przyjdzie nam pić jedynie dobrą kawę - podsumował, być może wzdychając nawet lekko. Spoglądał na swoje zabandażowane ramię będąc ciekawym czy to już wszystko. Nie pierwszy raz ktoś mu opatruje ranę, lecz zawsze zniecierpliwienie powodowało zupełne zbagatelizowanie odniesionych obrażeń oraz sposobów na ich leczenie. Był zatem w kropce.
Tylko przez chwilę. Roześmiał się.
- Obiecuję uważać. Nie chciałbym, żeby tak piękna kobieta wylewała łzy z mojego powodu - powiedział niby z wesołością, ale również z pewną dozą powagi. Przelewanej na Polly z wiadomego powodu. - Ja się niestety nie znam na lecznictwie, z pewnością jednak wezwałbym najlepszą opiekę - zapewnił solennie. Natomiast dobrze, że do tego nigdy nie dojdzie. Musiałby być niespełna rozumu, żeby wprowadzić do rezerwatu kogoś bez przeszkolenia. Zwłaszcza kobietę. Porozmyślałby nad tym zagadnieniem chwilę dłużej, lecz usłyszawszy wolny termin na dziś, klasnąłby w dłonie, gdyby tylko mógł. - Wspaniale. Kiedy panienka kończy swoją zmianę? - spytał rzeczowo. Pozostało mieć nadzieję, że nie nad ranem po nocnym dyżurze. Gdyby jednak zaopatrzyć się w dobrą kawę…
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Mam taki problem, że moja cierpliwość jest cierpliwością owsika. I za każdym razem, kiedy coś mam na widoku, to chcę to już i teraz. I nie umiem zrozumieć odmowy, bardzo szybko robię wszystko by osiągnąć wszystko. Nie mam pomysłu na to, jak pogodze pracę w szpitalu i w kawiarni, ale chcę mieć obie. Nie wiem, jak mam po koncercie wytrzeźwieć i iść na poranny dyżur, ale zgadzam się i idę na koncert. Z niczego nie rezygnuje i nie umiem mówić nie. I jeżeli Travis ma podobnie - to bardzo pradowpodobne, że jesteśmy narażeni na to, że coś sobie zrobimy.
Nie wiedziałam, że znam się na owijaniu wokół palca, ale może to prawda, zaiste mam przyjaciół, mężczyzn z grubsza, no i oni bardzo często wykonują to o co ich proprosze. To chyba kwestia tego, że mam starszego brata i on jest dla mnie taki kochany.
Zaśmiałam się na groźbę, którą światu wypowiedział Greengrass, kręcę głową i kończę cały ten zabieg. Jest mi jakoś niewypowiedzianie dobrze i wcale nie chcę kończyć. Mogłabym siedzieć z tym panem jeszcze długo dłużej i jeszcze mu nałożyć tonę tego mazidła, które ma mu wyleczyć rękę.
- Prawda? Nie chciałby pan spróbować? - zachęcam go tak troszeczkę, ciekawe, czy jeżeli tak będę mówiła, to kiedyś mnie posłucha wsiądzie na smoka. Jeżeli tylko nic mu sie nie wydarzy, to niech to uczyni, zdobyłby ogromną sławę, pieniądze i kobiety... a to wszystko dzięki mnie. W sumie, mógłby zrezygnować z tych tabunów fanek i oddać mi moją część wygranej, w taki sposób, że by chodził ze mną na dobrą kawę. Bo tylko dobrą powinniśmy pić!
- To mogłoby być motto kawiarni - zaśmiałam się i robie supełki, rezygnując przy okazji z tego, żeby robić je różdżką, bo robie je palcami. Mam nadzieje, że sie nie obrazi.
Jak tu się nie wzruszyć? Bo ja się wzruszyłam, kiedy usłyszałam, że jestem piękną kobietą. Mogłabym już teraz wylewać za niego łzy, bo jak się dam złapać na te teksty, to niedługo będę wylewała całe wiadra. Bo kto widział, żeby historie rodem z kopciuszka kiedykolwiek się spełniły?
- Liczę na to, że jest pan poważnym i słownym człowiekiem - odpowiadam w podobnym żartobliwo poważnym tonie i oczy mi się świecą, bo jestem wprost zachwycona panem Greengrass.
