Sypialnia gościnna
AutorWiadomość
Sypialnia gościnna
Sypialnia w wyjątkowo jasnych i neutralnych barwach, dopieszczona kobiecą ręką, kolorystyką zdecydowanie nawiązująca do białych róż kwitnących w całym ogrodzie. W ogromnej szafie znajduje się niezliczona liczba strojów przeznaczona bardziej do odpoczynku i rekreacji niż do eleganckich wyjść. Jeśli szukasz naprawdę wygodnego miejsca do popijania popołudniowej herbaty czy czytania książek w wolnym czasie, to do siedzenie zdecydowanie powinieneś wybrać ogromne łóżko, które pomieściłoby spokojnie całą Carrową rodzinę.
Like how a single word can make a heart open
i might only have one match
but I can make an explosion
Ostatnio zmieniony przez Majesty Carrow dnia 30.01.17 0:18, w całości zmieniany 4 razy
Majesty Carrow
Zawód : Jeździec zawodowy, instruktor jazdy konnej
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Come back from the future
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|| 3 marca?
Jeśli Majesty miałaby wskazać pokrewną duszę, z pewnością bez zastanowienia wskazałaby Wynonnę. Ciężko było znaleźć drugą tak opanowaną na tym czarodziejskim świecie kobietę, która dodatkowo nie byłaby klasyczną, nadętą i nieznośną lady. Carrow lubiła od czasu do czasu zrobić coś głupiego czy niebezpiecznego - zazwyczaj w granicach zdrowego rozsądku - a te wesołe sytuacje nadzwyczaj często dzieliła właśnie z panną Burke.
Tego dnia nie czekało na dziewczęta nic ciekawego czy szalonego - Majesty po swoim upadku z aetonana kilka dni wcześniej, dostała od matki "cichy" zakaz wybierania się jakkolwiek i gdziekolwiek. Ot, miała siedzieć w domu i lizać rany, które nie były jakieś ogromne - jedynie otarte kolano i łokieć - ale które wynikały z jej nieodpowiedzialności, a "kara" miała być nauczką i lekkim przytemperowaniem jej charakterku. Sam tylko jeden Merlin wie, jak cała historia potoczyłaby się bez Barry'ego w pobliżu, dlatego Majesty nie protestowała - ostatnio ogólnie zauważyła, że robi prawie same durne rzeczy...
Z braku rozrywki, Majesty wysłała list do Wynonny, by ta pomogła jej przetrwać ciężką niedolę w postaci siedzenia w czterech ścianach. Osoba, która na co dzień ma do czynienia z dużym wysiłkiem fizycznym dosłownie szaleje, gdy ktoś usadzi ją w jednym miejscu.
I tak właśnie sobie siedziały - Majesty przy toaletce, a Wynonna tam, gdzie stwierdziła, że będzie jej wygodnie. Spotkanie trwało dopiero od piętnastu minut i dopiero po tych piętnastu minutach Majesty odwróciła wzrok od swojej twarzy w lusterku - wcześniej kończąc makijaż robiony prawdopodobnie jedynie z nudów - zauważając... Coś błyszczącego, co wcześniej nie przykuło jej uwagi.
- Co ty masz na palcu, Burke? - mruknęła, z dosłyszalną pretensją w głosie, całkowicie zapominając o poprzednim temacie ich rozmowy. Odwróciła się w stronę swojej egzotycznej przyjaciółki, wzrok skupiając bardziej na jej twarzy, niż pierścionku, który... No, będzie miała jeszcze okazję dokładnie obejrzeć za moment, teraz ważniejsza była reakcja i przyznanie się Wynonny do winy. Tak, do winy!
Jeśli Majesty miałaby wskazać pokrewną duszę, z pewnością bez zastanowienia wskazałaby Wynonnę. Ciężko było znaleźć drugą tak opanowaną na tym czarodziejskim świecie kobietę, która dodatkowo nie byłaby klasyczną, nadętą i nieznośną lady. Carrow lubiła od czasu do czasu zrobić coś głupiego czy niebezpiecznego - zazwyczaj w granicach zdrowego rozsądku - a te wesołe sytuacje nadzwyczaj często dzieliła właśnie z panną Burke.
Tego dnia nie czekało na dziewczęta nic ciekawego czy szalonego - Majesty po swoim upadku z aetonana kilka dni wcześniej, dostała od matki "cichy" zakaz wybierania się jakkolwiek i gdziekolwiek. Ot, miała siedzieć w domu i lizać rany, które nie były jakieś ogromne - jedynie otarte kolano i łokieć - ale które wynikały z jej nieodpowiedzialności, a "kara" miała być nauczką i lekkim przytemperowaniem jej charakterku. Sam tylko jeden Merlin wie, jak cała historia potoczyłaby się bez Barry'ego w pobliżu, dlatego Majesty nie protestowała - ostatnio ogólnie zauważyła, że robi prawie same durne rzeczy...
Z braku rozrywki, Majesty wysłała list do Wynonny, by ta pomogła jej przetrwać ciężką niedolę w postaci siedzenia w czterech ścianach. Osoba, która na co dzień ma do czynienia z dużym wysiłkiem fizycznym dosłownie szaleje, gdy ktoś usadzi ją w jednym miejscu.
I tak właśnie sobie siedziały - Majesty przy toaletce, a Wynonna tam, gdzie stwierdziła, że będzie jej wygodnie. Spotkanie trwało dopiero od piętnastu minut i dopiero po tych piętnastu minutach Majesty odwróciła wzrok od swojej twarzy w lusterku - wcześniej kończąc makijaż robiony prawdopodobnie jedynie z nudów - zauważając... Coś błyszczącego, co wcześniej nie przykuło jej uwagi.
- Co ty masz na palcu, Burke? - mruknęła, z dosłyszalną pretensją w głosie, całkowicie zapominając o poprzednim temacie ich rozmowy. Odwróciła się w stronę swojej egzotycznej przyjaciółki, wzrok skupiając bardziej na jej twarzy, niż pierścionku, który... No, będzie miała jeszcze okazję dokładnie obejrzeć za moment, teraz ważniejsza była reakcja i przyznanie się Wynonny do winy. Tak, do winy!
Like how a single word can make a heart open
i might only have one match
but I can make an explosion
Majesty Carrow
Zawód : Jeździec zawodowy, instruktor jazdy konnej
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Come back from the future
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wynonna nie posiadała pokrewnych dusz. A przynajmniej tak jej się wydawało. Ludzi dzieliła na dwie grupy – na tych nie do zniesienia i na tych w których towarzystwie mogła przebywać. Łatwo się domyślić można że ta druga grupa nie była zbyt wielka. Była specyficzną osobą i mało kto potrafił z nią wytrzymać. Nie roztkliwiała jednak nad tym wieczorami płacząc w poduszkę czy chusteczkę z żałością pociągając nosem. Kompletnie to nie w jej stylu było.
Z Majesty Carrow znały się od dziecka. Tereny ich rodów graniczyły ze sobą. Wynonna do dzisiaj pamiętała jak kiedyś z drzewa na którym siedziała zobaczyła młodą Carrow i poinstruowała ją, że nie należy pałętać się po terenach nie należących do innych ludzi. Wiele wakacji spędziły razem. Nie tylko wakacji. W różne pory roku zdarzało im się spotykać. Właściwie Wynonna nie rozumiała dlaczego ktoś potrafi ją znieść i nigdy w jakiś nadmierny sposób tego nie roztrząsała. Pozwalała po prostu by owy szaleniec przebywał w jej towarzystwie i znosił jej ciężki charakter.
Był trzeci marca. Nadal nie mogła przyzwyczaić się do biżuterii która od kilku dni zdobiła jej palec. Lady Burke nie należała do kobiet ceniących sobie błyskotki. Trudno było dostrzec na jej dłoniach świecące się kamienie, czy długie, płynnie podrygujące przy każdym kroku kolczyki. Czasem założyła na szyję jakiś łańcuszek, ale bardziej to z polecenia Marcela niż z własnej chęci.
I zdawać by się mogło że zaręczyny to czas piękny, a przede wszystkim otulony otoczką miłości i radości dla przyszłej panny młodej. Niestety w przypadku małżeństw aranżowanych o radości, a co dopiero miłości można było zapomnieć. Wynonna ceniła sobie towarzystwo swojego narzeczonego głównie przez fakt, że tak samo nie przepadał że wyrzucaniem z siebie słów bez potrzeby. Wdzięczna mu zaś była za to że nie uznał za stosowne wydanie wielkiej rodzinnej kolacji na której poprosiłby ją o rękę – chyba oboje czuliby się nieręcznie i strasznie pod presją otoczenia, choć znając Wynonnę ta postawiłaby kolejny mur i niewzruszona podałaby mu dłoń. Na twarzy jednak nie dałoby się dostrzec żadnej emocji, nawet maleńki rumieniec, czy też leciutko uniesiony kącik ust nie zakradłby się i nie zaszczycił gości, którzy z pewnością uważnie lustrowali by jej twarz.
I o ile sam dzień zaręczyn przebiegł spokojnie i w cichej tajemnicy nie rozgłaszanej nikomu tak już następnego dnia Lady Burke musiała zmierzyć się z niewybrednymi komentarzami jej braci – widocznie mocno rozbawiła ją wizja Wynonny w postaci żony. I o ile Edgar wpadł tylko na chwilę to nadal przebywała pod dachem Quentina więc zdarzało się jej wpaść na niego. A ten nie omieszkał nie wspomnieć o nowym nabytku na jej palcu właściwie chyba tylko po to by ją zirytować.
List od Majesty oderwał ją do przygotowań do kolejnej wyprawy. Przeczytała skreślone na pergaminie litery a później stwierdziła że wizyta na sąsiadujących terenach to nie jest zły pomysł. Uprzątnęła notatki i odłożyła je do szuflady, wygładziła poły spódnicy i teleportowała się prosto do sypialni Lady Carrow. Czaro Jasnolesia znała już od wielu lat tak samo jak resztę jego mieszkańców.
Skrzat szybko przyniósł jej kawę – czarną, koniecznie bez cukru. Wręczyła Majesty maść na obtarcia bowiem słyszała o jej ostatniej przygodzie. Zaś sama zajęła miejsce w fotelu stojącym w kącie z którego mogła obserwować spokojnie cały pokój pozwalając zająć się swojej towarzyszce mówieniem – czy raczej prowadzeniem monologu bowiem w swoi zwyczaju odpowiadała krótko, lub rzeczowo i zdawać by się mogło że większość pytań Majesty to pytania retoryczne bowiem na sporą ich liczbę nie uzyskała od Wynonny żadnej odpowiedzi.
