Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Kasyno
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kasyno
Kasyno znajduje się na głównej ulicy Cliodny, niedaleko pubu Siwy Dym. Taka lokalizacja nie jest przypadkowa - wszak pijani klienci przynoszą największe zyski. W tym miejscu nie gra się w Eksplodującego Durnia, lecz nawet nieletni mogą obstawiać zakłady, o ile zostaną na ulicach do otwarcia lokalu. Toczy się tu nocne życie; oprócz rozrywki z zawierania zakładów, można także zażyć rozkoszy alkoholowych (a nieoficjalnie również cielesnych), przez co zdarza się, że w ruch idą pięści niepoprawnych hazardzistów. W kasynie gra się przede wszystkim w pokera, black jacka, a także w kości kłamców. Wśród miejscowych chodzą plotki, że stali bywalcy kasyna gromadzą się raz w tygodniu w pomieszczeniu nieudostępnionym przez właściciela, gdzie razem grają w rosyjską ruletkę.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, kościanego pokera
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:36, w całości zmieniany 4 razy
|23.35, 29 maja 1956
Potrzebował informacji – szczątkowe dane, które posiadał w swoich notatkach nie zapewniały go praktycznie o niczym. Były zbyt rozległe i szerokie pojęciowo, by mógł się na nich wzorować i stworzyć odpowiedni plan zapewniający mu odnalezienie kolejnej wskazówki cennego, ale przede wszystkim cholernie pożądanego artefaktu. Był niemal pewny, że sygnet będący jednocześnie kluczem, objęty został czarnomagiczną, trudną do złamania klątwą, o której sile przekonało się już wiele śmiałków i aby ją złamać należało wiedzieć coś więcej niżeli plotki. Dowiedziawszy się, iż jedna z ofiar pozostawiła przy swoim ciele list wiedział już, że musiał zdobyć go za wszelką cenę, albowiem treść mogła zdradzić coś więcej, jak ostatnie chwile jego życia. Właścicielem niewielkiego skarbu był okoliczny handlarz, który w zamian za – jego zdaniem – skrawek bazgrołów zażyczył sobie wykonanie jednego, parszywie nudnego zadania. Chciał uwolnić się od lichwiarza, który za swym biurkiem, mieszczącym się w Cliodnie, zażyczył sobie horrendalnych odsetek od pożyczki, wcześniej obiecując zdecydowanie niższe oprocentowanie. Ugryzł się w język nim dociął mu, że wpierw się myśli później wystawia zachłanne ręce. Nie trawił naprawiać błędów idiotów, jednak ów mężczyźnie zdarzało się mieć kuszące kąski w swym asortymencie, więc zlikwidowanie go wiązało się ze stratą może nie niesamowicie cennego, ale ciekawego kontaktu.
Był od brudnej roboty i zdawał sobie z tego sprawę, jednak właściwie w ogóle mu to nie przeszkadzało. Lubił prace w terenie - w końcu tym zajmował się, na co dzień i to było jego specjalnością. W teorii sprawa wydawała się prosta i pozbawiona jakiegokolwiek zagrożenia, lecz praktyka odkryła wszystkie ciemne strony, których laik nie dostrzegłby na pierwszy rzut oka. Lokalni bufoni, nie potrafiący prawidłowo wypowiedzieć chociażby jednego zaklęcia, należeli do grupy niskiego ryzyka, ale wskutek anomalii magia bywała kapryśna i chwila nieuwagi mogła doprowadzić do fatalnych w skutkach wydarzeń, jakie nie miały prawa się zdarzyć. Dlatego podszedł do wszystkiego poważnie i z pełną odpowiedzialnością, bo jak nikt inny wiedział, ze ludzką wartość przeliczało się na galeony i czas, którego wszyscy mieli zbyt mało.
Szczątkową bazę wiadomości musiał zdecydowanie powiększyć, więc teleportując się tuż przed wejściem kasyna nie zamierzał od razu do niego wchodzić mimo, że miał świadomość obecności poszukiwanego. Kolejny krok wymagał bacznej obserwacji i cierpliwości, więc usadawiając się na nieopodal usytułowanej ławce oczekiwał na jegomościa, którego rysopis został mu przedstawiony w dość skrupulatny sposób.
Po dość długim czasie dostrzegł wśród grupy wychodzących mężczyzn jednego idealnie wpasowującego się w opis i choć początkowo miał wątpliwości to szybko zostały one przekreślone. Niski, otyły, o wyjątkowo irytującym, piskliwym głosie, przestępujący z nogi na nogę i dzierżący w obślizgłych, grubych paluchach fajkę niepamięci – nie mógł się pomylić.
Na pierwszy rzut oka wydał się prostym celem; upity, prawdopodobnie pod wpływem innych używek, roześmiany od ucha do ucha ze śliną cieknącą w kącikach ust, a przy tym parszywie pewny siebie. Durnie uważający się za panów pewnych okolic przeważnie okraszali swą sławę strachem, a ludzie mieli to do siebie, że lubili ów strach pokonywać, więc nie sądził, iż ktokolwiek zapragnie odprowadzać go po same drzwi nieopodal znajdującego się biura. Nie mylił się.
Ruszył za nim w bezpiecznej odległości i chwilę później znajdował się już pod wąskim, jednopiętrowym budynkiem mieszkalnym, przed którym można było dostrzec niewielki ogródek, a w nim rozstawione, dziecięce zabawki; zaintrygował go ów fakt. Handlarz nic nie wspominał o rodzinie, jednakże mógł nie posiadać takowych informacji. Plan przejścia do konfrontacji odłożył na później, bowiem jeśli okazałoby się, że faktycznie w jego domu biegają nieletni to sytuacja stanie się jeszcze prostsza i prawdopodobnie nieokiełznana umorusanymi od krwi dłońmi. Spocząwszy za winklem sąsiedniego budynku postanowił zaczekać do rana i wtem ostatecznie podjąć decyzję odnośnie swoich działań. Obserwacja i informacje były fundamentem jego pracy, wiedział o tym.
Głośne krzyki, uśmiechnięta twarz malutkiego, ale już chodzącego dziecka i ojciec – paskudny lichwiarz, który za dnia przybierał maskę wzorowego rodziciela; fałsz i obłuda, coś czego Macnair nienawidził najbardziej. Plan był zatem prosty- musiał zmusić mężczyznę do współpracy, a jeśli takowej odmówi wówczas zmieni zdanie dla dobra niewinnej córeczki. Znalezienie słabego punktu osób posiadających rodzinę było o wiele prostsze, dlatego to właśnie oni najczęściej wystawieni byli na ciężkie próby, którą jedną z kolejnych miało się stać spotkanie ofiary z Macnairem. Los rzadko bywał okrutny - to ludzie takowi byli.
