Podziemia
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Podziemia
Zejście po podziemi jak i same podziemia łączą w sobie symetrię i niezwykłe bogactwo ozdób i ornamentów. Wnętrze, pełne złotych i marmurowych płaskorzeźb, sztukaterii, figur przodków oraz postaci z mitologii greckiej oraz fresków. Przestrzenny układ korytarzy i schodów przypomina bardziej operę niż podziemne części pałacu. Jest tam ciąg korytarzy rozległych pod posiadłością, ale również i wychodzących na teren ogrodu. Nie wiadomo ile tajemnych przejść kryją ich zakamarki. Na samym dole znajduje się jezioro, w którym giną rozległe schody.
Na pomieszczenie nałożone jest: muffliato[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 27.12.16 23:28, w całości zmieniany 2 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cyneric Yaxley' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'k15' : 15
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'k15' : 15
Nigdy nie wyrzuciłby swojego kuzyna za drzwi. Nie pamiętał żadnej sytuacji, by się pokłócili lub przynajmniej w czymś nie zgadzali. Może i byli podobnymi z charakterów, ale nikt nigdy nie był dokładnie taki sam, więc nawet pomimo różnic dogadywali się świetnie. Gdy Morgoth był młodszy, to Cina był jego przewodnikiem po Hogwarcie, poświęcał mu dużo czasu, choć nie musiał. Gdyby nie ta budująca się latami więź, możliwe że nie byłoby ich tutaj. Ciężko było powiedzieć, by brunet miał kogoś bardziej zaufanego od swojego kuzyna. Owszem, ojciec wiedział o większości ruchów swojego syna, ale nie o wszystkich jak i zajęty sprawami rodziny, nie mógł tego dostrzegać. Dwójka młodych Yaxleyów za to budowała obronę dla rodu, którego czystość musiała zostać zachowana podobnie zresztą było ze światem czarodziejów. Morgoth wierzył w to, że im się uda. Jeśli będą działać odpowiednio i z właściwymi narzędziami wszystko było możliwe. Nieświadomie przejechał dłonią po lewym przedramieniu, dokładnie tam gdzie znajdował się Mroczny Znak. Chyba już zawsze miał pamiętać te trzy życia, które odebrał. I największy trud przyszło mu zabić jednorożca. W końcu nie było to coś błahego. Nie aż tak jak zgładzenie mugola czy starego czarodzieja, który już dawno przeżył to, co miał przeżyć. Na chwilę oddał się rozmyślaniom o chwili, w której Riddle zmienił czaszkę w maskę dla niego, jak kazał wypić zdobytą krew, jak ciemny kształt odcisnął swoje piętno na ciele Yaxleya i miał już tam zostać na zawsze. A przysięga... Podniósł spojrzenie na rzucającego zaklęcie Cynerica, mając nadzieję, że ten nigdy nie będzie zmuszony do podobnego czynu. Dostrzegł jak ciało ptaka również się poruszyło, a co za tym szło, podskoczyło w jego stronę i dziobnęło w nogę.
- Cina - rzucił, spodziewając się tego ruchu, ale nie zrobił nic, by temu zapobiec. Zaraz jednak zaśmiał się, czując, że nie można było być wciąż poważnym. Szczególnie że ten czas był naprawdę dość męczący. Nie dlatego że rzucił tyle zaklęć, nie. Chodziło o patrzenie na walkę Cynerica ze swoimi umiejętnościami. Wstał więc, odsyłając ptaka w kąt i stanął przed kuzynem, patrząc na niego uważnie. - To teraz jeszcze rzuć Mallus atera. I Flammare. Ale teraz oba zaklęcia mają być skierowane na mnie. Zwierzę to co innego niż człowiek. Zawsze to co innego - zakończył, a uśmiech już dawno zniknął z jego twarzy.
- Cina - rzucił, spodziewając się tego ruchu, ale nie zrobił nic, by temu zapobiec. Zaraz jednak zaśmiał się, czując, że nie można było być wciąż poważnym. Szczególnie że ten czas był naprawdę dość męczący. Nie dlatego że rzucił tyle zaklęć, nie. Chodziło o patrzenie na walkę Cynerica ze swoimi umiejętnościami. Wstał więc, odsyłając ptaka w kąt i stanął przed kuzynem, patrząc na niego uważnie. - To teraz jeszcze rzuć Mallus atera. I Flammare. Ale teraz oba zaklęcia mają być skierowane na mnie. Zwierzę to co innego niż człowiek. Zawsze to co innego - zakończył, a uśmiech już dawno zniknął z jego twarzy.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nikt nie potrafił odgadnąć, że dzisiejszej nocy wszystko się zmieni. A oni staną się sobie bliżsi niż kiedykolwiek, chociażby właśnie przez wspólne mieszkanie. Teraz jednak Cyneric odczuwał silne emocje, raz wysysające jego energię przez kontakt z czarną magią, a raz motywujące go do działania. Nawet jeśli nie było ono w żaden sposób skuteczne. Jedno, dwa udane zaklęcia na tyle prób to naprawdę marny wynik i Yaxley nie próbował się przekonywać, że było inaczej. Był świadom własnych słabości, lecz mawiają, że początki bywają trudne. Sam przechodził przez wiele początków, faktycznie coś w tym było. Dobrze, że Morgoth był na tyle wyrozumiały, żeby dalej go trenować. Na tym starszemu z kuzynów zresztą zależało. Nie tylko na byciu mentorem, lecz również wsparciem. Milczącym, tak to właśnie u nich wyglądało. Gdyby role się odwróciły, Cyneric robiłby dokładnie to samo. Trwał, bez względu na potknięcia osoby, która z powodzeniem mogła być jego rodzeństwem, młodszym bratem. I chociaż zwykle to on chronił jego, dzisiejszego dnia podział został odwrócony. Żaden z nich nie znajdował się w swoim naturalnym położeniu, obaj musieli przywyknąć do nowych skór, w które przybrało ich życie oraz zrządzenie losu. On się na to godził.
Nie tylko dla zaspokojenia własnej ambicji, nie tylko dla sprostaniu wymagań innych. Wiedział, że od teraz nie będzie bezpiecznie. Czarny Pan wymagał, a oni byli mu winni posłuszeństwo. Tak wybrali. Nie mógł zatem ryzykować całkowitej porażki, nieskończonej kompromitacji. Na szali stało dobro jego oraz jego rodziny, nawet jeśli ta znacząco uszczuplała.
Nie czuł rozpierającej dumy, niesamowitego zadowolenia z próby zwieńczonej niezaprzeczalnym sukcesem. Odjęła mu ona jedynie odrobinę trosk, zawstydzenia towarzyszącego mu przez własną nieudolność. Opuścił dłoń wzdłuż ciała, śmiejąc się cicho niemal na równi z samym Morgothem. Faktycznie widok ptaka dziobiącego go w stopę przerwał ciężką, smolistą atmosferę powagi wkładanej w naukę czarnej magii. Obaj zaczynali być już naprawdę zmęczeni trwającą walką. Dającą zresztą mierne plony.
Skinął mu głową podchodząc bliżej. Wziął głęboki wdech będąc ciekawym jak tym razem mu pójdzie. Mallus atera. Flammare. Rzucił zaklęcia jedno po drugim przystawiając różdżkę do głowy kuzyna. Nie wiedział jaki będzie finał tych starań, chociaż podejrzewał trudności na swojej własnej drodze do umiejętności. I tak naprawdę sukces bądź porażka były obojętne, one niczego już w tej chwili nie zmienią.
Po chwili okazało się, że udało się tylko jedno zaklęcie. Wypalające czerwony ślad na głowie młodszego Yaxley'a. Cyneric czuł się dziwnie w tej roli, lecz ten wieczór oboje nauczył wielu rzeczy. I przede wszystkim zmęczył.
zt x2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie tylko dla zaspokojenia własnej ambicji, nie tylko dla sprostaniu wymagań innych. Wiedział, że od teraz nie będzie bezpiecznie. Czarny Pan wymagał, a oni byli mu winni posłuszeństwo. Tak wybrali. Nie mógł zatem ryzykować całkowitej porażki, nieskończonej kompromitacji. Na szali stało dobro jego oraz jego rodziny, nawet jeśli ta znacząco uszczuplała.
Nie czuł rozpierającej dumy, niesamowitego zadowolenia z próby zwieńczonej niezaprzeczalnym sukcesem. Odjęła mu ona jedynie odrobinę trosk, zawstydzenia towarzyszącego mu przez własną nieudolność. Opuścił dłoń wzdłuż ciała, śmiejąc się cicho niemal na równi z samym Morgothem. Faktycznie widok ptaka dziobiącego go w stopę przerwał ciężką, smolistą atmosferę powagi wkładanej w naukę czarnej magii. Obaj zaczynali być już naprawdę zmęczeni trwającą walką. Dającą zresztą mierne plony.
Skinął mu głową podchodząc bliżej. Wziął głęboki wdech będąc ciekawym jak tym razem mu pójdzie. Mallus atera. Flammare. Rzucił zaklęcia jedno po drugim przystawiając różdżkę do głowy kuzyna. Nie wiedział jaki będzie finał tych starań, chociaż podejrzewał trudności na swojej własnej drodze do umiejętności. I tak naprawdę sukces bądź porażka były obojętne, one niczego już w tej chwili nie zmienią.
Po chwili okazało się, że udało się tylko jedno zaklęcie. Wypalające czerwony ślad na głowie młodszego Yaxley'a. Cyneric czuł się dziwnie w tej roli, lecz ten wieczór oboje nauczył wielu rzeczy. I przede wszystkim zmęczył.
zt x2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Ostatnio zmieniony przez Cyneric Yaxley dnia 30.08.17 20:27, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Cyneric Yaxley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'k100' : 58
--------------------------------
#4 'k10' : 4
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'k100' : 58
--------------------------------
#4 'k10' : 4
Księżyc za oknem wisiał już od kilku godzin, gdy młody nestor opuścił w końcu swój gabinet, by udać się schodami w dół nie tylko na parter, ale jeszcze niżej. Wolnym krokiem szedł do podziemi, gdzie miał na niego czekać drogi kuzyn. Arthyen wrócił dopiero niedawno do kraju, lecz cały aż kipiał chęcią działania i podejmowania się następnych kroków. Szczególnie że ominęło go tak wiele ważnych wydarzeń, w których jego krewni brali udział. Morgoth nie opowiedział ani jemu, ani Cynericowi dokładnie o tym, co działo się w Azkabanie, lecz obaj jego bracia mieli świadomość zaistnienia takiej sytuacji. Lepiej orientowali się natomiast w najbliższym ich sercom szczycie, na którym działy się rzeczy niestworzone, przełomowe i wywrotowe. A co za tym szło w chaosie zawsze znalazł się ktoś, kto zrobił coś głupiego. I nie trzeba było długo czekać na reprezentantów lekkomyślności, bo pierwszym kto tego dokonał był zaledwie czystokrwisty auror, który wcześniej zarzekał się, że jemu podobnym powinno się zaufać. Brak jakiejkolwiek logiki ze strony opozycji wciąż szokowała Yaxleya - wszak posiadali tak wiele niezbitych dowodów, a zaprzepaścili je już na początku spotkania. Ich sprawa była przesądzona, podczas gdy zwolennicy obalenia Ministra Magii pięli się ku szczytom. Promugolscy oponenci nie potrafili powstrzymać emocji i różdżek na wodzy, co przyczyniło się do szalonych poczynań, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Ten temat jednak mógł być wałkowany w nieskończoność, a Śmierciożerca nie na tym zamierzał się skupić tej nocy. Jego ciche kroki odbijały się delikatnie po marmurowych stopniach, gdy kierował się ku dolnym partiom swojego pałacu. Jeszcze niedawno nie odczuwałby tego w ten sposób, chociaż doskonale wiedział, że ta ziemia, to miejsce było jego dziedzictwem. Teraz dodatkowo nie miał nad sobą ojca - był tylko on. On sam. Morgoth jednak nie zamierzał zostawać na polu bitwy bez najbliższych doradców. Jeszcze podczas szczytu w Stonehenge Cyneric mógł się przekonać, że słowa kuzyna o współpracy i opieraniu się na jego zdaniu nie miały zniknąć w niebycie. Syn Leona Vasilasa i synowie Leofrica dzierżyli brzemię władzy wspólnie - bez względu na wszystko ich siła była w jedności. Oczywistym faktem było, że ów demokracja nie była w stu procentach przekładalna, lecz żadna decyzja nie miała zapaść bez konsultacji z nimi. Morgoth im to obiecał już wcześniej i słowa zamierzał dotrzymać. Ufał im i wierzył, że ta koalicja umocni ich rodzinę i pokaże, że nawet z najmłodszym nestorem w historii mogli wszystko. Tego właśnie oczekiwał od swoich kuzynów, podczas gdy oni mogli mieć swoje oczekiwania względem niego. Mogli również liczyć na młodego wilka i zwracać się z każdą prośbą. Tak jak i teraz. Śmierciożerca przychylił się do prośby kuzyna do nauki czarnej magii, podobnie zresztą jak kilka miesięcy wcześniej prosił go jego brat. Morgoth musiał jednak poszerzyć horyzonty - nie mógł być protektorem, nie mogąc chwycić za różdżkę i rzucić najprostszego zaklęcia obronnego. Potrzebował lekcji.
- Arthyen - zwrócił się do krewnego spokojnie, przystając na schodach niedaleko sadzawki i chcąc przykuć jego uwagę. Nie musiał mówić nic więcej. Wciąż dostrzegał na twarzy kuzyna wyjątkowe zmieszanie całą sytuacją - zmianą miejsca zamieszkania, nowym nestorem, wyjawieniem się Rycerzy Walpurgii, obecnością dawno niewidzianej córki. Nie musiał mówić tego na głos, by Morgoth wiedział, co trapiło starszego Yaxleya. Potrafili z siebie czytać jak z otwartej księgi i nie mogli się oszukiwać.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wrócił do Anglii raptem przed kilkoma dniami, ale jego myśli wciąż uparcie uciekały ku nieskończonej, zgaszonej zieleni chłodnych lasów północy. Potrzebował tego wyjazdu tak, jak koniecznym było z perspektywy ówczesnego nestora, by go w ową podróż wysłać. Misja powiodła się jednak, a on był potrzebny tutaj. Potrzebny, jak jeszcze nigdy dotąd. Skłamałby twierdząc, że nie zdziwiła go decyzja o tym, by pieczę nad rodem przekazać Morgothowi. Młodszy Yaxley był dla niego jak brat i Artheyn nie mógł mu nigdy niczego zarzucić - nawet wówczas, gdy aż się w nim kotłowało na wieści o tym, gdzie w czerwcu udał się jego kuzyn. Wiedział jednak, że sprawa była słuszna, a cała ta walka choć niebezpieczna, miała im wszystkim zapewnić lepszą przyszłość. Lepszą przyszłość Arlanie. Nie potrafił być troskliwym ojcem, choć starał się jak tylko mógł. Rolą emocjonalnego wsparcia powinna zająć się matka, tymczasem tej zabrakło i z tym niewiele mógł zrobić. Arthyen tym bardziej wziął sobie zatem do serca, by zapewnić córce bezpieczeństwo. A jeśli wszyscy ci, którzy z takim zapałem i ochotą chcieliby bratać się z mugolami pozostaliby przy władzy, wówczas owe bezpieczeństwo byłoby poważnie zagrożone. A na to pozwolić nie mógł. Nie zamierzał stać bezczynnie i obserwować, jak niweczone są ich odwieczne zasady, reguły, na rzecz czego? Tego jednego nie potrafił zrozumieć. Cóż takiego dawały czarodziejom kontakty z mugolami, że bronili ich z taką zapamiętałością? Wszyscy obserwowali, jak ten puch marny nie potrafił zapanować nad własną wojną. Cóż dopiero, gdy postawi się ich przed możliwościami, które oferowała magia? Bez wątpienia zapragną jej tylko dla siebie, a wówczas wszyscy ich obrońcy bez wątpienia natychmiast pożałowaliby dania im możliwości bycia świadkami czegoś, co z ich perspektywy musiało być wszak cudem.
Mieli z kuzynem wiele do omówienia. Tak naprawdę ostatnie miesiące niemal nieustannie go nie było, czego połowicznie przyszło mu żałować. Nie było go tutaj, by udzielić wsparcia, by stanąć u boku braci i ramię w ramię posłużyć się różdżką, gdy na szali ważyły się losy ich świata i rodu. Nie było jednak czasu na wyrzucanie sobie zaniedbań, tym bardziej że czas nie zamierzał czekać: to jeszcze nie był koniec. Wciąż wiele pozostawało do zrobienia, kolejne bitwy tylko czekały na rozegranie. Prośba Morgotha nie stanowiła zaskoczenia. Mogli sobie wzajemnie pomóc. Teraz, gdy wrócił już do kraju, mając nadzieję, że na razie na stałe, sam zamierzał uzupełnić pewne braki w wiedzy. Zwłaszcza te z zakresu czarnej magii. Bynajmniej nie dlatego, że zapałał niezdrową ambicją i zamiłowaniem do potęgi, którą oferowała. Arthyen po ziemi stąpał twardo, nie potrzebował dowartościowania pod tym kątem, obawiając się zresztą zaburzenia trzeźwego oglądu na sprawę. Miał jednak świadomość, że coraz śmielsze poczynania tych, którzy śmieli się nazywać stroną dobra, zmuszają także ich do sięgania po środki, po które normalnie by nie sięgnęli. Czarnomagiczne praktyki dawały możliwości, którym łatwo było ulec, za straszną cenę. Dlatego uznał, że najlepszą okazją, by nieco zgłębić ich tajniki, będzie poproszenie o to osoby, której ufał. W zamian oferując swoje umiejętności w dziedzinie poniekąd przeciwstawnej.
- Nestorze - odparł, podnosząc wzrok znad sadzawki i wbijając go nieskrępowanie w kuzyna. Powaga i zamyślenie ustąpiły natychmiast lekkiemu uśmiechowi, który wskazywał na połowicznie żartobliwy charakter tego powitania. Nawet jeżeli poczucie humoru nie było nigdy domeną ani jednego, ani drugiego Yaxleya. Zlustrował go wzrokiem, jakby oczekiwał, że jego nowe stanowisko odmalowało się w jakiś sposób w jego powierzchowności, ale nic podobnego nie nastąpiło. Potrafili się wszyscy doskonale maskować z targającymi ich wątpliwościami, ale siebie nawzajem nigdy nie potrafili oszukać. Owszem, Arthyen był zagubiony. Co zabawne, nikt nie byłby tego w stanie dostrzec, poza garstką jego najbliższych. Sporo wody w Tamizie będzie musiało upłynąć, nim na dobre zadomowi się w Anglii.
Gość
Gość
To prawda. Wiele się zmieniło od kiedy jego kuzyn wyjechał poza granice państwa, lecz Morgoth nie uważał, że postąpił niewłaściwie. Nie sprzeciwił się nestorowi, widział w tym sens, był posłuszny woli głowy rodziny, potwierdził swoją lojalność i gotowość do dalszych działań. Był Yaxleyem z krwi i kości, który nie bał się podejmować ryzyka. Pod pewnymi względami młody wilk był wdzięczny ojcu za to, że swoimi rozkazami odpędził jednego z nich z daleka od cierpienia ostatniego czasu, a Arthyen mógł nie brać udziału w piekle politycznych waśni oraz organizacyjnych przepychanek. Nie spóźnił się na wojnę - ona już się zawiązała i wkrótce miała wybuchnąć z nasilaniem tak wielkim, że nikt nie był w stanie jej uniknąć. Nie zamierzał jednak pozwolić, by ów konflikt odbił się niekontrolowanie na jego rodzinie. Już i tak nie mógł ścierpieć faktu, że anomalie z nocy z końca kwietnia nie tylko pozbawiły jego siostry zdrowia na wiele miesięcy, lecz również ugodziły w najmłodszych. A on ani w jednej, ani w drugiej sprawie nie mógł nic zrobić. Widział w małej Arianie więcej ojca niż matki, co sprawiało, że wewnętrzna siła, którą ze sobą niosła, pozwalały jej przezwyciężać strach wywołany niekontrolowanymi wybuchami magii w jej małym, dziecięcym ciele. Irytacja związana ze świadomością bezradności doprowadzała go czasami na skraje istnego szaleństwa i Morgoth nie sądził kiedyś, że byłby w stanie czuć to wszystko. Teraz jednak wszystko się zmieniło wraz z jedną decyzją ojca, a on miał nieść to brzemię, nie bacząc na przeszkody, które stawały na jego drodze do określonego celu.
Dlatego też chciał się spotkać z Arthyenem. Obaj mieli sobie pomóc, a zbieżność sytuacyjna wydawała się pod pewnym względem młodemu Yaxleyowi nierealna. W końcu był sporo młodszy od swoich kuzynów - mimo to stawał się ich nauczycielem i mentorem. Nie widział w tym nic zaszczytnego, bo czarna magia wciąż tkwiła w jego umyśle jako plugawa dziedzina wysysająca jedynie ze swoich użytkowników siły. Użyta jednorazowo nie mogła wyrządzić większej krzywdy temu, który się nią posługiwał, lecz ambitniejsi zatracali dla niej duszę. Nie chciał, żeby to samo spotkało jego rodzinę i zamierzał podkreślać to na każdym kroku. - Nie pokładaj w niej całej ufności. Jej siła jest złudna - powiedział, po uprzednim uśmiechu na przywitanie kuzyna. Zwracanie się do niego tym tytułem przez braci było wyraźnym przerysowaniem, lecz wiedział, że nie mówili tego prześmiewczo. Słów wzgardy i umniejszania nie miało braknąć od innych, nawet sojuszniczych rodów, jednak nie od nich samych, gdzie jedność była wszystkim. Zaczynając mówić o czarnej magii, pozbył się już lekkiego tonu oraz łagodnego wyrazu twarzy, wracając do typowej dla wszystkich maski powagi oraz skupienia. - Mallus atera pozwala dowiedzieć się czy dana osoba zna czarną magię - wytłumaczył, sięgając po zaklęcie proste i na swój sposób oczywiste. Nie mógł go rzucić na kuzyna, który wszak nie posiadał wiedzy na temat jej tajników. Celem musiał zostać sam Morgoth. Do dalszych etapów zamierzał wykorzystać tę samą sztuczkę, co przy nauce Cynerica.
Dlatego też chciał się spotkać z Arthyenem. Obaj mieli sobie pomóc, a zbieżność sytuacyjna wydawała się pod pewnym względem młodemu Yaxleyowi nierealna. W końcu był sporo młodszy od swoich kuzynów - mimo to stawał się ich nauczycielem i mentorem. Nie widział w tym nic zaszczytnego, bo czarna magia wciąż tkwiła w jego umyśle jako plugawa dziedzina wysysająca jedynie ze swoich użytkowników siły. Użyta jednorazowo nie mogła wyrządzić większej krzywdy temu, który się nią posługiwał, lecz ambitniejsi zatracali dla niej duszę. Nie chciał, żeby to samo spotkało jego rodzinę i zamierzał podkreślać to na każdym kroku. - Nie pokładaj w niej całej ufności. Jej siła jest złudna - powiedział, po uprzednim uśmiechu na przywitanie kuzyna. Zwracanie się do niego tym tytułem przez braci było wyraźnym przerysowaniem, lecz wiedział, że nie mówili tego prześmiewczo. Słów wzgardy i umniejszania nie miało braknąć od innych, nawet sojuszniczych rodów, jednak nie od nich samych, gdzie jedność była wszystkim. Zaczynając mówić o czarnej magii, pozbył się już lekkiego tonu oraz łagodnego wyrazu twarzy, wracając do typowej dla wszystkich maski powagi oraz skupienia. - Mallus atera pozwala dowiedzieć się czy dana osoba zna czarną magię - wytłumaczył, sięgając po zaklęcie proste i na swój sposób oczywiste. Nie mógł go rzucić na kuzyna, który wszak nie posiadał wiedzy na temat jej tajników. Celem musiał zostać sam Morgoth. Do dalszych etapów zamierzał wykorzystać tę samą sztuczkę, co przy nauce Cynerica.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Arthyen przed laty odczuwał być może różnicę wieku, dzielącą go z kuzynem. Głównie jednak ze względu na dość odmienne doświadczenia życiowe, a w żadnym razie nie dlatego, że Morgothowi brak było powagi. Tej wszakże członkowie rodu Yaxley mieli zanadto, mimo stosunkowo młodego wieku. Szybko zmienił zdanie dowiedziawszy się o tym, jak dalece Morgoth jest zaangażowany w sprawę Rycerzy Walpurgii. Dlatego prosząc go o pomoc nie czuł się w żaden sposób umniejszony. Charakteryzująca go rozwaga oznaczała również umiejętność przyznania się do tego, że czegoś się zwyczajnie nie umie. Nie miał zatem problemu z tym, by zwrócić się do młodszego przecież kuzyna, co dla niektórych mogłoby stanowić barierę dumy nie do przeskoczenia.
Skinął tylko Morgothowi głową w odpowiedzi na słowa, które padły. Dotychczas przygotował się raptem teoretycznie, a informacje, do których udało mu się dotrzeć, wzbudzały pewien rodzaj oczekiwania i niepokoju. Czarna magia potrafiła dać dużo, ale naturą ludzką było pragnąć więcej. Zatracić się było zatrważająco łatwo; droga ta była pozbawiona przeszkód. Przynajmniej do pewnego momentu, gdy przychodził czas spłaty zaciągniętego długu. Dodatkowo jak sądził, anomalie nauczyły ich wszystkich, że pokładanie całej ufności w magię w ogóle, również jest złudne. Jak niewiele wystarczyło, by cały czarodziejski świat został sparaliżowany? By czarodzieje zwracali się przeciwko sobie? Najbardziej w tym wszystkim drażnił go udział najmłodszych, w tym i jego córki. Zwłaszcza jej. Czyjąkolwiek winą było pojawienie się na świecie czegoś tak plugawego, jak anomalie, Arthyen miał szczerą nadzieję, że przyjdzie mu za to słono zapłacić.
- Tylko zna, czy również posługuje się? - Zapytał, właściwie z czystej, nie kierowanej niczym ciekawości dotyczącej natury tego zaklęcia. Za czasów Grindelwalda i w Hogwarcie nauczano tej dziedziny, nie musiało to zatem oznaczać bynajmniej złych zamiarów. Niemniej, skupił się, zapamiętując wypowiedzianą przez kuzyna inkantację. Arthyen dziwnie czuł się, wymierzając w niego różdżkę, aczkolwiek kontekst sytuacji pozwalał mu na to bez większych refleksji.
- Mallus atera - wypowiedział, wykonując odpowiedni ruch nadgarstka. Lubił zaklęcia, stanowiły zawsze jego ulubioną dziedzinę. Nie oznaczało to jednak, że czarna magia przyjdzie mu równie łatwo. Mawiano przecież, by się nią posługiwać, trzeba tego naprawdę chcieć.
Skinął tylko Morgothowi głową w odpowiedzi na słowa, które padły. Dotychczas przygotował się raptem teoretycznie, a informacje, do których udało mu się dotrzeć, wzbudzały pewien rodzaj oczekiwania i niepokoju. Czarna magia potrafiła dać dużo, ale naturą ludzką było pragnąć więcej. Zatracić się było zatrważająco łatwo; droga ta była pozbawiona przeszkód. Przynajmniej do pewnego momentu, gdy przychodził czas spłaty zaciągniętego długu. Dodatkowo jak sądził, anomalie nauczyły ich wszystkich, że pokładanie całej ufności w magię w ogóle, również jest złudne. Jak niewiele wystarczyło, by cały czarodziejski świat został sparaliżowany? By czarodzieje zwracali się przeciwko sobie? Najbardziej w tym wszystkim drażnił go udział najmłodszych, w tym i jego córki. Zwłaszcza jej. Czyjąkolwiek winą było pojawienie się na świecie czegoś tak plugawego, jak anomalie, Arthyen miał szczerą nadzieję, że przyjdzie mu za to słono zapłacić.
- Tylko zna, czy również posługuje się? - Zapytał, właściwie z czystej, nie kierowanej niczym ciekawości dotyczącej natury tego zaklęcia. Za czasów Grindelwalda i w Hogwarcie nauczano tej dziedziny, nie musiało to zatem oznaczać bynajmniej złych zamiarów. Niemniej, skupił się, zapamiętując wypowiedzianą przez kuzyna inkantację. Arthyen dziwnie czuł się, wymierzając w niego różdżkę, aczkolwiek kontekst sytuacji pozwalał mu na to bez większych refleksji.
- Mallus atera - wypowiedział, wykonując odpowiedni ruch nadgarstka. Lubił zaklęcia, stanowiły zawsze jego ulubioną dziedzinę. Nie oznaczało to jednak, że czarna magia przyjdzie mu równie łatwo. Mawiano przecież, by się nią posługiwać, trzeba tego naprawdę chcieć.
Gość
Gość
The member 'Arthyen Yaxley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 26
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k10' : 8
#1 'k100' : 26
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k10' : 8
Gdy Morgoth zaczynał swoją naukę w Hogwarcie, Arthyen był już w w trakcie czwartego roku edukacji. Posiadali inne grono szkolnych znajomych, uczyli się odmiennych rzeczy, a jednak wciąż pozostawali dobrze skomunikowani. Pomimo oszczędności w słowach nigdy nie czuł się odrzucany przez kuzyna czy spychany na dalszy plan. Co ciekawe starszy z synów stryja wskazywał mu książkowe pozycje, które miały mu się przydać przy poszerzaniu wiedzy z dziedziny opieki nad magicznymi stworzeniami. Wsparcie męskiej części jego rodziny było niezwykle istotne, szczególnie że to w nich dopatrywał autorytetów i wzorów postępowania w wielu sytuacjach. Z nimi to również dyskutował na szkolnych krużgankach o sprawach tak, wydawać by się mogło, oczywistych jak jawne szkalowanie mugolskich dzieci, podczas gdy całkowita ich ignorancja wydawała się mu odpowiedniejsza. Bardziej szlachecka. Wspólnie poznawali aspekty, których ojciec nie mógł mu wyłożyć i gdyby nie obecność braci Yaxley, Morgoth zapewne w ogóle nie miałby dobrych wspomnień ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Teraz znów byli we trójkę i musieli znów czerpać nauki od siebie nawzajem. Stąd mieli czerpać siłę.
- Mało kiedy ktoś zatrzymuje się na teorii - odpowiedział na pytanie z wyraźnym niesmakiem, jednak nie dopowiedział nic więcej. Sam ograniczał się do sięgania po wiedzę tajemną i zakazaną, preferując odnajdywanie odpowiedzi w transmutacji, która z łatwością odnajdywała w nim odpowiednie pokłady magii i siły. Nie wyczuł żadnej anomalii, a na twarzy łowcy trolli nie odnalazł skutków ubocznych. Patrzył na niego z zainteresowaniem, chcąc dowiedzieć się czy cokolwiek się wydarzyło. Zostawił na moment Arthyena, by jeszcze raz powtórzył sobie w myślach całą inkantację wraz z gestem różdżką i podszedł do jednej ze ścian podziemi. Jak przy nauce Cynerica, Morgoth wypatrzył jedną z rzeźb prezentujących gotycką postać płaczącej kobiety i rzucił w nią Inumbravi Contra, dzięki czemu na moment wyrzeźbiona płaczka otrzymała możliwość ułudnego życia. Zanim jednak zdążyła chociażby się odezwać, kolejnym zaklęciem odebrał jej przytomność umysłu i ożywiony marmur upadł na posadzkę. Przy pomaganiu Cinie zrobił to samo, lecz z krukiem. Teraz jednak wszystko się zmieniło, a ułuda człowieka miała pomóc utrwalić Arthyenowi, że nie walczyli ze zwierzętami, a z ludźmi. Rzucanie takich zaklęć nie mogło być lekkomyślne. Było przerażające. Nawet dla Śmierciożercy, któremu zdawało się, że w Rycerzach fundamentem było szaleństwo i okrucieństwo. Bezmyślne i niepotrzebne. - Animiatio pozwala na łatwy ruch zwłok albo nieprzytomnej postaci. Pomyśl o czymś, co ma wykonać - powiedział, przerywając potok własnych myśli i odsuwając się kawałek dalej, by móc obserwować poczynania swojego kuzyna. Sam odpowiednim, niespiesznym ruchem dłoni pokazał mu jak należało się zabrać za zaklęcie.
- Mało kiedy ktoś zatrzymuje się na teorii - odpowiedział na pytanie z wyraźnym niesmakiem, jednak nie dopowiedział nic więcej. Sam ograniczał się do sięgania po wiedzę tajemną i zakazaną, preferując odnajdywanie odpowiedzi w transmutacji, która z łatwością odnajdywała w nim odpowiednie pokłady magii i siły. Nie wyczuł żadnej anomalii, a na twarzy łowcy trolli nie odnalazł skutków ubocznych. Patrzył na niego z zainteresowaniem, chcąc dowiedzieć się czy cokolwiek się wydarzyło. Zostawił na moment Arthyena, by jeszcze raz powtórzył sobie w myślach całą inkantację wraz z gestem różdżką i podszedł do jednej ze ścian podziemi. Jak przy nauce Cynerica, Morgoth wypatrzył jedną z rzeźb prezentujących gotycką postać płaczącej kobiety i rzucił w nią Inumbravi Contra, dzięki czemu na moment wyrzeźbiona płaczka otrzymała możliwość ułudnego życia. Zanim jednak zdążyła chociażby się odezwać, kolejnym zaklęciem odebrał jej przytomność umysłu i ożywiony marmur upadł na posadzkę. Przy pomaganiu Cinie zrobił to samo, lecz z krukiem. Teraz jednak wszystko się zmieniło, a ułuda człowieka miała pomóc utrwalić Arthyenowi, że nie walczyli ze zwierzętami, a z ludźmi. Rzucanie takich zaklęć nie mogło być lekkomyślne. Było przerażające. Nawet dla Śmierciożercy, któremu zdawało się, że w Rycerzach fundamentem było szaleństwo i okrucieństwo. Bezmyślne i niepotrzebne. - Animiatio pozwala na łatwy ruch zwłok albo nieprzytomnej postaci. Pomyśl o czymś, co ma wykonać - powiedział, przerywając potok własnych myśli i odsuwając się kawałek dalej, by móc obserwować poczynania swojego kuzyna. Sam odpowiednim, niespiesznym ruchem dłoni pokazał mu jak należało się zabrać za zaklęcie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Faktem było, że pożycie szkolne Arthyena uległo znaczącej poprawie, gdy progi Hogwartu przekroczył wpierw Cyneric, a niedługo po nim również Morgoth. W przypadku udzielającego mu właśnie pomocy Yaxleya było to o tyle ważne, że jego pierwszy rok nauki, zbiegł się w czasie z pierwszym rokiem po śmierci ojca i matki. Arthyen był wtedy zamknięty na innych jak nigdy dotąd, gryziony poczuciem winy, tonący w nieokazanym żalu. Dlatego tak cenił sobie wówczas obecność braci, wszakże za właśnie takowych ich uważał. Obu. Potrafili choć na chwilę odgonić czarne chmury, zbierające się w jego umyśle, skierować go na właściwe tory, mimo kilku lat różnicy. Preferował ich towarzystwo znacznie ponad tych rówieśników, których ulubionym zajęciem często było znęcanie się nad uczniami krwi mugolskiej. Projektowanie konfliktów dorosłego świata na szkolną społeczność wydawało mu się niewłaściwe. Jego ojciec nigdy nie uważał, jakoby to w gestii Hogwartu leżało wychowanie jego dzieci; wychował je sam, wpajając stosowne wartości. Dlatego choć nie pochwalał nauczania dzieci mugoli magii, nie uważał też, by powinno się ich publicznie szkalować i zniżać do poziomu przepychanek w błocie. Można byłoby się spodziewać, że w przypadku pozostałych wysoko urodzonych, zasada będzie podobna. Tym razem okazało się jednak, że pozbawieni nadzoru, niektórzy poczuli się pewnie, zbyt pewnie. Sceny, które rozgrywały się niejednokrotnie na błoniach, choć z zamierzenia miały być raptem żartami, często kończyły się mało zabawnie dla tych, w których zostały wymierzone.
Zaklęcie się udało, przynajmniej tak mniemał. Co prawda jego osąd był zaburzony, wszak doskonale wiedział, że Morgoth posługuje się biegle tą dziedziną magii i nie potrzebował uciekać się do czarnej magii, by się o tym przekonać. Niemniej odczuł przypływ pewności, że tak właśnie jest, co poczytał za udaną próbę. Z pewnością ulżyło mu, że żadna zaplątana anomalia nie sprawiła, że pogrzebał ich obu pod zawalonym sufitem. W milczeniu obserwował poczynania kuzyna, gdy ożywił jeden z posągów. Wyglądał tak prawdziwie, że niemal zdumiało go, że nie przemówił kobiecym głosem, ochrypłym od płaczu. Zmrużył błękitne spojrzenie, przenosząc je na Morgotha, gdy wyjaśnił, w czym rzecz. Zaklęcie niemiło przywodziło na myśl nieco inną inkantację, taką, której użycie mogło być bardziej zgubne w skutkach. Nie zawahał się jednak, choć nie mógł powiedzieć, że to byłoby równie łatwe, gdyby miał do czynienia z człowiekiem, nie raptem rzeźbą powołaną do życia magią.
- Animiatio - powiedział, w myślach chcąc zmusić kamienną postać do powstania z posadzki i przejścia kilku kroków. Postarał się skupić. Niezależnie od efektów, już po chwili uznał, że w ramach rewanżu dobrze byłoby, gdyby i sam podsunął Morgothowi jakieś zaklęcie, wszakże po to się tutaj spotkali.
- Twoja kolej - stwierdził krótko. Nie potrzebowali zbędnych słów, długich, układanych w piękne szyki zdań. - Cave Inimicum. Pozwala wykryć obecność wszelakich istot na danym obszarze, choć nie określa gdzie się znajdują - wyjaśnił spokojnie. Często korzystał z tego czaru w trakcie wypraw, zwłaszcza gdy przeprawiali się przez gęste lasy, czy ciasne przesmyki skalne i jaskinie, gdzie ciężko było polegać tylko na własnych, zwodniczych zmysłach.
Zaklęcie się udało, przynajmniej tak mniemał. Co prawda jego osąd był zaburzony, wszak doskonale wiedział, że Morgoth posługuje się biegle tą dziedziną magii i nie potrzebował uciekać się do czarnej magii, by się o tym przekonać. Niemniej odczuł przypływ pewności, że tak właśnie jest, co poczytał za udaną próbę. Z pewnością ulżyło mu, że żadna zaplątana anomalia nie sprawiła, że pogrzebał ich obu pod zawalonym sufitem. W milczeniu obserwował poczynania kuzyna, gdy ożywił jeden z posągów. Wyglądał tak prawdziwie, że niemal zdumiało go, że nie przemówił kobiecym głosem, ochrypłym od płaczu. Zmrużył błękitne spojrzenie, przenosząc je na Morgotha, gdy wyjaśnił, w czym rzecz. Zaklęcie niemiło przywodziło na myśl nieco inną inkantację, taką, której użycie mogło być bardziej zgubne w skutkach. Nie zawahał się jednak, choć nie mógł powiedzieć, że to byłoby równie łatwe, gdyby miał do czynienia z człowiekiem, nie raptem rzeźbą powołaną do życia magią.
- Animiatio - powiedział, w myślach chcąc zmusić kamienną postać do powstania z posadzki i przejścia kilku kroków. Postarał się skupić. Niezależnie od efektów, już po chwili uznał, że w ramach rewanżu dobrze byłoby, gdyby i sam podsunął Morgothowi jakieś zaklęcie, wszakże po to się tutaj spotkali.
- Twoja kolej - stwierdził krótko. Nie potrzebowali zbędnych słów, długich, układanych w piękne szyki zdań. - Cave Inimicum. Pozwala wykryć obecność wszelakich istot na danym obszarze, choć nie określa gdzie się znajdują - wyjaśnił spokojnie. Często korzystał z tego czaru w trakcie wypraw, zwłaszcza gdy przeprawiali się przez gęste lasy, czy ciasne przesmyki skalne i jaskinie, gdzie ciężko było polegać tylko na własnych, zwodniczych zmysłach.
Gość
Gość
The member 'Arthyen Yaxley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k10' : 5
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k10' : 5
Nigdy nie był sam w Hogwarcie - przychodząc, posiadał tam dwóch kuzynów, a rok po nim pojawiła się Leia, której towarzystwo sprawiło, że z ucznia stał się znów starszym bratem między szkolnymi murami. Ich obecność była zbawienna w wielu kwestiach, jednak nie przeszkadzała mu samotność. Mimo wszystko Yaxleyowie w Szkocji byli równie silni, co w rodzinnym hrabstwie. Nie oznaczało to jednak, że nie tęsknili za domem - Morgoth uwielbiał pałac, w którym mieszkali wraz z rodzicami i siostrą w pewnej izolacji od reszty świata. Nauczyło go to patrzenia na zewnętrzne wydarzenia z dozą dystansu i powątpiewania - wszak tam wszyscy byli nastawieni na własne ambicje, oszukując i zwodząc. Umiejętność odczytywania i przeczuwania zamiarów obcych ludzi była nie tyle wypracowana, co wrodzona i naturalna dla potomków wielkich lordów. Odcięcie się pozwoliło im na zbudowanie własnych wartości; idąc do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie miał już więc wypracowane silne filary i nic i nikt nie mógł na nie wpłynąć. Nie poddawał się presji otoczenia, co zostało mu to również do dorosłości. Nie śmiał się z innymi szlacheckimi dziećmi z mugolaków czy półkrwi czarodziejów, uznając to za niegodne. Niewłaściwe. Jedynie niewychowani sięgali po kpinę, gdy zabrakło im argumentów faktów i prawdy. Wiedział, że taką samą siłę charakteru okaże Ariana oraz kolejni potomkowie rodu Yaxley. Bez względu na płeć.
Jednak by ich dzieci mogły w spokoju wieść życie bez narażania się tak jak ich ojcowie, musieli się rozwijać. Arthyen sięgał po czarną magię, Morgoth miał do bólu powtarzać obronę przed czarną magią. Obserwował więc kuzyna, gdy wspominał mu o odpowiednim zaklęciu. Wiedział, że anomalie mogły go dopaść w każdym momencie, ale nie zamierzał przez to się powstrzymywać. Obaj ryzykowali tak samo. Starszy Yaxley nawet bardziej. - Cave Inimicum - skupił się na słowach zaklęcia, starając się nie omijać najmniejszego akcentu, który wkładał w wypowiedź Arthyen. Gdy tylko to zrobił, skinął głową towarzyszowi, dostrzegając, że zaczarowana przez niego rzeźba zareagowała odpowiednio. Zdjął więc z niej zaklęcie odbierające przytomność i zaraz mogli usłyszeć ciche łkanie. - Organus dolor Służy do tortur. Przesuwa wnętrzności - powiedział wyprutym z emocji głosem, jednak nie spojrzał na Arthyena. Dzisiaj miał do czynienia z rzeźbą. Morgoth liczył na to, że łowca trolli nigdy nie będzie musiał tego robić przy spotkaniu z człowiekiem. Nie życzył mu tego i nie chciał, by po to kiedykolwiek sięgał. Musieli być jednak gotowi na wszystko.
Jednak by ich dzieci mogły w spokoju wieść życie bez narażania się tak jak ich ojcowie, musieli się rozwijać. Arthyen sięgał po czarną magię, Morgoth miał do bólu powtarzać obronę przed czarną magią. Obserwował więc kuzyna, gdy wspominał mu o odpowiednim zaklęciu. Wiedział, że anomalie mogły go dopaść w każdym momencie, ale nie zamierzał przez to się powstrzymywać. Obaj ryzykowali tak samo. Starszy Yaxley nawet bardziej. - Cave Inimicum - skupił się na słowach zaklęcia, starając się nie omijać najmniejszego akcentu, który wkładał w wypowiedź Arthyen. Gdy tylko to zrobił, skinął głową towarzyszowi, dostrzegając, że zaczarowana przez niego rzeźba zareagowała odpowiednio. Zdjął więc z niej zaklęcie odbierające przytomność i zaraz mogli usłyszeć ciche łkanie. - Organus dolor Służy do tortur. Przesuwa wnętrzności - powiedział wyprutym z emocji głosem, jednak nie spojrzał na Arthyena. Dzisiaj miał do czynienia z rzeźbą. Morgoth liczył na to, że łowca trolli nigdy nie będzie musiał tego robić przy spotkaniu z człowiekiem. Nie życzył mu tego i nie chciał, by po to kiedykolwiek sięgał. Musieli być jednak gotowi na wszystko.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Samotność w Hogwarcie wydawała się oksymoronem. Uczniów nigdy tam nie brakowało, nawet wtedy, gdy wybuchł skandal związany z otwarciem Komnaty Tajemnic, co Arthyen pamiętał tak żywo, że mógł przywołać to wspomnienie w dowolnym momencie swojego życia, mimo upływu lat. Plotki o ówczesnym zamknięciu szkoły rozwiały się na wietrze, a Hogwart stał nadal, otwierając swe podwoje dla tych rządnych wiedzy magicznej, nawet jeżeli niekoniecznie tejże godnych. A choć jako Yaxley, z dziada pradziada nie zhańbiony nawet kroplą nieczystej krwi, a zatem nie musząc obawiać się skutków otwarcia tamtego mitycznego miejsca, sam czuł wtedy niepokój. Robił jednak to, co do niego należało, nie chcąc rozpraszać się rzeczami, które nie miały w jego mniemaniu większego znaczenia. Nawet kosztem uważania go tym samym za kogoś, kto się wywyższa. Jeśli to miało komukolwiek pomóc zrozumieć oziębłe zachowanie Artheyna, wówczas nie widział w tym nic złego, nawet jeżeli nie było do zgodne z prawdą.
Choć i to zaklęcie mu się udało, wcale nie czuł spodziewanej satysfakcji z postępów. Wiedział, że wkracza właśnie na grząski grunt, bardziej zwodniczy niż ich rodzinne bagna, na których stracił wszak tak wiele. Nie chciał stracić i tutaj. Nie chciał stracić siebie. Stawka za udział w tej grze była wysoka, ryzyko było wielkie nie tylko ze względu na anomalie, które dusiły ich wszystkich uświadamiając, jak niewiele znaczył świat, gdy magia oszalała. Gdy po powrocie z długiej podróży, do rodzonej córki musiał podchodzić z rezerwą, ze świadomością, że jednym ruchem drobnej dłoni mogła roznieść w pył całe Yaxley's hall. Była to siła, której nigdy nie powinna posiąść, nieujarzmiona i nieokiełznana, tak bardzo różna od poukładanej Arlany.
Obserwował, czy zaklęcie podsunięte Morgothowi wyszło; pozwolił sobie nawet na cień uśmiechu. Ani przez chwilę nie wątpił, że takie podstawy będą dla młodszego Yaxleya jakimś szczególnym wyzwaniem. Spoważniał jednak natychmiastowo, gdy kuzyn podał kolejną z inkantacji. W jego głowie znów zamajaczyło skojarzenie z klątwą niewybaczalną, ale nie mrugnął nawet okiem. Nie musiał wszak mówić, że nie czerpie przyjemności z uczenia się podobnych zaklęć. Że wolałby po nie nie sięgać. Morgoth to wiedział.
- Organus dolor - rzekł w końcu, a gdy wycelował koniec różdżki w rzeźbę, ręka nawet mu nie zadrżała. Znów, nie mógł jednak być pewnym, jak wyglądałaby sprawa, gdyby przyszło mu tego użyć na żywym człowieku. Ze świadomością, że ma do czynienia z prawdziwą, czującą i myślącą istotą, która tak jak i on, ma pragnienia i aspiracje, które go napędzają. Który uważa swoją sprawę za słuszną. Czyż jednak kluczem do zostania jak najefektywniejszym w walce, nie jest umiejętność zapomnienia o tym na chwilę? Odsunięcia od siebie tych myśli, by nie popaść w lepki obłęd?
Jakby nie chcąc pamiętać o użytym zaklęciu, udał się kilka kroków w stronę pobliskiego kąta, gdzie spacerował niczego nieświadomy pająk. Pochwycił go w dłoń, po czym sprawnym, szybkim zaklęciem powiększył do rozmiarów pekińczyka, by nie trzeba było wytężać wzroku, chcąc cokolwiek uczynić.
- Arania Exumei. Unieszkodliwia takie bestyjki. Bywają znacznie większe. Jadowite - powiedział, obserwując zdezorientowane nową percepcją zwierzę. Pająk ruszył w stronę Morgotha, być może postrzegając go winnym całej tej dziwacznej sytuacji, w której się nagle znalazł. Jego odnóża wydawały nieprzyjemny dźwięk, gdy sunął po posadzce w stronę młodszego Yaxleya.
Choć i to zaklęcie mu się udało, wcale nie czuł spodziewanej satysfakcji z postępów. Wiedział, że wkracza właśnie na grząski grunt, bardziej zwodniczy niż ich rodzinne bagna, na których stracił wszak tak wiele. Nie chciał stracić i tutaj. Nie chciał stracić siebie. Stawka za udział w tej grze była wysoka, ryzyko było wielkie nie tylko ze względu na anomalie, które dusiły ich wszystkich uświadamiając, jak niewiele znaczył świat, gdy magia oszalała. Gdy po powrocie z długiej podróży, do rodzonej córki musiał podchodzić z rezerwą, ze świadomością, że jednym ruchem drobnej dłoni mogła roznieść w pył całe Yaxley's hall. Była to siła, której nigdy nie powinna posiąść, nieujarzmiona i nieokiełznana, tak bardzo różna od poukładanej Arlany.
Obserwował, czy zaklęcie podsunięte Morgothowi wyszło; pozwolił sobie nawet na cień uśmiechu. Ani przez chwilę nie wątpił, że takie podstawy będą dla młodszego Yaxleya jakimś szczególnym wyzwaniem. Spoważniał jednak natychmiastowo, gdy kuzyn podał kolejną z inkantacji. W jego głowie znów zamajaczyło skojarzenie z klątwą niewybaczalną, ale nie mrugnął nawet okiem. Nie musiał wszak mówić, że nie czerpie przyjemności z uczenia się podobnych zaklęć. Że wolałby po nie nie sięgać. Morgoth to wiedział.
- Organus dolor - rzekł w końcu, a gdy wycelował koniec różdżki w rzeźbę, ręka nawet mu nie zadrżała. Znów, nie mógł jednak być pewnym, jak wyglądałaby sprawa, gdyby przyszło mu tego użyć na żywym człowieku. Ze świadomością, że ma do czynienia z prawdziwą, czującą i myślącą istotą, która tak jak i on, ma pragnienia i aspiracje, które go napędzają. Który uważa swoją sprawę za słuszną. Czyż jednak kluczem do zostania jak najefektywniejszym w walce, nie jest umiejętność zapomnienia o tym na chwilę? Odsunięcia od siebie tych myśli, by nie popaść w lepki obłęd?
Jakby nie chcąc pamiętać o użytym zaklęciu, udał się kilka kroków w stronę pobliskiego kąta, gdzie spacerował niczego nieświadomy pająk. Pochwycił go w dłoń, po czym sprawnym, szybkim zaklęciem powiększył do rozmiarów pekińczyka, by nie trzeba było wytężać wzroku, chcąc cokolwiek uczynić.
- Arania Exumei. Unieszkodliwia takie bestyjki. Bywają znacznie większe. Jadowite - powiedział, obserwując zdezorientowane nową percepcją zwierzę. Pająk ruszył w stronę Morgotha, być może postrzegając go winnym całej tej dziwacznej sytuacji, w której się nagle znalazł. Jego odnóża wydawały nieprzyjemny dźwięk, gdy sunął po posadzce w stronę młodszego Yaxleya.
Gość
Gość
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Podziemia
Szybka odpowiedź