Wydarzenia


Ekipa forum
Mortimer Krueger
AutorWiadomość
Mortimer Krueger [odnośnik]17.09.16 18:29

Mortimer Krueger

Data urodzenia: 18.03.1929r
Nazwisko matki: Wedgewood
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Czysta
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Zegarmistrz
Wzrost: 178cm
Waga: 70
Kolor włosów: Ciemny brąz
Kolor oczu: Niebieski
Znaki szczególne: Brak



Gdyby patrzeć głupimi stereotypami,  moje życie musiałoby być cholernie smutne. A jednak tym, co mogę zdradzić już teraz, na samym początku jest fakt, że nie zrozumiesz mnie, choć pewnie będziesz próbował usprawiedliwiać. Nie dla mnie bynajmniej, a dla swojej wiary w ludzkość. Próbuj.



Od początku było nas dwóch. Identyczni jak krople wody od pierwszej chwili. Rodzice chyba uważali, że to dobrze. Bliźniaka większość osób rozumie jako najlepszego przyjaciela, który pod każdym względem cię rozumie. Myślę, że po części ma to sens. Lionell jakby zawsze bardziej mnie rozumiał. Wydaje mi się, że od początku widział trochę więcej, niż inni. I, co najśmieszniejsze: myślę, że wcale nie chciałby, żebym zniknął.
Co do rodziców, myślę, że kiedyś na prawdę się kochali. Myślę, że dość długo, pamiętam, że kiedyś lubili nas przytulać. Szczególnie Lio, bo z niego był strasznie pocieszny smarkacz. Uśmiechał się do wszystkich, chciał łapać cały świat swoimi małymi rączkami i bawić się każdym kawałeczkiem, jakie będzie mu dane w nie pochwycić. Uwielbiał zwiedzać pokój, dom, okolicę i pewnie w swojej głowie marzył o odległych krainach na tyle, na ile w ogóle mógł je sobie wyobrazić. Wędrował, gdzie się dało i doprowadzał mamę do białej gorączki, odkąd tylko raczkował, czy musiał się podpierać ściany. Tak, kiedy już doszliśmy do wieku, kiedy dzieciaki przejawiają jakieś cechy charakteru, nikt nas więcej ze sobą nie mylił.
Z początku rodzice chyba cieszyli się, że nie jestem jak brat. Nie wrzeszczałem za wiele. Chyba, że coś chciałem. Jak tak na siebie patrzę z perspektywy lat, pierwsze próby manipulowania kimś wychodziły mi całkiem dobrze, choć to chyba naturalny talent wszystkich dzieciaków. Tak, czy inaczej ja byłem tym spokojnym bliźniakiem. Mało rzeczy mnie tak na prawdę bawiło, nie mam pojęcia dlaczego. Nie miałem ochoty nawet próbować wsiadać na dziecięcą miotłę, nadal nie widzę jaki to w ogóle ma sens i, co ludzie w tym widzą. Nie garnąłem też do innych dzieciaków. Nie wiedziałem, po co komu one są potrzebne, kiedy chcesz się bawić. Mama nawet próbowała to naprostować. Podejmowała usilne próby socjalizowania mnie, zapraszając swoje koleżanki z dziećmi w moim wieku w nadziei, że będę się z nimi bawił. Bywało nawet, że na ten czas kazała tacie wyjść gdzieś z Lio, bo przecież to jasne, że w innym wypadku mój idealny braciszek doskonale zająłby gościa, a ja miałbym święty spokój.
Zwykle kończyło się to podobnie: gość bawił się jakąś zabawką i pytał, gdzie mój brat. Potem mama była na mnie zła i mówiła, że to niegrzeczne, ale co ja mogłem? Kilka razy pod przymusem próbowałem dołączyć do Lio i jego kolegów, nigdy jednak mi się to nie podobało. Ani innym, bo w zabawach, jakie oni lubili byłem kiepski, musieli mi wszystko powtarzać, pokazywać i czekać, aż załapię, a potem nawet kiedy rozumiałem o co chodi, nie wychodziło mi. Nie starałem się.
W końcu więc dano mi spokój. Mama przyjęła do wiadomości, myślę, że nie bez poważnej dyskusji z ojcem, że wolę inne zabawy, niż moi rówieśnicy. Ojciec doszukiwał się w tej tendencji mojej inteligencji i dojrzałości i, choć schlebia to mojej egocentrycznej naturze, nie jestem pewien, czy tak właśnie było. Wielu rzeczy o sobie i świecie jeszcze nie pojmowałem.



Zabawami jakie sam z siebie wybierałem zawsze było składanie. Lubiłem sprawiać, że z niczego powstaje jakaś konstrukcja, im bardziej skomplikowana tym lepsza. Oczywiście w tym wieku bardzo ograniczały mnie zdolności manualne, choć myślę, że i tak rozwijałem je szybciej, niż inne dzieci. Z początku bawiłem się klockami, później szukałem po domu czego można użyć, z czasem, już później zacząłem dostawać modele do składania. Po nich dopiero zainteresowały mnie mechanizmy, ale chyba zbyt mocno wybiegamy w przyszłość. Tak, czy inaczej - zawsze pasjonowały mnie rzeczy wymagające skupienia i uwagi, przy których moi rówieśnicy wysiadywali najwyżej kilkanaście minut.
Moją mamę i to martwiło. Jak tak teraz myślę, ona po prostu lubiła się martwić. Była trochę histeryczką. Z drugiej strony wiele jej zmartwień było słusznych i, gdyby wtedy przegadała ojca, kto wie - może wiele złych rzeczy by się w tym świecie nie wydarzyło.
Był moment, kiedy chciała, żeby ktoś mnie zbadał. Myśleli, że nie słyszę jak rozmawiają, a ja słyszałem doskonale. Matka martwiła się, że nie poradzę sobie w szkole, była przekonana, że mam jakieś zaburzenia. Powiedziała wtedy coś, co bardzo mnie zdziwiło: że nigdy nie przyszedłem sam z siebie się do niej przytulić. Powiedziała to głosem tak pełnym emocji, że na prawdę wywołało to na mnie wrażenie. I długo, bardzo długo nie pojąłem, dlaczego to takie dziwne i przerażające.
Tak, czy inaczej ojciec oznajmił jej, że mam swój świat i swój charakter. Uważał, że jestem bardziej inteligentny i dojrzały, uwaga! dojrzały emocjonalnie, niż inne dzieci. Jeśli na prawdę jestem szczególnie inteligentny, na pewno nie odziedziczyłem tego po nim. Stwierdził wtedy także, że jeśli odeślą mnie na badania, dadzą mi do zrozumienia, że jestem dziwny i inny, że mogę pomyśleć, że mnie nie akceptują, a przecież ich akceptacja jest dla mnie w tej chwili najważniejsza.
Pamiętam, że po tej rozmowie mieli znowu te swoje ciche dni.



Szkoła. Można powiedzieć, że najbliższymi mi osobami stali się współlokatorzy z dormitorium. Dzieciaki do mnie nie garnęły. Nie bardzo wiedziałem, o czym z nimi rozmawiać, ani jak to robić. Nie miałem z resztą ochoty się uczyć. Wolałem zostawać z boku. A jednak świat jest pełen idiotów, więc zdarzało się, że ktoś chciał się do mnie zbliżyć. Czasami takie osoby uznawały, że jestem po prostu zamknięty w sobie, ale mogę mieć wspaniałe wnętrze. Zwykle jednak nudziły ich próby, albo odchodzili zirytowani lub wystraszeni rozmową ze mną. Kiedyś nawet usłyszałem od jednej osoby, że jestem pusty w środku. Zanim załapałem, o czym można, a o czym nie powinno się mówić, byłem już “tym dziwakiem”. Bo dziwne rzeczy wzbudzały moje zainteresowanie. Kiedy ktoś upadł, nie interesowały mnie konsekwencje, jak ewentualne złamania, a sam ból i chyba sami zainteresowani dość szybko pojmowali, że nie pytam o niego ze współczucia. Coś mnie do niego przyciągało i nie rozumiałem jeszcze, co. Nie zadawałem go sobie, nikomu go w tym okresie nie zadawałem, ale lubiłem mu się przyglądać. Wraz ze zdziwionymi i zwykle zezłoszczonymi spojrzeniami zniknęły moje pytania. To chyba stało się za sprawą brata, który to niby od niechcenia powiedział kiedyś, że nie znajdę sobie fanów mówiąc o dziwnych rzeczach.
Wiedział, że nie szukam fanów, ale myślę, że bał się, że inne dzieciaki zaczną mi dokuczać. Chyba myślał, że przejmuję się tym, że czasami ktoś coś głupiego powiedział na korytarzu. Słodki ten Leo, prawda? Właściwie to przez obserwowanie jego wiele zrozumiałem. Jego i jego znajomych. Dopiero później doszli do tego ludzie dookoła.
My nie jesteśmy tak zwyczajnie różni. To ja jestem inny. Po prostu: inny.



Moja pasja związana ze składaniem, obserwowaniem się rozwijała. Wiele czasu spędzałem sam, co bardzo mi odpowiadało. Sporą część tego czasu poświęcałem zabawom, do jakich dostęp umożliwiali mi rodzice, wysyłając coraz to nowe rzeczy. Ojciec był dumny z tego, jak radzę sobie z modelami. Wymagały dużej precyzji i oka do detali.



Można powiedzieć, że momentem przełomowym w moim życiu była trzecia klasa. Wtedy w szkole otwarta została Komnata Tajemnic. Nie bałem się. Jestem czystej krwi, więc nic mi nie groziło. Byłem… zafascynowany.
Zafascynowany samą śmiercią. Bardzo żałowałem, że nie miałem szansy zobaczyć ciała. Że nie mogłem widzieć, jak dziewczyna upada, jak jej oczy gasną.
Myślę, że Nell to widział. Polubiłem swoją nową zabawę: lubiłem go straszyć. Czasami, kiedy widziałem, że nie może spać, kładłem się na boku i gapiłem na niego. Czasami zadawałem pytania, jakich nie powinienem. Pytania, jakich chyba nie zadaje większość trzynastolatków. Doskonale bawiłem się, dając mu do zrozumienia, że wcale nie współczuję rodzicom zmarłej dziewczyny. Nie mam też nic do nich, po prostu są mi obojętni, podobnie jak ona sama.
Fascynował mnie moment śmierci. Tych kilka sekund, kiedy życie ulatniało się z ciała. I ten nędzny, wiotki ochłap. Ciekawe, jak to wygląda. Czy dokładnie widać ten moment. Jak to jest, jak to się dzieje, że ktoś kto za dnia robił tyle absurdalnych rzeczy i funkcjonował właściwie jak maszyna tak po prostu się zepsuł.
Nikomu więcej o tym nie mówiłem. Nie miałem z resztą wielu znajomych, wielu jak to kiedyś Nell określił “fanów”. Myślę, że współlokatorzy mogli widzieć, ak dokuczam bratu, ale pewnie uznawali, że to kolejne moje odpały i odliczali czas do chwili, kiedy w siódmej klasie zobaczą mnie po raz ostatni.



Ten moment bardzo rozpalił moją wyobraźnię. Zacząłem szukać, choć trudno było znaleźć cokolwiek. Jakiekolwiek informacje o życiu, śmierci, tej niesamowitej ulotności, o nieziemsko skomplikowanym mechanizmie jakim jest człowiek, o tym czym właściwie jest ból, jak to się dzieje, że go czujemy oraz jak go zadawać.
Trafiałem na książki związane z medycyną. Nie wszystko rozumiałem. Do niektórych wróciłem po latach i dopiero pojmowałem rzeczy, jakie wcześniej były dla mnie za trudne. Nawet dziś nie wszystko rozumiem, tłumaczenie niektórych wyrazów zajmowało mi wiele czasu, a tego typu pozycje pełne są zawiłych wyjaśnień. Starałem sobie wyobrażać to wszystko jak mechanizm, cały czas odbierałem człowieka nie inaczej niż maszynę.
Oczywiście moje poszukiwania naprowadziły mnie na czarną magię, która musiała mnie zainteresować, była jednak towarem ciężko dostępnym. Informacje, jakie mogłem zdobyć w łatwo dostępnej literaturze były ogólnikowe i skąpe. To było męczące. Myślę, że to samo czuły dzieciaki, które widziały zabawki w witrynach sklepów, ale nie mogły wejść, dotknąć ich i się nimi pobawić.
Domyślałem się rzecz jasna, że to czego pragnę skrywa Dział Ksiąg Zakazanych. Ten jednak… cóż, był niedostępny dla uczniów. Nie miałem szansy, by przedostać się tam potajemnie, nie było opcji, żebym kiedykolwiek zdobył którąś z książek, jakie tak bardzo mnie kusiły. Świadomość istnienia tego miejsca była więc dla mnie męcząca aż do końca szkoły.



Nie wytrzymałem długo. Niezdrowa fascynacja rosła. W wakacje Nell dostał wymarzonego kota. Biało rudą Ofelię. Patrzyłem, jak ją zaczepia, bawi się z nią. Nie mogłem pojąć, jak ta istota, jakby kolejna machina może tak go przyciągać. W mojej wyobraźni była po prostu łatwym celem.
I nim się stała. Zrobiłem to w ogródku za domem. Rodzice byli w pracy - tam spędzali większość swojego czasu już od kilku lat - a Lio wyszedł gdzieś ze znajomymi. Myślę, że się bał. Myślę, że miewał myśli o tym, że mogę zrobić jego kotu krzywdę. Przecież znał mnie najlepiej, a sam w ostatnim czasie dałem mu się poznać o wiele lepiej, niż by tego chciał. Myślę jednak, że uznał to za bujdę. Jego niewinny umysł odrzucił możliwość, jakoby jego brat na prawdę mógł skrzywdzić żywą istotę.
Rodzice uwierzyli, że kot uciekł. Co innego mogli pomyśleć? Że wychowują pod swoim dachem małego psychola? Rodzice nie chcą myśleć takich rzeczy o swoich dzieciach. Nauczyli się chyba myśleć, że jestem po prostu trochę inny, trochę wycofany ze społeczeństwa.
Lionell nie uwierzył. Zaatakował mnie i chciał pobić! Trzeba przyznać, rozbawił mnie tym, zafascynował! Oczywiście nie lubię bólu i próbowałem się bronić, oddawałem mu. Rozdzielili nas rodzice.
Myślę, że jego krzyki i oskarżenia dały im trochę do myślenia. Myślę też, że żadne z nich po prostu nie chciało przyjmować tych myśli jako jakiekolwiek prawdopodobieństwo. Nie wrócili do tematu, a my tydzień później znów byliśmy w szkole.
Postanowiłem bardziej uważać. Nie bałem się dokuczać Nellowi. Nie, on był moim ulubionym obiektem. A jednak nie mogłem dopuścić do tego, żeby rodzice wiedzieli więcej. Oni i nauczyciele. Nie zrobiłem w szkole niczego złego, a jednak część nauczycieli patrzyła na mnie krzywo. Myślę, że przez innych uczniów.
Długo zastanawiałem się, co zrobić, żeby mój brat nigdy więcej nie powiedział rodzicom, ile o mnie wie. Nie chciałbym trafić do Munga na oddział psychiatryczny, a w tym wieku już rozumiałem, że właśnie tak by się to skończyło.
W końcu zrozumiałem. Lionell nie zamierzał nikomu o tym mówić. Nie wiem, czemu. Czy ze strachu o siebie, czy o mnie, choć jego zachowanie w stosunku do mnie się ochłodziło, nie wracał do tego tematu. Rodzice też nie. Oni z resztą zajęli się własnymi problemami, z czasem mieli już więcej cichych dni, niż tych, kiedy ze sobą rozmawiali



Ofelia nie była jedynym zwierzęciem, jakiego zabiłem. Robiłem to jednak tylko w okresie wakacji. W domu żadne więcej zwierzę się nie pojawiło - Lionell nie chciał, ja także. Znikanie kolejnych czworonogów w naszym domu byłoby już zbyt podejrzane. Zdarzało mi się jednak samemu kupować jakieś zwierzęta. Szedłem z nimi do parku i tam stawałem się niesamowicie kreatywny, kiedy trzeba było wymyślić im bolesny koniec. Nie robiłem tego często. Kusiło mnie, ale w tym momencie wiedziałem już, że muszę uważać. Tutaj z resztą raz, czy dwa razy zdarzyło się, że zostałem nakryty. Na moje szczęście jednak jednak osoba, która przez przypadek odkryła mój mały sekret była mi kimś całkowicie obcym. Zareagowała krzykiem, a ja uciekłem.
Myślę, że mogły być osoby, które wiedziały, że to ja. Myślę, że ten incydent rozniósł się z ust do ust w postaci plotek i jako, że w okolicy mieszkało kilku uczniów Hogwartu, rozeszło się trochę plotek, pewnie jeszcze bardziej brutalnych, niż prawdziwe wydarzenie.
Myślę, że rodzice słyszeli te plotki, bo w stosunku do mnie też stali się jakby bardziej cisi.



Domyślam się, że w końcu poskładali wszystkie klocki i zrozumieli, że nie jestem tym, za kogo mnie mają. Zrozumieli to może za wiele powiedziane. Mieli nadzieję, że to tylko plotki, pogłoski zrzucone na mnie, bo uchodziłem za innego, dziwnego. Bo nie miałem kolegów. Myślę, że matki mają w sobie coś dziwnego, coś co karze im bronić swoich dzieci i wierzyć w ich dobro. Próbowali jednak. Zaczęli próby rozmawiania ze mną pewnie bardziej w celu oczyszczenia własnego sumienia, niż czegokolwiek innego. Przestałem w tym czasie cokolwiek robić i na prawdę bałem się, że wpadną na to, żeby pójść do sklepu i zapytać, czy kupowałem jakieś zwierzęta.
Przeceniłem ich przebiegłość. Choć może po prostu nie chcieli wiedzieć. Myślę, że moje szczęście polega właśnie na tym, że próbowali rozmawiać ze mną dopiero wtedy, kiedy miałem już piętnaście lat, a nie wcześniej. Zanim inne dzieciaki i sam Lio nie uświadomili mi, jakich rzeczy nie powinno się mówić wprost.
Przyznałem więc, że nie lubię zwierząt, ale oznajmiłem im także, że żadnego nie zabiłem. Korzystając z tego, że dobrze pamiętałem co podsłuchałem lata temu dołożyłem ostatnią szpilkę w postaci słów, jakich chyba żaden rodzic nie chciałby usłyszeć: myślałem, że chociaż wy we mnie wierzycie.
Mama się zaczerwieniła. Ojciec zmieszał. A ja miałem spokój. Choć oczywiście wiedziałem, że muszę bardziej uważać. O wiele bardziej.



Od tej pory aż do końca szkoły bardzo uważałem na to, co robię. Skończenie życia w oddziale zamkniętym psychiatrycznego oddziału Munga nie było tym, o czym najbardziej bym marzył. Bardzo mocno skupiłem się na swoich zainteresowaniach, usiłując tym samym zająć swoje myśli. Uczyłem się tego, co wydawało mi się bardziej interesujące, w jakiś sposób skomplikowane. Wiedziałem już, że swoją przyszłość chcę wiązać z zegarami, bo niesamowicie spodobały mi się ich mechanizmy. Wiele nauczyłem się sam, przy pomocy książek, jakie kupił mi ojciec, kiedy zasugerowałem, że chciałbym coś trudniejszego. Zegary są idealne. Wymagają olbrzymiej precyzji i skupienia.
Tym więc zająłem się po szkole. Zatrudniłem się u zegarmistrza w Londynie, z początku uczył mnie tego, co sam przeoczyłem, później pracowałem równo z nim - pracuję tak do teraz. Olbrzymich pieniędzy z tego nie ma, ale wystarczy na moje skromne potrzeby. Wynajmuję pokój w mieszkaniu jakiejś dziewczyny. Nie wchodzimy sobie szczególnie w drogę.



Odkąd skończyłem szkołę i rozpocząłem samodzielne życie, minęło dziewięć lat. Sporo czasu spędzam w pracy. Przepadam za nią. Nie wychodzę za wiele do ludzi, właściwie to moi znajomi to głównie pracodawca, brat i współlokatorka. Czasami zdarzy mi się zamienić z kimś słowo, czasami kogoś poznaję. Nie jestem już dzieciakiem i wiem, jak zachowywać się i o czym mówić między innymi ludźmi. No, w większości - przyznaję, że czasem nadal bywam zdziwiony. Nie szukam jednak bliższych znajomych.
Staram się zachowywać normalnie. Od czasu do czasu widuję rodziców, którzy chyba szczerze się już nienawidzą. Chyba lubię się im przyglądać. Cała ich historia i metamorfoza ich związku: z idealnej pary przez parę z problemami po dwójkę ludzi, która nie może wytrzymać kilku chwil bez dopiekania sobie lub kłótni. Co nimi kieruje? Szczególnie matkę, królową dramatu.
Czasami odwiedzam ich z bratem. Czasem też po prostu wpadam do niego, lub on do mnie. Kilka razy mnie gdzieś zaprosił, ale myślę, że nie lubi mnie między ludźmi. Tego, że lubię się im przyglądać i tego, że nie krępuję się już mówić przy nim niektórych rzeczy. Nie powiedziałem mu oczywiście wprost, że zwierzęta mnie już znudziły i coraz bardziej zastanawiałem się, jak to jest zabić człowieka. Myślę, że to zbyt wiele nawet dla niego, myślę, że tego sam tak po prostu się nie domyśli. Może przejdzie mu to kiedyś przez myśl, ale przecież jest więcej takich, jak ja. Niewielu, ale się zdarzają.
Wracając do tematu: Nell zna wiele z moich myśli i czasami zastanawiam się, co sprawia, że mimo iż jawnie się nimi brzydzi, nadal chce mnie widywać. Ja sam? Jestem tylko bardzo ciekawym świata i dość znudzonym człowiekiem. Nadal o ludziach dookoła i samym sobie wiem niewiele. Na przykład to, że nie powinienem żartować publicznie. Mam dość nietypowe poczucie humoru. Wiele osób twierdzi, że lubi czarny humor, ale to bzdura. Czarny humor lubią tylko tacy, jak ja. Przynajmniej to, co sam rozumiem przez to określenie. Większość osób powiedziałoby, że moje żarty są niesmaczne, obrzydliwe (właściwie co dokładniej oznacza, że coś jest obrzydliwe?), nieśmieszne. Mnie na przykład bardzo bawi fakt, że Nell dusił mnie pępowiną w łonie matki, lubię mu to wypominać, choć już wiem, że nie powinienem między ludźmi. Bawią mnie też rozjechane na drodze zwierzęta, choć i z nich nie można śmiać się publicznie. Bawią mnie wypadki, te większe, gdzie ludzie sami doprowadzają do makabrycznych sytuacji całkowicie przez przypadek.
Czasami zastanawiam się, co myśli o mnie szef. Lubię zastanawiać się, co myślą inni. Co i w jakiej formie wpływa do głów tych niesamowitych mechanizmów.
Przychodzę tam, wykonuję swoje zadanie. Niewiele mówię, bo milczenie zawsze wychodziło mi jednak lepiej, niż mówienie tego, co inni chcą usłyszeć. Teraz rzecz jasna i z tym sobie radzę, ale chyba przywykłem do milczenia. Odpowiadam jednak na jego pytania. Wie, że lubię cierpki smak czarnej kawy. Że miewam problemy ze snem. Wie też, że nigdy nie miałem dziewczyny i lubi się z tego nabjać. Nie wie, że o wiele bardziej pociąga mnie coś całkowicie innego.
Nie wie także, że uczę się czarnej magii. Powoli. Bardzo powoli, bo informacje są trudno dostępne dla kogoś takiego jak ja. A jeszcze ciężej je zdobyć nie pozwalając zbyt wielu osobom dowiedzieć się, że ich szukasz. Oczywiście Nokturn jest skarbnicą wiedzy, ale poruszanie się po tym miejscu nie jest proste i może się skończyć bardzo źle.
Owszem, próbowałem i chyba wszyscy mogą się domyślać, że za to oberwałem. Bardzo mnie to zirytowało. Nie lubię, kiedy ktokolwiek ze mną wygrywa. Moja egocentryczna natura ciężko znosi podobne porażki. Z tą musiałem się jednak pogodzić: i znaleźć osobę, która pomogłaby mi w poszukiwaniach. Dyskretnie.
Rzecz jasna nie mogąc wprost powiedzieć, czego szukam, odrobinę błądzę. Szczególnie, że to, co mnie interesuje to dziedzina trudno dostępna i bardzo kosztowna. Póki co zdobyłem jedną cenną książkę. Owszem, trenuję na zwierzętach u siebie, w dokładnie wyciszonym pokoju. Nie jestem mistrzem i zdecydowanie potrzebuję więcej literatury. Tylko jak ją zdobyć? Muszę wrócić na Nokturn.



Do opisania została już chyba tylko jedna rzecz: tak. Zacząłem. Z początku zabijałem nikogo nie obchodzące mendy, bezdomnych w jakichś zaułkach i ślepych uliczkach. Zaklęciem odbierałem im możliwość krzyku. Zwykle nawet nie mogli się bronić, nie byli w stanie. Zbyt słabi i niejednokrotnie pijani. Patrzyłem, jak ich nędzne życie opuszcza ich nędzne skorupy. To niesamowity widok. Kiedy to robię, czuję się niesamowicie. Silny, potężny wręcz. Zacząłem cztery miesiące temu. Zabijałem raczej przy pomocy noża, niż różdżki i pozwalałem ofiarom się widzieć. Niezbyt rozsądne, jednak jak wspomniałem, wybierałem dość proste ofiary.
Potem wyczekiwałem. Czytałem gazety, szukałem informacji. Za pierwszym razem prawie żadnej wiadomości, tak bardzo ci ludzie, bezdomne zachlejmordy nie miały znaczenia! Z czasem, kiedy zrobiło się ich więcej: a sześć w identyczny sposób zabitych ofiar to dość sporo w ciągu czterech miesięcy, dało się już coś usłyszeć.
Policja pewnie już wie, że to wszystko jedna osoba. A mnie chyba nudzą te i tak wewnętrznie martwe śmiecie. Policja i tak mnie nie złapie. Nikt nie widział mojej twarzy, nie ma świadków ani śladów. Może powinienem zacząć coś zostawiać? Mam ochotę na więcej.
Niech rozpocznie się gra.



Patronus: Brak takiej umiejętności.


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 5 Brak
Zaklęcia i uroki: 10 Brak
Czarna Magia: 5
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 7 Brak
BiegłośćWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
BiegłośćXX
Naprawianie zegarówIV13
KłamstwoIV13
Ukrywanie sięIV13
SzczęścieIV13
KoncentracjaIV13
Znajomość anatomiiIII7
3

Wyposażenie

Różdżka, teleportacja, 12 pkt statystyk



Ostatnio zmieniony przez Mortimer Krueger dnia 05.10.16 17:24, w całości zmieniany 7 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Mortimer Krueger [odnośnik]19.09.16 13:30
Gotowe <3
Gość
Anonymous
Gość
Re: Mortimer Krueger [odnośnik]05.11.16 2:24

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Niewielu wie, jak to jest urodzić się innym od wszystkich   - odległym, wyobcowanym, zamkniętym we własnym umyśle czarodziejem, który żyje obok świata, nie w świecie. Jedynym, co tak naprawdę interesuje Mortimera, jest istota śmierci - jej piękno, jej tajemnicza magia i niezwykły rytuał ostatniego tchnienia. Kimże byłby bez niej? Nikim. Kim będzie z nią, sunącą za nim, psychopatycznym mordercą, jak upiorny cień? To się okaże.

OSIĄGNIĘCIA
kotkobójca
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
psychopata
UMIEJĘTNOŚCI
Teleportacja
WYPOSAŻENIE
Różdżka, kot
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[19.09.16] Karta postaci -870 pkt
[11.10.16] Zakup kota -10 pkt



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Mortimer Krueger 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Mortimer Krueger
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach