Pamiętasz mamo? Jak czytałam Twoje książki. Wtedy jeszcze, kiedy nie miałam pojęcia co znaczą. Traktowały o ciemnej, mrocznej magii – czarnej, nieprzeniknionej i nieprzeznaczonej dla oczu trzynastolatki. Przypominasz sobie, jak sięgałam po manuskrypt o magii umysłowej, w której jesteś specjalistką? Legilimencji. To było wiele lat temu. W ostatnim roku nauki w Beauxbatons. Udawałaś, ze nie widzisz zainteresowań swojej córki. Przymykałaś na nie oczy, myśląc, że może było to przelotne zainteresowanie. Słomiany zapał. Być może zakładałaś, że fascynacja tym tematem szybko mi przejdzie. W końcu wiesz, jak nikt, że nic nie przychodzi mi łatwo. Musisz jednak też brać pod uwagę, że nauczyłaś mnie bardzo dobrze nie rezygnować z niczego. Tylko Tobie zawdzięczam, że nie poddaję się tak szybko. Latami studiuję magię umysłową, czerpiąc z Ciebie inspirację. To całkiem interesujące, że jesteś moją muzą, chociaż nawet o tym nie wiesz. Ja z kolei nie uprawiam żadnej znanej sztuki, żeby nazywać się artystą. Ani malarstwa, nie literatury, nawet nie rzeźbiarstwa. Jestem jednak pewna, ze to co robię – opanowanie hipnozy w sposób, w jaki ja to osiągam, to też jest pewien rodzaj artyzmu. Zgadzasz się ze mną?
Może zdaje ci się, że zapomniałam... o pięknych, docierających do mnie treściach, jakie czytałam w Twoim krótkim piśmienniczym dziele. Nie wiesz, że od tamtego roku nie było wcale wiele dni, w których nie wracałabym do wertowania kart skryptu. Nie masz pojęcia ile zapisałam stronic analizujących przeczytane rozdziały. Każde z nich podzielone na etapy nauki interpretowałam osobno. Rozkładałam treści na części pierwsze. To nie było proste. Robić to w taki sposób, żeby nikt nie podejrzewał mnie o takie zamiłowania. Kobieta mojego statusu, szlachcianka, nie powinna interesować się takimi treściami na oczach socjety. To, co robię jednak poza kurtyną to wyłącznie moja sprawa. Dokonuję niezależnych wyborów, jak Ty. Śmiałych i ryzykownych. Wiedziałaś, że tylko Tobie zawdzięczam swoje ambicje?
Długo uczyłam się teorii głównie z Twoich słów. One zdawały się przekonywać mnie najbardziej. Długo też czekałam, żeby poprosić Cię o pomoc, mamo. Nie z poczucia słabości czy ukorzenia przed Tobą. Jeśli jest ktoś przed kim mogę się ugiąć i u kogo szukać wsparcia to może być to tylko osoba z mojego domu. Nie znam innych czarodziei godnych mojego zaufania w tym samym stopniu co ona – moja rodzina. U Ciebie szukałam opinii już dawno. Czekałam na dobry moment. Na dużo przed i po śmierci Marie, ale przecież wiesz…. że po niej, nie było już tak naprawdę żadnej odpowiedniej chwili.
Nie masz pojęcia ile zajęło mi zrozumienie, że nieważne kiedy, ale z kim podejmę się tych czynności. Teraz nie jest już to tylko zwykły kaprys rozpieszczonej dziewczynki, znajdującej intrygujące aspekty zgłębiania ludzkich umysłów. Tu nie chodzi więcej o prestiż, czy poczucie wyższości nad innymi. Nawet nie o udoskonalenie umiejętności, czy poszerzenie wiedzy z zakresu magii umysłu. Wiesz, co może mi dać ta zdolność? Zdaje mi się, powinnaś wiedzieć. Jesteś moją matką. A wszystko, co wiem i czego uczę się o tym świecie, wiem od Ciebie. W nim, ludzie tacy jak my powinni znać tajniki wiedzy pozwalającej penetrować ludzki umysł. Prawda jest taka, że my nigdy nie możemy być niczego pewni, póki sami tego nie zweryfikujemy. Możemy ufać tylko sobie. Dlatego właśnie… Mamo: ucz mnie.
