Céleste „Cece” Starla Sykes
Nazwisko matki: Fawley
Miejsce zamieszkania: mieszkanie na Pokątnej
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: uzdrowiciel, urazy magizoologiczne
Wzrost: 165cm
Waga: 53kg
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: brąz w odcieniu gorzkiej czekolady
Znaki szczególne: wyróżnia się z pewnością klasyczną urodą, ale poza tym jest raczej zwyczajną młodą damą
Grusza, łuska wsiąkiewki, 9 i ½ cala, dość giętka
Hufflepuff
nie dotyczy
rozkołysany sztormem statek
sosnowymi igłami, różami, schnącą farbą
siebie samą w ramionach męża z gromadką dzieci wokół nas
innowacyjnymi metodami leczenia urazów, baletem oraz malarstwem
Quidditch mnie nie interesuje
taniec, malarstwo
muzyki klasycznej, ale nie pogardzam dobrym rock'n'rollem
Gal Gadot
Trudno sobie wyobrazić banalniejszy początek opowieści, od historii poznania się moich rodziców, prawda? Wybacz, ale będę musiała Cię tym zanudzić, gdyż moje pochodzenie jest dość kontrowersyjną kwestią. Nie każdy szlachcic musi mieć dzieci brylujące na salonach.
Phillys Fawley nigdy nie zajmowała szczególnego miejsca w sercu swoich rodzicieli. Była najmłodszym dzieckiem, a w dodatku drugą córką. Jej poprzedniczką była śliczna, ciemnowłosa dziewczynka, objawiająca niezwykły talent malarski oraz wchodzący już w etap nastoletnich buntów jedyny brat, przyszłość rodu, na którym, siłą rzeczy, koncentrowano większość uwagi. Phillys nie przeszkadzało zajmowanie trzeciego miejsca w kolejności, zwłaszcza, że przepaść wieku pomiędzy nią, a jej rodzeństwem wcale nie zacierała się z biegiem lat. Lubiła stać na uboczu i wychowywać się z guwernantką, gdzie w późniejszych latach mogła skupiać się bez przeszkód na doskonaleniu swoich kompozytorskich uzdolnień, bo, warto wiedzieć, że ta dziewczyna była piekielnie utalentowana. Tyle, że ta gałąź rodziny jakoś nigdy nie przykładała większej uwagi stukania palcami w klawisze fortepianu. Powszechnie w jej domu rodzinnym uważano, że jest to rozrywka odpowiednia dla beztalencia pokroju wujka Phillys. Jej ojciec pozostawał z nim w niezgodzie od tak wielu lat, że większość domowników nawet nie pamiętała już o co tak naprawdę im poszło, ale niechęć względem jego osoby podkreślana była niemalże na każdym kroku. Wujek był wspaniałym kompozytorem, a ojciec najwyraźniej równie zdolnym krytykiem… a przynajmniej w swoich czterech, niezwykle okazałych kątach.
Phillys, emocjonalnie dorastała niezwykle powoli. Połowę swojego króciutkiego życia spędzała albo na nauce baletu albo przed klawiszami fortepianu, tłamszona niekiedy potępiającymi spojrzeniami ojca, jakimi bardzo nie chciała się przejmować. W całości oddawała się swoim pasjom, wspierana w tym wszystkim nie tylko przez guwernantkę, ale również przez matkę. Nie pochwalała ona zachowania męża, ale także i nie potępiała go otwarcie, więc mimo, że najmłodsza pociecha nie mogła w całej okazałości rozwinąć skrzydeł, nigdy też nie odczuwała, że nie jest częścią familii Fawleyów.
Moment, na który wszyscy czekamy, czyli wydanie córek i syna nadszedł dość szybko. Phillys przypadł w udziale najmłodszy syn Greengrassów, a samo małżeństwo nie miało specjalnego przeznaczenia. Oficjalnie mówiło się o przypieczętowaniu przyjaźni pomiędzy rodami, ale prawda była taka, że młody Greengrass miał już starszego brata i sam w sobie nie stanowił zbyt dobrej karty przetargowej. Zajmował się chwytaniem wilkołaków i historia tej dwójki nie zdążyła się nawet na dobre rozwinąć, nim zmarł podczas walki, rozszarpany na strzępy przez obiekt swoich poszukiwań. Zanim to nastąpiło, zdążył wielokrotnie podejmować próbę spłodzenia dziedzica z młodą Fawley’ówną, które spełzały na niczym przez niemalże dwa lata. Za plecami mówiło się, że uzdolniona lady Greengrass nigdy nie kochała swojego męża na tyle, aby chcieć dać mu dziedzica. Podejrzewano ją o wielokrotne stosowanie środków wywołujących poronienie, a ta wieść dotarła wreszcie do Phillys tuż po śmierci jej męża. Nie przyjęła tych plotek dobrze. Szok emocjonalny jaki wtedy przeżywała, nałożył się w czasie z wykryciem uśpionego dotąd rozrostu albioni. Wdowa przez długi czas nie mogła dość do siebie. Kolejne rody raz po raz odrzucały możliwość wydania swoich synów za rozbitą emocjonalnie, chorą i najmłodszą córkę Fawleyów, więc postawiony pod ścianą ojciec, wreszcie zdecydował się na oddanie jej Haraldowi Sykesowi. Harald był niespełna trzydziestoletnim koronerem, pracującym w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, a w swoim otoczeniu znany był z niezwykłego profesjonalizmu, ale również i pracoholizmu. To dobra opinia otoczenia i, jak się okazało, szybki rozwój przyjacielskich relacji pomiędzy tą dwójką, ostatecznie przekonała lorda Fawleya do związania swej córki z niepełnokrwistym. Dało to również początek mojej historii.
Moje narodziny nie były wśród Sykesów niczym szczególnym. Jeśli wcześniej obawiano się, że skoro moja matka nie dała potomka Greengrass’om to może nie dać i Haraldowi, tak przy drugiej ciąży, wszyscy byli już o to spokojni. Byłam o kilka lat młodsza od mojego brata, ale już na starcie ujawniła się nasza odmienność. Moje brązowe oczy wpatrywały się w jego czarne tęczówki z ciekawością adekwatną dla dziecka, a gdy już podrosłam, lubiłam analizować dlaczego on wyglądał bardziej jak tata, a nie ja. Odkąd tylko pamiętam, zawsze byłam córeczką tatusia. Harald pojawiał się i znikał niezwykle często, zajęty przesiadywaniem w Ministerstwie i często zapominał o bożym świecie. Mijały dni, a potem i tygodnie, kiedy nie bawiłam się z tatą w smoka i księżniczkę, ale zawsze cierpliwie to znosiłam, bo każda sekunda jaką potem z nim spędzałam, wynagradzała mi wszystkie przykrości jakie musiałam znosić, a trochę ich było. Mój brat za młodu bywał dość krnąbrny, co niejednokrotnie doprowadzało do sprzeczek pomiędzy nami. Teraz, gdy o tym pomyślę, nie mogę uwierzyć w to jak blisko ze sobą jesteśmy. Swego czasu potrafiłam wybuchnąć płaczem, w reakcji na byle pociągnięcie za włosy, a on starając się mnie uspokoić sprawiał, że wpadałam w jeszcze większą histerię. Na szczęście, nad wszystkim czuwała mama. Mimo, że trawiła ją choroba, dzielnie zajmowała się nami ze znaczną pomocą guwernantki. Jej obecność w naszym domu była zdecydowanie odczuwalna, jeśli chodzi o nasz rodzinny budżet. Dopiero po latach zrozumiałam, że ojciec tak ciężko pracował tylko po to, aby zapewnić nam godziwy byt. Finansowo oddzielona od bogactw swego ojca, Phillys nie mogła pozbyć się łatwości do wydawania pieniędzy. Kupowała drogie płótna i piękne, egzotyczne barwniki. Szyła mi olśniewające suknie z zamorskich materiałów, a mój brat z kolei przepadał za zaczarowanymi, sterowalnymi modelami statków.
Moje dzieciństwo było naprawdę szczęśliwe, nawet pomimo braku większego udziału ojca. Jeszcze zanim otrzymałam list z Hogwartu, nauczyłam się wspaniale tańczyć, a także dostałam na dziesiąte urodziny własną sztalugę z zestawem nietoksycznych barwników. W tamtym okresie dzieliłam czas pomiędzy wszystkie wspólne pasje moje i mojej mamy. Chociaż nigdy nie była ona tak zdolna jak jej siostra, Phillys również radziła sobie z pędzlem i farbami, dzięki czemu opanowanie podstaw przyszło mi zdecydowanie łatwiej i przyjemniej. Chciałam, aby była ze mnie zadowolona, więc godzinami ćwiczyłam się w dążeniu do dziecięcej perfekcji, ale nie powiem, żebym nie odetchnęła z ulgą, gdy mogłam zapomnieć o balecie w podróży do Hogwartu. Nie chodziło o to, że za nim nie przepadałam, oj nie. Po prostu czasami dobrze jest coś odłożyć na półkę i spróbować czegoś nowego. Pierwszy rok był dla mnie zarazem przyjemny, jak i niezwykle trudny. Rozdzielono mnie od brata, co już w przedbiegach sprawiło, że poczułam się obco. Wylądowawszy w Hufflepuffie, zawsze z zazdrością spoglądałam na lwa na jego piersi, gdy dosiadał się do stolika Puchonów, aby mnie wspierać. Chociaż, gdy tak teraz o tym myślę, to chyba pogodziłam się ze swoją przynależnością szybciej, niż z początku sądziłam. Moja pracowitość i ambicja pomogły mi w nawet bezbolesnej adaptacji, chodź nie bez drobnych starć, w moim nowym domu, chociaż zagadnienia szkolne nie raz i nie dwa przyprawiały mnie o ból głowy. Przesypiałam historię magii i notorycznie spadałam z miotły na lekcji latania, ale potrafiłam godzinami słuchać o zwyczajach mugoli, ćwiczyć zaklęcia czy czytać o opiece nad fascynującymi mnie roślinami lub zwierzętami. Niemagiczni przez długi czas niezwykle mnie intrygowali. Często dociekałam tego, w jaki sposób dają sobie radę bez pomocy magii i wkrótce sama starałam się obywać na co dzień (poza zajęciami lekcyjnymi, oczywiście) bez różdżki. Wtedy nie sądziłam, że cokolwiek może okazać się dla mnie trudniejsze! Wychowana wśród czarodziejów, byłam przyzwyczajona, że ten czarodziejski przekaźnik stanowi przedłużenie mojej ręki. Szybko porzuciłam to irracjonalne postanowienie, ale nie oznaczało to porzucenia lekcji mugoloznawstwa. Wciąż byłam pilną uczennicą, a wszystkich swoich kolegów szkolnych zawsze traktowałam na równi. Tytuły szlacheckie były dla mnie tak samo ważne, jak opowieści koleżanki o jej matce, wykonującej kameralne koncerty muzyki jazzowej. Poza Hufflepuffem, uchodziłam za dość zamkniętą w sobie i wrażliwą dziewczynę, a z roku na rok ten obraz mnie utrwalał się w pamięci znanych mi ludzi, a chociaż ich opinia była dla mnie ważna, nie miałam odwagi się przełamać. Zawsze po piętach dreptała mi też moja chorobliwa ambicja, z jakiej dość szybko zasłynęłam, gdy znalazłam się w czołówce najzdolniejszych uczniów, zgarniając na sumach, co najmniej, o trzy wybitne więcej od mojego brata. Włożyłam w przygotowania do egzaminów mnóstwo czasu, ale głównie dlatego, że w tym wszystkim nie byłam sama. Pomagałam też innym, bliskim mi uczniom i w takich chwilach zawsze starałam się otaczać ludźmi. Nie potrafiłam na dłuższą metę egzystować samotnie, chociaż względem chłopców zawsze wykazywałam pewną dozę nieufności. Kiedy już dorosłam na tyle, aby zacząć się nimi interesować, byłam chorobliwie nieśmiała. Jąkałam się nim wypowiedziałam kilka sensownych słów i spuszczałam wzrok na swoją szkolną szatę, uparcie nie chcąc patrzeć im w oczy. Z tego powodu niejednokrotnie padałam ofiarą kpin i żartów kolegów oraz szkolnych zdobywców, którzy powzięli sobie za punkt honoru złamanie mojej silnej woli. Żaden z nich nie znalazł odpowiedniego sposobu. Udało się to dopiero pewnemu Krukonowi, który w roku owutemów wykazał się niezwykle dojrzałym, chociaż banalnym romantyzmem. Uwiódł mnie delikatnie i niespiesznie. Obsypywał mnie kwiatami, a wieczorami wysyłaliśmy sobie romantyczne, pełne przeróżnych deklaracji listy. Słuchając jak do ucha szepce mi komplementy, czułam się jak prawdziwa bohaterka literacka, jaką zaraz ma czekać wielkie szczęście. Był też pierwszym mężczyzną, który skradł mi kilka pocałunków, jednak zanim ta relacja zdążyła na dobre się rozwinąć, odszedł wraz z rokiem szkolnym, zapominając o mnie. Pisałam do niego i starałam się odnaleźć jego miejsce zamieszkania, ale nie mogłam za wiele zrobić. Niektórzy ludzie zbyt silnie strzegą się przed innymi. Wtedy też to zrozumiałam. Niezwykle okrutnie ze mnie zadrwił, a ja zamknęłam się w skorupie nieufności tak silnie, że nawet moje przyjaciółki nie potrafiły mnie poznać. Wtedy też przekonałam się, jacy potrafią być ludzie. Wiele ważnych dla mnie osób dało za wygraną, gdy próbowałam otrząsnąć się z bólu po stracie ukochanego, ale gdy wreszcie mi się to udało, zacieśniłam więzy z tymi, którzy pozostali. Do tej pory stanowimy naprawdę zgraną paczkę, a ja jestem przekonana, że zrobiłabym dla nich dosłownie wszystko.
Wielu ludzi mówi, że wojna zmienia. Wypacza poglądy i prasuje pokręcone myśli nawet najsilniej zwariowanych indywiduów, a mnie nie dotknęła ona na tyle, aby było to specjalnie uciążliwe. Jeśli moi rodzice w jakiś sposób udzielali się społecznie podczas jej trwania, ja nigdy nie miałam o tym pojęcia. Chronili mnie przed nią najlepiej jak potrafili, a sama jej obecność była dla mnie na tyle marginalna, że jawiła się jedynie niczym widmowe zagrożenie. Przerażała mnie, chociaż nigdy personalnie nie cierpiałam z jej powodu. Kiedy udawałam się do Hogwartu, Dumbledore już nie żył. Wówczas nie poznałam historii magii jeszcze na tyle, aby wiedzieć jak ważne było to wydarzenie. Dla mnie ten mężczyzna był po prostu kolejnym wielkim wynalazcą i odkrywcą, jaki zmarł broniąc swoich idei. Na ile jedenastolatek może rozumieć konflikt pomiędzy dwoma czarodziejami? Lata mijały, a do mnie zrozumienie docierało stopniowo. Opuściłam Hogwart, a niespełna rok później Grindelwald został jego dyrektorem. Dopiero to ostatecznie popchnęło mnie, dziecko niemalże wychowywane pod politycznym kloszem, do zagłębienia się w wojenne zawiłości. Dlaczego było to wydarzenie aż tak wielkiej wagi? Wkrótce to pojęłam.
Być może właśnie wtedy zaczęłam wpadać ze skrajności w skrajność. Mimo nieśmiałości, poczęłam szukać kontaktu fizycznego. Chwytałam rozmówce za rękę czy przytulałam się na pożegnanie. Brakowało mi tej… solidności arystokratek, a ich wysublimowany chłód zawsze mnie przerażał. Wreszcie na wolności, niezamknięta w otoczeniu wciąż tych samych ludzi, smakowałam życia. Rozkochałam się nie tylko w otaczającym mnie, przesiąkniętym magią świecie, ale także i w ludziach. Nauczyłam się kochać wszystko. Wschody słońca, kiedy przecież zawsze lubiłam spać do późna. Krwistoczerwone szminki, kiedy przecież nigdy się nie malowałam. Mężczyzn… pięknych i tych wyłącznie zdolnych. Łatwo ulegałam zauroczeniom, ale i równie łatwo o nich zapominałam, nie chcąc znowu zostać skrzywdzoną. Zakochałam się też w swojej pracy. Możliwość pielęgnowania czyjegoś zdrowia była dla mnie niezwykle kusząca i pomimo, że droga do stanowiska uzdrowiciela była długa i kręta, nie ustawałam w staraniach. Przez wiele długich miesięcy zmagałam się nie tylko z nauką przydatnych zagadnień, ale również ze stażem, który wcale nie szedł mi tak gładko jakbym chciała. Byłam młoda i nieopierzona. Nie znałam życia na tyle, aby stać się zupełnie odporną na czyjeś cierpienie, a chociaż byłam przekonana, że nie przeraża mnie widok krwi to… cóż, miewałam chwile zwątpienia. Gdzieś w międzyczasie mój brat zapoznał się bliżej z wodą i zaczął wypływać na długie rejsy. Bywało, że nie było go zaledwie kilka godzin, ale dość szybko nauczył się znikać na kilka dni. Bezkres mórz i oceanów zawsze mnie przytłaczał. Nie mogłam pojąc skąd mój brat czerpał tyle odwagi i samo to wystarczyło, abym zaczęła drżeć o jego życie oraz zmobilizowała samą siebie do nauki pływania. Może sądziłam, że jeśli nauczę się pływać to będę w stanie odnaleźć go na otwartym morzu? Nie wiem, ale ilekroć wypływał, sądziłam, że już nie wróci, a ja ledwo nauczyłam się utrzymywać na powierzchni bez tonięcia. Ten strach powoli stawał się moją obsesją, od której uciekałam w książki, aż wreszcie skończyłam staż i mogłam skupić się na codziennej pracy, już jako w pełni odpowiedzialna za samą siebie młodsza uzdrowicielka. Przede mną była jeszcze dwuletnia specjalizacja na oddziale urazów magizoologicznych, ale w międzyczasie przypomniałam sobie też o swoich pasjach. Odwiedziłam dawną salę do ćwiczeń i na nowo rozkołysałam nogi w balecie. Odnalazłam także starą, trochę za niską sztalugę i odkurzyłam ją, na dobre przepraszając się z farbami. Kiedy nie mogłam skoncentrować się na niczym innym, zaczynałam malować. Powolnymi ruchami pędzla czy palców określałam swoje lęki. W moim portfolio można znaleźć mnóstwo statków i topielców, ale także garść krajobrazów, chociaż spora część z nich to czyste abstrakcje. Układy barw i kształty, jakie w zamierzeniu wcale nie miały Ci niczego przypominać, ale może robią to, bo dzielisz ze mną marzenia czy obawy. Być może kiedy w nie spojrzysz, odnajdziesz coś więcej niż jedynie skupisko losowych czerwieni czy błękitów i tak samo jak ja, zatopisz się w spokoju. Tylko, że ja miałam prościej. Miałam jeszcze uzdrawianie, które pochłaniało mnie przez większą część dnia. Kiedy wydawało mi się już, że za moment głowa mi pęknie od nadmiaru tych wszystkich zawiłości, przypominało mi się jak mocno to kocham i jak szalenie ogromną satysfakcje daje mi poprawa stanu zdrowia mojego pacjenta. Nie potrafiłam nie kochać swojej pracy i być może powoli szłam już tą samą drogą, jaką wybrał mój ojciec. Witaj, pracoholizmie.
Zakończenie praktyk szpitalnych miało być chwilą, w której wszystko się zmieniało. Miałam odkreślić się grubą kreską od swojej przeszłości i zacząć myśleć o tym co nastąpi za kilka miesięcy czy lat, a przynajmniej tak obiecałam mamie. Chciała, abym zaczęła myśleć o swojej przyszłości i raz za razem, uparcie, podsuwała mi kolejnych kawalerów. Jednych zainteresowanych, a innych zgorszonych moją nieczystą krwią. Fascynowała ich moja nietuzinkowa uroda, ciemniejsza karnacja, ciepłe, ale i egzotycznie tajemnicze spojrzenie. Próbowali mnie poznawać, ale jeszcze żadnemu nie udało się znaleźć na mnie odpowiedniego sposobu. Łatwo było mnie spłoszyć. Ilekroć któryś z nich chwytał mnie za dłoń, czułam jak czerwienieją mi policzki i szybko wycofywałam się z tej niekomfortowej sytuacji. Jeśli to nie ja dyktowałam warunki znajomości, zaczynałam czuć się nieswojo. Inicjowałam dotyk, gdy go pragnęłam i nierzadko nie można było zaskoczyć mnie nim z pozytywnym skutkiem. Byłam jak piękny ptak z dalekich, ciepłych krajów, zamknięty przez większość swego życia w misternie wykonanej, złotej klatce. Wydawało mi się, że wiem jak działa świat i w jaki sposób kształtować rzeczywistość wokół siebie, a jednak z dnia na dzień, zaczynałam tracić tę pewność. Uciekłam od planów matki tam, gdzie najprościej było mi się ukryć. Brałam kolejne nadprogramowe dyżury i spędzałam poza domem niemalże cały swój czas wolny, pozostawiając sobie jedynie kilka godzin na sen. Czułam, że to mnie wykańcza, ale jednocześnie ponownie odzyskiwałam kontrolę nad swoim życiem. Ponownie stąpając na twardym gruncie, unikałam towarzystwa Phillys jak tylko się dało. Nie chciałam znów słyszeć o pieluchach i narzeczeństwie… a przynajmniej do czasu, gdy sama odnajdę tego jedynego.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 4 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 10 | +3 różdżka |
Czarna Magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 13 | +2 różdżka |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 2 | Brak |
Sprawność: | 0 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | IV | 20 |
Historia Magii | I | 2 |
ONMS | III | 10 |
Zielarstwo | I | 2 |
Retoryka | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznastwo | I | 5 |
Szlachecka Etykieta | I | 20 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | I, II, III, IV lub V | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 1 |
Malarstwo (tworzenie) | II | 7 |
Malarstwo (wiedza) | I | 1 |
Muzyka (wiedza) | I | 1 |
Gotowanie | I | 1 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec klasyczny (balet) | II | 7 |
Taniec balowy | I | 1 |
Pływanie | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
brak | - | 0 |
Reszta: 0 |
sowa (50), teleportacja (50), różdżka (100), 8 punktów statystyk (480)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Cece Sykes dnia 07.09.16 23:26, w całości zmieniany 3 razy