Właśnie unosiła dłoń z filiżanką do ust gdy usłyszała jej pytanie. Zastygła tak w tej pozie uświadamiając sobie dopiero po chwili o co pyta Carrow. Wcześniej była szczerze przekonana, że rzeczywiście coś ma na palcu i to raczej z rodziny tych złych cosi. W końcu postanowiła dokończyć drogę filiżanki i w końcu przytknęła ją do ust. Upiła z niej trochę. Sekundy mijały i widziała jak ciemnowłosa kobieta oczekuje od niej jakiejś reakcji.
-Pierścionek, Carrow. – odpowiada w końcu Wynonna zaraz po tym jak słychać brzdęk z jakim odstawia filiżankę na talerzyk. I właściwie to jedyne co zdradza to, że jednak pytanie to w jakiś sposób peszy ją i irytuje, bowiem słyszy je już któryś raz i każdy domaga się jakiś niestworzonych historii. A żadnych wielkich i pięknych historii ten pierścionek na jej palcu nie krył. Przecież w jej mniemaniu miłość i tak nie istniała a jej rychły ożenek był czystym obowiązkiem wobec rodu. Z drugiej jednak strony nie mogła poradzić nic na fakt, że na myśl o Sorenie po jej ciele rozlało się jakieś nieznane wcześniej uczucie, które szybko Wynonna zdusiła w środku zanim zdołało wypłynąć na wierzch. Z nadzieją, że udało jej się je utopić całkowicie. Ostatnie czego potrzebowała to jakieś hulające po niej, nieznane, uczucia. Wzrok zawieszony miała na kimś, kogo pewnie normalni ludzie nazywali przyjaciółmi, tak Carrow, o Tobie mowa. Twarz jednak jej się nie zmieniła w żaden sposób, żadne też kolejne słowa nie padały z jej ust. Tak, jakby tymi dwoma słowami uznała, że całkowicie wyczerpała temat.
Z Majesty Carrow znały się od dziecka. Tereny ich rodów graniczyły ze sobą. Wynonna do dzisiaj pamiętała jak kiedyś z drzewa na którym siedziała zobaczyła młodą Carrow i poinstruowała ją, że nie należy pałętać się po terenach nie należących do innych ludzi. Wiele wakacji spędziły razem. Nie tylko wakacji. W różne pory roku zdarzało im się spotykać. Właściwie Wynonna nie rozumiała dlaczego ktoś potrafi ją znieść i nigdy w jakiś nadmierny sposób tego nie roztrząsała. Pozwalała po prostu by owy szaleniec przebywał w jej towarzystwie i znosił jej ciężki charakter.
Był trzeci marca. Nadal nie mogła przyzwyczaić się do biżuterii która od kilku dni zdobiła jej palec. Lady Burke nie należała do kobiet ceniących sobie błyskotki. Trudno było dostrzec na jej dłoniach świecące się kamienie, czy długie, płynnie podrygujące przy każdym kroku kolczyki. Czasem założyła na szyję jakiś łańcuszek, ale bardziej to z polecenia Marcela niż z własnej chęci.
I zdawać by się mogło że zaręczyny to czas piękny, a przede wszystkim otulony otoczką miłości i radości dla przyszłej panny młodej. Niestety w przypadku małżeństw aranżowanych o radości, a co dopiero miłości można było zapomnieć. Wynonna ceniła sobie towarzystwo swojego narzeczonego głównie przez fakt, że tak samo nie przepadał że wyrzucaniem z siebie słów bez potrzeby. Wdzięczna mu zaś była za to że nie uznał za stosowne wydanie wielkiej rodzinnej kolacji na której poprosiłby ją o rękę – chyba oboje czuliby się nieręcznie i strasznie pod presją otoczenia, choć znając Wynonnę ta postawiłaby kolejny mur i niewzruszona podałaby mu dłoń. Na twarzy jednak nie dałoby się dostrzec żadnej emocji, nawet maleńki rumieniec, czy też leciutko uniesiony kącik ust nie zakradłby się i nie zaszczycił gości, którzy z pewnością uważnie lustrowali by jej twarz.
I o ile sam dzień zaręczyn przebiegł spokojnie i w cichej tajemnicy nie rozgłaszanej nikomu tak już następnego dnia Lady Burke musiała zmierzyć się z niewybrednymi komentarzami jej braci – widocznie mocno rozbawiła ją wizja Wynonny w postaci żony. I o ile Edgar wpadł tylko na chwilę to nadal przebywała pod dachem Quentina więc zdarzało się jej wpaść na niego. A ten nie omieszkał nie wspomnieć o nowym nabytku na jej palcu właściwie chyba tylko po to by ją zirytować.
List od Majesty oderwał ją do przygotowań do kolejnej wyprawy. Przeczytała skreślone na pergaminie litery a później stwierdziła że wizyta na sąsiadujących terenach to nie jest zły pomysł. Uprzątnęła notatki i odłożyła je do szuflady, wygładziła poły spódnicy i teleportowała się prosto do sypialni Lady Carrow. Czaro Jasnolesia znała już od wielu lat tak samo jak resztę jego mieszkańców.
Skrzat szybko przyniósł jej kawę – czarną, koniecznie bez cukru. Wręczyła Majesty maść na obtarcia bowiem słyszała o jej ostatniej przygodzie. Zaś sama zajęła miejsce w fotelu stojącym w kącie z którego mogła obserwować spokojnie cały pokój pozwalając zająć się swojej towarzyszce mówieniem – czy raczej prowadzeniem monologu bowiem w swoi zwyczaju odpowiadała krótko, lub rzeczowo i zdawać by się mogło że większość pytań Majesty to pytania retoryczne bowiem na sporą ich liczbę nie uzyskała od Wynonny żadnej odpowiedzi.
Właśnie unosiła dłoń z filiżanką do ust gdy usłyszała jej pytanie. Zastygła tak w tej pozie uświadamiając sobie dopiero po chwili o co pyta Carrow. Wcześniej była szczerze przekonana, że rzeczywiście coś ma na palcu i to raczej z rodziny tych złych cosi. W końcu postanowiła dokończyć drogę filiżanki i w końcu przytknęła ją do ust. Upiła z niej trochę. Sekundy mijały i widziała jak ciemnowłosa kobieta oczekuje od niej jakiejś reakcji.
-Pierścionek, Carrow. – odpowiada w końcu Wynonna zaraz po tym jak słychać brzdęk z jakim odstawia filiżankę na talerzyk. I właściwie to jedyne co zdradza to, że jednak pytanie to w jakiś sposób peszy ją i irytuje, bowiem słyszy je już któryś raz i każdy domaga się jakiś niestworzonych historii. A żadnych wielkich i pięknych historii ten pierścionek na jej palcu nie krył. Przecież w jej mniemaniu miłość i tak nie istniała a jej rychły ożenek był czystym obowiązkiem wobec rodu. Z drugiej jednak strony nie mogła poradzić nic na fakt, że na myśl o Sorenie po jej ciele rozlało się jakieś nieznane wcześniej uczucie, które szybko Wynonna zdusiła w środku zanim zdołało wypłynąć na wierzch. Z nadzieją, że udało jej się je utopić całkowicie. Ostatnie czego potrzebowała to jakieś hulające po niej, nieznane, uczucia. Wzrok zawieszony miała na kimś, kogo pewnie normalni ludzie nazywali przyjaciółmi, tak Carrow, o Tobie mowa. Twarz jednak jej się nie zmieniła w żaden sposób, żadne też kolejne słowa nie padały z jej ust. Tak, jakby tymi dwoma słowami uznała, że całkowicie wyczerpała temat.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
No cóż, Carrowowie najwyraźniej najeżdżali nie tylko Greengrassów. Cała rodzina powinna być naprawdę z Majesty dumna, ostatecznie pielęgnowała sztandarowe rodowe cechy w najlepszy możliwy sposób! Dlaczego akceptowała - ba, wręcz ponadprzeciętnie lubiła - Wynonnę? Lady Carrow nie miała bladego pojęcia, ale ufała Burke najbardziej ze wszystkich ludzi, którymi się otaczała... A których również nie było zbyt wielu. Może właśnie fakt, że nie oczekiwały zbyt wiele od kontaktów międzyludzkich, pozwalał im na wzajemną akceptację?
Trudno powiedzieć. W każdym razie Majesty wiedziała, że czego by swojej przyjaciółce nie powiedziała, zostanie to tajemnicą. Prawdę mówiąc, niekoniecznie mogła być pewna czy Wynonna rzeczywiście ją słuchała, czy może to tylko pozory, ale... Co z tego? Ważne, że mogła pewne rzeczy z siebie od czasu do czasu wyrzucić - a gdy chodziło o coś naprawdę ważnego, nigdy nie spotkała się z ignorowaniem ze strony Burke. Mogła mówić mało, ale przynajmniej rzeczowo i sensownie. I to Majesty naprawdę doceniała.
Tylko może nie akurat w takich momentach, jak ten?!... Człowiek czasami oczekuje od drugiego człowieka, że ten rozwinie podrzucony mu temat. Tymczasem z Wynonny trzeba było wszystko wycisnąć siłą. Ewentualnie bardzo dokładnie obserwować, ale to też nie gwarantowało pełnego sukcesu w rozgryzaniu tej pięknej, egzotycznej buźki. Dlatego Carrow ostatni raz przeczesała ręką świeżo zrobione loki, zamrugała kilkukrotnie na otrzymaną odpowiedź, jakby oczekiwała czegoś więcej, a już sekundę później skierowała się w stronę siedzącej w fotelu dziewczyny.
- Pasjonująca historia, Burke - stwierdziła z udawaną powagą, chociaż wewnątrz odczuwała niemały dyskomfort. Dlaczego wszyscy musieli mieć narzeczonych? Co komu szkodziły samotne, młode kobiety w kwiecie wieku? - Rozumiem, że to nie jest najwspanialsza nowina twojego życia... Chyba, że o czymś nie wiem i zmieniłaś podejście do zamążpójścia na jakieś wyjątkowo optymistyczne... Ale nie mogłaś mnie jakoś... Poinformować? - stwierdziła z wyrzutem, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo. Mało elegancko usiadła na dywanie na wprost swojej rozmówczyni, przy okazji łapiąc jakąś niewielką poduszkę, która leżała na podłodze bez większego sensu. Służba chyba naprawdę się obija, stwierdziła mało kulturalnie w swojej głowie, nie biorąc w ogóle pod uwagę tego, że to ona doprowadziła ten pokój do stadium apokalipsy w niespełna godzinę. - Dowiem się o tym całkowicie przypadkiem, bo akurat zaprosiłam jaśnie księżną na wspólną kawę? - rzuciła z nieco prawdziwym wyrzutem, lekko żartobliwie, lekko złośliwie, robiąc przy tym tak zbitą i zasmuconą minę, że Wynonna nie mogłaby się na nią o to pogniewać. No, może do momentu, gdy Carrow nie rzuciła w nią tą mała, milutką podusią, z życzeniem, by ta trafiła prosto w jej szlacheckie czoło. - Dowiem się chociaż kto to? I czy się to tobie w ogóle podoba? Słowa "Ufam ojcu i jego decyzjom" jakoś do mnie nie przemawiają, postaraj się bardziej - zapytała z zainteresowaniem, opierając dłonie za sobą na podłodze i wbijając wzrok w swoją gBurkową przyjaciółkę. Zwykle brzmiała dość pretensjonalnie i złośliwie, ale Wynonna z pewnością już się do tego przyzwyczaiła, domyślając się, że Carrow taka po prostu jest i pod jej słowami nie czai się żadna zgryźliwość. Prawdę mówiąc, Majesty też nie miała prostego charakteru... Ale o swoich przyjaciół i rodzinę dbała, autentycznie przejmując się ich losem. Dlatego musiała wydusić z Wynonny czy ta czuje się dobrze, czy niekoniecznie...
Trudno powiedzieć. W każdym razie Majesty wiedziała, że czego by swojej przyjaciółce nie powiedziała, zostanie to tajemnicą. Prawdę mówiąc, niekoniecznie mogła być pewna czy Wynonna rzeczywiście ją słuchała, czy może to tylko pozory, ale... Co z tego? Ważne, że mogła pewne rzeczy z siebie od czasu do czasu wyrzucić - a gdy chodziło o coś naprawdę ważnego, nigdy nie spotkała się z ignorowaniem ze strony Burke. Mogła mówić mało, ale przynajmniej rzeczowo i sensownie. I to Majesty naprawdę doceniała.
Tylko może nie akurat w takich momentach, jak ten?!... Człowiek czasami oczekuje od drugiego człowieka, że ten rozwinie podrzucony mu temat. Tymczasem z Wynonny trzeba było wszystko wycisnąć siłą. Ewentualnie bardzo dokładnie obserwować, ale to też nie gwarantowało pełnego sukcesu w rozgryzaniu tej pięknej, egzotycznej buźki. Dlatego Carrow ostatni raz przeczesała ręką świeżo zrobione loki, zamrugała kilkukrotnie na otrzymaną odpowiedź, jakby oczekiwała czegoś więcej, a już sekundę później skierowała się w stronę siedzącej w fotelu dziewczyny.
- Pasjonująca historia, Burke - stwierdziła z udawaną powagą, chociaż wewnątrz odczuwała niemały dyskomfort. Dlaczego wszyscy musieli mieć narzeczonych? Co komu szkodziły samotne, młode kobiety w kwiecie wieku? - Rozumiem, że to nie jest najwspanialsza nowina twojego życia... Chyba, że o czymś nie wiem i zmieniłaś podejście do zamążpójścia na jakieś wyjątkowo optymistyczne... Ale nie mogłaś mnie jakoś... Poinformować? - stwierdziła z wyrzutem, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo. Mało elegancko usiadła na dywanie na wprost swojej rozmówczyni, przy okazji łapiąc jakąś niewielką poduszkę, która leżała na podłodze bez większego sensu. Służba chyba naprawdę się obija, stwierdziła mało kulturalnie w swojej głowie, nie biorąc w ogóle pod uwagę tego, że to ona doprowadziła ten pokój do stadium apokalipsy w niespełna godzinę. - Dowiem się o tym całkowicie przypadkiem, bo akurat zaprosiłam jaśnie księżną na wspólną kawę? - rzuciła z nieco prawdziwym wyrzutem, lekko żartobliwie, lekko złośliwie, robiąc przy tym tak zbitą i zasmuconą minę, że Wynonna nie mogłaby się na nią o to pogniewać. No, może do momentu, gdy Carrow nie rzuciła w nią tą mała, milutką podusią, z życzeniem, by ta trafiła prosto w jej szlacheckie czoło. - Dowiem się chociaż kto to? I czy się to tobie w ogóle podoba? Słowa "Ufam ojcu i jego decyzjom" jakoś do mnie nie przemawiają, postaraj się bardziej - zapytała z zainteresowaniem, opierając dłonie za sobą na podłodze i wbijając wzrok w swoją gBurkową przyjaciółkę. Zwykle brzmiała dość pretensjonalnie i złośliwie, ale Wynonna z pewnością już się do tego przyzwyczaiła, domyślając się, że Carrow taka po prostu jest i pod jej słowami nie czai się żadna zgryźliwość. Prawdę mówiąc, Majesty też nie miała prostego charakteru... Ale o swoich przyjaciół i rodzinę dbała, autentycznie przejmując się ich losem. Dlatego musiała wydusić z Wynonny czy ta czuje się dobrze, czy niekoniecznie...
Like how a single word can make a heart open
i might only have one match
but I can make an explosion
Majesty Carrow
Zawód : Jeździec zawodowy, instruktor jazdy konnej
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Come back from the future
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tego zawsze chciała Wynonna. Być dumnym. Z siebie, to przede wszystkim i to w jakiś sposób udawało jej się spełnić. Jednak od zawsze dążyła do tego by dojrzeć w oczach ojca dumę którą ostatnio raz ujrzała prawie dwie dekady temu. Na próżno. Już jakiś czas temu zdała sobie sprawę że więcej owego uczucia w jego wzroku nie dojrzy. Skupiła więc się na sobie, tak mocno jak mogła. Cały czas dbając o własny rozwój i kontrolę nad samą sobą której na chwilę nie wypuszczała z dłoni i nie zamierzała się z nią szybko pożegnać.
Wynonna słuchała zawsze i wszystkich. Przesiewając wyrzucane przez innych słowa i segregując je. Większość z nich była odpadami, niektóre jednak warte były zapamiętania czy też udzielenia na nie odpowiedzi. Carrow’owie mieli już tak chyba że specyficzną byli rodziną i na swój sposób gadatliwą dość a to w jakiś dziwny sposób idealnie zgrywało się z dość cichą i ponurą naturą Burke’ów.
Burke ceniła sobie ich towarzystwo i umiejętności. Adrien jeszcze nigdy nie odmówił jej pomocy zaś Majesty zdawała się w jakiś sposób budzić w niej ludzkie uczucia a czasem nawet i zdawać by się mogło że posiadała moc by wyciągnąć coś z jej wnętrza. Zdawać by się mogło że została swojego rodzaju ekspertem jej osoby i potrafiła z skąpej ilości gestów wyczytać więcej niż nie jeden.
Obserwowała Majesty a jej twarz nadal pozostawała bez zmian. Kiedyś ktoś porównywał ją do kamiennego posągu i całkiem sporo miał w tym racji. Od greckich rzeźb różniła się czasem tylko tym że jej klatka piersiowa unosiła się przy spokojnym wdechu, opuszczała przy wydechu, a powieki raz na jakiś czas mrugnęły – bardziej z racji tego iż to odruch bezwarunkowy niż dlatego, że Wynonna sobie tego życzy. Tym razem jej słowa sprawiły że uniosła lekko brew ku górze.
-Dlaczego miałabym cię informować o moich zaręczynach? – zapytała kompletnie nie rozumiejąc jaki miało to cel. Nie, nie przyszło jej do głowy że osoby w zażyłych kontaktach dzielą się ze sobą sekretami i informacjami przewracającymi życie do góry nogami. Dlatego też fakt że w głosie Carrow można było wyczuć swojego rodzaju pretensje że dowiaduje się o całym zajściu dopiero teraz był w jakiś sposób kompletnie niepojęty przez Wynonnę.
Majesty była trochę narwana czasem i gdyby nie fakt że była sobą to co zrobiła po swoich ostatnich słowach z pewnością nie przyniosłoby jej miłych wspomnień. Same słowa jej nie dotknęły w żaden sposób, nie przywiązywała do nich wielkiej wagi. Zaś próba ataku poduszką byłą jawnym przekroczeniem jej strefy komfortu. Wyciągnęła wolną dłoń by odbić poduszkę i spojrzała na Majesty wzrokiem który nie jednego śmiałka zawrócił już na drodze do niej czy uświadomił jak bardzo wielki życiowy błąd zrobił. Nie zrobiła jednak nic więcej. Ba, nie ruszyła się nawet. Jedynym ruchem jaki wykonała było uniesienie dłoni, a chwilę później opuszczenie jej i ponownie ułożenie na swoim udzie.
-Soren Avery – odpowiedziała tylko stwierdzając że instruowanie ciemnowłosej rozmówczyni by zachowywała się jak na ponad dwudziestoletnią kobietę przystało jest tylko stratą czasu i słów. Pewnie i tak zostałoby to zbyte wzruszeniem ramion, czy machnięciem ręką. W tym temacie szkoda było sobie zdzierać gardło – sprawa ta dawno było już przegrana – przynajmniej w odczucia Wynonny. Chwilę zastanawiała się nad jej kolejnym pytaniem znów jej kompletnie nie rozumiejąc. Przecież jej podobanie się i tak nie miału tu nic do rzeczy. Mogłaby przecież cierpieć z tego powodu ostatnie katusze i łzy co wieczór w poduszkę wylewać a i tak niczego by to nie zmieniło. Postanowiono za nich a ich obowiązkiem było wypełnienie woli nestorów bez zajęknięcia. Sam Soren jej nie przeszkadzał, był jedną z tych osób które jej towarzystwo znieść potrafiły i które ona w swoim otoczeniu znieść mogła. Nie zastanawiała się jednak nad tym jak będzie wyglądać ich wspólne życie postanawiając że za dużo jest możliwych rozwiązań by wszystkie je mogła przekalkulować i dokładnie zanalizować.
Uniosła filiżankę do ust nie spuszczając wzroku, który na powrót złagodniał, z Majesty siedzącej przed nią na dywanie. Nawet dziwne jej się to nie wydało. Sama lubiła usiąść przy ławie w jednym salonów na miękkim dywanie i w tej nieodpowiedniej dla damy pozie oddać się pracy.
-Co za różnica? – pyta w końcu Wynonna odnosząc się do całego tego pytania o podobaniu. Nie miało znaczenia przecież w tym momencie jej widzimisię. Decyzji nestorów nie była w stanie zmienić swoją niechęcią. Jawne postawianie się w opozycji mogło nie skończyć się dla niej dobrze. Lepiej było w spokoju i z godnością przyjąć decyzję starszyzny, a po fakcie spróbować funkcjonować jakoś w tym nowym układzie w który przyjdzie jej wejść.
Wynonna słuchała zawsze i wszystkich. Przesiewając wyrzucane przez innych słowa i segregując je. Większość z nich była odpadami, niektóre jednak warte były zapamiętania czy też udzielenia na nie odpowiedzi. Carrow’owie mieli już tak chyba że specyficzną byli rodziną i na swój sposób gadatliwą dość a to w jakiś dziwny sposób idealnie zgrywało się z dość cichą i ponurą naturą Burke’ów.
Burke ceniła sobie ich towarzystwo i umiejętności. Adrien jeszcze nigdy nie odmówił jej pomocy zaś Majesty zdawała się w jakiś sposób budzić w niej ludzkie uczucia a czasem nawet i zdawać by się mogło że posiadała moc by wyciągnąć coś z jej wnętrza. Zdawać by się mogło że została swojego rodzaju ekspertem jej osoby i potrafiła z skąpej ilości gestów wyczytać więcej niż nie jeden.
Obserwowała Majesty a jej twarz nadal pozostawała bez zmian. Kiedyś ktoś porównywał ją do kamiennego posągu i całkiem sporo miał w tym racji. Od greckich rzeźb różniła się czasem tylko tym że jej klatka piersiowa unosiła się przy spokojnym wdechu, opuszczała przy wydechu, a powieki raz na jakiś czas mrugnęły – bardziej z racji tego iż to odruch bezwarunkowy niż dlatego, że Wynonna sobie tego życzy. Tym razem jej słowa sprawiły że uniosła lekko brew ku górze.
-Dlaczego miałabym cię informować o moich zaręczynach? – zapytała kompletnie nie rozumiejąc jaki miało to cel. Nie, nie przyszło jej do głowy że osoby w zażyłych kontaktach dzielą się ze sobą sekretami i informacjami przewracającymi życie do góry nogami. Dlatego też fakt że w głosie Carrow można było wyczuć swojego rodzaju pretensje że dowiaduje się o całym zajściu dopiero teraz był w jakiś sposób kompletnie niepojęty przez Wynonnę.
Majesty była trochę narwana czasem i gdyby nie fakt że była sobą to co zrobiła po swoich ostatnich słowach z pewnością nie przyniosłoby jej miłych wspomnień. Same słowa jej nie dotknęły w żaden sposób, nie przywiązywała do nich wielkiej wagi. Zaś próba ataku poduszką byłą jawnym przekroczeniem jej strefy komfortu. Wyciągnęła wolną dłoń by odbić poduszkę i spojrzała na Majesty wzrokiem który nie jednego śmiałka zawrócił już na drodze do niej czy uświadomił jak bardzo wielki życiowy błąd zrobił. Nie zrobiła jednak nic więcej. Ba, nie ruszyła się nawet. Jedynym ruchem jaki wykonała było uniesienie dłoni, a chwilę później opuszczenie jej i ponownie ułożenie na swoim udzie.
-Soren Avery – odpowiedziała tylko stwierdzając że instruowanie ciemnowłosej rozmówczyni by zachowywała się jak na ponad dwudziestoletnią kobietę przystało jest tylko stratą czasu i słów. Pewnie i tak zostałoby to zbyte wzruszeniem ramion, czy machnięciem ręką. W tym temacie szkoda było sobie zdzierać gardło – sprawa ta dawno było już przegrana – przynajmniej w odczucia Wynonny. Chwilę zastanawiała się nad jej kolejnym pytaniem znów jej kompletnie nie rozumiejąc. Przecież jej podobanie się i tak nie miału tu nic do rzeczy. Mogłaby przecież cierpieć z tego powodu ostatnie katusze i łzy co wieczór w poduszkę wylewać a i tak niczego by to nie zmieniło. Postanowiono za nich a ich obowiązkiem było wypełnienie woli nestorów bez zajęknięcia. Sam Soren jej nie przeszkadzał, był jedną z tych osób które jej towarzystwo znieść potrafiły i które ona w swoim otoczeniu znieść mogła. Nie zastanawiała się jednak nad tym jak będzie wyglądać ich wspólne życie postanawiając że za dużo jest możliwych rozwiązań by wszystkie je mogła przekalkulować i dokładnie zanalizować.
Uniosła filiżankę do ust nie spuszczając wzroku, który na powrót złagodniał, z Majesty siedzącej przed nią na dywanie. Nawet dziwne jej się to nie wydało. Sama lubiła usiąść przy ławie w jednym salonów na miękkim dywanie i w tej nieodpowiedniej dla damy pozie oddać się pracy.
-Co za różnica? – pyta w końcu Wynonna odnosząc się do całego tego pytania o podobaniu. Nie miało znaczenia przecież w tym momencie jej widzimisię. Decyzji nestorów nie była w stanie zmienić swoją niechęcią. Jawne postawianie się w opozycji mogło nie skończyć się dla niej dobrze. Lepiej było w spokoju i z godnością przyjąć decyzję starszyzny, a po fakcie spróbować funkcjonować jakoś w tym nowym układzie w który przyjdzie jej wejść.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
- Takie rzeczy wypadałoby wiedzieć od osoby bezpośrednio zaangażowanej, szczególnie, gdy jest nam bliska, a nie całkowicie przypadkiem po jakimś dłuższym czasie od plotkarskiego szlechckiego światka w pierwszej lepsze kawiarence czy w ramach ogłoszenia, gdy wiedzą już wszyscy. A ja nie jestem wszyscy, Wynonno Burke - wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, autentycznie okazując swoje - w żadnym wypadku nie skrywane - oburzenie. Prychnęła głośno na nijaką reakcję Wynonny, wiedząc, że akurat w tym przypadku może pozwolić sobie na całkowitą szczerość i otwarte wylewanie własnych frustracji. Gdyby to ona się zaręczyła, Burke wiedziałaby pierwsza - nieistotne, czy by ją to interesowało, czy nie!
W swojej irytacji, ani trochę nie przejęła się groźnym spojrzeniem Wynonny, właściwie to posyłając jej prawdopodobnie coś w miarę podobnego. Chcę się tarzać po podłodze i bić? Proszę bardzo! Niech przyniosą kisiel, o ile już go ktoś wymyślił!
- Chyba nie kojarzę.
To zdanie było tak klasyczną dla Majesty odpowiedzią, że chyba niemożliwym byłoby podać jakieś inne, gdy chodziło o relacje międzyludzkie młodej Carrow. Miała naprawdę beznadziejną pamięć do nazwisk i imion, nigdy się z tym specjalnie nie ukrywała. Na salonach naprawdę niewiele osób kojarzyła, chyba, że znała kogoś osobiście. To by właściwie tłumaczyło, czemu nigdy wcześniej nie trafiła na Travisa... Albo i trafiła, ale zwyczajnie nie zanotowała go w pamięci.
- Przystojny chociaż? Ile ma lat? Kojarzę go w ogóle?... - nawet nie ukrywała swojego wrednego uśmieszku, gdy kładła się na brzuchu na podłodze, twarz podpierając na dłoniach. Była ciekawa opisu niejakiego Sorena, prosto z ust jej drogiej przyjaciółki, która przecież nigdy wcześniej nie bawiła się w ocenianie mężczyzn. Musiała mimo wszystko zdobyć się na jakąś reakcję i przemyślenia, gdy przedstawiano jej propozycję kandydata na narzeczonego. Zwykla, subiektywna opinia. Każdy jakąś ma, o każdym - a niewzruszona poza Wynonny nie mogła tego zmienić.
- Jaka różnica? Nie jesteś głupią krową, czy jak to lubią mawiać pewni lordowie, klaczą rozpłodową bez własnej opinii. Wynonno Burke, uważam cię za inteligentną kobietę, która potrafi wyrazić własne zdanie. Przynajmniej w moim towarzystwie... - tu przerwała na chwilę, zajmując się jakimś paprochem utkwionym w dywanie, by po chwili odrzucić go gdzieś najdalej od siebie. Fuj. - A nie powiem, wyjątkowo mnie interesuje twoje osobiste zdanie. Naciskam na słowo "osobiste". Nie reakcja, która rzeczywiście jest godna podziwu, ja z pewnością nie potrafiłabym przyjąć takiej informacji z takim... Spokojem.
Rzeczywiście by nie potrafiła - i miała cichą nadzieję, że nestor nic nie knuł za jej plecami. Szczególnie, że obecnie jej niewzruszone do tej pory serduszko zaczynało bić mocniej na myśl o pewnym znajomym.
W swojej irytacji, ani trochę nie przejęła się groźnym spojrzeniem Wynonny, właściwie to posyłając jej prawdopodobnie coś w miarę podobnego. Chcę się tarzać po podłodze i bić? Proszę bardzo! Niech przyniosą kisiel, o ile już go ktoś wymyślił!
- Chyba nie kojarzę.
To zdanie było tak klasyczną dla Majesty odpowiedzią, że chyba niemożliwym byłoby podać jakieś inne, gdy chodziło o relacje międzyludzkie młodej Carrow. Miała naprawdę beznadziejną pamięć do nazwisk i imion, nigdy się z tym specjalnie nie ukrywała. Na salonach naprawdę niewiele osób kojarzyła, chyba, że znała kogoś osobiście. To by właściwie tłumaczyło, czemu nigdy wcześniej nie trafiła na Travisa... Albo i trafiła, ale zwyczajnie nie zanotowała go w pamięci.
- Przystojny chociaż? Ile ma lat? Kojarzę go w ogóle?... - nawet nie ukrywała swojego wrednego uśmieszku, gdy kładła się na brzuchu na podłodze, twarz podpierając na dłoniach. Była ciekawa opisu niejakiego Sorena, prosto z ust jej drogiej przyjaciółki, która przecież nigdy wcześniej nie bawiła się w ocenianie mężczyzn. Musiała mimo wszystko zdobyć się na jakąś reakcję i przemyślenia, gdy przedstawiano jej propozycję kandydata na narzeczonego. Zwykla, subiektywna opinia. Każdy jakąś ma, o każdym - a niewzruszona poza Wynonny nie mogła tego zmienić.
- Jaka różnica? Nie jesteś głupią krową, czy jak to lubią mawiać pewni lordowie, klaczą rozpłodową bez własnej opinii. Wynonno Burke, uważam cię za inteligentną kobietę, która potrafi wyrazić własne zdanie. Przynajmniej w moim towarzystwie... - tu przerwała na chwilę, zajmując się jakimś paprochem utkwionym w dywanie, by po chwili odrzucić go gdzieś najdalej od siebie. Fuj. - A nie powiem, wyjątkowo mnie interesuje twoje osobiste zdanie. Naciskam na słowo "osobiste". Nie reakcja, która rzeczywiście jest godna podziwu, ja z pewnością nie potrafiłabym przyjąć takiej informacji z takim... Spokojem.
Rzeczywiście by nie potrafiła - i miała cichą nadzieję, że nestor nic nie knuł za jej plecami. Szczególnie, że obecnie jej niewzruszone do tej pory serduszko zaczynało bić mocniej na myśl o pewnym znajomym.
Like how a single word can make a heart open
i might only have one match
but I can make an explosion
Majesty Carrow
Zawód : Jeździec zawodowy, instruktor jazdy konnej
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Come back from the future
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Siedziała spokojnie na zajmowanym przez siebie fotelu w pokoju Majesty obserwując ją z swojego pułapu podczas gdy ta zajmowała miejsce na dywanie. Uniosła brew ku górze gdy zaczęła wręcz wyrzucać z siebie słowa, ale była to jedyna reakcja jaka nastąpiła. Nie zmieniła pozy nawet odrobinę. A nawet w czasie gdy ciskała w nią pełnymi oburzenia słowami sięgnęła po filiżankę i upiła z niej trochę odstawiając ją potem na swoje miejsce. Nie rozumiała jej uniesienia. Być może obie w różnych kategoriach rozpatrywały to co właśnie spotykało Wynonnę. Podczas gdy Wynonna pilnowała by jej nowy – zbliżający się – stan cywilny nie miał za dużego wpływu na jej życie o tyle zdawało się że dla Majesty wywracał on cały świat do góry nogami i nie potrafiła przejść obok tego obojętnie, nawet jeśli to zdarzenie nie dotyczyło jeszcze jej samej a tylko jej przyjaciółki. Zadawać by się mogło że fakt o jej zaręczyny bardziej przeżywała Carrow niż sama Wynonna. Choć było to tylko pojęcie dość względne, a może raczej zewnętrzne. Bo o ile powierzchownie nie dało się dostrzec żadnej zmiany w jej zachowaniu, czy choćby nikłego grymasu który mówiłaby co tak naprawdę czuję o całym zamążpójściu tak w środku mieszała się w niej dawka przerażenia, ulgi i niechęci. Przerażenia, bowiem wiedziała że całe jej dotychczasowe życie się zmieni. Ulgi dlatego że trafiła właśnie na Sorena który swoim sposobem bycia zdawał się być kompatybilnym z tym jej samej. Niechęci głównie z przekory i faktu że nie lubiła zmian. I choć wielu zamek w Durham który zajmowała razem z bratem nazywało ponurym, o tyle dla niej był on swoistego rodzaju namiastką domu.
-Nie jesteś. – przyznaje w końcu Wynnonna opuszczając brew i postanawiając odpowiedzieć na jej pytania. Głównie by uniknąć kolejnych. Majesty chyba za dyscyplinę sportu albo hobby uznawała wyciąganie z niej informacji. Zastanowiła się nad jej pytaniem o powierzchowną stronę jej narzeczonego. Czy był przystojny? Ciężko było odpowiedzieć jej na to pytanie bowiem nigdy nie rozpatrywała ludzi właśnie w tych kryteriach. Dla niej byli coś warci dzięki swojemu usposobieniu i wiedzy nie zaś przez to jak wyglądali. Postanowiła więc wypowiedzieć więcej słów by opisać mężczyznę i pozwolić by Majesty sama podjęła decyzję dotyczącą jego powierzchowności. - Ma szeroko rozstawione oczy w kolorze przypominającym taflę jeziora w jasnym słońcu o przenikliwym spojrzeniu, za duży nos i wyraziste kości policzkowe. Włosy jasnego blondu mnie osobiście przypominają piasek. Jest dwa lata starszy ode mnie i gra na pozycji pałkarza w Osach z Wimbourne. – zakończyła swój opis przez cały czas mówiąc równomiernie głosem melodyjnym jednak chłodnym i tak samo jak zawsze pozbawionym jakichkolwiek emocji względem opisywanego człowieka czy ogólnie otaczającego ją świata.
Trudno było powiedzieć dlaczego dwie tak różne jednostki trzymały się razem. I choć Wynonna sprawiała wrażenie jakby nie zależało jej na jakiejkolwiek relacji międzyludzkiej o tyle gdy za długo nie widziała się z sąsiadką jej myśli mimowolnie biegły w jej stronę. Były jak woda i ogień. Podczas gdy Majesty zdawała się mówić bez końca to Wynonna milczała jak zaklęta rzucając jedynie zdawkowymi odpowiedziami. Chęć do wyrzucania z siebie słów Majesty musiała odziedziczyć wraz z nazwiskiem bowiem jej brat równie chętnie opowiadał o rzeczach które w ogóle nie interesowały ani nie dotyczyły lady Burke. Tym razem jednak słowa rozłożonej na dywanie damy dotyczyły właściwie tylko i wyłącznie Wynonny co zaś sprawiało że czuła jak jej strefa komfortu jest wrednie dźgana palcem między żebra. Nie lubiła skupiać na siebie uwagi. Co więcej wolała gdy cały wszechświat dawaj jej święty spokój.
-Nie chcę wychodzić za mąż. – mówi w końcu po kolejnym wywodzie jej przyjaciółki i o tym jak bardzo tego nie chce świadczy tylko zawinięcie dłoni na której błyszczy znak zaprzysiężenia jej innemu człowiekowi. Skromny, srebrny pierścionek zaręczynowy z czerwonym oczkiem w kolorze rubinu. Biżuteria sama w sobie – mimo swoje skromności – cieszyła oko i dziwnym trafem idealnie pasowało do Burke zdając się jakby od zawsze przeznaczona była właśnie dla niej. Wygląd jednak potrafił mamić wzrok. Pomimo tego że zewnętrznie wszystko prezentowało się pięknie, a wręcz idealnie, tak Wynonna nadal nie mogła przyzwyczaić się do nowej biżuterii mając wrażenie że uwiera ją niemiłosiernie i przeszkadza w każdej nawet najprostszej czynności.
-Nie jesteś. – przyznaje w końcu Wynnonna opuszczając brew i postanawiając odpowiedzieć na jej pytania. Głównie by uniknąć kolejnych. Majesty chyba za dyscyplinę sportu albo hobby uznawała wyciąganie z niej informacji. Zastanowiła się nad jej pytaniem o powierzchowną stronę jej narzeczonego. Czy był przystojny? Ciężko było odpowiedzieć jej na to pytanie bowiem nigdy nie rozpatrywała ludzi właśnie w tych kryteriach. Dla niej byli coś warci dzięki swojemu usposobieniu i wiedzy nie zaś przez to jak wyglądali. Postanowiła więc wypowiedzieć więcej słów by opisać mężczyznę i pozwolić by Majesty sama podjęła decyzję dotyczącą jego powierzchowności. - Ma szeroko rozstawione oczy w kolorze przypominającym taflę jeziora w jasnym słońcu o przenikliwym spojrzeniu, za duży nos i wyraziste kości policzkowe. Włosy jasnego blondu mnie osobiście przypominają piasek. Jest dwa lata starszy ode mnie i gra na pozycji pałkarza w Osach z Wimbourne. – zakończyła swój opis przez cały czas mówiąc równomiernie głosem melodyjnym jednak chłodnym i tak samo jak zawsze pozbawionym jakichkolwiek emocji względem opisywanego człowieka czy ogólnie otaczającego ją świata.
Trudno było powiedzieć dlaczego dwie tak różne jednostki trzymały się razem. I choć Wynonna sprawiała wrażenie jakby nie zależało jej na jakiejkolwiek relacji międzyludzkiej o tyle gdy za długo nie widziała się z sąsiadką jej myśli mimowolnie biegły w jej stronę. Były jak woda i ogień. Podczas gdy Majesty zdawała się mówić bez końca to Wynonna milczała jak zaklęta rzucając jedynie zdawkowymi odpowiedziami. Chęć do wyrzucania z siebie słów Majesty musiała odziedziczyć wraz z nazwiskiem bowiem jej brat równie chętnie opowiadał o rzeczach które w ogóle nie interesowały ani nie dotyczyły lady Burke. Tym razem jednak słowa rozłożonej na dywanie damy dotyczyły właściwie tylko i wyłącznie Wynonny co zaś sprawiało że czuła jak jej strefa komfortu jest wrednie dźgana palcem między żebra. Nie lubiła skupiać na siebie uwagi. Co więcej wolała gdy cały wszechświat dawaj jej święty spokój.
-Nie chcę wychodzić za mąż. – mówi w końcu po kolejnym wywodzie jej przyjaciółki i o tym jak bardzo tego nie chce świadczy tylko zawinięcie dłoni na której błyszczy znak zaprzysiężenia jej innemu człowiekowi. Skromny, srebrny pierścionek zaręczynowy z czerwonym oczkiem w kolorze rubinu. Biżuteria sama w sobie – mimo swoje skromności – cieszyła oko i dziwnym trafem idealnie pasowało do Burke zdając się jakby od zawsze przeznaczona była właśnie dla niej. Wygląd jednak potrafił mamić wzrok. Pomimo tego że zewnętrznie wszystko prezentowało się pięknie, a wręcz idealnie, tak Wynonna nadal nie mogła przyzwyczaić się do nowej biżuterii mając wrażenie że uwiera ją niemiłosiernie i przeszkadza w każdej nawet najprostszej czynności.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
- Dziękuję za potwierdzenie, bo zaczynałam powątpiewać w wyjątkowość naszej relacji... - mruknęła nieco sarkastycznie, dalej minimalnie urażona, ale mimo wszystko szczęśliwa, że Burke zdobyła się chociaż na te dwa słowa, gdy... No, bądźmy szczerzy, zwykle pozwalała sobie ewentualnie na milczenie.
Słysząc odpowiedź na kolejne pytanie, całkowicie osłupiała. Naprawdę była w szoku. Czy Wynonna właśnie wyrzuciła z siebie pełne zdanie? A nawet, na Merlina, kilka rozwiniętych zdań? Majesty słyszała już nie raz o tym, że zaręczyny zmieniają ludzi, ale... Pannę Burke? Oczywiście, że Carrow musiała połączyć te dwie sytuacje. I zwalić wszystko na małżeństwo. Nie byłaby sobą, gdyby tego tak nie postrzegała.
- Taflę jeziora w jasnym słońcu?... - powtórzyła za Burke, jakby jedynie ponowne wypowiedzenie tych słów mogło potwierdzić ich prawdziwość. Zamrugała kilka razy oczami, po czym zaśmiała się cicho. - Nie wydaje się być w moim typie, ale przynajmniej ma coś wspólnego z wysiłkiem fizycznym... - stwierdziła z uznaniem, wzruszając ramionami. Razem z Burke nie należały do cherlawych panienek, a to byłby istny dramat, gdyby Wynonna dostała jakiegoś delikatnego chłopca na całe swoje życie. Katastrofa murowana.
I mimo całkiem niezłego humoru Majesty, kolejne zdanie jej przyjaciółki nie napawało optymizmem. Nigdy nie uważała, że Burke chciałaby w najbliższej przyszłości zostać żoną, podporządkowując swoje życie pod kogokolwiek, ale... Pewne słowa dopiero wypowiedziane wprost mają rzeczywistą siłę.
Carrow westchnęła ciężko, a chwilę później wstała z mięciutkiego dywanu, by skierować swe kroki w stronę Wynonny. Nie dbała o to, że zaraz dostanie kuksańca prosto w brzuch - nie takie rzeczy przecież już się zdarzały - dlatego schyliła się nad Burke i wyjątkowo mocno ją przytuliła. Wyszło to dość niezdarnie, bo dzieliło je nieco centymetrów, ale w tej chwili Majesty wisiała właśnie na szyi Wynonny.
- Jakoś nie czułabym się w porządku gratulując ci w takiej sytuacji, ale przynajmniej mogę ci obiecać, że zadbam o to, by twoje czasy panieństwa pełne były wszelakiej rozrywki. Będziemy chodzić wszędzie, nawet tam, gdzie nie byłyśmy nigdy i nigdy nie miałyśmy zamiaru tam chodzić, - stwierdziła niczym malutka dziewczynka, która nie ma żadnych obowiązków na głowie. Oderwała się na odległość ramion od przyjaciółki, zerkając na nią w wyjątkowym skupieniu. - Ale nie martw się, gdyby ktoś dowiedział się o moich spotkaniach z Greengrassem, szybko podzieliłabym twój los - rzuciła wesoło właściwie wyrzucając to wyznanie jako następstwo poprzedniego natłoku słów... Nie analizując tego, co mówi.
No bo halo, chwila. Przecież miała jej o tym nie mówić. W sensie... No nikomu nie miała. I nikomu nie mówiła. Mina Majesty zrzedła dosłownie w tej samej chwili. Głupi mózgu, porozumiewaj się czasem z językiem!
Słysząc odpowiedź na kolejne pytanie, całkowicie osłupiała. Naprawdę była w szoku. Czy Wynonna właśnie wyrzuciła z siebie pełne zdanie? A nawet, na Merlina, kilka rozwiniętych zdań? Majesty słyszała już nie raz o tym, że zaręczyny zmieniają ludzi, ale... Pannę Burke? Oczywiście, że Carrow musiała połączyć te dwie sytuacje. I zwalić wszystko na małżeństwo. Nie byłaby sobą, gdyby tego tak nie postrzegała.
- Taflę jeziora w jasnym słońcu?... - powtórzyła za Burke, jakby jedynie ponowne wypowiedzenie tych słów mogło potwierdzić ich prawdziwość. Zamrugała kilka razy oczami, po czym zaśmiała się cicho. - Nie wydaje się być w moim typie, ale przynajmniej ma coś wspólnego z wysiłkiem fizycznym... - stwierdziła z uznaniem, wzruszając ramionami. Razem z Burke nie należały do cherlawych panienek, a to byłby istny dramat, gdyby Wynonna dostała jakiegoś delikatnego chłopca na całe swoje życie. Katastrofa murowana.
I mimo całkiem niezłego humoru Majesty, kolejne zdanie jej przyjaciółki nie napawało optymizmem. Nigdy nie uważała, że Burke chciałaby w najbliższej przyszłości zostać żoną, podporządkowując swoje życie pod kogokolwiek, ale... Pewne słowa dopiero wypowiedziane wprost mają rzeczywistą siłę.
Carrow westchnęła ciężko, a chwilę później wstała z mięciutkiego dywanu, by skierować swe kroki w stronę Wynonny. Nie dbała o to, że zaraz dostanie kuksańca prosto w brzuch - nie takie rzeczy przecież już się zdarzały - dlatego schyliła się nad Burke i wyjątkowo mocno ją przytuliła. Wyszło to dość niezdarnie, bo dzieliło je nieco centymetrów, ale w tej chwili Majesty wisiała właśnie na szyi Wynonny.
- Jakoś nie czułabym się w porządku gratulując ci w takiej sytuacji, ale przynajmniej mogę ci obiecać, że zadbam o to, by twoje czasy panieństwa pełne były wszelakiej rozrywki. Będziemy chodzić wszędzie, nawet tam, gdzie nie byłyśmy nigdy i nigdy nie miałyśmy zamiaru tam chodzić, - stwierdziła niczym malutka dziewczynka, która nie ma żadnych obowiązków na głowie. Oderwała się na odległość ramion od przyjaciółki, zerkając na nią w wyjątkowym skupieniu. - Ale nie martw się, gdyby ktoś dowiedział się o moich spotkaniach z Greengrassem, szybko podzieliłabym twój los - rzuciła wesoło właściwie wyrzucając to wyznanie jako następstwo poprzedniego natłoku słów... Nie analizując tego, co mówi.
No bo halo, chwila. Przecież miała jej o tym nie mówić. W sensie... No nikomu nie miała. I nikomu nie mówiła. Mina Majesty zrzedła dosłownie w tej samej chwili. Głupi mózgu, porozumiewaj się czasem z językiem!
Like how a single word can make a heart open
i might only have one match
but I can make an explosion
Majesty Carrow
Zawód : Jeździec zawodowy, instruktor jazdy konnej
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Come back from the future
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wynonna rzadko reagowała na cokolwiek. Majesty Carrow z pewnością była przyzwyczajona już do tego, że nie przebierała w słowach. Chociaż i tak zdawała się być ciągle zirytowana takim przedstawianiem się sytuacji. Burke była oszczędna. W gestach, jeszcze bardziej emocjach a przede wszystkim słowach. Ceniła wartości rodowe. Nawet nie tyle wartości, co nawet mądrości. Ludzie mówili bez namysłu, a nawet paplali bez sensu byleby tylko zapchać ciszę której nie potrafili znieść. Tak, jakby pozostanie sam na sam ze swoimi myślami było najgorszym co może ich spotkać. Co jasne – nie tyczyło się to Wynonny.
Dlatego gdy jej słowa Majesty skomentowała z wyczuwalną – nawet dla niej – dozą sarkazmu nawet nie drgnęła. Ba, wręcz niewzruszona tym zachowaniem jak gdyby nigdy nic sięgnęła po filiżankę i upiła z niej trochę kawy. Napój był już chłodny, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Nawet bardziej, lubiła kawę w właśnie tym wydaniu.
Zmusiła się do tego by wydusić z siebie więcej niż jedno zdanie które zawiera kilka marych słów. Ale wiedziała że Carrow nie odpuści – znała ich za dobrze. Więc mimo że mówienie nie znajdowało się w spektrum jej zainteresowań, wysiliła się by zaspokoić przedstawicielkę tego nader gadatliwego rodu – przynajmniej jej zdaniem.
Wynonna nie była pewna, czy opis narzeczonego w jakikolwiek sposób wspomógł wyobrażenie Majesty. Ale bądźmy szczerzy – nie obchodziło jej to, co o nim myśli. Ona sama przekonywała siebie że nie ma dla niej żadnego znaczenia ani jakim, ani kim jest jej narzeczony. Przyjmowała po prostu do wiadomości fakt, że ma wyjść za mąż. Był to jej obowiązek. I choć czasem przez wszystkie jej mury przebijały się niechęć, niezrozumienie, czy też pewne uczucie niesprawiedliwości życia nic nie mówiła. Nie zamierzała. I to nawet nie względem człowieka który miał spędzić z nią resztę życia. Bardziej dlatego, że ktoś decydował za nią. A ona, Wynonna Burke, przecież była władczynią własnego losu. A przynajmniej nader wszystko starała się być. Wszystkie swoje uczucia zaś chowała za kurtyną milczenia i chłodu.
I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewała. A ile podniesie się z dywanu nie było dziwną sprawą, o tyle to, co Majesty zrobiła później było dziwne – przynajmniej dla Wynonny. A co więcej, mocno niechciane. Dlatego mimo, że zawsze wyglądała na spiętą. Tak dopiero teraz pod własnymi dłońmi Majesty mogła poczuć jak Wynonna spina się całkiem.
-Co robisz? – jedno krótkie pytanie. Tylko tyle wypadło z jej ust. Gdy siedziała w sztywnej – bardziej niż zwykle – pozie, a dłonie Carrow obejmowały moje ciało. Było to dziwne. Nienaturalne. A jednako owładnęło ją dziwne uczucie. Jedno z gamy tych, których nie potrafiła odpowiednio określić. Co dziwniejsze przeszła ją jeszcze dziwniejsza myśl, że ostatnio jej życie opiewało w wiele zmian. A jedyne czego Wynonna nie znosiła to zmiany. Ona i czas nauczyli się funkcjonować obok siebie bez drastycznych ingerencji. Starzała się z zewnątrz, wewnętrznie niewiele się zmieniając. Teraz jednak odczuwała nową, dziwną gamę uczuć, której nie potrafiła odpowiednio określać.
Nawet ostatnie słowa nie zmieniają wyrazu twarzy Wynonny. Jedynie prawa brew lekko drgnęła ku górze. Burke zmierzyła uważnym spojrzeniem. Milczenie przedłużało się podczas gdy ona zastanawiała się nad tym, czy podzielić się z nią pewną sugestią. Na temat narzeczeństwa wyrażała się tak, jakby był to co najmniej wyrok dożywocia w Tower. Tym bardziej nie mogła zrozumieć czemu w sekrecie trzymała spotkania z szlachcicem, którego darzyła choć w małym stopniu zainteresowaniem. Lepiej było spędzić życie z kimś, kto nie drażnił i sprawiał wrażenie pasowania do własnego charakteru.
-Wolałabyś kogoś innego? – pyta po prostu, chociaż obie wiedzą, że niewiele zależy od ich własnego widzimisię. Słowo nestora było ostatnim słowem. Gdyby nie była z Majesty pewnie nawet nie zadałaby żadnego pytania. Względem niej odczuwała jakiś obowiązek choć nikłego prowadzenia rozmowy. O dziwo, nawet nie dlatego, że musiała, bardziej dlatego, że chciała. W zamyśleniu odwróciła wzrok od twarzy kobiety i spojrzała na zalegający na jej palcu pierścionek określający w dużej mierze jej dalszą przyszłość. Potem wzrok przeniosła na okno, łapiąc w palce w kompletnie nieświadomym geście symbol zaręczyn i poprawiając go lekko pomimo faktu, że leżał i prezentował się idealnie. Srebrny skromny krążek z pięknymi, ale skromnymi zdobieniami zwieńczony kamieniem w barwach rodu jej narzeczonego w jakiś naturalny sposób odnajdował swoje miejsce na jej palcu. A jednak Wynonna nadal nie mogła obyć się wrażenia, że ją uwiera.
Dlatego gdy jej słowa Majesty skomentowała z wyczuwalną – nawet dla niej – dozą sarkazmu nawet nie drgnęła. Ba, wręcz niewzruszona tym zachowaniem jak gdyby nigdy nic sięgnęła po filiżankę i upiła z niej trochę kawy. Napój był już chłodny, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Nawet bardziej, lubiła kawę w właśnie tym wydaniu.
Zmusiła się do tego by wydusić z siebie więcej niż jedno zdanie które zawiera kilka marych słów. Ale wiedziała że Carrow nie odpuści – znała ich za dobrze. Więc mimo że mówienie nie znajdowało się w spektrum jej zainteresowań, wysiliła się by zaspokoić przedstawicielkę tego nader gadatliwego rodu – przynajmniej jej zdaniem.
Wynonna nie była pewna, czy opis narzeczonego w jakikolwiek sposób wspomógł wyobrażenie Majesty. Ale bądźmy szczerzy – nie obchodziło jej to, co o nim myśli. Ona sama przekonywała siebie że nie ma dla niej żadnego znaczenia ani jakim, ani kim jest jej narzeczony. Przyjmowała po prostu do wiadomości fakt, że ma wyjść za mąż. Był to jej obowiązek. I choć czasem przez wszystkie jej mury przebijały się niechęć, niezrozumienie, czy też pewne uczucie niesprawiedliwości życia nic nie mówiła. Nie zamierzała. I to nawet nie względem człowieka który miał spędzić z nią resztę życia. Bardziej dlatego, że ktoś decydował za nią. A ona, Wynonna Burke, przecież była władczynią własnego losu. A przynajmniej nader wszystko starała się być. Wszystkie swoje uczucia zaś chowała za kurtyną milczenia i chłodu.
I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewała. A ile podniesie się z dywanu nie było dziwną sprawą, o tyle to, co Majesty zrobiła później było dziwne – przynajmniej dla Wynonny. A co więcej, mocno niechciane. Dlatego mimo, że zawsze wyglądała na spiętą. Tak dopiero teraz pod własnymi dłońmi Majesty mogła poczuć jak Wynonna spina się całkiem.
-Co robisz? – jedno krótkie pytanie. Tylko tyle wypadło z jej ust. Gdy siedziała w sztywnej – bardziej niż zwykle – pozie, a dłonie Carrow obejmowały moje ciało. Było to dziwne. Nienaturalne. A jednako owładnęło ją dziwne uczucie. Jedno z gamy tych, których nie potrafiła odpowiednio określić. Co dziwniejsze przeszła ją jeszcze dziwniejsza myśl, że ostatnio jej życie opiewało w wiele zmian. A jedyne czego Wynonna nie znosiła to zmiany. Ona i czas nauczyli się funkcjonować obok siebie bez drastycznych ingerencji. Starzała się z zewnątrz, wewnętrznie niewiele się zmieniając. Teraz jednak odczuwała nową, dziwną gamę uczuć, której nie potrafiła odpowiednio określać.
Nawet ostatnie słowa nie zmieniają wyrazu twarzy Wynonny. Jedynie prawa brew lekko drgnęła ku górze. Burke zmierzyła uważnym spojrzeniem. Milczenie przedłużało się podczas gdy ona zastanawiała się nad tym, czy podzielić się z nią pewną sugestią. Na temat narzeczeństwa wyrażała się tak, jakby był to co najmniej wyrok dożywocia w Tower. Tym bardziej nie mogła zrozumieć czemu w sekrecie trzymała spotkania z szlachcicem, którego darzyła choć w małym stopniu zainteresowaniem. Lepiej było spędzić życie z kimś, kto nie drażnił i sprawiał wrażenie pasowania do własnego charakteru.
-Wolałabyś kogoś innego? – pyta po prostu, chociaż obie wiedzą, że niewiele zależy od ich własnego widzimisię. Słowo nestora było ostatnim słowem. Gdyby nie była z Majesty pewnie nawet nie zadałaby żadnego pytania. Względem niej odczuwała jakiś obowiązek choć nikłego prowadzenia rozmowy. O dziwo, nawet nie dlatego, że musiała, bardziej dlatego, że chciała. W zamyśleniu odwróciła wzrok od twarzy kobiety i spojrzała na zalegający na jej palcu pierścionek określający w dużej mierze jej dalszą przyszłość. Potem wzrok przeniosła na okno, łapiąc w palce w kompletnie nieświadomym geście symbol zaręczyn i poprawiając go lekko pomimo faktu, że leżał i prezentował się idealnie. Srebrny skromny krążek z pięknymi, ale skromnymi zdobieniami zwieńczony kamieniem w barwach rodu jej narzeczonego w jakiś naturalny sposób odnajdował swoje miejsce na jej palcu. A jednak Wynonna nadal nie mogła obyć się wrażenia, że ją uwiera.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
- Przytulam cię, Nona. To taka oznaka wsparcia w cięższych chwilach - stwierdziła bez najmniejszego problemu, jakby to była rzecz wręcz oczywista, że musi to Burke wytłumaczyć. I tak jak Wynonna przywykła do gadatliwości Carrow, tak Majesty przywykła do nieprzystosowania do życia społecznego swojej przyjaciółki. Musiały sobie z tym radzić latami, więc najprawdopodobniej odnalazły działające zachowania na każdą z takich sytuacji. Zabawnie, że takowe wychodziły w jednym momencie... Chociaż Majesty zawsze była gadatliwa, a Wynonna zawsze wycofana. Z pewnością z roku na rok mogło to mieć coraz więcej sensu! - Swoją drogą, ślicznie pachniesz. Co to? - zapytała zaciekawiona, wręcz bezwstydnie, bo jakoś tak komplementowanie miała we krwi, ale czasem zapominała o jakichkolwiek granicach. Poza tym, człowiek bez ograniczeń to człowiek z pewnością nieco szczęśliwszym. Bo czego to sobie Majesty nie wyobrażała, stawiając siebie w rolę wolnego człowieka - oczywiście w najskrytszych marzeniach.
I zamiast się w końcu zamknąć, to Carrow przepaplała kolejne kilka zdań - a przecież mogłaby brać przykład ze swojego brata i mówić dużo, z sensem, interesująco, ale przy okazji bez większej szkody dla samej siebie. Najwyraźniej do opanowania tej umiejętności potrzebowała jeszcze kilku lat, bo jak widać - jęzor miała zbyt długi. Miała ochotę westchnąć głośno nad swoją głupotą, ale to tylko pogłębiłoby złą sytuację, w której się znalazła. Nie chodziło o to, że bała się powiedzieć coś takiego Wynonnie - ufała jej jak nikomu innego. O wiele bardziej martwiło ją to, że myśli i słowa o Travisie mogłyby przemknąć do jej codziennego życia, a przecież nie było niczego bardziej zgubnego niż takie powolne zatracenie... W kimkolwiek i czymkolwiek. Gdy ktoś zaczyna zajmować większość naszych myśli i nie potrafimy nawiązać normalnej rozmowy bez zahaczenia o ten temat - robi się niebezpiecznie. Szczególnie wtedy, gdy wcale nie chce się o tym myśleć, ewentualnie gdy człowiekowi się wydaje, że wcale nie ma takiej potrzeby.
No ale! Skoro już się wygadała, to mogła pociągnąć tę nieszczęsną wymianę zdań. Chociaż osobiście wolałaby wrócić do narzeczeństwa Wynonny - bo to jej życie nabrało w tej chwili intensywniejszych barw i to jej sprawy powinny być na pierwszym miejscu. Nawet przez chwilę zrobiło się Majesty głupio z tego powodu, że zawraca swojej przyjaciółce głowę w takiej, a nie innej sytuacji, gdy ta ma większe problemy na głowie niż potajemne schadzki dwójki szlachciców. Policzki Carrow zaróżowiały, głównie ze zmieszania.
- Nie - odparła bardzo szybko, nie myśląc specjalnie nad wydźwiękiem swojej odpowiedzi. - Znaczy... Gdybym mogła wybierać, to chciałabym... No nie wiem... Móc nie wybierać. Póki co. Tak... Bez pośpiechu - dodała, co chwilę łapiąc się na przerwach, z pewnością niezbyt odkrywczo. Znając życie, połowa dobrze urodzonych panien, które nie zostały odpowiednio zindoktrynowane, wolałaby podejść do sprawy małżeństwa tak, jak one by sobie tego życzyły. Najlepiej bez pośpiechu i z tym, którego one same sobie wybiorą. Jak niestety widać po rozmówczyni Majesty, nie było to tak proste. Nawet, gdy dziewczyna była inteligentna i miała własne zdanie na ten temat. - A ty wolałabyś kogoś innego? - zapytała, autentycznie zaciekawiona. Skądś Wynonnie musiało to pytanie najść - może z własnego doświadczenia?
I zamiast się w końcu zamknąć, to Carrow przepaplała kolejne kilka zdań - a przecież mogłaby brać przykład ze swojego brata i mówić dużo, z sensem, interesująco, ale przy okazji bez większej szkody dla samej siebie. Najwyraźniej do opanowania tej umiejętności potrzebowała jeszcze kilku lat, bo jak widać - jęzor miała zbyt długi. Miała ochotę westchnąć głośno nad swoją głupotą, ale to tylko pogłębiłoby złą sytuację, w której się znalazła. Nie chodziło o to, że bała się powiedzieć coś takiego Wynonnie - ufała jej jak nikomu innego. O wiele bardziej martwiło ją to, że myśli i słowa o Travisie mogłyby przemknąć do jej codziennego życia, a przecież nie było niczego bardziej zgubnego niż takie powolne zatracenie... W kimkolwiek i czymkolwiek. Gdy ktoś zaczyna zajmować większość naszych myśli i nie potrafimy nawiązać normalnej rozmowy bez zahaczenia o ten temat - robi się niebezpiecznie. Szczególnie wtedy, gdy wcale nie chce się o tym myśleć, ewentualnie gdy człowiekowi się wydaje, że wcale nie ma takiej potrzeby.
No ale! Skoro już się wygadała, to mogła pociągnąć tę nieszczęsną wymianę zdań. Chociaż osobiście wolałaby wrócić do narzeczeństwa Wynonny - bo to jej życie nabrało w tej chwili intensywniejszych barw i to jej sprawy powinny być na pierwszym miejscu. Nawet przez chwilę zrobiło się Majesty głupio z tego powodu, że zawraca swojej przyjaciółce głowę w takiej, a nie innej sytuacji, gdy ta ma większe problemy na głowie niż potajemne schadzki dwójki szlachciców. Policzki Carrow zaróżowiały, głównie ze zmieszania.
- Nie - odparła bardzo szybko, nie myśląc specjalnie nad wydźwiękiem swojej odpowiedzi. - Znaczy... Gdybym mogła wybierać, to chciałabym... No nie wiem... Móc nie wybierać. Póki co. Tak... Bez pośpiechu - dodała, co chwilę łapiąc się na przerwach, z pewnością niezbyt odkrywczo. Znając życie, połowa dobrze urodzonych panien, które nie zostały odpowiednio zindoktrynowane, wolałaby podejść do sprawy małżeństwa tak, jak one by sobie tego życzyły. Najlepiej bez pośpiechu i z tym, którego one same sobie wybiorą. Jak niestety widać po rozmówczyni Majesty, nie było to tak proste. Nawet, gdy dziewczyna była inteligentna i miała własne zdanie na ten temat. - A ty wolałabyś kogoś innego? - zapytała, autentycznie zaciekawiona. Skądś Wynonnie musiało to pytanie najść - może z własnego doświadczenia?
Like how a single word can make a heart open
i might only have one match
but I can make an explosion
Majesty Carrow
Zawód : Jeździec zawodowy, instruktor jazdy konnej
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Come back from the future
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zamknięta w uścisku przyjaciółki Wynonna spięła się cała. Nie przepadała za kontaktem fizycznym – w każdej formie jej on po prostu przeszkadzał. Niezależnie od tego czy to Majesty oplatała ją ramionami powodując w niej dziwne odczucia, czy też był to Duncan który nie raz bezczelnie w niezrozumiałym dla Wynonny geście zaciskał na chwilę palce na jej nadgarstku, tak jakby chcąc jej tym dotykiem coś przekazać. Nie docierało do niej jednak znaczenie tego gestu jedynie niepomiernie ją irytując, przyprawiając przy okazji o jakieś niezidentyfikowane mrowienie, takie samo jak to, które czasem przebiegało jej przez kręgosłup na widok jej narzeczonego. Jednak sumiennie zganiała to na zimny wiatr hulający po murach zamku w którym mieszkała.
-Nie rób tego więcej. – mówi nadal uwieziona w jej ramionach. Nie pierwszy i nie ostatni raz zabrania jej czegoś. A jednak Carrow coś w sobie ma z nieustępliwości które cechowały najdziksze ogiery. Jakoś nigdy nic nie robiła sobie z zakazów i ostrzeżeń Wynonny. A Burke zaś miała swoistego rodzaju słabość do obejmującej ją w tej chwili młodej kobiety i nigdy nie potrafiła wyegzekwować swoich gróźb. -Mydło? – odpowiada na jej kolejne pytanie Wynonna, tym razem układając dłoń na jej klatxe piersiowej i odpychając ją lekko. Przy okazji unosząc lekko brew ku górze zaskoczona treścią jej pytania.
O dziwo Wynonnie wcale nie przeszkadzała ilość słów wypowiadana przez Majesty. Dziwnym to było faktem że tak łatwo drażnili ją ludzie mówiący za dużo. A jednocześnie też jawiły się w jej życiu osoby których mówienie było jakby swojego rodzaju częścią osobowości. Majesty, Adrien, Duncan…
I wtedy, na samą myśl o nim znów zalała ją fala irytacji do samej siebie. Nie potrafiła zrozumieć czemu jego jednostka tak nieproszona jakimś trafem wplata się w jej myśli odnajdując w nich swoje miejsce szybko i naturalnie. Zawinęła tylko lekko dłoń w pięść nie dając po sobie poznać że wewnątrz niej ponownie rozgorzała walka w której usilnie starała się wyrzucić rudawą postać z myśli.
Z zainteresowaniem obserwowała jak na policzkach Carrow pojawia się nowy odcień różu, a ona sama miota się próbując odpowiedzieć na zadane jej pytanie. Z zainteresowaniem lustruje całą jej postać lekko przekrzywiając głowę w lewą stronę. Podczas tego miota się Wynonna przechyla lekko głowę w bok a potem śmieje się pozwalając sobie na odrobinę ludzkich odruchów. Śmiech jednak nie trwał długo. Ale lekko rozbawienie zostało. Jego ślad dojrzeć można było w spojrzeniu Burke, mimo, że twarz na nowo przybrała neutralny wyraz.
-Wolałabym móc nie wybierać. – odpowiada jej jej własnymi słowami. Wynonna unosi dłoń i łapie palcami mały czerwony krążek naznaczony czerwonym rubinem. Okręca go na palcu nie spuszczając z niego spojrzenia. Skłamałaby mówiąc, że nie podobał jej się pierścionek. Miał coś sobie z dostojności, która cechowała zarówno Wynonnę jak i Sorena. Był skromny, ale jednocześnie nie można było oderwać spojrzenia od czerwonego kamienia oplecionego srebrnymi wykroczeniami. A jednak miała wrażenie że ciąży jej na palcu, źle leży i ogólnie ściąga zbyt wiele ciekawskich spojrzeń. A Wynonna nie lubiła ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi.
-Muszę iść. - stwierdziła po jakimś czasie podnosząc się z fotela, uprzednio odstawiając filiżankę na talerzyk. - Do zobaczenia. - pożegnała się, bez większych, bardziej spersonalizowanych słów. I z ostatnimi słowami zniknęła w najbliższym kominku znikając wraz z charakterystycznym trzaskiem.
| zt
-Nie rób tego więcej. – mówi nadal uwieziona w jej ramionach. Nie pierwszy i nie ostatni raz zabrania jej czegoś. A jednak Carrow coś w sobie ma z nieustępliwości które cechowały najdziksze ogiery. Jakoś nigdy nic nie robiła sobie z zakazów i ostrzeżeń Wynonny. A Burke zaś miała swoistego rodzaju słabość do obejmującej ją w tej chwili młodej kobiety i nigdy nie potrafiła wyegzekwować swoich gróźb. -Mydło? – odpowiada na jej kolejne pytanie Wynonna, tym razem układając dłoń na jej klatxe piersiowej i odpychając ją lekko. Przy okazji unosząc lekko brew ku górze zaskoczona treścią jej pytania.
O dziwo Wynonnie wcale nie przeszkadzała ilość słów wypowiadana przez Majesty. Dziwnym to było faktem że tak łatwo drażnili ją ludzie mówiący za dużo. A jednocześnie też jawiły się w jej życiu osoby których mówienie było jakby swojego rodzaju częścią osobowości. Majesty, Adrien, Duncan…
I wtedy, na samą myśl o nim znów zalała ją fala irytacji do samej siebie. Nie potrafiła zrozumieć czemu jego jednostka tak nieproszona jakimś trafem wplata się w jej myśli odnajdując w nich swoje miejsce szybko i naturalnie. Zawinęła tylko lekko dłoń w pięść nie dając po sobie poznać że wewnątrz niej ponownie rozgorzała walka w której usilnie starała się wyrzucić rudawą postać z myśli.
Z zainteresowaniem obserwowała jak na policzkach Carrow pojawia się nowy odcień różu, a ona sama miota się próbując odpowiedzieć na zadane jej pytanie. Z zainteresowaniem lustruje całą jej postać lekko przekrzywiając głowę w lewą stronę. Podczas tego miota się Wynonna przechyla lekko głowę w bok a potem śmieje się pozwalając sobie na odrobinę ludzkich odruchów. Śmiech jednak nie trwał długo. Ale lekko rozbawienie zostało. Jego ślad dojrzeć można było w spojrzeniu Burke, mimo, że twarz na nowo przybrała neutralny wyraz.
-Wolałabym móc nie wybierać. – odpowiada jej jej własnymi słowami. Wynonna unosi dłoń i łapie palcami mały czerwony krążek naznaczony czerwonym rubinem. Okręca go na palcu nie spuszczając z niego spojrzenia. Skłamałaby mówiąc, że nie podobał jej się pierścionek. Miał coś sobie z dostojności, która cechowała zarówno Wynonnę jak i Sorena. Był skromny, ale jednocześnie nie można było oderwać spojrzenia od czerwonego kamienia oplecionego srebrnymi wykroczeniami. A jednak miała wrażenie że ciąży jej na palcu, źle leży i ogólnie ściąga zbyt wiele ciekawskich spojrzeń. A Wynonna nie lubiła ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi.
-Muszę iść. - stwierdziła po jakimś czasie podnosząc się z fotela, uprzednio odstawiając filiżankę na talerzyk. - Do zobaczenia. - pożegnała się, bez większych, bardziej spersonalizowanych słów. I z ostatnimi słowami zniknęła w najbliższym kominku znikając wraz z charakterystycznym trzaskiem.
| zt
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Sypialnia gościnna
Szybka odpowiedź