Było już dobrze. Było naprawdę dobrze, jeszcze niedawno temu, kiedy zdawało mi się, że jestem gotowa. Brakowało mi ciut tylko jeszcze, żeby wniknąć w Twój umysł. To była długa droga. Naznaczona niezliczonymi niepowodzeniami i jeszcze większą ilością przeszkód do pokonania. Jakoś nam się to udawało. Razem przecież możemy zrobić więcej. Udawałaś, że nie widzisz rzeczy, jakich nie powinnaś o mnie wiedzieć. Są treści, których córce nie wypada prezentować matce. Ty powoli poznawałaś je wszystkie. To było nieuniknione. Wiedziałam, ze tak będzie, a mimo to nie spodziewałam się, że dowiesz się... aż tyle. Znałaś już każdy wstydliwy aspekt mojej przeszłości. Każde niepoprawne zauroczenie, każde złamanie, każdą słabość. Wiedziałaś już o mnie wszystko. Twój wzrok, kiedy patrzyłaś na mnie próbując nauczyć mnie istoty legilimencji, przeszywał mnie na wskroś. Nie potrafię zliczyć ilości wspomnień, jakie wydarłaś ze mnie siłą. Pierwszy pocałunek z Rosalie, w naszym ogrodzie. O mamo... to było naprawdę niezręczne. To była nasza tajemnica – moja i Rosie. To było moje wspomnienie. Udowadniałaś mi, że już nie należy ono do mnie. Wyrywałaś mi kolejno każde z nich. Moje przyjaźnie. Te poprawne i te, które Ci się nie podobają, wiedziałaś o nich wszystkich. O Constance Lestrange, chociaż wiem, jak nie lubisz tego nazwiska. O Mulciberze. Nie komentowałaś tego w żaden sposób. Wiesz, ze możesz mi ufać. Widziałaś zresztą tylko urywki wspomnień, bo Twoim celem nie było penetrowanie mojego umysłu. Chciałaś mnie tylko nauczyć, jak to robić, jak manipulować ludzkimi uczuciami. Potrafiłabyś mnie złamać swoją wolą, och, jak łatwo mogłabyś to zrobić. Nie miałam pojęcia, ze mój umysł jest tak bardzo bezbronny wobec tej sztuki. Czarodziej całe życie uczy się, że jest niezależny, ze jego siła polega na magii, którą włada. Twoja magia, Twoja wola i Twoja umiejętność kontrolowania ludzkich emocji była bardzo silna. Nie mogłam mieć lepszej nauczycielki niż Ty.
Poznałaś tak wiele moich wspomnień, ponieważ byłam opornym uczniem. Z początku nie potrafiłam zrozumieć, że legilimencja jest magią umysłu wdzierającą się do czyjejś duszy i z wysublimowaniem wyciągającą z niej niesegregowany ciąg wspomnień. Z pomiędzy nich, doświadczony legilimenta potrafił wyciągnąć te najbardziej istotne. Myliłam tą zdolność z hipnozą, a przecież zupełnie nie były do siebie podobne. Próbowałam, nieokreśloną ilość razy, przewodzić Ci w Twojej głowie, ale przecież byłam tam nieproszonym gościem. Wypierałaś mnie z taką łatwością, chociaż wcale nie znałaś oklumencji. Przychodziło Ci to tak lekko tylko dlatego, ze robiłam to nieumiejętnie. Inkantacja legilimens długi czas nie przynosiła żadnych efektów. Później to były tylko cienie. Nic ważnego, nic istotnego. Nic w sumie należącego do Ciebie. Tylko czarne obrazy, jeśli w ogóle coś. Nie umiałam wydobyć z Twojego umysłu nic, czego sama byś mi nie podrzuciła. Nie mogłam zrozumieć, że legilimencja nie jest sztuką wyciągania wspomnień dobrowolnie. Spaczona sesjami hipnozy, stosowałam te same metody, które przy legilimencji nie miały racji bytu. Trafiałam na ścianę, jedną za drugą, której nie potrafiłam obejść, szukając Twojej pomocy. Nie mogłam się nauczyć, że mogłam wydobyć wspomnienie tylko w jeden możliwy sposób – siłą. Starałam się to robić bezinwazyjnie. Próbowałam pozostawać w cieniu, bezpiecznie obserwować Twoje myśli, ale podrzucałaś mi fałszywe obrazy. Mogłaś to zrobić. Bawiłaś się ze mną, jak tylko chciałaś. Łudziłaś moje myśli złudną nadzieją, że potrafię przeniknąć Cię chociaż w połowie tak dobrze, jak robiłaś to Ty mi. Wypaczałaś mnie nieprawdziwymi wizjami, starałaś się mnie uczyć rozpoznawać je od tych fałszywych, ale to nie było wcale łatwe. Jak zresztą nic w tego rodzaju magii.
Powoli, chociaż trwało to zdecydowanie za długo, zaczynałam widzieć rozmyte obrazy. Zanim jednak udało mi się schwytać jakąkolwiek myśl spośród chaosu tych należących do Ciebie, wszystkie uciekały. Okazywało się, że to, co widzę to tylko złożenie wielu wyobrażeń i wspomnień. Nawet one powodowały, że słabłam i mdlałam. Budziłam się z rozdzierającą głowę migreną. Gdybyś nie była moją matką, a ja, gdybym nie była Rosierem, być może pomyślałybyśmy obie, że nic z tego nie będzie. Te rozmyte myśli, często nakładały się na siebie i uderzały mnie z siłą, która zwalała mnie z nóg. Tracąc równowagę słyszałam rumor wielu rozmów i widziałam barwy wielu obrazów. Ich złączenie wywoływało hałasy w mojej głowie niemożliwe do przetrzymania, a co dopiero zrozumienia. W końcu, po długim czasie, zaczęłam umieć wydzielać je od siebie. Rozpoznawałam początek i koniec każdej z nich. Dalej nie umiałam jednak znaleźć kwintesencji, żadnego istotnego wspomnienia. Tylko urywki. Zupełnie nieważne. Nikogo nieinteresujące. Losowe, bardzo losowe rzeczy, jakimi mogłabyś się podzielić ze wszystkimi. To były puste wspomnienia. Nigdy nie wyciągałam z Ciebie tego, co chciałam, chociaż cieszyłam się, że nie jest to już to, co sama mi podsuwasz. Zakrzywione wizje i obrazy zupełnie nieistniejące. Nie potrafiłam ich do końca rozpoznać, bo nikt nigdy nie mógłby być ich pewien, ale każdorazowo mówiłaś mi, że nie były prawdziwe. Po tym jak wyciągałam z Ciebie realne wspomnienia, patrzyłaś na mnie… w ten sposób. Twój wzrok mroził mnie do szpiku, ale nie było już przecież nic czego byś o mnie nie wiedziała. Mimo to, ta magia zawsze powodowała we mnie drżenie. Długo zajęła mi nauka, jak się jemu oprzeć. Dopiero wtedy sama mogłam jej używać, kiedy przestałam wobec niej odczuwać lęk. Tylko to pozwoliło mi poczynić postępy.
Dobrze pamiętam jeden szczególny przełomowy moment. Pod koniec października. Spotkałaś się ze mną w przerwie pomiędzy planowaniem przygotowań do balu u Averych, polowania, a wystawy cioci Laidan. To był zwykły dzień, chłodny i nieprzychylny dla nas obu. Szaro-bure barwy za oknami idealnie oddawały mój nastrój po przekroczeniu progu mojej sypialni. Czekałaś tam na mnie, dumna i zjawiskowa jak zawsze, nie poddając się jesiennej chandrze. Uznałaś, że we własnej przestrzeni, na własnym terytorium, poczuję się pewniej. Wydawało mi się, że ten jeden raz mogłabyś się mylić. Oczywiście to ja nie miałam racji, ty, jak zawsze, słusznie zawładnęłaś chwilą i wydałaś trafny osąd. Wkroczyłam do pokoju, uśmiechając się do Ciebie w sposób wyuczony. Wszystko przebiegało jak zwykle. Przybierałam na twarz maskę pewności i zdecydowania. Robiłam to już tak długo, że przez ten moment nawet w końcu zaczęłam w to wierzyć. Siadając koło Ciebie na miękkiej pościeli, z tyłu głowy miałam każdą chwilę, w której to samo, co teraz zaczynałyśmy kończyło się sromotną porażką. Rozpoczęłaś swoje wtargnięcie do umysłu od razu. Poczułam przeszywający mnie wzrok, parę Twoich przenikliwych oczu i ból w piersi. Wrażenie, że jestem dla Ciebie dawcą wspomnień, sprawiało, że czułam się zniewolona we własnym ciele, poddając się Twojej woli. Wyciągnęłaś wspomnienie, które miało mnie czegoś nauczyć. Przypomnieć mi o czymś.
