Cressida Travers
Nazwisko matki: Lestrange
Miejsce zamieszkania: rodzinny dworek w Norfolk
Czystość krwi: szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: Pośredniczy w kontaktach Ministerstwa Magii z trytonami, poszukuje skarbów
Wzrost: 172 cm
Waga: 55 kg
Kolor włosów: platynowy blond
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: wysoka i długonoga, rozmarzone spojrzenie, na co dzień włosy związane w niedbałe warkocze lub całkiem rozpuszczone, niewielka diastema, perłowa blizna na lewym udzie (pamiątka po podwodnych przygodach)
10 cali, giętka, figowiec i łuska widłowęża
Ravenclaw
wydra
braci jako topielców
morską bryzą, ciepłym i słodkim rumem, impregnowaną skórą
siebie w animagicznej formie
transmutacją, opieką nad magicznymi stworzeniami, językami obcymi, śpiewem, zawodami sportowymi i związanymi z nimi zakładami
Osom z Wimbourne
pływanie, jeździectwo (aetony i hippokampusy), taniec
głównie klasyki, ale na dobrą sprawę wszystkiego, co wpadnie w ucho
Abbey Lee Kershaw
- Lordzie Travers, sir? Przepraszam najmocniej, że lorda budzę, przynoszę wiadomość od Lady Travers...proszę nie wstawać, już zabieram ten wolumin... to dziewczynka, sir. Ma lord drugą córkę. Pogoda? Ach tak, zanosi się na deszcz, to prawda.
„Życie pod wodą byłoby sto razy lepsze!” myślę nachmurzona, gdy znikam cała pod taflą jeziora, znajdującego się nieopodal mojego rodzinnego domu. Przez pierwsze lata mego życia początek września wiązał się zawsze z opustoszałym nagle dworkiem i dłużącymi się dniami, tak niepodobnymi do tych, które przez wakacje spędzałam z rodzeństwem. Dlatego teraz, bez towarzyszy zabaw, czuję się samotna w wielkim domu i nie reaguję tak, jak na panienkę z dobrego rodu przystało – z salonu biegnę prosto w podziemia, specjalnie stawiając kroki najgłośniej, jak się da. Magiczne zdolności objawiły się już we mnie kilka lat temu, a dochodzące do głosu dziedzictwo mojej matki utrudnia mi czasem panowanie nad emocjami, dlatego wazony na korytarzu wybuchają jeden za drugim, choć przecież na pierwszą różdżkę przyjdzie mi jeszcze długo poczekać. Nie pokłóciłam się z nikim, nikt nie powiedział mi złego słowa…bo nikogo nie było. Samotność frustruje, uciekam więc do miejsca, w którym mogę przez chwilę skupić się na czymś innym; płynę i czekam, aż woda mnie zmęczy, aż mnie pokona, ostudzi nieco temperament. To ona jest od zawsze mym panaceum.
Rodzice dowiadują się od skrzatów o moim kolejnym złym dniu i postanawiają jakoś temu zaradzić. Choć należymy do szlachty, odpowiedzialność za wychowanie mnie nie spada wyłącznie na niańki i guwernantki - to one uczą mnie rachunków i francuskiego, jednak matka osobiście dokłada wszelkich starań, bym ćwiczyła głos i prezencję, a ojciec kupuje mi pierwszą, dziecięcą miotełkę i sadza mnie na aetona. Ma już trzech synów i nie musi wcale uczyć córki takich sprawności, jest jednak przywiązany do rodowej tradycji i uważa, że wszystkie jego dzieci powinny odebrać podobne wychowanie. Łączy nas wspólny język, kibicujemy tej samej drużynie Qudditcha i czuje we mnie sportowego ducha, dlatego decyduje się nauczyć mnie latania. Nic zawrotnego, kariery w drużynie szkolnej nie planuję, a jednak takie loty i długie rozmowy zbliżają nas do siebie. Nie tęsknię już za rodzeństwem tak bardzo, gdy próbuję utrzymać się w siodle, kiedy wiszę z głową w dół lub podskakuję na parkiecie, starając się zapamiętać wszystkie kroki. Oczywiście, wciąż piszę długie listy do siostry i braci, jednocześnie poznając lepiej ludzi, z którymi żyję pod jednym dachem. Historia miłości moich rodziców po dziś dzień jest jedną z najbardziej romantycznych, jakie dane jest mi słyszeć. Ona – piękna półwila i on – dzielny żeglarz, zakochujący się w niej i pojawiający pod postacią ptaka, by wysłuchać wszystkich jej radości i smutków, z których nie zwierzała się wcześniej żadnej ludzkiej istocie. „Takie uczucie przydarzy się też mnie!” marzę naiwnie, wędrując po plaży i przypatrując się falom.
Pewnego dnia pomiędzy nimi pojawia się zwierzę…nie, istota! Myśląca, czująca i najwyraźniej coś do mnie mówiąca, jednak wtedy jeszcze jej język brzmi dla mnie śmiesznie, jak szczekanie. Mam dziesięć lat, jednak wiele jestem w stanie zrozumieć z gestów, szybko łączę też fakty i już po chwili biegnę do ojca by przekazać mu, że trytony z naszego wybrzeża są czymś zaniepokojone. Dzień później zostaję bohaterką, gdy dzięki mojemu alarmowi udaje się uratować ponad połowę załogi zatopionego statku. Wtedy jeszcze nie mam pojęcia, że katastrofa jest związana z Wojną Czarodziejów, która dotarła wreszcie do Anglii, jednak mnie, nieletnią szlachciankę, nic to nie obchodzi. Niemalże natychmiast, ignorując wszystkie słodkości upieczone specjalnie dla mnie, biegnę na plażę by podziękować istocie za jej pomoc. Nie znajduję jej, ale to nic. Przychodzę następnego dnia i jeszcze kolejnego, trzeciego pojawiając się już z książką w ręku, oczekiwanie umilając sobie lekturą o zwyczajach trytonów. Chcę wiedzieć możliwie jak najwięcej, bo jestem zafascynowana, a woda po raz kolejny jest odpowiedzią na wszystkie pytania; ocean otwiera przede mną swoje tajemnice.
- Lady, czy wszystko w porządku? Proszę się nie martwić, panienka Cressida jest pod opieką rodzeństwa, na pewno włos jej z głowy nie spadnie. Gdy tylko przyjdzie list, od razu go Pani przyniosę. Czy życzy sobie lady herbaty?
Głodna wiedzy przyjmuję na głowę Tiarę Przydziału, a ona doskonale wyczuwa, gdzie powinna mnie przydzielić. Ściskam mocno nową różdżkę, siadając przy stole Krukonów, uśmiechając się szeroko do nowych kolegów i koleżanek. Nie tylko Dom Węża ma w ofercie szlachetnokrwistych, tutaj także ich znajduję i nawiązuje pierwsze relacje, ku zadowoleniu rodziców. Chcąc przynieść dumę swojemu rodowi, skupiam się na nauce Transmutacji i marzę, że pewnego dnia zostanę animagiem, jak mój ojciec. Na trzecim roku zapisuję się na Opiekę nad magicznymi stworzeniami i regularnie wdaję w sprzeczki z Flintami, głosząc wyższość trytonów nad centaurami. Być może grozi mi to przypięciem łatki dziwaczki, jednak zaczynam dojrzewać i geny matki odzywają się w doskonałym momencie, by nauczyć się zamykać buzie rówieśnikom dzięki jednemu uśmiechowi i trzepotaniem rzęs. Ich zaloty nie interesują mnie wcale - jak na rasowego Krukona przystało, dni spędzam na pogłębianiu swojej wiedzy, wolny czas poświęcając na aktywności fizyczne (ojciec przysyła mi szpadę) i bujanie w obłokach (a matka kolejne powieści). Zafascynowanie podwodnym światem nie mija, pragnę wiedzieć jeszcze więcej, zaczynam więc naukę języka trytońskiego, jednak suche podstawy z książek i kursu korespondencyjnego nie dają tyle, ile godzinne konwersacje z trytonami z hogwarckiego jeziora – leżę wtedy na drewnianym pomoście, na brzuchu z nogami do góry i pełna zapału poznaję świat istniejący równolegle do mojego. Za nic mam dogryzania innych uczniów, śmiejących się z mojego szczekania. Znam swoją wartość i nie obniży jej nigdy czyjaś opinia.
O istnieniu Skrzeloziela dowiaduję się na zajęciach z Zielarstwa i z listy prezentów urodzinowych szybko skreślam złoty kociołek i nowe perfumy; teraz chcę już tylko jednego. Godzina spędzona pod wodą zostaje moim nowym marzeniem, które udaję się spełnić podczas wakacji przed siódmą klasą. Ryzyko przetransmutowania swojej głowy na stałe w rybi pysk odstraszało mnie wcześniej, jednak teraz nic mnie już nie powstrzymuje – spodziewam się bólu i dyskomfortu, a Skrzeloziele nie jest dobre dla szlacheckiego podniebienia, mimo to wchodzę do wody i wyłaniam się z niej równo godzinę później, jako najszczęśliwsza czarownica na świecie. Kolejne takie wyprawy przynoszą mi własną perłę, którą to zazwyczaj chłopcy Traversów muszą sobie wyłowić sami, jednak dzięki uporowi i podwodnym znajomościom mnie także udaje się odnaleźć niejeden skarb.
Mam dziesięć lat, gdy Grindelwald pokonuje Dumbledore'a i choćbym nawet chciała, nie rozumiem zbyt wiele z wielkiej polityki. Rodzice chronią mnie przed zbędnymi informacjami, chociaż ich strzępki i tak w końcu do mnie docierają. Po cichu nie zgadzam się z narzucaną ideologią, nie nienawidzę mugoli, nie obchodzą mnie, ale bardzo nie chcę, aby poznali nasze tajemnice. Nie lubię zmian, dlaczego wszystko nie może zostać tak, jak jest? Mam siedemnaście lat, gdy czarnoksiężnik, za którym nie przepadam, zostaje dyrektorem mojej szkoły. Zanim udaje mu się wypłoszyć z Hogwartu osoby o słabszej krwi, mnie już dawno tam nie ma. Życie toczy się dalej.
Moje starsze rodzeństwo podróżuje po świecie, zakochuje się i zaręcza, a mnie czeka pierwszy Sabat, który zdaniem matki jest o wiele ważniejszy od końcowych ocen na egzaminach. Niestety, wszystko idzie odwrotnie, niż po jej myśli. Choć na parkiecie radzę sobie świetnie, wokalnie także bardzo dobrze, szybko uciekam z głównego nurtu wydarzenia, bo serce i rozum kierują moimi krokami na plażę. Spędzam tam kilka godzin, a we dworze pojawiam się boso i bez pary, skupiając na sobie wzrok wszystkich obecnych, bynajmniej nie poprzez wykorzystanie uroku wili. Rodzice jednak nie gniewają się długo, bo wiedzą, że jestem ich ukochaną, uległą córką i poślubię tego, którego mi wskażą, a ja naiwnie wierzę, że ten sam mężczyzna okaże się moją wielką, prawdziwą miłością.
- Zgodnie z życzeniem, sir, poinformowałem lady Travers iż panienka Cressida przebywa już w swoim skrzydle dworku; oznajmiłem, że zmorzył ją sen. Czy mam ponownie udać się na plażę i jej poszukać? Być może tym razem zawędrowała w okolice Jaskini Śmiałków?
Hogwart kończę ze świetnymi wynikami i nie chcąc marnować własnego potencjału, wybieram kurs uzdrowicielski i wizję pracy w Szpitalu Świętego Munga. Wewnętrzna potrzeba niesienia pomocy innym łączy się z wizją prestiżu, jaki mogę osiągnąć. Nieoczekiwanie, następny rok jest najcięższym w moim życiu – najpierw umiera moja bratowa, a później siostra hańbi rodzinę i wychodzi za mąż za zegarmistrza. Mugola. Nigdy nie byłam nastawiona negatywnie do niemagicznych, teraz też nie pałam do szwagra nienawiścią, jednak czuję jak bardzo nie chcę, by sekret czarodziejów wyszedł na jaw. Magia jest nasza, podobnie jak wszystko, co z nią związane. Dlatego do siostry nie pisuję już nawet na święta, nie mając pojęcia, że w tajemnicy odwiedza ją starszy brat. Wymazanie członka rodziny z pamięci jest bardzo trudne i czasem zdarza mi się o niej pomyśleć, jednak bardzo dbam, by żadne wspomnienie zdrajczyni nie wymsknęło mi się przez usta.
Kurs nie idzie po mojej myśli, a choć uczę się przydatnych zaklęć magii leczniczej, rozkojarzenie odciska piętno na niepoprawnie warzonych eliksirach. Czuję na sobie spojrzenia uzdrowicieli i wmawiam sobie, że krytykują mnie, gdy ich nie słyszę. Radzę sobie bardzo przeciętnie, choć wiem, że gdybym się przyłożyła, poszłoby mi lepiej. Jednak na to nie mam siły ani ochoty. Walkę z nostalgią toczę oczywiście w wodzie, doskonaląc pływanie w jeziorze lub znikając w okolicach plaży na długie godziny. Coraz wyraźniej czuję, że bycie uzdrowicielką nie jest moim powołaniem, chociaż w szkole byłam o tym przekonana, i w końcu, po sześciu miesiącach kursu, podejmuję decyzję, dzięki której moi rodzice oddychają z ulgą. Porzucam szpital i wracam pod ich skrzydła jako panna na wydaniu, którą mogą sterować – tylko oni są w stanie nagiąć moją wolę do tego stopnia, nie chcę być wyrzutkiem, boję się porażki i osamotnienia więc tańczę tak, jak mi zagrają. Ale nie jest to przykry dla mnie taniec, bo matka znajduje dla mnie miejsce na swojej rodzinnej wyspie Wight.
Poznaję tamtejsze trytony i zaczynam zdobywać ich zaufanie. Znam już ich język, zwyczaje, mogę także pochwalić się znajomościami istot zamieszkałych na wybrzeżu Norfolk czy choćby w hogwarckim jeziorze. To nie są bezbronne, bezmózgie zwierzątka potrzebujące pomocy i nieustannej opieki. Zdaję sobie sprawę, że mam więcej empatii dla trytonów, niż mugoli. To zajęcie sprawia mi przyjemność, a ja coraz bardziej zagłębiam się w ten świat. Powraca marzenie o zostaniu animagiem i chęć odnajdywania w głębinach coraz to cudowniejszych skarbów. Od czasu do czasu ratujemy jakiegoś rozbitka i przekazujemy jego historię dalej, a ja na nowo zostaję jednodniową bohaterką.
Gdy starszy brat wyrusza na roczną wyprawę, a matka podupada przez to na zdrowiu, znajduję kolejny sposób, by podnieść rodzinę na duchu i poprawić jej notowania. Nawiązuję współpracę z Ministerstwem Magii i zostaję pośredniczką między Wydziałem Istot, a trytonami Wyspy Wight; przyjaciołom tłumaczę, że nie powinni pokazywać się mugolom, bo niesie to konsekwencje dla nas wszystkich, a w gmachu Ministerstwa zamieniam się w jednoosobowy Komitet Łagodzenia Urzędników. Praca sama w sobie może nie jest szalenie prestiżowa, jednak poznaję dzięki niej odpowiednich ludzi, a mój urok działa także na tych wyższych szczeblem.
Codziennie wypytuję trytony, czy nie słyszały nic o Glaucusie, a gdy ten wreszcie wraca i poślubia rudowłosą nimfę, ja zdaję sobie sprawę, że niebawem przyjdzie moja kolej na wypełnienie szlacheckiego obowiązku. Moim ulubionym zajęciem jest znikanie pod wodą i odcinanie się od rzeczywistości, co nie czyni mnie najlepszą z partii, dlatego staram się wynurzać z własnego, bezpiecznego świata i wypływam na zdradzieckie wody socjety – zobaczymy, czy będzie tam miejsce dla kogoś takiego, jak ja.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 5 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 6 | Brak |
Transmutacja: | 5 | Brak |
Eliksiry: | 3 | Brak |
Sprawność: | 2 | Brak |
Biegłość | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język francuski | II | 6 |
Język trytoński | II | 6 |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | IV | 13 |
Pływanie | IV | 13 |
Śpiew | IV | 13 |
Jeździectwo | III | 7 |
Taniec | III | 7 |
Spostrzegawczość | II | 3 |
Anatomia | II | 3 |
Retoryka | I | 1 |
Zielarstwo | I | 1 |
Silna wolna | I | 1 |
Gra na fortepianie | I | 1 |
Szermierka | I | 1 |
Historia Magii | I | 1 |
Literatura | I | 1 |
Latanie na miotle | I | 1 |
Genetyka | I | 1 |
Reszta: 0 |
różdżka, teleportacja, 5 punktów biegłości, 10 punktów statystyk
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Cressida Travers dnia 06.10.16 22:44, w całości zmieniany 3 razy