Pokój nr 5
AutorWiadomość
Pokój nr 5
To najtańszy pokój do wynajęcia nie tylko w Wywernie, ale i w całej okolicy. Schludny, choć o jakiejkolwiek wygodzie, nawet tej najmniejszej, można zapomnieć, jednak osoby bez dachu nad głową i widocznym dnem w sakiewce na pewno nie będą narzekać. Łóżko z twardym, szorstkim materacem i równie szorstką, miejscami dziurawą pościelą na pewno jest wygodniejsze niż skrzypiąca podłoga. Jedynie należy pamiętać o załamaniu sufitu podczas wstawania. Przy oknie stoi jedyne krzesło w całym pomieszczeniu, które służy miejscu na pozostawienie ubrań - o ile oczywiście ma się siły na ich zmianę. Koło łóżka uczynne, acz może bardziej rozważne dziewczyny pozostawiły niewielki garnuszek ze świeżą wodą, która doraźnie niweluje skutki dnia poprzedniego.
Budziły ją bodźce, których zdecydowanie nie rozpoznawała. Po pierwsze - nieustający, wysoki ton, który co chwile przerywał powietrze, rozdzierająco upierdliwym wołaniem. Po drugie, ciepło, które wyczuwała obok siebie - chociaż rozpoznawała jako obecność, nie rozumiała dlaczego znajdowała się obok niej. Po trzecie - widok, gdy tylko uchyliła zaspane oko, nie zgadzał się z naturalnym odcieniem mieszkania, w którym na co dzień funkcjonowała. kawalerka jej brata - chociaż nieduża, spełniała jej wszelkie oczekiwania. Pokój, w którym się znajdowała kojarzył się bardziej z przeszłością, którą...co jakiś czas odwiedzała.
Dopiero szum w głowie przypominający poprzedni wieczór imprezowego spotkania i nieprzyjemny łomot, dziwnie łączony z pulsującym bólem głowy i wrzaskiem dziecka.... ŻE CO? CO ROBIŁO TU....DZIECKO.
Mia zerwała się z miejsca i pierwsze czego doświadczyła, to cięzkie uderzenie w głowę, bo załamanie sufitu wcale o sobie nie przypominało. dziewczyna złapała się za głowę, czując jak impuls rozchodzi się, aż na szczękę, niemal wywołując łzy bólu. Przez zamglone spojrzenie w końcu zerknęła na źródło ciepła obok siebie. Cholera. Bott. Na szczęście ubrany. Tak, jak - ku przytomności własnej - i ona. Mężczyznę rozpoznawała bezbłędnie, bo czarnowłosej czuprynie, odwróconej do niej bokiem, z wduszonym policzkiem w wytartą i nie aż tak czystą poduszkę.
Przez jej oblicze przemknęło niezadowolenie, a gniewny błysk kazał jej najpierw podkulić nogi, by przekręcić się na pościeli. W następnej chwili, ignorując (bardzo świadomie) narastający wrzask gdzieś obok, ułożyć bose stopy na męskim boku i bez najmniejszego oporu zrzucić jegomościa z wąskiego, zbyt wąskiego, jak na dwie osoby łóżka - Zbieraj tyłek- odezwała się w końcu, słysząc porządne (przyjemne) łupnięcie o drewnianą podłogę. Na (nie)szczęście nie miał daleko do ziemi. Czekała na odzew, gniewne jęknięcie, czy kiełkujące przekleństwo. A Mia, dopiero teraz skupiła przewrażliwiony słuch na pierwszym dźwięku, który ją budził. Dziecko. Co tu na wszystkie bahanki robiło niedorosłe stworzenie?
Źródło płaczu zlokalizowała niedaleko. Na podłodze w niedużym koszyku, kwiliła mała, zaróżowiona istota. A Mia nie miała bladego pojęcia skąd i dlaczego znajdowało się w tym samym pomieszczeniu co ona - Dorobiłeś się dzieciaka przez noc? - parsknęła, nieco ochrypłym głosem - Ucisz je bo mi łeb pęknie - warknęła jeszcze, dobitniej informując swoje nastawienie. Zdecydowanie nie podobała jej się sytuacja. I najlepiej, jakby zaraz zwinęła swoje rzeczy, zostawiając problem na głowie (nawet dosłownie) Matta.
Dopiero szum w głowie przypominający poprzedni wieczór imprezowego spotkania i nieprzyjemny łomot, dziwnie łączony z pulsującym bólem głowy i wrzaskiem dziecka.... ŻE CO? CO ROBIŁO TU....DZIECKO.
Mia zerwała się z miejsca i pierwsze czego doświadczyła, to cięzkie uderzenie w głowę, bo załamanie sufitu wcale o sobie nie przypominało. dziewczyna złapała się za głowę, czując jak impuls rozchodzi się, aż na szczękę, niemal wywołując łzy bólu. Przez zamglone spojrzenie w końcu zerknęła na źródło ciepła obok siebie. Cholera. Bott. Na szczęście ubrany. Tak, jak - ku przytomności własnej - i ona. Mężczyznę rozpoznawała bezbłędnie, bo czarnowłosej czuprynie, odwróconej do niej bokiem, z wduszonym policzkiem w wytartą i nie aż tak czystą poduszkę.
Przez jej oblicze przemknęło niezadowolenie, a gniewny błysk kazał jej najpierw podkulić nogi, by przekręcić się na pościeli. W następnej chwili, ignorując (bardzo świadomie) narastający wrzask gdzieś obok, ułożyć bose stopy na męskim boku i bez najmniejszego oporu zrzucić jegomościa z wąskiego, zbyt wąskiego, jak na dwie osoby łóżka - Zbieraj tyłek- odezwała się w końcu, słysząc porządne (przyjemne) łupnięcie o drewnianą podłogę. Na (nie)szczęście nie miał daleko do ziemi. Czekała na odzew, gniewne jęknięcie, czy kiełkujące przekleństwo. A Mia, dopiero teraz skupiła przewrażliwiony słuch na pierwszym dźwięku, który ją budził. Dziecko. Co tu na wszystkie bahanki robiło niedorosłe stworzenie?
