Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia
Sypialnia nie jest szczególnie duża, ale jest w niej wszystko, co potrzeba: małżeńskie łóżko, dwie etażerki, trochę książek i gazet do poczytania przed snem, kwiaty (przecież nie może obejść się bez kwiatów!) i szafa. Tutaj śpią Cillian i Tamuna, która zawsze narzeka, że nigdy nie zostawia kapci przy łóżku, wymawiając się tym, że takie zachowanie jest dla słabych i poranna przebieżka po zimnej jak cholera podłodze jest dobra dla zdrowia.
Od niedawna Muna śpi tutaj sama.
Od niedawna Muna śpi tutaj sama.
Gość
Gość
/ którego?
Nie wiedziała co myśleć. Właściwie to nic nie myślała. List przyniesiony przez sowę dzisiejszego ranka zbił ją całkowicie z pantałyku. Chciałaby by to była pomyłka. Marzyła by po chwili dostać list z wyjaśnieniem, że to chodzi o całkowicie innego Cilliana i całkowicie inną T. Jednak taki list nie przyszedł, a do niej zaczęła dochodzić prawda. Moody nie żył. I zaczęła się zastanawiać. Czy ta praca właśnie to ze sobą niesie? Wielką szansę na utratę życia w tak młodym wieku? Na pozostawienie żony i dziecka? Nie wiedziała jak zginął, ale mogła się domyślić, że nie było to ani przypadek ani wypadek. To było w tym momencie nieważne. Musiała teraz myśleć o Munce i o tym jak najlepiej jej pomóc. Szybko wysłała sowę do mamy i dwadzieścia minut później już opuszczała swoją chatkę w Dolinie Godryka. Ta sytuacja nawet w jednym procencie nie przypominała tej z którą ona musiała się zmierzyć dwa lata wcześniej. Utrata małżonka to była tragedia, z której nie dało się wyjść tak po prostu. Nawet ona… nawet jeśli nie kochała swojego męża to przeżywała żałobę. Nie po utracie męża, ale po utracie małżeństwa. Nie mogła jednak sobie wyobrazić co czuła w tym momencie jej przyjaciółka. Jeszcze niedawno rozmawiały o tym jak bardzo cieszyli się z sukcesu Storka, a teraz? Teraz szla tam wiedząc, że będzie musiała dać jej całą swoją siłę. Drzwi nikt jej nie otwierał więc uchyliła je i weszła do środka. Było widać, że w ostatnich dniach w murach tego domu zamieszkał smutek i strata. Przerażająca cisza napawała niepokojem. I przez chwile było to wspomnienie. Jej domu. Jej smutku. Smutku ludzi cierpiących stratę po jej mężu. Widziała czarne szaty, blask różdżek. Przymknęła oczy. Przeciąg otworzył drzwi na piętrze. Po sprawdzeniu całego dołu poszła na górę. Drzwi do sypialni były lekko uchylone. Zobaczyła znajomą postać. Znajomą, ale nieznajomą. Wyglądała tak bezbronnie. Jakby zostawiła w szafie pewną i odważną część siebie. Tą którą widywała codziennie. Weszła w głąb sypialni i usiadła na łóżku przy kobiecie. Nic nie powiedziała. Po prostu patrzyła. Odnalazła jej rękę i ścisnęła ją mocno. Co mogła powiedzieć? Co powinno się powiedzieć w takim momencie? Przykro mi? Współczuje Ci? To tak nie działa. Bo jak ona miała znowu zacząć oddychać? - Już jestem. Już niczym nie musisz się martwić. - powiedziała szeptem nie chcąc zmącić spokoju. - Poradzimy sobie. - dodała. Tylko tyle mogła powiedzieć w tym momencie. Nie mogła zawracać jej głowy wielkimi sprawami. Nie teraz kiedy jeszcze kilka dni wcześniej w tym samym miejscu widziała twarz swojego męża. Żywą, przepełnioną radością i odwagą. Twarz Moodiego. Człowieka, którego tak bardzo kochała.
