Pub Baggins, Bagford Street 12
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Pub Baggins, Bagford Street 12
Całkowicie mugolski pub skierowany głównie w stronę studentów. Jego nazwa nawiązuje do dzieł J.R.R. Tolkiena, które wraz z wydaniem przed dwoma laty zdobyły wielu fanów. Wewnątrz można znaleźć trochę detali nawiązujących do książek.
Znajduje się bardzo blisko uniwersytetu oraz oferuje piwo i przekąski w rozsądnych cenach. W piątkowe wieczory trudno znaleźć tu wolne miejsce, choć Baggins do małych knajpek nie należą. Na parterze znajduje się poro niewielkich stolików, bar oraz kilka stołów do bilarda; większe grupki zwykle kierują się na piętro, gdzie znaleźć można większe stoły i kanapy.
Znajduje się bardzo blisko uniwersytetu oraz oferuje piwo i przekąski w rozsądnych cenach. W piątkowe wieczory trudno znaleźć tu wolne miejsce, choć Baggins do małych knajpek nie należą. Na parterze znajduje się poro niewielkich stolików, bar oraz kilka stołów do bilarda; większe grupki zwykle kierują się na piętro, gdzie znaleźć można większe stoły i kanapy.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:23, w całości zmieniany 2 razy
Weszła więc do środka, rozglądając się przy tym ciekawsko. Pub jak pub. Trochę dziwnych dodatków, mocno w klimacie fantastyki. Nie było za wielu osób, ale też był środek tygodnia. Lepiej dla nich: porozmawiają na spokojnie. Jak obiecała, zamówiła im po pierwszym piwie i zaraz dołączyła do nowego znajomego. Siedli przy stoliku i znów patrzyła, jak Lou bawi się jej piersiówką.
Zdjęła z siebie płaszcz, szalik i czapkę. Była grubo ubrana, bo nie nosiła marznąć. Bardzo lubiła zimę z całą tą magiczną i śliczną otoczką, ale porządne, zimowe, grube ubrania to w takich chwilach podstawa. Podniosła się tylko, żeby powiesić płaszcz z dodatkami na niewielkim wieszaku niedaleko.
- Po drugim piwie mi ją oddajesz. Zdążysz wyoglądać z każdej strony. A mi tęskno do mojej zabawki. - stwierdziła uznając, że pora kończyć obserwacje. Mugol w ogóle nie powinien tego nigdy dotknąć. Lily musi uważniej pilnować swoich rzeczy, zdecydowanie! Co ona sobie w ogóle myślała?
- Całkiem w porządku miejsce. - stwierdziła po chwili. - Co właściwie studiujesz?
Spytała po chwili. Zastanawiała się nad czymś w sumie, choć to chyba tylko chwilowa, spontaniczna myśl i lepiej dać sobie spokój. Póki co. Zależy z resztą, jak kreatywny okaże się umysł Lou przy poszukiwaniu rozwiązania dla piersiówki.
Napiła się swojego piwa - ciemnego, bo takie zdecydowanie wolała. Przesunęła palcami po szklanym kuflu i przyglądała mu się chwilę. Chwilę też zastanawiała się, czy zimne piwo przy takich mrozach to dobry pomysł. Cóż, na szczęście w środku było przyjemnie ciepło.
Zdjęła z siebie płaszcz, szalik i czapkę. Była grubo ubrana, bo nie nosiła marznąć. Bardzo lubiła zimę z całą tą magiczną i śliczną otoczką, ale porządne, zimowe, grube ubrania to w takich chwilach podstawa. Podniosła się tylko, żeby powiesić płaszcz z dodatkami na niewielkim wieszaku niedaleko.
- Po drugim piwie mi ją oddajesz. Zdążysz wyoglądać z każdej strony. A mi tęskno do mojej zabawki. - stwierdziła uznając, że pora kończyć obserwacje. Mugol w ogóle nie powinien tego nigdy dotknąć. Lily musi uważniej pilnować swoich rzeczy, zdecydowanie! Co ona sobie w ogóle myślała?
- Całkiem w porządku miejsce. - stwierdziła po chwili. - Co właściwie studiujesz?
Spytała po chwili. Zastanawiała się nad czymś w sumie, choć to chyba tylko chwilowa, spontaniczna myśl i lepiej dać sobie spokój. Póki co. Zależy z resztą, jak kreatywny okaże się umysł Lou przy poszukiwaniu rozwiązania dla piersiówki.
Napiła się swojego piwa - ciemnego, bo takie zdecydowanie wolała. Przesunęła palcami po szklanym kuflu i przyglądała mu się chwilę. Chwilę też zastanawiała się, czy zimne piwo przy takich mrozach to dobry pomysł. Cóż, na szczęście w środku było przyjemnie ciepło.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Lubiłem tu przychodzić nie tylko dlatego, że bardzo spodobała mi się twórczość Tolkiena i to zaraz po tym jak w ogóle wyszła... Pub miał fajny klimat, sporo fanów i przystępne ceny. No i był rzut beretem od uniwerku, a to niemal tak samo istotne!
W przeciwieństwie do normalnych ludzi, nigdy nie zawracałem sobie głowy takimi kwestiami czy jest mi zimno czy gorąco, dlatego nie miałem problemu chodzić całą zimę w koszulce i skórzanej kurtce, czy myśleć o tym, czy wypadałoby ściągnąć tą kurtkę po wejściu do ciepłego pomieszczenia. Zająłem jakieś miejsce przy stoliku (wolnych krzeseł było naprawdę sporo, ale taka pora) i zająłem się na nowo oględzinami piersiówki. Nawet piwo chwilowo poszło w niepamięć. Musiałem się przez chwilę nad tym skupić...
- Co? Po drugim? Jak ci oddam piersiówkę, to pewnie nie dotrzymasz słowa i więcej mi już nie postawisz - obruszyłem się. Aż tak naiwny przecież nie byłem! Czyż nie tylko ta zabawka trzymała Lily ze mną w tym pubie? Chciałbym, żeby nie, ale... no właśnie.
Za to szybciutko napiłem się ze swojego kufla i uśmiechnąłem. Natychmiastowy poprawiacz humoru.
- Jedno z fajniejszych w Londynie - przytaknąłem jej słowom. - Wieczorami jest ciekawiej - dodałem. - A w dni wolne to czasami ciężko znaleźć wolne miejsce, serio.
W moich oczach pojawił się błysk, gdy tylko zapytała o moje studia. Na ten temat zawsze się ożywiałem.
- Astrofizykę i kosmologię - odpowiedziałem. - Wiesz, o oddziaływaniach gwiazd, ewolucji Wszechświata, to jak powstał... - uśmiechnąłem się szeroko. - To tak w skrócie oczywiście - dodałem szybko. Zawsze musiałem się pilnować, bo jak zaczynałem o tym nawijać, bo kumple twierdzili, że wypłaszam tym innych ludzi. Szczególnie jak mówiłem językiem typowo astrofizycznym.
- A ty? Zawsze marzyłaś, żeby się tym zajmować? Iluzją? - zagadnąłem.
W przeciwieństwie do normalnych ludzi, nigdy nie zawracałem sobie głowy takimi kwestiami czy jest mi zimno czy gorąco, dlatego nie miałem problemu chodzić całą zimę w koszulce i skórzanej kurtce, czy myśleć o tym, czy wypadałoby ściągnąć tą kurtkę po wejściu do ciepłego pomieszczenia. Zająłem jakieś miejsce przy stoliku (wolnych krzeseł było naprawdę sporo, ale taka pora) i zająłem się na nowo oględzinami piersiówki. Nawet piwo chwilowo poszło w niepamięć. Musiałem się przez chwilę nad tym skupić...
- Co? Po drugim? Jak ci oddam piersiówkę, to pewnie nie dotrzymasz słowa i więcej mi już nie postawisz - obruszyłem się. Aż tak naiwny przecież nie byłem! Czyż nie tylko ta zabawka trzymała Lily ze mną w tym pubie? Chciałbym, żeby nie, ale... no właśnie.
Za to szybciutko napiłem się ze swojego kufla i uśmiechnąłem. Natychmiastowy poprawiacz humoru.
- Jedno z fajniejszych w Londynie - przytaknąłem jej słowom. - Wieczorami jest ciekawiej - dodałem. - A w dni wolne to czasami ciężko znaleźć wolne miejsce, serio.
W moich oczach pojawił się błysk, gdy tylko zapytała o moje studia. Na ten temat zawsze się ożywiałem.
- Astrofizykę i kosmologię - odpowiedziałem. - Wiesz, o oddziaływaniach gwiazd, ewolucji Wszechświata, to jak powstał... - uśmiechnąłem się szeroko. - To tak w skrócie oczywiście - dodałem szybko. Zawsze musiałem się pilnować, bo jak zaczynałem o tym nawijać, bo kumple twierdzili, że wypłaszam tym innych ludzi. Szczególnie jak mówiłem językiem typowo astrofizycznym.
- A ty? Zawsze marzyłaś, żeby się tym zajmować? Iluzją? - zagadnąłem.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Zaśmiała się wesoło na zachowanie studenta. Może i był bezczelny i to bardzo, ale Lily nigdy nie była obrażalska. Lubiła ludzi, których nie musiała się obawiać i na ich dziwne zachowania patrzyła z przymrużeniem oka: jak i oni zwykle na jej dziwactwa.
- Spokojnie, dotrzymuję obietnic. Upiję cię jak należy, ale nie chcę, żeby moja zabawka zniknęła nam gdzieś po pijaku. - wyjaśniła. Zdecydowanie nie chciała, żeby jutro w Proroku ogłoszono aferę, bo jakiś mugol znalazł magiczny przedmiot, chwalił się znajomym i tak całej, dużej grupie trzeba było poprawiać pamięć. I w ten sposób właściciel jest poszukiwany i ma spore kłopoty! Nie, nie, nie. Lily chce już po prostu piersiówkę schować do torby.
- Wyobrażam sobie. Choć nie wychodzę za często do knajp. - przyznała. Była raczej typem herbaciano-kawiarnianym, nie imprezowiczką. Lubiła chodzić na spacery, na lody, do znajomych. Do knajpek też, choć nie często. Jeśli do klubu to tylko w określonym gronie znajomych.
- Brzmi... niesamowicie. W sensie... ale w jaki sposób można coś takiego badać? No wiesz, badanie historii Ziemi to w dużej mierze zgadywanka na podstawie tego, co uda się znaleźć archeologom i potem badać, sprawdzać wszystko dookoła tych znalezisk i tak dalej, jakieś stare pisma i to wszystko. Ale w kosmosie nie ma skamielin, więc co może być znakami tego, jak było kiedyś? Bo przecież nie wiadomo, jak wszechświat powstał, prawda? - przyglądała mu się. To wszystko wydawało jej się szalenie fascynujące. Uśmiechnęła się zachęcająco dając znać, że jeśli chłopak chce się rozgadać, ona bardzo chętnie posłucha. Widać było, że to, czego się uczy sprawia mu przyjemność.
- Też masz to poczucie? W sensie takie wrażenie, kiedy mówi się o kosmosie, wszechświecie i w ogóle wszystkich rzeczach nieskończonych. Taką nierealność. Bo dla nas wszystko ma jakiś początek i koniec, a musi być coś, co końca nie ma, bo za tym końcem przecież też musiałoby COŚ być. W sensie no, wiesz o co mi chodzi, prawda? To takie dziwne i niepojęte.
Stwierdziła rozbawiona. Wiedziała, że może robi z siebie głupią i niezorientowaną, może dla kogoś, kto się o tym wszystkim uczy, to jest prostsze do ogarnięcia, może on nie czuje się czasami maleńki, może jemu nie zdarza się patrzeć w niebo i myśleć, gdzie jest koniec i, jak wygląda. Jej się jednak zdarza. I bardzo to lubi. Całą tę tajemniczość.
- Właściwie to nie. Lubiłam się w to bawić, ale dopiero jak przyszło co do czego i trzeba było szukać powoli dla siebie zajęcia, trafiłam na artykuł o iluzjonistach. I uznałam, że to świetna sprawa. Ćwiczyłam w szkole. Mój ojciec jest stolarzem, wiele mnie nauczył. Dużo później uczyłam się sama, szukałam specjalistów. Zawsze lubiłam majsterkować. Jeśli zepsuje ci się coś w domu, zrobię to lepiej niż połowa tak zwanych fachowców. - oznajmiła nieskromnie i z dumą, która jednak nie brała się znikąd. Może jako czarownica radziła sobie nędznie, ale potrafiła rzeczy, których większość mugoli i czarodziejów nie pojmuje!
- Sprawa z oszukiwaniem oka to jakby dodatek. Zaczęło się w sumie nagle, ale wpadłam całą sobą. Uwielbiam tę robotę. - przyznała. Popijała powoli swoje piwo.
- Spokojnie, dotrzymuję obietnic. Upiję cię jak należy, ale nie chcę, żeby moja zabawka zniknęła nam gdzieś po pijaku. - wyjaśniła. Zdecydowanie nie chciała, żeby jutro w Proroku ogłoszono aferę, bo jakiś mugol znalazł magiczny przedmiot, chwalił się znajomym i tak całej, dużej grupie trzeba było poprawiać pamięć. I w ten sposób właściciel jest poszukiwany i ma spore kłopoty! Nie, nie, nie. Lily chce już po prostu piersiówkę schować do torby.
- Wyobrażam sobie. Choć nie wychodzę za często do knajp. - przyznała. Była raczej typem herbaciano-kawiarnianym, nie imprezowiczką. Lubiła chodzić na spacery, na lody, do znajomych. Do knajpek też, choć nie często. Jeśli do klubu to tylko w określonym gronie znajomych.
- Brzmi... niesamowicie. W sensie... ale w jaki sposób można coś takiego badać? No wiesz, badanie historii Ziemi to w dużej mierze zgadywanka na podstawie tego, co uda się znaleźć archeologom i potem badać, sprawdzać wszystko dookoła tych znalezisk i tak dalej, jakieś stare pisma i to wszystko. Ale w kosmosie nie ma skamielin, więc co może być znakami tego, jak było kiedyś? Bo przecież nie wiadomo, jak wszechświat powstał, prawda? - przyglądała mu się. To wszystko wydawało jej się szalenie fascynujące. Uśmiechnęła się zachęcająco dając znać, że jeśli chłopak chce się rozgadać, ona bardzo chętnie posłucha. Widać było, że to, czego się uczy sprawia mu przyjemność.
- Też masz to poczucie? W sensie takie wrażenie, kiedy mówi się o kosmosie, wszechświecie i w ogóle wszystkich rzeczach nieskończonych. Taką nierealność. Bo dla nas wszystko ma jakiś początek i koniec, a musi być coś, co końca nie ma, bo za tym końcem przecież też musiałoby COŚ być. W sensie no, wiesz o co mi chodzi, prawda? To takie dziwne i niepojęte.
Stwierdziła rozbawiona. Wiedziała, że może robi z siebie głupią i niezorientowaną, może dla kogoś, kto się o tym wszystkim uczy, to jest prostsze do ogarnięcia, może on nie czuje się czasami maleńki, może jemu nie zdarza się patrzeć w niebo i myśleć, gdzie jest koniec i, jak wygląda. Jej się jednak zdarza. I bardzo to lubi. Całą tę tajemniczość.
- Właściwie to nie. Lubiłam się w to bawić, ale dopiero jak przyszło co do czego i trzeba było szukać powoli dla siebie zajęcia, trafiłam na artykuł o iluzjonistach. I uznałam, że to świetna sprawa. Ćwiczyłam w szkole. Mój ojciec jest stolarzem, wiele mnie nauczył. Dużo później uczyłam się sama, szukałam specjalistów. Zawsze lubiłam majsterkować. Jeśli zepsuje ci się coś w domu, zrobię to lepiej niż połowa tak zwanych fachowców. - oznajmiła nieskromnie i z dumą, która jednak nie brała się znikąd. Może jako czarownica radziła sobie nędznie, ale potrafiła rzeczy, których większość mugoli i czarodziejów nie pojmuje!
- Sprawa z oszukiwaniem oka to jakby dodatek. Zaczęło się w sumie nagle, ale wpadłam całą sobą. Uwielbiam tę robotę. - przyznała. Popijała powoli swoje piwo.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Dobrze, że nie zwykła się obrażać, bo przecież nie o to mi chodziło. Za to wyraźnie uradowało mnie zapewnienie, że rudzielec mi nigdzie nie ucieknie po oddaniu piersiówki. Nie, żebym się tak dzięki temu łatwo zgodził na jej warunek...
- Po trzecim - negocjowałem. - To i tak szybko skończę - dodałem i jakby na potwierdzenie, napiłem się ze swojego kufla porządnie. - I spokojnie, jest w dobrych rękach, nigdzie nie zginie - zapewniłem znów obróciwszy ją w palcach. Po ciężarze miałem wrażenie, że była pełna po brzegi, niesamowite.
- A w knajpach tyle się dzieje! Tylu świetnych ludzi można poznać, zobaczyć jak robią szalone rzeczy - parsknąłem śmiechem przypominając sobie ostatnią imprezę. - Ostatnio mój kumpel się z kimś założył, że po pięciu piwach będzie w stanie przejść po blacie baru na rękach. Żebyś to widziała! Cała knajpa się zleciała, żeby to zobaczyć! I przeszedł! - ostatnie powiedziałem z niedowierzaniem kręcąc głową. Ja bym na trzeźwo czegoś takiego nie zrobił, a co dopiero po kilku piwach.
Lily zainteresowała się moimi studiami i im dłużej mówiła, tym uśmiech na mojej twarzy się poszerzał i poszerzał. Jeszcze trochę a kąciki ust będę miał od jednego ucha do drugiego.
- Genialne, co? - napiłem się jeszcze swojego piwa, bo szykowałem się na dłuższą gadkę. - Jasne, że byłoby lepiej, gdyby ludzie mogli po prostu polecieć w kosmos i zbadać go w ten sposób, ale póki co to niemożliwe... chociaż sądzę, że w końcu się uda - ostatnie dodałem z przekonaniem. - Teraz jednak musimy ograniczać się do wymyślania teorii, a potem próbowania ich obronić. A to jest możliwe dzięki fizyce. Wiesz, obserwujemy jakieś zjawiska teleskopami i próbujemy to wyjaśnić na przykład tworząc modele teoretyczne. Dzięki temu możemy określić na przykład średnicę i masę gwiazdy, albo czy wokół niej znajduje się jakiś satelita, którego akurat nie widać nawet przez teleskop... albo kształt galaktyki! To cholernie ciekawe i wciągające. Na przykład ewolucja gwiazd - po ich barwie i jasności można powiedzieć w jakim okresie rozwoju są! A skoro gwiazdy ewoluują, to cały Wszechświat także - mówiłem z zapałem. - A czy wszechświat w ogóle kiedyś powstał? - zapytałem z zawadiackim uśmieszkiem. - Do tej pory wierzono, że istniał od zawsze, wiesz, nie miał początku... - potrząsnąłem głową. - Nadal są o to spory, ale jest wysnuwanych coraz więcej teorii... Wiadomo na przykład, że Wszechświat cały czas się rozszerza, nie? - gestykulowałem, żeby jej to jak najlepiej zobrazować. - Skoro tak, to wcześniej musiał być mniejszy, nie? A przynajmniej gwiazdy i wszystkie ciała niebieskie musiały być bliżej siebie, a jeszcze wcześniej? - uniosłem brwi wyżej. Czy to nie było arcyciekawą zagadką? Musiała to przyznać! Znów napiłem się łapczywie piwa, bo zaschło mi w gardle.
- Istnieje teoria, że kiedyś Wszechświat był tylko jednym, maleńkim punktem. Atomem - podjąłem. - Póki co to nie jest potwierdzone i nawet moi profesorowie się o to kłócą, ale gdybym sam się miał opowiedzieć, po którejś stronie, to powiedziałbym, że Georges Lemaître jest najbliższy odkrycia prawdy. Jego Hipotezę Pierwotnego Atomu potwierdził sam Edwin Hubble! Czyli kiedyś Wszechświat miał swój koniec, wyobrażasz sobie? I nie istniał czas, materia, energia... nic! - potrząsnąłem głową. - Hoyle, Gold i Bondi twierdzą inaczej... I w sumie za ich teorią stanu stacjonarnego opowiada się więcej naukowców. Szczególnie w Wielkiej Brytanii. Wiesz, oni wykładają w Cambridge i w ogóle... - zmarkotniałem. - Oni twierdzą, że mimo, że Wszechświat się rozszerza, to pozostaje w stanie niezmiennym. Wystarczy, że jego gęstość będzie stała, a żeby była, to potrzeba, żeby w ciągu roku powstało kilkaset atomów wodoru w przestrzeni kosmicznej. To bardzo niewiele - wyjaśniłem. - Żebyś widziała profesorów u mnie na uczelni jak się o to kłócą! - parsknąłem. - Wprawdzie zazwyczaj tego nie robią, ale jak się ich sprowokuje... - uśmiechnąłem się. To nie moja wina, tylko czasami to robiłem w przypadku jednego czy dwóch wykładowców.
Sam nie wiedziałem, kiedy wypiłem aż tyle piwa - mój kufel był już praktycznie pusty. Choć wciąż buzowała we mnie energia zainicjowana takim tematem, jakimś cudem wstrzymałem się z mówieniem i wysłuchałem Lily. Na koniec energicznie pokiwałem głową.
- Najważniejsze to robić to, co się lubi - podsumowałem i dopiłem resztkę piwa. Szybko poszło.
- Pytałaś czy czuję nierealność tego wszystkiego... - podjąłem po dłuższej chwili. Lily miała pecha, bo jak się nakręciłem na ten temat, to ciężko było mi już potem zamknąć dziób.
- Im dłużej się o tym uczę, im dłużej czytam coraz to nowsze teorie i sam próbuję to rozgryźć, to wiesz? To wszystko staje mi się jakieś bliższe. Jasne, wciąż jest zagadką... ale taką moją, swojską. A im dłużej się nią zajmuję i im więcej wiem, tym... - zapowietrzyłem się na moment, po czym uśmiechnąłem szeroko. - Apetyt rośnie w miarę jedzenia - skwitowałem wesoło.
- Po trzecim - negocjowałem. - To i tak szybko skończę - dodałem i jakby na potwierdzenie, napiłem się ze swojego kufla porządnie. - I spokojnie, jest w dobrych rękach, nigdzie nie zginie - zapewniłem znów obróciwszy ją w palcach. Po ciężarze miałem wrażenie, że była pełna po brzegi, niesamowite.
- A w knajpach tyle się dzieje! Tylu świetnych ludzi można poznać, zobaczyć jak robią szalone rzeczy - parsknąłem śmiechem przypominając sobie ostatnią imprezę. - Ostatnio mój kumpel się z kimś założył, że po pięciu piwach będzie w stanie przejść po blacie baru na rękach. Żebyś to widziała! Cała knajpa się zleciała, żeby to zobaczyć! I przeszedł! - ostatnie powiedziałem z niedowierzaniem kręcąc głową. Ja bym na trzeźwo czegoś takiego nie zrobił, a co dopiero po kilku piwach.
Lily zainteresowała się moimi studiami i im dłużej mówiła, tym uśmiech na mojej twarzy się poszerzał i poszerzał. Jeszcze trochę a kąciki ust będę miał od jednego ucha do drugiego.
- Genialne, co? - napiłem się jeszcze swojego piwa, bo szykowałem się na dłuższą gadkę. - Jasne, że byłoby lepiej, gdyby ludzie mogli po prostu polecieć w kosmos i zbadać go w ten sposób, ale póki co to niemożliwe... chociaż sądzę, że w końcu się uda - ostatnie dodałem z przekonaniem. - Teraz jednak musimy ograniczać się do wymyślania teorii, a potem próbowania ich obronić. A to jest możliwe dzięki fizyce. Wiesz, obserwujemy jakieś zjawiska teleskopami i próbujemy to wyjaśnić na przykład tworząc modele teoretyczne. Dzięki temu możemy określić na przykład średnicę i masę gwiazdy, albo czy wokół niej znajduje się jakiś satelita, którego akurat nie widać nawet przez teleskop... albo kształt galaktyki! To cholernie ciekawe i wciągające. Na przykład ewolucja gwiazd - po ich barwie i jasności można powiedzieć w jakim okresie rozwoju są! A skoro gwiazdy ewoluują, to cały Wszechświat także - mówiłem z zapałem. - A czy wszechświat w ogóle kiedyś powstał? - zapytałem z zawadiackim uśmieszkiem. - Do tej pory wierzono, że istniał od zawsze, wiesz, nie miał początku... - potrząsnąłem głową. - Nadal są o to spory, ale jest wysnuwanych coraz więcej teorii... Wiadomo na przykład, że Wszechświat cały czas się rozszerza, nie? - gestykulowałem, żeby jej to jak najlepiej zobrazować. - Skoro tak, to wcześniej musiał być mniejszy, nie? A przynajmniej gwiazdy i wszystkie ciała niebieskie musiały być bliżej siebie, a jeszcze wcześniej? - uniosłem brwi wyżej. Czy to nie było arcyciekawą zagadką? Musiała to przyznać! Znów napiłem się łapczywie piwa, bo zaschło mi w gardle.
- Istnieje teoria, że kiedyś Wszechświat był tylko jednym, maleńkim punktem. Atomem - podjąłem. - Póki co to nie jest potwierdzone i nawet moi profesorowie się o to kłócą, ale gdybym sam się miał opowiedzieć, po którejś stronie, to powiedziałbym, że Georges Lemaître jest najbliższy odkrycia prawdy. Jego Hipotezę Pierwotnego Atomu potwierdził sam Edwin Hubble! Czyli kiedyś Wszechświat miał swój koniec, wyobrażasz sobie? I nie istniał czas, materia, energia... nic! - potrząsnąłem głową. - Hoyle, Gold i Bondi twierdzą inaczej... I w sumie za ich teorią stanu stacjonarnego opowiada się więcej naukowców. Szczególnie w Wielkiej Brytanii. Wiesz, oni wykładają w Cambridge i w ogóle... - zmarkotniałem. - Oni twierdzą, że mimo, że Wszechświat się rozszerza, to pozostaje w stanie niezmiennym. Wystarczy, że jego gęstość będzie stała, a żeby była, to potrzeba, żeby w ciągu roku powstało kilkaset atomów wodoru w przestrzeni kosmicznej. To bardzo niewiele - wyjaśniłem. - Żebyś widziała profesorów u mnie na uczelni jak się o to kłócą! - parsknąłem. - Wprawdzie zazwyczaj tego nie robią, ale jak się ich sprowokuje... - uśmiechnąłem się. To nie moja wina, tylko czasami to robiłem w przypadku jednego czy dwóch wykładowców.
Sam nie wiedziałem, kiedy wypiłem aż tyle piwa - mój kufel był już praktycznie pusty. Choć wciąż buzowała we mnie energia zainicjowana takim tematem, jakimś cudem wstrzymałem się z mówieniem i wysłuchałem Lily. Na koniec energicznie pokiwałem głową.
- Najważniejsze to robić to, co się lubi - podsumowałem i dopiłem resztkę piwa. Szybko poszło.
- Pytałaś czy czuję nierealność tego wszystkiego... - podjąłem po dłuższej chwili. Lily miała pecha, bo jak się nakręciłem na ten temat, to ciężko było mi już potem zamknąć dziób.
- Im dłużej się o tym uczę, im dłużej czytam coraz to nowsze teorie i sam próbuję to rozgryźć, to wiesz? To wszystko staje mi się jakieś bliższe. Jasne, wciąż jest zagadką... ale taką moją, swojską. A im dłużej się nią zajmuję i im więcej wiem, tym... - zapowietrzyłem się na moment, po czym uśmiechnąłem szeroko. - Apetyt rośnie w miarę jedzenia - skwitowałem wesoło.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Lily słuchała z uwagą chłopaka i uśmiechała się przy tym lekko. Uwielbiała ludzi z pasją. Ludzi, którzy mieli swojego hopla i tak po prostu potrafili wyciągnąć z rękawa całą masę ciekawostek. Tak przypomniał jej się choćby Florean, który na każdą chwilę miał jaką historyczną anegdotkę. Tylko niestety historia mniej ludzi pasjonowała, niż wszechświat, więc biedny Flo musiał się nauczyć panować nad chęcią opowiedzenia wszystkiego, co by chciał. Choć akurat Lily bardzo chętnie słuchała. Mało zapamiętywała, bo magiczne imiona, daty i inne takie jakoś się jej nie trzymały, ale lubiła słuchać.
- Ale nie może nie być niczego. No... tak kompletnie niczego. Nieskończona, pusta przestrzeń, okej. Ale... mój mózg chyba tego nie pojmie. - zaśmiała się pod nosem. Pomijała w słuchaniu tej historii nazwiska, których i tak nie znała, żeby łatwiej było jej się skupić na całej reszcie. - Może wszechświat jest atomem? Wszystko się z nich składa, tak? I są już kompletnie niepodzielne, najmniejsze i w ogóle? Ale dla czegoś olbrzymiego taki człowiek mógłby być atomem i my też możemy być częścią składową czegoś. Więc i my możemy być zaledwie częścią atomu dla czegoś jeszcze bardziej olbrzymiego. Razem z ziemią i wszechświatem. Więc, jeśli to by miało sens to wszechświat był taki, jaki jest teraz tylko o wiele mniejszy i za miliony lat znowu będzie większy, a ludzie będą myśleli, że w naszych czasach był atomem.
Przechyliła głowę. Oto teoria Lily? Pewnie bardzo naiwna. Nawet nie była do końca pewna sprawy z atomami. Musiała cośtam wiedzieć o podstawach mugolskiej nauki, tata i mama bardzo pilnowali w wakacje, żeby uczyła się pożytecznych rzeczy. Choć nie dręczyli jej nadmiernie, a ona uczyła się z chęcią, bo mugolska wiedza znacznie bardziej jej odpowiadała i w tym była dobra. Lubiła rzucać ciekawostkami ze świata chemii, czy fizyki w zamian za magiczne ciekawostki. Bo czarodzieje wiedzą mało, w Hogwarcie nie ma niczego takiego! I nawet taka Lily z wiedzą absolutnie podstawową mogła czasami kogoś zaskoczyć. Tylko budowanie jakichkolwiek teorii na bazie tej całkowicie podstawowej wiedzy było bardzo naiwne, choć niezmiennie przyjemne. Lily po prostu lubiła marzyć.
- Chyba nie łapię tego z rozszerzaniem. Jest coraz szerszy, ale jednocześnie jest taki sam? Jak się poszerza to albo poszerza się przestrzeń, więc między planetami i gwiazdami jest coraz więcej miejsca, albo poszerza się wszystko i planety i my i wszystko rośnie? - lekko przechyliła głowę. Jej to brzmiało całkiem logicznie. Nie wiedziała, jak inaczej coś może się zmieniać, a jednocześnie pozostawiać takie samo!
- Poza tym skoro się rozszerza to znaczy, że poza wszechświatem coś jest i to jest wypierane, co nie? Nie przyjmuję informacji, że tam nie ma nic. Coś musi być. Więc inny wszechświat? Większy?
Sama się wkręciła i słuchała tego wszystkiego ze szczerym zainteresowaniem. Lou udało się trafić na wiernego słuchacza, który bardzo chętnie wysłucha wszelkich teorii na temat tego, co jest nad i dookoła nich. Jednocześnie szybko zamówiła kolejne piwo. Dla chłopaka, sama piła trochę wolniej.
- Ale nie może nie być niczego. No... tak kompletnie niczego. Nieskończona, pusta przestrzeń, okej. Ale... mój mózg chyba tego nie pojmie. - zaśmiała się pod nosem. Pomijała w słuchaniu tej historii nazwiska, których i tak nie znała, żeby łatwiej było jej się skupić na całej reszcie. - Może wszechświat jest atomem? Wszystko się z nich składa, tak? I są już kompletnie niepodzielne, najmniejsze i w ogóle? Ale dla czegoś olbrzymiego taki człowiek mógłby być atomem i my też możemy być częścią składową czegoś. Więc i my możemy być zaledwie częścią atomu dla czegoś jeszcze bardziej olbrzymiego. Razem z ziemią i wszechświatem. Więc, jeśli to by miało sens to wszechświat był taki, jaki jest teraz tylko o wiele mniejszy i za miliony lat znowu będzie większy, a ludzie będą myśleli, że w naszych czasach był atomem.
Przechyliła głowę. Oto teoria Lily? Pewnie bardzo naiwna. Nawet nie była do końca pewna sprawy z atomami. Musiała cośtam wiedzieć o podstawach mugolskiej nauki, tata i mama bardzo pilnowali w wakacje, żeby uczyła się pożytecznych rzeczy. Choć nie dręczyli jej nadmiernie, a ona uczyła się z chęcią, bo mugolska wiedza znacznie bardziej jej odpowiadała i w tym była dobra. Lubiła rzucać ciekawostkami ze świata chemii, czy fizyki w zamian za magiczne ciekawostki. Bo czarodzieje wiedzą mało, w Hogwarcie nie ma niczego takiego! I nawet taka Lily z wiedzą absolutnie podstawową mogła czasami kogoś zaskoczyć. Tylko budowanie jakichkolwiek teorii na bazie tej całkowicie podstawowej wiedzy było bardzo naiwne, choć niezmiennie przyjemne. Lily po prostu lubiła marzyć.
- Chyba nie łapię tego z rozszerzaniem. Jest coraz szerszy, ale jednocześnie jest taki sam? Jak się poszerza to albo poszerza się przestrzeń, więc między planetami i gwiazdami jest coraz więcej miejsca, albo poszerza się wszystko i planety i my i wszystko rośnie? - lekko przechyliła głowę. Jej to brzmiało całkiem logicznie. Nie wiedziała, jak inaczej coś może się zmieniać, a jednocześnie pozostawiać takie samo!
- Poza tym skoro się rozszerza to znaczy, że poza wszechświatem coś jest i to jest wypierane, co nie? Nie przyjmuję informacji, że tam nie ma nic. Coś musi być. Więc inny wszechświat? Większy?
Sama się wkręciła i słuchała tego wszystkiego ze szczerym zainteresowaniem. Lou udało się trafić na wiernego słuchacza, który bardzo chętnie wysłucha wszelkich teorii na temat tego, co jest nad i dookoła nich. Jednocześnie szybko zamówiła kolejne piwo. Dla chłopaka, sama piła trochę wolniej.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Mimowolnie parsknąłem śmiechem na jej słowa.
- Myślę, że właśnie dlatego wymyślono teorię stanu stacjonarnego - odparłem. - Bo jeśli byłaby prawdziwa, to nie trzeba by było się zastanawiać co było przed powstaniem Wszechświata - uśmiechnąłem się. - Można by się było zająć samym jego badaniem - wzruszyłem ramionami wciąż rozbawiony. Cóż, tak naprawdę nie było wiadomo która z teorii jest prawdziwa. Może żadna z nich? Kto wie? O, może to właśnie Lily trafiła w prawidłową?
Z uśmiechem słuchałem jej wersji.
- No widzisz? Teraz ty też jesteś astrofizykiem. Musisz tylko to w jakiś sposób udowodnić, a przynajmniej spróbować - odparłem. - Świetna zabawa, nie? - rzuciłem wesoło. Pewnie moi profesorowie by takiego podejścia do nauki nie pochwalili, ale co tam. Szczęśliwie nie było ich w pobliżu.
- To mi przypomniało... grałaś kiedyś w kulki? - zapytałem znienacka. - Jak byłem mały to się w nie grało, a niektóre z nich były naprawdę ładne. Kiedyś wygrałem taką ciemną z błyszczącymi drobinkami. Akurat czytałem jakąś książkę fantasy czy coś... i wyobrażałem sobie, że nasz Wszechświat w rzeczywistości zamknięty jest w takiej małej, szklanej kulce, jednej z wielu, którymi grają olbrzymy - parsknąłem śmiechem. - Pracuję nad tym, ale jeszcze nie udało mi się tego udowodnić - dodałem w żartach.
Nie łapie rozszerzania? Och, zaraz jej to wyjaśnię! A przynajmniej spróbuję.
- Wszechświat się rozszerza, czyli galaktyki się od siebie coraz bardziej oddalają z określoną prędkością. Trochę jak kręgi na wodzie: coraz bardziej oddalają się od miejsca, które dotknęłaś na tafli - spróbowałem podać przykład. - Tak samo jest z Wszechświatem tyle, że rozrasta się nie tylko w jednej płaszczyźnie, ale we wszystkie strony - wyjaśniłem. - I teraz tak: istnieje doskonała zasada kosmologiczna, która mówi, że obraz Wszechświata jest podobny niezależnie od tego z jakiego punktu się nań patrzy i w jakim czasie się to robi. Żeby pogodzić to z rozszerzającym się w czasie Wszechświatem, trzeba by przyjąć, że gęstość materii pozostaje stała w czasie. Wyobraź więc sobie, że równocześnie z - tu zademonstrowałem oddalające się od siebie dłonie - oddalaniem się od siebie galaktyk, tworzą się nowe: najpierw atomy, które się łączą, tworzą gwiazdy, galaktyki i tak dalej. Wszystko oczywiście bardzo wolno, ale na tyle sukcesywnie, żeby ta gęstość materii się nie zmieniała, a obraz Wszechświata był niezmienny - odetchnąłem mając nadzieję, że zademonstrowałem jej to w dość łatwy sposób. W rzeczywistości było to oczywiście bardziej skomplikowane szczególnie jak trzeba było brać pod uwagę prędkości swoiste galaktyk i kiedy rozważało się te galaktyki bliższe lub dalsze.
Przytknąłem kufel do ust, kiedy zorientowałem się, że ten jest już dawno pusty. Odstawiłem go z powrotem na blat.
- No widzisz, właśnie takiego pytania chcą uniknąć zwolennicy teorii stanu stacjonarnego: dla nich nie ma znaczenia, że ten się rozszerza - i tak nie ma końca - odparłem. - W rzeczywistości najprawdopodobniej Wszechświat faktycznie jest skończony... ale nie ma granic - dodałem. - Czad, nie? - uśmiechnąłem się. - A co jest dalej? Nie wiadomo - wzruszyłem ramionami. - Ale jeśli przyjąć teorię Wielkiego Wybuchu za prawdziwą, to nie ma tam ani czasu, ani materii, ani energii, ani jakichkolwiek oddziaływań... czyli wychodziłoby na to, że to rzeczywiście po prostu nic - odparłem i zaraz podziękowałem za kolejne piwo, żeby się go łapczywie napić. Od razu lepiej.
- Póki co nie wiemy nawet co jest na naszym podwórku - zauważyłem z rozbawieniem.
- Myślę, że właśnie dlatego wymyślono teorię stanu stacjonarnego - odparłem. - Bo jeśli byłaby prawdziwa, to nie trzeba by było się zastanawiać co było przed powstaniem Wszechświata - uśmiechnąłem się. - Można by się było zająć samym jego badaniem - wzruszyłem ramionami wciąż rozbawiony. Cóż, tak naprawdę nie było wiadomo która z teorii jest prawdziwa. Może żadna z nich? Kto wie? O, może to właśnie Lily trafiła w prawidłową?
Z uśmiechem słuchałem jej wersji.
- No widzisz? Teraz ty też jesteś astrofizykiem. Musisz tylko to w jakiś sposób udowodnić, a przynajmniej spróbować - odparłem. - Świetna zabawa, nie? - rzuciłem wesoło. Pewnie moi profesorowie by takiego podejścia do nauki nie pochwalili, ale co tam. Szczęśliwie nie było ich w pobliżu.
- To mi przypomniało... grałaś kiedyś w kulki? - zapytałem znienacka. - Jak byłem mały to się w nie grało, a niektóre z nich były naprawdę ładne. Kiedyś wygrałem taką ciemną z błyszczącymi drobinkami. Akurat czytałem jakąś książkę fantasy czy coś... i wyobrażałem sobie, że nasz Wszechświat w rzeczywistości zamknięty jest w takiej małej, szklanej kulce, jednej z wielu, którymi grają olbrzymy - parsknąłem śmiechem. - Pracuję nad tym, ale jeszcze nie udało mi się tego udowodnić - dodałem w żartach.
Nie łapie rozszerzania? Och, zaraz jej to wyjaśnię! A przynajmniej spróbuję.
- Wszechświat się rozszerza, czyli galaktyki się od siebie coraz bardziej oddalają z określoną prędkością. Trochę jak kręgi na wodzie: coraz bardziej oddalają się od miejsca, które dotknęłaś na tafli - spróbowałem podać przykład. - Tak samo jest z Wszechświatem tyle, że rozrasta się nie tylko w jednej płaszczyźnie, ale we wszystkie strony - wyjaśniłem. - I teraz tak: istnieje doskonała zasada kosmologiczna, która mówi, że obraz Wszechświata jest podobny niezależnie od tego z jakiego punktu się nań patrzy i w jakim czasie się to robi. Żeby pogodzić to z rozszerzającym się w czasie Wszechświatem, trzeba by przyjąć, że gęstość materii pozostaje stała w czasie. Wyobraź więc sobie, że równocześnie z - tu zademonstrowałem oddalające się od siebie dłonie - oddalaniem się od siebie galaktyk, tworzą się nowe: najpierw atomy, które się łączą, tworzą gwiazdy, galaktyki i tak dalej. Wszystko oczywiście bardzo wolno, ale na tyle sukcesywnie, żeby ta gęstość materii się nie zmieniała, a obraz Wszechświata był niezmienny - odetchnąłem mając nadzieję, że zademonstrowałem jej to w dość łatwy sposób. W rzeczywistości było to oczywiście bardziej skomplikowane szczególnie jak trzeba było brać pod uwagę prędkości swoiste galaktyk i kiedy rozważało się te galaktyki bliższe lub dalsze.
Przytknąłem kufel do ust, kiedy zorientowałem się, że ten jest już dawno pusty. Odstawiłem go z powrotem na blat.
- No widzisz, właśnie takiego pytania chcą uniknąć zwolennicy teorii stanu stacjonarnego: dla nich nie ma znaczenia, że ten się rozszerza - i tak nie ma końca - odparłem. - W rzeczywistości najprawdopodobniej Wszechświat faktycznie jest skończony... ale nie ma granic - dodałem. - Czad, nie? - uśmiechnąłem się. - A co jest dalej? Nie wiadomo - wzruszyłem ramionami. - Ale jeśli przyjąć teorię Wielkiego Wybuchu za prawdziwą, to nie ma tam ani czasu, ani materii, ani energii, ani jakichkolwiek oddziaływań... czyli wychodziłoby na to, że to rzeczywiście po prostu nic - odparłem i zaraz podziękowałem za kolejne piwo, żeby się go łapczywie napić. Od razu lepiej.
- Póki co nie wiemy nawet co jest na naszym podwórku - zauważyłem z rozbawieniem.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Słuchała z rosnącym zainteresowaniem i rozbawieniem. Domyślała się, że Louis wykłada jej to wszystko w dużym uproszczeniu i, że gdyby miała cokolwiek z tego na prawdę pojąć, potrzebowałaby kilku podręczników i lat nauki, ale nie przeszkadzało jej to. Już te zalążki były niesamowicie fascynujące. Szczególnie dla typowego romantyka, który uwielbia patrzeć w gwiazdy i po prostu sobie o nich marzyć, myśleć czy to trafnie, czy nie.
- Ale to bez sensu. Wymyślać teorię, żeby coś zanegować zamiast wyjaśniać. - stwierdziła, bo wydawało jej się to drogą na skróty. Tak przynajmniej brzmiało. Uśmiechała się przy tym, bo rozbawienie Botta było zaraźliwe, szczególnie przy piwie i takich tematach. Nawet, jeśli trochę podśmiewał się z niej, Lily to w ogóle nie przeszkadzało. W końcu nie mogła mieć pojęcia, kiedy to, co mówi ma sens, a kiedy nie. Nie w tej dziedzinie.
Na nazwanie jej astrofizykiem, zaśmiała się szczerze i pokręciła głową.
- Okej! Tylko jak udowodnić coś, czego nie da się sprawdzić, mądralo? To nie jest tak, że jest masa teorii i uznaje się tą, która po prostu brzmi jakośtam realnie? - spytała ciekawsko. Oh, gdyby można było wylecieć w kosmos i to wszystko zobaczyć! To by było niesamowite. - Kibicujesz Rosji czy Ameryce? - spytała po chwili z uśmiechem. Nawet ona cośtam słyszała o wyścigu w kosmos. To oczywiście mugolskie sprawy, więc jeszcze mniej, niż przeciętny mugol, ale chyba bracia kiedyś o tym dyskutowali i bardzo ją to przyciągnęło. Bo lot w kosmos! Na prawdę! Ktoś to bierze na serio i w ciągu kilku lat to się prawdopodobnie stanie!
- Hej! To moja teoria, tylko zamień kulkę na atom! Tak, to teraz ty mi pomożesz z udowadnianiem i raz, dwa, zdobywamy sławę. - oznajmiła zadowolona i rozbawiona, popijając przy tym swoje piwo. Jednocześnie bawiła się w dłoniach piersiówką, którą zdążyła odzyskać w trakcie wywodów Botta, który niestety zbyt mocno gestykulował, żeby cały czas trzymać ją w rękach. Jej "szybkie dłonie" nie zawodziły. Zbyt dobrze trenowała je na potrzeby scen. Ciekawe, kiedy się połapie?
Właściwie to zrobiła to już bardziej, żeby się popisać chyba, niż z faktycznej potrzeby, choć serio lepiej się czuła mając swoją magiczną własność w swojej torbie.
- Ale w takim razie nie jest niezmienny. Skoro się powiększa w każdą stronę, a cały czas gwiazd i galaktyk przybywa to znaczy, że się zmienia, tylko jakby zagęszczenie tego wszystkiego pozostaje takie samo, co nie? - przechyliła głowę lekko, przyglądając się uważnie chłopakowi. Skoro dochodzi miejsca, a w to miejsce dochodzi coś nowego to znaczy, że właściwie cały czas się zmienia!
- Wielki Wybuch? Znaczy, że nie było nic, to nic wybuchło i zjawił się nasz świat, kosmos i tak dalej? - spytała rozbawiona, no bo okej, słyszała to hasło wiele, wiele razy, ale nikt jej go jak dotąd nie wyjaśnił. A skoro ma okazję to chce się dowiedzieć, bo to wszystko było niesamowite!
- Oj, bo to, co jest tam daleko, daleko jest jakby jeszcze lepszym sekretem. Wyobraź sobie coś nieskończonego. Coś, co po prostu jest wszędzie, tak kompletnie wszędzie. Tak, jak chrześcijanie wyobrażają sobie Boga. Jesteś wierzący? W każdym razie twierdzą, że to jakby takie... coś. Co jest wszędzie, nie ma końca, ani początku, nie podlega czasowi i kiedy nie umiałam tego pojąć, mówili mi, że to za wiele, żeby człowiek mógł pojąć. - Lily nie była wierząca. Zastanawiała się nad tym lata temu, ale w czasie wojny ostatecznie straciła wiarę. Bo jeśli Bóg był wszędzie to dlaczego ludzie zachowywali się jak potwory? Ale nie o to teraz chodzi. Nie podobało jej się stwierdzenie, że człowiek czegoś nie może pojąć, że coś jest a wielkie dla umysłu. Bo skoro to odbierają to przecież muszą móc jakoś to pojąć. Ale coś, bo jest wszędzie? Nieskończenie wszędzie?
- Pewnie podobnie wyjaśnionoby nieskończoność kosmosu. Wiesz. To za wiele i tyle. Ale... nie wiem. No, przecież wszystko da się jakoś pojąć. Ułożyć. - nie wiedziała, jak inaczej wyjaśnić, o co jej chodzi, więc odpuściła i wzruszyła ramionami w nadziei, że Louis załapał, co miała na myśli.
- A co jest na naszym podwórku? - spytała wesoło ciekawa, jakie jeszcze niesamowite ciekawostki znajdują się bliżej, tu, w zasięgu wzroku. Co się kryje w słońcu, księżycu i tych wszystkich gwiazdach.
- Ale to bez sensu. Wymyślać teorię, żeby coś zanegować zamiast wyjaśniać. - stwierdziła, bo wydawało jej się to drogą na skróty. Tak przynajmniej brzmiało. Uśmiechała się przy tym, bo rozbawienie Botta było zaraźliwe, szczególnie przy piwie i takich tematach. Nawet, jeśli trochę podśmiewał się z niej, Lily to w ogóle nie przeszkadzało. W końcu nie mogła mieć pojęcia, kiedy to, co mówi ma sens, a kiedy nie. Nie w tej dziedzinie.
Na nazwanie jej astrofizykiem, zaśmiała się szczerze i pokręciła głową.
- Okej! Tylko jak udowodnić coś, czego nie da się sprawdzić, mądralo? To nie jest tak, że jest masa teorii i uznaje się tą, która po prostu brzmi jakośtam realnie? - spytała ciekawsko. Oh, gdyby można było wylecieć w kosmos i to wszystko zobaczyć! To by było niesamowite. - Kibicujesz Rosji czy Ameryce? - spytała po chwili z uśmiechem. Nawet ona cośtam słyszała o wyścigu w kosmos. To oczywiście mugolskie sprawy, więc jeszcze mniej, niż przeciętny mugol, ale chyba bracia kiedyś o tym dyskutowali i bardzo ją to przyciągnęło. Bo lot w kosmos! Na prawdę! Ktoś to bierze na serio i w ciągu kilku lat to się prawdopodobnie stanie!
- Hej! To moja teoria, tylko zamień kulkę na atom! Tak, to teraz ty mi pomożesz z udowadnianiem i raz, dwa, zdobywamy sławę. - oznajmiła zadowolona i rozbawiona, popijając przy tym swoje piwo. Jednocześnie bawiła się w dłoniach piersiówką, którą zdążyła odzyskać w trakcie wywodów Botta, który niestety zbyt mocno gestykulował, żeby cały czas trzymać ją w rękach. Jej "szybkie dłonie" nie zawodziły. Zbyt dobrze trenowała je na potrzeby scen. Ciekawe, kiedy się połapie?
Właściwie to zrobiła to już bardziej, żeby się popisać chyba, niż z faktycznej potrzeby, choć serio lepiej się czuła mając swoją magiczną własność w swojej torbie.
- Ale w takim razie nie jest niezmienny. Skoro się powiększa w każdą stronę, a cały czas gwiazd i galaktyk przybywa to znaczy, że się zmienia, tylko jakby zagęszczenie tego wszystkiego pozostaje takie samo, co nie? - przechyliła głowę lekko, przyglądając się uważnie chłopakowi. Skoro dochodzi miejsca, a w to miejsce dochodzi coś nowego to znaczy, że właściwie cały czas się zmienia!
- Wielki Wybuch? Znaczy, że nie było nic, to nic wybuchło i zjawił się nasz świat, kosmos i tak dalej? - spytała rozbawiona, no bo okej, słyszała to hasło wiele, wiele razy, ale nikt jej go jak dotąd nie wyjaśnił. A skoro ma okazję to chce się dowiedzieć, bo to wszystko było niesamowite!
- Oj, bo to, co jest tam daleko, daleko jest jakby jeszcze lepszym sekretem. Wyobraź sobie coś nieskończonego. Coś, co po prostu jest wszędzie, tak kompletnie wszędzie. Tak, jak chrześcijanie wyobrażają sobie Boga. Jesteś wierzący? W każdym razie twierdzą, że to jakby takie... coś. Co jest wszędzie, nie ma końca, ani początku, nie podlega czasowi i kiedy nie umiałam tego pojąć, mówili mi, że to za wiele, żeby człowiek mógł pojąć. - Lily nie była wierząca. Zastanawiała się nad tym lata temu, ale w czasie wojny ostatecznie straciła wiarę. Bo jeśli Bóg był wszędzie to dlaczego ludzie zachowywali się jak potwory? Ale nie o to teraz chodzi. Nie podobało jej się stwierdzenie, że człowiek czegoś nie może pojąć, że coś jest a wielkie dla umysłu. Bo skoro to odbierają to przecież muszą móc jakoś to pojąć. Ale coś, bo jest wszędzie? Nieskończenie wszędzie?
- Pewnie podobnie wyjaśnionoby nieskończoność kosmosu. Wiesz. To za wiele i tyle. Ale... nie wiem. No, przecież wszystko da się jakoś pojąć. Ułożyć. - nie wiedziała, jak inaczej wyjaśnić, o co jej chodzi, więc odpuściła i wzruszyła ramionami w nadziei, że Louis załapał, co miała na myśli.
- A co jest na naszym podwórku? - spytała wesoło ciekawa, jakie jeszcze niesamowite ciekawostki znajdują się bliżej, tu, w zasięgu wzroku. Co się kryje w słońcu, księżycu i tych wszystkich gwiazdach.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Parsknąłem śmiechem na nowo sącząc piwo.
- Jeśli tylko ma sens... to czemu nie? Póki się jej nie udowodni, to tylko teoria. Wiesz, tak jak w każdej dziedzinie i w astronomii są konserwatyści i ludzie idący z postępem. Ci pierwsi zamiast wymyślać coś nowego, wszystkie obserwacje starają się dopasować do starej teorii. Czasami trochę za bardzo na siłę - wzruszyłem z rozbawieniem ramionami.
A jak udowodnić teorię? Cóż, rzeczywiście nie było to takie proste w przypadku kosmosu.
Kiwnąłem krótko głową.
- Poniekąd tak jest: póki nie ma się niezbitych dowodów, przyjmuje się najbardziej prawdopodobną teorię - przytaknąłem. - Ale zauważ ile rzeczy udało nam się już potwierdzić i to nie ruszając się z Ziemi, choćby to czym są gwiazdy i z jakich pierwiastków się składają. Teraz to niby oczywiste, ale kiedyś? - uśmiechnąłem się zawadiacko i napiłem z kufla. Jak się o tym pomyślało w ten sposób, to naprawę można by się pokusić o stwierdzenie, że loty w kosmos nie są nam potrzebne - w końcu znajdziemy sposób, żeby dowiedzieć się prawdy, ale... Och, to by było takie genialne móc zobaczyć Ziemię z tak daleka, zobaczyć Słońce, dotknąć Księżyca...
- Zdecydowanie Amerykanom - odparłem na jej pytanie, uśmiechając się szeroko. Niby do Rosjan nic nie miałem, ale jakoś to Stany mnie do siebie ciągnęły, ich naukowcy, ich twórcy... no i Kingsley tam był. Może kiedyś uda mi się go w końcu odwiedzić, a może, kto wie(?), nawet tam studiować? Byłoby genialnie!
- A ty? - zagadnąłem od razu, ot tak, z czystej ciekawości.
Zaśmiałem się zaś zaraz potem z tego udowadniania naszych teorii i parsknąłem jeszcze serdeczniej o tym niezmiennym Wszechświecie. Ach, tak Lily!
- Masz oczywiście rację - zachichotałem. Nie, mój coraz lepszy humor wcale nie miał związku z pitym alkoholem! Ani trochę.
- To takie uproszczenie astrofizycznego żargonu - wytłumaczyłem się z uśmiechem na twarzy. - Według teorii Hoyle'a, Golda i Bondiego utrzymanie stałej gęstości sprawia, że całość jest niezmieniona w czasie - podrapałem się po głowie. - Jakbyś dolewała sukcesywnie do szklanki wodę i sok tak, żeby smak cały czas był taki sam, rozumiesz? - spojrzałem na nią i parsknąłem śmiechem na przytoczone właśnie przez siebie porównanie. - Gdyby to usłyszał któryś profesor, to wywalili by mnie z uczelni nim zdążyłbym dopić piwo - powiedziałem wciąż rozbawiony. Nie, jakoś mnie to spostrzeżenie specjalnie nie ruszyło. Inna sprawa, że uspokoiłem się jako-tako, żeby zaraz znów wybuchnąć śmiechem. Wcale jej nie wyśmiewałem! Po prostu wydało mi się to wszystko takie zabawne! No, bo jak nic może wybuchnąć? Otóż nie może. Nawet w tajemniczym i wciąż niezbadanym kosmosie.
- Powiedziałem ci to, tylko wtedy tego nie nazwałem - zachichotałem. - Teoria Wielkiego Wybuchu jest wymyślona przez Georgesa Lemaître. Mówi o tym, że przed Wielkim Wybuchem nie było ani przestrzeni, ani materii, ani czasu... ale była jakaś cząstka. Coś jak atom, choć na pewno nim nie była, nazywa się ją osobliwością bardzo gęstą i gorącą - wytłumaczyłem. - I tak na dobrą sprawę nie było żadnego wybuchu - dodałem znów nie powstrzymując cichego śmiechu. - Z tej osobliwości wyłoniła się przestrzeń i materia i zaczęła się rozszerzać. Hoyle tą teorię nazwał Wielkim Wybuchem i w sumie momentalnie się to przyjęło - znów się napiłem słuchając jej słów o nieskończoności i bogu. Pokręciłem tylko głową, kiedy zapytała czy jestem wierzący. To znaczy wierzyłem, ale nie w takiego boga-boga, do którego modlili się ludzie w kościołach.
- Sam nie wiem... nie jestem taki pewny czy da się zrozumieć Wszechświat tak od początku do końca. Czasami mam wrażenie, że nawet gdybyśmy odkryli wszystkie jego tajemnice, to wciąż nie dałoby się go ogarnąć. Możemy próbować maleńkimi kroczkami go poznawać, ale jego całokształt chyba i tak by przerósł zwykłego człowieka - zwierzyłem się poważniejąc na chwilę. - Pod tym względem Wszechświat faktycznie ma coś z takiego boga - dodałem tajemniczo. Chciałem też z powrotem wziąć do ręki piersiówkę, którą z pewnością odkładałem jeszcze chwilę wcześniej na blat stołu, ale nie wymacałem jej dłonią, a potem z zaskoczeniem odkryłem ją w rękach rudej iluzjonistki. A przecież tak jej pilnowałem! Na nowo parsknąłem śmiechem.
- Zagadujesz mnie tylko po to, żeby okraść? - ofuknąłem ją, ale z tak szerokim uśmiechem na twarzy, że nie mogła tego odebrać jako zbesztania pewnie nawet gdyby chciała. Co poradzić? W gruncie rzeczy podobała mi się ta rozmowa. Sama Lily musiała przyznać, że była arcyciekawa.
- No, właśnie nie wiadomo - zaśmiałem się. - Nie znamy nawet Księżyca, nie wiemy co na nim jest, nasz Układ Słoneczny też nie jest do końca poznany, nie mamy pewności, że nie znajduje się w nim jeszcze jakaś planeta, a co dopiero nasza Galaktyka! Nie umiemy nawet oszacować ile ma lat! Ani ile liczy gwiazd! I czy znajdują się w niej inne układy podobne do naszego Słonecznego! To niesamowite ile jeszcze czeka nas odkrywania, nie sądzisz? - zapytałem rozentuzjazmowany.
- Jeśli tylko ma sens... to czemu nie? Póki się jej nie udowodni, to tylko teoria. Wiesz, tak jak w każdej dziedzinie i w astronomii są konserwatyści i ludzie idący z postępem. Ci pierwsi zamiast wymyślać coś nowego, wszystkie obserwacje starają się dopasować do starej teorii. Czasami trochę za bardzo na siłę - wzruszyłem z rozbawieniem ramionami.
A jak udowodnić teorię? Cóż, rzeczywiście nie było to takie proste w przypadku kosmosu.
Kiwnąłem krótko głową.
- Poniekąd tak jest: póki nie ma się niezbitych dowodów, przyjmuje się najbardziej prawdopodobną teorię - przytaknąłem. - Ale zauważ ile rzeczy udało nam się już potwierdzić i to nie ruszając się z Ziemi, choćby to czym są gwiazdy i z jakich pierwiastków się składają. Teraz to niby oczywiste, ale kiedyś? - uśmiechnąłem się zawadiacko i napiłem z kufla. Jak się o tym pomyślało w ten sposób, to naprawę można by się pokusić o stwierdzenie, że loty w kosmos nie są nam potrzebne - w końcu znajdziemy sposób, żeby dowiedzieć się prawdy, ale... Och, to by było takie genialne móc zobaczyć Ziemię z tak daleka, zobaczyć Słońce, dotknąć Księżyca...
- Zdecydowanie Amerykanom - odparłem na jej pytanie, uśmiechając się szeroko. Niby do Rosjan nic nie miałem, ale jakoś to Stany mnie do siebie ciągnęły, ich naukowcy, ich twórcy... no i Kingsley tam był. Może kiedyś uda mi się go w końcu odwiedzić, a może, kto wie(?), nawet tam studiować? Byłoby genialnie!
- A ty? - zagadnąłem od razu, ot tak, z czystej ciekawości.
Zaśmiałem się zaś zaraz potem z tego udowadniania naszych teorii i parsknąłem jeszcze serdeczniej o tym niezmiennym Wszechświecie. Ach, tak Lily!
- Masz oczywiście rację - zachichotałem. Nie, mój coraz lepszy humor wcale nie miał związku z pitym alkoholem! Ani trochę.
- To takie uproszczenie astrofizycznego żargonu - wytłumaczyłem się z uśmiechem na twarzy. - Według teorii Hoyle'a, Golda i Bondiego utrzymanie stałej gęstości sprawia, że całość jest niezmieniona w czasie - podrapałem się po głowie. - Jakbyś dolewała sukcesywnie do szklanki wodę i sok tak, żeby smak cały czas był taki sam, rozumiesz? - spojrzałem na nią i parsknąłem śmiechem na przytoczone właśnie przez siebie porównanie. - Gdyby to usłyszał któryś profesor, to wywalili by mnie z uczelni nim zdążyłbym dopić piwo - powiedziałem wciąż rozbawiony. Nie, jakoś mnie to spostrzeżenie specjalnie nie ruszyło. Inna sprawa, że uspokoiłem się jako-tako, żeby zaraz znów wybuchnąć śmiechem. Wcale jej nie wyśmiewałem! Po prostu wydało mi się to wszystko takie zabawne! No, bo jak nic może wybuchnąć? Otóż nie może. Nawet w tajemniczym i wciąż niezbadanym kosmosie.
- Powiedziałem ci to, tylko wtedy tego nie nazwałem - zachichotałem. - Teoria Wielkiego Wybuchu jest wymyślona przez Georgesa Lemaître. Mówi o tym, że przed Wielkim Wybuchem nie było ani przestrzeni, ani materii, ani czasu... ale była jakaś cząstka. Coś jak atom, choć na pewno nim nie była, nazywa się ją osobliwością bardzo gęstą i gorącą - wytłumaczyłem. - I tak na dobrą sprawę nie było żadnego wybuchu - dodałem znów nie powstrzymując cichego śmiechu. - Z tej osobliwości wyłoniła się przestrzeń i materia i zaczęła się rozszerzać. Hoyle tą teorię nazwał Wielkim Wybuchem i w sumie momentalnie się to przyjęło - znów się napiłem słuchając jej słów o nieskończoności i bogu. Pokręciłem tylko głową, kiedy zapytała czy jestem wierzący. To znaczy wierzyłem, ale nie w takiego boga-boga, do którego modlili się ludzie w kościołach.
- Sam nie wiem... nie jestem taki pewny czy da się zrozumieć Wszechświat tak od początku do końca. Czasami mam wrażenie, że nawet gdybyśmy odkryli wszystkie jego tajemnice, to wciąż nie dałoby się go ogarnąć. Możemy próbować maleńkimi kroczkami go poznawać, ale jego całokształt chyba i tak by przerósł zwykłego człowieka - zwierzyłem się poważniejąc na chwilę. - Pod tym względem Wszechświat faktycznie ma coś z takiego boga - dodałem tajemniczo. Chciałem też z powrotem wziąć do ręki piersiówkę, którą z pewnością odkładałem jeszcze chwilę wcześniej na blat stołu, ale nie wymacałem jej dłonią, a potem z zaskoczeniem odkryłem ją w rękach rudej iluzjonistki. A przecież tak jej pilnowałem! Na nowo parsknąłem śmiechem.
- Zagadujesz mnie tylko po to, żeby okraść? - ofuknąłem ją, ale z tak szerokim uśmiechem na twarzy, że nie mogła tego odebrać jako zbesztania pewnie nawet gdyby chciała. Co poradzić? W gruncie rzeczy podobała mi się ta rozmowa. Sama Lily musiała przyznać, że była arcyciekawa.
- No, właśnie nie wiadomo - zaśmiałem się. - Nie znamy nawet Księżyca, nie wiemy co na nim jest, nasz Układ Słoneczny też nie jest do końca poznany, nie mamy pewności, że nie znajduje się w nim jeszcze jakaś planeta, a co dopiero nasza Galaktyka! Nie umiemy nawet oszacować ile ma lat! Ani ile liczy gwiazd! I czy znajdują się w niej inne układy podobne do naszego Słonecznego! To niesamowite ile jeszcze czeka nas odkrywania, nie sądzisz? - zapytałem rozentuzjazmowany.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
- Ameryka. Nie znam się na gwiazdach i kosmosie, ale nie szaleję za ZSRR jako narodem. - wzruszyła ramionami. Nadal w jej głowie siedziały wspomnienia z wojny i martwienie się o ojca. Przez część wojny oczywiście Związek był w koalicji z Wielką Brytanią, Lili nadal widziała go jednak jako jednego z prowodyrów tego koszmaru. - Nie chce zabrzmieć źle. Gdybyś był Rosjaninem, pewnie nic bym do ciebie nie miała jako do osoby. Staram się tego nie wiązać. Chodzi o taki ogół.
Może i to głupie patrzeć przez pryzmat czegoś takiego na "konflikt kosmiczny", jednak w jaki inny sposób miała patrzeć, skoro nic o kosmosie nie wiedziała? Coś musiała wymyśleć!
- Na szczęście twoi profesorowie raczej nie chodzą do podobnych knajp. - uśmiechnęła się wesoło i zamówiła kolejne piwa, bo i sama swoje w końcu wypiła, a i Bottowi chyba wiele nie brakuje. Piła powoli, z resztą jedno piwo to nie tak wiele, więc jej dobry nastrój był raczej wywołany przyjemnym towarzystwem i ciekawymi tematami, niż alkoholem, ale też była bardzo rozweselona. Lubiła marzyć o rzeczach całkowicie nierealnych i odległych. Z takiej perspektywy jakiekolwiek problemy, czy lęki wydawały się maciupeńkie!
- Okej. Chyba pojmuję. Przynajmniej na tyle, na ile potrafię. - zaśmiała się pod nosem. - Będę mogła teraz zabłyszczeć przed braćmi.
Dodała rozbawiona. Oczywiście oni jej nie doceniali, jak to mężczyźni w tych czasach w dużej większości: mieli się za tych inteligentnych, a co tam jakaś słodka panieneczka może wiedzieć! Z tej przyczyny Lily bardzo chętnie zdobywała wiedzę, żeby móc raz na jakiś czas utrzeć im nosa. W końcu od czego ma się rodzeństwo! - Szkoda, że jest tak mroźno. Chętnie bym się teraz położyła na trawie, żeby móc ten cały powiększający się wszechświat oglądać. - przyznała. Takie pomysły pachniały latem, słońcem, świeżą trawą. Albo przyjemnymi, ciepłymi, letnimi nocami! Albo szkockimi wrzosowiskami! Tak, w rodzinnych stronach Lily miała idealne warunki do rozwijania swojej niepoprawnej i może trochę niezdrowej tendencji do rozmarzania.
- Nie lubię przyjmować, że coś jest nie do pojęcia. - przyznała. Zaraz jednak chłopak połapał się, że piersiówka zniknęła ze stolika, więc Lily tylko zaśmiała się tym weselej i pomachała mu swoją własnością.
- Ależ, nie musiałam cię zagadywać, drogi kolego. Pamiętaj o moich niezwykłych zdolnościach. - stwierdziła ze śmiechem. W ten sposób było weselej, niż gdyby blondyn tak po prostu, zwyczajnie mu ją oddał. Przy okazji mogła trochę poćwiczyć!
- Na pewno istnieją. I życie gdzieś tam też musi istnieć. W końcu skoro to wszystko jest takie wielkie i końca nie ma, gdzie takie prototypy jak my miałyby być jedynymi żywymi istotami? Co myślisz?
Spytała wesoło. Wierzyła w kosmitów. Różnie ich sobie wyobrażała. Czasami jako groźne postaci o dziwnych kształtach i kolorach, czasami jako coś całkiem podobnego do ludzi, może bardziej rozwiniętego? Albo mniej? Kto to wie! Ale żyć coś gdzieś musi.
Niech tam szybko wylatują w kosmos i to sprawdzają!
Może i to głupie patrzeć przez pryzmat czegoś takiego na "konflikt kosmiczny", jednak w jaki inny sposób miała patrzeć, skoro nic o kosmosie nie wiedziała? Coś musiała wymyśleć!
- Na szczęście twoi profesorowie raczej nie chodzą do podobnych knajp. - uśmiechnęła się wesoło i zamówiła kolejne piwa, bo i sama swoje w końcu wypiła, a i Bottowi chyba wiele nie brakuje. Piła powoli, z resztą jedno piwo to nie tak wiele, więc jej dobry nastrój był raczej wywołany przyjemnym towarzystwem i ciekawymi tematami, niż alkoholem, ale też była bardzo rozweselona. Lubiła marzyć o rzeczach całkowicie nierealnych i odległych. Z takiej perspektywy jakiekolwiek problemy, czy lęki wydawały się maciupeńkie!
- Okej. Chyba pojmuję. Przynajmniej na tyle, na ile potrafię. - zaśmiała się pod nosem. - Będę mogła teraz zabłyszczeć przed braćmi.
Dodała rozbawiona. Oczywiście oni jej nie doceniali, jak to mężczyźni w tych czasach w dużej większości: mieli się za tych inteligentnych, a co tam jakaś słodka panieneczka może wiedzieć! Z tej przyczyny Lily bardzo chętnie zdobywała wiedzę, żeby móc raz na jakiś czas utrzeć im nosa. W końcu od czego ma się rodzeństwo! - Szkoda, że jest tak mroźno. Chętnie bym się teraz położyła na trawie, żeby móc ten cały powiększający się wszechświat oglądać. - przyznała. Takie pomysły pachniały latem, słońcem, świeżą trawą. Albo przyjemnymi, ciepłymi, letnimi nocami! Albo szkockimi wrzosowiskami! Tak, w rodzinnych stronach Lily miała idealne warunki do rozwijania swojej niepoprawnej i może trochę niezdrowej tendencji do rozmarzania.
- Nie lubię przyjmować, że coś jest nie do pojęcia. - przyznała. Zaraz jednak chłopak połapał się, że piersiówka zniknęła ze stolika, więc Lily tylko zaśmiała się tym weselej i pomachała mu swoją własnością.
- Ależ, nie musiałam cię zagadywać, drogi kolego. Pamiętaj o moich niezwykłych zdolnościach. - stwierdziła ze śmiechem. W ten sposób było weselej, niż gdyby blondyn tak po prostu, zwyczajnie mu ją oddał. Przy okazji mogła trochę poćwiczyć!
- Na pewno istnieją. I życie gdzieś tam też musi istnieć. W końcu skoro to wszystko jest takie wielkie i końca nie ma, gdzie takie prototypy jak my miałyby być jedynymi żywymi istotami? Co myślisz?
Spytała wesoło. Wierzyła w kosmitów. Różnie ich sobie wyobrażała. Czasami jako groźne postaci o dziwnych kształtach i kolorach, czasami jako coś całkiem podobnego do ludzi, może bardziej rozwiniętego? Albo mniej? Kto to wie! Ale żyć coś gdzieś musi.
Niech tam szybko wylatują w kosmos i to sprawdzają!
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Pokiwałem głową na jej słowa. Spokojnie, chyba to rozumiałem. Można nie przepadać za jakimś narodem tak generalnie. Ja czułem niechęć wobec Niemców (jak pewnie większość po tej całej wojnie), choć całkiem możliwe, że z jakimś Niemcem-rówieśnikiem dogadywałbym się dobrze.
Zaśmiałem się wyobrażając sobie starszych astrofizyków, którzy zwykle wykładali na uniwersytecie, w pubie utrzymanym w hobbickim klimacie. To by dopiero było! Ale dobrze, że raczej bym ich tu nie spotkał. Mógłbym stracić status jednego z pilniejszych studentów i co by było?
- Pewnie jestem beznadziejnym nauczycielem - z rozbawieniem skwitowałem jej słowa, po czym dopiłem swoje piwo, bo już przybywało kolejne. Coś pięknego, i jak tu nie lubić Lily? Tym bardziej, że już po chwili powiedziała coś, co na moment przeniosło mnie we wspomnienie tego jak zaczynałem poznawać konstelacje z Kingsleyem. Dokładnie tak to wyglądało. Dzisiaj faktycznie noc nie byłaby najlepsza do takich zabiegów - chłód i zachmurzenie mogłyby stanowić pewne przeszkody.
Nawet nie wiedziałem kiedy uśmiechnąłem się z rozmarzeniem. Otrząsnąłem się z tego stanu dopiero po chwili, kiedy znów się odezwała.
- Chyba nikt nie lubi. Jesteśmy inaczej zaprojektowani: do dociekania, starania się wszystko zrozumieć... - przytaknąłem i to całkiem na poważnie. Nie na długo jednak, bo już po chwili znów się śmiałem z Lily. Świetnie się z nią bawiłem - alkohol, ciekawe tematy rozmów... czego chcieć więcej?
- Im większy Wszechświat, tym większe prawdopodobieństwo, że nie jesteśmy w nim sami - przyznałem wesoło. - Ciekawe jakby to było spotkać się z takim kosmitą, nie? Musiałoby być ekstra... moglibyśmy się tyle nauczyć... - znów się rozmarzyłem. Z kosmitami było trochę jak z czarodziejami. Może nawet się przed nami ukrywali? W każdym razie o ile cudowniej by było, gdybyśmy zaczęli razem współpracować. Do ilu rzeczy byśmy razem doszli?
Zaśmiałem się wyobrażając sobie starszych astrofizyków, którzy zwykle wykładali na uniwersytecie, w pubie utrzymanym w hobbickim klimacie. To by dopiero było! Ale dobrze, że raczej bym ich tu nie spotkał. Mógłbym stracić status jednego z pilniejszych studentów i co by było?
- Pewnie jestem beznadziejnym nauczycielem - z rozbawieniem skwitowałem jej słowa, po czym dopiłem swoje piwo, bo już przybywało kolejne. Coś pięknego, i jak tu nie lubić Lily? Tym bardziej, że już po chwili powiedziała coś, co na moment przeniosło mnie we wspomnienie tego jak zaczynałem poznawać konstelacje z Kingsleyem. Dokładnie tak to wyglądało. Dzisiaj faktycznie noc nie byłaby najlepsza do takich zabiegów - chłód i zachmurzenie mogłyby stanowić pewne przeszkody.
Nawet nie wiedziałem kiedy uśmiechnąłem się z rozmarzeniem. Otrząsnąłem się z tego stanu dopiero po chwili, kiedy znów się odezwała.
- Chyba nikt nie lubi. Jesteśmy inaczej zaprojektowani: do dociekania, starania się wszystko zrozumieć... - przytaknąłem i to całkiem na poważnie. Nie na długo jednak, bo już po chwili znów się śmiałem z Lily. Świetnie się z nią bawiłem - alkohol, ciekawe tematy rozmów... czego chcieć więcej?
- Im większy Wszechświat, tym większe prawdopodobieństwo, że nie jesteśmy w nim sami - przyznałem wesoło. - Ciekawe jakby to było spotkać się z takim kosmitą, nie? Musiałoby być ekstra... moglibyśmy się tyle nauczyć... - znów się rozmarzyłem. Z kosmitami było trochę jak z czarodziejami. Może nawet się przed nami ukrywali? W każdym razie o ile cudowniej by było, gdybyśmy zaczęli razem współpracować. Do ilu rzeczy byśmy razem doszli?
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
- Okej. Tutaj pytanie: czy byliby wrogo, czy przyjaźnie nastawieni. Bo zawsze zakładamy, że są bardziej inteligentni, a przecież wcale nie muszą. A może jakaś planeta wygląda jak nasza miliony lat temu, może ma jakieś swoje wersje dinozaurów? Albo na odwrót, może jest dużo starsza i są tam faktycznie jacyś zdeformowani ludzie, czy jak tam ich zwać, kosmici ułożeni całkiem inaczej niż my.
Lily uśmiechnęła się znów, popijając swoje piwo i myśląc o tym, co może być wiele, wiele mil od Ziemi. Inne cywilizacje, olbrzymie głowy i wielkie, czarne oczy, wydłużone sylwetki albo jakieś niezwykłe technologie, walki w kosmosie! Może gdzieś są jakieś auta, które latają między gwiazdami, a jakieś istoty, które potrafią przetrwać w kosmosie ze sobą walczą albo się przyjaźnią? No dobra, to już chyba za wiele. Choć tak na prawdę nikt tego wiedzieć nie może!
- Albo są już tutaj. Tylko ich nie widzimy, bo potrafią przybierać kształty ludzi i zwierząt. - dodała, choć już mniej wesoło. Taka perspektywa jej nie leżała, bo podsuwała kolejny powód do lęku, a tych panna MacDonald miała już wystarczająco wiele. Właściwie to jak to się stało, że ze zgubionej i znalezionej piersiówki doszli do rozmów o kosmitach na Ziemi i w kosmosie?
Nie ważne z resztą. Lily dopijała drugie piwo i chyba robiła się lekko czerwona na policzkach. Nie była pijana, ale na pewno rozbawiona, a alkohol bardzo szybko wywoływał na jej twarzy rumieńce. Podobnie z resztą, jak zmiana temperatury, siedzą tu jednak już tyle czasu, że nie mogłaby na to niestety zrzucić winy.
Nie przeszkadzało jej to. Nie zastanawiała się nigdy nad swoją słabą głową i nie czuła się z tym źle. Może to przez fakt, że rzadko pije? Z drugiej strony podobno nie da się "wytrenować" mocnej głowy. Kiedyś jej to tłumaczyli...
- A może na jakiejś innej planecie rządzą na przykład małpy? Wiesz, są bardzo inteligentne. Myślę, że mogłyby spokojnie zawojować świat. - uśmiechnęła się wesoło.
Lily uśmiechnęła się znów, popijając swoje piwo i myśląc o tym, co może być wiele, wiele mil od Ziemi. Inne cywilizacje, olbrzymie głowy i wielkie, czarne oczy, wydłużone sylwetki albo jakieś niezwykłe technologie, walki w kosmosie! Może gdzieś są jakieś auta, które latają między gwiazdami, a jakieś istoty, które potrafią przetrwać w kosmosie ze sobą walczą albo się przyjaźnią? No dobra, to już chyba za wiele. Choć tak na prawdę nikt tego wiedzieć nie może!
- Albo są już tutaj. Tylko ich nie widzimy, bo potrafią przybierać kształty ludzi i zwierząt. - dodała, choć już mniej wesoło. Taka perspektywa jej nie leżała, bo podsuwała kolejny powód do lęku, a tych panna MacDonald miała już wystarczająco wiele. Właściwie to jak to się stało, że ze zgubionej i znalezionej piersiówki doszli do rozmów o kosmitach na Ziemi i w kosmosie?
Nie ważne z resztą. Lily dopijała drugie piwo i chyba robiła się lekko czerwona na policzkach. Nie była pijana, ale na pewno rozbawiona, a alkohol bardzo szybko wywoływał na jej twarzy rumieńce. Podobnie z resztą, jak zmiana temperatury, siedzą tu jednak już tyle czasu, że nie mogłaby na to niestety zrzucić winy.
Nie przeszkadzało jej to. Nie zastanawiała się nigdy nad swoją słabą głową i nie czuła się z tym źle. Może to przez fakt, że rzadko pije? Z drugiej strony podobno nie da się "wytrenować" mocnej głowy. Kiedyś jej to tłumaczyli...
- A może na jakiejś innej planecie rządzą na przykład małpy? Wiesz, są bardzo inteligentne. Myślę, że mogłyby spokojnie zawojować świat. - uśmiechnęła się wesoło.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Uśmiechnąłem się szerzej, kiedy temat zszedł na kosmitów.
- W książkach zazwyczaj są wrogo nastawieni - przytaknąłem - i są lepiej rozwinięci, bo to oni zwykle znajdują nas w tym wielkim Wszechświecie - dodałem w głowie przypominając sobie kolejne książki właśnie o tej tematyce, które już zdążyłem przeczytać. - Ale wolę myśleć, że gdyby przylecieli na Ziemię, to zaczęlibyśmy współpracę, a nie wojnę - dodałem z lekkim uśmiechem. - Może potrzeba by im było czegoś od nas i załatwilibyśmy to na zasadzie wymiany? - podsunąłem. To pewnie to moje usposobienie - nigdy nie rozumiałem wojen, nienawiści, chęci podporządkowania sobie kogoś innego. Ja nigdy nie miałem takich zapędów. Po co kimś rządzić, skoro o wiele lepiej się z nim po prostu przyjaźnić? Przyjaźń miała przecież tyle zalet!
- Chociaż! - nagle mnie coś tknęło. - Słyszałaś na pewno, że jest wielkie prawdopodobieństwo, że na Marsie mogło powstać życie, nie? - to pytanie retoryczne - Czytałem książkę o tym, że to ludzie tam polecieli, żeby podporządkować Marsjan. W ogóle to by było super, gdyby faktycznie można było skolonizować Marsa. To znaczy nie, żeby niszczyć obcą cywilizację, nie? Tylko, żeby móc z nią tam zamieszkać... - ostatnie powiedziałem z rozmarzeniem i powoli napiłem się znów piwa. - Kiedyś tak będzie - oświadczyłem stanowczo, odstawiając kufel na blat. - Że będziemy mieszkać i tu i tu. Że wymyślimy jakiś powszechny sposób przemieszczania się miedzy planetami. Szybki i łatwy - dodałem. Jak teleportacja w kominkach, przemknęło mi przez myśl, ale na szczęście nie powiedziałem tego na głos. Przyjemnie szumiało mi już w głowie, moje oczy wyraźnie stały się szkliste, a wyraz twarzy jak u człowieka, który śni na jawie. Zawsze łatwo się upijałem, choć teraz byłem jeszcze tylko w stanie lekkiego upojenia. Najprzyjemniejszy stan jak nic!
- Ale faktycznie, kosmici wcale nie muszą być lepiej rozwinięci od nas. Na przykład na Jowiszu... Jeden rok na Jowiszu, to prawie dwanaście naszych ziemskich lat, wiedziałaś? Więc mogłoby się okazać, że jest tam jakieś życie, ale zacofane, nie tak rozwinięte jak u nas - powiedziałem z przejęciem. Fakt, że mówiłem lekkie brednie, bo obieg planety wokół słońca zapewne nie miał nic wspólnego z rozwojem życia, zupełnie mi w tej chwili nie przeszkadzał. Gdybym się mógł posłuchać na trzeźwo... nie, może jednak lepiej, żebym to całkowicie wyparł z pamięci.
- Wychodziłoby na to, że na Jowiszu nie mam nawet dwóch lat - parsknąłem śmiechem, bo straszliwie mnie to rozbawiło. Chichotałem jeszcze zresztą dobrą chwilę, nim przestałem przytakując energicznie na kolejne słowa Lily.
- To by było nawet fajne - zauważyłem, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że dziewczyna sądziła odwrotnie. - Wyobraź sobie, że kiedyś któryś z twoich kumpli wyjawia, że tak naprawdę nie jest człowiekiem i ma jakieś świetne zdolności, na przykład umie latać - przypomniałem sobie jak stryj wyjawiając mi, że jest czarodziejem udowodnił mi to sprawiając, że lewitowałem. Uśmiechnąłem się do tych myśli.
- Albo czytać w myślach... Że przybył na Ziemię, żeby poznać naszą cywilizację... To by było ekstra - wyszczerzyłem się jeszcze bardziej. Chociaż jak o tym teraz myślałem, to tacy kosmici pewnie nie różniliby się wiele od czarodziejów... Tyle, że mogliby poruszać się między planetami! Tacy ulepszeni czarodzieje! Czad!
Tylko na te małpy wybuchnąłem śmiechem.
- Nieee! - zaprzeczyłem momentalnie wciąż się śmiejąc. - W to na pewno bym nie uwierzył - dodałem rozbawiony. - Kosmici nie mogą być małpami - potrząsnąłem głową nie mogąc przestać się śmiać. - Albo wyglądaliby jak piękniejsze wersje ludzi, albo zupełnie, zupełnie inaczej i byliby niepodobni do niczego, co jest na Ziemi - stwierdziłem tonem znawcy znów wychylając kufel.
- W książkach zazwyczaj są wrogo nastawieni - przytaknąłem - i są lepiej rozwinięci, bo to oni zwykle znajdują nas w tym wielkim Wszechświecie - dodałem w głowie przypominając sobie kolejne książki właśnie o tej tematyce, które już zdążyłem przeczytać. - Ale wolę myśleć, że gdyby przylecieli na Ziemię, to zaczęlibyśmy współpracę, a nie wojnę - dodałem z lekkim uśmiechem. - Może potrzeba by im było czegoś od nas i załatwilibyśmy to na zasadzie wymiany? - podsunąłem. To pewnie to moje usposobienie - nigdy nie rozumiałem wojen, nienawiści, chęci podporządkowania sobie kogoś innego. Ja nigdy nie miałem takich zapędów. Po co kimś rządzić, skoro o wiele lepiej się z nim po prostu przyjaźnić? Przyjaźń miała przecież tyle zalet!
- Chociaż! - nagle mnie coś tknęło. - Słyszałaś na pewno, że jest wielkie prawdopodobieństwo, że na Marsie mogło powstać życie, nie? - to pytanie retoryczne - Czytałem książkę o tym, że to ludzie tam polecieli, żeby podporządkować Marsjan. W ogóle to by było super, gdyby faktycznie można było skolonizować Marsa. To znaczy nie, żeby niszczyć obcą cywilizację, nie? Tylko, żeby móc z nią tam zamieszkać... - ostatnie powiedziałem z rozmarzeniem i powoli napiłem się znów piwa. - Kiedyś tak będzie - oświadczyłem stanowczo, odstawiając kufel na blat. - Że będziemy mieszkać i tu i tu. Że wymyślimy jakiś powszechny sposób przemieszczania się miedzy planetami. Szybki i łatwy - dodałem. Jak teleportacja w kominkach, przemknęło mi przez myśl, ale na szczęście nie powiedziałem tego na głos. Przyjemnie szumiało mi już w głowie, moje oczy wyraźnie stały się szkliste, a wyraz twarzy jak u człowieka, który śni na jawie. Zawsze łatwo się upijałem, choć teraz byłem jeszcze tylko w stanie lekkiego upojenia. Najprzyjemniejszy stan jak nic!
- Ale faktycznie, kosmici wcale nie muszą być lepiej rozwinięci od nas. Na przykład na Jowiszu... Jeden rok na Jowiszu, to prawie dwanaście naszych ziemskich lat, wiedziałaś? Więc mogłoby się okazać, że jest tam jakieś życie, ale zacofane, nie tak rozwinięte jak u nas - powiedziałem z przejęciem. Fakt, że mówiłem lekkie brednie, bo obieg planety wokół słońca zapewne nie miał nic wspólnego z rozwojem życia, zupełnie mi w tej chwili nie przeszkadzał. Gdybym się mógł posłuchać na trzeźwo... nie, może jednak lepiej, żebym to całkowicie wyparł z pamięci.
- Wychodziłoby na to, że na Jowiszu nie mam nawet dwóch lat - parsknąłem śmiechem, bo straszliwie mnie to rozbawiło. Chichotałem jeszcze zresztą dobrą chwilę, nim przestałem przytakując energicznie na kolejne słowa Lily.
- To by było nawet fajne - zauważyłem, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że dziewczyna sądziła odwrotnie. - Wyobraź sobie, że kiedyś któryś z twoich kumpli wyjawia, że tak naprawdę nie jest człowiekiem i ma jakieś świetne zdolności, na przykład umie latać - przypomniałem sobie jak stryj wyjawiając mi, że jest czarodziejem udowodnił mi to sprawiając, że lewitowałem. Uśmiechnąłem się do tych myśli.
- Albo czytać w myślach... Że przybył na Ziemię, żeby poznać naszą cywilizację... To by było ekstra - wyszczerzyłem się jeszcze bardziej. Chociaż jak o tym teraz myślałem, to tacy kosmici pewnie nie różniliby się wiele od czarodziejów... Tyle, że mogliby poruszać się między planetami! Tacy ulepszeni czarodzieje! Czad!
Tylko na te małpy wybuchnąłem śmiechem.
- Nieee! - zaprzeczyłem momentalnie wciąż się śmiejąc. - W to na pewno bym nie uwierzył - dodałem rozbawiony. - Kosmici nie mogą być małpami - potrząsnąłem głową nie mogąc przestać się śmiać. - Albo wyglądaliby jak piękniejsze wersje ludzi, albo zupełnie, zupełnie inaczej i byliby niepodobni do niczego, co jest na Ziemi - stwierdziłem tonem znawcy znów wychylając kufel.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
- To trochę przerażająca wizja. Nie potrafimy dogadać się na Ziemi między sobą, przylatuje ktoś z daleka, z jakiejś super rozwiniętej cywilizacji i czegoś chce. Nie widzę, jak światowi przywódcy stawiają na obopólnie korzystną, wygodną transakcję. - stwierdziła. Może nie wiedziała wiele o polityce, a określenia "światowi przywódcy" użyła dość intuicyjnie, bo zgadywała, że ktoś taki musiałby się wyłonić i, że nie byłaby to jedna osoba. Ameryka się obecnie bogaci, nabiera na ważności, więc Lily zgadywała, że stamtąd na pewno ktoś by był. A dalej?
- Wybacz, chyba trochę czarnowidzę. Ale wiesz, jak to działa, zazdrość, lęk. Pewnie głównie lęk. Mogłoby dojść do tego, że ludzie by stwierdzili, mówię o tych ważniejszych, bo takich robaczków jak my nikt by nie spytał. Że stwierdziliby, że najlepiej zaatakować, zanim sami zostaniemy zaatakowani. - wzruszyła ramionami. To bardzo prawdopodobne! Oczywiście trudno przewidzieć, co na pewno by się stało, ale pewnie byłoby uzależnione od poglądów i decyzji niewielkiej grupy ludzi.
- Znowu będę pesymistką. Pomyśl o historii Ameryki i o tym, jak odkrycie "obcej cywilizacji" skończyło się dla Indian. - przypomniała, bo i samo słowo "kolonizacja" jej to nasunęło. Lou jest niesamowitym optymistą! I aż się Lilce głupio zrobiła, że tak tylko czarnowidzi. A jednak co może na to poradzić? Z tego, co przeżywała i obserwowała wyciągała inne wnioski, niż on. Lou pewnie uważał, że świat już połapał się na minionych błędach? Całkiem to miłe podejście.
- Ale gdyby tak żyć obok nich... no, to by było dziwne. I śmieszne. Wyobraź sobie parę mieszaną. Masz siostrę? Nie byłbyś trochę Marsjanofobem, gdyby umówiła się z fioletowym glutem z zieloną trąbą pełną zębów i pięćdziesięcioma ślepiami urzeczona jego nieziemską osobowością? - zaśmiała się cicho. Powiedziała o siostrze, bo sama widziała, że jej bracia stają się "-fobami" każdego typu mężczyzn, o jakim Lily wspomni. Choć domyślała się, że to tylko żarty i wygłupy. Całkiem je nawet lubiła.
- Albo nie wiem, wyprowadzasz na smyczy psopodobne coś, z tym, że to coś może biegać w powietrzu. W sensie, jakby latało, ale przebiera łapami i łapy ma na przykład w różnych kolorach. I żyjesz sobie obok tego, przenosisz się przez jakieś techniczne zabawki. Ludzie zamiast domków w górach kupują domki na Marsie, taniej wychodzi, a też odpoczną. - dodała i puściła mu oczko. No, dobrze. Ona akurat kominków nie lubiła, za Rycerzem też nie szalała, ale może znalazłby się jakiś inny, całkowicie bezpieczny środek transportu? Jakaś kolejka albo coś do teleportacji, tylko to coś jednocześnie nie pozwalałoby na rozszczepienia? To by było super!
- Hmm... mi by wychodziło prawie dwa i pół. Ciekawe do ilu lat byśmy wtedy żyli i, jak byśmy byli w tym czasie rozwinięci. W sensie, jeśli to jest tak, że dzień i noc się po prostu wydłużają i dzień trwa tam, zgaduję, dwa miesiące. Może umielibyśmy tyle nie spać, a potem tyle samo spać? Może bylibyśmy bardziej albo mniej produktywni? Albo nasze organizmy miałyby to gdzieś i na prawdę rozwijalibyśmy się w podobnie zwolnionym tempie? Brzmi całkiem przyjemnie. Na to, co musisz zrobić standardowo w jakieś szesnaście-osiemnaście godzin, masz caaałą masę czasu.
Tyle czasu na spanie! I zabawy z majsterkowaniem. Zwiedzanie. Pewnie szybko by się znudzili, ale to tak bardzo abstrakcyjna i nierealna wizja, że można sobie marzyć o niej jako o czymś całkowicie i absolutnie pięknym. Bo i kto im zabroni?
- Brr. Nie chciałabym, żeby mi czytano w myślach. Nie mam nic do ukrycia, ale to takie... lubię swoją prywatność. - zaśmiała się i pokręciła głową. Co to to nie! Na szczęście była tak nieistotną szarą myszką, że nikt nawet nie pomyślałby o stosowaniu wobec niej legilimencji. Po co? To tylko Lily, jej lęki, przyjaźnie, miłości, radości. Nic, co miałoby znaczenie dla świata i ludzi, a już tym bardziej dla panującej obecnie wojny. Ta nieistotność bardzo ją cieszyła, bo dzięki niej chociaż wojny bała się mniej.
- Ale fakt, to by było całkiem śmieszne. - przyznała. No... jej znajomi umieli latać. Na miotłach, bo na miotłach, ale jednak. Gdyby któryś umiał bez miotły, pewnie oznaczałoby, że odkrył jakieś nowe zaklęcie, a jednak potrafiła przyjąć, że owy ujawniony kosmita mógłby mieć jakąś jeszcze supermoc. Przede wszystkim nie potrzebowałby do wszystkiego różdżki! Tylko co musiałby robić, żeby zaimponować czarodziejom?
- Ale wyglądaliby jak małpy, a byliby o wiele bardziej inteligentni! Pomyśl, przecież zawsze wyobrażamy sobie coś człekokształtnego. A może kosmici serio są wśród nas? Są małpami, wiesz i tylko udają, że nie potrafią się z nami porozumieć i, że są słabsze, dają się tresować i w ogóle, a tak na prawdę to nas cały czas obserwują.
Stwierdziła. No, bo niby dlaczego nie? Jej piegowatą buzię rozjaśnił uśmiech, znów napiła się swojego piwa.
- Wybacz, chyba trochę czarnowidzę. Ale wiesz, jak to działa, zazdrość, lęk. Pewnie głównie lęk. Mogłoby dojść do tego, że ludzie by stwierdzili, mówię o tych ważniejszych, bo takich robaczków jak my nikt by nie spytał. Że stwierdziliby, że najlepiej zaatakować, zanim sami zostaniemy zaatakowani. - wzruszyła ramionami. To bardzo prawdopodobne! Oczywiście trudno przewidzieć, co na pewno by się stało, ale pewnie byłoby uzależnione od poglądów i decyzji niewielkiej grupy ludzi.
- Znowu będę pesymistką. Pomyśl o historii Ameryki i o tym, jak odkrycie "obcej cywilizacji" skończyło się dla Indian. - przypomniała, bo i samo słowo "kolonizacja" jej to nasunęło. Lou jest niesamowitym optymistą! I aż się Lilce głupio zrobiła, że tak tylko czarnowidzi. A jednak co może na to poradzić? Z tego, co przeżywała i obserwowała wyciągała inne wnioski, niż on. Lou pewnie uważał, że świat już połapał się na minionych błędach? Całkiem to miłe podejście.
- Ale gdyby tak żyć obok nich... no, to by było dziwne. I śmieszne. Wyobraź sobie parę mieszaną. Masz siostrę? Nie byłbyś trochę Marsjanofobem, gdyby umówiła się z fioletowym glutem z zieloną trąbą pełną zębów i pięćdziesięcioma ślepiami urzeczona jego nieziemską osobowością? - zaśmiała się cicho. Powiedziała o siostrze, bo sama widziała, że jej bracia stają się "-fobami" każdego typu mężczyzn, o jakim Lily wspomni. Choć domyślała się, że to tylko żarty i wygłupy. Całkiem je nawet lubiła.
- Albo nie wiem, wyprowadzasz na smyczy psopodobne coś, z tym, że to coś może biegać w powietrzu. W sensie, jakby latało, ale przebiera łapami i łapy ma na przykład w różnych kolorach. I żyjesz sobie obok tego, przenosisz się przez jakieś techniczne zabawki. Ludzie zamiast domków w górach kupują domki na Marsie, taniej wychodzi, a też odpoczną. - dodała i puściła mu oczko. No, dobrze. Ona akurat kominków nie lubiła, za Rycerzem też nie szalała, ale może znalazłby się jakiś inny, całkowicie bezpieczny środek transportu? Jakaś kolejka albo coś do teleportacji, tylko to coś jednocześnie nie pozwalałoby na rozszczepienia? To by było super!
- Hmm... mi by wychodziło prawie dwa i pół. Ciekawe do ilu lat byśmy wtedy żyli i, jak byśmy byli w tym czasie rozwinięci. W sensie, jeśli to jest tak, że dzień i noc się po prostu wydłużają i dzień trwa tam, zgaduję, dwa miesiące. Może umielibyśmy tyle nie spać, a potem tyle samo spać? Może bylibyśmy bardziej albo mniej produktywni? Albo nasze organizmy miałyby to gdzieś i na prawdę rozwijalibyśmy się w podobnie zwolnionym tempie? Brzmi całkiem przyjemnie. Na to, co musisz zrobić standardowo w jakieś szesnaście-osiemnaście godzin, masz caaałą masę czasu.
Tyle czasu na spanie! I zabawy z majsterkowaniem. Zwiedzanie. Pewnie szybko by się znudzili, ale to tak bardzo abstrakcyjna i nierealna wizja, że można sobie marzyć o niej jako o czymś całkowicie i absolutnie pięknym. Bo i kto im zabroni?
- Brr. Nie chciałabym, żeby mi czytano w myślach. Nie mam nic do ukrycia, ale to takie... lubię swoją prywatność. - zaśmiała się i pokręciła głową. Co to to nie! Na szczęście była tak nieistotną szarą myszką, że nikt nawet nie pomyślałby o stosowaniu wobec niej legilimencji. Po co? To tylko Lily, jej lęki, przyjaźnie, miłości, radości. Nic, co miałoby znaczenie dla świata i ludzi, a już tym bardziej dla panującej obecnie wojny. Ta nieistotność bardzo ją cieszyła, bo dzięki niej chociaż wojny bała się mniej.
- Ale fakt, to by było całkiem śmieszne. - przyznała. No... jej znajomi umieli latać. Na miotłach, bo na miotłach, ale jednak. Gdyby któryś umiał bez miotły, pewnie oznaczałoby, że odkrył jakieś nowe zaklęcie, a jednak potrafiła przyjąć, że owy ujawniony kosmita mógłby mieć jakąś jeszcze supermoc. Przede wszystkim nie potrzebowałby do wszystkiego różdżki! Tylko co musiałby robić, żeby zaimponować czarodziejom?
- Ale wyglądaliby jak małpy, a byliby o wiele bardziej inteligentni! Pomyśl, przecież zawsze wyobrażamy sobie coś człekokształtnego. A może kosmici serio są wśród nas? Są małpami, wiesz i tylko udają, że nie potrafią się z nami porozumieć i, że są słabsze, dają się tresować i w ogóle, a tak na prawdę to nas cały czas obserwują.
Stwierdziła. No, bo niby dlaczego nie? Jej piegowatą buzię rozjaśnił uśmiech, znów napiła się swojego piwa.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Wysłuchałem jej w duchu po części przyznając rację. Ludzie to jednak strasznie upierdliwe bestie i zapewne rozpętałaby się szybko kolejna wojna jak w tych wszystkich książkach i opowiadaniach. Chociaż...
- Może gdyby ta cywilizacja była faktycznie tak rozwinięta, to byśmy czuli do niej respekt? - spróbowałem wciąż trochę naiwnie, ale z nadzieją. - Gdyby przyszli pokojowo nastawieni, a my nie potrafilibyśmy nawet z nimi walczyć, to może nikt by nie ryzykował wojną? - dodałem. Byłoby fajnie... chociaż nawet jeśli, to ile by to potrwało? Czarnowidztwo Lily miało swoje uzasadnienie i gdzieś tam w głębi duszy miałem tego świadomość... tylko starałem się nie dopuszczać tego skrawka do głosu. Mimo to spochmurniałem.
- Strasznie źle to o nas świadczy, nie? - mruknąłem upiwszy trochę z kufla. - Ale może w końcu... kiedyś... wyciągniemy jakieś wnioski? Może do władzy dojdą rozsądni i mądrzy ludzie?
Za to rozweseliłem się na jej słowa o związku mieszanym z kosmitą. Potrząsnąłem tylko głową na pytanie o siostrę i czy nie miałbym nic przeciwko.
- Ja bym nie miał - odparłem momentalnie szeroko się uśmiechając. - Może nawet mi udałoby się wyrwać jakąś oślizgłą Marsjankę - dodałem i parsknąłem śmiechem na tą wizję. - Wyobrażasz sobie ile byłoby tematów do rozmów z takim kosmitą? Normalnie kosmos! - to powiedziałem całkiem na serio wciąż się szczerząc ile wlezie. Tym bardziej, że im dłużej Lily mówiła, tym oczy lśniły mi bardziej (i nie, wcale nie od piwa!). Osobiście byłem zachwycony takimi wizjami! Serio, ni mniej, ni więcej!
- Dwa i pół? - zrobiłem na nią wielkie oczy. No bo jak to? Byłem święcie przekonany, że jest w moim wieku!
- Zupełnie nie wyglądasz - pokręciłem energicznie głową. I mówiłem całkiem serio! Myślałem, że jest moją rówieśniczką, a jeśli nawet miałaby być starsza, to może o rok, no, góra dwa lata! Niesamowite.
- Może sama jesteś kosmitką, co? - wypaliłem zaraz uśmiechając się bezczelnie. No co? Mogła by być! Tylko co do dnia na Jowiszu szybko zaprzeczyłem.
- Nie, nie, Jowisz bardzo szybko się obraca - sprostowałem. - Doba tam trwa chyba o połowę krócej niż na Ziemi? Nie pamiętam dobrze, ale na pewno krócej. Wokół własnej osi obraca się bardzo szybko - co zademonstrowałem kręcąc młynka palcem w powietrzu - ale jest dużo dalej od Słońca niż Ziemia, więc jeden rok trwa tam tak długo, właśnie jakoś koło dwunastu naszych lat.
Chyba nie byłem aż tak pijany skoro pamiętałem takie rzeczy, nie? Całe szczęście, bo głowa mi się już lekko chwiała na boki.
- Więc wychodziłoby, że mielibyśmy sześć godzin spania, sześć aktywności... strasznie mało, co? - uśmiechnąłem się. - Ale w roku mielibyśmy za to więcej dni, nie? Coś za coś.
Chociaż chyba osobiście wolałem tak jak było na Ziemi. Ewentualnie na Marsie, bo było podobnie.
Tylko te małpy... mogłem sobie wyobrazić kosmitów w każdej postaci, naprawdę - w każdej, ale nie w skórze małpy. Znów parsknąłem śmiechem.
- Co ty masz z tymi małpami, co? - pokręciłem głową. - Prędzej bym uwierzył, że koty to kosmici. Sama zobacz: nawet starożytni Egipcjanie je czcili. I do tego jak żadne inne udomowione zwierzę nie chcą się podporządkować człowiekowi - dodałem, choć jak wyobraziłem sobie koty podróżujące między planetami na statkach kosmicznych, to nie powstrzymałem kolejnego wybuchu śmiechu.
- Może gdyby ta cywilizacja była faktycznie tak rozwinięta, to byśmy czuli do niej respekt? - spróbowałem wciąż trochę naiwnie, ale z nadzieją. - Gdyby przyszli pokojowo nastawieni, a my nie potrafilibyśmy nawet z nimi walczyć, to może nikt by nie ryzykował wojną? - dodałem. Byłoby fajnie... chociaż nawet jeśli, to ile by to potrwało? Czarnowidztwo Lily miało swoje uzasadnienie i gdzieś tam w głębi duszy miałem tego świadomość... tylko starałem się nie dopuszczać tego skrawka do głosu. Mimo to spochmurniałem.
- Strasznie źle to o nas świadczy, nie? - mruknąłem upiwszy trochę z kufla. - Ale może w końcu... kiedyś... wyciągniemy jakieś wnioski? Może do władzy dojdą rozsądni i mądrzy ludzie?
Za to rozweseliłem się na jej słowa o związku mieszanym z kosmitą. Potrząsnąłem tylko głową na pytanie o siostrę i czy nie miałbym nic przeciwko.
- Ja bym nie miał - odparłem momentalnie szeroko się uśmiechając. - Może nawet mi udałoby się wyrwać jakąś oślizgłą Marsjankę - dodałem i parsknąłem śmiechem na tą wizję. - Wyobrażasz sobie ile byłoby tematów do rozmów z takim kosmitą? Normalnie kosmos! - to powiedziałem całkiem na serio wciąż się szczerząc ile wlezie. Tym bardziej, że im dłużej Lily mówiła, tym oczy lśniły mi bardziej (i nie, wcale nie od piwa!). Osobiście byłem zachwycony takimi wizjami! Serio, ni mniej, ni więcej!
- Dwa i pół? - zrobiłem na nią wielkie oczy. No bo jak to? Byłem święcie przekonany, że jest w moim wieku!
- Zupełnie nie wyglądasz - pokręciłem energicznie głową. I mówiłem całkiem serio! Myślałem, że jest moją rówieśniczką, a jeśli nawet miałaby być starsza, to może o rok, no, góra dwa lata! Niesamowite.
- Może sama jesteś kosmitką, co? - wypaliłem zaraz uśmiechając się bezczelnie. No co? Mogła by być! Tylko co do dnia na Jowiszu szybko zaprzeczyłem.
- Nie, nie, Jowisz bardzo szybko się obraca - sprostowałem. - Doba tam trwa chyba o połowę krócej niż na Ziemi? Nie pamiętam dobrze, ale na pewno krócej. Wokół własnej osi obraca się bardzo szybko - co zademonstrowałem kręcąc młynka palcem w powietrzu - ale jest dużo dalej od Słońca niż Ziemia, więc jeden rok trwa tam tak długo, właśnie jakoś koło dwunastu naszych lat.
Chyba nie byłem aż tak pijany skoro pamiętałem takie rzeczy, nie? Całe szczęście, bo głowa mi się już lekko chwiała na boki.
- Więc wychodziłoby, że mielibyśmy sześć godzin spania, sześć aktywności... strasznie mało, co? - uśmiechnąłem się. - Ale w roku mielibyśmy za to więcej dni, nie? Coś za coś.
Chociaż chyba osobiście wolałem tak jak było na Ziemi. Ewentualnie na Marsie, bo było podobnie.
Tylko te małpy... mogłem sobie wyobrazić kosmitów w każdej postaci, naprawdę - w każdej, ale nie w skórze małpy. Znów parsknąłem śmiechem.
- Co ty masz z tymi małpami, co? - pokręciłem głową. - Prędzej bym uwierzył, że koty to kosmici. Sama zobacz: nawet starożytni Egipcjanie je czcili. I do tego jak żadne inne udomowione zwierzę nie chcą się podporządkować człowiekowi - dodałem, choć jak wyobraziłem sobie koty podróżujące między planetami na statkach kosmicznych, to nie powstrzymałem kolejnego wybuchu śmiechu.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pub Baggins, Bagford Street 12
Szybka odpowiedź