Źródło płaczu zlokalizowała niedaleko. Na podłodze w niedużym koszyku, kwiliła mała, zaróżowiona istota. A Mia nie miała bladego pojęcia skąd i dlaczego znajdowało się w tym samym pomieszczeniu co ona - Dorobiłeś się dzieciaka przez noc? - parsknęła, nieco ochrypłym głosem - Ucisz je bo mi łeb pęknie - warknęła jeszcze, dobitniej informując swoje nastawienie. Zdecydowanie nie podobała jej się sytuacja. I najlepiej, jakby zaraz zwinęła swoje rzeczy, zostawiając problem na głowie (nawet dosłownie) Matta.
Ostatnio zmieniony przez Mia Mulciber dnia 15.11.16 19:17, w całości zmieniany 1 raz
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W tle nieustannie wył alarm. Wielkie fale jeśli nie rozbijały się o rufę to wznosiły się ponad nią i obmywały raz po raz pokład. Chłodny deszcz zacinał po twarzy, lecz mi było już wszytko jedno. Byłem przemoczony o suchej nitki i zapowiadało się na to, że na chwilę obecną mogło być tylko gorzej. Pokładem zabujało niebezpiecznie, kolejna fala. Jedną ręką przytrzymałem się burty, a drugą przyciągnąłem do siebie kobietę która byłaby wyleciała, gdybym w pasie jej nie złapał. Potem zaczęło się robić dziwnie - zarzuciła mi swoją długą nogę za biodro i przyległa do mnie swoim ciepłem. Na mojej twarzy odmalowała się skonsternowanie. Osobiście nie miałbym nic przeciwko takiemu obrotowi sprawy, lecz właśnie próbowaliśmy przetrwać sztorm. Chwila, sztorm? Rozejrzałem się i nie było już wzburzonych fal, nieprzyjemnej pogody, czy tez statku. Stałem na krawędzi klifu i nigdzie nie było już towarzyszki. Rozejrzałem się, odwróciłem i dostrzegłem jakąś sylwetkę. Zmrużyłem ślepia przykładając sobie jedną z dłoni do czoła by powstrzymać przeżerając moje ślepia promienie słońca.
- Mia? - nie byłem pewny. Dostrzegałem jedynie nikłe rysy twarzy na której zagościł szeroki uśmiech.
- Touché! - zawtórował z radością kobiecy głos. Powietrza nie przeszył jednak świst rapiera, a szklanej butelki, która tępym łupnięciem odbiła się od mojej głowy. Zatoczyłem się i spadłem w przepaść, a alarm wył, wył i wył...
A potem się obudziłem.
Nie zmieniało faktu, że naprawdę spadłem. Wydałem z siebie stęknięcie, a potem syk. Świat zaatakował moje oczy, gdy tylko je otworzyłem. Zaciskałem je i otwierałem czekając aż wyostrzy mi się obraz. Nie wiedziałem gdzie jestem, choć słysząc pretensję domyślałem się w czyim towarzystwie.
- Zrzuciłaś mnie mendo dwulicowa - teraz ja zawtórowałem pretensją i złością, ignorując przy tym jej rewelacje kierowany chęcią zemsty za ten klif. Nie myśląc wiele chwyciłem za wystający rąbek prześcieradła, a w drugiej chwili szarpnąłem nim mocno tak, by Mią targnęło, a w najlepszym wypadku również sprowadziło do parteru razem z połacią pościeli. Dopiero później dotarło do mnie sens jej wypowiedzi. Zmarszczyłem czoło i leżąc na podłodze podniosłem głowę by dojrzeć źródło dźwięku.
Co.
Że niby ja?
Prychnąłem.
- A może ty się dorobiłaś skoro najwyraźniej przybrało ci na wadze tyle, że potrzebujesz tak dużo miejsca w łóżku. - burknąłem, przecierając oczy, a potem zaśmiałem się parszywie - I co się przejmujesz. I tak tam nic nie chowasz. - żartuję, choć faktycznie jazgot nie pozwalał mi zebrać myśli i zrozumienia co się właściwie zadziało.
- Mia? - nie byłem pewny. Dostrzegałem jedynie nikłe rysy twarzy na której zagościł szeroki uśmiech.
- Touché! - zawtórował z radością kobiecy głos. Powietrza nie przeszył jednak świst rapiera, a szklanej butelki, która tępym łupnięciem odbiła się od mojej głowy. Zatoczyłem się i spadłem w przepaść, a alarm wył, wył i wył...
A potem się obudziłem.
Nie zmieniało faktu, że naprawdę spadłem. Wydałem z siebie stęknięcie, a potem syk. Świat zaatakował moje oczy, gdy tylko je otworzyłem. Zaciskałem je i otwierałem czekając aż wyostrzy mi się obraz. Nie wiedziałem gdzie jestem, choć słysząc pretensję domyślałem się w czyim towarzystwie.
- Zrzuciłaś mnie mendo dwulicowa - teraz ja zawtórowałem pretensją i złością, ignorując przy tym jej rewelacje kierowany chęcią zemsty za ten klif. Nie myśląc wiele chwyciłem za wystający rąbek prześcieradła, a w drugiej chwili szarpnąłem nim mocno tak, by Mią targnęło, a w najlepszym wypadku również sprowadziło do parteru razem z połacią pościeli. Dopiero później dotarło do mnie sens jej wypowiedzi. Zmarszczyłem czoło i leżąc na podłodze podniosłem głowę by dojrzeć źródło dźwięku.
Co.
Że niby ja?
Prychnąłem.
- A może ty się dorobiłaś skoro najwyraźniej przybrało ci na wadze tyle, że potrzebujesz tak dużo miejsca w łóżku. - burknąłem, przecierając oczy, a potem zaśmiałem się parszywie - I co się przejmujesz. I tak tam nic nie chowasz. - żartuję, choć faktycznie jazgot nie pozwalał mi zebrać myśli i zrozumienia co się właściwie zadziało.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Skrawki poprzedniego wieczoru powoli zapełniały lukę w jej wspomnieniach. Jedyne co w żadnym scenariuszu nie pasowało do całości, było wrzeszczące dziecko. I nie potrafiła połapać elementu, który zwyczajnie nie należał do jej rzeczywistości. Od dzieci trzymała się z daleka. Przynajmniej tej, z którą komunikacja była znikoma. Wciąż nie zmieniając faktu, że w pokoju znajduje się jeden podobny, irytujący egzemplarz (i tym razem nie chodziło jej o Matta).
