Hol
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hol
Hol domu państwa Carter nie wyróżnia się niczym specjalnym od reszty angielskich wejść. Zaraz po prawej stronie od drzwi znajduje się wieszak na ubrania, ale również i klucze. Do tego obowiązkowy stojak na parasole stoi na lewo od wejścia. W połowie holu po obu stronach znajdują się otwarte wejścia do salonu, kuchni i biblioteki. Oddalone schody na końcu zamykają korytarz.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 29.07.18 8:22, w całości zmieniany 1 raz
Sophia wciąż stała w progu, celując różdżką w kopię swojego zmarłego ojca. W złotych oczach błyszczała nieufność, niepokój i coś jeszcze, czego nie potrafiła do końca określić. Przez ostatnie miesiące wiele myślała o swoich rodzicach i ich tajemniczej, tragicznej śmierci. Nic jednak nie przygotowało jej na taki widok, dlatego zareagowała dość gwałtownie, a szok szybko został zastąpiony przez wyuczony odruch sięgnięcia po różdżkę. Podczas aurorskich akcji od jej refleksu i opanowania często mogło zależeć jej życie, ale czy teraz aby na pewno coś jej groziło? Pewnie to tylko jej przewrażliwienie w połączeniu z szokiem, jaki wciąż nie do końca ją opuścił.
Kiedy się odezwał, spojrzała na niego uważniej, mrugając szybko oczami. Brat bliźniak? Jak to możliwe, że nigdy go nie spotkała? Skoro był kimś tak bliskim jej ojcu, dlaczego nigdy go nie widziała? Jak przez mgłę przypomniała sobie to, co ojciec kiedyś wspominał o bracie; miało to miejsce w czasach jej dzieciństwa, więc słabo to pamiętała.
To wszystko wydawało się bardzo dziwne.
- Jaką mam pewność, że mówisz prawdę? – zapytała nagle, świdrując go wzrokiem. – Mój ojciec... Dlaczego o tobie nie mówił? Dlaczego nigdy wcześniej nas nie odwiedzałeś, jeśli naprawdę jesteś jego bratem? I czemu pojawiłeś się tutaj tak nagle? – Zadawała kolejne pytania, licząc, że jeśli nie jest tym, za kogo się podawał, to szybko się czymś wyda. W świecie magii nie tak trudno było podszywać się pod kogoś, więc nawet jego wygląd, niemalże identyczny jak wygląd jej ojca, nie mógł być dowodem na jego prawdomówność. A nie mogła wpuścić go do domu, póki się nie upewni, że to wcale nie jest jakiś sprytny oszust.
Ale jakaś cząstka niej pragnęła, żeby tak się nie stało. Stęskniona za utraconymi bliskimi, chętnie zyskałaby jakąś cząstkę rodziny, poznała nieznanego wcześniej krewnego, a także odpowiedzi na swoje wątpliwości dotyczące jego nieobecności w życiu młodych Carterów.
Gdy tak stała, oddychając szybko i wciąż unosząc różdżkę, coś zakłuło ją w uszkodzonym wcześniej boku. Skrzywiła się, ale nie pozwoliła sobie na utratę czujności, choć nieco obniżyła koniec różdżki. Czekała na odpowiedź mężczyzny, jakieś wyjaśnienia z jego strony. Jeśli naprawdę był bratem jej ojca, powinien znać całkiem sporo faktów z jego przeszłości, które niekoniecznie mógłby znać domniemany podszywacz.
Kiedy się odezwał, spojrzała na niego uważniej, mrugając szybko oczami. Brat bliźniak? Jak to możliwe, że nigdy go nie spotkała? Skoro był kimś tak bliskim jej ojcu, dlaczego nigdy go nie widziała? Jak przez mgłę przypomniała sobie to, co ojciec kiedyś wspominał o bracie; miało to miejsce w czasach jej dzieciństwa, więc słabo to pamiętała.
To wszystko wydawało się bardzo dziwne.
- Jaką mam pewność, że mówisz prawdę? – zapytała nagle, świdrując go wzrokiem. – Mój ojciec... Dlaczego o tobie nie mówił? Dlaczego nigdy wcześniej nas nie odwiedzałeś, jeśli naprawdę jesteś jego bratem? I czemu pojawiłeś się tutaj tak nagle? – Zadawała kolejne pytania, licząc, że jeśli nie jest tym, za kogo się podawał, to szybko się czymś wyda. W świecie magii nie tak trudno było podszywać się pod kogoś, więc nawet jego wygląd, niemalże identyczny jak wygląd jej ojca, nie mógł być dowodem na jego prawdomówność. A nie mogła wpuścić go do domu, póki się nie upewni, że to wcale nie jest jakiś sprytny oszust.
Ale jakaś cząstka niej pragnęła, żeby tak się nie stało. Stęskniona za utraconymi bliskimi, chętnie zyskałaby jakąś cząstkę rodziny, poznała nieznanego wcześniej krewnego, a także odpowiedzi na swoje wątpliwości dotyczące jego nieobecności w życiu młodych Carterów.
Gdy tak stała, oddychając szybko i wciąż unosząc różdżkę, coś zakłuło ją w uszkodzonym wcześniej boku. Skrzywiła się, ale nie pozwoliła sobie na utratę czujności, choć nieco obniżyła koniec różdżki. Czekała na odpowiedź mężczyzny, jakieś wyjaśnienia z jego strony. Jeśli naprawdę był bratem jej ojca, powinien znać całkiem sporo faktów z jego przeszłości, które niekoniecznie mógłby znać domniemany podszywacz.
Trzeba było przyznać dziewczynie, że miała refleks. Rozumiał jej nieufność, a nawet popierał decyzje o wymierzonej w jego stronie różdżce. Jakkolwiek by to idiotycznie nie brzmiało. Wysłuchał wszystkich jej pytań i postanowił, że postawi na szczerość i odkrycie wszystkich kart. Nie było też co się usprawiedliwiać. Na jego czyny nie było wyjaśnienia. Bo złe stosunki rodzinne, czy wyjechanie z kraju to jedno, ale powrót do niego i nie danie o sobie znaku życia to już inna sprawa.
Prócz tego zauważył również jak rudowłosa lekko się krzywi. Może zraniła się w momencie gdy odskoczyła od drzwi na jego widok? Pięknie Carter nie dość, że nic tu nie wskórasz to jeszcze dziewczyna się przez ciebie połamie.
-Ja... Nie miałem za dobrych kontaktów z twoim ojcem. Zresztą z twoim dziadkiem również. Niedługo po narodzinach Raidena wyjechałem za granice. Wróciłem kilka lat temu.-I ukryłem się w swojej norze jak cholerny szczur.-A jeśli chcesz wiedzieć czemu tu jestem od razu mówię, że nie z powodu czegoś jak poczucie winy, czy z chęci zadośćuczynienia tego wszystkiego. Nie utrzymywałem z rodziną kontaktu jedynie z powodu własnej głupoty Sophie. Na nią niestety nie ma usprawiedliwienia.-Może i faktycznie był w czepku urodzony, ale głupoty i upartości również życie mu nie poskąpiło.
-Człowiek robi w swoim życiu różne głupstwa. Ja zrobiłem ich dość sporo, ale akurat tego jednego naprawdę żałuję.-A nawet więcej niż sporo. I choć był zdania, że co miało być to było, co ma być to będzie to gdyby miał okazje zmienić jedną rzecz w swoim życiu byłyby to właśnie relacje z rodziną. Albo chociaż pójście na ten przeklęty pogrzeb.
-Przepraszam, że nie było mnie przy was gdy...-Przerwał szukając odpowiednich słów.-Przepraszam, że mnie nie było. Twoja matka i twój ojciec byli wspaniałymi ludźmi. Przykro mi, że to wszystko tak się potoczyło.- Nie miał wątpliwości, że Will i Marlene byli świetnymi rodzicami. Ona - wiecznie troskliwa i uśmiechnięta oraz on - szczery i po prostu dobry człowiek.
Ta rozmowa od początku miała należeć do jednych z tych trudnych. Jednakże w tej chwili nie myślał o sobie. Rozmawianie ze swoim (pożal się Melinie) "stryjem" o niedawno zmarłych rodzicach musiało być dla niej trudne i bolesne. Wiedział jednak, że muszą przez to jakość przebrnąć.
Prócz tego zauważył również jak rudowłosa lekko się krzywi. Może zraniła się w momencie gdy odskoczyła od drzwi na jego widok? Pięknie Carter nie dość, że nic tu nie wskórasz to jeszcze dziewczyna się przez ciebie połamie.
-Ja... Nie miałem za dobrych kontaktów z twoim ojcem. Zresztą z twoim dziadkiem również. Niedługo po narodzinach Raidena wyjechałem za granice. Wróciłem kilka lat temu.-I ukryłem się w swojej norze jak cholerny szczur.-A jeśli chcesz wiedzieć czemu tu jestem od razu mówię, że nie z powodu czegoś jak poczucie winy, czy z chęci zadośćuczynienia tego wszystkiego. Nie utrzymywałem z rodziną kontaktu jedynie z powodu własnej głupoty Sophie. Na nią niestety nie ma usprawiedliwienia.-Może i faktycznie był w czepku urodzony, ale głupoty i upartości również życie mu nie poskąpiło.
-Człowiek robi w swoim życiu różne głupstwa. Ja zrobiłem ich dość sporo, ale akurat tego jednego naprawdę żałuję.-A nawet więcej niż sporo. I choć był zdania, że co miało być to było, co ma być to będzie to gdyby miał okazje zmienić jedną rzecz w swoim życiu byłyby to właśnie relacje z rodziną. Albo chociaż pójście na ten przeklęty pogrzeb.
-Przepraszam, że nie było mnie przy was gdy...-Przerwał szukając odpowiednich słów.-Przepraszam, że mnie nie było. Twoja matka i twój ojciec byli wspaniałymi ludźmi. Przykro mi, że to wszystko tak się potoczyło.- Nie miał wątpliwości, że Will i Marlene byli świetnymi rodzicami. Ona - wiecznie troskliwa i uśmiechnięta oraz on - szczery i po prostu dobry człowiek.
Ta rozmowa od początku miała należeć do jednych z tych trudnych. Jednakże w tej chwili nie myślał o sobie. Rozmawianie ze swoim (pożal się Melinie) "stryjem" o niedawno zmarłych rodzicach musiało być dla niej trudne i bolesne. Wiedział jednak, że muszą przez to jakość przebrnąć.
Gość
Gość
Po tym, co wydarzyło się kilka miesięcy temu, nie potrafiła być zbyt ufna, szczególnie wobec nieznajomych. Nie mogła tak po prostu rzucić się temu mężczyźnie w ramiona, ledwie powiedział, kim był. Mogłaby przecież wymienić przynajmniej kilka sposobów, dzięki którym jakikolwiek czarodziej mógłby przybrać wygląd jej ojca. Ale jednak, nie chciała go stąd odprawić, bo jakaś cząstka niej pragnęła wiedzieć na pewno. Zawsze istniał przecież ten cień szansy, że mówił prawdę i rzeczywiście był bratem jej ojca. Jej wujem. Ostatecznie w każdej rodzinie mogły zdarzyć się złe relacje. Sama przez większość życia miała dobre relacje z bratem, ale również poznała smak rozłamu w rodzeństwie, konfliktu i braku kontaktu, który trwał przez prawie trzy lata i dopiero od dwóch miesięcy uczyli się naprawiać swoje relacje i wracać do tego, co było kiedyś, a był to proces dość mozolny. Oboje jednak chcieli odzyskać tę drugą połowę rodzeństwa. Może pomiędzy jej ojcem i jego domniemanym bratem też mogło do czegoś takiego dojść, tyle że ich kontakt zerwał się na znacznie dłużej niż trzy lata. Ojciec musiał mieć jakiś powód, żeby prawie nie wspominać o bracie swoim dzieciom, a on... żeby nie pojawiać się w życiu rodziny.
- Dlaczego przez te wszystkie lata nawet nie próbowałeś nawiązać kontaktu z nikim z nas? Cokolwiek stało się między tobą i tatą, myślę, że chciałby odzyskać brata – zapytała cicho, nadal go obserwując, choć z mniejszą zawziętością. Opuściła też rękę z różdżką, chociaż nie schowała jej. – Ale oni... nie żyją. Jestem tylko ja... i Raiden – powiedziała jeszcze, nie będąc pewną, czy ten mężczyzna, kimkolwiek był, o tym wiedział. A może po prostu zwyczajnie go testowała, chcąc sprawdzić jego wiedzę, upewnić się, czy nie dostrzeże w wyrazie jego twarzy czegoś niepokojącego? Nadal była nieufna. Już nie tak, jak na samym początku, ale wciąż musiała mieć na uwadze to, że mężczyzna mógł być bardzo zmyślnym, umiejącym grać na uczuciach oszustem, chociaż gorąco pragnęła, żeby to, co mówił, okazało się prawdą. Chciała dowiedzieć się czegoś więcej o bracie ojca i jego motywach, które kazały mu na tak wiele lat zniknąć.
I dla niej ta rozmowa była trudna, bo była rozdarta sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony zawodowa ostrożność i podejrzliwość, z drugiej chęć poznania nieznanego wcześniej członka rodziny, którego mogłaby zyskać, gdyby tajemniczy John Carter mówił prawdę.
- Dlaczego przez te wszystkie lata nawet nie próbowałeś nawiązać kontaktu z nikim z nas? Cokolwiek stało się między tobą i tatą, myślę, że chciałby odzyskać brata – zapytała cicho, nadal go obserwując, choć z mniejszą zawziętością. Opuściła też rękę z różdżką, chociaż nie schowała jej. – Ale oni... nie żyją. Jestem tylko ja... i Raiden – powiedziała jeszcze, nie będąc pewną, czy ten mężczyzna, kimkolwiek był, o tym wiedział. A może po prostu zwyczajnie go testowała, chcąc sprawdzić jego wiedzę, upewnić się, czy nie dostrzeże w wyrazie jego twarzy czegoś niepokojącego? Nadal była nieufna. Już nie tak, jak na samym początku, ale wciąż musiała mieć na uwadze to, że mężczyzna mógł być bardzo zmyślnym, umiejącym grać na uczuciach oszustem, chociaż gorąco pragnęła, żeby to, co mówił, okazało się prawdą. Chciała dowiedzieć się czegoś więcej o bracie ojca i jego motywach, które kazały mu na tak wiele lat zniknąć.
I dla niej ta rozmowa była trudna, bo była rozdarta sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony zawodowa ostrożność i podejrzliwość, z drugiej chęć poznania nieznanego wcześniej członka rodziny, którego mogłaby zyskać, gdyby tajemniczy John Carter mówił prawdę.
Obserwował ją cały czas i widział dobrze jak biję się z myślami. Nie dziwił się. On sam nie wiedziałby jak postąpić w takiej sytuacji. Żyli w świecie przepełnionym magią. Teraz praktycznie każdy (jak głupio by to nie brzmiało) mógł przyjść do twojego domu i podawać się za brata bliźniaka twojego ojca.
-Chyba ze strachu. Dorosły facet trząsł się na myśl pokazania się rodzinie, której się wyparł. Nie powinienem był tego robić. Teraz to wiem, ale zrobiłem to i już tego nie zmienię. Nie cofnę czasu, choć naprawdę bym chciał.-Oddałby wszystko za taką możliwość. Kochał brata. Bez względu na to jakie mieli stosunki byli przecież rodzeństwem. Kochał go, ale w tym co ofiarował mu przez całe życie nie było ani krzty tego co chciał mu naprawdę okazać.-Will... on, myślę że chciał. Ja zresztą też, ale byłem zawzięty, uparty, zbyt dumny aby przyznać się do swojej winy, a godząc się z nim musiałem się z tym liczyć. W dużym skrócie - byłem po prostu durny.-Zaśmiał się gorzko, choć raczej bardziej mogło to przypominać jęk. Dziwnie było o tym wszystkim mówić. Nie za bardzo lubił z kimkolwiek o tym rozmawiać. A sam fakt porzucenia rodziny nie był rzeczą, którą chciałby się chwalić. Było mu wstyd za to co zrobił.
-Wiem o tym, wiem...-Codziennie zamiast widzieć swoją twarz w lustrze widział Willa. To było przekleństwem. Człowiek w odbiciu spoglądał na niego z wyrzutem, z naganą, a może nawet z pewną dozą nienawiści? Nie był na ich pogrzebie, nie bywał też za często na cmentarzu, ale zdawał sobie z tego sprawę, aż za bardzo. Słysząc jej kolejne słowa wbił wzrok prosto w nią. Miał ochotę chwycić ją za ramiona i potrząsnąć, ale wiedział, że nie był to najlepszy pomysł w tym momencie.-AŻ ty i Raiden, Sopie. Aż wy. Wierze, że wasi rodzice kochali was całym sercem i na pewno nigdy nie pomyśleliby o was przez pryzmat "tylko". Ja też bym nigdy tego nie zrobił.-Powiedział z całym przekonaniem jakie tylko mógł zawrzeć w głosie.
-Nigdy nie byłem dobrym synem, bratem, stryjem. Wiem, że teraz może być już za późno, ale chciałbym naprawić choć to ostatnie. Uznałem, że bez względu na to jakie były relacje między mną, a Willem chciałby on abym miał na was oko, abym mógł stać się dla was niż tylko obcym człowiekiem w jego skórze. Zresztą przede wszystkim ja tego chcę.-Zacisnął szczękę kierując swoje obie dłonie na pierś, w którą uderzył się kilkukrotnie wypowiadając ostatnie zdanie.-Pozostaje jedynie pytanie: Czy wy też tego chcecie?-Opuścił ręce wzdłuż tułowia spoglądając niepewnie na dziewczynę.
Nie wiedział czego się spodziewać. Nie chciał aby odebrała fakt, że tu się zjawił za jakąś próbę zadość uczynienia, czy wymazania swoich win. Zdawał sobie z nich sprawę i nie zasłużył na przebaczenie, ale chciał to wszystko naprawić. Pozbierać do kupy co tylko się dało zanim nie było jeszcze za późno. Chyba, że było...
-Chyba ze strachu. Dorosły facet trząsł się na myśl pokazania się rodzinie, której się wyparł. Nie powinienem był tego robić. Teraz to wiem, ale zrobiłem to i już tego nie zmienię. Nie cofnę czasu, choć naprawdę bym chciał.-Oddałby wszystko za taką możliwość. Kochał brata. Bez względu na to jakie mieli stosunki byli przecież rodzeństwem. Kochał go, ale w tym co ofiarował mu przez całe życie nie było ani krzty tego co chciał mu naprawdę okazać.-Will... on, myślę że chciał. Ja zresztą też, ale byłem zawzięty, uparty, zbyt dumny aby przyznać się do swojej winy, a godząc się z nim musiałem się z tym liczyć. W dużym skrócie - byłem po prostu durny.-Zaśmiał się gorzko, choć raczej bardziej mogło to przypominać jęk. Dziwnie było o tym wszystkim mówić. Nie za bardzo lubił z kimkolwiek o tym rozmawiać. A sam fakt porzucenia rodziny nie był rzeczą, którą chciałby się chwalić. Było mu wstyd za to co zrobił.
