Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Głębia lasu
Strona 25 z 25 • 1 ... 14 ... 23, 24, 25
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Głębia lasu
W południowej części Szkocji znajduje się osnuty dziwną aurą las - wydaje się, że aż pulsuje on magią. Mieszkający w pobliżu czarodzieje doskonale wiedzą, że na zarośnięty niebosiężnymi drzewami teren nałożona jest niezliczona ilość zaklęć ochronnych, nikt nie ma jednak pojęcia, z jakiego powodu. Pewne jest jedno: zaklęcia są zbyt silne, by je złamać i tak stare, że wyłącznie legendy opowiadają o ich źródle.
Powietrze w lesie zawsze jest świeże, jakby na podobieństwo tego towarzyszącego burzy. Wśród gęsto rosnących drzew nie mieszkają jednak żadne zwierzęta - w koronach drzew nie świergolą ptaki, przy grubych korzeniach nie wylegują się jeże, a na horyzoncie nie skaczą nawet wiewiórki. Niekiedy tylko pomiędzy nogami przybyszów przemykają żądne magii chropianki.
Powietrze w lesie zawsze jest świeże, jakby na podobieństwo tego towarzyszącego burzy. Wśród gęsto rosnących drzew nie mieszkają jednak żadne zwierzęta - w koronach drzew nie świergolą ptaki, przy grubych korzeniach nie wylegują się jeże, a na horyzoncie nie skaczą nawet wiewiórki. Niekiedy tylko pomiędzy nogami przybyszów przemykają żądne magii chropianki.
Las niejednokrotnie ratował ją od szaleństwa, ten, jak i wiele innych. Za każdym razem, gdy czuła wariacje zmysłów, uciekała w tego typu miejsce, jakby potrzebowała kontaktu z naturą, by klątwa złagodziła swoje skutki. Dotykając kory drzew miała wrażenie, że chłonie z nich energię, która pozwala przywrócić normatywny takt serca i jasność umysłu. Lata takich wycieczek sprawiły, że mało kiedy była w takim stanie, by przemienić się niespodziewanie poza pełnią. Doświadczenie, tak to nazywała, choć była to piękna nazwa wobec parszywych doświadczeń. Patrząc na mężczyznę miała wrażenie, że i on potrzebował czegoś podobnego, by uleczyć własne dolegliwości. Musiało być coś z nim nie tak, czuła to, widziała w tych pozornych reakcjach, gdy mówił o tym lesie. Równie dobrze mogło to być złudne wrażenie, choć przytrafiło jej się nie raz i rzadko kiedy było mylące. Nie chciała jednak wygłaszać swoich przemyśleń na głos – nie należał do osób, których istnienie interesowałoby ją do tego stopnia.
Starała się być odrobinę bardziej wyrozumiała wobec niewiedzy Rigela. Czasami zapominała, że nie wszyscy mieli okazję do tak częstego przebywania z magicznymi stworzeniami, co ona. Niemniej teoria o zabawkach wprawiła ją w rozbawienie, objawiające się lekkim drżeniem lewego kącika ust, który wędrował ku górze. Och, ile by dała żeby tak prosto móc rozwiązać swój problem z Rufusem i jego psotną naturą. Miała go w swojej rodzinie ponad trzydzieści lat i z każdym rokiem zwierzę dobitnie uświadamiało swoją właścicielkę, że wysila się na próżno. Niuchacz był indywidualistą o prostym przekazie, brał co chciał, a instynkt wyzbywał go poczucia winy, którego chciałoby się wymagać. – Niestety niuchacze są zgoła inne od kotów, to nie jest stworzenie na kolanka. Potrzebują większej atencji, opieki i właściciela z wprawnym okiem, który zawsze będzie próbował być o krok przed nimi. Oswojone nie potrafią żyć same, muszą mieć towarzystwo, najlepiej ludzkie, choć nie kręcą nosem na tymczasowe zamienniki i dogadają się z kotami, czy sowami, aetonany niespecjalnie za nimi przepadają z uwagi na różnicę rozmiarów i gwałtowność w działaniu… - westchnęła, przypominając sobie, jak Rufus niemal zginął pod kopytami Arraxa, wystarczyła chwila, by doszło do tragedii, a jednak niuchacz nie nauczył się w ten sposób niczego. Nie nabrał dystansu do o wiele większych od siebie stworzeń i od tamtej pory trzeba było mieć go jeszcze bardziej na oku. Idealny przykład na to, że zwierzę nie odznaczało się specjalnie rozwiniętym rozumkiem i trzeba było myśleć za niego. – Myślę, że jedynie zamknięcie go dałoby możliwość spokojnego zmrużenia oka i pozbycia się jego niszczycielskich zapędów, ale nigdy bym tego nie uczyniła – przyznała otwarcie, choć nie wypowiedziała wszystkich słów, które miała na języku. Zamykanie zwierzęcia w klatce na stałe wywoływało w niej negatywne emocje, bo to tak, jakby ktoś zamykał ją samą. Wystarczyło, że podczas pełni musiała korzystać z łańcuchów, ukrywać się i doprowadzać do upodlenia, bo tak też się czuła, gdy ciężkie obręcze lądowały na jej nadgarstkach i kostkach. Traciła wtedy swoją wolność, niezależność, a gdyby tego było mało, to potem jeszcze odbierano jej zmysły, możliwość oceny sytuacji, logicznego myślenia, działania zgodnie z samą sobą. Nigdy nie uczyniłaby czegoś podobnego drugiej istocie, nikt na to nie zasługiwał.