- Jest pan absolutnie nieustępliwy, prawda? - uśmiecham sie lekko, ale dość szybko mu to zarzuciłam, bo właściwie to po kilku już sekundach dwóch pytań o koniec pracy. Ale wolę zyskać czas na odpowiedź, bo muszę jeszcze spojrzeć na zegarek, ocenić, że jest za dziesięć ósma rano i unieść spojrzenie i znów się uśmiechnąć. - Kończę za całe dziesięć minut, więc jeżeli będzie pan pacjent tak miły zaczekać, to powinnam się tylko przebrać i możemy wyjść nawet zaraz - a ponieważ może się zdziwić, że kończę takim rankiem, to wzruszam ramionami i pędzę z wyjaśnieniem - Dziś miałam nocny dyżur, a pan jest moim ostatnim kawalerem... to jest, pacjentem - poprawiam się, zasłaniam lekko buzie, bo żal mi siebie samej, strasznie się ośmieszam czasami. Jeszcze bardziej niezręcznie zrobiło się właśnie przez to, że zauważyłam swój błąd. Odsuwam się i pokazuję, że skończyłam opatrywanie ręki mojego ostatniego pacjenta.
Nie wiedziałam, że znam się na owijaniu wokół palca, ale może to prawda, zaiste mam przyjaciół, mężczyzn z grubsza, no i oni bardzo często wykonują to o co ich proprosze. To chyba kwestia tego, że mam starszego brata i on jest dla mnie taki kochany.
Zaśmiałam się na groźbę, którą światu wypowiedział Greengrass, kręcę głową i kończę cały ten zabieg. Jest mi jakoś niewypowiedzianie dobrze i wcale nie chcę kończyć. Mogłabym siedzieć z tym panem jeszcze długo dłużej i jeszcze mu nałożyć tonę tego mazidła, które ma mu wyleczyć rękę.
- Prawda? Nie chciałby pan spróbować? - zachęcam go tak troszeczkę, ciekawe, czy jeżeli tak będę mówiła, to kiedyś mnie posłucha wsiądzie na smoka. Jeżeli tylko nic mu sie nie wydarzy, to niech to uczyni, zdobyłby ogromną sławę, pieniądze i kobiety... a to wszystko dzięki mnie. W sumie, mógłby zrezygnować z tych tabunów fanek i oddać mi moją część wygranej, w taki sposób, że by chodził ze mną na dobrą kawę. Bo tylko dobrą powinniśmy pić!
- To mogłoby być motto kawiarni - zaśmiałam się i robie supełki, rezygnując przy okazji z tego, żeby robić je różdżką, bo robie je palcami. Mam nadzieje, że sie nie obrazi.
Jak tu się nie wzruszyć? Bo ja się wzruszyłam, kiedy usłyszałam, że jestem piękną kobietą. Mogłabym już teraz wylewać za niego łzy, bo jak się dam złapać na te teksty, to niedługo będę wylewała całe wiadra. Bo kto widział, żeby historie rodem z kopciuszka kiedykolwiek się spełniły?
- Liczę na to, że jest pan poważnym i słownym człowiekiem - odpowiadam w podobnym żartobliwo poważnym tonie i oczy mi się świecą, bo jestem wprost zachwycona panem Greengrass.
- Jest pan absolutnie nieustępliwy, prawda? - uśmiecham sie lekko, ale dość szybko mu to zarzuciłam, bo właściwie to po kilku już sekundach dwóch pytań o koniec pracy. Ale wolę zyskać czas na odpowiedź, bo muszę jeszcze spojrzeć na zegarek, ocenić, że jest za dziesięć ósma rano i unieść spojrzenie i znów się uśmiechnąć. - Kończę za całe dziesięć minut, więc jeżeli będzie pan pacjent tak miły zaczekać, to powinnam się tylko przebrać i możemy wyjść nawet zaraz - a ponieważ może się zdziwić, że kończę takim rankiem, to wzruszam ramionami i pędzę z wyjaśnieniem - Dziś miałam nocny dyżur, a pan jest moim ostatnim kawalerem... to jest, pacjentem - poprawiam się, zasłaniam lekko buzie, bo żal mi siebie samej, strasznie się ośmieszam czasami. Jeszcze bardziej niezręcznie zrobiło się właśnie przez to, że zauważyłam swój błąd. Odsuwam się i pokazuję, że skończyłam opatrywanie ręki mojego ostatniego pacjenta.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Uwielbiał łapać wiele znikaczy za ogon jednocześnie. Mieć wszystko, taki był właściwie zachłanny. Najczęściej nie robił tego świadomie, to prawdopodobnie kwestia wychowania. Od zawsze chowany w poczuciu dumy, buty oraz tego, że wszystko mu się należy, dlatego powinien po to sięgać, wykształcił w sobie pewną dozę arogancji. Tego, że powinien brać wszystko, czego tylko zapragnie. A pragnienia miał ogromne, musiał mieć, należał do arystokracji. Nie powinien zadowalać się byle czym. Przypiął do siebie odznaki dziwactw nierozumianych przez ludzi spoza tego kręgu. Większość z nich nie czuła żadnej presji wywołanej przez społeczeństwo, w którym się obracają. Greengrass nie zamierzał nikogo oceniać, rozliczać ze swoich osiągnięć. Zazwyczaj nawet nie stawiał tak wysoko poprzeczki swoim znajomościom. Największe progi do osiągnięcia celu wyznaczał właśnie sobie. Niekoniecznie z powodu coraz intensywniejszych nacisków na jego wolność. Gdyby żył Noah, gdyby Leonard nie został wydziedziczony, miałby na pewno dużo lżej. Jednakże tylko on przeżył, został jedynym wojownikiem na placu boju, dlatego koniecznym było trzymanie przez niego fasonu od początku do końca. Inna sprawa, czy kiedykolwiek mu się to udawało. Zakochiwał się na zabój średnio raz na tydzień, zupełnie nieświadomie raniąc niektóre kobiety. Nigdy nic podobnego nie było jego celem, ale przynajmniej oduczył się składania obietnic bez pokrycia. Rozmowa z ordynatorem czy innym przełożonym była akurat trywialnym zadaniem.
Sam również się zaśmiał, ponieważ chyba mocno przesadził z tymi żartami. Ręka nie bolała go już w ogóle, dlatego z zadowoleniem przyglądał się ukończonej pracy. Niestety wiedział, że nie będzie mógł tu siedzieć wiecznie, dlatego odrzucił smutki na bok. Skoncentrował się na zapamiętaniu swojej roli, którą miał niedługo odegrać ratując jakże kruche stanowisko stażystki. Oczy mu się na moment zaświeciły - trudno zinterpretować od czego dokładnie. Od rozbawienia, chęci podjęcia rzuconej rękawicy, ciekawości? Możliwe, że nawet od wszystkiego na raz.
- Oczywiście, że bym chciał - zaprotestował co najmniej, jak gdyby Polly zarzuciła mu, że jest tchórzem. Co to, to nie. - Tylko… samemu to bardzo niebezpiecznie. Ojciec urwałby mi głowę gdyby się o tym dowiedział. Musiałbym znaleźć kogoś zaufanego do pomocy. Jeszcze by się panienka nadziwiła z naszych osiągnięć! - powiedział żywo. Nie rozumiał dlaczego niby zależy mu na jej aprobacie i dobrej opinii, ale tak w rzeczywistości było. Westchnął cicho, zaraz ponownie się uśmiechając; nie chciał przecież wystraszyć swojej opiekunki nad smoczymi ranami. Czy znalazłby gdzieś lepszą uzdrowicielkę? Wtedy wydawało mu się, że absolutnie nie.
Bardzo się powstrzymywał przed ordynarnym parsknięciem śmiechem kiedy temat krążył wokół kawiarni. Zdawałoby się, że ci dwoje świetnie się bawią, a nie wykonują swoją pracę lub dają innym tę pracę wykonywać.
- Kto by pomyślał, że jestem dziś taką skarbnicą złotych myśli? - spytał retorycznie. Greengrassowie potrafili się wysławiać, lecz to było jedynie wynikiem dobrego nastroju, nie wrodzonego krasomówstwa. Przynajmniej tak się zdawało Travisowi. Zwłaszcza, że robił to nieświadomie. Może powinien się przebranżowić na doradztwo w kwestii sprzedaży produktów? Nie, za bardzo kochał swoją pracę.
- Słownym jestem na pewno, ale poważnym? Tylko czasami - wyjawił konspiracyjnie nachylając się w kierunku Polly. Wciąż próbował roztoczyć nad nią swój niesamowity urok osobisty, ale tak naprawdę przypominał chyba wciąż niedojrzałego chłopca, któremu żarty w głowie. Nie był tym wcale przejęty lub dobrze się maskował. - Jestem, przyłapała mnie panienka – przytaknął, niby to poważnie. Gdy tylko usłyszał o rychłym końcu zmiany wstał energicznie, zdrową ręką poprawiając swoją garderobę. - Z jednej strony nalegałbym na to spotkanie za dziesięć minut, z drugiej odczuwam wyrzuty sumienia w związku z panienki nocnym dyżurem. Gdyby tylko panienki głowa usunęła się wprost w gorącą kawę, skutki mogłyby być katastrofalne - powiedział, rzeczywiście się trochę martwiąc. - Mam dylemat, ponieważ bycie ostatnim kawalerem brzmi bardzo kusząco. Proszę o pomoc w rozwiązaniu tego problemu - zaproponował. Tym razem uśmiechając się szeroko z powodu tego kawalerowania.
Sam również się zaśmiał, ponieważ chyba mocno przesadził z tymi żartami. Ręka nie bolała go już w ogóle, dlatego z zadowoleniem przyglądał się ukończonej pracy. Niestety wiedział, że nie będzie mógł tu siedzieć wiecznie, dlatego odrzucił smutki na bok. Skoncentrował się na zapamiętaniu swojej roli, którą miał niedługo odegrać ratując jakże kruche stanowisko stażystki. Oczy mu się na moment zaświeciły - trudno zinterpretować od czego dokładnie. Od rozbawienia, chęci podjęcia rzuconej rękawicy, ciekawości? Możliwe, że nawet od wszystkiego na raz.
- Oczywiście, że bym chciał - zaprotestował co najmniej, jak gdyby Polly zarzuciła mu, że jest tchórzem. Co to, to nie. - Tylko… samemu to bardzo niebezpiecznie. Ojciec urwałby mi głowę gdyby się o tym dowiedział. Musiałbym znaleźć kogoś zaufanego do pomocy. Jeszcze by się panienka nadziwiła z naszych osiągnięć! - powiedział żywo. Nie rozumiał dlaczego niby zależy mu na jej aprobacie i dobrej opinii, ale tak w rzeczywistości było. Westchnął cicho, zaraz ponownie się uśmiechając; nie chciał przecież wystraszyć swojej opiekunki nad smoczymi ranami. Czy znalazłby gdzieś lepszą uzdrowicielkę? Wtedy wydawało mu się, że absolutnie nie.
Bardzo się powstrzymywał przed ordynarnym parsknięciem śmiechem kiedy temat krążył wokół kawiarni. Zdawałoby się, że ci dwoje świetnie się bawią, a nie wykonują swoją pracę lub dają innym tę pracę wykonywać.
- Kto by pomyślał, że jestem dziś taką skarbnicą złotych myśli? - spytał retorycznie. Greengrassowie potrafili się wysławiać, lecz to było jedynie wynikiem dobrego nastroju, nie wrodzonego krasomówstwa. Przynajmniej tak się zdawało Travisowi. Zwłaszcza, że robił to nieświadomie. Może powinien się przebranżowić na doradztwo w kwestii sprzedaży produktów? Nie, za bardzo kochał swoją pracę.
- Słownym jestem na pewno, ale poważnym? Tylko czasami - wyjawił konspiracyjnie nachylając się w kierunku Polly. Wciąż próbował roztoczyć nad nią swój niesamowity urok osobisty, ale tak naprawdę przypominał chyba wciąż niedojrzałego chłopca, któremu żarty w głowie. Nie był tym wcale przejęty lub dobrze się maskował. - Jestem, przyłapała mnie panienka – przytaknął, niby to poważnie. Gdy tylko usłyszał o rychłym końcu zmiany wstał energicznie, zdrową ręką poprawiając swoją garderobę. - Z jednej strony nalegałbym na to spotkanie za dziesięć minut, z drugiej odczuwam wyrzuty sumienia w związku z panienki nocnym dyżurem. Gdyby tylko panienki głowa usunęła się wprost w gorącą kawę, skutki mogłyby być katastrofalne - powiedział, rzeczywiście się trochę martwiąc. - Mam dylemat, ponieważ bycie ostatnim kawalerem brzmi bardzo kusząco. Proszę o pomoc w rozwiązaniu tego problemu - zaproponował. Tym razem uśmiechając się szeroko z powodu tego kawalerowania.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Izba przyjęć
Szybka odpowiedź