Dział Ksiąg Nieużywanych
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dział Ksiąg Nieużywanych
Jest to sektor biblioteki, w którym rzadko można spotkać jakiegokolwiek gościa, zwłaszcza teraz - niegdyś znajdowały się tu gatunki ksiąg z zakresu literatury paranormalnej, nietypowej literatury dziecięcej, czy też badań popularno-naukowych autorstwa niechwalebnych profesorów, jednak odkąd przeprowadzono skrupulatny przegląd zbiorów, półki świecą pustkami. Czarodzieje zaszywali się w tym dziale, gdy poszukiwali nowego spojrzenia na kwestie, na które odpowiedzi nie znajdą w zbiorach ksiąg magicznych, teraz zaś poszukują tutaj ciszy i spokoju. Sektor ten wciąż złożony jest z wielu regałów książek, w których łatwo się zgubić.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:07, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Margaux Vance' has done the following action : rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
|Przed Odsieczą
Wyspa Rzeźb to niezbyt znane miejsce. O dziwo - Bertie kiedy był tam niedawno dosłownie się nim zauroczył. Patrzenie na ludzi, którzy w codziennej rutynie mieszczą przeobrażanie się w kamienne figury, oczekiwanie na przypływy i odpływy łączące wyspę z lądem i oddzielające ją, wkradanie się w leniwe życie tej społeczności. Właściwie dobrze, że mało kto o nim wiedział. Inaczej nadmierna ilość turystów odebrałaby temu miejscu niesamowity urok tajemniczego odludzia.
Zabrał ze sobą też swoją książkę - zakupioną właśnie na miejscu przed wyjazdem. Myślał, że poczyta, acz pewnie zapomniałby o jej istnieniu gdyby nie wieści o tym, gdzie ma się już niedługo udać.
Wyspa była bardzo mała. Usiłował sobie przypomnieć każdy najmniejszy detal. Szukał też dodatkowych pozycji - tutaj, bo i nie sądził, by książki dotyczące zapomnianej przez większość wyspy były nadmiernie popularne. Nie sądzi też, by było ich nadmiernie wiele - i faktycznie znalazł kilka artykułów, jakieś wzmianki w ogólnej książce historycznej. Przewertował także tę przyniesioną przez siebie. Ślęczenie nad informacjami dotyczącymi wyspy nie było może jego wymarzonym zajęciem na sobotnie popołudnie, jednak ani przez chwilę nie przyszło mu do głowy marudzenie. Chciał się jak najlepiej przygotować, chciał wiedzieć wszystko, co tylko w choćby i najmniejszym stopniu może okazać się przydatne, chciał zrobć wszystko, ale to absolutnie wszystko co tylko się da. Bezczynność go wykańczała i teraz miał szansę nareszcie coś zrobić.
Zastanawiał się nad miejscem. Co chcą zrobić z tymi mugolakami? Zostawią ich na wyspie i pod groźbą zabronią opuszczać? A może uwiężą w jakimś miejscu w taki sposób, aby magiczna społeczność z innych miejsc nigdy nie dowiedziała się, co stało się z zaginionymi?
Jeśli ich przetrzymują w jednym miejscu - gdzie? W pierwszej chwili pomyślał o zamku. Wyspa była maleńka, w jeden dzień przeszli ją z Judy w całości.
Przewertował książki wypisując wszystko, co wydawało mu się istotne. Próbował też przypomnieć sobie każdy, najmniejszy nawet detal, spróbował rozrysować mapę - korzystając z własnej pamięci i wzmianek jakie znajdował w książkach. Na ile pamiętał to wszystko? Na ile jego poczucie przestrzeni było zakłamane przez perspektywę i inne wrażenia, na ile przegapiał różne rzeczy zbyt skupiony na Judith, na ich wyjeździe, na ludziach którzy wydawali się całkiem szczęśliwi, oddawali conocnej rutynie, wyglądali tak niesamowicie magicznie zawieszeni w czasie?
Starał się przypominać sobie wszystko, wygrzebywać najmniejsze nawet informacje, próbował.
Kiedy był pewien, że więcej sobie nie przypomni i nie wyciągnie z tego co miał, przejrzał jeszcze pozostałe książki, pootwierał co mógł, sprawdzał spisy treści, kartkował książki w poszukiwaniu jakichkolwiek wzmianek, jeśli tylko coś znalazł, spisywał. Myślał o osobach z jakimi idzie. Josie - nie widzieli się tak dawno, teraz czeka ich wspólna misja. Pamiętał czas jaki spędzili jako para, lubił wspominać takie rzeczy i cieszył się, że przeszli nad tym do tak przyjacielskiej relacji. Martwił się o nią, bo oczywiście nie wątpił w jej zdolności, ale martwił się z natury o każdego. Alexandra poznał niedawno w Zakonie, Benjamina nie znał prawie wcale.
Dadzą radę?
Starał się tym nie rozpraszać, te twarze jednak co chwila wpadały mu do głowy. To trochę przerażające wiedzieć, że za jego błąd, potknięcie, pomyłkę, czy zagapienie mogą odpowiadać w bardzo przykry sposób także inne osoby. To bardzo przerażające. Oto Bertie Bott po raz pierwszy w życiu pomyślał o swojej fajtłapowatości i gapiostwie jako o czymś, co może mu i nie tylko mu na prawdę zaszkodzić.
Starał się jednak odpychać te myśli i upominać, że musi uważać na wszystko jakieś sto razy bardziej. Gdzieś wewnątrz niego była świadomość krzycząca, że kiedy bardziej uważa, bardziej przyciąga wypadki, odganiał ją jednak stwierdzeniem, że musi dać z siebie wszystko. To nie może stać się wymówką. Po prostu będzie robił co tylko będzie mógł i da radę.
Tak samo, jak teraz nie omijał żadnej książki, przyglądał się tytuom i kiedy tylko zobaczył cokolwiek, co może obejmować interesujący go obszar wyciągał i wertował. Jutro najpewniej też tu przyjdzie i nie odpuści tak łatwo.
W każdym razie wieczorem, kiedy w końcu zamykano to miejsce zebrał swoje notatki i ruszył do wyjścia. Czy to co znalazł okaże się sensowne, czy przyda się do czegokolwiek? Czy znalazł wystarczająco wiele?
zt
Wyspa Rzeźb to niezbyt znane miejsce. O dziwo - Bertie kiedy był tam niedawno dosłownie się nim zauroczył. Patrzenie na ludzi, którzy w codziennej rutynie mieszczą przeobrażanie się w kamienne figury, oczekiwanie na przypływy i odpływy łączące wyspę z lądem i oddzielające ją, wkradanie się w leniwe życie tej społeczności. Właściwie dobrze, że mało kto o nim wiedział. Inaczej nadmierna ilość turystów odebrałaby temu miejscu niesamowity urok tajemniczego odludzia.
Zabrał ze sobą też swoją książkę - zakupioną właśnie na miejscu przed wyjazdem. Myślał, że poczyta, acz pewnie zapomniałby o jej istnieniu gdyby nie wieści o tym, gdzie ma się już niedługo udać.
Wyspa była bardzo mała. Usiłował sobie przypomnieć każdy najmniejszy detal. Szukał też dodatkowych pozycji - tutaj, bo i nie sądził, by książki dotyczące zapomnianej przez większość wyspy były nadmiernie popularne. Nie sądzi też, by było ich nadmiernie wiele - i faktycznie znalazł kilka artykułów, jakieś wzmianki w ogólnej książce historycznej. Przewertował także tę przyniesioną przez siebie. Ślęczenie nad informacjami dotyczącymi wyspy nie było może jego wymarzonym zajęciem na sobotnie popołudnie, jednak ani przez chwilę nie przyszło mu do głowy marudzenie. Chciał się jak najlepiej przygotować, chciał wiedzieć wszystko, co tylko w choćby i najmniejszym stopniu może okazać się przydatne, chciał zrobć wszystko, ale to absolutnie wszystko co tylko się da. Bezczynność go wykańczała i teraz miał szansę nareszcie coś zrobić.
Zastanawiał się nad miejscem. Co chcą zrobić z tymi mugolakami? Zostawią ich na wyspie i pod groźbą zabronią opuszczać? A może uwiężą w jakimś miejscu w taki sposób, aby magiczna społeczność z innych miejsc nigdy nie dowiedziała się, co stało się z zaginionymi?
Jeśli ich przetrzymują w jednym miejscu - gdzie? W pierwszej chwili pomyślał o zamku. Wyspa była maleńka, w jeden dzień przeszli ją z Judy w całości.