Z zainteresowaniem lustrowała ten przemiał emocji na odrobinę pobladłej twarzy swojego rozmówcy. Czyżby faktycznie zaczął sobie zdawać sprawę, że mógł stracić jeszcze więcej niż do tej pory? Ewidentnie dotarło do niego, że to niepozorne stworzonko mogłoby zrobić znacznie więcej szkód, niż pierwotnie zakładał. Kruczowłosa była jednak dobrej myśli, choć podyktowanej raczej wesołością na myśl o tym, że ktoś musiałby słuchać historii o niszczycielskim niuchaczu, który pozbawił bardzo drogi sprzęt wielu niezbędnych elementów do funkcjonowania. Czy ktokolwiek uwierzyłby, że tak mała istota jest w stanie wyrządzić tak wiele szkód?
- Proszę wybaczyć, ale nie odważę się na łaskotanie stworzenia, które obecnie ma łapę rozmiarów zdecydowanie większych ode mnie. Biada nam, gdyby postanowił się znienacka podrapać… - nawet nie było mowy, by przystała na tę propozycję, ale… - Pomysł z zapachem jest zdecydowanie lepszy, choć nie wiem, czy nie lepiej byłoby wytworzyć bezpieczny dym, żeby też go dostrzegł, nie tylko poczuł. Niestety nie mam nic, co moglibyśmy użyć jako prowizorycznego kadzidła… - wystarczyłaby tląca się szałwia, ale nie miała jej dziś ze sobą, nie była jej potrzebna przy takich wędrówkach. Cóż, ewidentnie musiała oprzeć się na propozycji arystokraty, zresztą, nie mogła wybrzydzać w takiej sytuacji.
Ostatecznie wyciągnęła różdżkę z kieszeni, tak asekuracyjnie, gdyby musiała dopomóc. – No nic, proszę zaczynać i dawać instrukcje, chętnie pomogę, gdy zajdzie taka potrzeba – wolałaby jednak, gdyby nie doszło do takiej konieczności. Właśnie siedziała w torbie własnego zwierzęcia, istoty, którą znała całe swoje życie, więc to bardziej niż pewne, że emocje brały górę, wprawiając smukłe, kobiece dłonie w drżenie. Niby wiedziała, że nie uczynią stworzeniu krzywdy, ale wiedzieć, a widzieć, to wielka różnica.
Starała się być odrobinę bardziej wyrozumiała wobec niewiedzy Rigela. Czasami zapominała, że nie wszyscy mieli okazję do tak częstego przebywania z magicznymi stworzeniami, co ona. Niemniej teoria o zabawkach wprawiła ją w rozbawienie, objawiające się lekkim drżeniem lewego kącika ust, który wędrował ku górze. Och, ile by dała żeby tak prosto móc rozwiązać swój problem z Rufusem i jego psotną naturą. Miała go w swojej rodzinie ponad trzydzieści lat i z każdym rokiem zwierzę dobitnie uświadamiało swoją właścicielkę, że wysila się na próżno. Niuchacz był indywidualistą o prostym przekazie, brał co chciał, a instynkt wyzbywał go poczucia winy, którego chciałoby się wymagać. – Niestety niuchacze są zgoła inne od kotów, to nie jest stworzenie na kolanka. Potrzebują większej atencji, opieki i właściciela z wprawnym okiem, który zawsze będzie próbował być o krok przed nimi. Oswojone nie potrafią żyć same, muszą mieć towarzystwo, najlepiej ludzkie, choć nie kręcą nosem na tymczasowe zamienniki i dogadają się z kotami, czy sowami, aetonany niespecjalnie za nimi przepadają z uwagi na różnicę rozmiarów i gwałtowność w działaniu… - westchnęła, przypominając sobie, jak Rufus niemal zginął pod kopytami Arraxa, wystarczyła chwila, by doszło do tragedii, a jednak niuchacz nie nauczył się w ten sposób niczego. Nie nabrał dystansu do o wiele większych od siebie stworzeń i od tamtej pory trzeba było mieć go jeszcze bardziej na oku. Idealny przykład na to, że zwierzę nie odznaczało się specjalnie rozwiniętym rozumkiem i trzeba było myśleć za niego. – Myślę, że jedynie zamknięcie go dałoby możliwość spokojnego zmrużenia oka i pozbycia się jego niszczycielskich zapędów, ale nigdy bym tego nie uczyniła – przyznała otwarcie, choć nie wypowiedziała wszystkich słów, które miała na języku. Zamykanie zwierzęcia w klatce na stałe wywoływało w niej negatywne emocje, bo to tak, jakby ktoś zamykał ją samą. Wystarczyło, że podczas pełni musiała korzystać z łańcuchów, ukrywać się i doprowadzać do upodlenia, bo tak też się czuła, gdy ciężkie obręcze lądowały na jej nadgarstkach i kostkach. Traciła wtedy swoją wolność, niezależność, a gdyby tego było mało, to potem jeszcze odbierano jej zmysły, możliwość oceny sytuacji, logicznego myślenia, działania zgodnie z samą sobą. Nigdy nie uczyniłaby czegoś podobnego drugiej istocie, nikt na to nie zasługiwał.
Z zainteresowaniem lustrowała ten przemiał emocji na odrobinę pobladłej twarzy swojego rozmówcy. Czyżby faktycznie zaczął sobie zdawać sprawę, że mógł stracić jeszcze więcej niż do tej pory? Ewidentnie dotarło do niego, że to niepozorne stworzonko mogłoby zrobić znacznie więcej szkód, niż pierwotnie zakładał. Kruczowłosa była jednak dobrej myśli, choć podyktowanej raczej wesołością na myśl o tym, że ktoś musiałby słuchać historii o niszczycielskim niuchaczu, który pozbawił bardzo drogi sprzęt wielu niezbędnych elementów do funkcjonowania. Czy ktokolwiek uwierzyłby, że tak mała istota jest w stanie wyrządzić tak wiele szkód?
- Proszę wybaczyć, ale nie odważę się na łaskotanie stworzenia, które obecnie ma łapę rozmiarów zdecydowanie większych ode mnie. Biada nam, gdyby postanowił się znienacka podrapać… - nawet nie było mowy, by przystała na tę propozycję, ale… - Pomysł z zapachem jest zdecydowanie lepszy, choć nie wiem, czy nie lepiej byłoby wytworzyć bezpieczny dym, żeby też go dostrzegł, nie tylko poczuł. Niestety nie mam nic, co moglibyśmy użyć jako prowizorycznego kadzidła… - wystarczyłaby tląca się szałwia, ale nie miała jej dziś ze sobą, nie była jej potrzebna przy takich wędrówkach. Cóż, ewidentnie musiała oprzeć się na propozycji arystokraty, zresztą, nie mogła wybrzydzać w takiej sytuacji.
Ostatecznie wyciągnęła różdżkę z kieszeni, tak asekuracyjnie, gdyby musiała dopomóc. – No nic, proszę zaczynać i dawać instrukcje, chętnie pomogę, gdy zajdzie taka potrzeba – wolałaby jednak, gdyby nie doszło do takiej konieczności. Właśnie siedziała w torbie własnego zwierzęcia, istoty, którą znała całe swoje życie, więc to bardziej niż pewne, że emocje brały górę, wprawiając smukłe, kobiece dłonie w drżenie. Niby wiedziała, że nie uczynią stworzeniu krzywdy, ale wiedzieć, a widzieć, to wielka różnica.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Czasami w życiu Blacka dochodziło do sytuacji, kiedy nawet bardzo krótka i zwyczajna rozmowa wystarczała, by poczuć nietypową bliskość. Nie dało się tego ubrać w słowa, gdyż, prawdopodobnie, należało do sfery emocjonalnej, albo nawet do takiej części rzeczywistości, która wciąż pozostawała niezbadana. Czarodziej spotkał się kiedyś w literaturze z koncepcją współdzielenia losu, jednak nie miał żadnych naukowych dowodów na jej istnienie. Mimo to czuł, jakąś więź z tą dziwną, nieznajomą kobietą o chłodnym spojrzeniu i zaciętym wyrazie twarzy. Na przykład to jak mówiła o lesie. Sam Rigel niejednokrotnie zapuszczał się w dzicz, żeby pobyć sam ze sobą. Zebrać myśli, odetchnąć przepełnionym leśnym aromatem powietrzem, które go uspokajało i wprawiało w dobry nastrój.
Po ataku wolał unikać samotnych spacerów na łonie natury. Bał się też poczuć znajomy zapach, który zawsze kojarzył mu się z domem, ciepłem i wszystkimi dobrymi chwilami, a który teraz przywoływał wspomnienia przeżytego koszmaru. Na szczęście, pomylił się, gdyż, jak się okazało, wszystkie szczęśliwe wspomnienia były silniejsze. Niczym patronus odpędzający dementorów.
W duchu ucieszył się, że chyba udało mu się rozbawić nieznajomą. Ich sytuacja nie należała do najlepszych, aczkolwiek Black był przekonany, że jeśli uda im się w końcu bezpiecznie wydostać, będą się jeszcze z tego śmiać.
Utknąć wewnątrz niuchacza.
No kto by pomyślał?
-Ciekawe, czy aetonan też by się tu zmieścił…? - Pytanie kierował bardziej do siebie, ale mimowolnie powiedział je na głos. Jakież to wszystko niesamowite! Czarodziej już nie mógł się doczekać, aż opisze wszystkie swoje spostrzeżenia i wyśle je do Departamentu Tajemnic. Nie miał za bardzo pojęcia, czy zainteresują się tym zjawiskiem Niewymowni z Sali Planet, ale... kto wie? Możliwe, że ukryty pod warstwami ziemi meteoryt mógł mieć o wiele ciekawszy wpływ na otoczenie, niż dziwny kolor niektórych elemenów roślin.
Czarodziej powoli pokiwał głową, zgadzając się ze słowami Evelyn.