Dlaczego tego chcesz, Darcy?
Nie chcę być słaba. Chcę kontrolować cudze emocje. Chcę mieć nad nimi przewagę.
Kłamiesz.
Chcę wiedzieć komu mogę ufać. Muszę mieć pewność, kto mnie nie okłamuje.
Nie!
Dlaczego tego chcesz, Darcy?
Chcę…
Mnie okłamać
… żebyś była ze mnie dumna.
Kłamiesz!
Usprawnić hipnozę.
Kłamiesz znów.
Teraz rozumiem. Potrzebuję tego wszystkiego, żeby się uniezależnić. Przestać kroczyć ścieżką, jaką mi wyznaczacie. Chciałabym móc wybierać własną, opierać się na własnej sile i przewadze. Odciążyć was. Wybieram być waszym wsparciem, tak jak wy byliście moim przez całe młodzieńcze życie. Oponuję o ochronę naszego honoru razem z wami i sama osobno. Z tego i wielu innych powodów nie mogę być waszą odpowiedzialnością. Chyba, że będziecie chcieli, żebym czasem pozostała waszą małą kruszyną. Jednak musicie wiedzieć, że jak każdy Rosier potrzebuję chociaż w jednej rzeczy przejąć całkowitą kontrolę. Nie chcę więcej używać waszej siły, jako tarczy przeciwko ludziom, którzy mogą mi bądź nam wszystkim zagrażać. Chciałabym potrafić bronić się i was sama. Znać zamiary ludzi, zanim jeszcze wcielą je w życie. Następnym razem, będę wiedzieć od razu jeśli jakiś Lorne Bulstrode postanowi mnie okłamać. Zdemaskuję go i złamię o własnych siłach. Będę czekać aż pogrążony w torturach będzie błagał mnie, żebym oszczędziła mu bólu i upokorzenia – życia w złamanym, krzywym zwierciadle jego własnych urojeń, na jakie on mnie skazał.
Pragnę dorosnąć. Mam już dwadzieścia dwa lata, mamo. To czas, żebym stała się naprawdę kobietą.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo mi zależy. Przypomniałaś mi jednak, że powinnam mieć swoje powody. Kolejny raz towarzyszyło mi przed Tobą poczucie wstydu. To, w tamtym czasie, wystarczyło mi, żeby wniknąć pierwszy raz w Twój umysł.
Wcześniej liczyłam dokładnie wszystkie swoje niepowodzenia. Z początku po gruntownych przygotowaniach teoretycznych starałam się odczytać Twoje myśli. Napierałam na nie, ale niezbyt pewnie siebie. Każda próba przebiegała podobnie. Spotykałyśmy się w różnych miejscach, ale wszystko inne zawsze było to samo. Znajdowałyśmy zakątki, w których nikt nie będzie nam przeszkadzał, gdzie zamykałam oczy. Starałam się oddzielić od świata zewnętrznego, zapomnieć o nim. Koncentrowałam się na Tobie. Sięgałam w głąb siebie, do podświadomości, aby zacząć kontrolować własne myśli, zanim zaczęłabym kontrolować Twoje. Przedzierałam się przez gąszcz niechcianych przemyśleń. Odsuwałam swoje niepotrzebne rozważania na bok, żeby skupić się tylko na tych, które miały ułatwić mi wejrzeć w Twój umysł. Nigdy mi się to nie udawało. Czułam gorycz i złość, a te emocje w żadnym stopniu nie ułatwiały mi znajdowania ośrodka moich myśli w Twojej głowie. Im więcej porażek odnosiłam, tym więcej było dezorganizacji, niechlujności i nadgorliwości w moich próbach. Wtedy długo zajmowało mi znalezienie motywacji do skupienia się na nowo. Odnaleziona koncentracja, szybko ulatywała. Wystarczyło kilka następnych, niepomyślnych podejść legilimencji, żeby mnie demotywować. Najgorsze było próbować cały czas na nowo. Nie poddawać się. Ciężko było konsekwentnie próbować dalej, nie widząc żadnych efektów. Pierwszy okres, największych niepowodzeń, był najdłuższy i najbardziej uciążliwy. Kiedy w końcu nastąpiły jakieś zmiany, one były największym motywatorem.
Pierwsza udana próba wydobycia Twoich uczuć nastąpiła na przełomie października i listopada. Ją pamiętam najlepiej. Siedziałaś z ojcem w salonie. Kłóciłaś się. Nigdy nie widziałam was robiących to tak otwarcie, bo nigdy nie dawaliście nam poznać po sobie złości tak… blisko. Chodziło o naszą przyszłość. Wybór pomiędzy Beauxbatons, a Durmstrangiem. Czułam Twoją satysfakcję, kiedy w końcu stanęło na Twoim. Wszystko wydawało mi się jasne. Dlaczego Beaubatons. Eleganckie, o szerokich perspektywach, dające nam najlepsze wychowanie. Dobrze wniknęłam w to, co wtedy czułaś.
Tyle wystarczyło. Każde kolejne wyciągnięte wspomnienie (głównie te dotyczące Ciebie, taty i Twoich małych manipulacji), było dla mnie największym czynnikiem zapalającym mnie do dalszej pracy nad udoskonaleniem zdolności wnikania w czyjś umysł. Każdy efekt popychał mnie dalej, każdy postęp gromadził następny, a każde zatrzymanie się w miejscu inicjowało krok w tył. Tak, bardzo powoli, brnęłyśmy w nauce coraz dalej.
Teraz jest już tylko gorzej. Brakuje mi pewności siebie i zdecydowania. Widzisz to? Jak ciężko mi przedrzeć się przez maskę. Ciężko mi z powrotem sobie uzmysłowić, ze powinnam coś z Ciebie wyrwać siłą. To nigdy nie było proste. Jesteś moją matką. Nie powinnam była myśleć, żeby wiedzieć o Tobie więcej niż chcesz mi powiedzieć. Tak dużo się wydarzyło, mamo… Musisz mi wybaczyć. To nie jest proste. To jest całkowicie nierealne, żebym teraz, z tym samym wyczuciem i koncentracją lawirowała pomiędzy falą Twoich myśli. Masz pojęcie… jakie to kompromitujące dać komuś przejąć kontrolę nad Twoim życiem? Jaka to nieznośna i perfidna myśl, budząca w człowieku obrzydzenie, kiedy pomyślisz, że jeden człowiek i jedna klątwa mogą przejąć całkowitą przewagę nad Tobą i Twoimi decyzjami? To już zupełnie inny poziom nauki, kiedy jest tyle rozproszeń i nieprzyzwoitości w myślach, które mnie przygniatają. To całkowicie niesprawiedliwe, ze chociaż półtorej miesiąca temu udawało mi się opanowywać legilimencję w stopniu podstawowym chociaż, teraz zaczynam od początku. Jak gdybym nigdy nic wcześniej nie przyswoiła. To upokarzające. Nie wiesz, jak bardzo, kiedy coś siedzi w Twojej głowie. Nieproszony gość, rujnujący porządek myśli i składający je w skrzywione wizje. W moim przypadku była to Lacrimosa. W Twoim… mam być to ja?
Kolejny raz wdzierasz się w moją głowę.
Mamo, nie!
Tam, gdzie nikt nie powinien docierać. I widzisz rzeczy, za które mi wstyd. Widzisz obrazy, jakich nigdy nie powinnaś doświadczyć. Patrzysz, na swoją córkę, zupełnie do siebie niepodobną, złamaną, przygniecioną klątwą, której nie potrafi przezwyciężyć. Powinna. Widzisz wszystko to i więcej, aż łzy nie zaczynają toczyć się z oczu. Nie Twoich, oczywiście.
Mamo, nie!
Jak się przed tym obronić?
Mamo, nie!
Najlepszą obroną jest atak. W końcu po tylu latach nauki, udaje mi się wyrwać i z Ciebie jedno ważne wspomnienie. Nie chciałam, przepraszam. Ale wiesz, ze możesz mi ufać. Wszystko zostanie pomiędzy nami. Zapomniane. Są rzeczy, których córka nie powinna wiedzieć o matce, bardziej niż ona o niej. Kilka tygodni później umiem wydrzeć więcej wspomnień, świadomie i z premedytacją. Więcej nie będę próbować na Tobie. Nikt nie musi wiedzieć co naprawdę czuje lady Rosier i jaki ból musi za sobą ciągnąć przez większość życia.
Obiecuję.