Archiwum
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.[bylobrzydkobedzieladnie]
Archiwum
Archiwum mieści w sobie magazyn ksiąg nieużywanych oraz starych, wymagających specjalnych warunków przetrzymywania. Aby dostać się do tych woluminów, należy najpierw wypełnić rewers, będący pokwitowaniem wypożyczonej książki. Na rewersie składany jest podpis wypożyczającego, w celach zapewnienia większego bezpieczeństwa dla tych zbiorów. Tomy wypożyczane z archiwum przeglądać można jedynie w przeznaczonej do tego strefie. Nie można ich wynosić poza określony obszar. Władze instytucji zapewniają jednak względnie komfortową przestrzeń, która ułatwia zapoznanie się z interesującą gościa biblioteki lekturą.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:07, w całości zmieniany 2 razy
Czułem, jak moc kumuluje się w mojej prawej ręce aby zaraz przepłynąć na różdżkę i dalej - prosto w rozszalałe ognisko anomalii. Zupełnie tak samo, jak poprzednim razem, gdy wybrałem się wraz z Susanne naprawiać skutki majowego wybuchu w Bushy Park. Nieudana naprawa z Jackie nie była za to tak spokojna: wtedy, kiedy trafiliśmy na dwie czarownice, w tym Rookwood, anomalia była bardzo wzburzona i z minuty na minutę coraz bardziej groziła niekontrolowanym wybuchem. Ta, choć wprawiała w powietrze dookoła w ciągłe drżenie zdawała się być jednak bardziej ustabilizowana. Nie byłem jednak pewien, co tak właściwie powinienem o tym sądzić: czy było to dla nas dobrze, czy też nie do końca? Czy to świadczyło o tym, że anomalia ma mniejszą moc, czy może o tym, że jest już tak stara, że zdążyła się uspokoić? Jakakolwiek ta odpowiedź by nie była, razem z Bertiem położyliśmy kres jej aktywnemu działaniu.
- Szkoda, że nie znikają tak naprawdę, tylko się wyciszają - westchnąłem, poświęcając jeszcze chwilę na zebranie próbek dla badaczy. Pamiętałem, że o to prosili, miało się to później zdecydowanie przydać.
Ruszyliśmy z Bertem z powrotem do wyjścia, jednak coś nam nie pozwalało tak po prostu opuścić archiwum. Na pytanie Bertiego uniosłem do góry jedną brew, jednak nie spojrzałem na niego, cały czas pozostawiając swoje spojrzenie przyklejone do matagotów, które ewidentnie znudziły się już ptaszkami. Cóż, ciężko im się dziwić, po ich skrzydlatych przyjaciołach pozostało tylko trochę żółtych piórek tu i tam. - Ja ogólnie lubię zwierzęta i przy tym zostańmy - powiedziałem, powoli kucając i zastanawiając się, czym by też nasze kotki zabawić. Westchnąłem, mając pomysł.
- Nie wierzę, że to robię - mruknąłem, po czym prędko rozsupłałem splot na swetrze, wyciągając z niego nić i zwijając w kulę. Czarny sweter kurczył się od dołu, jednak nitka dla matagotów rosła i tylko to się teraz liczyło. Kiedy stwierdziłem, że wystarczy, oderwałem ją od resztek ubrania i tak zorganizowany kłębek włóczki poturlałem w stronę kotów.
| ONMS I
- Szkoda, że nie znikają tak naprawdę, tylko się wyciszają - westchnąłem, poświęcając jeszcze chwilę na zebranie próbek dla badaczy. Pamiętałem, że o to prosili, miało się to później zdecydowanie przydać.
Ruszyliśmy z Bertem z powrotem do wyjścia, jednak coś nam nie pozwalało tak po prostu opuścić archiwum. Na pytanie Bertiego uniosłem do góry jedną brew, jednak nie spojrzałem na niego, cały czas pozostawiając swoje spojrzenie przyklejone do matagotów, które ewidentnie znudziły się już ptaszkami. Cóż, ciężko im się dziwić, po ich skrzydlatych przyjaciołach pozostało tylko trochę żółtych piórek tu i tam. - Ja ogólnie lubię zwierzęta i przy tym zostańmy - powiedziałem, powoli kucając i zastanawiając się, czym by też nasze kotki zabawić. Westchnąłem, mając pomysł.
- Nie wierzę, że to robię - mruknąłem, po czym prędko rozsupłałem splot na swetrze, wyciągając z niego nić i zwijając w kulę. Czarny sweter kurczył się od dołu, jednak nitka dla matagotów rosła i tylko to się teraz liczyło. Kiedy stwierdziłem, że wystarczy, oderwałem ją od resztek ubrania i tak zorganizowany kłębek włóczki poturlałem w stronę kotów.
| ONMS I
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Od tej pory to ustabilizowane miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich członków Zakonu Feniksa. Sukces zagwarantował im bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów podczas kolejnych gier w tej lokacji. Chwała wam za to, pewnego dnia świat za to podziękuje.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
- Lepsze to niż nic, nie? - narazie wyciszanie mu starczyło. Byle anomalie nie stanowiły większego zagrożenia dla obywateli. Potem - zobaczy się co dalej. Badacze na pewno znajdą na to sposób, w jakiś sposób to rozwiążą, grunt żeby do tego czasu nikt nie wpadł w ręce krwiożerczych kotów, nie utonął w rzece, nie dał się poparzyć lub zrobić sobie innej krzywdy.
I kiedy już myślał, że pójdzie im dobrze, znów zjawiły się koty, które najwidoczniej miały ochotę zrobić z nimi to co już zrobiły z ptaszkami. Paskudnie to wyglądało, a Bott zdecydowanie nie miał ochoty mieć rozwleczonego brzucha. No dobra, to mało prawdopodobne, ale pewnie narobiłyby na tyle rabanu, że ściągnęłyby im na głowę większe zagrożenie. Kombinował więc nad jakiegoś rodzaju wętką z czegokolwiek co miał pod ręką, a nie było tego szczególnie wiele. Magiczne koty jednak jedynie prychnęły, ignorując jego próby.
- Już pamiętam dlaczego zawsze wolałem psy. - stwierdził, cofając się trochę, kiedy zauważył że Alex rozpruwa swój sweter. Uśmiechnął się pod nosem. To miało sens, to miało szansę się udać!
Długa nić okazała się być dla kotów wspaniałą zabawką. Rzuciły się na nią od razu, popychając, patrząc na ruszające się pod wpływem wiatru poruszanego ich ogonami kawałki i generalnie polowały i szarpały. Bott o dziwo nawet zachował milczenie - chcąc jak najszybciej zniknąć z ich pola widzenia. Kiedy się to udało, odetchnął z ulgą i zamykając za sobą drzwi spojrzał na Selwyna, uśmiechając się szeroko.
- Nie dość że praktyczne to jeszcze eleganckie. - pochwalił zaraz, znów oddychając wilgotnym, chłodnym powietrzem. - Jestem pewien, że krótkie swetry niedługo staną się prawdziwym krzykiem mody. Opatentuj to, totalnie. - dodał, bo nie mógł sobie darować, kiedy emocje już opadły, a zaraz potem biegiem pokonał niewielki kawałek dzielący ich od samochodu Titusa w którym zaraz znów schowali się przed deszczem. Przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Smutno mi będzie się z nim rozstać. Chyba kupię własne. - stwierdził, na kilka sekund zapominając o swoim kolosalnym długu. Długach. Na szczęście już tylko dwóch.
I kiedy już myślał, że pójdzie im dobrze, znów zjawiły się koty, które najwidoczniej miały ochotę zrobić z nimi to co już zrobiły z ptaszkami. Paskudnie to wyglądało, a Bott zdecydowanie nie miał ochoty mieć rozwleczonego brzucha. No dobra, to mało prawdopodobne, ale pewnie narobiłyby na tyle rabanu, że ściągnęłyby im na głowę większe zagrożenie. Kombinował więc nad jakiegoś rodzaju wętką z czegokolwiek co miał pod ręką, a nie było tego szczególnie wiele. Magiczne koty jednak jedynie prychnęły, ignorując jego próby.
- Już pamiętam dlaczego zawsze wolałem psy. - stwierdził, cofając się trochę, kiedy zauważył że Alex rozpruwa swój sweter. Uśmiechnął się pod nosem. To miało sens, to miało szansę się udać!