Przewertował książki wypisując wszystko, co wydawało mu się istotne. Próbował też przypomnieć sobie każdy, najmniejszy nawet detal, spróbował rozrysować mapę - korzystając z własnej pamięci i wzmianek jakie znajdował w książkach. Na ile pamiętał to wszystko? Na ile jego poczucie przestrzeni było zakłamane przez perspektywę i inne wrażenia, na ile przegapiał różne rzeczy zbyt skupiony na Judith, na ich wyjeździe, na ludziach którzy wydawali się całkiem szczęśliwi, oddawali conocnej rutynie, wyglądali tak niesamowicie magicznie zawieszeni w czasie?
Starał się przypominać sobie wszystko, wygrzebywać najmniejsze nawet informacje, próbował.
Kiedy był pewien, że więcej sobie nie przypomni i nie wyciągnie z tego co miał, przejrzał jeszcze pozostałe książki, pootwierał co mógł, sprawdzał spisy treści, kartkował książki w poszukiwaniu jakichkolwiek wzmianek, jeśli tylko coś znalazł, spisywał. Myślał o osobach z jakimi idzie. Josie - nie widzieli się tak dawno, teraz czeka ich wspólna misja. Pamiętał czas jaki spędzili jako para, lubił wspominać takie rzeczy i cieszył się, że przeszli nad tym do tak przyjacielskiej relacji. Martwił się o nią, bo oczywiście nie wątpił w jej zdolności, ale martwił się z natury o każdego. Alexandra poznał niedawno w Zakonie, Benjamina nie znał prawie wcale.
Dadzą radę?
Starał się tym nie rozpraszać, te twarze jednak co chwila wpadały mu do głowy. To trochę przerażające wiedzieć, że za jego błąd, potknięcie, pomyłkę, czy zagapienie mogą odpowiadać w bardzo przykry sposób także inne osoby. To bardzo przerażające. Oto Bertie Bott po raz pierwszy w życiu pomyślał o swojej fajtłapowatości i gapiostwie jako o czymś, co może mu i nie tylko mu na prawdę zaszkodzić.
Starał się jednak odpychać te myśli i upominać, że musi uważać na wszystko jakieś sto razy bardziej. Gdzieś wewnątrz niego była świadomość krzycząca, że kiedy bardziej uważa, bardziej przyciąga wypadki, odganiał ją jednak stwierdzeniem, że musi dać z siebie wszystko. To nie może stać się wymówką. Po prostu będzie robił co tylko będzie mógł i da radę.
Tak samo, jak teraz nie omijał żadnej książki, przyglądał się tytuom i kiedy tylko zobaczył cokolwiek, co może obejmować interesujący go obszar wyciągał i wertował. Jutro najpewniej też tu przyjdzie i nie odpuści tak łatwo.
W każdym razie wieczorem, kiedy w końcu zamykano to miejsce zebrał swoje notatki i ruszył do wyjścia. Czy to co znalazł okaże się sensowne, czy przyda się do czegokolwiek? Czy znalazł wystarczająco wiele?
zt
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Jay już żałował, że umówił się z panną Borgin na rano. Przychodząc do mieszkania w Hogsmeade o czwartej nad ranem ciężko było wstać trzy godziny później, by świeżym jak poranne ciasteczko w piekarni polecieć do Biblioteki Londyńskiej na spotkanie dość ważnej treści. Nocna wyprawa z nowym urządzeniem nie tylko wymęczyła go fizycznie, ale kompletnie wynudziła. Oczywiście. Było całkiem miło, gdy natrafił nagle na Islę - dawną znajomą z lat szkolnych, ale przez to że niebo było całe zachmurzone, nie mógł go podziwiać. Więc jeśli z naukowego i zawodowego kąta patrząc to ta noc była kompletnym fiaskiem. Nie sprawdził torquetum własnej produkcji i nie mógł powiedzieć czy działało tak jak powinno. Nie potrafił w żaden sposób majsterkować, ale nie miało to znaczenia. Miał obrazki, którymi się posługiwał za wzór. Zupełnie jakby układał klocki z instrukcji. Co mogło pójść źle? Był uparty i to chyba wiedzieli wszyscy, którzy znali go chociaż trochę. Do tego nie było się łatwo go pozbyć. Dlatego też tak często siedział całymi dniami w archiwach Wieży Astrologów, szukając informacji, które mogłyby mu pomóc się doskonalić.
Może dlatego też na miejsce spotkania z panną Borgin wybrał Dział Ksiąg Nieużywanych. Tutaj również czuł się w pewnym sensie bardzo swobodnie, bo w porównaniu z innymi znajomymi po fachu, nie bał się sięgać po coś, co uznawano za kontrowersyjne w dziedzinie nauki. Oczywiście że część książek opisywała nieprawdziwe wydarzenia, coś tak wyssanego z palca, że nie raz wybuchał śmiechem nad lekturą. Nie można jednak było być sceptycznym do wszystkich wydań i publikacji. Niektóre kryły w sobie ziarno prawdy, a to już wystarczyło, by zainteresować tym zapalonego astronoma jakim był Vane. W końcu dla niego nauka była praktycznie jak powietrze i bez tego nie mógł normalnie funkcjonować. Dlatego pomimo porannych problemów gdy tylko przypomniał sobie, w jakim celu spotyka się z kobietą, którą mu polecono, natychmiast odżył. To było naprawdę niezwykle interesujące! Co też mogły kryć słowa listu, który był dołączony do starej książki astronomicznej. Oczywiście była też napisana w języku norweskim, ale część z niej miała już wewnątrz notatki jakiegoś innego badacza z tłumaczeniem tekstu. Do tego rysunki, obliczenia czy schematy, których było naprawdę sporo mógł rozszyfrować sam. Co jednak kryła koperta? Jayden usiadł w przyjemnym ustronnym miejscu, które w pewnym sensie było malutką czytelnią w owym dziale i oparł łokcie na stoliku. Położył przed sobą powód spotkania i patrzył na list przez jakąś chwilę. Czy było to coś przełomowego? Co mogły oznaczać te dziwaczne słowa, których nawet nie potrafił odczytać? Miał nadzieję, że panna Borgin nie rzuci mu nim w twarz, bo zamierzał ją prosić, żeby nie pominęła ani jednego słowa i przecinka. Zależało mu na tym i jeśli czegoś chciał, potrafił się naprawdę ekscytować. Ze słów pracownika Ministerstwa Magii wywnioskował, że Antonia była dość twardo stąpającą po ziemi kobietą, ale czy w podobny sposób nie żyła Evey? Może czułby się ze swoją drogą przyjaciółką u boku nieco pewniej, ale przecież nie był dzieckiem! Nie bał się przecież tego spotkania - bał się jedynie, że w liście nic nie będzie... Oparł twarz na dłoniach i patrzył w wejście do działu, zastanawiając się jak wyglądała jego tłumaczka. Podobno miała brata, który pracował ze smokami. Niesamowite stworzenia... Szkoda, że nikogo podobnego nie znał.