Alastair Dorian Nott
Nazwisko matki: Burke
Miejsce zamieszkania: Ashfield Manor
Czystość krwi: Szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Pracownik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wzrost: 180 cm
Waga: 76 kg
Kolor włosów: Złoty blond
Kolor oczu: Zielone
Znaki szczególne: Wzrost, szelmowski uśmiech na twarzy; jasna, podłużna blizna po lewej stronie szyi
Wawrzyn, Pazur Nundu, 12 i 3/4 cała, dość giętka
Slytherin
Wilk kanadyjski
Rodziców i ciotkę mówiących mi jak bardzo są mną zawiedzeni
Jesiennym deszcz
Siebie samego ze szczerym uśmiechem na twarzy
Podróże, polityka, książki, pianino
Harpie z Holyhead
Szermierka, Jeździectwo, Quidditch
Jazz, Rock, Klasyczna
Mathias Lauridsen
Some are b o r n great
Kiedy po raz pierwszy otworzyłem oczy, pierwszą rzeczą jaką poczułem, były przeszywające mnie spojrzenia, pełne zniecierpliwienia. Urodziłem się wśród złocistych murów dworku w Nottingham i zielonych lasów Sherwood - urodziłem się jako Nott, czarodziej skazany na sukces. Moje przyjście na świat świętowano niezwykle hucznie, ciesząc się z męskiego potomka, który przedłuży linię rodu. Była to noc pełna uśmiechów, zarówno prawdziwych, jak i sztucznych - najbardziej przekłamane z nich należały do moich rodziców. I chociaż przez ogół szlachty postrzegani byli jako małżeństwo wręcz idealne, rzeczywistość była jednak daleka od tej wizji. Archibald Nott, o niemal dekadę starszy od swojej żony, w życiu prawdziwie pokochał jedynie swoją pracę w Ministerstwie, wzbudzanie podziwu innych i knucie politycznych intryg. Z matrymonialnego punktu widzenia była to dość duża przeszkoda do pokonania - nim wreszcie się ustatkował, zrywał zaręczyny aż dwa razy, co jednak nie było zbyt powszechnie wspominane. Po wielu namowach ze strony rodziny, stanął wreszcie na ślubnym kobiercu, z kobietą, która również nie była w stanie obdarzyć go szczególnym uczuciem. Młoda Freya Burke, niegdyś pełna zapału i wigoru, mocno przywiązana do rodzinnego biznesu, w dniu ślubu stała się ponurą i cichą kobietą. Niektórzy uważali, że najzwyczajniej w świecie zmądrzała, inni, mający rację, wspominali o poprzednim wybranku, z którym nie dane było jej się związać. Pomimo to nigdy nie przestała go kochać, do dnia dzisiejszego żyjąc utraconą miłością mężczyzny, który sam również założył już rodzinę. Nigdy nie byli dobraną parą i poza czujnym wzrokiem arystokratów, nie próbowali nawet udawać, że taką są. Dla nich stanowiłem jedynie spełnienie obowiązków nałożonych przez rodzinę i po moich narodzinach oddalili się od siebie jeszcze bardziej. Wymagali ode mnie szacunku i wiedzy, postawy godnej swojego nazwiska - przez większość czasu byli jednak szarymi eminencjami, cieniami, przenikającymi w tle. Matce, której ciężko przychodziło okazywanie jakichkolwiek uczuć, zdarzało się, w zależności od humoru poświęcać mi trochę czasu. Osobiście zadbała o moją naukę francuskiego, języka kraju Loary, który był jej sercu szczególnie bliski - kiedy opowiadała o Francji, w jej bladych oczach pojawiały się błyski zadowolenia, a kąciki
ust wyginały się w uśmiechu. To ona zaraziła mnie miłością do podróży i do języków obcych, która to trwa ze mną do dziś. Ojciec bezustannie pilnował moich postępów, rzadko jednak uczył mnie czegoś osobiście - wyjątek stanowiła jedynie jego ukochana dziedzina, retoryka. Jako małe dziecko chłonąłem ją z zapałem, szczęśliwy i pełny nadziei, że rodzic wreszcie zwróci na mnie uwagę. Gdy nieco dorosłem zabierał mnie na spotkania towarzyskie, wpajał nazwiska ważnych, wpływowych ludzi, podstawowe zasady rządzące politycznym światem. Zdarzało mu się nawet mnie pochwalić, wspomnieć, że jest dumny. Poza tymi nielicznymi przebłyskami uczuć jakie rzekomo do mnie żywili, traktowali mnie raczej chłodno, a przez wiele lat na ich twarzach nie zagościł ani jeden szczery uśmiech - jednak tej pamiętnej, kwietniowej nocy postanowili - czy z grzeczności, czy też by zachować nieskazitelną opinię - przynajmniej udawać zadowolonych. Chociaż nigdy mi tego nie okazali, na swój własny, nieco chory sposób kochali mnie i miłość tą okazywali w równie pokręcone sposoby - jednym z nich był bezustanny nadzór nade mną i moimi postępami. Czasem myślę, że pilnowali ich już od dnia moich narodzin od tego bowiem dnia cudze oczy obserwowały mnie już zawsze - i po dzień dzisiejszy, nie przestały.
Gdy byłem dzieckiem starałem się ich unikać, szczególnie, kiedy potykałem się ucząc tańców, nie radziłem sobie z nauką pływania lub spadałem z miotły ucząc się latać. Nigdy jednak nie udało mi się ich zmylić, widziały zatem każdą moją porażkę, lecz także każdy mój sukces. Miałem wielu nauczycieli, lecz wśród setek imion, tylko jedno wyróżniało się na tle innych - Mathilda, druga guwernantka zatrudniona przez rodziców. Jej poprzedniczka odeszła z przytupem, najwyraźniej zdenerwowana destrukcyjnym dwulatkiem - wszystko to za sprawą objawienia się mojego talentu magicznego, który dał o sobie znać w postaci zdemolowanej biblioteki. Mathilda nigdy się nie denerwowała - mówiła, że nie wypada. Na jej bladej twarzy bezustannie malował się ten sam wyraz - dworski, uprzejmy uśmiech, neutralny i zimny. Była szanowaną czarownicą czystej krwi, o srebrnych, prostych włosach, zawsze odpowiednio upiętych i wodnistych oczach, tak bladych, że niemal pozbawionych koloru, które zawsze napawały mnie strachem. Będąc dzieckiem wydawała mi się tak mało ludzka, że zastanawiałem się, czy w rzeczywistości jest czarownicą, a nie zjawą z innego świata. Osobiście pilnowała bym wszystkie kroki stawiał z gracją i podniesioną głową, a każdą nutę śpiewał czysto - pokazywała mi także obrazy i rzeźby, z czasem podsuwała mi książki traktujące o historii czy sztuce logicznego myślenia. Można powiedzieć, że moja miłość do czytania jest w głównej mierze jej zasługą. Pochłonięty opowieściami o wojownikach okrytych chwałą, zainteresowałem się szermierką, a z czasem lekcje fechtunku stały się dla mnie chwilami wytchnienia. Było to coś, co pozwalało uporządkować mi myśli, coś w czym byłem wystarczająco dobry, by spełnić cudze oczekiwania. Wciąż pozostawiałem jednak wiele do życzenia, bo choć, jak na prawdziwego Notta przystało wykazywałem się charyzmą i obyciem, zarówno politycznym jak i kulturalnym, wiele rzeczy przychodziło mi z trudem - jedną z nich była Historia Magii, której nauka pomimo pochłaniania ogromu czasu, efekty przyniosła stosunkowo późno. Brak więzi z rodzicami i bezustanna krytyka powodowała kwestionowanie tego, kim byłem. Swoje problemy ukrywałem jednak głęboko, by nikt ich nie zobaczył, przykrywając je szarmanckim uśmiechem.
Kilka pierwszych lat mojego życia minęło za mglistą kurtyną, przepełnione niezliczonymi godzinami lekcji, które po dłuższym czasie przyniosły korzyść - na balach maskowych moich rodziców nie deptałem już cudzych nóg, a zamiast spadać z końskiego grzbietu wybierałem się na przejażdżki po baśniowych borach lady Marion. Odnosiłem wrażenie, że także ona bacznie obserwowała mnie ze swojego portretu, wiszącego na ścianie rezydencji. Wielokrotnie studiowałem rysy jej twarzy, starając doszukać się jakiegoś rodzinnego podobieństwa i potwierdzenia tego, kim byłem. Bywały takie momenty, że siadywałem na kanapie i godzinami wpatrywałem się w obraz, mając nadzieję, że w jakiś magiczny sposób rozwiąże to wszelkie moje wątpliwości. Niestety, urodziwe oblicze czarownicy nie zdradzało odpowiedzi na żadne z moich pytań. Wbrew mojej pierwotnej niechęci do swojej guwernantki, doceniłem Mathildę, która znała mnie o wiele lepiej niż którekolwiek z moich rodziców - pomogła mi także odnaleźć w sobie nową pasję, grę na fortepianie. Muzyka stała się sposobem na wyrażenie swoich emocji i uspokojenie myśli, na codzień gnających jak szalone. Choć w moim życiu jedynaka pojawiały się momenty samotności, kiedy towarzystwa dotrzymywały mi jedynie książki, większość czasu spędzałem szczęliwy, otoczony dalszą rodziną. Miałem bardzo dobry kontakt z kuzynostwem, zarówno ze strony ojca, jak i matki. Od najmłodszych lat za przykład służyli mi starsi kuzyni Nott, na których zawsze spoglądałem z podziwem. Również podziemne królestwo Burke’ów nie było mi obce, co w dużej mierze zawdzięczam Quentinowi. Po tej części rodziny odziedziczyłem zamiłowanie do rzadkich i ciekawych przedmiotów. Wydarzenia związane z Wielką Wojną Czarodziejów, nie zapadły mi szczególnie w pamięć - znajdowałem się bowiem z dala od nich. Jedyne ważniejsze wspomnienie w jakiś sposób z nią powiązane, stanowi zmiana Ministra Magii, z Hectora Fawleya na Leonarda Spencer-Moon. I choć okres mojego wczesnego dzieciństwa był pełen wrażeń, znalazł się wśród nich jeden dzień, który diametralnie zmienił moje życie - dzień bliższego spotkania z żywą legendą, jedną z moich dalszych ciotek, lady Adelaide Nott. Widziałem ją co prawda już wcześniej, w końcu jej podobizny zdobiły korytarze siedzib Nottów, jednak żadna z nich nie oddawała jej osoby w pełni. W momencie, w którym ją zobaczyłem, uwierzenie, że niegdyś porzucił ją jakiś kawaler i że sama została starą panną, wydawało się niemożliwe. Wiedziałem, że wszyscy cenili sobie jej spryt, jej zacięcie polityczne i klasę. Była wzorem do naśladowania, kolejnym idealnym przedstawicielem rodu, pielęgnującym jego dobre imię. Jednak w przeciwieństwie do moich rodziców i wielu innych, niewartych wspomnienia krewnych, ona natychmiastowo budziła szacunek i podziw, a nawet strach. Pomimo swojego wieku wyglądała wspaniale, srebrzyste włosy upięte w gustowną fryzurę, piękna ciemnozielona suknia i przenikliwe oczy, oczy lwa zdobiącego herb rodziny, których spojrzenie zapamiętałem na zawsze. Odczuwam je ilekroć popełniam jakiś błąd, ilekroć patrzę na jej portret wiszący na honorowym miejscu.
Some a c h i e v e greatness
W końcu nadszedł czas, czas w którym przestałem potrzebować Mathildy i jej poleceń - w dniu jedenastych urodzin w rękach trzymałem list, ozdobiony pieczęcią Hogwartu. Lew, orzeł, wąż i borsuk, na różnokolorowych polach, każde z nich inne, choć i w pewnym stopniu podobne. I chociaż ten pierwszy znajdował się na herbie Nottów, przydział do Gryffindorru byłby jedynie wstydem i upokorzenien, nawet za czasów, gdy w szkole nie urzędował jeszcze Grienewald. Gorszą opcją wydawał się tylko Hufflepuff. I choć w głębi serca wiedziałem, że jeżeli przyszłoby mi założyć granatowe szaty Ravenclawu nie czułbym się wielce obrażony, to Slytherin i jego barwy, tak podobne do barw rodziny, były mi najbliższe. Pierwsze kilka godzin po otrzymaniu dokumentu głowiłem się i niecierpliwiłem, bojąc się o swoją przyszłość - żyjemy w końcu w świecie, gdzie jest ona uwarunkowana tylko jednym słowem, słowem wypowiedzianym przez gadający kapelusz. O swoich zmartwieniach zapomniałem kompletnie na dłuższy czas i nie zawracały one mojej głowy ani w wakacje, ani nawet podczas podróży do zamku. Powróciły jednak, niczym uderzenie w twarz, w momencie kiedy wyczytano moje nazwisko, a Tiara Przydziału spoczęła mi na głowie. Chwilę milczenia na sali i kilka uwag w mojej głowie, przerwała upragniona fraza, wykrzyczana głośno i wyraźnie, nie pozostawiająca żadnych wątpliwości. Z dumą i lekkim sercem usiadłem do stołu Ślizgonów, osób, które towarzyszyły mi przez kolejne siedem lat mojego życia.Szkoła wywarła na mnie ogromne wrażenie, tysiące nowych twarzy i doznań. Zaopatrzony w wyniesione z domu umiejętności i konserwatywne poglądy dotyczące czystości krwi, ruszyłem na podbój Hogwartu.
Pierwszy rok mijał stosunkowo spokojnie, nauka większości przedmiotów nie sprawiała mi problemów. Szczególnym zamiłowaniem darzyłem i wciąż darzę zaklęcia oraz transmutację, nigdy jednak nie miałem talentu do eliksirów. Mimo wielu prób i chęci, magia poza "wymachiwaniem różdżką" nie wychodziła mi najlepiej - sprawy nie polepszała w żadnym stopniu dawna niechęć do Historii Magii.
Podczas drugiego roku nauki w szkole zapanował chaos, wywołany otwarciem Komnaty Tajemnic. Wydarzenia te pamiętam jak przez mgłę, a drugi rok kojarzy mi się głównie z pierwszą, dziecięcą miłością do pewnej Krukonki, z którą miałem zajęcia. Po zapewnieniach o wiecznym uczuciu i wspólnym siedzeniu przy stole, nasz związek zakończył się burzliwie po całych dwóch dniach. Zyskałem wtedy dobrą przyjaciółkę, która otworzyła dla mnie drzwi na kontakty z innymi wychowankami domu Roweny.
Z trzecim rokiem do moich przedmiotów doszła Opieka nad Magicznymi Stworzeniami, która szybko została jednym z lubianych przeze mnie przedmiotów - chociaż nigdy nie miałem czasu by poświęcić się tej dziedzinie i nigdy nie wiązałem z nią przyszłości, nadal fascynują mnie smoki i jednorożce. Próbowałem swoich sił również we Wróżbiarstwie, przedmiot ten porzuciłem jednak w trybie natychmiastowym - nie tylko nie miałem do tego talentu, ale również uznałem go za niepotrzebny. Był to też czas w którym dołączyłem do Klubu Pojedynków, chcąc dalej szkolić się w mojej ulubionej szkolnej dziedzinie.
Czwarty rok minął stosunkowo sielankowo. W Hogwarcie byłem osobą popularną i lubianą, jako prawdziwego Notta nie mogła ominąć mnie żadna impreza. Z domu rodzinnego wyniosłem umiejętność stosowania słów jako swojej broni - chwytania ludzi za serce i przekonywania ich do swoich racji. Często zdarzało mi się także kłamać i wykorzystywać innych, także przy pomocy kolejnej umiejętności nabytej za młodu - percepcji. Będąc stale obserwowanym, także nauczyłem się obserwować i wyciągać wnioski. Rozmowa zawsze była moją mocną stroną i choć nie potrafiłem, jak niektórzy popisywać się na miotle, zjednywałem sobie innych, odpowiednio dobierając zdania. Czarujące uśmiechy, niewymuszone komplementy czy przyjmowanie różnych masek nie było mi obce w rodzinie, w której argumenty były ostrzejsze, niż niejeden miecz. Wśród kompanów z domu węża szlifowałem swój charakter, nawiązałem znajomości na całe życie. To właśnie tam znalazłem czarodziejów równie cwanych i ambitnych jak ja, lecz także lojalnych i wiernych przyjaciół. Nieobce były mi też miłostki, dłuższe i krótsze, z których zaledwie garstka była choć w pewnym stopniu poważna.
Pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie wybór na prefekta Slytherinu w piątej klasie, a po zdaniu SUMów, już bez większego zdziwienia zostałem stałym bywalcem Klubu Ślimaka.
Wciąż piąłem się po stopniach szkolnej kariery w górę, gdyż na siódmym roku nauki wybrano mnie na prefekta naczelnego. I chociaż nie lubowałem się specjalnie w dawaniu szlabanów, do dziś kilka osób z mojego roku mi je wypomina. W ostatnich latach swojej edukacji mocniej przyłożyłem się do nauki, chcąc dostać się na wymarzony staż w Ministerstwie. Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów wybrałem niespełna trzy lata przed zdaniem OWUTemów, a aby zwiększyć swoje szanse do szkolnej nauki dołożyłem jeszcze dwa dodatkowe przedmioty: język włoski i niemiecki. Zauroczony myślą o dalekich podróżach, ostatnie letnie wakacje spędziłem na słonecznej Sycylii. Nauczyły mnie one nie tylko języka, lecz również miłości do czerwonego wina, które od tego czasu stało się moim ulubionym trunkiem. Nie zabrakło mi również czasu na zajęcia powiązane z kulturą, zwiedzanie galerii sztuki, wyjścia do magicznych filharmonii i teatrów - między innymi tymi tematami raczyłem później swoich gości. To tam również po raz pierwszy natrafiłem na wzmianki o prawdziwej naturze magii i zaciekawiony tematem, po powrocie do Anglii zacząłem szukać odpowiedzi. Z pomocą przyszedł mi po raz kolejny kuzyn, Quentin, który wprowadził mnie w arkana czarnej magii. Nie była jednak ona tym, czego się spodziewałem i porzuciłem tą dziedzinę już po nauce samych jej podstaw. Okres szkolny, który wciąż wspominam bardzo dobrze, musiał jednak kiedyś się zakończyć.
Others have greatness t h r u s t u p o n them
Hogwart ukończyłem z wysokimi wynikami, a przynajmniej wystarczającymi do podjęcia stażu. Jednak ze względu na młody wiek i chęć zdobycia lepszych kwalifikacji, postanowiłem nie aplikować na wymarzoną posadę od razu i zamiast tego zrobić sobie dwa lata przerwy. Pierwszy rok poświęciłem głównie nauce kolejnego języka - rosyjskiego. Udało mi się nawet odwiedzić Rosję, choć nie zabawiłem tam długo - zwiedziłem kilka miast i zobaczyłem niezwykły mecz Quidditcha z wykorzystaniem całych gałęzi drzew zamiast mioteł, nawiązałem też kilka nowych znajomości. Kontakt z czarodziejami danej narodowości był niezmiernie ważny i wydawał mi się niezbędny do dalszego doskonalenia swoich umiejętności. Pojawił się jednak wyjątek od tej reguły - zafascynowany tekstami znalezionymi w rodowej bibliotece, traktującymi o Dalekim Wschodzie, zapragnąłem poznać mowę jednego z tamtejszych krajów. I choć pierwotnie miał być to chiński, znalezienie nauczyciela jakiegokolwiek z języków azjatyckich graniczyło z cudem. Zadowoliłem się więc japońskim, który przybliżył mi pewien żeglarz.Po roku intensywnej nauki obu języków, przyszedł czas na coś zgoła innego - starając się uciec od rodzinnego zgiełku, wiecznie narzekających rodziców i coraz częstszych dygresji o tym, że może to już najwyższy czas aby zacząć chociaż rozglądać się za panną z dobrego domu, zabrałem matkę do Francji pod pretekstem prób polepszenia jej stanu zdrowia. Widziałem, jak w obcym kraju stawała się zupełnie inną osobą, a dla mnie ta podróż była źródłem samych zalet. Zatrzymując się u kuzynki dawnej lady Burke, pod czujnym okiem jej starzejącego się już ojca, niegdyś wyśmienitego polityka, odezwały się we mnie geny ojca i jego zamiłowanie do sztuki perswazji. I choć wiele godzin spędzałem na szlifowaniu swoich umiejętności w tej właśnie dziedzinie, czas spędzony nieopodal Paryża wydawał się niemal magiczny, również dzięki towarzystwu córki gospodarzy. Dni pędziły jak szalone i z ciężkim sercem musiałem pożegnać się ze słodką wonią kwiatów nad Loarą i osobami, które w tak krótkim czasie stały się bliskie memu sercu.
Dom pachniał jak tysiące liści namokniętych jesiennym deszczem i chociaż w Anglii przywitały mnie ciemne chmury, patrząc na nie poczułem się jednak właściwym człowiekiem we właściwym miejscu.
Wraz z jesienią rozpoczął się mój staż w Ministerstwie, który z początku drastycznie zawiódł moje oczekiwania. Tysiące tekstów, ksiąg i papierów sprawiło, że całe moje życie skupiło się na ciężkiej pracy, także nad swoim charakterem. Niedługo, bo tylko rok po rozpoczęciu ponownej nauki, czarodziejskim światem wstrząsnął traktat podpisany z Gellertem Grinewaldem. Jako nic nie znaczący na razie stażysta, starałem się głośno nie przedstawiać swoich poglądów, w duchu uważając go jednak za karygodny błąd. Z biegiem czasu w Ministerstwie czułem się co raz swobodniej, chłonąc wiedzę i poznając wiele ciekawych osobistości. Utraciłem jednak chwilowo sporo kontaktów, ograniczających się przez pewien czas jedynie do wymieniania uprzejmości na korytarzu, którym podążałem zabiegany z plikiem dokumentów i listów. W ostatnim roku stażu pojawiła się u mnie fascynacja sztuką animagii, a wszystko to za sprawą jednego z Funkcjonariuszy MKCz, od którego pobierałem nauki. Obiecałem sobie, że kiedyś postaram się jej nauczyć.
Po zakończeniu trzyletniego szkolenia dostałem posadę - i choć moja praca przez kilka pierwszych miesięcy opierała się głównie na czytaniu listów, tłumaczeniu mniej ważnych dokumentów i wypełnianiu druków, nie narzekałem specjalnie, znajdując w końcu więcej czasu dla starych i nowych znajomych. Przełom nastąpił wraz z pierwszym wyjazdem powiązanym z pracą - ze względu na bardzo dobrą znajomość języka, w charakterze jednego z podrzędnych dyplomatów, posłany zostałem do Francji. Jako niedoświadczony, młody pracownik moje zadania polegały głównie na siedzeniu cicho i obserwowaniu, niekiedy sporządzaniu notatek. I znów zatracony do reszty w przedziwnym uroku tego kraju, ciężko było mi go opuścić. Ojciec, chociaż nie do końca usatysfakcjonowany brakiem swojego jedynego syna w domu, aprobował moją pozycję, jako szanowany i odpowiedni zawód dla szlachcica. Po powrocie w Anglii nie zostałem na długo - czekał mnie kolejny wyjazd służbowy, aż do wyśnionej niegdyś Azji, gdzie pod okiem starszego rangą interwenta miałem brać udział w rozmowach politycznych. Dotyczyły one w dużej mierze nowego porządku, gdyż niedawno przyjęta tam niedawno mugolska demokratyczna konstytucja wywarła ogromny wpływ na zamieszkujących te terytoria czarodziejów. Odmienna kultura kraju kwitnącej wiśni była dla mnie wielkim szokiem. Pobyt zagranicą przedłużał się z tygodnia na tydzień, a wraz z mijającymi miesiącami udało mi się lepiej zrozumieć i pokochać tą osobliwą wyspę, tak daleką od rodzinnego Nottingham. Podróże otworzyły przede mną zupełnie nowy świat - i choć nadal uznawałem wyższość krwi szlachetnej i czystej nad innymi, nie była to pierwsza rzecz o którą pytałem nowo poznanego. Unikałem kontaktów ze szlamami, nie byłem jednak jednym z tych szlachciców, głośno narzekających na rosnącą ich liczbę. Negocjacje, podobnie jak wszystko inne, musiały dobiec końca i po niespełna roku spędzonym w krainie wschodzącego słońca czekał mnie dłuższy pobyt w kraju pełnym ulew. Ojciec zaczynał już powoli naciskać na mój powrót, głównie w celu ustatkowania się i założenia rodziny. Schodząc z pokładu statku nie wiedziałem jednak, że swoją stopę stawiam w państwie zupełnie innym, niż to które zostawiłem - ominął mnie między innymi pogrzeb jednego z profesorów, Horacego Slughorna. Zgodnie z życzeniem Archibalda niemal natychmiastowo udałem się w rodzinne strony, rad z ponownego spotkania z kuzynostwem. Nic nie jest pewne, lecz zwiastując z osobliwego zachowania ojca oraz dziwnych wydarzeń na terenie kraju, przypuszczam, że tym razem zostanę w nim na dłużej. I choć powracając do malowniczych lasów Sherwood, miejsca w którym wszystko się zaczęło, wzdrygnął mną dreszcz niepewności, skłamałbym mówiąc, że stojąc pod portretem lady Marion i czując na sobie wzrok jej zielonkawych oczu nie czułem się jak w domu. Spoglądały na mnie - stale takie same, ja jednak byłem już kimś zupełnie innym.
Wypowiadając słowa zaklęcia, najczęściej przyzywanymi przez niego wspomnieniami są te związane z gronem najlepszych przyjaciół, nie ważne, czy pochodzące z lat nauki w Hogwarcie czy którejś z jego podróży.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 20 | +5 (różdżka) |
Czarna Magia: | 1 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 5 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 10 | Brak |
Zwinność: | 3 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | II | 2 |
Język obcy: rosyjski | I | 1 |
Język obcy: włoski | I | 1 |
Język obcy: japoński | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Retoryka | IV | 40 |
Kłamstwo | I | 2 |
Historia Magii | II | 10 |
ONMS | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Astronomia | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szlachecka Etykieta | I | 0 |
Silna wola | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | I, II, III, IV lub V | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 0,5 |
Malarstwo (wiedza) | I | 0,5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0,5 |
Muzyka (fortepian) | I | 0,5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Szermierka | I | 1 |
Taniec Balowy | I | 1 |
Latanie na miotle | I | 1 |
Jeździectwo | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
brak | - | 0 |
Reszta: 4 |
12pkt statystyk, różdżka, sowa
Witamy wśród Morsów
Nabyte za młodu umiejętności, szlifowane podczas szkolnej edukacji, rozwinęły w młodzieńcu pragnienie wiedzy, którą zyskał podczas kolejnych podróży. I bez trudu można było mu przyznać miano poligloty, gdy zdobywał podstawy kolejnych, obcych języków.
Dzięki matce, poznał uroki Francji, a kariera coraz żywiej otwierała się przed młodym arystokratą. Powrót do rodzimej Anglii, malowniczych lasów Sherwood i miejsca, w którym wszystko się zaczęło - nie był zaskoczeniem ani dla Alastaira, ani tym bardziej dla rodziny. Czy tym razem, stojąc przed portretem Lady Marion, młodzieniec odda się niepewności? Czy wskaże kim rzeczywiście się stał?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 04.09.17 19:45, w całości zmieniany 2 razy
[04.10.16] Losowanie (marzec): włos jednorożca, krew reema
[04.05.17] Wsiąkiewka: +1 PB do reszty
[29.05.17] Wsiąkiewka: +2 PB do reszty
[04.07.17] Rozwój: Zielarstwo +2 PB
[18.07.17] Wsiąkiewka: +2 PB do reszty
[25.08.17] Rozwój: Silna wola +2 PB
[02.11.17] +1 PB do puli (nagroda za szybką zmianę)
[05.12.16] Lusterko, +10PD
[09.01.17] Wykonywanie zawodu (marzec) +50PD
[16.02.17] Zakupy: +1 PB; -50 PD
[16.02.17] Zwrot PD; +80 pkt
[04.05.17] Wsiąkiewka: marzec +30 PD, +1 PB
[05.05.17] Wykonywanie zawodu (kwiecień), +50 PD
[05.05.17] Klub pojedynków (kwiecień), +20 PD
[08.05.17] Poruszenie tematu artykułu - Prorok codzienny, +5 PD
[26.05.17] Poruszenie tematu artykułu - 25/04 prorok codzienny, +5 PD
[28.05.17] Osiągnięcia (Do wyboru, do koloru; Hep!; Obieżyświat): +120 PD
[29.05.17] Wsiąkiewka (kwiecień), +90 PD, +2 PB
[04.06.17] +5 pkt do statystyk
[13.06.17] Aktualizacja postaci: +2 punkty zaklęć, -110 PD
[14.06.17] Poruszenie tematu artykułu - Prorok Codzienny 5.04, +5 PD
[04.07.17] Nauka biegłości (zielarstwo, I), -2 PB
[18.07.17] Wsiąkiewka (kwiecień), +90 PD, +2 PB
[18.07.17]Osiągnięcie: Mały Pędzibimber +30PD
[01.08.17] Zdobycie osiągnięcia: Złoty myśliciel; +30PD;
[23.08.17] Wykonywanie zawodu (maj), +50 PD
[25.08.17] Powiększenie limitu postaci krwi szlachetnej, -800 PD
[25.08.17] Zakup biegłości: Silna wola (I), -2 PB
28.09.17] Zdobycie osiągnięcia: Weteran +100PD;
[30.01.18] Udział w wydarzeniu I nie było już nikogo, +110 PD
[28.02.18] Konkurs na parszywki, +1 PD