-Wiem o tym, wiem...-Codziennie zamiast widzieć swoją twarz w lustrze widział Willa. To było przekleństwem. Człowiek w odbiciu spoglądał na niego z wyrzutem, z naganą, a może nawet z pewną dozą nienawiści? Nie był na ich pogrzebie, nie bywał też za często na cmentarzu, ale zdawał sobie z tego sprawę, aż za bardzo. Słysząc jej kolejne słowa wbił wzrok prosto w nią. Miał ochotę chwycić ją za ramiona i potrząsnąć, ale wiedział, że nie był to najlepszy pomysł w tym momencie.-AŻ ty i Raiden, Sopie. Aż wy. Wierze, że wasi rodzice kochali was całym sercem i na pewno nigdy nie pomyśleliby o was przez pryzmat "tylko". Ja też bym nigdy tego nie zrobił.-Powiedział z całym przekonaniem jakie tylko mógł zawrzeć w głosie.
-Nigdy nie byłem dobrym synem, bratem, stryjem. Wiem, że teraz może być już za późno, ale chciałbym naprawić choć to ostatnie. Uznałem, że bez względu na to jakie były relacje między mną, a Willem chciałby on abym miał na was oko, abym mógł stać się dla was niż tylko obcym człowiekiem w jego skórze. Zresztą przede wszystkim ja tego chcę.-Zacisnął szczękę kierując swoje obie dłonie na pierś, w którą uderzył się kilkukrotnie wypowiadając ostatnie zdanie.-Pozostaje jedynie pytanie: Czy wy też tego chcecie?-Opuścił ręce wzdłuż tułowia spoglądając niepewnie na dziewczynę.
Nie wiedział czego się spodziewać. Nie chciał aby odebrała fakt, że tu się zjawił za jakąś próbę zadość uczynienia, czy wymazania swoich win. Zdawał sobie z nich sprawę i nie zasłużył na przebaczenie, ale chciał to wszystko naprawić. Pozbierać do kupy co tylko się dało zanim nie było jeszcze za późno. Chyba, że było...
Gość
Gość
To nie było łatwe dla żadnego z nich. Sophia nie wiedziała, jak by się zachowała w takiej sytuacji, bo nie wyobrażała sobie, że mogłaby zniknąć, tak po prostu porzucić rodzinę bez słowa i wrócić dopiero po latach. Nawet, gdy wyjechała do Ameryki, mieszkała z bratem, a z rodzicami utrzymywała regularny kontakt listowny. Kłótnia z Raidenem, powrót do Anglii i jej tak długie milczenie były inną sprawą, ale właściwie żadne z nich nie zrobiło nic, żeby pogodzić się wcześniej. Raiden zajmował się własnymi sprawami, a Sophia pławiła się w żalu po utracie ukochanego i próbowała ten żal przepracować, oddając się trudom kursu aurorskiego. Ale teraz, paradoksalnie, tak tragiczne wydarzenie jak śmierć rodziców sprawiła, że znowu zamieszkali pod jednym dachem i zaczynali odbudowywać relacje. Bo przecież mieli już tylko siebie. Owszem, posiadali grono kuzynów i innych krewnych, ale z ich małej, czteroosobowej rodziny pozostali tylko oni.
- Cóż... Szkoda, że tak wyszło – odezwała się cicho, bo naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć. Słuchała go, ale wszelkie słowa, które krążyły jej po głowie, wydawały się bez sensu. To była naprawdę bardzo dziwna, niecodzienna sytuacja, której nie przewidziała i nie wiedziała, jak zareagować, zwłaszcza teraz, kiedy największa podejrzliwość już minęła i pojawiło się... co właściwie? Co takiego czuła, słuchając tych słów, głoszonych przez mężczyznę, który twierdził, że był bratem jej ojca, i że po latach postanowił odnaleźć rodzinę i przyznać się do popełnionego niegdyś błędu? Nie roztrząsała już tego, bo może było tak w istocie. A może był oszustem, ale jednak nadal go słuchała, próbując dopatrzeć się jakiegoś fałszu... Nie potrafiła. Wszystko wciąż brzmiało zdumiewająco szczerze i wiarygodnie, przynajmniej tak podpowiadał jej instynkt. Nie odzywał się ostrzegawczo, nie zmuszał jej, żeby znowu uniosła różdżkę.
- Chyba po prostu potrzebuję to wszystko przemyśleć. To trochę sporo rewelacji jak na jeden raz. Nie co dzień ktoś mi mówi, że jest moją rodziną – powiedziała w końcu. – Ale jeśli naprawdę jesteś jego bratem, chyba będziemy mieli sporo do nadrobienia – znowu ten ton lekkiego powątpiewania, ale mimo to na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Była jednak pełna rezerwy, nie chciała robić sobie złudnych nadziei. Wystarczająco się już nacierpiała, Raiden także. Żadne z nich nie potrzebowało kłopotów. Pojawienie się Johna Cartera mogło je sprowadzić, ale jednocześnie mógłby wnieść w ich życie coś nowego.
- Czy spotkałeś się już z Raidenem? – zapytała jeszcze. Była ciekawa, czy tajemniczy John Carter odszukał już Raidena, czy może liczył, że znajdzie go tutaj, że zastanie ich oboje. Zastał tylko Sophię, ale na samym początku sprytnie nie zdradziła mu, że tak naprawdę jest sama w domu. Teraz największa paranoja już minęła.
- Cóż... Szkoda, że tak wyszło – odezwała się cicho, bo naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć. Słuchała go, ale wszelkie słowa, które krążyły jej po głowie, wydawały się bez sensu. To była naprawdę bardzo dziwna, niecodzienna sytuacja, której nie przewidziała i nie wiedziała, jak zareagować, zwłaszcza teraz, kiedy największa podejrzliwość już minęła i pojawiło się... co właściwie? Co takiego czuła, słuchając tych słów, głoszonych przez mężczyznę, który twierdził, że był bratem jej ojca, i że po latach postanowił odnaleźć rodzinę i przyznać się do popełnionego niegdyś błędu? Nie roztrząsała już tego, bo może było tak w istocie. A może był oszustem, ale jednak nadal go słuchała, próbując dopatrzeć się jakiegoś fałszu... Nie potrafiła. Wszystko wciąż brzmiało zdumiewająco szczerze i wiarygodnie, przynajmniej tak podpowiadał jej instynkt. Nie odzywał się ostrzegawczo, nie zmuszał jej, żeby znowu uniosła różdżkę.
- Chyba po prostu potrzebuję to wszystko przemyśleć. To trochę sporo rewelacji jak na jeden raz. Nie co dzień ktoś mi mówi, że jest moją rodziną – powiedziała w końcu. – Ale jeśli naprawdę jesteś jego bratem, chyba będziemy mieli sporo do nadrobienia – znowu ten ton lekkiego powątpiewania, ale mimo to na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Była jednak pełna rezerwy, nie chciała robić sobie złudnych nadziei. Wystarczająco się już nacierpiała, Raiden także. Żadne z nich nie potrzebowało kłopotów. Pojawienie się Johna Cartera mogło je sprowadzić, ale jednocześnie mógłby wnieść w ich życie coś nowego.
- Czy spotkałeś się już z Raidenem? – zapytała jeszcze. Była ciekawa, czy tajemniczy John Carter odszukał już Raidena, czy może liczył, że znajdzie go tutaj, że zastanie ich oboje. Zastał tylko Sophię, ale na samym początku sprytnie nie zdradziła mu, że tak naprawdę jest sama w domu. Teraz największa paranoja już minęła.
-Tak, tak chyba będzie najrozsądniej.-Nie miał zamiaru na nią naciskać. Da jej tyle czasu ile będzie tylko potrzebowała na podjęcie decyzji, a ta na pewno do tych łatwych nie należała. Co zrobi z tymi informacjami będzie zależeć wyłącznie od niej, a on w pełni się dostosuje.
-Nie, niestety jeszcze nie. Miałem szczerą nadzieje, że go tu zastanę. Dlatego mam też prośbę. Mogłabyś mu na razie nie mówić o naszym spotkaniu? Opowiem mu o wszystkim tak jak tobie w najbliższym czasie. Po prostu chcę to zrobić osobiście, w porządku?-Szczerze mówiąc zapomniał z tego wszystkiego o Raidenie. Spochmurniał lekko na myśl o tym, że będzie musiał wyjaśniać to wszystko jeszcze raz. To czego się dopuścił nie było niczym chwalebnym, więc nie za bardzo lubił o tym mówić. Zresztą tak samo jak reakcji Sophie bał się tego co zrobi młody mężczyzna... okaże się to w najbliższym czasie.
-Gdy już to sobie poukładasz w głowię odezwij się proszę do mnie.-Powiedział niemal błagalnie. Nie wiedział przez chwilę co zrobić, ale nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. Pokazał jej palcem aby ta dała mu moment i zaczął przeszukiwać swoje kieszenie. Z tyłu spodni, z przodu, kilka razy uderzył o przód kurtki próbując wymacać poszukiwany przedmiot, który znalazł ostatecznie w jednej z jej wewnętrznych kieszeni. Wyjął notes i długopis spisując na nim szybko dane, a następnie wyrwał kartkę i podał ją rudowłosej.
-Masz tu mój numer, adres mieszkania i mojego pubu. Zasugerowałbym wysłanie sowy, ale miała ona niedawno mały wypadek.-Zaśmiał się nerwowo. To była raczej długa historia... Ponownie włożył długopis do notesu, a następnie schował go ponownie na swoim miejscu w wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki.
-Jeszcze raz przepraszam i dziękuję, że chciałaś mnie wysłuchać. To wiele dla mnie znaczy.-Powiedział przez dłuższą chwilę wpatrując się w dziewczynę. Zupełnie tak jakby miał jej już nigdy więcej nie zobaczyć i wchłaniał jak najwięcej szczegółów, które chciał zapamiętać. Ostatecznie jednak lekko się speszył i podrapał się lewą dłonią po karku.
-Dobranoc Sophie.- Opuścił rękę i zrobił kilka kroków do tyłu korzystając z ostatniej okazji, aby rzucić okiem na dziewczynę tak bardzo podobną do Marlene. Później jednak odwrócił się do niej plecami, wsiadł na motor i nie patrząc już w kierunku małego domu na Overbury Avenue 13 odjechał.
|zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
-Nie, niestety jeszcze nie. Miałem szczerą nadzieje, że go tu zastanę. Dlatego mam też prośbę. Mogłabyś mu na razie nie mówić o naszym spotkaniu? Opowiem mu o wszystkim tak jak tobie w najbliższym czasie. Po prostu chcę to zrobić osobiście, w porządku?-Szczerze mówiąc zapomniał z tego wszystkiego o Raidenie. Spochmurniał lekko na myśl o tym, że będzie musiał wyjaśniać to wszystko jeszcze raz. To czego się dopuścił nie było niczym chwalebnym, więc nie za bardzo lubił o tym mówić. Zresztą tak samo jak reakcji Sophie bał się tego co zrobi młody mężczyzna... okaże się to w najbliższym czasie.
-Gdy już to sobie poukładasz w głowię odezwij się proszę do mnie.-Powiedział niemal błagalnie. Nie wiedział przez chwilę co zrobić, ale nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. Pokazał jej palcem aby ta dała mu moment i zaczął przeszukiwać swoje kieszenie. Z tyłu spodni, z przodu, kilka razy uderzył o przód kurtki próbując wymacać poszukiwany przedmiot, który znalazł ostatecznie w jednej z jej wewnętrznych kieszeni. Wyjął notes i długopis spisując na nim szybko dane, a następnie wyrwał kartkę i podał ją rudowłosej.
-Masz tu mój numer, adres mieszkania i mojego pubu. Zasugerowałbym wysłanie sowy, ale miała ona niedawno mały wypadek.-Zaśmiał się nerwowo. To była raczej długa historia... Ponownie włożył długopis do notesu, a następnie schował go ponownie na swoim miejscu w wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki.
-Jeszcze raz przepraszam i dziękuję, że chciałaś mnie wysłuchać. To wiele dla mnie znaczy.-Powiedział przez dłuższą chwilę wpatrując się w dziewczynę. Zupełnie tak jakby miał jej już nigdy więcej nie zobaczyć i wchłaniał jak najwięcej szczegółów, które chciał zapamiętać. Ostatecznie jednak lekko się speszył i podrapał się lewą dłonią po karku.
-Dobranoc Sophie.- Opuścił rękę i zrobił kilka kroków do tyłu korzystając z ostatniej okazji, aby rzucić okiem na dziewczynę tak bardzo podobną do Marlene. Później jednak odwrócił się do niej plecami, wsiadł na motor i nie patrząc już w kierunku małego domu na Overbury Avenue 13 odjechał.
|zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gość
Gość
Sophia po chwili wahania pokiwała głową. Chociaż miała zamiar opowiedzieć Raidenowi o tej całej sytuacji, mogła przecież wstrzymać się z tym kilka dni. Może rzeczywiście lepiej, żeby spotkali się osobiście, bo dlaczego Raiden miałby jej uwierzyć, skoro sama momentami nie dowierzała, że to się działo naprawdę? Była jednak ciekawa reakcji brata i żałowała, że go tutaj nie było. Może przy nim bardziej wiedziałaby, co robić i co mówić, jak reagować w tak zaskakującej sytuacji. I może czułaby się mniej niezręcznie, widząc wierną kopię zmarłego ojca.
- Dobrze. Ja... Jeszcze mu o tobie nie powiem – odezwała się w końcu. Była naprawdę ciekawa, co wyniknie z tej całej sytuacji i już nie mogła się doczekać, kiedy będzie mogła porozmawiać o tym z bratem, razem z nim zastanowić się nad wszystkim, nad tym, czy wersja Johna Cartera jest prawdopodobna. Mimo minionego konfliktu z bratem, miała zaufanie do jego oceny sytuacji.
- Odezwę się – zapewniła po krótkim wahaniu, po czym wyciągnęła dłoń, by przyjąć podaną jej kartkę. Nie wiedziała, kiedy będzie w stanie na tyle trzeźwo myśleć o tej sytuacji, żeby to zrobić, ale wsunęła ją do kieszeni, po czym znowu spojrzała na mężczyznę. Patrzenie na niego było bolesne, ale zarazem, bez względu na to, kim był i co nim kierowało, momentami czuła się, jakby naprawdę widziała ojca, za którym tak bardzo tęskniła. Czuła, że i on patrzył na nią, więc przez dłuższą chwilę po prostu tak stali, zupełnie, jakby próbowali wzajemnie zapamiętać ten widok.
- Do widzenia – powiedziała jeszcze, kiedy już się cofnął. Odprowadzała go jeszcze wzrokiem, gdy opuścił podwórze, i dopiero gdy zniknął, wróciła do środka. Dopiero tam, w samotności i ciszy, pozwoliła, żeby z jej oczu wyciekło parę łez; tęsknota za tragicznie zmarłymi rodzicami dawno nie była tak dojmująca jak teraz, kiedy na progu domu pojawił się mężczyzna podający się za brata bliźniaka Williama Cartera. Szybko jednak uspokoiła się i powróciła myślami do Raidena, który wkrótce usłyszy tę historię. Jeśli nie od Johna, to od niej.
| zt.
- Dobrze. Ja... Jeszcze mu o tobie nie powiem – odezwała się w końcu. Była naprawdę ciekawa, co wyniknie z tej całej sytuacji i już nie mogła się doczekać, kiedy będzie mogła porozmawiać o tym z bratem, razem z nim zastanowić się nad wszystkim, nad tym, czy wersja Johna Cartera jest prawdopodobna. Mimo minionego konfliktu z bratem, miała zaufanie do jego oceny sytuacji.
- Odezwę się – zapewniła po krótkim wahaniu, po czym wyciągnęła dłoń, by przyjąć podaną jej kartkę. Nie wiedziała, kiedy będzie w stanie na tyle trzeźwo myśleć o tej sytuacji, żeby to zrobić, ale wsunęła ją do kieszeni, po czym znowu spojrzała na mężczyznę. Patrzenie na niego było bolesne, ale zarazem, bez względu na to, kim był i co nim kierowało, momentami czuła się, jakby naprawdę widziała ojca, za którym tak bardzo tęskniła. Czuła, że i on patrzył na nią, więc przez dłuższą chwilę po prostu tak stali, zupełnie, jakby próbowali wzajemnie zapamiętać ten widok.
- Do widzenia – powiedziała jeszcze, kiedy już się cofnął. Odprowadzała go jeszcze wzrokiem, gdy opuścił podwórze, i dopiero gdy zniknął, wróciła do środka. Dopiero tam, w samotności i ciszy, pozwoliła, żeby z jej oczu wyciekło parę łez; tęsknota za tragicznie zmarłymi rodzicami dawno nie była tak dojmująca jak teraz, kiedy na progu domu pojawił się mężczyzna podający się za brata bliźniaka Williama Cartera. Szybko jednak uspokoiła się i powróciła myślami do Raidena, który wkrótce usłyszy tę historię. Jeśli nie od Johna, to od niej.
| zt.
Raiden ciągle próbował sobie przypomnieć wszystkie szalone wydarzenia tego dnia, odkąd wyszedł z domu. Wydawało mu się, że krzykacz był jedynie dawnym wspomnieniem sprawy z przeszłości, a przecież wydarzyło się to dosłownie kilka godzin temu. Od szalonego pościgu za rzucającym w ludzi zaklęciami czarodziejem, przez spotkanie z zakapturzonymi porywaczami, po wylądowanie razem z bogatymi dzieciakami w piwnicy pełnej śnieżki. Ah. No, tak. Zapomniał jeszcze o trzech psach i martwej dziewczynie, której ćpuny zamierzały wyrwać serce i zrobić z niego silny narkotyk. No, ale w nawale informacji można było to przecież przegapić! Do tego kolejne spotkanie z Rowan... Ich losy chyba już miały być w jakiś dziwaczny sposób połączone ze sobą. W tym szale ostatnich dni zupełnie zapomniał o rudowłosej pani koroner, z którą przyszło mu blisko współpracować. Trudno było określić ich relacje, ale w tym całym dogryzaniu naprawdę dobrze się dogadywali. Na pewno lepiej niż z większością ludzi, które Raiden spotykał na swojej drodze. Ale musiała się uprzeć i leźć za nim do tej piwnicy?! Cholera. I jeszcze użarł ją ten pies! Głupia szlachcianka! Jedynie narobiła mu stresu i do tego czuł się winny za tę całą sytuację. Fakt faktem zakończyła się szczęśliwie bez większego uszczerbku na zdrowiu, ale... Niesmak i uczucie braku zapobiegnięcia sprawie wciąż się w nim kotłowało. Do tego te dzieciaki ze szlacheckich rodzin. Co one tam robiły do cholery?! Porwanie? Rzucanie Avady Kedavry? Czego on to dzisiaj nie słyszał i miał dość. Z każdym słowem tych arystokratycznych szczeniaków załamywał się coraz bardziej. Brakowało w tym wszystkim jeszcze króliczka wielkanocnego i Świętego Mikołaja. Ale musiał spisać zeznania, przy okazji czując wymowne spojrzenia swoich towarzyszy z czarodziejskiej policji. Wiedział jak to wygląda. Jakby zamiast przeżyć to wszystko, czystokrwiści nawąchali się zdecydowanie za dużo śnieżki. Nic więc dziwnego, że był zmęczony. I nie tylko samym siedzeniem na tyłku w sali przesłuchań, ale też ciągłym odpowiadaniem na pytania a propos gangu dilerów. Do tego siedział jak idiota z rosnącym guzem na czole przez kilka zasranych godzin, aż uzdrowicielka nie podeszła do niego i nie nałożyła odpowiedniej maści. W tym zamieszaniu zupełnie zapomniał o tym, że dostał nogą od taboretu prosto w twarz. Skrzywił się na samo wspomnienie.
Ale teraz był już w domu. Cóż. Stał przed drzwiami z kluczem w dłoni i zamierzał je otworzyć. Chciał wejść po cichu do środka, nie robiąc żadnego, nawet najmniejszego dźwięku. W końcu był gliniarzem i umiał poruszać się cicho, gdy tego chciał. Teraz również szło mu całkiem nieźle. Nie chciał zbudzić Sofi ani Artis, które od razu zaczęłyby go wypytywać, gdzie był tak długo. W końcu nie pracował tego dnia, a najczęściej wolne chwile spędzał właśnie w domu. A wyjście na spacer w jego zamiarach miało trwać maksymalnie dwie godziny, a nie sześć. Papierkowa robota i zdawanie wywiadu o tym, co zaszło jak i przesłuchiwanie świadków i uczestników zdarzenia przedłużały się niemiłosiernie. Wydawało mu się, że wewnątrz panowała cisza. Światła były pogaszone, nie było opcji, żeby któraś z nich wciąż była na nogach.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Było kilka rzeczy, o których Carter jeszcze nie wiedział. Jedną z nich było to, jak bardzo potrafi martwić się kobieta. Kolejną, jak bardzo potrafi martwić się kobieta w ciąży. Najważniejszą jednak i zapewne ostatnią rzeczą jaką miał mieć szansę zapamiętać przed swoją śmiercią, było to jak się martwi Artis Finnleigh, w ciąży, będąca kobietą, mająca też ognisty temperament.
Im dłużej Carter nie wracał, tym bardziej ona krążyła niespokojnie po domu i systematycznie opróżniała szafki z zapasów jedzenia. Z magicznym zegarem i różdżką w ręce zmieniała tylko fotele, na których kuliła się jak kot w puchatym szlafroku. Nie zapalała światła, uznając, że lepiej nie budzić Sophie, która wróciła zmęczona po pracy. Zresztą jaki byłby pożytek z kolejnej zmartwionej kobiety.
Kiedy w końcu usłyszała jakieś dźwięki przy drzwiach z wyciągniętą różdżką wyszła do holu. Nie była pewna, czy wrócił Carter, czy może ktoś miał zamiar zaatakować dom. Niezależnie od tożsamości, osoba ta miała mieć problemy, a to ostatnimi czasy była specjalność Finnleigh. Zresztą miała wiele do stracenia, a wiedząc o śmierci Moody'ego, tym bardziej była wyczulona.
W chwili, w której Raiden przeszedł przez drzwi i je za sobą zamknął, został przygnieciony do ściany z różdżką przystawioną do gardła i spojrzeniem, które samo w sobie mogłoby zabić. Sekundę później jednak wzrok Artis zmienił się, od razu gdy tylko go rozpoznała. Nie odsunęła jednak różdżki i nie rozluźniła nacisku. Jej oczy zbyt dobrze zdradzały jak bardzo się martwiła, oczywiście przez ten czasy wyolbrzymiając wszystkie złe scenariusze, ale nadal wyglądała na wściekłą.
- Gdzieś ty się podziewał?! Zdajesz sobie sprawę z tego, jak dawno temu wyszedłeś z domu? I nawet nie próbuj się wykręcać, dobrze wiem, że w coś się wpakowałeś! - zmrużyła lekko oczy, wyglądała trochę jak lwica, jej włosy napuszyły się po wcześniejszej kąpieli, nawet kolor szlafroka, ciepły beż, pasował do sytuacji. Przez zadziwiająco długą chwilę wyglądała jakby naprawdę była w stanie rzucić na niego jakieś zaklęcie. W końcu odsunęła się jednak, wyrzuciwszy z siebie nieco złości. Spojrzała odruchowo na zegar leżący nieopodal, na który zerkała niemal co minutę od dłuższego czasu. Na szczęście wskazówka Cartera z 'śmiertelne niebezpieczeństwo' przesunęła się na 'dom'. Wypuściła powoli powietrze z płuc, a gdy odwróciła się do meżczyzny, nadal wyglądała na wściekłą.
- Obyś miał dobrą wymówkę na to wszystko.
Im dłużej Carter nie wracał, tym bardziej ona krążyła niespokojnie po domu i systematycznie opróżniała szafki z zapasów jedzenia. Z magicznym zegarem i różdżką w ręce zmieniała tylko fotele, na których kuliła się jak kot w puchatym szlafroku. Nie zapalała światła, uznając, że lepiej nie budzić Sophie, która wróciła zmęczona po pracy. Zresztą jaki byłby pożytek z kolejnej zmartwionej kobiety.
Kiedy w końcu usłyszała jakieś dźwięki przy drzwiach z wyciągniętą różdżką wyszła do holu. Nie była pewna, czy wrócił Carter, czy może ktoś miał zamiar zaatakować dom. Niezależnie od tożsamości, osoba ta miała mieć problemy, a to ostatnimi czasy była specjalność Finnleigh. Zresztą miała wiele do stracenia, a wiedząc o śmierci Moody'ego, tym bardziej była wyczulona.
W chwili, w której Raiden przeszedł przez drzwi i je za sobą zamknął, został przygnieciony do ściany z różdżką przystawioną do gardła i spojrzeniem, które samo w sobie mogłoby zabić. Sekundę później jednak wzrok Artis zmienił się, od razu gdy tylko go rozpoznała. Nie odsunęła jednak różdżki i nie rozluźniła nacisku. Jej oczy zbyt dobrze zdradzały jak bardzo się martwiła, oczywiście przez ten czasy wyolbrzymiając wszystkie złe scenariusze, ale nadal wyglądała na wściekłą.
- Gdzieś ty się podziewał?! Zdajesz sobie sprawę z tego, jak dawno temu wyszedłeś z domu? I nawet nie próbuj się wykręcać, dobrze wiem, że w coś się wpakowałeś! - zmrużyła lekko oczy, wyglądała trochę jak lwica, jej włosy napuszyły się po wcześniejszej kąpieli, nawet kolor szlafroka, ciepły beż, pasował do sytuacji. Przez zadziwiająco długą chwilę wyglądała jakby naprawdę była w stanie rzucić na niego jakieś zaklęcie. W końcu odsunęła się jednak, wyrzuciwszy z siebie nieco złości. Spojrzała odruchowo na zegar leżący nieopodal, na który zerkała niemal co minutę od dłuższego czasu. Na szczęście wskazówka Cartera z 'śmiertelne niebezpieczeństwo' przesunęła się na 'dom'. Wypuściła powoli powietrze z płuc, a gdy odwróciła się do meżczyzny, nadal wyglądała na wściekłą.
- Obyś miał dobrą wymówkę na to wszystko.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raiden był przyzwyczajony do typowo kawalerskiego życia. Wychodził i wracał kiedy chciał, chociaż obie te rzeczy były silnie związane z jego głównym motywatorem w życiu - pracą. To dzięki niej wstawał każdego dnia, wiedząc, że robi coś ważnego i co sprawia mu cholerną przyjemność. Bo nie można było powiedzieć, żeby Carter nie lubił tego co robił. Było to związane ze wszystkim. Od spraw zawodowych po te prywatne. W Chicago nikt nie czekał na niego w domu, a jak czekał to nie zamartwiał się, że nie wraca o punkt ósma. Do tego Sophia nie robiła mu z takich powodów wyrzutów. Wiedział, że nie lubiła, gdy znikał bez słowa, ale zawsze starał się to jej jakoś wynagrodzić. W końcu zamartwiająca się młodsza siostrzyczka to skarb, a nie przekleństwo. Tak czy inaczej radził sobie. Chadzał własnymi ścieżkami, wiedząc, że postępuje słusznie. Ostatnimi czasy ta pewność została zachwiana, ale nie żałował przepracowanych lat, które nauczyły go wszystkiego, co wiedział o tym zawodzie. Nie miał pojęcia, że Artis w sekrecie przed nim i Sofi zakupiła stary zegar, który wskazywał jej, gdzie przebywają jej bliscy. Nie chciał przyprawiać jej o zawał serca, ani co więcej nie chciał, żeby wyjadała wszystko ze spiżarni! Trzeba było mu to przyznać, że od zawsze był żarłokiem, a teraz miał konkurować z blondwłosą panią auror.
Nie słyszał żadnego poruszenia wewnątrz domu, dlatego też stępił lekko swoją czujność, która jak się okazało nie powinna zostać stłamszona. A przynajmniej nie na ten moment. Wstrzymał oddech, gdy ktoś go dosłownie przyszpilił do ściany zaraz po wślizgnięciu się przez drzwi i wbił mocno różdżkę w gardło. Było to tak szybkie i zaskakujące, że nie zdążył nawet zareagować. I chociaż mógłby, nie zrobił tego, patrząc już w zielone, rozeźlone oczy Artis. W pewien sposób odetchnął, ale kobieta wcale mu na to nie pozwoliła. Przecież widziała, że to on, a jednak wcale nie odsunęła różdżki. Skrzywił się, czując jak uderzył głową w ścianę za plecami. To powitanie chyba nie powinno tak wyglądać... Macmillan zaraz jednak zaczęła z siebie wyrzucać wszystko, co najwidoczniej tak ją zirytowało, a Raiden czuł się jak zagubiony nastolatek, który został przyłapany na wchodzeniu przez okno po nocy. Mówiła, a on milczał, aż nie odsunęła się, a on mógł zobaczyć jak cała Artis dosłownie się naelektryzowała. Ta chwila pozwoliła mu przejechać dłonią po bolącym miejscu i wyprostowaniu się. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek będą w takiej sytuacji. W sumie to każde ich spotkanie było zaskakujące, ale zdecydowanie mu to odpowiadało. Przewidywalność bywała nudna.
- Jesteś całkiem seksowna, gdy się tak złościsz - rzucił, uśmiechając się do niej łobuzersko, wiedząc już że to żaden szalony czarodziej nie kręci mu się po domu, a to tylko jego ciężarna lokatorka. Chociaż jej spojrzenie jak i słowa nie zapowiadały, że to koniec niemiłej części wieczoru. - Byłem w Ministerstwie - wytłumaczył, wzruszając ramionami. - A wcześniej na Pokątnej - dodał, czując jak blondynka wwierca mu się w głowę spojrzeniem. - I w piwnicach pod Pokątną. Byli tam handlarze śnieżką i pełno gówniarzerii szlacheckiej... Dużo by gadać. A ty czemu nie śpisz? - spytał lekko, przekrzywiając głowę i starając się dostrzec w ciemnościach co to za ciekawy strój miała na sobie Artis.
Nie słyszał żadnego poruszenia wewnątrz domu, dlatego też stępił lekko swoją czujność, która jak się okazało nie powinna zostać stłamszona. A przynajmniej nie na ten moment. Wstrzymał oddech, gdy ktoś go dosłownie przyszpilił do ściany zaraz po wślizgnięciu się przez drzwi i wbił mocno różdżkę w gardło. Było to tak szybkie i zaskakujące, że nie zdążył nawet zareagować. I chociaż mógłby, nie zrobił tego, patrząc już w zielone, rozeźlone oczy Artis. W pewien sposób odetchnął, ale kobieta wcale mu na to nie pozwoliła. Przecież widziała, że to on, a jednak wcale nie odsunęła różdżki. Skrzywił się, czując jak uderzył głową w ścianę za plecami. To powitanie chyba nie powinno tak wyglądać... Macmillan zaraz jednak zaczęła z siebie wyrzucać wszystko, co najwidoczniej tak ją zirytowało, a Raiden czuł się jak zagubiony nastolatek, który został przyłapany na wchodzeniu przez okno po nocy. Mówiła, a on milczał, aż nie odsunęła się, a on mógł zobaczyć jak cała Artis dosłownie się naelektryzowała. Ta chwila pozwoliła mu przejechać dłonią po bolącym miejscu i wyprostowaniu się. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek będą w takiej sytuacji. W sumie to każde ich spotkanie było zaskakujące, ale zdecydowanie mu to odpowiadało. Przewidywalność bywała nudna.
- Jesteś całkiem seksowna, gdy się tak złościsz - rzucił, uśmiechając się do niej łobuzersko, wiedząc już że to żaden szalony czarodziej nie kręci mu się po domu, a to tylko jego ciężarna lokatorka. Chociaż jej spojrzenie jak i słowa nie zapowiadały, że to koniec niemiłej części wieczoru. - Byłem w Ministerstwie - wytłumaczył, wzruszając ramionami. - A wcześniej na Pokątnej - dodał, czując jak blondynka wwierca mu się w głowę spojrzeniem. - I w piwnicach pod Pokątną. Byli tam handlarze śnieżką i pełno gówniarzerii szlacheckiej... Dużo by gadać. A ty czemu nie śpisz? - spytał lekko, przekrzywiając głowę i starając się dostrzec w ciemnościach co to za ciekawy strój miała na sobie Artis.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Uniosła lekko brwi, rzucając mu, w jej mniemaniu, spojrzenie mające pokazać jak bardzo nie jest w nastroju do żartów. Nie udało się jej jednak w pełni ukryć, że ma słabość do jego zagrań. Wydawała się troszkę mniej zdolna do mordu, nie znaczyło to jednak by przestać się bać.
Bo jakiś idiota zamiast wrócić do domu po służbie, pałęta się po mieście i wpada w kłopoty, pomyślała zgryźliwie. Nie powiedziała tego na głos, wiedząc, że i tak przekracza już swoje uprawnienia. Nie byli nawet w związku, by miała prawo się aż tak martwić. Wmawiała sobie, że nie chce kolejnego Moody'ego i wolałaby nie rodzić sieroty, ale dobrze wiedziała, że choć to prawda, to zdecydowanie miała inne pobudki. Zdecydowała się więc na odpowiedź lakoniczną, jak najbardziej prawdziwą, a przede wszystkim, zupełnie logiczną.
- Jadłam - nie było bowiem tajemnicą, że od kiedy zaczęły się mdłości, najlepiej jadło jej się w nocy. Przy okazji mogła w pełni oddawać się nowemu hobby, paranoi. Jeśli któregoś z domowników akurat nie było, wpatrywała się w zegar, jeśli wszyscy byli i na ogół słodko spali, nadal zerkała na niego, z przyzwyczajenia. Poważnie myślała o transmutacji go z wersji ściennej, do podręcznej.
- Zostało trochę zupy - dodała, wskazując ręką na wejście do kuchni. Nadal była zła, ale dało się zauważyć, że usiłuje panować nad swoimi emocjami. Różdżkę schowała za pasek szlafroka, rozluźniła mięśnie.
- To nie było zbyt mądre, wplątywać się w aferę z narkotykami - powiedziała w końcu, oczywiste, że musiała coś powiedzieć na temat jego przygody - Nie powinieneś pakować się w we wszystko, co może Cię zabić - kontynuowała swoją wypowiedź z ponurą miną. Dobrze wiedziała, że Carter i tak pierwszy pobiegnie do kolejnych kłopotów. Ba, sama miała ochotę! Nie mogła jednak, więc siedziała za biurkiem. Nie miała nikomu tego za złe, szef zrozumiał sytuację i wymyślił nawet powód przeniesienia.
- Dobrze, że nic Ci się nie stało - mruknęła na zakończenie i wyglądała, jakby zamierzała wycofać się z holu.
Bo jakiś idiota zamiast wrócić do domu po służbie, pałęta się po mieście i wpada w kłopoty, pomyślała zgryźliwie. Nie powiedziała tego na głos, wiedząc, że i tak przekracza już swoje uprawnienia. Nie byli nawet w związku, by miała prawo się aż tak martwić. Wmawiała sobie, że nie chce kolejnego Moody'ego i wolałaby nie rodzić sieroty, ale dobrze wiedziała, że choć to prawda, to zdecydowanie miała inne pobudki. Zdecydowała się więc na odpowiedź lakoniczną, jak najbardziej prawdziwą, a przede wszystkim, zupełnie logiczną.
- Jadłam - nie było bowiem tajemnicą, że od kiedy zaczęły się mdłości, najlepiej jadło jej się w nocy. Przy okazji mogła w pełni oddawać się nowemu hobby, paranoi. Jeśli któregoś z domowników akurat nie było, wpatrywała się w zegar, jeśli wszyscy byli i na ogół słodko spali, nadal zerkała na niego, z przyzwyczajenia. Poważnie myślała o transmutacji go z wersji ściennej, do podręcznej.
- Zostało trochę zupy - dodała, wskazując ręką na wejście do kuchni. Nadal była zła, ale dało się zauważyć, że usiłuje panować nad swoimi emocjami. Różdżkę schowała za pasek szlafroka, rozluźniła mięśnie.
- To nie było zbyt mądre, wplątywać się w aferę z narkotykami - powiedziała w końcu, oczywiste, że musiała coś powiedzieć na temat jego przygody - Nie powinieneś pakować się w we wszystko, co może Cię zabić - kontynuowała swoją wypowiedź z ponurą miną. Dobrze wiedziała, że Carter i tak pierwszy pobiegnie do kolejnych kłopotów. Ba, sama miała ochotę! Nie mogła jednak, więc siedziała za biurkiem. Nie miała nikomu tego za złe, szef zrozumiał sytuację i wymyślił nawet powód przeniesienia.
- Dobrze, że nic Ci się nie stało - mruknęła na zakończenie i wyglądała, jakby zamierzała wycofać się z holu.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak Artis nie mogła przestać być obrażoną, tak Raiden był w całkiem niezłym nastroju. Pomijając oczywiście całą masę papierkowej roboty, którą musiał wykonać. Ale był już w domu! I mógł odetchnąć, nie martwiąc się następnym dniem. Specjalnie dali mu wolne, by odpoczął i był za to wdzięczny, chociaż nie chciał się do tego przyznać. Kto jak nie on miał pracować non stop, by wsadzać za kratki odpowiedzialnych za cały ból wszechświata złoczyńców? Znał ryzyko. Każdy kto pracował w tym zawodzie je znał. Artis również i to czyniło z niego potencjalnego samobójcę w jej oczach. Panikowała. Na pewno panikowała. Przecież nic mu nie groziło! Oczywiście, że nie wiedział o tym śmiesznym zegarze, który chyba wymyśliła jakaś paranoiczna matka, która oznaczyła każdą dziewczynę w okolicy syna jako śmiertelne niebezpieczeństwo. Gdyby on to zaprojektował, zrobiłby w sumie dokładnie to samo. Czy to nie podchodziło pod śledzenie? Zaraz jednak jego uwaga została odwrócona przez odpowiedź Artis.
- Co? - rzucił, patrząc na nią przez chwilę w postawie niezrozumienia tego co powiedziała. Wydął wargi i wyglądał jakby myślał. Lub też nie. Trybiki pracowały mu na najwyższych obrotach, chociaż musiało to wyglądać bardzo zabawnie. Szczególnie że Raiden naprawdę się zastanawiał, aż w końcu coś go trąciło. - Dobierałaś się do moich cynamonowych ciasteczek? - spytał ją w końcu po dłuższej przerwie bardzo poważnie. - Jeśli tak czeka cię marny koniec - zakończył, zsuwając z ramion płaszcz. Zaraz za nim powędrowała marynarka, a guziki kamizelki zostały odpięte. Raiden odetchnął głęboko, zupełnie jakby przez cały dzień chodził na wstrzymanym oddechu. I może właśnie tak było. W końcu przeszedł się tylko na spacer i rozmyślał o śmierci Cilliana, a jednak wylądował w środku jakiejś chorej akcji ze śnieżką w głównej roli. Czy ten dzień mógł być bardziej pokręcony? - O - stwierdził dość zaskoczony słowami Artis o zupie. Zawsze wracał do domu i albo robił sobie coś samemu, albo szedł spać głodny. Było to dość... Zaskakujące. Szczególnie że Finnleigh urodziła się w kuchni wczoraj. Najwyraźniej bardzo poważnie potraktowała swoje zadanie a propos nauki gotowania. Rzucił jej jedynie długie spojrzenie, gdy stwierdziła, że postąpił niemądrze. I nie odpowiedział też na jej drugie zdanie o pakowaniu się w kłopoty. Ale co on mógł na to poradzić? Same go znajdowały! Mimo wszystko poczuł się wyjątkowo... Błogo, gdy zrozumiał, że Artis tym wszystkim maskuje swoją troskę. Poluzował krawat, chcąc przejść dalej, gdy się zatrzymał. - Hej - rzucił za nią, gdy zauważył, że zaczynała się wycofywać. - A ty dokąd? No, chyba mnie po tym wszystkim tak nie zostawisz? - dodał, rozkładając ręce i patrząc na nią z miną rozrabiającego ośmiolatka. Przekrzywił nawet lekko głowę, uśmiechając się do niej zachęcająco. Co jak co, ale skoro już była na nogach niech nie sądziła, że pozwoliłby jej ot tak wrócić do snu.
- Co? - rzucił, patrząc na nią przez chwilę w postawie niezrozumienia tego co powiedziała. Wydął wargi i wyglądał jakby myślał. Lub też nie. Trybiki pracowały mu na najwyższych obrotach, chociaż musiało to wyglądać bardzo zabawnie. Szczególnie że Raiden naprawdę się zastanawiał, aż w końcu coś go trąciło. - Dobierałaś się do moich cynamonowych ciasteczek? - spytał ją w końcu po dłuższej przerwie bardzo poważnie. - Jeśli tak czeka cię marny koniec - zakończył, zsuwając z ramion płaszcz. Zaraz za nim powędrowała marynarka, a guziki kamizelki zostały odpięte. Raiden odetchnął głęboko, zupełnie jakby przez cały dzień chodził na wstrzymanym oddechu. I może właśnie tak było. W końcu przeszedł się tylko na spacer i rozmyślał o śmierci Cilliana, a jednak wylądował w środku jakiejś chorej akcji ze śnieżką w głównej roli. Czy ten dzień mógł być bardziej pokręcony? - O - stwierdził dość zaskoczony słowami Artis o zupie. Zawsze wracał do domu i albo robił sobie coś samemu, albo szedł spać głodny. Było to dość... Zaskakujące. Szczególnie że Finnleigh urodziła się w kuchni wczoraj. Najwyraźniej bardzo poważnie potraktowała swoje zadanie a propos nauki gotowania. Rzucił jej jedynie długie spojrzenie, gdy stwierdziła, że postąpił niemądrze. I nie odpowiedział też na jej drugie zdanie o pakowaniu się w kłopoty. Ale co on mógł na to poradzić? Same go znajdowały! Mimo wszystko poczuł się wyjątkowo... Błogo, gdy zrozumiał, że Artis tym wszystkim maskuje swoją troskę. Poluzował krawat, chcąc przejść dalej, gdy się zatrzymał. - Hej - rzucił za nią, gdy zauważył, że zaczynała się wycofywać. - A ty dokąd? No, chyba mnie po tym wszystkim tak nie zostawisz? - dodał, rozkładając ręce i patrząc na nią z miną rozrabiającego ośmiolatka. Przekrzywił nawet lekko głowę, uśmiechając się do niej zachęcająco. Co jak co, ale skoro już była na nogach niech nie sądziła, że pozwoliłby jej ot tak wrócić do snu.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Drugi miesiąc ciąży oznaczał dla Finnleigh przede wszystkim spanie. Poza momentami, które spędzała w pracy, właściwie ciągle spała. Zwinięta na fotelu, kanapie, łóżku, a nawet kilka razy na jadalnianym krześle nad talerzem pełnym jedzenia. Z mądrych książek dowiedziała się, że to dlatego, że jej organizm pomaga teraz w tworzeniu się łożyska, nie sprawiało to jednak, że ta wiedza pomagała jej w życiu. Mogła za to bezkarnie się tłumaczyć, że to nie jej wina, a przecież nie mogła napić się kawy, bo ta zaczęła okropnie śmierdzieć. Choć tego Carter jeszcze nie wiedział, podobnie stało się z alkoholem. Właśnie dlatego każda jego wyprawa do baru była zauważana.
- Nie lubię cynamonu - uniosła brwi, patrząc na niego z rozbawieniem. Mógł nie wiedzieć, dopiero się poznawali, ale to była bardzo ważna rzecz, nie dawanie jej nic z cynamonem.
Nie chciało jej się spać, mimo że wcale się dopiero nie obudziła. Adrenalina, która trzymała ją na nogach wcześniej, nadal działała. Chciała jednak uciec, wiedząc, że tak czy siak, za bardzo się odkryła. Spojrzała niepewnie na jego rozłożone ręce i rozbrajający uśmiech. Przeklęty Carter dobrze wiedział ja ją ugrać. Miała dziwne wrażenie, że ten urok łobuza działał na wiele kobiet, mimo to i tak nie potrafiła się mu oprzeć. Uśmiechnęła się delikatnie, ale zamiast się przytulić, co rzeczywiście miała ochotę zrobić, poprawiła poły szlafroka. Chwilę na niego patrzyła w sposób, który trudno było odczytać.
- Masz brudne buty - powiedziała nadal z tą dziwną miną. Ona sama, boso, stała jedną stopą na drugiej, usiłując ograniczyć powierzchnię atakowaną przez chłód podłogi. W końcu jednak podeszła powoli i pogładziła delikatnie jedno z miejsc, w których nadal blakł siniak. Rozumiała ryzyko, rozumiała zranienia. Była przecież cholernym aurorem! Mimo to, za każdym razem jak myślała o Cilianie, miała równocześnie ochotę kogoś zabić, a przy tym nakrzyczeć na Spohię i Raidena za wykonywanie tak idiotycznie niebezpiecznego zawodu.
- Nie lubię cynamonu - uniosła brwi, patrząc na niego z rozbawieniem. Mógł nie wiedzieć, dopiero się poznawali, ale to była bardzo ważna rzecz, nie dawanie jej nic z cynamonem.
Nie chciało jej się spać, mimo że wcale się dopiero nie obudziła. Adrenalina, która trzymała ją na nogach wcześniej, nadal działała. Chciała jednak uciec, wiedząc, że tak czy siak, za bardzo się odkryła. Spojrzała niepewnie na jego rozłożone ręce i rozbrajający uśmiech. Przeklęty Carter dobrze wiedział ja ją ugrać. Miała dziwne wrażenie, że ten urok łobuza działał na wiele kobiet, mimo to i tak nie potrafiła się mu oprzeć. Uśmiechnęła się delikatnie, ale zamiast się przytulić, co rzeczywiście miała ochotę zrobić, poprawiła poły szlafroka. Chwilę na niego patrzyła w sposób, który trudno było odczytać.
- Masz brudne buty - powiedziała nadal z tą dziwną miną. Ona sama, boso, stała jedną stopą na drugiej, usiłując ograniczyć powierzchnię atakowaną przez chłód podłogi. W końcu jednak podeszła powoli i pogładziła delikatnie jedno z miejsc, w których nadal blakł siniak. Rozumiała ryzyko, rozumiała zranienia. Była przecież cholernym aurorem! Mimo to, za każdym razem jak myślała o Cilianie, miała równocześnie ochotę kogoś zabić, a przy tym nakrzyczeć na Spohię i Raidena za wykonywanie tak idiotycznie niebezpiecznego zawodu.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie miał pojęcia o ciąży. Nic nie wiedział. Znał się na broni, na łapaniu ludzi łamiących prawo, na kuchni się znał. Kobiet nie liczył, bo one przeciez były ponad wszystko. Cóż. Musiał przyznać, że znał się też trochę na garniturach. Ale tak naprawdę był jedną wielką kulą niewiedzy, jeśli chodziło o kobiece sprawy. Te sprawy. A pod tym kryło się bardzo wiele. Ciąża również pod to podchodziła. Nie, żeby go to nie interesowało! Wręcz przeciwnie. Przecież cieszył się jak nastolatek na samą myśl o tym, że ten mini Carter rósł sobie w najlepsze w pięknej kobiecie i to pod jego dachem. Czy można było chcieć więcej? Na razie to mu wystarczało, chociaż nie mógł zaprzeczyć, że nie brakowało mu bliskości Artis. Zawsze potrafiła go rozczulić tymi swoimi zagrywkami, w których wcale się tak o niego nie martwiła lub wcale nie była taka zazdrosna. Nigdy jej jednak tego nie powiedział, ale nie był ślepy.
- To dobra wiadomość. Od teraz wszystko będzie zawierało cynamon - odparł pewnie i zupełnie poważanie jakby naprawdę zamierzał wprowadzić ten cudaczny plan w życie. Chociaż zapewne gdyby musiał... Zrobiłby to? Zrobiłby. Pewnie głównie dlatego żeby ją trochę zirytować. Zawsze przecież marszczyła tak śmiesznie nos jak się denerwowała. Zdawała sobie sprawę, że wysyłała te całkiem niewidoczne dla innych sygnały, ale przy dobrym oku można było to wyłapać. Tak samo jak była niezadowolona, tworzył jej się dołeczek w prawym policzku. Dziewczyna była otwartą księgą, a Raiden uczył się ją odczytywać. I musiał przyznać, że podobało mu się to coraz bardziej. Zabawną wydała się jej uwaga o butach, skoro w ogóle nie poruszali tego tematu. Może chciała po prostu odwrócić jego uwagę? Może. Ale posłuchał, bo dlaczego by nie? Zresztą uspokajała się, a to było najważniejsze. Dla ich całej trójki. Zrzucił buty i przesunął je w kąt. Patrzył już w ciszy na Artis i na to jak powoli do niego podeszła. Gdy patrzył na nią z tak bliska, wydawało mu się, że mogłoby tak być już zawsze. Chciał, żeby tak było. - Wszystko w porządku? - spytał z troską w głosie. Nie rozmawiali ostatnio i nie wiedział jak dziewczyna też się czuła. Czy w pracy dobrze jej się układało?
- To dobra wiadomość. Od teraz wszystko będzie zawierało cynamon - odparł pewnie i zupełnie poważanie jakby naprawdę zamierzał wprowadzić ten cudaczny plan w życie. Chociaż zapewne gdyby musiał... Zrobiłby to? Zrobiłby. Pewnie głównie dlatego żeby ją trochę zirytować. Zawsze przecież marszczyła tak śmiesznie nos jak się denerwowała. Zdawała sobie sprawę, że wysyłała te całkiem niewidoczne dla innych sygnały, ale przy dobrym oku można było to wyłapać. Tak samo jak była niezadowolona, tworzył jej się dołeczek w prawym policzku. Dziewczyna była otwartą księgą, a Raiden uczył się ją odczytywać. I musiał przyznać, że podobało mu się to coraz bardziej. Zabawną wydała się jej uwaga o butach, skoro w ogóle nie poruszali tego tematu. Może chciała po prostu odwrócić jego uwagę? Może. Ale posłuchał, bo dlaczego by nie? Zresztą uspokajała się, a to było najważniejsze. Dla ich całej trójki. Zrzucił buty i przesunął je w kąt. Patrzył już w ciszy na Artis i na to jak powoli do niego podeszła. Gdy patrzył na nią z tak bliska, wydawało mu się, że mogłoby tak być już zawsze. Chciał, żeby tak było. - Wszystko w porządku? - spytał z troską w głosie. Nie rozmawiali ostatnio i nie wiedział jak dziewczyna też się czuła. Czy w pracy dobrze jej się układało?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Pokręciła głową, jakby trochę nie mogła uwierzyć w jego głupotę. Carter miewał chwile, kiedy równie dobrze mógłby mieć pięć lat, a nikt by się nie zdziwił, oczywiście uważał to za część swojego uroku. Można by uznać, że nie potrafi zachowywać się poważnie, ale były to tylko pozory. Po raz kolejny udowodnił tą tezę, przechodząc z żartobliwego tonu, do zatroskanego dosłownie w moment. Finnleigh uśmiechnęła się lekko, nie zabierając ręki od jego twarzy.
- Nudzę się, przede wszystkim. W pracy papierki, tutaj spanie i jedzenie na zmianę. Miałam zamiar jutro pójść na spacer ale teraz martwię się, że trafię na handlarzy narkotykami za rogiem - odrobinę sobie z niego żartowała, co było zresztą widać w jej twarzy. Zajęło jej to chwilę, ale zdołała oduczyć się ukrywania emocji przy Raidenie i Sophii. Nadal czuła się z tym dziwnie odkryta, uważała jednak, że jest to niezdrowy nawyk, wręcz niewskazany. Przypomniawszy sobie o swoim najgorszym problemie, skrzywiła się lekko.
- I we wszystkim wyglądam grubo! - nie zaczął jej się jeszcze powiększać brzuch, ale był cały czas lekko wzdęty, jak przed okresem. Musiała przez to rezygnować ze swoich ulubionych, dopasowanych spodni, na rzecz spódnic, co okrutnie ją frustrowało. Nie była jakoś bardzo próżna, ale niegdyś szczyciła się swoją sylwetką, a teraz musiała ją ukrywać, choć oczywiście to, jak bardzo jej ten brzuch odstawał, było wyolbrzymione. Zapewne nikt by nie zauważył różnicy.
- Według książek powinnam zacząć tyć za miesiąc - dodała, ze zgrozą w głosie. Przez to, że była bardzo szczupła i wysportowana, brzuch miał zacząć rosnąć wcześniej niż u bardziej zaokrąglonych kobiet. Był to chyba pierwszy raz, kiedy Finnleigh żałowała swojego zamiłowania do sportu. Zresztą bardzo jej go brakowało, a wszystkie źródła, jak jeden mąż, zakazywały się przeciążać. Co to miało w ogóle znaczyć?
Dla uspokojenia wodziła palcami po ramieniu Cartera, rysując jakieś wzory. Kiedy zorientowała się, co robi, cofnęła rękę i uśmiechnęła się nerwowo. Z jednej strony pragnęła bliskości, z drugiej starała się jej unikać, nie chcąc na niego naciskać. Nie było jej łatwiej tym bardziej, że jej pewność siebie, szczególnie związana z wyglądem fizycznym, zaczynała pakować plecak na daleką wyprawę.
- Nudzę się, przede wszystkim. W pracy papierki, tutaj spanie i jedzenie na zmianę. Miałam zamiar jutro pójść na spacer ale teraz martwię się, że trafię na handlarzy narkotykami za rogiem - odrobinę sobie z niego żartowała, co było zresztą widać w jej twarzy. Zajęło jej to chwilę, ale zdołała oduczyć się ukrywania emocji przy Raidenie i Sophii. Nadal czuła się z tym dziwnie odkryta, uważała jednak, że jest to niezdrowy nawyk, wręcz niewskazany. Przypomniawszy sobie o swoim najgorszym problemie, skrzywiła się lekko.
- I we wszystkim wyglądam grubo! - nie zaczął jej się jeszcze powiększać brzuch, ale był cały czas lekko wzdęty, jak przed okresem. Musiała przez to rezygnować ze swoich ulubionych, dopasowanych spodni, na rzecz spódnic, co okrutnie ją frustrowało. Nie była jakoś bardzo próżna, ale niegdyś szczyciła się swoją sylwetką, a teraz musiała ją ukrywać, choć oczywiście to, jak bardzo jej ten brzuch odstawał, było wyolbrzymione. Zapewne nikt by nie zauważył różnicy.
- Według książek powinnam zacząć tyć za miesiąc - dodała, ze zgrozą w głosie. Przez to, że była bardzo szczupła i wysportowana, brzuch miał zacząć rosnąć wcześniej niż u bardziej zaokrąglonych kobiet. Był to chyba pierwszy raz, kiedy Finnleigh żałowała swojego zamiłowania do sportu. Zresztą bardzo jej go brakowało, a wszystkie źródła, jak jeden mąż, zakazywały się przeciążać. Co to miało w ogóle znaczyć?
Dla uspokojenia wodziła palcami po ramieniu Cartera, rysując jakieś wzory. Kiedy zorientowała się, co robi, cofnęła rękę i uśmiechnęła się nerwowo. Z jednej strony pragnęła bliskości, z drugiej starała się jej unikać, nie chcąc na niego naciskać. Nie było jej łatwiej tym bardziej, że jej pewność siebie, szczególnie związana z wyglądem fizycznym, zaczynała pakować plecak na daleką wyprawę.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Hol
Szybka odpowiedź