Ogród
AutorWiadomość
Ogród
Trudno nazwać ogrodem kawałek trawnika, skrzypiącą ławkę oraz krzaki kwiatów, których mian Tamuna nawet nie umie wymówić (są za miękkie dla jej nigdy niewyplenionego gruzińskiego akcentu), jednak z braku lepszej nazwy tak właśnie to małe, spokojne królestwo ochrzczono. Wejście do niego znajduje się w jadalni, stąd też często czuć tu, obok zapachu roślin, woń jedzenia oraz słychać oprócz bzyczenia pszczół śmiechy, rozmowy i brzęk sztućców, zwłaszcza wieczorami, w których do domu Moodych zjeżdżają się Gruzini i postanawiają urządzić suprę, a te bywają głośne i długie.
Gość
Gość
| 23 marca 1956, poranek
Cillian nie wrócił na noc do domu.
To było pierwsze, co przyszło mi na myśl, gdy otworzyłam oczy – co zaskakujące, nie obudziłam się przez łkanie Alastora i jego szarpanie za ramę łóżeczka. Chłopiec był cicho, tak samo jak cały dom był bardzo, bardzo cichy. Nie słyszałam pomruków Cilla, do których wydawania miał skłonność przez sen (wtedy bardzo subtelnie kopałam go w łydkę, by wreszcie przestał, bo jego niezwykle czuła żona próbuje spać, a przy śniadaniu z tego żartowałam), nie słyszałam jego kroków, a przede wszystkim: nie czułam ciepła drugiego człowieka w łóżku. Pościel po jego stronie była zimna, zimna i ładnie ułożona. Nietknięta.
Już wtedy zaniepokoiłam się trochę, ale nie aż tak bardzo. To się przecież zdarza mężczyznom; co prawda mój mąż nigdy nie wywijał takich numerów, ale skoro wyszedł z przyjaciółmi, to kto wie. Może się z Benem i Raidenem poczęstowali Ognistą i wypili trochę za dużo, by utrzymać równowagę i jakoś doczołgać się do domów? Albo Cillek padł mi gdzieś w korytarzu po odśpiewaniu „God Save The Queen”? Jeżeli nie jest trzeźwy, to go chyba zabiję. A potem jego przyjaciół, bo mi męża deprawują, ot co.
Zwlekłam się więc z łóżka, swoim starym zwyczajem przebiegłam do pokoju Alastorka po zimnej podłodze (boso, bo zostawianie kapci przy łóżku jest dla słabych, jak już mówiłam wielokrotnie), by upewnić się, że z nim wszystko w porządku. Ale on grzecznie spał w łóżeczku, loki miał rozsypane na poduszce, nie wiercił się nawet zbytnio. Jak aniołek – kiedy ostatnio tak spokojnie i cicho przesypiał noc? Chyba tak dawno, że już nawet tego nie pamiętałam. Ostrożnie więc wycofałam się z pomieszczenia i dokładnie domknęłam za sobą drzwi, nasłuchując, czy przypadkiem nie obudzę go tym zachowaniem. Na szczęście nie.
Czas więc na Cilliana. Och, ja mu dam, jak go znajdę gdzieś zalanego w trupa, że popamięta do końca życia! Wypady ze znajomymi po nocach, cholera jasna… Czemu ja się na to zgodziłam? Nigdy więcej!
Przeczesałam dom w poszukiwaniu śladów bytności mojego ukochanego, ale nic nie znalazłam. Jego różdżka też nie była na swoim miejscu – ale i to nie wzbudziło moich podejrzeń. Przecież czy to nie on lubił powtarzać mi, a potem Alastorowi tym swoim ciepłym głosem, który tak dobrze znałam i który tak kochałam: „stała czujność przede wszystkim!”? Zawsze brał różdżkę, nawet wtedy, gdy szedł do sklepu po bułki. Więc czy nie mógł wziąć jej też przy okazji męskiego spotkania? Oczywiście, że mógł, ba – najwyraźniej to zrobił.
Kiedy już przeszukałam mieszkanie i upewniłam się, że Cilliana na pewno tu nie ma (chyba że ukrył się gdzieś pod szafą, bo tam nie zaglądałam, ale wątpiłam, by się zmieścił, w końcu jako auror był dość postawny), postanowiłam w końcu założyć kapcie i płaszcz, i wyjść na zewnątrz, by zobaczyć, czy może mężczyzna nie padł gdzieś na wycieraczce albo żwirowej dróżce do domu. Wszystko się przecież mogło zdarzyć, prawda?
Nie znalazłam go jednak ani pod drzwiami, ani gdziekolwiek indziej. Teraz dopiero zaczynałam się denerwować. No bo skoro nie było go tutaj, to gdzie? Gdzie, gdzie, gdzie? Może powinnam skontaktować się z Benem albo z Raidenem? A może nie wyszedł z nimi, tylko z kimś innym? Na Merlina, gdzie on się szlaja, gdy ja się zamartwiam? Jak już się znajdzie, to – słowo daję! – taką zrobię mu awanturę, że-
Weszłam do ogrodu i mój wzrok padł na małą, niezaadresowaną paczkę, opakowaną w szary papier, leżącą na pomalowanej na czarno ławce. Rozejrzałam się szybko wokół, ale nie zauważyłam nic podejrzanego; to co zwykle – krzewy, kilka mleczy, jakieś zabawki, które poprzedniego dnia zostawił tu Storek. Żadnego ruchu wśród krzaków, żadnych śladów. Skąd się więc to tu wzięło? Czemu nie przyniosła mi tego sowa? Czy długo tu leży?
