Ogród
AutorWiadomość
Ogród
Dominują tu różane krzewy o kwiatach w kolorze rodowej bieli rodu Carrow. Towarzyszą im wszelakie kwiaty, krzewy i drzewa o podobnie niewinnej barwie kwiecia. Prócz tego bytują tu charakterystyczne dla każdego ogrodu świerkowe murki, tworzące coś na wzór niezmyślnego labiryntu udekorowanego w kluczowych miejscach małymi fontannami. Chadzając brukowanym chodniczkiem prócz kilku zmyślnie usadowionych ławek w miejscach najlepiej przystosowanych do kontemplacji, jedna szczególna bo ustawiona na przeciwko niewielkiego, sztucznego oczka.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| Ranek 30 kwietnia
Zatrzymał się ledwie pamiętając, jak pokonał całą odległość. Oddech świszczał przeraźliwie za każdym próbował złapać głębszy, wciąż bolesny oddech. Niebezpieczeństwo zostawił za sobą, w oślizgłych murach więzienia, głęboko w murach dawnego, szkolnego domu. Ile czasu minęło od odsieczy? Wszystko mieszało się, wirowała w kawalkadzie krzyków, uderzeń, cięć i pytań zadawanych jak bolesna mantra. Nic nie mówił, zmuszając ciało do posłuszeństwa, nawet kiedy miał ochotę wyć. Walczył z wżerającym się bólem i pragnieniem, które błagało o zakończenie. Jeszcze nie teraz. Nie, gdy w krwi pulsowało zadanie, wołanie. Śmierć miała być ostatecznością, a ta jeszcze nie nadeszła.
Omijał miejsca, w których można było spotkać więcej mijających go sylwetek. Tym bardziej, że przypominał...właściwie nie chciał wiedzieć, jak wyglądał. Okrwawiony, z otwartymi ranami, krwiakami i poparzeniami. Przypadkowo złapana miotła pozwoliła mu dotrzeć do miejsca, w którym w końcu mógł sie zatrzymać.
W ogrodzie nie wylądował. Runął na ziemię, nim zdołał pewnie postawić nogi. Świat zawirował, tworząc tańczącą mieszankę obrazów. Podniósł się chwiejnie i oparł o ławkę, znacząc jej brzegi krwawą smugą. Nie miał pewności, że Adrien był w dworku, ale...drżąc paskudnie pchnął mocą, by posłać Patronusa do uzdrowiciela z krótką notką Jestem w ogrodzie. I nim światło ukształtowanego koziorożca zniknęło pośród cieni drzew, przed Samuelem zalśnił blask zupełnie innego patronusa. Świetlista postać kota niosła wezwanie, któremu nie miał zamiaru i nie chciał się sprzeciwiać, zachowując zmęczone słowa w sercu. Musiał...odpocząć. Chociaż na chwilę, ale wiedział, że do nocy musiał stawić się w Kwaterze. Co działo się z pozostałymi? Nie próbował myśleć, chociaż wspomnienia bez końca torturowały go krwawymi obrazami. Na szalę koszmarów miały dołączyć kolejne i wina, jak przekleństwo, wgryzła się w duszę, wyrywając jak okrutną zdobycz, jej poszarpany fragment - Przeszłość mnie nie uwiąże, teraźniejszość mną nie zachwieje - słowa przysięgi, jak zaklęcie wtłoczone do krwi zadźwięczało w umyśle. Przypominając - ...dopóki pozostanie we mnie choćby... ostatnia kropla krwi, będę walczyć - właściwie szeptał, ledwie poruszając ustami, nie dając dźwiękom, by ujawniły się tonem. Raz jedyny wypowiedział je podczas Próby i na zawsze miały tam pozostać. Tajemnica.
Głosy otoczenia mieszały się z szumem wiatru, ale Skamander uniósł głowę tuż przed momentem, gdy dotarły do niego sprężyste kroki. Drgnął, przez krótki moment mając wrażenie, że nadal znajduje się w celi i oto nadchodziła znowu kaźń. Spiął mięśnie, ale światło przypomniało, gdzie się znajdował - Adrien?..
80/240 żywotności (50 obrażeń psychicznych od czarnej magii, 80 tłuczonych i 30 poparzenia)
Zatrzymał się ledwie pamiętając, jak pokonał całą odległość. Oddech świszczał przeraźliwie za każdym próbował złapać głębszy, wciąż bolesny oddech. Niebezpieczeństwo zostawił za sobą, w oślizgłych murach więzienia, głęboko w murach dawnego, szkolnego domu. Ile czasu minęło od odsieczy? Wszystko mieszało się, wirowała w kawalkadzie krzyków, uderzeń, cięć i pytań zadawanych jak bolesna mantra. Nic nie mówił, zmuszając ciało do posłuszeństwa, nawet kiedy miał ochotę wyć. Walczył z wżerającym się bólem i pragnieniem, które błagało o zakończenie. Jeszcze nie teraz. Nie, gdy w krwi pulsowało zadanie, wołanie. Śmierć miała być ostatecznością, a ta jeszcze nie nadeszła.
Omijał miejsca, w których można było spotkać więcej mijających go sylwetek. Tym bardziej, że przypominał...właściwie nie chciał wiedzieć, jak wyglądał. Okrwawiony, z otwartymi ranami, krwiakami i poparzeniami. Przypadkowo złapana miotła pozwoliła mu dotrzeć do miejsca, w którym w końcu mógł sie zatrzymać.
W ogrodzie nie wylądował. Runął na ziemię, nim zdołał pewnie postawić nogi. Świat zawirował, tworząc tańczącą mieszankę obrazów. Podniósł się chwiejnie i oparł o ławkę, znacząc jej brzegi krwawą smugą. Nie miał pewności, że Adrien był w dworku, ale...drżąc paskudnie pchnął mocą, by posłać Patronusa do uzdrowiciela z krótką notką Jestem w ogrodzie. I nim światło ukształtowanego koziorożca zniknęło pośród cieni drzew, przed Samuelem zalśnił blask zupełnie innego patronusa. Świetlista postać kota niosła wezwanie, któremu nie miał zamiaru i nie chciał się sprzeciwiać, zachowując zmęczone słowa w sercu. Musiał...odpocząć. Chociaż na chwilę, ale wiedział, że do nocy musiał stawić się w Kwaterze. Co działo się z pozostałymi? Nie próbował myśleć, chociaż wspomnienia bez końca torturowały go krwawymi obrazami. Na szalę koszmarów miały dołączyć kolejne i wina, jak przekleństwo, wgryzła się w duszę, wyrywając jak okrutną zdobycz, jej poszarpany fragment - Przeszłość mnie nie uwiąże, teraźniejszość mną nie zachwieje - słowa przysięgi, jak zaklęcie wtłoczone do krwi zadźwięczało w umyśle. Przypominając - ...dopóki pozostanie we mnie choćby... ostatnia kropla krwi, będę walczyć - właściwie szeptał, ledwie poruszając ustami, nie dając dźwiękom, by ujawniły się tonem. Raz jedyny wypowiedział je podczas Próby i na zawsze miały tam pozostać. Tajemnica.
Głosy otoczenia mieszały się z szumem wiatru, ale Skamander uniósł głowę tuż przed momentem, gdy dotarły do niego sprężyste kroki. Drgnął, przez krótki moment mając wrażenie, że nadal znajduje się w celi i oto nadchodziła znowu kaźń. Spiął mięśnie, ale światło przypomniało, gdzie się znajdował - Adrien?..
80/240 żywotności (50 obrażeń psychicznych od czarnej magii, 80 tłuczonych i 30 poparzenia)
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Przez ostatnie trzy dni pochmurniał wewnątrz, nie dając jednak nikomu z zewnątrz dostrzec tych kłębiących się wewnątrz niego duchów. Nigdy nie przeszłoby mu przez myśl, że oto znów przyjdzie mu poczuć się jak wtedy, że po raz drugi przyjdzie mu oglądać upiorne żniwo wojny. A jednak to wszystko się działo i...miało być tylko gorzej.
Jego stalowo chłodne oczy wyrażające jedno wielkie nic zawiesiły się na gazecie niedbale spoczywającej na kozetce. Nabył ją dziś rano, po tym, jak wracał z nagłego wezwania na nowo do domu. Powrót do dawnego porządku - skandowała gazeta - koniec z mugolskim terrorem
Ruchem ręki targnął się na porządek swego biurka. Najpierw od powierzchni podłogi odbiły się fiolki na atrament, kałamarze, filiżanka roztrzaskała się i rozbryzgała, notesy ciężko gruchnęły, a luźne pergaminy opadały jeszcze w ciszy rozścielając się i przykrywając tę pożogę. Jej twórca oparł się o czysty blat obiema dłońmi walcząc czymś wewnątrz siebie - z bezsilnością. Doskonale zdawał sobie, że ten butny, wręcz dziecinny pokaz emocji nijak mu nie pomoże. Nikomu nie pomoże.
- Mugolski terror...taki to dopiero mogą rozbudzić... - Rozluźnił napięte mięśnie, zamykając takiego siebie gdzieś wewnątrz poza spojrzeniami innych. Naczerpał głębiej powietrza i zabrał się za pokorne porządkowanie utworzonego chaosu, gdy...przybył do niego patronus, a słaby głos którym przemówił bez problemu zaskarbił sobie uwagę uzdrowiciela. Ten po odsłuchaniu jej pognał żwawo schodami na dół, a potem do bocznego wyjścia prowadzącego do ogrodu
- Sam...? Samuelu...?! - nawoływał, rozglądał się i... - Na feniksa, Sam... - dostrzegł go na ławce. Podszedł do niego żwawym krokiem, ostrożnie kładąc mu dłoń na ramieniu - Tak, ja - zapewniał, jednocześnie dostrzegając cierpienie i spięcie w Skamanderze - Paxo Horribilis - spróbował rzucić, chcąc mu nieco ulżyć w podróży do wnętrza dworku. Pokonanie ganku może być bowiem w tym momencie wyzwaniem. Nie zrażając się, Adrien przewiesił ramie aurora przez bark i asekurując pomógł mu wstać - Gdy nie ma mnie w mungu to większość dnia spędzam w północnej części dworku dlatego, tak na przyszłość, jeśli jeszcze kiedyś zachce ci się rozbijać to rób to właśnie od północy - większe prawdopodobieństw, że cie usłyszę nim się wykrwawisz - mówił po tym gdy dostrzegł strzaskaną miotłę i przeorany krzak białego bzu. Chwytał się żartobliwości w typowy dla siebie sposób, lecz tym razem w jego głosie nie było nic z wesołości czy typowej uszczypliwości.
Adrien prowadził Skamandera do salonu, gdzie złożył jego truchło na kanapie.
|zt Adrien & Skamander -> Salon
Jego stalowo chłodne oczy wyrażające jedno wielkie nic zawiesiły się na gazecie niedbale spoczywającej na kozetce. Nabył ją dziś rano, po tym, jak wracał z nagłego wezwania na nowo do domu. Powrót do dawnego porządku - skandowała gazeta - koniec z mugolskim terrorem
Ruchem ręki targnął się na porządek swego biurka. Najpierw od powierzchni podłogi odbiły się fiolki na atrament, kałamarze, filiżanka roztrzaskała się i rozbryzgała, notesy ciężko gruchnęły, a luźne pergaminy opadały jeszcze w ciszy rozścielając się i przykrywając tę pożogę. Jej twórca oparł się o czysty blat obiema dłońmi walcząc czymś wewnątrz siebie - z bezsilnością. Doskonale zdawał sobie, że ten butny, wręcz dziecinny pokaz emocji nijak mu nie pomoże. Nikomu nie pomoże.
- Mugolski terror...taki to dopiero mogą rozbudzić... - Rozluźnił napięte mięśnie, zamykając takiego siebie gdzieś wewnątrz poza spojrzeniami innych. Naczerpał głębiej powietrza i zabrał się za pokorne porządkowanie utworzonego chaosu, gdy...przybył do niego patronus, a słaby głos którym przemówił bez problemu zaskarbił sobie uwagę uzdrowiciela. Ten po odsłuchaniu jej pognał żwawo schodami na dół, a potem do bocznego wyjścia prowadzącego do ogrodu
- Sam...? Samuelu...?! - nawoływał, rozglądał się i... - Na feniksa, Sam... - dostrzegł go na ławce. Podszedł do niego żwawym krokiem, ostrożnie kładąc mu dłoń na ramieniu - Tak, ja - zapewniał, jednocześnie dostrzegając cierpienie i spięcie w Skamanderze - Paxo Horribilis - spróbował rzucić, chcąc mu nieco ulżyć w podróży do wnętrza dworku. Pokonanie ganku może być bowiem w tym momencie wyzwaniem. Nie zrażając się, Adrien przewiesił ramie aurora przez bark i asekurując pomógł mu wstać - Gdy nie ma mnie w mungu to większość dnia spędzam w północnej części dworku dlatego, tak na przyszłość, jeśli jeszcze kiedyś zachce ci się rozbijać to rób to właśnie od północy - większe prawdopodobieństw, że cie usłyszę nim się wykrwawisz - mówił po tym gdy dostrzegł strzaskaną miotłę i przeorany krzak białego bzu. Chwytał się żartobliwości w typowy dla siebie sposób, lecz tym razem w jego głosie nie było nic z wesołości czy typowej uszczypliwości.
Adrien prowadził Skamandera do salonu, gdzie złożył jego truchło na kanapie.
|zt Adrien & Skamander -> Salon
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Ogród
Szybka odpowiedź