- A co niby miałam z Tobą łajzo zrobić? Przytulić? - warknęła, niezbyt głośno, bo głowa wciąż pulsowała bólem. Przytrzymywała obiema dłońmi miejsce, które niefortunnie spotkało się ze ścianą poddasza. Takie poranki nigdy nie można było zaliczać do udanych. I nie wliczając już i tak cisnącego się na jej wargi potoku niezbyt wybrednych słów, moment który nastąpił zaraz po słowach Matta - musiała uposażyć całkiem werbalnym przekleństwem. Poczuła jak grunt dosłownie zrywa się pod jej ciałem i chwiejąc się najpierw zawisła nad krawędzią łóżka, a potem runęła na podłogę. A dokładniej na Botta, leżącego na podłodze. Zagryzła zęby i skrzywiła się czując jak uderzyła na szczęście całkiem miękkim lądowaniem. Zacisnęła pięści i nim się zerwała, wbiła łokieć pod żebra mężczyzny, by natychmiastowo sturlać się z jego ciała - Sam jesteś mendą, medno - wysyczała przez zęby, by w końcu opaść na kolana. Stawiała, że wiele kobiet oddałoby wiele, by znaleźć się w jednym pokoju z typem o wglądzie, który prezentował Matt. Tylko Mia znała go zbyt długo, by móc patrzeć na niego w ten sposób. Był w końcu szują, łajzą, przez którą wpadała w kłopoty (oczywiście nie liczyła tych momentów, przez które on obrywał za nią). Po prostu patrzyła inaczej, a fakt, że w aktualnym skrawku życia Mia nie chciała zbliżać się do kogokolwiek w ten sposób, tylko gruntował jej pozycję.
- Zapewne, to możliwe, ale za sprawa mięśni po treningach, Tobie chyba zdążyło zbyt wiele rzeczy zmięknąć - oparła się o przekrzywioną szafę, masując obolałe miejsce. Siedziała teraz dokładnie na przeciw swego towarzysza, ale mówiąc skupiała się na nieszczęsnym źródle płaczu - Nie chowam, wszyscy widzą inteligencję. Tobie za to cały czas wypływa uszami - dokończyła, ale z głosu zniknęła wcześniejszą zajadłość. Problem upatrywała w kwilącej zawartości koszyka, która w końcu zaczynała cichnąć - Skąd TO się tam wzięło? - zapytała odkrywczo. Nie poruszyła się z miejsca, próbując rozeznać po pomieszczeniu jakichkolwiek wskazówek. Tego uczyli nawet na kursie. Jeśli szukasz odpowiedzi, znajdź je w otoczeniu, które je kryje. I nawet przestała się zastanawiać, czemu ta łajza spała z nią w jednym łóżku.
- A co niby miałam z Tobą łajzo zrobić? Przytulić? - warknęła, niezbyt głośno, bo głowa wciąż pulsowała bólem. Przytrzymywała obiema dłońmi miejsce, które niefortunnie spotkało się ze ścianą poddasza. Takie poranki nigdy nie można było zaliczać do udanych. I nie wliczając już i tak cisnącego się na jej wargi potoku niezbyt wybrednych słów, moment który nastąpił zaraz po słowach Matta - musiała uposażyć całkiem werbalnym przekleństwem. Poczuła jak grunt dosłownie zrywa się pod jej ciałem i chwiejąc się najpierw zawisła nad krawędzią łóżka, a potem runęła na podłogę. A dokładniej na Botta, leżącego na podłodze. Zagryzła zęby i skrzywiła się czując jak uderzyła na szczęście całkiem miękkim lądowaniem. Zacisnęła pięści i nim się zerwała, wbiła łokieć pod żebra mężczyzny, by natychmiastowo sturlać się z jego ciała - Sam jesteś mendą, medno - wysyczała przez zęby, by w końcu opaść na kolana. Stawiała, że wiele kobiet oddałoby wiele, by znaleźć się w jednym pokoju z typem o wglądzie, który prezentował Matt. Tylko Mia znała go zbyt długo, by móc patrzeć na niego w ten sposób. Był w końcu szują, łajzą, przez którą wpadała w kłopoty (oczywiście nie liczyła tych momentów, przez które on obrywał za nią). Po prostu patrzyła inaczej, a fakt, że w aktualnym skrawku życia Mia nie chciała zbliżać się do kogokolwiek w ten sposób, tylko gruntował jej pozycję.
- Zapewne, to możliwe, ale za sprawa mięśni po treningach, Tobie chyba zdążyło zbyt wiele rzeczy zmięknąć - oparła się o przekrzywioną szafę, masując obolałe miejsce. Siedziała teraz dokładnie na przeciw swego towarzysza, ale mówiąc skupiała się na nieszczęsnym źródle płaczu - Nie chowam, wszyscy widzą inteligencję. Tobie za to cały czas wypływa uszami - dokończyła, ale z głosu zniknęła wcześniejszą zajadłość. Problem upatrywała w kwilącej zawartości koszyka, która w końcu zaczynała cichnąć - Skąd TO się tam wzięło? - zapytała odkrywczo. Nie poruszyła się z miejsca, próbując rozeznać po pomieszczeniu jakichkolwiek wskazówek. Tego uczyli nawet na kursie. Jeśli szukasz odpowiedzi, znajdź je w otoczeniu, które je kryje. I nawet przestała się zastanawiać, czemu ta łajza spała z nią w jednym łóżku.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- A co niby miałam z Tobą łajzo zrobić? Przytulić?
Cóż, gdyby Mia nie była żMIĄ to być może rozważyłbym podobny scenariusz, a tak...to się tylko skrzywiłem i wzdychnąłem męczenniczo. Ktoś inny stwierdziłby, ze chyba mnie posrało. Wzgardzić wysoko urodzoną, a przy tym (niestety) urodziwą Mulciber? No tak. Chociażby przez wzgląd tylko i wyłącznie jej nazwisko moje motywacje nie uchodziły za paranoję, a jak do tego dodać imię "Mia" i fakt, że wiem o niej dostatecznie DUŻO by nie myśleć o niej w inny sposób niż o przyjaznym wrzodzie na czterech literach...czułem się dostatecznie usprawiedliwiony do tego by z niezadowoleniem fuknąć gdy na mnie spadła - tego nie przewidziałem. Potem jeszcze poczułem jej łokieć w moich żebrach - to...już mogłem przewidzieć. Krzywiąc się jeszcze mocniej pomogłem jej się ze mnie stoczyć mając nadzieję, że gdzieś tam, w tym kierunku w którym ją posyłałem, podłoga ustępowała miejsca przepaści ku wnętrzu ziemi. Niech wraca skąd przybyła. No ale nie - moje oczekiwania minęły się gdzieś z rzeczywistością, bo zaraz przyszło mi słuchać jak na mnie najeżdża.
Zmrużyłem ślepia i spojrzałem na nią spode łba ostrzegawczo wymachując palcem wskazującym prawej dłoni. Chciałem już się jakoś odszczeknąć, lecz w momencie w którym otworzyłem usta rozległo się zagłuszające mnie kwilenie dzieciaka.
Podjąłem kolejną próbę i...znów to samo. Zmarszczyłem w poirytowaniu czoło po czym pomachałem groźniej i jeszcze bardziej ostrzegawczo palcem by następnie skapitulować. Ułożyłem głowę na deskach bo ta mi ciążyła niemiłosiernie. Drapałem się po brodzie próbując zebrać myśli, gdy padło bardzo konkretne, a przy tym (moim zdaniem) zabawne pytanie. Zaśmiałem się więc ochryple i susząc zęby odwróciłem się w stronę Mii - Mogę cię zaznajomić z szczegółami produkcji TEGO - skoczyłem zawadiacko brwiami - ...choć muszę przyznać, że twoje braki w tej wiedzy w tym wieku trochę mnie niepokoją. Chcesz o tym porozmawiać? - oczy złośliwie mi zabłyszczały, a po chwili znów wybuchłem śmiechem mieszającym się z dziecięcym wyciem.
- Na pewni wczoraj nie przyjmowałaś dziwnych stawek? Miałaś całkiem dobrą passę i może wygrał ci się bonus. Głośny bonus - zasugerowałem już poważniej.
Cóż, gdyby Mia nie była żMIĄ to być może rozważyłbym podobny scenariusz, a tak...to się tylko skrzywiłem i wzdychnąłem męczenniczo. Ktoś inny stwierdziłby, ze chyba mnie posrało. Wzgardzić wysoko urodzoną, a przy tym (niestety) urodziwą Mulciber? No tak. Chociażby przez wzgląd tylko i wyłącznie jej nazwisko moje motywacje nie uchodziły za paranoję, a jak do tego dodać imię "Mia" i fakt, że wiem o niej dostatecznie DUŻO by nie myśleć o niej w inny sposób niż o przyjaznym wrzodzie na czterech literach...czułem się dostatecznie usprawiedliwiony do tego by z niezadowoleniem fuknąć gdy na mnie spadła - tego nie przewidziałem. Potem jeszcze poczułem jej łokieć w moich żebrach - to...już mogłem przewidzieć. Krzywiąc się jeszcze mocniej pomogłem jej się ze mnie stoczyć mając nadzieję, że gdzieś tam, w tym kierunku w którym ją posyłałem, podłoga ustępowała miejsca przepaści ku wnętrzu ziemi. Niech wraca skąd przybyła. No ale nie - moje oczekiwania minęły się gdzieś z rzeczywistością, bo zaraz przyszło mi słuchać jak na mnie najeżdża.
Zmrużyłem ślepia i spojrzałem na nią spode łba ostrzegawczo wymachując palcem wskazującym prawej dłoni. Chciałem już się jakoś odszczeknąć, lecz w momencie w którym otworzyłem usta rozległo się zagłuszające mnie kwilenie dzieciaka.
Podjąłem kolejną próbę i...znów to samo. Zmarszczyłem w poirytowaniu czoło po czym pomachałem groźniej i jeszcze bardziej ostrzegawczo palcem by następnie skapitulować. Ułożyłem głowę na deskach bo ta mi ciążyła niemiłosiernie. Drapałem się po brodzie próbując zebrać myśli, gdy padło bardzo konkretne, a przy tym (moim zdaniem) zabawne pytanie. Zaśmiałem się więc ochryple i susząc zęby odwróciłem się w stronę Mii - Mogę cię zaznajomić z szczegółami produkcji TEGO - skoczyłem zawadiacko brwiami - ...choć muszę przyznać, że twoje braki w tej wiedzy w tym wieku trochę mnie niepokoją. Chcesz o tym porozmawiać? - oczy złośliwie mi zabłyszczały, a po chwili znów wybuchłem śmiechem mieszającym się z dziecięcym wyciem.
- Na pewni wczoraj nie przyjmowałaś dziwnych stawek? Miałaś całkiem dobrą passę i może wygrał ci się bonus. Głośny bonus - zasugerowałem już poważniej.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Mia miała wrażenie, że z każdą minutą coś niebezpiecznie podnosi jej ciśnienie krwi. A to zwiastowało niebezpieczeństwem. Przede wszystkim - coraz silniejszym bólem głowy. I nawet wdzięcznie płynne pojazdy na towarzyszącym jej mężczyźnie - nie pomagały rozładować napięcia. Pulsowanie w głowie narastało, wywołując dodatkowo zawroty, mienia coraz na kilka nakładających się obrazów. Zmarszczyła brwi, a usta wygięła w irytacji. Przyglądanie się oddalonemu w najdalszym końcu koszykowi i znajdującym się w nim małym, wrzeszczącym potworkiem, nie dawało szansy na zrozumienie co właściwie się działo. I dlaczego musiało się dziać obok tej łajzy.