Podejrzliwie zbliżyłam się do paczuszki i naciągnęłam rękaw płaszcza na palce – ostrożności nigdy za wiele – nim niepewnie ją ujęłam i zważyłam w dłoniach. Była trochę ciężka. Potrząsnęłam nią ostrożnie i nasłuchiwałam, jaki dźwięk wyda przedmiot w środku, by chociaż spróbować zgadnąć, co to jest. Bum. I szelest czegoś – kartek?
Przysiadłam na trawie i gorączkowo rozerwałam papier; pod nim kryła się kartonowe, zaklejone taśmą pudło, a na nim wykaligrafowane pismem, które z pewnością nie należało do mojego męża:
Kochanemu Alastorowi,
Tata.
Co?
Serce biło mi jak młotem, gdy paznokciami (nie miałam nawet czasu pobiec po różdżkę, nóż czy choćby klucze!) zrywałam wszystkie warstwy taśmy, w które opakowana była paczka. Ktoś się postarał. Komuś zależało, by trwało to tak piekielnie długo. Coraz bardziej i bardziej zniecierpliwiona pomiędzy którąś z kolei warstwą odkryłam kolejną wiadomość:
Grasz dalej?
Ale w co? Mój Boże, gdzie jest Cillian? Co tu się w ogóle dzieje?
W końcu otworzyłam pudełko.
Alastor zaczął płakać.
Cillian nie wrócił na noc do domu.
To było pierwsze, co przyszło mi na myśl, gdy otworzyłam oczy – co zaskakujące, nie obudziłam się przez łkanie Alastora i jego szarpanie za ramę łóżeczka. Chłopiec był cicho, tak samo jak cały dom był bardzo, bardzo cichy. Nie słyszałam pomruków Cilla, do których wydawania miał skłonność przez sen (wtedy bardzo subtelnie kopałam go w łydkę, by wreszcie przestał, bo jego niezwykle czuła żona próbuje spać, a przy śniadaniu z tego żartowałam), nie słyszałam jego kroków, a przede wszystkim: nie czułam ciepła drugiego człowieka w łóżku. Pościel po jego stronie była zimna, zimna i ładnie ułożona. Nietknięta.
Już wtedy zaniepokoiłam się trochę, ale nie aż tak bardzo. To się przecież zdarza mężczyznom; co prawda mój mąż nigdy nie wywijał takich numerów, ale skoro wyszedł z przyjaciółmi, to kto wie. Może się z Benem i Raidenem poczęstowali Ognistą i wypili trochę za dużo, by utrzymać równowagę i jakoś doczołgać się do domów? Albo Cillek padł mi gdzieś w korytarzu po odśpiewaniu „God Save The Queen”? Jeżeli nie jest trzeźwy, to go chyba zabiję. A potem jego przyjaciół, bo mi męża deprawują, ot co.
Zwlekłam się więc z łóżka, swoim starym zwyczajem przebiegłam do pokoju Alastorka po zimnej podłodze (boso, bo zostawianie kapci przy łóżku jest dla słabych, jak już mówiłam wielokrotnie), by upewnić się, że z nim wszystko w porządku. Ale on grzecznie spał w łóżeczku, loki miał rozsypane na poduszce, nie wiercił się nawet zbytnio. Jak aniołek – kiedy ostatnio tak spokojnie i cicho przesypiał noc? Chyba tak dawno, że już nawet tego nie pamiętałam. Ostrożnie więc wycofałam się z pomieszczenia i dokładnie domknęłam za sobą drzwi, nasłuchując, czy przypadkiem nie obudzę go tym zachowaniem. Na szczęście nie.
Czas więc na Cilliana. Och, ja mu dam, jak go znajdę gdzieś zalanego w trupa, że popamięta do końca życia! Wypady ze znajomymi po nocach, cholera jasna… Czemu ja się na to zgodziłam? Nigdy więcej!
Przeczesałam dom w poszukiwaniu śladów bytności mojego ukochanego, ale nic nie znalazłam. Jego różdżka też nie była na swoim miejscu – ale i to nie wzbudziło moich podejrzeń. Przecież czy to nie on lubił powtarzać mi, a potem Alastorowi tym swoim ciepłym głosem, który tak dobrze znałam i który tak kochałam: „stała czujność przede wszystkim!”? Zawsze brał różdżkę, nawet wtedy, gdy szedł do sklepu po bułki. Więc czy nie mógł wziąć jej też przy okazji męskiego spotkania? Oczywiście, że mógł, ba – najwyraźniej to zrobił.
Kiedy już przeszukałam mieszkanie i upewniłam się, że Cilliana na pewno tu nie ma (chyba że ukrył się gdzieś pod szafą, bo tam nie zaglądałam, ale wątpiłam, by się zmieścił, w końcu jako auror był dość postawny), postanowiłam w końcu założyć kapcie i płaszcz, i wyjść na zewnątrz, by zobaczyć, czy może mężczyzna nie padł gdzieś na wycieraczce albo żwirowej dróżce do domu. Wszystko się przecież mogło zdarzyć, prawda?
Nie znalazłam go jednak ani pod drzwiami, ani gdziekolwiek indziej. Teraz dopiero zaczynałam się denerwować. No bo skoro nie było go tutaj, to gdzie? Gdzie, gdzie, gdzie? Może powinnam skontaktować się z Benem albo z Raidenem? A może nie wyszedł z nimi, tylko z kimś innym? Na Merlina, gdzie on się szlaja, gdy ja się zamartwiam? Jak już się znajdzie, to – słowo daję! – taką zrobię mu awanturę, że-
Weszłam do ogrodu i mój wzrok padł na małą, niezaadresowaną paczkę, opakowaną w szary papier, leżącą na pomalowanej na czarno ławce. Rozejrzałam się szybko wokół, ale nie zauważyłam nic podejrzanego; to co zwykle – krzewy, kilka mleczy, jakieś zabawki, które poprzedniego dnia zostawił tu Storek. Żadnego ruchu wśród krzaków, żadnych śladów. Skąd się więc to tu wzięło? Czemu nie przyniosła mi tego sowa? Czy długo tu leży?
Podejrzliwie zbliżyłam się do paczuszki i naciągnęłam rękaw płaszcza na palce – ostrożności nigdy za wiele – nim niepewnie ją ujęłam i zważyłam w dłoniach. Była trochę ciężka. Potrząsnęłam nią ostrożnie i nasłuchiwałam, jaki dźwięk wyda przedmiot w środku, by chociaż spróbować zgadnąć, co to jest. Bum. I szelest czegoś – kartek?
Przysiadłam na trawie i gorączkowo rozerwałam papier; pod nim kryła się kartonowe, zaklejone taśmą pudło, a na nim wykaligrafowane pismem, które z pewnością nie należało do mojego męża:
Tata.
Co?
Serce biło mi jak młotem, gdy paznokciami (nie miałam nawet czasu pobiec po różdżkę, nóż czy choćby klucze!) zrywałam wszystkie warstwy taśmy, w które opakowana była paczka. Ktoś się postarał. Komuś zależało, by trwało to tak piekielnie długo. Coraz bardziej i bardziej zniecierpliwiona pomiędzy którąś z kolei warstwą odkryłam kolejną wiadomość:
Ale w co? Mój Boże, gdzie jest Cillian? Co tu się w ogóle dzieje?
W końcu otworzyłam pudełko.
Alastor zaczął płakać.
Gość
Gość
Wczorajszy dzień naprawdę był świetny. Mimo że spędził go praktycznie cały w jednym miejscu, to jednak ludzie, z którymi przebywał... To było nie do opisania! Po prostu przyszedł do Cilliana i Tamuny, nawet Alastor się ucieszył, że go widzi. Nic nie robili tylko siedzieli i rozmawiali. Chodzili po ogrodzie, między salonem a kuchnią. Musiał się przyznać, że zanim to nastąpiło, bał się. Chociaż inaczej... Obawiał się reakcji swojego przyjaciela i jego żony, która co jeszcze ciekawsze przyjęła go z otwartymi ramionami zupełnie jakby znali się od zawsze. Po kilku spotkaniach Raiden sam zaczął w to wierzyć, a co lepsze nie pamiętał już czasów przed ich znajomością. Tamuna weszła do jego życia, akceptując dla niektórych dziwaczne zachowanie Cartera i nawet czasem odczytywała je lepiej od samego Cilliana. Gdy na przykład rozmawiali do późna nad sprawą jego rodziców, trącała męża, widząc, że ich gość powoli przysypiał, ale nie potrafił powiedzieć, że musi iść. Dolewała herbaty lub nawet proponowała coś mocniejszego. Ale tylko jedną szklankę! Nie więcej! Oboje z Moodsem uzupełniali się perfekcyjnie, a ich balastem był mały Al, którego czasem zabierał na plac zabaw. Podobało mu się to jak nigdy. Kochał dzieci, chociaż musiał przyznać, że nie wszystkie zasługiwały na jego uwagę. Spędzając czas z Nate'm lub właśnie małym Moody'm zauważał, że nie byli to rozwydrzeni chłopcy nad którymi trzeba skakać. Potrafili zająć się sobą, chociaż wspólna zabawa była o wiele lepsza od tej w pojedynkę. Wczoraj nie mieli tyle czasu, zważywszy na to, że Raiden przyszedł w innym celu niż zabawa z mini Moody'm. Musiał pochwalić się Cillianowi faktem, że sam został ojcem. Radość dosłownie go rozsadzała od środka i nie wiedział, co ze sobą zrobić. Moodsom można było zaufać i powiedział im wszystko. Może pominął większość szczegółów nocnych zabaw jak nie całość, ale doszedł do puenty. Powiedział kim jest matka i co postanowił. Nie osądzali go, chociaż spodziewał się po nich pewnej dozy dystansu po dowiedzeniu się prawdy. Nie mógł ich jednak okłamywać. Po prostu nie mógł. Wiedział, że jego przyjaźń ze starych lat zostałaby poważnie uszkodzona, gdyby pominął część prawdy. Nie zawiódł się. Szczęśliwy miał pojawić się następnego dnia rano, by zabrać małego Alastora na spacer, bo Cillian z żoną mieli mieć dzień dla siebie. Sam im to zaproponował, nie wiedząc co ze sobą zrobić w tym okresie pełnym niespodzianek...
Doszedł do celu z uśmiechem na ustach i wpierw zapukał do drzwi. Odpowiedziała mu cisza. Pewnie nie słyszeli, robiąc śniadanie, więc wszedł sam. Wewnątrz panowała jednak cisza.
- Halo? - rzucił na wejściu, ale nikt mu odpowiedział. Wszedł kilka kroków dalej, jednak usłyszał płacz na piętrze. Wszedł szybko po schodach i skierował się do pokoju dziecinnego. Za drzwimi zobaczył Alastora siedzącego w swoim łóżeczku i zalanego łzami. Samego w pokoju. - Ali? - spytał, patrząc z uniesionymi brwiami lekko zaskoczony. Tamuna nigdy nie pozwalała oddalać się dziecku od siebie samemu, a już na pewno nie płakać! - Co się stało? - spytał, po czym kucnął i wziął chłopca na ręce, przytulając do siebie. Mały szkrab miał zapchany nosek od płaczu, gluty leciały mu na buzię, a łezki spływały po czerwonych pulchnych policzkach. Raiden spojrzał na niego i lekko wytarł rękawem ten obraz rozpaczy. - Gdzie mama? - padło ponowne pytanie, chociaż wiedział, że dziecko nie odpowie. Z Alastorem w ramionach przeszedł dalej, szukając Moodych. W domu dało się usłyszeć raz po raz Tamuna?, Cillian?, Moods, jesteś tu?