Nie wiedziała co myśleć. Właściwie to nic nie myślała. List przyniesiony przez sowę dzisiejszego ranka zbił ją całkowicie z pantałyku. Chciałaby by to była pomyłka. Marzyła by po chwili dostać list z wyjaśnieniem, że to chodzi o całkowicie innego Cilliana i całkowicie inną T. Jednak taki list nie przyszedł, a do niej zaczęła dochodzić prawda. Moody nie żył. I zaczęła się zastanawiać. Czy ta praca właśnie to ze sobą niesie? Wielką szansę na utratę życia w tak młodym wieku? Na pozostawienie żony i dziecka? Nie wiedziała jak zginął, ale mogła się domyślić, że nie było to ani przypadek ani wypadek. To było w tym momencie nieważne. Musiała teraz myśleć o Munce i o tym jak najlepiej jej pomóc. Szybko wysłała sowę do mamy i dwadzieścia minut później już opuszczała swoją chatkę w Dolinie Godryka. Ta sytuacja nawet w jednym procencie nie przypominała tej z którą ona musiała się zmierzyć dwa lata wcześniej. Utrata małżonka to była tragedia, z której nie dało się wyjść tak po prostu. Nawet ona… nawet jeśli nie kochała swojego męża to przeżywała żałobę. Nie po utracie męża, ale po utracie małżeństwa. Nie mogła jednak sobie wyobrazić co czuła w tym momencie jej przyjaciółka. Jeszcze niedawno rozmawiały o tym jak bardzo cieszyli się z sukcesu Storka, a teraz? Teraz szla tam wiedząc, że będzie musiała dać jej całą swoją siłę. Drzwi nikt jej nie otwierał więc uchyliła je i weszła do środka. Było widać, że w ostatnich dniach w murach tego domu zamieszkał smutek i strata. Przerażająca cisza napawała niepokojem. I przez chwile było to wspomnienie. Jej domu. Jej smutku. Smutku ludzi cierpiących stratę po jej mężu. Widziała czarne szaty, blask różdżek. Przymknęła oczy. Przeciąg otworzył drzwi na piętrze. Po sprawdzeniu całego dołu poszła na górę. Drzwi do sypialni były lekko uchylone. Zobaczyła znajomą postać. Znajomą, ale nieznajomą. Wyglądała tak bezbronnie. Jakby zostawiła w szafie pewną i odważną część siebie. Tą którą widywała codziennie. Weszła w głąb sypialni i usiadła na łóżku przy kobiecie. Nic nie powiedziała. Po prostu patrzyła. Odnalazła jej rękę i ścisnęła ją mocno. Co mogła powiedzieć? Co powinno się powiedzieć w takim momencie? Przykro mi? Współczuje Ci? To tak nie działa. Bo jak ona miała znowu zacząć oddychać? - Już jestem. Już niczym nie musisz się martwić. - powiedziała szeptem nie chcąc zmącić spokoju. - Poradzimy sobie. - dodała. Tylko tyle mogła powiedzieć w tym momencie. Nie mogła zawracać jej głowy wielkimi sprawami. Nie teraz kiedy jeszcze kilka dni wcześniej w tym samym miejscu widziała twarz swojego męża. Żywą, przepełnioną radością i odwagą. Twarz Moodiego. Człowieka, którego tak bardzo kochała.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 24 marca
Cilliana już nie było w ogrodzie. Nie byłam pewna, kiedy go zabrano i zbadano teren – pamiętałam tylko, że zasypywano mnie wieloma kretyńskimi pytaniami, a odpowiadanie na nie było zajęciem tak wymagającym, jakby oczekiwano ode mnie nadludzkiego wysiłku, nie otworzenia ust i poruszenia kilka razy językiem. Ten wydawał się być ciężki, jakby stworzono go z ołowiu. Na każdą moją kwestię (zwykle i tak dość lakoniczną, „tak” lub „nie” było w większości przypadków wystarczające) trzeba było długo czekać, na tyle długo, że wszyscy się niecierpliwili; czułam to, choć oczywiście nikt nie miał serca mnie pogonić, zwłaszcza że znali mnie i Cillka choćby z ministerialnych korytarzy, i wiedzieli, że państwo Moody stanowili oprócz zgranego duetu aurorów również zgodne małżeństwo.
Stanowili. Czas przeszły.
Wczorajszy dzień pamiętałam jak przez mgłę – choć byłam świadoma wszystkiego, co się wydarzyło, wciąż zdawało mi się, że po prostu tkwiłam w niezwykle długim, przedziwnym śnie, z którego miałam się zaraz obudzić. Dwudziesty trzeci marca mógł być po prostu koszmarem, którego szczegóły z biegiem czasu gubiłam w pamięci, aby w końcu i cały ten dzień wyrzucić z umysłu. Nie było to jednak możliwe, wiem, że nie. Jak mogłoby być, gdy ilekroć się odwracałam miałam wrażenie, że zaraz usłyszę odgłos kroków w korytarzu? Znajomy głos? Zobaczę ukochaną twarz? Zobaczę, oczywiście, ale m a r t w ą. To wciąż brzmiało niepomiernie abstrakcyjnie. Martwą. Jak mogłam do tego dopuścić?
Od wczoraj nie zdążyłam zrobić wiele. Właściwie to wyszarpnięcie z zacinającej się komody (Cillian miał ją w końcu naprawić) arkuszu pergaminu i naskrobanie na nim drżącymi rękoma lakonicznej wiadomości do Peony (ona pierwsza przyszła mi na myśl, moja droga, kochana Peony) było jedynym zajęciem, w którym można było doszukać się sensu. Trochę szlochałam. I krzyczałam. Zbiłam trochę talerzy i wazonów. Przestraszyłam swojego syna tak bardzo, że wybuchł spazmatycznym płaczem wraz ze mną – naprawdę produktywny dzień.
Teraz jednak tylko leżałam, nie mając już sił nawet na histerię. Od płakania bolały mnie oczy, poza tym poraniłam sobie palce, próbując poskładać do kupy wazon, który miesiąc temu naprawił Cillek, gdy Al zbił naczynie dzięki magii. Nie myślałam o tym, gdy waza wpadła mi w ręce, po prostu musiałam się na czymś wyżyć, a gdy uświadomiłam sobie, co to jest, próbowałam to naprawić i nawet nie przyszło mi do głowy, by użyć magii. Wtedy musiałabym polecieć po różdżkę, a na to nie było czasu. Przynajmniej z mojej perspektywy.
Jednak nawet jeżeli czułam ból fizyczny, był on nawet przyjemny w porównaniu z tym, jak okropnie czułam się wewnątrz. Pozwalał nie skupiać się na swoich myślach zbyt dokładnie, w pewien sposób oczyszczał z emocji, których nie chciałam nigdy czuć.
Ból był mi potrzebny.
Nawet nie zauważyłam, kiedy do sypialni wślizgnęła się Peony – wydawało mi się, że owszem, słyszałam czyjeś kroki, ale nie były to te kroki, nie umiałam więc na nie odpowiednio zareagować. Cill stąpał inaczej. Trochę ciężej.
Jej obecność zarejestrowałam dopiero wtedy, gdy ścisnęła moją dłoń; jej palce były mile ciepłe, miękkie i delikatne. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, przez chwilę znów zapomniałam, jak się w ogóle mówi, dlatego przez chwilę trwałyśmy w ciszy, nim odkleiłam język od podniebienia i wyszeptałam głosem zachrypniętym od płaczu:
— Wciąż są? W ogrodzie? Milicjanci?
Cilliana już nie było w ogrodzie. Nie byłam pewna, kiedy go zabrano i zbadano teren – pamiętałam tylko, że zasypywano mnie wieloma kretyńskimi pytaniami, a odpowiadanie na nie było zajęciem tak wymagającym, jakby oczekiwano ode mnie nadludzkiego wysiłku, nie otworzenia ust i poruszenia kilka razy językiem. Ten wydawał się być ciężki, jakby stworzono go z ołowiu. Na każdą moją kwestię (zwykle i tak dość lakoniczną, „tak” lub „nie” było w większości przypadków wystarczające) trzeba było długo czekać, na tyle długo, że wszyscy się niecierpliwili; czułam to, choć oczywiście nikt nie miał serca mnie pogonić, zwłaszcza że znali mnie i Cillka choćby z ministerialnych korytarzy, i wiedzieli, że państwo Moody stanowili oprócz zgranego duetu aurorów również zgodne małżeństwo.
Stanowili. Czas przeszły.
Wczorajszy dzień pamiętałam jak przez mgłę – choć byłam świadoma wszystkiego, co się wydarzyło, wciąż zdawało mi się, że po prostu tkwiłam w niezwykle długim, przedziwnym śnie, z którego miałam się zaraz obudzić. Dwudziesty trzeci marca mógł być po prostu koszmarem, którego szczegóły z biegiem czasu gubiłam w pamięci, aby w końcu i cały ten dzień wyrzucić z umysłu. Nie było to jednak możliwe, wiem, że nie. Jak mogłoby być, gdy ilekroć się odwracałam miałam wrażenie, że zaraz usłyszę odgłos kroków w korytarzu? Znajomy głos? Zobaczę ukochaną twarz? Zobaczę, oczywiście, ale m a r t w ą. To wciąż brzmiało niepomiernie abstrakcyjnie. Martwą. Jak mogłam do tego dopuścić?
Od wczoraj nie zdążyłam zrobić wiele. Właściwie to wyszarpnięcie z zacinającej się komody (Cillian miał ją w końcu naprawić) arkuszu pergaminu i naskrobanie na nim drżącymi rękoma lakonicznej wiadomości do Peony (ona pierwsza przyszła mi na myśl, moja droga, kochana Peony) było jedynym zajęciem, w którym można było doszukać się sensu. Trochę szlochałam. I krzyczałam. Zbiłam trochę talerzy i wazonów. Przestraszyłam swojego syna tak bardzo, że wybuchł spazmatycznym płaczem wraz ze mną – naprawdę produktywny dzień.
Teraz jednak tylko leżałam, nie mając już sił nawet na histerię. Od płakania bolały mnie oczy, poza tym poraniłam sobie palce, próbując poskładać do kupy wazon, który miesiąc temu naprawił Cillek, gdy Al zbił naczynie dzięki magii. Nie myślałam o tym, gdy waza wpadła mi w ręce, po prostu musiałam się na czymś wyżyć, a gdy uświadomiłam sobie, co to jest, próbowałam to naprawić i nawet nie przyszło mi do głowy, by użyć magii. Wtedy musiałabym polecieć po różdżkę, a na to nie było czasu. Przynajmniej z mojej perspektywy.
Jednak nawet jeżeli czułam ból fizyczny, był on nawet przyjemny w porównaniu z tym, jak okropnie czułam się wewnątrz. Pozwalał nie skupiać się na swoich myślach zbyt dokładnie, w pewien sposób oczyszczał z emocji, których nie chciałam nigdy czuć.
Ból był mi potrzebny.
Nawet nie zauważyłam, kiedy do sypialni wślizgnęła się Peony – wydawało mi się, że owszem, słyszałam czyjeś kroki, ale nie były to te kroki, nie umiałam więc na nie odpowiednio zareagować. Cill stąpał inaczej. Trochę ciężej.
Jej obecność zarejestrowałam dopiero wtedy, gdy ścisnęła moją dłoń; jej palce były mile ciepłe, miękkie i delikatne. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, przez chwilę znów zapomniałam, jak się w ogóle mówi, dlatego przez chwilę trwałyśmy w ciszy, nim odkleiłam język od podniebienia i wyszeptałam głosem zachrypniętym od płaczu:
— Wciąż są? W ogrodzie? Milicjanci?
Gość
Gość
Pragnęła, żeby to był tylko sen. Pragnęła tego dla Munki i dla Storka. Chciała, żeby obudzili się jutro wszyscy razem i szybko zapomnieli o tym strasznym koszmarze jaki przeżywała teraz kobieta. Wiedziała, że ona także nie marzyła o niczym innym. Jednak rzeczywistość była inna i Piwka musiała pomóc przyjaciółce zmierzyć się z tą rzeczywistością. Wiedziała, ze gdzieś w nas jest zgromadzona siła, która pomaga takim momentom wyjść naprzeciw. Na co dzień jej nie ma. Nawet w sytuacjach kryzysowych nie możemy z niej czerpać. Pojawia się wtedy kiedy wszystko inne niknie. Kiedy nic innego po prostu się nie liczy i nie istnieje. W takich momentach potrafimy z trudem myśleć racjonalnie, ale potrafimy. W takich momentach staramy się ulżyć każdemu w cierpieniu by później móc samemu znaleźć tę ulgę. Bo w takich momentach działamy właśnie dzięki tej sile. Kiedy Piwka przechodziła przez żałobę potrzebowała kogoś kto jej tę siłę wskaże. Głównie dla swojego syna. Bo przecież nie zależało jej na życiu męża. Dla niej ten człowiek od dawien dawna był martwy. Matka pomogła jej wykrzesać siłę by to zakończyć. Tak jak powinna. Teraz Peony chciała znaleźć tę siłę w Munce. A jeśli nie… trudno. I tak będzie przy niej. Od początku do końca tej drogi. I później też. Dopóki nie zacznie znowu patrzeć na świat, dopóki ten krzyk i rozpacz nie zmieni się tylko w tęsknotę. Łatwo można było zauważyć, że kobieta w tym momencie znajdowała się całkowicie gdzieś indziej. Byłaby zaskoczona gdyby było inaczej. Żałoba była sprawą całkowicie indywidualną i każdy przeżywał ją w sposób zależny od siebie. Tylko jedno pozostawało takie same. Smutek, żal i strata. Piwkę zabolało serce, kiedy zobaczyła padający na nią wzrok kobiety. Była taka bezbronna. I wcale jej się nie dziwiła. W pewien sposób życie, które tak dobrze znała dobiegło końca i teraz musiała zacząć nowe. Na jej pytanie pokręciła głową. - Nie. Nikogo już nie ma. - powiedziała pamiętając przerażającą ciszę rozchodzącą się po całym domu. Domu tak tętniącym wcześniej życiem. Domu przepełnionym zapachem słodkości. Domu pełnym dziecięcego śmiechu. Magiczna Policja widocznie nie chciała już niepokoić Pani domu i po skończonej pracy po prostu teleportowali się by zająć się całą sprawą. Choć Peony nie wiedziała co się tak naprawdę stało nie miała zamiaru jej o to pytać. Była pewna, że kobieta wałkowała już tę historię przez ostatnie godziny. Była pewna, że rozgrywała to ciągle w głowie. Nie było powodu dla którego i ona miała ją męczyć. Piwka wstała z łóżka i podeszła do okna odsłaniając zasłony. Zaraz wróciła do kobiety i przykucnęła przy łóżku. - Jeśli chcesz mogę się wszystkim zająć. Powiadomię wszystkich, zajmę się pogrzebem i dopilnuje wszystkiego. Jeśli chcesz mogę to zrobić sama. - zaczęła kładąc rękę na policzku kobiety. - Ale uwierz mi kochana, że potrzebujesz tego by ruszyć dalej. By powiedzieć „dziękuje” i „żegnam”. - powiedziała przejeżdżając kciukiem po wilgotnym od łez policzku kobiety. - Cokolwiek się stało… kochał Cię i nadal kocha. Nawet jeśli teraz myślisz, że już go nie ma to się mylisz. On ciągle tu jest. W małym chłopcu śpiącym za ścianie, w jego ulubionej kawie, zapachu ubrań. On ciągle jest i nie chciałby, żebyś płakała. To ostatnia rzecz jakiej by chciał. Kazałby Ci być silną… kazałby Ci być odważną. - odparła nie odrywając od kobiety spojrzenia.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
// przepraszam, że dopiero teraz.
Światło. Zbyt jasne, zbyt jaskrawe, zbyt wesołe. Odruchowo zasłoniłam ręką oczy, chcąc się uchronić przed promieniami słońca - skrytego za chmurami co prawda, ale jednak. Zamrugałam kilka razy i dopiero wtedy opuściłam dłoń. Co za różnica, pomyślałam, naraz czując kolejną falę zobojętnienia, rozchodzącą się po mnie jak choroba. Co to zmienia, że żaluzje będą odsłonięte, niech będą. Nie obchodziło mnie to.
Po raz kolejny ciepłe dłonie Piwci, jej pokrzepiający dotyk, jej głos pełen otuchy. Było... lepiej. Jej obecność wpływała jakoś uspokajająco, może to przez to, że wiedziałam, że ona też coś takiego przechodziła. Pogrzeb. Znała ten ból. Rozumiała. Nie pytała głupio, jak się czuję, nie mówiła, że będzie lepiej, bo to już wiedziałam, to kiedyś minie, chociaż teraz nie wyobrażałam sobie, by po czymś takim miałabym nie czuć się okropnie przez całe życie. Nie wspominała, że jej przykro. Och, była najlepszą osobą, do której mogłam napisać.
Pogładziłam jej dłoń, próbując się uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy mi drżały i obraz się zamazywał z powodu tych cholernych łez. Nie płacz, idiotko. Nie rycz już.
— Tak — przytaknęłam niemrawo. — Tak. Pewnie tak. Zajmiemy się wszystkim razem... i będzie dobrze. Będzie.
Światło. Zbyt jasne, zbyt jaskrawe, zbyt wesołe. Odruchowo zasłoniłam ręką oczy, chcąc się uchronić przed promieniami słońca - skrytego za chmurami co prawda, ale jednak. Zamrugałam kilka razy i dopiero wtedy opuściłam dłoń. Co za różnica, pomyślałam, naraz czując kolejną falę zobojętnienia, rozchodzącą się po mnie jak choroba. Co to zmienia, że żaluzje będą odsłonięte, niech będą. Nie obchodziło mnie to.
Po raz kolejny ciepłe dłonie Piwci, jej pokrzepiający dotyk, jej głos pełen otuchy. Było... lepiej. Jej obecność wpływała jakoś uspokajająco, może to przez to, że wiedziałam, że ona też coś takiego przechodziła. Pogrzeb. Znała ten ból. Rozumiała. Nie pytała głupio, jak się czuję, nie mówiła, że będzie lepiej, bo to już wiedziałam, to kiedyś minie, chociaż teraz nie wyobrażałam sobie, by po czymś takim miałabym nie czuć się okropnie przez całe życie. Nie wspominała, że jej przykro. Och, była najlepszą osobą, do której mogłam napisać.
Pogładziłam jej dłoń, próbując się uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy mi drżały i obraz się zamazywał z powodu tych cholernych łez. Nie płacz, idiotko. Nie rycz już.
— Tak — przytaknęłam niemrawo. — Tak. Pewnie tak. Zajmiemy się wszystkim razem... i będzie dobrze. Będzie.
Gość
Gość
Śmierć nie jest zła. To jak ją opisują jest złe. Przychodzimy na ten świat ze świadomością, że prędzej czy później to się skończy. Choć żyjemy w świadomości to jednak gwałtowność i nagłość przewyższa całkowicie dając nam niesamowitą dozę zaskoczenia. To zaskoczenie, fakt, że dana osoba była jeszcze z nami kilka chwil wcześniej boli bardziej niż samo zakończenie życia. Gdybyśmy wiedzieli. Gdybyśmy od początku wiedzieli, kiedy nam przyjdzie odejść. Może wtedy to wszystko byłoby łatwiejsze. Chciała dla przyjaciółki by było łatwiejsze. Jednak nie dało się tego zmienić. Nie było zaklęcia na złamane serce, nie było zaklęcia na odgonienie smutku. A nawet jeśli ktoś kiedyś takie wymyślił to działało ono tylko prowizorycznie. Pustka w sercu miała już pozostać. Dlatego żadne słowa nie miały tego zmienić. Wszystko co mogła powiedzieć obijałoby się tylko echem od jej uszu bo nie dotarłyby do zamąconej smutkiem świadomości. Wiedziała jak to jest znosić to wszystko. Kondolencje, słowa, troskę innych. Chciała jej to wszystko dać, ale w inny sposób. Pomóc przez to przejść. Przyjąć trochę smutku na swoje barki. Żeby było jej łatwiej. Tak jak dla niej zrobiła to matka. Słysząc jej głos kącik ust Piwki drgnął w lekkim uśmiechu. To z uciechy, że kobieta widzi prawdziwą stronę ten całej sytuacji. W większości ludzie nie wierzą, że to tylko przejściowe i że minie. Właściwie zawsze upierają się przy tym, że nigdy nie będą już w stanie normalnie funkcjonować. Kolejny raz przypomniała sobie, że ma do czynienia z silną i odważną kobietą, która w swoim życiu przeszła już wiele. - Usiądź. Chodź. Znajdziemy Ci coś do ubrania. Napiszemy list z pytaniem o to kiedy będziesz mogła zabrać ciało Cilla. Później zajmiemy się formalnościami pogrzebu. Nie martw się… porozmawiam z księdzem i wszystko przygotuje na cmentarzu. - powiedziała ponosząc się na nogi i spoglądając na kobietę. Wiedziała, że to natłok, ale właśnie tego jej było teraz trzeba. Braku czasu na myślenie i łzy.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dużo. Dużo obowiązków naraz, ale to nic. Może nie tyle wierzyłam, że sobie poradzę, co chciałam sobie poradzić - chciałam poradzić sobie dla Piwki, dla Alastora, dla siebie i... i dla Cilliana. Nie wiem, czy byłby dumny. Zresztą, czy ktokolwiek umiałby to określić? Nie pragnęłam o tym myśleć. Zdawało mi się, że najlepiej tylko zaufać Peony, zaczepić się o jej zdanie i pozwolić się prowadzić jak dziecko. Zawsze jej ufałam, a teraz ufałam tylko bardziej i bardziej, swoje działania niemal w całości oddając pod jej dyktando.
Kiedy miałam cel, podniesienie się do siadu było trochę prostsze. Wstanie już nie było takie łatwe - przez chwilę miałam przeogromną ochotę zwyczajnie tak siedzieć i wpatrywać się w dywan pod moimi stopami, ale ponaglający wzrok Peony przywrócił mnie do porządku. Mięśnie miałam jak z waty (a może tylko mi się tak wydawało?) i ustanie na nogach wymagało ode mnie mnóstwa silnej woli, której ciągła obecność gdzieś tam w wymęczonym umyśle niemalże mnie zdziwiła. Ale w końcu stałam przez moją przyjaciółką, choć z oczami czerwonymi od płaczu, ale gotowa na następne zadania. Przynajmniej liczyłam, że tak było.
— List... ech... Listy na papier — zaczęłam nieskładnie, próbując sobie coś przypomnieć. — To znaczy, papier na listy jest gdzieś w salonie... Od tego zaczniemy, tak?
Niby było to proste zadanie, ale w tej chwili wydawało się być prawie że misją aurorską i gdzieś tam zdolna byłam jeszcze czuć dumę z tego, że udało mi się przypomnieć, gdzie są niezapisane pergaminy i z tych wszystkich, trywialnych wręcz czynności: z tego, że udało mi się wstać, z tego, że napisałam do Peony, z tego, że zrobiłam jakikolwiek krok w stronę odrzucenia apatii.
Kiedy miałam cel, podniesienie się do siadu było trochę prostsze. Wstanie już nie było takie łatwe - przez chwilę miałam przeogromną ochotę zwyczajnie tak siedzieć i wpatrywać się w dywan pod moimi stopami, ale ponaglający wzrok Peony przywrócił mnie do porządku. Mięśnie miałam jak z waty (a może tylko mi się tak wydawało?) i ustanie na nogach wymagało ode mnie mnóstwa silnej woli, której ciągła obecność gdzieś tam w wymęczonym umyśle niemalże mnie zdziwiła. Ale w końcu stałam przez moją przyjaciółką, choć z oczami czerwonymi od płaczu, ale gotowa na następne zadania. Przynajmniej liczyłam, że tak było.
— List... ech... Listy na papier — zaczęłam nieskładnie, próbując sobie coś przypomnieć. — To znaczy, papier na listy jest gdzieś w salonie... Od tego zaczniemy, tak?
Niby było to proste zadanie, ale w tej chwili wydawało się być prawie że misją aurorską i gdzieś tam zdolna byłam jeszcze czuć dumę z tego, że udało mi się przypomnieć, gdzie są niezapisane pergaminy i z tych wszystkich, trywialnych wręcz czynności: z tego, że udało mi się wstać, z tego, że napisałam do Peony, z tego, że zrobiłam jakikolwiek krok w stronę odrzucenia apatii.
Gość
Gość
Jest wiele słów, które w tym momencie powinna powiedzieć wdowa do wdowy. Że wie jakie to uczucie, że rozumie jej ból i że przecież przechodziła przez to samo. Jednak żadne z tych słów nie mogło paść z jej ust. Obie straciły mężów i obie zostały same sobie z małymi dziećmi. Różniły się uczuciem. I może właśnie dlatego Peony była w tym momencie jej tak potrzebna. Nie chodziło o odczuwanie tego samego. Chodziło o zrozumienie i zajęcie się całością bez tych wszystkich piętrzących się uczuć. Uczucia w niej rosły. Nie mogła temu zaprzeczyć. Widziała tak bardzo to jaki świat jest niesprawiedliwy. To ile ludzie muszą wycierpieć, to ile muszą stracić. Czy dało się powiedzieć temu stop? Czy w ogóle mógł ktoś to zatrzymać? Widząc jak kobieta siada na łóżku Peony skinęła zachęcająco głową. Zdawała sobie sprawę z tego jak ciężkie jest to dla niej w tej chwili. Jej biedna, Munka. Zawsze silna. Zawsze odważna. Teraz jakby to wszystko z niej po prostu wyleciało zostawiając po sobie długi ślad cierpienia. - Dobrze… to ja pójdę po papier, a Ty załóż coś na siebie. Podejrzewam, że niedługo zacznie się tu roić od ludzi chcących złożyć Ci kondolencje, a pamiętaj, że dalej jesteś silną i odważną kobietą. Poradzimy sobie. - powiedziała łapiąc ją za dłoń i wychodząc z pokoju. Na komodzie w salonie znalazła papier do listów. Pokonując szybkie kroki po schodach zajrzała jeszcze do pokoju Storka. Widząc, że chłopiec słodko drzemie jeszcze ciężej zrobiło jej się na sercu. Tak bardzo nieświadomy tego co się dzieje. Przymknęła cicho drzwi i wróciła do sypialni. Spojrzała na odwracającą się do niej kobietę. Uśmiechnęła się chcąc dodać jej otuchy. - Dobrze wyglądasz, kochana. Bardzo dobrze. Wiesz co? Lepiej siądźmy w jadalni, albo w salonie. Tutaj jest zbyt duszno. - powiedziała. Chociaż nie o duchotę tu chodziło. Tylko o fakt, że zbyt wiele wspomnień łączyło się w tym miejscu. Była tego pewna. Przepuściła kobietę w drzwiach i zamknęła cicho drzwi od sypialni nie chcąc zbudzić śpiącego za ścianą Storka.
/ z.t x2
/ z.t x2
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sypialnia
Szybka odpowiedź