Korytarz
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
Całe szczęście!, ten nadzwyczaj paskudny okres, podczas którego większość pomieszczeń była na tyle przepełniona pacjentami, że łóżka stawiano właśnie na korytarzach, już się skończył. Pozostały po nim jednak dosyć wyraźne ślady w postaci powycieranej gdzieniegdzie drewnianej podłogi, zarysowań i obdrapań na ścianach w miejscach, gdzie kończą się powierzchnie pomalowane farbą olejną, a zaczynają te pociągnięte tylko najzwyklejszą, białą farbą łuszczącą się pomiędzy drzwiami prowadzącymi do poszczególnych sal. Dźwięk kroków niesie się tutaj głośnym echem, a stukot wszelkiego rodzaju próbek, pojemniczków na maści czy eliksiry praktycznie nie milknie. Jeśli nie chcesz, by złapał Cię ból głowy, lepiej zwyczajnie jak najszybciej przenieś się w inne miejsce.
Wciąż w składziku, Alexander uniósł brwi, przypatrując się Bojczukowi z dosłownie minimalnym niedowierzaniem. - Ano widzę, że pan ma - odpowiedział, na mgnienie oka opuszczając spojrzenie w dół, zaraz ponownie unosząc je i wbijając w sufi. Już jakiś czas temu zauważył, że los lubił sobie z niego kpić, a w pracy to już w szczególności. Aktualne okoliczności w mniemaniu młodego uzdrowiciela tylko to podkreślały. Na jego szczęście w nieszczęściu, Farley był do takich przypadków przeszkolony i radzenie sobie z chorobą weneryczną nie było dla niego niezręczne - jeżeli nie liczyć zupełnie niespodziewanego wciągnięcia do składzika na magiczne środki czystości. Charakter sytuacji zależał bowiem w znacznej mierze od kontekstu, a ten różnił się niezmiernie w uzdrowicielskim gabinecie. Zasadnicza dogodność diagnozowania Bojczuka tam właśnie, a nie w skrytce była taka, że jeżeli ktokolwiek wszedłby do gabinetu to zastana w nim sytuacja byłaby całkowicie prawdopodobna i akceptowalna. Za to składzik na miotły mógł budzić bardzo uzasadnione obiekcje i wątpliwości co do tego, co się wewnątrz niego działo.
Alexander przypatrzył się niecodziennej ozdobie na najbardziej "cennej" części ciała swojego pacjenta, po czym jego wzrok uciekł na moment w kierunku zegara na ścianie. Jeżeli Bojczuk nie będzie dramatyzował to Farley zdąży pozbyć się piór w trymiga, oszczędzając czarodziejowi wątpliwej przyjemności wyrywania ich przez oddziałową pielęgniarkę. Jeżeli jednak Bojczuk postanowi zostać mięczakiem to istniało spore prawdopodobieństwo na to, że Alexander - oczywiście niestety - zostanie zmuszony do zrzucenia bolesnego zadania na którąś z pielęgniarek i pognanie na własny oddział. A to pech.
Lex odchylił się odrobinę na krześle i zwiększywszy dystans między sobą a Bojczukiem słuchał odpowiedzi tego drugiego. Spodziewał się, że czarodziej nie żyje we wstrzemięźliwości, a uzyskana od niego liczba stosunków jak najbardziej mieściła się w normach. Twierdząca odpowiedź wykluczała jednak możliwość zarażenia się innymi drogami niż w kontakcie płciowym, a to rodziło obowiązek zadania jeszcze jednego pytania. - Wszystkie stosunki odbywał pan z jedną kobietą, czy było ich więcej? Jest to bardzo ważne, aby udzielił pan dokładnej odpowiedzi, panie Bojczuk - Alexander posłał czarodziejowi ostrzegawcze spojrzenie, żeby nie próbował kłamać. Farley umiał wyczuwać takie rzeczy nawet bez użycia legilimencji. Zresztą, zaraz Jonathan miał dostać taką informacją, która powinna rozsznurować mu język całkowicie. - A jest to ważne z tego powodu - Alexander kontynuował, przygotowując sobie rękawiczki, pęsetę i tackę oraz parę gaz - że pańska przypadłość to choroba weneryczna, panie Bojczuk. Tak zwane memortkokwe figle, można zarazić się nimi poprzez stosunek z nosicielem. Przez pierwsze dwa tygodnie w ogóle nie daje objawów, dlatego nawet nie jest wiadomym, że sypia się z chorym - Alexander mówił, gdy kończył dezynfekować sprzęt i własne dłonie przy pomocy czaru. - Będzie pan musiał poinformować partnerkę bądź partnerki o tym, że one również mogły się zarazić - powiedział, przyciągając sobie stoliczek z niezbędnikiem i ponownie siadając przed Bojczukiem.
Alexander przypatrzył się niecodziennej ozdobie na najbardziej "cennej" części ciała swojego pacjenta, po czym jego wzrok uciekł na moment w kierunku zegara na ścianie. Jeżeli Bojczuk nie będzie dramatyzował to Farley zdąży pozbyć się piór w trymiga, oszczędzając czarodziejowi wątpliwej przyjemności wyrywania ich przez oddziałową pielęgniarkę. Jeżeli jednak Bojczuk postanowi zostać mięczakiem to istniało spore prawdopodobieństwo na to, że Alexander - oczywiście niestety - zostanie zmuszony do zrzucenia bolesnego zadania na którąś z pielęgniarek i pognanie na własny oddział. A to pech.
Lex odchylił się odrobinę na krześle i zwiększywszy dystans między sobą a Bojczukiem słuchał odpowiedzi tego drugiego. Spodziewał się, że czarodziej nie żyje we wstrzemięźliwości, a uzyskana od niego liczba stosunków jak najbardziej mieściła się w normach. Twierdząca odpowiedź wykluczała jednak możliwość zarażenia się innymi drogami niż w kontakcie płciowym, a to rodziło obowiązek zadania jeszcze jednego pytania. - Wszystkie stosunki odbywał pan z jedną kobietą, czy było ich więcej? Jest to bardzo ważne, aby udzielił pan dokładnej odpowiedzi, panie Bojczuk - Alexander posłał czarodziejowi ostrzegawcze spojrzenie, żeby nie próbował kłamać. Farley umiał wyczuwać takie rzeczy nawet bez użycia legilimencji. Zresztą, zaraz Jonathan miał dostać taką informacją, która powinna rozsznurować mu język całkowicie. - A jest to ważne z tego powodu - Alexander kontynuował, przygotowując sobie rękawiczki, pęsetę i tackę oraz parę gaz - że pańska przypadłość to choroba weneryczna, panie Bojczuk. Tak zwane memortkokwe figle, można zarazić się nimi poprzez stosunek z nosicielem. Przez pierwsze dwa tygodnie w ogóle nie daje objawów, dlatego nawet nie jest wiadomym, że sypia się z chorym - Alexander mówił, gdy kończył dezynfekować sprzęt i własne dłonie przy pomocy czaru. - Będzie pan musiał poinformować partnerkę bądź partnerki o tym, że one również mogły się zarazić - powiedział, przyciągając sobie stoliczek z niezbędnikiem i ponownie siadając przed Bojczukiem.
Zerkam na chłopaka i w sumie trochę dziwnie się czuję w tym momencie. Znaczy, nie to żebym miał jakieś uprzedzenia, a okoliczności miały w sobie tyle romantyzmu co nic, ale jednak zdecydowanie wolałem kiedy to kobiety wgapiały się w mój sprzęt. Niemniej postanowiłem nie narzekać, skoro ktoś zdecydował się mi pomóc zanim mojemu ptaszkowi wyrosną skrzydła i poleci gdzieś w siną dal. Później zaczynam się zastanawiać nad odpowiedzią na jego pytania. Ile właściwie było dziewcząt, z którymi sypiałem w przeciągu ostatniego miesiąca?... Sporo, jeśli z kolei dodać do tego wszystkie te, z którymi decydowaliśmy się na trójkąty albo inne figury geometryczne, to było ich jeszcze więcej.
- Było ich więcej, nie wiem dokładnie ile, po prostu więcej - mówię w końcu, po czym przesuwam dłonią po twarzy od czoła aż po samą brodę. Być może byli tam również inni mężczyźni, nie potrafiłem sobie przypomnieć, bo ostatnie kilka razów zlewało się w totalne pijackie uniesienia, które pamiętałem jak przez mgłę. Ale nie mówię o tym głośno, bo zwyczajnie nie mówiło się głośno o takich rzeczach. Wciąż byliśmy na tyle konserwatywni, że każde zbyt liberalne wzmianki wzbudzały wstręt. No, przynajmniej wśród niektórych. Przyglądam się chłopakowi, z lekkim przestrachem patrząc na te wszystkie narzędzia, które przygotowuje, bo wcale mi się to nie podobało. Słucham go uważnie i kurwa nie wierzę w to co mówi! Wenera? Znowu? No i weź tu człowieku bądź mądry.
- Memrotkowe co? - wyrzucam z siebie w pierwszej chwili, a później załamuję ręce i zaczynam krążyć po pokoju, uprzednio odrzucając gdzieś gacie - Jezus kurwa ja pierdole, czemu to zawsze musi spotykać mnie? Nosz chuj by to - puszczam wiązankę przekleństw, ale wracam ostatecznie na swoje miejsce i rzucam medykowi trochę niepewne spojrzenie, mrużę delikatnie oczy - Zaraz, ale jak to się w ogóle leczy? Da mi pan jakiś eliksir czy coś w tym guście? - pytam, chociaż te pęsety i inne pierdolety mi podpowiadają, że może nie być tak łatwo. Kiełkuje we mnie pewna obawa i trochę nawet zaczynam żałować, że w ogóle zdecydowałem się tutaj przyjść, bo może by samo przeszło, a teraz się będę musiał męczyć. Losie, skończ wreszcie ze mnie kpić! Dajże spokój!
- Było ich więcej, nie wiem dokładnie ile, po prostu więcej - mówię w końcu, po czym przesuwam dłonią po twarzy od czoła aż po samą brodę. Być może byli tam również inni mężczyźni, nie potrafiłem sobie przypomnieć, bo ostatnie kilka razów zlewało się w totalne pijackie uniesienia, które pamiętałem jak przez mgłę. Ale nie mówię o tym głośno, bo zwyczajnie nie mówiło się głośno o takich rzeczach. Wciąż byliśmy na tyle konserwatywni, że każde zbyt liberalne wzmianki wzbudzały wstręt. No, przynajmniej wśród niektórych. Przyglądam się chłopakowi, z lekkim przestrachem patrząc na te wszystkie narzędzia, które przygotowuje, bo wcale mi się to nie podobało. Słucham go uważnie i kurwa nie wierzę w to co mówi! Wenera? Znowu? No i weź tu człowieku bądź mądry.
- Memrotkowe co? - wyrzucam z siebie w pierwszej chwili, a później załamuję ręce i zaczynam krążyć po pokoju, uprzednio odrzucając gdzieś gacie - Jezus kurwa ja pierdole, czemu to zawsze musi spotykać mnie? Nosz chuj by to - puszczam wiązankę przekleństw, ale wracam ostatecznie na swoje miejsce i rzucam medykowi trochę niepewne spojrzenie, mrużę delikatnie oczy - Zaraz, ale jak to się w ogóle leczy? Da mi pan jakiś eliksir czy coś w tym guście? - pytam, chociaż te pęsety i inne pierdolety mi podpowiadają, że może nie być tak łatwo. Kiełkuje we mnie pewna obawa i trochę nawet zaczynam żałować, że w ogóle zdecydowałem się tutaj przyjść, bo może by samo przeszło, a teraz się będę musiał męczyć. Losie, skończ wreszcie ze mnie kpić! Dajże spokój!
Alexander zachował pokerową minę, kiedy uzyskał swoją odpowiedź. Więcej nie brzmiało jednak zbyt radośnie, nie napawało go to żadnymi nadziejami czy spokojem. Wręcz przeciwnie: Alexander ponownie poczuł się z lekka rozczarowany swoim własnym gatunkiem, jednak nie było to coś nadzwyczajnego – takie uczucie w pracy ogarniało go przynajmniej dwa, jak nie trzy razy dziennie.
– Rozumiem – odparł tylko. – Memortkowe fige – powtórzył wolniej, tak, aby tym razem Jonathan usłyszał dokładniej. Czyżby do tej pory nienaganna dykcja Farleya zaczynała zawodzić? Gwardzista zrobił sobie mentalną notatkę, aby poćwiczyć dziś popołudniu wymowę, po czym prędko wrócił do rozmowy ze swoim pacjentem. A przynajmniej chciał wrócić, lecz przerwała mu bardzo bogata wiązanka przekleństw. Były arystokrata użył całej swojej siły woli i opanowania, by przywołać na twarz najbardziej profesjonalną minę, jaką w przeciągu tych niecałych czterech lat wypracował. A, że aktorem był całkiem niezłym, była ona bardzo przyzwoita. – Cóż, panie Bojczuk, mogę rzec: zdarza się. Proszę w takim razie ostrzec swoje partnerki, że mogło dojść do zarażenia. Im szybciej po doświadczeniu pierwszych objawów zgłoszą się do uzdrowiciela, tym lepiej. Przerabiał pan to już zresztą, panie Bojczuk: najpierw swędzi, później wyrastają pióra. Taka jest kolej rzeczy – oznajmił, jakby to było najbardziej normalne ze zdań, jakie ktokolwiek mógł kiedykolwiek wypowiedzieć. Sięgnął przy tym po różdżkę i popatrzył się na twarz stojącego przed nim czarodzieja. Widział w zmrużonych oczach Bojczuka pewne zagrożenie nagłym porzuceniem chęci leczenia, dlatego młody uzdrowiciel pospieszył z wyjaśnieniem i pogróżkami – połączeniem, które jeszcze go przy trudniejszych pacjentach nie zawiodło.
– Tak, dostanie pan receptę na eliksir. Ale zanim to nastanie trzeba pozbyć się piór mechanicznie – oznajmił, jednak nim Bojczuk zdążył cokolwiek powiedzieć, Alexander uniósł w górę wyciągnięty palec. – Jak będzie pan się zachowywał jak mężczyzna to obiecuję zrobić to szybko i bezboleśnie, sam nie mam za dużo czasu. Jak zacznie się pan wymigiwać i robić problemy to będę musiał zawołać Muriel. A niech mi pan wierzy, nie chce pan, żeby robiła to panu Muriel – Alex skrzywił się lekko, przypominając sobie wrzaski jednego z pacjentów, który starą pielęgniarkę wyjątkowo rozzłościł. – To jak, panie Bojczuk, kładzie się pan na kozetkę czy nie? – zapytał dziarsko Farley spod uniesionej brwi, w niedopowiedzeniu zostawiając "bo jak nie, to...".
– Rozumiem – odparł tylko. – Memortkowe fige – powtórzył wolniej, tak, aby tym razem Jonathan usłyszał dokładniej. Czyżby do tej pory nienaganna dykcja Farleya zaczynała zawodzić? Gwardzista zrobił sobie mentalną notatkę, aby poćwiczyć dziś popołudniu wymowę, po czym prędko wrócił do rozmowy ze swoim pacjentem. A przynajmniej chciał wrócić, lecz przerwała mu bardzo bogata wiązanka przekleństw. Były arystokrata użył całej swojej siły woli i opanowania, by przywołać na twarz najbardziej profesjonalną minę, jaką w przeciągu tych niecałych czterech lat wypracował. A, że aktorem był całkiem niezłym, była ona bardzo przyzwoita. – Cóż, panie Bojczuk, mogę rzec: zdarza się. Proszę w takim razie ostrzec swoje partnerki, że mogło dojść do zarażenia. Im szybciej po doświadczeniu pierwszych objawów zgłoszą się do uzdrowiciela, tym lepiej. Przerabiał pan to już zresztą, panie Bojczuk: najpierw swędzi, później wyrastają pióra. Taka jest kolej rzeczy – oznajmił, jakby to było najbardziej normalne ze zdań, jakie ktokolwiek mógł kiedykolwiek wypowiedzieć. Sięgnął przy tym po różdżkę i popatrzył się na twarz stojącego przed nim czarodzieja. Widział w zmrużonych oczach Bojczuka pewne zagrożenie nagłym porzuceniem chęci leczenia, dlatego młody uzdrowiciel pospieszył z wyjaśnieniem i pogróżkami – połączeniem, które jeszcze go przy trudniejszych pacjentach nie zawiodło.
– Tak, dostanie pan receptę na eliksir. Ale zanim to nastanie trzeba pozbyć się piór mechanicznie – oznajmił, jednak nim Bojczuk zdążył cokolwiek powiedzieć, Alexander uniósł w górę wyciągnięty palec. – Jak będzie pan się zachowywał jak mężczyzna to obiecuję zrobić to szybko i bezboleśnie, sam nie mam za dużo czasu. Jak zacznie się pan wymigiwać i robić problemy to będę musiał zawołać Muriel. A niech mi pan wierzy, nie chce pan, żeby robiła to panu Muriel – Alex skrzywił się lekko, przypominając sobie wrzaski jednego z pacjentów, który starą pielęgniarkę wyjątkowo rozzłościł. – To jak, panie Bojczuk, kładzie się pan na kozetkę czy nie? – zapytał dziarsko Farley spod uniesionej brwi, w niedopowiedzeniu zostawiając "bo jak nie, to...".
MEMROTKOWE FIGLE. No nie, to był jakiś kompletny absurd. Oddałbym całą wypłatę z tego przeklętego baletu, żeby się okazało, że to tyko zły sen. Szczypię się w ramię, ale to nic nie daje - wciąż jestem w jednej ze szpitalnych sal, po której krążę z fujarą na wierzchu. Po prostu nie mogło być lepiej! Moje życie było ostatnio tak bardzo żałosne, że chciało mi się płakać w poduszkę, a swędzące krocze wcale nie pomagało.
- ZDARZA SIĘ - prycham i załamuję ręce - A panu też się zdarzyło? - pytam, posyłając mu ostre spojrzenie. Moje partnerki na pewno będą równie zachwycone co ja, jak im o tym powiem. Jezu! Przecież te wszystkie dziwki mnie zaszlachtują! Od razu mógłbym rzucić się z mostu, to byłoby mniej bolesne i upokarzające. Wzdycham przeciągle a mój wzrok łagodnieje. To nie była jego wina, nie powinienem się na nim wyżywać, przecież chciał mi pomóc.
- Przepraszam - kręcę lekko głową, opuszczając spojrzenie, a moje usta wyginają się w podkówkę. Gorzej już chyba być nie mogło. Nie, wróć, mogłoby się jeszcze okazać, że mam ciążę pozamaciczną w kolanie, albo coś w tym guście; teraz uwierzyłbym chyba we wszystko. Otwieram szeroko oczy i rozchylam usta, ale zanim zdążę cokolwiek powiedzieć (a już chcę krzyczeć, że nie ma szans!!!), to chłopak ponownie się odzywa. Mrużę lekko oczy i marszczę brwi, rozważając wszystkie za i przeciw. Z jednej strony Muriel była kobietą, to na plus, ale ten tutaj obiecał być delikatny, a ona... no cóż, z jego słów wynikało, że nie dała sobie w kaszę dmuchać. Ja tymczasem potrzebowałem, żeby ktoś to zrobił bezboleśnie i bez żadnych komplikacji. Bałem się, ale postanowiłem być mężczyzną; to nie pora na to, żeby się mazać. Trzeba zacisnąć zęby i oddać się w ręce medyka. Więc ostatni raz oddycham głośno i ładuję się wreszcie na tę całą kozetkę.
- Ale błagam, niech pan będzie delikatny - proszę, posyłając mu błagalne spojrzenie i zaciskam powieki, bo chyba nie chcę na to patrzeć. Nie, zdecydowanie nie chcę - Jestem gotowy - kiwam głową, po czym unoszę ręce i przyciskam dłonie do oczu. Niech się dzieje wola nieba!...
- ZDARZA SIĘ - prycham i załamuję ręce - A panu też się zdarzyło? - pytam, posyłając mu ostre spojrzenie. Moje partnerki na pewno będą równie zachwycone co ja, jak im o tym powiem. Jezu! Przecież te wszystkie dziwki mnie zaszlachtują! Od razu mógłbym rzucić się z mostu, to byłoby mniej bolesne i upokarzające. Wzdycham przeciągle a mój wzrok łagodnieje. To nie była jego wina, nie powinienem się na nim wyżywać, przecież chciał mi pomóc.
- Przepraszam - kręcę lekko głową, opuszczając spojrzenie, a moje usta wyginają się w podkówkę. Gorzej już chyba być nie mogło. Nie, wróć, mogłoby się jeszcze okazać, że mam ciążę pozamaciczną w kolanie, albo coś w tym guście; teraz uwierzyłbym chyba we wszystko. Otwieram szeroko oczy i rozchylam usta, ale zanim zdążę cokolwiek powiedzieć (a już chcę krzyczeć, że nie ma szans!!!), to chłopak ponownie się odzywa. Mrużę lekko oczy i marszczę brwi, rozważając wszystkie za i przeciw. Z jednej strony Muriel była kobietą, to na plus, ale ten tutaj obiecał być delikatny, a ona... no cóż, z jego słów wynikało, że nie dała sobie w kaszę dmuchać. Ja tymczasem potrzebowałem, żeby ktoś to zrobił bezboleśnie i bez żadnych komplikacji. Bałem się, ale postanowiłem być mężczyzną; to nie pora na to, żeby się mazać. Trzeba zacisnąć zęby i oddać się w ręce medyka. Więc ostatni raz oddycham głośno i ładuję się wreszcie na tę całą kozetkę.
- Ale błagam, niech pan będzie delikatny - proszę, posyłając mu błagalne spojrzenie i zaciskam powieki, bo chyba nie chcę na to patrzeć. Nie, zdecydowanie nie chcę - Jestem gotowy - kiwam głową, po czym unoszę ręce i przyciskam dłonie do oczu. Niech się dzieje wola nieba!...
Alexander spodziewał się po Bojczuku już dosłownie wszystkiego, dlatego nagły wybuch czarodzieja nie był zaskoczeniem. Zresztą, na to się już od chwili zapowiadało: wciąż jednak aktualna sytuacja pozostawała dość abstrakcyjna, kiedy tak pacjent ze swoim interesem na wierzchu zaczynał krzyczeć na Alexandra i dopytywać się o jego życie seksualne. Na szczęście uzdrowiciel przeżył już doś całkowicie nierealnych sytuacji na oddziale magipsychiatrii, aby dać się sprowokować. Milczał więc tylko, czekając na to, aż Jonathan sam przemyśli sobie swoje zachowanie, zerkając na niego nieco wyczekująco.
– Nie szkodzi, panie Bojczuk. Ale niech mi pan wierzy, nie jest pan jedynym, który się z tym boryka. I chociaż choroby tej nie należy lekceważyć to jest to chyba najłagodniejsza z przypadłości wenerycznych, które mógł pan złapać – powiedział, przysuwając sobie niezbędnik bliżej kozetki. Istniała oczywiście szansa, ze Bojczuk zupełnie postrada zmysły i spróbuje mu uciec spod pęsety, jednak na swoje – i Alexandra – szczęście, ten wykazał się zdrowym rozsądkiem. – Obiecuję, że postaram się zrobić to jak najbardziej delikatnie. Ale teraz pana znieczulę, panie Bojczuk. Na moment pan zaśnie, a kiedy pana wybudzę to będzie po wszystkim – powiedział młody uzdrowiciel, po czym sięgnął po swoją hikorową różdżkę i zatoczył jej czubkiem niewielki okrąg ponad głową Bojczuka, mamrocząc inkantacje zaklęcia znieczulającego. Po chwili mężczyzna już spał, a Alexander po zdezynfekowaniu obszaru roboczego odłożył różdżkę i zabrał się za wyrywanie piór. Mimo woli zaczął zastanawiać się nad pytaniem Bojczuka: czy jemu się zdarzyło? Wątpił że mu się to przydarzyło, tudzież miał szczerą nadzieję, że w swoim poprzednim życiu nie miał tej wątpliwej przyjemności przeżywania choroby wenerycznej. jednak to pytanie niosło ze sobą też drugą głębię. Jak tak właściwie wyglądała ta przeszłość Farleya? Nawet nie pamiętał, czy przeżył już swój pierwszy raz. To jedno pytanie sprawiło, że Alexa na moment znów ogarnęła ta sama pustka, którą czuł w pierwszych tygodniach po odzyskaniu pamięci. Mechaniczna czynność wyrywania piór sprzyjała myśleniu, a chociaż okoliczności przyrody w postaci fujary Bojczuka tuż przed jego twarzą nie tworzyły zbyt romantycznego otoczenia to jednak umysł chłopaka zabłądził w labirynt rozterek pod patronatem jego własnego życia seksualnego. A to, musiał przyznać, mimo wszystko prezentowało się dość żałośnie – jednak czy odpowiedzialnym byłoby próbować coś z tym zrobić? W jego obecnym położeniu – oczywiście nie mając na myśli tego nad kroczem swojego pacjenta – nie widział tego jako rozważnego rozwiązania. Zresztą, nawet jeżeli bardzo by chciał to posiadał zbyt duży szacunek względem Idy, aby cokolwiek jej proponować. Tak, było dobrze tak, jak było: może nie idealnie, może nie miał tak dużo przygód jak inni, chociażby jego najlepszy przyjaciel albo leżący przed nim czarodziej, jednak było w porządku.
Chłopak spojrzał na zegarek – był już pięć minut po czasie. Z cichym westchnieniem Alex wyrwał ostatnie z piór i upuścił je na tackę. Odłożył też na nią pęsetę i rękawiczki, po czym umył ręce, dodatkowo jeszcze łapiąc za różdżkę i dezynfekując zarówno siebie, jak i Bojczuka i jego ubrania. Następnie niewerbalnym Finite zakończył trwanie znieczulenia.
– Pobudka, panie Bojczuk. Skończone – oznajmił w miarę łagodnym tonem. Zaczekał, aż mężczyzna dojdzie do siebie, nim zaczął mówić dalej. W tym czasie złapał za bloczek pergaminu i zaczął wypisywać na nim nazwę eliksiru, ilość porcji ich moc, po czym podpisał się. – Proszę – oznajmił, wyrywając karteczkę. – Proszę ubrać się i skierować do alchemika urzędującego na tym piętrze. Wyda panu siedem fiolek tego specyfiku. Jedną proszę wziąć od razu, pozostałe przez najbliższe sześć dni, raz na dobę. W tym czaie nie należy odbywać żadnych stosunków ani prób samozaspojakania. Jeżeli nie zastosuje się pan do tego zalecenia to po upływie dwóch tygodni pióra powrócą na swoje miejsce – z całkowicie profesjonalną i poważną miną ostrzegł, mając nadzieję, że taka przestroga Bojczukowi wystarczy. – Radziłbym też przemyśleć higienę swojego życia, panie Bojczuk. Jakkolwiek bujne życie seksualne jest bardzo pociągającą alternatywą to niestety wiąże się też ze sporym ryzykiem zarażenia czymś nie do końca przyjemnym. Pod tym kątem idealną sytuacją byłoby życie w całkowitej wstrzemięźliwości, ale nie dajmy się zwariować. Polecałbym rozważyć zmniejszenie ilości przypadkowych partnerek, może spróbowanie znaleźć sobie jednej stałej. Ale wie pan, to tylko dobra rada. Nie mogę powiedzieć panu, jak ma pan żyć – Farley wzruszył ramionami, uśmiechając się pocieszająco na koniec.
– Nie szkodzi, panie Bojczuk. Ale niech mi pan wierzy, nie jest pan jedynym, który się z tym boryka. I chociaż choroby tej nie należy lekceważyć to jest to chyba najłagodniejsza z przypadłości wenerycznych, które mógł pan złapać – powiedział, przysuwając sobie niezbędnik bliżej kozetki. Istniała oczywiście szansa, ze Bojczuk zupełnie postrada zmysły i spróbuje mu uciec spod pęsety, jednak na swoje – i Alexandra – szczęście, ten wykazał się zdrowym rozsądkiem. – Obiecuję, że postaram się zrobić to jak najbardziej delikatnie. Ale teraz pana znieczulę, panie Bojczuk. Na moment pan zaśnie, a kiedy pana wybudzę to będzie po wszystkim – powiedział młody uzdrowiciel, po czym sięgnął po swoją hikorową różdżkę i zatoczył jej czubkiem niewielki okrąg ponad głową Bojczuka, mamrocząc inkantacje zaklęcia znieczulającego. Po chwili mężczyzna już spał, a Alexander po zdezynfekowaniu obszaru roboczego odłożył różdżkę i zabrał się za wyrywanie piór. Mimo woli zaczął zastanawiać się nad pytaniem Bojczuka: czy jemu się zdarzyło? Wątpił że mu się to przydarzyło, tudzież miał szczerą nadzieję, że w swoim poprzednim życiu nie miał tej wątpliwej przyjemności przeżywania choroby wenerycznej. jednak to pytanie niosło ze sobą też drugą głębię. Jak tak właściwie wyglądała ta przeszłość Farleya? Nawet nie pamiętał, czy przeżył już swój pierwszy raz. To jedno pytanie sprawiło, że Alexa na moment znów ogarnęła ta sama pustka, którą czuł w pierwszych tygodniach po odzyskaniu pamięci. Mechaniczna czynność wyrywania piór sprzyjała myśleniu, a chociaż okoliczności przyrody w postaci fujary Bojczuka tuż przed jego twarzą nie tworzyły zbyt romantycznego otoczenia to jednak umysł chłopaka zabłądził w labirynt rozterek pod patronatem jego własnego życia seksualnego. A to, musiał przyznać, mimo wszystko prezentowało się dość żałośnie – jednak czy odpowiedzialnym byłoby próbować coś z tym zrobić? W jego obecnym położeniu – oczywiście nie mając na myśli tego nad kroczem swojego pacjenta – nie widział tego jako rozważnego rozwiązania. Zresztą, nawet jeżeli bardzo by chciał to posiadał zbyt duży szacunek względem Idy, aby cokolwiek jej proponować. Tak, było dobrze tak, jak było: może nie idealnie, może nie miał tak dużo przygód jak inni, chociażby jego najlepszy przyjaciel albo leżący przed nim czarodziej, jednak było w porządku.
Chłopak spojrzał na zegarek – był już pięć minut po czasie. Z cichym westchnieniem Alex wyrwał ostatnie z piór i upuścił je na tackę. Odłożył też na nią pęsetę i rękawiczki, po czym umył ręce, dodatkowo jeszcze łapiąc za różdżkę i dezynfekując zarówno siebie, jak i Bojczuka i jego ubrania. Następnie niewerbalnym Finite zakończył trwanie znieczulenia.
– Pobudka, panie Bojczuk. Skończone – oznajmił w miarę łagodnym tonem. Zaczekał, aż mężczyzna dojdzie do siebie, nim zaczął mówić dalej. W tym czasie złapał za bloczek pergaminu i zaczął wypisywać na nim nazwę eliksiru, ilość porcji ich moc, po czym podpisał się. – Proszę – oznajmił, wyrywając karteczkę. – Proszę ubrać się i skierować do alchemika urzędującego na tym piętrze. Wyda panu siedem fiolek tego specyfiku. Jedną proszę wziąć od razu, pozostałe przez najbliższe sześć dni, raz na dobę. W tym czaie nie należy odbywać żadnych stosunków ani prób samozaspojakania. Jeżeli nie zastosuje się pan do tego zalecenia to po upływie dwóch tygodni pióra powrócą na swoje miejsce – z całkowicie profesjonalną i poważną miną ostrzegł, mając nadzieję, że taka przestroga Bojczukowi wystarczy. – Radziłbym też przemyśleć higienę swojego życia, panie Bojczuk. Jakkolwiek bujne życie seksualne jest bardzo pociągającą alternatywą to niestety wiąże się też ze sporym ryzykiem zarażenia czymś nie do końca przyjemnym. Pod tym kątem idealną sytuacją byłoby życie w całkowitej wstrzemięźliwości, ale nie dajmy się zwariować. Polecałbym rozważyć zmniejszenie ilości przypadkowych partnerek, może spróbowanie znaleźć sobie jednej stałej. Ale wie pan, to tylko dobra rada. Nie mogę powiedzieć panu, jak ma pan żyć – Farley wzruszył ramionami, uśmiechając się pocieszająco na koniec.
Kiwam tylko głową ze smutną miną, bo mnie to jakoś nie przekonuje za bardzo, ale doceniam, że starał się mnie jakoś... uspokoić? Pocieszyć? No nie ważne, po prostu doceniam, że się nie obraził i nie kazał mi stąd iść, albo nie zawołał Muriel.
- No to dajesz - mówię. Nawet mnie to trochę podnosi na duchu, w sensie to znieczulenie, bo istniało duże prawdopodobieństwo, że obejdzie się bez katastrofy. Później usypiam.
I śnię piękne rzeczy. Jestem w ogromnej sali urządzonej w stylu rokokowym w różne pierdółki i bibeloty. Siedzę, albo raczej leżę, w wannie na złotych nóżkach, po brzegi wypełnionej galeonami, z równie bogato zdobionej czarki popijam szampana, który zapewne kosztował krocie, a tuż obok mnie, na harfie przygrywa mi przepiękna harfistka, która wygląda jak... posterunkowa Marcella Figg. Co jakiś czas rzuca mi zalotne spojrzenie, ja uśmiecham się lekko, wznosząc kieliszek w geście toastu. Opieram się o ściankę wanny, zerkając w górę i obserwuję sklepienie, po którym pływają namalowane syreny. To wszystko wygląda tak pięknie, że nie omieszkam wspomnieć o tym mojej towarzyszce. Ach, panno Figg, nie wiedziałem, że potrafi panna tak szarpać struny, co to za utwór? Czyżby Zmiatacze Ricka w wersji klasycznej? Brzmią naprawdę cudownie! Przymykam na moment oczy, rozkoszując się tą chwilą, a kiedy je otwieram, widzę tuż przed sobą roześmianą twarzyczkę policjantki, która pochyla się w moim kierunku by...
- Och Figg, ale z ciebie... - mruczę pod nosem, wybudzając się z chwilowego otępienia - JEZUSMARIA!!!... - krzyczę nagle, bo zanim zdążę otworzyć oczy, to się z tej kozetki spierdalam na podłogę. Ałaaa, co się właściwie stało i gdzie ja jestem? Mrugam kilka razy, łapiąc ostrość obrazu, po czym powoli wstaję z posadzki, wbijając spojrzenie w mężczyznę. Chwytam się za głowę, zataczając lekko i ponownie siadam na miejscu, oddychając głęboko. Okej, jestem w Mungu, ten typ to uzdrowiciel, przed chwilą... właśnie, przed chwilą zajmował się moim sprzętem. Powoli wracam do rzeczywistości, wbijając w niego wciąż lekko nieobecne spojrzenie. Kiwam głową, zerkając w dół na swoje krocze, które wyglądało już całkiem normalnie, a później naciągam na tyłek spodnie i zapinam koszulę. Odbieram także receptę, po której przesuwam wzrokiem i próbuję skupić się na jego słowach. Większość nawet dochodzi do mojego otępiałego umysłu.
- A jak się zastosuję to już nie wrócą, tak? - dopytuję, bo chyba bym umarł, gdybym musiał przeżywać to jeszcze raz. Uśmiecham się do niego blado, ponownie skinąwszy łepetyną - Dzięki, to w sumie dosyć... rozsądne - jakby nie patrzeć miał trochę racji. W sensie... nie oszukujmy się, to się raczej nie uda, ale teraz mogłem obiecywać sobie różne rzeczy - Panie... - marszczę brwi, zerkając jeszcze raz na nazwisko na recepcie - Farley, mam nadzieję, że to co tu się stało nie wyjdzie poza tą salę? - pytam, bo nie wiem czy go obowiązuje jakaś tajemnica lekarska czy coś takiego i wolałbym, żeby obowiązywała. W sumie nie wiedziałem czy mamy jakiś wspólnych znajomych, ale magiczny świat wcale nie był taki wielki jak się mogło wydawać - To w którą stronę do tego alchemika? - rzucam na koniec, zbliżając się do drzwi - I dziękuję - posyłam mu jeszcze jeden, krótki uśmiech, byłem naprawdę kurewsko wdzięczny za pomoc.
- No to dajesz - mówię. Nawet mnie to trochę podnosi na duchu, w sensie to znieczulenie, bo istniało duże prawdopodobieństwo, że obejdzie się bez katastrofy. Później usypiam.
I śnię piękne rzeczy. Jestem w ogromnej sali urządzonej w stylu rokokowym w różne pierdółki i bibeloty. Siedzę, albo raczej leżę, w wannie na złotych nóżkach, po brzegi wypełnionej galeonami, z równie bogato zdobionej czarki popijam szampana, który zapewne kosztował krocie, a tuż obok mnie, na harfie przygrywa mi przepiękna harfistka, która wygląda jak... posterunkowa Marcella Figg. Co jakiś czas rzuca mi zalotne spojrzenie, ja uśmiecham się lekko, wznosząc kieliszek w geście toastu. Opieram się o ściankę wanny, zerkając w górę i obserwuję sklepienie, po którym pływają namalowane syreny. To wszystko wygląda tak pięknie, że nie omieszkam wspomnieć o tym mojej towarzyszce. Ach, panno Figg, nie wiedziałem, że potrafi panna tak szarpać struny, co to za utwór? Czyżby Zmiatacze Ricka w wersji klasycznej? Brzmią naprawdę cudownie! Przymykam na moment oczy, rozkoszując się tą chwilą, a kiedy je otwieram, widzę tuż przed sobą roześmianą twarzyczkę policjantki, która pochyla się w moim kierunku by...
- Och Figg, ale z ciebie... - mruczę pod nosem, wybudzając się z chwilowego otępienia - JEZUSMARIA!!!... - krzyczę nagle, bo zanim zdążę otworzyć oczy, to się z tej kozetki spierdalam na podłogę. Ałaaa, co się właściwie stało i gdzie ja jestem? Mrugam kilka razy, łapiąc ostrość obrazu, po czym powoli wstaję z posadzki, wbijając spojrzenie w mężczyznę. Chwytam się za głowę, zataczając lekko i ponownie siadam na miejscu, oddychając głęboko. Okej, jestem w Mungu, ten typ to uzdrowiciel, przed chwilą... właśnie, przed chwilą zajmował się moim sprzętem. Powoli wracam do rzeczywistości, wbijając w niego wciąż lekko nieobecne spojrzenie. Kiwam głową, zerkając w dół na swoje krocze, które wyglądało już całkiem normalnie, a później naciągam na tyłek spodnie i zapinam koszulę. Odbieram także receptę, po której przesuwam wzrokiem i próbuję skupić się na jego słowach. Większość nawet dochodzi do mojego otępiałego umysłu.
- A jak się zastosuję to już nie wrócą, tak? - dopytuję, bo chyba bym umarł, gdybym musiał przeżywać to jeszcze raz. Uśmiecham się do niego blado, ponownie skinąwszy łepetyną - Dzięki, to w sumie dosyć... rozsądne - jakby nie patrzeć miał trochę racji. W sensie... nie oszukujmy się, to się raczej nie uda, ale teraz mogłem obiecywać sobie różne rzeczy - Panie... - marszczę brwi, zerkając jeszcze raz na nazwisko na recepcie - Farley, mam nadzieję, że to co tu się stało nie wyjdzie poza tą salę? - pytam, bo nie wiem czy go obowiązuje jakaś tajemnica lekarska czy coś takiego i wolałbym, żeby obowiązywała. W sumie nie wiedziałem czy mamy jakiś wspólnych znajomych, ale magiczny świat wcale nie był taki wielki jak się mogło wydawać - To w którą stronę do tego alchemika? - rzucam na koniec, zbliżając się do drzwi - I dziękuję - posyłam mu jeszcze jeden, krótki uśmiech, byłem naprawdę kurewsko wdzięczny za pomoc.
Alexander pozostał nieporuszony wrzaskiem, lecz lekko ściągnął brwi, kiedy po krótkiej chwili ze wcześniejszych niewyraźnych słów Bojczuka był w stanie złożyć sens. Figg? Marcella Figg? Byłby to dość spory zbieg okoliczności. Z jednej strony Figgów musiało być więcej, a z drugiej... czarodziejski świat pozostawał wciąż mniejszy, niż niektórzy mogliby tego chcieć. Tylko czy to by znaczyło, że...?
Alexander potrząsnął lekko głową, starając się wyrzucić z głowy myśli, do których dotarł tym tokiem. Nie, nie, nie. Próbowanie wybadania tego, czy Marcella też mogła być zamieszana w te całe zuchwałe figle było zdecydowanie jedną z ostatnich rzeczy, które Farley miałby ochotę robić. Nie, to musiało pozostać w sferze niedopowiedzenia, a nawet jeżeli Figgówna miała przyjemność... wątpliwą przyjemność obcowania z Bojczukiem to zajmie się tym sama. Nie musiał ratować wszystkich od wszystkiego, kropka. Dlatego skupił się na wciąż trwającej akcji ratowniczej, wypisując Johnatanowi receptę. Pomogło mu to w jakiś sposób ochłonąć i zebrać znów w całość swój profesjonalizm.
– O ile znów się pan od kogoś nie zarazi, panie Bojczuk, to nie wrócą – potwierdził Alexander, starając się mówić powoli. Widział w końcu, że czarodziej pozostawał wciąż lekko skołowany po znieczuleniu. – Niech się pan nie obawia, obowiązuje mnie tajemnica uzdrowicielska – uśmiechnął się na koniec przyjaźnie, w ogóle się swojemu pacjentowi nie dziwiąc. Choroba weneryczna to nie było coś, czym ktokolwiek chciałby się chwalić, nie mówiąc już o tym, żeby inni rozprawiali sobie o tym dla rozrywki. – Do alchemika dostanie się pan idąc korytarzem w prawo. Po prawej stronie będą drzwi opisane jako pracownia alchemika – objaśnił jeszcze, po czym odprowadził Bojczuka do drzwi. – Do usług, panie Bojczuk. Życzę panu, żeby nie musiał pan za szybko znów tu wracać – powiedział jeszcze na odchodne, po czym pożegnał mężczyznę i obaj rozeszli się w swoje strony. Farley zlecił pomocy szpitalnej dokładne sprzątnięcie gabinetu i zutylizowanie odpadów, po czym sam udał się po kartę Bojczuka, żeby opisać w niej dzisiejszą wizytę czarodzieja w szpitalu. Zrobi to jednak wtedy, kiedy dotrze już na swoje piętro, bo jeszcze parę minut i ordynator chyba go za to spóźnienie oskóruje.
| zt x2! <3
Alexander potrząsnął lekko głową, starając się wyrzucić z głowy myśli, do których dotarł tym tokiem. Nie, nie, nie. Próbowanie wybadania tego, czy Marcella też mogła być zamieszana w te całe zuchwałe figle było zdecydowanie jedną z ostatnich rzeczy, które Farley miałby ochotę robić. Nie, to musiało pozostać w sferze niedopowiedzenia, a nawet jeżeli Figgówna miała przyjemność... wątpliwą przyjemność obcowania z Bojczukiem to zajmie się tym sama. Nie musiał ratować wszystkich od wszystkiego, kropka. Dlatego skupił się na wciąż trwającej akcji ratowniczej, wypisując Johnatanowi receptę. Pomogło mu to w jakiś sposób ochłonąć i zebrać znów w całość swój profesjonalizm.
– O ile znów się pan od kogoś nie zarazi, panie Bojczuk, to nie wrócą – potwierdził Alexander, starając się mówić powoli. Widział w końcu, że czarodziej pozostawał wciąż lekko skołowany po znieczuleniu. – Niech się pan nie obawia, obowiązuje mnie tajemnica uzdrowicielska – uśmiechnął się na koniec przyjaźnie, w ogóle się swojemu pacjentowi nie dziwiąc. Choroba weneryczna to nie było coś, czym ktokolwiek chciałby się chwalić, nie mówiąc już o tym, żeby inni rozprawiali sobie o tym dla rozrywki. – Do alchemika dostanie się pan idąc korytarzem w prawo. Po prawej stronie będą drzwi opisane jako pracownia alchemika – objaśnił jeszcze, po czym odprowadził Bojczuka do drzwi. – Do usług, panie Bojczuk. Życzę panu, żeby nie musiał pan za szybko znów tu wracać – powiedział jeszcze na odchodne, po czym pożegnał mężczyznę i obaj rozeszli się w swoje strony. Farley zlecił pomocy szpitalnej dokładne sprzątnięcie gabinetu i zutylizowanie odpadów, po czym sam udał się po kartę Bojczuka, żeby opisać w niej dzisiejszą wizytę czarodzieja w szpitalu. Zrobi to jednak wtedy, kiedy dotrze już na swoje piętro, bo jeszcze parę minut i ordynator chyba go za to spóźnienie oskóruje.
| zt x2! <3
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Korytarz
Szybka odpowiedź