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Antonia nie lubiła kiedy podejmowano za nią decyzje. Zwykle po prostu sobie na to nie pozwalała. Miała swoje obowiązki, których wykonywanie stawiała na piedestale. Łatwiej jej przecież było zająć się pracą w Departamencie niż spotkaniami z obcymi ludźmi. Po wszystkim co wydarzyło się ostatnimi czasy musiała przyłożyć się bardziej do wykonywanej pracy jeżeli chciała w końcu zostać niewymowną i poznać wszelkie sprawy kryjące się w Departamencie Tajemnic. To było jej marzenie chociaż zwykle nie pozwalała sobie na to by jakiekolwiek mieć. Traktowała je jak plany, które w końcu miała zrealizować. W odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu. Może właśnie dlatego dostając list od Vane’a zirytowała się? Nie na potrzebującego tłumaczenia mężczyznę, ale na samą uprzejmość łączącą się z tego typu spotkaniami. Godziny poranne dla Borgin był zawsze najlepsze. Lata wpatrywania się w sufit nauczyły ją, że sen nie jest jej sprzymierzeńcem i warto wykorzystywać ten czas na coś pożytecznego. Nie potrzebowała go wiele. Dwie godziny snu często były całkowitą granicą jej możliwości. Tego dnia nie zmrużyła oka w ogóle. To sprawa zaginionego wozaka i złośliwego ducha kroczącego za nią poprzedniego wieczoru zajęły jej myśli. Dlatego kiedy przekroczyła progi Biblioteki Londyńskiej było naprawdę wcześnie. Pan bibliotekarz układał na pułkach kolejne księgi mrucząc pod nosem o niesfornych dzieciach, których nikt nie nauczył szacunku do książek, pani sprzątająca właśnie przecierała stoliki z osiadającego się na blatach kurzu, a pan dozorca minął ją z poważną miną jakby obawiał się najgorszego. Ruszyła w stronę Działu Ksiąg Nieużywanych wierząc, że nie będzie mieć problemu ze znalezieniem odpowiedniego stolika, a co za tym idzie odpowiedniego mężczyzny. Kto o tej porze spotykał się w bibliotece? Jeszcze w takim dziale jak ten? Czarodziejska edukacja zostawała wiele do życzenia więc wątpiła, że jakikolwiek czarodziej porzucił by swoje miękkie łóżko dla starego pergaminu sztywniejącego w palcach. Nie pomyliła się. Nie było tu zbyt wiele osób, a właściwie tylko jeden mężczyzna. Borgin przystanęła na chwile przyglądając się mężczyźnie jakby chciała wyłapać wszystkiego jego myśli. Obawa przed spotykaniem nowych ludzi często ujawniała się w niej w najmniej spodziewanych momentach. Nie ufała ludziom. Właściwie nikomu prócz Michaela. Jej brat bliźniak swoją obecnością przypominał jej każdego dnia, że jest po jej stronie nawet kiedy ona sama nie do końca była pewna po jakiej aktualnie się znajduje. Kobieta poprawiła opadający swobodnie na twarz kosmyk czarnych włosów i ruszyła w stronę stolika. Odsuwając bez najmniejszego odgłosu krzesło, zmusiła się do delikatnego uśmiechu. - Pan Vane jeśli się nie mylę? - zapytała. - Mam nadzieje, że nie czeka Pan na mnie zbyt długo. - dodała spoglądając na trzymającą przez mężczyznę w dłoniach kopertę.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jayden nie miał brata bliźniaka, ale miał Evey, która trwała przy nim bez względu na wszystko. Nie potrzebował nikogo więcej, chociaż uważał wszystkich ludzi naokoło za dobrych i wartych poznania. Dla niego nie liczyła się więź krwi, by komuś zaufać i może był po tym względem naiwny, jeszcze nigdy się nie pomylił, ani nie nadział na swoje otwarcie względem innych. Howell czasem mu zarzucała, że jest zdecydowanie za bardzo oderwany od rzeczywistości, by poznać prawdziwą naturę człowieka, która była bardziej zwodnicza niż mu się wydawało, ale Vane wychodził z założenia, że jeśli od razu było się nastawionym podejrzliwie, ludzie sami budowali wtedy określone łatki, które im się doczepiło i to bez własnej wiedzy. Po prostu wyszukiwało się w nich określonych cech, które miały potwierdzić zdanie rozmawiającego. JJ nie miał tego problemu, bo nie nastawiał się przeciwko nikomu, pozwalając naturze zdecydować. I jakimś dziwnym trafem nie posiadał żadnych wrogów, a przynajmniej nic o nich nie wiedział. Co do snu... Cóż... Trzeba było przyznać, że Jay nauczył się po latach praktyki podsypiać w wolnych chwilach. Na przykład ucinać sobie krótkie drzemki między zajęciami i później być całkowicie zregenerowanym po nocnym buszowaniu po lesie. Początkowo gdy zaczynał pracę z centaurami, potrafił spać nawet dwanaście godzin, będąc kompletnie wymęczonym fizycznie. Nie tylko przez samą próbę nadążaniem za stadem, ale przez podniecenie, które towarzyszyło mu, gdy poznawał coraz to nowsze fakty z zakresu astronomii. Był tak szczęśliwy jakby trafił do fabryki czekoladek i nie wiedział za co się zabrać najpierw. Były to jednak najlepsze lata jego życia podczas poznawania prawdy o dziedzinie, w której się specjalizował. I trzeba było przyznać, że sojusz jaki nawiązał z centaurami wprawiał go w małą dumę z tego względu, że te magiczne istoty nie ufały ludziom za często, jeśli praktycznie w ogóle. A on? Teraz mógł bez żadnych przeszkód wejść do lasu i zacząć szukać przyjaciół. Bo pomimo ciężkich charakterów pół-ludzie pół-konie byli wiernymi towarzyszami, których szacunek należało brać sobie do serca. Akurat z tym Jayden nie miał żadnych problemów.
Podczas tych rozmyślań zdał sobie sprawę, że wpatrywał się w półkę naprzeciwko, a nie w wejście jak wcześniej. Cóż... Nikt nie powiedział, że profesor potrafił kiedykolwiek skupić się na czymś innym prócz astronomii dłużej niż pięć minut. Ale miło się zaskoczył. Uśmiechnął się szeroko na widok wchodzącej osoby, a chwilę później stał z iskrami ciekawości w oczach, gdy witał się z kobietą. Musiał przyznać, że w jakimś ciekawym kontekście wyróżniała się z tłumu, ale nie miał pojęcia dlaczego. Może ta aura wybijała się ponad wszystko inne, a może to w jej spojrzeniu kryło się coś niezidentyfikowanego? Zaraz usłyszał swoje nazwisko i przytaknął, ciesząc się, że już dotarła na miejsce.
- Dokładnie tak - odparł i od razu zaoponował:
- Nie, nie. Ciężko byłoby się nie znaleźć sobie zajęcia w takim miejscu jak to. Ale nie będę pani zanudzał szczegółami. To cały powód mojego listu - dodał i wręczył kopertę. Musiał wyglądać trochę jak podekscytowany pięciolatek, który czeka na odpakowanie prezentu na święta. Nie mógł jednak powstrzymać ciekawości. Bo przecież mógł to być przełom!
Podczas tych rozmyślań zdał sobie sprawę, że wpatrywał się w półkę naprzeciwko, a nie w wejście jak wcześniej. Cóż... Nikt nie powiedział, że profesor potrafił kiedykolwiek skupić się na czymś innym prócz astronomii dłużej niż pięć minut. Ale miło się zaskoczył. Uśmiechnął się szeroko na widok wchodzącej osoby, a chwilę później stał z iskrami ciekawości w oczach, gdy witał się z kobietą. Musiał przyznać, że w jakimś ciekawym kontekście wyróżniała się z tłumu, ale nie miał pojęcia dlaczego. Może ta aura wybijała się ponad wszystko inne, a może to w jej spojrzeniu kryło się coś niezidentyfikowanego? Zaraz usłyszał swoje nazwisko i przytaknął, ciesząc się, że już dotarła na miejsce.
- Dokładnie tak - odparł i od razu zaoponował:
- Nie, nie. Ciężko byłoby się nie znaleźć sobie zajęcia w takim miejscu jak to. Ale nie będę pani zanudzał szczegółami. To cały powód mojego listu - dodał i wręczył kopertę. Musiał wyglądać trochę jak podekscytowany pięciolatek, który czeka na odpakowanie prezentu na święta. Nie mógł jednak powstrzymać ciekawości. Bo przecież mógł to być przełom!
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Antonia nie miała w swoim życiu zbyt wielu ludzi godnych jej czasu i uwagi. Jako, że jej matka była czarownicą półkrwi większość jej rodziny po prostu się od nich odwróciła kiedy byli jeszcze dziećmi. Chociaż dziadek wpajał im wiedzę, którą powinni nosić w sobie urodzeni z nazwiskiem Borgin to i tak zwykle podchodził sceptycznie do związku syna z czarownicą niżej krwi. Nauczyła się by ludzi zwyczajnie ignorować i żyć własnym życiem. Nie była całkowicie świadoma decyzji odtrącania wszystkich otaczających ją ludzi, ale to myśl, że ma przy sobie brata całkowicie jej wystarczała. Nie potrzebowała więcej. Przenosiła wszystkie emocje i uczucia na to co sprawiało jej przyjemność. Studiowała księgi, uczyła się czarnej magii, pragnęła mocy, która nie ograniczałaby jej już w żaden sposób. To nie było łatwe. Może nawet było nie do zrealizowania, ale póki traktowała to jako swój plan to nie potrzebowała niczego i nikogo innego. Brunetka zbliżyła się do mężczyzny obserwując go z pewnym zaciekawieniem. Z jednej strony była pewna, że nigdy się nie spotkali, ale z drugiej był typem osoby, której twarz zawsze wydawała się znajoma. Skinęła głową z grzecznością i usiadła odkładając zbędne dzisiejszego dnia okrycie wierzchnie na krzesło obok. Wielka Brytania miała to do siebie, że nigdy tak naprawdę nie mogłeś być pewny na jaką pogodę trafisz. Raz świeciło słońce topniejące nawet jej wiecznie chłodną skórę, raz ciemnie chmury i ulewne deszcze zalewające ulice miasta. Można było tylko cieszyć się z darów magii i umiejętności teleportacji, za którą jednak zwykle nie przepadała. Chociaż prawdopodobnie na taką nie wyglądała była zwolenniczką spacerów. Mieszkając w York nie miała problemu z wyborem przestrzeni. Często zwiedzała tamtejsze lasy tylko po to by oczyścić umysł i pozbyć się tego ciężaru, który odczuwała za każdym razem gdy rozmawiała z matką. Za każdym razem gdy spotykała ojca. Teraz chociaż Nokturn nie sprzyjał tego typu wyprawom robiła wszystko by i w tym wszystkim znaleźć miejsce na chwile oczyszczenia. Choć nie była pewna czy w jej szaleństwie dało się jeszcze odnaleźć coś… czystego. Wróciła myślami do chwili obecnej chwytając delikatnie w dłonie kopertę. Obejrzała ją ostrożnie z każdej strony wiedząc, że nikomu nie należy ufać, a już na pewno nie mężczyźnie, o którym nigdy wcześniej nie słyszała. Uniosła spojrzenie na szatyna i skinęła głową otwierając kopertę. - W ogóle nie zna Pan norweskiego? - zapytała nie do końca rozumiejąc dlaczego nadawca nie pofatygował się by przenieść treść listu na język adresata. Przejechała wzrokiem po linijkach tekstu trzymając w dłoni inną zgiętą w pół kartkę papieru, która znajdowała się w kopercie. - Ma Pan może czystą kartkę i pióro? Będzie chyba najlepiej jeżeli to Panu zapiszę. - dodała nie odrywając wzroku od listu chcąc dobrze wyłapać sens każdego znajdującego się tam słowa.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie mógł się już na niczym skupić, gdy przyszła jego tłumaczka i mógłby praktycznie się popłakać, czekając na wieści o tym, co zawierał list. Przecież poradziłby sobie sam i zdecydowanie szybciej, gdyby wciąż znajdował się jego kolega, który zajmował się od pewnego czasu tłumaczeniem listów, które przychodziły właśnie z Norwegii. Astronomowie z Aten, Sztokholmu czy wielu innych miast świata władali na tyle dobrze jego rodzimym językiem, by nie zachodziła potrzeba poszukiwawcza odpowiedniej osoby, która musiała się z tym mocować. Niestety jak już wspominał likwidacja Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów odbiła się znacznie na kontaktach z zagranicznymi kolegami. Nie tylko na granicach musiało być wszystko porządnie sprawdzane, ale jeśli się komuś coś nie podobało - nie przechodziło cenzury. I nieważne że dotyczyło to jedynie pracy naukowej. Robili problemy z niczego i potwornie się to odbiło na relacjach Jaydena z zagranicznymi korespondentami. Musieli spotykać się w takim razie na międzynarodowych konwentach, ale... No, właśnie. Przepływ informacji był tak znikomy, że ciężko było się dowiedzieć, kiedy dany zjazd miałby się odbyć i gdzie! Nawet wyjazd do rodziny poza granice Wielkiej Brytanii był brany ze zmarszczeniem nosa. Vane miał solidne informacje i nie tylko od innych astronomów, ale od dziadka, który wciąż szalał gdzieś w świecie i wiedział jak to wyglądało z zewnątrz. Była to starsza o czterdzieści lat wersja JJa, więc łatwo było mu dogadywać się z ludźmi i mieć szerszy pogląd na wszystko, co się działo. Większość nie miała dobrego zdania, czując, że po zupełnym odcięciu się Anglii, nastanie pewna walka, które Ministerstwo Magii poradzi sobie lepiej, a kontakty między krajami, które posiadały dawniej sojusz, rozpadną się i już nigdy nie wrócą do dawnych relacji. Raz zerwane bez przyczyny mogły nieść za sobą katastrofalne skutki. To był bardziej globalny problem, a istniało wiele innych wewnątrz Wysp, z którymi trzeba było się zmierzyć. Ile zła panoszyło się we wnętrzu ukochanej Anglii? I nie tylko. Wieści o morderstwach dochodziły nawet z Irlandii, Szkocji, Walii... To napawało profesora wielkim smutkiem i sprawiało, że bał się o swoich uczniów jeszcze bardziej.
Spojrzał na kobietę naprzeciwko, która nie wyglądała na zadowoloną z tego, że tu była, ale Jayden nie zamierzał jej wypuszczać, dopóki nie dowiedział się, co tam było. Jej pytanie nieco go zawstydziło i możliwe, że widać było to speszenie. Jay był beznadziejny w ukrywaniu się ze swoimi emocjami.
- Niestety nie. Sęk w tym, że mój korespondent zmarł i teraz otrzymuje listy od jego następcy. A jego angielski... Cóż... - odparł, wzruszając ramionami, wiedząc, że chyba był to pewnego rodzaju przytyk, ale może kiedyś się nauczy jakiegoś języka. Twarde akcenty z kraju wikingów chyba nie były dla niego. Nie aż tak! Ale na przykład rumuński... Dlaczego by nie? Musiałby tylko kogoś znaleźć, a cała reszta pójdzie prosto. Tylko już mocował się z oklumencją, postanawiając się jej ponownie poduczyć, a poznanie wprawnego legilimenty, któremu do tego się ufało, musiało zająć trochę czasu. Zastanawiał się już czy pośród Zakonników była odpowiednia osoba, ale chyba nie za bardzo. A przynajmniej nie specjalnie mu bliska. - Oczywiście! - rzucił od razu, a z jego torby wyleciał rulon pergaminu i ładne, niebieskawe pióro, które przypominało nie tylko o rodzinnych tradycjach, ale również o krukońskiej przeszłości. Uśmiechnął się delikatnie do siebie, obserwując pamiątkę. Ale szybko o tym zapomniał, nie mogąc wysiedzieć nad treścią listu.
Spojrzał na kobietę naprzeciwko, która nie wyglądała na zadowoloną z tego, że tu była, ale Jayden nie zamierzał jej wypuszczać, dopóki nie dowiedział się, co tam było. Jej pytanie nieco go zawstydziło i możliwe, że widać było to speszenie. Jay był beznadziejny w ukrywaniu się ze swoimi emocjami.
- Niestety nie. Sęk w tym, że mój korespondent zmarł i teraz otrzymuje listy od jego następcy. A jego angielski... Cóż... - odparł, wzruszając ramionami, wiedząc, że chyba był to pewnego rodzaju przytyk, ale może kiedyś się nauczy jakiegoś języka. Twarde akcenty z kraju wikingów chyba nie były dla niego. Nie aż tak! Ale na przykład rumuński... Dlaczego by nie? Musiałby tylko kogoś znaleźć, a cała reszta pójdzie prosto. Tylko już mocował się z oklumencją, postanawiając się jej ponownie poduczyć, a poznanie wprawnego legilimenty, któremu do tego się ufało, musiało zająć trochę czasu. Zastanawiał się już czy pośród Zakonników była odpowiednia osoba, ale chyba nie za bardzo. A przynajmniej nie specjalnie mu bliska. - Oczywiście! - rzucił od razu, a z jego torby wyleciał rulon pergaminu i ładne, niebieskawe pióro, które przypominało nie tylko o rodzinnych tradycjach, ale również o krukońskiej przeszłości. Uśmiechnął się delikatnie do siebie, obserwując pamiątkę. Ale szybko o tym zapomniał, nie mogąc wysiedzieć nad treścią listu.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Borgin doskonale rozumiała jego ciekawość. Sama była pod tym względem dość niespokojnym człowiekiem. Spędzała noce w bibliotece by dowiedzieć się więcej, by umieć więcej, by być w czymś dobrą. Rozumiała też dlaczego tak bardzo ludziom zależy na odkrywaniu tego co jest dla nich tajemnicą. Niektórzy żyją bezpiecznie. Wolą pozostać w stworzonej przez siebie sferze komfortu. Tak zwyczajnie czasami było łatwiej i bezpieczniej. Jednak większość osób starała się sięgać po to co nowe i nieznane. Może właśnie dlatego, że tak doskonale rozumiała tę potrzebę odkrywania zgodziła się dzisiaj przetłumaczyć ten list. Nigdy nie należała do osób o wielkim sercu. Pomoc innym była bardzo nisko w hierarchii jej wartości. W końcu wiedziała, że kiedy przyjdzie co do czego jej nie pomoże nikt. Prawdopodobnie nawet by czyjeś pomocy nie przyjęła. Taka już była. Ponoć indywidualistka, ale też jakoś nie do końca. Po prostu łatwiej jej było mieć tylko siebie na głowie niż cały świat. Chociaż ostatnimi czasy to nie indywidualizm, a idea jest jej przewodnikiem. Słysząc o śmierci jego wcześniejszego korespondenta Tonia uniosła wzrok znad kartki papieru. Śmierć sama w sobie nigdy nie była dla niej czymś przykrym. Traktowała ją jako kolejną część życia. Na każdego w końcu przychodził czas i nic nie można było na to poradzić. Chociaż nie uważała tego też za coś prawdziwie przykrego pomyślała, że te słowa należą do grzecznych. Wbrew wszystkiemu co o sobie myślała wychowanie w czystokrwistej rodzinie dało jej jakąkolwiek klasę. - Przykro mi – mruknęła zaraz wracając do czytania listu. Wyglądało to tak jakby mężczyzna odkrył coś dotąd niespodziewanego. Chociaż Borgin kompletnie nie znała się na tego typu rzeczach to poczuła dreszcz przygody. Tak naprawdę uparcie próbowała sobie wmawiać, że wcale nie jest taka jak jej kuzynostwo czy współwłaściciele sklepu – Burkowie. Wmawiała sobie, że daleko jej do poszukiwacza artefaktów, a praca w sklepie nie jest przyjemnością. Ale przecież dzieciństwo spędzone w murach sklepu dało jej pewne uczucie przynależności nawet jeśli tego nie chciała. Tak naprawdę nigdy nie powinna się czuć gorsza, ale przez własny status krwi właśnie to odczuwała. Spędzanie czasu z kimkolwiek sprawiało jej trudność. Kiedy mężczyzna wyciągnął pióro i kartkę kobieta ujęła je w dłonie i od razu zaczęła przepisywać list starając się najdokładniej opisać to co mężczyzna chciał przekazać w liście. - Jeżeli później będzie pan miał jakieś wątpliwości proszę wysłać do mnie sowę. - lubiła doprowadzać wszystkie sprawy do końca. Chwile to trwało, ale kiedy oderwała pióro od pergaminu i przejechała po wszystkim wzrokiem kącik ust drgnął jej w uśmiechu, a pergamin przekazała mężczyźnie. - Proszę przeczytać i sprawdzić czy wszystko jest czytelne i czy w ogóle to co jest w liście ma dla pana sens. - norweski nie był prostym językiem. Czasami jedno słowo miało naprawdę wiele znaczeń dlatego chciała sprawdzić czy aby na pewno to co napisała jest zrozumiałe. Skoro już się tego podjęła to dlaczego nie miała tego zrobić po prostu dobrze?
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jay uwielbiał ludzi ciekawych świata. Sam do nich należał, więc mogli złapać wspólny język i wymienić się nie tylko swoimi odkryciami, ale również doświadczeniami. Vane naprawdę potrafił docenić słowa i przestrogi innych, zupełnie jakby sam to przeżył. Jakby sam doświadczył na własnej skórze. Co prawda nie wszyscy byli skorzy do wyznawania tego co widzieli i się nauczyli, ale część z nich podchodziła podobnie jak Jayden do tych spraw. A przynajmniej do otwartości i mówienia o dokonaniach. Im profesor więcej wiedział o świecie, tym rozumiał, że nie sposób pojąć i dowiedzieć się wszystkiego. Była to wędrówka przez tajemnice i zagadki, które nigdy nie miały się skończyć. Z jednej strony mogła to być nieco zatrważająca wizja braku dotarcia do celu, ale dla astronoma oznaczało to odkrycia, ciekawość i brak nudy. Oczywiście że chciałby czasami wiedzieć wszystko. Po czasie jednak przytomniał zdając sobie sprawę, że to absurdalne mrzonki. Gdy Vane patrzył za każdym razem w niebo, widział nieskończone możliwości i zagadkowość, które pragnął rozwiązać. Do tego wciąż miał opowieści ojca i dziadka o tym, że dla tych, którzy poznają prawdę w jednej z czterech dziedzin - zaklęć, zielarstwa, uzdrowicielstwa i astronomii posiądą jeden ze Skrabrów Irlandii. Miejsca, skąd wywodziła się rodzina. Owszem - była to jedynie legenda, ale większość członków familii w nie wierzyła. Wraz z tym jednym artefaktem można było osiągnąć niesamowite rzeczy, ale tylko jeśli dotrą do prawdy swojej nauki. Dla JJa była to wciąż trwała prawda, a nie opowiastki na dobranoc i pragnął kiedyś przynajmniej dojść do momentu, w którym zrozumie istotę astronomii.
Słysząc słowa kobiety, uśmiechnął się delikatnie i z wdzięcznością, chociaż nie było mu strasznie przykro. Również traktował śmierć jako towarzysza człowieka, jednak wiadomym było, że cierpiał, gdy ktoś odchodził przedwcześnie. Nie mógł jednak tego powiedzieć o swoim znacznie starszym koledze po fachu.
- Miał już swoje lata. Jedyną przykrością jaką przyprawił światu była utrata tak cennego umysłu - odpowiedział spokojnie, głęboko wierząc w swoje słowa. Jego korespondent miał sto dwadzieścia osiem lat. Nawet na czarodzieja było to naprawdę sporo, a ciągłe podróże wcale nie sprawiały, ze zdrowiał, a wręcz przeciwnie. Jayden i wszyscy dookoła wiedzieli, że jego czas już nadszedł. Życzyli mu jedynie spokojnej śmierci, którą otrzymał w zaciszu domu ze swoimi bliskimi. Przez chwilę wyłączył się,a le zaraz oprzytomniał i czekał na wiadomości, które miała mu przekazać kobieta. Starannie zapisywała słowa na pergaminie, a Vane nie chciał jej patrzeć na ręce. Co prawda wyglądało to zupełnie inaczej i niczym niesięgający stołu bobas wpatrywał się w pióro jeżdżące po papierze i wydające przyjemne, charakterystyczne dźwięki. Najlepiej przylepiłby się jej nad ramieniem i czytał każdą literkę z podekscytowaniem. Musiał jednak zachowywać się jak na dorosłego przystało i chociaż udawać, że spokojnie czeka na wiadomości. - Yhymm - wymruczał praktycznie miaucząc przez zaciśnięte wargi i powstrzymując rosnącą tylko ciekawość. Gdy skończyła i podała mu pergamin, zaraz go od niej odebrał i wstał, nie mogąc wysiedzieć na miejscu. Przebiegał spojrzeniem po literach z prędkością błyskawicy, a gdy doszedł do podpisu, odwrócił się do panny Borgin z promiennym uśmiechem szczęścia, podniecenia, przygody i wszystkiego, co tylko można było połączyć z tak ekscytującą wiadomością. - To... - zaczął, nie mogąc się wysłowić. - To wspaniałe! - wykrzyknął w końcu i zaśmiał się z niedowierzania. Złapał się jedną ręką za głowę i wpatrywał w papier. Chwilę to trwało, ale w końcu się otrząsnął i podszedł do siedzącej tłumaczki, po czym bez zastanowienia schylił się i pocałował ją w podzięce w policzek. Ktoś tak szczęśliwy nie liczył się z konsekwencjami, a na pewno wymierzony kopniak nie zniszczyłby tego uczucia euforii. - Dziękuję! - rzucił, czując szalejące w klatce piersiowej serce.
Słysząc słowa kobiety, uśmiechnął się delikatnie i z wdzięcznością, chociaż nie było mu strasznie przykro. Również traktował śmierć jako towarzysza człowieka, jednak wiadomym było, że cierpiał, gdy ktoś odchodził przedwcześnie. Nie mógł jednak tego powiedzieć o swoim znacznie starszym koledze po fachu.
- Miał już swoje lata. Jedyną przykrością jaką przyprawił światu była utrata tak cennego umysłu - odpowiedział spokojnie, głęboko wierząc w swoje słowa. Jego korespondent miał sto dwadzieścia osiem lat. Nawet na czarodzieja było to naprawdę sporo, a ciągłe podróże wcale nie sprawiały, ze zdrowiał, a wręcz przeciwnie. Jayden i wszyscy dookoła wiedzieli, że jego czas już nadszedł. Życzyli mu jedynie spokojnej śmierci, którą otrzymał w zaciszu domu ze swoimi bliskimi. Przez chwilę wyłączył się,a le zaraz oprzytomniał i czekał na wiadomości, które miała mu przekazać kobieta. Starannie zapisywała słowa na pergaminie, a Vane nie chciał jej patrzeć na ręce. Co prawda wyglądało to zupełnie inaczej i niczym niesięgający stołu bobas wpatrywał się w pióro jeżdżące po papierze i wydające przyjemne, charakterystyczne dźwięki. Najlepiej przylepiłby się jej nad ramieniem i czytał każdą literkę z podekscytowaniem. Musiał jednak zachowywać się jak na dorosłego przystało i chociaż udawać, że spokojnie czeka na wiadomości. - Yhymm - wymruczał praktycznie miaucząc przez zaciśnięte wargi i powstrzymując rosnącą tylko ciekawość. Gdy skończyła i podała mu pergamin, zaraz go od niej odebrał i wstał, nie mogąc wysiedzieć na miejscu. Przebiegał spojrzeniem po literach z prędkością błyskawicy, a gdy doszedł do podpisu, odwrócił się do panny Borgin z promiennym uśmiechem szczęścia, podniecenia, przygody i wszystkiego, co tylko można było połączyć z tak ekscytującą wiadomością. - To... - zaczął, nie mogąc się wysłowić. - To wspaniałe! - wykrzyknął w końcu i zaśmiał się z niedowierzania. Złapał się jedną ręką za głowę i wpatrywał w papier. Chwilę to trwało, ale w końcu się otrząsnął i podszedł do siedzącej tłumaczki, po czym bez zastanowienia schylił się i pocałował ją w podzięce w policzek. Ktoś tak szczęśliwy nie liczył się z konsekwencjami, a na pewno wymierzony kopniak nie zniszczyłby tego uczucia euforii. - Dziękuję! - rzucił, czując szalejące w klatce piersiowej serce.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kobieta ceniła wiedzę jak nic innego. Było wiele rzeczy, które mogła otrzymać wraz z nazwiskiem było też wiele rzeczy, które ktoś mógł jej odebrać przez krew płynącą w jej żyłach. Jednak nikt nie mógł podważyć wiedzy, którą posiadała. Od zawsze więcej czasu poświęcała książkom i bibliotekom niż ludziom i tłocznym miejscom. Zawsze z książką w dłoni uparcie wierzyła, że wiedza jest władzą i potrzebna jest do zrozumienia świata nawet jeśli ten przestał z wiekiem być dla niej tak tajemniczy. Antonia wierzyła także, że każdy powinien pewien zakres wiedzy posiąść. Na pewno nie chodziło jej o to by mieć o czym z ludźmi rozmawiać bo ci nigdy nie byli dla niej priorytetem, ale robiła to dla siebie. Logiczne myślenie, analityczny umysł… każdy powinien zasmakować wiedzy w taki sposób. Teraz też się to nie zmieniło. Choć do jej życia zapukało szaleństwo, chociaż oddawała się mu częściej niż tak naprawdę chciała to prócz obecności brata jedyną rzeczą dającą jej spokój był właśnie pergamin. Najlepiej stary, przesiąknięty historią. Borgin nigdy nie zastanawiała się głębiej nad pozostawionym przez naukowców dorobku. Nie wiedziała czy śmierć pozwoliła im na skończenie wszystkiego co mieli w zamiarze, nie wiedziała czy w życiu naukowców istnieje coś takiego jak koniec. Zawsze było jeszcze coś do opowiedzenia, prawda? Zawsze było coś o czym można było napisać, co można było przekazać pokoleniom. Śmierć jednak taka była. Nawet jeśli spodziewana to gwałtowna. Odbierająca to co światu wydaje się być cenne, to bez czego wielu ludzi nie wyobraża sobie życia. To trwa chwile. Ludzie będą płakać i głowić się bo w końcu śmierć przyszła taka niespodziewana i niechciana. Ciężko jest sobie wyobrazić życie gdy tracimy kogoś cennego, ale później po całej złości i zaprzeczaniu przychodzi spokój. Spokój, który kierowany ciszą pozwala nam ruszyć dalej. Kobieta nie płakała. Nie płakała gdy umarł jej dziadek, nie płakała gdy jej rodzice zostali zamordowani. Była zła, ale prawdopodobnie nawet nie dlatego, że chciała. Tragedie wymuszają na nas emocje. A to była jedyna jaką znała. - Tak niestety zdarza się dość często. - mruknęła. A już w szczególności, kiedy wszyscy naukowcy upierają się, że mieszanie plugastwa ze światem czarodziei. Wielkie umysły całkowicie zaślepione. Nic dziwnego więc, że śmierć przychodzi do nich nagle i gwałtownie. Nikt nie chce na świecie ludzi, którzy tak łatwo pozwalają na opanowanie go przez szlamy. Spojrzała na mężczyznę z wyczekiwaniem gdy ten czytał zapisane na pergaminie słowa. Naprawdę starała się wiernie przetłumaczyć każde słowo. Może też dlatego, że sama często udawała się na jakieś poszukiwania i dobrze wiedziała jak dokładność pomaga. Często kiedy nie mogła rozczytać czyichś zapisków dostawała szewskiej pasji. Nie rozumiała jak ludzie mogą tak bazgrać w listach i książkach. Skoro nie piszą tego dla siebie? Drgnęła widząc wybuch entuzjazmu mężczyzny. Uniosła brew trochę zdezorientowana bo zachowywał się co najmniej tak jakby trzymał w dłoniach tysiącletni amulet. Może to dlatego, że ona nie znała tego typu entuzjazmu, a może dlatego, że mężczyzna naprawdę emanował szczęściem… czuła się jakby nie na miejscu. Całkowicie nie na miejscu jednak było to co zrobił Vane później. Kiedy się podniósł ta zaczęła także się podnosić by uścisnąć mu dłoń, odebrać zapłatę i wyjść; ten jednak niespodziewanie pocałował ją w policzek. Zaskoczona Antonia dotknęła ręką policzka, podniosła się i cofnęła o kilka kroków. - Co pan sobie wyobraża? - zapytała unosząc głos. Złość, którą poczuła nie różniła się niczym od tej którą czuła zwykle, ale kiedy zacisnęła pięść w dłoni było pewne, że już szybko się nie uspokoi. Była porywcza nawet jeśli naturalny sposób bycia na to nie wskazywał. Przez myśl jej przyszło nawet by użyć różdżki, ale dwa oddechy sprowadziły ją na ziemię. Tylko oddychaj. - Nie wiem czy zdaje pan sobie z tego sprawę, ale istnieje coś takiego jak przestrzeń osobista. Nie jestem ani pana koleżanką, ani ukochaną, a to było delikatnie mówiąc niedopuszczalne. - stała od niego w sporej odległości i ani jej przyszło myśleć podchodzić. Wbrew wszystkiemu dotyk był jedną z rzeczy, których nie akceptowała. Nie jeśli ktoś mógł ją tym zranić. Nikomu nie ufała.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jayden nie działał według ustalonych zasad. Ba! Mając głowę w chmurach, czasem nawet nie wiedział o ich istnieniu. Miał zupełnie inne podejście do niektórych spraw i swoje własne oryginalne zdanie ich dotyczące. Część z nich była tak odmienna od opinii publicznej, że nie mógł tego zrozumieć ktoś, kto nie posiadał takiej łatwości i elastyczności w kontaktach międzyludzkich. Zatwardziali realiści lub, nie daj Roweno, poplecznicy usunięcia mugoli ze świata magii nigdy nie potrafiliby się z nim porozumieć i dojść do porozumienia czy konkluzji. Vane naprawdę był prostym człowiekiem i tak samo również działał. Cieszył się ze wszystkiego, smucił gdy powaga wpędzała zły nastrój, nigdy nie złościł i wciąż gonił za marzeniami. Zbierał te ostatnie przez całe życie i większość z nich spełniła się, podczas trzydziestoletniego życia nauczyciela. Był całkowitym przeciwieństwem siedzącej naprzeciwko panny Borgin. Nie oznaczało to, że źle na nią patrzył lub oceniał. Nigdy. Po prostu dojście do porozumienia między nimi z takim charakterem i otwartością Jaydena było niemożliwe. Kto mógł przewidzieć, kto mógł wiedzieć, że to właśnie takie emocje wywoła kilka zdań przesłanych z odległego kraju. I że to akurat ona padnie ofiarą tej ekscytacji, która niemożliwe łatwo i prosto opanowała serce JJa. Przez ułamek sekundy więc skulił się w sobie przez wybuch złości tłumaczki. Widać było to w spokorniałej sylwetce, gdy zgarbił się lekko i przypominał dziecko pouczane przez rodzica. Nie trwało to jednak zbyt długo. W końcu to był on - astronom, którego życiem był kosmos.
- Przepraszam bardzo, ale... - zaczął, starając (naprawdę się starając!) powstrzymać szeroki uśmiech na ustach i przynajmniej wyglądać na przejętego. I część jego samego taka właśnie była, ale euforia, w którą wpadł przewyższała to poczucie winy ogromnymi statystykami. Nieporównywalnie większymi. Zapewne Antonia Borgin widziała to, co chciała, czyli brak skruchy i wychowania, jednak Jayden nie mógł odpowiednio zareagować, by ukontentować jej osobę. Jeśli dawało się dziecku zabawkę, trzeba było liczyć się z tym, że skupi się całkowicie na niej, a cała reszta świata przestanie istnieć. Oczywiście kobieta nie mogła o tym wiedzieć. Musiała jednak dostrzec samą reakcję profesora na informacje zawarte w liście. I po słowach, które do niej powiedział, zapomniał o jej istnieniu, kierując się do wyjścia z działu ksiąg nieużywanych, mając w myślach już tylko odpowiedź jak i planowaną wyprawę do Norwegii. Musiał ją przełożyć może na czerwiec. W końcu rok szkolny i wizja wakacji wszystkich pochłaniała, a Vane dodatkowo miał spore plany na kwiecień. Do tego książka nad którą musiał jeszcze przysiąść nim odda ją do zatwierdzenia. Ah! Tyle rzeczy, a on już chciałby podróżować do tego pięknego kraju i zapomnieć o wszystkich troskach. Niestety jednak musiał się powstrzymać, chociaż już duchowo tam był. Niesamowite! Po prostu niesamowite!
|zt
- Przepraszam bardzo, ale... - zaczął, starając (naprawdę się starając!) powstrzymać szeroki uśmiech na ustach i przynajmniej wyglądać na przejętego. I część jego samego taka właśnie była, ale euforia, w którą wpadł przewyższała to poczucie winy ogromnymi statystykami. Nieporównywalnie większymi. Zapewne Antonia Borgin widziała to, co chciała, czyli brak skruchy i wychowania, jednak Jayden nie mógł odpowiednio zareagować, by ukontentować jej osobę. Jeśli dawało się dziecku zabawkę, trzeba było liczyć się z tym, że skupi się całkowicie na niej, a cała reszta świata przestanie istnieć. Oczywiście kobieta nie mogła o tym wiedzieć. Musiała jednak dostrzec samą reakcję profesora na informacje zawarte w liście. I po słowach, które do niej powiedział, zapomniał o jej istnieniu, kierując się do wyjścia z działu ksiąg nieużywanych, mając w myślach już tylko odpowiedź jak i planowaną wyprawę do Norwegii. Musiał ją przełożyć może na czerwiec. W końcu rok szkolny i wizja wakacji wszystkich pochłaniała, a Vane dodatkowo miał spore plany na kwiecień. Do tego książka nad którą musiał jeszcze przysiąść nim odda ją do zatwierdzenia. Ah! Tyle rzeczy, a on już chciałby podróżować do tego pięknego kraju i zapomnieć o wszystkich troskach. Niestety jednak musiał się powstrzymać, chociaż już duchowo tam był. Niesamowite! Po prostu niesamowite!
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie szukała powodów, dla których mężczyzna postąpił tak a nie inaczej. Widocznie był typem mężczyzny, który nie miał problemów z okazywaniem uczuć czy emocji, które aktualnie trwały czy rosły w nim. Ciężko było jej zrozumieć jak można przekraczać granice prywatności dając ponieść się emocjom. Nie wiedziała jak to jest gdy emocje biorą górę. Jedyne emocje, którym podlegała to złość i irytacja. Chociaż doskonale wiedziała, że ludziom jednak przychodzi to łatwiej kiedy się nie blokują to sama się z tym nie identyfikowała. Nic nie mogła na to poradzić i może właśnie dlatego tak zareagowała gdy Vane złożył na jej policzku pocałunek. Był całkowitym przeciwieństwem jej samej. Różnili się jak ogień i woda i chyba nie potrafiła stwierdzić kto w tym przypadku jest ognistym żywiołem, a kto tym odpowiadającym wodzie. Ona sama sobie się dziwiła, że potrafiła to zaskoczenie utrzymać w sobie i nie wybuchnąć. Postąpiła z nogi na nogę nerwowo krzyżując ręce na piersi. Skupiła się na wnętrzu biblioteki chcąc ignorować jego spojrzenie. Uciekała spojrzeniem do książek zgromadzonych w bibliotece i warstwy kurzu gromadzącej się na nich. Uwielbiała książki. Zawsze przynosiły jej spokój. Pewnego rodzaju ukojenie i oderwanie się od tego co męczące, irytujące, od tego co budziło w niej złość. Zapomniała już jak łatwo jej jest zamknąć się w świecie regałów, magii pióra i zapachu pergaminu. Słysząc słowa mężczyzny przeniosła na niego spojrzenie. Skinęła głową chcąc skończyć to spotkanie jak najszybciej. Zastanawiała się czy kiedykolwiek była w podobnej sytuacji. Owszem wokół niej krążyli mężczyźni, którym pewnie w jakimś stopniu imponowała jej uroda, ale jej nigdy na tym naprawdę nie zależało. Nie potrafiła odpuścić i poddać się komuś. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że nie ufała nikomu prócz sobie samej. Była tylko kobietą chcącą sięgnąć do władzy i magii mającą jej tę władzą dać. Nic więcej się dla niej nie liczyło. Dlatego gdy mężczyzna wychodził podążyła za nim spojrzeniem. Gdy drzwi działu trzasnęły delikatnie Borgin zabrała swój płaszcz i opuściła wnętrze biblioteki. Co za dziwne spotkanie. Co za bardzo dziwne spotkanie.
z.t
z.t
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| 9 maja
Czas płynął prędko, a oni - mieli go mało. Mobilizacja pochłonęła zbyt wiele cennych minut, omówienie, przygotowania, jeszcze więcej obrotów na tarczy zegara, niż Magnus spodziewałby się ujrzeć. Wskazówki pędziły jak szalone, odmierzając ich szanse, mierzone już w sekundach, przeskakujących na bladym obliczu, odzwierciedlając się również i na twarzy samego Rowle'a. Tak samo zaciętej i zdeterminowanej, co już widocznie zmęczonej nieustannym napięciem. Praca organiczna znajdowała zastosowanie: musieli stać się jednym, sprawnym organizmem, łącząc swoje talenty i umiejętności dla dobra sprawy. Magnus wiedział jednak, że aby dojść do takiego porozumienia, należy starać się miesiącami, jeśli nie latami. Którymi nie dysponowali.
Przyśpieszony kurs wzajemnego zaufania, ot, do czego należało się zmusić, by rozkazy Czarnego Pana wypełnić co do joty. Niewielkie wyrzeczenie, miał tego pełną świadomość, choć... zdecydowanie preferował poświęcenia innego, nawet i bardziej śmiertelnego rodzaju. Wola Lorda Voldemorta była jednak święta, a Jego słowo winno zamieniać się w czyn szybciej, aniżeli mugolski bóg profanował sztukę magii, przekształcając wodę w wino. Nie protestował, nie mógł, nie śmiał, wręcz z pokorą przyjmując swoje zadanie i pozwalając się prowadzić przez Sauveterre, nie buntując się przeciw przywództwu mężczyzny, który zawsze i tak będzie znajdował się poniżej. Rozłożenie zadań przydzielonych Rycerzom wydawał mu się słuszny, odpowiedni do posiadanych przezeń predyspozycji; żałował, naturalnie, że żałował, iż nie przypadnie mu w udziale (jeszcze nie teraz) wykazać się sztuką czarnej magii, lecz nie tracił rezonu. Co się odwlecze, nie uciecze, wykazywał skrajną cierpliwość, powściągając moc rezonującą w końcówkach palców. Nie wystarczyła mu adrenalina z początku miesiąca, odczuwał niedosyt przypominający ssący głód, następujący krótko po zaspokojeniu pragnienia. Chciał się wykazać, chciał działać, chciał ponownie czuć krew na swoich dłoniach i ubrudzić te ręce, zmywać posokę już nie fantomowo, nie w zdrożnym, kobiecym szaleństwie, a jak najbardziej realnie, czując kłujący zapach soli i rdzy, charakterystycznie zatykający nozdrza i przyśpieszający bicie serca do niezdrowego łomotu. Utrzymanie w ryzach morderczych planów okazało się trudne, gdy tak rwał się do działania, lecz pętał się w chwiejnych więzach silnej woli, zamiast różdżki zaciskając dłoń na piórze. Wojował już w ten sposób, krwistym tuszem obwieszczając powinności głosem Walczącego Maga, docierając do prostych serc, podatnych na sugestie; teraz miało być trudniej, a elegancki orli wachlarz stanowił ledwie dodatek, koło ratunkowe, na wypadek, gdyby zawiodła go pamięć. Przestronne sale Biblioteki Londyńskiej kryły przed Magnusem wiele tajemnic - mimo historycznego zacięcia i dogłębnego poznania przeszłych rysów czarodziejskich losów, czas nadal skrywał przed Rowle'em wiele swoich sekretów. Zwłaszcza tych, zahaczających o mugolskie perypetie, opisujących kwintesencję wynalazków brudnych, niepodobnych do ludzi stworzeń. Posiadał wiedzę rozległą, lecz nieusystematyzowaną, nie w tym konkretnym kierunku, więc błądził, nie wiedząc, czego właściwie szuka. Trochę po omacku wędrował korytarzami biblioteki, obchodząc po kolei każdy regał, skrupulatnie sprawdzając kategorię książek, ustawionych od podłogi, aż po sam wysoki sufit. Syzyfowa praca: wolałby harować fizycznie, wtaczając od świtu do zmierzchu ciężki głaz na wysoką górę i robić to od nowa, niż marnować się na szukanie informacji o jakiejś eljektowni - lecz skoro tego zażyczył sobie jego Pan, skoro ta część planu prowadziła do skutków ważnych, wielkich, skoro miała ułatwić zdobycie Azkabanu, Rowle nie protestował. Kilkugodzinne przeszukiwanie labiryntu chwiejnych wież ustawionych z zapomnianych tomów w rzadko uczęszczanych alejkach zaowocowało, nawet skuteczniej, niż myślał. Grube woluminy ustawione jeden na drugim przewyższały stojącego mężczyznę; Magnus nie zmartwiał na ten widok, zdeterminowany do przeczytania każdego z tych dzieł (wątpliwych?) od deski do deski, byle tylko dotrzeć do interesujących go wieści. Chciał konkretów, naocznych relacji, wszystkiego, czego czarodzieje zdołali się dowiedzieć o tym niebezpiecznym, mugolskim wynalazku. Kulawy fotel w czytelni został przez niego brutalnie zaanektowany, a samego Magnusa pochłonęła lektura. Niezbyt pasjonująca, ale konieczna, kiedy wśród bzdur i kompletnie nieprzydatnych dygresji, poszukiwał rzuconych między wierszami wartościowych informacji, wszystkich, jakie tylko mogły dostarczyć im wiedzy o tym przeklętym miejscu.
biegłość historii magii na poziomie IV; +40 do rzutu
Czas płynął prędko, a oni - mieli go mało. Mobilizacja pochłonęła zbyt wiele cennych minut, omówienie, przygotowania, jeszcze więcej obrotów na tarczy zegara, niż Magnus spodziewałby się ujrzeć. Wskazówki pędziły jak szalone, odmierzając ich szanse, mierzone już w sekundach, przeskakujących na bladym obliczu, odzwierciedlając się również i na twarzy samego Rowle'a. Tak samo zaciętej i zdeterminowanej, co już widocznie zmęczonej nieustannym napięciem. Praca organiczna znajdowała zastosowanie: musieli stać się jednym, sprawnym organizmem, łącząc swoje talenty i umiejętności dla dobra sprawy. Magnus wiedział jednak, że aby dojść do takiego porozumienia, należy starać się miesiącami, jeśli nie latami. Którymi nie dysponowali.
Przyśpieszony kurs wzajemnego zaufania, ot, do czego należało się zmusić, by rozkazy Czarnego Pana wypełnić co do joty. Niewielkie wyrzeczenie, miał tego pełną świadomość, choć... zdecydowanie preferował poświęcenia innego, nawet i bardziej śmiertelnego rodzaju. Wola Lorda Voldemorta była jednak święta, a Jego słowo winno zamieniać się w czyn szybciej, aniżeli mugolski bóg profanował sztukę magii, przekształcając wodę w wino. Nie protestował, nie mógł, nie śmiał, wręcz z pokorą przyjmując swoje zadanie i pozwalając się prowadzić przez Sauveterre, nie buntując się przeciw przywództwu mężczyzny, który zawsze i tak będzie znajdował się poniżej. Rozłożenie zadań przydzielonych Rycerzom wydawał mu się słuszny, odpowiedni do posiadanych przezeń predyspozycji; żałował, naturalnie, że żałował, iż nie przypadnie mu w udziale (jeszcze nie teraz) wykazać się sztuką czarnej magii, lecz nie tracił rezonu. Co się odwlecze, nie uciecze, wykazywał skrajną cierpliwość, powściągając moc rezonującą w końcówkach palców. Nie wystarczyła mu adrenalina z początku miesiąca, odczuwał niedosyt przypominający ssący głód, następujący krótko po zaspokojeniu pragnienia. Chciał się wykazać, chciał działać, chciał ponownie czuć krew na swoich dłoniach i ubrudzić te ręce, zmywać posokę już nie fantomowo, nie w zdrożnym, kobiecym szaleństwie, a jak najbardziej realnie, czując kłujący zapach soli i rdzy, charakterystycznie zatykający nozdrza i przyśpieszający bicie serca do niezdrowego łomotu. Utrzymanie w ryzach morderczych planów okazało się trudne, gdy tak rwał się do działania, lecz pętał się w chwiejnych więzach silnej woli, zamiast różdżki zaciskając dłoń na piórze. Wojował już w ten sposób, krwistym tuszem obwieszczając powinności głosem Walczącego Maga, docierając do prostych serc, podatnych na sugestie; teraz miało być trudniej, a elegancki orli wachlarz stanowił ledwie dodatek, koło ratunkowe, na wypadek, gdyby zawiodła go pamięć. Przestronne sale Biblioteki Londyńskiej kryły przed Magnusem wiele tajemnic - mimo historycznego zacięcia i dogłębnego poznania przeszłych rysów czarodziejskich losów, czas nadal skrywał przed Rowle'em wiele swoich sekretów. Zwłaszcza tych, zahaczających o mugolskie perypetie, opisujących kwintesencję wynalazków brudnych, niepodobnych do ludzi stworzeń. Posiadał wiedzę rozległą, lecz nieusystematyzowaną, nie w tym konkretnym kierunku, więc błądził, nie wiedząc, czego właściwie szuka. Trochę po omacku wędrował korytarzami biblioteki, obchodząc po kolei każdy regał, skrupulatnie sprawdzając kategorię książek, ustawionych od podłogi, aż po sam wysoki sufit. Syzyfowa praca: wolałby harować fizycznie, wtaczając od świtu do zmierzchu ciężki głaz na wysoką górę i robić to od nowa, niż marnować się na szukanie informacji o jakiejś eljektowni - lecz skoro tego zażyczył sobie jego Pan, skoro ta część planu prowadziła do skutków ważnych, wielkich, skoro miała ułatwić zdobycie Azkabanu, Rowle nie protestował. Kilkugodzinne przeszukiwanie labiryntu chwiejnych wież ustawionych z zapomnianych tomów w rzadko uczęszczanych alejkach zaowocowało, nawet skuteczniej, niż myślał. Grube woluminy ustawione jeden na drugim przewyższały stojącego mężczyznę; Magnus nie zmartwiał na ten widok, zdeterminowany do przeczytania każdego z tych dzieł (wątpliwych?) od deski do deski, byle tylko dotrzeć do interesujących go wieści. Chciał konkretów, naocznych relacji, wszystkiego, czego czarodzieje zdołali się dowiedzieć o tym niebezpiecznym, mugolskim wynalazku. Kulawy fotel w czytelni został przez niego brutalnie zaanektowany, a samego Magnusa pochłonęła lektura. Niezbyt pasjonująca, ale konieczna, kiedy wśród bzdur i kompletnie nieprzydatnych dygresji, poszukiwał rzuconych między wierszami wartościowych informacji, wszystkich, jakie tylko mogły dostarczyć im wiedzy o tym przeklętym miejscu.
biegłość historii magii na poziomie IV; +40 do rzutu
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Dział Ksiąg Nieużywanych
Szybka odpowiedź