Wydarzenia


Ekipa forum
Sala numer dwa
AutorWiadomość
Sala numer dwa [odnośnik]03.04.15 22:15
First topic message reminder :

Sala numer dwa

Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer dwa - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala numer dwa [odnośnik]17.04.17 4:19
Czas który Florence spędziła w szpitalu dłużył jej się przeokrutnie. Z dwóch powodów. Nigdy nie przywykła do tego, by spędzać bezczynnie dłuższą chwilę czasu. Zawsze coś robiła. A to gnała gdzieś na miasto, a to wymyślała nowe smaki lodów, eksperymentując jednocześnie w kuchni, a to pracowała w lokalu. Po prostu zawsze było coś do roboty. Tymczasem co jej zostało teraz? Czytanie książek. I bazgranie w swoim notatniku. Przez pierwsze dwa dni Flo próbowała się faktycznie stosować do wszystkich zaleceń lekarza - co do joty. A wśród jego zaleceń było między innymi - dużo wypoczywać. Więc Florence próbowała spać. Przez pewien czas nawet jej to wychodziło, w końcu choroba była dla organizmu sporym wyzwaniem. Jednak leczenie powoli zaczęło przynosić rezultaty i Florence wkrótce poczuła się znacznie lepiej. Poza tym, ile można spać?!
Z każdym kolejnym dniem jednak Florence po prostu zaczęła się coraz bardziej niepokoić. I to wcale nie o siebie, w końcu była w najlepszych rękach. Martwiła się o Lily. Dwa dni jej nieobecności po przesłuchaniu jeszcze mogła jakoś sobie usprawiedliwić - przetrzymali ją, by jeszcze o coś przepytać. Może coś wydało im się podejrzane, ale przecież rudzielec to był aniołek, nie mieli na nią nic, na pewno. Wkrótce ją puszczą.
Tylko że no... nie puścili. I Florence zaczęłaby odchodzić od zmysłów, gdyby nie dostała końskiej dawki eliksiru uspokajającego.
I tak jej czas mijał - od chwil niepokoju, gdy specyfiki przestawały działać,, do momentów lekkiego otępienia, podczas którego i tak czuła jak drży jej serce.
Próbowała sobie umilać czas jedną z niewielu dostępnych dla niej rozrywek - książkami. Ciężko było jej jednak się skupić.
Ten dzień nie miał się niczym różnić od pozostałych. Rano Florence grzecznie poddała się zabiegom a teraz odpoczywała, znów próbując czytać (chociaż gdyby mogła, pobiegłaby zaraz szukać Lily).
Kiedy kątem oka dostrzegła jakiś ruch, odruchowo przeniosła wzrok w tamtym kierunku. Kiedy dotarło do niej, kto właśnie przyszedł do sali w odwiedziny, przez chwilę się zapowietrzyła.
Jej wzrok momentalnie stał się lodowaty.
Matt chyba nie wierzył, że swoją głupią gadką ją jakoś udobrucha, prawda? Tym bardziej, że jego domysły były oczywiście prawdziwe. Różniły się tylko szczególiki (ot, to nie Lily przyszła do Flo po pomoc. Florence sama wpadła do mieszkania rudzielca w zupełnie innym celu i znalazła ją zapłakaną i przerażoną, wyglądającą jak sto nieszczęść).
- Napisałam ci, że masz mi się nie pokazywać na oczy. Tchórzu! Zdychaj! - warknęła i prawie rzuciła w niego książką. Powstrzymała się w ostatniej chwili. Zamiast tego położyła się tyłem do niego, ostentacyjnie pokazując, że jest na niego wściekła. Miał wielkie szczęście, że nie mogła wychodzić poza pole ochronne, trzymające chorobę wewnątrz. Inaczej już by go zatłukła!


What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might

Not know what the hell is going on!



Ostatnio zmieniony przez Florence Fortescue dnia 21.04.17 11:09, w całości zmieniany 1 raz
Florence Fortescue
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Sala numer dwa - Page 4 Tumblr_p0ebmcr3Ki1wbxqk4o1_540
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3964-florence-fortescue https://www.morsmordre.net/t3969-hiacynt#76587 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t3970-florence-fortescue#76622
Re: Sala numer dwa [odnośnik]20.04.17 3:17
Nie zaskoczyła mnie jej reakcja na moją osobę. Spodziewałem się czegoś podobnego. Pozorność normalności spłynęła więc z mojej twarzy ujawniając mieszaninę igrającego na niej rozgoryczenia i zmęczenia. Przetarłem dłonią kark wypuszczając przy powoli powietrze z płuc. Nie chciałem i nie potrafiłem jej tego wytłumaczyć. Miałem wrażenie, że by nie zrozumiała - tego, dlaczego postąpiłem, tak jak postąpiłem. Bo przecież wiedziała już, prawda? Nie było innej opcji. Pewnie Lily już jej wszystko powiedziała bo komu innemu w całym Londynie by miała?
- Od tygodnia nie było mnie w domu - skwitowałem sucho, chcąc się odciąć od niepotrzebnych wyjaśnień. Odniosłem wrażenie, że w tym samym momencie paląca rana po wilkołaczych zębach zapiekła mocniej - Ale to nie ważne. I tak bym przyszedł wiedząc, że chorowanie na rzadkie, magiczne choroby to twoje nowe hobby - zresztą zacznijmy od tego - kogo ja się tak właściwie słuchałem? - Ale ciesze się, że czujesz się dobrze - wydedukowałem po jej wojowniczości z ulgą. Zamilkłem potem, wyraźnie zastanawiając się czy powinienem, a może czy w ogóle można mi było pytać o Lily - Jak się trzyma...? Jak poszło jej to przesłuchanie? - chciałem wiedzieć.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Sala numer dwa [odnośnik]21.04.17 11:46
Słysząc jego deklarację o długiej nieobecności we własnych czterech ścianach, Florence tylko prychnęła. Bardzo ją kusiło żeby syknąć coś w stylu "Typowe!", bo w końcu czego się można było spodziewać po podejrzanym typie mieszkającym na Nokturnie, znanym już chyba każdemu policjantowi w Tower. Florence już wyobrażała sobie jak Matt tłukł się z innymi moczymordami z tej ulicy w jakimś obskurnym lokalu.
Oczywiście, gdyby się odwróciła i przyjrzała mu nieco dłużej, zobaczyłaby że Matt nosi na sobie opatrunki, które niekoniecznie wskazywałyby na bójkę w barze (w końcu troche sie na tym leczeniu znała!). Niemniej to krótkie spojrzenie, które mu posłała, zanim odwróciła się do niego tyłem, było niewystarczające (nie zapominajmy że była też nieco otumaniona przez eliksir uspokajający!) by w ogóle zauważyła że Matt był ranny.
Tym gorzej dla niego.
- O jaki ty się troskliwy zrobiłeś - sarknęła.
Trochę niesprawiedliwie, w końcu Matt zawsze był troskliwy, naprawdę troskliwy, tylko że głupi. Ile lat przecież opiekował się nią samą i Lily. Nie było się jednak co dziwić jej złości - w końcu on skrzywdził rudzielca. Zostawił ją samą, na pastwę losu. Tuż przed przesłuchaniem. I nie, argument że wiedział, że Lily pogna do Florence po pomoc go nie usprawiedliwia.
Florence już się szykowała do tego, żeby po prostu Matta zignorować. Nie chciała go widzieć na oczy, przypominał jej tylko o zaginionej Lily. Lily, która była teraz Merlin jeden raczy wiedzieć gdzie, na pewno przerażona, na pewno zapłakana i zasmarkana. Przecież gdyby mogła, wróciłaby do mieszkania rodzeństwa na Pokątnej. Ale nie wróciła.
- To już nie jest twój interes! Nie masz prawa się o nią rozpytywać! - zawołała nagle, zrywając się z łóżka. Zachwiała się lekko przez osłabiony organizm, ale przytrzymała ramy mebla i ustała na nogach. Odwróciła się do mężczyzny, posyłając mu wrogie spojrzenie - Zostawiłeś ją, więc teraz się nią nie interesuj!
Dopiero teraz Florence dostrzegła te wszystkie opatrunki i bandaże na jego ciele. Przez chwilę jej twarz nawet nieco złagodniała, już otwierała usta by zadać pytanie. Ale w sekundę później znów jej spojrzenie stwardniało a ona zrezygnowana pokręciła głową.
- Nawet nie będę pytać.