-Niech się bawi, jeśli taka jego natura. Pewnie bardzo źle zniósłby zamknięcie. - Arystokrata starał się nie trzymać swojego memortka - Mneme w klatce przez cały czas. Myślał, czy nie zrobić ptaszarni, by miała więcej miejsca do latania, niestety, jego ojciec uznał, że jest to zbędne… a Rigel jak zawsze odpuścił. Sam tkwił w klatce, na której pojawiało się tylko więcej zamków. Rodzina i powinności, strach, choroba, a teraz jeszcze klątwa.
Chociaż była ona w końcu pewnym rodzajem wybawienia. Przeistaczając się w bestię, stawał się szybszy, silniejszy, bardziej odporny. Jego ciało nie było sparaliżowane, jak zawsze, kiedy miał gorszy dzień, a choroba dawała mu się we znaki, tylko się zmieniało, żyło. A umysły nie nękały żadne myśli.
Następnym razem będzie musiał się lepiej przygotować do przemiany, gdyż za pierwszym razem nie wiedział, jak należy dawkować wywar tojadowy, a chciałby zachować, choć odrobinę wspomnień z takiej nocy.
-Faktycznie… może nas zgnieść… - mężczyzna potarł kark, zastanawiając się, jak jeszcze można wybrnąć z sytuacji. I wtedy czarownica powiedziała coś o kadzidle, a w głowie Rigela zaświtał pewien pomysł.
-Kadzidła nie mam, ale myślę, że to może pomóc… - Z kieszeni wydostał papierośnicę a z niej - trzy podejrzanie wyglądające skręty. - To specjalne…e… zioła. Mają bardzo intensywny zapach. Możemy spróbować je rozpalić i przy pomocy Wingardium leviosa unieść wyżej - do wylotu torby.
Rigel nie miał tu przy sobie żadnych utensyliów, ale jego wiedzy z zakresu tworzenia kadzideł wystarczało, by połączyć trzy działki diablego ziela w jednego większego papierosa. Nie czekając ani chwili dłużej, gdyż każda sekunda była na wagę złota, przyłożył koniuszek różdżki do tej zielarskiej abominacji i zapalił go prostym zaklęciem Lacarnum inflamare. Jeśli radziło sobie z kociołkiem, to i z tym sobie poradzi.
Przyszedł czas na Wingardium leviosę.
Dym szybko wypełnił niuchaczową torbę, przynosząc przy okazji bardzo dobry nastrój. Parę wdechów i cały horror zmienił się w całkiem śmieszną sytuację. Cały stres również powoli odchodził w zapomnienie, wręcz dało się odczuć, jak całe spięte ciało staje się miękkie, niczym glina albo ciepły wosk.
Utknąć w torbie niuchacza! - Mężczyzna parsknął śmiechem nie w siłach tego powstrzymać.
Sam właściciel nieszczęsnej torby pełnej skarbów również odczuł, że zaczyna dziać się coś bardzo nietypowego i zanim więźniowie zdążyli w jakikolwiek sposób zareagować, wszystko dookoła nagle zatelepało się, zakotłowało, tak, że trudno było odróżnić górę od dołu, po czym świat zalało jasne światło.
Świadomość, że w końcu byli wolni, dopadła Rigela kiedy, tocząc się po ziemi, wpadł w niewysokie krzewy jeżyn. Sprawca tego całego zamieszania leżał sobie wygodnie z błogą miną otoczony rozsypanymi dookoła bogactwami, które również wysypały mu się z torby. Na całe szczęście wszystkie elementy magicznych maszyn pomiarowych wyglądały na nietknięte.
-Udało się - ogłosił arystokrata, powoli podnosząc się z ziemi, otrzepując zakurzone ubrania. - Jesteśmy teraz tu. Wolni.
To chyba nie był dobry pomysł, by aż tyle zapalić. Ale z drugiej strony… To był pomysł wprost świetny. W końcu zwierzak przestał rozrabiać i mógł zostać zabrany przez właścicielkę do domu.
-Bardzo przepraszam za to wszystko - I ponownie na samą myśl ledwo powstrzymał śmiech. - To było bardzo pouczające...Obiecuję wynagrodzić Pani te wszystkie niedogodności.
Kiedy po tych wszystkich przygodach Rigel siadł do opisywania raportu, w którym zawarł wszystkie możliwe spostrzeżenia i analizę tego, co właściwie zaszło, zdarzenia w pewnej chwili ułożyły się w logiczną całość. Odłamki spadających gwiazd wzmacniały niektóre zjawiska, dostosowywały się do sytuacji - między innymi dlatego można było je tak łatwo wykorzystać jako zamiennik w eliksirach. Black Był też pewien, że temat ten jeszcze pewnie do niego kiedyś powróci, gdyż, jak się okazało, elementy spadających gwiazdy potrafią wpływać na organizmy magicznych zwierząt, będących przypadkowo w okolicy, a nie tylko roślin, które rosły na tym obszarze od lat.
|zużywam 3 działki diablego ziela
/zt
Po ataku wolał unikać samotnych spacerów na łonie natury. Bał się też poczuć znajomy zapach, który zawsze kojarzył mu się z domem, ciepłem i wszystkimi dobrymi chwilami, a który teraz przywoływał wspomnienia przeżytego koszmaru. Na szczęście, pomylił się, gdyż, jak się okazało, wszystkie szczęśliwe wspomnienia były silniejsze. Niczym patronus odpędzający dementorów.
