Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Stoliki w pobliżu sceny
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
Stoliki w pobliżu sceny
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd...
W obskurnym kącie tawerny ustawiono prowizoryczne podwyższenie, na którym dają występy portowe dziewki nie obawiające się towarzystwa upojonych rumem marynarzy i pracowników portu. Poza tym niewielkim elementem, ta część sali jest tak samo zaniedbana jak cała reszta. Niewielkie stoliki są odrapane i lepkie od warstwy brudu i rozlanego alkoholu, a gęsty dym papierosowy wraz z ciężkim zapachem męskiego potu jeszcze bardziej dławi w gardło niż w pobliżu drzwi. Pomimo to co wieczór właśnie te stoliki są najszybciej zajmowane przez mężczyzn żądnych uciech dla oka.
W obskurnym kącie tawerny ustawiono prowizoryczne podwyższenie, na którym dają występy portowe dziewki nie obawiające się towarzystwa upojonych rumem marynarzy i pracowników portu. Poza tym niewielkim elementem, ta część sali jest tak samo zaniedbana jak cała reszta. Niewielkie stoliki są odrapane i lepkie od warstwy brudu i rozlanego alkoholu, a gęsty dym papierosowy wraz z ciężkim zapachem męskiego potu jeszcze bardziej dławi w gardło niż w pobliżu drzwi. Pomimo to co wieczór właśnie te stoliki są najszybciej zajmowane przez mężczyzn żądnych uciech dla oka.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, kościanego pokera
1 VII?
Było mi niedobrze. W każdy możliwy sposób. Nie przeszkadzało mi to jednak by chwycić oblepioną szklankę i duszkiem wysiorbać z niej resztkę alkoholu. Wypalającego resztki godności, duszy i galeonów. To ostatnie miało w tym momencie najmniejsze znaczenie. Zażądałem zatem by mi od razu dolano. W głowie mi się zakołatało tak, jakby ktoś mi tam wrzucił jakiegoś wściekniętego kuguchara. Zacisnąłem mocniej oczy przecierając skroń. Gdy mi się trochę polepszyło leniwie oplotłem ramionami wąską talię Rain.
- Popierdolone to wszystko, Rain... - wyrzęziłem przez przepite gardło z jakimś wewnętrznym umęczeniem po czym pozwoliłem sobie oprzeć ciążącą mi głowę o jej miękką pierś. Nadzwyczajny efekt uzdrawiający dokonanego okładu sprawił, że kołysanie które w tym momencie przeżywałem stało się znośne, a nawet przyjemne. Miarowo i silnie dudniące serce czarownicy działało uspokajająco – Gdy się dowiedziałem to wyszło, że była martwa już od tygodnia. Ponad. Czułem ulgę, że nie spłonęła, a ona w tym czasie gniła na jakimś odludziu. Nie powinno mnie to dziwić, prawda? Tacy jak my nie kończą inaczej – czyli szczury i gnidy wychowane na marginesie i na margines pomiędzy dokowymi lub nokturnowymi ruinami. Tym byliśmy. Póki żyła Mia wierzyłem, że istnieje szansa na zmianę. Pomimo wszystkiego parła pod prąd, wydarła się z Nokturnu, doków, dostała się na kurs by jednak ostatecznie skończyć jak zapomniana męta. Skrzywiłem się. Zasługiwała na więcej – Zostało mi po niej obdrapana kawalerka na Nokturnie i cholerna fobia do, kurwa, psów. O ja pierdole, jak ja ich nienawidzę. Opowiadałem ci o tym...? - podniosłem spojrzenie by złapać obmalowane czernią oczy Huxley. Nie widziałem nic zdrożnego w byciu taką kupą żałości akurat przed nią. Wychowywaliśmy się razem między dokowymi ruinami. To ona nauczyła mnie kłamać oraz poruszać się po porcie by nie narobić sobie niepotrzebnej biedy. Była tym złym wzorem w którego byłem wpatrzony za szczeniaka. Może trochę i teraz.
Było mi niedobrze. W każdy możliwy sposób. Nie przeszkadzało mi to jednak by chwycić oblepioną szklankę i duszkiem wysiorbać z niej resztkę alkoholu. Wypalającego resztki godności, duszy i galeonów. To ostatnie miało w tym momencie najmniejsze znaczenie. Zażądałem zatem by mi od razu dolano. W głowie mi się zakołatało tak, jakby ktoś mi tam wrzucił jakiegoś wściekniętego kuguchara. Zacisnąłem mocniej oczy przecierając skroń. Gdy mi się trochę polepszyło leniwie oplotłem ramionami wąską talię Rain.
- Popierdolone to wszystko, Rain... - wyrzęziłem przez przepite gardło z jakimś wewnętrznym umęczeniem po czym pozwoliłem sobie oprzeć ciążącą mi głowę o jej miękką pierś. Nadzwyczajny efekt uzdrawiający dokonanego okładu sprawił, że kołysanie które w tym momencie przeżywałem stało się znośne, a nawet przyjemne. Miarowo i silnie dudniące serce czarownicy działało uspokajająco – Gdy się dowiedziałem to wyszło, że była martwa już od tygodnia. Ponad. Czułem ulgę, że nie spłonęła, a ona w tym czasie gniła na jakimś odludziu. Nie powinno mnie to dziwić, prawda? Tacy jak my nie kończą inaczej – czyli szczury i gnidy wychowane na marginesie i na margines pomiędzy dokowymi lub nokturnowymi ruinami. Tym byliśmy. Póki żyła Mia wierzyłem, że istnieje szansa na zmianę. Pomimo wszystkiego parła pod prąd, wydarła się z Nokturnu, doków, dostała się na kurs by jednak ostatecznie skończyć jak zapomniana męta. Skrzywiłem się. Zasługiwała na więcej – Zostało mi po niej obdrapana kawalerka na Nokturnie i cholerna fobia do, kurwa, psów. O ja pierdole, jak ja ich nienawidzę. Opowiadałem ci o tym...? - podniosłem spojrzenie by złapać obmalowane czernią oczy Huxley. Nie widziałem nic zdrożnego w byciu taką kupą żałości akurat przed nią. Wychowywaliśmy się razem między dokowymi ruinami. To ona nauczyła mnie kłamać oraz poruszać się po porcie by nie narobić sobie niepotrzebnej biedy. Była tym złym wzorem w którego byłem wpatrzony za szczeniaka. Może trochę i teraz.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Dzisiejszy wieczór była zajęta i nikt i nic nie mogło jej przeszkadzać. Matta znała od małego, przez większość czasu był jak rzep u psiego ogona. Łaził za nią, nie odstępował na krok, a ona uczyła go wszystkiego co sama wiedziała o życiu na ulicy. Pokazywała gdzie najłatwiej coś ukraść, komu nie podchodzić pod nogi. Można więc powiedzieć, że po części była osobą, która pokazała mu jak przetrwać na tym trudnym świecie. A dzisiaj potrzebował jej pomocy. Chociaż nie zawsze go lubiła, za szczeniaka uważała za głupiego przybłędę, którego należy się pozbyć, jednak sympatia przyszła z czasem, a ich znajomość przetrwała już bardzo długie lata. I różnica w wieku absolutnie im w tym nie przeszkadzała. Bo kto by patrzył na coś takiego jak skończone lata.
Huxley siedziała na jego kolanach, z dłońmi wplecionymi w jego ciemne włosy słuchała jego pijackiego bełkotu. Dla kogoś z zewnątrz mógł on brzmieć co najmniej nielogicznie, ale Rain, będąc już poinformowaną o zaistniałej sytuacji, doskonale rozumiała co mężczyzna miał na myśli i skłamałaby gdyby powiedziała, że się z nim nie zgadza.
- Popierdolone to jest wszystko już od dawna. Jeszcze cię na świecie nie było, jak już zdawałam sobie z tego sprawę - westchnęła ciężko.
Całe to życie było do bani. Wszystko to czym się otaczali, jak funkcjonowali i gdzie przyszło im żyć. Tacy jak oni nie mieli łatwo, a grunt to było się z tym pogodzić i nie pozwolić, aby ten cały pierdolony świat za bardzo dał im się we znaki. Musieli być szybsi, sprytniejsi, twardsi. I o ile zawsze im się udawało wyjść ze wszystkiego jak koty na czterech łapach, tak czasami trafiały się gorsze chwile. Najczęściej, gdy ktoś od nich schodził z tego świata. Taką chwilę miał właśnie Matthew. A kto inny jak nie osoba będąca na takim samym dnie jak on mógł mu pomóc? Stąd ten obowiązek spadł na Rain.
- Śmierć w płomieniach byłby straszna. Wiadomo co się z nią stało? To znaczy jak się to stało? - dopytała.
Nie byłaby sobą gdyby nie chciała poznać szczegółów. Taka już była, bardzo ciekawska nawet wtedy, kiedy może nie za bardzo wypadało. Ale Bott znał już ją na tyle dobrze, że wiedział, że Rain momentami nie mogła powstrzymać się przed zadawaniem kolejnych pytań.
- Zamieszkaj w tej kawalerce albo ją sprzedaj - wzruszyła lekko ramionami. - Fobia do psów? Chyba mi jeszcze nie opowiedziałeś - Huxley zacisnęła mocniej palce na jego czuprynie.
Miała wrażenie, że kiedyś już chyba słyszała tą opowieść, ale jeśli tylko ma to mu pomóc w uśmierzeniu bólu, to o psach mogłaby słuchać i po raz setny. Nie dla wszystkich była zimną suką, nie dla Botta. Nie gdy z całkowitą szczerością pokazywał swoją słabość właśnie przed nią, nie gdy obdarzał ją zaufaniem i zapitym spojrzeniem prosił o pomoc.
Huxley siedziała na jego kolanach, z dłońmi wplecionymi w jego ciemne włosy słuchała jego pijackiego bełkotu. Dla kogoś z zewnątrz mógł on brzmieć co najmniej nielogicznie, ale Rain, będąc już poinformowaną o zaistniałej sytuacji, doskonale rozumiała co mężczyzna miał na myśli i skłamałaby gdyby powiedziała, że się z nim nie zgadza.
- Popierdolone to jest wszystko już od dawna. Jeszcze cię na świecie nie było, jak już zdawałam sobie z tego sprawę - westchnęła ciężko.
Całe to życie było do bani. Wszystko to czym się otaczali, jak funkcjonowali i gdzie przyszło im żyć. Tacy jak oni nie mieli łatwo, a grunt to było się z tym pogodzić i nie pozwolić, aby ten cały pierdolony świat za bardzo dał im się we znaki. Musieli być szybsi, sprytniejsi, twardsi. I o ile zawsze im się udawało wyjść ze wszystkiego jak koty na czterech łapach, tak czasami trafiały się gorsze chwile. Najczęściej, gdy ktoś od nich schodził z tego świata. Taką chwilę miał właśnie Matthew. A kto inny jak nie osoba będąca na takim samym dnie jak on mógł mu pomóc? Stąd ten obowiązek spadł na Rain.
- Śmierć w płomieniach byłby straszna. Wiadomo co się z nią stało? To znaczy jak się to stało? - dopytała.
Nie byłaby sobą gdyby nie chciała poznać szczegółów. Taka już była, bardzo ciekawska nawet wtedy, kiedy może nie za bardzo wypadało. Ale Bott znał już ją na tyle dobrze, że wiedział, że Rain momentami nie mogła powstrzymać się przed zadawaniem kolejnych pytań.
- Zamieszkaj w tej kawalerce albo ją sprzedaj - wzruszyła lekko ramionami. - Fobia do psów? Chyba mi jeszcze nie opowiedziałeś - Huxley zacisnęła mocniej palce na jego czuprynie.
Miała wrażenie, że kiedyś już chyba słyszała tą opowieść, ale jeśli tylko ma to mu pomóc w uśmierzeniu bólu, to o psach mogłaby słuchać i po raz setny. Nie dla wszystkich była zimną suką, nie dla Botta. Nie gdy z całkowitą szczerością pokazywał swoją słabość właśnie przed nią, nie gdy obdarzał ją zaufaniem i zapitym spojrzeniem prosił o pomoc.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Zawsze chciałaś to powiedzieć? - Zaśmiałem się rozciągając usta w w wygiętą w pół uśmiech kreskę. Nie była przecież taka stara. Nie wiem, jeżeli próbowała w tym momencie mnie rozbawić to jej się udało. Chociaż tak właściwie nie było to jakąś trudnością teraz, kiedy już miałem wiele kolejek już za sobą. Spojrzałem na jej twarz z lekkim roztargnieniem próbując coś wycenić. Zmrużyłem oczy - Nie jest jeszcze tak źle, Hux, jeszcze masz czas się wyrobić - uniosłem brwi wyżej jednocześnie odsłaniając rząd zębów w lekko zgryźliwym zacieszu. Miałem oczywiście na myśli to, że no - twarz miała jeszcze bardzo w porządku, jak na taką starą torbę. Hehe, eh... - Jeżeli planujesz upolować jakiegoś dzianego gaha to masz jeszcze swoje dziesięć minut, tygrysico - to nie było żadne miłosne życzenie wspaniałych uniesień. Za próbę snucia takich zostałbym wyśmiany. Doskonale zdawałem sobie, że Hux była sprytna. Umiała przyciągać i to nie tylko zgrabnymi nogami bądź opinającym gorsetem. Czy też jego brakiem. Życzyłem jej tego by jeżeli miała dalej się kurwić to by nie robiła tego w takiej spelunie. Nie było to coś poza jej zasięgiem. Na pewno potrafiła znaleźć haka na kogoś sensownego zmuszając go szantażem czy też bardziej sugestywną prośbą do odstąpienia jakiegoś przytulnego kąta w porządnej kamienicy na Pokątnej. A może to tylko ja bardzo chciałem w to wierzyć? Właściwie wypiję za tą wiarę!
- Było takie jakieś przeklęte miejsce na peryferiach. Jakiś gość tam ściągał ludzi. Nie wiem co konkretnie ją zachęciło by się tam pojawić. Zresztą nie tylko ją - Odgen też tam był. Ponoć ktoś płacił niezłą kasę za stawienie się o odpowiedniej godzinie odpowiednia porą... - westchnąłem. Już mi się nie chciało myśleć czy to była pułapka czy też niefortunny zbieg okoliczności. Mii jednak nie zależało na kasie wiec czemu...? - No i skończyli w jakimś budynku, który uległ zawaleniu. Mia nie zdążyła się wydostać - nie przeszkadzało mi mówienie. Właściwie potrzebowałem ciepła drugiego człowieka, kolejnej palącej porcji ognistej i wygadania. Hux była więc najlepszą możliwą opcja towarzystwa tego wieczoru.
- Właściwie to bym ją spalił. Takie to modne ostatnio - zaśmiałem się wspominając Wywernę, a zaraz potem Ministerstwo - Ale Ruben by mnie chyba zabił - mój wspaniały sąsiad mieszkający piętro niżej - Więc może faktycznie sprzedam... Jak się zorientujesz i znajdziesz dobrego kupca to odpale ci dziesięć procent za fatygę - podniosłem na nią spojrzenie i pomimo upojenia propozycja była jak najbardziej poważna. Ja sam nie miałem głowy do szukania i w ogóle się w cenach nie orientowałem.
- A, to w sumie całkiem zabawna historia z początku. Kojarzysz Freda? Tego co...o rety, to z osiemnaście czy tam już prawie dwadzieścia lat będzie... No tyle lat temu Fred miał przy dokach swoją łajbę i magazyn. Dobrze mu szmuglerka szła. Przynajmniej dopóki nie wpadł gdzieś w okolicach '43. Chyba dalej odsiaduje... - zamyśliłem się tracąc nieco wątek - kojarzysz ne?
- Było takie jakieś przeklęte miejsce na peryferiach. Jakiś gość tam ściągał ludzi. Nie wiem co konkretnie ją zachęciło by się tam pojawić. Zresztą nie tylko ją - Odgen też tam był. Ponoć ktoś płacił niezłą kasę za stawienie się o odpowiedniej godzinie odpowiednia porą... - westchnąłem. Już mi się nie chciało myśleć czy to była pułapka czy też niefortunny zbieg okoliczności. Mii jednak nie zależało na kasie wiec czemu...? - No i skończyli w jakimś budynku, który uległ zawaleniu. Mia nie zdążyła się wydostać - nie przeszkadzało mi mówienie. Właściwie potrzebowałem ciepła drugiego człowieka, kolejnej palącej porcji ognistej i wygadania. Hux była więc najlepszą możliwą opcja towarzystwa tego wieczoru.
- Właściwie to bym ją spalił. Takie to modne ostatnio - zaśmiałem się wspominając Wywernę, a zaraz potem Ministerstwo - Ale Ruben by mnie chyba zabił - mój wspaniały sąsiad mieszkający piętro niżej - Więc może faktycznie sprzedam... Jak się zorientujesz i znajdziesz dobrego kupca to odpale ci dziesięć procent za fatygę - podniosłem na nią spojrzenie i pomimo upojenia propozycja była jak najbardziej poważna. Ja sam nie miałem głowy do szukania i w ogóle się w cenach nie orientowałem.
- A, to w sumie całkiem zabawna historia z początku. Kojarzysz Freda? Tego co...o rety, to z osiemnaście czy tam już prawie dwadzieścia lat będzie... No tyle lat temu Fred miał przy dokach swoją łajbę i magazyn. Dobrze mu szmuglerka szła. Przynajmniej dopóki nie wpadł gdzieś w okolicach '43. Chyba dalej odsiaduje... - zamyśliłem się tracąc nieco wątek - kojarzysz ne?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Zawsze - odpowiedziała mu wyszczerzając zęby.
Chociaż im obojgu nie było do śmiechu - mężczyźnie z wiadomych przyczyn, a jej dlatego, że nie lubiła patrzeć na nieszczęście swoich bliskich. Tak oboje nie mogli się załamywać, a przynajmniej jedna ze stron musiała myśleć trzeźwo i ciągnąć ich oboje ku górze. Jak przystało padło na kobietę, która z męską głową przy piersiach wsłuchiwała już wielu.
- A kto powiedział, że chce się z tego wyrabiać? Mi tu dobrze. Chociaż lepiej by było na statku na pełnym morzu, a jeszcze lepiej w innym kraju, gdzie by mnie z moją kurwmatką nie porównywali - parsknęła śmiechem jednocześnie wzruszając ramionami.
Życie było jakie było i należało je przyjąć takim jakim jest. A jeśli nie potrafiło się go zaakceptować i dostosować do warunków jakie dyktowało, to już lepiej uwiązać sobie kamień do kostki i skoczyć z klifu. Huxley było dobrze tak jak było, nie potrzebowała brylantów by błyszczeć i pięknych sukien by zwracać na siebie uwagę. Miała trochę oleju w głowie, dobre znajomości i pokaźne piersi, a w dokach to wystarczyło by się ustatkować. Z jakiegoś powodu mogła sobie pozwolić na mieszkanie w czymś lepszym niż rudera jej matki. Chociaż Matthew mógł uważać inaczej, to Rain nie chciała stać się własnością jednej osoby. Nie chciała kupczyć ciałem tylko dla jednego mężczyzny. Czułaby się jak ptaszek zamknięty w klatce. A była przecież królową tego miejsca.
A królowa miała swoich ludzi, którzy teraz jej potrzebowali. Dlatego czarnowłosa ze skupieniem słuchała opowieści swojego przyjaciela i nie tylko dlatego, że po paru głębszych język miał jakby trochę zbyt wiotki, a wychodzące z jego ust słowa były jakby trochę mniej wyraźne. A to co mówił było bardzo ciekawe i niepokojące zarazem. Nie wiedziała czy powinno ją to mocno zainteresować, stwierdziła jednak, że postara się zachować te informacje w swojej pamięci. Kto wie kiedy i gdzie coś jeszcze obije się jej o uszy, co będzie mogła ze sobą połączyć dowiadując się rzeczy, których być może wiedzieć nie powinna?
- Coś wiadomo o tej osobie co ściągał tych ludzi? - zapytała wręcz machinalnie.
Nie jej wina, że jej ciekawska natura zawsze była pierwsza. Dzięki temu była kim była i nie można było powiedzieć, że zmarnowała swój “talent”.
- No, sprzedanie to lepszy pomysł niż spalenie. Pomyślałabym, że jesteś chory gdybyś chciał w taki sposób pozbyć się tak ładnej sumki pieniędzy - zauważyła. - Mieszkania na Pokątnej są w cenie. Rozejrzę się, bo nie pogardzę dodatkowym syklem.
Tym razem to ona byłaby chora gdyby pozwoliła, aby taka okazja przeszła jej koło nosa, nawet jeśli propozycja ta szła od dobrego przyjaciela.
- Fred, Fred… Ten co opowiadał, że mu pół palca tryton odgryzł jak pływał po greckich wodach? No łajbę miał i magazyn też. I pamiętam, że mu katarynkę taką małą zwinąłeś jak nie patrzył - zaśmiała się czochrając mu włosy i poprawiając się na jego kolanach. - No pamiętam go, ale weź mi przy okazji wieku nie wypominaj, bo jeszcze ktoś usłyszy. No, ale co z tym Fredem?
Historia zapowiadała się naprawdę bardzo ciekawie, tym bardziej, że Matthew brzmiał tak, jakby zaraz miał opowiedzieć najzabawniejszą opowieść świata. Dlatego Rain z zainteresowaniem przysłuchiwała się i oczekiwała dalszej części dolewając jemu i sobie kolejnej porcji alkoholu. A co, piją za zdrowie Mii, więc nie będą sobie żałować!
Chociaż im obojgu nie było do śmiechu - mężczyźnie z wiadomych przyczyn, a jej dlatego, że nie lubiła patrzeć na nieszczęście swoich bliskich. Tak oboje nie mogli się załamywać, a przynajmniej jedna ze stron musiała myśleć trzeźwo i ciągnąć ich oboje ku górze. Jak przystało padło na kobietę, która z męską głową przy piersiach wsłuchiwała już wielu.
- A kto powiedział, że chce się z tego wyrabiać? Mi tu dobrze. Chociaż lepiej by było na statku na pełnym morzu, a jeszcze lepiej w innym kraju, gdzie by mnie z moją kurwmatką nie porównywali - parsknęła śmiechem jednocześnie wzruszając ramionami.
Życie było jakie było i należało je przyjąć takim jakim jest. A jeśli nie potrafiło się go zaakceptować i dostosować do warunków jakie dyktowało, to już lepiej uwiązać sobie kamień do kostki i skoczyć z klifu. Huxley było dobrze tak jak było, nie potrzebowała brylantów by błyszczeć i pięknych sukien by zwracać na siebie uwagę. Miała trochę oleju w głowie, dobre znajomości i pokaźne piersi, a w dokach to wystarczyło by się ustatkować. Z jakiegoś powodu mogła sobie pozwolić na mieszkanie w czymś lepszym niż rudera jej matki. Chociaż Matthew mógł uważać inaczej, to Rain nie chciała stać się własnością jednej osoby. Nie chciała kupczyć ciałem tylko dla jednego mężczyzny. Czułaby się jak ptaszek zamknięty w klatce. A była przecież królową tego miejsca.
A królowa miała swoich ludzi, którzy teraz jej potrzebowali. Dlatego czarnowłosa ze skupieniem słuchała opowieści swojego przyjaciela i nie tylko dlatego, że po paru głębszych język miał jakby trochę zbyt wiotki, a wychodzące z jego ust słowa były jakby trochę mniej wyraźne. A to co mówił było bardzo ciekawe i niepokojące zarazem. Nie wiedziała czy powinno ją to mocno zainteresować, stwierdziła jednak, że postara się zachować te informacje w swojej pamięci. Kto wie kiedy i gdzie coś jeszcze obije się jej o uszy, co będzie mogła ze sobą połączyć dowiadując się rzeczy, których być może wiedzieć nie powinna?
- Coś wiadomo o tej osobie co ściągał tych ludzi? - zapytała wręcz machinalnie.
Nie jej wina, że jej ciekawska natura zawsze była pierwsza. Dzięki temu była kim była i nie można było powiedzieć, że zmarnowała swój “talent”.
- No, sprzedanie to lepszy pomysł niż spalenie. Pomyślałabym, że jesteś chory gdybyś chciał w taki sposób pozbyć się tak ładnej sumki pieniędzy - zauważyła. - Mieszkania na Pokątnej są w cenie. Rozejrzę się, bo nie pogardzę dodatkowym syklem.
Tym razem to ona byłaby chora gdyby pozwoliła, aby taka okazja przeszła jej koło nosa, nawet jeśli propozycja ta szła od dobrego przyjaciela.
- Fred, Fred… Ten co opowiadał, że mu pół palca tryton odgryzł jak pływał po greckich wodach? No łajbę miał i magazyn też. I pamiętam, że mu katarynkę taką małą zwinąłeś jak nie patrzył - zaśmiała się czochrając mu włosy i poprawiając się na jego kolanach. - No pamiętam go, ale weź mi przy okazji wieku nie wypominaj, bo jeszcze ktoś usłyszy. No, ale co z tym Fredem?
Historia zapowiadała się naprawdę bardzo ciekawie, tym bardziej, że Matthew brzmiał tak, jakby zaraz miał opowiedzieć najzabawniejszą opowieść świata. Dlatego Rain z zainteresowaniem przysłuchiwała się i oczekiwała dalszej części dolewając jemu i sobie kolejnej porcji alkoholu. A co, piją za zdrowie Mii, więc nie będą sobie żałować!
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Oj jaka ty chytra Rain. Dobrze wiesz, że statek zawsze wraca do tego samego portu. Mimo wszystko kochasz Londyn, co? - a może mówiłem tak bo trudno mi było sobie wyobrażać dzielnicę portową bez myśli, że w Parszywym mógłbym nie spotkać Huxly? Była jak charakterystyczny punkt, a może bardziej jak istniejąca od zawsze w tym miejscu kotwica. Wątpiłem też w to że nie miała okazji zaciągnąć się na jakiś pokład i w porywie impulsu odbić od brzegu Anglii ku otwartemu oceanowi. To było przecież nieco trudniejsze niż zamówienie piwa, a prostsze niż ściągnięcie butów po sześciu kolejkach tychże. Mi to jednak nie przeszkadzało to, że mimo wszystko wciąż tu była.