Kącik ust drgnął, gdy marsowe oblicze Matta zmieniało się w równie rozzłoszczoną plamę. A jego wyciągnięty palec (i próby wskazania...czegoś niezidentyfikowanego w mentalnej przestrzeni) i kwilenie dziecka, przypominało bardziej karykaturalną dyrygenturę na groteskowym koncercie. I byłaby parsknęła śmiechem, gdyby nie rażąca jej uszy kakofonia.
Oparła się o chybotliwą szafę pod ścianą, opierając głowę o ciemną powierzchnię drewnianych drzwiczek, tylko po to, by szarpnąć się gwałtownie już po pierwszych słowach i głupim uśmiechu Botta.
Nie. To nie było zabawne, ani trochę.
Jeśli jeszcze chwilę wcześniej, owiewał ją stłumiony gniew dnia poprzedniego, tak w jednym momencie adrenalina skoczyła, a Mia szarpnęła się do przodu. Palce świadomie zwinęła w pięść, która powędrowała w stronę Matta. Celowała w szczękę, ale - nie obchodziło jej, czy przypadkiem nie trafi w coś równie łatwo..przestawialnego. Nawet jeśli chwilę potem dłoń pulsowała ostrym bólem, gdy zetknęła się z twardą kością. Czy przypadkiem sama nie wybiła sobie własnie palca? Nieważne. Nawet jeśli Bott był nieświadomy wydarzeń, które ją dopadły, Mia nie umiała odpuścić. I zareagować inaczej.
- Dotknij mnie tylko, a stracisz coś więcej niż zęby - warknęła, gwałtownie unosząc się na kolana. Matt mógł nie wiedzieć, tak, ale nieproporcjonalny (jak mogło mu się wydawać) gniew i reakcja Mulciber, niosły ze sobą większą panikę, niż sama Mia potrafiła ukryć.
Zerwała się do pionu, całkowicie stając na własnych stopach - Pieprz się Bott, byle nie ze mną - rzuciła, nie odwracając się do mężczyzny. Pokonała odległość dzieląca ją od koszyka z zawartością, by z góry spojrzeć na zaróżowiona istotę o czerwonym od płaczu obliczu. Malec załkał raz jeszcze i przerwał - zapewne dostrzegając pochylający się nad nim cień - I czego się drzesz mały - pretensja w jej głosie złagodniała, ale na jej ustach wciąż pełgało niezadowolenie.
- Kto z nami wczoraj jeszcze był? - odwróciła głowę, próbując wrócić na tor złośliwej gadki, którą prowadzili na początku. Była zła, że tak łatwo dała się sprowokować, ale...cóż. Zasłużył. Jak zawsze.
Kącik ust drgnął, gdy marsowe oblicze Matta zmieniało się w równie rozzłoszczoną plamę. A jego wyciągnięty palec (i próby wskazania...czegoś niezidentyfikowanego w mentalnej przestrzeni) i kwilenie dziecka, przypominało bardziej karykaturalną dyrygenturę na groteskowym koncercie. I byłaby parsknęła śmiechem, gdyby nie rażąca jej uszy kakofonia.
Oparła się o chybotliwą szafę pod ścianą, opierając głowę o ciemną powierzchnię drewnianych drzwiczek, tylko po to, by szarpnąć się gwałtownie już po pierwszych słowach i głupim uśmiechu Botta.
Nie. To nie było zabawne, ani trochę.
Jeśli jeszcze chwilę wcześniej, owiewał ją stłumiony gniew dnia poprzedniego, tak w jednym momencie adrenalina skoczyła, a Mia szarpnęła się do przodu. Palce świadomie zwinęła w pięść, która powędrowała w stronę Matta. Celowała w szczękę, ale - nie obchodziło jej, czy przypadkiem nie trafi w coś równie łatwo..przestawialnego. Nawet jeśli chwilę potem dłoń pulsowała ostrym bólem, gdy zetknęła się z twardą kością. Czy przypadkiem sama nie wybiła sobie własnie palca? Nieważne. Nawet jeśli Bott był nieświadomy wydarzeń, które ją dopadły, Mia nie umiała odpuścić. I zareagować inaczej.
- Dotknij mnie tylko, a stracisz coś więcej niż zęby - warknęła, gwałtownie unosząc się na kolana. Matt mógł nie wiedzieć, tak, ale nieproporcjonalny (jak mogło mu się wydawać) gniew i reakcja Mulciber, niosły ze sobą większą panikę, niż sama Mia potrafiła ukryć.
Zerwała się do pionu, całkowicie stając na własnych stopach - Pieprz się Bott, byle nie ze mną - rzuciła, nie odwracając się do mężczyzny. Pokonała odległość dzieląca ją od koszyka z zawartością, by z góry spojrzeć na zaróżowiona istotę o czerwonym od płaczu obliczu. Malec załkał raz jeszcze i przerwał - zapewne dostrzegając pochylający się nad nim cień - I czego się drzesz mały - pretensja w jej głosie złagodniała, ale na jej ustach wciąż pełgało niezadowolenie.
- Kto z nami wczoraj jeszcze był? - odwróciła głowę, próbując wrócić na tor złośliwej gadki, którą prowadzili na początku. Była zła, że tak łatwo dała się sprowokować, ale...cóż. Zasłużył. Jak zawsze.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Łajdacko postąpiłem prowokując ją w ten niewybredny sposób, lecz kłamstwem byłoby, gdybym powiedział, że nie zaczerpnąłem z tego tytułu krzty satysfakcji i rozbawienia. Choć nie spodziewałem się po Mii tak gwałtownej reakcji, a przynajmniej nie, gdy taki z niej marudny kartofel był z rana no ale...zaskoczyła mnie.