W duchu ucieszył się, że chyba udało mu się rozbawić nieznajomą. Ich sytuacja nie należała do najlepszych, aczkolwiek Black był przekonany, że jeśli uda im się w końcu bezpiecznie wydostać, będą się jeszcze z tego śmiać.
Utknąć wewnątrz niuchacza.
No kto by pomyślał?
-Ciekawe, czy aetonan też by się tu zmieścił…? - Pytanie kierował bardziej do siebie, ale mimowolnie powiedział je na głos. Jakież to wszystko niesamowite! Czarodziej już nie mógł się doczekać, aż opisze wszystkie swoje spostrzeżenia i wyśle je do Departamentu Tajemnic. Nie miał za bardzo pojęcia, czy zainteresują się tym zjawiskiem Niewymowni z Sali Planet, ale... kto wie? Możliwe, że ukryty pod warstwami ziemi meteoryt mógł mieć o wiele ciekawszy wpływ na otoczenie, niż dziwny kolor niektórych elemenów roślin.
Czarodziej powoli pokiwał głową, zgadzając się ze słowami Evelyn.
-Niech się bawi, jeśli taka jego natura. Pewnie bardzo źle zniósłby zamknięcie. - Arystokrata starał się nie trzymać swojego memortka - Mneme w klatce przez cały czas. Myślał, czy nie zrobić ptaszarni, by miała więcej miejsca do latania, niestety, jego ojciec uznał, że jest to zbędne… a Rigel jak zawsze odpuścił. Sam tkwił w klatce, na której pojawiało się tylko więcej zamków. Rodzina i powinności, strach, choroba, a teraz jeszcze klątwa.
Chociaż była ona w końcu pewnym rodzajem wybawienia. Przeistaczając się w bestię, stawał się szybszy, silniejszy, bardziej odporny. Jego ciało nie było sparaliżowane, jak zawsze, kiedy miał gorszy dzień, a choroba dawała mu się we znaki, tylko się zmieniało, żyło. A umysły nie nękały żadne myśli.
Następnym razem będzie musiał się lepiej przygotować do przemiany, gdyż za pierwszym razem nie wiedział, jak należy dawkować wywar tojadowy, a chciałby zachować, choć odrobinę wspomnień z takiej nocy.
-Faktycznie… może nas zgnieść… - mężczyzna potarł kark, zastanawiając się, jak jeszcze można wybrnąć z sytuacji. I wtedy czarownica powiedziała coś o kadzidle, a w głowie Rigela zaświtał pewien pomysł.
-Kadzidła nie mam, ale myślę, że to może pomóc… - Z kieszeni wydostał papierośnicę a z niej - trzy podejrzanie wyglądające skręty. - To specjalne…e… zioła. Mają bardzo intensywny zapach. Możemy spróbować je rozpalić i przy pomocy Wingardium leviosa unieść wyżej - do wylotu torby.
Rigel nie miał tu przy sobie żadnych utensyliów, ale jego wiedzy z zakresu tworzenia kadzideł wystarczało, by połączyć trzy działki diablego ziela w jednego większego papierosa. Nie czekając ani chwili dłużej, gdyż każda sekunda była na wagę złota, przyłożył koniuszek różdżki do tej zielarskiej abominacji i zapalił go prostym zaklęciem Lacarnum inflamare. Jeśli radziło sobie z kociołkiem, to i z tym sobie poradzi.
Przyszedł czas na Wingardium leviosę.
Dym szybko wypełnił niuchaczową torbę, przynosząc przy okazji bardzo dobry nastrój. Parę wdechów i cały horror zmienił się w całkiem śmieszną sytuację. Cały stres również powoli odchodził w zapomnienie, wręcz dało się odczuć, jak całe spięte ciało staje się miękkie, niczym glina albo ciepły wosk.
Utknąć w torbie niuchacza! - Mężczyzna parsknął śmiechem nie w siłach tego powstrzymać.
Sam właściciel nieszczęsnej torby pełnej skarbów również odczuł, że zaczyna dziać się coś bardzo nietypowego i zanim więźniowie zdążyli w jakikolwiek sposób zareagować, wszystko dookoła nagle zatelepało się, zakotłowało, tak, że trudno było odróżnić górę od dołu, po czym świat zalało jasne światło.
Świadomość, że w końcu byli wolni, dopadła Rigela kiedy, tocząc się po ziemi, wpadł w niewysokie krzewy jeżyn. Sprawca tego całego zamieszania leżał sobie wygodnie z błogą miną otoczony rozsypanymi dookoła bogactwami, które również wysypały mu się z torby. Na całe szczęście wszystkie elementy magicznych maszyn pomiarowych wyglądały na nietknięte.
-Udało się - ogłosił arystokrata, powoli podnosząc się z ziemi, otrzepując zakurzone ubrania. - Jesteśmy teraz tu. Wolni.
To chyba nie był dobry pomysł, by aż tyle zapalić. Ale z drugiej strony… To był pomysł wprost świetny. W końcu zwierzak przestał rozrabiać i mógł zostać zabrany przez właścicielkę do domu.
-Bardzo przepraszam za to wszystko - I ponownie na samą myśl ledwo powstrzymał śmiech. - To było bardzo pouczające...Obiecuję wynagrodzić Pani te wszystkie niedogodności.
Kiedy po tych wszystkich przygodach Rigel siadł do opisywania raportu, w którym zawarł wszystkie możliwe spostrzeżenia i analizę tego, co właściwie zaszło, zdarzenia w pewnej chwili ułożyły się w logiczną całość. Odłamki spadających gwiazd wzmacniały niektóre zjawiska, dostosowywały się do sytuacji - między innymi dlatego można było je tak łatwo wykorzystać jako zamiennik w eliksirach. Black Był też pewien, że temat ten jeszcze pewnie do niego kiedyś powróci, gdyż, jak się okazało, elementy spadających gwiazdy potrafią wpływać na organizmy magicznych zwierząt, będących przypadkowo w okolicy, a nie tylko roślin, które rosły na tym obszarze od lat.
|zużywam 3 działki diablego ziela
/zt
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Niechętnie przyznawała, że wilkołacze zmysły brały górę, wzmacniając te ludzkie, jakby nagle coś uznało, że teraz koniecznie musi się na nich skupić, Była niespokojna, bowiem mało kiedy przytrafiało jej się coś podobnego. Jakby czuła coś znajomego w tym mężczyźnie, a przecież nigdy wcześniej się z nim nie spotkała. Budziło to w Szkotce swego rodzaju potrzebę dystansu, jakby nie chciała dopuścić do prowokowania bestii żyjącej pod jej skórą. Była pewna, że uda jej się prędko wydostać z potrzasku i odejść czym prędzej, nie chcąc analizować tego, co wzbudzało w niej tak nagłe, zgoła odmienne emocje. Bała się, że odpowiedź nie byłaby wiedzą, którą chciałaby posiadać, w końcu ludzie potrafili kryć naprawdę wiele za swoimi maskami.
Aet… Co? Chwila! Otrząsnęła się, załamując ręce wobec kolejnej frapującej mężczyznę niewiadomej. – Mam nadzieję, że w żadnym razie – mruknęła szeptem, bardziej do samej siebie, niż w kierunku arystokraty. Jeszcze tego by brakowało, żeby ci wszyscy naukowcy zaczęli się zajmować badaniami na temat tego, ile aetonanów da radę wcisnąć w niuchaczową torbę. Ten świat zdecydowanie schodził na psidwaki.
Próbując nie udusić osobliwego towarzysza niedoli w nagłym przypływie niechęci spowodowanej abstrakcyjnymi rozważaniami, odeszła na kilka kroków, utrzymując zdecydowanie potrzebny dystans między nimi. Skupiła się na ogromnym widelcu, ośmielając się postąpić ku niemu kilka kroków i dotknąć przaśnie zdobionego graweru. Jak to możliwe, że nigdy go nie znalazła? Ten czort musiał mieć jakąś zapasową kryjówkę. Tym jednak zajmie się, gdy tylko odzyska swój stosowny wzrost.
Kiwnęła z wolna głową, potwierdzając w ten sposób słowa Rigela, choć nie do końca była tego świadoma. Zbyt bardzo pochłonęły ją obrazy związane z pełnią księżyca i wszechobecnym bólem, rozpaczą, którą odczuwała już przeszło osiem lat. Nie chciała tego rozpamiętywać, ale tak ciężko było wyzwolić się spod nachalnych, czarnych myśli, które zasnuwały umysł mgłą. Nieważne jak silna była w postaci wilkołaczej bestii – nic nie było w stanie wynagrodzić jej połowy utraconego życia, bo tak się właśnie czuła, na wpół martwa.
Z powątpieniem zlustrowała zawartość papierośnicy, a przez jej twarz przetoczył się kolejny grymas. Nie uważała, by było to najlepszym możliwym rozwiązaniem, ale z drugiej strony, czy mieli pod ręką inną możliwość? – Taaak… - nie brzmiała na specjalnie zachwyconą, gdy jej nos wyczuł specyficzną woń, skoro czuła ją teraz, to zdecydowanie gorzej będzie po jej rozpaleniu. – Spróbujmy, może zadziała – przechyliła głowę, marszcząc nos, który wciąż nie nawykł do zapachu używki. Raz kudłonia śmierć, co też mogłoby się stać?
Stała odrobinę dalej, jak wcześniej, próbując mieć chociaż pozorną kontrolę nad tym, co miało zacząć się tu dziać, choć nie mogła przewidzieć żadnych możliwych skutków rozpalenia owego zioła. Ledwie tlący się świstek bletki z zawartością powędrował po chwili ku górze za sprawą drugiego zaklęcia, a dym prędko począł się ulatniać, wypełniając Rufusową torbę w bardzo krótkim czasie. Kaszlnęła, dusząc się oparami, które wdzierały jej się do nosa i ust, ale trwało to tylko chwilę. Cóż, po prawdzie zaraz przestała nawet liczyć, ile czasu minęło od rozpoczęcia całej akcji.
Postanowiła sobie usiąść, ot tak, a co! Należało jej się. Osunęła się więc po niuchaczowej sierści na niuchaczową podłogę, gdzie wzrokiem sięgnąć, tam wszystko było z niuchacza, czysty absurd. Jestem w domu z niuchacza!, nagła myśl przewinęła się przez jej umysł, wyzwalając rozweselony, zdecydowanie głupkowaty śmiech, jak gdyby usłyszała najlepszy od dziesięcioleci żart. Złapała się za brzuch, który momentalnie ją rozbolał. Z pewnością normalnie zaczęłaby rozważać, czy wszystko z nią w porządku, ale teraz nic już nie było takie proste, intelektu ubyło. Oooo, nie, ja nie mam torby, a co jeżeli jednak mam i coś tam się wkradło? Wyobraźnia podsunęła jej obraz, jakoby to niuchacz zamieszkał w jej brzuchu i właśnie ustawiał swoje nowe mebelki w kolorze białym o truskawkowych akcentach. Z jej gardła ponownie wydobył się śmiech.
Coś nagle szarpnęło, zaczęło ją ciągnąć, a świat rozpoczął wirować, jak w najgorsze poranki po wieczorze upojnego świętowania. Nie trwało to jednak na tyle długo, by wyzwolić w niej mdłości. Zalała ją fala światła, ale nie była pewna, gdzie jest góra, a gdzie dół, dopóki jej plecy nie uderzyły mocno o pień okolicznego drzewa.
Chwilę to trwało zanim zmusiła się do otwarcia oczu, pocierając tył głowy, gdzie z pewnością wykwitnie jeden z piękniejszych guzów ostatnich czasów. Tak właśnie kończą się imprezy u Rufusa, parsknęła na samą myśl. Zebrała się jednak, dźwigając na równe nogi i otrzepując spódnicę ze wszystkich zbędnych elementów, które się do niej uczepiły przy okazji tego fenomenalnego upadku. Jej wzrok od razu powędrował w kierunku Rufusa, ale ten na szczęście mało co kontaktował, więc jedynie pochwyciła zwierzę na ręce i skryła w swej torbie podręcznej, tak na wszelki wypadek, gdyby mu nagle przeszło.
Odwróciła się z konsternacją wymalowaną na twarzy, jakby nie do końca wiedziała o co też chodzi Rigelowi. - Wolni? Ale ja nigdy nie… - zastanowiła się chwilę dłużej. – Ach tak, tak, niuchacz, torba, malutcy my, to zdecydowanie było uwięzienie – potakiwała głową, może odrobinę zbyt długo, by można było to wziąć za coś naturalnego, ale przysiąc by mogła, że nie była sobą. Nie była pewna, co się zadziało i dlaczego aż tak na nią podziałało, ale jakoś jej to w tym momencie nie martwiło, zupełnie nie wiedzieć czemu.
Machnęła energicznie ręką, jakby chciała zanegować te przeprosiny. – Uspokoi się Pan, nieźle było, nic nas nie zabiło - odwróciła się, gotowa do drogi powrotnej do domu. – Niech Pan zacznie mi to wynagradzać jak wróci ta wredna jędza – nie mogła odpuścić sobie tego nader doskonałego żartu na pożegnanie, który idealnie brzmiał jedynie w jej głowie. Chyba dym zaszkodził jej zdecydowanie bardziej niż można było zakładać, ale cóż, należała do zdecydowanie przepracowanych osób, umysł łatwo poddawał się tego typu figlom. Niemniej pożegnała Rigela Blacka, mając nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie jej dane brać udziału w tak abstrakcyjnych wydarzeniach.
|zt.
Aet… Co? Chwila! Otrząsnęła się, załamując ręce wobec kolejnej frapującej mężczyznę niewiadomej. – Mam nadzieję, że w żadnym razie – mruknęła szeptem, bardziej do samej siebie, niż w kierunku arystokraty. Jeszcze tego by brakowało, żeby ci wszyscy naukowcy zaczęli się zajmować badaniami na temat tego, ile aetonanów da radę wcisnąć w niuchaczową torbę. Ten świat zdecydowanie schodził na psidwaki.
Próbując nie udusić osobliwego towarzysza niedoli w nagłym przypływie niechęci spowodowanej abstrakcyjnymi rozważaniami, odeszła na kilka kroków, utrzymując zdecydowanie potrzebny dystans między nimi. Skupiła się na ogromnym widelcu, ośmielając się postąpić ku niemu kilka kroków i dotknąć przaśnie zdobionego graweru. Jak to możliwe, że nigdy go nie znalazła? Ten czort musiał mieć jakąś zapasową kryjówkę. Tym jednak zajmie się, gdy tylko odzyska swój stosowny wzrost.
Kiwnęła z wolna głową, potwierdzając w ten sposób słowa Rigela, choć nie do końca była tego świadoma. Zbyt bardzo pochłonęły ją obrazy związane z pełnią księżyca i wszechobecnym bólem, rozpaczą, którą odczuwała już przeszło osiem lat. Nie chciała tego rozpamiętywać, ale tak ciężko było wyzwolić się spod nachalnych, czarnych myśli, które zasnuwały umysł mgłą. Nieważne jak silna była w postaci wilkołaczej bestii – nic nie było w stanie wynagrodzić jej połowy utraconego życia, bo tak się właśnie czuła, na wpół martwa.
Z powątpieniem zlustrowała zawartość papierośnicy, a przez jej twarz przetoczył się kolejny grymas. Nie uważała, by było to najlepszym możliwym rozwiązaniem, ale z drugiej strony, czy mieli pod ręką inną możliwość? – Taaak… - nie brzmiała na specjalnie zachwyconą, gdy jej nos wyczuł specyficzną woń, skoro czuła ją teraz, to zdecydowanie gorzej będzie po jej rozpaleniu. – Spróbujmy, może zadziała – przechyliła głowę, marszcząc nos, który wciąż nie nawykł do zapachu używki. Raz kudłonia śmierć, co też mogłoby się stać?
Stała odrobinę dalej, jak wcześniej, próbując mieć chociaż pozorną kontrolę nad tym, co miało zacząć się tu dziać, choć nie mogła przewidzieć żadnych możliwych skutków rozpalenia owego zioła. Ledwie tlący się świstek bletki z zawartością powędrował po chwili ku górze za sprawą drugiego zaklęcia, a dym prędko począł się ulatniać, wypełniając Rufusową torbę w bardzo krótkim czasie. Kaszlnęła, dusząc się oparami, które wdzierały jej się do nosa i ust, ale trwało to tylko chwilę. Cóż, po prawdzie zaraz przestała nawet liczyć, ile czasu minęło od rozpoczęcia całej akcji.
Postanowiła sobie usiąść, ot tak, a co! Należało jej się. Osunęła się więc po niuchaczowej sierści na niuchaczową podłogę, gdzie wzrokiem sięgnąć, tam wszystko było z niuchacza, czysty absurd. Jestem w domu z niuchacza!, nagła myśl przewinęła się przez jej umysł, wyzwalając rozweselony, zdecydowanie głupkowaty śmiech, jak gdyby usłyszała najlepszy od dziesięcioleci żart. Złapała się za brzuch, który momentalnie ją rozbolał. Z pewnością normalnie zaczęłaby rozważać, czy wszystko z nią w porządku, ale teraz nic już nie było takie proste, intelektu ubyło. Oooo, nie, ja nie mam torby, a co jeżeli jednak mam i coś tam się wkradło? Wyobraźnia podsunęła jej obraz, jakoby to niuchacz zamieszkał w jej brzuchu i właśnie ustawiał swoje nowe mebelki w kolorze białym o truskawkowych akcentach. Z jej gardła ponownie wydobył się śmiech.
Coś nagle szarpnęło, zaczęło ją ciągnąć, a świat rozpoczął wirować, jak w najgorsze poranki po wieczorze upojnego świętowania. Nie trwało to jednak na tyle długo, by wyzwolić w niej mdłości. Zalała ją fala światła, ale nie była pewna, gdzie jest góra, a gdzie dół, dopóki jej plecy nie uderzyły mocno o pień okolicznego drzewa.
Chwilę to trwało zanim zmusiła się do otwarcia oczu, pocierając tył głowy, gdzie z pewnością wykwitnie jeden z piękniejszych guzów ostatnich czasów. Tak właśnie kończą się imprezy u Rufusa, parsknęła na samą myśl. Zebrała się jednak, dźwigając na równe nogi i otrzepując spódnicę ze wszystkich zbędnych elementów, które się do niej uczepiły przy okazji tego fenomenalnego upadku. Jej wzrok od razu powędrował w kierunku Rufusa, ale ten na szczęście mało co kontaktował, więc jedynie pochwyciła zwierzę na ręce i skryła w swej torbie podręcznej, tak na wszelki wypadek, gdyby mu nagle przeszło.
Odwróciła się z konsternacją wymalowaną na twarzy, jakby nie do końca wiedziała o co też chodzi Rigelowi. - Wolni? Ale ja nigdy nie… - zastanowiła się chwilę dłużej. – Ach tak, tak, niuchacz, torba, malutcy my, to zdecydowanie było uwięzienie – potakiwała głową, może odrobinę zbyt długo, by można było to wziąć za coś naturalnego, ale przysiąc by mogła, że nie była sobą. Nie była pewna, co się zadziało i dlaczego aż tak na nią podziałało, ale jakoś jej to w tym momencie nie martwiło, zupełnie nie wiedzieć czemu.
Machnęła energicznie ręką, jakby chciała zanegować te przeprosiny. – Uspokoi się Pan, nieźle było, nic nas nie zabiło - odwróciła się, gotowa do drogi powrotnej do domu. – Niech Pan zacznie mi to wynagradzać jak wróci ta wredna jędza – nie mogła odpuścić sobie tego nader doskonałego żartu na pożegnanie, który idealnie brzmiał jedynie w jej głowie. Chyba dym zaszkodził jej zdecydowanie bardziej niż można było zakładać, ale cóż, należała do zdecydowanie przepracowanych osób, umysł łatwo poddawał się tego typu figlom. Niemniej pożegnała Rigela Blacka, mając nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie jej dane brać udziału w tak abstrakcyjnych wydarzeniach.
|zt.
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Strona 25 z 25 • 1 ... 14 ... 23, 24, 25
Głębia lasu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja