[SEN] 28 lutego 1956
AutorWiadomość
Powrót okazał się być o wiele trudniejszy niż się spodziewała. Gdzieś w głębi serca miała nadzieje, ze eliksir zadziała normując jej zły stan zdrowia. Niestety tak nie było. Zanim trafiła do domu teleportowała się jeszcze kilka razy nie będąc w stanie skupić się na jednym, wybranym miejscu. Miała ochotę przenieść się do domu rodziców. Miała ochotę opowiedzieć im o wszystkim i jak wtedy kiedy była dzieckiem zrzucić na nich wszelkie troski. Ale nie mogła tego zrobić. Głównie dlatego, że już od dawien dawna nie mówiła im o tym co złego działo się w jej życiu z myślą, że tym samym chroni ich od zamartwiania się. Nie mogła się też tam przenieść bo wszystkie eliksiry potrzebne jej do normalnego funkcjonowania znajdowały się w jej mieszkaniu na Pokątnej. Kiedy w końcu udało jej się teleportować w dobre miejsce szybko znalazła w szafce odpowiednie eliksiry. Starała się zająć głowę wszystkim prócz… niego. Była przestraszona, zła, smutna. Położyła się do łóżka myśląc, że sen ukoi jej skołatane nerwy. Nie spodziewała się, że ma być zupełnie inaczej.
Było ciemno. Do jej oczu nie docierało żadne światło. Czuła nieprzyjemny zapach wilgoci wokół siebie. Słyszała tylko własny urwany oddech. Próbowała się ruszyć, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie mogła zrobić kroku, nie mogła ruszyć ręką. Co się stało? Gdzie była i jak się tu znalazła? Przez pierwsze chwile nie mogła wypowiedzieć z ust ani jednego słowa. Zaczęła się kręcić myśląc, że niewidzialne więzy puszczą ją, a ta szybko znajdzie drogę powrotną do światła. Nie mogła wiedzieć, że to tylko sen. Wszystko było takie realne i przenikające ją aż kości. - Halo… - udało jej się w końcu odezwać. Choć było to tak jakby nagle milion szpilek wbijało jej się w gardło. - Jest tu ktoś? - zapytała równie cicho. Nie wiedziała czego bardziej się obawiała. Bycia tutaj całkowicie samą czy wręcz odwrotnie… że zobaczy tutaj kogoś kto była za to odpowiedzialny.
Było ciemno. Do jej oczu nie docierało żadne światło. Czuła nieprzyjemny zapach wilgoci wokół siebie. Słyszała tylko własny urwany oddech. Próbowała się ruszyć, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie mogła zrobić kroku, nie mogła ruszyć ręką. Co się stało? Gdzie była i jak się tu znalazła? Przez pierwsze chwile nie mogła wypowiedzieć z ust ani jednego słowa. Zaczęła się kręcić myśląc, że niewidzialne więzy puszczą ją, a ta szybko znajdzie drogę powrotną do światła. Nie mogła wiedzieć, że to tylko sen. Wszystko było takie realne i przenikające ją aż kości. - Halo… - udało jej się w końcu odezwać. Choć było to tak jakby nagle milion szpilek wbijało jej się w gardło. - Jest tu ktoś? - zapytała równie cicho. Nie wiedziała czego bardziej się obawiała. Bycia tutaj całkowicie samą czy wręcz odwrotnie… że zobaczy tutaj kogoś kto była za to odpowiedzialny.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Znał to miejsce. Bywał tu zdecydowanie za często i za rzadko w jednym. Zupełnie jakby ciemny loch pod jego domem był oddzielnym światem, do którego zachodziło się jedynie po dwie rzeczy – wino i śmierć. Czuł stęchliznę, która wydobywała się z każdej szczeliny, gdzieś w oddali kapała woda, było ciemno, po nogach przemykały smugi przeszywającego do kości chłodu. Czy nie odzwierciedlało to idealnie jego stanu umysłu? Kiedyś zasnutego i omamionego przez kobietę, a teraz wolnego, przerażającego, odkrywające swoje możliwości i najczarniejsze sekrety.
Wiedział, widział ją. Tę, która była wszystkiemu winna. Która wzięła co chciała i wrzuciła do studni bez dna. Wydawało mu się to tak dawno temu. Jej blade policzki kiedyś wydające mu się pięknymi, były jedynie maską obrzydliwego potwora, którym była. Gdyby jej dotknął, skóra zabawne odpadłaby płatami, ukazując gnijące wnętrze. Ale teraz była jego. Należała całą sobą do jego świata. W swoim domu mógł robić, co chciał i nikt nie miał jej usłyszeć. Mogła się poruszyć, gdyby wiedziała jak. Ale to on decydował, nakładał zasady.
- To tylko ja – mruknął metalicznym głosem zza żelaznej maski, wciąż pozostając w cieniu. – Nigdy nie chciałbym, żebyś cierpiała, Lynn – dodał, przesuwając się wzdłuż niewidzialnej ściany niczym zwierzę osaczające ofiarę. Nie mogła go widzieć. Ona urodziła się i należała do światła dnia, a on był tutaj. Wychowały go cienie, z którymi stapiał się w jedno. Nie zamierzał dawać jej łatwo odejść, nie teraz. Doczekał się, chociaż nie patrzył już na nią tak jak kiedyś. Widział jedynie coś gorszego od mugola. Splugawioną, nic nie wartą, kłamliwą wiedźmę. A co się robiło z wiedźmami, Morgoth?
Wiedział, widział ją. Tę, która była wszystkiemu winna. Która wzięła co chciała i wrzuciła do studni bez dna. Wydawało mu się to tak dawno temu. Jej blade policzki kiedyś wydające mu się pięknymi, były jedynie maską obrzydliwego potwora, którym była. Gdyby jej dotknął, skóra zabawne odpadłaby płatami, ukazując gnijące wnętrze. Ale teraz była jego. Należała całą sobą do jego świata. W swoim domu mógł robić, co chciał i nikt nie miał jej usłyszeć. Mogła się poruszyć, gdyby wiedziała jak. Ale to on decydował, nakładał zasady.
- To tylko ja – mruknął metalicznym głosem zza żelaznej maski, wciąż pozostając w cieniu. – Nigdy nie chciałbym, żebyś cierpiała, Lynn – dodał, przesuwając się wzdłuż niewidzialnej ściany niczym zwierzę osaczające ofiarę. Nie mogła go widzieć. Ona urodziła się i należała do światła dnia, a on był tutaj. Wychowały go cienie, z którymi stapiał się w jedno. Nie zamierzał dawać jej łatwo odejść, nie teraz. Doczekał się, chociaż nie patrzył już na nią tak jak kiedyś. Widział jedynie coś gorszego od mugola. Splugawioną, nic nie wartą, kłamliwą wiedźmę. A co się robiło z wiedźmami, Morgoth?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Usłyszała go i na chwile odetchnęła z ulgą. To tylko Morgo. On jej pomoże. Jest jej przyjacielem. Na chwile przestała się bać. Wiedziała, że wszystko skończy się dobrze skoro tutaj był. Musiał jej pomóc. Musiał. - Proszę... coś mi się stało. Nie mogę się ruszyć. - powiedziała kręcąc się nerwowo. To tylko on. Ufała mu. Na pewno jej pomoże. Tylko co tutaj robił? Jak ją znalazł? Czemu jej o tym mówi? I wtedy echem przeszłości odbił się obraz Yaxleya z różdżką w dłoni. Yaxleya zabijającego z zimną krwią czarodzieja. Nie był jej przyjacielem. Był mordercą. Pozwolił jej wierzyć, że jest dobrym człowiekiem, ukrył swoją prawdziwą twarz. - Zabiłeś go… - zaczęła chcąc się wycofać, ale nie mogła. - Z zimną krwią go zabiłeś… - głos jej się łamał. - A teraz zabijesz mnie, prawda? - wiedziała to. Czuła, że tak będzie. Więc tak to właśnie miało się skończyć. Bo byłaś naiwna – usłyszała jakiś cichy głos za plecami. Myślałaś, że komuś zależy, myślałaś, że możesz komuś zaufać, a tak naprawdę nikogo nie obchodzisz. Dałaś się podejść jak dziecko.. - powtarzał ten sam głos choć Lynn nie miała pojęcia do kogo należał. - Nie, nie… nie jestem. Ja nie chciałam… - czuła, że traci równowagę. Czuła, że ktoś kruszy jej serce na najmniejsze odłamki. Ale nie obchodziło ją to wcale. Miała wkrótce umrzeć.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie odpowiedział jej z początku. Gdy jednak przypomniała sobie, co się stało, uśmiech satysfakcji przemknął mu pod maską, wykrzywiając usta. Na to właśnie czekał. Na ten strach, cichy głos, błagający, by przestał, by zakończył jej cierpienia. Chłonął to wszystko, zupełnie jakby się tym żywił. Czuł jak energia przepływająca przez Lynn, cicho zabarwia się na czarno, by pomknął w jego stronę, zmienić, stopić w jedność z cieniami i niczym płaszcz osnuć jego postać. Zamiast przytaknąć na jej pełne trwogi słowa, wymruczał jedynie:
- Raz trzech orłów na gałęzi przysiadło, nagle jeden się zakrztusił. I dwóch pozostało.
Wyjął sztylet i nie przestając chodzić przyłożył końcówkę klingi go kamiennych ścian. Odgłos rozchodził się po okrągłej celi niczym wślizgujący się obrzydliwy syk węża, jednak sprawiało mu to przyjemność. - Tych dwóch orłów tak wieczorem polowało, że aż jeden rano zaspał. Dwóch, tylko pozostało - kontynuował. - Dwóch dziarskich orłów po Klifie Zdobywców latało, jeden zostać chciał na zawsze... No i właśnie tak się stało - i urwał. Na chwilę zapanowała cisza, przerywana jedynie szybkim oddechem Selwyn. Słyszał jak serce łomocze jej w piersiach, a on rósł w siłę. Z każdym jej oddechem, każdą chwilą, gdy krew przepływała przez jej żyły.
- Powiedz, Lynn - mruknął, łapiąc ją za włosy i sprawiając, by spojrzała w górę. Zdjął jednym ruchem maskę, by mogła go zobaczyć. Ale jeszcze nie teraz. Włożył twarz w jej szyję i poczuł znajomy zapach. Ciągle ten sam, a jednak zamiast sprawiać, że czuł się jak w domu, wykręcało mu żołądek z obrzydzenia. Jego ręka powędrowała do jej talii i unieruchomiła tak, by nie mogła się wyrwać. - Nie lubisz tego? – spytał teatralnie odgrywając zaskoczonego. – Może to nie mnie byś chciała, co? – wyszeptał jej prosto do ucha. – Edgar chciałby odebrać kiedyś swoją nagrodę. Może powinienem się zgodzić skoro już cię tu mam… - mruknął, przejeżdżając dłonią po jej drążącej twarzy.
- Raz trzech orłów na gałęzi przysiadło, nagle jeden się zakrztusił. I dwóch pozostało.
Wyjął sztylet i nie przestając chodzić przyłożył końcówkę klingi go kamiennych ścian. Odgłos rozchodził się po okrągłej celi niczym wślizgujący się obrzydliwy syk węża, jednak sprawiało mu to przyjemność. - Tych dwóch orłów tak wieczorem polowało, że aż jeden rano zaspał. Dwóch, tylko pozostało - kontynuował. - Dwóch dziarskich orłów po Klifie Zdobywców latało, jeden zostać chciał na zawsze... No i właśnie tak się stało - i urwał. Na chwilę zapanowała cisza, przerywana jedynie szybkim oddechem Selwyn. Słyszał jak serce łomocze jej w piersiach, a on rósł w siłę. Z każdym jej oddechem, każdą chwilą, gdy krew przepływała przez jej żyły.
- Powiedz, Lynn - mruknął, łapiąc ją za włosy i sprawiając, by spojrzała w górę. Zdjął jednym ruchem maskę, by mogła go zobaczyć. Ale jeszcze nie teraz. Włożył twarz w jej szyję i poczuł znajomy zapach. Ciągle ten sam, a jednak zamiast sprawiać, że czuł się jak w domu, wykręcało mu żołądek z obrzydzenia. Jego ręka powędrowała do jej talii i unieruchomiła tak, by nie mogła się wyrwać. - Nie lubisz tego? – spytał teatralnie odgrywając zaskoczonego. – Może to nie mnie byś chciała, co? – wyszeptał jej prosto do ucha. – Edgar chciałby odebrać kiedyś swoją nagrodę. Może powinienem się zgodzić skoro już cię tu mam… - mruknął, przejeżdżając dłonią po jej drążącej twarzy.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie mogła znieść jego głosu. Nie mogła znieść słów jakie do niej wypowiadał. Nie tylko dlatego, że przypominały jej dni, w których byli tylko dwojgiem czarodziejów próbujących rozwiązać tajemnice , ale też dlatego, że w tym momencie napawały ją wielkim strachem. Dlaczego do niej mówił? Dlaczego chciał ją skrzywdzić? Powiedział, że jej nie skrzywdzi. Słysząc odgłos sztyletu ocierającego się o marmur ścian skrzywiła się. Chciała zatkać uszy, ale nadal nie mogła podnieść rąk. Nie wiedziała już czy to nadal trzymające ją więzy czy może sam strach paraliżował ją tak bardzo, że nie mogła się ruszyć. - Proszę… przestań. - zaczęła kręcić głową chcąc wyrzucić słowa jakie do niej mówił. Dobrze wiedziała co one oznaczały. Jak mogła się tak bardzo pomylić? Jak mogła widzieć w nim kogoś godnego zaufania, jak mogła widzieć w nim przyjaciela? Był mordercą. Mało tego… był szalony. Prawie tak samo szalony jak Flint. Kiedy pociągnął ją za włosy krzyknęła. Zamknęła oczy nie chcąc na niego patrzeć. Drżała pod każdym jego dotykiem chcąc się wyrwać. Było jej niedobrze. Ciężko. Serce biło o wiele za szybko. - Czego ode mnie chcesz, Morgo? Przecież nikomu nie powiem. - po jej policzkach spłynęły łzy. - Czego nie możesz zostawić mnie w spokoju? - podniosła głos, ale wiedziała, że to nic jej nie pomoże. Jego słowa dotykały ją w każdy skrawek duszy. Jego ręce tam gdzie nie powinny. Edgar. Czemu o nim wspomniał? Skąd o nim wiedział w końcu nigdy mu tego nie powiedziała. Umysł krzyczał jej wyraźnie rozwiązanie całej sytuacji tylko ona tego nie słyszała. Nie widziała w tym snu tylko realność. Bolącą do szpiku kości. - Myślałam… myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi. Myślałam, że… - sama nie wiedziała co sobie myślała. Zaufała mu, a on ją zranił. Jak nikt inny. Tylko, że teraz to się już nie liczyło. Na pewno nie dla niego.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tak miało być. Wszystko dokładnie tak jak chciał. To była kara. Tak właśnie kończą ci, którzy pogrywają sobie z Yaxley’ami. Kończą w lochach, gdzie powoli ogarnia ich szaleństwo, strach, a na końcu nie ma śmierci. Jest jedynie samodestrukcja. Powolna i sprawiająca, że wszystko w środku aż chciało wybuchnąć. Z ekscytacji. Z poczucia mocy. Władzy. Nie był inny. Nie różnił się niczym od wszystkich ludzi, którzy siedzieli w Azkabanie. Nie różnił się od swojego wuja. Może nawet nim był? Czuł rozpierającą go energię, gdy coraz usilniej błagała, gdy coraz bardziej się bała. Czuł, że mogłaby zrobić wszystko, byle tylko przestał. Mogła mówić dalej, bo własnie tego chciał. Zupełne przeciwieństwo jej pragnień w tym momencie. Czując jej drżące ciało, zdawał sobie sprawę jak bardzo się go bała. Mógł ją zniszczyć, tak jak ona zniszczyła jego.
- Wiem, dziecino – mruknął, po czym złożył na jej policzku szybki, niemal ojcowski pocałunek. Pogładził ją po włosach, słuchając tego jak wypowiada zdrobniale jego imię. Cholerna wiedźma. Puścił ją gwałtownie i przesunął się tuż za nią, stając naprzeciwko.
- Nie potrzebuję twoich łez. Nie chcę twojej przyjaźni – warknął, po czym złapał ją za brodę, zmuszając, by na niego spojrzała. By zobaczyła z kim ma do czynienia. - Myślisz, że byłbym w stanie pokochać kogoś takiego jak ty? - skrzywił się, przyglądając jej twarzy jakby patrzył na robaczywe jabłko. - Powinienem ci za to podziękować - mruknął już łagodniej, po czym płynnym ruchem wyjął różdżkę, by wypowiedzieć niewybaczalne zaklęcie torturujące.
- Wiem, dziecino – mruknął, po czym złożył na jej policzku szybki, niemal ojcowski pocałunek. Pogładził ją po włosach, słuchając tego jak wypowiada zdrobniale jego imię. Cholerna wiedźma. Puścił ją gwałtownie i przesunął się tuż za nią, stając naprzeciwko.
- Nie potrzebuję twoich łez. Nie chcę twojej przyjaźni – warknął, po czym złapał ją za brodę, zmuszając, by na niego spojrzała. By zobaczyła z kim ma do czynienia. - Myślisz, że byłbym w stanie pokochać kogoś takiego jak ty? - skrzywił się, przyglądając jej twarzy jakby patrzył na robaczywe jabłko. - Powinienem ci za to podziękować - mruknął już łagodniej, po czym płynnym ruchem wyjął różdżkę, by wypowiedzieć niewybaczalne zaklęcie torturujące.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie wiedziała co się dzieje. Czuła się tak jakby rozmawiała z całkowicie innym Morgo niż ten, którego zdążyła poznać. Jej Morgo przez całą ich walkę w latarni pilnował jej i nawet kiedy upadła przez nasilenie się choroby pomógł jej choć przecież nie powinien. Teraz jednak był całkowicie inny. Prawdziwy? Tak właśnie w tym momencie myślała. Straszny? Zdecydowanie. Jego prawdziwa natura widziana oczami Lynn. Nie chciała tak o nim myśleć, ale każda komórka w jej ciele pokazywała jak bardzo pomyliła się na początku. Kiedyś nie miała tego problemu. Zaufanie komukolwiek wydawało się być dla niej czymś absurdalnym. Stanowcze nie dla jej zawodu. Wystarczył jeden raz by zburzyć jej obraz ludzi. Widocznie tak miało być. Miała zginąć przez własną głupotę. Czuła dziwny dreszcz przebiegający przez jej ciało. Miała wrażenie, że słyszy śpiewanie ptaków, ale przecież to było niemożliwe. Nie tutaj w zimnym i ciemnym lochu. Dlaczego nie pamiętała jak się tu w ogóle dostała? Dziecino. Dziecino. Dziecino. To słowo nieustannie brzmiało jej w głowie. Jej Morgo nigdy by tak nie powiedział. A jednak usilnie wierzyła w realność tego spotkania. Kiedy pocałował ją w policzek próbowała uciec od niego głową. Jego dotyk parzył. Tak jakby przyłożył jej rozżarzony węgiel do policzka. Syknęła w jego stronę. Widocznie użycie zdrobnienia go ruszyło. Kobieta czując, że kolejna fala łez napływa jej do oczu przygryzła wargę. Pokręciła głową. Wiedziała, że nie. Nikt nie był w stanie. Nikt jej nie chciał. To rozbrzmiewało jej w głowie codziennie. Każdy ją wykorzystywał, sprawiał pozory by uzyskać to czego potrzebował. Nikt nigdy nie skleiłby jej złamanego serca. One tylko rozpadało się na co raz to mniejsze kawałeczki. - Przepraszam – powiedziała tylko, ale nie wiedziała za co przeprasza. Za to, że w niego uwierzyła? Za to, że widziała w nim więcej niż powinna? A może przepraszała samą siebie za bycie głupią. Jej myśli przerwał ból. Tylko nie był to zwykły ból. Przeszył ją do szpiku kości tak jakby atakował każdą komórkę jej ciała. Krzyczała. Głośno i strasznie. Nigdy w życiu czegoś podobnego nie czuła. Krzyczała marząc by już ją zabił. Nie zasłużyła sobie na to. A może… a może jednak? Może innym byłoby po prostu łatwiej?
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie potrzebował jej. Nie potrzebował jej przepraszającej, żyjącej, oddychającej. Chciał, żeby płakała, żeby krzyczała, by przestał zadawać ból. Karmił się tym cierpieniem, zupełnie jak dementor zasysający szczęście. Pragnął zobaczyć jak się ugina pod jego różdżką, jak wije się na brudnej posadzce w spazmach bólu, nie mogą wytrzymać. Jeśli jednak złapała, by go błagalnie choćbmy za nogawkę, strąciłby ją niczym obrzydliwego szczura. Tym dla niego była. Szczurem. Obrzydliwym stworzeniem, o którym Stworzyciel wolał zapomnieć niż widząc, że kaleczy stworzony przez Niego świat. Była niczym. Niczym! Zdana jedynie na jego łaskę. Na jego miłosierdzie. Miała uważać go za boga, doceniać to, że pozwalał jej jeszcze oddychać. Czołgać się i prosić. O cokolwiek. Nie miało to znaczenia. I tak nie była godna życia. Robactwo…
- Obrzydliwa, zakłamana dziwka – rzucił. - Nie ma i nigdy nie było twojego Morgo.
Przerwał, nie chcąc, by za wcześnie umarła. Przecież on dopiero się rozgrzewał. Dopiero zaczynał się dobrze bawić. Z lady Lucindą Selwyn. Jak to brzmiało! Zaśmiał się dość głośno, odnajdując spełnienie w odbijanych jeszcze w głębi lochów krzyków bólu. Jej bólu. Miały pozostać tutaj na zawsze. Kłębiące się niczym gęsta chmura dymu. - Jesteś żałosna, obrzydliwa – mruczał, gdy opadła w końcu na ziemię. Patrząc na jej drżące ciało, przykucnął zaraz obok i trącił ją różdżką, by zaklęciem obrócić ją na plecy. Przez chwilę przyglądał się jej twarzy z chłodną kalkulacją, po czym wyciągnął dłoń, by położył ją na rozgrzanym policzku Lynn. – Ciii… - mruknął, zbierając kciukiem samotną łzę. Przez chwilę głaskał jej policzek, by wziąć ją w ramiona i przytulić do piersi. Odnalazł we włosach jej ucho i wyszeptał:
– Nienawidzę cię. Tak właśnie wyobrażałem sobie tę chwilę od samego początku gdy cię zobaczyłem.
I wbił jej różdżkę mocno pod żebra, nie wypuszczając z rąk. Kolejne Crucio sprawiło, że zaczęła się targać w jego objęciach, ale nie wypuścił jej. Dalej tulił do siebie jej wątłe, wycieńczone ciało, zaciskając je coraz mocniej niczym stalowe kleszcze.
- Obrzydliwa, zakłamana dziwka – rzucił. - Nie ma i nigdy nie było twojego Morgo.
Przerwał, nie chcąc, by za wcześnie umarła. Przecież on dopiero się rozgrzewał. Dopiero zaczynał się dobrze bawić. Z lady Lucindą Selwyn. Jak to brzmiało! Zaśmiał się dość głośno, odnajdując spełnienie w odbijanych jeszcze w głębi lochów krzyków bólu. Jej bólu. Miały pozostać tutaj na zawsze. Kłębiące się niczym gęsta chmura dymu. - Jesteś żałosna, obrzydliwa – mruczał, gdy opadła w końcu na ziemię. Patrząc na jej drżące ciało, przykucnął zaraz obok i trącił ją różdżką, by zaklęciem obrócić ją na plecy. Przez chwilę przyglądał się jej twarzy z chłodną kalkulacją, po czym wyciągnął dłoń, by położył ją na rozgrzanym policzku Lynn. – Ciii… - mruknął, zbierając kciukiem samotną łzę. Przez chwilę głaskał jej policzek, by wziąć ją w ramiona i przytulić do piersi. Odnalazł we włosach jej ucho i wyszeptał:
– Nienawidzę cię. Tak właśnie wyobrażałem sobie tę chwilę od samego początku gdy cię zobaczyłem.
I wbił jej różdżkę mocno pod żebra, nie wypuszczając z rąk. Kolejne Crucio sprawiło, że zaczęła się targać w jego objęciach, ale nie wypuścił jej. Dalej tulił do siebie jej wątłe, wycieńczone ciało, zaciskając je coraz mocniej niczym stalowe kleszcze.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 23.08.16 9:43, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czuła jak zaklęcie wysysa z niej chęć życia. Nie było mowy o jakiekolwiek walce. Gdyby miała różdżkę, gdyby mogła ruszać się bez paraliżującego ją strachu… pewnie nic by się nie zmieniło. Ona nie była takim człowiekiem choć powinna. Walczyć o siebie i o swoje życie. Tylko, że ona gdzieś po drodze się poddała. Czy to świadomość, że z nim nie wygra czy głos powtarzający jej w głowie, że sama jest sobie winna sprawił iż tak właśnie się poczuła. Kiedy zaklęcie przestało działać, a ona mogła w końcu odetchnąć ciągle czuła ten palący w piersiach ból. Mogła błagać, mogła prosić, ale wiedziała, że to nic nie da. Jego zadowolenie na twarzy, nienawiść w głosie. On tego chciał. Chciał by błagała, chciał widzieć jak cierpi. Pokręciła tylko głową gdy przytulał ją do siebie. Wycieńczona przez ból i łzy nie mogła wyrzucić z siebie ani jednego słowa. Nie czuła się tak jak czuła się przy nim wcześniej. Nie było niczego znajomego w tym człowieku. Tak jakby konfrontowała się z duchem, a nie z młodym Yaxleyem. - Morgo… - zaczęła zamykając oczy. Nie zwracała się do mężczyzny obok niej. Mówiła do tego człowieka, którego znała. Nawet jeśli było to tylko jego wyobrażenie. Nawet jeśli żył tylko w jej głowie. - Pamiętasz ten dzień na Portobello? - zapytała, ale tylko gdzieś w przestrzeń nie wiedzieć czemu wracając wspomnieniami właśnie do tego dnia. Było łatwo pamiętać. O wiele trudniej było jej zapomnieć. - Morgo… - chciała znowu coś powiedzieć, ale wtedy kolejne zaklęcie torturujące uderzyło w nią jak w tarczę. Ból by do zniesienia. Próbowała się wyrwać czując swobodę w dłoniach, ale to nic nie pomogło. Czuła się tak jakby próbowała uderzyć ducha. Przenikała przez niego cierpiąc z każdą nową falą bólu.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Im bardziej czuł, że traci siły, tym on je zdobywał. Jakby drgania i konwulsje pod wpływem zaklęcia przechodziły na niego i zostały przez niego wchłaniane. Ból, który jej sprawiał był dla niego czystą przyjemnością. Zdawało mu się, że była bliska śmierci. Oh, jak on by tego chciał! Wysysać z niej więcej i więcej bez przestawania! Ale musiał to zrobić, czując jak drastycznie wypływają z niej siły witalne. Zupełnie jak na złość jemu stała się słaba. Od zawsze taka była. Cholerna plugawa wiedźma. Z chęcią zobaczyłby jak wykrzykuje jego imię pod koniec zaklęcia, które odbierało zmysły. I gdzie on jest? Gdzie był ten jej Morgo, którego ciągle wołała? Nie rozumiała, że zawsze był, jest i będzie to właśnie on? Zawsze. Będzie przychodził codziennie, by posmakować jak smakuje jej strach. Czy nie zmalał i czy nie zdechła.
- Każdy dzień z tobą był taki sam. Czekałem, aż się skończy – powiedział, wbijając różdżkę jeszcze głębiej w jej ciało. – Chociaż było coś… - dodał, urywając i jeżdżąc policzkiem po jej włosach, nie przerywając zaklęcia. – Gdy umierałaś. Żałuję, że nie pozwoliłem ci zdechnąć. Ale nigdy już nie popełnię tego błędu, kochanie. Teraz się tobą zajmę.
Po raz ostatni przytrzymał różdżkę przy jej boku, a następnie szybko ją stamtąd wyrwał, po czym wstał i ciągnąc ją za włosy, doszedł do jednego z filarów. Podniósł ją jednym, szybkim ruchem i oparł plecami, tak by nie mogła uciec. Machnął dłonią i łańcuchy obrosły ją jak bluszcz na latarni. gdy została unieruchomiona, zbliżył się tak, że czuł jej ciepły oddech. - Nie masz szczęścia do mężczyzn, co? - wyszeptał jakby się przejmował. Wyciągnął dłoń i przejechał końcówką różdżki po jej odsłoniętym udzie, patrząc w ślad za nią. - Ciekawe, wiesz? - mruknął w końcu przenosząc uwagę na twarz blondynki, jednak dalej wędrując drewnem po jej ciele. - Jak bardzo jesteś głupia, sądząc, że istnieje coś takiego jak miłość.
Gdy usłyszał swoje imię, przejechał dłonią po jej twarzy na szyję i mocno złapał, chcąc widzieć uciekające z niej życie. Łzy palące jej policzki, nieme błaganie o ukrócenie jej cierpień. Ale nie zamierzał tego robić. Jeszcze mieli przed sobą całą wieczność.
- Teraz jesteś tu ze mną. Tam, gdzie być powinnaś. W domu.
- Każdy dzień z tobą był taki sam. Czekałem, aż się skończy – powiedział, wbijając różdżkę jeszcze głębiej w jej ciało. – Chociaż było coś… - dodał, urywając i jeżdżąc policzkiem po jej włosach, nie przerywając zaklęcia. – Gdy umierałaś. Żałuję, że nie pozwoliłem ci zdechnąć. Ale nigdy już nie popełnię tego błędu, kochanie. Teraz się tobą zajmę.
Po raz ostatni przytrzymał różdżkę przy jej boku, a następnie szybko ją stamtąd wyrwał, po czym wstał i ciągnąc ją za włosy, doszedł do jednego z filarów. Podniósł ją jednym, szybkim ruchem i oparł plecami, tak by nie mogła uciec. Machnął dłonią i łańcuchy obrosły ją jak bluszcz na latarni. gdy została unieruchomiona, zbliżył się tak, że czuł jej ciepły oddech. - Nie masz szczęścia do mężczyzn, co? - wyszeptał jakby się przejmował. Wyciągnął dłoń i przejechał końcówką różdżki po jej odsłoniętym udzie, patrząc w ślad za nią. - Ciekawe, wiesz? - mruknął w końcu przenosząc uwagę na twarz blondynki, jednak dalej wędrując drewnem po jej ciele. - Jak bardzo jesteś głupia, sądząc, że istnieje coś takiego jak miłość.
Gdy usłyszał swoje imię, przejechał dłonią po jej twarzy na szyję i mocno złapał, chcąc widzieć uciekające z niej życie. Łzy palące jej policzki, nieme błaganie o ukrócenie jej cierpień. Ale nie zamierzał tego robić. Jeszcze mieli przed sobą całą wieczność.
- Teraz jesteś tu ze mną. Tam, gdzie być powinnaś. W domu.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dlaczego mówił jej takie rzeczy? Co mu zrobiła, że tak bardzo jej nienawidził? W końcu była przy nim cały czas. Pokazywała mu drogę kiedy jej nie widział i pomagała mu się podnieść, kiedy się załamywał. Nie wiedziała, że robi coś złego. Nie wiedziała, że on tego nie chciał. W takim razie czego chciał przychodząc na spotkanie z nią tamtego dnia w Dziurawym Kotle? Miał nadzieje, że spotka tam kogoś równie bezdusznego co on? Równie okrutnego? Teraz żałowała. Tak bardzo żałowała, że właśnie to spotkania doprowadziło ich do tego miejsca. W oszukiwaniu się nie ma niczego złego dopóki nie przeradza się to w obraz uczucia. Pusty obraz uczucia. Kiedy zaczął ciągnąć ją po zimnym cemencie krzyknęła próbując się wyrwać. Choć odzyskała siłę w rękach i nogach to nadal nie mogła nic zrobić. Tak jakby wszystko to było wymysłem jej wyobraźni. Dlaczego jeszcze się nie obudziła? Dlaczego jej podświadomość męczyła ją na tyle by dopuścić do niej takie obrazy? Czy była to forma ostrzeżenia? Czuła zimne drewno przesuwając się po jej ciele, czuła jego ręce i miała ochotę go zabić. Teraz. Tutaj. Za to, że ją zranił, za to, że okazał się być kimś innym, za to, że ją dopuścił do siebie i pozwolił jej myśleć, że jest potrzebna. Kiedy zaczął ją dusić, a powietrze uleciało z niej jak z przebitego balona zamknęła oczy. Nie bolało. Tak jakby w ogóle go nie czuła. O co chodziło? Czemu już nie czuła jak ją ranił? Spojrzała na niego spod przymrużonych oczu. - Zabij mnie! Do cholery zabij mnie i odejdź! - krzyknęła. Niech się dzieje co chce. Jej już było wszystko jedno. Chciała tego. Chciałaby ją już zabił i pozwolił być wolną. Choć w głębi duszy wiedziała, że nie ma na to szans. Czuła się tak jakby odganiała złego ducha.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Znudziła mu się. Gdy przestała płakać, zmienił swoje zainteresowanie. Uderzył ją, zanim skończyła mówić. Nie miała prawa się odzywać! Miała się zamknąć! Wiedział, że oznaczało to koniec ich małego, jakże napawającego go potęgą romansu na dnie pałacu w Fenland. Nad ich głowami spokojnie chodzili i spali mieszkańcy posiadłości, ale nawet jakby ją słyszeli, krzyczącą, błagającą o pomoc, nie pomogliby. Zimni i chłodni niczym zjawy. Wyprani z uczuć. Nie tak jak on. On był litościwy. Chciał pomóc jej się wyzbyć z tego świata. A więc dobrze. Niech jej będzie, ale miał dla niej niespodziankę, zanim się pożegnają. Czyż kochankowie nie powinni być wiecznie razem? Czuł przypływ nadchodzącego śmiechu. Ironia losu. Właśnie tym była ta cholerna dziewucha. Naiwnością, powodem, dla którego tak rósł w siłę, czerpiąc z każdego jej drgania po palcami. Karmił się tym, a teraz był nasycony. Została tylko jedna rzecz. Zbliżył się do niej ponownie i wbił mocno w jej usta. Czuł jak się spięła i próbowała protestować, jednak nic nie mogła zrobić. Nic! Dopiero gdy poczuł jej krew, odsunął się, wytarł usta i zakrwawioną dłonią przejechał po włosach. Jej czas tutaj się kończył. Zanim rzucił zaklęcie, skierował wcześniej schowany nóż na swoje ramię i rozciął je wzdłuż. Krew trysnęła i zaczęła skapywać na ziemię w szalonym potoku. Spojrzał na nią, po czym się uśmiechnął.
- Gdy się obudzisz, będę na ciebie czekał.
I nie dając jej zareagować, rzucił zaklęcie, po którym znieruchomiała.
|zt
- Gdy się obudzisz, będę na ciebie czekał.
I nie dając jej zareagować, rzucił zaklęcie, po którym znieruchomiała.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdy się obudzisz, będę na ciebie czekał. Będę na ciebie czekał. Czekał. Zerwała się z łóżka słysząc ciągle głos swojego oprawcy. Zlana potem, z sercem chcącym wyrwać się z piersi. Co się właśnie stało? Poczuła metaliczny smak krwi w ustach. Próbując złapać oddech kobieta dotknęła palcem ust, z których toczyła się krew. Ciągle czuła jego ręce, ciągle czuła strach jaki w niej budził, ciągle czuła zaklęcia jakimi ją raczył. Teraz wiedziała, że był to tylko sen, ale nigdy tak realny, nigdy tak okropny. Czy on naprawdę taki był? Czy on naprawdę byłby zdolny do zrobienia jej czegoś takiego? Dlaczego podświadomość pokazała jej obraz tak okropny, tak realny? Wpadła w gniew. Dlaczego jej życie składa się z pasma nieszczęśliwych znajomości? Co złego było w normalnym życiu? Ogarnięta złością chwyciła lampę stojącą na szafce nocnej. Krzyknęła. Głośno. Ze złością, bezradnością, smutkiem i nienawiścią. Nie wiedziała kogo dotyczą te wszystkie emocje. Wszystkich czy tylko jej? Nie potrzebowała tego teraz wiedzieć. Potrzebowała dać im upust. Rzuciła lampą o ścianę naprzeciwko, a ta roztrzaskała się w drobny mak. Tak jak i ona cała. Była pewna, że przez najbliższy czas na pewno nie zaśnie. Nie pozwoli sobie na przeżywanie tego od nowa.
z/t
z/t
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
[SEN] 28 lutego 1956
Szybka odpowiedź