Kontakt z kobiecą piąstką okazał się przyjemną odmianą od tych cięższych i bardziej brzemiennych w skutkach męskich, lecz wcale nie mniej bolesnych. W przeciągu ostatniego tygodnia moja twarz kilkukrotnie przeżywała...wiele i wciąż dochodziła do siebie, dlatego skrzywiłem się i syknąłem z bólu, gdy Mia postanowiła przypomnieć moim kościom o tym co zdążyły niedawno przeżyć. Ostry i nieprzyjemny po chwili przybrał formę tępego i znośnego pulsowania zaśmiałem się pod nosem ochryple, a ręką pocierałem ranione miejsce. Cóż...nie czułem skruchy. Prawdopodobnie gdybym umiał cofać czas to jedyne co bym zmienił w swoim postępowaniu to...dokonałbym pewnie próby uniknięcia
- Aye, aye, kapitanie - zasalutowałem jej żartobliwie drugą, a potem idąc w jej ślady dźwignąłem się niechętnie.
- Tylko pamiętaj, że twoja technika uciszania działa tylko na odpowiednio starszych - upomniałem ją, pocierając żuchwę, a drugą ręką w nałogowym odruchu szukałem po kieszeniach paczki papierosów. Podrapałem brew i spojrzałem z nad ramienia Mii na różowego zmarszczka mieląc jej pytanie. Trzymając dymiącego się szluga podrapałem się w zamyśleniu po brwi.
- Hmm...Na pewno Rico, Denny, Harry...Monic i ta taka...brunetka z takim tym na głowie... - gestem ręki czynię coś na kształt niewidzialnej bulwy mającej swój początek i koniec gdzieś na czubku głowy -...taką drugą głowę z włosów - kończę ostatecznie nie potrafiąc znaleźć odpowiedniej nazwy dla fryzury - Oni wszyscy się zmyli...? Tylko my tu nocowaliśmy...? - Nie do końca kojarzyłem moment w jakich okolicznościach i kto teleportował mnie do tego pokoju, lecz musiał mieć nie liche poczucie humoru skoro skazał mnie przy tym i na Mię.
Kontakt z kobiecą piąstką okazał się przyjemną odmianą od tych cięższych i bardziej brzemiennych w skutkach męskich, lecz wcale nie mniej bolesnych. W przeciągu ostatniego tygodnia moja twarz kilkukrotnie przeżywała...wiele i wciąż dochodziła do siebie, dlatego skrzywiłem się i syknąłem z bólu, gdy Mia postanowiła przypomnieć moim kościom o tym co zdążyły niedawno przeżyć. Ostry i nieprzyjemny po chwili przybrał formę tępego i znośnego pulsowania zaśmiałem się pod nosem ochryple, a ręką pocierałem ranione miejsce. Cóż...nie czułem skruchy. Prawdopodobnie gdybym umiał cofać czas to jedyne co bym zmienił w swoim postępowaniu to...dokonałbym pewnie próby uniknięcia
- Aye, aye, kapitanie - zasalutowałem jej żartobliwie drugą, a potem idąc w jej ślady dźwignąłem się niechętnie.
- Tylko pamiętaj, że twoja technika uciszania działa tylko na odpowiednio starszych - upomniałem ją, pocierając żuchwę, a drugą ręką w nałogowym odruchu szukałem po kieszeniach paczki papierosów. Podrapałem brew i spojrzałem z nad ramienia Mii na różowego zmarszczka mieląc jej pytanie. Trzymając dymiącego się szluga podrapałem się w zamyśleniu po brwi.
- Hmm...Na pewno Rico, Denny, Harry...Monic i ta taka...brunetka z takim tym na głowie... - gestem ręki czynię coś na kształt niewidzialnej bulwy mającej swój początek i koniec gdzieś na czubku głowy -...taką drugą głowę z włosów - kończę ostatecznie nie potrafiąc znaleźć odpowiedniej nazwy dla fryzury - Oni wszyscy się zmyli...? Tylko my tu nocowaliśmy...? - Nie do końca kojarzyłem moment w jakich okolicznościach i kto teleportował mnie do tego pokoju, lecz musiał mieć nie liche poczucie humoru skoro skazał mnie przy tym i na Mię.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Satysfakcja z uderzenia nie była wystarczająca. Lęk, który ją ogarniał był o tyle niebezpieczny, że groził ujawnieniem słabości, którą na wszelki możliwy sposób próbowała ukryć. W końcu - rysowała wszystkim swój obraz, jako silnej, nie potrzebującej żadnej pomocy - o którą nie umiała prosić. Ukrywała się i udawała, ale była w tym dobra. Nie myślała jednak, że kiedyś podobnie wzniesione mury obronne, będzie musiała zburzyć. Tylko - nie dziś. Dziś chciała usunąć ból głowy i...najgłośniejsze jego źródło.
Nie bardzo wiedziała, jak zareagować na wpatrzone w nią dwa dziecięce błękity. Wciąż załzawione, nadal otoczone napuchniętymi od płaczu policzkami. Mia wolała istoty, z którymi da się porozumieć za pomocą słów, wliczały się w to i dzieci. Te małe, wydawały się całkowicie bezbronne i...niezrozumiałe - Tak jak technika twojego żartu - fuknęła w stronę Botta. Poruszyła palcami, które wciąż pulsowały nieprzyjemnie - Chyba cię pogięło jeśli myślisz, że skrzywdziłabym takie małe...coś - wydęła wargi, by chwilę później przygryźć nieznacznie kącik. Co innego, gdy spotykała potencjalnego wroga, co innego zupełnie nieświadomą i niewinną istotę. Mogła być irytująca i wywoływać apopleksje złości, ale...no właśnie. Mia nie umiała wytłumaczyć właściwie dlaczego, ale nie potrafiła wyobrazić sobie sytuacji, w której zmieniły się jej punkt widzenia. Po prostu - Monica? - powtórzyła na głos kobiece imię, próbując dopasować twarz do właścicielki - Czy to nie dziewczyna Rico? - a jeśi tak, to mogli nawet i dorobić się "dziedzica", tylko...kto zdrowy na umyśle, zabierał dziecko na imprezę? Zaplotła przed sobą dłonie i nachyliła się nad zawartością koszyka, która - milczała, przynajmniej dopóki Mia nie spróbowała się odsunąć. Początkowe ciche kwilenie powtórnie przeradzało się w morderczy (dla bólu głowy) wrzask. Zatrzymała się w półkroku i wróciła na pozycję, by z ulgą usłyszeć...ciszę - No chyba nie wszyscy w takim razie - zignorowała nieudolne próby Matta w próbie opisu kobiecej fryzury. Mia sama nie pamiętała kim była opisywana. Czasem po prostu pojawiały się sylwetki na jeden wieczór, by zniknęły na kolejnych spotkaniach - W barze nie zapytamy, bo nas wykpią, zmyć się chyba nie możemy? - wyliczała na głos - Stawiam na idiotyczny żart - spojrzała na mężczyznę mrużąc oczy - ...ale gdyby to było twoje dzieło, to nie byłoby cię tu ze mną - wygięła kącik ust - Może sprawdzisz za drzwiami? - dodała już ciszej. W oczach błysnęła złośliwa nuta.
Nie bardzo wiedziała, jak zareagować na wpatrzone w nią dwa dziecięce błękity. Wciąż załzawione, nadal otoczone napuchniętymi od płaczu policzkami. Mia wolała istoty, z którymi da się porozumieć za pomocą słów, wliczały się w to i dzieci. Te małe, wydawały się całkowicie bezbronne i...niezrozumiałe - Tak jak technika twojego żartu - fuknęła w stronę Botta. Poruszyła palcami, które wciąż pulsowały nieprzyjemnie - Chyba cię pogięło jeśli myślisz, że skrzywdziłabym takie małe...coś - wydęła wargi, by chwilę później przygryźć nieznacznie kącik. Co innego, gdy spotykała potencjalnego wroga, co innego zupełnie nieświadomą i niewinną istotę. Mogła być irytująca i wywoływać apopleksje złości, ale...no właśnie. Mia nie umiała wytłumaczyć właściwie dlaczego, ale nie potrafiła wyobrazić sobie sytuacji, w której zmieniły się jej punkt widzenia. Po prostu - Monica? - powtórzyła na głos kobiece imię, próbując dopasować twarz do właścicielki - Czy to nie dziewczyna Rico? - a jeśi tak, to mogli nawet i dorobić się "dziedzica", tylko...kto zdrowy na umyśle, zabierał dziecko na imprezę? Zaplotła przed sobą dłonie i nachyliła się nad zawartością koszyka, która - milczała, przynajmniej dopóki Mia nie spróbowała się odsunąć. Początkowe ciche kwilenie powtórnie przeradzało się w morderczy (dla bólu głowy) wrzask. Zatrzymała się w półkroku i wróciła na pozycję, by z ulgą usłyszeć...ciszę - No chyba nie wszyscy w takim razie - zignorowała nieudolne próby Matta w próbie opisu kobiecej fryzury. Mia sama nie pamiętała kim była opisywana. Czasem po prostu pojawiały się sylwetki na jeden wieczór, by zniknęły na kolejnych spotkaniach - W barze nie zapytamy, bo nas wykpią, zmyć się chyba nie możemy? - wyliczała na głos - Stawiam na idiotyczny żart - spojrzała na mężczyznę mrużąc oczy - ...ale gdyby to było twoje dzieło, to nie byłoby cię tu ze mną - wygięła kącik ust - Może sprawdzisz za drzwiami? - dodała już ciszej. W oczach błysnęła złośliwa nuta.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
...coś?
Uniosłem brwi, uśmiechnąłem się pod nosem szerzej, przecierając obolałą twarz.
- Dziecko? - pomogłem uzupełnić jej słownik wiedząc, że przecież nie byłaby w stanie zrobić czegoś podobnego. Zgrywałem się, chociaż nie był to najlepszy pomysł, jeśli brało się pod uwagę fakt, ze Mulciber wstała lewą nogą. Skapitulowałem więc i zrezygnowałem z dalszego manifestowania swej żartobliwości.
Powiedziałem jej potem co wiedziałem. Nie było to łatwe z ważywszy na okoliczności. Pstryknąłem jednak palcami odkrywczo, gdy Mia przyporządkowała do wyglądu imię, a potem pokiwałem potakująco bezwiednie przyglądając się żywej zawartości koszyka. Bo żarty żartami, lecz nie uśmiechało mi się nie znaleźć właścicieli zguby. Coś mi bowiem podpowiadało, że choć byłoby to skrajnie dla mnie niewygodne to nie potrafiłbym jak gdyby nigdy nic zignorować sprawy i sobie wyjść. Kiwnąłem więc potakująco, krzywiąc się przy tym.
- Och, to prawie jakbyś przyznała, że jest we mnie nieco sprytu. Schlebiasz mi, Mulciber - pochylam czoła w nieco żartobliwym geście, a potem parskam śmiechem - Sprawdzę ty w sumie się nie ruszaj. Chyba cie polubiło - mrugnąlem do niej porozumiewawczo w odpowiedzi na jej złośliwość bo jakoś mnie bawiło to, iż mały podnosił głos gdy ta się odsuwała. Komiczne to było.
Udałem się potem do pokoju obok. Nie spodziewałem się nie wiadomo czego, lecz zaskoczył mnie fakt, iż klamka pod mym naporem się ugięła. Uchyliłem drzwi i zobaczyłem poszukiwanych właścicieli berbecia. Spali jak zabici. Nie powiem irytujący był to widok, zważywszy na fakt iż mi nie było dane tej przyjemności przeciągnąć. Machnąłem różdżką. Rozległ się huk, krzyk, bluzgi, a ja nieco przyśpieszonym krokiem wróciłem do pokoju w którym czekała Mia i moja kurtka. Chwyciłem ją na prędce
- Wiem przynajmniej po kim młody to taka syrena - parsknąłem i wybiegłem pozwalając swojej towarzyszce na domyślenie się tego, co tu się przed chwilą stało. Ciekawe, czy szybko zorientuje się by ruszyć za mną nim Monika i Rico wpadną do niej z pretensjami!
|zt
Uniosłem brwi, uśmiechnąłem się pod nosem szerzej, przecierając obolałą twarz.
- Dziecko? - pomogłem uzupełnić jej słownik wiedząc, że przecież nie byłaby w stanie zrobić czegoś podobnego. Zgrywałem się, chociaż nie był to najlepszy pomysł, jeśli brało się pod uwagę fakt, ze Mulciber wstała lewą nogą. Skapitulowałem więc i zrezygnowałem z dalszego manifestowania swej żartobliwości.
Powiedziałem jej potem co wiedziałem. Nie było to łatwe z ważywszy na okoliczności. Pstryknąłem jednak palcami odkrywczo, gdy Mia przyporządkowała do wyglądu imię, a potem pokiwałem potakująco bezwiednie przyglądając się żywej zawartości koszyka. Bo żarty żartami, lecz nie uśmiechało mi się nie znaleźć właścicieli zguby. Coś mi bowiem podpowiadało, że choć byłoby to skrajnie dla mnie niewygodne to nie potrafiłbym jak gdyby nigdy nic zignorować sprawy i sobie wyjść. Kiwnąłem więc potakująco, krzywiąc się przy tym.
- Och, to prawie jakbyś przyznała, że jest we mnie nieco sprytu. Schlebiasz mi, Mulciber - pochylam czoła w nieco żartobliwym geście, a potem parskam śmiechem - Sprawdzę ty w sumie się nie ruszaj. Chyba cie polubiło - mrugnąlem do niej porozumiewawczo w odpowiedzi na jej złośliwość bo jakoś mnie bawiło to, iż mały podnosił głos gdy ta się odsuwała. Komiczne to było.
Udałem się potem do pokoju obok. Nie spodziewałem się nie wiadomo czego, lecz zaskoczył mnie fakt, iż klamka pod mym naporem się ugięła. Uchyliłem drzwi i zobaczyłem poszukiwanych właścicieli berbecia. Spali jak zabici. Nie powiem irytujący był to widok, zważywszy na fakt iż mi nie było dane tej przyjemności przeciągnąć. Machnąłem różdżką. Rozległ się huk, krzyk, bluzgi, a ja nieco przyśpieszonym krokiem wróciłem do pokoju w którym czekała Mia i moja kurtka. Chwyciłem ją na prędce
- Wiem przynajmniej po kim młody to taka syrena - parsknąłem i wybiegłem pozwalając swojej towarzyszce na domyślenie się tego, co tu się przed chwilą stało. Ciekawe, czy szybko zorientuje się by ruszyć za mną nim Monika i Rico wpadną do niej z pretensjami!
|zt
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ból nie był taki zły. Nie zawsze. Podpowiadał za to, że wciąż żyjesz, a ciało - walczy. Szkoda, że w tym przypadku próbowało poradzić sobie ze skutkami wypitego poprzedniego wieczoru alkoholu, a wrażenia docierające do obolałej głowy, ani trochę nie ułatwiało tej walki. Tym bardziej dwie obecności w bardzo podobnym stopniu doprowadzając Mię na skraj rozdrażnienia. I jeśli krzyczący malec robił to...bo...to było w jego dziecięcej naturze, tak Matt wzbijał się na wyżyny ich złośliwych aspektów znajomości.
Wzruszyła ramionami. Z definicja, czy bez - dziecko pozostawało dzieckiem, niezależnie od przymiotów, jakimi je określano. Zaplotła przed sobą ramiona, ale dla własnego spokoju, wciąż pozostawała na widoku dziecięcia, którego zaróżowione policzki przestały nabierać intensywnego odcienia, a dwa punkciki oczu - wciąż wlepiało w jej twarz. Aż dziwne...
- Czasem jest łaskawa nawet dla ciebie - zmrużyła oczy i odwróciła spojrzenie ku mężczyźnie. Prychnęła cicho na kolejne rewelacje, ale została w miejscu, czekając, aż Bott rzeczywiście sprawdzi, co też działo się za drzwiami.
Drgnęła i skrzywiła się, gdy usłyszała huk. Czego niby miała się spodziewać innego? Nawet maluch w koszyku zareagował, odwracając pyzatą buzię, akuratnie by natrafić na wchodzącego Matta. W biegu zgarnął swoją kurtkę, a Mia - nawet w stanie bolesnego otępienia, po prostu powtórzyła sekwencję ruchów Botta, pomknęła do łózka, na którym leżała wywrócona kurtka, a pod szafką - torebka. I nim padły ostatnie słowa wybiegającego mężczyzny, Mia przemykała przez uchylone drzwi, nawet nie czekając, aż rodzice malca wpadną do pokoju, witając jego (coraz głośniejszy) płacz.
Wybacz mały, ja znikam.
zt.
Wzruszyła ramionami. Z definicja, czy bez - dziecko pozostawało dzieckiem, niezależnie od przymiotów, jakimi je określano. Zaplotła przed sobą ramiona, ale dla własnego spokoju, wciąż pozostawała na widoku dziecięcia, którego zaróżowione policzki przestały nabierać intensywnego odcienia, a dwa punkciki oczu - wciąż wlepiało w jej twarz. Aż dziwne...
- Czasem jest łaskawa nawet dla ciebie - zmrużyła oczy i odwróciła spojrzenie ku mężczyźnie. Prychnęła cicho na kolejne rewelacje, ale została w miejscu, czekając, aż Bott rzeczywiście sprawdzi, co też działo się za drzwiami.
Drgnęła i skrzywiła się, gdy usłyszała huk. Czego niby miała się spodziewać innego? Nawet maluch w koszyku zareagował, odwracając pyzatą buzię, akuratnie by natrafić na wchodzącego Matta. W biegu zgarnął swoją kurtkę, a Mia - nawet w stanie bolesnego otępienia, po prostu powtórzyła sekwencję ruchów Botta, pomknęła do łózka, na którym leżała wywrócona kurtka, a pod szafką - torebka. I nim padły ostatnie słowa wybiegającego mężczyzny, Mia przemykała przez uchylone drzwi, nawet nie czekając, aż rodzice malca wpadną do pokoju, witając jego (coraz głośniejszy) płacz.
Wybacz mały, ja znikam.
zt.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pokój nr 5
Szybka odpowiedź