Salon
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Salon
Pomieszczenie jest dość małe, podobnie z resztą jak całe mieszkanie. Jego okna (z niewielkim balkonem) wychodzą na ulicę Fleet Street, znajdują się niemal na całej szerokości ściany przez co salon jest bardzo jasny. Pod jedną ze ścian stoi dość duża, miękka kanapa, na przeciwko znajdują się półki ze zdjęciami (magicznymi i mugolskimi), książkami, czy mniejszymi przedmiotami których Lily dawniej używała podczas występów iluzjonistycznych. W pomieszczeniu znajduje się także kominek, nie jest on jednak podłączony do sieci Fiuu, służy wyłącznie do ogrzewania mieszkania. Zauważyć można także duży stary zegar i komodę otoczoną sporą ilością kwiatów doniczkowych.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Ostatnio zmieniony przez Lily MacDonald dnia 15.10.18 12:01, w całości zmieniany 1 raz
|27.02.1956r
Nowe miasto, nowe strachy, stare miasto, stare strachy. Lily zdążyła już na nowo przywyknąć do Londynu. Ochłonęła z pierwszej euforii i pierwszego szoku. Odkryła, co się zmieniło, a co wciąż było takie samo. Spotkała dawnych przyjaciół i poznała kilka nowych osób. Zaczęła mieć występy. Zdawać by się mogło, że jej życie wracało do normy zupełnie, jakby wcale nie uciekła stąd na całe trzy lata.
Teraz czekała na Matta. Z nim miała chyba najlepszy kontakt jeszcze, kiedy była w Paryżu. Jemu jakoś nie wstydziła się opisywać swoich lęków - a przecież komuś musiała o nich opowiadać - i zazwyczaj Matt pierwszy wiedział o jej powodzeniach. To przez niego wróciła do Londynu. Inaczej pewnie wciąż siedziałaby w swoim paryskim pokoju i drżała ze strachu, nie będąc w stanie się nawet poruszyć. Czasem na prawdę potrzebowała jego burkliwej obecności i zakamuflowanej marudzeniem czułości.
Tak, czy inaczej już dawno obiecała mu przygotowanie żabich udek i specjalnie poprosiła jedną z francuskich koleżanek o dość prosty przepis! Do tej pory widywali się raczej na mieście, ale w końcu musiała go zaprosić i niechże da spokój biednym żabkom i przestanie z nich kpić. Czemu w ogóle nie mówił o ślimakach? Jak na gust rudej panny ślimaki brzmią bardziej obleśnie.
Zerkała co jakiś czas do kuchni, żeby się upewnić, że się nie spalą. Nie była mistrzynią pieczenia, czy gotowania. Nie szło jej źle, proste rzeczy potrafiła zrobić, ale to danie szczególnie proste nie było! Ale już dobrze. Przeczytała przepis i zrobiła wszystko, o czym mówił, więc powinno być okej. Przemieszała jeszcze raz surówkę i uchyliła lekko okno, żeby i kuchnia mogła się wywietrzyć. Zerknęła przy tym przez okno, czy Bott nie jest już gdzieś na widoku. Mugolskie zwyczaje Matta bardzo ją cieszyły - bo mogła się spodziewać, że przyjdzie do niej po prostu, po mugolsku, na nogach.
W każdym razie nie lubiła kominków. Bała się ognia i zawsze, kiedy jej przyjaciele w nim znikali, czuła mocny ścisk w środku i bała się, że coś im się stanie. Nie lubiła też, kiedy z kominka wychodzili. Sama nie robiła tego prawie w ogóle, musiałaby być na prawdę czymś zmuszona.
Nowe miasto, nowe strachy, stare miasto, stare strachy. Lily zdążyła już na nowo przywyknąć do Londynu. Ochłonęła z pierwszej euforii i pierwszego szoku. Odkryła, co się zmieniło, a co wciąż było takie samo. Spotkała dawnych przyjaciół i poznała kilka nowych osób. Zaczęła mieć występy. Zdawać by się mogło, że jej życie wracało do normy zupełnie, jakby wcale nie uciekła stąd na całe trzy lata.
Teraz czekała na Matta. Z nim miała chyba najlepszy kontakt jeszcze, kiedy była w Paryżu. Jemu jakoś nie wstydziła się opisywać swoich lęków - a przecież komuś musiała o nich opowiadać - i zazwyczaj Matt pierwszy wiedział o jej powodzeniach. To przez niego wróciła do Londynu. Inaczej pewnie wciąż siedziałaby w swoim paryskim pokoju i drżała ze strachu, nie będąc w stanie się nawet poruszyć. Czasem na prawdę potrzebowała jego burkliwej obecności i zakamuflowanej marudzeniem czułości.
Tak, czy inaczej już dawno obiecała mu przygotowanie żabich udek i specjalnie poprosiła jedną z francuskich koleżanek o dość prosty przepis! Do tej pory widywali się raczej na mieście, ale w końcu musiała go zaprosić i niechże da spokój biednym żabkom i przestanie z nich kpić. Czemu w ogóle nie mówił o ślimakach? Jak na gust rudej panny ślimaki brzmią bardziej obleśnie.
Zerkała co jakiś czas do kuchni, żeby się upewnić, że się nie spalą. Nie była mistrzynią pieczenia, czy gotowania. Nie szło jej źle, proste rzeczy potrafiła zrobić, ale to danie szczególnie proste nie było! Ale już dobrze. Przeczytała przepis i zrobiła wszystko, o czym mówił, więc powinno być okej. Przemieszała jeszcze raz surówkę i uchyliła lekko okno, żeby i kuchnia mogła się wywietrzyć. Zerknęła przy tym przez okno, czy Bott nie jest już gdzieś na widoku. Mugolskie zwyczaje Matta bardzo ją cieszyły - bo mogła się spodziewać, że przyjdzie do niej po prostu, po mugolsku, na nogach.
W każdym razie nie lubiła kominków. Bała się ognia i zawsze, kiedy jej przyjaciele w nim znikali, czuła mocny ścisk w środku i bała się, że coś im się stanie. Nie lubiła też, kiedy z kominka wychodzili. Sama nie robiła tego prawie w ogóle, musiałaby być na prawdę czymś zmuszona.
Stał na chodniku wpatrując się w kamienicę do której miał zaraz wejść. Chciał jeszcze tylko dopalić papierosa. Męczył go więc spokojnie nastawiając się tym samym na konfrontację z kuchnią francuską. Nie żeby pałał do niej jakąś niechęcią no ale...to robił. No bo błagam: mięczaki, płazy i masło w każdej postaci? Przecież to brzmiało jak przystawki dla podludzi. Skoro jednak Lily zarzekała się, że wcale tak nie jest to był w stanie nawet w to uwierzyć na słowo. W pewnym stopniu.
Dostrzegł jej osobę stojącą w oknie. Od razu ją rozpoznał. Poniósł rękę z zamiarem pomachania jej i zwrócenia na siebie uwagi, a następnie skierował swe kroki ku jej mieszkaniu, wyrzucając niedopałek w śnieg.
Jeszcze nim doszedł do drzwi poczuł lekkie podekscytowanie. Dawno jej nie widział. Cieszył się, że postanowiła wrócić o Londynu. Im była bliżej tym był o nią spokojniejszy, a przynajmniej dopóki nie zaczynał myśleć, że jednym z powodów przez które wróciła na stare śmiecie jest Tukan... W końcu wszystko co robiła Lily było motywowane w większym lub mniejszym stopniu jego osobą. Z jego sprawą wyjechała, a więc jakoś nie zaskoczyłoby gdyby i za jego sprawą wróciła. Niby postanowił sobie jedynie ją wspierać, lecz jakaś część niego zaczęła się denerwować.
Westchnął, zapukał, a potem nie czekając na pozwolenie nacisnął klamkę - i tak się już go pewnie spodziewała.
- Hej, Rudzielcu - Zawołał od progu posyłając jej złośliwy uśmiech po tym jak zlokalizował od której strony będzie na niego nacierać.
Dostrzegł jej osobę stojącą w oknie. Od razu ją rozpoznał. Poniósł rękę z zamiarem pomachania jej i zwrócenia na siebie uwagi, a następnie skierował swe kroki ku jej mieszkaniu, wyrzucając niedopałek w śnieg.
Jeszcze nim doszedł do drzwi poczuł lekkie podekscytowanie. Dawno jej nie widział. Cieszył się, że postanowiła wrócić o Londynu. Im była bliżej tym był o nią spokojniejszy, a przynajmniej dopóki nie zaczynał myśleć, że jednym z powodów przez które wróciła na stare śmiecie jest Tukan... W końcu wszystko co robiła Lily było motywowane w większym lub mniejszym stopniu jego osobą. Z jego sprawą wyjechała, a więc jakoś nie zaskoczyłoby gdyby i za jego sprawą wróciła. Niby postanowił sobie jedynie ją wspierać, lecz jakaś część niego zaczęła się denerwować.
Westchnął, zapukał, a potem nie czekając na pozwolenie nacisnął klamkę - i tak się już go pewnie spodziewała.
- Hej, Rudzielcu - Zawołał od progu posyłając jej złośliwy uśmiech po tym jak zlokalizował od której strony będzie na niego nacierać.
Kiedy tylko zobaczyła machającą jej postać, poszła otworzyć drzwi, żeby Matt mógł swobodnie wejść i wróciła do kuchni pilnować, żeby dzisiejsze danie główne się nie spaliło. W końcu po prostu wyjęła je z piekarnika idealnie w chwili, kiedy usłyszała znajomy głos.
- Idź do salonu, zaraz przyjdę! - w pierwszej chwili chciała wołać go do pomocy, ale przecież postanowiła starać się funkcjonować w miarę samodzielnie. Bardzo chciała walczyć ze swoimi lękami. Na przykład lękiem przed gorącymi rzeczami. I pewnie stałaby tak przed piecem w bezruchu długo, gdyby nie uświadomiła sobie, że istnieją zaklęcia. Przy jego pomocy przeniosła tackę ze ślimakami do piekarnika.
Skoro jedzenie zostało uratowane przed spaleniem i kolejne się szykowało, mogła zdjąć rękawice kuchenne, które i tak się nie przydały, ale przezorny zawsze ubezpieczony i wybiec z kuchni - bo już nie mogła się doczekać! - i zarzucić ramiona na szyję przyjaciela. Uściskać go z całych sił.
Ze wszystkich znajomych tylko z nim widziała się w Paryżu. A jednak odkąd się widzieli, zdołała się porządnie wytęsknić.
- Ja mam tylko takie wrażenie, czy tobie udało się jeszcze urosnąć, potworze? - spytała wesoło i przez chwilę przyglądała mu się radośnie, szczerząc zęby w uśmiechu. Odeszła tylko na sekundę - po talerze z jedzeniem. Dla Matta porcja była trochę większa. No, dużo większa. Widziała, ile jadają jej brata i nigdy nie rozumiała, jak to się dzieje, że mężczyźni są tak bardzo pojemni. Tak, czy inaczej siadła w końcu obok niego i z wesołym, choć jednocześnie troszkę wrednym uśmiechem czekała, aż Matt spróbuje przyrządzonych specjalnie dla niego żabich udek.
- Smacznego. - uśmiechnęła się zachęcająco. Jednocześnie miała ochotę znowu go uściskać. Widać było, że powrót dobrze jej zrobił. Wtedy, w Paryżu kiedy Matt do niej przyjechał - przyjechał ją ogarnąć, nawet jak na siebie była kompletnym strzępkiem nerwów. A teraz? Nawet, jeśli nie było idealnie, nigdy nie miała tak wielkich wymogów. W tej chwili bardzo się cieszyła, że wróciła.
- Idź do salonu, zaraz przyjdę! - w pierwszej chwili chciała wołać go do pomocy, ale przecież postanowiła starać się funkcjonować w miarę samodzielnie. Bardzo chciała walczyć ze swoimi lękami. Na przykład lękiem przed gorącymi rzeczami. I pewnie stałaby tak przed piecem w bezruchu długo, gdyby nie uświadomiła sobie, że istnieją zaklęcia. Przy jego pomocy przeniosła tackę ze ślimakami do piekarnika.
Skoro jedzenie zostało uratowane przed spaleniem i kolejne się szykowało, mogła zdjąć rękawice kuchenne, które i tak się nie przydały, ale przezorny zawsze ubezpieczony i wybiec z kuchni - bo już nie mogła się doczekać! - i zarzucić ramiona na szyję przyjaciela. Uściskać go z całych sił.
Ze wszystkich znajomych tylko z nim widziała się w Paryżu. A jednak odkąd się widzieli, zdołała się porządnie wytęsknić.
- Ja mam tylko takie wrażenie, czy tobie udało się jeszcze urosnąć, potworze? - spytała wesoło i przez chwilę przyglądała mu się radośnie, szczerząc zęby w uśmiechu. Odeszła tylko na sekundę - po talerze z jedzeniem. Dla Matta porcja była trochę większa. No, dużo większa. Widziała, ile jadają jej brata i nigdy nie rozumiała, jak to się dzieje, że mężczyźni są tak bardzo pojemni. Tak, czy inaczej siadła w końcu obok niego i z wesołym, choć jednocześnie troszkę wrednym uśmiechem czekała, aż Matt spróbuje przyrządzonych specjalnie dla niego żabich udek.
- Smacznego. - uśmiechnęła się zachęcająco. Jednocześnie miała ochotę znowu go uściskać. Widać było, że powrót dobrze jej zrobił. Wtedy, w Paryżu kiedy Matt do niej przyjechał - przyjechał ją ogarnąć, nawet jak na siebie była kompletnym strzępkiem nerwów. A teraz? Nawet, jeśli nie było idealnie, nigdy nie miała tak wielkich wymogów. W tej chwili bardzo się cieszyła, że wróciła.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
|zmiana stajlu :I
Od progu uderzył mnie podejrzany zapachy, a przynajmniej podświadomie tak go sklasyfikowałem bo znany mi nie był. Zamknąłem za sobą drzwi, zdjąłem buty i zsunąłem z grzbietu kurtkę. Zawiesiłem ją i gdybym był bardziej pokorny i cierpliwym człowiekiem to udałbym się do salonu, a tak pokierowałem się w kierunku z którego dobył się jej głos - kuchni. Nie zwróciłem nawet uwagi, jak cicho to zrobiłem bo zaraz podpierałem się o framugę ramieniem i przyglądałem się temu co wyczynia. Jak nakłada rękawice, a zaraz potem je ściąga wyręczając się ostatecznie magią. Parsknąłem.
- To tak nie działa. - zdradziłem swoją obecność, lecz nie mogłem się powstrzymać. Zaraz potem, jak uwiesiła mi się szyi to zakleszczyłem ją w ramionach i podniosłem z ziemi.
- A czy mi się wydaje, czy tobie zaś się trochę skurczyło, skrzacie? - odgryzam się żartobliwie, lecz nie oswabadzam jej od razu. Jakoś nawet mi to przez myśl nie przeszło. Wręcz przeciwnie - sprawnie przerzuciłem przez ramię, tak że ta zwisała teraz głową w dół za moimi plecami. Przytrzymuję ją pewnie w pasie by dać jej nieco poczucia bezpieczeństwa choć i tak podejrzewałem, że pewnie jej się to nie spodoba. Tak ją trzymając lekko potrząsnąłem, jakbym chciał oszacować wagę trzymanego pakunku - No, ale przytyć mogłaś trochę więcej - wciąż się droczę i ostatecznie zaraz potem ją na ziemi usadawiałem. Nie mogłem zaprzeczyć, że wyładniała. Jej włosy, które w nieład wprowadziłem dodawały uroku. Zmrużyłem oczy zdając sobie sprawę, że w złą stronę zmierzały moje myśli.
Znaleźliśmy się w salonie. Nachyliłem się nad swoim talerzem ze zdziwieniem, którego nie kryłem też w swoim głosie
- Wygląda jak pieczony lub grillowany kurczak. - Może nie będzie źle? Ująłem zapieczony kawałek mięsa w palce przypominając sobie coś - Wiesz, że to... - pomachałem delikatnie żabą wskazując ją dobitnie palcem drugiej ręki - ...jedzono ponoć za czasów rewolucji francuskiej, kiedy panował głód? Równie dobrze moglibyśmy jeść teraz szczura. - Nie marudziłem, choć nie wykluczone, że mogło tak to zostać odebrane. Tak tylko pozwoliłem sobie zauważyć i wytłumaczyć swoją powściągliwość przed włożeniem tego udka do ust co ostatecznie zrobiłem. Przeżułem powoli z ostrożnością jeden kęs, a potem już bardziej ochoczo sięgnąłem po kolejny. Nie najgorsze. - Smakuje jak kurczak...z czymś. Hmm...jak kurczak i trochę...ryba?
Od progu uderzył mnie podejrzany zapachy, a przynajmniej podświadomie tak go sklasyfikowałem bo znany mi nie był. Zamknąłem za sobą drzwi, zdjąłem buty i zsunąłem z grzbietu kurtkę. Zawiesiłem ją i gdybym był bardziej pokorny i cierpliwym człowiekiem to udałbym się do salonu, a tak pokierowałem się w kierunku z którego dobył się jej głos - kuchni. Nie zwróciłem nawet uwagi, jak cicho to zrobiłem bo zaraz podpierałem się o framugę ramieniem i przyglądałem się temu co wyczynia. Jak nakłada rękawice, a zaraz potem je ściąga wyręczając się ostatecznie magią. Parsknąłem.
- To tak nie działa. - zdradziłem swoją obecność, lecz nie mogłem się powstrzymać. Zaraz potem, jak uwiesiła mi się szyi to zakleszczyłem ją w ramionach i podniosłem z ziemi.
- A czy mi się wydaje, czy tobie zaś się trochę skurczyło, skrzacie? - odgryzam się żartobliwie, lecz nie oswabadzam jej od razu. Jakoś nawet mi to przez myśl nie przeszło. Wręcz przeciwnie - sprawnie przerzuciłem przez ramię, tak że ta zwisała teraz głową w dół za moimi plecami. Przytrzymuję ją pewnie w pasie by dać jej nieco poczucia bezpieczeństwa choć i tak podejrzewałem, że pewnie jej się to nie spodoba. Tak ją trzymając lekko potrząsnąłem, jakbym chciał oszacować wagę trzymanego pakunku - No, ale przytyć mogłaś trochę więcej - wciąż się droczę i ostatecznie zaraz potem ją na ziemi usadawiałem. Nie mogłem zaprzeczyć, że wyładniała. Jej włosy, które w nieład wprowadziłem dodawały uroku. Zmrużyłem oczy zdając sobie sprawę, że w złą stronę zmierzały moje myśli.
Znaleźliśmy się w salonie. Nachyliłem się nad swoim talerzem ze zdziwieniem, którego nie kryłem też w swoim głosie
- Wygląda jak pieczony lub grillowany kurczak. - Może nie będzie źle? Ująłem zapieczony kawałek mięsa w palce przypominając sobie coś - Wiesz, że to... - pomachałem delikatnie żabą wskazując ją dobitnie palcem drugiej ręki - ...jedzono ponoć za czasów rewolucji francuskiej, kiedy panował głód? Równie dobrze moglibyśmy jeść teraz szczura. - Nie marudziłem, choć nie wykluczone, że mogło tak to zostać odebrane. Tak tylko pozwoliłem sobie zauważyć i wytłumaczyć swoją powściągliwość przed włożeniem tego udka do ust co ostatecznie zrobiłem. Przeżułem powoli z ostrożnością jeden kęs, a potem już bardziej ochoczo sięgnąłem po kolejny. Nie najgorsze. - Smakuje jak kurczak...z czymś. Hmm...jak kurczak i trochę...ryba?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 30.09.16 21:07, w całości zmieniany 2 razy
Nie przeszkadzało jej trzymanie w ramionach. W gruncie rzeczy na prawdę to lubiła i tylko zaśmiała się na jego słowa, bo co więcej mogła? Raczej już nie urośnie, a są tacy, co twierdzą, że może udać jej się trochę zmaleć do starości. Jeśli o Matta chodzi, wierzyła, że on podrasta po centymetr przy każdej ich rozłące i jeśli dalej tak pójdzie to na starość ona będzie miała metr, a on trzy.
Zaraz jednak została podniesiona, a to spodobało jej się mniej, a przerzucenie przez ramię wcale, ale to wcale! Mimo to się zaśmiała, bo było to jakieś takie śmieszne, ale złapała się go mocno, bo przecież co jeśli spadnie? I zamknęła oczy, choć nie panikowała, bo jakoś tak ufała Mattowi, że nie sądziła, że on ją upuści nawet i przypadkiem.
- I upodobniłam się do worka kartofli? - za karę, ale jakże straszną, okrutną i wyrachowaną karę, dźgnęła go palcem w brzuch. Zaraz jednak zajęła go jedzeniem, żeby się nie mścił, bo była żałośnie pewna, kto by przegrał w pojedynku na zemsty, gdyby mieli teraz się po kolei na sobie odgrywać.
- Mówiłam, że są całkiem dobre? - na jej twarzy pojawił się wyraz tryumfu i to nie tylko dlatego, że udało jej się zrobić obiad, ale w końcu nie była jedyną dziwaczką w okolicy, co lubi żaby! Cel osiągnięty i nawet jeśli więcej ich nie zrobi to będzie mogła wypominać to Mattowi do śmierci.
Na wzmiance o szczurze wzruszyła tylko ramionami. Jasne, że o tym słyszała. Już półtorej miesiąca była w Londynie, tutaj usłyszała ten news od dwóch osób już, a i we Francji nic ukrywanego to to nie było. Uśmiechnęła się jednak lekko, bo jasne, że Matt musiał błysnąć po swojemu, prawda?
- Następnym razem zrobię ci szczurzą zupę w takim razie. - stwierdziła absolutnie poważnym tonem, unosząc brwi. Pewnie w jakiejś części świata dałoby się to nawet dostać, choć pewnie do tego byłoby Lily o wiele ciężej się przekonać, niż do takiej żabki. Zajęła się z resztą za swoją porcję. - O ile dożyję. - dodała, bo musiała wspomnieć Mattowi o tym, co zrobiła. Usłyszeć, że jest głupia i ma uciekać. Albo, że w nią wierzy i to dobrze, że próbuje się czegoś nauczyć. Nie była pewna, choć skłaniała się chyba ku pierwszemu, bo już zaczynała się bać, a była pewna, że na arenie dostanie telepawki jeśli jej przeciwnik będzie wyglądał groźnie.
- Zapisałam się do klubu pojedynków. Chcę... sama nie wiem właściwie, co mi odbiło. - przyznała. Posłuchała rady kogoś, kto wspominał o walczeniu z lękami. Bo ileż można uciekać z pokoju przed pająkiem i spóźniać się wszędzie idąc pieszo, bo kominki są zbyt przerażające? Mogła zacząć od czegoś lżejszego, to fakt, ale przecież widzi, co się dzieje. Na arenie przecież przeciwnik nie może jej zabić. A ona musi poćwiczyć obronę. Bo... bo inaczej będzie się czuła bardziej zagrożona.
Matt widział, do jakiego stanu doprowadziły ją pogróżki we Francji. Czuła, że musi coś ze sobą zrobić.
A jednak na samą myśl trochę odechciało jej się jeść.
Zaraz jednak została podniesiona, a to spodobało jej się mniej, a przerzucenie przez ramię wcale, ale to wcale! Mimo to się zaśmiała, bo było to jakieś takie śmieszne, ale złapała się go mocno, bo przecież co jeśli spadnie? I zamknęła oczy, choć nie panikowała, bo jakoś tak ufała Mattowi, że nie sądziła, że on ją upuści nawet i przypadkiem.
- I upodobniłam się do worka kartofli? - za karę, ale jakże straszną, okrutną i wyrachowaną karę, dźgnęła go palcem w brzuch. Zaraz jednak zajęła go jedzeniem, żeby się nie mścił, bo była żałośnie pewna, kto by przegrał w pojedynku na zemsty, gdyby mieli teraz się po kolei na sobie odgrywać.
- Mówiłam, że są całkiem dobre? - na jej twarzy pojawił się wyraz tryumfu i to nie tylko dlatego, że udało jej się zrobić obiad, ale w końcu nie była jedyną dziwaczką w okolicy, co lubi żaby! Cel osiągnięty i nawet jeśli więcej ich nie zrobi to będzie mogła wypominać to Mattowi do śmierci.
Na wzmiance o szczurze wzruszyła tylko ramionami. Jasne, że o tym słyszała. Już półtorej miesiąca była w Londynie, tutaj usłyszała ten news od dwóch osób już, a i we Francji nic ukrywanego to to nie było. Uśmiechnęła się jednak lekko, bo jasne, że Matt musiał błysnąć po swojemu, prawda?
- Następnym razem zrobię ci szczurzą zupę w takim razie. - stwierdziła absolutnie poważnym tonem, unosząc brwi. Pewnie w jakiejś części świata dałoby się to nawet dostać, choć pewnie do tego byłoby Lily o wiele ciężej się przekonać, niż do takiej żabki. Zajęła się z resztą za swoją porcję. - O ile dożyję. - dodała, bo musiała wspomnieć Mattowi o tym, co zrobiła. Usłyszeć, że jest głupia i ma uciekać. Albo, że w nią wierzy i to dobrze, że próbuje się czegoś nauczyć. Nie była pewna, choć skłaniała się chyba ku pierwszemu, bo już zaczynała się bać, a była pewna, że na arenie dostanie telepawki jeśli jej przeciwnik będzie wyglądał groźnie.
- Zapisałam się do klubu pojedynków. Chcę... sama nie wiem właściwie, co mi odbiło. - przyznała. Posłuchała rady kogoś, kto wspominał o walczeniu z lękami. Bo ileż można uciekać z pokoju przed pająkiem i spóźniać się wszędzie idąc pieszo, bo kominki są zbyt przerażające? Mogła zacząć od czegoś lżejszego, to fakt, ale przecież widzi, co się dzieje. Na arenie przecież przeciwnik nie może jej zabić. A ona musi poćwiczyć obronę. Bo... bo inaczej będzie się czuła bardziej zagrożona.
Matt widział, do jakiego stanu doprowadziły ją pogróżki we Francji. Czuła, że musi coś ze sobą zrobić.
A jednak na samą myśl trochę odechciało jej się jeść.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Jak worek kartofli, lecz cennych - pomyślałem, a na moje usta wpełzł szelmowski uśmiech.
- Prawie czytasz mi w myślach. Przestań. - zarządzam udając pretensję, lecz w oczach niewątpliwie igrało mi tylko rozbawienie. Poczułem też pewien spokój, gdy wiedziałem, że jest tu, cała i zdrowa. Może przez te wszystkie lata wyrobiłem sobie niezdrowy nawyk traktowania jej niczym szklanej figurki i wyolbrzymiałem, lecz weszło mi to w krew i walczyć z tym nie umiałem. Nie chciałem. Bardzo wygony się zrobiłem.
Pokiwałem głową na boki w niemym geście, że faktycznie nie najgorsze, choć miała rację. Bardziej otwarcie przyznać jej tego nie mogłem. Te wszystkie miesiące w których kpiłem z tych żabich udek poszłyby na marne.
Pewnie będzie smakować, jak kotlety z kota. - pomyślałem i już miałem zamiar odpowiedzieć dokładnie tymi słowami na jej wymyślną, gastronomiczną fantazję, gdy dodała od siebie kolejne słowa. Zmarszczyłem czoło, jakbym nie zrozumiał tego do do mnie powiedziała.
- Co. - Wydusiłem, spoglądając do tego na nią spode łba. Dobrze, że przestałem jeść bo słysząc jej wyznanie na pewno bym się zakrztusił.
- Też nie wiem. Przecież ty boisz się wyciągnąć żaby z piekarnika. - zbulwersowałem się nie na żarty. - Kto ci podsunął taki absurdalny pomysł? Przecież zrobią z ciebie tam kotleta. - Starałem się zachować spokój, lecz nie szło mi to za dobrze. - Ty wiesz w ogóle jak wyglądają takie pojedynki?
- Prawie czytasz mi w myślach. Przestań. - zarządzam udając pretensję, lecz w oczach niewątpliwie igrało mi tylko rozbawienie. Poczułem też pewien spokój, gdy wiedziałem, że jest tu, cała i zdrowa. Może przez te wszystkie lata wyrobiłem sobie niezdrowy nawyk traktowania jej niczym szklanej figurki i wyolbrzymiałem, lecz weszło mi to w krew i walczyć z tym nie umiałem. Nie chciałem. Bardzo wygony się zrobiłem.
Pokiwałem głową na boki w niemym geście, że faktycznie nie najgorsze, choć miała rację. Bardziej otwarcie przyznać jej tego nie mogłem. Te wszystkie miesiące w których kpiłem z tych żabich udek poszłyby na marne.
Pewnie będzie smakować, jak kotlety z kota. - pomyślałem i już miałem zamiar odpowiedzieć dokładnie tymi słowami na jej wymyślną, gastronomiczną fantazję, gdy dodała od siebie kolejne słowa. Zmarszczyłem czoło, jakbym nie zrozumiał tego do do mnie powiedziała.
- Co. - Wydusiłem, spoglądając do tego na nią spode łba. Dobrze, że przestałem jeść bo słysząc jej wyznanie na pewno bym się zakrztusił.
- Też nie wiem. Przecież ty boisz się wyciągnąć żaby z piekarnika. - zbulwersowałem się nie na żarty. - Kto ci podsunął taki absurdalny pomysł? Przecież zrobią z ciebie tam kotleta. - Starałem się zachować spokój, lecz nie szło mi to za dobrze. - Ty wiesz w ogóle jak wyglądają takie pojedynki?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Speszyła się. Wbiła spojrzenie w swoje dłonie, których palce lekko przeplatała, czy wyginała, byle cokolwiek robić i wzruszyła lekko ramionami. Zrobiło jej się głupio, bo przecież wiedziała, że przegra, kimkolwiek jej przeciwnik nie będzie.
- Przecież nie można tam zrobić komuś na prawdę krzywdy...
Spróbowała. Wiedziała, że bywają wypadki i widziała spis dopuszczanych zaklęć, z których część wcale nie była taka niewinna. Ale gorsze zaklęcia są zakazane i przecież do takiego miejsca nie przychodzą psychopaci. Spojrzała na Matta i po raz kolejny zaczęła rozważać opuszczenie walki. Nie mogłaby wrócić, ale pewnie i tak by nie próbowała.
- Nie umiem się bronić, Matt. Może... może gdybym poćwiczyła... sam widziałeś, co się ze mną działo na koniec roku. Nie chcę się bać wyjść do sklepu koło domu. To... te lęki. To jakby część mnie. Ale taka część, której chciałabym się pozbyć.
Liczyła, że nabierze odrobinę pewności siebie, może nauczy się bronić. Jak, kiedy bracia chcieli, żeby przestała się bać robactwa i podrzucali jej je kiedy tylko się dało, żeby zobaczyła, że nie zrobi jej krzywdy. Oczywiście kończyło się to histerią, ale... może sam pomysł był niezły, tylko robili to źle?
Lily dobrze się ze sobą czuła, zapisując się tam. Nie robiła tego dla wygranej, która i tak była nierealna, ale żeby zrobić coś ze sobą. Nie chciała być dwudziestosześcioletnią mimozą, która wiecznie potrzebuje pomocy.
Choć i tak nią była. I pewnie będzie, a ten głupi poryw był spowodowany propozycją człowieka spotkanego w parku. Bo jeśli ktoś cbce jej pomagać to i ona powinna jakoś spróbować?
- I tak oboje wiemy, że się nie stawię. A jak już pójdę to spojrzę na przeciwnika i ucieknę. - stwierdziła w końcu i spojrzała na niego. - Najwyżej raz więcej zrobię z siebie pośmiewisko.
Wzruszyła ramionami.
- Przecież nie można tam zrobić komuś na prawdę krzywdy...
Spróbowała. Wiedziała, że bywają wypadki i widziała spis dopuszczanych zaklęć, z których część wcale nie była taka niewinna. Ale gorsze zaklęcia są zakazane i przecież do takiego miejsca nie przychodzą psychopaci. Spojrzała na Matta i po raz kolejny zaczęła rozważać opuszczenie walki. Nie mogłaby wrócić, ale pewnie i tak by nie próbowała.
- Nie umiem się bronić, Matt. Może... może gdybym poćwiczyła... sam widziałeś, co się ze mną działo na koniec roku. Nie chcę się bać wyjść do sklepu koło domu. To... te lęki. To jakby część mnie. Ale taka część, której chciałabym się pozbyć.
Liczyła, że nabierze odrobinę pewności siebie, może nauczy się bronić. Jak, kiedy bracia chcieli, żeby przestała się bać robactwa i podrzucali jej je kiedy tylko się dało, żeby zobaczyła, że nie zrobi jej krzywdy. Oczywiście kończyło się to histerią, ale... może sam pomysł był niezły, tylko robili to źle?
Lily dobrze się ze sobą czuła, zapisując się tam. Nie robiła tego dla wygranej, która i tak była nierealna, ale żeby zrobić coś ze sobą. Nie chciała być dwudziestosześcioletnią mimozą, która wiecznie potrzebuje pomocy.
Choć i tak nią była. I pewnie będzie, a ten głupi poryw był spowodowany propozycją człowieka spotkanego w parku. Bo jeśli ktoś cbce jej pomagać to i ona powinna jakoś spróbować?
- I tak oboje wiemy, że się nie stawię. A jak już pójdę to spojrzę na przeciwnika i ucieknę. - stwierdziła w końcu i spojrzała na niego. - Najwyżej raz więcej zrobię z siebie pośmiewisko.
Wzruszyła ramionami.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Nie no oczywiście, masz rację. Jak komuś dzieje się krzywda - to tylko na niby, bo przecież jak inaczej? A sam pojedynek polega na tym kto szybciej rzuci expelliarmus lub klasyczne slugulus erecto, gdzie to drugie to już prawdziwy szaleństwo i rozpusta. - Starałem się nie kpić z jej wyobrażeń w tak dobitny sposób, lecz było to silniejsze ode mnie. Ostatecznie prychnąłem i wywróciłem oczami bo nie mogłem uwierzyć w to co słyszałem
- Lil, nie bądź naiwna - to są POJEDYNKI, a nie podwieczorek z francuską przystawką. Tam jeśli dzieje się krzywda to oczywiście, że prawdziwa. Jeśli mi nie wierzysz to możesz włożyć widelec w gniazdko i za symulować sobie commotio by się przekonać. - Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że być może wyłożyłem to jej zbyt dobitni, jednak miałem na celu jedynie jej dobro. Chciałem ją pozbawić złudzeń, przyciągnąć do rzeczywistości. Na pewno brakowało mi przy tym delikatności, jednak byłem pewien, że moje słowa wyrządzą mniej szkody niż te absurdy którymi ktoś napompował jej głowę. Tak uważałem. Gdy podniosła na mnie swoje ślepia i zaczęła mówić...nie byłem już tego taki pewien, a nawet poczułem nieprzyjemne wyrzuty sumienia. Westchnąłem ciężko i przeciągnąłem dłonią po swojej twarzy.
- Już dobrze, przestań, rozumiem... - wymamrotałem, a w moim głosie nie było już złości, czy kpiny - tylko bezsilność. Zapominałem, że jej życie jest jej i nie mogę ją siła trzymać pod kloszem. Nie mogę deptać jej pewności siebie dla swojego komfortu. Ilekroć zdawałem sobie z tego sprawę, że mimo wszystko to robię czułem się słaby i miałem żal do siebie. Podniosłem na nią wzrok.
- Nie możesz zacząć od czegoś mniej...no wiesz...szokowego? Równie dobrze mogłabyś się rzucić z Tower z nadzieją że wyrosną ci skrzydła nim spotkasz się z chodnikiem.
- Lil, nie bądź naiwna - to są POJEDYNKI, a nie podwieczorek z francuską przystawką. Tam jeśli dzieje się krzywda to oczywiście, że prawdziwa. Jeśli mi nie wierzysz to możesz włożyć widelec w gniazdko i za symulować sobie commotio by się przekonać. - Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że być może wyłożyłem to jej zbyt dobitni, jednak miałem na celu jedynie jej dobro. Chciałem ją pozbawić złudzeń, przyciągnąć do rzeczywistości. Na pewno brakowało mi przy tym delikatności, jednak byłem pewien, że moje słowa wyrządzą mniej szkody niż te absurdy którymi ktoś napompował jej głowę. Tak uważałem. Gdy podniosła na mnie swoje ślepia i zaczęła mówić...nie byłem już tego taki pewien, a nawet poczułem nieprzyjemne wyrzuty sumienia. Westchnąłem ciężko i przeciągnąłem dłonią po swojej twarzy.
- Już dobrze, przestań, rozumiem... - wymamrotałem, a w moim głosie nie było już złości, czy kpiny - tylko bezsilność. Zapominałem, że jej życie jest jej i nie mogę ją siła trzymać pod kloszem. Nie mogę deptać jej pewności siebie dla swojego komfortu. Ilekroć zdawałem sobie z tego sprawę, że mimo wszystko to robię czułem się słaby i miałem żal do siebie. Podniosłem na nią wzrok.
- Nie możesz zacząć od czegoś mniej...no wiesz...szokowego? Równie dobrze mogłabyś się rzucić z Tower z nadzieją że wyrosną ci skrzydła nim spotkasz się z chodnikiem.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Poczuła się jak idiotka. Co ona w ogóle sobie myślała? Że tam pójdzie, że na pewno trafi na przeciwnika, który zgodzi się ominąć niebezpieczne zaklęcia, że sobie powalczą na łaskotki i wybijanie różdżek? A może sądziła, że stanie na przeciwko tego człowieka i potrenuje wywoływanie litości? Była głupia, przez jedną chwilę wyobrażając sobie, że to ma jakiś sens, że to może jej w jakikolwiek sposób pomóc.
Oparła się o miękkie oparcie kanapy i podciągnęła nogi.
- Masz rację.
Przyznała, bo i nie było sensu tłumaczyć się teraz ze swoich nadziei, prób, chęci. Nie powinna tam iść. Nie odważy się złapać za różdżkę. Kiedy zobaczy tę skierowaną w jej stronę, ucieknie z areny albo skuli się, zacznie dygotać i będą ją musieli znosić i czekać, aż się uspokoi. Wiedziała, że Matt ma rację, że może trafić na kogokolwiek. Małej ilości osób się w szkole bała? Każdy z nich mógł być w tym klubie. Albo do listy może dojść ktoś nowy.
- Pomysł Jones'a. Przez chwilę brzmiał sensownie. - oparła się o niego, przymykając oczy i ciesząc się, że jej agent jest dla Matta całkowicie niedostępny. Tego brakuje, żeby Bott postanowił obić twarz osobie, która zajmuje się wszystkimi sprawami organizacyjnymi zawodu panny MacDonald.
Szczególnie, że Jones bez problemu zorganizowałby mu za to pozew.
- Mówi, że powinnam się wreszcie ogarnąć. I ma rację. A ja kompletnie nie wiem jak. Poznałam ostatnio kogoś. Oczywiście, mnie ratował, bo jak ja poznaję większość ludzi, jeśli nie będąc ofiarą? Duch w parku był i... w każdym razie zapytał, czy nie chcę pomocy. Mówił, że może spróbować wykorzystać bogina. Ale... ale ja chyba mniej się boję pojedynku od bogina, bo tam wiem, co się stanie, a bogin może być wszystkim.
Wyjaśniła w końcu.
- Nie wiem, o czym myślałam, jak tam szłam. Cóż. Ktoś wygra walkowerem. - przymknęła oczy. - Jedz żaby, nie daruję ci jak zostawisz.
Dodała już mniej smętnie i wyprostowała się, żeby mu nie przeszkadzać. Po co ona się w ogóle oszukiwała? I tak się tam nie zjawi. Nie odważy się.
Oparła się o miękkie oparcie kanapy i podciągnęła nogi.
- Masz rację.
Przyznała, bo i nie było sensu tłumaczyć się teraz ze swoich nadziei, prób, chęci. Nie powinna tam iść. Nie odważy się złapać za różdżkę. Kiedy zobaczy tę skierowaną w jej stronę, ucieknie z areny albo skuli się, zacznie dygotać i będą ją musieli znosić i czekać, aż się uspokoi. Wiedziała, że Matt ma rację, że może trafić na kogokolwiek. Małej ilości osób się w szkole bała? Każdy z nich mógł być w tym klubie. Albo do listy może dojść ktoś nowy.
- Pomysł Jones'a. Przez chwilę brzmiał sensownie. - oparła się o niego, przymykając oczy i ciesząc się, że jej agent jest dla Matta całkowicie niedostępny. Tego brakuje, żeby Bott postanowił obić twarz osobie, która zajmuje się wszystkimi sprawami organizacyjnymi zawodu panny MacDonald.
Szczególnie, że Jones bez problemu zorganizowałby mu za to pozew.
- Mówi, że powinnam się wreszcie ogarnąć. I ma rację. A ja kompletnie nie wiem jak. Poznałam ostatnio kogoś. Oczywiście, mnie ratował, bo jak ja poznaję większość ludzi, jeśli nie będąc ofiarą? Duch w parku był i... w każdym razie zapytał, czy nie chcę pomocy. Mówił, że może spróbować wykorzystać bogina. Ale... ale ja chyba mniej się boję pojedynku od bogina, bo tam wiem, co się stanie, a bogin może być wszystkim.
Wyjaśniła w końcu.
- Nie wiem, o czym myślałam, jak tam szłam. Cóż. Ktoś wygra walkowerem. - przymknęła oczy. - Jedz żaby, nie daruję ci jak zostawisz.
Dodała już mniej smętnie i wyprostowała się, żeby mu nie przeszkadzać. Po co ona się w ogóle oszukiwała? I tak się tam nie zjawi. Nie odważy się.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
No to, że mam rację nie ulegało żadnej dyskusji. Po protu szastałem suchymi faktami. Inna sprawa, że wcale z tego tytuł nie było mi lepiej.
- Nie - nie brzmiał. - Podkreślam stanowczo wizualizując sobie, jak ten cały Jones wylatuje w tym momencie przez okno z jakiegoś piętrowca. Przy mojej asyście, rzecz jasna. Żałuję tylko, że mogę to sobie jedynie wyobrażać. No ale nic - z braku laku po prostu zwykłem zapętlać sobie ten obrazek dopóki nie poczułem się lepiej. Z niedowierzaniem pokiwałem jeszcze głową, przyganiając do siebie opierającą się o mnie Lily. W pocieszającym geście pogłaskałem ją po ramieniu. Werbalnie wolałem nie próbować. Zapewne pokracznie by to brzmiało.
Przetarłem wolną dłonią twarz po wysłuchaniu kolejnych rewelacji. Miałem ochotę podsumować to wszystko w jakiś wymyślny, wulgarny sposób, lecz się powstrzymałem. Nie podobało mi się to, że w pewnym senie faktycznie Jones miał rację, a skoro do tego wszystkiego ona sama chciała co z tym zrobić...jakim prawem miałbym ją powstrzymywać? Czy nie postanowiłem sobie, że ją wypuszczę w momencie, gdy wyjechała? Gdzie moja konsekwentność...? Nie powinienem chcieć przywiązywać ją do siebie sznurem wykorzystując jej lęki, uzależniać jej od siebie. Wykorzystywać tego, że z każdym problemem biegła właśnie do mnie. Przymknąłem na chwil oczy by zaraz potem je w nią wlepić.
- Kiedy zaczynają się pojedynki w tym całym klubie?
- Nie - nie brzmiał. - Podkreślam stanowczo wizualizując sobie, jak ten cały Jones wylatuje w tym momencie przez okno z jakiegoś piętrowca. Przy mojej asyście, rzecz jasna. Żałuję tylko, że mogę to sobie jedynie wyobrażać. No ale nic - z braku laku po prostu zwykłem zapętlać sobie ten obrazek dopóki nie poczułem się lepiej. Z niedowierzaniem pokiwałem jeszcze głową, przyganiając do siebie opierającą się o mnie Lily. W pocieszającym geście pogłaskałem ją po ramieniu. Werbalnie wolałem nie próbować. Zapewne pokracznie by to brzmiało.
Przetarłem wolną dłonią twarz po wysłuchaniu kolejnych rewelacji. Miałem ochotę podsumować to wszystko w jakiś wymyślny, wulgarny sposób, lecz się powstrzymałem. Nie podobało mi się to, że w pewnym senie faktycznie Jones miał rację, a skoro do tego wszystkiego ona sama chciała co z tym zrobić...jakim prawem miałbym ją powstrzymywać? Czy nie postanowiłem sobie, że ją wypuszczę w momencie, gdy wyjechała? Gdzie moja konsekwentność...? Nie powinienem chcieć przywiązywać ją do siebie sznurem wykorzystując jej lęki, uzależniać jej od siebie. Wykorzystywać tego, że z każdym problemem biegła właśnie do mnie. Przymknąłem na chwil oczy by zaraz potem je w nią wlepić.
- Kiedy zaczynają się pojedynki w tym całym klubie?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Trwają cały marzec. Jeszcze nie wiem, kiedy ma być mój.
Spuściła wzrok i po prostu się tuliła. Bo tak było lepiej, bo czuła się spokojniej, bezpieczniej, bo Matt zawsze był obok, zawsze jej pomagał, zawsze ją bronił. Czasami Lily czuła się jak pasożyt: biegła do niego, kiedy się bała, a jak sama nie biegła, to on się zjawiał i albo doprowadzał ją do porządku albo siedział przy niej i pilnował, aż jej nie przeszło. Ile razy by było z nią w szkole źle, gdyby nie on? Ile razy stanął w jej obronie? I miał z tego jej kolejne problemy.
I ochrzan, kiedy dał się obić, albo wpadł w tarapaty, bo przecież musiała mu się jakoś odwdzięczyć, prawda?
- Nie pójdę. A jeśli pójdę to tylko zobaczę, kto to i jeśli nie będzie kimś, kogo znam i wiem, że nie muszę się martwić to się poddam i tyle. Nie martw się. - zaczęła się bawić jego ręką, bo musiała czymś zająć własne dłonie. - Chcesz czegoś mocniejszego? Mi się chyba przyda.
Podniosła się zaraz i podeszła do barku. Lubiła alkohole. Szczególnie, kiedy się stresowała, czyli przez większość życia. Dbała o to, żeby w barku coś było. Raczej się nie upijała, piła dość niewiele, trochę ot, na uspokojenie.
- I nie udawaj, że nie słyszysz, twoje udka czekają. Nie zaprosiłam cię, żeby się znowu nad sobą użalać, tylko żeby patrzeć jak jesz żaby. - posłała mu lekki uśmiech i zerknęła, co ma. Najlepsze lekarstwo na jakikolwiek stres. - Wino? Będzie bardzo francusko. Można też zrobić drinki, ale nie mam żadnego soku w sumie. Ewentualnie jakaś z nalewek mamy.
Uwielbiała domowe nalewki mamy i zawsze podbierała je z domu, kiedy tylko mogła. Jej ulubiona była z malin i miodu, idealna na tę porę, słodka i rozgrzewająca. Tylko strasznie zdradliwa, jak większość po prostu smacznych alkoholi, przy których łatwo się zagalopować.
Spuściła wzrok i po prostu się tuliła. Bo tak było lepiej, bo czuła się spokojniej, bezpieczniej, bo Matt zawsze był obok, zawsze jej pomagał, zawsze ją bronił. Czasami Lily czuła się jak pasożyt: biegła do niego, kiedy się bała, a jak sama nie biegła, to on się zjawiał i albo doprowadzał ją do porządku albo siedział przy niej i pilnował, aż jej nie przeszło. Ile razy by było z nią w szkole źle, gdyby nie on? Ile razy stanął w jej obronie? I miał z tego jej kolejne problemy.
I ochrzan, kiedy dał się obić, albo wpadł w tarapaty, bo przecież musiała mu się jakoś odwdzięczyć, prawda?
- Nie pójdę. A jeśli pójdę to tylko zobaczę, kto to i jeśli nie będzie kimś, kogo znam i wiem, że nie muszę się martwić to się poddam i tyle. Nie martw się. - zaczęła się bawić jego ręką, bo musiała czymś zająć własne dłonie. - Chcesz czegoś mocniejszego? Mi się chyba przyda.
Podniosła się zaraz i podeszła do barku. Lubiła alkohole. Szczególnie, kiedy się stresowała, czyli przez większość życia. Dbała o to, żeby w barku coś było. Raczej się nie upijała, piła dość niewiele, trochę ot, na uspokojenie.
- I nie udawaj, że nie słyszysz, twoje udka czekają. Nie zaprosiłam cię, żeby się znowu nad sobą użalać, tylko żeby patrzeć jak jesz żaby. - posłała mu lekki uśmiech i zerknęła, co ma. Najlepsze lekarstwo na jakikolwiek stres. - Wino? Będzie bardzo francusko. Można też zrobić drinki, ale nie mam żadnego soku w sumie. Ewentualnie jakaś z nalewek mamy.
Uwielbiała domowe nalewki mamy i zawsze podbierała je z domu, kiedy tylko mogła. Jej ulubiona była z malin i miodu, idealna na tę porę, słodka i rozgrzewająca. Tylko strasznie zdradliwa, jak większość po prostu smacznych alkoholi, przy których łatwo się zagalopować.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Poczułem się znokautowany, a przecież używała tylko słów. Nie miałem siły powstrzymywać ją od dostania się do barku. Mogłem tylko przyglądać się jej mizernemu grymasowi z kanapy co też ku uciesze moim masochistycznym zapędom robiłem. Nic nie mówiłem. Krzywiłem się tylko lub wzdychałem słuchając jej paplaniny, która przeskoczyła nagle na zupełnie inny temat. Uciekała i to z mojego powodu. Strzeliłbym sobie w kolano, lecz poprosiłem tylko o nalewkę.
- Nie chodzi o to, że nie możesz iść... - chodziło o to, że to MI się kompletnie nie podobało. To nie była jej wina - Jeśli sama uważasz, że ci pomoże to w porządku. Denerwuje mnie po prostu, że tak łykasz te ich pomysły jak pelikan ryby. Nie tylko Jonesa, który maniakalnie chce byś się ogarnęła bo to się mu opłaci, lecz jakiegoś człowieka z ulicy? Terapia boginami? A gdyby ktoś ci powiedział, że ci się polepszy jak skoczysz do oceanu przywiązana do kowadła? - Nie mówiłem tego co miałem konkretnie na myśli. Choć niezaprzeczalnie chciałem ją przestrzec by nie była na przyszłość taka naiwna. Tylko trochę źle to brzmiało - Chodzi o to, że jak musisz prosić kogoś o pomoc to nie szukaj jej wśród ludzi, którzy cie nie znają. To głupie. Prędzej ci zaszkodzą lub wykorzystają. Może i przesadzam, może i za bardzo patrzę na to przez no wiesz...pryzmat mojej codzienności, lecz uważam, że jakakolwiek terapia szokowa jest...- zatrzymałem się szukając jakiegoś niewulgarnego przymiotnika -...słabym pomysłem. Bardzo słabym. Bardzo. Bardzo. Bardzo. - Akcentowałem powoli, każde "bardzo" by brzmiało jeszcze "bardziej". - Jednak, skoro do walki jeszcze czas...jeśli chcesz, mogę cie jakoś przygotować. Wiesz, takie symulacje, byś się przyzwyczaiła, zobaczyła jak to jest. Po tym, jeśli uznasz, że czujesz się na siłach... - jeśli musisz - ...możesz pójść na pojedynek. Na pewno takie rozwiązanie byłoby lepsze niż rzucanie się od razu na głęboką wodę.
- Nie chodzi o to, że nie możesz iść... - chodziło o to, że to MI się kompletnie nie podobało. To nie była jej wina - Jeśli sama uważasz, że ci pomoże to w porządku. Denerwuje mnie po prostu, że tak łykasz te ich pomysły jak pelikan ryby. Nie tylko Jonesa, który maniakalnie chce byś się ogarnęła bo to się mu opłaci, lecz jakiegoś człowieka z ulicy? Terapia boginami? A gdyby ktoś ci powiedział, że ci się polepszy jak skoczysz do oceanu przywiązana do kowadła? - Nie mówiłem tego co miałem konkretnie na myśli. Choć niezaprzeczalnie chciałem ją przestrzec by nie była na przyszłość taka naiwna. Tylko trochę źle to brzmiało - Chodzi o to, że jak musisz prosić kogoś o pomoc to nie szukaj jej wśród ludzi, którzy cie nie znają. To głupie. Prędzej ci zaszkodzą lub wykorzystają. Może i przesadzam, może i za bardzo patrzę na to przez no wiesz...pryzmat mojej codzienności, lecz uważam, że jakakolwiek terapia szokowa jest...- zatrzymałem się szukając jakiegoś niewulgarnego przymiotnika -...słabym pomysłem. Bardzo słabym. Bardzo. Bardzo. Bardzo. - Akcentowałem powoli, każde "bardzo" by brzmiało jeszcze "bardziej". - Jednak, skoro do walki jeszcze czas...jeśli chcesz, mogę cie jakoś przygotować. Wiesz, takie symulacje, byś się przyzwyczaiła, zobaczyła jak to jest. Po tym, jeśli uznasz, że czujesz się na siłach... - jeśli musisz - ...możesz pójść na pojedynek. Na pewno takie rozwiązanie byłoby lepsze niż rzucanie się od razu na głęboką wodę.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Słuchała. I było jej tylko gorzej, bo wiedziała, jak bardzo jest głupia. Jak bardzo to wszystko nie ma sensu, jak robi z siebie idiotkę przed swoim przyjacielem, który cały czas się nią opiekował i wyciągał z problemów.
- Sam widzisz, jak wszystko pieprzę. Ile razy do mnie przychodzisz, coś jest nie tak. Bo ze mną wiecznie jest coś nie tak. W końcu cię zamęczę swoimi problemami i tyle z tego będzie. - było jej głupio, bo zaprosiła go na obiad i miało być po prostu wesoło. I musiała wspomnieć o kolejnej swojej głupocie i teraz on będzie się martwił przez jej głupotę i wszystko się psuło. Podała mu nalewkę. Sama nalała sobie wina, bo ono ją trochę uspokaja, a nie chciała się denerwować. Spojrzała na niego smutno, na prawdę nie chciała, żeby czuł się przez nią źle, a ona znowu jest jak dzieciak, którego trzeba przed nim samym bronić.
- Wiem, że chcesz mi pomóc, Matt. I, że zrobisz wszystko, co możesz. Przyjechałeś tam do mnie, kiedy na prawdę kogoś potrzebowałam, a nawet nie musiałam się o to prosić. I zawsze przy mnie byłeś, zawsze mnie broniłeś albo uspokajałeś. Ale ty nie jesteś niańką i nie mogę wymagać, żebyś wiecznie mnie przede mną ratował.
Siadła znowu na miejscu i znowu przyciągnęła nogi do piersi. Było jej bardzo głupio. Może nie powinno, bo przecież Matt sam przychodził, ale było, bo przecież nie tylko o to chodzi w przyjaźni i ona zawsze starała się, żeby było po prostu wesoło, żeby nie myślał o jej problemach, bo przecież ma całą masę własnych, a potem z czymś wyskakiwała, bo ona zawsze ma powód do stresu i lęku. Tylko kiedy ten powód to był pająk w pokoju i wystarczyło urządzić polowanie to co innego, a kiedy problemu nie można było zażegnać przez eliminację jednego ośmionogiego życia, to już całkiem co innego.
- Nie chciałby mi zaszkodzić. Był bardzo w porządku. - przygryzła mocno wargę i wypuściła ją dopiero, żeby napić się wina. - Czemu zajmujesz się taką ofiarą losu? Mówię serio, Bott.
Znowu jej chce pomagać. Będzie ją uczył, jak się walczy. Spojrzała na niego. Zawsze próbowała mu się odwdzięczać za to mamowanio-bratowanie, ale chyba nikt nie dałby rady osiągnąć w tym wyższego poziomu, niż Matt. Po chwili dopiero uśmiechnęła się lekko i spojrzała na niego uważnie, kiedy uświadomiła sobie jeden szczegół.
- Przecież ty też nie potrafisz czarować. - no, chyba nie chce jej prawego sierpowego uczyć? To by mogło być nawet zabawne. Ciekawe, ile by musiała tłuc go w jedno miejsce w kółko, żeby się choć trochę przejął. Choć cokolwiek z Mattem brzmiało lepiej, niż bogin i obcy auror. Nie lubiła zawalać ludzi sobą i swoimi problemami. Tym bardziej obcych ludzi. Tamten auror po prostu trafił na nią w złej chwili, ale zwykle miała jednego terapeutę. Nieporadnego i niezawodnego.
- Sam widzisz, jak wszystko pieprzę. Ile razy do mnie przychodzisz, coś jest nie tak. Bo ze mną wiecznie jest coś nie tak. W końcu cię zamęczę swoimi problemami i tyle z tego będzie. - było jej głupio, bo zaprosiła go na obiad i miało być po prostu wesoło. I musiała wspomnieć o kolejnej swojej głupocie i teraz on będzie się martwił przez jej głupotę i wszystko się psuło. Podała mu nalewkę. Sama nalała sobie wina, bo ono ją trochę uspokaja, a nie chciała się denerwować. Spojrzała na niego smutno, na prawdę nie chciała, żeby czuł się przez nią źle, a ona znowu jest jak dzieciak, którego trzeba przed nim samym bronić.
- Wiem, że chcesz mi pomóc, Matt. I, że zrobisz wszystko, co możesz. Przyjechałeś tam do mnie, kiedy na prawdę kogoś potrzebowałam, a nawet nie musiałam się o to prosić. I zawsze przy mnie byłeś, zawsze mnie broniłeś albo uspokajałeś. Ale ty nie jesteś niańką i nie mogę wymagać, żebyś wiecznie mnie przede mną ratował.
Siadła znowu na miejscu i znowu przyciągnęła nogi do piersi. Było jej bardzo głupio. Może nie powinno, bo przecież Matt sam przychodził, ale było, bo przecież nie tylko o to chodzi w przyjaźni i ona zawsze starała się, żeby było po prostu wesoło, żeby nie myślał o jej problemach, bo przecież ma całą masę własnych, a potem z czymś wyskakiwała, bo ona zawsze ma powód do stresu i lęku. Tylko kiedy ten powód to był pająk w pokoju i wystarczyło urządzić polowanie to co innego, a kiedy problemu nie można było zażegnać przez eliminację jednego ośmionogiego życia, to już całkiem co innego.
- Nie chciałby mi zaszkodzić. Był bardzo w porządku. - przygryzła mocno wargę i wypuściła ją dopiero, żeby napić się wina. - Czemu zajmujesz się taką ofiarą losu? Mówię serio, Bott.
Znowu jej chce pomagać. Będzie ją uczył, jak się walczy. Spojrzała na niego. Zawsze próbowała mu się odwdzięczać za to mamowanio-bratowanie, ale chyba nikt nie dałby rady osiągnąć w tym wyższego poziomu, niż Matt. Po chwili dopiero uśmiechnęła się lekko i spojrzała na niego uważnie, kiedy uświadomiła sobie jeden szczegół.
- Przecież ty też nie potrafisz czarować. - no, chyba nie chce jej prawego sierpowego uczyć? To by mogło być nawet zabawne. Ciekawe, ile by musiała tłuc go w jedno miejsce w kółko, żeby się choć trochę przejął. Choć cokolwiek z Mattem brzmiało lepiej, niż bogin i obcy auror. Nie lubiła zawalać ludzi sobą i swoimi problemami. Tym bardziej obcych ludzi. Tamten auror po prostu trafił na nią w złej chwili, ale zwykle miała jednego terapeutę. Nieporadnego i niezawodnego.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Nie byłem dobrym mówcą, czego w chwili obecnej żałowałem. Gdybym tylko potrafił rozważniej dobierać słowa i w ogóle nie był sobą to może ta rozmowa wyglądałaby nieco lepiej. Na pewno. Nie chcąc jak na razie pogarszać sprawy - milczałem i słuchałem jak się zaczyna zadręczać. Nie podobało mi się to tym bardziej, że to wszystko zaczynało zmierzać w bardzo niewygodnym dla mnie kierunku.
- Lil dramatyzujesz - stwierdziłem, gdy to wszystko zaczynało brnąć trochę za daleko - Napij się, zjedz żaby bo cukier ci spadł i zapominasz, że jestem ostatnią osobą na której można cokolwiek wymusić, a o wymaganiu nawet nie wspominam. Nie rób więc ze mnie niewolnika. Jakbym nie chciał poprawiać ci smoczka to bym tego nie robił - wytłumaczyłem i popatrzyłem na nią oczekując przytaknięcia.
Wywróciłem oczami słysząc o dobrodusznym nieznajomym. Chciałem się pytać czy proponował pokazanie kotków w piwnicy, no ale udało mi się stłumić w sobie potrzebę wypowiedzenia tych słów. W zamian podniosłem na nią woje uważne spojrzenie. Powiedziałbym jej, że to wszytko przez to, że byłem na tyle głupi by za szczeniaka się w niej zakochać, a teraz po prostu byłem za głupi by ją zostawić ale poruszyłem brwiami, szelmowsko się uśmiechnąłem i powiedziałem jej że...
- To po prostu jedna z dwóch rzeczy, która mi dobrze wychodzi, MacDonald. Tą pierwszą jest robienie z ludzi ofiar. Muszę to jakoś równoważyć. Jak chcesz - uczyń świat lepszym i zaabsorbuj mnie bardziej swoimi problemami to będę miał mniej czasu na tworzenie ich innym- posłałem jej wyzywające spojrzenie, a potem zatopiłem zęby w trzymanej żabie. Ja wiem, że prawdopodobnie nie takiej odpowiedzi oczekiwała, lecz trudno. Rzadko dostaje się to, czego się chce.
- Uważaj sobie. - Pogroziłem jej trzymaną w ręce żabą - To, że nie lubię używać magii, nie oznacza, że nie umiem. Byłem gryfonem. - przypominam z lekkim wyrzutem, akcentując w sposób specjalny ostatnie słowo będące niemalże synonimem zapalczywego pojedynkowicza. - Zapewniam cie, że nieoficjalnie biłem wszystkich na głowę w zaklęciach obronnych. - Co prawda oficjalnie nie miałem się czym pochwalić, bo faktycznie do egzaminów się nie przykładałem. Z drugiej strony, nie ważne jak bardzo nie przepadałem za magią bez niej długo na Noktunie bym nie pożył. Zdecydowana większość tamtejszych osobników wolała rozwiązywać problemy za pomocą magicznego patyka i nic z tym zrobić nie mogłem. Na to jednak nie zamierzałem się przed Lily powoływać.
- Lil dramatyzujesz - stwierdziłem, gdy to wszystko zaczynało brnąć trochę za daleko - Napij się, zjedz żaby bo cukier ci spadł i zapominasz, że jestem ostatnią osobą na której można cokolwiek wymusić, a o wymaganiu nawet nie wspominam. Nie rób więc ze mnie niewolnika. Jakbym nie chciał poprawiać ci smoczka to bym tego nie robił - wytłumaczyłem i popatrzyłem na nią oczekując przytaknięcia.
Wywróciłem oczami słysząc o dobrodusznym nieznajomym. Chciałem się pytać czy proponował pokazanie kotków w piwnicy, no ale udało mi się stłumić w sobie potrzebę wypowiedzenia tych słów. W zamian podniosłem na nią woje uważne spojrzenie. Powiedziałbym jej, że to wszytko przez to, że byłem na tyle głupi by za szczeniaka się w niej zakochać, a teraz po prostu byłem za głupi by ją zostawić ale poruszyłem brwiami, szelmowsko się uśmiechnąłem i powiedziałem jej że...
- To po prostu jedna z dwóch rzeczy, która mi dobrze wychodzi, MacDonald. Tą pierwszą jest robienie z ludzi ofiar. Muszę to jakoś równoważyć. Jak chcesz - uczyń świat lepszym i zaabsorbuj mnie bardziej swoimi problemami to będę miał mniej czasu na tworzenie ich innym- posłałem jej wyzywające spojrzenie, a potem zatopiłem zęby w trzymanej żabie. Ja wiem, że prawdopodobnie nie takiej odpowiedzi oczekiwała, lecz trudno. Rzadko dostaje się to, czego się chce.
- Uważaj sobie. - Pogroziłem jej trzymaną w ręce żabą - To, że nie lubię używać magii, nie oznacza, że nie umiem. Byłem gryfonem. - przypominam z lekkim wyrzutem, akcentując w sposób specjalny ostatnie słowo będące niemalże synonimem zapalczywego pojedynkowicza. - Zapewniam cie, że nieoficjalnie biłem wszystkich na głowę w zaklęciach obronnych. - Co prawda oficjalnie nie miałem się czym pochwalić, bo faktycznie do egzaminów się nie przykładałem. Z drugiej strony, nie ważne jak bardzo nie przepadałem za magią bez niej długo na Noktunie bym nie pożył. Zdecydowana większość tamtejszych osobników wolała rozwiązywać problemy za pomocą magicznego patyka i nic z tym zrobić nie mogłem. Na to jednak nie zamierzałem się przed Lily powoływać.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 11.10.16 13:59, w całości zmieniany 1 raz
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salon
Szybka odpowiedź