What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might

Not know what the hell is going on!

Florence Fortescue
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Sala numer dwa - Page 4 Tumblr_p0ebmcr3Ki1wbxqk4o1_540
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3964-florence-fortescue https://www.morsmordre.net/t3969-hiacynt#76587 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t3970-florence-fortescue#76622
Re: Sala numer dwa [odnośnik]30.04.17 10:49
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że ta rozmowa będzie co najmniej trudna. Być może właśnie dlatego, mimo wszystko próbowałem nieporadnie i bezskutecznie wejść w temat w miarę gładko. Niestety już po chwili spokój, który obiecałem sobie zachować zaczął mnie opuszczać. Właściwie czułem, jak ironia jej słów nieprzyjemnie zmierzwiła mnie pod włos.
- Przestań - wystosowałem szorstki imperatyw domyślając się jednak, że moje żądanie spłynie po niej jak po kaczce. Bardzo dobrze wiedziałem co zrobiłem, a jej słowa w których już teraz pobrzmiewała dezaprobata i pretensja drażniły. Mimo wszystko nie byłem zobowiązany wobec kogokolwiek, nikomu nie obiecywałem jakiejkolwiek ochrony, troski. Nie miałem zamiaru więc słuchać bezpodstawnych zarzutów kierowanych w moją stronę o to, że...no właśnie, o to, że nie zachowałem się tak jak oczekiwała tego ode mnie Florence? Lily? O to, że postąpiłem inaczej niż je do tego przyzwyczaiłem? Taką ponurą niespodzianką było to, że nie zamierałem się w nieskończoność spełniać zachcianki karmiąc się naiwnie że to mi wystarczy. Gniewnie zmarszczyłem więc czoło.
- A kim ty jesteś, żeby decydować się by decydować o tym do czego mam prawo? - warknąłem ostro, nie ukrywając zdenerwowania - Starą, sfrustrowaną panną która myśli, że cokolwiek wie bo się naczytała romansideł...? - fuknąłem pogardliwie - Dla przypomnienia - nie jestem zobowiązany wobec kogokolwiek i spełniania zachcianek wszystkich wokół. W ogóle ciekawy jestem, czy na swojego brata też tak naskakiwałaś, bo czy przypadkiem nie spotyka się on z Lily? Ach, no tak, przecież wiesz, że nie robi tego na poważnie więc jest w porządku, tak? - uśmiechnąłem się szeroko, szyderczo, piętnując jej bezsensownie wybiórczą postawę. To wszystko być może nie było tak, być może szukałem w ty momencie usprawiedliwienia dla siebie, lecz po części przewijały się w moich słowach myśli. Tak właściwie w nosie miałem to, czy któraś wbije jej się w pierś niczym harpun. Podniosłem się z krzesła mając wrażenie, że jeśli tego nie zrobię to coś od wewnątrz mnie rozniesie. Prychnąłem na jej słowa, nie mając nawet zamiaru się tłumaczyć. Przecież nie musiałem. Tak samo jak z tego, że mimo tego wszystkiego co mówiłem, to jednak mi zależało by wiedzieć co u niej.
- Albo odpowiadasz albo dowiem się od kogoś innego - podsumowałem mierząc ją chłodnym spojrzeniem. Nie miałem humoru na bierki ani też nie miałem zamiaru kłaść po sobie uszu. Bo dlaczego miałbym?


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Sala numer dwa [odnośnik]01.05.17 23:21
Czy Matt naprawdę próbował się usprawiedliwiać niezłożeniem słownego przyrzeczenia że będzie zawsze chronił Lily? Och, gdyby Florka mogła go teraz dostać w swoje ręce skończyłoby się chyba nie tylko na spoliczkowaniu go. Jak on mógł być tak bezduszny. I do tego tak ślepy. Czy on na pewno wylądował w szkole w domu lwa? Nie był przypadkiem jedną z tych podłych i obślizgłych żmij?
Florence miała ochotę w tym momencie popłakać się ze złości. Z wściekłości na niego oraz ze strachu o Lily. Eliksiry uspokajające chyba przestawały powoli działać, kiedy emocje zdawały się w niej aż kipieć. Zawsze miała bardzo gorący temperament, a w obliczu takiego stresu nie miała się zamiaru powstrzymywać ze słowami. Nawet jeśli miały bardzo boleć.
I nie, nie ubodło ją to, że nazwał ją starą panną. Bo znalazła sobie kogoś, ale to nie miało w tej chwili znaczenia. Liczyło się to, jak tępy i nieczuły był Matthew.
- "Spełniania zachcianek"? "Zachcianek"?! - wyrzuciła z siebie - Czy ty w ogóle siebie słyszysz, Matt? I kogo niby masz na myśli mówiąc o "wszystkich"? Nie wiem, kto zalazł ci w ten sposób za skórę, i nie obchodzi mnie to. Bo mówimy tutaj o kimś kogo kochasz, a kogo zostawiłeś na pastwę losu! I nie, nie obiecałeś niczego nikomu, ale wiesz, jak się nazywa przyjaciela, który zostawi cię w najczarniejszej godzinie? Zdrajca. - wysyczała z wściekłością.
Bo właśnie tak to widziała Florka. Matt zdradził zaufanie jakie Lily w nim pokładała. Nigdy nie ślubował jej ochrony ale czuł się dobrze z faktem, że po tylu latach ją zawiódł?
- Jeśli tak bardzo masz Floreanowi za złe, że próbowali coś stworzyć razem, trzeba było w końcu ruszyć się do roboty! Ale nie, ty wolisz tylko stać jak kołek i czekać na oklaski, żałosny tchórzu.
Wiedziała, że związek Lily i Florka nie miał przyszłości. Ale przynajmniej pozwalał się rudzielcowi czymś zająć. Poza tym, Florence po cichu liczyła, że Matt w końcu postanowi wyznać jej swoje uczucia.
No i wyznał, psidwaka mać, i to w jakim pięknym stylu!
- Chcesz wiedzieć? Proszę bardzo! Zaginęła! Nie mam pojęcia gdzie jest! Ministerstwo też nie odpowiada na listy. Po prostu zapadła się pod ziemię! Zadowolony?
Chciała, by go bolało. Wręcz pragnęła zobaczyć ból w jego oczach. Bo gdyby nie zniknął jak ten beznadziejny nieudacznik, Godryk jeden raczy wiedzieć gdzie, to już dawno by wiedział. Pewnie by jej szukał. Tymczasem on znów narobił sobie kłopotów, wylądował w Mungu i jak gdyby nigdy nic przyszedł w odwiedziny do chorej znajomej, przy okazji zapytując "Jak tam poszło przesłuchanie"?
Miała ochotę krzyczeć.


What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might

Not know what the hell is going on!

Florence Fortescue
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Sala numer dwa - Page 4 Tumblr_p0ebmcr3Ki1wbxqk4o1_540
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3964-florence-fortescue https://www.morsmordre.net/t3969-hiacynt#76587 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t3970-florence-fortescue#76622
Re: Sala numer dwa [odnośnik]09.05.17 22:39
Parsknąłem rozbawiony jej reakcją. Wywróciłem oczami bo doskonale wiedziałem jakim jadem na mnie splunie. Nie ruszało mnie to. To, że pretensja była celowana do mnie; to, że ja byłem głównym winnym bo śmiałem żywić jakieś nadzieje. Co z tego, że byłem powietrzem; co z tego, że obecnie umawiała się na romantyczne spacery z Florkiem - zdrajcą i winnym byłem ja bo śmiałem żywić nadzieję. Jakby posiadanie uczucia samo w sobie zobowiązywało mnie do pokornego bycia rycerzem, którym notabene przez blisko połowę swojego życia próbowałem być. Dla niej. Ale cóż, ja tam mogę wiedzieć - w końcu byłem zdrajcą.
- Skończyłaś? - spytałem niedbale, lakonicznie. Afiszowałem się przy tym swoją obojętnością wobec jej wywodów. Zupełnie jakbym był głuchy na jej opinie i słowa, jakby to przestało mieć dla mnie znaczenie i tak właściwie po części coraz bardziej na nim traciło - kolejne jej słowa udowadniały mi w jak trywialny sposób postrzegała świat. Może nie do końca była to jej wina bo w końcu nigdy w sposób szczególny nie odsłaniałem się z moimi motywacjami oczekiwania. Może gdybym to zrobił to by zrozumiała. Chociaż...czy to było ciągle istotne...?
Patrzyłem potem na nią marszcząc w ciszy czoło, jakbym nie do końca rozumiał jej słów, a przecież angielski nie był mi obcy. Zaginęła. Zdawało się to być ponurym żartem lecz w oczach Florence wcale nie iskrzyła żartobliwość. Premedytacja, może bezsilność, lecz nie żartobliwość.
Na moment zabrakło mi słów więc patrzyłem na nią skołowany by zaraz się roześmiać się podle. Pokiwałem niedowierzająco głową.
- Mnie masz za tchórza i zdrajcę, a sama chcesz mi powiedzieć, że od dnia przesłuchania nie masz pojęcia gdzie jest...? - bawiło mnie to i wkurwiało jednocześnie, a w głowie przewijała mi się wizja w której w ogóle nie trafia na przesłuchanie bo tuż przed nim pękła i być może siedzi w tower albo ukrywa się pod jakimś mostem - Przyjaciółka i żigolo od siedmiu boleści...- cedziłem przez zęby - To ma być jakiś żart? Próbujesz się za coś odegrać, Flo? Nie bądź żałosna. - mimo wszystko nie dopuszczałem do myśli podobnego scenariuszu.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Sala numer dwa [odnośnik]10.05.17 12:54
- To ty powinieneś skończyć - jej oblicze zachmurzyło się.
Nie uważała może, że zna wszystkie sekrety Matta. Takie osoby jak on zawsze coś przed wszystkimi kryją - szczególnie prze tymi, o których się troszczą. Ba! Gdyby Florece nie była spostrzegawcza, prawdopodobnie nadal nie wiedziałaby, że Matt kochał się w Lily. Niektórych znaków nie dało się jednak przegapić.
Ale jednak nie sądziła, że nie zna go aż tak bardzo. Byli przyjaciółmi, do cholery! Przez lata widywali się w Hogwarcie, później zaś, póki nie wydarzyła się w jej domu rodzinna tragedia, spotykali się też na Pokątnej! Przez cały ten czas Florence nosiła w sobie jego sekret, wysłuchiwała narzekań na Duncana, próbowała zmotywować go do zawalczenia o Lily.
Naprawdę zabolało ją to, gdy zrozumiała, że wcale tak naprawdę przyjaciółmi nie są.
I to wcale nie tak, że tylko Matt był tu winny. Florence doskonale zdawała sobie sprawę, że Lily również ma swoje za uszami. Że była ślepa jak przeklęty kret. Ale czy naprawdę to wszystko trzeba było rozwiązywać w taki sposób?
Podciągnęła nogi pod brodę, obejmując je dłońmi. Reakcja Matta na wieść o zaginięciu w sumie była całkiem przewidywalna. Zaprzeczenie i zarzucenie jej kłamstwa. Niedowierzanie. Wyrzuty. Ale tak serio... Co ona mogła? W tym stanie?
- Przepraszam że od kilku dni tkwię tutaj, bez możliwości nawet wyjścia na korytarz! A nawet gdybym napisała ci w liście co się z nią stało, i tak byś nie odczytał. Jak to było? "Od tygodnia nie było cię w domu"...? - słowa te wypowiedziała z naciskiem, ale jednak głosem ściszonym niemal do szeptu.
Spojrzała na Matta wyzywająco. I co teraz, kochasiu? Lily już nie była twoim zmartwieniem, prawda? Zostawiłeś ją, postanowiłeś zniknąć. Czy może jednak ci się teraz odwidzi i postanowisz, że ze względu na takie okoliczności, jednak spróbujesz jej pomóc? Tylko po to by później znów zostawić ją samą we łzach?
- Przyjaciel od siedmiu boleści. - użyła tego samego określenia wobec niego. - Niech mi pan zejdzie z oczu, panie Bott. - dodała na koniec, odwracając się do niego ponownie plecami.


What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might

Not know what the hell is going on!

Florence Fortescue
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Sala numer dwa - Page 4 Tumblr_p0ebmcr3Ki1wbxqk4o1_540
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3964-florence-fortescue https://www.morsmordre.net/t3969-hiacynt#76587 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t3970-florence-fortescue#76622
Re: Sala numer dwa [odnośnik]13.05.17 23:17
Poczułem jak zadrżały niewidzialne fundamenty na których opierała się nasza relacja. Coś się sypało, niszczało i oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Co jednak gorsze - żadne z nas nie posiadało chęci i siły by jakkolwiek próbować to ratować. Co prawda szarpnęło się we mnie sumienie w chwili, gdy Flo w obronnym geście podkuliła nogi pod siebie, chcąc jakby się ode mnie odgrodzić. Nie myślałem o konsekwencji ciężaru swoich słów. Chociaż może nie do końca była to prawda - chciałem by ją ubodło. W naturalny sposób pragnąłem zepchnąć ją do defensywy nie zamierzając pozwolić jej na słanie zarzutów tym bardziej, gdy dowiedziałem się o jej braku posiadania wiedzy na temat tego gdzie w tym momencie egzystowała Lily. Zabawne, że chwilę wcześniej mówiła o mnie jak o źle koniecznym.
Jej wymówka w której nawet nie ukrywał się wyrzut nie zabolała mnie tak, jak powinna. Choć bowiem szamotnęła poczuciem winy to te zdawało się być skopane tak, że nawet nie próbowało się podnosić. Czułem tylko złość i frustrację. Czemu to wszystko tak się toczyło?
Bez słowa patrzyłem na nią przez cały czas zgrzytając zębami by potem po prostu wyjść nie mówiąc nic spełniając jej życzenie.

|zt


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Sala numer dwa [odnośnik]14.05.17 0:37
Już nawet nie chciała na niego patrzeć. Czuła się tak beznadziejnie bezsilna w tej chwili... Wróciły do niej wszystkie te odczucia, które poznała po raz pierwszy gdy zachorowała jej matka. Które zostały z nią jeszcze bardzo długo, pogłębiając się, kiedy trzymała na rękach ciało ojca, wykrwawiającego się w jakimś magicznym kręgu. Wtedy też nie mogła nic zrobić. Po prostu patrzyła na cierpienie najbliższych jej osób.
Tym razem też nie mogła nic zrobić. Była uwięziona w szpitalu jak w klatce, a jej wyjście poza pole ochronne oznaczałoby tylko spowodowanie większej krzywdy każdemu w otoczeniu. Nie mogła wstać i ruszyć na poszukiwania Lily. Nie mogła przecież nawet pomagać Floreanowi w pracy w lodziarni.
A teraz jeszcze na dodatek prawdopodobnie zniszczyła wieloletnią przyjaźń z czasów szkolnych.
Nie zasłużyła sobie na to wszystko!
W ciszy słuchała jak Matt wstaje z krzesła i bez słowa wychodzi. Zacisnęła wargi i powieki, obejmując kolana ramionami. Musiała wytrzymać, aż do chwili, kiedy drzwi się za nim zamknęły. A kiedy w końcu szczęknął zamek, Florence załkała cicho, tak jak już dawno nie łkała. I płakała bardzo długo, bo tamy jej odporności psychicznej po prostu nie wytrzymały napięcia i pękły z hukiem. Zwinęła się pod kołdrą w kulkę i płakała. I płakała. Łzy płynęły więc aż do momentu, w którym wyczerpany organizm nie zażądał od niej snu.

zt


What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might

Not know what the hell is going on!

Florence Fortescue
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Sala numer dwa - Page 4 Tumblr_p0ebmcr3Ki1wbxqk4o1_540
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3964-florence-fortescue https://www.morsmordre.net/t3969-hiacynt#76587 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t3970-florence-fortescue#76622
Re: Sala numer dwa [odnośnik]15.05.17 9:22
|końcówka kwietnia

Po otrzymaniu listu od Odette przez dłuższą chwilę przecierał oczy ze zdumienia, upewniając się, czy aby na pewno nie spłatały mu figla, a słowa, jakie widzi naprawdę widnieją na pergaminie. Brzmiało to przecież jak najstraszniejsze, najsmutniejsze, hiobowe wieści! Zniszczona fryzura: cóż mogło się stać z tymi pięknymi, złotymi lokami? A jeśli ktoś wyrwał z głowy jego najdroższej pukiel włosów albo poplątał je tak, że grzebień nie mógł nic z tym zdziałać? Podarta suknia: a jeśli rozdarła się zbyt mocno, ukazując nieco za dużo jej pięknego, nietkniętego ciała? Na samą tak niechlubną myśl, Parkinsona zalała fala gorąca, że ktoś mógł zobaczyć tak niewinną istotę obnażoną! I jakby tego jeszcze było mało, zakażenie. Od samego czytania Marcelowi robiło się słabo, więc czym prędzej padł na fotel i nie podnosił się z niego, dopóki skrzatka nie przyniosła mu soli trzeźwiących i eliksiru wzmacniającego. Do spółki z kroplą czegoś mocniejszego, ot, by naładować lorda energią do niesienia pomocy w tak niesprzyjających warunkach. Martwił się okrutnie, także z tonu listu bezbłędnie interpretując niezadowolenie Odette. Także z powodu jej towarzyszki, och, to naprawdę było straszne, jego księżniczka powinna otrzymać własny pokój, z dala od paskudnych modowych ignorantek i nieprzyjemnych, grubiańskich babsk. Musiał przyjść na ratunek - nie miał wyboru, ale przecież nie zamierzałby się od tego wymigiwać. Każda sekunda z Odette była na wagę złota, a ostatnio wszak martwił się o nią, lecz gdzieś podczas setki obowiązków (mniej lub bardziej przyjemnych) odkładał napisanie listu. Zwłaszcza, że nadal czuł lekkie zażenowanie swym występem, zaprezentowanym panience Baudelaire w pamiętny wieczór urodzinowy. Pamiętał tę sytuację w drobiazgowych wręcz detalach, odmiennie od całej reszty eskapady po rozrywkowej części Londynu i... strasznie się wstydził. Nie tyle swej porażki, ile spojrzenia Odette w oczy, skoro rozegrał przed nią tak marną scenę, obsadzając siebie w roli głównej godnego pożałowania pijaczyny. Palący problem panienki Baudelaire rozwiał jednak wszystkie wątpliwości, popychając Marce do podjęcia błyskawicznej, męskiej decyzji. Znacznie dłużej wybierał swój strój, a jeszcze więcej czasu zajęło mu zdecydowanie, którą suknię (trzymał je w garderobie na wszelki wypadek) ofiaruje Odette. W końcu, nie mogąc ostatecznie postawić na żadną z nich, wzruszył ramionami, pakując do ozdobnego pudła wszystkie trzy. Balowa, w kolorze aksamitnego granatu, długa do ziemi i z zabójczym detalem koronkowego dekoltu, ze smakiem i umiarem prezentującego kobiece wdzięki, codzienna, w barwie soczystej (odpowiadającej Parkinsonom) zieleni, prosta, acz efektowna przez skrócenie dołu i nieznaczne wycięcie na plecach oraz wyjątkowo frymuśna, bieliźniana, przeznaczona prędzej dla męża aniżeli kogoś innego. Kremowa, lekka jak obłoczek, cała delikatnych, prześwitujących koronek. Tę upchnął najniżej, woląc, by ujrzała ją dopiero na osobności, kiedy już nie zdoła go zbesztać. Tak wyposażony, dumnie przeteleportował się do Londynu i przeniósł do Munga, robiąc prędki wywiad, na jakim oddziale znajduje się Odette. Marcelowi nietrudno było zdobyć te informacje; niemalże w podskokach pobiegł do odpowiedniej sali, wpadając tam z hukiem i... chwiejąc się na granicy bezpiecznej linii.
-Do stu czortów, co to takiego? - jęknął, balansując na czubkach palców i zerkając tęsknie na Odette, tak niedostępną, choć leżała na łóżku ledwie kilka stóp dalej - moja biedna, ogromnie tęskniłem. Opowiedz mi o wszystkim, tylko spokojnie i bardzo dokładnie - zawołał, łapiąc jasne spojrzenie panny Baudelaire, topiące mu serce swym smutkiem - nawet w szpitalnej koszuli nocnej jesteś piękniejsza od każdej, którą znam - dodał, z pełnym przekonaniem, usiłując jakoś się przesunąć, by znaleźć się bliżej - mam dla ciebie prezent, kilka nowych sukni na pewno poprawi ci humor. I zrekompensuje tamtą, zniszczoną. Kto, powiedz mi, kto dokonał tej profanacji? - wybuchnął, kumulując w jednym zdaniu całą frustrację, z niemożności pocieszającego przytulenia Odetty.
Marcel Parkinson
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3606-marcel-parkinson https://www.morsmordre.net/t3826-eros https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f107-egerton-crescent-44 https://www.morsmordre.net/t3989-skrytka-bankowa-nr-916#77266 https://www.morsmordre.net/t3988-pan-ladny
Re: Sala numer dwa [odnośnik]21.05.17 20:20
Dni mijają, a ja coraz mocniej przeżywam swoje istnienie w szpitalu. Nienawidzę tego miejsca z całej siły, a swojej współlokatorki nienawidzę jeszcze mocniej. Kiedy tylko dostrzegam ją w zasięgu wzroku, mam ochotę uwolnić drzemiącą we mnie magię oraz spalić ją żywcem, ale nie potrafię. Pomimo naprawdę szczerych chęci. Leżę więc w łóżku, w obrzydliwym, szpitalnym stroju oraz wgapiam się w sufit z nadzieją, że nadejdzie wreszcie dzień wypisu. Choroby już tak mocno nie dokuczają jak zaraz po przybyciu do Munga z tajemniczej puszczy, ale nadal pozostają uciążliwe. Co jakiś czas drapię się po skórze, w dodatku muszę przyjmować okropne w smaku eliksiry. Czas niesamowicie się dłuży - wuj oraz kuzynka odwiedzili mnie raptem tylko raz. Nikt więcej się nie pojawił, pewnie obawiając się zarażenia. Trochę to smutne, ale nie mogę nikogo zmusić do dotrzymania mi towarzystwa.
List do Marcela napisałam dość spontanicznie. Przede wszystkim nie spodziewałam się, że Parkinson rzeczywiście wyrazi gotowość do zjawienia się w tak okropnym miejscu jak to. Domyślałam się, że ma dużo własnych zajęć, w dodatku pewnie nadal rozmyśla o tamtej wrednej miotle, która go zostawiła - w dodatku przed jego urodzinami. Do tego dochodzi również świadomość, że nie będzie chciał narażać swojego zdrowia oraz wizerunku tylko po to, żeby posiedzieć ze mną na odległość dotrzymując mi towarzystwa. Dlatego nie spodziewam się jego wizyty, ani teraz, ani nigdy. Leżę więc na swojej obskurnej pryczy, w obskurnym pokoju pasującym do mieszkającej ze mną furiatki wprost idealnie, za to niepasującym do mnie. Wzdycham raz po raz starając się nie patrzeć na okropne odzienie niepasujące do mojego perfekcyjnego wyglądu oraz nie odnajdując wzrokiem lustra - na swoje odbicie na pewno krzyknęłabym z przerażenia, budząc nawet zmarłych w kostnicy. Nawet nie chciałabym, żeby ktokolwiek mnie w takim stanie widział. Zwłaszcza Parkinson.
A jednak. Oznajmienie, że mam gościa. Unoszę się z łóżka zaskoczona, a widząc mego drogiego przyjaciela aż na chwilę zamieram. Och, dlaczego?! Powinnam olśniewać swoją aparycją, a tymczasem bardziej nią straszę. Dobrze, że przynajmniej jestem półwilą - w przeciwnym razie byłoby jeszcze gorzej.
- To granica bezpieczeństwa. Przejdziesz przez nią i się zarazisz, będziesz musiał wtedy z nami zostać - mówię podchodząc bliżej. Siadam na stołku nieopodal. Mam zbolałą minę, szybko przeczesuję rozczochrane włosy - nawet nie dali mi szczotki! Jest naprawdę fatalnie. - Och Marcel, nie wiem czy potrafię. Nadal wrze we mnie krew kiedy sobie pomyślę o tym, co mnie spotkało! - zawodzę cierpiętniczo. - Wyglądasz tak wspaniale. Nie powinieneś przychodzić i mnie oglądać w tak opłakanym stanie - dodaję kręcąc przecząco głową. Mimo wszystko uśmiecham się w podziękowaniu na komplement, chociaż wiem, że jest on mocno nieprawdziwy, a przynajmniej na wyrost. Wzdycham, z zaciekawieniem zerkając na przyniesione pudełeczko. Suknie! Momentalnie uśmiecham się promiennie, nie mogąc się doczekać, aż je wszystkie obejrzę!
- Gdybym mogła, uściskałabym cię! Jesteś kochany - mówię wyraźnie się ciesząc. Zaraz jednak poważnieję, skoro zadajesz tak niewygodne pytania. - Tamta za mną, co wygląda jak ofiara mody sprzed pięciu wieków. Specjalnie umazała moją sukienkę krwią, wyobrażasz sobie? - prycham pogardliwie, wiercąc się na krześle. - Bo wyobraź sobie, że świstoklik przeniósł nas do jakiejś dziwnej krainy… och, może lepiej nie będę ci opowiadać takich okropnych rzeczy? - Rezygnuję nagle, patrząc się na ciebie pytająco. Może to za dużo na raz? W końcu jesteś taki wrażliwy!


Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,
tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3715-odette-baudelaire https://www.morsmordre.net/t3724-skrzynka-odetki#67817 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f110-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t3771-skrytk-bankowa-nr-937#69396 https://www.morsmordre.net/t3770-odette-baudelaire#69394
Re: Sala numer dwa [odnośnik]27.05.17 8:52
Uwielbiał niespodzianki. Zarówno je otrzymywać, jak i samemu sprawiać, tak w wersji nieprzyjemnej dla wyjątkowo paskudnych i nieprzychylnych osobników, jak i w wydaniu aż skrzącym się od kryształków cukru oraz nadmiaru słodyczy. Dla przyjaciół - chociaż zazwyczaj bywał aż przesadnie egoistyczny - miał serce jak na dłoni, gotów do poświęceń niesłychanych, jeśli tylko nie wymagałyby od niego oddania ostatniej koszuli. Co jak co, ale to już byłoby zdecydowaną przesadą, stanowczo wykraczającą poza altruistyczne możliwości Parkinsona. Odette zaś zasługiwała na jego towarzystwo, więc wzruszony rozpaczliwym tonem listu oraz wyrzutami swego sumienia: jak mógł nie pomyśleć o swej ukochanej dobrej wróżce? czym prędzej porzucił wygodne łoże i miękkie pościele, by w strugach kwietniowego deszczu przedzierać się pośród przechodniów, by finalnie dotrzeć do celu swej wędrówki. Zainfekowany zarazkami szpital, gdzie bakterie wesoło harcowały na każdej wolnej powierzchni; aż wzdrygnął się z obrzydzenia, a przechodząc korytarzami kulił szczupłe ramiona, by zajmować jak najmniej powierzchni. Nawet ego Marcela, instynktownie wyczuwając zagrożenie jakby się zmniejszyło, z rozmiarów gigantycznego balona do wielkości fistaszka. Prawie zniknęło, w kontrastowym zestawieniu przed i po przekroczeniu progu Świętego Munga. Znowu czuł się jak bohater, z dumnie wypiętą piersią wchodzącego wprost do jaskini potwora, przy czym tutaj niebezpieczeństw czyhało znacznie więcej niż w pieczarze jakiegoś tam smoka! Wszędzie wokół rzężący ludzie z dziwnie powykrzywianymi twarzami o dodatkowych kończynach wyrastających z głowy, pokryci obleśnymi bąblami i wydającymi z siebie dźwięki nieprzypominające właściwe żadnego ze znanych Parkinsonowi odgłosów. Koszmar! Wzdrygnął się teatralnie mijając kobiecinę, której głowa spowita była w chmurze śmierdzącego, żółtozielonego dymu, prawie biegnąc korytarzem wskazanym mu przez recepcjonistkę. Uff, udało się, i nawet nie zgubił przy tym kapelusza. To się nazywa klasa.
Odette wyglądała dobrze. Pomimo widocznych śladów choroby nękających jej śliczną buźkę, Marce nie zdawał się ani odrobinę obrzydzony, ba, był skory do komplementów, doprawionych jedynie szczyptą przesady. Naturalnie panna Baudelaire nie znajdowała się w swojej szczytowej formie, acz nadal urzekała. No i to, co traciła aparycją, nadrabiała niemałym urokiem osobistym. Do Parkinsona dotarło, że to właśnie jej brakowało mu przez ten cały czas, a zionąca w nim pustka wcale nie była spowodowana tygodniowym odstawieniem czekolady. Dramatyczne słowa wypowiedziane śpiewnym tonem, żałość w zbolałym głosie, prawdziwa męka i cierpienie rysujące się w tych ślicznych, przejrzystych oczętach: nie, tego Marce zdzierżyć nie potrafił. Wziął głęboki oddech, w myślach powtarzając sobie doppingujące frazesy i powoli przekroczył graniczną linię, rzucając się Odette w objęcia jej kruchych ramion.
-Nom de Dieu - zaklął, chociaż na jego ustach błąkał się zawadiacki uśmiech - trochę się zachwiałem. Wygląda na to, że zostanieMY przez jakiś czas - oznajmił zwycięsko, starając się na razie odsunąć od siebie widmo obrzydliwych szpitalnych koszul nocnych oraz ohydnego jedzenia. Czy istniał choćby cień szansy na catering ze Złotego Znicza?
-Ma chérie, już po wszystkim. Niedługo wyjdziemy stąd, razem. Jeśli teraz nie czujesz się na siłach, opowiesz mi o tym wkrótce, dobrze? - spytał, prawdziwie zatroskany, muskając wypielęgnowanymi dłońmi policzek Odette - Och, głupstwo, moja droga - rzekł karcącym tonem, z całą surowością na jaką było go stać wpatrując się wprost w hipnotyzujące oczy Odette -Jesteś najpiękniejsza w całym Mungu, no i nadal prezentujesz się lepiej ode mnie, wtedy, kiedy wiesz... - urwał, nieco zakłopotany, chociaż zyskał stuprocentową pewność, że pochlebstwo trafiło na podatny grunt. Mówił wszak samą, najczystszą prawdę! Prędko jednak lekkie zażenowanie i beztroska ustąpiła miejscu niedowierzaniu, a chwilę później - najczystszej wściekłości. Szyja Marcela zalała się gorącym rumieńcem, a on prychnął z oburzeniem, zerkając na sąsiednie łóżko z morderczymi ognikami płonącymi w brązowych oczach.
-Co takiego zrobiła - powtórzył głucho, licząc na to, że się przesłyszał - To skandal, to absurd, to...to... to jakiś zamach! - krzyczał po francusku, czerwieniejąc z każdym słowem coraz bardziej - Pewnie to ona cię zaraziła tym paskudztwem, od razu widać że roznosi jakieś bakterie, czy inne wirusy - perorował dalej, nie wahając się wysnuwać inwektyw w kierunku nieznajomej. Wystarczy, że zalazła za skórę j e g o Odetcie! -Opowiedz mi wszystko, moja najdroższa - poprosił, już znacznie spokojniej, ujmując obie jej dłonie. Chciał wiedzieć, co takiego spotkało Odette, w przyszłości musiał być gotów na każdą ewentualność.
Marcel Parkinson
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3606-marcel-parkinson https://www.morsmordre.net/t3826-eros https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f107-egerton-crescent-44 https://www.morsmordre.net/t3989-skrytka-bankowa-nr-916#77266 https://www.morsmordre.net/t3988-pan-ladny
Re: Sala numer dwa [odnośnik]05.06.17 14:53
Nikt nie lubi niemiłych niespodzianek, za to te miłe niektórzy są w stanie znieść. Tak jak ja. Ta natomiast jest nadzwyczaj miła - w końcu rozmowa z przyjacielem na pewno doda mi otuchy do walki nie tylko z chorobą, ale też z tą wredną francą, która dodatkowo zatruwa mi powietrze. Coś strasznego. Dobrze, że właśnie poszła do toalety, w przeciwnym razie zdwojony atak absolwentów Beauxbatons mógłby okazać się dla niej śmiertelny. Tymczasem jednak postanawiam usiąść na krześle; poprawiam nerwowo brzeg koszuli nocnej oraz zakładam na szybko imitację swetra, żeby tak nie świecić ciałem. Chociaż odzienie zakrywa wszystko, co ma zakrywać, to jednak jest wykonane z cienkiego materiału - przeklęta oszczędność. Czuję się więc nieco skrępowana pomimo tego, że nie patrzy na mnie ktoś obcy, a ty mój drogi Marcelu! Wiem, że jesteś szalony oraz zdolny do największych poświęceń, a mimo to aż wstaję z siedziska widząc, jak przekraczasz wyznaczoną granicę.
- Uważaj! - podnoszę głos, tak odruchowo, chcąc powstrzymać cię przed tym strasznym błędem. Niestety jest już za późno. - Och Marcel, to takie straszne. Jesteś teraz skazany na więzienie z tamtym strachem na wróble. I słabą obsługą. Ostatnio zamówiłam kaczkę w czerwonym winie, a dostałam niezidentyfikowaną breję… - zawodzę smętnie. Jak gdyby oznaczało to niewątpliwy koniec świata. - Beznadziejny jest ten szpital - dodaję kręcąc ze zmartwienia głową. Jak my sobie w nim poradzimy? Dobrze, że mamy siebie nawzajem! Aż wtulam się w twe ramiona, wdychając zapach drogich perfum; przymykam oczy. Przez chwilę czuję się jak na wolności - tak pięknie, tak wzniośle! Zaczynam doceniać nawet moją niewielką klitkę w rodzinnej posiadłości! Tam przynajmniej skrzat domowy ma pojęcie o gotowaniu, nie to co tutaj.
- Jesteś taki dzielny, Marcel! Specjalnie dla mnie rzuciłeś się w beznadziejną otchłań chorób oraz szeregu innych nieudogodnień. Jak ci się odwdzięczę? - pytam otwierając oczy oraz unosząc wzrok na twoją twarz. Nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek mogła spłacić ten ogromny dług. To jest najwyższą formą poświęcenia, nawet śmierć byłaby niczym w porównaniu do mąk, z którymi będziemy musieli się zmierzyć. I to bez różdżek. Na samą myśl zimny dreszcz przerażenia przebiega mi wzdłuż kręgosłupa.
- Właśnie, jak się po tym czujesz? Lepiej już? - pytam ze szczerą troską, głaszcząc cię po głowie, błądząc dłonią po fryzurze. Przykro mi to stwierdzić, ale tutaj na nic ci się już nie zda. Jeszcze tego nie wiesz, ale czeka nas jeszcze dziesięć dni tej męczarni. Zauważ, że nawet bagatelizuję piękne komplementy, byleby tylko dowiedzieć się czegoś więcej o twoim samopoczuciu - a to znaczy już naprawdę wiele!
Troska szybko przemienia się we złość kiedy poruszamy tak drażliwe tematy jak powód, dla którego tutaj jestem. Oraz zmarnowaną suknię.
- Naturalnie, że to była ona! - dopowiadam z niemniejszym oburzeniem. - Siadaj - zarządzam, poklepując łóżko, na którym siadamy. - Wyobraź sobie, że byłam po baśnie Beedle’a, żeby podarować je dzieciom z jakiegoś sierocińca. Wiesz, miałam ocieplić swój wizerunek - zaczynam, po czym macham lekceważąco ręką. - Ale okazało się, że to świstoklik do jakiejś dziwnej puszczy… było tam nawet kilka znajomych osób! W tym ta pokraka, z którą przyszło mi iść. Nie wiem już nawet o co tam do końca chodziło… ale znalazłyśmy jakiegoś trupa, a ta wariatka wzięła jego serce i mnie nim ubrudziła! Ten trup ożył, a my musiałyśmy błądzić po tym lesie, śpiewać oraz rysować, żeby uratować jakiegoś faceta uwięzionego na dnie jeziora. Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale to naprawdę nie był sen! Sen nie byłby taki zaraźliwy - opowiadam tak piąte przez dziesiąte, ale nawet nie chcę myśleć o tych wszystkich upokorzeniach, które mnie dotknęły. - Tam była też taka trawa z niebieską mazią, która mnie dotknęła i to chyba od niej jesteśmy zarażone - dodaję na sam koniec, kiwając głową. - Tak bardzo się bałam, Marcel! Byłam zdana tylko na siebie - mruczę jeszcze, a oczy zachodzą mi łzami. Jak sobie pomyślę, że ta wariatka mogła mnie tam zabić… och, i znikąd ratunku. Tu przynajmniej by ją przymknęli!


Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,
tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3715-odette-baudelaire https://www.morsmordre.net/t3724-skrzynka-odetki#67817 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f110-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t3771-skrytk-bankowa-nr-937#69396 https://www.morsmordre.net/t3770-odette-baudelaire#69394
Re: Sala numer dwa [odnośnik]08.08.17 16:27
Gdyby kończyny mogły odrastać, Marce dałby sobie odciąć kilka części ciała - ograniczając się może do rąk i nóg - byle oszczędzić cierpienia Odette. Złapał się na myśli, że jest mu ono wybitnie nie w smak, nawet bardziej, niż zakalcowaty suflet czekoladowy, ciepłe wino albo nieogolone kobiece nogi. To chyba znaczyło, że dorastał, skoro powolutku, tip-topami przymierzał się do wyniesienia czyjegoś dobra ponad swoje własne. Panienka Baudelaire, jego droga przyjaciółka wspinała się niestrudzenie po sercowej drabinie Marcela, bezlitośnie spychając w dół jego wcześniejsze miłostki. Zarówno sezonowe dziewczęta o dźwięcznych imionach, które czule spływały rano ze spuchniętych od snu warg, jak i słabostki, które teoretycznie były niezastąpione. Obecnie Parkinson bez wahania wymieniłby nową szatę na godzinny spacer (nawet po jakichś chaszczach!) z Odettą, prowadzoną przez niego pod rękę, a wylegiwanie się do południa w puchowej kołdrze na moknięcie z półwilą pod jednym parasolem. Niewątpliwie dojrzewał, a w ślicznej, acz pustawej główce kołatały mu się jakby dźwięki dzwonów, chociaż nie potrafił dopasować ich do żadnego kościoła. W biednych szpitalnych łachach miał wszelkie prawo zrazić się do dziewczęcia, ale jego miękkie, wrażliwe serce aż zadygotało, ściśnięte jej bólem, który czuł i na sobie. Istniała tylko jedna droga, jedno wyjście, by jej pomóc.
-Nie jestem na nic skazany, Odette, niemądra dziewczyno - upomniał ją, rozglądając się na boki i szybko całując w czoło (pokryte drobnymi pryszczami, ale skoro już był zarażony, to gorzej być nie mogło) - dołączyłem do ciebie na własne życzenie, a pragnienia lorda są niepodważalne - dodał ważnym tonem, wypinając wątłą pierś i otulając siedzącą Odette swym ramieniem - będę tu z tobą i dla ciebie, a tamtym czupiradłem już nie musisz się przejmować - oznajmił dumnie, bohatersko strzelając oczami i demonstrując, że w starciu z nim żaden strach na wróble nie ma najmniejszych szans - Trzpiotka będzie nam gotować. Albo możemy zamawiać jedzenie z restauracji, codziennie innej, jeśli tylko chcesz. Ale desery koniecznie ze Złotego Znicza - zastrzegł sobie, chociaż propozycję redagował specjalnie dla Odette, nie znając jeszcze specjałów szpitalnej kuchni. Prawdopodobnie miałby przez nie solidny rozstrój żołądka. Czy Odette się nie zdążyła go czasem nabawić? Zerknął na nią z niepokojem - po czym wziął głęboki oddech, uspokajając przyśpieszone rytmu serce. Cóż, nawet gdyby, on nie popisał się taktem w jej domu, więc gdyby zwymiotowała mu na buty... przyjąłby to z prawdziwą męską godnością i nawet wezwałby kogoś z personelu, by to posprzątano!
-Och, moja miła, leczysz mnie ze wszelkich smutków. Jak mogłem więc zostawić moje panaceum na pastwę losu, kiedy to ono zaczęło mnie potrzebować? - odparł, zgrabnie przerzucając temat na stronę Odette, bo wciąż nie miał ochoty mówienia o swojej miłosnej porażce. Rozległa rana nieco się zaleczyła - właśnie dzięki panience Baudelaire, ale Marce i tak czuł się z tym niezbyt komfortowo. Posłusznie usiadł na łóżku, słuchając opowieści, a w jej trakcie aż rozchylił usta ze zdumienia, nie wierząc własnym uszom. Brzmiało to abstrakcyjnie i skrajnie... bajkowo, ale że sam nie tak dawno przeżył wydarzenie równie niesamowite, nie miał oporów przed zaufaniem Odette. Jego ślicznej przyjaciółce, która nigdy go nie okłamała.
-Trup? Serce? Krew? - z ust Marcela wystrzeliła seria pytajników, po których mężczyzna teatralnie zakrył sobie usta, jakby hamując cisnące się do gardła wymioty. Jdnocześnie przypomniało mu się rozkładające ciało z Nokturnu, smród gnijącego ciała i miękka tkanka pod stopami. Wtedy chyba zarzygał buty - i uratowałyście tego człowieka? To naprawdę był bard Beedle? Jeśli to był on... Odette, jesteś bohaterką! - wykrzyknął, totalnie podekscytowany, na momencik odwlekając jeszcze wyrażenie rozczarowania, że w momencie zagrożenia panna Baudelaire nie pomyślała, by go zawiadomić. Może i nie grzeszył odwagą, ale halo, był (poniekąd) jej mężczyzną.
-[i]Och, moje kochanie. Gdybym tylko wiedział, na pewno ruszyłbym ci na pomoc! - zaofiarował dzielnie, pokrzepiony tym, że mimo wszystko siedzą w ciepłym szpitalu, owijając się całkiem miłym i puchatym kocem. W takim otoczeniu łatwiej było zgrywać bohatera.
Marcel Parkinson
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3606-marcel-parkinson https://www.morsmordre.net/t3826-eros https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f107-egerton-crescent-44 https://www.morsmordre.net/t3989-skrytka-bankowa-nr-916#77266 https://www.morsmordre.net/t3988-pan-ladny
Re: Sala numer dwa [odnośnik]25.08.17 12:53
Wzruszyłabym się, wzruszyłabym się dogłębnie gdybym wiedziała co myślisz. I że dorastasz. To znaczy i tak jestem cała zachwycona oraz naprawdę przejęta faktem, że dla mnie się poświęcasz. Rezygnujesz z luksusów Egerton Crescent, z dobrego jedzenia, pięknych strojów oraz innych wygód na rzecz choroby, wrednej współlokatorki z wścieklizną oraz niegodnych warunków bytowych. I to wszystko dla mnie! Wręcz zaczynają mi lśnić kropelki łez w kącikach oczu od tych wszystkich emocji. Dobrze, że mocno cię ściskam i tego nie widzisz, bo pewnie znów zacząłbyś się martwić, a nie ma już o co. Jesteśmy tutaj we dwoje dzielnie mierząc się ze wszelkimi okrucieństwami szpitala - czyż nie mogło być lepiej? Teraz, kiedy się zastanawiam czy byłabym w stanie zrobić dla ciebie podobną rzecz, śmiało mogę sobie odpowiedzieć. Owszem, zrobiłabym! Na pewno żal byłoby mi tych wszystkich pięknych sukien, idealnej twarzy oraz zakupów w każdym z możliwych sklepów, ale przyjaźń jest najważniejsza. Szczególnie w świecie, w którym wszyscy mi zazdroszczą niemal każdego aspektu mojego jestestwa - warto mieć w takich chwilach kogoś, na kim można polegać. Z kim można porozmawiać o modzie, ponarzekać na brak gustu wszędzie dookoła, złorzeczyć na ohydne jedzenie oraz spartańskie warunki, a także wymienić się najnowszymi ploteczkami. Wtedy czas mija zdecydowanie przyjemniej. Mogę mieć tylko nadzieję, że się nie pozabijamy przez wspólne mieszkanie w tak obskurnym miejscu.
Wpatruję się w ciebie szeroko otwartymi, maślanymi oczętami, jak gdybyś miał mnie zaraz ukarać za przewinienia, a ja starałabym skruszyć twoje kamienne serce niewinną twarzyczką.
- Nie śmiałabym stwierdzić inaczej! - przytakuję energicznie, nawet kiwam głową. No jakbym mogła podważać twoje decyzje? - To po prostu niedowierzanie, że ktoś byłby w stanie tyle dla mnie zrobić… nawet moje własne rodzeństwo nie ma tyle złotego serca co ty, Marcelu! - zawodzę, trochę już chlipiąc ci w jakże męsko napięte ramię. Nie wiem co się ze mną dzieje, widocznie ten reżim musiał mnie już złamać. Tak jak przebywanie z tamtą furiatką. Moje uczucia są już na wyczerpaniu!
- Przejmiemy ten pokój? Mam nadzieję, że nie każą ci zmieniać miejsca pobytu - dodaję, ocierając policzki oraz powieki. To byłaby prawdziwa tragedia gdyby nas rozdzielono po takiej batalii. Pewnie tamto czupiradło nie dałoby mi wtedy żyć wiedząc, że nie musi się ciebie obawiać. Chyba wtedy zeskoczyłabym z okna - może drugie piętro nie jest wcale tak wysoko?
- To też wspaniały pomysł. Co ja bym bez ciebie zrobiła? - pytam, a potem ze szczęścia wieszam ci się na szyi i składam na policzku całusa. To oznacza przecież koniec tej wstrętnej brei, która pewnie nie ma w sobie żadnych wartości odżywczych - smakowych nie ma na pewno, niestety. To oznacza wręcz godne życie. I przede wszystkim - zjem wreszcie tę kaczkę, która chodzi za mną odkąd mnie tutaj zamknęli. Czyli od około dwóch dni. To cała wieczność!
- Jesteś absolutnie niesamowity, nie zapominasz o komplementach nawet w tak paskudnej sytuacji - stwierdzam ponownie rozczulona. Głaszczę twoje włosy w niemym współczuciu. Domyślam się, co musisz teraz czuć i jak bardzo jest ci ciężko. A mimo to postanawiasz zrobić dla mnie tyle wspaniałych rzeczy. Nie mogę wyjść z podziwu. Przynajmniej do momentu, w którym siedzimy na łóżku, a ja opowiadam ci te wszystkie makabryczne wydarzenia jakie miały niedawno miejsce w moim życiu. I przez które tu teraz jestem. Wstrząsa mną fala obrzydzenia oraz złości, mając znów w pamięci tamte wspomnienia.
- Tak! Coś okropnego! - przytakuję załamana. - Owszem, to był sam Bard Beedle. Był okrutnie niemiły, jedynie powiedział dziękuję i tyle, wyobrażasz to sobie? Zero prawdziwej wdzięczności. Jestem rozczarowana. Gdybym tylko wiedziała, to za nic w świecie nie pomogłabym mu. A nieskromnie powiem, że mój rysunek uratował całą sytuację. A przynajmniej zrobiłam więcej niż ta tam, co tylko sobie beztrosko pływała w jeziorze - prycham, na chwilę obracając głowę do tyłu. Ucieszyłabym się nawet gdyby znała francuski. Niech wie jak bardzo beznadziejna jest, chociaż to raczej żadna tajemnica - wystarczy jej, że spojrzy w lustro. - Wiem Marcelu. Tylko na ciebie mogę liczyć - wzdycham ni to szczęśliwa, ni to smutna. Każdy medal ma dwie strony.


Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,
tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3715-odette-baudelaire https://www.morsmordre.net/t3724-skrzynka-odetki#67817 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f110-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t3771-skrytk-bankowa-nr-937#69396 https://www.morsmordre.net/t3770-odette-baudelaire#69394

Strona 4 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Sala numer dwa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach