Ogród
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Ogród
Ogród jest zwieńczeniem całej pracy jaką młoda zielarka włożyła w wygląd domu. Wejściem do ogrodu jest różana altanka. Piękne kwiaty okalające z każdej strony dają wrażenie przejścia przez różany tunel. Dalej znajduje się drewniany taras a na nim stół i krzesła. Za tarasem znajdują się szklarnie, w których Peony hoduje swoje Mandragory. Przy końcu działki znajduje się mały sad oraz ogródek warzywny.
[bylobrzydkobedzieladnie]
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Ostatnio zmieniony przez Peony Sprout dnia 02.12.16 16:08, w całości zmieniany 1 raz
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/ sprzed domu
Peony była dumna ze swojego syna nawet jeśli ten przypominał swojego ojca bardziej niż by sobie tego życzyła. Jednak nie wierzyła, że to co zdążył przekazać mu ojciec miało aż tak wielki wpływ na to jaki będzie w dorosłym życiu. W końcu był wtedy tylko dzieckiem, a potem był to już tylko i wyłącznie wielki wpływ rodziny Sproutów. Przynajmniej chciała w to wierzyć. Kiedy przeszli do ogrodu Peony czuła się z każdą chwilą bardziej zdenerwowana. Tak jakby waga tej informacji rosła z każdym jej krokiem. Nie była gotowa by usłyszeć prawdę o jej mężu. Nie jeśli jeszcze nie podjęła kroków by odkryć historię listu jaki dostała. I choć na to nie dało się przygotować to głupia liczyła, że może jednak jej się uda. Skupiła się na słowach mężczyzny i na początku była pewna, że się przesłyszała. Minęła chwila nim ułożyła rozbrzmiewające w jej głowie słowa. Policja. Obserwacja. Chyba sobie kpią. - Dlaczego? - zapytała najpierw spokojnie dosłownie hamując się by nie wybuchnąć mu w twarz. Co to miało w ogóle znaczyć? Jaka obserwacja? - Nie zgadzam się. Nie zgadzam się. Na Merlina… chyba zwariowaliście. - zaczęła już co raz głośniej. Musiał się tego spodziewać skoro tutaj przyszedł. Przecież mógł nic jej nie mówić i poczekać na jej reakcję po pojawieniu się patrolów. Jednak trochę ją znał. A może myślał, że przyjmie to ze stoickim spokojem i podziękuje za trud w utrzymaniu ich bezpieczeństwa. - Nie potrzebuje tutaj żadnej policji, żadnych obserwacji ani żadnych kontroli. Ten koszmar się skończył i nie zamierzam patrzeć jak moje dziecko wychowuje się pod pilnym okiem policjantów tylko dlatego, że jego ojciec był skończonym… - przygryzła wargę nie pozwalając by przekleństwo opuściło jej usta. Była wściekła tylko nie do końca wiedziała na kogo. Na Raidena? Na policję? Na męża? Na siebie i całe swoje życie? Zaczęła kręcić głową jakby sytuacja potrzebowała podkreślenia jej sprzeciwu. - Dobrze wiedziałeś, że się nie zgodzę i tak po prostu mnie informujesz? - może i musiał oddzielić fakt, że byli rodziną, ale nie popadając w paranoje czy nie powinien zrobić cokolwiek by ich przed tym ochronić. Widocznie czasami rodzina schodzi na całkowicie inny plan. Bezwzględności i paranoi.
Peony była dumna ze swojego syna nawet jeśli ten przypominał swojego ojca bardziej niż by sobie tego życzyła. Jednak nie wierzyła, że to co zdążył przekazać mu ojciec miało aż tak wielki wpływ na to jaki będzie w dorosłym życiu. W końcu był wtedy tylko dzieckiem, a potem był to już tylko i wyłącznie wielki wpływ rodziny Sproutów. Przynajmniej chciała w to wierzyć. Kiedy przeszli do ogrodu Peony czuła się z każdą chwilą bardziej zdenerwowana. Tak jakby waga tej informacji rosła z każdym jej krokiem. Nie była gotowa by usłyszeć prawdę o jej mężu. Nie jeśli jeszcze nie podjęła kroków by odkryć historię listu jaki dostała. I choć na to nie dało się przygotować to głupia liczyła, że może jednak jej się uda. Skupiła się na słowach mężczyzny i na początku była pewna, że się przesłyszała. Minęła chwila nim ułożyła rozbrzmiewające w jej głowie słowa. Policja. Obserwacja. Chyba sobie kpią. - Dlaczego? - zapytała najpierw spokojnie dosłownie hamując się by nie wybuchnąć mu w twarz. Co to miało w ogóle znaczyć? Jaka obserwacja? - Nie zgadzam się. Nie zgadzam się. Na Merlina… chyba zwariowaliście. - zaczęła już co raz głośniej. Musiał się tego spodziewać skoro tutaj przyszedł. Przecież mógł nic jej nie mówić i poczekać na jej reakcję po pojawieniu się patrolów. Jednak trochę ją znał. A może myślał, że przyjmie to ze stoickim spokojem i podziękuje za trud w utrzymaniu ich bezpieczeństwa. - Nie potrzebuje tutaj żadnej policji, żadnych obserwacji ani żadnych kontroli. Ten koszmar się skończył i nie zamierzam patrzeć jak moje dziecko wychowuje się pod pilnym okiem policjantów tylko dlatego, że jego ojciec był skończonym… - przygryzła wargę nie pozwalając by przekleństwo opuściło jej usta. Była wściekła tylko nie do końca wiedziała na kogo. Na Raidena? Na policję? Na męża? Na siebie i całe swoje życie? Zaczęła kręcić głową jakby sytuacja potrzebowała podkreślenia jej sprzeciwu. - Dobrze wiedziałeś, że się nie zgodzę i tak po prostu mnie informujesz? - może i musiał oddzielić fakt, że byli rodziną, ale nie popadając w paranoje czy nie powinien zrobić cokolwiek by ich przed tym ochronić. Widocznie czasami rodzina schodzi na całkowicie inny plan. Bezwzględności i paranoi.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewał się wyrozumiałości. Ile już razy spotkał się własnie z taką reakcją, jaką podarowała mu właśnie Peony? Nikt nie lubił policji, dopóki jej nie potrzebowali. Bo marudzić na to, że nieporządek, że napady, morderstwa, kradzieże było łatwo. Ale żeby samemu coś zmienić to nikt tego nie chciał.
- Tak postanowiono. Nie dziwne, że po dwóch latach od sprawy nagle mu się zaczyna przypominać? – odpowiedział, wzruszając ramionami i rozglądając się po ogrodzie. – Głównie chodzi o bezpieczeństwo. Kto wie czy ktoś nie zechce wrócić. Jako człowiek lub… - tu zawahał się na chwilę, ale kontynuował:
- Pod inną postacią.
To była jednak z gorszych opcji. Kiedyś już słyszał o przypadku, w którym zostawiono rodzinę zabitego lub zaginionego czarodzieja, a ten nawiedzał ich, by ukarać niewierną żonę. Nie wiedział ile było w tym prawdy, ale lepiej dmuchać na zimne zamiast żałować nie podjętej wcześniej decyzji. Obserwował przy swoich słowach kuzynkę uważniej niż zwykle. Przeczucie jakoby coś ukrywała nie chciało się od niego odczepić, co też powodowało jego przyjazd. Chciał zobaczyć jej reakcję.
- Akurat Ministerstwo nie potrzebuje twojej zgody, żeby zacząć obserwację. I nie będzie to trwało w nieskończoność. Najwyżej do końca miesiąca, więc nikt nie będzie ci wychowywał syna. Lepiej żebyś przemęczyła się z glinami przed kilka dni zamiast potem sobie pluć w brodę, jeśli naprawdę się coś wydarzy – odparł, broniąc swojego zawodu. Owszem. Był na nich zły, jednak decyzja była już podjęta i nie było sensu się nakręcać. Teraz jedynie trzeba było się dostosować. Wstał i wyjrzał, szukając spojrzenia Nathana. Jakby był nim, już by się gdzieś tu kręcił. Może nawet na dachu? – Nie tylko twoja rodzina będzie pod nadzorem, więc powinnaś być wdzięczna za to, że będzie to pewnie jedyna rzecz, która ci przypomni tego człowieka.
- Nie przyjechałem po twoją prośbę, Peony – odparł, patrząc na nią uważnie.
- Tak postanowiono. Nie dziwne, że po dwóch latach od sprawy nagle mu się zaczyna przypominać? – odpowiedział, wzruszając ramionami i rozglądając się po ogrodzie. – Głównie chodzi o bezpieczeństwo. Kto wie czy ktoś nie zechce wrócić. Jako człowiek lub… - tu zawahał się na chwilę, ale kontynuował:
- Pod inną postacią.
To była jednak z gorszych opcji. Kiedyś już słyszał o przypadku, w którym zostawiono rodzinę zabitego lub zaginionego czarodzieja, a ten nawiedzał ich, by ukarać niewierną żonę. Nie wiedział ile było w tym prawdy, ale lepiej dmuchać na zimne zamiast żałować nie podjętej wcześniej decyzji. Obserwował przy swoich słowach kuzynkę uważniej niż zwykle. Przeczucie jakoby coś ukrywała nie chciało się od niego odczepić, co też powodowało jego przyjazd. Chciał zobaczyć jej reakcję.
- Akurat Ministerstwo nie potrzebuje twojej zgody, żeby zacząć obserwację. I nie będzie to trwało w nieskończoność. Najwyżej do końca miesiąca, więc nikt nie będzie ci wychowywał syna. Lepiej żebyś przemęczyła się z glinami przed kilka dni zamiast potem sobie pluć w brodę, jeśli naprawdę się coś wydarzy – odparł, broniąc swojego zawodu. Owszem. Był na nich zły, jednak decyzja była już podjęta i nie było sensu się nakręcać. Teraz jedynie trzeba było się dostosować. Wstał i wyjrzał, szukając spojrzenia Nathana. Jakby był nim, już by się gdzieś tu kręcił. Może nawet na dachu? – Nie tylko twoja rodzina będzie pod nadzorem, więc powinnaś być wdzięczna za to, że będzie to pewnie jedyna rzecz, która ci przypomni tego człowieka.
- Nie przyjechałem po twoją prośbę, Peony – odparł, patrząc na nią uważnie.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Miała nadzieje, że to wszystko to tylko rodzaj kosmicznego żartu. Nie narzekałaby na oderwanie od tych wszystkich spraw jakie dosłownie zasypały ją odkąd wróciła do Londynu. I choć mówią, że nadzieja nigdy nie umiera, a jak już to ostatnia po trudnej walce to w dniu dzisiejszym poddała się walkowerem. Wiedziała, że nie ma wpływu na decyzję Ministerstwa i Magicznej Policji. Wiedziała, że powinna liczyć dni aż to wszystko się skończy, ale nie potrafiła. Może to przez to, że zbyt dużo w swoim życiu poświęciła na dostosowywanie się. Nie wiedziała czemu całą złość w tym momencie przelewała na swojego kuzyna. Może tak właśnie między nimi było? W końcu od zawsze łączyły ich trochę negatywne, a już na pewno skomplikowane relacje. A może chodziło po prostu o to, że był on jedyną osobą w zasięgu jej wzroku. Wiedziała tylko, że kiedy emocje opadną wyrzutów sumienia nie będzie końca. Zwykle spokojna i uśmiechnięta Peony czasami po prostu wybuchała. A kiedy już się to zaczęło to nie dało się tego zignorować. Słysząc jego słowa wzdrygnęła się. Tak… to też jej kiedyś przeszło przez głowę. Jednak chciała wierzyć, że ma przed sobą coś więcej niż życie pełne strachu i smutku. Miała dopiero dwadzieścia siedem lat. Dlaczego to nie mogło skończyć się tamtego dnia dwa lata temu? Pokręciła głową. - Chcesz mi powiedzieć, że nie mam nic do powiedzenia jeżeli chodzi o ludzi kręcących się koło mojego domu? Bo tak postanowiono? - zapytała. Nie chciała tego. Oczywiście nie przez fakt, że ukrywała posiadanie listu, bo jednak w jakimś stopniu uważała to za sprawę osobistą, ale głównie przez fakt, że to równało się z byciem zamkniętym w klatce. Na dzień, na tydzień, na miesiąc… to nie miało znaczenia. Obserwowała kuzyna, kiedy wstał ciągle nie mogąc pozbyć się tego z głowy. Jak on sobie to wyobrażał? - Wdzięczna? - powtórzyła podniesionym tonem. - Byłabym wdzięczna gdybyś zamiast przychodzić tutaj jako odstrojony służbista choć raz zachował się jak na członka rodziny przystało i zajął się tym… tak po prostu. - powiedziała czując jak złość ogarnia każdą komórkę jej ciała. - Myślisz, że mi pomagasz? Nie potrzebuje Was – dobrze wiedziała do kogo w tym momencie się zwraca. Do policjanta. Gdyby był dla niej… - Bo w takich momentach nie istnieje rodzina, prawda? - zapytała już ciszej. Wtedy usłyszała trzask i odgłos upadającego przedmiotu. Podniosła się z krzesła nauczona nie ignorować takich dźwięków. - Nate? - zawołała chłopca kierując kroki w stronę wcześniej usłyszanego dźwięku. Widząc skulonego chłopca od razu do niego podbiegła. - Synku… - zaczęła. Chłopiec przytomny, ale pewnie lekko zamroczony zacisnął pięści. Dopiero kiedy Peony spojrzała na nogę chłopca zrozumiała, że ten miał twarde lądowanie. - Co Ty narobiłeś... - nie trzeba było zbyt długo się nad tym zastanawiać. Siedmiolatek chcąc podsłuchać rozmowę starszych wszedł na drzewo znajdujące się zaraz przy altance. Stracił równowagę i uderzył o ziemię tym samym łamiąc sobie nogę.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdawał sobie sprawę, że Peony będzie negatywnie nastawiona do tej decyzji, ale… No, właśnie. To była decyzja, a nie propozycja. Nie można było się szamotać z czarodziejską policją, a już na pewno nie z Ministerstwem Magii. Nie było zresztą jak inaczej przekazać jej te radosne wieści. Myślała, że co? Że ukorzą się przed nią i powiedzą, że dla jej wygody nie będą obserwować jej rodziny? Wiedział, że martwiła się o syna, bo w końcu była na jego punkcie wręcz wyczulona. Rozumiał to. Pewnie sam traktowałby podobnie jedynego tak bliskiego członka rodziny i do tego swojego dziecko, ale… Dlaczego reagowała tak gwałtownie? Nie znał jej przeszłości, nie wiedział, co się działo. Wiedział jedynie z tego, co usłyszał. Co było zapisane w aktach, a nie było tego zbyt wiele. Jedynie o jej mężu było kilka poważnych wzmianek, ale to wszystko…
- To też ochrona, Peony – odpowiedział, marszcząc brwi. Mogłaby docenić to, że ją poinformował. Reszta rodzin nie będzie miała takiego luksusu i jeśli poczują się obserwowani, popadną w strach. Ona będzie wiedziała, że w razie czego grupa specjalistów czeka na zewnątrz, by pomóc. Nie powiedział jej jeszcze o czymś. Że przydzielono go do nich, jednak nie chciał informować swojej i tak podenerwowanej już kuzynki. Która lubiła interpretować wszystko na swój sposób. – Tak po prostu? – powtórzył za nią, również podnosząc głos. – Myślisz, że robię ci wszystko na przekór? Przyjechałem! Właśnie to zrobiłby członek rodziny, Peony, ale najwyraźniej tego nie rozumiesz! Nigdy nie rozumiałaś, że rodzina jest najważniejsza, bo wolałaś być mądrzejsza od wszystkich!
Trzask. Krzyk. Uderzenie ciała o ziemię. Znał to wszystko. Nasłuchał się tego, aż za wiele. Rozpoznałby po dźwięku, co upadło, ile ważyło. Tym razem podejrzewał jednak kto był tym poszkodowanym. Zobaczył strach na twarzy kuzynki i skierował się za nią, nie czekając na przyzwolenie. No, tak. Dobrze że było to drzewo a nie dach.
- To nic poważnego – odpowiedział spokojnie, wiedząc, że jakikolwiek podniesiony głos wcale by nie pomógł. Jeśli w ogóle jego obecność tutaj miała pomóc. Odsunął delikatnie Peony i wziął Nathana na ręce, by przenieść na najbliższą stojącą w ogrodzie kanapę. Chłopiec zacisnął pięści na jego płaszczu, ale nie płakał. – Spokojnie, młody – mruknął Raiden. – To tylko stłuczenie. Trochę poboli, ale mam coś idealnego na siniaki.
I zanim Peony zdążyła coś powiedzieć wyjął z kieszeni maść na stłuczenia. Łagodziło objawy jak i skutki. Używali tego gracze quidditcha, ale Carter wiedział, że w jego zawodzie zawsze przyda się coś takiego.
- To też ochrona, Peony – odpowiedział, marszcząc brwi. Mogłaby docenić to, że ją poinformował. Reszta rodzin nie będzie miała takiego luksusu i jeśli poczują się obserwowani, popadną w strach. Ona będzie wiedziała, że w razie czego grupa specjalistów czeka na zewnątrz, by pomóc. Nie powiedział jej jeszcze o czymś. Że przydzielono go do nich, jednak nie chciał informować swojej i tak podenerwowanej już kuzynki. Która lubiła interpretować wszystko na swój sposób. – Tak po prostu? – powtórzył za nią, również podnosząc głos. – Myślisz, że robię ci wszystko na przekór? Przyjechałem! Właśnie to zrobiłby członek rodziny, Peony, ale najwyraźniej tego nie rozumiesz! Nigdy nie rozumiałaś, że rodzina jest najważniejsza, bo wolałaś być mądrzejsza od wszystkich!
Trzask. Krzyk. Uderzenie ciała o ziemię. Znał to wszystko. Nasłuchał się tego, aż za wiele. Rozpoznałby po dźwięku, co upadło, ile ważyło. Tym razem podejrzewał jednak kto był tym poszkodowanym. Zobaczył strach na twarzy kuzynki i skierował się za nią, nie czekając na przyzwolenie. No, tak. Dobrze że było to drzewo a nie dach.
- To nic poważnego – odpowiedział spokojnie, wiedząc, że jakikolwiek podniesiony głos wcale by nie pomógł. Jeśli w ogóle jego obecność tutaj miała pomóc. Odsunął delikatnie Peony i wziął Nathana na ręce, by przenieść na najbliższą stojącą w ogrodzie kanapę. Chłopiec zacisnął pięści na jego płaszczu, ale nie płakał. – Spokojnie, młody – mruknął Raiden. – To tylko stłuczenie. Trochę poboli, ale mam coś idealnego na siniaki.
I zanim Peony zdążyła coś powiedzieć wyjął z kieszeni maść na stłuczenia. Łagodziło objawy jak i skutki. Używali tego gracze quidditcha, ale Carter wiedział, że w jego zawodzie zawsze przyda się coś takiego.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie rozumiała dlaczego tak bardzo była wściekła. Oczywiście nie wyobrażała sobie policjantów pod jej domem, ale to przecie nie była wina Raidena. Nie mógł nic na to poradzić. I choć wewnętrznie o tym wiedziała to jednak spodziewała się po nim czegoś lepszego. Może naprawdę miała nadzieje, że kiedy wróci do Doliny Godryka wszystko wróci na swoje miejsce. I choć przede wszystkim chodziło o spokojne wychowanie syna to tak naprawdę chciała tego też dla siebie. Normalności. Tak naprawdę nie wiedziała czy jest zdenerwowana na mężczyznę czy zwyczajnie wyrzuca z siebie wszystko co czuła przez te wszystkie lata. A to wszystko dolało tylko oliwy do ognia. Może czuła, że po prostu może. Krzyczeć i wściekać się bo przecież to był Carter. Przecież zawsze tak między nimi było. Tylko, że nigdy nie tak poważnie. Nigdy nie tak naprawdę. Zmęczona przymknęła oczy. Była zła. Nie wyobrażała sobie, że jej mąż nawet po śmierci będzie tak bardzo mieszał jej w życiu. - Mądrzejsza od wszystkich? - spojrzała na niego zaskoczona. - A myślisz, że dlaczego ja to wszystko robiłam? Myślisz, że nie wiem czym jest rodzina? Że nie jest dla mnie najważniejsza? - pokręciła głową z niedowierzaniem. Najgorsze było w tym wszystkim to, że mieli podobne zdania i widzieli wszystko w podobnych barwach, ale przekazywali to w całkowicie inny sposób. Pewnie było tak zawsze tylko żadne z nich nie próbowało się dogadać. - Nic nie wiesz… - zaczęła, ale myśli nie skończyła. Nathaniel jak na siedmiolatka przystało zwykle robił zanim pomyślał. Dlatego przy małych dzieciach trzeba było mieć oczy dookoła głowy. I choć domyślała się, że jej synkowi może wpaść coś głupiego do głowy to nie podejrzewała, że wpadnie na pomysł wspinać się po drzewach. Przestraszyła się. Odsunęła się lekko kiedy mężczyzna wziął chłopca na ręce i zaniósł na stojącą nieopodal kanapę. Patrzyła jak szybko zareagował i nie mogła nie być mu wdzięczna w tym momencie. Podeszła do syna i choć nie chciała w tym momencie być na niego zła to wiedziała, że inaczej niczego się nie nauczy. - Oczywiście, że będzie boleć. I ciesz się, że wujek ma tą maść bo inaczej musielibyśmy przenieść się do szpitala, a tam bez zastrzyków na pewno by się nie obeszło… - zaczęła przyglądając się nodze chłopca i dotykając palcami stłuczonego kolana. - Dziękuje. - powiedziała spoglądając na mężczyznę. Była na niego wściekła, ale nie mogła zignorować faktu, że jej pomógł.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W nim też coś siedziało. Gromadziło się od pogrzebu rodziców, a frustracja związania z prowadzoną przez niego vendettą, vendettą, która jeszcze nie przynosiła oczekiwanych skutków było nie do zniesienia. Rozmawiał o tym jedynie z Cillianem i nikim więcej. Nie mógł. Nie potrafił i nie chciał. Nie miał zamiaru tego robić. Nie robił tego specjalnie, ale Peony zwyczajnie go zdenerwowała tym nieuzasadnionym atakiem. Martwiła się o syna. Dobrze. Jednak powinna się martwić nie policjantami i faktem, że chcieli bronić ją i Nathana, a jedynie tym co mogło nadejść. Nie widziała tego? Nie żyli w kraju mlekiem i miodem płynącym, a wróżki nie chroniły dzieci przed zranieniami. To był bardzo brutalny świat i oboje o tym wiedzieli. Dlaczego więc nie chciała przyjąć pomocy, która była jej oferowana? Ochrony dla jej syna, którego chciała tak bronić. Przed kim? Przed policjantami? Nie powinna być śmieszna, bo prawdziwe zagrożenie było zupełnie gdzie indziej. I mimo że nie chciała tego przyznać, wiedziała, że tak było.
- Nie musiałabyś tego robić, gdybyś chociaż raz posłuchała głosu rozsądku, a nie własnego widzimisię - odparł, zaciskając szczękę. - Nie mówię, że nie wiesz. Po prostu atakujesz mnie za coś, na co nie miałem wpływu i wyciągasz śmieszne wnioski. Niby na jakiej podstawie? Że zabrałem ci ulubioną lalkę jak mieliśmy po kilka lat? Spójrz prawdzie w oczy. Nie chcesz się przyznać, że się boisz, a teraz chcesz to zatuszować.
Wiem, że mnie oszukałaś, Peony. Nie dodał tego. Nie teraz. Nie gdy okazało się, że dziecko spadło z drzewa. Czas było zakończyć tę rozmowę... Kłótnie? Mieli szczęście w nieszczęściu, gdy Nate postanowił powspinać się i podsłuchać ich dyskusji. Niezwykle ożywionej dyskusji. Nie dziwne, że go to zainteresowało. - Mama przesadza – odparł Raiden, nie patrząc na kuzynkę, ale sięgając jeszcze raz do kieszeni płaszcza i znajdując w nim coś, co powinno się spodobać Nathanowi. Nie przyjechał tu z pustymi rękami. Pamiętał, że chłopiec jest w domu i nie zamierzał zostawiać go z niczym. – Gdy będzie boleć, spójrz przez to oko i od razu się polepszy – dodał, podtykając pod nos Nate’a kalejdoskop. Znał tę zabawkę z dzieciństwa. Taki sam którą przywiozła mu mama z jednej ze swoich wycieczek po sklepach mugolskich. Bodajże z Marsylii. – Postarasz się go nie zniszczyć? – spytał, czekając na potwierdzenie. Gdy je otrzymał, uśmiechnął się, po czym wstał i przeszedł w głąb ogrodu w stronę wyjścia. - Na mnie już czas - odparł jedynie i wyszedł.
|zt x2
- Nie musiałabyś tego robić, gdybyś chociaż raz posłuchała głosu rozsądku, a nie własnego widzimisię - odparł, zaciskając szczękę. - Nie mówię, że nie wiesz. Po prostu atakujesz mnie za coś, na co nie miałem wpływu i wyciągasz śmieszne wnioski. Niby na jakiej podstawie? Że zabrałem ci ulubioną lalkę jak mieliśmy po kilka lat? Spójrz prawdzie w oczy. Nie chcesz się przyznać, że się boisz, a teraz chcesz to zatuszować.
Wiem, że mnie oszukałaś, Peony. Nie dodał tego. Nie teraz. Nie gdy okazało się, że dziecko spadło z drzewa. Czas było zakończyć tę rozmowę... Kłótnie? Mieli szczęście w nieszczęściu, gdy Nate postanowił powspinać się i podsłuchać ich dyskusji. Niezwykle ożywionej dyskusji. Nie dziwne, że go to zainteresowało. - Mama przesadza – odparł Raiden, nie patrząc na kuzynkę, ale sięgając jeszcze raz do kieszeni płaszcza i znajdując w nim coś, co powinno się spodobać Nathanowi. Nie przyjechał tu z pustymi rękami. Pamiętał, że chłopiec jest w domu i nie zamierzał zostawiać go z niczym. – Gdy będzie boleć, spójrz przez to oko i od razu się polepszy – dodał, podtykając pod nos Nate’a kalejdoskop. Znał tę zabawkę z dzieciństwa. Taki sam którą przywiozła mu mama z jednej ze swoich wycieczek po sklepach mugolskich. Bodajże z Marsylii. – Postarasz się go nie zniszczyć? – spytał, czekając na potwierdzenie. Gdy je otrzymał, uśmiechnął się, po czym wstał i przeszedł w głąb ogrodu w stronę wyjścia. - Na mnie już czas - odparł jedynie i wyszedł.
|zt x2
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
/ 5 lutego
Chociaż Peony o dom dbała zawsze to nigdy nie był on tym wymarzonym miejscem. Przez lata marzyła tylko by się z niego uwolnić w myślach mając wspomnienia swojego rodzinnego domu na skraju lasu. Naprawdę chciała stworzyć taki sam dom dla swojej rodziny. Dla męża i dziecka. Pełen miłości, troski i zapachu jabłecznika unoszącego się od progu. Jednak rzeczywistość bardzo szybko pokazała jej, że w swoim życiu miała wiele szczęścia wychowując się w takim domu. Za dużo by móc to powtórzyć. Kiedy wyjechała zostawiając za sobą to wszystko przez długi czas zastanawiała się czy nie sprzedać domu w Dolinie. Nie wiedziała gdzie poniosą ją nogi i czy kiedykolwiek wróci do Wielkiej Brytanii. Z jednej strony bardzo tęskniła za domem i rodziną. Z drugiej złe wspomnienia nie pozwalały jej na powrót. Dwa lata zajęło jej zrozumienie, że to nie była przeprowadzka, to nie było poszukiwanie nowego życia, a ucieczka. A ona nie chciała uciekać. Chciała po prostu żyć. Więc wróciła obiecując sobie, że więcej nie popełni takiego błędu. Nie podda się tylko dlatego, że podświadomość zmusza ją do konfrontacji z rzeczywistością. Obiecała sobie, że zrobi z tego miejsca prawdziwy dom. Bo dawno już nie czuła się, że może wszystko. Dawno nie czuła się wolna i pełna możliwości. Pogoda w całej Wielkiej Brytanii pozostawiała wiele do życzenia, ale dzisiaj akurat nie mogła na nią narzekać. Widząc przedzierające się przez chmury promienie słońca postanowiła, że dzisiaj jest dobry dzień na zrobienie porządków w ogródku. Po dwóch latach wiele rzeczy wymagało naprawy i choć miała pod ręką różdżką to jednak nie wszystko chciała robić za pomocą magii. Zaczęła od porządkowania różanej altanki, która przez ten czas zdążyła całkowicie zarosnąć. Nawet różdżka nie była w stanie posprzątać tego bałaganu. Kobieta chwyciła w dłonie jeden z wplątanych w róże chwastów i próbowała go wyrwać. Okazało się nie być to tak łatwe jak miała nadzieje, że będzie. - No chodź tu ty mały, niepotrzebny chwaście! - tak właśnie mamrotała z irytacją w stronę rośliny. No bo przecież nie mogła wiedzieć, że ktoś jej słucha.
Chociaż Peony o dom dbała zawsze to nigdy nie był on tym wymarzonym miejscem. Przez lata marzyła tylko by się z niego uwolnić w myślach mając wspomnienia swojego rodzinnego domu na skraju lasu. Naprawdę chciała stworzyć taki sam dom dla swojej rodziny. Dla męża i dziecka. Pełen miłości, troski i zapachu jabłecznika unoszącego się od progu. Jednak rzeczywistość bardzo szybko pokazała jej, że w swoim życiu miała wiele szczęścia wychowując się w takim domu. Za dużo by móc to powtórzyć. Kiedy wyjechała zostawiając za sobą to wszystko przez długi czas zastanawiała się czy nie sprzedać domu w Dolinie. Nie wiedziała gdzie poniosą ją nogi i czy kiedykolwiek wróci do Wielkiej Brytanii. Z jednej strony bardzo tęskniła za domem i rodziną. Z drugiej złe wspomnienia nie pozwalały jej na powrót. Dwa lata zajęło jej zrozumienie, że to nie była przeprowadzka, to nie było poszukiwanie nowego życia, a ucieczka. A ona nie chciała uciekać. Chciała po prostu żyć. Więc wróciła obiecując sobie, że więcej nie popełni takiego błędu. Nie podda się tylko dlatego, że podświadomość zmusza ją do konfrontacji z rzeczywistością. Obiecała sobie, że zrobi z tego miejsca prawdziwy dom. Bo dawno już nie czuła się, że może wszystko. Dawno nie czuła się wolna i pełna możliwości. Pogoda w całej Wielkiej Brytanii pozostawiała wiele do życzenia, ale dzisiaj akurat nie mogła na nią narzekać. Widząc przedzierające się przez chmury promienie słońca postanowiła, że dzisiaj jest dobry dzień na zrobienie porządków w ogródku. Po dwóch latach wiele rzeczy wymagało naprawy i choć miała pod ręką różdżką to jednak nie wszystko chciała robić za pomocą magii. Zaczęła od porządkowania różanej altanki, która przez ten czas zdążyła całkowicie zarosnąć. Nawet różdżka nie była w stanie posprzątać tego bałaganu. Kobieta chwyciła w dłonie jeden z wplątanych w róże chwastów i próbowała go wyrwać. Okazało się nie być to tak łatwe jak miała nadzieje, że będzie. - No chodź tu ty mały, niepotrzebny chwaście! - tak właśnie mamrotała z irytacją w stronę rośliny. No bo przecież nie mogła wiedzieć, że ktoś jej słucha.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczywiście, każdą wolną chwilę Bertie Bott powinien poświęcić remontowaniu swojego domu. Tak. Zdecydowanie. W końcu musiał udowodnić Mattowi, że Rudera (jak lubił nazywać swój nadal dość świeży nabytek) się jeszcze do czegoś nadaje i wystarczy włożyć w nią trochę pracy, a będzie domem idealnym w którym Bertie wychowa swoje dzieci, a jego dzieci jego wnuki, te prawnuki i tak dalej i tak dalej! Jej położenie w lekkim odsunięciu od całej Doliny, jakby bardziej w lesie było doskonałe. I w ogóle cała była perfekcyjna! Tylko... zniszczona.
W każdym razie spacer dzisiaj wydał mu się ciekawszą opcją. Bo ileż można wdychać kurz, wymieniać deski, wstawiać meble, walczyć z ghulami, rozmawiać z duchem i naprawiać schody? Należy mu się chwila przerwy!
Szedł więc, obserwując otoczenie - bo i Bott bardzo za zimą przepadał, kiedy usłyszał niedaleko kobiecy głos.
- Nikt nie lubi słuchać, że jest niepotrzebny. Teraz się obrazi i będzie trzymał ziemi tak mocno, że żadna siła go nie wyrwie i będzie trzeba przyznać, że jest w rzeczywistości wspaniałą ozdobą, bo nie będzie innego wyjścia.
Stwierdził nie przejmując się tym, czy jego poczucie humoru znajdzie dopasowanego doń odbiorcę i podszedł bliżej, by przyjrzeć się zapewne jednej z sąsiadek, która chyba podobnie jak on wzięła się za odświeżanie domu.
- Może pomóc? Na ogrodach się nie znam, ale trenuję ostatnio na mistrza wszelkich remontów. Bertie Bott, wprowadziłem się niedaleko. - przedstawił się w końcu, bo chyba wypada i podszedł bliżej.
No, do mistrza mu jeszcze daleko. Mistrz prawdopodobnie nie wylądowałby przez swoje remontowanie w Mungu. Ale nie czepiajmy się go, on jest Bertiem i bycie Bertiem całkowicie mu w życiu wystarcza. Niech jeszcze da radę doprowadzić do stanu używalności swój dom, a wszystko będzie perfekcyjne.
No, jeszcze ogród tej ładnej pani, nim też chętnie się zajmie.
W każdym razie spacer dzisiaj wydał mu się ciekawszą opcją. Bo ileż można wdychać kurz, wymieniać deski, wstawiać meble, walczyć z ghulami, rozmawiać z duchem i naprawiać schody? Należy mu się chwila przerwy!
Szedł więc, obserwując otoczenie - bo i Bott bardzo za zimą przepadał, kiedy usłyszał niedaleko kobiecy głos.
- Nikt nie lubi słuchać, że jest niepotrzebny. Teraz się obrazi i będzie trzymał ziemi tak mocno, że żadna siła go nie wyrwie i będzie trzeba przyznać, że jest w rzeczywistości wspaniałą ozdobą, bo nie będzie innego wyjścia.
Stwierdził nie przejmując się tym, czy jego poczucie humoru znajdzie dopasowanego doń odbiorcę i podszedł bliżej, by przyjrzeć się zapewne jednej z sąsiadek, która chyba podobnie jak on wzięła się za odświeżanie domu.
- Może pomóc? Na ogrodach się nie znam, ale trenuję ostatnio na mistrza wszelkich remontów. Bertie Bott, wprowadziłem się niedaleko. - przedstawił się w końcu, bo chyba wypada i podszedł bliżej.
No, do mistrza mu jeszcze daleko. Mistrz prawdopodobnie nie wylądowałby przez swoje remontowanie w Mungu. Ale nie czepiajmy się go, on jest Bertiem i bycie Bertiem całkowicie mu w życiu wystarcza. Niech jeszcze da radę doprowadzić do stanu używalności swój dom, a wszystko będzie perfekcyjne.
No, jeszcze ogród tej ładnej pani, nim też chętnie się zajmie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uwielbiała naturę. W końcu była Sproutem, a to do czegoś zobowiązywało. Nie mogła patrzeć na rosnący wszędzie chwast. Miała szczęście, że jej matka nie wybrała się do niej jeszcze z wizytą, bo przecież kobieta z przerażenia złapałaby się za głowę. Nie było jej łatwo w pojedynkę. Z jednej strony wiedziała, że może się zgłosić do rodzeństwa po pomoc, ale z drugiej wcale robić tego nie chciała. Zawsze była typem indywidualistki. Próbując pozbyć się niepożądanego gościa Peony nie usłyszała zbliżających się kroków. Podskoczyła przestraszona słysząc głos mężczyzny. Odwróciła się z zaskoczeniem w oczach. Sens wypowiedzianych przez niego słów dopiero po chwili do niej dotarł. Uśmiechnęła się lekko. - Nie mam w zwyczaju kłamać. Nawet urażonych roślin. W końcu najgorsza prawda jest lepsza niż najlepsze kłamstwo prawda? - zapytała wzruszając ramionami. Peony nie miała okazji zapoznania się ze wszystkimi nowościami Doliny Godryka. I choć jak w każdej małej miejscowości mieszkańcy znali się i wiedzieli o sobie niemal wszystko tak Peony nie zwracała na to zbytniej uwagi. Ludzie przychodzili i odchodzili nie mogąc zagrzać tu miejsca na dłużej. Jedynym źródłem informacji była jej sąsiadka, która niczym radar osiedlowy chwytała się wszystkich nowości przekazując je później niezbyt zainteresowanej Peony. Kobieta wiedziała wszystko o wszystkich więc lepiej było nie żyć z nią w konflikcie lub zwadzie. Gdzieś podczas jednej z rozmów z sąsiadką wypłynął temat nowego sąsiada i choć Piwka nie miała okazji go poznać to kobieta wypowiadała się na jego temat w superlatywach. - Więc to Ty jesteś moim nowym sąsiadem – powiedziała to takim tonem jakby właśnie odkryła w swoim ogrodzie zalążek nowego kontynentu. - Peony Sprout. Znam się na ogrodach, ale do mistrza remontów niestety mi daleko. - odparła uśmiechając się lekko. Przyjrzała się mężczyźnie zastanawiając się ile ten może mieć lat. Nie wyglądał na kogoś kto przyjechał tu wyremontować dom dla siebie i swojej szóstki dzieci. Wiekiem mógł dorównywać Pomce chociaż nie mogła być tego pewna. - Wybrałeś się na obchód Doliny czy masz już dość własnego remontu? - zapytała zainteresowana. W Dolinie Godryka było na czym zawiesić oko. Piękne krajobrazy i dużo miejsc wartych odwiedzenia, ale Peony bardzo dobrze wiedziała, że czasami nie liczył się widok, a to by po prostu iść.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Lubię idealistów. - odpowiedział tylko, uśmiechając się przy tym lekko i podchodząc bliżej. - Tylko to na przykład kłamstwo mogłoby przynieść jedynie coś dobrego, a prawda w tym wypadku nie niesie ze sobą żadnych korzyści, a jedynie smutek biednego chwasta.
Do tych moralno chwastowych dylematów uśmiechnął się jeszcze szerzej i uważając, żeby niczego po drodze nie zniszczyć, czy rozdeptać. W końcu i on spróbował walki z upartym chwastem, złapał go u dołu, blisko korzeni i pociągnął mocno. Choć i jemu tak od razu to nie chciało pójść.
- No, rozsiadł się na amen. - stwierdzając to pociągnął znowu, bo się przecież nie podda. Jego męskie ego bardzo by ucierpiało, to po pierwsze. A w ogródku jego uroczej sąsiadki pozostałby chwast, to po drugie. A gdyby ona go wyrwała, kiedy on nie dał rady? No, Bertie wybujałego ego nie miał, ale to byłby już na prawdę poważny kopniak!
- Okolica już słyszała? - spytał wesoło, choć w sumie w trakcie swoich wycieczek po Dolinie poznał tu już dość sporo osób, więc nie dziwne, że i inni usłyszeli o nowych mieszkańcach. To ostatecznie dość mała okolica. - Jednym z pięciu właściwie. Wynajmuję pokoje, za duży ten dom na mnie jednego.
Dodał zaraz. Dosyć ładna ferajna się w domku zebrała. Nauczycielka Zielarstwa, dwójka motorowych maniaków i mózgowiec. Cóż, przynajmniej prawdopodobnie nie będzie się nudził!
- Miło poznać. W takim razie pewnie będę tu przybiegał po pomoc na wiosnę. Może do tej pory Rudera straci już swoje imię i pogoda pozwoli na zajęcie się zielenią dookoła. - no, ogródkiem na pewno zajmie się głównie Eileen, ale przecież nie może robić wszystkiego. Poza tym ona większość czasu spędza w szkole, więc jeśli tylko Bertie będzie miał kogoś, kto mu powie, jak nie zamordować roślin to chętnie też zrobi coś pożytecznego!
- Musiałem odpocząć chyba od domu. Uwielbiam go, ale pochłania sporo energii. - przyznał i wrócił do szarpania się z chwastem. Bo robienie czegokolwiek w czyimś ogródku to całkowicie inna sprawa i wcale, a wcale mu nie przeszkadzało, nawet go bawiło! Podczas, gdy jeśli dać mu miotłę i kazać zamiatać na nowo Ruderę (czy robić to magicznie), chyba by uciekł.
Do tych moralno chwastowych dylematów uśmiechnął się jeszcze szerzej i uważając, żeby niczego po drodze nie zniszczyć, czy rozdeptać. W końcu i on spróbował walki z upartym chwastem, złapał go u dołu, blisko korzeni i pociągnął mocno. Choć i jemu tak od razu to nie chciało pójść.
- No, rozsiadł się na amen. - stwierdzając to pociągnął znowu, bo się przecież nie podda. Jego męskie ego bardzo by ucierpiało, to po pierwsze. A w ogródku jego uroczej sąsiadki pozostałby chwast, to po drugie. A gdyby ona go wyrwała, kiedy on nie dał rady? No, Bertie wybujałego ego nie miał, ale to byłby już na prawdę poważny kopniak!
- Okolica już słyszała? - spytał wesoło, choć w sumie w trakcie swoich wycieczek po Dolinie poznał tu już dość sporo osób, więc nie dziwne, że i inni usłyszeli o nowych mieszkańcach. To ostatecznie dość mała okolica. - Jednym z pięciu właściwie. Wynajmuję pokoje, za duży ten dom na mnie jednego.
Dodał zaraz. Dosyć ładna ferajna się w domku zebrała. Nauczycielka Zielarstwa, dwójka motorowych maniaków i mózgowiec. Cóż, przynajmniej prawdopodobnie nie będzie się nudził!
- Miło poznać. W takim razie pewnie będę tu przybiegał po pomoc na wiosnę. Może do tej pory Rudera straci już swoje imię i pogoda pozwoli na zajęcie się zielenią dookoła. - no, ogródkiem na pewno zajmie się głównie Eileen, ale przecież nie może robić wszystkiego. Poza tym ona większość czasu spędza w szkole, więc jeśli tylko Bertie będzie miał kogoś, kto mu powie, jak nie zamordować roślin to chętnie też zrobi coś pożytecznego!
- Musiałem odpocząć chyba od domu. Uwielbiam go, ale pochłania sporo energii. - przyznał i wrócił do szarpania się z chwastem. Bo robienie czegokolwiek w czyimś ogródku to całkowicie inna sprawa i wcale, a wcale mu nie przeszkadzało, nawet go bawiło! Podczas, gdy jeśli dać mu miotłę i kazać zamiatać na nowo Ruderę (czy robić to magicznie), chyba by uciekł.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chwasty widocznie bardzo umiłowały sobie jej altankę różaną skoro tak uparcie chciały w niej zostać. I choć to miejsce w tym momencie wyglądało jak pobojowisko to na wiosnę kiedy wszystkie róże rozkwitały, a wśród nich nie było śladu chwastów i naniesionych przez wiatr liści i kartonów było po prostu zachwycające. A przynajmniej warte zobaczenia. - Jestem gotowa przyjąć takie stanowisko tylko czy oszukanie chwasta by osiągnąć własny cel nie zrani jeszcze bardziej jego uczuć kiedy będę go wyrzucać? - zapytała poprawiając opadającą jej na oczy czapkę. Rozmowa dotycząca uczuć chwastów i roślin była miłą odskocznią od ostatnich dotyczących jej zmarłego męża. W takich małych miejscach nie dało się zbyt wielu rzeczy ukryć. Dlatego każdy wiedział o tym co działo się w domu Peony, każdy wiedział o tajemniczej śmierci jej męża i o tym, że uciekła jakby była co najmniej jej winna. Miło było rozmawiać z kimś kto nie patrzył na nią przez pryzmat tamtych wydarzeń nawet jeśli rozmawiali tylko, a może aż o uczuciach roślin. Uśmiechnęła się widząc jak mężczyzna zmaga się z upartym chwastem. - Wziął sobie moje słowa do serca. Masz racje nie powinna była tak do niego mówić. - brunetka rozejrzała się za łopatką, którą oczami wyobraźni tutaj przyniosła. Widocznie aż nadto wierzyła w swoje manualne siły. Mieli środek zimy, a ziemia przez długi czas miała jeszcze zamiar zostać w takim stanie. Wyciągnęła klucze do schowka i nadal słuchając mężczyzny szybko podreptała do stojącej niedaleko szopy na narzędzia. Zamek nie był łaskawy, a samo przekręcenie kluczem nie wystarczyło. Kobieta kopnęła w drzwi, które odskoczyły otwierając się na oścież. Wyciągnęła łopatkę i jakieś grabki, które też mogą się jej przydać i szybko wróciła do nowego towarzysza zbrodni. - Nie wiem jak okolica, ale moja sąsiadka na pewno. - powiedziała uśmiechając się szeroko. - Pięciu? - powtórzyła zaskoczona. - To ładna z Was gromadka. Przynajmniej masz pomoc przy remoncie, mistrzu. - Piwka uwielbiała jak w domu było dużo osób chociaż już się od tego odzwyczaiła. W jej rodzinnym domu zawsze było ich dużo i nic nie kojarzyło jej się lepiej niż te dni. - Wiem, że to miejsce nie jest moją najlepszą rekomendacją, ale nie było mnie tutaj dwa lata i staram się doprowadzić to miejsce do ładu. Na wiosnę powinno już wszystko prezentować się wyjściowo. - zaśmiała się wzruszając ramionami. - Uparciuch z tego chwastu. Przyda się pomoc? - zapytała wyciągając w stronę mężczyzny łopatę. Oczywiście wierzyła, że sobie poradzi! - Ten też pochłania mnóstwo energii. Tym bardziej, że przy siedmioletnim dziecku i hodowli mandragor nie mam zbytnio na to czasu. - dodała wzruszając ramionami. Peony nigdy nie ukrywała tego, że jest matką. Nate był wszystkim co w tym momencie miała.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bott słyszał plotki, bo czasem nie słyszeć się nie da. A jako, że miał ciekawską naturę to nawet przed nimi nie uciekał, choć pewnie wypadało! A jednak lubił wiedzieć, co się dzieje dookoła niego, wiedział jednocześnie, że historie których nie słyszy z ust samych zainteresowanych prawdopodobnie przeszły już jakąś mutację jak w zabawie w głuchy telefon. Jedna osoba coś przekręci, druga źle zrozumie i potem wszyscy myślą, że wuj Joakim hoduje w ogródku różowe trolle, czy inne bzdety. A plotki o śmierci bliskich rozchodzą się lepiej. Bertie coś o tym wiedział.
Skoro jednak o niczym nie usłyszał od Peony, którą dopiero co poznał, nie zamierzał sam o tym wspominać. Prawdopodobnie o niczym w ogóle nie powinien wiedzieć. No i czemu miałby jej psuć nastrój?
- Fakt. Wtedy bylibyśmy winni skrzywdzenia uczuć. Wychodzi na to, że lepiej sobie radzisz z wyborami moralnymi, chwasty powinny być ci wdzięczne. - stwierdził wesołym tonem i pociągnął znowu, tym razem poczuł, że chwast powoli się wysuwa. Już blisko! Mimo to nie marudził, kiedy Peony postanowiła pójść po łopatę, w ten sposób pójdzie po prostu wygodniej.
- Muszę przyznać, że mało kiedy widuję u kobiety tyle gracji w tak zwyczajnej czynności, jak otwieranie drzwi. - zaśmiał się, bo ona nie wyglądała na kogoś, kto się za dokuczanie obrazi i patrzył, jak wraca z potrzebnymi rzeczami. Chyba trochę zauroczył go ten gest. Wydawał mu się po protu uroczy.
- Taak, dużo pomocy. I sporo marudzenia. Ale nie przeszkadza mi to drugie, nie lubię jak jest nudno. - stwierdził. Bo faktycznie w jego domu co chwila był ktoś nowy, jeśli nie sami lokatorzy to jego lub ich goście, osoby chętne do remontu lub do picia pod przykrywką remontu. I zabawy o dziwo przy tym było. - Byłaś w Hogwarcie?
Wolał się upewnić. Wiedział, że ta okolica jest po części mugolska i z samych opowieści nie pamiętał kto jest czarodziejem, a kto nie, nie wiedział więc czy może się pochwalić szóstą niesamowitą lokatorką! A aż go język świerzbił, żeby się chwalić, że kupił nawiedzony dom. No, czy to nie jest niesamowite?!
Nie bał się właściwie pytać wprost, bo przecież mugol nie zrozumie, co to Hogwart i tylko się zdziwi, uzna, że się przejęzyczył, a Bott się wykręci mówiąc o jakimś odległym kraju w Ameryce, czy gdzie tam.
- Nie najlepsza rekomendacja? Widziałaś może do czego się wprowadziłem? - zaśmiał się pod nosem. No... znaczy przed każdym innym mogłaby się tłumaczyć, jednak w porównaniu z nim wypadała wręcz elegancko! - Nie ważne z resztą. Właściwie to nieźle się to wszystko trzyma jak na dwa lata. Gdzie spędziłaś ten czas?
Spytał zaraz i chętnie wziął od niej łopatę, żeby trochę rozbić zmrożoną ziemię i podkopać chwast. Ostatni raz później pociągnął i roślina musiała się poddać! Rzucił ją na stertę zielonych śmieci, kiedy tylko ją zlokalizował.
Więc czarownica! Idealnie.
- Gdzie w tej chwili jest małoletni? - zagadnął. Przepadał za dzieciakami. Zawsze (ciekawe, czemu!) łapał z nimi całkiem dobry kontakt. - Za mandragorami muszę przyznać, nie szaleję. Raz na zielarstwie przypadkiem stłukłem kilka donic z nimi.
Skrzywił się, bo nie było to miłe wspomnienie ani dla niego, ani reszty obecnych, którzy niestety nie mieli nawet kiedy złapać za nauszniki!
Skoro jednak o niczym nie usłyszał od Peony, którą dopiero co poznał, nie zamierzał sam o tym wspominać. Prawdopodobnie o niczym w ogóle nie powinien wiedzieć. No i czemu miałby jej psuć nastrój?
- Fakt. Wtedy bylibyśmy winni skrzywdzenia uczuć. Wychodzi na to, że lepiej sobie radzisz z wyborami moralnymi, chwasty powinny być ci wdzięczne. - stwierdził wesołym tonem i pociągnął znowu, tym razem poczuł, że chwast powoli się wysuwa. Już blisko! Mimo to nie marudził, kiedy Peony postanowiła pójść po łopatę, w ten sposób pójdzie po prostu wygodniej.
- Muszę przyznać, że mało kiedy widuję u kobiety tyle gracji w tak zwyczajnej czynności, jak otwieranie drzwi. - zaśmiał się, bo ona nie wyglądała na kogoś, kto się za dokuczanie obrazi i patrzył, jak wraca z potrzebnymi rzeczami. Chyba trochę zauroczył go ten gest. Wydawał mu się po protu uroczy.
- Taak, dużo pomocy. I sporo marudzenia. Ale nie przeszkadza mi to drugie, nie lubię jak jest nudno. - stwierdził. Bo faktycznie w jego domu co chwila był ktoś nowy, jeśli nie sami lokatorzy to jego lub ich goście, osoby chętne do remontu lub do picia pod przykrywką remontu. I zabawy o dziwo przy tym było. - Byłaś w Hogwarcie?
Wolał się upewnić. Wiedział, że ta okolica jest po części mugolska i z samych opowieści nie pamiętał kto jest czarodziejem, a kto nie, nie wiedział więc czy może się pochwalić szóstą niesamowitą lokatorką! A aż go język świerzbił, żeby się chwalić, że kupił nawiedzony dom. No, czy to nie jest niesamowite?!
Nie bał się właściwie pytać wprost, bo przecież mugol nie zrozumie, co to Hogwart i tylko się zdziwi, uzna, że się przejęzyczył, a Bott się wykręci mówiąc o jakimś odległym kraju w Ameryce, czy gdzie tam.
- Nie najlepsza rekomendacja? Widziałaś może do czego się wprowadziłem? - zaśmiał się pod nosem. No... znaczy przed każdym innym mogłaby się tłumaczyć, jednak w porównaniu z nim wypadała wręcz elegancko! - Nie ważne z resztą. Właściwie to nieźle się to wszystko trzyma jak na dwa lata. Gdzie spędziłaś ten czas?
Spytał zaraz i chętnie wziął od niej łopatę, żeby trochę rozbić zmrożoną ziemię i podkopać chwast. Ostatni raz później pociągnął i roślina musiała się poddać! Rzucił ją na stertę zielonych śmieci, kiedy tylko ją zlokalizował.
Więc czarownica! Idealnie.
- Gdzie w tej chwili jest małoletni? - zagadnął. Przepadał za dzieciakami. Zawsze (ciekawe, czemu!) łapał z nimi całkiem dobry kontakt. - Za mandragorami muszę przyznać, nie szaleję. Raz na zielarstwie przypadkiem stłukłem kilka donic z nimi.
Skrzywił się, bo nie było to miłe wspomnienie ani dla niego, ani reszty obecnych, którzy niestety nie mieli nawet kiedy złapać za nauszniki!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Peony szczerze nienawidziła plotek. Nie rozumiała też ludzi, którzy je wymyślają. Na swój temat słyszała wiele. Słyszała o tym, że zabiła męża, słyszała o tym, że wyjechała w świat by go szukać, słyszała, że z rozpaczy chciała popełnić samobójstwo, słyszała, że uciekła ze swoim kochankiem, a wróciła bo ją rzucił. I właściwie nawet się tym nie przejmowała. Bardziej przejmowała się faktem, że jej rodzice musieli to słyszeć. I pewnie te wszystkie plotki nigdy by się nie pojawiły gdyby nie jej mąż. Lubił grać. Udawał przykładnego męża i ojca, a z niej wśród ludzi robił wariatkę. Ludziom wystarczą słowa. Zawsze wiedzą więcej o tobie niż ty sam. Nie dociekają prawdy. Liczyło się to by mówić. I więcej i więcej i więcej. Więc pewnie gdyby się dowiedziała, że on także zdążył już coś o niej usłyszeć miałaby nadzieje, że nie bierze tego na poważnie. Chciała żeby ludzie w końcu poznali ją naprawdę. Nie tą zamkniętą w czterech ścianach. - Taka już jestem. Szybko i bezboleśnie. - uśmiechnęła się. Kiedyś właśnie taka była. Przed ślubem, przed Natem chociaż on nie był tu niczego winny, przed wszystkimi latami jakie spędziła w domu pełnego obłudy i kłamstw. Beztroska i trochę ironiczna. - Nie znam żadnych modlitw do drzwi, a alohomora to po prostu lenistwo. - wzruszyła ramionami. Chociaż kochała magię to nie wyręczała się nią na każdym kroku. Nie była rozwiązaniem na wszystko. Czasami nawet była zbędna. - Marudzenie przy robocie? Tego nie znam. - uśmiechnęła się stając nad nim i obserwując jego siłownie się z chwastem. Taaa.. nie zna. Tak jakby nie przyłapał jej na marudzeniu przy wyrywaniu upartego chwastu. Na wspomnienie szkoły pokiwała głową. - Hufflepuff – odpowiedziała dumnie. Zawsze uwielbiała swój dom. Był niedoceniany, a ona uważała, że całkowicie wyłamywał się z tych wszystkich „popularnych”. Słaby byłby z niej prefekt jakby tak nie myślała. - Krukon czy Gryfon? - zapytała. Do Ślizgonów jej nie pasował więc od razu przed oczami stanęły jej właśnie te dwa domy. Zaśmiała się. - Uczysz mnie uczuć względem chwastów, a sam obrażasz swój własny dom? Ja bym na Twoim miejscu uważała. Stare domy są jak starzy ludzie. Niby już nie pamiętają, ale długo nie zapomną. - wiedziała, że ma tutaj jeszcze dużo pracy. Przynajmniej w środku domu wszystko jest wyremontowane i te dwa lata nie miały na budynek aż takiego wpływu. Wątpię, żeby poradziła sobie z wyremontowaniem całego domu sama. A przecież nie mogła wychowywać syna w ruderze. Nawet jeśli ta rudera miała być jej wymarzonym domem. - Pół roku w Wenecji, półtora w Bergen. - odpowiedziała. - I przysięgam Ci, że nie ma nic piękniejszego niż zorza polarna rozciągająca się nad całym miastem. - czy tęskniła? Chyba tylko za widokami. Zawsze tam jej czegoś brakowało. Domu, poczucia, że zrobiła dobrze, pokazania, że sobie radzi. Po podaniu mu łopaty chwyciła za sekator leżący przy stercie chwastów. Zaczęła wycinać zaschnięte łodygi kwiatów. Musiała się pozbyć ich wszystkich, żeby móc zasiać nowe. Te nie nadawały się już do niczego. Spojrzał na wyrwany chwast i uśmiechnęła się szeroko. - Jeden zero dla Pana, Panie Bott. - powiedziała mając nadzieje, że nie przekręciła nazwiska. Zawsze miała z nimi problem. Wypadały jej z głowy równie szybko jak lista zakupów. - Z dziadkiem wybrał się na ryby. Jestem dumna, że jeszcze wytrwał. Bardzo szybko się nudzi. Za dużo ma pomysłów. - wzruszyła ramionami. Jak to dziecko. Chociaż to zapewne krew Skamanderów bo za bardzo przypominał jej z zachowania Raidena kiedy byli jeszcze dziećmi. Słysząc, że w szkole zniszczył kilka doniczek mandragor spojrzała na niego z „przerażeniem” w oczach. - Przypomnij mi abym nigdy, nigdy, nigdy chociaż byłbyś najlepszym sąsiadem świata nie wpuszczała Cię do moich szklarni. Mogłabym tego nie przeżyć. - powiedziała kręcąc z niedowierzaniem głową by po chwili wrócić do przecinania gałązek. - Więc czym się zajmujesz? Oprócz mistrzowskiego remontu oczywiście. - zapytała.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Mówisz jak mój kuzyn. I współlokator. Chociaż on to skrajny przypadek akurat. Do niczego nie używa magii, upiera się, żeby nawet remont odprawiać po mugolsku. Do tego wszystkiego trochę się niedawno uszkodziłem magicznymi środkami, więc ma dodatkowy argument i chętnie go wyciąga. - wywrócił oczami. No, jakby po mugolsku się nigdy nie krzywdził! - Zmusić go do wyciągnięcia różdżki to jak namówić trolla do nauki numerologii.
Przypomniał sobie. Choć musiał przyznać, że nawet mu to często pasowało i sam Bertie uważał, że plasuje się gdzieś w złotym środku. Czasem lubi być leniwy i korzystać z możliwości czarodzieja, a czasami... - Chociaż czasem zrobienie czegoś po mugolsku daje niezłą satysfakcję. I jest ciekawsze. Bo co to jest machnąć różdżką?
Posłał jej szeroki uśmiech, bo w wersji "wywarzam drzwi jak bohaterowie kina akcji" wydawała się bardziej atrakcyjna, niż "machnę różdżką". Z jakiejś przyczyny Bertie stwierdził, że po prostu bardziej jej to pasuje. O sens i przyczyny prosimy nie pytać, oto po prostu zwyczajne wydawanie Bertiego B.
- Trzeba czasami pomarudzić. Żeby robota wiedziała, że jest już dostatecznie ciężka, zmęczyła nas wystarczająco i czas trochę odpuścić. - oznajmił, bo przecież to jasne i oczywiste. Właściwie to skąd u niego taki nawyk uosabiania i ożywiania? Z resztą bez znaczenia, są rzeczy nad którymi po prostu nie ma sensu zbyt długo myśleć.
- Super, zawsze dogadywałem się z Puchonami. Ci, których znałem byli tacy... spokojni? Wyważeni? Tacy zwyczajnie ciepło-przyjaźni. Sam jestem rasowym Gryfonem, więc musisz rozumieć, cenię te cechy. - przyznał wesoło. No, z nim raczej mocno się nikt nie nudził. Właściwie to łatwo było o problemy z nadwyżką ciśnienia, jeśli tylko człowiekowi zaczynało na nim zależeć, bo młodociany (jak i starszy) Bott miał tendencję do robienia sobie krzywdy. Całkowicie przypadkowo. On po prostu przyciąga wypadki i dziwne sytuacje - a jeśli do tego dodać brak instynktu samozachowawczego i pociąg do wszystkiego co niebezpieczne, nie trudno zrozumieć czemu jego matka przez dwadzieścia jeden lat jego życia stała się osobą odrobinkę znerwicowaną.
- Miałem siostrę w Ravenclawie, ale chyba nie ma osoby, która bardziej ode mnie by tam nie pasowała. Chciałem nabrać rodziców i w pierwszym liście z Hogwartu im napisałem, że jestem Krukonem, ale nawet oni w to nie uwierzyli. - wygiął usta w podkowę, bo jak to tak nie wierzyć we wrodzoną bystrość, inteligencję i pociąg do nauki tego nierozgarniętego, nieuleczalnego tłumoka! Doprawdy wyrodni rodzice, jak tak można...
- Rudera to nie jest żadna obelga! To imię, już przywarło. Idealnie pasuje i zostanie nawet kiedy będzie odremontowana do ostatniej deski. Nawet właścicielka zaczęła ją tak nazywać! - oh, no przecież musiał opowiedzieć jej o duchu! - Bo poprzednia właścicielka z nami mieszka. Mimo, że od paru ładnych lat nie żyje.
Uśmiechnął się szeroko, bo czy to nie jest świetna nowina?! Czy mógł lepiej trafić z wyborem domu? Jasne, że nie, w ogóle nie ma opcji!
- Oba miejsca brzmią super. Musisz coś więcej o nich opowiedzieć. - stwierdził. Pewnie to temat na dłuższe opowieści, ale chyba niczym nie może go kupić bardziej, niż historiami z podróży! - Umiesz mówić w kilku językach, czy angielski ci wystarczył?
Dopytał jeszcze. Sam kiedy tylko gdzieś jechał, używał tylko angielskiego. I migowego! Tak, czasem jego ręce mówiły znacznie więcej niż on i to akurat czasami się na wycieczkach przydawało.
- Brzmi genialnie. Jak one wyglądają? To taka łuna, jak przy zaklęciu? - zainteresował się wyraźnie zorzami, ale zaraz złapał za kolejnego chwasta. Przecież jeden-zero brzmi jak wygrana fuksem, prawda? A ten ogródek trzeba całkowicie z niepotrzebnego zielska oczyścić.
W końcu zgłosił się do pomocy na ochotnika!
- Chyba polubię małego Sprouta. Gdybyś potrzebowała niańki któregoś wieczora, podrzuć go, może być śmiesznie. - stwierdził i mówił całkiem serio, choć w gruncie rzeczy nie sądził, by jego nowa znajoma ot tak chciała podrzucić dziecko póki co jeszcze obcej osobie. Ale może, jeśli będzie postawiona pod ścianą! Póki co pewnie pozna go przy kolejnej wizycie.
- Kuzynka nie wpuszcza mnie do salonu luster, ty nie wpuścisz do szklarni. W szkole nauczyciele mi nie ufali przy eliksirach i zielarstwie, na wróżbiarstwie nie mogłem zbliżać się do szklanych kul. Ten świat mnie chyba dyskryminuje, to okropne. - stwierdził wesoło. - Ale dobrze, nie kusi mnie kolejne spotkanie z ich wrzaskiem. Kołysanka to to nie jest.
Aż go ciarki przeszły. Koszmar!
- Jestem cukiernikiem. Pracuję w Słodkiej Próżności na Pokątnej. Zapraszam, jeśli będziesz w przelocie, zapewniam, że wszystko co robimy jest najpyszniejsze w całym Londynie.
A jakże mogłoby być inaczej!
Przypomniał sobie. Choć musiał przyznać, że nawet mu to często pasowało i sam Bertie uważał, że plasuje się gdzieś w złotym środku. Czasem lubi być leniwy i korzystać z możliwości czarodzieja, a czasami... - Chociaż czasem zrobienie czegoś po mugolsku daje niezłą satysfakcję. I jest ciekawsze. Bo co to jest machnąć różdżką?
Posłał jej szeroki uśmiech, bo w wersji "wywarzam drzwi jak bohaterowie kina akcji" wydawała się bardziej atrakcyjna, niż "machnę różdżką". Z jakiejś przyczyny Bertie stwierdził, że po prostu bardziej jej to pasuje. O sens i przyczyny prosimy nie pytać, oto po prostu zwyczajne wydawanie Bertiego B.
- Trzeba czasami pomarudzić. Żeby robota wiedziała, że jest już dostatecznie ciężka, zmęczyła nas wystarczająco i czas trochę odpuścić. - oznajmił, bo przecież to jasne i oczywiste. Właściwie to skąd u niego taki nawyk uosabiania i ożywiania? Z resztą bez znaczenia, są rzeczy nad którymi po prostu nie ma sensu zbyt długo myśleć.
- Super, zawsze dogadywałem się z Puchonami. Ci, których znałem byli tacy... spokojni? Wyważeni? Tacy zwyczajnie ciepło-przyjaźni. Sam jestem rasowym Gryfonem, więc musisz rozumieć, cenię te cechy. - przyznał wesoło. No, z nim raczej mocno się nikt nie nudził. Właściwie to łatwo było o problemy z nadwyżką ciśnienia, jeśli tylko człowiekowi zaczynało na nim zależeć, bo młodociany (jak i starszy) Bott miał tendencję do robienia sobie krzywdy. Całkowicie przypadkowo. On po prostu przyciąga wypadki i dziwne sytuacje - a jeśli do tego dodać brak instynktu samozachowawczego i pociąg do wszystkiego co niebezpieczne, nie trudno zrozumieć czemu jego matka przez dwadzieścia jeden lat jego życia stała się osobą odrobinkę znerwicowaną.
- Miałem siostrę w Ravenclawie, ale chyba nie ma osoby, która bardziej ode mnie by tam nie pasowała. Chciałem nabrać rodziców i w pierwszym liście z Hogwartu im napisałem, że jestem Krukonem, ale nawet oni w to nie uwierzyli. - wygiął usta w podkowę, bo jak to tak nie wierzyć we wrodzoną bystrość, inteligencję i pociąg do nauki tego nierozgarniętego, nieuleczalnego tłumoka! Doprawdy wyrodni rodzice, jak tak można...
- Rudera to nie jest żadna obelga! To imię, już przywarło. Idealnie pasuje i zostanie nawet kiedy będzie odremontowana do ostatniej deski. Nawet właścicielka zaczęła ją tak nazywać! - oh, no przecież musiał opowiedzieć jej o duchu! - Bo poprzednia właścicielka z nami mieszka. Mimo, że od paru ładnych lat nie żyje.
Uśmiechnął się szeroko, bo czy to nie jest świetna nowina?! Czy mógł lepiej trafić z wyborem domu? Jasne, że nie, w ogóle nie ma opcji!
- Oba miejsca brzmią super. Musisz coś więcej o nich opowiedzieć. - stwierdził. Pewnie to temat na dłuższe opowieści, ale chyba niczym nie może go kupić bardziej, niż historiami z podróży! - Umiesz mówić w kilku językach, czy angielski ci wystarczył?
Dopytał jeszcze. Sam kiedy tylko gdzieś jechał, używał tylko angielskiego. I migowego! Tak, czasem jego ręce mówiły znacznie więcej niż on i to akurat czasami się na wycieczkach przydawało.
- Brzmi genialnie. Jak one wyglądają? To taka łuna, jak przy zaklęciu? - zainteresował się wyraźnie zorzami, ale zaraz złapał za kolejnego chwasta. Przecież jeden-zero brzmi jak wygrana fuksem, prawda? A ten ogródek trzeba całkowicie z niepotrzebnego zielska oczyścić.
W końcu zgłosił się do pomocy na ochotnika!
- Chyba polubię małego Sprouta. Gdybyś potrzebowała niańki któregoś wieczora, podrzuć go, może być śmiesznie. - stwierdził i mówił całkiem serio, choć w gruncie rzeczy nie sądził, by jego nowa znajoma ot tak chciała podrzucić dziecko póki co jeszcze obcej osobie. Ale może, jeśli będzie postawiona pod ścianą! Póki co pewnie pozna go przy kolejnej wizycie.
- Kuzynka nie wpuszcza mnie do salonu luster, ty nie wpuścisz do szklarni. W szkole nauczyciele mi nie ufali przy eliksirach i zielarstwie, na wróżbiarstwie nie mogłem zbliżać się do szklanych kul. Ten świat mnie chyba dyskryminuje, to okropne. - stwierdził wesoło. - Ale dobrze, nie kusi mnie kolejne spotkanie z ich wrzaskiem. Kołysanka to to nie jest.
Aż go ciarki przeszły. Koszmar!
- Jestem cukiernikiem. Pracuję w Słodkiej Próżności na Pokątnej. Zapraszam, jeśli będziesz w przelocie, zapewniam, że wszystko co robimy jest najpyszniejsze w całym Londynie.
A jakże mogłoby być inaczej!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Ogród
Szybka odpowiedź