Most nad Tamizą
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Most nad Tamizą
Długi i prosty most nad Tamizą, po którym przebiega trasa londyńskiej kolei. Podróżujący pociągiem mugole są często nieświadomi wyprzedzającego ich z prędkością błyskawicy Błędnego Rycerza. Nie zauważają także, że na ulicach przy moście podróżują magicznie powiększone auta, za sprawą sprytnych zaklęć wypełnione zarówno dziesiątkami bagaży, jak i pasażerów.
Gdzieś w oddali majaczy Big Ben, nieopodal zaś znajduje się port, do którego suną niezliczone statki, pozostawiając za sobą sznury piany. Londyn najpiękniej wygląda stąd o zachodzie słońca, mieniąc się w czerwieni i pomarańczy, ukazując swój czar, powab i wdzięk. A dla takich widoków warto zatrzymać się choć na moment.
Gdzieś w oddali majaczy Big Ben, nieopodal zaś znajduje się port, do którego suną niezliczone statki, pozostawiając za sobą sznury piany. Londyn najpiękniej wygląda stąd o zachodzie słońca, mieniąc się w czerwieni i pomarańczy, ukazując swój czar, powab i wdzięk. A dla takich widoków warto zatrzymać się choć na moment.
Tristan zalany krwią nie zauważył pędzącej w jego stronę pięści. Zobaczył ją na kilka sekund przed uderzeniem, które pozbawiło go na chwilę przytomności. Zamiast krwi zalewającej oczy i grymasu Caerwyna dostrzegł Wielką Niedźwiedzicę, Smoka, Kasjopeję, Małą Niedźwiedzicę i jeszcze kilka nienazwanych gwiazdozbiorów, o których jego młodsza siostra z pewnością mogłaby powiedzieć nieco więcej. W tej potyczce, pewnie ku ukrytej lepiej bądź gorzej radości obu mężczyzn, górą był Borgin, którego wątroba zacznie boleć bardziej, gdy adrenalina związana z potyczką opuści jego ciało. Rutynowa wizyta u kogoś, kto zna się nieco na uzdrawianiu z pewnością nie zaszkodzi, ale najpewniej skończy się na zaklęciu leczącym siniaki i nakazie odpoczynku przez kilka dni, na wszelki wypadek. Rosier oberwał nieco mocniej, złamany nos i chwilowa utrata przytomności, na szczęście niezbyt długa i niespecjalnie niebezpieczna. Zamroczenie jednak uniemożliwia teleportację czy użycie zaklęć przez najbliższe trzy godziny bądź do czasu zobaczenia się z uzdrowicielem.
/Odwołuję się do lepszej strony Pająka, nie bij Tristana bardziej, bo się to dla niego skończy w Mungu.
Rosier stracił przytomność na następne cztery kolejki bądź, jeśli Caerwyn odejdzie, to ocknie się po pół godziny, ale nie da rady się teleportować. Punkty: Caerwyn - 40, Tristan - 30.
Jeśli, Caerku, chcesz się znęcać, to już bez kolejnych punktów za bójkę, odpowiednio opiszę wtedy nabyte obrażenia, proszę jednak o rzucanie kośćmi, żebym mogła ocenić ich wielkość.
Kolejka dowolna, bo Tristan i tak nic nie może zrobić.
/Odwołuję się do lepszej strony Pająka, nie bij Tristana bardziej, bo się to dla niego skończy w Mungu.
Rosier stracił przytomność na następne cztery kolejki bądź, jeśli Caerwyn odejdzie, to ocknie się po pół godziny, ale nie da rady się teleportować. Punkty: Caerwyn - 40, Tristan - 30.
Jeśli, Caerku, chcesz się znęcać, to już bez kolejnych punktów za bójkę, odpowiednio opiszę wtedy nabyte obrażenia, proszę jednak o rzucanie kośćmi, żebym mogła ocenić ich wielkość.
Kolejka dowolna, bo Tristan i tak nic nie może zrobić.
Caerwyn nadal oddychał ciężko, gdy Tristan w końcu znieruchomiał i przestał stwarzać dla niego jakiekolwiek zagrożenie. Paniczyk nie zdołał uchronić się przed kolejnym, wymierzonym w to samo miejsce ciosem, za co Borgin dziękował kapryśnemu losowi - wszak już obawiał się, że przegra, że ulegnie pod naporem pięści młodszego, biegającego z salonu na salon, lecz zaskakująco sprawnego Rosiera. Zaś za to, co powiedział o Milicencie, za to powinien wylądować w rowie.
Pająk otarł rękawem twarz i powoli wstał, krzywiąc się przy tym szpetnie, gdyż bok zaczął go rwać tępym bólem. Z początku ostrożny, zachowawczy, prędko przestał obserwować Tristana, nie obawiając się już jego nagłego ocknięcia się; oberwał mocno, wystarczająco mocno, by wykluczyć go z walki. Miał ochotę zostawić go tutaj na pastwę losu, pozwolić, by szumowiny z doków okradły go, albo i nawet zabiły, gdyby tylko miały taką ochotę, lecz coś, jakaś myśl, powstrzymywała go i nie pozwalała odejść w spokoju. Rosier był oddanym Rycerzem, zaś z uwagi na swe koneksje był wartościowym sprzymierzeńcem dla Toma. Czy miał prawo pozbywać się jednego z popleczników Riddle'a z powodu prywatnych zatargów? Ponadto Rosiera i Bena łączyła jakaś więź, której przerwanie z pewnością odbiłoby się również na ich relacjach. Przeklęte znajomości, przeklęte koligacje...
Zaklął cicho, poprawiając poły swej skórzanej kurtki i upewnił się, że różdżka nadal spoczywa na swym miejscu. Rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy nikt ich nie obserwował - lecz nawet jeśli ktoś się o to pokusił, to nie dawał znaku swej obecności. Mimo to Pająk nie wierzył, by sytuacja nie mogła ulec zmianie, dlatego obdarzył Rosiera ostatnim nienawistnym spojrzeniem i odszedł w cień, chowając się za rogiem pobliskiego budynku - mógłby już odejść, mógłby poszukać uzdrowiciela, który zająłby się jego bokiem, lecz wolał upewnić się, że nikt nie dobije mężczyzny, nim ten odzyska przytomność.
Pająk otarł rękawem twarz i powoli wstał, krzywiąc się przy tym szpetnie, gdyż bok zaczął go rwać tępym bólem. Z początku ostrożny, zachowawczy, prędko przestał obserwować Tristana, nie obawiając się już jego nagłego ocknięcia się; oberwał mocno, wystarczająco mocno, by wykluczyć go z walki. Miał ochotę zostawić go tutaj na pastwę losu, pozwolić, by szumowiny z doków okradły go, albo i nawet zabiły, gdyby tylko miały taką ochotę, lecz coś, jakaś myśl, powstrzymywała go i nie pozwalała odejść w spokoju. Rosier był oddanym Rycerzem, zaś z uwagi na swe koneksje był wartościowym sprzymierzeńcem dla Toma. Czy miał prawo pozbywać się jednego z popleczników Riddle'a z powodu prywatnych zatargów? Ponadto Rosiera i Bena łączyła jakaś więź, której przerwanie z pewnością odbiłoby się również na ich relacjach. Przeklęte znajomości, przeklęte koligacje...
Zaklął cicho, poprawiając poły swej skórzanej kurtki i upewnił się, że różdżka nadal spoczywa na swym miejscu. Rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy nikt ich nie obserwował - lecz nawet jeśli ktoś się o to pokusił, to nie dawał znaku swej obecności. Mimo to Pająk nie wierzył, by sytuacja nie mogła ulec zmianie, dlatego obdarzył Rosiera ostatnim nienawistnym spojrzeniem i odszedł w cień, chowając się za rogiem pobliskiego budynku - mógłby już odejść, mógłby poszukać uzdrowiciela, który zająłby się jego bokiem, lecz wolał upewnić się, że nikt nie dobije mężczyzny, nim ten odzyska przytomność.
Gość
Gość
Może to trwało dzień, może dwa. A może piętnaście minut. Tristan powoli otworzył sklejone krwią powieki, przykładając prawą dłoń do twarzy – ściągając zakrzepy z oczu, spod nosa, ze spierzchniętych warg. Był zalany krwią. W pierwszej chwili nie do końca pamiętał dlaczego, potem – wspomnienia zaczęły do niego wracać. Doki, most nad Tamizą, czy wciąż tutaj leżał? Nad nim błyszczało atramentowe niebo, prawdopodobnie tak, wciąż tutaj był, gdyby ktoś go zgarnął, ujrzałby jedynie surowy sufit. Oddychał miarowo, spokojnie... już nie świerzbiły go pięści. Nie poświęcił chwili na zadumę nad straconym rozumem, ani nad minioną bójką; Borgin przez kilka chwil gotów był uwierzyć, że wzniósł się na poziom choć o cal wyższy od rynsztoka - wkrótce znowu się spotkają, a on z przyjemnością zweryfikuje tę jakże mylną i zdecydowanie zbyt śmiałą tezę. Tristana nie drażniło podejście Borgina do niego; nie był wymuskanym paniczykiem i jedynie ślepy głupiec zacietrzewiony nienawiścią mógł pomyśleć coś innego, tylko ktoś, kto poza własnym nosem nie dostrzegał świata. Bawiło go to jak diabli. Po przebudzeniu miał ochotę ryknąć obłędnym śmiechem - i być może by to zrobił, gdyby tylko miał na to siły, a nos nie pulsował tępym bólem przy każdym poruszeniu. Ten arogancki dupek naprawdę sądził, że jest kimś więcej, niż jest.