Cholera... Mieli być... Poważnie zaniepokojony sięgnął po różdżkę... Został mu do sprawdzenia jedynie ogród. Wyszedł tam ostrożnie, by po chwili znieruchomieć. Nie schodząc w pierwszym momencie ze schodków, patrzył na przygarbioną kobietę z paczką w dłoniach.
- Tamuna?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Doszedł do celu z uśmiechem na ustach i wpierw zapukał do drzwi. Odpowiedziała mu cisza. Pewnie nie słyszeli, robiąc śniadanie, więc wszedł sam. Wewnątrz panowała jednak cisza.
- Halo? - rzucił na wejściu, ale nikt mu odpowiedział. Wszedł kilka kroków dalej, jednak usłyszał płacz na piętrze. Wszedł szybko po schodach i skierował się do pokoju dziecinnego. Za drzwimi zobaczył Alastora siedzącego w swoim łóżeczku i zalanego łzami. Samego w pokoju. - Ali? - spytał, patrząc z uniesionymi brwiami lekko zaskoczony. Tamuna nigdy nie pozwalała oddalać się dziecku od siebie samemu, a już na pewno nie płakać! - Co się stało? - spytał, po czym kucnął i wziął chłopca na ręce, przytulając do siebie. Mały szkrab miał zapchany nosek od płaczu, gluty leciały mu na buzię, a łezki spływały po czerwonych pulchnych policzkach. Raiden spojrzał na niego i lekko wytarł rękawem ten obraz rozpaczy. - Gdzie mama? - padło ponowne pytanie, chociaż wiedział, że dziecko nie odpowie. Z Alastorem w ramionach przeszedł dalej, szukając Moodych. W domu dało się usłyszeć raz po raz Tamuna?, Cillian?, Moods, jesteś tu?
Cholera... Mieli być... Poważnie zaniepokojony sięgnął po różdżkę... Został mu do sprawdzenia jedynie ogród. Wyszedł tam ostrożnie, by po chwili znieruchomieć. Nie schodząc w pierwszym momencie ze schodków, patrzył na przygarbioną kobietę z paczką w dłoniach.
- Tamuna?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 06.10.16 21:05, w całości zmieniany 1 raz
Podobno ludzie w takich momentach reagują dość gwałtownie: niektórzy rzucają przedmiotami, planują zemstę, wściekają się na cały świat, niektórzy zaczynają płakać i nie mogą się opanować, niektórzy wybuchają histerycznym śmiechem. Ja jednak nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. Właściwie to gdy już dokopałam się do zawartości paczki, wszystkie poprzednie myśli zdążyły ulecieć mi z głowy. Nie myślałam o tym, kto to zrobił, kto to zostawił, kiedy to się stało i dlaczego. Ta sytuacja wydawała mi się tak surrealistyczna, tak nierealna, że po prostu m u s i a ł a być snem. Nie było innego wyjścia. Cillian przecież tak nie wyglądał. Miał palce, był większy i… żywy. Żywy. Słowo-klucz. Cillian był żywy. Nie mógł być przecież martwy, gdy przed kilkoma dniami obiecał mi, że w weekend wybierzemy się na Pokątną, a wczoraj łapałam jego ciepłą, żywą rękę, przytulałam się do jego piersi, która unosiła się w oddechu i rozmawiałam z nim.
A trupy przecież nie mówią.
Nie wiedziałam, ile tak siedziałam na tym trawniku, wpatrując się tępo w ciało (nie, nie, nie ciało; o ciele mówi się, gdy ludzie są martwi, a Moody przecież nie mógł być martwy) i czując się jak bohaterka jakiegoś głupiego snu, z którego jednak koniec końców człowiek się wybudza i wszystko wraca do normy, ale wystarczająco długo, by zaczęło mi się robić zimno, zgrabiały mi palce, a płacz Alastora stał się czymś tak naturalnym i niezauważalnym, jak szelest liści poruszanych przez wiatr. Czułam się trochę tak, jakby nagle wyrwano mi grunt spod nóg i zrobiono to w najbrutalniejszy ze sposobów. Czego miałam się złapać?
Tamuna?
Ten głos… Musiała minąć dobra chwila, zanim wyrwałam się z przedziwnego letargu, w którym tkwiłam, a i to zrobiłam dość leniwie. Znałam ten głos. To nie był Cillian, nie, nie, ale był przecież Raiden, prawda? Wczoraj razem wyszli.
On musiał coś wiedzieć. Pewnie sobie ze mnie zakpili. Pewnie to jakiś ich żarcik, ha-ha-ha. Przezabawny; pewnie zrobili to po pijaku, kto ich tam wie. Może teraz Carter spróbuje mnie wkręcić, że nie wie, gdzie jest Cillek, ale ja przecież doskonale wiem, co się święci! Dostanie awanturę tysiąclecia za straszenie mnie, ot co!
— Chciałbym ci powiedzieć, że ten angielski humor nie bawi mnie ani trochę! — fuknęłam wreszcie, nagle bardzo rozgniewana. Zerwałam się z miejsca i szybkim krokiem ruszyłam w stronę Raidena. — Moglibyście już przestać zachowywać się jak dzieci i nie robić mi takich głupich numerów. To w końcu nie Hogwart! Ile wy macie lat?! W dodatku to w c a l e nie jest śmieszne, nieważne, jak na to spojrzeć. Prawie bym się na to nabrała! Wyobrażasz sobie, co by wtedy było? Macie szczęście, że mam dziś dobry humor i nie mam pod ręką różdżki, bo zlałabym was balneo równo. To teraz mów mi, jak na spowiedzi, gdzie on jest, hm? I ile Ognistej wypiliście, by wpaść na tak poroniony pomysł?
Bo przecież nie umarł. To nie on. Cillian nie dałby się zabić, był w końcu najlepszy w swoim fachu. I obiecał mi, że w weekend wybierzemy się na Pokątną, by poszerzyć obrączkę. Jakoś tak uczepiłam się tej obietnicy, złożonej mi we wtorek, że nie umiałam sobie wyobrazić, by mój mąż nie mógł jej dochować. W końcu mieliśmy tam pójść. Razem. We dwoje. Nie robi się czegoś takiego, nie umiera się, zanim nie pójdzie się na Pokątną. To przecież niemożliwe.
Mój mąż żyje, bo miał pójść ze mną na Pokątną.
A trupy przecież nie mówią.
Nie wiedziałam, ile tak siedziałam na tym trawniku, wpatrując się tępo w ciało (nie, nie, nie ciało; o ciele mówi się, gdy ludzie są martwi, a Moody przecież nie mógł być martwy) i czując się jak bohaterka jakiegoś głupiego snu, z którego jednak koniec końców człowiek się wybudza i wszystko wraca do normy, ale wystarczająco długo, by zaczęło mi się robić zimno, zgrabiały mi palce, a płacz Alastora stał się czymś tak naturalnym i niezauważalnym, jak szelest liści poruszanych przez wiatr. Czułam się trochę tak, jakby nagle wyrwano mi grunt spod nóg i zrobiono to w najbrutalniejszy ze sposobów. Czego miałam się złapać?
Tamuna?
Ten głos… Musiała minąć dobra chwila, zanim wyrwałam się z przedziwnego letargu, w którym tkwiłam, a i to zrobiłam dość leniwie. Znałam ten głos. To nie był Cillian, nie, nie, ale był przecież Raiden, prawda? Wczoraj razem wyszli.
On musiał coś wiedzieć. Pewnie sobie ze mnie zakpili. Pewnie to jakiś ich żarcik, ha-ha-ha. Przezabawny; pewnie zrobili to po pijaku, kto ich tam wie. Może teraz Carter spróbuje mnie wkręcić, że nie wie, gdzie jest Cillek, ale ja przecież doskonale wiem, co się święci! Dostanie awanturę tysiąclecia za straszenie mnie, ot co!
— Chciałbym ci powiedzieć, że ten angielski humor nie bawi mnie ani trochę! — fuknęłam wreszcie, nagle bardzo rozgniewana. Zerwałam się z miejsca i szybkim krokiem ruszyłam w stronę Raidena. — Moglibyście już przestać zachowywać się jak dzieci i nie robić mi takich głupich numerów. To w końcu nie Hogwart! Ile wy macie lat?! W dodatku to w c a l e nie jest śmieszne, nieważne, jak na to spojrzeć. Prawie bym się na to nabrała! Wyobrażasz sobie, co by wtedy było? Macie szczęście, że mam dziś dobry humor i nie mam pod ręką różdżki, bo zlałabym was balneo równo. To teraz mów mi, jak na spowiedzi, gdzie on jest, hm? I ile Ognistej wypiliście, by wpaść na tak poroniony pomysł?
Bo przecież nie umarł. To nie on. Cillian nie dałby się zabić, był w końcu najlepszy w swoim fachu. I obiecał mi, że w weekend wybierzemy się na Pokątną, by poszerzyć obrączkę. Jakoś tak uczepiłam się tej obietnicy, złożonej mi we wtorek, że nie umiałam sobie wyobrazić, by mój mąż nie mógł jej dochować. W końcu mieliśmy tam pójść. Razem. We dwoje. Nie robi się czegoś takiego, nie umiera się, zanim nie pójdzie się na Pokątną. To przecież niemożliwe.
Mój mąż żyje, bo miał pójść ze mną na Pokątną.
Gość
Gość
Z niezrozumieniem wypisanym na twarzy wpatrywał się w Tamunę, która w ogóle nie przypominała siebie w tej chwili. I nie tylko ze względu na dziwną pochyłą pozycję. Drżała, jej twarz była wykrzywiona w nieodczytanym dla niego grymasie, chociaż widział jedynie profil kobiety, który przysłaniały wypuszczone nieułożone jeszcze włosy. Gdy usłyszała, chociaż zarejestrowała z opóźnieniem, jego słowo i równocześnie jej imię, odwróciła głowę w jego kierunku. Wyglądała strasznie, a jeszcze gorzej, gdy dostrzegła jego postać. Zupełnie nie zwróciła uwagi na swojego syna. Chodziło jej o Raidena. Gdy wstała, wiedział, że to coś naprawdę złego.
- Tamuna, przestań! - rzucił dość poważnie, chociaż jego twarz wyrażała i zaskoczenie, surowość i... Strach? Co się tutaj działo?! - Straszysz go! - Alastor zacisnął piąstki na jego płaszczu, gdy Raiden lekko się cofnął, odsuwając też nieznacznie bokiem, by jakoś oddzielić matkę w dziwnym nastroju od przestraszonego dziecka. Przerażała nie tylko Alastora, ale również i samego Cartera. Nigdy nie widział jej w takim stanie i... Szczerze nie wiedział jak zareagować. Na razie musiał chronić słabszego, którego szybki oddech czuł na swojej szyi. - O czym ty mówisz?! Jaki angielski humor?! - mówił, gdy kobieta się zatrzymała i zaczęła krzyczeć. - O co ci chodzi, Tamuna?! Może mi powiesz co się do cholery dzieje?!
Nie krzyczał, jednak jego wypowiedzi były dosadne. Twarde i nie patrzył na to że wkradło się tam przekleństwo. Nie wiedział dlaczego żona jego najlepszego przyjaciela go zaatakowała. I gdzie do jasnej cholery był Cillian? Wyłapał z jej wrzasków jedynie to, że nie wiedziała gdzie on był. Owszem. Wyszli razem jednak po dwóch piwach dla Cilliana i paru więcej dla niego rozeszli się w swoje strony. Carter wezwał Rycerza, by odwiózł go do domu, a Moody mówił coś o chwili spaceru. Był pewien, że oznacza to drogę do Maxwell Lane. Nigdzie indziej. Nie zostawiłby swojej rodziny na noc, chyba że coś by mu wypadło. Może przysnął w swoim biurze? Zupełnie nie powiązał pakunku z tą całą sytuacją. Schował za to Alastora pod poły płaszcza, nie chcąc, by ten się przeziębił.
- Tamuna... - zaczął ponownie. - Co tu się dzieje?
- Tamuna, przestań! - rzucił dość poważnie, chociaż jego twarz wyrażała i zaskoczenie, surowość i... Strach? Co się tutaj działo?! - Straszysz go! - Alastor zacisnął piąstki na jego płaszczu, gdy Raiden lekko się cofnął, odsuwając też nieznacznie bokiem, by jakoś oddzielić matkę w dziwnym nastroju od przestraszonego dziecka. Przerażała nie tylko Alastora, ale również i samego Cartera. Nigdy nie widział jej w takim stanie i... Szczerze nie wiedział jak zareagować. Na razie musiał chronić słabszego, którego szybki oddech czuł na swojej szyi. - O czym ty mówisz?! Jaki angielski humor?! - mówił, gdy kobieta się zatrzymała i zaczęła krzyczeć. - O co ci chodzi, Tamuna?! Może mi powiesz co się do cholery dzieje?!
Nie krzyczał, jednak jego wypowiedzi były dosadne. Twarde i nie patrzył na to że wkradło się tam przekleństwo. Nie wiedział dlaczego żona jego najlepszego przyjaciela go zaatakowała. I gdzie do jasnej cholery był Cillian? Wyłapał z jej wrzasków jedynie to, że nie wiedziała gdzie on był. Owszem. Wyszli razem jednak po dwóch piwach dla Cilliana i paru więcej dla niego rozeszli się w swoje strony. Carter wezwał Rycerza, by odwiózł go do domu, a Moody mówił coś o chwili spaceru. Był pewien, że oznacza to drogę do Maxwell Lane. Nigdzie indziej. Nie zostawiłby swojej rodziny na noc, chyba że coś by mu wypadło. Może przysnął w swoim biurze? Zupełnie nie powiązał pakunku z tą całą sytuacją. Schował za to Alastora pod poły płaszcza, nie chcąc, by ten się przeziębił.
- Tamuna... - zaczął ponownie. - Co tu się dzieje?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Raiden wyglądał na zaskoczonego moimi oskarżeniami, ale nie w taki sposób, w jaki bywają zaskoczeni aktorzy na scenie albo ludzie, którzy próbują wkręcić znajomych, tylko zdziwiony był absolutnie szczerze. Oczy miał szeroko otwarte, jakby naprawdę nie wiedział, o czym mówię. Och, daj już spokój, Carter, nie udawaj, pomyślałam. Przecież Cillian musiał być gdzieś z nim, prawda? Przejrzałam ich. Koniec gry, koniec tego udawania, że ta lalka bez palców, z prawie oderwaną ręką, to mój mąż. Bo to nie był mój mąż. Na pewno. Przecież w książkach zawsze czuje się, gdy drugiej połówce coś się dzieje, czytałam przecież już dramaty! Ludzie mają p r z e c z u c i a. A ja nie czułam nic. Nic! Żadnego urwania mitycznej więzi telepatycznej, linii serca, czerwonej nici czy innego gówna! Nic! Cillek po prostu wyszedł z kolegami i tyle. Nic więcej. Żadnego umierania w programie!
— Przestań! — krzyknęłam, w akcie desperacji dopadając do mężczyzny i uczepiając się jego koszuli. — Gdzie on jest?! Co to ma być za szopka?! Ładna lalka, wiem, kreatywny pomysł, chwalę, podziwiam, oklaski, ale ja naprawdę nie wpasowuję się w wasze poczucie humoru! To nie jest zabawne! Przestraszyliście mnie!
Ze słowa na słowo traciłam panowanie nad swoim głosem. Stawał się on coraz bardziej i bardziej płaczliwy, by w końcu gdzieś przy wzmiance o żarcie załamać się całkowicie i przemienić się w coś bardziej podobnego do szlochu. Nie widziałam już twarzy Raidena tak wyraźnie, jak jeszcze przed chwilą. Chyba zaczynałam płakać. O nie, nie, nie, tylko nie to. Tylko wdowy płaczą. Ja nie jestem wdową. Jestem panią Moody. Żoną Cilliana, świetnego aurora, który zapełnił mnóstwo cel w Azkabanie. Nie trupa. Nie mężczyzny, który leżał pokiereszowany w paczce kilka metrów ode mnie. Cilliana. Cillka.
Mój uścisk na ubraniu Raidena zelżał.
— Nie będę krzyczeć — dodałam słabo i cicho, próbując opanować łzy. — Tylko mi powiedz, że ta paczka to żart.
— Przestań! — krzyknęłam, w akcie desperacji dopadając do mężczyzny i uczepiając się jego koszuli. — Gdzie on jest?! Co to ma być za szopka?! Ładna lalka, wiem, kreatywny pomysł, chwalę, podziwiam, oklaski, ale ja naprawdę nie wpasowuję się w wasze poczucie humoru! To nie jest zabawne! Przestraszyliście mnie!
Ze słowa na słowo traciłam panowanie nad swoim głosem. Stawał się on coraz bardziej i bardziej płaczliwy, by w końcu gdzieś przy wzmiance o żarcie załamać się całkowicie i przemienić się w coś bardziej podobnego do szlochu. Nie widziałam już twarzy Raidena tak wyraźnie, jak jeszcze przed chwilą. Chyba zaczynałam płakać. O nie, nie, nie, tylko nie to. Tylko wdowy płaczą. Ja nie jestem wdową. Jestem panią Moody. Żoną Cilliana, świetnego aurora, który zapełnił mnóstwo cel w Azkabanie. Nie trupa. Nie mężczyzny, który leżał pokiereszowany w paczce kilka metrów ode mnie. Cilliana. Cillka.
Mój uścisk na ubraniu Raidena zelżał.
— Nie będę krzyczeć — dodałam słabo i cicho, próbując opanować łzy. — Tylko mi powiedz, że ta paczka to żart.
Gość
Gość
Był zaskoczony! Jak mógłby grać! I to jeszcze w tak okrutną grę, której nie pojmował! Co się stało?! Co tu się wyprawiało? Gdzie był Cillian? Dlaczego Tamuna płakała? Dlaczego zostawili Alastora samego sobie? Dlaczego przeczuwał, że działo się coś złego? Cholera... Nie powinno dziać się nic złego... Nie, nie mogło. Nie teraz. Nie teraz. Dalej widział w oczach Tamuny oskarżenie i pretensje skierowane ku jego osobie. Dlaczego go tak atakowała? Nie miała przecież powodu. A może dostała pierwszy dzień okresu i stąd to podenerwowanie? Nie pomagała mu zrozumieć co się działo, chociaż wszystko kręciło się dookoła Cilliana. Nie wrócił, ale może zasnął w Biurze Aurorów? Czasem mu się to zdarzało... Może poszedł tam i...
Nie zachwiał się jednak gdy podbiegła i złapała go za koszulę. Odchylił się jedynie ponownie w tył, a Al wybuchł głośnym płaczem strachu. Chował twarzyczkę w kołnierzu Raidena, który jedną ręką trzymał dziecko, a drugą starał się jakoś uspokoić szalejącą w dziwnym stanie żonę najlepszego przyjaciela.
- Nie wiem o co chodzi - powiedział twardo, gdy zelżył uścisk na jego koszuli, a Tamuna zaczęła się poddawać smutkowi. Furia minęła. Gdy wspomniała o paczce, zrozumiał co się działo. A więc to ona wywołała takie poruszenie. Musiał sprawdzić co tam było. Z jednej strony chciał zostawić Ala matce, jednak Tamuna dalej była niezwykle wstrząśnięta. Nie mógł też ryzykować jego zdrowiem. Przenosił spojrzenie to z paczki, to z pani Moody to na na chłopca, który dalej chlipał. Zmarzły malcowi policzki, chociaż miał ciepło pod połami płaszcza. Carter przejechał wolną dłonią po jego główce i pocałował w geście uspokojenia. Analizował za i przeciw aż w końcu zdecydował się zabrać dziecko ze sobą. Tamuna drżała, dlatego wprowadził ją do domu lub przynajmniej zostawił w jego wejściu. Nie mogła wymarznąć. To nie była jeszcze pełna wiosna, by chodzić po dworzu bez wierzchniego okrycia. Nie chciał zostawiać Alastora z nią. Nie dlatego że jej nie ufał. W życiu! Nie ufał jej dzisiejszemu nastrojowi. Zostawił ją i podszedł do otwartego pakunku.
Gdy zobaczył, co znajdowało się w środku, poczuł zimny bicz przerażenia. Nie mógł się poruszyć, wpatrując się w zmniejszonego aurora. Bo to, że to był Cillian... Nie było wątpliwości. Odsunął się natychmiast z Alastorem, a jego serce waliło jak oszalałe. Odwrócił się i podszedł do Tamuny, by złapać ją za ramię.
- Komu ufasz, Moody? - spytał twardo. - Komu ufasz, Tamuna?! - powtórzył. Musieli iść do Ministerstwa i to natychmiast. Wcześniej jednak musiał sprawdzić teren, a nie mógł zrobić tego z dzieckiem na ręku. Dalej nie ufał stanowi... Wdowy...
Nie zachwiał się jednak gdy podbiegła i złapała go za koszulę. Odchylił się jedynie ponownie w tył, a Al wybuchł głośnym płaczem strachu. Chował twarzyczkę w kołnierzu Raidena, który jedną ręką trzymał dziecko, a drugą starał się jakoś uspokoić szalejącą w dziwnym stanie żonę najlepszego przyjaciela.