Nie musiał zasadzać pułapki. Mężczyzna samotnie wracając nocami z hazardowych wojaży wystawiał się niczym na tacy dla wygłodniałych lwów, zatem wszelkie zapędzanie w kozi róg było zbędne. Poczekał tylko na odpowiednią aurę- maj był kapryśny, chłodny wiatr oplatał ramiona i często padało, co było powodem szybszego ściemniania się. Chmury zasłaniając swymi kłębami świetliste niebo uruchamiały wyobraźnie i Macnair doskonale o tym wiedział, często wykorzystując wszelkie psychologiczne atuty, kiedy miał stać się czyimś koszmarem - tak i było tym razem. Skupił się na swoim ciele, które zaczął wolno przekształcać w inne, zupełnie do siebie niepodobne. Często kształty były intuicyjne - nie zastanawiał się wcześniej, jakie detale przyjąć, by wyglądać w określony sposób, chyba że samo zadanie miało w sobie mus podszycia się pod konkretną osobę. Na jego ramiona opadły długie, blond włosy spięte w kitę, twarz wyostrzyła się ukazując jeszcze bardziej kości policzkowe, a muskulatura zdecydowanie nabrała na swej masie oraz sile. Nie wyglądał jak zapasik, ale tężyznę miał zdecydowanie większą od przeciętnego Anglika.
Tuż po pierwszej grupa mężczyzn wraz z celem opuściła kasyno, po czym wspólnie zapalili fajkę śmiejąc się w niebogłosy. Macnair nie rozumiał ich humoru, bowiem wyłapując co drugie słowo wydawało mu się, iż prawią o rzeczach tak irracjonalnych i infantylnych, że wstyd mu było nawet tego słuchać. Chwilę później lichwiarz oddalił się od reszty. Szatyn ruszył za nim nie wychodząc z sąsiedniej uliczki dopóty nie znaleźli się w bezpiecznej odległości od reszty.
Upewniwszy się, ze różdżka spoczywała w wewnętrznej kieszeni jego marynarki wysunął jej kraniec w kierunku podłoża, po którym szedł mężczyzna i wypowiedział w myślach znane sobie zaklęcie Glacius. Momentalnie zrobiło się paskudnie zimno, a bruk zamienił się w istną pokrywę lodową, na której utrzymanie równowagi było naprawdę trudne. Nie miał w zamiarach wywrócić celu, chciał jedynie zwrócić jego uwagę, ze zaczyna dziać się coś dziwnego.
-Kto by pomyślał, że w środku maja będziemy potrzebowali zimowego obuwia i ciepłych szat.- szatyn rzucił leniwym, przyjaznym tonem, a następnie zrównał się krokiem ze starającym się złapać równowagę, mężczyzną. -Ale zawsze czegoś potrzebujemy, czyż nie?- dodał tonem wskazującym na zwykłą retoryczność ów pytania. Cel wyglądał na zaskoczonego - zapewne, gdy szedł tędy jeszcze kilka godzin wcześniej nie spotkał się z żadnymi anomaliami. Przez jego twarz przeszedł cień niepewności, który po chwili zastąpił świński uśmiech i donośne słowa, które wypowiadał z widoczną pewnością; potwierdził stwierdzenie Macnaira.
-Piękna masz córkę, myślisz ze jej czegoś brakuje?- Drew nie zamierzał przedłużać zbędnej rozmowy, kiedy to pijacka gęba zaczęła już prawić o nieudolnych działaniach ministerstwa wobec majowych zdarzeń, o cenach alkoholi na barze i co gorsza – kobietach, które poznał dzisiejszego wieczora podróżując dłonią pod skrawkiem sukienki. -Wyglądała na szczęśliwą, podobnie jak ty na wzorowego ojca.- dodał ucinając zapadniętą, chwilową ciszę.
Mężczyzna zatrzymał się wyraźnie zaskoczony, a po chwili jego wyraz twarzy przeistoczył się w wyraźne oburzenie. Chciał coś powiedzieć, jednak słowa utknęły mu w gardle, które oplótł swymi dłońmi starając się złapać oddech. Policzki zaczynały się robić coraz bardziej purpurowe, a oczy wręcz błagalne, kiedy Macnair niewerbalnie podtrzymywał paskudną, czarnomagiczną klątwę Plumosa. -Ja mówię, ty słuchasz. Niedobrze mi się robi, gdy słyszę tę krzykliwe jęki.- dodał spoglądając na ofiarę, która dzięki „uprzejmości” szatyna mogła w końcu zaczerpnąć świeżego powietrza. -Idziemy- wskazując ciemną uliczkę między dwoma budynkami wciąż celował różdżką w lichwiarza, w razie gdyby przyszło mu na myśl rozpocząć otwartą walkę. Był pijany, a wtem ludzie miewali naprawdę wyjątkowo nieodpowiedzialne pomysły.
-Nokturn jest mój, więc zabieraj swoje interesy z tego terytorium. Jeśli ktoś wisiał Ci kilka mieszków galeonów, to teraz jest dłużny mi, zrozumiano?- spoglądnął groźnym wzrokiem na oponenta zaciskając dłoń na skrawku kołnierza jego koszuli.
-Sądzę, że dobrze wyceniłem życie Twojej córki.- skwitował odpychając od siebie oprycha, a następnie posyłając mu ostatnie spojrzenie skinął głową z malującym się perfidnym uśmiechem i zniknął rozpływając się w powietrzu.
Otrzymał list, kiedy przez kilka następnych dni handlarz nie otrzymywał żadnych niepokojących wiadomości oraz domowych wizyt. Nie przyszło jednak spotkać mu go więcej, bowiem podobno uciekł na drugi brzeg po tym jak dowiedział się o fakcie, że w zasadzie Drew wielkiej krzywdy lichwiarzowi nie zrobił; śmierć nie była punktem umowy, a szatyn maczać dłonie w krwi lubił tylko wtedy, gdy była to gra i osoba warta świeczki.
Potrzebował informacji – szczątkowe dane, które posiadał w swoich notatkach nie zapewniały go praktycznie o niczym. Były zbyt rozległe i szerokie pojęciowo, by mógł się na nich wzorować i stworzyć odpowiedni plan zapewniający mu odnalezienie kolejnej wskazówki cennego, ale przede wszystkim cholernie pożądanego artefaktu. Był niemal pewny, że sygnet będący jednocześnie kluczem, objęty został czarnomagiczną, trudną do złamania klątwą, o której sile przekonało się już wiele śmiałków i aby ją złamać należało wiedzieć coś więcej niżeli plotki. Dowiedziawszy się, iż jedna z ofiar pozostawiła przy swoim ciele list wiedział już, że musiał zdobyć go za wszelką cenę, albowiem treść mogła zdradzić coś więcej, jak ostatnie chwile jego życia. Właścicielem niewielkiego skarbu był okoliczny handlarz, który w zamian za – jego zdaniem – skrawek bazgrołów zażyczył sobie wykonanie jednego, parszywie nudnego zadania. Chciał uwolnić się od lichwiarza, który za swym biurkiem, mieszczącym się w Cliodnie, zażyczył sobie horrendalnych odsetek od pożyczki, wcześniej obiecując zdecydowanie niższe oprocentowanie. Ugryzł się w język nim dociął mu, że wpierw się myśli później wystawia zachłanne ręce. Nie trawił naprawiać błędów idiotów, jednak ów mężczyźnie zdarzało się mieć kuszące kąski w swym asortymencie, więc zlikwidowanie go wiązało się ze stratą może nie niesamowicie cennego, ale ciekawego kontaktu.
Był od brudnej roboty i zdawał sobie z tego sprawę, jednak właściwie w ogóle mu to nie przeszkadzało. Lubił prace w terenie - w końcu tym zajmował się, na co dzień i to było jego specjalnością. W teorii sprawa wydawała się prosta i pozbawiona jakiegokolwiek zagrożenia, lecz praktyka odkryła wszystkie ciemne strony, których laik nie dostrzegłby na pierwszy rzut oka. Lokalni bufoni, nie potrafiący prawidłowo wypowiedzieć chociażby jednego zaklęcia, należeli do grupy niskiego ryzyka, ale wskutek anomalii magia bywała kapryśna i chwila nieuwagi mogła doprowadzić do fatalnych w skutkach wydarzeń, jakie nie miały prawa się zdarzyć. Dlatego podszedł do wszystkiego poważnie i z pełną odpowiedzialnością, bo jak nikt inny wiedział, ze ludzką wartość przeliczało się na galeony i czas, którego wszyscy mieli zbyt mało.
Szczątkową bazę wiadomości musiał zdecydowanie powiększyć, więc teleportując się tuż przed wejściem kasyna nie zamierzał od razu do niego wchodzić mimo, że miał świadomość obecności poszukiwanego. Kolejny krok wymagał bacznej obserwacji i cierpliwości, więc usadawiając się na nieopodal usytułowanej ławce oczekiwał na jegomościa, którego rysopis został mu przedstawiony w dość skrupulatny sposób.
Po dość długim czasie dostrzegł wśród grupy wychodzących mężczyzn jednego idealnie wpasowującego się w opis i choć początkowo miał wątpliwości to szybko zostały one przekreślone. Niski, otyły, o wyjątkowo irytującym, piskliwym głosie, przestępujący z nogi na nogę i dzierżący w obślizgłych, grubych paluchach fajkę niepamięci – nie mógł się pomylić.
Na pierwszy rzut oka wydał się prostym celem; upity, prawdopodobnie pod wpływem innych używek, roześmiany od ucha do ucha ze śliną cieknącą w kącikach ust, a przy tym parszywie pewny siebie. Durnie uważający się za panów pewnych okolic przeważnie okraszali swą sławę strachem, a ludzie mieli to do siebie, że lubili ów strach pokonywać, więc nie sądził, iż ktokolwiek zapragnie odprowadzać go po same drzwi nieopodal znajdującego się biura. Nie mylił się.
Ruszył za nim w bezpiecznej odległości i chwilę później znajdował się już pod wąskim, jednopiętrowym budynkiem mieszkalnym, przed którym można było dostrzec niewielki ogródek, a w nim rozstawione, dziecięce zabawki; zaintrygował go ów fakt. Handlarz nic nie wspominał o rodzinie, jednakże mógł nie posiadać takowych informacji. Plan przejścia do konfrontacji odłożył na później, bowiem jeśli okazałoby się, że faktycznie w jego domu biegają nieletni to sytuacja stanie się jeszcze prostsza i prawdopodobnie nieokiełznana umorusanymi od krwi dłońmi. Spocząwszy za winklem sąsiedniego budynku postanowił zaczekać do rana i wtem ostatecznie podjąć decyzję odnośnie swoich działań. Obserwacja i informacje były fundamentem jego pracy, wiedział o tym.
Głośne krzyki, uśmiechnięta twarz malutkiego, ale już chodzącego dziecka i ojciec – paskudny lichwiarz, który za dnia przybierał maskę wzorowego rodziciela; fałsz i obłuda, coś czego Macnair nienawidził najbardziej. Plan był zatem prosty- musiał zmusić mężczyznę do współpracy, a jeśli takowej odmówi wówczas zmieni zdanie dla dobra niewinnej córeczki. Znalezienie słabego punktu osób posiadających rodzinę było o wiele prostsze, dlatego to właśnie oni najczęściej wystawieni byli na ciężkie próby, którą jedną z kolejnych miało się stać spotkanie ofiary z Macnairem. Los rzadko bywał okrutny - to ludzie takowi byli.
Nie musiał zasadzać pułapki. Mężczyzna samotnie wracając nocami z hazardowych wojaży wystawiał się niczym na tacy dla wygłodniałych lwów, zatem wszelkie zapędzanie w kozi róg było zbędne. Poczekał tylko na odpowiednią aurę- maj był kapryśny, chłodny wiatr oplatał ramiona i często padało, co było powodem szybszego ściemniania się. Chmury zasłaniając swymi kłębami świetliste niebo uruchamiały wyobraźnie i Macnair doskonale o tym wiedział, często wykorzystując wszelkie psychologiczne atuty, kiedy miał stać się czyimś koszmarem - tak i było tym razem. Skupił się na swoim ciele, które zaczął wolno przekształcać w inne, zupełnie do siebie niepodobne. Często kształty były intuicyjne - nie zastanawiał się wcześniej, jakie detale przyjąć, by wyglądać w określony sposób, chyba że samo zadanie miało w sobie mus podszycia się pod konkretną osobę. Na jego ramiona opadły długie, blond włosy spięte w kitę, twarz wyostrzyła się ukazując jeszcze bardziej kości policzkowe, a muskulatura zdecydowanie nabrała na swej masie oraz sile. Nie wyglądał jak zapasik, ale tężyznę miał zdecydowanie większą od przeciętnego Anglika.
Tuż po pierwszej grupa mężczyzn wraz z celem opuściła kasyno, po czym wspólnie zapalili fajkę śmiejąc się w niebogłosy. Macnair nie rozumiał ich humoru, bowiem wyłapując co drugie słowo wydawało mu się, iż prawią o rzeczach tak irracjonalnych i infantylnych, że wstyd mu było nawet tego słuchać. Chwilę później lichwiarz oddalił się od reszty. Szatyn ruszył za nim nie wychodząc z sąsiedniej uliczki dopóty nie znaleźli się w bezpiecznej odległości od reszty.
Upewniwszy się, ze różdżka spoczywała w wewnętrznej kieszeni jego marynarki wysunął jej kraniec w kierunku podłoża, po którym szedł mężczyzna i wypowiedział w myślach znane sobie zaklęcie Glacius. Momentalnie zrobiło się paskudnie zimno, a bruk zamienił się w istną pokrywę lodową, na której utrzymanie równowagi było naprawdę trudne. Nie miał w zamiarach wywrócić celu, chciał jedynie zwrócić jego uwagę, ze zaczyna dziać się coś dziwnego.
-Kto by pomyślał, że w środku maja będziemy potrzebowali zimowego obuwia i ciepłych szat.- szatyn rzucił leniwym, przyjaznym tonem, a następnie zrównał się krokiem ze starającym się złapać równowagę, mężczyzną. -Ale zawsze czegoś potrzebujemy, czyż nie?- dodał tonem wskazującym na zwykłą retoryczność ów pytania. Cel wyglądał na zaskoczonego - zapewne, gdy szedł tędy jeszcze kilka godzin wcześniej nie spotkał się z żadnymi anomaliami. Przez jego twarz przeszedł cień niepewności, który po chwili zastąpił świński uśmiech i donośne słowa, które wypowiadał z widoczną pewnością; potwierdził stwierdzenie Macnaira.
-Piękna masz córkę, myślisz ze jej czegoś brakuje?- Drew nie zamierzał przedłużać zbędnej rozmowy, kiedy to pijacka gęba zaczęła już prawić o nieudolnych działaniach ministerstwa wobec majowych zdarzeń, o cenach alkoholi na barze i co gorsza – kobietach, które poznał dzisiejszego wieczora podróżując dłonią pod skrawkiem sukienki. -Wyglądała na szczęśliwą, podobnie jak ty na wzorowego ojca.- dodał ucinając zapadniętą, chwilową ciszę.
Mężczyzna zatrzymał się wyraźnie zaskoczony, a po chwili jego wyraz twarzy przeistoczył się w wyraźne oburzenie. Chciał coś powiedzieć, jednak słowa utknęły mu w gardle, które oplótł swymi dłońmi starając się złapać oddech. Policzki zaczynały się robić coraz bardziej purpurowe, a oczy wręcz błagalne, kiedy Macnair niewerbalnie podtrzymywał paskudną, czarnomagiczną klątwę Plumosa. -Ja mówię, ty słuchasz. Niedobrze mi się robi, gdy słyszę tę krzykliwe jęki.- dodał spoglądając na ofiarę, która dzięki „uprzejmości” szatyna mogła w końcu zaczerpnąć świeżego powietrza. -Idziemy- wskazując ciemną uliczkę między dwoma budynkami wciąż celował różdżką w lichwiarza, w razie gdyby przyszło mu na myśl rozpocząć otwartą walkę. Był pijany, a wtem ludzie miewali naprawdę wyjątkowo nieodpowiedzialne pomysły.
-Nokturn jest mój, więc zabieraj swoje interesy z tego terytorium. Jeśli ktoś wisiał Ci kilka mieszków galeonów, to teraz jest dłużny mi, zrozumiano?- spoglądnął groźnym wzrokiem na oponenta zaciskając dłoń na skrawku kołnierza jego koszuli.
-Sądzę, że dobrze wyceniłem życie Twojej córki.- skwitował odpychając od siebie oprycha, a następnie posyłając mu ostatnie spojrzenie skinął głową z malującym się perfidnym uśmiechem i zniknął rozpływając się w powietrzu.
Otrzymał list, kiedy przez kilka następnych dni handlarz nie otrzymywał żadnych niepokojących wiadomości oraz domowych wizyt. Nie przyszło jednak spotkać mu go więcej, bowiem podobno uciekł na drugi brzeg po tym jak dowiedział się o fakcie, że w zasadzie Drew wielkiej krzywdy lichwiarzowi nie zrobił; śmierć nie była punktem umowy, a szatyn maczać dłonie w krwi lubił tylko wtedy, gdy była to gra i osoba warta świeczki.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie udało mu się przywołać szczęśliwego wspomnienia - do tej pory nie potrafił tego zrozumieć. Nie sądził, że coś takiego może mu sprawić aż tak duży problem. Starał się ze wszystkich sił przypomnieć sobie któreś ze szczęśliwych wspomnień, ale żadne z nich nie okazało się wystarczająco silne. Nie sądził jednak, by to oznaczało, że jest nieszczęśliwym człowiekiem - zdarzało mu się narzekać na swoje życie, owszem, ale wcale się za nieszczęśliwego człowieka nie uważał. Asocjował tę porażkę raczej z problemem koncentracji i zachowania jasnego umysłu w podbramkowej sytuacji. Do tej pory nie sądził, że może mieć z tym trudności, jednak wolał się trzymać tej opcji - lubił przejrzyste sytuacje oraz takie, które dało się łatwo naprawić. Tę się dało - wystarczyło poświęcić czas na wyćwiczenie w sobie tej cennej umiejętności. Tylko tyle albo aż tyle, zależy od człowieka, dla Edgara tylko tyle jakkolwiek długo by to nie trwało.
