Izba przyjęć
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Izba przyjęć
Na oddział urazów magizoologicznych trafiają najróżniejsze przypadki - od drobnych uszkodzeń ciała, po te pozostawiające po sobie paskudne blizny lub trwałe uszkodzenia. Nie powinni obawiać się ci pokąsani przez domowe pupile. O wiele ciężej leczą się urazy spowodowane przez dzikie stworzenia - od pogryzień po ciężkie poparzenia. Stałymi bywalcami oddziału są osoby pracujące ze zwierzętami - w końcu nawet najlepszym zdarzają się wypadki. Pacjenci trafiają tu także po urazach od stworzeń eksperymentalnych, jednak na takie przypadki uzdrowiciele patrzą coraz to mniej przychylnie.
Corinne pokiwała głową. Siedziała spokojnie i cierpliwie znosiła wszystkie poczynania uzdrowiciela, a odkąd dowiedziała się, że to najprawdopodobniej nic poważnego, co mogłoby jej realnie zagrażać, humor jej się poprawił. Nie chciałaby zostać zapamiętana przez rodzinę jako ta, która umarła od ugryzienia pająka trzy miesiące po ślubie, nie zdążywszy nawet wypełnić obowiązku wobec męża. Ale niewątpliwie jeszcze długo będzie mieć przed oczami obraz pająka skaczącego z róży na jej rękę i wzdrygać się na samą myśl o tym. Dlaczego to nie mógł być powabny motyl?
- Dobrze – zgodziła się. – Choć mam nadzieję, że będę mogła jeszcze dziś powrócić do domu i tam dochodzić do pełni zdrowia po tym nieprzyjemnym zdarzeniu? – spytała, bo naprawdę wolałaby w Mungu nie zostawać. Tym bardziej, że według słów uzdrowiciela, sytuacja nie była tak poważna jak się początkowo bała, i zdecydowanie wolała powrócić do bezpiecznych i luksusowych przestrzeni dworu, aniżeli nocować w zapyziałym Mungu, którego wnętrza rozpaczliwie domagały się remontu, i w dodatku przebywali w nim czarodzieje różnych statusów krwi i majętności. Nigdy jej tu nie umieszczano i wolałaby, żeby taki stan rzeczy utrzymał się jak najdłużej. I nawet nie chciała sobie wyobrażać, co się tutaj musiało dziać po deszczu meteorytów.
Zimny okład przyniósł ulgę na obolałym nadgarstku, schłodzenie miejsca ukąszenia zmniejszyło ból. Oby opuchlizna rzeczywiście wkrótce zaczęła zanikać.
- Tak, myślałam że to przez to ukąszenie, dlatego się przestraszyłam że może to jakiś jad tak na mnie działa i że to przez to czułam się dzisiaj gorzej… Ale jakby się dobrze zastanowić, już kilka dni temu czułam się osłabiona i w pewnym momencie nawet było mi niedobrze, ale myślałam, że może strułam się małżami, które tamtego dnia podano do obiadu. To było może z cztery, pięć dni temu? - Jeszcze nie do końca przywykła do tej francuskiej kuchni Rosierów, u Averych jadało się inaczej, więcej dziczyzny z lasów, owoce morza były rzadkością, a u Rosierów pojawiały się znacznie częściej. Nawet tamtego dnia złościła się w duchu na służbę że przyrządzili coś nieświeżego, co naraziło ją na nieprzyjemności, i dopiero teraz zaczęła intensywniej nad tym rozmyślać. – Zmiany nastrojów też czasem mi towarzyszą. Noc Tysiąca Gwiazd była dla mnie niezwykle trudnym i nieprzyjemnym doświadczeniem, kiedy sobie o niej przypominam, mój nastrój się pogarsza. Ale czasem potrafię zachwycić się świeżo otwartym pąkiem róży lub blaskiem zachodzącego słońca igrającym na ścianach mych komnat… - Swoje wahania nastrojów zrzucała na karb przeżytej w połowie sierpnia traumy, w końcu dopiero niedawno zaczęła jako tako wracać do życia. Wcześniej przez pierwsze parę tygodni ciągle chodziła zdołowana, zmartwiona i osowiała, bojąc się powtórzenia sytuacji i utraty swego wygodnego, bezpiecznego i poukładanego życia. Dopiero we wrześniu zaczęły pojawiać się jakieś bardziej pozytywne emocje.
- To dobrze, że udało zająć się szkodami od razu. U nas też ogrody i rosarium trochę ucierpiały, ale rośliny mają niesamowitą zdolność regeneracji. Może w przyszłym roku nie będzie już widać skutków tych tragicznych zdarzeń. – Bezpośrednio po tamtej nocy wyglądało to źle i naprawdę dołująco, Corinne pękało serduszko kiedy patrzyła na rysy na do tej pory przepięknym wyglądzie ogrodów, ale rośliny odrastały i przy odrobinie wsparcia ze strony czarodziejów za jakiś czas wszystko powinno wrócić do normy. – Cieszy mnie wieść, że wszystkie jednorożce przeżyły tę noc. – To byłaby ogromna strata dla świata magii, gdyby utracono tak wspaniałe magiczne istoty. Z uśmiechem przyjęła gratulacje, na moment prawie zapominając o tym, gdzie się znajdowała. – Dziękuję, od trzech miesięcy jestem dumną żoną mego męża. – Co prawda może ich relacje nie były bardzo bliskie, a Mathieu więcej czasu spędzał w rezerwacie smoków niż przy niej, ale gra pozorów to gra pozorów, przed światem musiała stwarzać wrażenie bardzo szczęśliwej i spełnionej. Tym bardziej, że jej małżeństwo było korzystne, Rosierowie byli silnym i wpływowym rodem o prawidłowych poglądach, więc musiała przymykać oko na to, że Mathieu wolał rezerwat od brylowania na salonach. Ale ich relacje i tak były teraz lepsze niż na samym początku i rokowały nadzieję, że ich małżeństwo nie musiało być tylko suchym, aranżowanym układem pozbawionym jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Nie zapominała tamtej namiętnej nocy z pierwszego sierpnia, po rytuale rozpoczynającym Festiwal Lata, ani tego jak w Noc Tysiąca Gwiazd to właśnie on wyciągnął ją z komnat i zadbał o sprowadzenie do bezpiecznego schronienia, a potem dotrzymywał jej towarzystwa. Jej pan ojciec oraz nestor uznali, że małżeństwo z Rosierem będzie najbardziej korzystne dla rodu, a ona, jako wzorowa córa Averych, musiała wypełnić ich wolę. Równie dobrze jednak mogli ją wydać za kogoś innego, na przykład za Harlanda lub jego brata, albo za jeszcze innego mężczyznę z dobrego rodu pozostającego w stanie wolnym, ale zdecydowali właśnie tak, więc dziś nosiła nazwisko Rosier, i nawet jeśli kiedyś na sabacie będzie mogła zatańczyć z kimś innym niż mąż, to będzie miało to inny charakter niż wtedy, kiedy była panną na wydaniu i mężczyźni oceniali ją pod kątem kandydatki na żonę. – Zawsze lubiłam kwiaty, moja pani matka pochodzi z rodu Flintów, więc kwiaty były bliskie memu sercu już wcześniej, a teraz mogę spełniać się w opiece nad rodowymi kwiatami rodu mego męża. – W końcu jako damie nie wypadałoby jej się zajmować smokami, róże były dużo bardziej odpowiednie, tym bardziej, że opieką nad nimi zajmowały się właśnie kobiety Rosierów, zarówno te urodzone w rodzinie, jak i te, które poślubiły mężczyzn z rodu. Smoki pozostawiała mężowi, sama była zaś częstym gościem w rosarium, ale nie zapominała także o swych artystycznych pasjach, które przecież znakomicie współgrały z dworską naturą jej nowego rodu. Była przede wszystkim damą, ozdobą, musiała dobrze wyglądać i być uzdolniona artystycznie. W wiedzy ani magii nie musiała być biegła, nie musiała też pracować. Wystarczy lśnić u boku męża i w przyszłości urodzić mu dzieci, a także zachowywać się godnie i przykładnie, by nie przynosić rodowi wstydu.
- Dobrze – zgodziła się. – Choć mam nadzieję, że będę mogła jeszcze dziś powrócić do domu i tam dochodzić do pełni zdrowia po tym nieprzyjemnym zdarzeniu? – spytała, bo naprawdę wolałaby w Mungu nie zostawać. Tym bardziej, że według słów uzdrowiciela, sytuacja nie była tak poważna jak się początkowo bała, i zdecydowanie wolała powrócić do bezpiecznych i luksusowych przestrzeni dworu, aniżeli nocować w zapyziałym Mungu, którego wnętrza rozpaczliwie domagały się remontu, i w dodatku przebywali w nim czarodzieje różnych statusów krwi i majętności. Nigdy jej tu nie umieszczano i wolałaby, żeby taki stan rzeczy utrzymał się jak najdłużej. I nawet nie chciała sobie wyobrażać, co się tutaj musiało dziać po deszczu meteorytów.
Zimny okład przyniósł ulgę na obolałym nadgarstku, schłodzenie miejsca ukąszenia zmniejszyło ból. Oby opuchlizna rzeczywiście wkrótce zaczęła zanikać.
- Tak, myślałam że to przez to ukąszenie, dlatego się przestraszyłam że może to jakiś jad tak na mnie działa i że to przez to czułam się dzisiaj gorzej… Ale jakby się dobrze zastanowić, już kilka dni temu czułam się osłabiona i w pewnym momencie nawet było mi niedobrze, ale myślałam, że może strułam się małżami, które tamtego dnia podano do obiadu. To było może z cztery, pięć dni temu? - Jeszcze nie do końca przywykła do tej francuskiej kuchni Rosierów, u Averych jadało się inaczej, więcej dziczyzny z lasów, owoce morza były rzadkością, a u Rosierów pojawiały się znacznie częściej. Nawet tamtego dnia złościła się w duchu na służbę że przyrządzili coś nieświeżego, co naraziło ją na nieprzyjemności, i dopiero teraz zaczęła intensywniej nad tym rozmyślać. – Zmiany nastrojów też czasem mi towarzyszą. Noc Tysiąca Gwiazd była dla mnie niezwykle trudnym i nieprzyjemnym doświadczeniem, kiedy sobie o niej przypominam, mój nastrój się pogarsza. Ale czasem potrafię zachwycić się świeżo otwartym pąkiem róży lub blaskiem zachodzącego słońca igrającym na ścianach mych komnat… - Swoje wahania nastrojów zrzucała na karb przeżytej w połowie sierpnia traumy, w końcu dopiero niedawno zaczęła jako tako wracać do życia. Wcześniej przez pierwsze parę tygodni ciągle chodziła zdołowana, zmartwiona i osowiała, bojąc się powtórzenia sytuacji i utraty swego wygodnego, bezpiecznego i poukładanego życia. Dopiero we wrześniu zaczęły pojawiać się jakieś bardziej pozytywne emocje.
- To dobrze, że udało zająć się szkodami od razu. U nas też ogrody i rosarium trochę ucierpiały, ale rośliny mają niesamowitą zdolność regeneracji. Może w przyszłym roku nie będzie już widać skutków tych tragicznych zdarzeń. – Bezpośrednio po tamtej nocy wyglądało to źle i naprawdę dołująco, Corinne pękało serduszko kiedy patrzyła na rysy na do tej pory przepięknym wyglądzie ogrodów, ale rośliny odrastały i przy odrobinie wsparcia ze strony czarodziejów za jakiś czas wszystko powinno wrócić do normy. – Cieszy mnie wieść, że wszystkie jednorożce przeżyły tę noc. – To byłaby ogromna strata dla świata magii, gdyby utracono tak wspaniałe magiczne istoty. Z uśmiechem przyjęła gratulacje, na moment prawie zapominając o tym, gdzie się znajdowała. – Dziękuję, od trzech miesięcy jestem dumną żoną mego męża. – Co prawda może ich relacje nie były bardzo bliskie, a Mathieu więcej czasu spędzał w rezerwacie smoków niż przy niej, ale gra pozorów to gra pozorów, przed światem musiała stwarzać wrażenie bardzo szczęśliwej i spełnionej. Tym bardziej, że jej małżeństwo było korzystne, Rosierowie byli silnym i wpływowym rodem o prawidłowych poglądach, więc musiała przymykać oko na to, że Mathieu wolał rezerwat od brylowania na salonach. Ale ich relacje i tak były teraz lepsze niż na samym początku i rokowały nadzieję, że ich małżeństwo nie musiało być tylko suchym, aranżowanym układem pozbawionym jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Nie zapominała tamtej namiętnej nocy z pierwszego sierpnia, po rytuale rozpoczynającym Festiwal Lata, ani tego jak w Noc Tysiąca Gwiazd to właśnie on wyciągnął ją z komnat i zadbał o sprowadzenie do bezpiecznego schronienia, a potem dotrzymywał jej towarzystwa. Jej pan ojciec oraz nestor uznali, że małżeństwo z Rosierem będzie najbardziej korzystne dla rodu, a ona, jako wzorowa córa Averych, musiała wypełnić ich wolę. Równie dobrze jednak mogli ją wydać za kogoś innego, na przykład za Harlanda lub jego brata, albo za jeszcze innego mężczyznę z dobrego rodu pozostającego w stanie wolnym, ale zdecydowali właśnie tak, więc dziś nosiła nazwisko Rosier, i nawet jeśli kiedyś na sabacie będzie mogła zatańczyć z kimś innym niż mąż, to będzie miało to inny charakter niż wtedy, kiedy była panną na wydaniu i mężczyźni oceniali ją pod kątem kandydatki na żonę. – Zawsze lubiłam kwiaty, moja pani matka pochodzi z rodu Flintów, więc kwiaty były bliskie memu sercu już wcześniej, a teraz mogę spełniać się w opiece nad rodowymi kwiatami rodu mego męża. – W końcu jako damie nie wypadałoby jej się zajmować smokami, róże były dużo bardziej odpowiednie, tym bardziej, że opieką nad nimi zajmowały się właśnie kobiety Rosierów, zarówno te urodzone w rodzinie, jak i te, które poślubiły mężczyzn z rodu. Smoki pozostawiała mężowi, sama była zaś częstym gościem w rosarium, ale nie zapominała także o swych artystycznych pasjach, które przecież znakomicie współgrały z dworską naturą jej nowego rodu. Była przede wszystkim damą, ozdobą, musiała dobrze wyglądać i być uzdolniona artystycznie. W wiedzy ani magii nie musiała być biegła, nie musiała też pracować. Wystarczy lśnić u boku męża i w przyszłości urodzić mu dzieci, a także zachowywać się godnie i przykładnie, by nie przynosić rodowi wstydu.
Bez patrzenia na zegarek wiedziałem, że mój dyżur dobiegł już końca i zapewne zmiennik, który miał się pojawił, szuka mnie gdzieś teraz na oddziale. Nie przejmowałem się tym ani trochę; co prawda moi współpracownicy już dawno nie mieli okazji widzieć, jak wyrabiam nadgodziny, bo ich od tego odzwyczaiłem, ale skoro cierpieliśmy na niedobór medyków, nikomu nie powinno to przeszkadzać. Poza tym towarzystwo, jakie mi zapewniono, w pełni rekompensowało konieczność pozostania w szpitalu. Nie zaprzątałem sobie też głowy zmiennikiem, bo to jemu powinno zależeć na tym, aby mnie znaleźć. W końcu to on musiał wiedzieć, jakich pacjentów mamy i jakie zalecenia zostały zapisane każdemu z nich.
- Oczywiście, nie ma najmniejszego powodu, aby cię tu zatrzymywać – zgodziłem się z jej przypuszczeniami, nawet nie wpadając na myśl, by proponować szlachciance spartańskie warunki publicznego Munga. Nawet po wypędzeniu mugoli i większej selekcji pacjentów przyjmowanych w szpitalu, wciąż pozostawał on miejscem dalekim od ideału. I nie chodziło tylko o obdrapane ściany i zaniedbane korytarze, ale przede wszystkim ponurą atmosferę, która przetaczała się przez oddziały. Szlachta zaglądała tu bardzo rzadko, wręcz unikając wizyt, gdy tylko była taka możliwość, decydując się za to na zatrudnienie prywatnych, rodzinnych lekarzy. Gdyby nie mój wysoki status społeczny, zapewne też szukałbym roboty u bogatej rodziny, zamiast gnić w londyńskim szpitalu, użerając się z niewydolnym systemem. Od dawna słyszałem, że powinienem rzucić tę pracę; o ile w przeszłości nie wchodziło to w grę – bo separowała mnie od żony – o tyle w ostatnim czasie nie reagowałem już warczeniem na podobne sugestie, choć nadal byłem daleki od całkowitego zrzucenia kitla.
- Lady Rosier – powiedziałem powoli, ostrożnie dobierając w myślach kolejne słowa – objawy, o których wspominasz, mogą wynikać z wpływu pogody, niewątpliwie... Jednakże będąc zupełnie szczerym... wybacz mi proszę od razu moją obcesowość, w dużej mierze przypominają również dolegliwości, z jakimi mierzą się kobiety spodziewające się dziecka. - Przerwałem, przypatrując się jej badawczo, szukając śladów zdenerwowania bezpośrednią aluzją, na którą się poważyłem, czy też zawstydzenia, że jako mężczyzna – choć medyk – poruszam z nią tak osobiste tematy. Sam już dawno stałem się nieczuły na rumieńce wstydu i zażenowania u kobiet, które spotykałem na swoim oddziale. Nawet doceniając ich piękno i powab, umiałem zachować stosowny profesjonalizm. W drugą stronę działało to jednak o wiele trudniej i niejednokrotnie musiałem ratować sytuację, prosząc o pomoc lub asystę stażystkę, aby pacjentka w ogóle pozwoliła się zbadać, zbyt zawstydzona poruszaniem intymnych tematów z mężczyzną. Na litość, mieliśmy XX wiek. - Do wczesnych objawów ciąży pasuje każdy z twoich objawów, zaś biorąc pod uwagę, iż niedawno wyszłaś za mąż... - uśmiechnąłem się ze zrozumieniem, postanawiając jednak nie wchodzić w szczegóły innych ciążowych objawów, jak zanik kobiecych dni czy też uczucie napięcia w piersiach i wzrost ich wrażliwości. Mimo całego swojego uroku osobistego nie byłem przekonany, czy lady Rosier nie postanowi jednak zdzielić mnie za to w twarz i żadna przyjacielska znajomość z Evandrą czy Melisande mnie nie uratuje. Im mógłbym powiedzieć to bez ogródek, zapewne dorzucając jeszcze jakąś dwuznaczną uwagę, Corinne jednak nie znałem aż tak dobrze, nie licząc przelotnych tańców na sabatach i pobieżnie rzucanych uwag.
Z westchnieniem podszedłem do biurka, by dać lady Rosier nieco przestrzeni i przeanalizowanie w myślach moich słów. Spojrzałem na jej kartę, którą wypełniono przy przyjęciu na oddział i zerknąłem na wiek. No tak, dziewiętnaście lat to tak niewiele, choć jak widać nie dla wszystkich nestorów. Przez głowę przemknęło mi pytanie, czy była kolejną ofiarą politycznych umów, czy faktycznie łączyło ją coś z mężem. Powody szybkiego zamążpójścia można było wymienić na palcach jednej ręki, na czele ze skandalem, którego obie rodziny chciały uniknąć, dopięciu politycznych mariaży czy rzadko spotykanej miłości dwojga ludzi. Kojarzyłem jej męża jedynie jako niewyraźny cień, ale raczej nie należał do jej rówieśników.
- Ja z kolei lubię w ogrodach ich tajemniczość. Nie muszą być nawet barwne i kolorowe, choć z pewnością dodaje im to piękna, ale lubię, gdy są na swój sposób dzikie. Jakby natura uparcie walczyła z człowiekiem, który na siłę chce wytyczyć równe klomby – przyznałem się, wspominając ogród w Broadway Tower. Chociaż i on, mimo że na pierwszy rzut oka pozostawiony sam sobie, był starannie pielęgnowany przez ogrodników. Uwielbiałem jego najdalsze zakątki; tam, gdzie finezja ludzkiej myśli już nie sięgała, a rośliny same decydowały jak i gdzie chcą rosnąć.
- Oczywiście, nie ma najmniejszego powodu, aby cię tu zatrzymywać – zgodziłem się z jej przypuszczeniami, nawet nie wpadając na myśl, by proponować szlachciance spartańskie warunki publicznego Munga. Nawet po wypędzeniu mugoli i większej selekcji pacjentów przyjmowanych w szpitalu, wciąż pozostawał on miejscem dalekim od ideału. I nie chodziło tylko o obdrapane ściany i zaniedbane korytarze, ale przede wszystkim ponurą atmosferę, która przetaczała się przez oddziały. Szlachta zaglądała tu bardzo rzadko, wręcz unikając wizyt, gdy tylko była taka możliwość, decydując się za to na zatrudnienie prywatnych, rodzinnych lekarzy. Gdyby nie mój wysoki status społeczny, zapewne też szukałbym roboty u bogatej rodziny, zamiast gnić w londyńskim szpitalu, użerając się z niewydolnym systemem. Od dawna słyszałem, że powinienem rzucić tę pracę; o ile w przeszłości nie wchodziło to w grę – bo separowała mnie od żony – o tyle w ostatnim czasie nie reagowałem już warczeniem na podobne sugestie, choć nadal byłem daleki od całkowitego zrzucenia kitla.
- Lady Rosier – powiedziałem powoli, ostrożnie dobierając w myślach kolejne słowa – objawy, o których wspominasz, mogą wynikać z wpływu pogody, niewątpliwie... Jednakże będąc zupełnie szczerym... wybacz mi proszę od razu moją obcesowość, w dużej mierze przypominają również dolegliwości, z jakimi mierzą się kobiety spodziewające się dziecka. - Przerwałem, przypatrując się jej badawczo, szukając śladów zdenerwowania bezpośrednią aluzją, na którą się poważyłem, czy też zawstydzenia, że jako mężczyzna – choć medyk – poruszam z nią tak osobiste tematy. Sam już dawno stałem się nieczuły na rumieńce wstydu i zażenowania u kobiet, które spotykałem na swoim oddziale. Nawet doceniając ich piękno i powab, umiałem zachować stosowny profesjonalizm. W drugą stronę działało to jednak o wiele trudniej i niejednokrotnie musiałem ratować sytuację, prosząc o pomoc lub asystę stażystkę, aby pacjentka w ogóle pozwoliła się zbadać, zbyt zawstydzona poruszaniem intymnych tematów z mężczyzną. Na litość, mieliśmy XX wiek. - Do wczesnych objawów ciąży pasuje każdy z twoich objawów, zaś biorąc pod uwagę, iż niedawno wyszłaś za mąż... - uśmiechnąłem się ze zrozumieniem, postanawiając jednak nie wchodzić w szczegóły innych ciążowych objawów, jak zanik kobiecych dni czy też uczucie napięcia w piersiach i wzrost ich wrażliwości. Mimo całego swojego uroku osobistego nie byłem przekonany, czy lady Rosier nie postanowi jednak zdzielić mnie za to w twarz i żadna przyjacielska znajomość z Evandrą czy Melisande mnie nie uratuje. Im mógłbym powiedzieć to bez ogródek, zapewne dorzucając jeszcze jakąś dwuznaczną uwagę, Corinne jednak nie znałem aż tak dobrze, nie licząc przelotnych tańców na sabatach i pobieżnie rzucanych uwag.
Z westchnieniem podszedłem do biurka, by dać lady Rosier nieco przestrzeni i przeanalizowanie w myślach moich słów. Spojrzałem na jej kartę, którą wypełniono przy przyjęciu na oddział i zerknąłem na wiek. No tak, dziewiętnaście lat to tak niewiele, choć jak widać nie dla wszystkich nestorów. Przez głowę przemknęło mi pytanie, czy była kolejną ofiarą politycznych umów, czy faktycznie łączyło ją coś z mężem. Powody szybkiego zamążpójścia można było wymienić na palcach jednej ręki, na czele ze skandalem, którego obie rodziny chciały uniknąć, dopięciu politycznych mariaży czy rzadko spotykanej miłości dwojga ludzi. Kojarzyłem jej męża jedynie jako niewyraźny cień, ale raczej nie należał do jej rówieśników.
- Ja z kolei lubię w ogrodach ich tajemniczość. Nie muszą być nawet barwne i kolorowe, choć z pewnością dodaje im to piękna, ale lubię, gdy są na swój sposób dzikie. Jakby natura uparcie walczyła z człowiekiem, który na siłę chce wytyczyć równe klomby – przyznałem się, wspominając ogród w Broadway Tower. Chociaż i on, mimo że na pierwszy rzut oka pozostawiony sam sobie, był starannie pielęgnowany przez ogrodników. Uwielbiałem jego najdalsze zakątki; tam, gdzie finezja ludzkiej myśli już nie sięgała, a rośliny same decydowały jak i gdzie chcą rosnąć.
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Corinne odetchnęła z ulgą. Mung naprawdę nie był dobrym miejscem dla damy, nawet bez szlam. Obskurność oraz ponura atmosfera nie działały na nią dobrze, przywykła do zupełnie innych przestrzeni. Dla takich jak ona Mung uchodził za ostateczność, kiedy z jakiegoś powodu prywatny uzdrowiciel pozostawał nieuchwytny, a historie o jadowitych pająkach, które kiedyś gdzieś słyszała, podziałały na wyobraźnię i wzbudziły panikę, tym bardziej, że przypisała ukąszeniu odczuwane objawy, nie wpadając na to, że może tak naprawdę zostały wywołane zupełnie innym czynnikiem.
- To dobrze. Mung jest przygnębiający, lepiej czuję się w domu, ale przynajmniej czuję się teraz spokojniejsza, że to ukąszenie nie jest niczym poważnym i że skutki niebawem przeminą.
Wyglądało na to, że w kwestii pająka i śladów po jego szczękach na nadgarstku, skończyło się na strachu. A strach ma wielkie oczy, więc być może wyolbrzymiała swoje odczucia i wyobraźnia zrobiła swoje.
Wysłuchała jednak kolejnych słów mężczyzny, unosząc lekko brwi. Ciąża? Oczywiście, poczynili z mężem starania, by powołać na świat dziecko, bo taka była rola kobiety w małżeństwie – urodzić mężowi dzieci, w tym przynajmniej jednego syna, ale że nigdy wcześniej w ciąży nie była, to nie umiała jednoznacznie przypisać jej objawów. W końcu nie miała pojęcia o uzdrowicielstwie. Cały czas począwszy od tamtej nocy po rytuale miała nadzieję, że się udało, ale nie wiedziała, jak rozpoznać ten stan, minęło dopiero półtorej miesiąca. W dodatku konserwatywne damy chowano tak, że nieprzyzwoite tematy nie były otwarcie poruszane. Corinne przecież aż do nocy poślubnej wierzyła, że wystarczy pocałować się z mężem, żeby zajść w ciążę i była bardzo zdziwiona, kiedy dowiedziała się, że wygląda to zupełnie inaczej. Ale kobiecych dni rzeczywiście od pewnego czasu nie miała, ostatni raz gdzieś w połowie lipca.
Zarumieniła się lekko i poruszyła się nieco niespokojnie, ale w jej błękitnych oczach zaigrała nadzieja.
- Więc jest szansa, że mogę być w… ciąży? – zapytała, bo choć czuła się skrępowana poruszając taki temat z mężczyzną, i jej blade policzki zaczerwieniły się mocniej, to jednak był on też uzdrowicielem, i chciała wierzyć, że z racji swojej profesji będzie potrafił dochować tajemnicy uzdrowicielskiej i szczegóły rozmowy w tym miejscu pozostaną tylko między nimi. – Chciałabym, żeby tak było. Myślałam, że to przez tego pająka czułam się dziś tak niewyraźnie, ale… Och, naprawdę cieszyłabym się, gdyby to była ciąża. Bardzo pragnę wypełnić swe obowiązki wobec męża i rodu. I… w związku z tym powinnam jeszcze bardziej na siebie uważać, prawda?
Głos aż drżał jej z przejęcia w niektórych momentach. Była bardzo młoda, ale znała swoje obowiązki. Młoda żona musiała przypieczętować małżeństwo narodzinami dzieci, by udowodnić swą płodność oraz przydatność dla nowego rodu. Nikt nie potrzebował przecież małżonki, która nie daje dzieci. Kobiety, które okazywały się niezdolne do zajścia w ciążę, często po pewnym czasie wracały do rodzinnych domów w poczuciu hańby, do końca życia skazane na los samotnych, niechcianych starych panien i towarzyskich wyrzutków. W przypadku Corinne było to małżeństwo aranżowane, którego nie ustalono dla uszczęśliwienia Corinne ani Mathieu, a dla politycznych korzyści, które mogły wyciągnąć z tego oba rody. Brzemienność i późniejsze narodziny dziecka podniosłyby jej pozycję w nowej rodzinie, dopiero wtedy prawdziwie złączyłaby się z nią krwią, i zostałaby uznana w pełni za swoją, bo póki co miała wrażenie, że niektórzy wciąż widzą w niej obcy element. Im szybciej ciąża będzie tym lepiej dla niej, choć zdawała sobie też sprawę z tego, że ten stan miał swoje mroczne strony, jakim będzie zmiana wyglądu jej ciała, przybranie na wadze, i finalnie bolesny poród. Może nie wiedziała zbyt wiele o ciąży i jej objawach, ale kiedy jeszcze była panną, zdarzało jej się widzieć inne kobiety w rodzinie dźwigające wielkie brzuchy, zmęczone i opuchnięte.
Lekko przesunęła dłońmi po brzuchu, ale wciąż pozostawał płaski, ciąża, jeśli faktycznie była, wciąż pozostawała niewidoczna. Kiedy to się zmieni? Tego nie wiedziała, ale czuła skrępowanie na myśl, żeby zadawać tego typu pytania lordowi Parkinsonowi, nawet jeśli był on uzdrowicielem. Skupiła się więc na temacie ogrodów.
- Każda rodowa posiadłość, którą miałam okazję odwiedzić, posiadała zupełnie inny ogród, jedne były bardziej zadbane inne zaś na wpół dzikie, ale każdy na swój sposób był piękny, to prawda. U Rosierów jest więcej róż niż widziałam gdziekolwiek indziej, u Averych ogrody były bardziej dzikie, choć moja pani matka miała w nim też swoją własną przestrzeń, o którą dbała po swojemu, a ja jako panna lubiłam tam chodzić i sycić oczy pięknem kwiatów. – Avery nie należeli do typowo dworskich rodów, męscy członkowie rodziny byli oschli, twardzi i pozbawieni subtelności, część kobiet również. Corinne i jej matka były tam raczej ewenementami, jeśli chodzi o delikatność, umiłowanie piękna i artystyczną naturę, ale przymykano na to oko, tym bardziej, że dla Corinne i tak było przeznaczone szybkie zamążpójście, a na rynku matrymonialnym jej artystyczne talenty, wrażliwość na piękno oraz uroda były atutem.
Jej myśli jednak wciąż krążyły wokół ciąży. Bardzo chciała rzeczywiście w niej być, i w duchu próbowała sobie wyobrazić miniaturowego człowieczka w jej ciele, którego w przyszłym roku miałaby wydać na świat. Przyglądała się uzdrowicielowi i jego poczynaniom, ale jej myśli wciąż przetwarzały to, co powiedział kilka chwil wcześniej.
- To dobrze. Mung jest przygnębiający, lepiej czuję się w domu, ale przynajmniej czuję się teraz spokojniejsza, że to ukąszenie nie jest niczym poważnym i że skutki niebawem przeminą.
Wyglądało na to, że w kwestii pająka i śladów po jego szczękach na nadgarstku, skończyło się na strachu. A strach ma wielkie oczy, więc być może wyolbrzymiała swoje odczucia i wyobraźnia zrobiła swoje.
Wysłuchała jednak kolejnych słów mężczyzny, unosząc lekko brwi. Ciąża? Oczywiście, poczynili z mężem starania, by powołać na świat dziecko, bo taka była rola kobiety w małżeństwie – urodzić mężowi dzieci, w tym przynajmniej jednego syna, ale że nigdy wcześniej w ciąży nie była, to nie umiała jednoznacznie przypisać jej objawów. W końcu nie miała pojęcia o uzdrowicielstwie. Cały czas począwszy od tamtej nocy po rytuale miała nadzieję, że się udało, ale nie wiedziała, jak rozpoznać ten stan, minęło dopiero półtorej miesiąca. W dodatku konserwatywne damy chowano tak, że nieprzyzwoite tematy nie były otwarcie poruszane. Corinne przecież aż do nocy poślubnej wierzyła, że wystarczy pocałować się z mężem, żeby zajść w ciążę i była bardzo zdziwiona, kiedy dowiedziała się, że wygląda to zupełnie inaczej. Ale kobiecych dni rzeczywiście od pewnego czasu nie miała, ostatni raz gdzieś w połowie lipca.
Zarumieniła się lekko i poruszyła się nieco niespokojnie, ale w jej błękitnych oczach zaigrała nadzieja.
- Więc jest szansa, że mogę być w… ciąży? – zapytała, bo choć czuła się skrępowana poruszając taki temat z mężczyzną, i jej blade policzki zaczerwieniły się mocniej, to jednak był on też uzdrowicielem, i chciała wierzyć, że z racji swojej profesji będzie potrafił dochować tajemnicy uzdrowicielskiej i szczegóły rozmowy w tym miejscu pozostaną tylko między nimi. – Chciałabym, żeby tak było. Myślałam, że to przez tego pająka czułam się dziś tak niewyraźnie, ale… Och, naprawdę cieszyłabym się, gdyby to była ciąża. Bardzo pragnę wypełnić swe obowiązki wobec męża i rodu. I… w związku z tym powinnam jeszcze bardziej na siebie uważać, prawda?
Głos aż drżał jej z przejęcia w niektórych momentach. Była bardzo młoda, ale znała swoje obowiązki. Młoda żona musiała przypieczętować małżeństwo narodzinami dzieci, by udowodnić swą płodność oraz przydatność dla nowego rodu. Nikt nie potrzebował przecież małżonki, która nie daje dzieci. Kobiety, które okazywały się niezdolne do zajścia w ciążę, często po pewnym czasie wracały do rodzinnych domów w poczuciu hańby, do końca życia skazane na los samotnych, niechcianych starych panien i towarzyskich wyrzutków. W przypadku Corinne było to małżeństwo aranżowane, którego nie ustalono dla uszczęśliwienia Corinne ani Mathieu, a dla politycznych korzyści, które mogły wyciągnąć z tego oba rody. Brzemienność i późniejsze narodziny dziecka podniosłyby jej pozycję w nowej rodzinie, dopiero wtedy prawdziwie złączyłaby się z nią krwią, i zostałaby uznana w pełni za swoją, bo póki co miała wrażenie, że niektórzy wciąż widzą w niej obcy element. Im szybciej ciąża będzie tym lepiej dla niej, choć zdawała sobie też sprawę z tego, że ten stan miał swoje mroczne strony, jakim będzie zmiana wyglądu jej ciała, przybranie na wadze, i finalnie bolesny poród. Może nie wiedziała zbyt wiele o ciąży i jej objawach, ale kiedy jeszcze była panną, zdarzało jej się widzieć inne kobiety w rodzinie dźwigające wielkie brzuchy, zmęczone i opuchnięte.
Lekko przesunęła dłońmi po brzuchu, ale wciąż pozostawał płaski, ciąża, jeśli faktycznie była, wciąż pozostawała niewidoczna. Kiedy to się zmieni? Tego nie wiedziała, ale czuła skrępowanie na myśl, żeby zadawać tego typu pytania lordowi Parkinsonowi, nawet jeśli był on uzdrowicielem. Skupiła się więc na temacie ogrodów.
- Każda rodowa posiadłość, którą miałam okazję odwiedzić, posiadała zupełnie inny ogród, jedne były bardziej zadbane inne zaś na wpół dzikie, ale każdy na swój sposób był piękny, to prawda. U Rosierów jest więcej róż niż widziałam gdziekolwiek indziej, u Averych ogrody były bardziej dzikie, choć moja pani matka miała w nim też swoją własną przestrzeń, o którą dbała po swojemu, a ja jako panna lubiłam tam chodzić i sycić oczy pięknem kwiatów. – Avery nie należeli do typowo dworskich rodów, męscy członkowie rodziny byli oschli, twardzi i pozbawieni subtelności, część kobiet również. Corinne i jej matka były tam raczej ewenementami, jeśli chodzi o delikatność, umiłowanie piękna i artystyczną naturę, ale przymykano na to oko, tym bardziej, że dla Corinne i tak było przeznaczone szybkie zamążpójście, a na rynku matrymonialnym jej artystyczne talenty, wrażliwość na piękno oraz uroda były atutem.
Jej myśli jednak wciąż krążyły wokół ciąży. Bardzo chciała rzeczywiście w niej być, i w duchu próbowała sobie wyobrazić miniaturowego człowieczka w jej ciele, którego w przyszłym roku miałaby wydać na świat. Przyglądała się uzdrowicielowi i jego poczynaniom, ale jej myśli wciąż przetwarzały to, co powiedział kilka chwil wcześniej.
Próbowałem odnaleźć w pamięci inną sytuację, w której oznajmiałem kobiecie nowinę o potencjalnej ciąży, ale choć szukałem uporczywie przez dłuższą chwilę, nic takiego nie przychodziło mi na myśl. Cóż, Mung raczej nie był miejscem, do którego przychodziło się w sprawach prokreacji; jeśli już, witaliśmy na oddziale rodzące, które z różnych przyczyn potrzebowały medycznej opieki i pomocy... matki wszelkiej maści mieszańców przede wszystkim, których z oczywistych względów wolałem unikać. Lepiej urodzone damy miały swoich lekarzy, swoje akuszerki i pielęgniarki i swoje sypialnie, w których krzykiem, bólem i złorzeczeniami rzucanymi w kierunku mężów wydawały na świat potomstwo.
Ironia losu, że szlachta, która taką wagę przykładała do wydania dziedziców na świat, ciąże i porody uważała niemal za temat tabu. Sam co prawda nie widziałem nic pięknego w tym, pożal się Merlinie, cudzie natury, a jedynie krew i inne płyny, które przyprawiały mnie o mdłości. Byłem, bez absolutnie żadnej drwiny, pełen podziwu na tych, którzy potrafili pracować w takich warunkach. Nie miałem problemu z krojeniem pacjentów i grzebaniu w ich wnętrznościach, wyciągając haczykowate żądła, ale za żadne skarby nie dałbym się namówić na porodową asystę.
- Według mojej skromnej opinii to nawet całkiem spora szansa – potwierdziłem, kiwając głową. - Na pewno wasz magomedyk przeprowadzi stosowne testy i badania, abyście mieli pewność. W tych warunkach – machnąłem ręką dookoła, dając znać, o jakie warunki mi chodzi – nawet nie śmiałbym tego sugerować. Niemniej wszystko wskazuje, że to ciąża. - Uśmiechnąłem się, wstrzymując jednak wszelkie gratulacje. Nigdy nie lubiłem wybiegać przed szereg, poza tym byłem nieco przesądny i za nic nie chciałem zapeszać, zanim odpowiednie zaklęcia lub eliksiry nie potwierdzą moich podejrzeń. Rozjaśniona nagle twarz lady Rosier sugerowała jednak, że przywita to ewentualne dziecko na świecie z wielkim entuzjazmem i szczęściem. Coś ścisnęło mnie w żołądku na wspomnienie mojej reakcji na to, że zostanę ojcem. Była zupełnie inna. - Na wczesnym etapie ciąży nie trzeba się aż tak ograniczać. Na pewno trzeba zrezygnować z alkoholu i niebezpiecznych zajęć fizycznych... jak jazda konno chociażby. Ale ogółem, jeśli organizm jest silny, ciąża powinna przebiegać bez problemów.
Podszedłem do Corinne i zdjąłem jej kompres z dłoni. Kilka minut w chłodzie zrobiło swoje, opuchlizna była nieco mniejsza, więc namoczyłem bandaże jeszcze raz i ponownie je zawinąłem. Wróciłem do biurka, by na karcie wypisu umieścić wszelkie zalecenia na czele z regularną zmianą kompresu i obserwacją ręki. Wystawiłem zlecenie dla alchemika, chociaż być może Rosierowie mają własnego, który zatroszczy się o przygotowanie właściwych eliksirów. Te przeciwbólowe nie wymagały dużego nakładu pracy i były gotowe do użytku od razu po wytworzeniu. Wszystko jednak wskazywało na to, że ból minie sam, gdy tylko opuchlizna na stałe odpuści.
Dostrzegłem jej gest, wymowne pogładzenie dłońmi brzucha. Najwyraźniej bardzo poważnie traktowała swoje obowiązki względem rodu, do którego się wżeniła. Z miłości do męża? Czy tak została wychowana? Meandry młodego umysłu pozostawały dla mnie zagadką; zasięg moich zainteresowań sięgał raczej ku dziewczętom i kobietom, które niewiele miały wspólnego z ciążami i małżeńskimi obowiązkami.
- Zapraszam zatem do odwiedzenia naszego. Zdaje się, że nie mieliśmy jeszcze przyjemności gościć lady w Broadway Tower – skłoniłem się lekko, kończąc wypisywanie zaleceń. Atrament schnął szybko, pozostawiając ślad czarnego pisma. Bazgrałem jak kura pazurem, medyczna przypadłość, z której wcale nie zamierzałem się leczyć. Jedynie do wysyłanych listów przykładałem nieco większą wagę, aby adresat mógł go w ogóle odczytać. - Może następnym razem, gdy odwiedzi mnie Evandra, będziesz mogła jej towarzyszyć – zaproponowałem, strzepując kartę wypisu, aby pozbyć się niewidocznego pyłu. - Zastanawiam się, czy odbudowując ogród, nie wprowadzić do niego paru zmian. Może jakąś fontannę albo boczne alejki dające więcej prywatności podczas spacerów. Miło będzie poznać opinię kogoś, kto ma z tym większe doświadczenie – podałem jej kartę, jeszcze raz rzucając spojrzenie na zranioną rękę. Czerwień wokół nadgarstka powoli ustępowała, zapewne pod wpływem zimnego okładu. - Czy ma pani jeszcze jakieś pytania, lady Rosier? Nie chciałbym cię zmuszać do spędzenia tutaj więcej czasu niż to niezbędne – skrzywiłem się lekko, znów nawiązując do obskurnego otoczenia, w jakim przebywaliśmy.
Ironia losu, że szlachta, która taką wagę przykładała do wydania dziedziców na świat, ciąże i porody uważała niemal za temat tabu. Sam co prawda nie widziałem nic pięknego w tym, pożal się Merlinie, cudzie natury, a jedynie krew i inne płyny, które przyprawiały mnie o mdłości. Byłem, bez absolutnie żadnej drwiny, pełen podziwu na tych, którzy potrafili pracować w takich warunkach. Nie miałem problemu z krojeniem pacjentów i grzebaniu w ich wnętrznościach, wyciągając haczykowate żądła, ale za żadne skarby nie dałbym się namówić na porodową asystę.
- Według mojej skromnej opinii to nawet całkiem spora szansa – potwierdziłem, kiwając głową. - Na pewno wasz magomedyk przeprowadzi stosowne testy i badania, abyście mieli pewność. W tych warunkach – machnąłem ręką dookoła, dając znać, o jakie warunki mi chodzi – nawet nie śmiałbym tego sugerować. Niemniej wszystko wskazuje, że to ciąża. - Uśmiechnąłem się, wstrzymując jednak wszelkie gratulacje. Nigdy nie lubiłem wybiegać przed szereg, poza tym byłem nieco przesądny i za nic nie chciałem zapeszać, zanim odpowiednie zaklęcia lub eliksiry nie potwierdzą moich podejrzeń. Rozjaśniona nagle twarz lady Rosier sugerowała jednak, że przywita to ewentualne dziecko na świecie z wielkim entuzjazmem i szczęściem. Coś ścisnęło mnie w żołądku na wspomnienie mojej reakcji na to, że zostanę ojcem. Była zupełnie inna. - Na wczesnym etapie ciąży nie trzeba się aż tak ograniczać. Na pewno trzeba zrezygnować z alkoholu i niebezpiecznych zajęć fizycznych... jak jazda konno chociażby. Ale ogółem, jeśli organizm jest silny, ciąża powinna przebiegać bez problemów.
Podszedłem do Corinne i zdjąłem jej kompres z dłoni. Kilka minut w chłodzie zrobiło swoje, opuchlizna była nieco mniejsza, więc namoczyłem bandaże jeszcze raz i ponownie je zawinąłem. Wróciłem do biurka, by na karcie wypisu umieścić wszelkie zalecenia na czele z regularną zmianą kompresu i obserwacją ręki. Wystawiłem zlecenie dla alchemika, chociaż być może Rosierowie mają własnego, który zatroszczy się o przygotowanie właściwych eliksirów. Te przeciwbólowe nie wymagały dużego nakładu pracy i były gotowe do użytku od razu po wytworzeniu. Wszystko jednak wskazywało na to, że ból minie sam, gdy tylko opuchlizna na stałe odpuści.
Dostrzegłem jej gest, wymowne pogładzenie dłońmi brzucha. Najwyraźniej bardzo poważnie traktowała swoje obowiązki względem rodu, do którego się wżeniła. Z miłości do męża? Czy tak została wychowana? Meandry młodego umysłu pozostawały dla mnie zagadką; zasięg moich zainteresowań sięgał raczej ku dziewczętom i kobietom, które niewiele miały wspólnego z ciążami i małżeńskimi obowiązkami.
- Zapraszam zatem do odwiedzenia naszego. Zdaje się, że nie mieliśmy jeszcze przyjemności gościć lady w Broadway Tower – skłoniłem się lekko, kończąc wypisywanie zaleceń. Atrament schnął szybko, pozostawiając ślad czarnego pisma. Bazgrałem jak kura pazurem, medyczna przypadłość, z której wcale nie zamierzałem się leczyć. Jedynie do wysyłanych listów przykładałem nieco większą wagę, aby adresat mógł go w ogóle odczytać. - Może następnym razem, gdy odwiedzi mnie Evandra, będziesz mogła jej towarzyszyć – zaproponowałem, strzepując kartę wypisu, aby pozbyć się niewidocznego pyłu. - Zastanawiam się, czy odbudowując ogród, nie wprowadzić do niego paru zmian. Może jakąś fontannę albo boczne alejki dające więcej prywatności podczas spacerów. Miło będzie poznać opinię kogoś, kto ma z tym większe doświadczenie – podałem jej kartę, jeszcze raz rzucając spojrzenie na zranioną rękę. Czerwień wokół nadgarstka powoli ustępowała, zapewne pod wpływem zimnego okładu. - Czy ma pani jeszcze jakieś pytania, lady Rosier? Nie chciałbym cię zmuszać do spędzenia tutaj więcej czasu niż to niezbędne – skrzywiłem się lekko, znów nawiązując do obskurnego otoczenia, w jakim przebywaliśmy.
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Kobiety z ich sfer z reguły rodziły w dworach, i Corinne również zakładała taki scenariusz dla siebie. Sama została urodzona przez matkę w zamku Ludlow, i inne kobiety z jej rodu również rodziły w posiadłości rodowej, otoczone znajomymi przestrzeniami. W Mungu zapewne robiły to tylko kobiety ze społecznych nizin, dlatego Corinne nawet nie brała pod uwagę, że miałaby swoje przyszłe dziecię witać na świecie właśnie tu. Nie była też jeszcze w pełni świadoma tego, jak to będzie wyglądać, poza tym, że podobno jest to bolesne i na pewno niezbyt miłe dla oka. I sama ciąża, wiążąca się z przytyciem, rosnącym brzuchem który trzeba będzie ukrywać, rozstępami i innymi dolegliwościami. Ale taki był obowiązek żony wobec męża, a Corinne chciała go wypełnić. Musiała udowodnić Rosierom swoją wartość. Młode damy z konserwatywnych rodów były sprowadzone do roli klaczy rozpłodowych i nie inaczej było z Corinne. Rosierowie nie wzięli jej tylko po to, żeby ładnie wyglądała, a po to, by urodziła Mathieu potomków.
Nie spodziewała się, że przychodząc tu dzisiaj z ugryzieniem pająka, dowie się takich nowin, więc była pozytywnie zaskoczona, a w serduszku zaigrała nadzieja. Jeśli była w ciąży, to była płodna. Zdatna do tego, do czego ją wychowywano. Zawsze gdzieś bardzo głęboko z tyłu głowy tliła się przerażająca myśl o tym, że nie uda jej się zajść w ciążę i mąż odeśle ją z powrotem do rodziny pochodzenia, gdzie miałaby się zestarzeć samotnie i w hańbie jako kobieta gorszej kategorii, niezdatna, wytykana palcami przez rodzinę oraz resztę towarzystwa. Zbędna. A ona nie chciała być zbędna.
- Kiedy nasz uzdrowiciel się pojawi, to na pewno się do niego zwrócę, dziękuję – powiedziała mu, mając nadzieję, że będzie to możliwe w nadchodzącym czasie, bo nie chciała długo trwać w niepewności. Choć uzdrowiciel ten zajmował się głównie będącą blisko rozwiązania Evandrą, to oby znalazł i czas dla Corinne i potwierdził to, co dzisiaj zasugerował Harland. Jeśli ciąża rzeczywiście się potwierdzi, rozpocznie się dla Corinne czas przygotowań, ale też przewartościowania pewnych spraw. W którymś momencie będzie musiała zniknąć z widoku towarzystwa i zaszyć się w domu, ale nim brzuch urośnie tak, że niemożliwym stanie się jego ukrycie, miała jeszcze sporo czasu. Będzie też musiała pomyśleć o uzupełnieniu swej garderoby o suknie, które będą mogły zamaskować brzuch… Zdecydowanie trzeba będzie się wkrótce wybrać do Domu Mody Parkinsonów.
- Alkohol piję rzadko i jeśli już, głównie wino, ale jeśli to ciąża, to rzeczywiście lepiej będzie zrezygnować nawet z tego. Przejażdżki konne też mogą poczekać, zresztą i tak ostatni raz jeździłam jeszcze jako panna, w rodzinnym domu w towarzystwie mego brata. – Przed ślubem często jeździła z bratem po włościach Averych, po ślubie nie robiła tego, bo u Rosierów nie miała za bardzo z kim, w końcu Evandra była już w mocno zaawansowanej ciąży i Corinne nawet nie wiedziała czy lubi ona jeździć konno, a Mathieu wiecznie był zajęty w rezerwacie i większość czasu spędzali oddzielnie. Dlatego swój czas u Rosierów spędzała raczej statecznie, malując, haftując, grając na fortepianie lub czytając literaturę piękną, albo pielęgnując róże. Miała jednak zdrowe ciało, wolne od chorób, więc oby ciąża przebiegła bez komplikacji, i oby poród nie był tak straszny jak go przedstawiano.
Patrzyła jak uzdrowiciel zmienia jej kompres na ugryzionym nadgarstku, ale myślami była przy sobie za kilka miesięcy, z rosnącym brzuszkiem, i finalnie rodzącej pulchniutkiego, różowego bobasa. Trochę to idealizowała, ale była tylko szklarnianym kwiatem nie znającym prawdziwego życia, więc i jej wyobrażenia były przesłodzone i wyidealizowane. Mogła sobie na to pozwolić, bo przecież damy i tak przeżywały głównie blaski macierzyństwa, a ich cieniami, takimi jak karmienie, przewijanie czy wstawanie w nocy do płaczącego niemowlęcia, zajmowały się opiekunki i z tą stroną bycia matką Corinne nie miała się zetknąć. Jej rola w życiu dziecka zwiększy się dopiero kiedy ono podrośnie.
- Bardzo chętnie odwiedzę Broadway Tower, a z całą pewnością w nadchodzących tygodniach pojawię się też w waszym Domu Mody… Czuję, że będę potrzebować nowych sukni – uśmiechnęła się, dziękując mężczyźnie za zaproszenie. Może i trudnił się nietypowym jak na Parkinsona zawodem, ale w dalszym ciągu pozostawał członkiem swego rodu oraz towarzystwa, więc ich ścieżki na pewno będą się jeszcze przecinać poza Mungiem, w okolicznościach znacznie bardziej przyjaznych niż obskurna izba przyjęć, i bardziej sprzyjających rozmowom na tematy milsze niż te związane ze stanem zdrowia. Wieść o prawdopodobnej ciąży miała też o tyle zbawienny wpływ na jej samopoczucie, że prawie już nie myślała o spuchniętej i obolałej po ukąszeniu ręce, która jeszcze pół godziny temu absorbowała jej myśli. – I oczywiście, kiedy już u was będę, chętnie przejdę się po ogrodach, może uda się pomyśleć, czego jeszcze im brakuje.
Lubiła przebywać w pięknym otoczeniu, więc ogrody chętnie zobaczy jak będzie mieć okazję. Przyjęła podaną jej kartę i uśmiechnęła się.
- Na ten moment chyba już nie. Dziękuję za pomoc z tym ukąszeniem, mam nadzieję, że za parę dni będzie już ono tylko wspomnieniem. A jeśli chodzi o… drugą sprawę, to zwrócę się do naszego uzdrowiciela. Teraz zaś pragnę już opuścić te niezbyt miłe mury i żywię nadzieję, że kolejne spotkanie będzie w przyjemniejszych okolicznościach.
Pożegnała się z mężczyzną grzecznie, i opuściła izbę przyjęć, by na korytarzu odnaleźć czekającą na nią służkę, i razem z nią powróciła do posiadłości Rosierów, gdzie zamierzała dochodzić do siebie, a także oswajać się z myślą o ciąży i zastanawiać się, kiedy i jak powiedzieć mężowi.
| zt. x 2
Nie spodziewała się, że przychodząc tu dzisiaj z ugryzieniem pająka, dowie się takich nowin, więc była pozytywnie zaskoczona, a w serduszku zaigrała nadzieja. Jeśli była w ciąży, to była płodna. Zdatna do tego, do czego ją wychowywano. Zawsze gdzieś bardzo głęboko z tyłu głowy tliła się przerażająca myśl o tym, że nie uda jej się zajść w ciążę i mąż odeśle ją z powrotem do rodziny pochodzenia, gdzie miałaby się zestarzeć samotnie i w hańbie jako kobieta gorszej kategorii, niezdatna, wytykana palcami przez rodzinę oraz resztę towarzystwa. Zbędna. A ona nie chciała być zbędna.
- Kiedy nasz uzdrowiciel się pojawi, to na pewno się do niego zwrócę, dziękuję – powiedziała mu, mając nadzieję, że będzie to możliwe w nadchodzącym czasie, bo nie chciała długo trwać w niepewności. Choć uzdrowiciel ten zajmował się głównie będącą blisko rozwiązania Evandrą, to oby znalazł i czas dla Corinne i potwierdził to, co dzisiaj zasugerował Harland. Jeśli ciąża rzeczywiście się potwierdzi, rozpocznie się dla Corinne czas przygotowań, ale też przewartościowania pewnych spraw. W którymś momencie będzie musiała zniknąć z widoku towarzystwa i zaszyć się w domu, ale nim brzuch urośnie tak, że niemożliwym stanie się jego ukrycie, miała jeszcze sporo czasu. Będzie też musiała pomyśleć o uzupełnieniu swej garderoby o suknie, które będą mogły zamaskować brzuch… Zdecydowanie trzeba będzie się wkrótce wybrać do Domu Mody Parkinsonów.
- Alkohol piję rzadko i jeśli już, głównie wino, ale jeśli to ciąża, to rzeczywiście lepiej będzie zrezygnować nawet z tego. Przejażdżki konne też mogą poczekać, zresztą i tak ostatni raz jeździłam jeszcze jako panna, w rodzinnym domu w towarzystwie mego brata. – Przed ślubem często jeździła z bratem po włościach Averych, po ślubie nie robiła tego, bo u Rosierów nie miała za bardzo z kim, w końcu Evandra była już w mocno zaawansowanej ciąży i Corinne nawet nie wiedziała czy lubi ona jeździć konno, a Mathieu wiecznie był zajęty w rezerwacie i większość czasu spędzali oddzielnie. Dlatego swój czas u Rosierów spędzała raczej statecznie, malując, haftując, grając na fortepianie lub czytając literaturę piękną, albo pielęgnując róże. Miała jednak zdrowe ciało, wolne od chorób, więc oby ciąża przebiegła bez komplikacji, i oby poród nie był tak straszny jak go przedstawiano.
Patrzyła jak uzdrowiciel zmienia jej kompres na ugryzionym nadgarstku, ale myślami była przy sobie za kilka miesięcy, z rosnącym brzuszkiem, i finalnie rodzącej pulchniutkiego, różowego bobasa. Trochę to idealizowała, ale była tylko szklarnianym kwiatem nie znającym prawdziwego życia, więc i jej wyobrażenia były przesłodzone i wyidealizowane. Mogła sobie na to pozwolić, bo przecież damy i tak przeżywały głównie blaski macierzyństwa, a ich cieniami, takimi jak karmienie, przewijanie czy wstawanie w nocy do płaczącego niemowlęcia, zajmowały się opiekunki i z tą stroną bycia matką Corinne nie miała się zetknąć. Jej rola w życiu dziecka zwiększy się dopiero kiedy ono podrośnie.
- Bardzo chętnie odwiedzę Broadway Tower, a z całą pewnością w nadchodzących tygodniach pojawię się też w waszym Domu Mody… Czuję, że będę potrzebować nowych sukni – uśmiechnęła się, dziękując mężczyźnie za zaproszenie. Może i trudnił się nietypowym jak na Parkinsona zawodem, ale w dalszym ciągu pozostawał członkiem swego rodu oraz towarzystwa, więc ich ścieżki na pewno będą się jeszcze przecinać poza Mungiem, w okolicznościach znacznie bardziej przyjaznych niż obskurna izba przyjęć, i bardziej sprzyjających rozmowom na tematy milsze niż te związane ze stanem zdrowia. Wieść o prawdopodobnej ciąży miała też o tyle zbawienny wpływ na jej samopoczucie, że prawie już nie myślała o spuchniętej i obolałej po ukąszeniu ręce, która jeszcze pół godziny temu absorbowała jej myśli. – I oczywiście, kiedy już u was będę, chętnie przejdę się po ogrodach, może uda się pomyśleć, czego jeszcze im brakuje.
Lubiła przebywać w pięknym otoczeniu, więc ogrody chętnie zobaczy jak będzie mieć okazję. Przyjęła podaną jej kartę i uśmiechnęła się.
- Na ten moment chyba już nie. Dziękuję za pomoc z tym ukąszeniem, mam nadzieję, że za parę dni będzie już ono tylko wspomnieniem. A jeśli chodzi o… drugą sprawę, to zwrócę się do naszego uzdrowiciela. Teraz zaś pragnę już opuścić te niezbyt miłe mury i żywię nadzieję, że kolejne spotkanie będzie w przyjemniejszych okolicznościach.
Pożegnała się z mężczyzną grzecznie, i opuściła izbę przyjęć, by na korytarzu odnaleźć czekającą na nią służkę, i razem z nią powróciła do posiadłości Rosierów, gdzie zamierzała dochodzić do siebie, a także oswajać się z myślą o ciąży i zastanawiać się, kiedy i jak powiedzieć mężowi.
| zt. x 2
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Izba przyjęć
Szybka odpowiedź