Długa nić okazała się być dla kotów wspaniałą zabawką. Rzuciły się na nią od razu, popychając, patrząc na ruszające się pod wpływem wiatru poruszanego ich ogonami kawałki i generalnie polowały i szarpały. Bott o dziwo nawet zachował milczenie - chcąc jak najszybciej zniknąć z ich pola widzenia. Kiedy się to udało, odetchnął z ulgą i zamykając za sobą drzwi spojrzał na Selwyna, uśmiechając się szeroko.
- Nie dość że praktyczne to jeszcze eleganckie. - pochwalił zaraz, znów oddychając wilgotnym, chłodnym powietrzem. - Jestem pewien, że krótkie swetry niedługo staną się prawdziwym krzykiem mody. Opatentuj to, totalnie. - dodał, bo nie mógł sobie darować, kiedy emocje już opadły, a zaraz potem biegiem pokonał niewielki kawałek dzielący ich od samochodu Titusa w którym zaraz znów schowali się przed deszczem. Przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Smutno mi będzie się z nim rozstać. Chyba kupię własne. - stwierdził, na kilka sekund zapominając o swoim kolosalnym długu. Długach. Na szczęście już tylko dwóch.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uniosłem spojrzenie na Bertiego i bez słów przytaknąłem na jego stwierdzenie. Tak, to zdecydowanie było warte wspomnienia - wyszukiwanie pozytywów stanowiło ważny element mojej codzienności i byłem naprawdę wdzięczny losowi, ze zesłał mi takiego przyjaciela, jakim był Bott.
Niepozwolenie sobie na rozluźnienie było niezwykle ważne - nie byliśmy w końcu na przyjacielskim spotkaniu i nie włóczyliśmy się po mieście bez celu. Byliśmy tu w interesie Zakonu Feniksa i w walce o przywrócenie ładu na świecie byłem w stanie zrobić dosłownie wszystko. Nawet, jeżeli było to coś całkowicie nie przystojącego komuś o moim pochodzeniu, uwłaczającego honorowi i ośmieszającego. Ale byłem przy Bercie, a on już widział moje najlepsze z najgorszych porażek.
Rozprute resztki swetra potoczyły się po kaflach, a ja wyprostowałem się powoli, uważnie obserwując zachowanie kotów. Przy ruchu pomiędzy rozpięte poły płaszcza wcisnęło się chłodne powietrze, nieprzyjemnie głaszczące moją odsłoniętą skórę. Spojrzałem na Bertiego i na migi pokazałem mu, że czas się stąd zmywać. Obeszliśmy bawiące się kłębkiem matagoty dookoła. Otuliłem się przy tym ciaśniej płaszczem, mając na względzie to, że zaraz będzie mi jeszcze chłodniej. Drzwi za nami się zamknęły i mogliśmy spróbować już się odprężyć: jak na zawołanie usta Bertiego się otworzyły, jakby przekornie stając w opozycji do drzwi prowadzących do archiwum. Spojrzałem na niego z ukosa, spod pytająco uniesionej brwi. Schowałem różdżkę i ruszyłem razem z nim w kierunku samochodu, stawiając wyżej kołnierz.
- Przyznaj, że po prostu lubisz na mnie patrzeć - rzuciłem, drocząc się z przyjacielem i poruszając zabawnie brwiami kiedy otwierałem drzwiczki Miętusa od strony pasażera, rzucając mu przy tym wiele znaczące spojrzenie znad dachu auta. - No dawaj, powiedz mi prosto w twarz, człowieku z długami marzący o własnym wehikule, że cię nie pociągam. Zrań me serce, wbij w nie sztylet okrutnych słów nieznających litości! - dramatyzowałem, kiedy już usiadłem na siedzeniu, cały czas podpuszczając go, żeby dołączył do mojej gry.
Niepozwolenie sobie na rozluźnienie było niezwykle ważne - nie byliśmy w końcu na przyjacielskim spotkaniu i nie włóczyliśmy się po mieście bez celu. Byliśmy tu w interesie Zakonu Feniksa i w walce o przywrócenie ładu na świecie byłem w stanie zrobić dosłownie wszystko. Nawet, jeżeli było to coś całkowicie nie przystojącego komuś o moim pochodzeniu, uwłaczającego honorowi i ośmieszającego. Ale byłem przy Bercie, a on już widział moje najlepsze z najgorszych porażek.
Rozprute resztki swetra potoczyły się po kaflach, a ja wyprostowałem się powoli, uważnie obserwując zachowanie kotów. Przy ruchu pomiędzy rozpięte poły płaszcza wcisnęło się chłodne powietrze, nieprzyjemnie głaszczące moją odsłoniętą skórę. Spojrzałem na Bertiego i na migi pokazałem mu, że czas się stąd zmywać. Obeszliśmy bawiące się kłębkiem matagoty dookoła. Otuliłem się przy tym ciaśniej płaszczem, mając na względzie to, że zaraz będzie mi jeszcze chłodniej. Drzwi za nami się zamknęły i mogliśmy spróbować już się odprężyć: jak na zawołanie usta Bertiego się otworzyły, jakby przekornie stając w opozycji do drzwi prowadzących do archiwum. Spojrzałem na niego z ukosa, spod pytająco uniesionej brwi. Schowałem różdżkę i ruszyłem razem z nim w kierunku samochodu, stawiając wyżej kołnierz.
- Przyznaj, że po prostu lubisz na mnie patrzeć - rzuciłem, drocząc się z przyjacielem i poruszając zabawnie brwiami kiedy otwierałem drzwiczki Miętusa od strony pasażera, rzucając mu przy tym wiele znaczące spojrzenie znad dachu auta. - No dawaj, powiedz mi prosto w twarz, człowieku z długami marzący o własnym wehikule, że cię nie pociągam. Zrań me serce, wbij w nie sztylet okrutnych słów nieznających litości! - dramatyzowałem, kiedy już usiadłem na siedzeniu, cały czas podpuszczając go, żeby dołączył do mojej gry.
Jego twarz lekko się zmieniała. Uśmiech się poszerzał, względnie proste, jasne zęby ujawniły się w zadziwiająco wręcz jak na tę postać pełnym rządku. Zamknął za sobą drzwi, zwracając na Alexandra spojrzenie swych jasnych, błękitnych oczu jasno mówiące że niby chcesz obrać MNIE? które miało dać mu do zrozumienia, na jak cienki lód właśnie wchodzi.
Zastukał jednak zaraz palcami o kierownicę, po czym przekręcił kluczykiem w stacyjce.
- Oczywiście że uwielbiam na ciebie patrzeć. - zapewnił, a jako dowód iż jest człowiekiem absolutnie pozbawionym jakichkolwiek skrupułów wyciągnął dłoń żeby pogładzić gładki policzek Farleya czekając, aż ten skapituluje i podda się we własnej grze.
Zaraz ruszył, lusterko u góry ustawiając jednak tak by móc na Farleya patrzeć. Póki co, na dłuższą metę pewnie ustawi je jak być powinno, bo w tym deszczu w sumie wystarczająco nic nie widać.
Kiedy za to Alex wyciągnął sztylet złożony z potwornego, okropnego, wulgarnego wręcz w swej bezpośredniości słowa długi, Bott stracił jakiekolwiek zalążki litości, jakie kiedykolwiek w nim były.
- Wydaje ci się, że to przypadek że akurat kiedy szukałeś domu, właścicielka działki na której stoi Kurnik postanowiła zrezygnować ze swojego miejsca? To wszystko część spisku, żebyś był blisko i żebym mógł na ciebie patrzeć. Zawsze cię obserwuję. Dobrze, że masz tak wiele okien w domu, szczególnie jak śpisz dobrze się ciebie obserwuje.
Powiedział ze spokojem, wczuwając się jak mógł w rolę najbardziej psychopatycznego powaleńca jaki chodził po tej ziemi. Zaraz znów spojrzał wprost na Alexa i znów zastukał o kierownicę.
W końcu zamilkł i przekierował lusterko na właściwą pozycję, wyczekując Alexowej ucieczki w inny temat lub znaczącego, pełnego dziwności milczenia. A może psychika Farleya, który sam ostatecznie sprowokował tę sytuację poradzi sobie i z tym?
Cóż, Bott bawił się wyśmienicie, zakręcając we właściwą stronę, choć trzeba przyznać, odwykł już od prowadzenia na ziemi i uważanie na pojazdy dookoła na nowo było dla niego całkiem ciekawym wyzwaniem.
Zastukał jednak zaraz palcami o kierownicę, po czym przekręcił kluczykiem w stacyjce.
- Oczywiście że uwielbiam na ciebie patrzeć. - zapewnił, a jako dowód iż jest człowiekiem absolutnie pozbawionym jakichkolwiek skrupułów wyciągnął dłoń żeby pogładzić gładki policzek Farleya czekając, aż ten skapituluje i podda się we własnej grze.
Zaraz ruszył, lusterko u góry ustawiając jednak tak by móc na Farleya patrzeć. Póki co, na dłuższą metę pewnie ustawi je jak być powinno, bo w tym deszczu w sumie wystarczająco nic nie widać.
Kiedy za to Alex wyciągnął sztylet złożony z potwornego, okropnego, wulgarnego wręcz w swej bezpośredniości słowa długi, Bott stracił jakiekolwiek zalążki litości, jakie kiedykolwiek w nim były.
- Wydaje ci się, że to przypadek że akurat kiedy szukałeś domu, właścicielka działki na której stoi Kurnik postanowiła zrezygnować ze swojego miejsca? To wszystko część spisku, żebyś był blisko i żebym mógł na ciebie patrzeć. Zawsze cię obserwuję. Dobrze, że masz tak wiele okien w domu, szczególnie jak śpisz dobrze się ciebie obserwuje.
Powiedział ze spokojem, wczuwając się jak mógł w rolę najbardziej psychopatycznego powaleńca jaki chodził po tej ziemi. Zaraz znów spojrzał wprost na Alexa i znów zastukał o kierownicę.
W końcu zamilkł i przekierował lusterko na właściwą pozycję, wyczekując Alexowej ucieczki w inny temat lub znaczącego, pełnego dziwności milczenia. A może psychika Farleya, który sam ostatecznie sprowokował tę sytuację poradzi sobie i z tym?
Cóż, Bott bawił się wyśmienicie, zakręcając we właściwą stronę, choć trzeba przyznać, odwykł już od prowadzenia na ziemi i uważanie na pojazdy dookoła na nowo było dla niego całkiem ciekawym wyzwaniem.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ziarno zostało zasiane, a jako że trafiło na wyjątkowo podatny grunt to na to, aby wzrósł jego plon nie musiałem zbyt długo czekać. Szeroki, wręcz natarczywy uśmiech Bertiego zwiastował przejście ponad wszelkie granice dobrego smaku i obyczajów, otwierając drzwi do całkowicie dwuznacznych i skrajnie nieodpowiednich żartów. Był ciężkim przeciwnikiem w tej materii, ale halo, że niby ja nie dam rady?
Nie spuszczałem spojrzenia lekko przymrużonych oczu, łypiących zachłannie znad uśmiechu godnego kota z Cheshire na siedzącego za kierownicą Bertiego. Zachowałem całkowity spokój kiedy Bott sięgnął ku mnie i pogładził po policzku. Udawałem w końcu dobrze, wręcz bardzo dobrze - nie zmieniało to jednak faktu, że coś się we mnie zaczynało szarpać w takich chwilach, popychając w strefy dyskomfortu. Nie całkowitego, ponieważ to w końcu był Bert, z którym niejedną beczkę śledzi już zjadłem, ale wciąż nie było to całkowicie komfortowe. Ale! To ja zacząłem tę grę w podchody i nie zamierzałem tak łatwo oddać jej walkowerem. Przymknąłem więc oczy i przechyliłem głowę, całkowicie wtapiając się policzkiem w głaszczącą mnie rękę przyjaciela. Zamruczałem nawet niczym kot, który został poddany wyjątkowo przypadającym mu do gustu pieszczotom. W końcu jednak druga ręka Bertiego znalazła się tam gdzie naprawdę powinna, czyli na kierownicy, wcześniej jednak przestawiając lusterko. Patrzyłem się w nie więc uporczywie, od czasu do czasu zerkając tylko na drogę, nie do końca mając ochotę zostać dzisiaj ofiarą wypadku samochodowego - jeszcze tylko tego brakowało do dopełnienia absurdu tego dnia. Nagłe wyznanie Botta przesunęło jednak tę granicę; doskonale w końcu wiedziałem, jak poruszyć te najwrażliwsze struny dotyczące finansów oraz odpowiedzialności. A odpłacał się naprawdę godnie, sprawiając, że skręcałem się wewnętrznie. Utrzymałem jednak dobrą minę do złej gry, przywołując na twarz nieco enigmatyczny uśmieszek, taki trochę w stylu Mona Lisy. Powoli, dokładnie panując nad każdym ruchem sięgnąłem prawą ręką i ostrożnie złapałem Berta za kolano, zaczynając wodzić palcami po wilgotnym materiale jego spodni.
Nie trwało to jednak za długo, bowiem wystarczyło pierwsze przejście dla pieszych i niezwykle gwałtowne hamowanie przed wbiegającym na pasy człowiekiem, żebym zaprzestał tego, co robiłem.
- Zawieszenie broni. Dokończymy to w Dolinie - powiedziałem, całkiem przestraszony tym, co miało miejsce przed chwilą. Omal w końcu nie potrąciliśmy człowieka: a w takiej sytuacji dalsze rozpraszanie kierowcy byłoby wysoce nieodpowiedzialne. Przez resztę podróży trzymałem więc ręce przy sobie, cierpliwie czekając aż będziemy mogli kontynuować naszą walkę w mniej niebezpiecznych dla naszego i cudzego zdrowia oraz życia okolicznościach.
Chociaż, musiałem mu to przyznać: przez niego zacząłem zastanawiać się nad wyposażeniem Kurnika w okiennice, a moja wiara w zasłony znacząco spadła.
| zt[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie spuszczałem spojrzenia lekko przymrużonych oczu, łypiących zachłannie znad uśmiechu godnego kota z Cheshire na siedzącego za kierownicą Bertiego. Zachowałem całkowity spokój kiedy Bott sięgnął ku mnie i pogładził po policzku. Udawałem w końcu dobrze, wręcz bardzo dobrze - nie zmieniało to jednak faktu, że coś się we mnie zaczynało szarpać w takich chwilach, popychając w strefy dyskomfortu. Nie całkowitego, ponieważ to w końcu był Bert, z którym niejedną beczkę śledzi już zjadłem, ale wciąż nie było to całkowicie komfortowe. Ale! To ja zacząłem tę grę w podchody i nie zamierzałem tak łatwo oddać jej walkowerem. Przymknąłem więc oczy i przechyliłem głowę, całkowicie wtapiając się policzkiem w głaszczącą mnie rękę przyjaciela. Zamruczałem nawet niczym kot, który został poddany wyjątkowo przypadającym mu do gustu pieszczotom. W końcu jednak druga ręka Bertiego znalazła się tam gdzie naprawdę powinna, czyli na kierownicy, wcześniej jednak przestawiając lusterko. Patrzyłem się w nie więc uporczywie, od czasu do czasu zerkając tylko na drogę, nie do końca mając ochotę zostać dzisiaj ofiarą wypadku samochodowego - jeszcze tylko tego brakowało do dopełnienia absurdu tego dnia. Nagłe wyznanie Botta przesunęło jednak tę granicę; doskonale w końcu wiedziałem, jak poruszyć te najwrażliwsze struny dotyczące finansów oraz odpowiedzialności. A odpłacał się naprawdę godnie, sprawiając, że skręcałem się wewnętrznie. Utrzymałem jednak dobrą minę do złej gry, przywołując na twarz nieco enigmatyczny uśmieszek, taki trochę w stylu Mona Lisy. Powoli, dokładnie panując nad każdym ruchem sięgnąłem prawą ręką i ostrożnie złapałem Berta za kolano, zaczynając wodzić palcami po wilgotnym materiale jego spodni.
Nie trwało to jednak za długo, bowiem wystarczyło pierwsze przejście dla pieszych i niezwykle gwałtowne hamowanie przed wbiegającym na pasy człowiekiem, żebym zaprzestał tego, co robiłem.
- Zawieszenie broni. Dokończymy to w Dolinie - powiedziałem, całkiem przestraszony tym, co miało miejsce przed chwilą. Omal w końcu nie potrąciliśmy człowieka: a w takiej sytuacji dalsze rozpraszanie kierowcy byłoby wysoce nieodpowiedzialne. Przez resztę podróży trzymałem więc ręce przy sobie, cierpliwie czekając aż będziemy mogli kontynuować naszą walkę w mniej niebezpiecznych dla naszego i cudzego zdrowia oraz życia okolicznościach.
Chociaż, musiałem mu to przyznać: przez niego zacząłem zastanawiać się nad wyposażeniem Kurnika w okiennice, a moja wiara w zasłony znacząco spadła.
| zt[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 27.11.19 21:20, w całości zmieniany 1 raz
Lubiła biblioteki. Zdawały się posiadać w sobie duszę, opowiadać historie zapisane na stronicach ksiąg, które piętrzyły się na półkach tworząc swoiste drapacze chmur, zamknięte jednak pod szczelnym sufitem. Przez siedem lat edukacji udało jej się dobrze poznać tą, która mieściła się w Hogwarcie. Nigdy nie udało jej się zbadać wszystkich znajdujących się tam ksiąg. Do niektórych nie miała nawet dostępu. Ale to tam znalazła pierwsze informacje na temat swojej umiejętności i to dzięki nim udało jej się choć częściowo nad nią zapanować. Lubiła czytać, było w tym coś… uspokajającego. Pamiętała noce spędzane w znajomej kuchni i w pokoju wspólnym. Szelest przewracanych kartek i dźwięk cichych oddechów. Pamiętała też uporczywe wpatrywanie się w stronice celem gorączkowej próby zapamiętania czegoś jeszcze, gdy zbliżały się ostatnie egzaminy, a potem zasiadania na nowo przed nimi, gdy zaznajamiała się z anatomią podczas stażu w Mungu. W końcu, całkiem niedawno to właśnie Londyńska Biblioteka stała się jej drugim domem, gdy cały czerwiec i lipiec każdą wolną chwilę spędzała na przygotowaniu się do egzaminu dopuszczającego do kursu aurorskiego. Niektóre z pracujących tu kobiet znały ją, niektóre uśmiechały się lekko gdy wchodziła wcześniej codziennie. Jednej z nich przynosiła czasem pączka z cukierni którą mijała, a która ta zdawała się uwielbiać. To dawało jej odrobinę większe względy wśród tych, którzy z zasobów biblioteki chcieli skorzystać.
Dzisiaj nie różniło się wiele od innych dni, przemierzyła korytarz usnuty w czarno białą szachownicę słuchając, jak każdy kolejny jej krok odbija się od posadzki po której stąpa, by wejść do pomieszczenia imponujących wielkości. Jak zwykle uniosła głowę, żeby na kilka chwil zawiesić spojrzenie na sklepieniu. Wokół rozlegał się cichy szmer przewracanych kartek, półszeptów i skrzypienia pióra o pergamin. Opuściła głowę. Naprawdę można było się tutaj zgubić - albo zatracić. Zależnie, którą z dwóch opcji się wybierało, albo która zdawała się dla jednostki bardziej odpowiednia. Just znalazła jedną z pracownic, witając się z nią lekko skracając co jest dokładnie przedmiotem jej zainteresowania. Ale gdy wyznała czarownicy, że chce dojść do istoty magii, zrozumieć jak funkcjonuje i jak działa ta zaśmiała się lekko, chyba odrobinę pobłażliwie, mówiąc, że musi zawężyć swoje spectrum, jeśli w tym roku jeszcze chce wyjść z tego budynku. Finalnie skierowała ją w stronę półek, odprowadzając kawałek i wrzucając do dłoni kilka pozycji, które może jej pomóc.
Nie zapomniała, tej nocy w miejscu którego do teraz nie umiała dokładnie zlokalizować. Miejscu w którym znalazła się po wydarzeniach z Złotej Wieży. Gestu Skamandera, który nie potrzebował różdżki i jej własnych prób spełzających kompletnie na niczym. Nadal nie zapomniała o tym i w łapiąc po raz pierwszy od długiego czasu kilka wolnych chwil postanowiła na własną rękę zbadać temat. Trzymając naręcze książek sięgające pod jej brodę traktujące i specyfice magii samej w sobie, jak i kontroli nad nią wędrowała w kierunku stolików. Krok jednak zwolnił, gdy spojrzenie zawisło na nim. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zawrócić. Nie dając mu możliwości do konfrontacji. Ale nogi wędrowały dalej, a ona sama uświadomiła sobie jedno. Nie bała się go. Już nie. Wiedziała, że powinna się pilnować. Wiedziała, że powinna pozostać czujna. Ale ostatni czas dał jej też świadomość własnej siły. Jasne tęczówki zawisły wprost na nim, a kroki odbijające się od kamiennej posadzki wystukiwały trwały rytm.
Minąć go, tylko tyle, albo aż.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Londyńskie zbiory posiadały bardzo bogaty zbiór pozycji, które go interesowały. Ale ostatnimi czasy częściej powracał do kwestii przyszłości i wiedzy o tym, jak czerpać z niej nauki. Cassandrze wystarczyło spojrzeć w rozgwieżdżone niebo, aby ocenić pomyślność konstelacji planet dla siebie na dany moment, by przewidzieć, co dany wieczór mógł w jej życiu przynieść. Nie był pewien, na ile kierowała się podobnymi praktykami, na ile ufała kartom, fusom, przepowiedniom ze szklanej kuli i jak mocno wiązało się to z wizjami, które otrzymywała, a o których tak potwornie nienawidziła. Ale jego braki w tym zakresie drażniły go tak, jak drażniła badacza niewiedza. Wszystko wszak pozostawało w jego zasięgu, wystarczył tylko czas, który należało zdobyć, by rozwinąć nieodkryte dziedziny i zagłębić się w arkana tajemnej wiedzy. Archiwa, dziś tłumnie oblegane przez innych i jego wciągnęły w swe odmęty. Zapach starego papieru, wyślizganej skóry, drewna i atramentu unosiły się wokół, działając na niego uspokajająco, ale nie sennie. Nie mógł spać. Bezsenne noce wciąż mu doskwierały, a ilość eliksiru słodkiego snu topniała z dnia na dzień w zatrważającym tempie. Nigdy nie chciał otumanić się i paść nieprzytomny — nie pozwoliłby sobie na podobną utratę czujności, ale kilka kropel wystarczyło zwykle, że skłonić go do zamknięcia powiek na godzinę lub dwie. Przerwę pomiędzy snem, a pracą, pracą w ministerstwie a Gwiezdnym Prorokiem spędzał ostatnimi czasy właśnie tu, wśród zakurzonych woluminów o wróżbiarstwie.
Na własne oczy i gdzie wzrok nie sięga leżało otwarte tuż przed nim, gdy wertował strony, przeglądając ryciny i sczytując dopisane do nich interpretacje. Pewnie nie zauważyłby jej — nie miał zwyczaju odciągać wzroku niepotrzebnie od rzeczy, które go interesowały, a tu, wśród ludzi wciąż nic nie mogło go nękać; ale tempo zbliżających się kroków uległo gwałtownym zmianom w zbyt krótkim czasie. Najpierw biegły rytmicznie, później zwolniły, w końcu przyspieszyły, wracając do normalnego tempa. Wzniósł oczy wyżej i ujrzał ją. Krocząca w jego stronę, taszcząca księgi w poszukiwaniu wolnego miejsca. Nie byłby sobą, gdyby zignorował akurat jej obecność. Była na swój sposób wyjątkowa. Podniósł się lekko z siedziska, jednocześnie wstępując na ścieżkę, którą kroczyła. Nieuchronnie groziła im kolizja, musiała się więc zatrzymać, o ile nie chciała wywołać niepotrzebnych scen.
— Tonks, jak wspaniale cię widzieć całą i zdrową — i wciąż żywą, niestety. Uśmiechnął się uprzejmie, życzliwie, wskazując jej miejsce tuż obok siebie. Było go wystarczająco dla nich dwoje. Liczył, że zechce się przyłączyć i nie będzie obawiać się, że wbije jej różdżkę miedzy żebra, choć było to co najmniej prawdopodobne.
Na własne oczy i gdzie wzrok nie sięga leżało otwarte tuż przed nim, gdy wertował strony, przeglądając ryciny i sczytując dopisane do nich interpretacje. Pewnie nie zauważyłby jej — nie miał zwyczaju odciągać wzroku niepotrzebnie od rzeczy, które go interesowały, a tu, wśród ludzi wciąż nic nie mogło go nękać; ale tempo zbliżających się kroków uległo gwałtownym zmianom w zbyt krótkim czasie. Najpierw biegły rytmicznie, później zwolniły, w końcu przyspieszyły, wracając do normalnego tempa. Wzniósł oczy wyżej i ujrzał ją. Krocząca w jego stronę, taszcząca księgi w poszukiwaniu wolnego miejsca. Nie byłby sobą, gdyby zignorował akurat jej obecność. Była na swój sposób wyjątkowa. Podniósł się lekko z siedziska, jednocześnie wstępując na ścieżkę, którą kroczyła. Nieuchronnie groziła im kolizja, musiała się więc zatrzymać, o ile nie chciała wywołać niepotrzebnych scen.
— Tonks, jak wspaniale cię widzieć całą i zdrową — i wciąż żywą, niestety. Uśmiechnął się uprzejmie, życzliwie, wskazując jej miejsce tuż obok siebie. Było go wystarczająco dla nich dwoje. Liczył, że zechce się przyłączyć i nie będzie obawiać się, że wbije jej różdżkę miedzy żebra, choć było to co najmniej prawdopodobne.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie spodziewała się spotkać go właśnie w bibliotece. Może to prozaiczność miejsca w którym przyszło Tonks zobaczyć Mulcibera sprawiła, że na kilka chwil wybiła się z rytmu. Biblioteka zdawała się czymś… normalnym. A on nigdy nie jawił jej się w kategoriach normalności. Bardziej wynaturzenia, zła, które skaziło go już do tego stopnia, że nie było dla niego ratunku. On sam zresztą go nie chciał zdając się odnajdywać spełnienie w cierpieniu innych. Na jak wielu nałożył klątwy, za jak wiele śmierci i cierpienia odpowiadał? Mogła się tylko domyślać.
Maska, tym była jego twarz. Przedstawiał innym różne wersje siebie - tak przynajmniej myślała. Nie widziała innego powodu dla którego Tilda mogłaby rozważać go w kategorii znajomego. Widziała ją dokładnie. Tak samo jak potwora, który skrywał się za nią.
Nie zawróciła jednak. Może nie była to najmądrzejsza decyzja, może jedna z głupszych, ale ich spięcie trwało niezmiennie. Odwrócenie się na pięcie, ucieczka, byłoby jej własną przegraną. Dlatego wędrowała dalej, krzyżując z nim spojrzenie. Nie miała ochoty na konfrontację, ale zrozumiała że będzie musiało do niej dojść w momencie gdy jego wzrok trafił na nią. Potwierdziło to płynne podniesienie znad czytanej książki. Ten gest wystarczył za wszystko. Nie zamierzał pozwolić jej przejść dalej, do znajdujących się za nim stolików zmuszając do interakcji. Woluminy zaczynały ciążyć w jej dłoniach. Zatrzymała się, podbródek sam uniósł się lekko do góry, a oczy zmrużyły odrobinę obserwując jego kolejne poczynania. Zasznurowała usta, słuchając słów padających z jego ust. Uprzejmy, życzliwy uśmiech, gdyby nie znała prawdy dałaby się kupić.
- Mulciber. - przywitała się uprzejmie choć do jego kunsztu zdecydowanie jej brakowało. Rzuciła naręcze książek na stolik przy którym siedział, jej wzrok powędrował do tomu który czytał zawieszając się na nim na kilka chwil po których wyprostowała się, wsadzając dłonie w kieszenie. Prawa odnalazła białą różdżkę. Palce owinęły się wokół niej. - Dostałam nawet nową nogą. - pochwaliła się, wyciągając prawą kończynę do przodu w celu zaprezentowania mu swojego nowego cacka. Na usta przywołała uśmiech. Nie miała wątpliwości, że wiedział w jaki sposób ją straciła - a może bardziej przez kogo. - Liczę, że miewasz się równie dobrze. - powoli przesunęła wzrok na wskazane przez niego miejsce, by zaraz na powrót spojrzeć na niego. Byli w miejscu publicznym, pośrodku londyńskiej biblioteki, wśród ludzi, którzy przesuwali się między półkami poszukując odpowiedniej pozycji. Istniało wiele przeciw temu, by zaatakował. Tym razem, miałaby świadków. Jednak znów - Minister stał po ich stronie. Uśmiechnęła się raz jeszcze, skinając głową. Niech więc będzie. Dziś z nim zagra. Usiadła przy stoliku, obok zajmowanego przez niego wcześniej krzesła. Jej wzrok znów trafił na rozłożoną księgę, by prześlizgnąć gładko na niego. - Szukasz czegoś konkretnego? Może będę w stanie pomóc. - zaproponowała uczynnie nie odrywając od niego jasnych tęczówek. Nie miała pojęcia po co ją zatrzymał, nie wiedziała po co zaprosił do stolika, nie sądziła też by miał to powiedzieć. Mogła tylko poczekać na to, co przyniesie rozwój sytuacji.
Maska, tym była jego twarz. Przedstawiał innym różne wersje siebie - tak przynajmniej myślała. Nie widziała innego powodu dla którego Tilda mogłaby rozważać go w kategorii znajomego. Widziała ją dokładnie. Tak samo jak potwora, który skrywał się za nią.
Nie zawróciła jednak. Może nie była to najmądrzejsza decyzja, może jedna z głupszych, ale ich spięcie trwało niezmiennie. Odwrócenie się na pięcie, ucieczka, byłoby jej własną przegraną. Dlatego wędrowała dalej, krzyżując z nim spojrzenie. Nie miała ochoty na konfrontację, ale zrozumiała że będzie musiało do niej dojść w momencie gdy jego wzrok trafił na nią. Potwierdziło to płynne podniesienie znad czytanej książki. Ten gest wystarczył za wszystko. Nie zamierzał pozwolić jej przejść dalej, do znajdujących się za nim stolików zmuszając do interakcji. Woluminy zaczynały ciążyć w jej dłoniach. Zatrzymała się, podbródek sam uniósł się lekko do góry, a oczy zmrużyły odrobinę obserwując jego kolejne poczynania. Zasznurowała usta, słuchając słów padających z jego ust. Uprzejmy, życzliwy uśmiech, gdyby nie znała prawdy dałaby się kupić.
- Mulciber. - przywitała się uprzejmie choć do jego kunsztu zdecydowanie jej brakowało. Rzuciła naręcze książek na stolik przy którym siedział, jej wzrok powędrował do tomu który czytał zawieszając się na nim na kilka chwil po których wyprostowała się, wsadzając dłonie w kieszenie. Prawa odnalazła białą różdżkę. Palce owinęły się wokół niej. - Dostałam nawet nową nogą. - pochwaliła się, wyciągając prawą kończynę do przodu w celu zaprezentowania mu swojego nowego cacka. Na usta przywołała uśmiech. Nie miała wątpliwości, że wiedział w jaki sposób ją straciła - a może bardziej przez kogo. - Liczę, że miewasz się równie dobrze. - powoli przesunęła wzrok na wskazane przez niego miejsce, by zaraz na powrót spojrzeć na niego. Byli w miejscu publicznym, pośrodku londyńskiej biblioteki, wśród ludzi, którzy przesuwali się między półkami poszukując odpowiedniej pozycji. Istniało wiele przeciw temu, by zaatakował. Tym razem, miałaby świadków. Jednak znów - Minister stał po ich stronie. Uśmiechnęła się raz jeszcze, skinając głową. Niech więc będzie. Dziś z nim zagra. Usiadła przy stoliku, obok zajmowanego przez niego wcześniej krzesła. Jej wzrok znów trafił na rozłożoną księgę, by prześlizgnąć gładko na niego. - Szukasz czegoś konkretnego? Może będę w stanie pomóc. - zaproponowała uczynnie nie odrywając od niego jasnych tęczówek. Nie miała pojęcia po co ją zatrzymał, nie wiedziała po co zaprosił do stolika, nie sądziła też by miał to powiedzieć. Mogła tylko poczekać na to, co przyniesie rozwój sytuacji.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Śledził ją wzrokiem — ciekaw tego, co uczyni, ale nie zamierzała uciec. Nie dlatego, że się nie bała, a dlatego, że była bezmyślna i głupio odważna. Nazywano to brawurą. Wtedy na moście mogło się skończyć gorzej. Przeżyła, wygrała walkę z wężem, oparła się klątwie, którą ze sobą nosiła. W ciemnym, ponurym lesie, gdyby nie jej słodki przyjaciel, nie uszłaby z życiem, nie puściłby jej tak łatwo. I w końcu dziś znów mnieli okazję się spotkać, w mało sprzyjających dla niego okolicznościach. Ludzie wokół kręcili się niepotrzebnie, byli zbędni, niepotrzebni. Czuł się bezkarny, ale nie był lekkomyślny — i dla niego to miejsce wiązało się z niepotrzebnym ryzykiem, a on z brawury nie słynął. Od bezpośrednich ataków, otwartych, brutalnych ciosów wolał te subtelne, wymierzone w czuły punkt, w odpowiedniej dla siebie chwili. Nie lubił być przewidywalny — a kiedy sięgnęła ręką do kieszeni - po różdżkę, przedmiot, który miał ją chronić może — pomyślał o tym, że dziś ma doskonałą okazję do tego, aby ją zaskoczyć. Nie zaproponował jej odebrania książek, które dźwigała. Patrzenie jak ją męczą i opada pod ich ciężarem nawet te kilka cali sprawiało mu błogą przyjemność.
— Zauważyłem. Do twarzy ci z noga — przyznał niemalże szczerze, lustrując ją uważnie wzrokiem. Jak zabawnie musiała wyglądać jako kuternoga, ledwie poruszająca się samodzielnie przez tyle czasu. Rookwood wykazała się wyjątkowym poczuciem humoru, odcinając jej kończynę, żałował, że nie mógł uczynić tego z drugą. Może dla odmiany ręką, by nie było za łatwo. — Całkiem zgrabna, w spodniach wyraźnie da się zauważyć, że jest, ale nie ma w tym nic dziwnego, normalni ludzie zwykle mają po dwie nogi. Nie chciałaś być wyjątkowa? — Drażnił się z nią, ale nie bez powod. Jego wzrok raz po raz uciekał ponad jej ramie i głowę, obserwował otoczenie i czekał na najlepszą okazję. Bo chyba nie sądziła, że to spotkanie zakończy się bez echa. Niewiele mieli okazji do takich spotkać. Bywał w Mungu, nie w celach leczniczych, ale nie udało mu się tam jej spotkać. Umykała mu, aż do teraz. Odsunął się, by mogła usiąść swobodnie. Nie krył radości, jaką sprawiła mu jej decyzja o przyłączeniu się do wspólnego zgłębiania tajemnic magii. I on obrzucił spojrzeniem jej księgi, choć dyskretnie, spoglądając na tytuły — wiedział, że podpowiedzą mu czym się interesowała, czego szukała, jaką wiedzę chciała odkryć. A kiedy zajęła już miejsce obrócił własne krzesło przodem do niej i oparł się lewym przedramieniem, siadając vis a vis niej.
— Wspaniale. W końcu zaczynam oddychać pełną piersią, powietrze jest jakoś mniej zatrute. Na ulicach jest coraz mniej szlamu, ministerstwo w końcu jest w dobrych rękach, mniej chorób wokół.
Zerknął na własną księgę o wróżbiarstwie, zatrzymał się na rozdziale o konstelacja planet, układzie gwiazd, które mogły zwiastować pomyślność. Czy zdołała coś z tego wyczytać? Coś wynieść?
— Owszem. To bardzo miłe, że oferujesz swoją pomoc. To byłoby niegrzeczne z mojej strony, gdybym teraz nie skorzystał. Daj mi swoją dłoń — zażądał, choć tonem miłym i niezmiennie okraszonym uśmiechem. Wyciągnął po nią swoją i czekał.
— Zauważyłem. Do twarzy ci z noga — przyznał niemalże szczerze, lustrując ją uważnie wzrokiem. Jak zabawnie musiała wyglądać jako kuternoga, ledwie poruszająca się samodzielnie przez tyle czasu. Rookwood wykazała się wyjątkowym poczuciem humoru, odcinając jej kończynę, żałował, że nie mógł uczynić tego z drugą. Może dla odmiany ręką, by nie było za łatwo. — Całkiem zgrabna, w spodniach wyraźnie da się zauważyć, że jest, ale nie ma w tym nic dziwnego, normalni ludzie zwykle mają po dwie nogi. Nie chciałaś być wyjątkowa? — Drażnił się z nią, ale nie bez powod. Jego wzrok raz po raz uciekał ponad jej ramie i głowę, obserwował otoczenie i czekał na najlepszą okazję. Bo chyba nie sądziła, że to spotkanie zakończy się bez echa. Niewiele mieli okazji do takich spotkać. Bywał w Mungu, nie w celach leczniczych, ale nie udało mu się tam jej spotkać. Umykała mu, aż do teraz. Odsunął się, by mogła usiąść swobodnie. Nie krył radości, jaką sprawiła mu jej decyzja o przyłączeniu się do wspólnego zgłębiania tajemnic magii. I on obrzucił spojrzeniem jej księgi, choć dyskretnie, spoglądając na tytuły — wiedział, że podpowiedzą mu czym się interesowała, czego szukała, jaką wiedzę chciała odkryć. A kiedy zajęła już miejsce obrócił własne krzesło przodem do niej i oparł się lewym przedramieniem, siadając vis a vis niej.
— Wspaniale. W końcu zaczynam oddychać pełną piersią, powietrze jest jakoś mniej zatrute. Na ulicach jest coraz mniej szlamu, ministerstwo w końcu jest w dobrych rękach, mniej chorób wokół.
Zerknął na własną księgę o wróżbiarstwie, zatrzymał się na rozdziale o konstelacja planet, układzie gwiazd, które mogły zwiastować pomyślność. Czy zdołała coś z tego wyczytać? Coś wynieść?
— Owszem. To bardzo miłe, że oferujesz swoją pomoc. To byłoby niegrzeczne z mojej strony, gdybym teraz nie skorzystał. Daj mi swoją dłoń — zażądał, choć tonem miłym i niezmiennie okraszonym uśmiechem. Wyciągnął po nią swoją i czekał.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Kompletnie nie spodziewała się spotkać go właśnie tutaj. Możliwe dlatego, że wizerunek człowieka jakim był w jej oczach całkowicie nie pasował do prozaicznych zachowań choćby takich jak wizyty w bibliotece. Musiała uważać, pilnować każdy swój ruch, przy spotkaniu Z Macnairem popełniła błędy, których teraz nie zamierzała popełniać po raz kolejny. Uczyła się na nich, wyciągał wnioski. Porażki i błędy były tym z czego czerpała na przyszłość. Tylko ten, co nic nie robił nie popełniał błędów. Wyciągnęła do przodu nogę, pozwalając by zawiesił na niej spojrzenie, gdy się odezwał opuściła ja na posadzkę. Głowa przekrzywiła się ledwie odrobinę w prawą stronę.
- To nie posiadanie, lub brak nogi warunkuje moja wyjątkowość, czyż nie? - zapytała pogłębiają swój uśmiech. Dłoń w prawej kieszeni nie pozostawała bezczynna w porównaniu do lewej. Powoli, wsuwała magiczne drewno w rękaw. Wiedziała, jak Skamander chował swoją. - Zresztą, nie chciałam zabierać ci części zabawy. - w końcu coś mi obiecałeś. Jasne tęczówki niezmiennie powracały do twarzy śmierciożercy, choć wzrok niezmiennie kontrolował też otoczenie. Nie wyciągała dłoni z kieszeni płaszcza, umysł kalkulował i przesuwał się po posiadanych na pasku pod płaszczem eliksirach. Zdecydowała zająć się miejsce. Usiadła podwijając jedna z nóg w charakterystycznym dla siebie geście. Wzrok prześlizgnął sie po stronach traktujących o układzie planet i konstelacjach gwiazd. Astronomia? Przemknęło przez myśl, co więc miała do tego pomyślność. Zawiesiła wzrok na własnych. Skupionych na magii i jej naturach I kontroli. Gdy zwrócił się w jej kierunku sama obrócił się na krześle. Prawa dłoń uniosła się I zawiesiła na oparciu krzesła lewa pozostawała wciśnięta w kieszeń płaszcza. Słuchała padających z jego ust słów pilnując, by nie drgnął mięsień na jej twarzy. Prowokował ją specjalnie, trudno było powiedzieć, żeby było inaczej.
- To miłe, że w końcu możesz odetchnąć. Korzystaj z tego. - póki jeszcze możesz. Nie wątpiła, że prawdziwy Minister wskaże im odpowiednią drogę. A to, co właśnie się działo jest jedynie kwestią chwili, możliwe, że dłużej, ale z pewnością mającej swój kres. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, choć spojrzenie pozostawało trzeźwie i badawcze. Nie mogła pozwolić sobie na rozluźnienie. Nie, kiedy on znajdował się obok. Nie, kiedy powinna spodziewać się wszystkiego i doskonale wiedziała, jaką siłę posiadał. Choć możliwe, że nie znała jej jeszcze całej.
Żądanie, które padło z jego ust podniosło jedną z jej brwi ku górze, by za chwilę zmarszczyć jej brwi. Mięśnie na policzkach napięły się lekko, ale rozluźniła je finalnie wyciągając w jego kierunku lewą rękę.
- Dziwna prośba, nawet jak na ciebie. - zauważyła żartobliwie. Ręka nie zadrżała. Jej wnętrze przecinała podłużna, zrośnięta blizna. Wszystkie inne ginęły pod zapiętym na guzik rękawem koszuli. Nie wybrała jej lekkomyślnie. Gdyby postanowił szybko pozbawić ją jednej, bez tej łatwiej byłoby jej sobie poradzić.
- To nie posiadanie, lub brak nogi warunkuje moja wyjątkowość, czyż nie? - zapytała pogłębiają swój uśmiech. Dłoń w prawej kieszeni nie pozostawała bezczynna w porównaniu do lewej. Powoli, wsuwała magiczne drewno w rękaw. Wiedziała, jak Skamander chował swoją. - Zresztą, nie chciałam zabierać ci części zabawy. - w końcu coś mi obiecałeś. Jasne tęczówki niezmiennie powracały do twarzy śmierciożercy, choć wzrok niezmiennie kontrolował też otoczenie. Nie wyciągała dłoni z kieszeni płaszcza, umysł kalkulował i przesuwał się po posiadanych na pasku pod płaszczem eliksirach. Zdecydowała zająć się miejsce. Usiadła podwijając jedna z nóg w charakterystycznym dla siebie geście. Wzrok prześlizgnął sie po stronach traktujących o układzie planet i konstelacjach gwiazd. Astronomia? Przemknęło przez myśl, co więc miała do tego pomyślność. Zawiesiła wzrok na własnych. Skupionych na magii i jej naturach I kontroli. Gdy zwrócił się w jej kierunku sama obrócił się na krześle. Prawa dłoń uniosła się I zawiesiła na oparciu krzesła lewa pozostawała wciśnięta w kieszeń płaszcza. Słuchała padających z jego ust słów pilnując, by nie drgnął mięsień na jej twarzy. Prowokował ją specjalnie, trudno było powiedzieć, żeby było inaczej.
- To miłe, że w końcu możesz odetchnąć. Korzystaj z tego. - póki jeszcze możesz. Nie wątpiła, że prawdziwy Minister wskaże im odpowiednią drogę. A to, co właśnie się działo jest jedynie kwestią chwili, możliwe, że dłużej, ale z pewnością mającej swój kres. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, choć spojrzenie pozostawało trzeźwie i badawcze. Nie mogła pozwolić sobie na rozluźnienie. Nie, kiedy on znajdował się obok. Nie, kiedy powinna spodziewać się wszystkiego i doskonale wiedziała, jaką siłę posiadał. Choć możliwe, że nie znała jej jeszcze całej.
Żądanie, które padło z jego ust podniosło jedną z jej brwi ku górze, by za chwilę zmarszczyć jej brwi. Mięśnie na policzkach napięły się lekko, ale rozluźniła je finalnie wyciągając w jego kierunku lewą rękę.
- Dziwna prośba, nawet jak na ciebie. - zauważyła żartobliwie. Ręka nie zadrżała. Jej wnętrze przecinała podłużna, zrośnięta blizna. Wszystkie inne ginęły pod zapiętym na guzik rękawem koszuli. Nie wybrała jej lekkomyślnie. Gdyby postanowił szybko pozbawić ją jednej, bez tej łatwiej byłoby jej sobie poradzić.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Patrząc na nią dostrzegał jej powolne, ostrożne ruchy rąk. Jeśli sięgała właśnie po różdżkę, a na jej miejscu właśnie to by zrobił, nie skomentował tego, nie zawiesił wzroku na ukrytej gdzieś w kieszeni czy pod szatą broni, nie przejął się tym szczególnie. Wręcz przeciwnie. W jego ruchach dominowała pełna swoboda, zupełnie tak, jakby czuł się tu niczym we własnym domu, a przecież miała okazję ujrzeć jak mieszkał, jak żył i jak zachowywał się w mieszkaniu, które mogło, choć wcale nie było jego azylem.
— Rzeczywiście, masz inne talenty, które cię taką czynią. Metamorfomagia, rzadki dar — przyznał otwarcie, powracając własnym spojrzeniem do jej szeroko otwartych, błyszczących oczu. Była czujna. Widział w jej twarzy skupienie. Chciała kontrolować sytuację, to co działo się wokół. Ale nie mogła mieć wszystkiego. Wiedział, że wtedy ze Skamanderem to była ona. Rozpoznał ją po głosie, choć wyglądała na kogoś zupełnie mu obcego. I pewnie gdyby się nie odezwała, nigdy by się nie domyślił prawdy. Ale obcowanie z Drew dało mu mnóstwo cennych spostrzeżeń, których nie sposób lekceważyć. Macnair doskonale wykorzystywał swój talent i jego nie raz nie sposób było rozpoznać. — Chyba, że myślałaś o czymś innym?— ale niby o czym? Co innego mogło ją taką czynić? Chyba nie plugawa krew, chyba nie przynależność do tej marnej, żałosnej organizacji? Uśmiechnął się, przechylając głowę nieco w bok, jak ktoś kto słucha uważnie bajek lub starych opowieści, próbując wydobyć z nich to, co najlepsze. — Jak sobie radzi Zakon w tej sytuacji? Chyba jest wam ciężko, prawda? Macie sporo pracy teraz. Musicie się ukrywać, jak krety po norach. Wciąż liczycie na to, że dzięki temu uzyskacie element zaskoczenia. — Prychnął, nie przestając się uśmiechać. Z niedowierzaniem — głupotą byłoby myślenie, że los może teraz nagle obrócić się na ich korzyść. Zabawnie było rozmawiać z nią tak otwarcie, bez tajemnic, lecz przecież wiedzieli o sobie wystarczająco dużo, aby móc sobie pozwolić na taką grę. Deptali mu po piętach, ale wciąż brakowało im dowodów na to, by cokolwiek mu zrobić. A teraz, kiedy sytuacja polityczna całkiem się odwróciła byli zupełnie bezsilni. Rycerze nie musieli się bać. Sprawiedliwość należała już do nich. — Życzyłbym ci tego samego, Tonks. Ale chyba mogę tylko pożyczyć znalezienia sobie miejsca na statku wypływającego na Syberię. — Póki może, niech ucieka. Tu, w Londynie czeka ją tylko śmierć. A on zamierzał się postarać, aby ostatni cios padł prosto z jego różdżki. Nie teraz, nie dziś. Dziś miał inne zamiary i plany, ale kiedyś owszem. Może prędzej niż myślała.
Była zaskoczona jego żądaniem, ale chciała okazać siłę i tego właśnie po niej się spodziewał. Nie wycofa się, bo ponad wszystko pragnęła udowodnić mu, że nie stanowi dla niej już większego zagrożenia. Kiedy ich dłonie się zetknęły, oczy mu błysnęły. Przyciągnął ją do siebie bez słowa, spoglądając w jej wnętrze, na linie przecinające skórę. Blizny, ale prócz nich o wiele wartościowsze zmarszczki rozrysowane przez los, warunkujące jej przeznaczenie, które zamierzał odczytać.
| 1. Moje trzecie oko otworzy się na...
— Rzeczywiście, masz inne talenty, które cię taką czynią. Metamorfomagia, rzadki dar — przyznał otwarcie, powracając własnym spojrzeniem do jej szeroko otwartych, błyszczących oczu. Była czujna. Widział w jej twarzy skupienie. Chciała kontrolować sytuację, to co działo się wokół. Ale nie mogła mieć wszystkiego. Wiedział, że wtedy ze Skamanderem to była ona. Rozpoznał ją po głosie, choć wyglądała na kogoś zupełnie mu obcego. I pewnie gdyby się nie odezwała, nigdy by się nie domyślił prawdy. Ale obcowanie z Drew dało mu mnóstwo cennych spostrzeżeń, których nie sposób lekceważyć. Macnair doskonale wykorzystywał swój talent i jego nie raz nie sposób było rozpoznać. — Chyba, że myślałaś o czymś innym?— ale niby o czym? Co innego mogło ją taką czynić? Chyba nie plugawa krew, chyba nie przynależność do tej marnej, żałosnej organizacji? Uśmiechnął się, przechylając głowę nieco w bok, jak ktoś kto słucha uważnie bajek lub starych opowieści, próbując wydobyć z nich to, co najlepsze. — Jak sobie radzi Zakon w tej sytuacji? Chyba jest wam ciężko, prawda? Macie sporo pracy teraz. Musicie się ukrywać, jak krety po norach. Wciąż liczycie na to, że dzięki temu uzyskacie element zaskoczenia. — Prychnął, nie przestając się uśmiechać. Z niedowierzaniem — głupotą byłoby myślenie, że los może teraz nagle obrócić się na ich korzyść. Zabawnie było rozmawiać z nią tak otwarcie, bez tajemnic, lecz przecież wiedzieli o sobie wystarczająco dużo, aby móc sobie pozwolić na taką grę. Deptali mu po piętach, ale wciąż brakowało im dowodów na to, by cokolwiek mu zrobić. A teraz, kiedy sytuacja polityczna całkiem się odwróciła byli zupełnie bezsilni. Rycerze nie musieli się bać. Sprawiedliwość należała już do nich. — Życzyłbym ci tego samego, Tonks. Ale chyba mogę tylko pożyczyć znalezienia sobie miejsca na statku wypływającego na Syberię. — Póki może, niech ucieka. Tu, w Londynie czeka ją tylko śmierć. A on zamierzał się postarać, aby ostatni cios padł prosto z jego różdżki. Nie teraz, nie dziś. Dziś miał inne zamiary i plany, ale kiedyś owszem. Może prędzej niż myślała.
Była zaskoczona jego żądaniem, ale chciała okazać siłę i tego właśnie po niej się spodziewał. Nie wycofa się, bo ponad wszystko pragnęła udowodnić mu, że nie stanowi dla niej już większego zagrożenia. Kiedy ich dłonie się zetknęły, oczy mu błysnęły. Przyciągnął ją do siebie bez słowa, spoglądając w jej wnętrze, na linie przecinające skórę. Blizny, ale prócz nich o wiele wartościowsze zmarszczki rozrysowane przez los, warunkujące jej przeznaczenie, które zamierzał odczytać.
| 1. Moje trzecie oko otworzy się na...
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'k6' : 5
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'k6' : 5
Obserwował ją uważnie - ją i otoczenie - i ona robiła dokładnie to samo. Nie spodziewała się, spotkać go właśnie tutaj. Choć irracjonalne, jej jawił się bardziej niźli zły demon, niż człowiek o wyjątkowo podłym charakterze. Zapomniała, że nosił dla wielu maskę, która skutecznie skrywała ciemność, którą nosił w sobie. Zmrużyła lekko oczy na kolejne wypowiedziane przez niego słowa. Przekrzywiła głowę odrobinę lewo.
- Oh, mówiłam bardziej o działaniu ci na nerwy. - odpowiedziała, przywołując na wargi promienny uśmiech. Nie potwierdziła posiadania swojej przekazanych w genach umiejętności, nie zaprzeczyła też im. Była pewna, że Macnair wiedział co potrafiła, nie trudno było się domyślić, że zdradził to wszystkim swoim przyjaciołom. Nie zamierzała przedstawiać listy własnych umiejętności. Zbyt dużo na raz nie było dobrym pomysłem. Zero było najwłaściwszym, ale tego nie mogła uniknąć nawet, jeśli bardzo tego chciała. Poznawali się powoli i na bieżąco aktualizując posiadane informacje. Westchnęła ciężko, teatralnie, na jego kolejne słowa.
- Zakon, Zakon, Zakon… - mruknęła udając niezadowolenie, przesuwając spojrzeniem po otoczeniu westchnęła raz jeszcze. - Ostatnio tylko o to pytasz, a ja niezmiennie nie mam na ten temat nic do powiedzenia. Miałam nadzieję, że w końcu porozmawiamy bardziej o nas. - stwierdziła ze spokojem zawieszając na nim błękitne tęczówki, na usta po raz kolejny przywołując, a palec wskazujący wskazał najpierw na niego, a później na nią. Zasiadając na krześle obok, podwijając w charakterystycznym geście nogę na siedzenie. Prawą rękę, ułożyła na oparciu w jej rękawie zdążyła już schować białą różdżkę. Obserwowała jak zasiada obok i słuchała kolejnych słów wydobywając się z jego ust. Zacisnęła lekko wargi gdy na świat potoczyła się rada.
- Nigdzie się nie wybieram, odległe kraje nie są dla mnie. - stwierdziła w odpowiedzi na jego słowa. Co wcale nie mijało się z prawdą. Nigdy nie marzyła o podróżowaniu w odległe zakątki świata, choć nie myślała o tym, by jakieś kiedyś zobaczyć. Nigdy też nie miała zamiaru uciekać. Biegła, niezmiennie, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Ale nie uciekała.
Wyciągnęła w jego kierunku lewą dłoń, naznaczoną blizną. Nie wycofała się, ale błysk w oku który dostrzegał nie zapowiadał niczego dobrego. To dziwne - doszła do niej nagła myśl, gdy ich dłonie się spotkały - że w dotyku, przypominały ręce normalnego człowieka. Nie zaś zwyrodnialca i mordercy, którym był. Obserwowała jego ruchy ale dla niej, nie działo się nic. Poza nim, wgapiającym się w jej rękę.
- Więc potrafisz wróżyć z dłoni. Coś ciekawego? - zapytała ze sceptycyzmem pociągając rękę do siebie. Na więcej nie zamierzała pozwolić, głównie dlatego, że nie czuła się dobrze z jego dotykiem. Zabrała więc dłoń. - W domu masz szklaną kulę w której widać przyszłość? - mruknęła unosząc lewą dłoń by założyć za ucho kilka kosmyków jasnych włosów.
- Oh, mówiłam bardziej o działaniu ci na nerwy. - odpowiedziała, przywołując na wargi promienny uśmiech. Nie potwierdziła posiadania swojej przekazanych w genach umiejętności, nie zaprzeczyła też im. Była pewna, że Macnair wiedział co potrafiła, nie trudno było się domyślić, że zdradził to wszystkim swoim przyjaciołom. Nie zamierzała przedstawiać listy własnych umiejętności. Zbyt dużo na raz nie było dobrym pomysłem. Zero było najwłaściwszym, ale tego nie mogła uniknąć nawet, jeśli bardzo tego chciała. Poznawali się powoli i na bieżąco aktualizując posiadane informacje. Westchnęła ciężko, teatralnie, na jego kolejne słowa.
- Zakon, Zakon, Zakon… - mruknęła udając niezadowolenie, przesuwając spojrzeniem po otoczeniu westchnęła raz jeszcze. - Ostatnio tylko o to pytasz, a ja niezmiennie nie mam na ten temat nic do powiedzenia. Miałam nadzieję, że w końcu porozmawiamy bardziej o nas. - stwierdziła ze spokojem zawieszając na nim błękitne tęczówki, na usta po raz kolejny przywołując, a palec wskazujący wskazał najpierw na niego, a później na nią. Zasiadając na krześle obok, podwijając w charakterystycznym geście nogę na siedzenie. Prawą rękę, ułożyła na oparciu w jej rękawie zdążyła już schować białą różdżkę. Obserwowała jak zasiada obok i słuchała kolejnych słów wydobywając się z jego ust. Zacisnęła lekko wargi gdy na świat potoczyła się rada.
- Nigdzie się nie wybieram, odległe kraje nie są dla mnie. - stwierdziła w odpowiedzi na jego słowa. Co wcale nie mijało się z prawdą. Nigdy nie marzyła o podróżowaniu w odległe zakątki świata, choć nie myślała o tym, by jakieś kiedyś zobaczyć. Nigdy też nie miała zamiaru uciekać. Biegła, niezmiennie, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Ale nie uciekała.
Wyciągnęła w jego kierunku lewą dłoń, naznaczoną blizną. Nie wycofała się, ale błysk w oku który dostrzegał nie zapowiadał niczego dobrego. To dziwne - doszła do niej nagła myśl, gdy ich dłonie się spotkały - że w dotyku, przypominały ręce normalnego człowieka. Nie zaś zwyrodnialca i mordercy, którym był. Obserwowała jego ruchy ale dla niej, nie działo się nic. Poza nim, wgapiającym się w jej rękę.
- Więc potrafisz wróżyć z dłoni. Coś ciekawego? - zapytała ze sceptycyzmem pociągając rękę do siebie. Na więcej nie zamierzała pozwolić, głównie dlatego, że nie czuła się dobrze z jego dotykiem. Zabrała więc dłoń. - W domu masz szklaną kulę w której widać przyszłość? - mruknęła unosząc lewą dłoń by założyć za ucho kilka kosmyków jasnych włosów.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Archiwum
Szybka odpowiedź