Na szczęście Goylowi udało się ujarzmić magię w pojedynkę (Edgar wolał tego nie komentować, wciąż był zły przez swoją osobistą porażkę), więc Burke mógł odetchnąć i zająć się kolejnym punktem ich planu. Obaj ruszyli do kasyna, w którym kiedyś był - nie pamiętał kiedy dokładnie, może rok remu? Umówił się w nim z przemytnikiem, od którego chciał kupić bardzo ciekawy artefakt - a tacy podejrzani przemytnicy mieli w sobie tą wspólną rzecz, że zawsze trzeba się było z nimi spotykać w podobnych miejscach. Edgar postawił swoją lordowską stopę w tylu podrzędnych lokalach, że nawet nie był w stanie ich teraz zliczyć. Zdecydowanie znał większość podobnych miejsc w magicznym Londynie.
Teraz nie mieli jednak czasu na zabawę, zresztą jak się wkrótce okazało, kasyno nie wyglądało tak jak dawniej. I tutaj magiczne anomalie dały o sobie znać, ale jednocześnie po przekroczeniu progu lokalu, Edgar poczuł dodatkową siłę - jakby magia chciała mu pomóc. Może to dobry znak i tym razem wszystko pójdzie im sprawniej.
- Masz drugi świstoklik? - Zapytał Goyle'a, ale nawet nie przeszło mu przez myśl, że mógłby go nie mieć - to zbyt poważna misja, by zapominać o takich rzeczach.
Na szczęście Goylowi udało się ujarzmić magię w pojedynkę (Edgar wolał tego nie komentować, wciąż był zły przez swoją osobistą porażkę), więc Burke mógł odetchnąć i zająć się kolejnym punktem ich planu. Obaj ruszyli do kasyna, w którym kiedyś był - nie pamiętał kiedy dokładnie, może rok remu? Umówił się w nim z przemytnikiem, od którego chciał kupić bardzo ciekawy artefakt - a tacy podejrzani przemytnicy mieli w sobie tą wspólną rzecz, że zawsze trzeba się było z nimi spotykać w podobnych miejscach. Edgar postawił swoją lordowską stopę w tylu podrzędnych lokalach, że nawet nie był w stanie ich teraz zliczyć. Zdecydowanie znał większość podobnych miejsc w magicznym Londynie.
Teraz nie mieli jednak czasu na zabawę, zresztą jak się wkrótce okazało, kasyno nie wyglądało tak jak dawniej. I tutaj magiczne anomalie dały o sobie znać, ale jednocześnie po przekroczeniu progu lokalu, Edgar poczuł dodatkową siłę - jakby magia chciała mu pomóc. Może to dobry znak i tym razem wszystko pójdzie im sprawniej.
- Masz drugi świstoklik? - Zapytał Goyle'a, ale nawet nie przeszło mu przez myśl, że mógłby go nie mieć - to zbyt poważna misja, by zapominać o takich rzeczach.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wskazówki zegara pędziły nieubłaganie. Czas naglił, Rycerze Walpurgii nie mieli go wiele. Powinni byli się pośpieszyć. Nie mogli zawieść swego Pana, inaczej narażą się na jego gniew.
| Na odpis macie 24h.
| Na odpis macie 24h.
Szybko zmierzali ku wytypowanemu miejscu, by dokończyć swego dzieła i ustalić, który z nich powinien zostać w którym miejscu. Caelan nie roztrząsał długo wydarzeń z cmentarza - najważniejsze, że miał to już za sobą, że nikt nie próbował penetrować jego umysłu, ani okradać go ze szczęścia. Wiedział, że musieli być skupieni i czujni; w kasynie z pewnością było niemało ludzi, szanse na wpadkę wzrastały.
- Tak - odpowiedział swemu towarzyszowi, kiedy byli już w środku i rozglądali się za miejscem, w którym mogliby zostawić świstoklik. Powinni wybrać jedną z bocznych sal, a następnie zadbać o to, by nikt się nią zbytnio nie interesował przez następnych kilka godzin. - Gdzie chcesz to zostawić? - zapytał cicho, zabierając z tacy przechodzącej obok kelnerki alkohol i wypijając go duszkiem. - Może zajmij jedną z tych lóż, a ja wrócę na cmentarz. - Edgar z pewnością wiedział, o jakich lożach czy pomieszczeniach mówił Goyle. No cóż, przynajmniej zagwarantowaliby sobie w ten sposób dyskrecję.
- Tak - odpowiedział swemu towarzyszowi, kiedy byli już w środku i rozglądali się za miejscem, w którym mogliby zostawić świstoklik. Powinni wybrać jedną z bocznych sal, a następnie zadbać o to, by nikt się nią zbytnio nie interesował przez następnych kilka godzin. - Gdzie chcesz to zostawić? - zapytał cicho, zabierając z tacy przechodzącej obok kelnerki alkohol i wypijając go duszkiem. - Może zajmij jedną z tych lóż, a ja wrócę na cmentarz. - Edgar z pewnością wiedział, o jakich lożach czy pomieszczeniach mówił Goyle. No cóż, przynajmniej zagwarantowaliby sobie w ten sposób dyskrecję.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spojrzał na wskazówki swojego zegarka, notując, że nie zostało im wiele czasu. To pewnie przez długie opanowywanie czarnej magii na cmentarzu - teraz musieli to nadrobić. Podczas tej misji liczyła się precyzja. - Tam - odparł, wskazując ułamane drzwi z lewej strony. Poszedł w tamtym kierunku i jednym ruchem zrzucił drobiazgi, które leżały na stoliku. - Tak będzie najlepiej - zgodził się, kiwnąwszy lekko głową. Znowu zerknął na zegarek, czuł presję czasu. - Nie ma co marnować czasu - dodał, spoglądając na Goyla jak wypijał butelkę.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Caelan pokiwał w zamyśleniu głową, kiedy Edgarowi wpadły w oko ułamane drzwi, a co za tym idzie - udało mu się znaleźć odosobnione miejsce, w które przy odrobinie szczęścia nikt nie będzie próbować zaglądać.
- W porządku - odpowiedział i wyciągnął zza pazuchy świstoklik, a następnie przekazał go w ręce Burke'a. Niech on już go ulokuje, gdzie uza za stosowne; byleby nie opuszczał tego pomieszczenia, które uznali za miejsce spotkania. Caelan nie zareagował na jego sugestię - wszak wychylenie kieliszka szampana jeszcze nigdy nie zajęło mu wiele czasu - i ruszył w kierunku wyjścia.
- Powodzenia - odparł tylko, poprawił swój cylinder i zniknął. Teraz tylko jak najszybciej wrócić na teren cmentarza i oczekiwać na innych.
|zt
- W porządku - odpowiedział i wyciągnął zza pazuchy świstoklik, a następnie przekazał go w ręce Burke'a. Niech on już go ulokuje, gdzie uza za stosowne; byleby nie opuszczał tego pomieszczenia, które uznali za miejsce spotkania. Caelan nie zareagował na jego sugestię - wszak wychylenie kieliszka szampana jeszcze nigdy nie zajęło mu wiele czasu - i ruszył w kierunku wyjścia.
- Powodzenia - odparł tylko, poprawił swój cylinder i zniknął. Teraz tylko jak najszybciej wrócić na teren cmentarza i oczekiwać na innych.
|zt
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczekiwanie na członków misji wybierającej się do Azkabanu okazało się dosyć długie, zdążyła zapaść noc. Urozmaiciła ją tylko wizyta znajomej sowy Czarnego Pana, która dostarczyła lakoniczną notatkę z dalszymi poleceniami. Wreszcie jednak powietrze zadrgało, zrobiło się duszno, następnie zimno, a ciemność jakby się pogłębiła. Wtedy wraz z hukiem pojawiło się oślepiające światło podobne do błyskawicy, która jednak została widoczna nieco dłużej. Wyglądała jak rozdarcie, z którego po chwili zaczęła sączyć się ciemna mgła, a wraz z nią blondwłosa kobieta. Zaraz za nią wypadł, dementor i zwalił ciężko na ziemię.
Sigrun obudziło uderzenie o ziemię. Ostatnim, co pamiętała był wciągający wir w Azkabanie spowodowany anomalią. Teraz zaś nad sobą widziała sufit. Panowała cisza i spokój, powietrze, choć chłodne, nie było przesączone przenikliwym zimnem więzienia, w którym była chwilę wcześniej. Ból całego ciała oznaczać mógł tylko jedno - żyła. Czuła, jak opuszcza ją działanie eliksiru, który w więzieniu dał jej dodatkowe siły. Jeszcze jednak nie była zbyt słaba.
Tuż obok coś się poruszyło.
Edgar dostrzegł, jak za blondynką wylatuje dementor upadający ciężko na ziemię. Podniósł swoją skrytą pod kapturem twarz i spojrzał wprost na Rookwood. Wyciągnął swoje ręce w jej stronę i zbyt słaby, by się podnieść, zaczął sunąć w jej stronę, łapiąc jej kostkę zimnymi palcami. Przyciągał ją ku sobie najwyraźniej zamierzajac wyssać jej duszę. Sigrun czuła bijące od niego zimno.
| ST wyrwania się dementorowi wynosi 50, do rzutu doliczana jest podwojona statystyka sprawności. Edgar może pomóc Sigrun, wtedy wasze wyniki sumują się. W przypadku nieudanych prób, ST wzrasta o 10. Gdy dobije do 80, skontaktujcie się z Mistrzem Gry.
W przypadku sukcesu, dementor podejmie próbę ataku ponownie. Jego uniknięcie wynosi 20, a do rzutu doliczana jest podwojona statystyka zwinności.
Świstoklik przeniesie was tutaj.
Eliksir niezłomności: 1/5
Żywotność Sigrun wraz z obrażeniami znajduje się poniżej.
Na odpis macie 48 godzin.
Każde z was ma tyle samo czasu na odpis w trakcie trwania wątku.
Punkty Żywotności 5(+71)/215 (+71) Kara: -50
stłuczenia - nadgarstek, plecy (-40);
zatrucie (-20),
cm (-90);
psychiczne (-36);
migrena (-2);
osłabienie (-5);
Sigrun obudziło uderzenie o ziemię. Ostatnim, co pamiętała był wciągający wir w Azkabanie spowodowany anomalią. Teraz zaś nad sobą widziała sufit. Panowała cisza i spokój, powietrze, choć chłodne, nie było przesączone przenikliwym zimnem więzienia, w którym była chwilę wcześniej. Ból całego ciała oznaczać mógł tylko jedno - żyła. Czuła, jak opuszcza ją działanie eliksiru, który w więzieniu dał jej dodatkowe siły. Jeszcze jednak nie była zbyt słaba.
Tuż obok coś się poruszyło.
Edgar dostrzegł, jak za blondynką wylatuje dementor upadający ciężko na ziemię. Podniósł swoją skrytą pod kapturem twarz i spojrzał wprost na Rookwood. Wyciągnął swoje ręce w jej stronę i zbyt słaby, by się podnieść, zaczął sunąć w jej stronę, łapiąc jej kostkę zimnymi palcami. Przyciągał ją ku sobie najwyraźniej zamierzajac wyssać jej duszę. Sigrun czuła bijące od niego zimno.
| ST wyrwania się dementorowi wynosi 50, do rzutu doliczana jest podwojona statystyka sprawności. Edgar może pomóc Sigrun, wtedy wasze wyniki sumują się. W przypadku nieudanych prób, ST wzrasta o 10. Gdy dobije do 80, skontaktujcie się z Mistrzem Gry.
W przypadku sukcesu, dementor podejmie próbę ataku ponownie. Jego uniknięcie wynosi 20, a do rzutu doliczana jest podwojona statystyka zwinności.
Świstoklik przeniesie was tutaj.
Eliksir niezłomności: 1/5
Żywotność Sigrun wraz z obrażeniami znajduje się poniżej.
Na odpis macie 48 godzin.
Każde z was ma tyle samo czasu na odpis w trakcie trwania wątku.
Punkty Żywotności 5(+71)/215 (+71) Kara: -50
stłuczenia - nadgarstek, plecy (-40);
zatrucie (-20),
cm (-90);
psychiczne (-36);
migrena (-2);
osłabienie (-5);
Wypiła duszkiem cały eliksir niezłomności; ukoił on nieprzyjemną suchość w ustach i znieczulił Sigrun, która nagle przestała odczuwać ból tak dotkliwie. Zupełnie jakby część obrażeń zniknęła, lecz było to złudne. Mikstura nie mogła działać długo, nie łudziła się nawet; miała jednak nadzieję, ze kupiła nią sobie dość czasu, aby zrobić... Cokolwiek. Cokolwiek, co mogłoby im w obecnej sytuacji pomóc. Czuła przypływ energii i sił krążace po ciele, lecz jednocześnie drżała z zimna i strachu, gdy obejrzała się za siebie i dojrzała setki dementorów. Nie byłaby w stanie ich zliczyć. Nawet, jesli dałaby radę wyczarować patronua - jeden świetlisty wilk nie podołałby im aż tylu...
A więc to kniec, pomyślała Rookwood, nie opuszczając różdżki. Walczyła do końca, do samego końca. Zniszczyli kotwicę, to było najważniejsze. Wykonali rozkaz swemu Pana - i to było ważniejsze, niż ocalenie własnego życia. Jeśli miała okupić to śmiercią, niech tak będzie. Spodziewała się, że dementorzy ruszą ku nim, by z każdego wyssać duszę - a to było gorsze niż śmierć.
A potem... Ogłuszjący huk powalił ją na ziemię, świat zamarł, zatrzymał się. Widziała jak woda znieruchomiała w powietrzu, przeczyła prawom grawitacji, Sigrun także nie mogła się ruszyć, ale widziała to - i zanim się nawet nd zastanowiła, anomalia zaczęła ich wciągać. Tak jak wcześniej, gdy zbliżyła się do wiru, ale po stokroć mocniej. Nie była w stanie nawet się opierać. Ból był nie do wytrzymania. chciała, by to wszystko się już skończyło, rozsadzał ją od środka - i miała wrażenie, że lepiej byłoby już po prostu umrzeć,. A potem wszystko się rozmyło, pogrążyło w ciemności.
Najlepiej byłoby w niej pozostać - bezbolesnej i słodkiej nicości, lecz ból spowodowany uderzeniem o ziemię pozbawił ją ten przyjemnści. Otworzyła szeroko oczy, wzięła haust głębokiego powietrza, niczym ryba wyrzucona na brzeg. Przez ułamek sekundy widziała tylko czysty sufit, a wokół niej cisza - sądziła, że umarła. Tak, musiała umrzeć... Przekonanie to rozmyło się jednak jeszcze szybciej, gdy uderzyła w nią fala bólu.
A więc żyła. Próbowała się podnieść, lecz nie mogła; nie tylko dlatego, ze była tak słaba, poczuła znów przenikliwe zimno i zlękła się, że dalej jest w Azkabanie. Rozejrzała się najpierw wokół, lecz nie odetchnęła z ulgą na widok obcego pomieszczenia, które Azkabanem nie było z pewnością, nie mogła, bo czuła kościste, zimne łapska na własnej kostce. Spojrzała w dół i wrzasnęła: dementor próbował przyciągnąć ją ku sobie, najwyraźniej po to, aby posilić się jej duszą.
- POMÓŻ MI - wrzasnęła słabo na Edgara, którego dostrzegła przed chwilą kątem oka; nie było go z nimi w Azkabanie, czyżby... Czyżby naprawdę udało im sie stamtąd uciec? Nad tym nie miała czasu się zastanawiać.
Zaczęła wierzgać tak mocno, jak tylko mogła, a pomagał w tym eliksir niezłomności; próbowała się wyrwać z morderczego ucisku, mając nadzieję, ze Burke nie będzie stał jak słup soli i pomoże.
| rzucam na wyrwanie się
A więc to kniec, pomyślała Rookwood, nie opuszczając różdżki. Walczyła do końca, do samego końca. Zniszczyli kotwicę, to było najważniejsze. Wykonali rozkaz swemu Pana - i to było ważniejsze, niż ocalenie własnego życia. Jeśli miała okupić to śmiercią, niech tak będzie. Spodziewała się, że dementorzy ruszą ku nim, by z każdego wyssać duszę - a to było gorsze niż śmierć.
A potem... Ogłuszjący huk powalił ją na ziemię, świat zamarł, zatrzymał się. Widziała jak woda znieruchomiała w powietrzu, przeczyła prawom grawitacji, Sigrun także nie mogła się ruszyć, ale widziała to - i zanim się nawet nd zastanowiła, anomalia zaczęła ich wciągać. Tak jak wcześniej, gdy zbliżyła się do wiru, ale po stokroć mocniej. Nie była w stanie nawet się opierać. Ból był nie do wytrzymania. chciała, by to wszystko się już skończyło, rozsadzał ją od środka - i miała wrażenie, że lepiej byłoby już po prostu umrzeć,. A potem wszystko się rozmyło, pogrążyło w ciemności.
Najlepiej byłoby w niej pozostać - bezbolesnej i słodkiej nicości, lecz ból spowodowany uderzeniem o ziemię pozbawił ją ten przyjemnści. Otworzyła szeroko oczy, wzięła haust głębokiego powietrza, niczym ryba wyrzucona na brzeg. Przez ułamek sekundy widziała tylko czysty sufit, a wokół niej cisza - sądziła, że umarła. Tak, musiała umrzeć... Przekonanie to rozmyło się jednak jeszcze szybciej, gdy uderzyła w nią fala bólu.
A więc żyła. Próbowała się podnieść, lecz nie mogła; nie tylko dlatego, ze była tak słaba, poczuła znów przenikliwe zimno i zlękła się, że dalej jest w Azkabanie. Rozejrzała się najpierw wokół, lecz nie odetchnęła z ulgą na widok obcego pomieszczenia, które Azkabanem nie było z pewnością, nie mogła, bo czuła kościste, zimne łapska na własnej kostce. Spojrzała w dół i wrzasnęła: dementor próbował przyciągnąć ją ku sobie, najwyraźniej po to, aby posilić się jej duszą.
- POMÓŻ MI - wrzasnęła słabo na Edgara, którego dostrzegła przed chwilą kątem oka; nie było go z nimi w Azkabanie, czyżby... Czyżby naprawdę udało im sie stamtąd uciec? Nad tym nie miała czasu się zastanawiać.
Zaczęła wierzgać tak mocno, jak tylko mogła, a pomagał w tym eliksir niezłomności; próbowała się wyrwać z morderczego ucisku, mając nadzieję, ze Burke nie będzie stał jak słup soli i pomoże.
| rzucam na wyrwanie się
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
Edgar odetchnął kiedy Goyle zniknął. Teraz musiał samotnie zająć się świstoklikiem - nie przeszkadzało mu to, najczęściej pracował sam, a nie spodziewał się w tym momencie większych zagrożeń. Przesunął go w inne miejsce, uważając je za bardziej odpowiednie, kiedy wydarzyło się coś czego w ogóle się nie spodziewał. Nagle uslyszal trzask i krzyk - odwrócił się szybko z wyciągniętą różdżką w kierunku hałasu i przez chwilę nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. Dementor, Rookwood -
szybko przeanalizował sytuację, a zdjęty kaptur dementora tylko przyspieszył jego reakcję. Dobiegł do Sigrun i pociągnał ją w swoją stronę - nie mógł pozwolić, żeby to stworzenie wyssało jej duszę.
szybko przeanalizował sytuację, a zdjęty kaptur dementora tylko przyspieszył jego reakcję. Dobiegł do Sigrun i pociągnał ją w swoją stronę - nie mógł pozwolić, żeby to stworzenie wyssało jej duszę.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Edgar Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
II tura elisiru niezłomności
ST uwolnienia się wzrosło do 60
Nie pamiętała, czy kiedykolwiek znajdowała się w tak opłakanym stanie. Bywało różnie. Lubiła tańczyć na krawędzi, często podejmowała aż zbyt wysokie ryzyko, zdarzało jej się podejmować decyzje zbyt pochopnie, przez wyjątkowo porywczy i impulsywny charakter. Od zawsze była w gorącej wodzie kąpana, a język miała wręcz niewyparzony. Regularnie pakowała się w kłopoty. Nie raz, nie dwa zjawiała się u progu lecznicy Cassandry cała zakrwawiona. Nie każda pełnia kończyła się dla niej dobrze, nie zawsze wychodziła z niej bez szwanku; miała wiele szczęścia, że nie została ugryziona, ani podrapana przez wilkołaka, lecz poturbowana była z pewnością.
Nigdy wcześniej nie czuła jednak tak wielkiego bólu jak tej nocy, potęgowano przez ból psychiczny. Udręczony umysł ledwie radził sobie z cierpieniem, które dotknęło ciało. Tylko eliksir niezłomności utrzymywał ją jeszcze przytomną, a może to nieustannie płynąca w żyłach adrenalina? Wszystko działo się bardzo szybko, aż za szybko; jaźń ledwie nadążała. W pierwszech chwili myślała, że nie żyje, w drugiej - poczuła ulgę, że nie znajduje się już w Azkabanie, lecz wrażenie to bardzo prędko się rozwiało. Dokładnie w momencie, w którym dementor zacisnął dłonie o długich, pokrytych liszajami palcach na nagich kostkach Rookwood. Czuła lodowate zimno, jakby chwycił ją wręcz za kość, a podstawą istnienia wszystkich tych kości był najzimniejszy lód. Żołądek podszedł jej do gardła, gdy nie zdołała się wyszarpać.
Udało się jej uciec z Azkabanu, lecz i tak straci duszę?
To nie mogło się tak skończyć. Burke, choć próbował pomóc, nie zdołał tego uczynić; dementor wciął zaciskał na jej nodze łapsko. Wierzgała jak szalona dalej, tak mocno, jak tylko mogła. - Puszczaj mnie... puszczaj... puszczaj - mamrotała jednocześnie, słabym, udręczonym głosem, jakby miało to w jakikolwiek sposób pomóc. Nie mogła się jednak poddać. Nie teraz, gdy wokół nie było już Azkabanu. Tylko dlaczego dementor tu był? Czy anomalia wciągnęła go wraz z nią? Nie znała odpowiedzi, nie próbowała jej teraz odszukać.
Szarpała się dalej, aby znaleźć się jak najdalej od tego stwora.
ST uwolnienia się wzrosło do 60
Nie pamiętała, czy kiedykolwiek znajdowała się w tak opłakanym stanie. Bywało różnie. Lubiła tańczyć na krawędzi, często podejmowała aż zbyt wysokie ryzyko, zdarzało jej się podejmować decyzje zbyt pochopnie, przez wyjątkowo porywczy i impulsywny charakter. Od zawsze była w gorącej wodzie kąpana, a język miała wręcz niewyparzony. Regularnie pakowała się w kłopoty. Nie raz, nie dwa zjawiała się u progu lecznicy Cassandry cała zakrwawiona. Nie każda pełnia kończyła się dla niej dobrze, nie zawsze wychodziła z niej bez szwanku; miała wiele szczęścia, że nie została ugryziona, ani podrapana przez wilkołaka, lecz poturbowana była z pewnością.
Nigdy wcześniej nie czuła jednak tak wielkiego bólu jak tej nocy, potęgowano przez ból psychiczny. Udręczony umysł ledwie radził sobie z cierpieniem, które dotknęło ciało. Tylko eliksir niezłomności utrzymywał ją jeszcze przytomną, a może to nieustannie płynąca w żyłach adrenalina? Wszystko działo się bardzo szybko, aż za szybko; jaźń ledwie nadążała. W pierwszech chwili myślała, że nie żyje, w drugiej - poczuła ulgę, że nie znajduje się już w Azkabanie, lecz wrażenie to bardzo prędko się rozwiało. Dokładnie w momencie, w którym dementor zacisnął dłonie o długich, pokrytych liszajami palcach na nagich kostkach Rookwood. Czuła lodowate zimno, jakby chwycił ją wręcz za kość, a podstawą istnienia wszystkich tych kości był najzimniejszy lód. Żołądek podszedł jej do gardła, gdy nie zdołała się wyszarpać.
Udało się jej uciec z Azkabanu, lecz i tak straci duszę?
To nie mogło się tak skończyć. Burke, choć próbował pomóc, nie zdołał tego uczynić; dementor wciął zaciskał na jej nodze łapsko. Wierzgała jak szalona dalej, tak mocno, jak tylko mogła. - Puszczaj mnie... puszczaj... puszczaj - mamrotała jednocześnie, słabym, udręczonym głosem, jakby miało to w jakikolwiek sposób pomóc. Nie mogła się jednak poddać. Nie teraz, gdy wokół nie było już Azkabanu. Tylko dlaczego dementor tu był? Czy anomalia wciągnęła go wraz z nią? Nie znała odpowiedzi, nie próbowała jej teraz odszukać.
Szarpała się dalej, aby znaleźć się jak najdalej od tego stwora.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Dementor miał więcej siły niż się Edgarowi wydawało. Dalej ciągnął Sigrun i nawet we dwójkę nie udało im się wyszarpać z jego szponów. Nie mógł pozwolić, żeby ją dopadł - wtedy prawdopodobnie rzuci się również na niego. Zacisnął zęby i pociągnął ja jeszcze mocniej. Przecież we dwójkę musiało im sie udac. Spojrzał na jego przerażającą twarz - jesscze nigdy nie widział dementora, który ściągnął swój czarny kaptur. I miał nadzieję, że już nigdy nie znajdzie się w podobnej sytuacji.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Edgar Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Kasyno
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk