Ławki
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Ławki
Znajdują się nieco na uboczu, częściowo osłonięte rzędem kolumn podtrzymujących znajdujący się powyżej balkon. W pewnym oddaleniu od strumienia czarodziejów sunących od kominków do wind lub odwrotnie można na chwilę przysiąść, choćby po to, by upewnić się, czy aktówka zawiera wszystkie niezbędne przedmioty lub czy różdżka spoczywa pewnie w kieszeni szaty, albo po prostu czekając, aż kolejka do kominków pozwalających opuścić budynek nieco się zmniejszy. Rzadko kto zatrzymuje się tutaj na dłużej, pracownicy spieszą się do swoich zajęć, a interesanci do spraw, które sprowadziły ich do gmachu ministerstwa. W pobliżu wyrastają również schody prowadzące na balkon znajdujący się ponad główną przestrzenią atrium.
| 10 marca
To było dziwaczne. Przynajmniej takie wydawało się Lyrze, bo w jej dorosłym życiu to chyba pierwsza taka sytuacja, kiedy miało miejsce referendum organizowane przez ministerstwo dla ogółu czarodziejów. Nie do końca rozumiała, co to miało na celu i dlaczego ministerstwo zdecydowało się na taki krok. Czuła dziwny niepokój i zastanawiała się, czy to miało jakiś związek z ostatnimi niepokojącymi wydarzeniami – dekretami, sabatem i pogłoskami o sylwestrze w Dolinie Godryka? Trochę dużo było tych niepokojących zdarzeń jak na tak krótki czas, więc nawet tak młoda, naiwna i nieświadoma wielu rzeczy istotka jak Lyra musiała się zaniepokoić, gdy tylko kilka dni temu przeczytała artykuł w „Proroku codziennym”. Kompletnie nie znała się na polityce i na tym, co działo się w instytucji ministerstwa, więc mogła tylko gdybać.
W ministerialnym atrium pojawiła się razem z Glaucusem, oboje przenieśli się tutaj siecią Fiuu. Od razu, ledwie wydostała się z kominka, rzucił jej się w oczy spory tłum czarodziejów w różnym wieku i z różnych środowisk, którzy zapewne przybyli, by wziąć udział w tym dziwacznym głosowaniu. Ktoś zawadził ją ramieniem, próbując przejść obok, jednak młoda dziewczyna, mnąc dłońmi brzegi rękawów granatowego okrycia, rozglądała się za swoim mężem. Nie chciała stracić go z oczu. Czuła się tutaj niezręcznie, tym bardziej że dawno tu nie była.
Okazało się, że Glaucus stał kawałek za nią, więc natychmiast wyciągnęła rękę i ścisnęła jego dłoń, nie chcąc, żeby zostali rozdzieleni przez gęstniejący tłum.
- Och, Glaucusie – westchnęła cicho. Wokół urn tłoczyła się spora kolejka, więc skinęła mężowi w stronę przestrzeni w pobliżu ławek, gdzie było nieco luźniej i mogli tam chwilę przeczekać... I porozmawiać. – Zaczekajmy tu chwilę. Trochę się denerwuję – dodała, stając gdzieś na uboczu. Uważnie spojrzała na twarz Traversa. – Czy brałeś już kiedyś udział w czymś takim? – zapytała go; był sporo starszy, więc może pamiętał jakieś wcześniejsze referendum, którego nie mogła pamiętać Lyra? – To wszystko wydaje mi się takie... dziwne. Ten cały artykuł w Proroku... – ściszyła głos i wzdrygnęła się, nagle zdając sobie sprawę, że chociaż antymugolskie postawy były częścią magicznego społeczeństwa, nawet wśród uczniów Hogwartu zdarzało się mnóstwo przypadków nietolerancji, w takiej skali, jak było to opisywane i jak wyglądało to tutaj, wydawało jej się mocno niepokojące. Lyrze całkowicie odpowiadał obecny stan rzeczy, kiedy czarodzieje i mugole żyli obok siebie w spokoju i wolała nie myśleć, co mogłoby się dziać, gdyby ci pierwsi postanowili nagle, po tylu latach, wyjść z ukrycia. Bo chociaż była młoda i nie znała życia, to coś pamiętała z historii magii i rozumiała, że ukrycie się czarodziejów było całkowicie zasadne zarówno dla ich dobra, jak i dobra mugoli. Dlatego też zakładała inny scenariusz za nieprawdopodobny, choćby z tego względu, że trudno jej było sobie wyobrazić inny stan rzeczy niż ten obecny, funkcjonujący na długo przed tym, zanim pojawiła się na świecie.
To było dziwaczne. Przynajmniej takie wydawało się Lyrze, bo w jej dorosłym życiu to chyba pierwsza taka sytuacja, kiedy miało miejsce referendum organizowane przez ministerstwo dla ogółu czarodziejów. Nie do końca rozumiała, co to miało na celu i dlaczego ministerstwo zdecydowało się na taki krok. Czuła dziwny niepokój i zastanawiała się, czy to miało jakiś związek z ostatnimi niepokojącymi wydarzeniami – dekretami, sabatem i pogłoskami o sylwestrze w Dolinie Godryka? Trochę dużo było tych niepokojących zdarzeń jak na tak krótki czas, więc nawet tak młoda, naiwna i nieświadoma wielu rzeczy istotka jak Lyra musiała się zaniepokoić, gdy tylko kilka dni temu przeczytała artykuł w „Proroku codziennym”. Kompletnie nie znała się na polityce i na tym, co działo się w instytucji ministerstwa, więc mogła tylko gdybać.
W ministerialnym atrium pojawiła się razem z Glaucusem, oboje przenieśli się tutaj siecią Fiuu. Od razu, ledwie wydostała się z kominka, rzucił jej się w oczy spory tłum czarodziejów w różnym wieku i z różnych środowisk, którzy zapewne przybyli, by wziąć udział w tym dziwacznym głosowaniu. Ktoś zawadził ją ramieniem, próbując przejść obok, jednak młoda dziewczyna, mnąc dłońmi brzegi rękawów granatowego okrycia, rozglądała się za swoim mężem. Nie chciała stracić go z oczu. Czuła się tutaj niezręcznie, tym bardziej że dawno tu nie była.
Okazało się, że Glaucus stał kawałek za nią, więc natychmiast wyciągnęła rękę i ścisnęła jego dłoń, nie chcąc, żeby zostali rozdzieleni przez gęstniejący tłum.
- Och, Glaucusie – westchnęła cicho. Wokół urn tłoczyła się spora kolejka, więc skinęła mężowi w stronę przestrzeni w pobliżu ławek, gdzie było nieco luźniej i mogli tam chwilę przeczekać... I porozmawiać. – Zaczekajmy tu chwilę. Trochę się denerwuję – dodała, stając gdzieś na uboczu. Uważnie spojrzała na twarz Traversa. – Czy brałeś już kiedyś udział w czymś takim? – zapytała go; był sporo starszy, więc może pamiętał jakieś wcześniejsze referendum, którego nie mogła pamiętać Lyra? – To wszystko wydaje mi się takie... dziwne. Ten cały artykuł w Proroku... – ściszyła głos i wzdrygnęła się, nagle zdając sobie sprawę, że chociaż antymugolskie postawy były częścią magicznego społeczeństwa, nawet wśród uczniów Hogwartu zdarzało się mnóstwo przypadków nietolerancji, w takiej skali, jak było to opisywane i jak wyglądało to tutaj, wydawało jej się mocno niepokojące. Lyrze całkowicie odpowiadał obecny stan rzeczy, kiedy czarodzieje i mugole żyli obok siebie w spokoju i wolała nie myśleć, co mogłoby się dziać, gdyby ci pierwsi postanowili nagle, po tylu latach, wyjść z ukrycia. Bo chociaż była młoda i nie znała życia, to coś pamiętała z historii magii i rozumiała, że ukrycie się czarodziejów było całkowicie zasadne zarówno dla ich dobra, jak i dobra mugoli. Dlatego też zakładała inny scenariusz za nieprawdopodobny, choćby z tego względu, że trudno jej było sobie wyobrazić inny stan rzeczy niż ten obecny, funkcjonujący na długo przed tym, zanim pojawiła się na świecie.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
To było bardzo niepokojące; przeczytać coś takiego w Proroku. Coś, co tylko potwierdza wcześniejsze wydarzenia dziejące się w magicznym świecie. Nie jest dobrze, niby wiedziałem o tym wcześniej, ale trochę łudziłem się, że sprawy nieco przycichły. Nic bardziej mylnego. Cały konflikt czarodzieje kontra mugole zaogniał się, a ja wprost nie mogłem uwierzyć w to co czytałem w gazecie. Ponoć poważnej. Zmarszczyłem czoło w pełnym niezrozumienia skupieniu, a potem spojrzałem na Lyrę. Jak gdybym szukał czy to tylko moje halucynacje wzrokowe czy to się dzieje naprawdę. Zamrugałem energicznie, ale tekst nadal atakował moje oczy. Po minie rudzielca wiedziałem już, że to nie tylko moje odczucia. To nie były omamy, a jednak zdawało się, że to nie może być prawda. Że to tylko nierealny sen.
Zmartwiłem się. Czasy robiły się coraz mniej spokojne, coraz bardziej niebezpieczne. Martwiłem się o swoją rodzinę, o ojca, o wszystkich. I o nieświadomych niczego mugoli. Którzy do tej pory żyli w przeświadczeniu, że magia nie istnieje, a nawet gdyby byli jej świadomi, to czuliby się częścią tego świata. Zasługują na życie bez względu na swoje umiejętności, czy w tym przypadku ich brak. Z tego wszystkiego oparzyłem się kawą; nie mogłem zrozumieć tych bojkotów, walki o czystość krwi, fanatyzmu i zrzucania odpowiedzialności na ludzi niemających do naszego świata nawet wstępu. Nie mogliśmy pozwolić na tak jawną niesprawiedliwość, więc referendum potraktowaliśmy jako nasz obowiązek.
Nie tylko my mieliśmy podobne przeświadczenie. W Ministerstwie roiło się od czarodziei różnej maści. Przez jakiś czas rozglądałem się za kimś znajomym, ale w tym tłumie było to niemożliwe, żeby kogokolwiek dostrzec. Skupiłem się na towarzyszeniu żonie, bo nie chciałem, żeby się zgubiła lub co gorsza została stratowana przez dziką hordę ludzi chodzących jak w gorączkowych majakach.
Ja też ścisnąłem mocniej jej rękę i dałem poprowadzić się w stronę ławek. Trochę mnie przytłoczyła taka ilość zebranych tu osób, więc z chęcią przysiadłem na chwilę. Widziałem, że Lyra się bardzo stresuje, chciałem jej dodać otuchy, dlatego nie przestawałem się uśmiechać i przytrzymywać za dłoń.
- Nie, nigdy nie brałem udziału w czymś takim – zaprzeczyłem. – Ale nie denerwuj się, jestem pewien, że większość osób uważa tak jak my, a to tylko taka tam formalność – dopowiedziałem. Szczerze? Nie wierzyłem w to. Nie chciałem też martwić tak wrażliwej istoty. Ale w tak tragicznej sytuacji tym bardziej powinniśmy głosować. – To pewnie sprawka tych wszystkich fanatyków czystej krwi, media uginają się pod ich wpływami. Ale będzie dobrze – dodałem jeszcze, pocieszając sam siebie.
Zmartwiłem się. Czasy robiły się coraz mniej spokojne, coraz bardziej niebezpieczne. Martwiłem się o swoją rodzinę, o ojca, o wszystkich. I o nieświadomych niczego mugoli. Którzy do tej pory żyli w przeświadczeniu, że magia nie istnieje, a nawet gdyby byli jej świadomi, to czuliby się częścią tego świata. Zasługują na życie bez względu na swoje umiejętności, czy w tym przypadku ich brak. Z tego wszystkiego oparzyłem się kawą; nie mogłem zrozumieć tych bojkotów, walki o czystość krwi, fanatyzmu i zrzucania odpowiedzialności na ludzi niemających do naszego świata nawet wstępu. Nie mogliśmy pozwolić na tak jawną niesprawiedliwość, więc referendum potraktowaliśmy jako nasz obowiązek.
Nie tylko my mieliśmy podobne przeświadczenie. W Ministerstwie roiło się od czarodziei różnej maści. Przez jakiś czas rozglądałem się za kimś znajomym, ale w tym tłumie było to niemożliwe, żeby kogokolwiek dostrzec. Skupiłem się na towarzyszeniu żonie, bo nie chciałem, żeby się zgubiła lub co gorsza została stratowana przez dziką hordę ludzi chodzących jak w gorączkowych majakach.
Ja też ścisnąłem mocniej jej rękę i dałem poprowadzić się w stronę ławek. Trochę mnie przytłoczyła taka ilość zebranych tu osób, więc z chęcią przysiadłem na chwilę. Widziałem, że Lyra się bardzo stresuje, chciałem jej dodać otuchy, dlatego nie przestawałem się uśmiechać i przytrzymywać za dłoń.
- Nie, nigdy nie brałem udziału w czymś takim – zaprzeczyłem. – Ale nie denerwuj się, jestem pewien, że większość osób uważa tak jak my, a to tylko taka tam formalność – dopowiedziałem. Szczerze? Nie wierzyłem w to. Nie chciałem też martwić tak wrażliwej istoty. Ale w tak tragicznej sytuacji tym bardziej powinniśmy głosować. – To pewnie sprawka tych wszystkich fanatyków czystej krwi, media uginają się pod ich wpływami. Ale będzie dobrze – dodałem jeszcze, pocieszając sam siebie.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie było łatwo uwierzyć w te rewelacje, bo to wydawało się kłócić z całym dotychczasowym porządkiem rzeczy. To, że świat wyglądał w taki sposób było dla Lyry czymś całkowicie oczywistym i naturalnym. Czarodzieje, znacznie mniej liczni od mugoli, egzystowali na uboczu, i mimo przypadków dyskryminacji oba światy przez wieki istniały obok siebie. Dlaczego ktoś tak nagle chciał to zmieniać? Dlaczego ministerstwo zaczęło szerzyć takie poglądy?
Kiedy Glaucus tamtego dnia spojrzał na nią znad gazety, sama wstała i podeszła, by wraz z nim przeczytać nieprzyjemnie brzmiący artykuł. I choć minęło kilka dni, nadal, podobnie jak wtedy, uważała, że to dziwne i niepokojące... Ale miała też nadzieję, że referendum to czysta formalność i czarodzieje nie będą chcieli wprowadzać tych szkodliwych poglądów w czyn. Kto przy zdrowych zmysłach mógłby pragnąć takich zmian?
Mimo swojego urzeczenia szlacheckim światem i chęcią kultywowania panujących w nim obyczajów, Lyra nigdy nie była negatywnie nastawiona do mugoli. Był okres, kiedy, po pierwszym zetknięciu się z nim, przeżywała nieśmiałą fascynację ich życiem, i chociaż teraz realizowała się jako żona przedstawiciela szlacheckiego rodu, nadal darzyła niemagicznych skrytym podziwem za to, jak radzili sobie bez używania magii. Niewielu o tym wiedziało, nie była nawet pewna, czy opowiadała mężowi, że w pierwszych tygodniach po skończeniu szkoły i zamieszkaniu u brata lubiła spacerować po niemagicznej części Londynu. Chociaż może kiedyś, może nawet jeszcze przed zaręczynami i ślubem, i taki temat się przewinął?
Gdy znaleźli się w ministerstwie, zerkała na Glaucusa, zastanawiając się, jakie myśli kłębiły się teraz w jego głowie. Jednocześnie koncentrowała się na tym, by nie pozwolić tłumowi oddzielić jej od męża. Kurczowo ściskała jego dłoń, pragnąc, żeby już było po wszystkim.
- I tak mnie to niepokoi. Momentami mam wrażenie, że to się nie dzieje naprawdę – wyszeptała, gdy już znaleźli się na uboczu. Mówiła cicho, bo kto wie, może tutaj nawet ściany miały uszy? Zapewne wyrażanie sceptycyzmu co do działań ministerstwa nie byłoby dobrze przyjęte. Nawet ona w jakiś sposób to wyczuwała, bo bardziej niż zwykle uważała na słowa. – Ale mam nadzieję, że wszystko zostanie po staremu. Tak jest dobrze. – Była pewna, że Glaucus myślał podobnie. – Chciałabym już wrócić do domu i przestać o tym myśleć.
Kto by nie chciał? Wielu czarodziejów, których stąd widzieli, wyglądało na poruszonych. Najwyraźniej nie tylko dla Lyry obecna sytuacja była zupełną nowością. Ale może Glaucus miał rację, że to tylko czysta formalność, że społeczeństwo nie zechce tak radykalnych zmian? Szczególnie pierwszy podpunkt głosowania wydawał się młódce niepokojący, bo jeśli chodzi o przemiany w strukturze ministerstwa, nie rozumiała, co by to miało oznaczać.
- Myślisz, że uda nam się tam przedostać, żeby zagłosować i opuścić to miejsce? – zapytała po chwili, postanawiając poczekać na bardziej szczerą rozmowę, aż znajdą się z powrotem w domu. Zresztą, tłoczne, duszne atrium przyprawiało ją o osłabienie. Glaucus mógł łatwo dostrzec, że była niezwykle blada pod piegami, a dłoń, którą wciąż ściskała jego rękę, drżała.
Kiedy Glaucus tamtego dnia spojrzał na nią znad gazety, sama wstała i podeszła, by wraz z nim przeczytać nieprzyjemnie brzmiący artykuł. I choć minęło kilka dni, nadal, podobnie jak wtedy, uważała, że to dziwne i niepokojące... Ale miała też nadzieję, że referendum to czysta formalność i czarodzieje nie będą chcieli wprowadzać tych szkodliwych poglądów w czyn. Kto przy zdrowych zmysłach mógłby pragnąć takich zmian?
Mimo swojego urzeczenia szlacheckim światem i chęcią kultywowania panujących w nim obyczajów, Lyra nigdy nie była negatywnie nastawiona do mugoli. Był okres, kiedy, po pierwszym zetknięciu się z nim, przeżywała nieśmiałą fascynację ich życiem, i chociaż teraz realizowała się jako żona przedstawiciela szlacheckiego rodu, nadal darzyła niemagicznych skrytym podziwem za to, jak radzili sobie bez używania magii. Niewielu o tym wiedziało, nie była nawet pewna, czy opowiadała mężowi, że w pierwszych tygodniach po skończeniu szkoły i zamieszkaniu u brata lubiła spacerować po niemagicznej części Londynu. Chociaż może kiedyś, może nawet jeszcze przed zaręczynami i ślubem, i taki temat się przewinął?
Gdy znaleźli się w ministerstwie, zerkała na Glaucusa, zastanawiając się, jakie myśli kłębiły się teraz w jego głowie. Jednocześnie koncentrowała się na tym, by nie pozwolić tłumowi oddzielić jej od męża. Kurczowo ściskała jego dłoń, pragnąc, żeby już było po wszystkim.
- I tak mnie to niepokoi. Momentami mam wrażenie, że to się nie dzieje naprawdę – wyszeptała, gdy już znaleźli się na uboczu. Mówiła cicho, bo kto wie, może tutaj nawet ściany miały uszy? Zapewne wyrażanie sceptycyzmu co do działań ministerstwa nie byłoby dobrze przyjęte. Nawet ona w jakiś sposób to wyczuwała, bo bardziej niż zwykle uważała na słowa. – Ale mam nadzieję, że wszystko zostanie po staremu. Tak jest dobrze. – Była pewna, że Glaucus myślał podobnie. – Chciałabym już wrócić do domu i przestać o tym myśleć.
Kto by nie chciał? Wielu czarodziejów, których stąd widzieli, wyglądało na poruszonych. Najwyraźniej nie tylko dla Lyry obecna sytuacja była zupełną nowością. Ale może Glaucus miał rację, że to tylko czysta formalność, że społeczeństwo nie zechce tak radykalnych zmian? Szczególnie pierwszy podpunkt głosowania wydawał się młódce niepokojący, bo jeśli chodzi o przemiany w strukturze ministerstwa, nie rozumiała, co by to miało oznaczać.
- Myślisz, że uda nam się tam przedostać, żeby zagłosować i opuścić to miejsce? – zapytała po chwili, postanawiając poczekać na bardziej szczerą rozmowę, aż znajdą się z powrotem w domu. Zresztą, tłoczne, duszne atrium przyprawiało ją o osłabienie. Glaucus mógł łatwo dostrzec, że była niezwykle blada pod piegami, a dłoń, którą wciąż ściskała jego rękę, drżała.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Przechodziły mnie ciarki, kiedy tylko o tym pomyślałem. O tym, że tyle osób ma mieć tak antymugolskie nastawienie. Prawie osiemdziesiąt procent! I jeszcze to zamykanie się na inne kraje… nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Uszczypnąłem się tak na wszelki wypadek, ale to nic nie dało. Nadal tkwiłem w tym samym koszmarze. I to nie sam. Z rodziną, z przyjaciółmi. Nie pojmowałem rozumowania innych ludzi, nie wiedziałem skąd w nich tyle agresji, nieufności i uprzedzeń. Tym bardziej chciałem walczyć o to, żeby w przyszłości ten świat stał się lepszym miejscem. Być może o było naiwne myślenie, że kiedyś zapanuje wszechobecna tolerancja, ale warto o takie marzenia powalczyć. Wierzyłem w swoje poglądy, uważałem za słuszne, a więc postanowiłem bronić swoich racji. I żyłem nadzieją, że wszyscy, którzy myślą podobnie uczynią to samo. Nie schowają się w swoich wygodnych czterech ścianach tylko pokażą Ministerstwu Magii, że wcale nie jest tak jak im się to wydaje.
Odczuwałem narastający dyskomfort nie tylko pod napływem tych pesymistycznych myśli; denerwowały mnie też tłumy, przez co zdawało się być coraz mniej powietrza do oddychania. Irytowało mnie to, że niby wśród tylu obywateli jest to niechlubne osiemdziesiąt procent, które przeforsuje swoje zdanie. Nie mogliśmy się na to zgodzić. Widziałem, że Lyra źle się czuje, ale po raz pierwszy nie chciałem odchodzić z podkulonym ogonem. Ściskałem jej dłoń chcąc dodać otuchy i energii na dalsze zmagania z biurokracją. Z ludźmi pozbawionymi abstrakcyjnego myślenia, wypranych z empatii, zwykłego współczucia. Emocji.
- Też odnosiłem takie wrażenie. Niestety to rzeczywistość – przytaknąłem bez życia. Z głową zawieszoną w ciemnych chmurach nadchodzącej katastrofy. Bardzo chciałem zarazić żonę dobrym humorem, tylko jak to zrobić kiedy samemu ma się tak podłe myśli? – Tak jest dobrze – powtórzyłem cicho i uśmiechnąłem się. Z całych sił. Skinąłem rudzielcowi głową; wstałem. Ciągnąc ją za rękę ze sobą.
- Chodź, oddamy szybko głos i zmyjemy się stąd. Pójdziemy w jakieś przyjemniejsze miejsce – zaproponowałem, co miało być odpowiedzią na jej pytanie. Zachęciłem ją jeszcze zdecydowanym ruchem dłoni dając do zrozumienia, że nie ma się czego obawiać. Zaznaczymy odpowiednie opcje na świstku pergaminu i zapomnimy. Do momentu, w którym ogłoszą wyniki.
Odczuwałem narastający dyskomfort nie tylko pod napływem tych pesymistycznych myśli; denerwowały mnie też tłumy, przez co zdawało się być coraz mniej powietrza do oddychania. Irytowało mnie to, że niby wśród tylu obywateli jest to niechlubne osiemdziesiąt procent, które przeforsuje swoje zdanie. Nie mogliśmy się na to zgodzić. Widziałem, że Lyra źle się czuje, ale po raz pierwszy nie chciałem odchodzić z podkulonym ogonem. Ściskałem jej dłoń chcąc dodać otuchy i energii na dalsze zmagania z biurokracją. Z ludźmi pozbawionymi abstrakcyjnego myślenia, wypranych z empatii, zwykłego współczucia. Emocji.
- Też odnosiłem takie wrażenie. Niestety to rzeczywistość – przytaknąłem bez życia. Z głową zawieszoną w ciemnych chmurach nadchodzącej katastrofy. Bardzo chciałem zarazić żonę dobrym humorem, tylko jak to zrobić kiedy samemu ma się tak podłe myśli? – Tak jest dobrze – powtórzyłem cicho i uśmiechnąłem się. Z całych sił. Skinąłem rudzielcowi głową; wstałem. Ciągnąc ją za rękę ze sobą.
- Chodź, oddamy szybko głos i zmyjemy się stąd. Pójdziemy w jakieś przyjemniejsze miejsce – zaproponowałem, co miało być odpowiedzią na jej pytanie. Zachęciłem ją jeszcze zdecydowanym ruchem dłoni dając do zrozumienia, że nie ma się czego obawiać. Zaznaczymy odpowiednie opcje na świstku pergaminu i zapomnimy. Do momentu, w którym ogłoszą wyniki.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak, to było dziwne, nawet dla młodziutkiej Lyry, która mało wiedziała o świecie. Dziwne i niepokojące. Ale zgodziła się z Glaucusem, że oboje powinni przyjść i zagłosować, wyrazić swoje poglądy w nadziei, że dane podane w gazecie były naciągane i tak naprawdę nie było aż tak źle, jak próbował przedstawić to „Prorok codzienny”. Może wkrótce się dowiedzą, jak zagłosowało społeczeństwo. Może będzie dobrze... Chciała, żeby było.
Przy mężu łatwiej jej było się rozluźnić. Cieszyła się, że nie jest tutaj sama. Wtedy byłaby jeszcze bardziej zagubiona, musząc samotnie przedzierać się przez tłum obcych czarodziejów, ale nie musiała, bo on tutaj był, sprawiając, że ten nieprzyjemny moment stawał się łatwiejszy do zniesienia. I przez moment aż nie mogła uwierzyć, że kiedyś tak przeżywała te zaaranżowane zaręczyny, skoro Glaucus tłumił jej smutki lepiej niż eliksiry, lepiej nawet niż oklumencja, którą wciąż starała się doskonalić?
Przez chwilę milczała, obserwując kłębiących się w atrium ludzi, po czym kątem oka spojrzała na męża. Kiedy Glaucus wstał i lekko pociągnął ją za rękę, także wstała, nie protestując. Było jej gorąco, duszno, ale wiedziała, że im szybciej to załatwią, tym szybciej stąd wyjdą. Lepiej mieć to za sobą.
- Całkowicie się z tobą zgadzam – szepnęła. Wciąż trzymając się za ręce, aby się nie zgubić (a może wcale nie tylko po to?) przeszli przez zatłoczone atrium do miejsca, gdzie znajdowały się urny. Tam wypełnili swoje karty i po chwili mogli odejść z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. To były tylko dwa głosy... Ale może nawet one okażą się mieć jakieś znaczenie? Oby.
- Chodźmy gdzieś. Może do parku? Potrzebuję świeżego powietrza... – poprosiła go, kiedy już zmierzali w stronę wyjścia. Lyra potrzebowała stąd wyjść, znaleźć się na powierzchni, na zewnątrz, bo czuła, że tam łatwiej będzie jej się uspokoić.
| zt. x 2
Przy mężu łatwiej jej było się rozluźnić. Cieszyła się, że nie jest tutaj sama. Wtedy byłaby jeszcze bardziej zagubiona, musząc samotnie przedzierać się przez tłum obcych czarodziejów, ale nie musiała, bo on tutaj był, sprawiając, że ten nieprzyjemny moment stawał się łatwiejszy do zniesienia. I przez moment aż nie mogła uwierzyć, że kiedyś tak przeżywała te zaaranżowane zaręczyny, skoro Glaucus tłumił jej smutki lepiej niż eliksiry, lepiej nawet niż oklumencja, którą wciąż starała się doskonalić?
Przez chwilę milczała, obserwując kłębiących się w atrium ludzi, po czym kątem oka spojrzała na męża. Kiedy Glaucus wstał i lekko pociągnął ją za rękę, także wstała, nie protestując. Było jej gorąco, duszno, ale wiedziała, że im szybciej to załatwią, tym szybciej stąd wyjdą. Lepiej mieć to za sobą.
- Całkowicie się z tobą zgadzam – szepnęła. Wciąż trzymając się za ręce, aby się nie zgubić (a może wcale nie tylko po to?) przeszli przez zatłoczone atrium do miejsca, gdzie znajdowały się urny. Tam wypełnili swoje karty i po chwili mogli odejść z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. To były tylko dwa głosy... Ale może nawet one okażą się mieć jakieś znaczenie? Oby.
- Chodźmy gdzieś. Może do parku? Potrzebuję świeżego powietrza... – poprosiła go, kiedy już zmierzali w stronę wyjścia. Lyra potrzebowała stąd wyjść, znaleźć się na powierzchni, na zewnątrz, bo czuła, że tam łatwiej będzie jej się uspokoić.
| zt. x 2
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
/10 marca
Nie interesowała mnie polityka. Nie wyssałam zacięcia do spraw państwowych wraz z mlekiem matki. Od zawsze wychowywana z dala od społeczeństwa, wielkiego miasta czy bezsensownych debat miałam inne zajęcia. I inne zainteresowania. Moje poglądy były bez znaczenia, a przynajmniej tak do tej pory uważałam. Skoro jednak musiałam już iść, to bardzo nie chciałam udawać się tam sama; ten tłum czarodziejów, który obecny jest w Ministerstwie Magii i bez referendum, nie zachęcał do odwiedzin murów tego przybytku. Jowisz miał nawet podobne zdanie, bo wiedział, że nie może tam ze mną pójść. Westchnęłam wychylając się znad gazety, ale na szczęście w pewnym sensie nadeszło wybawienie. Aaron zaoferował mi wspólne wyjście, by spędzić te trudne chwile razem, w pozornym kokonie bezpieczeństwa. Cieszyłam się na myśl, że będzie nam dane trochę pobyć ze sobą. Tak jakby gromadziła się we mnie tęsknota, której brakowało mi przez całe moje życie, a teraz uderzyła we mnie z całą swoją mocą. I nie chciała odpuścić. Poddawałam się jej bez słowa, usiłując pogodzić się i okiełznać nieznane mi do tej pory uczucie. Za to uśmiechałam się więcej, więcej też wychodziłam z tętniącej nieprzyjemną historią chaty na obrzeżach. Żyłam, co jeszcze niedawno wydawało się być stanem nieosiągalnym.
To był deszczowy, ponury dzień. Tłok przed budynkiem uświadomił mi, że chyba wszyscy chcą oddać swój cenny głos. I dostać się do środka. Umówiliśmy się przed budynkiem punkt jedenasta. Zerknęłam na zegarek ze zdziwieniem orientując się, że mamy jeszcze jakieś pięć minut. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu znajomej twarzy, ale nikogo nie dostrzegłam. Deszcz przybierał na sile, na szczęście zaopatrzyłam się w płaszcz, w którym na pewno wyglądałam dziwacznie. Nieważne. Grunt, że nie przemoknę do suchej nitki w oczekiwaniu na dwoje Lovegoodów. Skrzyżowałam ręce na piersi i oczekiwałam ich przybycia.
Nie interesowała mnie polityka. Nie wyssałam zacięcia do spraw państwowych wraz z mlekiem matki. Od zawsze wychowywana z dala od społeczeństwa, wielkiego miasta czy bezsensownych debat miałam inne zajęcia. I inne zainteresowania. Moje poglądy były bez znaczenia, a przynajmniej tak do tej pory uważałam. Skoro jednak musiałam już iść, to bardzo nie chciałam udawać się tam sama; ten tłum czarodziejów, który obecny jest w Ministerstwie Magii i bez referendum, nie zachęcał do odwiedzin murów tego przybytku. Jowisz miał nawet podobne zdanie, bo wiedział, że nie może tam ze mną pójść. Westchnęłam wychylając się znad gazety, ale na szczęście w pewnym sensie nadeszło wybawienie. Aaron zaoferował mi wspólne wyjście, by spędzić te trudne chwile razem, w pozornym kokonie bezpieczeństwa. Cieszyłam się na myśl, że będzie nam dane trochę pobyć ze sobą. Tak jakby gromadziła się we mnie tęsknota, której brakowało mi przez całe moje życie, a teraz uderzyła we mnie z całą swoją mocą. I nie chciała odpuścić. Poddawałam się jej bez słowa, usiłując pogodzić się i okiełznać nieznane mi do tej pory uczucie. Za to uśmiechałam się więcej, więcej też wychodziłam z tętniącej nieprzyjemną historią chaty na obrzeżach. Żyłam, co jeszcze niedawno wydawało się być stanem nieosiągalnym.
To był deszczowy, ponury dzień. Tłok przed budynkiem uświadomił mi, że chyba wszyscy chcą oddać swój cenny głos. I dostać się do środka. Umówiliśmy się przed budynkiem punkt jedenasta. Zerknęłam na zegarek ze zdziwieniem orientując się, że mamy jeszcze jakieś pięć minut. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu znajomej twarzy, ale nikogo nie dostrzegłam. Deszcz przybierał na sile, na szczęście zaopatrzyłam się w płaszcz, w którym na pewno wyglądałam dziwacznie. Nieważne. Grunt, że nie przemoknę do suchej nitki w oczekiwaniu na dwoje Lovegoodów. Skrzyżowałam ręce na piersi i oczekiwałam ich przybycia.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jak tylko usłyszał o referendum w radiu, coś ugryzło go w poczucie bezpieczeństwa. Jakieś wyjątkowo ostre zębiska, których właściciel do tej pory czuł się wyjątkowo dobrze w samym centrum ustalonego dotąd porządku. W pierwszym momencie zdolny był tylko wywrócić oczami i powiedzieć sobie, że to jakaś kompletna bzdura. Wyjście z Konfederacji? Na co to komu? Później jednak narodziła się w nim myśl, że to może jednak nie tak głupi pomysł, że może tak byłoby lepiej dla Wielkiej Brytanii.
Aaron również nie chciał iść tam sam, świadomy tego, że tłum czarodziejów, łaknących muśnięcia pergaminu tuszem ze swoich piór, zmiecie go szybciej, niż mógłby się tego spodziewać. Ale pomyślał również o Bell, która, jak sądził, również będzie chciała spełnić swój obywatelski obowiązek i wybrać się do Ministerstwa. Nie wypuściłby jej tam samej, więc pierwszy wyszedł z inicjatywą.
Nie otwierał dzisiaj herbaciarni, ale jednak poprosił kilka dziewcząt, by z rana pomogły mu poukładać wszystko na swoich miejscach, by jutro dzień w pracy nie rozpoczynał się od porządków, a od najprzyjemniejszych zajęć związanych już z samym parzeniem herbat. Za kwadrans jedenasta podziękował swoim pracownicom, zamknął za sobą drzwi do herbaciarni, otworzył parasol i wyszedł na deszcz, przeklinając w duchu Tuft za to, że zakazała używania magii na terenie Pokątnej. Dostanie się na tereny Ministerstwa nie zajęło mu zbyt wiele czasu.
- Długo czekasz? - jego głos rozbrzmiał tuż obok jej osoby wespół z dłonią, która dotknęła jej pleców opatrzonych płaszczem. - Do twarzy ci w deszczu.
Uśmiechnął się, tak po prostu. Plecy nie dawały już o sobie znać za każdym razem, gdy się prostował, a siniaki niemal całkiem zniknęły z twarzy. To dobrze, pomyślał, Hattie nie obciąży myśli zmartwieniami.
Nachylił się odrobinę niżej, by złożyć na skroni Bell krótki pocałunek.
- Nie powinna się spóźnić.
Aaron również nie chciał iść tam sam, świadomy tego, że tłum czarodziejów, łaknących muśnięcia pergaminu tuszem ze swoich piór, zmiecie go szybciej, niż mógłby się tego spodziewać. Ale pomyślał również o Bell, która, jak sądził, również będzie chciała spełnić swój obywatelski obowiązek i wybrać się do Ministerstwa. Nie wypuściłby jej tam samej, więc pierwszy wyszedł z inicjatywą.
Nie otwierał dzisiaj herbaciarni, ale jednak poprosił kilka dziewcząt, by z rana pomogły mu poukładać wszystko na swoich miejscach, by jutro dzień w pracy nie rozpoczynał się od porządków, a od najprzyjemniejszych zajęć związanych już z samym parzeniem herbat. Za kwadrans jedenasta podziękował swoim pracownicom, zamknął za sobą drzwi do herbaciarni, otworzył parasol i wyszedł na deszcz, przeklinając w duchu Tuft za to, że zakazała używania magii na terenie Pokątnej. Dostanie się na tereny Ministerstwa nie zajęło mu zbyt wiele czasu.
- Długo czekasz? - jego głos rozbrzmiał tuż obok jej osoby wespół z dłonią, która dotknęła jej pleców opatrzonych płaszczem. - Do twarzy ci w deszczu.
Uśmiechnął się, tak po prostu. Plecy nie dawały już o sobie znać za każdym razem, gdy się prostował, a siniaki niemal całkiem zniknęły z twarzy. To dobrze, pomyślał, Hattie nie obciąży myśli zmartwieniami.
Nachylił się odrobinę niżej, by złożyć na skroni Bell krótki pocałunek.
- Nie powinna się spóźnić.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sekundy zaczęły się niesamowicie dłużyć. Zwłaszcza, że nie było ze mną Jowisza, a Lovegoodowie jeszcze nie przybyli. Stałam tak trochę jak kołek przed budynkiem Ministerstwa, ale nie zerkałam nerwowo na zegarek. Krople deszczu głośno odbijały się od płaszcza, a ja przyglądałam się czarodziejom chodzącym w tę i we w tę. Wszyscy wydawali się być bardzo przejęci tym całym referendum, kiedy mnie ono tak naprawdę nie poruszyło jakoś mocno. Trzeba spełnić swój obowiązek, zaznaczyć zgodną z sumieniem odpowiedź i włożyć ją do urny. Nic więcej. Westchnęłam; nie wiem czy bardziej ze znudzenia czy niezrozumienia szalejących w innych emocjach. Zaczęłam już trochę podrygiwać w miejscu kiedy wreszcie ujrzałam twarz Aarona. Uśmiechnęłam się jak nie ja: promiennie i z radością. W końcu ciężar spadł z moich barków i nie musiałam oczekiwać na jakiekolwiek towarzystwo.
Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele wraz z dotykiem na moich palcach. Chłód, który do tej pory mnie ogarniał odszedł w niepamięć. Pokręciłam przecząco głową.
- Dosłownie może ze dwie minuty – odparłam, ignorując przechodzących obok ludzi. – Dzięki, ty też wyglądasz całkiem przystojnie w środowisku wodnym – dodałam, nie mogąc się powstrzymać przed tego typu odpowiedzią. Odgarnęłam ręką włosy cisnące się na twarz z powodu lekkiego podmuchu wiatru, wyprostowałam się rozglądając się teraz za Harriett. Z tego co kojarzyłam, to chyba ona była nastawiona do mnie najlepiej podczas wspólnego obiadu. Miałam nadzieję, że nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Zmrużyłam oczy czując ciepłe usta na swoim czole, ale zaraz szybko je otworzyłam. Chyba nawet nie byłam świadoma rzeczy, które rozgrywają się w ich życiu.
- Jak się chwilę spóźni to nic nam nie będzie – zauważyłam spokojnie. – Co tam u niej, tak w ogóle? – zaczęłam temat póki nie było pięknej półwili. Tak w razie gdyby były jakieś trudne tematy do poruszenia. Lub ja nie powinnam czegoś poruszać w jej towarzystwie. To było skomplikowane.
Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele wraz z dotykiem na moich palcach. Chłód, który do tej pory mnie ogarniał odszedł w niepamięć. Pokręciłam przecząco głową.
- Dosłownie może ze dwie minuty – odparłam, ignorując przechodzących obok ludzi. – Dzięki, ty też wyglądasz całkiem przystojnie w środowisku wodnym – dodałam, nie mogąc się powstrzymać przed tego typu odpowiedzią. Odgarnęłam ręką włosy cisnące się na twarz z powodu lekkiego podmuchu wiatru, wyprostowałam się rozglądając się teraz za Harriett. Z tego co kojarzyłam, to chyba ona była nastawiona do mnie najlepiej podczas wspólnego obiadu. Miałam nadzieję, że nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Zmrużyłam oczy czując ciepłe usta na swoim czole, ale zaraz szybko je otworzyłam. Chyba nawet nie byłam świadoma rzeczy, które rozgrywają się w ich życiu.
- Jak się chwilę spóźni to nic nam nie będzie – zauważyłam spokojnie. – Co tam u niej, tak w ogóle? – zaczęłam temat póki nie było pięknej półwili. Tak w razie gdyby były jakieś trudne tematy do poruszenia. Lub ja nie powinnam czegoś poruszać w jej towarzystwie. To było skomplikowane.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ledwie miała czas na czytanie gazet. Nigdy nie sądziła, że doba może być aż tak krótka, gdy ona sama musiała dwoić się i troić, by nie opuścić ani jednego spotkania o charakterze tylko pozornie towarzyskim - próbowała przecież obrócić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni, próbowała odbić się od dna, odciąć od siebie zbędny balast przeszłości i wkroczyć dziarskim krokiem w nową erę, to jednak wcale nie było tak proste, jakby się mogło zdawać, gdy odpowiedzi na jej listy mające na celu poruszenie dawnych strun i przybliżenie jej do ponownego rozpoczęcia kariery okazywały się być zdawkowe i enigmatyczne. Czuła się tak, jakby odbijała się od ściany, a poszukiwania odpowiedniej guwernantki, która byłaby w stanie wypełnić miejsce Eilis, przeciągały się niemiłosiernie. Jednak nawet niezainteresowana polityką Lovegood wyczuwała powszechny niepokój, być może dodatkowo wzmocniony niejasnymi okolicznościami powrotu Aarona do kraju. Chciała z nim porozmawiać, dotrzeć do sedna sprawy, jednocześnie nie naciskając i nie przymuszając go do niczego, do czego nie byłby gotowy. Czy więc wspólne udanie się na referendum zapewniało dobre okoliczności do odbudowania nadwątlonych dystansem relacji i przypomnienia, że może jej zaufać? Na to liczyła. Byli przecież rodzeństwem. Wciąż oswajała się z tym słowem w tym nowym, niespodziewanym aspekcie.
- Wybaczcie spóźnienie, Charlie od rana jest dzisiaj wyjątkowo niesforny - odezwała się w przepraszającym tonie, obwieszczając tym samym swoje przybycie, gdy odnalazła już spojrzeniem znajome sylwetki i zbliżyła się do nich na wystarczającą odległość. Wyjątkowo z pewnością dawało pogląd na sytuację każdemu, kto poznał małego urwisa. - Bello, wyglądasz czarująco - zwróciła się do panny Greyback, by zamknąć jej dłoń w swoim uścisku i w ramach przywitania ucałować oba jej policzki, nim uczyniła to samo z Aaronem. Nie czuła granicy, która w jej opinii byłaby sztucznie wyznaczana; Bellona miała dołączyć do familii Lovegoodów - Harriett już traktowała ją jako członka rodziny. - Aaronie, mam nadzieję, że po wypełnieniu obywatelskiego obowiązku, nie uciekniesz do Imbryka - mamy sporo zaległości do nadrobienia. Obdarzyła ich ciepłym uśmiechem, zatrzymując dla siebie myśl o tym, jak dobrze razem się prezentowali i z jaką niecierpliwością wyczekiwała daty ich ślubu. Potrzebowali jednego pozytywnego wydarzenia, teraz bardziej niż kiedykolwiek.
- Wybaczcie spóźnienie, Charlie od rana jest dzisiaj wyjątkowo niesforny - odezwała się w przepraszającym tonie, obwieszczając tym samym swoje przybycie, gdy odnalazła już spojrzeniem znajome sylwetki i zbliżyła się do nich na wystarczającą odległość. Wyjątkowo z pewnością dawało pogląd na sytuację każdemu, kto poznał małego urwisa. - Bello, wyglądasz czarująco - zwróciła się do panny Greyback, by zamknąć jej dłoń w swoim uścisku i w ramach przywitania ucałować oba jej policzki, nim uczyniła to samo z Aaronem. Nie czuła granicy, która w jej opinii byłaby sztucznie wyznaczana; Bellona miała dołączyć do familii Lovegoodów - Harriett już traktowała ją jako członka rodziny. - Aaronie, mam nadzieję, że po wypełnieniu obywatelskiego obowiązku, nie uciekniesz do Imbryka - mamy sporo zaległości do nadrobienia. Obdarzyła ich ciepłym uśmiechem, zatrzymując dla siebie myśl o tym, jak dobrze razem się prezentowali i z jaką niecierpliwością wyczekiwała daty ich ślubu. Potrzebowali jednego pozytywnego wydarzenia, teraz bardziej niż kiedykolwiek.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jeszcze nie do końca oswoił się z londyńskim klimatem, który niemal do cna przesiąknięty był już deszczem i burzami. Wiosna nadeszła z ogromną siłą, wykorzystując te dwie niszczycielskie siły do wybudzenia wszystkich roślin i zwierząt z zimowego snu. Niby był świadomy tego, co spotka go, gdy wróci z Indii, ale kiedy fizycznie postawił swoje stopy przed domem, zaskoczył go ogrom mokrej ziemi i ciężkich, stalowych chmur kłębiących się na niebie. Cóż miał z tym zrobić? Przecież, że nic. Deszczu nie zatrzyma. Ani burzy z piorunami.
- Mówisz? To pewnie przez te sklejone włosy - uśmiechnął się nieco szerzej, patrząc na nią z ciepłem iskrzącym się w tęczówkach.
Mimo tego, że jego głowa chroniona była przez parasol, ta wszędobylska wilgoć miała tak destrukcyjną siłę, że dostawała się dosłownie wszędzie. Nawet na włosy, które były przecież przed nią chronione. Wystawił ramię w kierunku Bell, by mogła wsunąć pod aaronowy łokieć swoją dłoń. Chciał być dla niej oparciem w pełnym tego słowa znaczeniu, nie patrząc na wymiar gestów, jakie miały prowadzić do wypełnienia tego małego celu.
- Właściwie sam nie wiem - odparł, rozglądając się na boki w poszukiwaniu ku... ah, przyrodniej siostry. Kiedy to się stało... - Z tego, co ostatnio mówiła mi Selina, wynikało, że Harriett niedawno była w Paryżu. Jeśli mnie pamięć nie myli... ale chyba niedługo będzie można ją o to spytać. O wilku mowa.
Albo raczej o wilczycy. Uśmiechnął się kątem ust widząc, z jaką serdecznością Harriett wita Bell. Miał wrażenie, jakby faktycznie wszystko wracało do normy, razem z utraconymi relacjami i poczuciem rodzinnego bezpieczeństwa. Ucałował ją w policzek i lekko objął, gdy pierwsza wyszła z inicjatywą.
- Dzisiaj jestem cały wasz. Wykorzystajcie to z premedytacją. Możemy później pójść na wspólny obiad albo do Imbryka. Jest zamknięty, ale podpowiem wam, że - tutaj zniżył głos na tyle, by tylko one go usłyszały. - mam klucze w kieszeni i mogę go specjalnie dla was otworzyć.
Gdy weszli razem do środka, do ich uszu dotarł charakterystyczny odgłos kilkuset par butów stukających po posadzce. Rzadko tutaj bywał i wcale tego nie żałował. Teraz też nie zamierzał spędzać tu więcej czasu, niż to faktycznie było wskazane.
- Mówisz? To pewnie przez te sklejone włosy - uśmiechnął się nieco szerzej, patrząc na nią z ciepłem iskrzącym się w tęczówkach.
Mimo tego, że jego głowa chroniona była przez parasol, ta wszędobylska wilgoć miała tak destrukcyjną siłę, że dostawała się dosłownie wszędzie. Nawet na włosy, które były przecież przed nią chronione. Wystawił ramię w kierunku Bell, by mogła wsunąć pod aaronowy łokieć swoją dłoń. Chciał być dla niej oparciem w pełnym tego słowa znaczeniu, nie patrząc na wymiar gestów, jakie miały prowadzić do wypełnienia tego małego celu.
- Właściwie sam nie wiem - odparł, rozglądając się na boki w poszukiwaniu ku... ah, przyrodniej siostry. Kiedy to się stało... - Z tego, co ostatnio mówiła mi Selina, wynikało, że Harriett niedawno była w Paryżu. Jeśli mnie pamięć nie myli... ale chyba niedługo będzie można ją o to spytać. O wilku mowa.
Albo raczej o wilczycy. Uśmiechnął się kątem ust widząc, z jaką serdecznością Harriett wita Bell. Miał wrażenie, jakby faktycznie wszystko wracało do normy, razem z utraconymi relacjami i poczuciem rodzinnego bezpieczeństwa. Ucałował ją w policzek i lekko objął, gdy pierwsza wyszła z inicjatywą.
- Dzisiaj jestem cały wasz. Wykorzystajcie to z premedytacją. Możemy później pójść na wspólny obiad albo do Imbryka. Jest zamknięty, ale podpowiem wam, że - tutaj zniżył głos na tyle, by tylko one go usłyszały. - mam klucze w kieszeni i mogę go specjalnie dla was otworzyć.
Gdy weszli razem do środka, do ich uszu dotarł charakterystyczny odgłos kilkuset par butów stukających po posadzce. Rzadko tutaj bywał i wcale tego nie żałował. Teraz też nie zamierzał spędzać tu więcej czasu, niż to faktycznie było wskazane.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie spieszyło mi się do głosowania, choć z pewnością wolałabym postawić nogi w nieco suchszym miejscu. Byłam przyzwyczajona do niefortunnych zjawisk atmosferycznych, które lubiły dawać o sobie znać podczas polowań, ale nie szukałam ich jakoś szczególnie. Więc dziś, w tak dziwacznej otoczce politycznej, będącej dla mnie czymś mocno abstrakcyjnym, wolałam nie poddawać się dalszemu rozmiękczaniu przez wodę. Zdecydowanie lepsze rozmiękczanie stosował na mnie Aaron stosując te wszystkie swoje sztuczki ujmującego mężczyzny; dotykanie, ciepłe słowa, zniewalający uśmiech. Wciąż nie mogłam do tego przywyknąć, ale z każdym kolejnym razem te drobne gesty sprawiały mi więcej przyjemności. Podświadomie chyba dalej bałam się, że zaraz zniknie z mojego pola widzenia na długie miesiące, przez co chciałam go mieć jak najbliżej siebie, poświęcając wszystkie obawy na rzecz tych ulotnych chwil. Nie wracałam do przeszłości odgradzając się od niej grubym murem, powoli leczył moje skrzywienia ukryte gdzieś głęboko w środku. A które teraz grzecznie siedziały uwięzione poza świadomością osób postronnych.
Nie zdążyłam spytać o więcej szczegółów. Nie chciałam raczej się wtrącać w życie Harriett, po prostu martwiłam się. Dziwnie jest mieć się o kogo martwić, nie odnajdywałam się jeszcze w takiej sytuacji. Potarłam butem o drugi z powodu zdenerwowania oraz niepewności. Zaraz się uśmiechnęłam nie chcąc wzbudzać niczyjej paniki. Nie wiedziałam też jak sama Lovegood zareaguje na mój widok, minęło dużo czasu od ostatniego spotkania.
- Taki grzeczny chłopiec? To może wpływ pogody – zażartowałam, czując w środku wewnętrzny niepokój. Czy zrobiłam to dobrze? Czy to w ogóle było taktowne? Życie tutaj wyglądało inaczej niż we Francji, ludzie byli inni, ja byłam inna… i wszystkiego niepewna. Z taką samą niepewnością odwzajemniłam uścisk oraz dalsze oznaki powitania nie pamiętając kiedy robiłam to po raz ostatni. Aż zaparło mi dech w piersiach.
- Dziękuję, ale do ciebie się nie umywam – odpowiedziałam mimo wszystko pogodnie. Nie radziłam sobie z komplementami, a pewność siebie straciłam jeszcze w czasach szkolnych, więc wyszło to co najmniej nieporadnie. – Brzmi bardzo dobrze – skomentowałam pójście do Imbryka po referendum. Bardzo się cieszyłam, że będziemy mogli spędzić ze sobą więcej czasu. Z ulgą przyjęłam też fakt przekroczenia progu Ministerstwa; szybko żałując pochopnych myśli. Ze zdziwieniem zdjęłam kaptur z głowy i rozejrzałam się po wnętrzu wypełnionym ludźmi. Jakimś cudem odnalazłam rękę Aarona i ścisnęłam ją mocno.
Nie zdążyłam spytać o więcej szczegółów. Nie chciałam raczej się wtrącać w życie Harriett, po prostu martwiłam się. Dziwnie jest mieć się o kogo martwić, nie odnajdywałam się jeszcze w takiej sytuacji. Potarłam butem o drugi z powodu zdenerwowania oraz niepewności. Zaraz się uśmiechnęłam nie chcąc wzbudzać niczyjej paniki. Nie wiedziałam też jak sama Lovegood zareaguje na mój widok, minęło dużo czasu od ostatniego spotkania.
- Taki grzeczny chłopiec? To może wpływ pogody – zażartowałam, czując w środku wewnętrzny niepokój. Czy zrobiłam to dobrze? Czy to w ogóle było taktowne? Życie tutaj wyglądało inaczej niż we Francji, ludzie byli inni, ja byłam inna… i wszystkiego niepewna. Z taką samą niepewnością odwzajemniłam uścisk oraz dalsze oznaki powitania nie pamiętając kiedy robiłam to po raz ostatni. Aż zaparło mi dech w piersiach.
- Dziękuję, ale do ciebie się nie umywam – odpowiedziałam mimo wszystko pogodnie. Nie radziłam sobie z komplementami, a pewność siebie straciłam jeszcze w czasach szkolnych, więc wyszło to co najmniej nieporadnie. – Brzmi bardzo dobrze – skomentowałam pójście do Imbryka po referendum. Bardzo się cieszyłam, że będziemy mogli spędzić ze sobą więcej czasu. Z ulgą przyjęłam też fakt przekroczenia progu Ministerstwa; szybko żałując pochopnych myśli. Ze zdziwieniem zdjęłam kaptur z głowy i rozejrzałam się po wnętrzu wypełnionym ludźmi. Jakimś cudem odnalazłam rękę Aarona i ścisnęłam ją mocno.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uśmiech rozciągający karminowe wargi Harriett tylko się poszerzył. Deszcz, typowy przymiot brytyjskiej pogody, nie był w stanie zmącić jej dobrego humoru - chociaż wizje spóźnień zawsze napawały ją poddenerwowaniem, a sprawy domowe pochłonęły jej zbyt dużo czasu, napełniając ją swoistego rodzaju nerwowością, teraz wciągała do płuc chłodne, marcowe powietrze, dopiero zaczynające pachnąć nieśmiałą wiosną i z każdym kolejnym oddechem odnajdywała na nowo spokój. Wszystkie zagubione elementy wielkiej układanki zdawały się wracać na swoje miejsce, z wolna acz systematycznie budując piękny obrazek. Zbyt piękny?
- Wpływ pogody brzmi lepiej niż wrodzona - odziedziczona po niej i po jej matce? - kapryśność, zostańmy też przy tej wersji - zaśmiała się dźwięcznie, nie mając serca dodawać „obyś nigdy nie zmieniła zdania na temat tego grzecznego chłopca”. Powinna przecież cieszyć się tym, że Charlie sprawiał w oczach Belli dobre wrażenie; nawet jeśli było to tylko pierwsze wrażenie. Czyż nie należało tego zaliczyć na poczet drobnego sukcesu wychowawczego? - Nonsens, moja droga, Aaron z pewnością przyzna mi słuszność w tej kwestii - oznajmiła niemalże nonszalancko, chociaż odbity niczym badmintonowa lotka komplement mile połechtał jej odrobinę próżną naturę. - Och bądź pewny, że wykorzystamy na pewno - zareagowała entuzjastycznie na słowa Aarona, prawdziwie ciesząc się tym, że miesiące rozłąki ostatecznie dobiegły końca, a jej na powrót było dane cieszyć się jego towarzystwem. Przytaknęła ochoczo Belli, która zaaprobowała wizję dalszego przebiegu popołudnia. Nie mogła prosić o nic więcej.
- Wpływ pogody brzmi lepiej niż wrodzona - odziedziczona po niej i po jej matce? - kapryśność, zostańmy też przy tej wersji - zaśmiała się dźwięcznie, nie mając serca dodawać „obyś nigdy nie zmieniła zdania na temat tego grzecznego chłopca”. Powinna przecież cieszyć się tym, że Charlie sprawiał w oczach Belli dobre wrażenie; nawet jeśli było to tylko pierwsze wrażenie. Czyż nie należało tego zaliczyć na poczet drobnego sukcesu wychowawczego? - Nonsens, moja droga, Aaron z pewnością przyzna mi słuszność w tej kwestii - oznajmiła niemalże nonszalancko, chociaż odbity niczym badmintonowa lotka komplement mile połechtał jej odrobinę próżną naturę. - Och bądź pewny, że wykorzystamy na pewno - zareagowała entuzjastycznie na słowa Aarona, prawdziwie ciesząc się tym, że miesiące rozłąki ostatecznie dobiegły końca, a jej na powrót było dane cieszyć się jego towarzystwem. Przytaknęła ochoczo Belli, która zaaprobowała wizję dalszego przebiegu popołudnia. Nie mogła prosić o nic więcej.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
|10 marca przed wszystkim
Parszywe samopoczucie nie stanowiło wymówki do odsunięcia od siebie obowiązku pojawienia się w Ministerstwie i oddania swego głosu na referendum. Początkowo czuł ogromną niechęć do zjawienia się w gmachu, gdzie zapewne tłumnie zgromadzą się nie tylko arystokraci i czarodzieje czystokrwiści, ale również i podludzie. Kwestia ta jednak przestała zajmować Avery'ego, który przestał już ziać tak czystą nienawiścią do mugolaków, nie mając czasu na dywagowanie o wyższości błękitnej krwi nad urodzonymi w rynsztoku maluczkimi. Każda jego myśl obracała się wokół Laidan i byłby niechybnie zignorował tak doniosłe polityczne wydarzenie - kiedy ostatnio persony spoza stricte urzędniczego grona miały możliwość wypowiedzenia się w sprawach natury państwowej? - gdyby nie nagły przebłysk, zmuszający go do pojawienia się w ministerstwie. Jak najwcześniej: podejrzewał, że przybył jako jeden z pierwszych, chcąc uniknąć niepotrzebnego tłumu oraz zgiełku. Na czystym blankiecie pergaminu zaznaczył trzy właściwe odpowiedzi, po czym bez przeszkód, bez nienaturalnie długich kolejek, bez miałkich rozmów oraz wymieniania tysięcznych grzeczności wrzucił swój głos do urny. Teraz z czystym sumieniem mógł oddalić od siebie wszelkie nowinki tyczące się kwestii mugolskiej: martwił się Laidan, drżał z obawy o Julienne i tej chwili ideologiczne przesłanki nie zajmowały Avery'ego zupełnie, toteż zapomniał o wszystkim, gdy tylko starannie złożona kartka opadła na dno urny.
|zt
Parszywe samopoczucie nie stanowiło wymówki do odsunięcia od siebie obowiązku pojawienia się w Ministerstwie i oddania swego głosu na referendum. Początkowo czuł ogromną niechęć do zjawienia się w gmachu, gdzie zapewne tłumnie zgromadzą się nie tylko arystokraci i czarodzieje czystokrwiści, ale również i podludzie. Kwestia ta jednak przestała zajmować Avery'ego, który przestał już ziać tak czystą nienawiścią do mugolaków, nie mając czasu na dywagowanie o wyższości błękitnej krwi nad urodzonymi w rynsztoku maluczkimi. Każda jego myśl obracała się wokół Laidan i byłby niechybnie zignorował tak doniosłe polityczne wydarzenie - kiedy ostatnio persony spoza stricte urzędniczego grona miały możliwość wypowiedzenia się w sprawach natury państwowej? - gdyby nie nagły przebłysk, zmuszający go do pojawienia się w ministerstwie. Jak najwcześniej: podejrzewał, że przybył jako jeden z pierwszych, chcąc uniknąć niepotrzebnego tłumu oraz zgiełku. Na czystym blankiecie pergaminu zaznaczył trzy właściwe odpowiedzi, po czym bez przeszkód, bez nienaturalnie długich kolejek, bez miałkich rozmów oraz wymieniania tysięcznych grzeczności wrzucił swój głos do urny. Teraz z czystym sumieniem mógł oddalić od siebie wszelkie nowinki tyczące się kwestii mugolskiej: martwił się Laidan, drżał z obawy o Julienne i tej chwili ideologiczne przesłanki nie zajmowały Avery'ego zupełnie, toteż zapomniał o wszystkim, gdy tylko starannie złożona kartka opadła na dno urny.
|zt
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie podobało mu się, kiedy strażnik sprawdził jego różdżkę, ale jeszcze bardziej nie spodobało mu się, gdy ten sam strażnik postanowił sprawdzić różdżki Harriett i Bell. Obserwował dokładnie jego ruchy, marszcząc przy tym brwi. Odezwała się w nim nagle nadmierna ostrożność i niepewność, którą zabrał ze sobą z Indii. A co, jeśli... nie, to niemożliwe. Ostatnim zaklęciem, jakie użył Aaron, było wingardium leviosa, a wykorzystał je do ściągnięcia kilku puszek herbaty z najwyższych półek w Czerwonym Imbryku. Gladium zginęło już w mgle innych zaklęć, zamazane i absolutnie niewyraźne. Odetchnął spokojnie, gdy cała trójka mogła przejść dalej. Kartki otrzymali już przy zwrocie różdżek.
- Spójrz na nią, Hattie - odezwał się z rozbawieniem, swobodnie gasząc w sobie te iskry zniecierpliwienia. - Cudowność Bell nie zna granic. Muszę zacząć być niegrzeczny, nie chcę jej przecież rozczarować!
Im lżej było im rozmawiać, wymieniając się między sobą drobnymi żartami, tym pewniej się czuł. Brakowało mu tego, naprawdę. Przekomarzających się głosów, które znał, które zagłuszały ujadanie demonów przeszłości i zamykajmy je w szczelnym pojemniku, odcinając go samego od trudnych przeżyć. Nie musiały nawet wiedzieć o tym, co czuł. Wystarczyła mu sama świadomość.
Odchrząknął, jakby chciał dać kobietom swojego życia znak, że przygotowuje się do przemowy.
- Cóż, może nie wyglądam, ale dobrze znam kobiecą zawiść, więc odpowiem dyplomatycznie - spojrzał na nie obie, uśmiechając się nieco szerzej. - Obie jesteście tak samo piękne, moje drogie. Jestem rad, że nadrabiacie urokiem za naszą całą trójkę. Widzę tam trzy wolne miejsca, podejdziemy?
Wskazał im kiwnięciem głową stanowiska niedaleko urn do głosowania. Niech mają to już za sobą.
- Spójrz na nią, Hattie - odezwał się z rozbawieniem, swobodnie gasząc w sobie te iskry zniecierpliwienia. - Cudowność Bell nie zna granic. Muszę zacząć być niegrzeczny, nie chcę jej przecież rozczarować!
Im lżej było im rozmawiać, wymieniając się między sobą drobnymi żartami, tym pewniej się czuł. Brakowało mu tego, naprawdę. Przekomarzających się głosów, które znał, które zagłuszały ujadanie demonów przeszłości i zamykajmy je w szczelnym pojemniku, odcinając go samego od trudnych przeżyć. Nie musiały nawet wiedzieć o tym, co czuł. Wystarczyła mu sama świadomość.
Odchrząknął, jakby chciał dać kobietom swojego życia znak, że przygotowuje się do przemowy.
- Cóż, może nie wyglądam, ale dobrze znam kobiecą zawiść, więc odpowiem dyplomatycznie - spojrzał na nie obie, uśmiechając się nieco szerzej. - Obie jesteście tak samo piękne, moje drogie. Jestem rad, że nadrabiacie urokiem za naszą całą trójkę. Widzę tam trzy wolne miejsca, podejdziemy?
Wskazał im kiwnięciem głową stanowiska niedaleko urn do głosowania. Niech mają to już za sobą.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Ławki
Szybka odpowiedź