Upewniwszy się, że krew nie leci mu już z nosa, dźwignął plecy, wspierając się ramionami. Zawróciło mu się w głowie. Było mu niedobrze, nieprzytomny musiał nałykać się krwi, której metaliczny posmak wciąż czuł w ustach. Nieprzyjemny posmak. Czaszka pulsowała tępym bólem, jak nigdy łaknął teraz ciepła kobiecego ciała... i goryczy silnego alkoholu. Wciąż wspierając się na ramieniu, wstał i, zataczając się, wpadł na barierkę mostu, chwytając się jej oburącz, podciągając do pozycji – niezbyt dumnie - stojącej przechylił głowę na drugą stronę. Musiał powstrzymać odruch wymiotny, splunął wezbraną w ustach krwią.
Nurt Tamizy płynął powoli, z zamkniętymi oczyma, przewieszony przez barierkę mostu, wsłuchiwał się w szum wody. Odgłosy docierające z pobliskiego portu były mało wyraźne, odległe, przytłumione, tutaj, na odludziu, nie było o tej porze pewnie nawet psa z kulawą nogą. Weź się w garść, najwyższy czas. Nie powracał myślami do wspomnień o chwilach, które przywiodły go w te strony, nie chciał, czy to była Evandra, czy Marianne, nawet nie pamiętał. Nie chciał pamiętać. Przecież po to właśnie to wszystko było, żeby przestać myśleć. Rzeczywiście, pulsujący ból nie dawał mu myśleć o czymkolwiek. Nie wiedział, ile czasu minęło, nim lunął deszcz, ale stał tutaj do tego czasu – i aż krew całkowicie nie zmyła się z jego twarzy.
Odrzucił z czoła przemoknięte włosy, orzeźwiony wodą chwiejnym, niepewnym krokiem znikając za zakrętem. Mocno otulił się płaszczem, kryjąc koszulę, która przemoknięta krwią wciąż kleiła się do jego ciała. Zszedł do portu, gdzieś tam powinna być tawerna dla czarodziejów z kominkiem podłączonym do sieci Fiuu, powinni tam mieć również grog, a pora była dość późna, by nierządne kobiety zaczęły wdzięczyć się do zmęczonych korsarzy. Wciąż kręciło mu się w głowie, a przed oczyma pełzały czarne mroczki – lecz nie potrzebował uzdrowiciela, a przynajmniej tak uważał; będzie musiał odczekać kilka godzin, nim wróci do domu.
/ zt
Upewniwszy się, że krew nie leci mu już z nosa, dźwignął plecy, wspierając się ramionami. Zawróciło mu się w głowie. Było mu niedobrze, nieprzytomny musiał nałykać się krwi, której metaliczny posmak wciąż czuł w ustach. Nieprzyjemny posmak. Czaszka pulsowała tępym bólem, jak nigdy łaknął teraz ciepła kobiecego ciała... i goryczy silnego alkoholu. Wciąż wspierając się na ramieniu, wstał i, zataczając się, wpadł na barierkę mostu, chwytając się jej oburącz, podciągając do pozycji – niezbyt dumnie - stojącej przechylił głowę na drugą stronę. Musiał powstrzymać odruch wymiotny, splunął wezbraną w ustach krwią.
Nurt Tamizy płynął powoli, z zamkniętymi oczyma, przewieszony przez barierkę mostu, wsłuchiwał się w szum wody. Odgłosy docierające z pobliskiego portu były mało wyraźne, odległe, przytłumione, tutaj, na odludziu, nie było o tej porze pewnie nawet psa z kulawą nogą. Weź się w garść, najwyższy czas. Nie powracał myślami do wspomnień o chwilach, które przywiodły go w te strony, nie chciał, czy to była Evandra, czy Marianne, nawet nie pamiętał. Nie chciał pamiętać. Przecież po to właśnie to wszystko było, żeby przestać myśleć. Rzeczywiście, pulsujący ból nie dawał mu myśleć o czymkolwiek. Nie wiedział, ile czasu minęło, nim lunął deszcz, ale stał tutaj do tego czasu – i aż krew całkowicie nie zmyła się z jego twarzy.
Odrzucił z czoła przemoknięte włosy, orzeźwiony wodą chwiejnym, niepewnym krokiem znikając za zakrętem. Mocno otulił się płaszczem, kryjąc koszulę, która przemoknięta krwią wciąż kleiła się do jego ciała. Zszedł do portu, gdzieś tam powinna być tawerna dla czarodziejów z kominkiem podłączonym do sieci Fiuu, powinni tam mieć również grog, a pora była dość późna, by nierządne kobiety zaczęły wdzięczyć się do zmęczonych korsarzy. Wciąż kręciło mu się w głowie, a przed oczyma pełzały czarne mroczki – lecz nie potrzebował uzdrowiciela, a przynajmniej tak uważał; będzie musiał odczekać kilka godzin, nim wróci do domu.
/ zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
14 listopada
Odwiedziny w Yaxley's Hall zawsze wiązały się z dość sporymi przygotowaniami już w samym pałacu Yaxley'ów. Jak dla niespowinowaconych trzeba było się przygotować, tak dla rodziny te wysiłki były zdublowane. Przez szacunek jak i więzy krwi. Leia od samego rana kręciła się jak szalona, przebierając w strojach, matka pomagała jej w wyborze, a Morgoth z ojcem spokojnie dokańczali swoje dzienne zajęcia. Gdy wszyscy byli gotowi, mogli spokojnie przetransportować się do głównej siedziby swojego rodu. Nie była to jakaś specjalna okazja, ale nieco oddaleni Yaxley'owie z pałacu starali się odwiedzać swych krewnych przynajmniej raz w miesiącu. Szczególnie że dwaj bracia mieli ostatnio dość dużo spraw do omówienia. Morgo nie wiedział dokładnie czego dotyczyły, ale też nie wtrącał się. Sam był nieco pochłonięty sprawami Rycerzy, a także rozmową z Samaelem. Jego chwilowe oderwanie od rzeczywistości nie zostało niezauważone. Na szczęście w odpowiednim momencie uwaga wszystkich została przeniesiona na coś innego - wyjazd do Yaxley's Hall.
Przyjęcie jego rodziny było oczywiście iście królewskie, a maniery stryja jak i kuzynek były nienaganne. Chociaż Liliana praktycznie nie odstępowała go na krok. Po skończonym, dość sutym posiłku nastała chwila oddechu, gdy wszyscy przenieśli się do salonu. Po godzinie Rosalie oznajmiła, że chętnie wybrałaby się na spacer. Morgoth dawno nie rozmawiał ze swoją starszą kuzynką i chętnie zaproponował swoje towarzystwo. Nie był pewny czy dziewczyna dalej chowa uraz po wydarzeniach sprzed paru lat, bo od tamtego czasu nie rozmawiali ze sobą dłużej niż było to konieczne. Okazało się, że celem dziewczyny jest Londyn. Chwilę później znajdowali się w Dziurawym Kotle, a nogi poniosły ich nad rzekę, gdzie zatrzymali się dopiero przed mostem. Morgo dotychczas był małomówny, ale postanowił z tym skończyć.
- Muszę przyznać, droga kuzynko, że prezentowałaś się dziś nadzwyczaj pięknie - zaczął swoim niespieszącym się nigdzie tonem zabarwionym nutą ciepła. - Mam nadzieję, że wybaczysz mi nieobecność podczas twojego pobytu w Świętym Mungu. Trwała tak szybko, że zanim doszła do nas wiadomość o twoim ataku, już byłaś w domu. Jednak cieszę się, że nic ci nie jest - dodał, uśmiechając się lekko. Wiedział jak to jest. Klątwa, która towarzyszyła im od małego była dosłownie klątwą i nigdy nie miała zniknąć. U Rosalie zdarzało się to i tak rzadziej niż u niego. Stres związany z pracą często przypominał mu o chorobie, wykluczając z niektórych zadań. Z tego co wiedział, jego kuzynka miała zaręczyć się z lordem Fawley'em, ale nie uzyskali zgody. Musiał przyznać, że była to mądra decyzja nestora.
Odwiedziny w Yaxley's Hall zawsze wiązały się z dość sporymi przygotowaniami już w samym pałacu Yaxley'ów. Jak dla niespowinowaconych trzeba było się przygotować, tak dla rodziny te wysiłki były zdublowane. Przez szacunek jak i więzy krwi. Leia od samego rana kręciła się jak szalona, przebierając w strojach, matka pomagała jej w wyborze, a Morgoth z ojcem spokojnie dokańczali swoje dzienne zajęcia. Gdy wszyscy byli gotowi, mogli spokojnie przetransportować się do głównej siedziby swojego rodu. Nie była to jakaś specjalna okazja, ale nieco oddaleni Yaxley'owie z pałacu starali się odwiedzać swych krewnych przynajmniej raz w miesiącu. Szczególnie że dwaj bracia mieli ostatnio dość dużo spraw do omówienia. Morgo nie wiedział dokładnie czego dotyczyły, ale też nie wtrącał się. Sam był nieco pochłonięty sprawami Rycerzy, a także rozmową z Samaelem. Jego chwilowe oderwanie od rzeczywistości nie zostało niezauważone. Na szczęście w odpowiednim momencie uwaga wszystkich została przeniesiona na coś innego - wyjazd do Yaxley's Hall.
Przyjęcie jego rodziny było oczywiście iście królewskie, a maniery stryja jak i kuzynek były nienaganne. Chociaż Liliana praktycznie nie odstępowała go na krok. Po skończonym, dość sutym posiłku nastała chwila oddechu, gdy wszyscy przenieśli się do salonu. Po godzinie Rosalie oznajmiła, że chętnie wybrałaby się na spacer. Morgoth dawno nie rozmawiał ze swoją starszą kuzynką i chętnie zaproponował swoje towarzystwo. Nie był pewny czy dziewczyna dalej chowa uraz po wydarzeniach sprzed paru lat, bo od tamtego czasu nie rozmawiali ze sobą dłużej niż było to konieczne. Okazało się, że celem dziewczyny jest Londyn. Chwilę później znajdowali się w Dziurawym Kotle, a nogi poniosły ich nad rzekę, gdzie zatrzymali się dopiero przed mostem. Morgo dotychczas był małomówny, ale postanowił z tym skończyć.
- Muszę przyznać, droga kuzynko, że prezentowałaś się dziś nadzwyczaj pięknie - zaczął swoim niespieszącym się nigdzie tonem zabarwionym nutą ciepła. - Mam nadzieję, że wybaczysz mi nieobecność podczas twojego pobytu w Świętym Mungu. Trwała tak szybko, że zanim doszła do nas wiadomość o twoim ataku, już byłaś w domu. Jednak cieszę się, że nic ci nie jest - dodał, uśmiechając się lekko. Wiedział jak to jest. Klątwa, która towarzyszyła im od małego była dosłownie klątwą i nigdy nie miała zniknąć. U Rosalie zdarzało się to i tak rzadziej niż u niego. Stres związany z pracą często przypominał mu o chorobie, wykluczając z niektórych zadań. Z tego co wiedział, jego kuzynka miała zaręczyć się z lordem Fawley'em, ale nie uzyskali zgody. Musiał przyznać, że była to mądra decyzja nestora.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na dzisiejszy rodzinny obiad zostali zaproszeni brat mego ojca, czyli mój wujek z rodziną. Młodszą kuzynką Leią oraz Morgothem na czele. Podobno ojciec z wujkiem mieli coś do obgadania, więc czemu by nie zrobić tego po obiedzie, tym samym spędzając trochę czasu w większym gronie, co u nas zdarzało się stosunkowo rzadko.
Obiad minął w przyjemny sposób, nawet nie zauważyłam, kiedy talerze zniknęły ze stołu, zajęta rozmową z ciocią i młodszą kuzynką. Po około godzinie stwierdziłam jednak, że chciałabym się przejść. Jedyną osobą zainteresowaną spędzeniem ze mną większej ilości czasu był Morgoth, który razem ze mną wybrał się do Londynu.
Nie odzywaliśmy się do siebie przez dłuższą chwilę, nasze stosunki nie należały do najlepszych. Gdzieś w głębi serca nadal czuliśmy do siebie pewnego rodzaju urazę, i było to czuć, bo może na pierwszy rzut oka tego nie okazywaliśmy.
Zatrzymaliśmy się dopiero przed mostem nad Tamizą, który był moim celem. Byliśmy punktualnie.
- Dziękuje bardzo - odpowiedziałam uprzejmie. - Nie przejmuj się, tak szybko wyszłam ze Świętego Munga, nawet nie zatrzymali mnie na noc.
Zerknęłam na niego, by po chwili, ruszyć dalej. To co się ostatnio wydarzyło, nadal mocno leżało mi na sercu, dlatego każdą wolną chwilę wykorzystywałam na spacery, chcąc wszystko sobie w głowie poukładać. Po ostatnim ataku ojciec uparł się, abym nie chodziła nigdzie sama. Byłam więc dzisiaj skazana na towarzystwo Morgotha, byłam niemal pewna, że gdyby sam się nie zgłosił, to ojciec i tak by go wysłał.
Szłam powoli, przyglądając się słońcu, które za kilkanaście dobrych minut miało zajść za horyzontem. Na moje policzki padało jasne, lekko pomarańczowe światło, a ja czekałam tylko, aż stanie się ono jeszcze ciemniejsze.
- Oglądałeś kiedyś zachód słońca z tego miejsca? - zapytałam w końcu, gdy mugolskie samochody chociaż na chwilę się uciszyły.
Obiad minął w przyjemny sposób, nawet nie zauważyłam, kiedy talerze zniknęły ze stołu, zajęta rozmową z ciocią i młodszą kuzynką. Po około godzinie stwierdziłam jednak, że chciałabym się przejść. Jedyną osobą zainteresowaną spędzeniem ze mną większej ilości czasu był Morgoth, który razem ze mną wybrał się do Londynu.
Nie odzywaliśmy się do siebie przez dłuższą chwilę, nasze stosunki nie należały do najlepszych. Gdzieś w głębi serca nadal czuliśmy do siebie pewnego rodzaju urazę, i było to czuć, bo może na pierwszy rzut oka tego nie okazywaliśmy.
Zatrzymaliśmy się dopiero przed mostem nad Tamizą, który był moim celem. Byliśmy punktualnie.
- Dziękuje bardzo - odpowiedziałam uprzejmie. - Nie przejmuj się, tak szybko wyszłam ze Świętego Munga, nawet nie zatrzymali mnie na noc.
Zerknęłam na niego, by po chwili, ruszyć dalej. To co się ostatnio wydarzyło, nadal mocno leżało mi na sercu, dlatego każdą wolną chwilę wykorzystywałam na spacery, chcąc wszystko sobie w głowie poukładać. Po ostatnim ataku ojciec uparł się, abym nie chodziła nigdzie sama. Byłam więc dzisiaj skazana na towarzystwo Morgotha, byłam niemal pewna, że gdyby sam się nie zgłosił, to ojciec i tak by go wysłał.
Szłam powoli, przyglądając się słońcu, które za kilkanaście dobrych minut miało zajść za horyzontem. Na moje policzki padało jasne, lekko pomarańczowe światło, a ja czekałam tylko, aż stanie się ono jeszcze ciemniejsze.
- Oglądałeś kiedyś zachód słońca z tego miejsca? - zapytałam w końcu, gdy mugolskie samochody chociaż na chwilę się uciszyły.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Musiał się ruszyć. A opcja towarzyszenia Rosalie była dobrym rozwiązaniem. I zapewne któryś z rodziców delikatnie by mu to zasugerował, by był przy kuzynce, jednak na szczęście wyprzedził fakty i rozwiązanie przyszło samo. Mimo wszystkiego co mówił i robił, życzył jej dobrze. W końcu była jego kuzynką. Szkoda tylko, że jej wybory kolidowały z głosem nestora i jej ojca. Rosalie odwróciła jego uwagę, odpowiadając na jego pytanie. Uśmiechnął się delikatnie, po czym skinął lekko głową jako podziękowanie za zrozumienie.
- Nie przepadam za szpitalami - mruknął. - Wydają mi się pełne... Smutku, chorób i śmierci - urwał, zdając sobie sprawę, że raczej nie była to trafiona odpowiedź. - Wybacz, Rosie... Czasem nie potrafię przestać być takim...
Słowo, którego szukał raczej nie było tutaj konieczne. Westchnął głęboko, po czym zatrzymali się na środku mostu. Morgoth przez chwilę trzymał dłonie w kieszeniach płaszcza. Po kilku minutach wyjął je i oparł przedramiona na metalowej barierce, pochylając się równocześnie.
- Londyn... - powiedział cicho, nie mając zamiaru wymawiać na głos swoich myśli o tym miejscu. Żadne miasto mu nie dorównywało. Dziura podobna do dużego czarnego dołu bez dna zamieszkała przez szkodniki, których moralność nie była warta więcej niż to, co znajdowało się w ściekach. To wszystko sprowadzało się do nazwy stolicy Anglii. Widział też jak na jego wyimaginowanym obrazie Londynu na szczycie tej dziury siedzieli nieliczni wybrańcy, pozorujący mieszkańcom coś na kształt zoo. Obracając piękne w brud i chciwość. Taki właśnie był Londyn dla Morgotha Yaxley'a. Nie spotkało go tam nic, co mógłby nazywać przyjemnym dla oka. Już nie. Ale wystarczyło spojrzenie na zapatrzoną w horyzont Rosalie, by chociaż dzisiaj zmiękczyć jego twardy osąd. - Przyznam się, droga kuzynko, że nigdy tego nie robiłem. Najczęściej oglądam wschody, gdy czasem nie mogę spać i jadę wcześniej do Rezerwatu. A ty? - spytał, patrząc na nią. - Wydajesz się dość związana z tym miejscem. Czy tylko mi się zdaje?
- Nie przepadam za szpitalami - mruknął. - Wydają mi się pełne... Smutku, chorób i śmierci - urwał, zdając sobie sprawę, że raczej nie była to trafiona odpowiedź. - Wybacz, Rosie... Czasem nie potrafię przestać być takim...
Słowo, którego szukał raczej nie było tutaj konieczne. Westchnął głęboko, po czym zatrzymali się na środku mostu. Morgoth przez chwilę trzymał dłonie w kieszeniach płaszcza. Po kilku minutach wyjął je i oparł przedramiona na metalowej barierce, pochylając się równocześnie.
- Londyn... - powiedział cicho, nie mając zamiaru wymawiać na głos swoich myśli o tym miejscu. Żadne miasto mu nie dorównywało. Dziura podobna do dużego czarnego dołu bez dna zamieszkała przez szkodniki, których moralność nie była warta więcej niż to, co znajdowało się w ściekach. To wszystko sprowadzało się do nazwy stolicy Anglii. Widział też jak na jego wyimaginowanym obrazie Londynu na szczycie tej dziury siedzieli nieliczni wybrańcy, pozorujący mieszkańcom coś na kształt zoo. Obracając piękne w brud i chciwość. Taki właśnie był Londyn dla Morgotha Yaxley'a. Nie spotkało go tam nic, co mógłby nazywać przyjemnym dla oka. Już nie. Ale wystarczyło spojrzenie na zapatrzoną w horyzont Rosalie, by chociaż dzisiaj zmiękczyć jego twardy osąd. - Przyznam się, droga kuzynko, że nigdy tego nie robiłem. Najczęściej oglądam wschody, gdy czasem nie mogę spać i jadę wcześniej do Rezerwatu. A ty? - spytał, patrząc na nią. - Wydajesz się dość związana z tym miejscem. Czy tylko mi się zdaje?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie chciałam mu nic odpowiadać na jego stwierdzenie o szpitalach. Sama dobrze wiedziałam o co mu chodzi, przecież nikt ich nie lubił. Tym bardziej, jeśli kojarzyło mu się z bólem, brakiem możliwości złapania świeżego powietrza, ze strachem. Nie tylko dla mnie takim miejscem był Szpital Świętego Munga. Dla Morgotha na pewno też.
Doszliśmy do połowy mostu. Odwróciłam się plecami do jeżdżących samochodów i spojrzałam przed siebie, oczekując zachodu słońca. Wyciągnęłam ręce przed siebie, aby złapać barierki i wychyliłam się lekko, spoglądając w dół. Lubiłam patrzeć z wysokości właśnie w dół. Wszystko wydawało się wtedy takie małe, nie istotne. A ja byłam taka wielka, ważna i miałam wrażenie, jakbym mogła zrobić wszystko. Uniosłam wzrok, sprawdzając, jak nisko jest niego i zapatrzyłam się, dopiero po chwili rejestrując odpowiedź kuzyna.
- Ja raczej tak wcześnie nie opuszczam domu - stwierdziłam. - A z moich okien nie ma dobrego widoku na wschód słońca. Za to zachód uwielbiam oglądać, jednak z tego miejsca nie miałam jeszcze okazji.
Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Z tym miejscem, to znaczy z mostem, czy z samym miastem? Zacisnęłam usta w prostą linię, milcząc przez chwilę i zastanawiając się, jak mu to wyjaśnić.
- Uwielbiam Londyn, jest żywy, pełen ludzi, aczkolwiek nie mogłabym mieszkać w samym centrum - zaczęłam. - Centrum jest dla… pospólstwa. Mieszkanie w małych klitkach, bez własnych terenów. Co to za życie. Ale lubię spacerować ulicami Londynu, odkrywać nowe miejsca.
Spojrzałam na kuzyna. Rzadko rozmawialiśmy tak spokojnie i na tak luźne tematy. Relacje między nami były dosyć dziwne. Chociaż rodzina, i jeden za drugim skoczyłby w ogień, to nie było tej bliskości. A przecież razem niemal dorastaliśmy.
- Byłbyś w stanie wyjechać z Anglii? - zapytałam w końcu. - Jedyne miejsce, w jakim bym się odnalazła, to chyba tylko Francja.
Było to zresztą zrozumiałe, w moich żyłach płynęła także Rosierowska krew, a ci przecież stamtąd pochodzili.
Doszliśmy do połowy mostu. Odwróciłam się plecami do jeżdżących samochodów i spojrzałam przed siebie, oczekując zachodu słońca. Wyciągnęłam ręce przed siebie, aby złapać barierki i wychyliłam się lekko, spoglądając w dół. Lubiłam patrzeć z wysokości właśnie w dół. Wszystko wydawało się wtedy takie małe, nie istotne. A ja byłam taka wielka, ważna i miałam wrażenie, jakbym mogła zrobić wszystko. Uniosłam wzrok, sprawdzając, jak nisko jest niego i zapatrzyłam się, dopiero po chwili rejestrując odpowiedź kuzyna.
- Ja raczej tak wcześnie nie opuszczam domu - stwierdziłam. - A z moich okien nie ma dobrego widoku na wschód słońca. Za to zachód uwielbiam oglądać, jednak z tego miejsca nie miałam jeszcze okazji.
Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Z tym miejscem, to znaczy z mostem, czy z samym miastem? Zacisnęłam usta w prostą linię, milcząc przez chwilę i zastanawiając się, jak mu to wyjaśnić.
- Uwielbiam Londyn, jest żywy, pełen ludzi, aczkolwiek nie mogłabym mieszkać w samym centrum - zaczęłam. - Centrum jest dla… pospólstwa. Mieszkanie w małych klitkach, bez własnych terenów. Co to za życie. Ale lubię spacerować ulicami Londynu, odkrywać nowe miejsca.
Spojrzałam na kuzyna. Rzadko rozmawialiśmy tak spokojnie i na tak luźne tematy. Relacje między nami były dosyć dziwne. Chociaż rodzina, i jeden za drugim skoczyłby w ogień, to nie było tej bliskości. A przecież razem niemal dorastaliśmy.
- Byłbyś w stanie wyjechać z Anglii? - zapytałam w końcu. - Jedyne miejsce, w jakim bym się odnalazła, to chyba tylko Francja.
Było to zresztą zrozumiałe, w moich żyłach płynęła także Rosierowska krew, a ci przecież stamtąd pochodzili.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Obserwował Rosalie jak wchodzi na barierkę, patrzy w dół i chyba pierwszy raz widział ją tak zadowoloną. Nie zamierzał interweniować tylko uśmiechnął się i odwrócił wzrok, patrząc przed siebie na czerwone słońce, którego światło nie było na tyle rażące, by musieć odwracać wzrok. Przez chwilę jego kuzynka udawała, że jest królową świata, a on obserwował jak wielka gwiazda powoli chowa się za horyzontem. Mimo dość wczesnej pory znajdowali się sami na moście. Najwidoczniej nikt nie chciał wychodzić z przyjemnego, ciepłego domu w zimowy wieczór. A szkoda. Bo pora była naprawdę wspaniała, a okoliczności przyrody też dość znośne.
- Spróbuj kiedyś wyjść na wcześniejszy spacer - odparł, przenosząc na nią spojrzenie. - Wstawanie czasem jest koszmarne, ale już dawno nie mogę spokojnie zasnąć, więc wolę porobić coś pożytecznego. Jeśli mam być szczery... - urwał, odwracając się, by ogarnąć spojrzeniem most. Na drugim końcu pojawił się jakiś człowiek w ciemnym płaszczu, ale zaraz zniknął, a Morgoth ponownie oparł się o barierkę. -... Nigdy nie byłem w tym miejscu. Całkiem tu przyjemnie.
Yaxley słuchał wypowiedzi kuzynki, mrużąc lekko oczy, gdy czerwień lekko się rozjaśniała. Ale tylko na chwilę, by znów zapanowały kolory zwiastujące zachód słońca.
- Wiem, co masz na myśli - odpowiedział. Nie miał na myśli nic konkretnego, chociaż bardziej chodziło mu właśnie o miasto. - Chociaż muszę ci przyznać, że przestałem darzyć go sympatią i to już ładnych parę lat temu. Teraz po raz pierwszy od tego czasu pokazałaś mi jego jaśniejszą stronę.
Umilkł, nie patrząc na Rosalie, chociaż czuł jej spojrzenie. Rodzice cieszyli się, gdy urodzili się praktycznie tego samego dnia. Sądzili, że to dobry znak i obie pociechy będą ze sobą zżyte bardziej niż zwyczajne kuzynostwo. Gwiazdy mówiły, że tak właśnie będzie, a Rosalie z Morgothem dokonają razem wielkich rzeczy. Dlatego Morgo nie wierzył w to, co mówiło niebo czy wróżby. Był pewien, że jego kuzynka jest stworzona do podboju świata, ale nie był przekonany, że zrobią to razem. Lekko zbiło go z tropu pytanie Rosie. Nie spodziewał się tego, ale było to miłe zaskoczenie, chociaż tak dla niego obce.
- Nie przepadam za Francją - mruknął, przejeżdżając palcem po nierówności metalowej barierki. - Chciałbym kiedyś spędzić trochę czasu w Rumunii. Potem może Alaska, gdzie nikt nie naruszył jeszcze piękna tamtych dzikich miejsc. Ale i tak koniec końców wróciłbym do domu. Należę tutaj. Całym sobą. Ale nie jest ważne, czego chcę - odpowiedział, zerkając na dziewczynę. - Dlaczego pytasz?
Gdy odpowiedziała, odetchnął i ponownie zapanowała chwila ciszy.
- Gdybyś mogła być na jeden dzień mną, co byś zrobiła? - spytał, uśmiechając się szeroko, czując dziwny napływ dobrego humoru.
- Spróbuj kiedyś wyjść na wcześniejszy spacer - odparł, przenosząc na nią spojrzenie. - Wstawanie czasem jest koszmarne, ale już dawno nie mogę spokojnie zasnąć, więc wolę porobić coś pożytecznego. Jeśli mam być szczery... - urwał, odwracając się, by ogarnąć spojrzeniem most. Na drugim końcu pojawił się jakiś człowiek w ciemnym płaszczu, ale zaraz zniknął, a Morgoth ponownie oparł się o barierkę. -... Nigdy nie byłem w tym miejscu. Całkiem tu przyjemnie.
Yaxley słuchał wypowiedzi kuzynki, mrużąc lekko oczy, gdy czerwień lekko się rozjaśniała. Ale tylko na chwilę, by znów zapanowały kolory zwiastujące zachód słońca.
- Wiem, co masz na myśli - odpowiedział. Nie miał na myśli nic konkretnego, chociaż bardziej chodziło mu właśnie o miasto. - Chociaż muszę ci przyznać, że przestałem darzyć go sympatią i to już ładnych parę lat temu. Teraz po raz pierwszy od tego czasu pokazałaś mi jego jaśniejszą stronę.
Umilkł, nie patrząc na Rosalie, chociaż czuł jej spojrzenie. Rodzice cieszyli się, gdy urodzili się praktycznie tego samego dnia. Sądzili, że to dobry znak i obie pociechy będą ze sobą zżyte bardziej niż zwyczajne kuzynostwo. Gwiazdy mówiły, że tak właśnie będzie, a Rosalie z Morgothem dokonają razem wielkich rzeczy. Dlatego Morgo nie wierzył w to, co mówiło niebo czy wróżby. Był pewien, że jego kuzynka jest stworzona do podboju świata, ale nie był przekonany, że zrobią to razem. Lekko zbiło go z tropu pytanie Rosie. Nie spodziewał się tego, ale było to miłe zaskoczenie, chociaż tak dla niego obce.
- Nie przepadam za Francją - mruknął, przejeżdżając palcem po nierówności metalowej barierki. - Chciałbym kiedyś spędzić trochę czasu w Rumunii. Potem może Alaska, gdzie nikt nie naruszył jeszcze piękna tamtych dzikich miejsc. Ale i tak koniec końców wróciłbym do domu. Należę tutaj. Całym sobą. Ale nie jest ważne, czego chcę - odpowiedział, zerkając na dziewczynę. - Dlaczego pytasz?
Gdy odpowiedziała, odetchnął i ponownie zapanowała chwila ciszy.
- Gdybyś mogła być na jeden dzień mną, co byś zrobiła? - spytał, uśmiechając się szeroko, czując dziwny napływ dobrego humoru.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ucieszył mnie fakt, że Morgoth dostrzegł piękno tego miejsca. I mnie ono urzekło tak bardzo, że nie mogłam oderwać wzroku od zachodzącego słońca. Woda Tamizy pięknie lśniła pod blaskiem promieni słonecznych, niebo przechodziło od żółtego, przez czerwień i pomarańcz, aż do jasnego różu, wróżąc jutro ładną pogodę, na którą niezwykle się cieszyłam.
Nie wiedziałam, że mój kuzyn nie przepadał za Londynem. Spojrzałam na niego lekko zdziwiona, ponieważ sobie tego nie wyobrażałam. Może stało się coś, co sprawiło, że przestał Londyn być dla niego jak drugi dom? Jak byłam mała z wielką niecierpliwością oczekiwałam swoją pierwszą wyprawę do Londynu, bardzo ekscytując się także na każde kolejne wyjście. Ta niemagiczna część, chociaż przepełniona ludźmi, z którymi większego kontaktu mieć nie chciałam, również miała swój urok i nie raz się o tym przekonywałam.
- Powinieneś bardziej otworzyć się na to miasto, Londyn jest piękny, trzeba tylko chcieć to zauważyć - odpowiedziałam.
Pokiwałam głową. Zgadzałam się z nim w stu procentach, że naszym miejscem jest Yaxley’s Hall. Nie wyobrażałam sobie (póki co) tego, że miałabym się wyprowadzić (ani tego, że nadejdzie to szybciej niż bym się tego spodziewała). W domu zawsze było najlepiej, a miejsce kobiety najpierw było u boku ojca, następnie u boku męża. Szkoda, że wraz z mężem nigdy nie będę mogła zamieszkać na naszych bagnach. Chyba, że wyszłabym za kuzyna, co jednak nie było zbyt realne.
- Tak po prostu - westchnęłam cicho pod nosem. - Mam nadzieję, że nigdy nie opuścisz Fenland. Kolejne pokolenie Yaxley’ów nie może wychowywać się w innym miejscu. Tylko wśród naszych trolli jesteśmy bezpieczni.
Zapadła między nami chwila ciszy, przerwana przez dziwne pytanie mojego kuzyna. Najpierw spojrzałam na niego zdziwiona, a widząc jego uśmiech na twarzy, sama również się uśmiechnęłam. Spojrzałam przed siebie, udając wielce zamyśloną.
- Hmmm… Pierwsze co, to poszłabym z bliska zobaczyć smoki i się na jednym z nich przelecieć. Nigdy nie latałam na smoku. A potem znalazłabym ci odpowiednią kobietę, bo, nie chcę nic mówić Margoth - zaczęłam, patrząc na niego poważnym wzrokiem - ale starzejesz się.
Roześmiałam się, zasłaniając usta dłonią. Pierwszy raz od dłuższego czasu pozwoliłam na to, aby zapanowała między nami tak luźna i swobodna atmosfera.
Nie wiedziałam, że mój kuzyn nie przepadał za Londynem. Spojrzałam na niego lekko zdziwiona, ponieważ sobie tego nie wyobrażałam. Może stało się coś, co sprawiło, że przestał Londyn być dla niego jak drugi dom? Jak byłam mała z wielką niecierpliwością oczekiwałam swoją pierwszą wyprawę do Londynu, bardzo ekscytując się także na każde kolejne wyjście. Ta niemagiczna część, chociaż przepełniona ludźmi, z którymi większego kontaktu mieć nie chciałam, również miała swój urok i nie raz się o tym przekonywałam.
- Powinieneś bardziej otworzyć się na to miasto, Londyn jest piękny, trzeba tylko chcieć to zauważyć - odpowiedziałam.
Pokiwałam głową. Zgadzałam się z nim w stu procentach, że naszym miejscem jest Yaxley’s Hall. Nie wyobrażałam sobie (póki co) tego, że miałabym się wyprowadzić (ani tego, że nadejdzie to szybciej niż bym się tego spodziewała). W domu zawsze było najlepiej, a miejsce kobiety najpierw było u boku ojca, następnie u boku męża. Szkoda, że wraz z mężem nigdy nie będę mogła zamieszkać na naszych bagnach. Chyba, że wyszłabym za kuzyna, co jednak nie było zbyt realne.
- Tak po prostu - westchnęłam cicho pod nosem. - Mam nadzieję, że nigdy nie opuścisz Fenland. Kolejne pokolenie Yaxley’ów nie może wychowywać się w innym miejscu. Tylko wśród naszych trolli jesteśmy bezpieczni.
Zapadła między nami chwila ciszy, przerwana przez dziwne pytanie mojego kuzyna. Najpierw spojrzałam na niego zdziwiona, a widząc jego uśmiech na twarzy, sama również się uśmiechnęłam. Spojrzałam przed siebie, udając wielce zamyśloną.
- Hmmm… Pierwsze co, to poszłabym z bliska zobaczyć smoki i się na jednym z nich przelecieć. Nigdy nie latałam na smoku. A potem znalazłabym ci odpowiednią kobietę, bo, nie chcę nic mówić Margoth - zaczęłam, patrząc na niego poważnym wzrokiem - ale starzejesz się.
Roześmiałam się, zasłaniając usta dłonią. Pierwszy raz od dłuższego czasu pozwoliłam na to, aby zapanowała między nami tak luźna i swobodna atmosfera.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Nie mogę się do niego przekonać – odparł, nie chcąc wchodzić w szczegóły. Może kiedyś otworzyłby się przed kimś na tyle, by opowiedzieć, dlaczego omijał Londyn, gdy tylko mógł. Może właśnie tym kimś miała zostać Rosalie... Tego nie wiedział. Wiedział jedynie, że na razie nie miał zamiaru z nikim dzielić się tą tajemnicą. Nie wiedział, co powinno się stać, by to zmienić. – Może jestem właśnie typem co lubi ciszę i spokój? – powiedział retorycznie, uśmiechając się lekko pod nosem i patrząc w dół na płynącą pod nimi rzekę. Oboje znali odpowiedź na to pytanie, aż za dobrze. Typowy Yaxley, który najchętniej nie ruszałby się nigdzie indziej po za granice swojej posiadłości. Domator kochający posępność i nieprzystępność okolicy, w której dorastał. Wiedział, że Rosalie również podzielała jego odczucia i zapewne nie byliby jedynymi członkami ich starego rodu czującymi niezwykłą więź z przypisanymi im ziemiami. Gdy ponownie się odezwała, Morgoth poczuł, że coś go tknęło. Możliwe że po raz pierwszy odkąd pamiętał zrozumiał jak trudno było być jego kuzynką. Miała opuścić ich dom, odejść gdzieś, gdzie nie należała i możliwe, że nigdy nie miała się poczuć bezpieczna. Nie chciał mówić, że nestor ją sprzedawał, bo tak nie było, ale nie mógł pozbyć się dziwnego uczucia, że Rosalie nigdy nie będzie tak szczęśliwa jak w Yaxley's Hall. To był jej dom. On miał w nim zostać i umrzeć. Spojrzał na ubraną w rękawiczkę dłoń kuzynki, zastanawiając się czy jakoś nie podnieść jej na duchu przez złapanie ją za rękę, ale zdecydował się tego nie robić. Gdy wspomniała o kolejnych pokoleniach Yaxley'ów, chciał powiedzieć, że jeszcze do tego daleko. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to nie była prawda. Zapanowała cisza.
- Chciałabyś lecieć na smoku - powtórzył, zamyślając się. - Nie wiem czy to się zalicza, ale raz przeleciałem dwadzieścia metrów, po tym jak dostałem uderzony ogonem - odparł, lekko marszcząc brwi i zaraz się roześmiał, widząc minę Rosalie. Zaraz jednak udał, że poważnieje, chociaż nie mógł ukryć, że odpowiedź go zdziwiła. - Podobno rodzice z nestorem kogoś szukają, ale wiesz jak to jest... Małżeństwo w wieku dwudziestu dwóch lat... Czy to nie jest już za późno? Szczególnie dla takiej jednej mojej kuzynki... - dodał, patrząc znacznie na Rosie. - Ale nie mam pojęcia, kogo mi znajdą - odpowiedział już bardziej poważnie. - Nawet chyba nie chcę jeszcze o tym myśleć...
Pozwolił, by zapanowała ponowna cisza, ale na pewno nie była niezręczna.
- Pamiętasz jak raz nastraszyliśmy Leię, że jak dorośnie wyjdzie za jednego z naszych trolli? - rzucił nagle, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. - Nie wychodziła z pokoju przez tydzień! Był to chyba nasz najgorszy żart, ale cóż... Przyznam się, że wtedy sobie na to zasłużyła.
- Chciałabyś lecieć na smoku - powtórzył, zamyślając się. - Nie wiem czy to się zalicza, ale raz przeleciałem dwadzieścia metrów, po tym jak dostałem uderzony ogonem - odparł, lekko marszcząc brwi i zaraz się roześmiał, widząc minę Rosalie. Zaraz jednak udał, że poważnieje, chociaż nie mógł ukryć, że odpowiedź go zdziwiła. - Podobno rodzice z nestorem kogoś szukają, ale wiesz jak to jest... Małżeństwo w wieku dwudziestu dwóch lat... Czy to nie jest już za późno? Szczególnie dla takiej jednej mojej kuzynki... - dodał, patrząc znacznie na Rosie. - Ale nie mam pojęcia, kogo mi znajdą - odpowiedział już bardziej poważnie. - Nawet chyba nie chcę jeszcze o tym myśleć...
Pozwolił, by zapanowała ponowna cisza, ale na pewno nie była niezręczna.
- Pamiętasz jak raz nastraszyliśmy Leię, że jak dorośnie wyjdzie za jednego z naszych trolli? - rzucił nagle, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. - Nie wychodziła z pokoju przez tydzień! Był to chyba nasz najgorszy żart, ale cóż... Przyznam się, że wtedy sobie na to zasłużyła.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Każdy Yaxley taki jest - przytaknęłam mu. - Ja również najlepiej czuje się na bagnach, albo jak samotnie siedzę przy fortepianie. Lubię spędzać czas z ludźmi, ale jak jest ich zbyt dużo, to zaczynają mnie męczyć. Chyba wiesz o czym mówię.
Gdybym miała zabrać coś ze sobą z Fenland do nowego domu, w jakim będę kiedyś mieszkać, byłby to kawałek lasu z bagnami i jakąś grupką trolli. Czułam się bezpiecznie, kiedy to one broniły naszych terytoriów. Bardziej, niżeli byłyby to zaklęcia. Chociaż nadal odczuwam przed nimi lęk, to szanuję je jako stworzenia. Są przecież częścią naszej natury.
Spadłeś ze smoka? Naprawdę? Co z ciebie za opiekun smoków? - zaśmiałam się.
Chociaż jego opowieść lekko mnie wystraszyła, to marzenie zostało jak najbardziej aktualne. Może Morgoth albo Tristian w prezencie ślubnym zorganizują mi lot na smoku? To by było dopiero przeżycie! Spojrzałam na kuzyna chcąc sprzedać mu tą cudowną myśl, ale widząc jego powarzoną minę i ja spoważniałam.
- Nie martw się, ja wyjdę za mąż szybciej. Po tym jak lord Fawley… - zawiesiłam na chwilę głos, bowiem wydarzenia były przecież dosyć świeże - poprosił ojca o moją rękę, pewnie myślą, że zaraz przyprowadzę im jeszcze gorszego wroga. Chociaż uważam, że powinieneś teraz ty ożenić się cztery dni po mnie, też chce być w końcu pierwsza - dodałam jeszcze dla rozluźnienia atmosfery.
Dopiero gdy wspomniał o swojej siostrze, przerwał chwilę niezręcznej ciszy. Zaśmiałam się pod nosem, przypomniałam sobie minę mojej kuzynki, która z przerażeniem wykrzykiwała nam, że wcale nie, a my nadal brnęliśmy, że oczywiście, że tak.
- Sama nie wiem jak udało nam się ją przekonać, że taki jest zwyczaj, że kobieta wychodzi za trolla. Chyba uwierzyła tak naprawdę, gdy ja potwierdziłam, że też za niego wyjdę, ale masz rację. Zasłużyła sobie na to - umilkłam na chwilę. - Księżniczka z bagien, jak to określiła nas lady Avery. Nie wiem, czy Leia zdaje sobie sprawę tak naprawdę, co ten tytuł dla niej oznacza. Potem tak samo będą nazywać twoją córkę, jeśli takową będziesz posiadać.
Gdy byłam młodsza bardzo mnie to drażniło. Myślałam, że mnie obrażają. Z biegiem lat dotarło jednak do mnie, co to tak naprawdę oznacza. I zamiast buntować się, że wcale nie nią nie jestem, to przyjęłam ten tytuł i z dumą go “nosiłam”, aby pokazać, że z bagien, nie oznacza, że jestem jakąś dzikuską. A prawdziwą, dobre wychowaną księżniczką.
- Lubię słyszeć, jak ludzie stosują ten tytuł, wiesz?
Gdybym miała zabrać coś ze sobą z Fenland do nowego domu, w jakim będę kiedyś mieszkać, byłby to kawałek lasu z bagnami i jakąś grupką trolli. Czułam się bezpiecznie, kiedy to one broniły naszych terytoriów. Bardziej, niżeli byłyby to zaklęcia. Chociaż nadal odczuwam przed nimi lęk, to szanuję je jako stworzenia. Są przecież częścią naszej natury.
Spadłeś ze smoka? Naprawdę? Co z ciebie za opiekun smoków? - zaśmiałam się.
Chociaż jego opowieść lekko mnie wystraszyła, to marzenie zostało jak najbardziej aktualne. Może Morgoth albo Tristian w prezencie ślubnym zorganizują mi lot na smoku? To by było dopiero przeżycie! Spojrzałam na kuzyna chcąc sprzedać mu tą cudowną myśl, ale widząc jego powarzoną minę i ja spoważniałam.
- Nie martw się, ja wyjdę za mąż szybciej. Po tym jak lord Fawley… - zawiesiłam na chwilę głos, bowiem wydarzenia były przecież dosyć świeże - poprosił ojca o moją rękę, pewnie myślą, że zaraz przyprowadzę im jeszcze gorszego wroga. Chociaż uważam, że powinieneś teraz ty ożenić się cztery dni po mnie, też chce być w końcu pierwsza - dodałam jeszcze dla rozluźnienia atmosfery.
Dopiero gdy wspomniał o swojej siostrze, przerwał chwilę niezręcznej ciszy. Zaśmiałam się pod nosem, przypomniałam sobie minę mojej kuzynki, która z przerażeniem wykrzykiwała nam, że wcale nie, a my nadal brnęliśmy, że oczywiście, że tak.
- Sama nie wiem jak udało nam się ją przekonać, że taki jest zwyczaj, że kobieta wychodzi za trolla. Chyba uwierzyła tak naprawdę, gdy ja potwierdziłam, że też za niego wyjdę, ale masz rację. Zasłużyła sobie na to - umilkłam na chwilę. - Księżniczka z bagien, jak to określiła nas lady Avery. Nie wiem, czy Leia zdaje sobie sprawę tak naprawdę, co ten tytuł dla niej oznacza. Potem tak samo będą nazywać twoją córkę, jeśli takową będziesz posiadać.
Gdy byłam młodsza bardzo mnie to drażniło. Myślałam, że mnie obrażają. Z biegiem lat dotarło jednak do mnie, co to tak naprawdę oznacza. I zamiast buntować się, że wcale nie nią nie jestem, to przyjęłam ten tytuł i z dumą go “nosiłam”, aby pokazać, że z bagien, nie oznacza, że jestem jakąś dzikuską. A prawdziwą, dobre wychowaną księżniczką.
- Lubię słyszeć, jak ludzie stosują ten tytuł, wiesz?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Kiedyś grałaś na każdym spotkaniu rodzinnym - powiedział, gdy wspomniała o fortepianie. - Teraz trochę tego brakuje. I nie tylko mnie. Moja matka zawsze lubiła, gdy grałaś, ale tak wiem - odpowiedział, kiwając głową. - Wiem, o czym mówisz.
W każdym Yaxley'u silniej lub nieco lżej zakotwiczone było przywiązanie do domu, bagien, mgieł i tak. Trolli. Może nieszczególnie inteligentne były z nich stwory, ale Morgo zawsze mógł bawić się na całym terenie bez kontroli. Rodzice wiedzieli, że był pilnowany na każdym kroku, a w razie czego cisi strażnicy wkroczyliby do akcji, chroniąc małego dziedzica własną piersią. Uśmiechnął się na tę myśl. Może i nie były pięknymi istotami, to miały jego sympatię. Nie mógł nazwać ich członkami rodziny, ale na pewno nie były zwykłymi zwierzątkami.
- Nie spadłem - odpowiedział, prostując się i kręcąc głową, śmiejąc się przy tym. - Nie wkładaj mi słów w usta, Rosie. Zostałem odepchnięty, a to dwie różne rzeczy, moja droga.
Słuchał słów kuzynki, zdając sobie sprawę, że pewien okres w ich życiu się kończył. Dla niej nieco brutalniej. On miał się jeszcze trochę pocieszyć wolnością, ale na jak długo? Pewnie szybciej niż podejrzewał. I kto wie? Może nawet za rok o tej porze mieli się już widzieć w asyście swoich małżonków? A może nie? Nie wiadomo jak czasem miało się to wszystko ułożyć. Niekiedy planowane małżeństwa od lat były zrywane z powodu o wiele bardziej trywialnych niż zwykła niechęć do kandydata.
- Mam nadzieję, że będziesz się długo cieszyć z tej decyzji - odparł, patrząc na Rosalie. Nie miał na myśli lorda Fawley'a i ona bardzo dobrze o tym wiedziała. Morgoth ponownie odwrócił się w stronę słońca, które już całkowicie schowało się za linią horyzontu. No, może zostało jeszcze trochę ostatnich promieni. - Cztery dni? Uważaj, czego sobie życzysz, kuzynko. Niektóre życzenia szybko się spełniają - zaśmiał się, wyobrażając sobie, gdyby naprawdę tak to rozplanowano. - Myślę, że szybciej zmusili nas do wspólnego ślubu, a wtedy odebrałbym ci całą uwagę - zironizował Morgoth, chcąc się z nią lekko podrażnić.
Wspomnienie panikującej siostry i krzyczącej, że nie chce żadnego trolla za męża i szybciej zamuruje się w lochach Yaxley's Hall stanęło mu przed oczami, zupełnie jakby wydarzyło się to nie lata, a dzień wcześniej. Mimo że zostali skrzyczani przez rodziców, nigdy nie uważali, że nie było warto.
- Przekonałem ją argumentem wyglądu lady Selene Yaxley - odpowiedział. - Nie słynęła ze swojej... Urody - dodał, przypominając sobie najbrzydszą kobietę na portrecie jaka kiedykolwiek istaniała. Nic dziwnego, że została starą panną. Z takimi brodawkami to wątpił, żeby nawet troll zechciał jego praprapraprababkę. Spojrzał na Rosalie, gdy wspomniała o jego córce. Jak to surrealistycznie brzmiało. Niby był dojrzały, ale gdy to powiedziała, poczuł, że przecież dopiero co byli dziećmi. - Dzieci... Ciekawie brzmi to w twoich ustach. Nie wyobrażam sobie siebie jako ojca, chociaż wiem, że do tego byłem i jestem wychowywany... Czasem mnie to przeraża - odetchnął, pocierając dłonie. Chociaż były odziane w skórzane rękawiczki, zbyt długie stanie w bezruchu odbijało się na temperaturze ciała.
- Jeśli wiedziałbym, że tak ci się podoba, mówiłbym tak do ciebie już od dłuższego czasu.
Morgoth po raz kolejny tego dnia uśmiechnął się szczerze, mrużąc oczy na ostatni promień słońca.
- Księżniczka z bagien i jedyny dziedzic torfowisk... - wymruczał. - Całkiem chwytliwe te tytuły.
I bardzo trafne chciał dodać, ale umilkł.
W każdym Yaxley'u silniej lub nieco lżej zakotwiczone było przywiązanie do domu, bagien, mgieł i tak. Trolli. Może nieszczególnie inteligentne były z nich stwory, ale Morgo zawsze mógł bawić się na całym terenie bez kontroli. Rodzice wiedzieli, że był pilnowany na każdym kroku, a w razie czego cisi strażnicy wkroczyliby do akcji, chroniąc małego dziedzica własną piersią. Uśmiechnął się na tę myśl. Może i nie były pięknymi istotami, to miały jego sympatię. Nie mógł nazwać ich członkami rodziny, ale na pewno nie były zwykłymi zwierzątkami.
- Nie spadłem - odpowiedział, prostując się i kręcąc głową, śmiejąc się przy tym. - Nie wkładaj mi słów w usta, Rosie. Zostałem odepchnięty, a to dwie różne rzeczy, moja droga.
Słuchał słów kuzynki, zdając sobie sprawę, że pewien okres w ich życiu się kończył. Dla niej nieco brutalniej. On miał się jeszcze trochę pocieszyć wolnością, ale na jak długo? Pewnie szybciej niż podejrzewał. I kto wie? Może nawet za rok o tej porze mieli się już widzieć w asyście swoich małżonków? A może nie? Nie wiadomo jak czasem miało się to wszystko ułożyć. Niekiedy planowane małżeństwa od lat były zrywane z powodu o wiele bardziej trywialnych niż zwykła niechęć do kandydata.
- Mam nadzieję, że będziesz się długo cieszyć z tej decyzji - odparł, patrząc na Rosalie. Nie miał na myśli lorda Fawley'a i ona bardzo dobrze o tym wiedziała. Morgoth ponownie odwrócił się w stronę słońca, które już całkowicie schowało się za linią horyzontu. No, może zostało jeszcze trochę ostatnich promieni. - Cztery dni? Uważaj, czego sobie życzysz, kuzynko. Niektóre życzenia szybko się spełniają - zaśmiał się, wyobrażając sobie, gdyby naprawdę tak to rozplanowano. - Myślę, że szybciej zmusili nas do wspólnego ślubu, a wtedy odebrałbym ci całą uwagę - zironizował Morgoth, chcąc się z nią lekko podrażnić.
Wspomnienie panikującej siostry i krzyczącej, że nie chce żadnego trolla za męża i szybciej zamuruje się w lochach Yaxley's Hall stanęło mu przed oczami, zupełnie jakby wydarzyło się to nie lata, a dzień wcześniej. Mimo że zostali skrzyczani przez rodziców, nigdy nie uważali, że nie było warto.
- Przekonałem ją argumentem wyglądu lady Selene Yaxley - odpowiedział. - Nie słynęła ze swojej... Urody - dodał, przypominając sobie najbrzydszą kobietę na portrecie jaka kiedykolwiek istaniała. Nic dziwnego, że została starą panną. Z takimi brodawkami to wątpił, żeby nawet troll zechciał jego praprapraprababkę. Spojrzał na Rosalie, gdy wspomniała o jego córce. Jak to surrealistycznie brzmiało. Niby był dojrzały, ale gdy to powiedziała, poczuł, że przecież dopiero co byli dziećmi. - Dzieci... Ciekawie brzmi to w twoich ustach. Nie wyobrażam sobie siebie jako ojca, chociaż wiem, że do tego byłem i jestem wychowywany... Czasem mnie to przeraża - odetchnął, pocierając dłonie. Chociaż były odziane w skórzane rękawiczki, zbyt długie stanie w bezruchu odbijało się na temperaturze ciała.
- Jeśli wiedziałbym, że tak ci się podoba, mówiłbym tak do ciebie już od dłuższego czasu.
Morgoth po raz kolejny tego dnia uśmiechnął się szczerze, mrużąc oczy na ostatni promień słońca.
- Księżniczka z bagien i jedyny dziedzic torfowisk... - wymruczał. - Całkiem chwytliwe te tytuły.
I bardzo trafne chciał dodać, ale umilkł.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Kiedyś lubiłam bardzo się tym dzielić, teraz częściej mam ochotę zostawić tą przyjemność dla ojca, dla siebie. Ale z chęcią zagram dla was któregoś dnia - powiedziałam szybko.
To nie tak, że nie chciałam dla nich grać. Po prostu stało się to dla mnie jakąś taką prywatną sferą, tak nagle, sama nawet nie wiedziałam kiedy. I coraz rzadziej dopuszczałam innych do tej kwestii. Jednak nie oznaczało to, że nie będę dla nich grać, tym bardziej, że wiedziałam jak bardzo lubią.
- Spadnięcie i odepchnięcie to dokładnie to samo, mój drogi - zaśmiałam się.
Również miałam wrażenie, że coś nam się kończy. Koniec bycia młodą panną, czy młodzieńcem. Pora było wkroczyć w dorosłe życie, jak bardzo by się nie chciało. Ja nadal czułam, że gdzieś tam w głębi mnie siedzi jeszcze dziecko, stłumione przez dobre wychowanie i wyuczone zachowania. Czasami jednak chciało wyjść na zewnątrz i wychodziło w takich chwilach jak to.
- Ty odebrałbyś mi całą uwagę? Obawiam się, że to ja odebrałabym całą uwagę twojej narzeczonej - uśmiechnęłam się do niego radośnie. - Z genami nie wygrasz, jakkolwiek byś tego pragnął.
Miałam swoje atuty, coś, co mogłam wykorzystać i niezwykle się z tego cieszyłam. Dobrze było mieć takiego asa w rękawie, chociaż nieraz było to męczące, a uczucia jakich doznawałam ze strony mężczyzn nie raz były kompletnie nie szczere. Ale wszystkiego są plusy i minusy.
- Oh, nie przypominaj mi lady Seleny. Yaxley’e mają piękne kobiety, spójrz chociaż na babcię. Niczego jej nie ujmując jeśli chodzi o jej mądrość i zachowanie, to lady Selene urodą nie grzeszyła - przytaknęłam nie będąc pewną, czy na pewno powinnam tak mówić.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie o dzieciach. Czy ja wiem, czy to naprawdę tak dziwnie brzmiało z moich ust? Spojrzałam przed siebie na ostatnie zachodzące promienie. Robiło się coraz ciemniej i chłodniej.
- Dzieci są integralną częścią kobiety, nie zdziw się jeśli chwilę po ślubie okaże się, że będziesz wujkiem - powiedziałam spokojnie. - Taka jest przecież kolej rzeczy. Zaręczyny, ślub, dzieci, a potem ciepła posadka pani domu.
Zachichotałam, gdy nazwał się jedynym dziedzicem torfowisk. Z tego co wiedziałam to Tristian miał dostać po ojcu hodowlę trolli jeśli nie będzie miał do tego czasu męskiego potomka, a póki co nie zanosiło się, aby do tego doszło. Spojrzałam na Morgotha, na jego zaciśnięte dłonie. Pora było wracać.
Oparłam się jednak na poręczy, stopy wcisnęłam pomiędzy szczebelki i stanęłam na lekkim podwyższeniu, wyciągając się lekko, jakbym chciała zobaczyć ostatnie chowające się promienie. A kiedy zniknęły zeszłam na ziemię.
- Zmarzłeś, wracajmy - powiedziałam, wsuwając dłoń na jego ramie i wspólnie ruszyliśmy w drogę powrotną.
zt oboje
To nie tak, że nie chciałam dla nich grać. Po prostu stało się to dla mnie jakąś taką prywatną sferą, tak nagle, sama nawet nie wiedziałam kiedy. I coraz rzadziej dopuszczałam innych do tej kwestii. Jednak nie oznaczało to, że nie będę dla nich grać, tym bardziej, że wiedziałam jak bardzo lubią.
- Spadnięcie i odepchnięcie to dokładnie to samo, mój drogi - zaśmiałam się.
Również miałam wrażenie, że coś nam się kończy. Koniec bycia młodą panną, czy młodzieńcem. Pora było wkroczyć w dorosłe życie, jak bardzo by się nie chciało. Ja nadal czułam, że gdzieś tam w głębi mnie siedzi jeszcze dziecko, stłumione przez dobre wychowanie i wyuczone zachowania. Czasami jednak chciało wyjść na zewnątrz i wychodziło w takich chwilach jak to.
- Ty odebrałbyś mi całą uwagę? Obawiam się, że to ja odebrałabym całą uwagę twojej narzeczonej - uśmiechnęłam się do niego radośnie. - Z genami nie wygrasz, jakkolwiek byś tego pragnął.
Miałam swoje atuty, coś, co mogłam wykorzystać i niezwykle się z tego cieszyłam. Dobrze było mieć takiego asa w rękawie, chociaż nieraz było to męczące, a uczucia jakich doznawałam ze strony mężczyzn nie raz były kompletnie nie szczere. Ale wszystkiego są plusy i minusy.
- Oh, nie przypominaj mi lady Seleny. Yaxley’e mają piękne kobiety, spójrz chociaż na babcię. Niczego jej nie ujmując jeśli chodzi o jej mądrość i zachowanie, to lady Selene urodą nie grzeszyła - przytaknęłam nie będąc pewną, czy na pewno powinnam tak mówić.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie o dzieciach. Czy ja wiem, czy to naprawdę tak dziwnie brzmiało z moich ust? Spojrzałam przed siebie na ostatnie zachodzące promienie. Robiło się coraz ciemniej i chłodniej.
- Dzieci są integralną częścią kobiety, nie zdziw się jeśli chwilę po ślubie okaże się, że będziesz wujkiem - powiedziałam spokojnie. - Taka jest przecież kolej rzeczy. Zaręczyny, ślub, dzieci, a potem ciepła posadka pani domu.
Zachichotałam, gdy nazwał się jedynym dziedzicem torfowisk. Z tego co wiedziałam to Tristian miał dostać po ojcu hodowlę trolli jeśli nie będzie miał do tego czasu męskiego potomka, a póki co nie zanosiło się, aby do tego doszło. Spojrzałam na Morgotha, na jego zaciśnięte dłonie. Pora było wracać.
Oparłam się jednak na poręczy, stopy wcisnęłam pomiędzy szczebelki i stanęłam na lekkim podwyższeniu, wyciągając się lekko, jakbym chciała zobaczyć ostatnie chowające się promienie. A kiedy zniknęły zeszłam na ziemię.
- Zmarzłeś, wracajmy - powiedziałam, wsuwając dłoń na jego ramie i wspólnie ruszyliśmy w drogę powrotną.
zt oboje
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nieco zimny wiatr otulił mężczyznę po trzydziestce, idącego chodnikiem po moście, tak niczym matka tuli do piersi swe dziecko: delikatnie, a jednak odczuwalnie. Tenże chłodny wiatr przypasował do gustu Dragomirowi, bo czymś się różnił od ciężkich wichur z ubiegłego miesiąca czy z początku zimy. Cóż, może tym, że nie był porywisty i nie drażnił go zanadto. Ale Dragomir i tak ubrał się ciepło - długi, czarny płaszcz, czerwony szal, a na dłonie nałożył skórzane rękawiczki. Na głowie tym razem nie miał kapelusza - nie czuł potrzeby zabierania go ze sobą. Ogółem prezentował się bardzo gustownie i elegancko, jak zresztą zawsze.
Widoki z mostu były dla niego czymś, co warto było zobaczyć. Zniechęcała go obecność jakichkolwiek mugoli wokół, którzy sporadycznie odważyli się tu pokazywać; raz po raz przechodziły koło niego młode pary, śmiejąc się cicho i świergocząc między sobą jak przekupki na targu. Starał się nie krzywić i zachowywać normalnie, mijając ich, i choć udało mu się ukryć na twarzy wyraz jawnego obrzydzenia, to musiał zaciskać ręce w kieszeniach płaszcza, aby nie zrobić nic głupiego.
Stanął nagle w miejscu, zginając się i opierając się o kamienną balustradę mostu. Wewnątrz płaszcza poczuł, jak jego różdżka lekko wbija mu się w lewą część klatki piersiowej. Spojrzał w dół; Tamiza płynęła spokojnie, wprawiając go w swego rodzaju hipnozę. Przypatrywał się jej, jakby próbował dostrzec coś, czego nie można zobaczyć gołym okiem. Dla niego woda była symbolem życia i śmierci; raz płynęła spokojnie, lecz czasem nagle wody rzek robiły się wzburzone i wylewały. Piękne zjawiska natury, której nie należy zmieniać.
Rozejrzał się dookoła - w tym momencie jedynymi ludźmi, jakich zauważył na moście w obszarze jego wzroku był on sam i pięciu mugoli - jedna para, wyglądająca na starsze już małżeństwo oraz trzy osoby, z czego dwie szły z lewej, a jedna z prawej strony. Cóż, z czasem zapewne przybędzie ich więcej. Ale on miał czas na razie, aby się rozkoszować otaczającym go pięknem. Sam most również był niczego sobie.
Ranek dwunastego marca był jednym z tych dni, które zapewne warto zapamiętać w jakikolwiek sposób.
Widoki z mostu były dla niego czymś, co warto było zobaczyć. Zniechęcała go obecność jakichkolwiek mugoli wokół, którzy sporadycznie odważyli się tu pokazywać; raz po raz przechodziły koło niego młode pary, śmiejąc się cicho i świergocząc między sobą jak przekupki na targu. Starał się nie krzywić i zachowywać normalnie, mijając ich, i choć udało mu się ukryć na twarzy wyraz jawnego obrzydzenia, to musiał zaciskać ręce w kieszeniach płaszcza, aby nie zrobić nic głupiego.
Stanął nagle w miejscu, zginając się i opierając się o kamienną balustradę mostu. Wewnątrz płaszcza poczuł, jak jego różdżka lekko wbija mu się w lewą część klatki piersiowej. Spojrzał w dół; Tamiza płynęła spokojnie, wprawiając go w swego rodzaju hipnozę. Przypatrywał się jej, jakby próbował dostrzec coś, czego nie można zobaczyć gołym okiem. Dla niego woda była symbolem życia i śmierci; raz płynęła spokojnie, lecz czasem nagle wody rzek robiły się wzburzone i wylewały. Piękne zjawiska natury, której nie należy zmieniać.
Rozejrzał się dookoła - w tym momencie jedynymi ludźmi, jakich zauważył na moście w obszarze jego wzroku był on sam i pięciu mugoli - jedna para, wyglądająca na starsze już małżeństwo oraz trzy osoby, z czego dwie szły z lewej, a jedna z prawej strony. Cóż, z czasem zapewne przybędzie ich więcej. Ale on miał czas na razie, aby się rozkoszować otaczającym go pięknem. Sam most również był niczego sobie.
Ranek dwunastego marca był jednym z tych dni, które zapewne warto zapamiętać w jakikolwiek sposób.
Gość
Gość
Wiatr potrafił być szczególnie dokuczliwy na wszelakich otwartych przestrzeniach i Tamiza była tego wręcz idealnym przykładem. Powietrze targało jego płaszczem już w momencie kiedy tylko wyszedł na ulicę, a im dalej się odsuwał od ciaśniejszej zabudowy, tym bardziej porywiście się robiło. Mężczyzna burknął cicho pod nosem, wsadzając ręce głęboko w kieszenie. Był już niemal środek marca, a to znaczyło, że lada moment nadejdzie kwiecień. Razem z nim pogoda powinna się nieco uspokoić, może w końcu zacznie być trochę cieplej. Cóż, tutaj i tak zima nie była aż tak dokuczliwa, niemniej miał nadzieję na rychłe ocieplenie.
Kiedy skierował się w końcu ku Tamizie, okrył się jeszcze szczelniej płaszczem. Dziękował swojemu kaprysowi, który nie tak dawno skusił go by Craig zakupił sobie ocieplane okrycie, podbijane futrem z lisa. Było naprawdę miękkie i chroniło przed zimnem.
Swoje kroki skierował ku Tamizie. Rzeka była teraz kapryśna, wcale nie sunęła tak leniwie. Jej lodowate odmęty z pochłonęły już niejednego śmiałka. Craig myślał o tym za każdym razem, kiedy spoglądał na ciemnobrunatną wodę. Tym razem także się nieco wzdrygnął, więc tylko pokręcił lekko głową i ruszył dalej przed siebie.
I pewnie dotarłby sobie spokojnie na drugi jej brzeg, gdyby w jednej z osób znajdujących się na moście nie dostrzegł znajomej twarzy.
- Co za licho cię tu przywiało, Dolohov? - zwrócił się do czarodzieja po nazwisku, niemniej, na twarz przywołał nieco łobuzerski uśmieszek. Przystanął obok przyjaciela, zerkając na jego profil.
Kiedy skierował się w końcu ku Tamizie, okrył się jeszcze szczelniej płaszczem. Dziękował swojemu kaprysowi, który nie tak dawno skusił go by Craig zakupił sobie ocieplane okrycie, podbijane futrem z lisa. Było naprawdę miękkie i chroniło przed zimnem.
Swoje kroki skierował ku Tamizie. Rzeka była teraz kapryśna, wcale nie sunęła tak leniwie. Jej lodowate odmęty z pochłonęły już niejednego śmiałka. Craig myślał o tym za każdym razem, kiedy spoglądał na ciemnobrunatną wodę. Tym razem także się nieco wzdrygnął, więc tylko pokręcił lekko głową i ruszył dalej przed siebie.
I pewnie dotarłby sobie spokojnie na drugi jej brzeg, gdyby w jednej z osób znajdujących się na moście nie dostrzegł znajomej twarzy.
- Co za licho cię tu przywiało, Dolohov? - zwrócił się do czarodzieja po nazwisku, niemniej, na twarz przywołał nieco łobuzerski uśmieszek. Przystanął obok przyjaciela, zerkając na jego profil.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Most nad Tamizą
Szybka odpowiedź