Palcem wodziłem po odsłoniętym udzie jakbym nęcił ryby mieszkające pod taflą wody. Przeciągnąłem nim w stronę kolana które otaczałem ślizgając się terapeutycznie po materiale naciągniętej pończochy.
- Odgen wie więcej. Coś tam szumiał ale jakoś brakło mi cierpliwości. Zresztą wiesz jak trudno czasem się z nim rozmawia. Skupienia to ze świecą u niego szukać - wyjaśniłem brak konkretniejszej wiedzy, którą prawdopodobnie z czasem uzupełnię. Na razie nie miałem do tego głowy więc wzruszyłem tylko bezradnie ramionami. Ta zaprzątana była głupimi pomysłami o zabawie w piromana. Tak właściwie dobrze, że o tym Huxly powiedziałem. Trochę tak jej rozsądek w tej sprawie nagiął mój własny przekonując mnie mimo wszystko że sprzedaż będzie lepsza, chociaż wciąż jakoś miałem w związku z tym mieszane uczucia. Wiążąca mnie z Mią przysięga na balkonie dźwięczała mi w uszach. Może ten problem uda mi się jakoś wyminąć za pośrednictwem Rain? Ona znajdzie kupca i się jakoś tym zajmie. Nie miałem problemu z odstąpieniem jakiejś części w tym przedsięwzięciu. Nie byłem chciwy gdy przychodziło do spraw prywatnych.
Zaśmiałem się zacierając oczy tak by pochwycić jej spojrzenie.
- Hah, wtedy poszło o większą pierdołę - zacząłem przekrzywiając nieco łeb by lepiej korzystać z pieszczoty jej palców - ...widzisz, to było tak, ze wraz z Mią zakradliśmy się do jego magazynu i właściwie było nam mało. Padł kolejny zakład, kolejna dziecięca podpucha - wiesz zresztą jak wyglądają tu zabawy - oczy zabłyszczały mi wspomnieniem ekscytacji towarzyszącemu mi tamtej nocy - No więc postanowiliśmy pójść dalej i zakraść się do jego domu. Poszedłem pierwszy i na dowód, że mi się udało wziąłem kieszonkowy zegarek. Wracając się jednak potknąłem i wszystko zaczęło się sypać. Uciekaliśmy przez ten sam magazyn myśląc że między ładunkami się schowamy ale poszczuł nas psem. Nie wiem co to za rasa była ale pamiętam go jako nie małe bydle. Akurat ja nie zdążyłem przeskoczyć ogrodzenia w porę - niby się uśmiechnąłem, a jednak skrzywiłem - To jaką burę zgarnąłem to małe piwo przy tym jak wycierpiałem pijąc te eliksiry wszystkie, a ta mała żmija się śmiała. Nazwisko w tamtej chwili wyjątkowo jej pasowało!
Palcem wodziłem po odsłoniętym udzie jakbym nęcił ryby mieszkające pod taflą wody. Przeciągnąłem nim w stronę kolana które otaczałem ślizgając się terapeutycznie po materiale naciągniętej pończochy.
- Odgen wie więcej. Coś tam szumiał ale jakoś brakło mi cierpliwości. Zresztą wiesz jak trudno czasem się z nim rozmawia. Skupienia to ze świecą u niego szukać - wyjaśniłem brak konkretniejszej wiedzy, którą prawdopodobnie z czasem uzupełnię. Na razie nie miałem do tego głowy więc wzruszyłem tylko bezradnie ramionami. Ta zaprzątana była głupimi pomysłami o zabawie w piromana. Tak właściwie dobrze, że o tym Huxly powiedziałem. Trochę tak jej rozsądek w tej sprawie nagiął mój własny przekonując mnie mimo wszystko że sprzedaż będzie lepsza, chociaż wciąż jakoś miałem w związku z tym mieszane uczucia. Wiążąca mnie z Mią przysięga na balkonie dźwięczała mi w uszach. Może ten problem uda mi się jakoś wyminąć za pośrednictwem Rain? Ona znajdzie kupca i się jakoś tym zajmie. Nie miałem problemu z odstąpieniem jakiejś części w tym przedsięwzięciu. Nie byłem chciwy gdy przychodziło do spraw prywatnych.
Zaśmiałem się zacierając oczy tak by pochwycić jej spojrzenie.
- Hah, wtedy poszło o większą pierdołę - zacząłem przekrzywiając nieco łeb by lepiej korzystać z pieszczoty jej palców - ...widzisz, to było tak, ze wraz z Mią zakradliśmy się do jego magazynu i właściwie było nam mało. Padł kolejny zakład, kolejna dziecięca podpucha - wiesz zresztą jak wyglądają tu zabawy - oczy zabłyszczały mi wspomnieniem ekscytacji towarzyszącemu mi tamtej nocy - No więc postanowiliśmy pójść dalej i zakraść się do jego domu. Poszedłem pierwszy i na dowód, że mi się udało wziąłem kieszonkowy zegarek. Wracając się jednak potknąłem i wszystko zaczęło się sypać. Uciekaliśmy przez ten sam magazyn myśląc że między ładunkami się schowamy ale poszczuł nas psem. Nie wiem co to za rasa była ale pamiętam go jako nie małe bydle. Akurat ja nie zdążyłem przeskoczyć ogrodzenia w porę - niby się uśmiechnąłem, a jednak skrzywiłem - To jaką burę zgarnąłem to małe piwo przy tym jak wycierpiałem pijąc te eliksiry wszystkie, a ta mała żmija się śmiała. Nazwisko w tamtej chwili wyjątkowo jej pasowało!
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
No tego się mogła spodziewać, że poszło o coś więcej. Gdyby był to pikuś, to Matthew nie miałby urazu aż po dziś dzień, chociaż uśmiech sam pchał jej się na usta gdy o tym słyszała. Nie chciała się jednak z niego śmiać, jeszcze by ją zrzucił z kolan i tyle by było po przyjemnym wieczorze. Może i pili za zdrowie Mii i wspominali najlepsze z nią chwilę… to znaczy Matthew wspominał, bo Rain nigdy nie miała z nią specjalnie kontaktu, to jednak planowali, czy też ona planowała, aby ten wieczór był jednak przyjemny. Tak przyjemny jak dotyk jego palców na nagich udach i szorstkość jego brody wtulonej w pełne piersi.
Co do Odgena to musiała się zgodzić, czasami miała wrażenie, że móżdżek miał wielkości orzeszka i nic w tym dziwnego, że jej przyjaciel nie dał rady z niego nic wyciągnąć i poddał się nie mając już cierpliwości. Już chciała powiedzieć, że przecież może ją do niego zaprowadzić i ona się tym zajmie, ale uciszyła się wypijając za jednym razem całą szklankę ognistej. Z jej ust wydobyło się westchnięcie, alkohol palił jej przełyk.
- Tak, tak - wycharczała. - Dobrze wiem, jak to tu wygląda. W końcu sama cię tego nauczyłam.
Nie byłaby sobą gdyby chociaż raz tego wieczoru nie przypomniała przyjacielowi, kto mu pomógł w odnalezieniu się w Porcie. Jak za nią człapał godzinami irytując Huxley niemożliwie i ucząc się obserwując jej zachowanie. Co jak co, Matthew łapał szybko i szybko udało mu się stanąć na własnych nogach. Teraz też mu się uda. Był z niego twardy gość, temu nie można było zaprzeczyć.
Rain słuchała go uważnie i z każdą chwilą czuła się coraz bardziej rozbawiona. Jego opowieść połączona z procentami działała niezwykle rozweselająco. Na tyle, że parę razy udało jej się parsknąć śmiechem momentalnie starając się zachować poważnie.
- Ja się wcale nie śmieję. Wredna żmija, tak się z ciebie śmiać, no naprawdę - powiedziała najbardziej sztucznym poważnym tonem jakim tylko potrafiła i zaraz wybuchła śmiechem przyciskając do siebie głowę mężczyzny. - Hahaha! Matt, tylko mi nie mów, że ten pies ugryzł cię w tyłek? Bo zarządzam pokazania blizn!
Zażartowała sobie z niego i ona. Nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała tego momentu. Matthew znał Huxley na tyle dobrze by wiedzieć, że nigdy nie darowałaby sobie, gdyby przegapiła chwilę. Miała talent do pojawiania się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i do znikania gdy było trzeba.
Miło było od czasu do czasu spędzić czasu u boku, czy też na kolanach, swojego przyjaciela. Huxley uważała, że tak ma prawo go nazywać. Już lata temu przestała uważać go za szczeniaka nie wartego zachodu, który uczepił się jak rzep do jej kiecki. Teraz był wartościowym człowiekiem w tym świecie i odtrącenie go mogłoby nie być Rain na rękę. Z drugiej strony naprawdę go lubiła, więc nawet nie chciałaby tego robić. Dlatego też z pełną szczerością go teraz wspierała i próbowała pocieszyć dolewając kolejne porcje alkoholu i jemu i sobie. Dzisiejszego wieczora była tylko dla niego i reszta mogłaby sobie tylko popatrzeć.
- Cóż, to może powinniśmy wypić za Freda i tego jego kundla, który cię tak urządził - zaproponowała. - Jeszcze raz z Mię i no nie wiem… kobietę byś sobie znalazł, czy coś.
Sądziła, że nie będzie musiała długo czekać na aprobatę mężczyzny, dlatego nie czekając na niego uniosła swoja szklankę, stuknęła w szklankę należącą do Matthew’a i wypiła zawartość.
Co do Odgena to musiała się zgodzić, czasami miała wrażenie, że móżdżek miał wielkości orzeszka i nic w tym dziwnego, że jej przyjaciel nie dał rady z niego nic wyciągnąć i poddał się nie mając już cierpliwości. Już chciała powiedzieć, że przecież może ją do niego zaprowadzić i ona się tym zajmie, ale uciszyła się wypijając za jednym razem całą szklankę ognistej. Z jej ust wydobyło się westchnięcie, alkohol palił jej przełyk.
- Tak, tak - wycharczała. - Dobrze wiem, jak to tu wygląda. W końcu sama cię tego nauczyłam.
Nie byłaby sobą gdyby chociaż raz tego wieczoru nie przypomniała przyjacielowi, kto mu pomógł w odnalezieniu się w Porcie. Jak za nią człapał godzinami irytując Huxley niemożliwie i ucząc się obserwując jej zachowanie. Co jak co, Matthew łapał szybko i szybko udało mu się stanąć na własnych nogach. Teraz też mu się uda. Był z niego twardy gość, temu nie można było zaprzeczyć.
Rain słuchała go uważnie i z każdą chwilą czuła się coraz bardziej rozbawiona. Jego opowieść połączona z procentami działała niezwykle rozweselająco. Na tyle, że parę razy udało jej się parsknąć śmiechem momentalnie starając się zachować poważnie.
- Ja się wcale nie śmieję. Wredna żmija, tak się z ciebie śmiać, no naprawdę - powiedziała najbardziej sztucznym poważnym tonem jakim tylko potrafiła i zaraz wybuchła śmiechem przyciskając do siebie głowę mężczyzny. - Hahaha! Matt, tylko mi nie mów, że ten pies ugryzł cię w tyłek? Bo zarządzam pokazania blizn!
Zażartowała sobie z niego i ona. Nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała tego momentu. Matthew znał Huxley na tyle dobrze by wiedzieć, że nigdy nie darowałaby sobie, gdyby przegapiła chwilę. Miała talent do pojawiania się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i do znikania gdy było trzeba.
Miło było od czasu do czasu spędzić czasu u boku, czy też na kolanach, swojego przyjaciela. Huxley uważała, że tak ma prawo go nazywać. Już lata temu przestała uważać go za szczeniaka nie wartego zachodu, który uczepił się jak rzep do jej kiecki. Teraz był wartościowym człowiekiem w tym świecie i odtrącenie go mogłoby nie być Rain na rękę. Z drugiej strony naprawdę go lubiła, więc nawet nie chciałaby tego robić. Dlatego też z pełną szczerością go teraz wspierała i próbowała pocieszyć dolewając kolejne porcje alkoholu i jemu i sobie. Dzisiejszego wieczora była tylko dla niego i reszta mogłaby sobie tylko popatrzeć.
- Cóż, to może powinniśmy wypić za Freda i tego jego kundla, który cię tak urządził - zaproponowała. - Jeszcze raz z Mię i no nie wiem… kobietę byś sobie znalazł, czy coś.
Sądziła, że nie będzie musiała długo czekać na aprobatę mężczyzny, dlatego nie czekając na niego uniosła swoja szklankę, stuknęła w szklankę należącą do Matthew’a i wypiła zawartość.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Może tak właściwie nie chciałem znać szczegółów dlatego też odpuściłem dociskanie Odgena w chwili w której pojawiły się pierwsze opory z jego strony. Co gdyby moje wyobrażenie o szybkiej i w miarę bezbolesnej śmierci by prysły? Chyba bym tego nie dźwigną. Przynajmniej nie teraz. Pomyślałem więc, że dam sobie czasu by nie zmienić się już totalnie w jakiegoś miękkiego fiuta. Zresztą, czasami nie warto było wiedzieć, roztrząsać. Uczył tego Nokturn, uczyły tego doki, uczyła też Huxly. Byłem jej za to wdzięczny. Za te szorstkie i cierpkie lekcje, jak również miękkie i słodkie uda będących pocieszeniem. Dzięki temu łatwiej było się podnieść z kolan. Jak na razie jednak lepiej mi się zwyczajnie siedziało czując ciężar jej ciała, ostry zapach alkoholu oraz gryzący w oczy dym magicznych papierosów.
Kilkukrotnie i mi podnosił się kącik ust, kiedy ze szklanki ognistej przelewałem uwagę na twarz Rain dostrzegałem tam rozbawienie. Prosty był ze mnie człowiek. Tym bardziej po alkoholu, kiedy to łapałem cudze nastroje jak swoje własne.
- Jeszcze jak! Myślałem wtedy, że już do końca życia nie będzie mi dane usiąść na czymkolwiek - odpowiedziałem jej z niezwykłą powagą by zaraz zaśmiać się - To było wieki temu myślę, że musiałabyś pokontemplować nad moim tyłkiem z wyjątkowego bliska by się dopatrzeć no ale jak zżera cię ciekawość to ja chętnie pomogę ci ją zaspokoić - podskoczyłem zawadiacko brwiami zapowiadając się na wpół na poważnie, na wpół dając się ponieść alkoholowemu rozbawieniu.
Podciągnąłem zapełnioną przez czarownicę szklankę w której zachlupotała żywo ognisto.
- Postanowione więc. Za Mię, Freda, wiotką niewiastę dla mnie i...nie wierzę, lecz niech będzie i za tego zapchlonego kundla. mam nadzieję, że gnije już od lat w ziemi - przytaknąłem wznosząc oficjalny toast by w kolejnej chwili przechylić szklankę. Odstawiłem ją, a potem klepnąłem Rain w udo bo niestety jej pupa była bezpiecznie nieodsłonięta - Właśnie, może mnie jakiejś swojej przyjaciółce przedstawisz, hm? Przebieram w tych, lecz jakoś szczęścia nie mam. Tak właściwie nie musi być właściwie porządna, lecz niech nie będzie zamężna ani ruda.
Kilkukrotnie i mi podnosił się kącik ust, kiedy ze szklanki ognistej przelewałem uwagę na twarz Rain dostrzegałem tam rozbawienie. Prosty był ze mnie człowiek. Tym bardziej po alkoholu, kiedy to łapałem cudze nastroje jak swoje własne.
- Jeszcze jak! Myślałem wtedy, że już do końca życia nie będzie mi dane usiąść na czymkolwiek - odpowiedziałem jej z niezwykłą powagą by zaraz zaśmiać się - To było wieki temu myślę, że musiałabyś pokontemplować nad moim tyłkiem z wyjątkowego bliska by się dopatrzeć no ale jak zżera cię ciekawość to ja chętnie pomogę ci ją zaspokoić - podskoczyłem zawadiacko brwiami zapowiadając się na wpół na poważnie, na wpół dając się ponieść alkoholowemu rozbawieniu.
Podciągnąłem zapełnioną przez czarownicę szklankę w której zachlupotała żywo ognisto.
- Postanowione więc. Za Mię, Freda, wiotką niewiastę dla mnie i...nie wierzę, lecz niech będzie i za tego zapchlonego kundla. mam nadzieję, że gnije już od lat w ziemi - przytaknąłem wznosząc oficjalny toast by w kolejnej chwili przechylić szklankę. Odstawiłem ją, a potem klepnąłem Rain w udo bo niestety jej pupa była bezpiecznie nieodsłonięta - Właśnie, może mnie jakiejś swojej przyjaciółce przedstawisz, hm? Przebieram w tych, lecz jakoś szczęścia nie mam. Tak właściwie nie musi być właściwie porządna, lecz niech nie będzie zamężna ani ruda.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Spędzenie czasu z Bott’em było jak cofnięcie się w czasie. Wspominanie dawnych, szczenięcych lat. I pomyśleć, że kiedyś był dla niej istnym utrapieniem, przyczepił się jak rzep psiego ogona i nie chciał puścić. Ale może dzięki temu miała kogoś, z kim mogła porozmawiać odrywając się od pracy. I jednej i drugiej. Matthew nic od niej szczególnego nie chciał, zdawało się, że on lubił ją a ona, mimo swojego momentami wrednego zachowania, lubiła jego. Byle tylko bez zbędnego rozczulania, oboje nie byli do tego stworzeni. Aczkolwiek oboje byli stworzeni do uprzyjemniania sobie życia alkoholem i zabawami pod jego wpływem. I chyba na to mieli, a przynajmniej Huxley, dzisiaj ochotę. Upić się i zaznać trochę przyjemności. A co!
Rain prawie popluła się słuchając o odcinku, który kończył jego plecy i jeszcze bardziej, gdy tak ochoczo zaproponował, że z chęcią jej zaprezentuje swoje blizny. Czarnowłosa szeroko wyszczerzyła zęby, nie spodziewała się, że Bott może lubić takie zabawy. Ale po alkoholu to każdy stawał się bardziej otwarty na nowe rzeczy. Chyba nowe, ale teraz to Rain nie zamierzała się już dowiadywać.
- Skoro masz ochotę, to czemu nie - zaśmiała się. - Wspólnie pokontemplujemy nad twoimi bliznami. A będę ci się musiała pochwalić jedną swoją! Jestem z niej niemalże dumna!
Dzisiejszego wieczora kobieta była jakby inna. Bardziej wyluzowana, roześmiana i zadowolona z życia. Czasami można sobie odpuścić, zapomnieć o całym świecie i skupić na mężczyźnie, na których kolanach siedziała już od dłuższej chwili, co jakiś czas wiercąc się, by przypadkiem z nich nie spaść. Chociaż wtedy pokładali by się ze śmiechu oboje przez najbliższe dwie godziny i nikt ani nic nie byłby w stanie ich uspokoić.
Uniosła szklankę w geście toastu. Niech będzie za Mię, Freda z psem i kobitę dla Matthew’a. Wypiła całość do dna i zdążyła przełknąć, gdy na jej udo spadło uderzenie. Aż podskoczyła, przez chwilę nie wiedząc co się dzieje.
- Że koleżankę? Jak nie musi być porządna, to coś się znajdzie. Bezmężnych tu trochę jest, ale czemu właściwie nie ruda? Wiesz, ognisty temperament, pyskate to i zadziorne. Dziewucha mogłaby być dobra w łóżku - zaśmiała się radośnie czochrając go po włosach.
Jednym ruchem zeskoczyła mu z kolan, zachwiała się lekko. W końcu wlała w siebie dzisiaj już trochę alkoholu. Nie przeszkadzało jej to jednak w chwyceniu kolejnej butelki w ręce. No, miała już dość na dzisiaj siedzenia przy barze. W końcu na piętrze mieli wygodne pokoje, duże łóżka, pod ścianami fotele i dywany, może nie najczystsze, ale można było się na nich wyłożyć.
- Idę pić dalej na górę, bo mam na to dzisiaj ochotę - poinformowała go kładąc wolną dłoń na jego policzku. - Możesz iść ze mną albo zostać tutaj. Idziesz?
Poklepała go po twarzy. Zapowiadała się ciekawa i długa noc. Alkohol, oglądanie blizn na pośladkach, a w swojej sakiewce na pewno znajdzie się jakieś diable ziele albo złota rybka. Dawno nie miała okazji, aby się tak dobrze bawić. To dzisiejsze spotkanie z Bott’em było jej potrzebne.
Rain prawie popluła się słuchając o odcinku, który kończył jego plecy i jeszcze bardziej, gdy tak ochoczo zaproponował, że z chęcią jej zaprezentuje swoje blizny. Czarnowłosa szeroko wyszczerzyła zęby, nie spodziewała się, że Bott może lubić takie zabawy. Ale po alkoholu to każdy stawał się bardziej otwarty na nowe rzeczy. Chyba nowe, ale teraz to Rain nie zamierzała się już dowiadywać.
- Skoro masz ochotę, to czemu nie - zaśmiała się. - Wspólnie pokontemplujemy nad twoimi bliznami. A będę ci się musiała pochwalić jedną swoją! Jestem z niej niemalże dumna!
Dzisiejszego wieczora kobieta była jakby inna. Bardziej wyluzowana, roześmiana i zadowolona z życia. Czasami można sobie odpuścić, zapomnieć o całym świecie i skupić na mężczyźnie, na których kolanach siedziała już od dłuższej chwili, co jakiś czas wiercąc się, by przypadkiem z nich nie spaść. Chociaż wtedy pokładali by się ze śmiechu oboje przez najbliższe dwie godziny i nikt ani nic nie byłby w stanie ich uspokoić.
Uniosła szklankę w geście toastu. Niech będzie za Mię, Freda z psem i kobitę dla Matthew’a. Wypiła całość do dna i zdążyła przełknąć, gdy na jej udo spadło uderzenie. Aż podskoczyła, przez chwilę nie wiedząc co się dzieje.
- Że koleżankę? Jak nie musi być porządna, to coś się znajdzie. Bezmężnych tu trochę jest, ale czemu właściwie nie ruda? Wiesz, ognisty temperament, pyskate to i zadziorne. Dziewucha mogłaby być dobra w łóżku - zaśmiała się radośnie czochrając go po włosach.
Jednym ruchem zeskoczyła mu z kolan, zachwiała się lekko. W końcu wlała w siebie dzisiaj już trochę alkoholu. Nie przeszkadzało jej to jednak w chwyceniu kolejnej butelki w ręce. No, miała już dość na dzisiaj siedzenia przy barze. W końcu na piętrze mieli wygodne pokoje, duże łóżka, pod ścianami fotele i dywany, może nie najczystsze, ale można było się na nich wyłożyć.
- Idę pić dalej na górę, bo mam na to dzisiaj ochotę - poinformowała go kładąc wolną dłoń na jego policzku. - Możesz iść ze mną albo zostać tutaj. Idziesz?
Poklepała go po twarzy. Zapowiadała się ciekawa i długa noc. Alkohol, oglądanie blizn na pośladkach, a w swojej sakiewce na pewno znajdzie się jakieś diable ziele albo złota rybka. Dawno nie miała okazji, aby się tak dobrze bawić. To dzisiejsze spotkanie z Bott’em było jej potrzebne.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zbierało mnie na wspominki wiec je przetaczałem nie przekraczając jednak pewnej granicy. Nie przeszkadzało mi by to akurat Huxly widziała mnie w słabości, jednak nie zamierzałem przy niej pękać. Była to jedna z niepisanych zasad których się nie łamało. Ja tego nie chciałem i zapewne ona również. Nie przeszkadzało mi to. To co otrzymywałem w zamian - jej słodkie towarzystwo, ciepłe ciało, rozleniwiony, beztroski śmiech urywał się z gardła mojego lub jej, to oderwanie w którym pogrążaliśmy się nawzajem - pasowało mi. Rozżalenie gdzieś się z tym mieszało, stawało się nieważkie, nieistotne.
- Och...tak coś czuję, że chyba teraz z ciekawości nie zmrużę oka jeśli nie poszepczesz mi do uszka jej historii - uśmiechnąłem się jak kocur któremu podsunięto półmisek śmietany. Wyczułem tą drobną zmianę, chęć, która sama rozlewała się po żyłach. Przynajmniej nie była to ognista. Tego byłem prawie pewien.
Po wzniesionym toaście odstawiłem szklankę i poprawiłem moszczącą się na moich kolanach Rain. Zabawne jak to wszystko się zmieniało, a ona sama w moich ramionach prezentowała się zgrabnie i drobno. Przymknąłem oczy gdy mnie zaczepnie poczochrała. Nie chciało mi się szybko otwierać obu ślepi, więc leniwie łypnąłem jednym.
- Daj spokój Rain, to miejska legenda, którą sam zweryfikowałem. Zresztą, sama jesteś czarna jak noc, a piekielniejszej kobiety w życiu nie spotkałem - podlizywałem się, wpatrując się w ten żywy ogień pod postacią czarownicy, który chwiejnie przelał się na podłogę. Nie chciałem by odchodziła, lecz szczęśliwie była to obustronna zachcianka. Uśmiechnąłem się lubieżnie, a potem zamknąłem w dłoni jej. Nie musiała mnie ciągnąć. W zasadzie nie musiała nigdzie iść. Lekkomyślnie, gdy ledwie co wstałem podciągnąłem ja ku sobie i pochwyciłem w ramiona jak księżniczkę. Zakręciłem koślawy piruet śmiejąc się pod nosem by następnie chwiejnie, lecz pewnie stawiając kroki prowadzić ją i się do jej pokoju
- Zabawna sprawa - mruknąłem - powiedziałem że piekielniejszej kobiety nie spotkałem, a jednak...coraz bliżej nam do nieba - zakołysałem brwiami pokonując kolejny stopień prowadzący nas na piętro w korytarzu którego zniknęliśmy.
|zt
- Och...tak coś czuję, że chyba teraz z ciekawości nie zmrużę oka jeśli nie poszepczesz mi do uszka jej historii - uśmiechnąłem się jak kocur któremu podsunięto półmisek śmietany. Wyczułem tą drobną zmianę, chęć, która sama rozlewała się po żyłach. Przynajmniej nie była to ognista. Tego byłem prawie pewien.
Po wzniesionym toaście odstawiłem szklankę i poprawiłem moszczącą się na moich kolanach Rain. Zabawne jak to wszystko się zmieniało, a ona sama w moich ramionach prezentowała się zgrabnie i drobno. Przymknąłem oczy gdy mnie zaczepnie poczochrała. Nie chciało mi się szybko otwierać obu ślepi, więc leniwie łypnąłem jednym.
- Daj spokój Rain, to miejska legenda, którą sam zweryfikowałem. Zresztą, sama jesteś czarna jak noc, a piekielniejszej kobiety w życiu nie spotkałem - podlizywałem się, wpatrując się w ten żywy ogień pod postacią czarownicy, który chwiejnie przelał się na podłogę. Nie chciałem by odchodziła, lecz szczęśliwie była to obustronna zachcianka. Uśmiechnąłem się lubieżnie, a potem zamknąłem w dłoni jej. Nie musiała mnie ciągnąć. W zasadzie nie musiała nigdzie iść. Lekkomyślnie, gdy ledwie co wstałem podciągnąłem ja ku sobie i pochwyciłem w ramiona jak księżniczkę. Zakręciłem koślawy piruet śmiejąc się pod nosem by następnie chwiejnie, lecz pewnie stawiając kroki prowadzić ją i się do jej pokoju
- Zabawna sprawa - mruknąłem - powiedziałem że piekielniejszej kobiety nie spotkałem, a jednak...coraz bliżej nam do nieba - zakołysałem brwiami pokonując kolejny stopień prowadzący nas na piętro w korytarzu którego zniknęliśmy.
|zt
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
3 marca
Nie pisała się na bycie matką, a jednak od dwóch dni nie zmrużyła oka, mając pod opieką te dwa małe szkraby. Tej nocy dziwnym trafem zdołały wydostać się z klatki i zdemolować całe mieszkanie. Philippa dość sprytnie ukrywała forsę po głębokich, dobrze zakamuflowanych szczelinach swojej nory, więc aby te drobniaki wydostać, niuchacze musiały poprzewracać większość mebli. Mogła zapomnieć o słodkich snach. Goniła za nimi jak głupia, wyklinając cały ten pomysł z zabawą w dom. Dwa dni temu wspólnie z Keatem znaleźli na śmietnisku kolejną przybłędę i tak z jednego małego kreta zrobiły się dwa. Najwyraźniej w kupie siła, bo teraz wydawały się nie do pokonania. Musiała więc pochwycić je sposobem, ale nim zdążyła się za to zabrać, do drzwi zaczęli walić sąsiedzi i tak… musiała się tej starej babie tłumaczyć, że wcale nie jest ofiarą domowej przemocy. Ta noc była chaosem. W efekcie zaspała do pracy.
Pędziła przez portowe uliczki, ślizgając się w tych swoich wysokich bucikach po obłoconych chodnikach. W dłoni ściskała klucze do lokalu. Nie pamiętała, kto dzisiaj zaczynał razem z nią, ale liczyła na to, że będzie tam ktoś, kto również mógł tawernę otworzyć. Nigdy nie lubiła rannych zmian. Zegarowe wskazówki spały, a kuchnia parowała ciągnącym się aż do południa zapachem jajecznicy. Pozornie przyjemny wydawał się ten znikomy ruch, parzyła herbaty i roznosiła śniadania, wmawiając klientom, że ten chleb przybył prosto z cieplutkiej piekarni po drugiej stronie ulicy. To wszystko brzmiało dobrze, dopóki nie zaczynał się upominać o uwagę mop, dopóki nie orientowała się, że poprzedniej nocy niektórym robotnikom z przybyłego tankowca wydawało się, że byli pieprzonymi primabalerinami, królami tego nędznego, tanecznego kącika. Ha, żeby tylko kącika! Pod niektórymi brzuszyskami łamały się te mocne dębowe ławy! Tego pani Boyle nie znosiła, ale nie było jej tu przez cały czas. Pewnych spraw nie dało się powstrzymać, dla pewnych wybryków istniał właśnie Parszywy Pasażer. Pasażer, który rozumiał, nie pytał i takie tam ckliwe brednie, przez które zaczynała dzień od kupy śmierdzącej roboty.
Dobiegła zdyszana. Dzień wybudzał się, odrzucając powoli granatowe pierzyny, a zabrudzone, gdzieniegdzie popękane okienka lokalu jaśniały mocnym światłem. Jak dobrze. Trzasnęła mocno drzwiami, a potargany łeb Billy’ego wychylił się ku niej zza drzwi zaplecza. Pomachała mu i bez słowa przeszła do kuchni. Spóźniła się, lokal był otwarty, ale wewnątrz nie drzemał jeszcze żaden morski niedobitek. Zrzuciła swoje rzeczy w kąt i od razu wstawiła wodę na kawę. Palce jej drżały, gdy rozpalała ogień nad czajnikiem. Zaprzyjaźnione oczy próbowały okazać zrozumienie dla jej wymęczonej twarzy, ale zamiast tego tylko chichotały pod nosem. To Cristina – stara kucharka i największa plotkara w tym pubie. Powiadają, że jej postać pamięta początki tego miejsca. Podobno przybyła do Londynu na hiszpańskim statku. Do dziś Phils nie była pewna, dlaczego gorąca krew marnowała się w takiej dziurze. Czy jednak tego samego nie wysłuchiwała każdego wieczoru? Nigdy nie były z Cristiną wielkimi przyjaciółkami, ale szanowała jej pracę. Jej też zrobiła kawę. Nawet jeśli zdążyła już jedną wypić, nigdy nie odmawiała. Philippa przeszła do cichego kawałka zaplecza, gdzie wreszcie mogła zdjąć z siebie te wszystkie okrycia, spojrzeć w kawałek wiekowego zwierciadła i ruszyć do roboty.
Nie zdążyła jeszcze dobrze wejść na bar i sprawdzić, co trzeba donieść z piwniczki, kiedy Billy dopadł ją, twierdząc, że nie ma dobrych wieści. Pociągnął ją do bocznego wyjścia, gdzie dwóch osiłków wyładowywało skrzynie. Dostawa z portu. Świeżutka, beczki pełne trunków prosto z dalekich mórz. To tego statku tak niecierpliwie wyczekiwała szefowa. Musieli to wszystko sprawdzić, podliczyć i przeorganizować i tak już pękającą w ścianach piwnicę. Co takiego planowali właściciele? Aż tyle rumu? Z zaciekawieniem podglądała wystawione już skrzynie. Trzeba było to wszystko stąd zabrać, dopóki jeszcze nie mieli klientów. Billy zacmokał, klepiąc ją po ramieniu, jakby była jego najlepszym kumplem. Tymczasem czuła, jak ten towar mnoży jej się przed zaspanymi oczami. Znów wypije zimną kawę. Dostawcy zniknęli, a oni wzięli się do roboty. Moss zeszła do piwnicy, sprawdzić, jak mogli to wszystko tam zmieścić i od czego najlepiej zacząć, a Billy z pomocą różdżki i nieco kąśliwych uwag Cristiny próbował przenieść alkohole bliżej piwniczek. Nie miała pojęcia, skąd wziąć na to wszystko energię, ale musieli się z tym uporać, jeszcze zanim zaczną sprzątać bar po wczorajszym ucztowaniu. Miała nadzieję, że tym razem między stolikami nie czekała na nich sterta połamanych desek ani też żadne krwawe zacieki. Niektórzy jednak nie umieli powstrzymać rozwścieczonej pięści i duszy chętnej na niepoprawne amory – nawet mimo srogiego palca pani Boyle.
Zaczęli od beczek. Jedna po drugiej wtulała się w podziemne pomieszczenie. Phils zaczynała podejrzewać, że szef coś namącił. Interes kręcił się dobrze, ale nie potrzebowali chyba aż tyle alkoholu. Etykiety i oznakowania wskazywały na obce kraje. Negocjacje z marynarzami były specjalnością szefowej, może i tym razem zasłużyła na gest przyjaźni ze strony kolejnego kapitana. Albo czuła w kościach, że nadchodzi susza w dostawach i trzeba było się dodatkowo zaopatrzyć. Nie omieszka podpytać Dorothei, gdy ta wpadnie dzisiaj popołudniu do Pasażera. Później, gdy w jej ramionach nieznośne trzeszczały szkła, ujrzała już stare, sprawdzone trunki. Kilka z nich zostawiła od razu na barze, widząc puste miejsca wołające o wypełnienie. Półki miały zawsze kusić obfitością, zaczepiać te spragnione upojenia dusze. Święte słowa powtarzane miesiąc za miesiącem. Czy nadchodząca wiosna miała jeszcze bardziej zalewać Pasażerowym urokiem ulubioną klientelę? Jeśli tak, to powinna zażądać podwyżki. Póki co jednak zima trwała w najlepsze, a rosnący w wielkim kominie płomień nieskutecznie walczył z wychłodzonymi murami tawerny. Nie minęły nawet dwie godziny, a już czuła, że zaczyna jej się od tej całej roboty kręcić w głowie. Towarzysz podśpiewywał coś pod nosem, znosząc kolejne flaszeczki i za każdym razem obiecywał, że to już ostatnia. Nie, to nie była ostatnia. Ostatnią skrzynię wepchnęła do piwnicy dopiero przed południem. Nim to jednak się stało, musiała kilka razy wrócić na górę i zająć się śniadaniowymi klientami. Jak w ogóle można było wpadać tu na śniadanie? Niektórym robotnikom pyskate żoneczki nie chciały przygotowywać kanapek, więc przyłazili tutaj. Dostawali suchy kawałek kiełbasy, kromkę chleba i misę wczorajszej zupy, bo przecież nie mogła się zmarnować. Stary Victor wpadł po dziewiątej, by zagrzać swoje ulubione miejsce z wygodnymi siedziskami. Tam położył łeb na blacie i przymknął pomarszczone powieki. Cicha nuta kołysała go przyjemnie, by mógł dokończyć swój przerwany sen. Poranek rzadko ją zaskakiwał, a jednak, gdy tak na niego patrzyła, szorując zabrudzone dłonie, pożałowała, że nie jest na jego miejscu.
Szmata jednak nieznośnie wołała o uwagę. Chwyciła ją i przeszła przez całą tawernę, przemykając już mniej sennym spojrzeniem po morskich historiach zakleszczonych w malarskich ujęciach. Syreny dalej dziurawe i nienaprawione, ale za to piwnica wypełniona zapachami, których nie zabraknie do lata. Pokręciła lekko głową i wzięła się za szorowanie stolików. Przestawiała krzesła, zerkała pod blaty, mając nadzieje, że nie czekała tam na nią żadna przykra niespodzianka. Było jednak względnie czysto – jeśli nie liczyć zalegającego kurzu i piasku, ale na nie nikt już prawie nie zwracał tutaj uwagi. Gdzieś przelotnie zerknęła na bar. Z pokoju wyszedł ten stary typ pomieszkujący u nich od kilku dni, gawędził z jej kolegą. Wyprostowała plecy i podeszła do chrapiącego Victora. Z kieszeni płaszcza znów wystawała zielona buteleczka. Wniósł obcy alkohol. Tego tu nie lubili i on dobrze o tym wiedział. Póki jednak nie pił jej beztrosko przy ich stole, nie mogła mu nic zrobić. Był niegroźny i bardzo tutejszy. Zostawiła go w spokoju i przeszła do kuchni, odnajdując wreszcie chwilę na kilka łyków tamtej kawy. To przedpołudnie nie należało do najłatwiejszych, ale liczyła na to, że niedostatki siły uzupełni za parę godzin, gdy już stąd wyjdzie.
zt
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
15 lutego '57, po burdzie
Dzisiejsza noc zapowiadała się ciekawie. W planach, jak co roku o tej porze, miała upić się, naćpać i skorzystać z życia w taki sposób, w jaki tylko miała ochotę. Nie wiedziała bowiem ile życia jej jeszcze pozostało, jak długo będzie miała jeszcze tyle szczęścia, aby jak kot spadać zawsze na cztery łapy. Mogła być portową królową, ale za każdym władcą stali ci, którzy chcieli go z tego piedestału strącić. Przez całe życie Huxley nabawiła się tylu nieprzyjaciół, że nie była w stanie tego zliczyć. Za każdym razem przechodząc dumnie ulicami portu czuła na sobie spojrzenia pożądania i nienawiści. Do jednych i do drugich była już przyzwyczajona, nauczyła się, że najlepszą obroną jest obojętność, która może również działać jak czerwona płachta na byka. Portowa dziwka uwielbiała ryzyko. Ryzyko było jednym z jej imion już od małego, gdy kradła pod nosem marynarzy, gdy dzięki niej spłonęły magazyny, gdy włamywała się nocą do domów dla samego włamania się nawet niczego nie zabierając. Jak długo można było mieć szczęście, by tyle ryzykować i zawsze wychodzić z tego cało? Kolejny rok mijał, a ona nadal dawała sobie radę i plotła swoją sieć kontaktów.
Mimo siarczystego mrozu kroczyła powoli w stronę Parszywego Pasażera. Liczyła na to, że już za parę chwil usiądzie w ciepłym pomieszczeniu przy barze, naleje sobie kufel piwa i zanurzy w nim swoje usta rozmawiając przy okazji ze swoją parszywą bandą. Jak co roku liczyła na to, że parę osób umili jej dzisiejszą noc swoim towarzystwem. Dziwne relacje panowały między nimi – troska i obojętność jednocześnie, potrafili nie rozmawiać ze sobą przez miesiące, by jednego dnia stawić się za sprawą cicho wypowiedzianego słowa. Portowa rodzina chociaż Huxley z premedytacją nigdy ich tak nie nazwała. Najgorszą rzeczą jaką mogła zrobić to przywiązać się i okazać, że jej na czymkolwiek zależało. Od małego nauczona, że obojętność jest najlepszą obroną na ból i nie zmieniła w sobie tego nigdy.
Nie można być jednak obojętnym w momencie, gdy twoje plany może coś trafić, gdy zamiast wejść do głośnego i pełnego ludzi baru, trafia się na zamknięte, z nieznanej przyczyny, drzwi. Rain ze zdziwieniem przyglądała się Parszywemu Pasażerowi, w którym zza okiennic przebijało się światło ze środka, a ona, mimo że ciągnęła za klamkę, nie była w stanie wejść do baru. Nawet było tak jakoś cicho, zdecydowanie nie tak jak być powinno. Mimowolnie sięgnęła po różdżkę, nie mogła być przecież pewna co się tam wydarzyło, doki nie były najbezpieczniejszym miejscem i zawsze należało być przygotowanym na jakąś burdę. Huxley już miała dostać się do środka na siłę, aby sprawdzić co się dzieje, kiedy dotarł do niej znajomy głos kobiety. W jej stronę kroczyła starsza od niej, o jakieś dwadzieścia? Lat, kobieta. Ciemnowłosa, o mocno pociągłej twarzy, właścicielka Parszywego Pasażera.
Weszły wspólnie do środka. Ich oczom ukazał się burdel, jakiego dawno tu nie było. Dorothea Boyle czym prędzej ruszyła ku górnym piętrom, aby sprawdzić czy klientom w pokojach nic się nie stało, a Huxley została w głównej sali rozglądając się dookoła zastanawiając się co począć z tym całym syfem i jak bardzo przeszkadzać jej to będzie w piciu. Wiadomym było, że dzisiejszej nocy Parszywy Pasażer nie będzie miał już żadnych nowych gości.
Stukot jej obcasów rozniósł się po pomieszczeniu, kiedy Rain podchodziła do sceny. Rozlane piwo i rum, połamane krzesła i poprzewracane stoły, które musiała omijać przechodząc przez całą długość sali. Oparła się o podwyższenie by po chwili usiąść na nim i z rozbawieniem jeszcze raz objąć spojrzeniem całą salę. Jej wzrok padł wtedy na ciemną, szklaną butelkę, która jako jedna z niewielu uniknęła stłuczenia i wylania zawartości. Czarnowłosa chwyciła ją, przystawiła do nosa i zaraz upiła z niej solidny łyk. Dobra była ta whisky.
- No, może ta noc nie jest jeszcze stracona? - zapytała samą siebie.
Dzisiejsza noc zapowiadała się ciekawie. W planach, jak co roku o tej porze, miała upić się, naćpać i skorzystać z życia w taki sposób, w jaki tylko miała ochotę. Nie wiedziała bowiem ile życia jej jeszcze pozostało, jak długo będzie miała jeszcze tyle szczęścia, aby jak kot spadać zawsze na cztery łapy. Mogła być portową królową, ale za każdym władcą stali ci, którzy chcieli go z tego piedestału strącić. Przez całe życie Huxley nabawiła się tylu nieprzyjaciół, że nie była w stanie tego zliczyć. Za każdym razem przechodząc dumnie ulicami portu czuła na sobie spojrzenia pożądania i nienawiści. Do jednych i do drugich była już przyzwyczajona, nauczyła się, że najlepszą obroną jest obojętność, która może również działać jak czerwona płachta na byka. Portowa dziwka uwielbiała ryzyko. Ryzyko było jednym z jej imion już od małego, gdy kradła pod nosem marynarzy, gdy dzięki niej spłonęły magazyny, gdy włamywała się nocą do domów dla samego włamania się nawet niczego nie zabierając. Jak długo można było mieć szczęście, by tyle ryzykować i zawsze wychodzić z tego cało? Kolejny rok mijał, a ona nadal dawała sobie radę i plotła swoją sieć kontaktów.
Mimo siarczystego mrozu kroczyła powoli w stronę Parszywego Pasażera. Liczyła na to, że już za parę chwil usiądzie w ciepłym pomieszczeniu przy barze, naleje sobie kufel piwa i zanurzy w nim swoje usta rozmawiając przy okazji ze swoją parszywą bandą. Jak co roku liczyła na to, że parę osób umili jej dzisiejszą noc swoim towarzystwem. Dziwne relacje panowały między nimi – troska i obojętność jednocześnie, potrafili nie rozmawiać ze sobą przez miesiące, by jednego dnia stawić się za sprawą cicho wypowiedzianego słowa. Portowa rodzina chociaż Huxley z premedytacją nigdy ich tak nie nazwała. Najgorszą rzeczą jaką mogła zrobić to przywiązać się i okazać, że jej na czymkolwiek zależało. Od małego nauczona, że obojętność jest najlepszą obroną na ból i nie zmieniła w sobie tego nigdy.
Nie można być jednak obojętnym w momencie, gdy twoje plany może coś trafić, gdy zamiast wejść do głośnego i pełnego ludzi baru, trafia się na zamknięte, z nieznanej przyczyny, drzwi. Rain ze zdziwieniem przyglądała się Parszywemu Pasażerowi, w którym zza okiennic przebijało się światło ze środka, a ona, mimo że ciągnęła za klamkę, nie była w stanie wejść do baru. Nawet było tak jakoś cicho, zdecydowanie nie tak jak być powinno. Mimowolnie sięgnęła po różdżkę, nie mogła być przecież pewna co się tam wydarzyło, doki nie były najbezpieczniejszym miejscem i zawsze należało być przygotowanym na jakąś burdę. Huxley już miała dostać się do środka na siłę, aby sprawdzić co się dzieje, kiedy dotarł do niej znajomy głos kobiety. W jej stronę kroczyła starsza od niej, o jakieś dwadzieścia? Lat, kobieta. Ciemnowłosa, o mocno pociągłej twarzy, właścicielka Parszywego Pasażera.
Weszły wspólnie do środka. Ich oczom ukazał się burdel, jakiego dawno tu nie było. Dorothea Boyle czym prędzej ruszyła ku górnym piętrom, aby sprawdzić czy klientom w pokojach nic się nie stało, a Huxley została w głównej sali rozglądając się dookoła zastanawiając się co począć z tym całym syfem i jak bardzo przeszkadzać jej to będzie w piciu. Wiadomym było, że dzisiejszej nocy Parszywy Pasażer nie będzie miał już żadnych nowych gości.
Stukot jej obcasów rozniósł się po pomieszczeniu, kiedy Rain podchodziła do sceny. Rozlane piwo i rum, połamane krzesła i poprzewracane stoły, które musiała omijać przechodząc przez całą długość sali. Oparła się o podwyższenie by po chwili usiąść na nim i z rozbawieniem jeszcze raz objąć spojrzeniem całą salę. Jej wzrok padł wtedy na ciemną, szklaną butelkę, która jako jedna z niewielu uniknęła stłuczenia i wylania zawartości. Czarnowłosa chwyciła ją, przystawiła do nosa i zaraz upiła z niej solidny łyk. Dobra była ta whisky.
- No, może ta noc nie jest jeszcze stracona? - zapytała samą siebie.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Przespał całe to zamieszanie, szlag by to trafił. A mogło być zabawnie.
Kiedy już zszedł na dół, zastał wyłącznie pobojowisko noszące znamiona armagedonu, nic więcej, jeźdźców apokalipsy już nie było, najpewniej pognali dalej (pojęcia nie miał, że zalęgli się w piwnicy wraz z Moss… cała śmietanka towarzyska). Ciotka wpadła do jego pokoju, rzucając w niego jakąś książką o smokach, która jej się nawinęła pod rękę, a potem zwyzywała go od darmozjadów, bo bezczelnie śpi zamiast poczuwać się do odpowiedzialności bronienia Pasażera przed rozbojem w ciemną noc.
Nie był pewien, czy w takich okolicznościach mieli jeszcze co świętować, no i czy Rain nie uzna jednak, że może pora zmienić lokal, ale…
- Przynajmniej będzie kameralnie - błysnął uśmiechem na powitanie, rozglądając się przy okazji po sali - w naszej prywatnej pasażerowej skali - zwanej skalą Burroughs - zniszczeń, od jeden do sześć, oceniam tę rozróbę na dobrą czwórkę, ewentualnie nieco naciąganą piątkę - dodał z uznaniem, po czym wskoczył na ladę, siadając akurat na niej, bo kontuar przytwierdzony zaklęciem trwałego przylepca jest nie do ruszenia, dumny był z siebie niesamowicie, kiedy wpadł na ten pomysł. - Rain, jak się czujesz? - zadał to pytanie śmiertelnie poważnym tonem. - Ostatni rok z dwójką z przodu, trójka to już nie przelewki… - staruszko. Ale z taką twarzą to o klientów jeszcze długo nie będzie musiała się martwić… - Gdzie masz resztę zgrai? Czemu nikogo więcej nie ma? - przecież nie sądził, żeby planowała świętowanie we dwójkę…
Zaparł się nogami o mebel, napinając mięśnie brzucha i odchylając się do tyłu, by sięgnąć ręką po coś, co schował pod ladą. Przez chwilę macał ręką na ślepo, trwając jakoś w tej pozie, po czym dźwignął się z powrotem do pozycji siedzącej, obrzucając Huxley tryumfalnym uśmiechem.
- Wszystkiego najlepszego dla ciebie, a dla twoich wrogów samego najgorszego, no i żeby zmarszczki ci się nie robiły nawet wtedy, kiedy będziesz się dużo śmiała - obraz Rain w idylli roześmianego spojrzenia trochę mu nie pasował do otaczającej ją zazwyczaj aury, niemniej jednak… byłpby to coś, co chętnie by kiedyś zobaczył. - A to ci się przyda do przechowywania małych sekretów… - w głowie miała już ich sporo, po co sobie zaśmiecać pamięć czymś, co można było po prostu dobrze ukryć.
- Twoje zdrowie - bezczelnie zgarnął od niej butelkę, upijając łyka.
| w zawiniątku niezdarnie zapakowany jest woreczek ze skóry wsiąkiewki
Kiedy już zszedł na dół, zastał wyłącznie pobojowisko noszące znamiona armagedonu, nic więcej, jeźdźców apokalipsy już nie było, najpewniej pognali dalej (pojęcia nie miał, że zalęgli się w piwnicy wraz z Moss… cała śmietanka towarzyska). Ciotka wpadła do jego pokoju, rzucając w niego jakąś książką o smokach, która jej się nawinęła pod rękę, a potem zwyzywała go od darmozjadów, bo bezczelnie śpi zamiast poczuwać się do odpowiedzialności bronienia Pasażera przed rozbojem w ciemną noc.
Nie był pewien, czy w takich okolicznościach mieli jeszcze co świętować, no i czy Rain nie uzna jednak, że może pora zmienić lokal, ale…
- Przynajmniej będzie kameralnie - błysnął uśmiechem na powitanie, rozglądając się przy okazji po sali - w naszej prywatnej pasażerowej skali - zwanej skalą Burroughs - zniszczeń, od jeden do sześć, oceniam tę rozróbę na dobrą czwórkę, ewentualnie nieco naciąganą piątkę - dodał z uznaniem, po czym wskoczył na ladę, siadając akurat na niej, bo kontuar przytwierdzony zaklęciem trwałego przylepca jest nie do ruszenia, dumny był z siebie niesamowicie, kiedy wpadł na ten pomysł. - Rain, jak się czujesz? - zadał to pytanie śmiertelnie poważnym tonem. - Ostatni rok z dwójką z przodu, trójka to już nie przelewki… - staruszko. Ale z taką twarzą to o klientów jeszcze długo nie będzie musiała się martwić… - Gdzie masz resztę zgrai? Czemu nikogo więcej nie ma? - przecież nie sądził, żeby planowała świętowanie we dwójkę…
Zaparł się nogami o mebel, napinając mięśnie brzucha i odchylając się do tyłu, by sięgnąć ręką po coś, co schował pod ladą. Przez chwilę macał ręką na ślepo, trwając jakoś w tej pozie, po czym dźwignął się z powrotem do pozycji siedzącej, obrzucając Huxley tryumfalnym uśmiechem.
- Wszystkiego najlepszego dla ciebie, a dla twoich wrogów samego najgorszego, no i żeby zmarszczki ci się nie robiły nawet wtedy, kiedy będziesz się dużo śmiała - obraz Rain w idylli roześmianego spojrzenia trochę mu nie pasował do otaczającej ją zazwyczaj aury, niemniej jednak… byłpby to coś, co chętnie by kiedyś zobaczył. - A to ci się przyda do przechowywania małych sekretów… - w głowie miała już ich sporo, po co sobie zaśmiecać pamięć czymś, co można było po prostu dobrze ukryć.
- Twoje zdrowie - bezczelnie zgarnął od niej butelkę, upijając łyka.
| w zawiniątku niezdarnie zapakowany jest woreczek ze skóry wsiąkiewki
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasami nie widzieli się przez parę miesięcy, nie zamieniali ze sobą ani słowa. Bywały jednak momenty, takie jak te, gdy nie wypadało się ze sobą nie spotkać. Już nawet nie chodzi o interes jaki ich łączył, Rain starała się w to nie wtrącać, bo ufała chłopakowi i wiedziała, że jeśli się tylko czegoś dowie, to ją o tym poinformuje. Chyba, że nie dostałaby od niego żadnych wieści, nawet tych negatywnych, przez dłuższy okres czasu, to Keat mógł być pewien, że się upomni. Nie nadeszła jednak jeszcze ta chwila. Bardziej chodziło o tradycję wspólnego picia tego jednego konkretnego dnia, kiedy mogli powspominać stare czasy, pośmiać się i poczuć się przez parę godzin całkowicie beztrosko.
- A jakże - potwierdziła dodatkowo lekki kiwając głową.
Żałowała, że nikt więcej się nie pojawił. Po Philippie ani śladu, Matthew również nie odpowiedział na jej sowę, Dorothea zniknęła na piętrze i jedynie na towarzystwo smoczego łowcy mogła liczyć. Nie tak sobie wyobrażała ten wieczór. Miał być słyszalny rechot z marynarskich gęb, dźwięk uderzanego kufla o blat stołu, jej śmiech i stukot obcasów, gdy jej kroki po raz kolejny kierowały się w stronę baru po kolejną porcję alkoholu. A zastały ją pustki, poprzewracane stoły i butelki ognistej.
- Chciałbyś dożyć jutrzejszego poranka? - zapytała równie poważnym głosem. - Ma się tyle lat na ile się czarodziej czuje, a ja nie mam zamiaru czuć się więcej niż na... dwadzieścia pięć. I przy tym zostańmy.
Uderzyła swoją butelką w jego, jakby chciała wypić zdrowie za swój wiek. Upiła z niej łyk i dopiero wtedy zdecydowała się odpowiedzieć na dalszą część zadanego pytania.
- A bo ja wiem, mam nadzieję, że zatrzymało ich coś na tyle pilnego, że będą umieli mi się wytłumaczyć. A jeśli nie, to sama się dowiem - uśmiech zatańczył na jej twarzy.
Zaraz ten uśmiech zastąpiony został przez zdziwienie, może bardziej zaintrygowanie, gdy Keat odchylił się znacząco do tyłu i próbował znaleźć coś pod stołem. Huxley z ciekawością pochyliła się również chcąc dostrzec cóż ciekawego tam znalazł, ale nie specjalnie zdążyła cokolwiek zobaczyć. Szeroki uśmiech na twarzy chłopaka sprawił jej jednak radość, cokolwiek miał teraz zrobić widać było, że jest z siebie niezwykle zadowolony. I ona również z uśmiechem słuchała jego życzeń, za te zmarszczki niemal trzepnęła go po głowie, ale zapomniała o tym całkowicie, gdy dostała swój prezent.
- Prezent? - zapytała zdziwiona.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz coś od kogoś dostała, co nie byłoby monetą wsadzoną do jej własnych ust. Rozpakowała zawiniątko, rzecz rozpoznała od razu i musiała przyznać, że trafiło to w jej gusta idealnie. Od razu skarciła się w myślach, że była głupia nie sprawiając sobie czegoś tak pożytecznego wcześniej. Zazwyczaj się jednak nie dostrzega tego jak bardzo się czegoś potrzebowało do momentu, kiedy nie trzyma się to w swoich dłoniach.
- Naprawdę nie musiałeś - trochę ją zatkało. - będzie mi dobrze służyć.
Z uśmiechem patrzyła, jak pije z jej butelki. W tym czasie woreczek przywiązała sobie do paska od spódnicy i zeskoczyła na podłogę. Obróciła się wokół własnej osi najpierw raz, potem drugi, trzeci.
- To jakie plany na wieczór? Siedzieć, pić i rozmawiać można by gdyby było nas więcej, a tak. Może zróbmy coś szalonego i nie... nie patrz tak na mnie, jeszcze mi od starości nie odbiło - pokiwała na niego palcem.
- A jakże - potwierdziła dodatkowo lekki kiwając głową.
Żałowała, że nikt więcej się nie pojawił. Po Philippie ani śladu, Matthew również nie odpowiedział na jej sowę, Dorothea zniknęła na piętrze i jedynie na towarzystwo smoczego łowcy mogła liczyć. Nie tak sobie wyobrażała ten wieczór. Miał być słyszalny rechot z marynarskich gęb, dźwięk uderzanego kufla o blat stołu, jej śmiech i stukot obcasów, gdy jej kroki po raz kolejny kierowały się w stronę baru po kolejną porcję alkoholu. A zastały ją pustki, poprzewracane stoły i butelki ognistej.
- Chciałbyś dożyć jutrzejszego poranka? - zapytała równie poważnym głosem. - Ma się tyle lat na ile się czarodziej czuje, a ja nie mam zamiaru czuć się więcej niż na... dwadzieścia pięć. I przy tym zostańmy.
Uderzyła swoją butelką w jego, jakby chciała wypić zdrowie za swój wiek. Upiła z niej łyk i dopiero wtedy zdecydowała się odpowiedzieć na dalszą część zadanego pytania.
- A bo ja wiem, mam nadzieję, że zatrzymało ich coś na tyle pilnego, że będą umieli mi się wytłumaczyć. A jeśli nie, to sama się dowiem - uśmiech zatańczył na jej twarzy.
Zaraz ten uśmiech zastąpiony został przez zdziwienie, może bardziej zaintrygowanie, gdy Keat odchylił się znacząco do tyłu i próbował znaleźć coś pod stołem. Huxley z ciekawością pochyliła się również chcąc dostrzec cóż ciekawego tam znalazł, ale nie specjalnie zdążyła cokolwiek zobaczyć. Szeroki uśmiech na twarzy chłopaka sprawił jej jednak radość, cokolwiek miał teraz zrobić widać było, że jest z siebie niezwykle zadowolony. I ona również z uśmiechem słuchała jego życzeń, za te zmarszczki niemal trzepnęła go po głowie, ale zapomniała o tym całkowicie, gdy dostała swój prezent.
- Prezent? - zapytała zdziwiona.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz coś od kogoś dostała, co nie byłoby monetą wsadzoną do jej własnych ust. Rozpakowała zawiniątko, rzecz rozpoznała od razu i musiała przyznać, że trafiło to w jej gusta idealnie. Od razu skarciła się w myślach, że była głupia nie sprawiając sobie czegoś tak pożytecznego wcześniej. Zazwyczaj się jednak nie dostrzega tego jak bardzo się czegoś potrzebowało do momentu, kiedy nie trzyma się to w swoich dłoniach.
- Naprawdę nie musiałeś - trochę ją zatkało. - będzie mi dobrze służyć.
Z uśmiechem patrzyła, jak pije z jej butelki. W tym czasie woreczek przywiązała sobie do paska od spódnicy i zeskoczyła na podłogę. Obróciła się wokół własnej osi najpierw raz, potem drugi, trzeci.
- To jakie plany na wieczór? Siedzieć, pić i rozmawiać można by gdyby było nas więcej, a tak. Może zróbmy coś szalonego i nie... nie patrz tak na mnie, jeszcze mi od starości nie odbiło - pokiwała na niego palcem.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Jutrzejszego poranka? Nie miałbym nic przeciwko temu - błysnął uśmiechem, zerkając na nią przelotnie; jeśli to miała być jakaś groźba, to chyba nie przejął się tym wcale, nie sądził, by była w stanie ją wyegzekwować - nie, gdy chodziło o niego. - Czemu akurat dwadzieścia pięć? A nie dwadzieścia dwa i pół albo dwadzieścia osiem i czternaście dni? Rzuciłaś tę liczbę tak całkiem przypadkiem, czy te cztery lata temu zdarzyło się coś, do czego chętnie byś wróciła? - nie szukał sensacji ani nawet nie planował wydzierać z niej najskrytszych tajemnic, rzucił to luźnym tonem, mogła te pytania skwitować enigmatycznym uśmiechem, nie odnieść się do nich wcale, ale jeśli miała ochotę powspominać minioną dekadę, nim zacznie kolejną, z trójką z przodu, to chętnie jej w tym potowarzyszy, jako obserwator, który czasem skomentuje coś uszczypliwie, ale nie będzie jej nigdy oceniał. Przecież wiedziała, znała go już dobrze.
Stuknęli się butelkami, pijąc za jej zdrowie - tak to się chyba robiło w porcie, po co ktoś miałby się rozdrabniać z jakimiś kieliszkami, skoro mogli ciągnąć z gwinta. Do dna szczęśliwie było jeszcze daleko, gdy dysponowało się czymś takim.
- Ich strata - wzruszył tylko ramionami, nie dociekając już, co takiego mogło zatrzymać całą resztę kampanii, która powinna tutaj być razem z ich dwójką.
- No prezent, drobiazg w sumie, skąd w ogóle to zdziwienie w głosie, to zabrzmiało tak, jakbyś nie spodziewała się żadnego dostać - albo jakby los prezentował jej same paskudne prezenty, które nie kojarzyły się z niczym pozytywnym. Obserwował ją uważnie - to, jak zareaguje, kiedy rozwinie zawiniątko, jaki refleks emocji pojawi się na jej twarzy. I chyba całkiem nieźle wybrał, ku swojemu zdumieniu. - Ale chciałem - od razu uciął ten temat - niech służy - wiele tajemnic nosiła przy sobie, takich, o których nikt poza nią nie powinien wiedzieć - niepozorny woreczek ze skóry wsiąkiewki nie pomieści może zbyt wiele, ale spokojnie nada się do przechowania tych aktualnie niezbędnych. - Doczepisz to jakoś do paska, wrzucisz do torby czy... nie wiem, zrobisz z tego naszyjnik? - o tym nie pomyślał wcześniej; nie był pewien, jak się to właściwie nosi. Pewnie ilu czarodziejów, tyle opcji i pomysłów, niemniej, ciekaw był, co ona planuje z tym zrobić. Zaczął sobie nawet wyobrażać Rain ze sztyletem noszonym pod spódnicą, na jakimś pasku, czy czymś takim; mogłaby sobie sprawić drugi taki pasek, żeby przywiązać do niego ten woreczek. To chyba najbardziej by mu do niej pasowało. I, jak się okazało, nie trafił zupełnie. - Pod kolor - jeśli nie rozróżniało się odcieni brązów, ale wybaczmy mu to, próbował. Woreczek prezentował się dumnie na pasku od spódnicy. Uśmiechnął się tylko, widząc, jak Rain beztrosko wiruje wokół własnej osi, nie pamiętał już dnia, kiedy była właśnie taka, może tej beztroski powinni się uczepić, może ona była ratunkiem od przepełnionej troskami codzienności.
- Co chodzi ci po głowie? - zapytał, wskakując dziarsko na ladę, by ukazać Rain pełnię swojej gotowości do wszelkich szalonych eskapad. - Dwadzieścia dziewięć rzeczy, których nigdy nie robiłaś - wyrwało mu się z taką miną, jakby doznał jakiegoś olśnienia. - I nie będziesz mogła mi odmówić ani razu. Nie masz prawa do odrzucenia żadnej z tych propozycji, co ty na to? - doprecyzował, a potem uśmiechnął się cwanie. - Tak właściwie jestem pewien, że jeszcze nigdy w coś takiego się nie bawiłaś, więc wykorzystam to jako numer jeden. Zrobimy to, nie masz nic do gadania - do stracenia też mieli niewiele, poza całą nocą, ostatecznie była to tylko jedna noc ich życia. Dobrze byłoby ją miło wspominać, nic się jednak nie stanie, jeśli zagubią się gdzieś w tym wszystkim po drodze. Może nawet jeśli się pogubią, znajdą coś w trakcie podróży do świtu? - Co do dwójki... tańczyłaś już kiedyś na barze? - zapytał, szarmancko ofiarując jej swoją dłoń. Tak na rozgrzewkę mogliby zacząć właśnie od tego.
Stuknęli się butelkami, pijąc za jej zdrowie - tak to się chyba robiło w porcie, po co ktoś miałby się rozdrabniać z jakimiś kieliszkami, skoro mogli ciągnąć z gwinta. Do dna szczęśliwie było jeszcze daleko, gdy dysponowało się czymś takim.
- Ich strata - wzruszył tylko ramionami, nie dociekając już, co takiego mogło zatrzymać całą resztę kampanii, która powinna tutaj być razem z ich dwójką.
- No prezent, drobiazg w sumie, skąd w ogóle to zdziwienie w głosie, to zabrzmiało tak, jakbyś nie spodziewała się żadnego dostać - albo jakby los prezentował jej same paskudne prezenty, które nie kojarzyły się z niczym pozytywnym. Obserwował ją uważnie - to, jak zareaguje, kiedy rozwinie zawiniątko, jaki refleks emocji pojawi się na jej twarzy. I chyba całkiem nieźle wybrał, ku swojemu zdumieniu. - Ale chciałem - od razu uciął ten temat - niech służy - wiele tajemnic nosiła przy sobie, takich, o których nikt poza nią nie powinien wiedzieć - niepozorny woreczek ze skóry wsiąkiewki nie pomieści może zbyt wiele, ale spokojnie nada się do przechowania tych aktualnie niezbędnych. - Doczepisz to jakoś do paska, wrzucisz do torby czy... nie wiem, zrobisz z tego naszyjnik? - o tym nie pomyślał wcześniej; nie był pewien, jak się to właściwie nosi. Pewnie ilu czarodziejów, tyle opcji i pomysłów, niemniej, ciekaw był, co ona planuje z tym zrobić. Zaczął sobie nawet wyobrażać Rain ze sztyletem noszonym pod spódnicą, na jakimś pasku, czy czymś takim; mogłaby sobie sprawić drugi taki pasek, żeby przywiązać do niego ten woreczek. To chyba najbardziej by mu do niej pasowało. I, jak się okazało, nie trafił zupełnie. - Pod kolor - jeśli nie rozróżniało się odcieni brązów, ale wybaczmy mu to, próbował. Woreczek prezentował się dumnie na pasku od spódnicy. Uśmiechnął się tylko, widząc, jak Rain beztrosko wiruje wokół własnej osi, nie pamiętał już dnia, kiedy była właśnie taka, może tej beztroski powinni się uczepić, może ona była ratunkiem od przepełnionej troskami codzienności.
- Co chodzi ci po głowie? - zapytał, wskakując dziarsko na ladę, by ukazać Rain pełnię swojej gotowości do wszelkich szalonych eskapad. - Dwadzieścia dziewięć rzeczy, których nigdy nie robiłaś - wyrwało mu się z taką miną, jakby doznał jakiegoś olśnienia. - I nie będziesz mogła mi odmówić ani razu. Nie masz prawa do odrzucenia żadnej z tych propozycji, co ty na to? - doprecyzował, a potem uśmiechnął się cwanie. - Tak właściwie jestem pewien, że jeszcze nigdy w coś takiego się nie bawiłaś, więc wykorzystam to jako numer jeden. Zrobimy to, nie masz nic do gadania - do stracenia też mieli niewiele, poza całą nocą, ostatecznie była to tylko jedna noc ich życia. Dobrze byłoby ją miło wspominać, nic się jednak nie stanie, jeśli zagubią się gdzieś w tym wszystkim po drodze. Może nawet jeśli się pogubią, znajdą coś w trakcie podróży do świtu? - Co do dwójki... tańczyłaś już kiedyś na barze? - zapytał, szarmancko ofiarując jej swoją dłoń. Tak na rozgrzewkę mogliby zacząć właśnie od tego.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cztery lata temu. Czy pamięta co się działo cztery lata temu? Nie ukrywała tego, że się nad tym poważnie zastanowiła, zamyślona wpatrzyła się gdzieś przed siebie starając się przypomnieć jak wyglądała jej przeszłości. Inaczej z pewnością, zdecydowanie spokojniej. Jednocześnie bardziej intensywnie, skupiona na rozwijaniu swojej umiejętności, w której przecież nadal nie była idealna. Uśmiechnęła się lekko pod nosem.
- Dwadzieścia pięć lat to bardzo dobry wiek, ma się już poukładane w głowie – postukała się palcem w czoło. - I nadal ani jeden zmarszczki na twarzy.
Wypijając swoje zdrowie czuła się z tym dobrze. Niektóre kobiety bardzo przeżywały fakt dojrzewania, inne w jej wieku miały już parę dodatkowych gęb do wykarmienia, a jeszcze inne, te lepiej urodzone, brylowały u boku mężów na salonach stosując wymyślne cuda by jak najdłużej zachować młodość. Może i ona powinna się nad tym zastanowić, w końcu pracowała swoim ciałem. Poniekąd. Ale czy czegoś jej brakowało? Nie uważała tak, miała o sobie nawet zbyt duże mniemanie.
Nie sądziła, że jej wirowanie pośrodku sali aż tak udzieli się jej towarzyszowi. Ze szczerym uśmiechem na twarzy obserwowała go, gdy zrywał się na równe nogi i aż cały kipiał od buzującej w nim energii. Już miała mówić mu, że ma ochotę na zrobienie czegoś szalonego, jak wtedy gdy spaliła magazyn pełen alkoholu. Aż przypomniał jej się zapach spalenizny, ciepła płomieni łaskoczących jej ciało, gdy dotarła do niej propozycja chłopaka.
- Dwadzieścia dziewięć rzeczy, których jeszcze nigdy nie robiłam? - Powtórzyła za nim zaintrygowana.
Na jego cwany uśmiech odpowiedziała równie cwanym. Lubiła, ale tylko czasami!, gdy mężczyzna przejmował inicjatywę. Poczuła przyjemny uścisk w żołądku, dawno nie czuła takiej ekscytacji, podniecenia. Bardzo miła odmiana, kiedy to ona musi podporządkować się czyimś regułom. A że wypiła już trochę i powolutku zaczynała to odczuwać, to przyszło jej to z ogromną łatwością.
Jej klienci mogli myśleć, że gdy Huxley im się oddaje, to oni mają nad nią władzę. W końcu jej za to płacą, a kto ma pieniądze ten może wszystko. Nie zdawali sobie jednak sprawy z tego, że gdyby Huxley nie chciała, gdyby sama na to nie przystała, to nikt by jej nigdy nie klepną nawet po tyłku. Można by się zastanawiać po co to wszystko w takim razie? Bo skoro nie dla pieniędzy, to dlaczego? Odpowiedź w tym wypadku była bardzo prosta. Dla informacji, niektórzy panowie podczas miłosnych uciech byli mocno rozgadani i dla zachowania pozorów. Szybko by się zorientowali, że coś jest nie tak gdyby córka dziwki, która dotychczas kupczyła ciałem nagle przestała to robić nadal posiadając pieniądze, za które mogła w miarę, jakoś, godnie żyć. Ot co.
- Zgoda – mruknęła rozbawiona.
Była niezwykle ciekawa tego, co wymyśli. Miał rację, nigdy w coś takiego nie grała. Także już od samego początku zostały jej dwadzieścia osiem rzeczy, których nigdy nie robiła. Patrzyła na chłopaka z dołu czekając na dalszą propozycję, która jak się okazało, była niezwykle celna. Aż sama Huxley zdziwiła się, że faktycznie chyba nigdy nie tańczyła na barze.
- A umiesz tańczyć? - zapytała podając mu swoją dłoń.
Bez ceregieli uniosła spódnicę stawiając buta na krześle po którym się wspięła, by kolejny krok zrobić już na ladzie u boku młodszego od siebie mężczyzny. Spojrzała na niego w pełnym świetle. Kiedy on tak wyrósł? Jeszcze pamiętała jak, chociażby te cztery lata temu, była jak szczeniak chwilę po skończonym Hogawrcie. Zawsze miał taki krzywy nos, czy dostał to w spadku po bójce gdzieś za rogiem? Nie mogła jednak odmówić, że dodawało mu to uroku. A te blizny? Sprawiały, że wyglądał poważnie, trochę niebezpiecznie. Jak typ spod ciemnej gwiazdy, chociaż wcale taki nie był. Rain znała go na tyle długo by móc powiedzieć, że był dobrym chłopakiem.
Zaczęła tańczyć. Chociaż z tańcem to raczej nie miało zbyt wiele wspólnego, w końcu absolutnie nie potrafiła się poruszać w rytm jakiejkolwiek muzyki. Dobrze, że żadna im nie przygrywała. Zawsze mogła powiedzieć, że tańczyła do muzyki, która grała w jej własnej głowie. Chichrała się przy tym, w sumie sama nie wiedząc dlaczego, bardzo bawiło ją to, że właśnie tańczy na ladzie. Butem strąciła jeden z brudnych kufli, przypadkiem.
- Ups – zaśmiała się znów. - Boyle się chyba nie doliczy, co? Poproszę o trzecią rzecz, której nigdy wcześniej nie robiłam.
Puściła mu oczko nadal trzymając za dłoń. Ta noc zapowiadała się niezwykle ciekawie.
- Dwadzieścia pięć lat to bardzo dobry wiek, ma się już poukładane w głowie – postukała się palcem w czoło. - I nadal ani jeden zmarszczki na twarzy.
Wypijając swoje zdrowie czuła się z tym dobrze. Niektóre kobiety bardzo przeżywały fakt dojrzewania, inne w jej wieku miały już parę dodatkowych gęb do wykarmienia, a jeszcze inne, te lepiej urodzone, brylowały u boku mężów na salonach stosując wymyślne cuda by jak najdłużej zachować młodość. Może i ona powinna się nad tym zastanowić, w końcu pracowała swoim ciałem. Poniekąd. Ale czy czegoś jej brakowało? Nie uważała tak, miała o sobie nawet zbyt duże mniemanie.
Nie sądziła, że jej wirowanie pośrodku sali aż tak udzieli się jej towarzyszowi. Ze szczerym uśmiechem na twarzy obserwowała go, gdy zrywał się na równe nogi i aż cały kipiał od buzującej w nim energii. Już miała mówić mu, że ma ochotę na zrobienie czegoś szalonego, jak wtedy gdy spaliła magazyn pełen alkoholu. Aż przypomniał jej się zapach spalenizny, ciepła płomieni łaskoczących jej ciało, gdy dotarła do niej propozycja chłopaka.
- Dwadzieścia dziewięć rzeczy, których jeszcze nigdy nie robiłam? - Powtórzyła za nim zaintrygowana.
Na jego cwany uśmiech odpowiedziała równie cwanym. Lubiła, ale tylko czasami!, gdy mężczyzna przejmował inicjatywę. Poczuła przyjemny uścisk w żołądku, dawno nie czuła takiej ekscytacji, podniecenia. Bardzo miła odmiana, kiedy to ona musi podporządkować się czyimś regułom. A że wypiła już trochę i powolutku zaczynała to odczuwać, to przyszło jej to z ogromną łatwością.
Jej klienci mogli myśleć, że gdy Huxley im się oddaje, to oni mają nad nią władzę. W końcu jej za to płacą, a kto ma pieniądze ten może wszystko. Nie zdawali sobie jednak sprawy z tego, że gdyby Huxley nie chciała, gdyby sama na to nie przystała, to nikt by jej nigdy nie klepną nawet po tyłku. Można by się zastanawiać po co to wszystko w takim razie? Bo skoro nie dla pieniędzy, to dlaczego? Odpowiedź w tym wypadku była bardzo prosta. Dla informacji, niektórzy panowie podczas miłosnych uciech byli mocno rozgadani i dla zachowania pozorów. Szybko by się zorientowali, że coś jest nie tak gdyby córka dziwki, która dotychczas kupczyła ciałem nagle przestała to robić nadal posiadając pieniądze, za które mogła w miarę, jakoś, godnie żyć. Ot co.
- Zgoda – mruknęła rozbawiona.
Była niezwykle ciekawa tego, co wymyśli. Miał rację, nigdy w coś takiego nie grała. Także już od samego początku zostały jej dwadzieścia osiem rzeczy, których nigdy nie robiła. Patrzyła na chłopaka z dołu czekając na dalszą propozycję, która jak się okazało, była niezwykle celna. Aż sama Huxley zdziwiła się, że faktycznie chyba nigdy nie tańczyła na barze.
- A umiesz tańczyć? - zapytała podając mu swoją dłoń.
Bez ceregieli uniosła spódnicę stawiając buta na krześle po którym się wspięła, by kolejny krok zrobić już na ladzie u boku młodszego od siebie mężczyzny. Spojrzała na niego w pełnym świetle. Kiedy on tak wyrósł? Jeszcze pamiętała jak, chociażby te cztery lata temu, była jak szczeniak chwilę po skończonym Hogawrcie. Zawsze miał taki krzywy nos, czy dostał to w spadku po bójce gdzieś za rogiem? Nie mogła jednak odmówić, że dodawało mu to uroku. A te blizny? Sprawiały, że wyglądał poważnie, trochę niebezpiecznie. Jak typ spod ciemnej gwiazdy, chociaż wcale taki nie był. Rain znała go na tyle długo by móc powiedzieć, że był dobrym chłopakiem.
Zaczęła tańczyć. Chociaż z tańcem to raczej nie miało zbyt wiele wspólnego, w końcu absolutnie nie potrafiła się poruszać w rytm jakiejkolwiek muzyki. Dobrze, że żadna im nie przygrywała. Zawsze mogła powiedzieć, że tańczyła do muzyki, która grała w jej własnej głowie. Chichrała się przy tym, w sumie sama nie wiedząc dlaczego, bardzo bawiło ją to, że właśnie tańczy na ladzie. Butem strąciła jeden z brudnych kufli, przypadkiem.
- Ups – zaśmiała się znów. - Boyle się chyba nie doliczy, co? Poproszę o trzecią rzecz, której nigdy wcześniej nie robiłam.
Puściła mu oczko nadal trzymając za dłoń. Ta noc zapowiadała się niezwykle ciekawie.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Stoliki w pobliżu sceny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer