Główna czytelnia
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Główna czytelnia
Jest to najczęściej okupowane przez gości pomieszczenie w Bibliotece Londyńskiej. Mimo panującej tu względnej ciszy, pilnowanej przez pracowników instytucji, często usłyszeć można miarowe przewracanie stronic ksiąg, szuranie nóg krzeseł, oraz ciężki odgłos kroczących butów. Nie jest to miejsce tak samo pogrążone w ciszy, jak boczna czytelnia biblioteki. Jednak główna czytelnia znajduje się centralnie we wnętrzu biblioteki, co mimo jej większego zatłoczenia, sprawia, że pomieszczenie te jest wbrew wszystkiemu najatrakcyjniejsze dla znaczącej części użytkowników biblioteki. Warto jednak mieć na uwadze, że znaczna część księgozbiorów - ta napisana przez mugoli - została usunięta; półki powoli uzupełniane są kolejnymi tytułami, które wyszły spod pióra szanowanych magów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:08, w całości zmieniany 3 razy
Niejednokrotnie obiecywała sobie, iż zgłosi się do kogoś, kto zna francuski i będzie chętny dokształcić ją w tymże kierunku. Za każdym razem ostatecznie rezygnowała z tych postanowień, odkładając je na później i tym samym zapominając o nich. Nie wiedziała co było powodem podobnego nastawienia, bo przecież bardzo chciała znać ten język. Może powodem były pogłoski, że choć to piękny język, to jednocześnie niesamowicie trudny? Było to mało prawdopodobne i o wiele bardziej skłonna była myśleć, że po prostu nie chce pomocy, bo w jakiś sposób wstydzi się o nią prosić. Z pewnością czułaby się onieśmielona przez osobę, która miałaby ją nauczać i później wymagać od niej mówienia. Z tego też względu nigdy nie skierowała się do nikogo z prośbą o pomoc w tłumaczeniu wierszy. Chciała sama tego dokonać mając nadzieję, że dzięki temu nauczy się języka, a przynajmniej jego podstaw. Za każdym razem jednak gdy przychodziło jej siadać nad książeczką, szybko dopadała ją niechęć i rezygnacja. Nie potrafiła poskładać słów w logiczną całość tak, by te brzmiały dobrze. A jednak zawsze próbowała, dostarczając tym sobie chwilę frajdy i momenty ukrywanej złości.
Nagle przed jej oczami pojawił się luźny kosmyk włosów, zakrywając aktualnie czytane słowo. Cmokając cicho pod nosem odgarnęła niesforne włosy, chowając je za ucho. W tym właśnie momencie usłyszała nad sobą delikatny głos, w którym rozpoznała język francuski. Nie mogła się jednak powstrzymać przed podskoczeniem na krzesełku, w skutek wyrwania z zamyślenia. W tamtym momencie jednak złość ją opuściła, a wypełniło zdumienie zmieszane z zachwytem nad akcentem kobiety, która tak płynnie posługiwała się obcym językiem. Chciała odwrócić się w jej stronę, lecz w tym momencie nieznajoma sama ją wyręczyła, stając naprzeciw niej. To pozwoliło Cattermole zilustrować ją wzrokiem. Po wyglądzie mogła wywnioskować albo chociaż domyślać się, iż ma do czynienia z osobą krwi czystej lub nawet szlachetnej. Podobne spostrzeżenia jednak odeszły na dalszy plan.
- Grunt jednak by umieć dostrzec tą inną perspektywę - odpowiedziała w końcu, uśmiechając się delikatnie. - Zna pani język francuski.
Ostatnie zdanie było bardziej stwierdzeniem, aniżeli pytaniem.
- Pięknie pani mówi - powiedziała po chwili przerwy. - Zawsze miałam nadzieję, iż kiedyś będzie mi dane tak wypowiadać się w tym języku.
Nagle przed jej oczami pojawił się luźny kosmyk włosów, zakrywając aktualnie czytane słowo. Cmokając cicho pod nosem odgarnęła niesforne włosy, chowając je za ucho. W tym właśnie momencie usłyszała nad sobą delikatny głos, w którym rozpoznała język francuski. Nie mogła się jednak powstrzymać przed podskoczeniem na krzesełku, w skutek wyrwania z zamyślenia. W tamtym momencie jednak złość ją opuściła, a wypełniło zdumienie zmieszane z zachwytem nad akcentem kobiety, która tak płynnie posługiwała się obcym językiem. Chciała odwrócić się w jej stronę, lecz w tym momencie nieznajoma sama ją wyręczyła, stając naprzeciw niej. To pozwoliło Cattermole zilustrować ją wzrokiem. Po wyglądzie mogła wywnioskować albo chociaż domyślać się, iż ma do czynienia z osobą krwi czystej lub nawet szlachetnej. Podobne spostrzeżenia jednak odeszły na dalszy plan.
- Grunt jednak by umieć dostrzec tą inną perspektywę - odpowiedziała w końcu, uśmiechając się delikatnie. - Zna pani język francuski.
Ostatnie zdanie było bardziej stwierdzeniem, aniżeli pytaniem.
- Pięknie pani mówi - powiedziała po chwili przerwy. - Zawsze miałam nadzieję, iż kiedyś będzie mi dane tak wypowiadać się w tym języku.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Podobno w każdym języku tkwiła swoista magia. Nie była związana z mocą płynącą we krwi czarodziejów, ale mimo to potrafiła być równie fascynująca. A Francja posiadała w sobie urokliwą, niespotykaną wręcz umiejętność pociągania ku sobie dusz szczególnie naznaczonych. Talenta artystyczne w ten niespotykany sposób, najsilniej jaśniały pośród Paryskich uliczek, wypełnionych poetyckim świergotem płynących wzdłuż kamieniczek par, czy przechodniów oglądających pokazy akrobatów w rytm tonów skrzypiec. Alchemiczka nie była jedyną, którą urzekło to nietuzinkowe miejsce i nawet wino smakowało tam inaczej. Francja, kraj cudów i poruszeń duszy, których złudnie szukać gdzieś indziej. I z równym rozrzewnieniem spoglądała na trzymaną w dłoniach nieznajomej książkę, dostrzegając żywy symbol wspomnień, które pędziły do czasów szkolnych. I nie tylko. Jej ostatnia wizyta łączyła się z obrazem cisnącym na usta uśmiech i lekkim szkarłatem, kwitnącym na jasnych licach.
Kroki stawiała ciche, lekkie, jakby niesiona wspomnieniem, przypominała sobie lekcje tańca, które we francuskiej szkole było pełno. Tylko furkot spódnicy, tańczącej materiałem przy każdym kroku, mógłby zwiastować jej nadejście. I nawet tomiszcza, które trzymała w dłoniach nie zatrzymały Inary przed pokonaniem dzielącego ją od zjawiska dystansu. Nie tylko tego fizycznego. Nieznajoma wydawała się być tak pochłonięta czynnością, że przypominała jedną z obrazowych duchów, a może nimf, które widywała na bibliotecznym korytarzu Beauxbatons. Delikatne lico w połączeniu z ciemnym, zamyślonym błyskiem w oku nadawało jej eteryczności i specyficznej aury kwitnącego kwiatu.
Prawdopodobnie drgnęła zaskoczona w tym samym momencie, w którym nieznajoma poruszyła się niespokojnie w miejscu. Ale zamiast przeprosinowego gestu, czy słowa, Inara nieporuszona trwała w półkroku, z zaciśniętymi palcami na trzymanych księgach i uśmiechu, który unosił kąciki warg do góry - Podobno, pierwszym i najważniejszym krokiem jest chęć ich dostrzeżenia - przesunęła dłoń po okładce trzymanych pergaminów - Bardzo długo mieszkałam we Francji - nawet nie dziwiła się, czemu z taka łatwością przychodziła jej rozmowa z nieznajomą. Kolejne słowa padały zupełnie tak, jakby trafiła na dawno niewidzianą przyjaciółkę - Właściwie, większośc życia tam spędziłam - dodała jeszcze, przechylając głowę na bok, pozwalając na lustrację, którą obdarzyła ją młoda kobieta - Każdy z podobnym stażem, nauczyłby się biegłej znajomości języka - opuściła dłonie, ostrożnie układając niesione tomiszcza na brzeg stolika - A na pewno każdy, kto chociaż odrobinę darzyłby ten kraj uczuciem...Mogę? - wskazała prosty fotel naprzeciw kobiety - I widzę, że cierpliwie pani dąży do celu - tym razem wyciągnęła dłoń przed siebie, ale palce zawisły nad kartkami książki, którą wertowała kobieta - Wyznaję zasadę, że wszystkiego najlepiej uczyć się w praktyce. Teoria jest ważna, ale nigdy nie zastąpi realnego doświadczenia. A język francuski jest zbyt piękny, by pozwalać mu tłoczyć się tylko na pergaminie... - opuściła w końcu rękę, ledwie muskając opuszkami ułożone przed Belle kartki. Pozycja musiała należeć do starszych, ale odrobinę pożółkłe kartki tylko nadawały wyrazistości drukowanym na papierze słowom.
Kroki stawiała ciche, lekkie, jakby niesiona wspomnieniem, przypominała sobie lekcje tańca, które we francuskiej szkole było pełno. Tylko furkot spódnicy, tańczącej materiałem przy każdym kroku, mógłby zwiastować jej nadejście. I nawet tomiszcza, które trzymała w dłoniach nie zatrzymały Inary przed pokonaniem dzielącego ją od zjawiska dystansu. Nie tylko tego fizycznego. Nieznajoma wydawała się być tak pochłonięta czynnością, że przypominała jedną z obrazowych duchów, a może nimf, które widywała na bibliotecznym korytarzu Beauxbatons. Delikatne lico w połączeniu z ciemnym, zamyślonym błyskiem w oku nadawało jej eteryczności i specyficznej aury kwitnącego kwiatu.
Prawdopodobnie drgnęła zaskoczona w tym samym momencie, w którym nieznajoma poruszyła się niespokojnie w miejscu. Ale zamiast przeprosinowego gestu, czy słowa, Inara nieporuszona trwała w półkroku, z zaciśniętymi palcami na trzymanych księgach i uśmiechu, który unosił kąciki warg do góry - Podobno, pierwszym i najważniejszym krokiem jest chęć ich dostrzeżenia - przesunęła dłoń po okładce trzymanych pergaminów - Bardzo długo mieszkałam we Francji - nawet nie dziwiła się, czemu z taka łatwością przychodziła jej rozmowa z nieznajomą. Kolejne słowa padały zupełnie tak, jakby trafiła na dawno niewidzianą przyjaciółkę - Właściwie, większośc życia tam spędziłam - dodała jeszcze, przechylając głowę na bok, pozwalając na lustrację, którą obdarzyła ją młoda kobieta - Każdy z podobnym stażem, nauczyłby się biegłej znajomości języka - opuściła dłonie, ostrożnie układając niesione tomiszcza na brzeg stolika - A na pewno każdy, kto chociaż odrobinę darzyłby ten kraj uczuciem...Mogę? - wskazała prosty fotel naprzeciw kobiety - I widzę, że cierpliwie pani dąży do celu - tym razem wyciągnęła dłoń przed siebie, ale palce zawisły nad kartkami książki, którą wertowała kobieta - Wyznaję zasadę, że wszystkiego najlepiej uczyć się w praktyce. Teoria jest ważna, ale nigdy nie zastąpi realnego doświadczenia. A język francuski jest zbyt piękny, by pozwalać mu tłoczyć się tylko na pergaminie... - opuściła w końcu rękę, ledwie muskając opuszkami ułożone przed Belle kartki. Pozycja musiała należeć do starszych, ale odrobinę pożółkłe kartki tylko nadawały wyrazistości drukowanym na papierze słowom.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Nie miała tej przyjemności kiedykolwiek poruszać się paryskimi uliczkami, wdychając powietrze przesiąknięte miłością i sztuką. Nie była pewna czy jej wyobrażenia są prawdziwe, lecz chciała w to wierzyć, czyniąc z Francji swoje idealne miejsce, do którego lubiła uciekać w myślach. Marzyła, że kiedyś w końcu tam pojedzie i to była jedna z tych myśli, które pokrzepiały jej duszę nawet w najsmutniejszych momentach. Osoby zaś, które okazywały się władać językiem francuskim czy mające ten przywilej kiedykolwiek odwiedzić ten magiczny dla niej świat, zyskiwały jej pełną uwagę, choć jedynie wówczas, gdy wypowiadały się o tym miejscu przychylnie. Nie mogła więc gniewać się na nieznajomą kobietę, skoro tylko ta przetłumaczyła tytuł książki, w której Belle tak bardzo chciała się zaczytać. Wręcz przeciwnie - w duchu poczuła ogromną radość z tego, że los zesłał jej kogoś mającego okazję mieszkać we Francji, co wymalowało się na jej twarzy pod postacią promiennego uśmiechu. Poczuła ukłucie zaciekawienia osobą kobiety, rosnące z każdym jej słowem. Szczególnie miłym dla ucha był sposób wypowiadania się nieznajomej, a i sam jej głos był przyjemny dla ucha. Belle lubiła doceniać takie małe rzeczy, niby szczegóły, które jednak składały się na całą istotę danej osoby, choć możliwe, że w tym konkretnym przypadku w grę wchodziło delikatne podkolorowanie w skutek zaimponowania artystce.
- Proszę się nie krępować - odpowiedziała, tym samym przyjmując towarzystwo kobiety z wciąż trwającym na jej twarzy pogodnym uśmiechem. Przy tym jej dłonie, wcześniej spoczywające obok starych kartek zapisanych poezją, spoczęły na kolanach. Wyprostowała się na miejscu, skupiając wzrok na siedzącej naprzeciwko osobie. Starała się jednak, by jej wzrok nie był zbyt nachalny.
- Cóż, póki co nie mam innej możliwości na obcowanie z tym językiem - odpowiedziała, wzruszając delikatnie ramionami. - Choć może w końcu pokuszę się o jakiegoś dobrego nauczyciela, bo jeśli chcę pojechać do Francji, to muszę umieć się tam jakoś komunikować.
Zebrała pojedyncze kosmyki, niesfornie opadające na czoło, za ucho. Jej wzrok padł na dłonie kobiety, lecz już po chwili wróciły z powrotem na twarz nieznajomej.
- Czy podobało się pani życie we Francji? - spytała nagle, nie okazując jednak jakichkolwiek oznak zawstydzenia swoją nagłą otwartością. O dziwo nie czuła się, jakby miała do czynienia z nowo poznaną kobietą. Bliski temat sprawił, że traktowała ją jak osobę znaną już od dawna.
- Proszę się nie krępować - odpowiedziała, tym samym przyjmując towarzystwo kobiety z wciąż trwającym na jej twarzy pogodnym uśmiechem. Przy tym jej dłonie, wcześniej spoczywające obok starych kartek zapisanych poezją, spoczęły na kolanach. Wyprostowała się na miejscu, skupiając wzrok na siedzącej naprzeciwko osobie. Starała się jednak, by jej wzrok nie był zbyt nachalny.
- Cóż, póki co nie mam innej możliwości na obcowanie z tym językiem - odpowiedziała, wzruszając delikatnie ramionami. - Choć może w końcu pokuszę się o jakiegoś dobrego nauczyciela, bo jeśli chcę pojechać do Francji, to muszę umieć się tam jakoś komunikować.
Zebrała pojedyncze kosmyki, niesfornie opadające na czoło, za ucho. Jej wzrok padł na dłonie kobiety, lecz już po chwili wróciły z powrotem na twarz nieznajomej.
- Czy podobało się pani życie we Francji? - spytała nagle, nie okazując jednak jakichkolwiek oznak zawstydzenia swoją nagłą otwartością. O dziwo nie czuła się, jakby miała do czynienia z nowo poznaną kobietą. Bliski temat sprawił, że traktowała ją jak osobę znaną już od dawna.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Przeszłość spędzona we Francji, wydawała się chwilami tylko odległym snem. A mimo to pamiętała z wyrazistością i szczegółowością, której nie powstydziłby się najlepszy skryba. Wspomnienia malowała w obrazach, scenach, spojrzeniach oczu. Kojarzyła z rzeczywistością, którą przepełniała beztroska pewność, że wszystko było dobrze. Kilka razy łapała się nawet na tym, że nie była pewna, dlaczego miałaby zostawiać tu w Londynie, nad który sunęło coraz więcej ciemnych chmur. Burzowych, groźnych, czających się jak dzika bestia. Wygłodniała i tęskna posmakować angielskiej krwi. Jakkolwiek brzmiało to dosyć metaforycznie, dało się czuć w powietrzu ciężkość, które nie dało się zignorować. Działo się zbyt wiele i tylko prawdziwy głupiec (albo ignorant) był w stanie zamknąć oczy i udawać ślepego. Czemu więc nie umknąć spod ciężkiej ręki Londynu w ramiona tęsknego Paryża?
Odpowiedź przychodziła szybko. Dwa filary jej życia skutecznie zatrzymywały ją i mimo zatrutego powietrza, czuła ich obecność, siłę i opiekę.
Moda kobieta, którą wypatrzyła w bibliotece, miała w sobie coś z paryskiej duszy. Nie chodziło nawet (tylko) o eteryczne lico, przywodzące na myśl obrazy natchnionych artystów. Miała w sobie coś ulotnego, jak tancerka? Artystka. A takich ludzi Inara wyczuwała dziwnie szybko. Składał się na to ciąg gestów, ledwie dostrzegalnego błysku w oku, czy poruszenia przypominającego porwany przez wiatr liść - Polecam - kiwnęła lekko głową, siadając na wybranym miejscu - ...ale - uniosła jasną dłoń raz jeszcze muskając palcem powierzchnię pergaminu - Nie myślałaś nad jego żywą wersją? Nauką w spotkaniu z Francją? - przerwała taniec palców wędrujących po jasnych kartkach i tym razem dłoń posłużyła za podpórkę dla brody. Zapomniała gdzieś o Pani, naturalnie przechodząc na mniejszy dystans. na salonach byłoby to niedopuszczalne. Prawdopodobnie - Tęsknota, którą nadal czuję powinna nosić znamiona odpowiedzi - zatrzymała wzrok na kobiecym profilu, szukając w niej dalszych słów, a może wyrazów, których jeszcze nie zdołała zwerbalizować - Mogę pomóc w tłumaczeniu - wskazała ruchem głowy na pozycję, która tak zainteresowała Belle. Inara sama była ciekawa zawartości, nawet jeśli kojarzyła autora i jego twórczość, zgodnie z tym co mówiła, tęskniła miękkości rozmów, jakie oferował język miłości, jak ze śmiechem mawiało się w Paryżu. I nawet Inara, przez tak długi czas będąc upartą jej "przeciwniczką (albo raczej uciekinierką) musiała zgodzić się z niesionym z francuskim świergotem przesłaniem. Dziś, alchemiczka miała o wiele więcej powodów, by tak uważać, a skrzące się od żaru myśli, zepchnęła ledwie na mimowolne poruszenie warg i nieodgadniony uśmiech.
Odpowiedź przychodziła szybko. Dwa filary jej życia skutecznie zatrzymywały ją i mimo zatrutego powietrza, czuła ich obecność, siłę i opiekę.
Moda kobieta, którą wypatrzyła w bibliotece, miała w sobie coś z paryskiej duszy. Nie chodziło nawet (tylko) o eteryczne lico, przywodzące na myśl obrazy natchnionych artystów. Miała w sobie coś ulotnego, jak tancerka? Artystka. A takich ludzi Inara wyczuwała dziwnie szybko. Składał się na to ciąg gestów, ledwie dostrzegalnego błysku w oku, czy poruszenia przypominającego porwany przez wiatr liść - Polecam - kiwnęła lekko głową, siadając na wybranym miejscu - ...ale - uniosła jasną dłoń raz jeszcze muskając palcem powierzchnię pergaminu - Nie myślałaś nad jego żywą wersją? Nauką w spotkaniu z Francją? - przerwała taniec palców wędrujących po jasnych kartkach i tym razem dłoń posłużyła za podpórkę dla brody. Zapomniała gdzieś o Pani, naturalnie przechodząc na mniejszy dystans. na salonach byłoby to niedopuszczalne. Prawdopodobnie - Tęsknota, którą nadal czuję powinna nosić znamiona odpowiedzi - zatrzymała wzrok na kobiecym profilu, szukając w niej dalszych słów, a może wyrazów, których jeszcze nie zdołała zwerbalizować - Mogę pomóc w tłumaczeniu - wskazała ruchem głowy na pozycję, która tak zainteresowała Belle. Inara sama była ciekawa zawartości, nawet jeśli kojarzyła autora i jego twórczość, zgodnie z tym co mówiła, tęskniła miękkości rozmów, jakie oferował język miłości, jak ze śmiechem mawiało się w Paryżu. I nawet Inara, przez tak długi czas będąc upartą jej "przeciwniczką (albo raczej uciekinierką) musiała zgodzić się z niesionym z francuskim świergotem przesłaniem. Dziś, alchemiczka miała o wiele więcej powodów, by tak uważać, a skrzące się od żaru myśli, zepchnęła ledwie na mimowolne poruszenie warg i nieodgadniony uśmiech.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Pochłonięta przez marzenia i wymyślane historie, starała się odcinać od realnej rzeczywistości, kolorując ją i kształtując według własnych upodobań. Słuchała tylko tego, czego chciała słuchać, na bok odrzucając przykrości i bolesną prawdę. Nigdy nie mogłaby być jak pisarze, traktujący o rzeczywistości na przeróżne sposoby. Ona byłaby jedną z tych, którzy lubili wszystko ubarwiać i tworząc własne wersje utopii. Mogłaby pisać o lepszym świecie, o miłości... o rzeczach dobrych, a gdyby przyszło jej wspominać o przykrościach to tylko po to, by wyciągać z nich dobre aspekty. A jednak, pomimo własnej ignorancji na aktualne wydarzenia, nawet ona dostrzegała ciemne chmury, zmierzające do Londynu. Starała się je ignorować, a jednak czuć było w powietrzu coś, co wywoływało niewypowiedziany lęk i zmuszało do obawy o przyszłość. W takich chwilach jeszcze bardziej pragnęła uciec w świat beztroski. Tak też było dzisiaj, gdy idąc ulicami ponownie dopadło ją to uczucie. Chciała więc ratować się marzeniami o Francji, obcując z językiem i poezją, która wyszła spod ręki jednego z Francuzów. I rzeczywiście to pomogło, a obecne towarzystwo nieznajomej, wydawało się skutecznie odpychać wszelkie obawy, przynosząc ciepło i ukojenie. Chciała, by tak zostało, toteż zainteresowanie kobiety cieszyło ją.
- Z pewnością ten sposób na naukę byłby idealny - odpowiedziała, po chwili zastanowienia, spuszczając wzrok na książeczkę, szukając właściwych słów na wyrażenie odpowiedzi. - A jednak... - uniosła spojrzenie z powrotem na kobietę. - o takiej podróży marzyłam w towarzystwie osoby wyjątkowej, z którą mogłabym dzielić radość wszystkich doświadczeń. Bo widzisz... moja matka nie pozwoli mi na samotną podróż do Paryża, a z nią taka wycieczka straciłaby cały urok.
Na chwilę uśmiech zniknął z jej twarzy, a zamiast niego pojawiła się dziwna tęsknota. Spuściła wzrok na swoje dłonie, spoczywające na stole. Kiedyś wiedziała, z kim chciałaby podobną podróż odbyć. Obecnie jednak nie ma takiej osoby w jej życiu, toteż wciąż musiała się ograniczać do marzeń i planów. Była jednak cierpliwa, naiwnie wręcz wierząc, że kiedyś spełni się jej sen.
Podniosła ponownie wzrok na towarzyszkę, a na twarzy ponownie powrócił uśmiech. Odcięła się przy tym od poprzednich rozmyślań.
- Bardzo chętnie przyjmę tą propozycję pomocy - odpowiedziała. - Przy okazji może się czegoś nauczę, a i chętnie posłuchałabym języka francuskiego wypowiadanego przez osobę, która płynnie się nim posługuje. On ma taki piękny akcent...
Potrafiła całkiem dobrze zapominać o poprzednich smutkach i obawach, tak jak to teraz miało miejsce. Niejeden wciąż by rozpamiętywał chociażby echo poprzednich myśli, jednak ona skutecznie się od nich odcinała.
- Z pewnością ten sposób na naukę byłby idealny - odpowiedziała, po chwili zastanowienia, spuszczając wzrok na książeczkę, szukając właściwych słów na wyrażenie odpowiedzi. - A jednak... - uniosła spojrzenie z powrotem na kobietę. - o takiej podróży marzyłam w towarzystwie osoby wyjątkowej, z którą mogłabym dzielić radość wszystkich doświadczeń. Bo widzisz... moja matka nie pozwoli mi na samotną podróż do Paryża, a z nią taka wycieczka straciłaby cały urok.
Na chwilę uśmiech zniknął z jej twarzy, a zamiast niego pojawiła się dziwna tęsknota. Spuściła wzrok na swoje dłonie, spoczywające na stole. Kiedyś wiedziała, z kim chciałaby podobną podróż odbyć. Obecnie jednak nie ma takiej osoby w jej życiu, toteż wciąż musiała się ograniczać do marzeń i planów. Była jednak cierpliwa, naiwnie wręcz wierząc, że kiedyś spełni się jej sen.
Podniosła ponownie wzrok na towarzyszkę, a na twarzy ponownie powrócił uśmiech. Odcięła się przy tym od poprzednich rozmyślań.
- Bardzo chętnie przyjmę tą propozycję pomocy - odpowiedziała. - Przy okazji może się czegoś nauczę, a i chętnie posłuchałabym języka francuskiego wypowiadanego przez osobę, która płynnie się nim posługuje. On ma taki piękny akcent...
Potrafiła całkiem dobrze zapominać o poprzednich smutkach i obawach, tak jak to teraz miało miejsce. Niejeden wciąż by rozpamiętywał chociażby echo poprzednich myśli, jednak ona skutecznie się od nich odcinała.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Ile dałbym, by zapomnieć cię, wszystkie chwile te, które są na nie... - przeczytała głośniej fragment tekstu na otwartej w połowie pozycji. Inara zawiesiła głos i zmarszczyła ciemne brwi. W języku francuskim brzmiało to o wiele bardziej... urokliwie. Zawiesiła wzrok nad tekstem na dłużej, po czym zamknęła okładkę, podsuwając znalezisko kobiecie. Widocznie pewne pozycji miały pozostać niezmienione, ukryte w perliście świergotliwym języku, miękko znacząc wyrazy znaczeniem, które po przetłumaczeniu traciły jakiś magiczny pierwiastek. Zaśmiała się w końcu cicho, przekręcając niedowierzające spojrzenie na właścicielkę tomiku. Nawet jeśli dziewczyna nigdy nie była we Farnacji, przypominała jedne z wędrujących uliczkami, zatopionych w myślach kobiet, spoglądających na przechodniów spod półprzymkniętych powiek. Zupełnie, jakby kreśliły ciemnymi rzęsami sobie tylko znane marzenie - Odnalazłabyś się tam - Zamyśliła się przyglądając się już z bliska swe towarzyszce - A ona, Francja, przyjęłaby cię, jak swoją. Masz w sobie coś eterycznego, aurę, którą Francuzi wyczuwają lepiej niż ktokolwiek. Szczególnie młodzieńcy. Na nich trzeba uważać, bo mają niesłychane zdolności... - podparła brodę wnętrze dłoni, tym samym wspierając łokieć o blat stolika - To piękne marzenie - potwierdziła, odsuwając się na stołku i zbierając dłonie na udach - Ale wierz mi, że podróż będzie tak samo piękna, jeśli ta wymarzona osoba pojedzie z tobą, gdy poznasz już urocze uliczki Paryża, opery, tetry, wystawy, wystawy i... tańce - Inara była przekonana, że tak własnie będzie. Tęskniła za latami spędzonymi w Europie, tak długo mieszkając w obrębie francuskich granic. A jednak nic nie przyćmił radości, gdy po tak wielu latach towarzyszył jej Percy. Chłonęła widoki tak samo mocno, jak kiedyś. A obecność Łowcy u jej boku potęgował doznania. Była w tym autentyczna magia, ale nie mająca nic wspólnego z mocą płynąca w czarodziejskich żyłach. To kryła natura w nich samych - Dobrze jest mieć towarzystwo w takich podróżach. Ale masz jeszcze czas, by kogos takiego spotkać - uśmiechnęła się pocieszająco, a usta alchemiczki trwały z uniesionymi kącikami uparcie, aż kobieta podniosła spojrzenie - Mogę ci zaproponować spotkanie, bo nawet przy mojej znajomości, nie starczy nam dziś na to czasu. Może być tutaj w bibliotece, chociaż wolałabym mniej sztuczne warunki - przysunęła się do stolika i odgarnęła książki, które trwały na rogu, czekając, aż czarnowłosa je zgarnie - Inara Car... Nott - musiało jeszcze minąć trochę czasu, nim przyzwyczaić się miała do nowego nazwiska - cieszę się, że mogłam poznać, panno...? - zawiesiła głos, czekając, aż kobieta odwzajemni się ujawnieniem własnej tożsamości.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Wsłuchała się w przyjemnie brzmiący głos kobiety, czytający fragment małej książeczki. Przepadała za miłymi dźwiękami. Były częścią codzienności, chwili, ubarwiając ją na różne sposoby. Po raz kolejny jednak pożałowała, że nie skusiła się wcześniej na lekcję języka francuskiego, bowiem nie musiałaby tłumaczyć słów, które przecież o wiele wdzięczniej musiały brzmieć w języku ojczystym ich autora. Tak było prawdopodobnie przy okazji każdego języka i dzieła - to w oryginale wszystko brzmiało najlepiej, bowiem było tym, co ułożył sam autor. W tłumaczeniach pojawiała się już jeszcze jedna osoba, która starała się dać z siebie wszystko, by tłumaczenie jak najwierniej oddawało zamiary poety. Ale to już nie było to.
Nagle przypomniała sobie, jak w czasach szkolnych zazdrościła dzieciom, które uczyły się innych języków. Było to tak, jakby stawały się częścią jakiejś tajemnicy, do której nie wszyscy byli dopuszczeni. Mogli bez problemu rozmawiać z innymi, używając niezrozumiałych dla innych słów, przekazując przy tym wiadomości, które nie były przeznaczone dla osób z boku.
- To miło, że tak uważasz - odpowiedziała, czując w środku nieopisaną radość. Było jej miło z powodu tego, co przed chwilą usłyszała. Nigdy nie była we Francji i co jakiś czas obawiała się, że choć rzeczywistość może być piękna, to nie będzie jej dane poczuć to w pełni. Bała się wyróżniać wśród Francuzów. Miłą była świadomość, że prawdopodobnie nie groziło jej to.
- Wydajesz się być doświadczoną osobą w tych sprawach - powiedziała bez namysłu, opierając łokcie o stół i podpierając brodę splecionymi dłońmi. - Choć może to zabrzmieć trochę zuchwale, ale wydajesz się nie być wiele starsza ode mnie.... Jakkolwiek jednak jest wierzę, że przed tobą również jeszcze wiele wspaniałych dni i spełnionych marzeń.
Tymi słowami chciała się odwdzięczyć za podniesienie na duchu i chęć pomocy, którą uzyskała. Swoich myśli nie wyrażała jednak nieszczerze, lecz z pełnym przekonaniem. Siedząca na przeciwko niej kobieta wydawała się typem osoby, który przyciągał dobro.
- Oh, z pewnością byłoby cudownie spotkać się - odpowiedziała, nieznacznie poprawiając się na miejscu. Ułożyła ręce z powrotem na blacie, prostując się. - A co do miejsca... zapewniam, że z przyjemnością ugoszczę cię u siebie. Mam niezwykle piękny ogród obok domu, który niegdyś ojciec podarował mojej mamie.
O ile lubiła spędzać czas poza domem, ogród był jednym z tych miejsc, w których bardzo lubiła przebywać. Nie czuła się tam jak ptak w klatce, a wręcz przeciwnie - podczas cieplejszych, wiosennych dni odczuwała prawdziwą wolność. Mogła godzinami trwać pośród krętych alejek, wpatrując się w niebo bądź czytając książki.
- Belle Cattermole - odpowiedziała z uśmiechem. - I mi również jest miło.
Poczuła ukłucie rozbawienia, którego nie dała jednak po sobie poznać. Matka życzyła sobie, by spędzała czas z osobami krwi szlachetnej. Zabawne, iż tego dnia los skrzyżował jej drogi z kobietą, należącą do wyższych sfer. Nie była pewna, czy sama domyśliłaby się tego tak szybko bez poznania nazwiska nieznajomej. Było w niej powiem coś innego. Wyróżniała się na tle szlachty i to sprawiało, że Belle jeszcze bardziej ją polubiła.
Nagle przypomniała sobie, jak w czasach szkolnych zazdrościła dzieciom, które uczyły się innych języków. Było to tak, jakby stawały się częścią jakiejś tajemnicy, do której nie wszyscy byli dopuszczeni. Mogli bez problemu rozmawiać z innymi, używając niezrozumiałych dla innych słów, przekazując przy tym wiadomości, które nie były przeznaczone dla osób z boku.
- To miło, że tak uważasz - odpowiedziała, czując w środku nieopisaną radość. Było jej miło z powodu tego, co przed chwilą usłyszała. Nigdy nie była we Francji i co jakiś czas obawiała się, że choć rzeczywistość może być piękna, to nie będzie jej dane poczuć to w pełni. Bała się wyróżniać wśród Francuzów. Miłą była świadomość, że prawdopodobnie nie groziło jej to.
- Wydajesz się być doświadczoną osobą w tych sprawach - powiedziała bez namysłu, opierając łokcie o stół i podpierając brodę splecionymi dłońmi. - Choć może to zabrzmieć trochę zuchwale, ale wydajesz się nie być wiele starsza ode mnie.... Jakkolwiek jednak jest wierzę, że przed tobą również jeszcze wiele wspaniałych dni i spełnionych marzeń.
Tymi słowami chciała się odwdzięczyć za podniesienie na duchu i chęć pomocy, którą uzyskała. Swoich myśli nie wyrażała jednak nieszczerze, lecz z pełnym przekonaniem. Siedząca na przeciwko niej kobieta wydawała się typem osoby, który przyciągał dobro.
- Oh, z pewnością byłoby cudownie spotkać się - odpowiedziała, nieznacznie poprawiając się na miejscu. Ułożyła ręce z powrotem na blacie, prostując się. - A co do miejsca... zapewniam, że z przyjemnością ugoszczę cię u siebie. Mam niezwykle piękny ogród obok domu, który niegdyś ojciec podarował mojej mamie.
O ile lubiła spędzać czas poza domem, ogród był jednym z tych miejsc, w których bardzo lubiła przebywać. Nie czuła się tam jak ptak w klatce, a wręcz przeciwnie - podczas cieplejszych, wiosennych dni odczuwała prawdziwą wolność. Mogła godzinami trwać pośród krętych alejek, wpatrując się w niebo bądź czytając książki.
- Belle Cattermole - odpowiedziała z uśmiechem. - I mi również jest miło.
Poczuła ukłucie rozbawienia, którego nie dała jednak po sobie poznać. Matka życzyła sobie, by spędzała czas z osobami krwi szlachetnej. Zabawne, iż tego dnia los skrzyżował jej drogi z kobietą, należącą do wyższych sfer. Nie była pewna, czy sama domyśliłaby się tego tak szybko bez poznania nazwiska nieznajomej. Było w niej powiem coś innego. Wyróżniała się na tle szlachty i to sprawiało, że Belle jeszcze bardziej ją polubiła.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Wspomnienia, które ciągnęły ją do Francji, bardzo łatwo potrafiły wybić ją z rytmu, który wcześniej prowadziła. Pojawiła się w bibliotece w poszukiwaniu informacji koniecznych do pociągnięcia badań naukowych. A oto czytała fragment starego francuskiego poematu. Autor zdawał się jej znany, ale pozycja musiała pochodzić z początków jego kariery. Tak przynajmniej przypuszczała. Niezależnie od treści z przyjemnością przeniosła się do tych fragmentów przeszłości, które zawsze miały jej sie kojarzyć z beztroską. I wiatrem.
Odwzajemniła ciepły uśmiech i bez skrępowania przyglądała się rosnącej radości na bladym licu kobiety. Była otwarta i nie kryła się z falującymi w oczach emocjami. Przyjemna odmiana patrzeć na kogoś, kto nie był wychowany w przekonaniu, że wszystko otoczone jest kłamstwem. Sztuka pozorów, gry słowne i subtelna manipulacja. Inara nigdy nie była biegła w oszustwie, ale ojciec zadbał, by potrafiła odnaleźć się w środowisku, które wytykało każde potknięcie i patrzyło na ręce. Zawsze wolała obserwować, sczytując cienie tańczące w źrenicach i przekłądać je na prawdę - Po prostu miałam to szczęście, że lata szkolne spędziłam we Francji w Akademii Magii Beauxbatons. Nauka języka była koniecznością, ale bardzo szybko przestała nią być przechodząc na miano przyjemności - przechyliła głowę na bok i spojrzała w górę, na rzeźbiony sufit biblioteki. W szkolnych salach każda ściana miała w sobie naleciałości sztuki. Pamiętała, że sama, pochłonięta nie raz niekontrolowanym natchnieniem, kucała na korytarzu i kreśliła kredą niewyraźny zarys upatrzonego oblicza - Mam taką nadzieję - zaśmiała się szczerze rozbawiona. Nie z życzeń, a samego faktu rozmowy, bo chwilowo zachowywały się, jakby znały się bardzo długo - To nie zuchwałość - pokręciła głową i podniosła sie z miejsca - a szczerość jest bardzo pomocna w rozmowach - wysunęła różdżkę z kieszeni i gestem uniosła kilka, opasłych tomów, które planowała zabrać ze sobą. Musiała wrócić do naukowego ciągu, obiecała Victorii, że podeśle jeszcze wieczorem notatki z przeprowadzonych eksperymentów - W takim razie będę czekała na twój list panno Cattermole i do zobaczenia - z kolejnym uśmiechem dygnęła lekko i zniknęła w korytarzu, zostawiając zamyśloną kobietę samą. Chociaż, wcale nie samotną. Nie, gdy w ręku miała fragment swoich marzeń.
| zt x2
Odwzajemniła ciepły uśmiech i bez skrępowania przyglądała się rosnącej radości na bladym licu kobiety. Była otwarta i nie kryła się z falującymi w oczach emocjami. Przyjemna odmiana patrzeć na kogoś, kto nie był wychowany w przekonaniu, że wszystko otoczone jest kłamstwem. Sztuka pozorów, gry słowne i subtelna manipulacja. Inara nigdy nie była biegła w oszustwie, ale ojciec zadbał, by potrafiła odnaleźć się w środowisku, które wytykało każde potknięcie i patrzyło na ręce. Zawsze wolała obserwować, sczytując cienie tańczące w źrenicach i przekłądać je na prawdę - Po prostu miałam to szczęście, że lata szkolne spędziłam we Francji w Akademii Magii Beauxbatons. Nauka języka była koniecznością, ale bardzo szybko przestała nią być przechodząc na miano przyjemności - przechyliła głowę na bok i spojrzała w górę, na rzeźbiony sufit biblioteki. W szkolnych salach każda ściana miała w sobie naleciałości sztuki. Pamiętała, że sama, pochłonięta nie raz niekontrolowanym natchnieniem, kucała na korytarzu i kreśliła kredą niewyraźny zarys upatrzonego oblicza - Mam taką nadzieję - zaśmiała się szczerze rozbawiona. Nie z życzeń, a samego faktu rozmowy, bo chwilowo zachowywały się, jakby znały się bardzo długo - To nie zuchwałość - pokręciła głową i podniosła sie z miejsca - a szczerość jest bardzo pomocna w rozmowach - wysunęła różdżkę z kieszeni i gestem uniosła kilka, opasłych tomów, które planowała zabrać ze sobą. Musiała wrócić do naukowego ciągu, obiecała Victorii, że podeśle jeszcze wieczorem notatki z przeprowadzonych eksperymentów - W takim razie będę czekała na twój list panno Cattermole i do zobaczenia - z kolejnym uśmiechem dygnęła lekko i zniknęła w korytarzu, zostawiając zamyśloną kobietę samą. Chociaż, wcale nie samotną. Nie, gdy w ręku miała fragment swoich marzeń.
| zt x2
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
/ 7 lipca
Czerwcowe zmartwienia nadal w niej trwały dlatego nic dziwnego, że w lipcu nadal ciężko było jej się odnaleźć. Los nie był dla niej po prostu łaskawy i gdyby nie magia prawdopodobnie wiele już razy skończyłoby się do dość… kiepsko i to nie tylko dla niej. Nie wiedziała jeszcze jak bardzo intensywny będzie lipiec, czy po prostu najbliższy czas, ale wiedziała, że powoli musi wrócić do swoich obowiązków i w końcu czymś się zająć. Fakt, że z Ministerstwa zostały teraz tylko zgliszcza wcale jej nie pocieszał. Oczywiście był to dobry znak, pokazali swoją siłę i to na co naprawdę ich stać. Ta część jej była zwyczajnie dumna z tego co udało im się dokonać. Minister schował dosłownie głowę w piasek i to samo stanie się z kolejnym i kolejnym. Tego akurat była pewna. Jednak straciła swoje miejsce pracy, które choć dosłownie przyprawiało ją o zawrót głowy i mdłości to jednak było często użyteczne. Musiała zająć się teraz czymś innym. Spędzanie czasu w sklepie wydawało się być rozsądniejsze tym bardziej, że to właśnie z Edgarem w tym miesiącu miała się zająć zadaniem. Nie spędzali ze sobą czasu, oboje nie byli typami ludzi, którzy będą debatować o głupocie tylko po to by otworzyć usta. To po prostu tak nie działało. Prawdą jednak był fakt, że to z nim dogadywała się najlepiej. Może to przez to, że był najstarszy i nie miał aż takiego problemu z akceptacją jej pochodzenia, a może po prostu nie obchodziło go to dopóki wykonywała swoje obowiązki i nie wtrącała się tam gdzie jej nikt nie chciał. Praca w sklepie przodków była jej dziedzictwem i o tym doskonale zdawała sobie sprawę. Robiła to i nawet czerpała z tego jakąś przyjemność bo zawsze mogła nauczyć się czegoś nowego, a nie dało się ukryć, że na czarnomagicznych przedmiotach zwyczajnie jej zależało. Nie była typem podróżnika, ale w tej pracy chyba było się każdym po trochu. Podróżnikiem, znawcą artefaktów i czarnej magii, łamaczem i nakładaczem klątw. Nie dało się pozostać tylko w jednej dziedzinie. Na to jednak narzekać nie mogła. Bibliotekę Londyńską odwiedziła dzisiaj w szczególnym zamiarze. Chodziło o przetłumaczenie jednej goblińskiej mapy, którą ktoś w ostatnim czasie przyniósł im do sklepu. Z doświadczenia wiedziała, że z takimi rzeczami nie powinno się ukrywać. Najciemniej zawsze jest pod latarnią. Usiadła przy jednym stolików zaskoczona, że czytelnia jest dzisiaj tak pusta. Ludziom prawdopodobnie odechciało się wszystkiego. Borgin uznała to za dobry znak. Z cierpliwością czekała na kobietę, która miała jej ów mapę przetłumaczyć.
Czerwcowe zmartwienia nadal w niej trwały dlatego nic dziwnego, że w lipcu nadal ciężko było jej się odnaleźć. Los nie był dla niej po prostu łaskawy i gdyby nie magia prawdopodobnie wiele już razy skończyłoby się do dość… kiepsko i to nie tylko dla niej. Nie wiedziała jeszcze jak bardzo intensywny będzie lipiec, czy po prostu najbliższy czas, ale wiedziała, że powoli musi wrócić do swoich obowiązków i w końcu czymś się zająć. Fakt, że z Ministerstwa zostały teraz tylko zgliszcza wcale jej nie pocieszał. Oczywiście był to dobry znak, pokazali swoją siłę i to na co naprawdę ich stać. Ta część jej była zwyczajnie dumna z tego co udało im się dokonać. Minister schował dosłownie głowę w piasek i to samo stanie się z kolejnym i kolejnym. Tego akurat była pewna. Jednak straciła swoje miejsce pracy, które choć dosłownie przyprawiało ją o zawrót głowy i mdłości to jednak było często użyteczne. Musiała zająć się teraz czymś innym. Spędzanie czasu w sklepie wydawało się być rozsądniejsze tym bardziej, że to właśnie z Edgarem w tym miesiącu miała się zająć zadaniem. Nie spędzali ze sobą czasu, oboje nie byli typami ludzi, którzy będą debatować o głupocie tylko po to by otworzyć usta. To po prostu tak nie działało. Prawdą jednak był fakt, że to z nim dogadywała się najlepiej. Może to przez to, że był najstarszy i nie miał aż takiego problemu z akceptacją jej pochodzenia, a może po prostu nie obchodziło go to dopóki wykonywała swoje obowiązki i nie wtrącała się tam gdzie jej nikt nie chciał. Praca w sklepie przodków była jej dziedzictwem i o tym doskonale zdawała sobie sprawę. Robiła to i nawet czerpała z tego jakąś przyjemność bo zawsze mogła nauczyć się czegoś nowego, a nie dało się ukryć, że na czarnomagicznych przedmiotach zwyczajnie jej zależało. Nie była typem podróżnika, ale w tej pracy chyba było się każdym po trochu. Podróżnikiem, znawcą artefaktów i czarnej magii, łamaczem i nakładaczem klątw. Nie dało się pozostać tylko w jednej dziedzinie. Na to jednak narzekać nie mogła. Bibliotekę Londyńską odwiedziła dzisiaj w szczególnym zamiarze. Chodziło o przetłumaczenie jednej goblińskiej mapy, którą ktoś w ostatnim czasie przyniósł im do sklepu. Z doświadczenia wiedziała, że z takimi rzeczami nie powinno się ukrywać. Najciemniej zawsze jest pod latarnią. Usiadła przy jednym stolików zaskoczona, że czytelnia jest dzisiaj tak pusta. Ludziom prawdopodobnie odechciało się wszystkiego. Borgin uznała to za dobry znak. Z cierpliwością czekała na kobietę, która miała jej ów mapę przetłumaczyć.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Cudowny nastrój po czerwcowej kolacji w gronie rodzinnym przeminął, a zastąpiło go nieprzyjemne wrażenie, że już niedługo stanie się coś złego. Zmuszało to Caley do niemal nieustannego oglądania się przez ramię, ponieważ nawet pożoga Ministerstwa Magii nie uśpiła jej wątpliwości – lipiec powitał ich złowrogą mgłą i wcale nie zanosiło się na to, by jej życie miało teraz toczyć się z górki. Płomienie w gmachu i ucieczka przez zasłany trupami korytarz przyśniła jej się nie raz, nie dwa, a i tak była milsza od rzeczywistości, jaka czekała na nią w czterech ścianach domu męża. Cedrik był nieprzewidywalny – przez kilka dni z rzędu ignorował ją w najlepsze, by kolejnego dnia żądać kolacji i wywoływać kłótnie, jakie kończyły się zazwyczaj sprzeczkami; Spencer-Moon wiedziała, że był na granicy, ale poza penetrowaniem jej umysłu ostrą legilimencją, nie dotknął jej palcem. Dlatego najczęściej jak tylko mogła wychodziła z domu i zapełniała swój czas – odwiedziny u bliskich, spotkania z dawnymi znajomymi, zakupy czy nawet samotne spacery były o wiele przyjemniejsze, niż spoglądanie na twarz mężczyzny, do którego odczuwało się głęboką nienawiść i czystą odrazę. A najlepszą metodą na spędzanie czasu było zarabianie pieniędzy, dlatego poza zleceniami z Komisji Handlu Magicznego Caley z wielką chęcią przyjmowała także prywatne tłumaczenia do wykonania.
Tak było i tym razem. Odezwała się do niej dawna znajoma z Durmstrangu, Antonia, prosząc o pomoc przy przetłumaczeniu mapy spisanej po goblidegucku. Spencer-Moon nie musiała nawet specjalnie wytężać umysłu by stwierdzić, że skoro w grze obecna jest mapa, na pewno prowadzi ona do skarbu. I niezależnie od tego, czy na końcu poszukiwania kryła się szkatuła z galeonami, czy na pierwszy rzut oka bezużyteczny przedmiot, warto było pomóc pannie Borgin i doprowadzić ją do rozwiązania zagadki. Sukces jednej kobiety mógł przełożyć się na sukcesy innych, a skoro Caley była ostatnio w bardzo solidarnościowym nastroju, tak właśnie tłumaczyła sobie dobry nastrój, jaki zagościł w niej siódmego lipca.
W umówionym miejscu pojawiła się odrobinę spóźniona, lecz nie był to oczywiście jej wybór, a wina przeklętych problemów z teleportacją oraz kolejka do skorzystania ze świstklików w odpowiednich miejscach. Gdyby miała jeszcze raz wybrać się w podróż Błędnym Rycerzem, najpewniej po postawieniu stóp na ziemi zgięłaby się w pół i zwróciła swoje wnętrzności; taka jazda zdecydowanie nie była dla niej.
Odnalazła Antonię przy jednym ze stolików. Czytelnia była opustoszała i trochę powinno ją to zdziwić, lecz nie poświęciła tej myśli zbyt dużo czasu. Zamiast tego poprawiła zmyślny kok związany z tyłu głowy i podeszła do znajomej.
- Witaj – uśmiechnęła się uprzejmie, lecz całkowicie automatycznie – Przepraszam za spóźnienie. Próbowali wmówić mi, że współdzielenie świstoklika z rodziną szlam nie jest niczym uwłaczającym, więc musiałam zaczekać na kolejny – przewróciła oczami, siadając na krześle naprzeciwko panny Borgin.
Przyjrzała jej się uważnie, wyszukując oznak zniecierpliwienia bądź jakiejkolwiek reakcji na jej ostre stanowisko.
- Co dla mnie masz? – zapytała, nie chcąc dłużej zwlekać; po prawdzie sama była ciekawa tej mapy.
Tak było i tym razem. Odezwała się do niej dawna znajoma z Durmstrangu, Antonia, prosząc o pomoc przy przetłumaczeniu mapy spisanej po goblidegucku. Spencer-Moon nie musiała nawet specjalnie wytężać umysłu by stwierdzić, że skoro w grze obecna jest mapa, na pewno prowadzi ona do skarbu. I niezależnie od tego, czy na końcu poszukiwania kryła się szkatuła z galeonami, czy na pierwszy rzut oka bezużyteczny przedmiot, warto było pomóc pannie Borgin i doprowadzić ją do rozwiązania zagadki. Sukces jednej kobiety mógł przełożyć się na sukcesy innych, a skoro Caley była ostatnio w bardzo solidarnościowym nastroju, tak właśnie tłumaczyła sobie dobry nastrój, jaki zagościł w niej siódmego lipca.
W umówionym miejscu pojawiła się odrobinę spóźniona, lecz nie był to oczywiście jej wybór, a wina przeklętych problemów z teleportacją oraz kolejka do skorzystania ze świstklików w odpowiednich miejscach. Gdyby miała jeszcze raz wybrać się w podróż Błędnym Rycerzem, najpewniej po postawieniu stóp na ziemi zgięłaby się w pół i zwróciła swoje wnętrzności; taka jazda zdecydowanie nie była dla niej.
Odnalazła Antonię przy jednym ze stolików. Czytelnia była opustoszała i trochę powinno ją to zdziwić, lecz nie poświęciła tej myśli zbyt dużo czasu. Zamiast tego poprawiła zmyślny kok związany z tyłu głowy i podeszła do znajomej.
- Witaj – uśmiechnęła się uprzejmie, lecz całkowicie automatycznie – Przepraszam za spóźnienie. Próbowali wmówić mi, że współdzielenie świstoklika z rodziną szlam nie jest niczym uwłaczającym, więc musiałam zaczekać na kolejny – przewróciła oczami, siadając na krześle naprzeciwko panny Borgin.
Przyjrzała jej się uważnie, wyszukując oznak zniecierpliwienia bądź jakiejkolwiek reakcji na jej ostre stanowisko.
- Co dla mnie masz? – zapytała, nie chcąc dłużej zwlekać; po prawdzie sama była ciekawa tej mapy.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Antonia musiała wrócić do rzeczywistości. Oczywiście nadal czekała na zadania od Czarnego Pana i zastanawiała się nad tym co przyjdzie im zrobić i jaki będzie kolejny krok. Nie mogła czekać bezczynnie. Chciała coś robić, a po tym wszystkim co wydarzyło się w Ministerstwie i tym wszystkim z czym mieli do czynienia wcześniej nie mogła zwyczajnie wrócić do swoich zajęć w departamencie. Trochę tego żałowała. Na pewno poczuła by się lepiej gdyby zobaczyła jak to wszystko się miotać, jak czarodzieje szukają odpowiedzi na pytania, których pojąć zwyczajnie nie zdołają. Przeszło jej przez myśl, że jedyne co mogą po upadku ministerstwa to zacząć się zwyczajnie bać. Strach powinien przepełniać każdą ich komórkę. Może właśnie to uczucie dałoby im trochę do myślenia, sprawiłoby, że przejrzeliby na oczy i przestali z nimi śmiesznie walczyć. Nie mieli szans na wygraną, a o tym wiedzieli już prawie wszyscy. Postanowiła więc zająć się runami. Te naprawdę lubiła i szanowała, a po ostatniej misji w elektrowni zdała sobie sprawę z tego, że jest jeszcze wiele rzeczy, których dojrzeć nie potrafiła. Postawiła więc na sklep i na to co w nim znajdzie. Bywała tam rzadko. Nie dogadywali się wraz zresztą prowadzących, ale jednak nie mogła zaniedbywać swoich obowiązków i dziedzictwa nawet jeśli nie do końca przez swoją krew na nie zasługiwała. Kiedy kobieta zjawiła się w umówionym miejscu, Antonia posłała jej delikatny uśmiech zrozumienia. To oni byli odpowiedzialni za to, że teleportacja przestała działać i jeden Merlin jej świadkiem, że jej to także mocno utrudniało życie. Tak jednak musiało się stać i teraz cały świat magiczny zatrzymał się w dosłownych korkach. Najlepiej było nie wychodzić z domu. Przedostanie się gdziekolwiek było cudem. Borgin jednak rzadko zapraszała kogokolwiek do swojego mieszania na Nokturnie. To był jej mały azyl. Nawet ludzie tacy jak Antonia, wydawać by się mogło, że zimni, potrzebują takiego miejsca, którego będą mogli nazwać swoim domem. - Mi się jakoś udało chociaż to prawdopodobnie jednorazowe szczęście. - odparła gdy kobieta wspomniała o okropnych kolejkach. - Strasznie to komplikuje poruszanie się… powinni coś z tym zrobić. - no obecnie nie miał kto się tym zająć, a nawet jeśli by chcieli to naprawa teleportacji w tym momencie graniczyła z cudem. Wykorzystali całą jej magię i magię anomalii by zagłuszyć umiejętności teleportacyjne. Nie po to spędziła trzy dni nieprzytomna w zaułku by teraz wszystko udało się od razu rozplątać. Jak na zawołanie kobieta wyciągnęła z kieszeni sakwy mapę. - Z tego co udało mi się dowiedzieć to jest to bardzo stara mapa. Obawiam się, że jest to też bardzo stary język. Wierzę jednak, że uda ci się z tego coś wyciągnąć. Zrozumiałam tylko to… to znaczy „zamek”? Tak? - zapytała kobietę pokazując jej słowo znajdujące się na samym dole mapy. - Reszta to dla mnie czarna magia. - gdyby tak było to by sobie poradziła. Niestety to było o wiele gorsze.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wciąż błądziła jak we mgle i nie umiała scalić ze sobą wszystkich elementów układanki, jakie posiadała. Pożar w Ministerstwie była w stanie rozpamiętywać tak, jak gdyby to było wczoraj, lecz mimo odniesionych obrażeń nie była w stanie stać się jedną z osób głośno atakujących sprawców całego zajścia. Jeśli powodem do ataku była demonstracja swojej potęgi, Lord Voldemort i jego poplecznicy dopięli swego; Caley była zafascynowana mocą, jaką się posługiwali i chciała wiedzieć jak najwięcej. Jeśli zaś mieli jeszcze inne motywy, Spencer-Moon bardzo chętnie by je poznała. Dochodzenie do prawdy nie spędzało jej snu z powiek i nie poświęcała mu każdej godziny życia, lecz raz czy dwa w ciągu dnia przyłapywała się na tym, że gdyba na temat wszystkich plotek, czy to zasłyszanych, czy przeczytanych w szmatławym Proroku Codziennym.
Z Antonią nie znały się na tyle dobrze, by już na początku spotkania tłumaczka zdecydowała się poruszyć interesujący ją temat. Zresztą, stara goblińska mapa była o wiele ciekawsza od zgliszczy po Szatańskiej Pożodze, a przynajmniej tak było w tym momencie. Blondynka nie ukrywała swoich emocji, gdy panna Borgin rozłożyła wreszcie na stole powód ich spotkania.
- To rzeczywiście dość stary dialekt – przyznała rację swojej towarzyszce, gdy tylko zerknęła na słowa spisane na kawałku pergaminu – Ale do odszyfrowania – uśmiechnęła się pod nosem, pewna swoich umiejętności.
Nie po to szlifowała je latami, by teraz polec przy pierwszej lepszej, wiekowej mapie. Niewiele osób znało język goblidegucki, a Caley na szczęście nie poprzestała jedynie na zwrotach niezbędnych w konwersacjach.
- Masz rację, to oznacza zamek, a tutaj jest góra oraz klątwa – schyliła się, wodząc palcem po przyjemnej fakturze mapy; czuła, że przedmiot, z jakim ma do czynienia, niechybnie zaprowadzi Antonię ku wspaniałej, lecz niebezpiecznej przygodzie – Natomiast tutaj mamy coś w stylu „Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie”, lecz przeplatane przekleństwami na temat wątpliwych moralności naszych matek – rozbawiona spojrzała na pannę Borgin – Dla niektórych goblidegucki w ogóle brzmi jak potok wulgaryzmów, czym bardzo często po prostu jest.
Gobliny i mieszkańcy londyńskich doków mogliby stanąć w szranki na najbardziej siarczyste i obraźliwe przekleństwa, jakie znał czarodziejski świat, a bitwa ta nie skończyłaby się szybko.
- Zamierzasz odnaleźć to miejsce? – zapytała niby od niechcenia, spoglądając na brunetkę kątem oka.
Z Antonią nie znały się na tyle dobrze, by już na początku spotkania tłumaczka zdecydowała się poruszyć interesujący ją temat. Zresztą, stara goblińska mapa była o wiele ciekawsza od zgliszczy po Szatańskiej Pożodze, a przynajmniej tak było w tym momencie. Blondynka nie ukrywała swoich emocji, gdy panna Borgin rozłożyła wreszcie na stole powód ich spotkania.
- To rzeczywiście dość stary dialekt – przyznała rację swojej towarzyszce, gdy tylko zerknęła na słowa spisane na kawałku pergaminu – Ale do odszyfrowania – uśmiechnęła się pod nosem, pewna swoich umiejętności.
Nie po to szlifowała je latami, by teraz polec przy pierwszej lepszej, wiekowej mapie. Niewiele osób znało język goblidegucki, a Caley na szczęście nie poprzestała jedynie na zwrotach niezbędnych w konwersacjach.
- Masz rację, to oznacza zamek, a tutaj jest góra oraz klątwa – schyliła się, wodząc palcem po przyjemnej fakturze mapy; czuła, że przedmiot, z jakim ma do czynienia, niechybnie zaprowadzi Antonię ku wspaniałej, lecz niebezpiecznej przygodzie – Natomiast tutaj mamy coś w stylu „Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie”, lecz przeplatane przekleństwami na temat wątpliwych moralności naszych matek – rozbawiona spojrzała na pannę Borgin – Dla niektórych goblidegucki w ogóle brzmi jak potok wulgaryzmów, czym bardzo często po prostu jest.
Gobliny i mieszkańcy londyńskich doków mogliby stanąć w szranki na najbardziej siarczyste i obraźliwe przekleństwa, jakie znał czarodziejski świat, a bitwa ta nie skończyłaby się szybko.
- Zamierzasz odnaleźć to miejsce? – zapytała niby od niechcenia, spoglądając na brunetkę kątem oka.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Antonia nie lubiła prosić o pomoc. Nikogo. Niemal od zawsze była samoukiem i fakt, że musiała do kogoś przyjść szukając pomocy po prostu ją odpychał i drażnił. Potrafiła jednak schować dumę w kieszeń kiedy wiedziała, że nie było innego wyjścia i tylko tak mogła osiągnąć to co w danej chwili było dla niej najważniejsze. Kiedy jednak musiała już przyjść po pomoc to wolała wybierać ludzi, których znała mniej. Nie chodziło o to, że wtedy nie czuła się tak jakby ktoś podważał jej kompetencje, ale o to, że mogła zapłacić za to i mieć spokój. Wśród znajomych jej osób nie zawsze w grę wchodziła zwykła waluta. Najczęściej była to przysługa za przysługę. Artefakt, który miała oddać. Zrobienie czegoś na co nigdy by się nie pisała. Chociaż to śmieszne to w takim świecie właśnie przyszło jej funkcjonować. Przewagę ma ten, do którego ktoś przychodzi po pomoc.
Antonia miała teraz o wiele więcej czasu na zajęcie się takimi sprawami. Wcześniej pochłaniała ją misja, praca w Ministerstwie, spotkania Rycerzy. Teraz jednak wiedziała, że prócz rzeczy najważniejszych były też te poboczne, którymi zająć się chciała. Nie była poszukiwaczem artefaktów, ale odczytanie mapy było pierwszym krokiem, którym przecież zająć się mogła. Aby znaleźć przedmiot będzie potrzebowała pomocy jakiegoś poszukiwacza i choć znała ich wielu to jednak byli nieliczni, którym zaufałaby na tyle by wybrać się w taką podróż. W końcu każdy sobie rzepkę skrobie. Tego akurat była pewna.
Kobieta, która miała jej pomóc rozszyfrować mapę wydawała się być kompetentna. Borgin wierzyła, że nie tylko wydawała się taka być, ale naprawdę taka była. Niewiele osób mogłoby jej pomóc w tej kwestii, ale Antonia nic nie mogła poradzić na to, że zawsze wybierała te trudniejsze zadania. Nie lubiła iść na łatwiznę. W pewnych aspektach ta po prostu dla niej nie istniała. - To trudny język – odparła kiedy kobieta zaczęła jej tłumaczyć to co jest napisane na mapie. Zdawała sobie sprawę z tego, że mapa była stara i język mógł od tamtej pory ulec zmianie, ale i tak rozczytanie tego dla niej było po prostu zbyt trudne. Nie znała się na tym. Na wspomnienie o przekleństwach zaskoczona pokiwała głową. W sumie mogła się tego spodziewać. - To jak spotkanie z wozakiem – Antonia była posiadaczką wozaka, a ten zwyczajnie nie przestawał przeklinać. Każde słowo, które wypowiedział musiało być naznaczone chociaż odrobiną wulgaryzmu. - Tak – odparła zgodnie z prawdą zastanawiając się czemu właściwie kobieta o to pyta. Prawdopodobnie chodziło jedynie o ciekawość, ale Borgin w ostatnim czasie była dość wyczulona. - Jest tam coś jeszcze? - zapytała.
Antonia miała teraz o wiele więcej czasu na zajęcie się takimi sprawami. Wcześniej pochłaniała ją misja, praca w Ministerstwie, spotkania Rycerzy. Teraz jednak wiedziała, że prócz rzeczy najważniejszych były też te poboczne, którymi zająć się chciała. Nie była poszukiwaczem artefaktów, ale odczytanie mapy było pierwszym krokiem, którym przecież zająć się mogła. Aby znaleźć przedmiot będzie potrzebowała pomocy jakiegoś poszukiwacza i choć znała ich wielu to jednak byli nieliczni, którym zaufałaby na tyle by wybrać się w taką podróż. W końcu każdy sobie rzepkę skrobie. Tego akurat była pewna.
Kobieta, która miała jej pomóc rozszyfrować mapę wydawała się być kompetentna. Borgin wierzyła, że nie tylko wydawała się taka być, ale naprawdę taka była. Niewiele osób mogłoby jej pomóc w tej kwestii, ale Antonia nic nie mogła poradzić na to, że zawsze wybierała te trudniejsze zadania. Nie lubiła iść na łatwiznę. W pewnych aspektach ta po prostu dla niej nie istniała. - To trudny język – odparła kiedy kobieta zaczęła jej tłumaczyć to co jest napisane na mapie. Zdawała sobie sprawę z tego, że mapa była stara i język mógł od tamtej pory ulec zmianie, ale i tak rozczytanie tego dla niej było po prostu zbyt trudne. Nie znała się na tym. Na wspomnienie o przekleństwach zaskoczona pokiwała głową. W sumie mogła się tego spodziewać. - To jak spotkanie z wozakiem – Antonia była posiadaczką wozaka, a ten zwyczajnie nie przestawał przeklinać. Każde słowo, które wypowiedział musiało być naznaczone chociaż odrobiną wulgaryzmu. - Tak – odparła zgodnie z prawdą zastanawiając się czemu właściwie kobieta o to pyta. Prawdopodobnie chodziło jedynie o ciekawość, ale Borgin w ostatnim czasie była dość wyczulona. - Jest tam coś jeszcze? - zapytała.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Proszę. Słowo, którego nigdy nie nadużywała i nie lubiła, gdy przechodziło jej przez usta. Wolała polegać sama na sobie, na własnych umiejętnościach i talentach, a proszenie kogoś o pomoc zawsze było dla niej ostatecznością. Pod tym względem była bardzo podobna do Antonii, lecz wyszła na tym zdecydowanie gorzej. Gdyby w pierwszych tygodniach małżeństwa zwróciła się o pomoc do kogoś z rodziny, zamiast unosić się głupią dumą, być może dziś byłaby już szczęśliwą wdową lub robiła to, o czym marzyła od dziecka? Obrączka ciążyła jej niezmiernie, lecz ukrywała to pod grubą warstwą pozorów, złożoną z uśmiechów i zapewnień, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Zapłatę za swoją pracę zawsze sumiennie odkładała, lecz absolutnie nie do wspólnej skrytki. Miała własną, a to, czy Cedrik wiedział o niej, czy nie, nie interesowało jej już wcale. Przyjmowała kolejne zlecenia nie tylko dla pieniędzy; dawały jej one poczucie, że wciąż jest coś warta i coś potrafi. Trafiając na ludzi takich, jak Antonia, mogła im zazdrościć, ale też z podekscytowaniem oczekiwać na kolejne kroki – panna Borgin odpowiedziała już, że wybierze się w podróż w poszukiwaniu tego skarbu, a Caley życzyła jej jak najlepiej.
- Gdybyś potrzebowała transportu i poufnej atmosfery, znam kilku zaufanych żeglarzy – uśmiechnęła się pod nosem, mając na myśli oczywiście swoich braci. Nie miała pojęcia, czy Antonia zna któregokolwiek z nich, lecz jej nazwisko sugerowało o wiele więcej połączeń, niż obie byłyby w stanie wyłapać siedząc teraz przy stole.
Pochylona nad mapą sięgnęła po pergamin, na którym zaczęła spisywać najważniejsze odczytane frazy oraz instrukcje. Goblidegucki mieszał się z runami na chropowatej fakturze starego papirusu.
- Mnóstwo ostrzeżeń o czyhających po drodze pułapkach – odpowiedziała, na dłużej przypatrując się jednemu zwrotowi, który wyjątkowo ją zaciekawił – Wydaje mi się, że po drodze trzeba będzie upuścić trochę krwi. Wypiszę ci to wszystko dokładnie, bo w zależności od obecnych run, zdania mogą mieć różne znaczenia – nie była specjalistką w dziedzinie, w której znawczynią była właśnie panna Borgin; nigdy tego nie ukrywała, choć im częściej miała do czynienia z runami, tym bardziej chciała zagłębić się w ich podstawy – Jeden fałszywy krok i śmierć, śmierć, śmierć… skoro mapa tak często o niej wspomina, skarb musi być niezwykle wartościowy.
Zapłatę za swoją pracę zawsze sumiennie odkładała, lecz absolutnie nie do wspólnej skrytki. Miała własną, a to, czy Cedrik wiedział o niej, czy nie, nie interesowało jej już wcale. Przyjmowała kolejne zlecenia nie tylko dla pieniędzy; dawały jej one poczucie, że wciąż jest coś warta i coś potrafi. Trafiając na ludzi takich, jak Antonia, mogła im zazdrościć, ale też z podekscytowaniem oczekiwać na kolejne kroki – panna Borgin odpowiedziała już, że wybierze się w podróż w poszukiwaniu tego skarbu, a Caley życzyła jej jak najlepiej.
- Gdybyś potrzebowała transportu i poufnej atmosfery, znam kilku zaufanych żeglarzy – uśmiechnęła się pod nosem, mając na myśli oczywiście swoich braci. Nie miała pojęcia, czy Antonia zna któregokolwiek z nich, lecz jej nazwisko sugerowało o wiele więcej połączeń, niż obie byłyby w stanie wyłapać siedząc teraz przy stole.
Pochylona nad mapą sięgnęła po pergamin, na którym zaczęła spisywać najważniejsze odczytane frazy oraz instrukcje. Goblidegucki mieszał się z runami na chropowatej fakturze starego papirusu.
- Mnóstwo ostrzeżeń o czyhających po drodze pułapkach – odpowiedziała, na dłużej przypatrując się jednemu zwrotowi, który wyjątkowo ją zaciekawił – Wydaje mi się, że po drodze trzeba będzie upuścić trochę krwi. Wypiszę ci to wszystko dokładnie, bo w zależności od obecnych run, zdania mogą mieć różne znaczenia – nie była specjalistką w dziedzinie, w której znawczynią była właśnie panna Borgin; nigdy tego nie ukrywała, choć im częściej miała do czynienia z runami, tym bardziej chciała zagłębić się w ich podstawy – Jeden fałszywy krok i śmierć, śmierć, śmierć… skoro mapa tak często o niej wspomina, skarb musi być niezwykle wartościowy.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Antonia wiedziała, że mapa nie opowie jej o przyjemnej podróży. Nigdy tak nie było. Skarb staje się skarbem tylko wtedy gdy nikt nie może po niego sięgnąć, a już na pewno nie łatwą ręką. W sklepie współpracowali z różnymi podróżnikami i raczej do żadnego z nich Borgin się nie przywiązywała. Głównie dlatego, że ze swoich podróży nie wracali. Ona sama już niejednokrotnie ocierała się o śmierć, ale akurat dla niej był to pewien rodzaj adrenaliny. Robiła takie rzeczy głównie po to by naprawdę coś poczuć. Teraz też nie miała zamiaru sięgać po skarb sama. Nie wiedziała czy w ogóle będzie brała udział w ekspedycji bo raczej takimi rzeczami się nie zajmowała, ale w momencie gdy w grę wchodziły runy i zaklęte przedmioty to stawała na wysokości zadania. W końcu do tego mogła się przydać podczas wypraw. Chciała jednak coś doprowadzić od początku do końca, a leżąca od lat w szufladzie mapa była do tego po prostu idealna. - Tak? - zapytała zainteresowana. Ona także niektórych znała, ale polecenie z pewnej ręki mogło być korzystniejsze. Chociaż znając ludzi wiedziała też, że wizja skarbu przytłumia zdrowy osąd i często zamiast wziąć obiecane pieniądze za transport łaszą się na coś o wiele wartościowszego. Przynajmniej w ich postrzeganiu. Nie każdy skarb jest przecież skarbem dla oka każdego. Dla niej mógłby to być artefakt, o którym czytała w pergaminach, ale materialnie mógł być po prostu bezużyteczny. - Zastanowię się i jeśli będę kogoś potrzebowała to na pewno prześlę list. - odpowiedziała unosząc kącik ust w uśmiechu. Borgin lubiła właśnie takie spotkania. Konkretne. Bez owijania w bawełnę i zbędnej ciekawości. Ludziom często brakowało wyczucia. Nie wszystko było dla uszu. Niektóre rzeczy po prostu nie powinny zostać wypowiedziane i kiedy ktoś to rozumiał to Antonia potrafiła to naprawdę docenić. Zamyśliła się przez chwile nad słowami kobiety. - Nie wszystko co jest napisane jest prawdą. Oczywiście trzeba brać pod uwagę każdą okoliczność, ale często to co ukryte nie chce być odnalezione, ale wzmianki o czyhającej na każdym kroku śmierci może odstraszyć wędrownych. - odparła. - Biorąc pod uwagę naszą potrzebę kolekcjonowania to tak, naprawdę cenne. - dodała z szerokim uśmiechem. To była pasja przekazywana z pokolenia na pokolenie. Sięganie po rzeczy stare, związane dawną magią. Coś co mogłoby im w pewien sposób podpowiedzieć jak to wszystko wyglądało gdy magia była świętością, a nie elementem życia codziennego. - Spisz mi to proszę, bo obawiam się, że finalnie coś wypadnie mi z głowy. - poprosiła jeszcze bo lubiła być przygotowana. Wolała mieć oparcie niż głowić się później i żałować, że czegoś po prostu nie zapisała. Była typem kobiety tańczącej z papirusem w ręku i nigdy nie uważała, że jest w tym coś złego.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Główna czytelnia
Szybka odpowiedź