- Nie wiem o co chodzi - powiedział twardo, gdy zelżył uścisk na jego koszuli, a Tamuna zaczęła się poddawać smutkowi. Furia minęła. Gdy wspomniała o paczce, zrozumiał co się działo. A więc to ona wywołała takie poruszenie. Musiał sprawdzić co tam było. Z jednej strony chciał zostawić Ala matce, jednak Tamuna dalej była niezwykle wstrząśnięta. Nie mógł też ryzykować jego zdrowiem. Przenosił spojrzenie to z paczki, to z pani Moody to na na chłopca, który dalej chlipał. Zmarzły malcowi policzki, chociaż miał ciepło pod połami płaszcza. Carter przejechał wolną dłonią po jego główce i pocałował w geście uspokojenia. Analizował za i przeciw aż w końcu zdecydował się zabrać dziecko ze sobą. Tamuna drżała, dlatego wprowadził ją do domu lub przynajmniej zostawił w jego wejściu. Nie mogła wymarznąć. To nie była jeszcze pełna wiosna, by chodzić po dworzu bez wierzchniego okrycia. Nie chciał zostawiać Alastora z nią. Nie dlatego że jej nie ufał. W życiu! Nie ufał jej dzisiejszemu nastrojowi. Zostawił ją i podszedł do otwartego pakunku.
Gdy zobaczył, co znajdowało się w środku, poczuł zimny bicz przerażenia. Nie mógł się poruszyć, wpatrując się w zmniejszonego aurora. Bo to, że to był Cillian... Nie było wątpliwości. Odsunął się natychmiast z Alastorem, a jego serce waliło jak oszalałe. Odwrócił się i podszedł do Tamuny, by złapać ją za ramię.
- Komu ufasz, Moody? - spytał twardo. - Komu ufasz, Tamuna?! - powtórzył. Musieli iść do Ministerstwa i to natychmiast. Wcześniej jednak musiał sprawdzić teren, a nie mógł zrobić tego z dzieckiem na ręku. Dalej nie ufał stanowi... Wdowy...
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
W domu było cieplej. Tyle zarejestrowałam, gdy Raiden niemal siłą pociągnął mnie w stronę otwartych drzwi do jadalni i zostawił mnie na progu, zapewne licząc, że okażę się na tyle sprytna, by sama postawić kilka kroków i wejść głębiej. Ale nie – ja mogłam tylko wpatrywać się w podłogę pod moimi stopami i czuć się tak, jakby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę, i to tak profilaktycznie ze cztery razy.
Cillian. Gdzie jest Cillian? Gdzie naprawdę jest Cillian? Chciałam znać odpowiedzi na te pytania, jednak nie byłam zdolna do zrobienia choćby najmniejszego ruchu. Przekroczenie progu domu wydawało się być zbyt wymagającym zajęciem, jakby od jadalni dzieliły mnie całe mile, a nie niespełna cztery cale. Chciałam też zaprotestować, powiedzieć niepewnie, żeby nie szedł tam z Alastorem, ale mój język też nagle stał się okropnie ciężki, zbyt ciężki, bym mogła go podnieść i wypowiedzieć kilka słów.
Pozwoliłam się złapać za ramię i obrócić jak szmaciana lalka, by spojrzeć w oczy – bardziej przerażone, zaskoczone czy zdecydowane? – Raidena. No tak. Komu ufałam? Korciło mnie, by powiedzieć: „sobie”, ale czułam, że nie do końca była to prawda. Nie wiedziałam, czy mogłam sobie zaufać. Czułam się słabo, jakbym miała zaraz stracić panowanie nad nogami i upaść na podłogę.
To nie była jego sprawka. Raiden nie wiedział. Ale dlaczego…?
— Tobie — przyznałam w końcu cicho, nie mogąc się zdobyć na podniesienie głosu. Cała wściekłość, którą demonstrowałam jeszcze przed chwilą, ze mnie uleciała. Nie myślałam. Nie byłam w stanie myśleć. — Ale… to nie może być on, tak? Cillian… był żywy — dodałam bezradnie, nie wiedząc, jakiego innego argumentu się uczepić.
zt x2
Cillian. Gdzie jest Cillian? Gdzie naprawdę jest Cillian? Chciałam znać odpowiedzi na te pytania, jednak nie byłam zdolna do zrobienia choćby najmniejszego ruchu. Przekroczenie progu domu wydawało się być zbyt wymagającym zajęciem, jakby od jadalni dzieliły mnie całe mile, a nie niespełna cztery cale. Chciałam też zaprotestować, powiedzieć niepewnie, żeby nie szedł tam z Alastorem, ale mój język też nagle stał się okropnie ciężki, zbyt ciężki, bym mogła go podnieść i wypowiedzieć kilka słów.
Pozwoliłam się złapać za ramię i obrócić jak szmaciana lalka, by spojrzeć w oczy – bardziej przerażone, zaskoczone czy zdecydowane? – Raidena. No tak. Komu ufałam? Korciło mnie, by powiedzieć: „sobie”, ale czułam, że nie do końca była to prawda. Nie wiedziałam, czy mogłam sobie zaufać. Czułam się słabo, jakbym miała zaraz stracić panowanie nad nogami i upaść na podłogę.
To nie była jego sprawka. Raiden nie wiedział. Ale dlaczego…?
— Tobie — przyznałam w końcu cicho, nie mogąc się zdobyć na podniesienie głosu. Cała wściekłość, którą demonstrowałam jeszcze przed chwilą, ze mnie uleciała. Nie myślałam. Nie byłam w stanie myśleć. — Ale… to nie może być on, tak? Cillian… był żywy — dodałam bezradnie, nie wiedząc, jakiego innego argumentu się uczepić.
zt x2
Gość
Gość
Ogród
Szybka odpowiedź